Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2009, 20:49   #51
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
…zamęt….ból….walka….ból….obrona….b l….

Wszystko działo się tak szybko, tak chaotycznie, tak nie po myśli oddziału. I za co ta ogrzyca ryja piłuje?! Co to za rozkazy, a raczej ich brak!! Reinhard był zły, był zły, ale na siebie, że był za wolny, że nie pilnował boków, że nie każdy zamiar okazał się skuteczny….że dał się ponieść brawurze, za którą najbliższe miesiące będzie pokutował….

Nie powaliła go rana na boku, nie powalił go również cios maczugi, który niefortunnie obtłukł jego lewe ramię, ale zrobiła to strzała, która beznamiętnie zakończyła swój lot w kości ramienia odbierając mężczyźnie władzę nad lewą ręką. Na szczęście Aberhoff nie wybiegał przed szereg, co pewnie w owej sytuacji okazało się zbawienne. Nie mogąc się bronić wycofał się za plecy kamratów, gdzie opadłszy z sił, osunął się w błoto. W tej pozycji doczekał końca bitwy.

Jeden zabity, trzech ciężej rannych, zadrapania, tak nie można było nazwać tej potyczki zwycięską…a raczej kurewską porażką.

Ból jak to ból, był do zniesienia, ale głucho łupał po całym ciele wprawiając Reinharda w jeszcze bardziej podły nastrój. Udało mu się podnieść, odnalazł strzałę o podobnym upierzeniu, a następnie powłócząc nogami i na wpół przytomny, skierował się ku wiosce. Nie najlepszym widokiem przywitała ich wioska, gdzie jedyny napotkany mężczyzna w straszliwej męce dokonał żywota zanim oddział doczłapał się do wioski.

Ocierając się o drzwi chaty słyszał jak młoda medyczka „opiekuje się najemnikiem”, drzwi puściły, a Reinhard, ledwo na nogach się utrzymując, wtoczył się do środka.
Ktoś pomógł Sylvańczykowi ściągnąć pasy, ktoś doniósł resztę jego rzeczy, ktoś służył mu pomocą pomagając usadowić się na stole, gdzie oczekiwała go Ann…

- Przyniosłem siostrę nieszczęśniczki, co utknęła w mojej ręce. Powinny mieć takie same groty. Kładąc strzałę na stole przed dziewczyną, sylvańczyk przyjrzał się domniemanie bliźniaczemu grotowi; grot budową nie odbiegał od standardu, na jaki można było natchnąć się w przypadku strzał do łuków długich, nie posiadał zadziorów, co miało kluczowe znaczenie, co do sposobu wydostania strzały. Na szczęście w tym całym nieszczęściu, grot nie wyglądał na bardzo stary……mam nadzieję, że ten w ranie jest identyczny – pomyślał Reinhard.

Medyczka delikatnie rozdarła koszulę Reinharda nie chcąc zrobić mu większej krzywdy.
Mężczyzna milczał, oddychał powoli, jego twarz nie okazywała emocji, a oczy pilnie obserwowały ręce dziewczyny. Szło Jej całkiem nieźle, troszeczkę wyuczone książkowo zabiegi, delikatny dotyk, ale niedługo dziewczyna błyskawicznie nabierze wprawy i pewności.



~ Ból, jakiego nawet najgorszemu wrogowi byś nie życzył człecze, trawił ciało człowieka. Ból palący żyły niczym rozgrzane żelazo, bezgraniczna katorga, która nie chciała się zakończyć. Łowca już piąty dzień zmagał się z trucizną wyniszczającą jego organizm. Rany, ciemno brunatne bruzdy, nie chciały się zasklepiać, ciągle paliły żywym ogniem, powoli rozchodząc się po ciele i niemalże doprowadzając nieszczęśnika o szaleństwo. Na nic nie pomagały błagania o łaskę, która skróciłaby jego męki , nikt nie zamierzał mu jej udzielić, a głupi kodeks, zakazywał aktu dobroci, jeśli jeszcze tliła się nadzieja…
Fale udręki, niczym te morskie w obliczu wielkiego huraganu, co z wielką siłą roztrzaskują się o skaliste urwisko, rozbijały się o ostatni bastion stawiający opór – serce, które nie przestawało bić. Ciągle to samo katorga, gorączka, utrata świadomości…wędrówka na granicy morrowych ogrodów; mężczyzna, niemal namacalnie, czół granice, po której balansował. Ciągły zamęt, dziwne podszepty, upiorne wizje, wewnętrznie toczona walka, w której nie było zwycięzców….walka o duszę.
Udało mu się dotrwać do schyłku podróży… mędrcy Dawnej Wiary pomogli oswobodzić go z mrocznej pułapki, czyniąc człowieka jednym z nielicznych, którym ta sztuka się udała. Niestety, walka odcisnęła piętno na walczącym, mętlik zamieszkał w jego oczach ku pamięci stoczonej rozgrywki. Oczach, niegdyś wesołych, o jasno zielonkawym wejrzeniu, teraz ziejących pustką i mętnie zgniłozielonych, budzących irracjonalny lęk osób w nie wglądających. Bo któż odwagę takową posiada, aby za życia Królestwu Morra się przyglądać?? Pamiątkowe szramy również nie wyglądały naturalnie. Mimo, że zostały wygojone, stale wyglądały jak świeże, złożone z pięciu brunatnoczerwonych pręg, jakby były dziełem szponiastych dłoni, licznie pokrywały ciało mężczyzna. Zwłaszcza jego plecy, częściowo po torsie ku szyi biegły i przez prawą rękę. Całość podkreślała oprawa blizn, która odbiegała od reszty karnacji mężczyzny jaśniejszym kolorytem i suchością. Niemal biała barwa, przy obrzeżach szramy, szalenie kontrastowała z brunatnoczerwonym kolorem pręg. Podobno blizny nie bolały, a skóra w ich miejscu pozbawiona była czucia, a przy dotyku czuło się nienaturalny chłód…. ~


- Hmmm, Reinhard, mógłbyś ściągnąć kaftan i koszule, chciałam opatrzyć Twój brzuch i zobaczyć to ramię… - Ann wyrwała z zadumy mężczyznę. Aberhoff zebrał myśli, popatrzył na świeżo zabandażowaną rękę, poczym, lekko zmieszany, uśmiechnął się do medyczki.
- Pewnie, wedle rozkazu. – odpowiedział z żartem sylvańczyk.

Zsuwając się nogami na podłogę Reinhard zaczął ściągać kaftan, który dzięki pomocy Goran,a szybko znalazł się na glebie. Opierając się o stół utkwił wzrok w medyczce. Twarz mężczyzny ponownie zastygła nie przedstawiając uczuć. Aberhoff rozluźnił, niegdyś białą chustę, dbale owiniętą wokół szyi, następnie rozpiął resztkę koszuli i cisnął ją na ziemię. Ciało człowieka nosiło ślady dawnej walki, świadczyły o tym brunatnoczerwone blizny…

- Nie lękajcie się przeszłości, krzywd z jej strony nie doświadczycie. – rzekł Reinhard widząc oszołomienie na twarzach obecnych.
Ann szybko się otrząsnęła, Ivo spał w najlepsze, gorzej było z ostatnim świadkiem tej ponurej prezentacji - Goranem , któremu widok pewnie przyniósł nieco inne skojarzenia. Góral, przyglądając się raną Aberhoffa, mimowolnie cofnął się pod ścianę. Służąc przed laty w służbie swego Hospodara, widywał wiele makabrycznych scen, widywał truchła o podobnych ranach, kiedy to Mroczni Panowie wracali z boju, a swoim ludzkim poddanym kazali ”chować” zostawione resztki.
- Ty bil se z Vampyrem?! – z niedowierzaniem zapytał Goran.
Reinhard potwierdził skinieniem głowy.

Z raną boku Ann uwinęła się błyskawicznie, nie była za głęboka, barku nie ruszała, bo po co, kości były całe, a ślad po uderzeniu znaczyła bruzda koloru śliwy. Tak, więc po kwadransie Reinhard był oporządzony i ubrany na powrót. Nadeszła kolej kolejnego poszkodowanego, mężczyzna podziękował niewieście za udzielenie pomocy a Góralowi za pomoc medyczce.
Sylvańczyk zrobił sobie leże z resztek siennika, gdzie zaległ zmęczony. Maści medyczki niosły uśmierzenie, ale śmierdziały tak, że Sylvańczykowi robiło się niedobrze. Mimo otumanienia postanowił się przewietrzyć. Udało mu się podnieść bez niczyjej pomocy, bez większego wysiłku wyszedł na świeże powietrze, nie zmierzchało jeszcze. W oddali widział elfa wracającego do wsi, gdzieś pomiędzy chatami przemknął Marco.
Przed oczyma Reinhardowi stanął obraz zwłok torturowanego mężczyzny, sylvańczyk udał się w tamto miejsce. Nigdzie nie było ludzi, ale śladu po nich, Aberhoff rozejrzał się trochę po wsi i na miejscu kaźni, aż odniesione rany nie przypomniały o sobie.
Nadchodziła gorączka, a tę najlepiej było przespać, zwłaszcza, że okazja ku temu była. Wracając do chaty odnalazł dowódcę, której zdał krótki raport, czego udało mu się dowiedzieć. W chacie czekała na niego strawa, ciepła i smaczna, a krótko po niej nadszedł sen, mroczny sen…
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 18-11-2009 o 21:15.
Morfidiusz jest offline  
Stary 21-11-2009, 14:35   #52
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Noc nadeszła pochmurna, pozbawiając świat resztek światła, które wcześniej i tak nikłe, teraz pozostawały jedynie marzeniem. Migoczące płomienie kaganków i dopalająca się chłopska chałupa, smród ługu, zapach palonego drewna i siana, stos goblinich ciał, nieostrożnie zapalony na środku wioski. Palił się krótko, przede wszystkim zaś wydzielał smród, a dym roznosił się w powietrzu, docierając i do chałupy, w której się schronili. A elfi mag znów napotkał wściekłe spojrzenie sierżant Helgi.
-Zgaś to, bo w końcu połamię ci te delikatne kosteczki, cholerny magu!
Ale co się stało, nie mogło się odstać. Przez jakiś czas wszyscy wdychali paskudny smród palonych ciał, a ogień rozświetlał niedużą przecież wieś.

Ciężej ranni spoczęli na siennikach, poddając się wezwaniu snu. Pozostałym dowódcy wyznaczyli warty, tym razem pojedyncze, jako, że w wiosce łatwiej było wroga wypatrzeć niż w chaszczach. Goran poświęcił sporo czasu na odkopywanie ciał i późniejsze ucinanie im głów. Co prawda elfon połamał im nogi, ale mogło przecież nie wystarczyć. No i tylko bez głów ożywieni być nie mogli. Pojawił się tam też Harg, który już wcześniej zwinął płaszcz ósmej kompanii. Przytargał kamień, na którym wydrapał imiona poległych.
-Deszcz w końcu zmyje, ale zasłużyli, przynajmniej Leharr, bom nizioła poznać nie zdążył.
W końcu martwi spoczęli w spokoju, strawa się skończyła, a ognie zgasły, dogaszone przez siąpiący już deszcz.

Ani ćwierćogrzyca, ani krasnolud w ciemię, przynajmniej jeśli o wojaczkę chodziło, bici nie byli. Sierżant skinęła głową Ann, ale nie powiedziała nic. Nie mogli sobie pozwolić na odpoczynek i wiedzieli to wszyscy. Natomiast na słowa Marco Harg poklepał obcokrajowca po ramieniu.
-Myślelim już na tym. Tileańskie formacje sławne, może i dobrze gadasz. Z rana sprawę przemyślim dokładnie, jak wszyscy przytomni będą. Bom takiego wojska jak to nigdzie wcześniej nie widział.
Wyszczerzył swoje pożółkłe pieńki zębów.
Nie było już więcej do roboty tej nocy. Prócz jednego wartownika, wszyscy układali się do snu w ciepłej, ocieplanej kominkiem izbie na całkiem wygodnych, w porównaniu do śpiworów na gołej ziemi, siennikach. Tylko Goran nie tak od razu zaznał snu, bowiem tej nocy to jego wybrała sobie Helga, ciągnąc z wielką siłą do drugiej chaty. Wartownik słyszał jej krzyki, gdy sprawdzała zupełnie inną od bojowej sprawność członka swojego oddziału.

***

Marie ocknęła się, gdy było jeszcze całkiem ciemno. Leżała twarzą w mokrej, wysokiej trawie, a zewsząd otaczała ją cisza. Pierwsze, co zarejestrowała, to potworny ból z boku głowy, gdzie jak pamiętała dostała ciśniętym przez procę kamieniem. Miała szczęście, że udało się jej ocknąć - ciało całkiem już się wyziębiło, miała wrażenie, że nie czuje dłoni i przynajmniej połowy twarzy. Jeśli to odmrożenia, to musiała jak najszybciej znaleźć miejsce do ogrzania się, a najlepiej i wprawnego medykusa, którego diagnozą nie będzie z miejsca: obcinać. Uniosła się powoli na kolana, po czym zwymiotowała żółcią, gdy potężnie zakręciło się jej w głowie. Chyba oberwała też w żebra i nerki, może kopali ją, gdy już leżała? Jej pies wyglądał znacznie gorzej - leżał dziesięć metrów dalej, cały we własnej krwi. Kilka brzechw wystawało z jego ciała. Z trudem przywoływała do umysłu sylwetki goblinów, które dopadły ją, gdy wracała ze zwiadu. Czemu nikt jej nie pomógł? Przecież w wiosce było dwudziestu ludzi górskiej straży, nie mogła ich pokonać jakaś grupka goblinów. Chyba, że tych była setnia! Musiała się o tym przekonać sama.

Wioska, co nie było dziwne o tej porze, była całkiem ciemna, a mgła i zasnute chmurami niebo, z którego siąpił nieprzyjemny deszcz nie pozwalały się bliżej niczemu przyjrzeć. Zresztą była obolała i wyziębiona. W jednej z chat zauważyła płonący ogień i to tam skierowała się najpierw, mijając po drodze resztki spalonego gobliniego ścierwa, z którego pozostały niedopalone kości i broń. A więc jednak wygrali. Czemu jej nie szukano? Chwiejnie zbliżyła się do drzwi, ze sporym opóźnieniem dostrzegając strażnika, który podniósł się nagle. Wtedy też opuściły ją siły i upadła na ziemię.

***

Świt nadszedł tak samo paskudny, jak i poprzednie. Izba, ogrzewana ogniem z kominka, była na szczęście sucha i ciepła - dzięki czemu ranni czuli się w miarę nieźle, jak na stan w którym byli, a Marie ocknęła się dość szybko, gdy wniesiono ją do środka. Obudzono Ann, która prawie lunatykując ze zmęczenia, rozebrała kobietę, oczywiście w drugiej izbie i przebrała w swoje zapasowe, ciepłe ubrania. Na szczęście w domach pozostawało wiele odzieży i poszukanie potem innej nie będzie stanowiło problemu. Dała też dwie miski wody, zimną i ciepłą, każąc moczyć zmrożone części ciała raz w jednej, raz w drugiej.
-I nawet nie myśl o spaniu. Rozcieraj i siedź blisko ognia.
Dopiero potem rano dała jeszcze rozgrzewającą maść. Wydawało się, że wszystkie członki zostaną uratowane i pozostaną na swoim miejscu, natomiast spodziewano się wyjaśnień i odpowiedzi. Problem w tym, że nowopoznana, mimo, że miała płaszcz górskiej straży, to niestety miała spore problemy z mówieniem, przedstawiając się jako Meg. Sierżant nie pytała, aż do świtu właśnie, gdy oddział zaczynał się budzić.

-Płaszcz dziewko masz, ale i tak musisz swoje powiedzieć. Co się tu stało, jak tu żeś trafiła i kto ci w łeb dał? Z której kompanii jesteś? Bo regiment widzę, że nasz. Może wiesz, kto porucznika ubił?
Rozbrojono ją, więc groźna nie była, na odpowiedzi mogli chwilę poczekać. Zbadano również co nieco ślady, które już za dnia lepiej były widoczne niż poprzedniego wieczora. Tylko wiele to nie zmieniło, tropiciela nie było, chociaż ta nowa na takiego trochę wyglądała. Ale jak na razie wiadomo było tylko to, że ludzie i zwierzęta opuścili wioskę, idąc dalej drogą, na południowy zachód. Mieli już przynajmniej kilkanaście godzin przewagi, ale nie dało się ustalić nic więcej. Śladów goblinów więcej nie było i prócz rozbitej grupki nie było ich więcej, przynajmniej nie we wsi. Spodziewaliście się rozkazów, ale na razie konkrety nie nadchodziły i trudno się było dziwić - z kilkoma rannymi raki pościg będzie trudny. W końcu odezwał się Harg, który coś tam już z sierżant Helgą poustalał.

-Ruszamy koło południa, pół dnia drogi marszu stąd następna wiocha. Taki tabun ludzi i bydła ślady zostawi, nawet jak deszcz trochę zmyje, a pchać na łeb na szyję się za nimi nie będziemy, jak w okolicy gobliny albo inksze ścierwo. No i nie wiadomo, czy porucznika to zieleńce utłukły, bo nie idzie mi wierzyć, że sam na nas czekał. To będzie raz.
Przepłukał gardło tutejszym bimbrem.
-I sprawa walki, bo następna grupa ścierwa nas wytłucze jak psy. W szyku musim walczyć, toteż słuchajta. Marco tileański sposób proponował i zły nie jest. Ja, on i Ivo w środku, coby tarczami resztę zasłaniać. Goran to dupa a nie materiał na pierwszą linię, to będzie za nami stał i swoim berdyszem dźgał. Sierżant, Reinhard i Kurt na bokach, coby nas żadne gówno z flanki nie zalazło. Elfon i medyczka z tyłu i służą za wsparcie. Podobnie nowa, jak już pokaże co umie. I nikt do przodu nie biegnie, szykiem będziemy leźć. No, tyla teorii, zobaczymy jak wyjdzie w bitce.
Popił jeszcze raz, ale chyba więcej do dodania nie miał. Za to wtrąciła się Helga, która najwyraźniej wolała tylko co nieco dodawać, większość gadania zostawiając zastępcy.
-Macie kilka godzin, kurować się i zebrać z wiochy co trzeba. W razie czego będzie to rekwiracja na wojenne potrzeby. Potem ruszamy. Kto daje radę, to obejść teren jeszcze raz, może co wypatrzycie.
Potem znów skierowała się ku Marie, która nie mogła liczyć na to, że wykpi się od konkretnych, wiarygodnych odpowiedzi.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-11-2009, 16:33   #53
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Zimno przeszywało jej ciało, a skostniałe palce straciły sprawność. Przetarła drżącą dłonią twarz z błota i z przerażeniem stwierdziła, iż nie czuje policzka oraz ust. Na próbę zgięła i wyprostowała palce, jednak nie chciały się jej słuchać tak jak zwykle. Czy będzie potrafiła jeszcze strzelać? Jeśli nie, równie dobrze mogła zmienić profesję na dziwkę obozową lub od razu znaleźć sobie grubą gałąź. Była tylko tym, co umiała; warta była tyle, na ile była przydatna w swoim oddziale. Dźwignęła się na kolana, jednak chyba zrobiła to zbyt szybko - świat zawirował, a wątpliwa zawartość żołądka podeszła kobiecie do gardła. Zwymiotowała paskudną żółcią, która zostawiła po sobie obrzydliwy niesmak w ustach, ale poczuła się nieco lepiej.
- Dieho... - szepnęła, z trudem przełykając ślinę.
Pies, zawsze wyczulony na jej słaby głos, tym razem nie zareagował. Rozejrzała się, leżał niedaleko niej... martwy. Z trudem powstrzymała napływające do oczu łzy i nie podeszła do niego, by spojrzeć na swojego starego towarzysza. Nie chciała go widzieć takiego, wolała też się nie rozklejać. Jeszcze będzie miała czas, by pochować Diego.

Zacisnęła zęby i wstała. Wojsko nie lubiło słabych, ani tych co się nad sobą użalali. A ona z pewnością do takich się nie zaliczała. Pies... Jej wierny i wieloletni towarzysz najprawdopodobniej oddał życie, broniąc swej pani do ostatniego uderzenia serca. Nie mogła się poddać. Żal się zrobiło Marie starego Diego, ale cóż mogła poradzić na to, co już się stało? Jego nieobecność na pewno trochę utrudni kobiecie komunikację, ale i tak nie było tu nikogo, komu pies mógłby przekazać wiadomość.
Rozejrzała się na boki, nigdzie nie dostrzegała nawet najmniejszego śladu obecności jej oddziału. Zostawili ją? Przecież dobrze służyła, nigdy nie sprawiała kłopotów. Zabili ich? Mało prawdopodobne. Poza tym posiłki były w drodze, więc ciężko jej było uwierzyć, że tylu dzielnych mężów po prostu zginęło w walce z goblinami. A może stało się coś więcej, ale ona już nie była tego świadkiem?

Z tymi myślami i wątpliwościami Marie przeszła kawałek, gdy dostrzegła nikłe, migoczące w oddali światło. Powietrze przesycał smród duszącego dymu, którego źródło znalazła w stosie niedopalonych goblińskich ciał. Więc wcale nie przegrali… Niewiele widziała, ale już się domyślała, co się stało. Tylko czemu nikt jej nie szukał? Skierowała się w stronę jednej z chat, w której ktoś rozpalił ogień. Słaby blask bijący z okien dodał jej nieco otuchy, jednak z każdym krokiem nogi stawały się cięższe i odmawiały posłuszeństwa. Z trudem łapała oddech, a gryzący dym drażnił delikatne gardło. Zatrzymała się na chwilę, kaszląc niemal bezgłośnie, po czym podeszła pod drzwi chaty. Zimny deszcz spływał strugami po jej twarzy i włosach, gdy jakiś mężczyzna ją ujrzał. Poderwał się do pionu, a razem z nim drzwi i chata…

* * *

Nie spodobało jej się, kiedy jakaś nieznajoma kobieta – chyba medyczka – zaczęła ją rozbierać. Marie może i nie była brzydka, ale nie lubiła, gdy ktokolwiek zaglądał jej pod ubranie. Kobieta, która się nią zajęła, nie skomentowała ogromnej blizny na gardle ani śladów po poparzeniach na ciele. Czy to była zwykła uprzejmość, czy po prostu medyczka była zbyt śpiąca? Tego Marie nie mogła być pewną, ale w duchu cieszyła się, że nie musi się tłumaczyć.
Resztę nocy spędziła jak w jakimś śnie lunatyka. Rozcierała zmarznięte kończyny, moczyła w wodzie i siedziała koło ognia. Ciepło przyjemnie rozchodziło się po ciele czarnowłosej, mrowiąc w zesztywniałych i skostniałych członkach. Chwilami pragnęła tylko zasnąć i nie czuć nic więcej, uwolnić się od tego nieprzyjemnego uczucia. Krążenie poprawiało się, a kobieta powoli odzyskiwała sprawność w zmarzniętych palcach. Wierzyła, że nie będzie tak źle. Bogowie znów okazali się dla niej łaskawi, ratując w momencie, kiedy już nie było dla niej nadziei.
Resztę nocy spędziła na cichej modlitwie i dziękowaniu bogom za kolejną szansę życia.

* * *

Ranek nadszedł zbyt szybko, choć noc wlekła się aż nie do wytrzymania. Marie została odebrana broń, a jakaś ogromna baba zawisła nad nią, patrząc się dziwnie.
- Płaszcz dziewko masz, ale i tak musisz swoje powiedzieć. Co się tu stało, jak tu żeś trafiła i kto ci w łeb dał? Z której kompanii jesteś? Bo regiment widzę, że nasz. Może wiesz, kto porucznika ubił? - padły nieuniknione pytania, a ona nie wiedziała, co ma powiedzieć.
„Porucznik nie żyje?” – pomyślała, robiąc przy tym zaskoczoną i zszokowaną minę. Zwiesiła głowę, myśląc intensywnie. Zebrani widzieli, jak oczy kobiety niespokojnie się poruszają, jakby chciała to sobie wszystko poukładać. Khazad coś mówił, ale nie słuchała go, zajęta własnymi myślami. Było za dużo pytań i za dużo do powiedzenia. Dopiero głos pani sierżant wyrwał ją z zamyślenia i gdy dostrzegła ten wyczekujący wyjaśnień wzrok, wiedziała, że musi się zacząć szybko tłumaczyć. Westchnęła bezgłośnie i sięgnęła do swojej torby, którą medyczka położyła niedaleko na stole. Obok znajdowała się także broń Marie - łuk z kołczanem strzał, sztylet i nóż myśliwski. Kilka osób jakby niespokojnie drgnęło, ale nikt jej nie powstrzymał. Wyjęła z torby tubę, z niej pergamin i odwinęła kawałek węgielka z przybrudzonego płótna. Na szczęście nie zawilgotniało zbytnio i nadawało się jeszcze do użytku. Rozwinęła kartkę na blacie, przez chwilę myślała nad treścią i w końcu pochyliła się, by przelać słowa w litery.

Krasnolud i długowłosy mężczyzna z zaciekawieniem zerknęli jej przez ramię, ale nie przejmowała się tym zbytnio.
MARIE HEISENBERG ZWIADOWCA 10 KOMPANII 40 REGIMENTU
Przez chwilę wpatrywała się w kartkę i kiedy chciała ją podać pani sierżant, krasnolud wziął ją od niej i przeczytał na głos.
- By-am na sfiad – kobieta powiedziała cicho i z trudem, trzymając się za bliznę na gardle, jakby to miało ułatwić jej mówienie. – Hobliny saatakofa-y mnie, potem nic nie pamietam… Mój otciał czekał na fspahcie, chyba na fas? – zapytała i pokręciła głową. To było bez sensu, na pewno jej nie rozumieli. – Hosumiecie mnie?
- Byłaś na zwiadzie i cię zaatakowali, tak? – stojący za jej plecami długowłosy wojownik odezwał się, patrząc badawczo na kobietę. – Gdzie twój oddział w takim razie? Nikogo tutaj nie spotkaliśmy, oprócz pieprzonych zielonych.
Marie skrzywiła się lekko, nie lubiła, gdy ktoś przeklinał. Ale cóż, właśnie tacy byli faceci.
- Nie fiem – odpowiedziała, rozkładając bezradnie ręce. – Porucznik mahtfy? Jak? Nie… szy… - kobieta zacięła się na chwilę, nie mogąc poradzić sobie w wysłowieniem się. – Mahtfy?
- Martwy? – upewnił się ktoś z boku, a ona nawet nie patrząc, tylko kiwnęła głową potakująco.
Zapadła na chwilę cisza. Wyglądało na to, że ani ona ani oni nie wiedzą nic na temat oddziału, z którym tutaj stacjonowała. Zmarszczyła brwi, nic z tego nie rozumiała. Do tego jeszcze porucznik nie żył, jej pies tak samo i na dobrą sprawę musiała wszystko na nowo tłumaczyć. Zacisnęła pięści, zbierając się w sobie.
- Ja nie fiem, hcie oni som. Ale mohe szukaś. Jestem dobha. S-uszy-am w otciale Timo Hildebhandta od mahego. Dwa lata temu tutaj pszenieśli, do Sylfanii. A heszta? Snikneli, tylko fy tutaj i ja.
Mówiła bardzo cicho, wręcz szeptem. Z trudem dobierała i wypowiadała słowa, które jakby na siłę opuszczały jej krtań. Gdy skończyła mówić, zmęczenie odmalowało się na jej twarzy. Wzięła pergamin z dłoni khazada, zwinęła i schowała do tuby razem z węgielkiem. Czuła, że jeszcze nie raz jej się to przyda. Spojrzała po zebranych, każdy patrzył na nią jakoś tak… dziwnie. Już dawno nie czuła na sobie takiego zaciekawionego wzroku, ale wytrzymała to. Wyprostowała się, posyłając dumne i twarde spojrzenie pani sierżant. Może kalectwo uniemożliwiało jej paplanie, ale za to w innych rzeczach była dobra i miała zamiar to niebawem udowodnić.
 
Ouzaru jest offline  
Stary 21-11-2009, 18:00   #54
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Steiner położył się dość wcześnie, gdyż zmęczenie i rana zdobyta w walce z goblinami dawały o sobie nieprzyjemnie znać. Mimo tego, że znieczulił się alkoholem, miał problemy z zaśnięciem. Na szczęście noc minęła bez żadnych perypetii, natomiast ranek najemnik znów przywitał z obelgami na ustach. Zastany podczas nocy bark promieniował bólem przy każdym ruchu i dopiero po kilku minutach Kurtowi udało się go jakoś rozruszać, choć wgryzający się w ramię ból nie pozwalał o sobie zapomnieć. Jeszcze przed śniadaniem najemnik udał się do Ann na zmianę opatrunku, a ta wyglądała jakby w ogóle nie spała. Nie była też zbyt delikatna, ale mężczyzna zrzucał to na karb zmęczenia drużynowej medyczki. Poza tym mieli nowego ‘gościa’ pod dachem – jakąś zmaltretowaną, wyziębioną kobietę, która moczyła stopy w wodzie przy kominku. Początkowo Steiner nie zwracał na nią uwagi, ale w końcu przyjrzał jej się i stwierdził, że nawet niezła z niej sztuka. Miał zamiar podejść i się przedstawić, ale jak na złość wpadła Helga i od razu zaczęła przepytywać nieznajomą.

Najemnik początkowo stał w kącie zerkając na kobietę i próbował cokolwiek zrozumieć z tego jej charczenia i piskliwego wypowiadania niektórych słów. Po kilku chwilach przyzwyczaił się już do jej stylu mówienia i wyłapywał nawet sens. Od czasu do czasu przyglądał się paskudnej szramie na gardle Marie – nie trzeba było być medykiem, by wiedzieć, że kobieta została przejechana nożem. Tyle tylko że niezbyt głęboko, a ten co jej to zrobił po prostu spieprzył robotę. Kurt przyznał sam przed sobą, że zrobiłby to tak jak trzeba. Dziewczyna tłumaczyła co się stało i jak się znalazła w wiosce.

- Byłaś na zwiadzie i cię zaatakowali, tak? – wtrącił poirytowany sposobem w jaki mówiła. Poza tym niektórzy pewnie nie rozumieli o co jej w ogóle chodzi. – Gdzie twój oddział w takim razie? Nikogo tutaj nie spotkaliśmy, oprócz pieprzonych zielonych.

Marie wyjaśniła wszystko, a gdy sprawa jej tożsamości się rozwiązała i Helga wreszcie odpuściła przesłuchanie, Steiner nalał do glinianego kubka miejscowej wódki i podszedł z nim do zwiadowczyni.
- Jestem Kurt Steiner. – przedstawił się, podając jej naczynko. – Rozgrzej się, tylko uważaj…
Dziewczyna wychyliła i po chwili pożałowała swojej decyzji. Zanosząc się groteskowo brzmiącym kaszlem mruczała coś do siebie pod nosem łapiąc się za gardło. Do oczu napłynęły jej łzy, a zadarty w górę nosek nabrał szkarłatnej barwy.
- Ty itioto! – wyrzuciła piskliwie. – Ja nie pije, nie lupie futki…
- Nauczysz się. – najemnik wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i klepnął Marie w tyłek. – Witamy w kompanii, rozgrzej się.

Steiner znał podstawy etykiety, ale obecnie był w wojsku, więc nie zamierzał zachowywać się jak szlachcic. Zwłaszcza, że nowa towarzyszka damą z pewnością nie była. Czarnowłosa posłała mu ostre spojrzenie i odruchowo chwyciła za pochwę od sztyletu przy pasie, tym razem pustą – na najemniku nie zrobiło to jednak wielkiego wrażenia. Odszedł kilka kroków, a równając się w drzwiach z Ivo i Reinhardem rzucił do nich cichym głosem, tak, że tylko oni mogli go usłyszeć.
- Ja pierdolę, ale bym ją zerżnął. – przejechał zdrową dłonią po zaroście. – Od kilku dni nie miałem baby, zaczyna mi brakować jędrnego cycka przy moim krzywym ryju.

Chwilę później Harg zapoznał ich z nową taktyką, jaką będą stosować w walce. Steiner’owi nie robiło to różnicy, czy będzie walczyć z przodu, czy z tyłu, jeśli tylko nie będzie dostawał kolejnych razów od tych zielonych pokurczów.
- Mnie pasuje, mogę walczyć z boku. – rzucił, gdy krasnolud skończył. Nie zamierzał dyskutować, rozkaz to rozkaz.

Skinął głową towarzyszom, po czym wyszedł z izby na świeże, górskie powietrze. Ręka cały czas bolała i drętwiała od czasu do czasu, więc najemnik nie zamierzał się forsować. Kwestię wcielenia do drużyny nowej towarzyszki mieli już za sobą, pozostawało czekać na dogodną okazję do pogłębiania znajomości z Marie. Z tą optymistyczną jak na ten paskudny poranek myślą Steiner ruszył między chaty by się rozejrzeć. Nie na długo jednak, musiał przestrzegać rad Ann i nie obciążać barku. Zwłaszcza że znowu mieli przed sobą ciężki dzień.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 21-11-2009 o 19:55. Powód: Żona nie zrobiła jeszcze kolacji i zjadłem jedno słowo xD
Serge jest offline  
Stary 22-11-2009, 21:39   #55
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Ivo siedział pochylony, z głową na wysokości swoich własnych kolan, a przed nim na ugniecionym podróżnym worku stała blaszana micha. Gorąca breja stanowiąca zawartość michy znikała szybko w ustach Sylvańczyka, gdy ten pałaszował żarcie aż trzęsły mu się uszy.

- Mmmmmm, Goran… - głośno wyrażał aprobatę, bełkocząc z pełnymi ustami – Niech mnie, ten goblin, co ubił starego kucharza, oddał nam niemałą przysługę.

Przeszyło go parę oburzonych spojrzeń, ponury żart nie był na miejscu. Ivo jednak nic sobie z tego nie robił, a wpatrywał się spod byka w nowego członka oddziału, który dołączył doń w nocy.



Noc nie należała do spokojnych, ale każda godzina odpoczynku liczyła się w jego sytuacji. Dziwne sny i dreszcze. Dłoń bezwiednie dotykająca dobrze opatrzonej rany. Potem było zaskakująco ciepło i dobrze… Rankiem gorączkował jeszcze, jak przez mgłę słyszał tylko jakieś rozmowy. Rozbudziło go dopiero znajome parcie, próbował je przetrzymać by nie musieć wstawać, ale fizjologia była mocniejsza. Zaklął po sylvańsku i roztarł zaspane oczy.
Gdy je otworzył, zaklął ponownie. Posłanie obok było już puste, ale po leżących nieopodal przedmiotach rozpoznał, kto jeszcze niedawno w nim spoczywał.

- Zaiste. Choroby są najgorszym utrapieniem ludzkości. – powiedział do siebie zły i podniósł się z trudem. Ból był do wytrzymania. Mruknął z uznaniem, bo medyczka zrobiła świetną robotę. Dziękował bogom, że tyle godzin nie było już wymarszu. Te pierwsze godziny były kluczowe dla gojenia się rany. Udało się je przeleżeć, a teraz miał zamiar ruszać się tylko tyle, ile to niezbędne aż do kolejnego rozkazu.

Czyli poszedł się wysrać i z powrotem. Powoli.

Po drodze obrzucił spojrzeniem kogo się dało, ale nie mówił nic, drapiąc się leniwie pod koszulą. Z wpakowanym za pas pistolem wyszedł za skrzypiące drzwi. Utykając, szedł w upiornym krajobrazie zastanawiając się cóż to za mędrzec ułożył i podpalił stos trupów na środku osady. Słysząc rozmowę tych, którzy właśnie badali ślady wszedł za gęste chaszcze i tam począł zastanawiać się z kolei nad tym, co usłyszał, kucając ze spuszczonymi gaciami.

Wracając, w samych niemalże drzwiach chaty spotkał się z Aberhoffem, którego powitał krótkim pozdrowieniem po sylvańsku. Przeszli przez próg, gdzie Kurt, który był o krok przed nimi właśnie cichym głosem zwierzył się im, co do swoich odczuć względem tajemniczej niewiasty która nie wiadomo skąd pojawiła się rano w ósmej kompanii. Słyszał co prawda rano tę historyjkę o cudownym ocaleniu. Tylko jakoś dziwnie nie trzymała mu się ona za przeproszeniem kupy.

Ivo przyjrzał się jej znowu, tym razem uważniej. Czarnowłosa siedziała z kubkiem w dłoni, jakby nie wiedziała, co z nim zrobić. Sylvańczyk nadstawił ucha ku Kurtowi, a gdy szept tamtego wybrzmiał, mężczyzna wybuchnął śmiechem na całą chatę.

- Zerżnąłbyś ją?! – parsknął głośno i mrugnął do Kurta – Pewnie, że tak! A pewnie trzeba by się ustawiać w kolejkę! Sierżancie Harg, co pan na to?!

Skrzyżowali spojrzenia, a on wytrzymał jej gniewny i jednocześnie zaniepokojony wzrok. Nie spuszczając oka z kobiety Ivo podszedł bliżej powoli, kuśtykając. Dłoń opierał niedbale na zdobnej rękojeści pistoletu wetkniętego z przodu za pas.

- Wiecie co, szanowni dowódcy? – rzucił z krzywym uśmiechem do Harga i Helgi, ale z wzrokiem wbitym w czarnulkę – Właśniem się wypróżniał i tam to przyszło mi do głowy, że jakosik mi się to wszystko właśnie za przeproszeniem kupy nie trzyma. Bo jak na razie to obstawiłbym, że tylko jeden rodzaj wojska ostawia za sobą samotnego swego dowódcę z flakami gustownie przystrajającymi słupek.

Ivo splunął na klepisko.

- Jest to taki rodzaj ludzi, który wywołuje moje obrzydzenie. A są to dezerterzy. Dezerter to takie właśnie bydlę, że własnego dowódcę zdradzi i w plecy mu nóż wrazi. A bezczelne to bydlę. A jakie zmyślne… Do tego stopnia zmyślne, że może i do łba mu przyjść żeby puścić kogoś ze swoich by przybywających siły wybadać. Może nawet żarcie zatruć, kto wie.

Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, a potem nagle kulejąc ruszył w kierunku swojego posłania. Syknąwszy, siadł ostrożnie i przyjął z radością podawany akurat parujący posiłek. Przygniótł swoje toboły, tworzywszy prowizoryczny stolik i postawił na tym strawę. Wyjął drewnianą łyżkę i mieszając nią gulasz, wdychał jego zapach i przymknąwszy oczy mówił dalej:

- Może jestem przewrażliwiony, alem z takimi do czynienia miewał nie raz. Co tu szkodzi, pochodnię jedną zapalić i boczków panience dla pewności przypiec, zapytawszy o to czy owo? Hmm? Pod rozwagę koncept poddaję. Ależ zapach, mmmmm… To mięsiwo to istne delicyje, jak pragnę zdrowia!

Gdy skończył jeść, wyciągnął się znowu ostrożnie na swoim posłaniu, naciągając na siebie płaszcz.
- To ja się jeszcze zdrzemnę, jeśli jeszcze czas do wymarszu, jak słyszę. Nogę oszczędzać trza ile się da, jak mądra Ana radziła. Tym bardziej, jeśli jak mówicie, w pierwszej linii mam stawać. Co do formacji… Rozkaz to rozkaz. Bądź pewny, krasnoludzie, że stanę. Budźcie o porze. A z dziewką, radzę, zastanówcie się dobrze.

Sylvańczyk odwrócił się do ściany i niedługo już potem jego owinięte grubym płaszczem ciało zaczęło na powrót unosić się i opadać miarowo.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 22-11-2009 o 21:46.
arm1tage jest offline  
Stary 22-11-2009, 22:06   #56
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu

Noc dobiegła końca. Mimo, że mroczne wizje senne i gorączka nie pozwoliły zaznać solidnego odpoczynku, to cała noc przespana na wygodnym sienniku w suchym i ciepłym miejscu przyniosła rezultaty. Sylvańczyk obudził się w miarę wypoczęty, chociaż ból od razu przypomniał o sobie. Leżał jeszcze jakiś czas, ciepło od kominka miło łechtało obolałe ciało w oddali izby słychać były głosy rozmowy. Sierżant Helga wypytywała jakąś dziewczynę, a raczej zalała biedaczkę lawiną pytań, na które dziewka z trudem zaczęła odpowiadać.
Mimo, iż miała wyraźne problemy z komunikacją, spowodowane ohydnie spapraną próbą uciszenia dziewczęcia na wieki, udało Jej się chwilowo zaspokoić ciekawość dowództwa.
Reinhard wysłuchał słów Harga, który przedstawił propozycje taktyczne, z jaką kompania będzie stawać przy kolejnych starciach. Zdaniem Reinharda propozycja była niegłupia, więc mężczyzna poparł ją skinieniem głowy.
Ruszać mieli w południe, do tego czasu mieli odpocząć jeszcze i rozejrzeć się po okolicy.
Z tego drugiego sylvańczyk nie omieszkał nie skorzystać.

Wygrzebując resztki baraniny z rondla, w którym wczorajszego wieczora Goran sporządził strawę, rozejrzał się po izbie lustrując obecnych. Biedna Ann z podkrążonymi oczyma zmieniała opatrunki rannym, Kurtowi najwyraźniej przypadła do gustu nowy nabytek ósmej kompanii, bo jako pierwszy zaczął „rytuał przedstawiania” zakończony klepaniem po rzyci. Bidna niewiasta, pewnie Marco również Jej będzie proponował protekcję - pomyślał Reinhard - ale ten świat schodzi na psy…

Czekając na swoją kolej do zmiany bandaży, sylvańczyk pożywił się, spakował torbę segregując, co może nieść, a czym zmuszony będzie obciążyć drużynowe osiołki.
Ręka wierciła głuchym bólem, który wzmagał się przy najmniejszym jej ruchu. Nie chcąc jej nadwerężać sylvańczyk poprosił Ann o podwiązanie jej na sztywno.
Dziewczyna podwiązała chorą ręką do ramienia, dając jej tym samym dodatkową ochronę przed urazami. Po skończonych oględzinach podziękował medyczce i obdarował Ją życzliwym uśmiechem.
Z nie małym trudem ubrawszy się ciepło i sucho Reinhard ruszył na zewnątrz chaty.

Dzień, jak co dzień, mroźny i wilgotny. Kłębiące się chmury wróżyły opady, które w niedługim czasie pewnie zawitają nad osadę. Reinhard ruszył lekkim krokiem ku obrzeżom wsi. Gdzieniegdzie między chatami prześlizgali się kamraci szabrując wieś w imię wojennych potrzeb, złe myśli przemknęły przez głowę sylvańczyka.

Na południowo-zachodnim skraju drogi było wiele śladów ludzi i zwierząt. Sądząc po głębokości śladów i ich rozmieszczeniu Reinhard wyczytał, że ludzie odeszli cztery albo trzy godziny przed ich przybyciem. Szli w miarę składna zbieraniną, ówcześnie się przygotowawszy do podróży. Mężczyzna kontynuował obchód na około wsi. Na polach po północno-zachodniej stronie znalazł ślady zielonoskórych. Gobliny od tej strony napadły wieś, a ze śladów wnioskować można było, że nie było ich więcej, niż te, na które natchnął się ich oddział. Tropem zielonych Reinhard dotarł do środka sioła. Wyglądało na to, ze to ich oddział, jako pierwszy, stawił opór gobasom.
Najdziwniejszy incydent z całego zajścia, śmierć porucznika, nadal pozostawał niewyjaśniony. Żadne ślady nie potwierdzały teorii, że niedoszły dowódca stoczył bitwę o własne życie z zielonym przeciwnikiem. I jeszcze ta dziewczyna, jaki oddział porzuciłby swego zwiadowcę???


Wracając do zajmowanej chaty, sylvańczyk rozejrzał się po innych obejściach, gdzieniegdzie znaleźć można było trochę ciepłych ubrań, jakieś resztki zapasów jadła i trunku. Przy drzwiach jednej z chat Reinhard znalazł jakąś starą włócznią, na której wisiał śmierdząca barania kurta.
Służyła pewnie gospodarzom za coś w rodzaju stojaka, a teraz przysłuży się jako laska dla kulawego Ivo – pomyślał mężczyzna zabierając ze sobą włócznię.

Wróciwszy do chaty było około dziesiątego dzwona. Reinhard postawił obok śpiącego Ivo włócznię, po czym zamienił przy kubku miejscowego specjału parę słów z Hargiem dzieląc się wyczytanymi z tropów informacjami. Do wymarszu ostało niespełna dwa kury, które sylvańczyk wytchnieniu poświęcił.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 23-11-2009, 11:02   #57
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wszyscy spali. No prawie wszyscy, bo z chaty nieopodal dobiegały dźwięki ujeżdżania górala przez temperamentną Helgę. Tileańczykowi było trochę przykro, że ćwierćogrzyca tak łatwo zmieniła obiekt swoich zainteresowań. Marco pomyślał z niepokojem, że może nie był dostatecznie dobry, ale szybko odrzucił taką ewentualność. Widać Helga była niewyżytą dziwką i tyle. Szkoda tylko, że przez jej niestałość Vieriego czekała długa samotna noc. Póki co jednak postanowił rozprostować kości. Wstał i obszedł chatę zatrzymując się co jakiś czas i nasłuchując.
Cisza jak makiem zasiał. Wrócił do środka i z pozbieranych wcześniej kawałków drewna zaczął strugać patyki do bełtów. Lubił mieć pełen kołczan pocisków. Warta się ciągnęła nieznośnie długo, a Helga wciąż jęczała z oddali. Marco postanowił się pomodlić, dla uspokojenia. Drażniła go ta baba. I góral też.
- Ech Myrmidio dałabyś Tu jaką niewiastę dla ogrzania kości swego wiernego Marco. Ech …
Westchnął żałośnie zdając sobie sprawę z nierealności prośby, gdy …
Do chaty weszła dziewczyna i w progu padła jak długa.
Tileańczyk wybałuszył oczy ze zdziwienia. Podszedł do niej i delikatnie, ostrożnie dotknął … Prawdziwa.
Marco padł na kolana i ze łzami w oczach wyszeptał głosem pełnym uwielbienia.
- Dzięki Ci o Wspaniałomyślna Pani.
Chwycił zemdloną pod pachy i zaciągnął na swój barłóg. Nie miał w zwyczaju patrzeć darowanemu koniowi w zęby. Położył dziewczynę delikatnie na brzuchu, ściągnął jej spodnie i bieliznę do kolan obnażając blade, acz jędrne pośladki. Sam wyjął, to co miał do wyjęcia i już zabierał się do dzieła, gdy zaskoczyło go pytanie.
- Co robisz Tileańczyku ? – spytał Harg, którego obudziło podniecone posapywanie najemnika.
Trzymający obiema dłońmi za biodra wpół obnażoną dziewczynę i ze sterczącym interesem Marco wyglądał dość jednoznacznie, toteż niewinne w brzmieniu pytanie zupełnie go zbiło z tropu.
- Eeeee … Chędożę ? – zaryzykował ostrożne stwierdzenie.
- Widzę kretynie, ale skąd ona się tu wzięła ? – spytał Harg podchodząc i podnosząc za włosy głowę dziewczyny, by przyjrzeć się jej twarzy.
Kolejne pytanie było jeszcze bardziej niezręczne, bo jak wytłumaczyć krasnoludowi, że to dar zesłany przez Myrmidię. Marco postanowił zagrać na zwłokę.
- Harg możemy o tym pogadać później ? – spytał błagalnie. - Jestem trochę zajęty jak widzisz.
Krasnolud uśmiechnął się szeroko i stwierdził złośliwie.
- Nic z tego złociutki. Schowaj kutasa. Najpierw dowiemy się co to za jedna. Przyprowadź Anna, ta dziewka jest ranna. Zauważyłeś ?
- Nie. – Marco był szczery do bólu chowając z żalem swoje narzędzie niedoszłej zbrodni.
Krasnolud ubrał ponownie nieprzytomną dziewczynę, w duchu śmiejąc się z Tileańczyka.
- Nawet nie wiesz ile miałaś szczęścia mała. – mruknął, gdy obudzona przez Marco Ann podeszła, by się zająć nieprzytomną.

Z samego rana najemnik wybrał się jeszcze raz przetrząsnąć wioskę oddając się z zapałem drugiemu swojemu ulubionemu zajęciu. Plądrowaniu. Niestety niewiele było do plądrowania. Prócz żarcia i jakiś powrozów Marco nie znalazł niczego przydatnego.

W świetle dnia dziewczyna, o imieniu jak się okazało Maria nie wyglądała już tak ponętnie. Brzydka wprawdzie nie była, ale szrama na szyi zdecydowanie ją szpeciła. Wyjaśniła też jak się znalazła w chacie, co oczywiście nie stało w sprzeczności z tym, że Myrmidia kierowała jej losami.
Jednego tylko Marco nie rozumiał. Skoro bogini wydała ją w jego ręce, to czemu zbudził się krasnolud ? Widać chodziło o coś innego. Nic zatem dziwnego, że propozycja Ivo oburzyła go do żywego.
- Rakarz ! – zawołał – Sam sobie boków przypiecz, to wyśpiewasz arię „Królowej Nocy” i to falsetem.
Usiadł przy dziewczynie – prezencie i otoczył ją ramieniem.
- Nie bój się, on tylko tak gada. Powiedz czy modlisz się do Myrmidii ? Jestem Marco Vieri z Tilei i ta bogini jest moją patronką. – wziął kartkę i węgielek podając dziewczynie.
- Lepiej napisz jeśli mówienie Cię męczy.
Tak. Dziewczyna była w pewnym sensie zagadką. Marco nie był przesądny, ale jej nagłe pojawienie się było dziwne. Bardzo dziwne.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 23-11-2009, 21:37   #58
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Wódka wgryzała się w jej delikatne gardło, a świat przesłoniły napływające do oczu łzy. Była wściekła na tego brzydkiego jak noc, brodatego mężczyznę, ale z drugiej strony może tylko chciał być miły? Przecież nie mógł wiedzieć, że akurat ona praktycznie w ogóle nie pije alkoholu, a do wódki nie czuje żadnego pociągu. Westchnęła cicho i już miała mu wybaczyć, gdy w chacie zabrzmiał donośny głos zgoła innego wojownika.

- Zerżnąłbyś ją?! – parsknął głośno czarnowłosy, tym razem ogolony mężczyzna i mrugnął do tego, który klepnął Marie po tyłku. – Pewnie, że tak! A pewnie trzeba by się ustawiać w kolejkę! Sierżancie Harg, co pan na to?!

Skrzyżowała z nim spojrzenia, a on wytrzymał jej gniewny i jednocześnie zaniepokojony wzrok. Nie spuszczając oka z Marie, wojownik podszedł bliżej powoli, kuśtykając. Od razu zauważyła, iż był ranny w nogę, ale i tak wolała mieć się na baczności, gdyż dłoń opierał niedbale na zdobnej rękojeści pistoletu wetkniętego z przodu za pas.

- Wiecie co, szanowni dowódcy? – rzucił z krzywym uśmiechem wciąż patrząc się jej prosto w oczy. – Właśniem się wypróżniał i tam to przyszło mi do głowy, że jakosik mi się to wszystko właśnie za przeproszeniem kupy nie trzyma. Bo jak na razie to obstawiłbym, że tylko jeden rodzaj wojska ostawia za sobą samotnego swego dowódcę z flakami gustownie przystrajającymi słupek.

Mężczyzna zrobił chwilę przerwy i splunął na klepisko.

- Jest to taki rodzaj ludzi, który wywołuje moje obrzydzenie. A są to dezerterzy. Dezerter to takie właśnie bydlę, że własnego dowódcę zdradzi i w plecy mu nóż wrazi. A bezczelne to bydlę. A jakie zmyślne… Do tego stopnia zmyślne, że może i do łba mu przyjść żeby puścić kogoś ze swoich by przybywających siły wybadać. Może nawet żarcie zatruć, kto wie.

Zatkało ją. Jeszcze nikt nigdy nie zasugerował, że mogłaby być zdrajcą. Wojsko było całą jej rodziną, to oni ją uratowali, kiedy powoli konała przed stojącym w płomieniach domem. To właśnie wojsko wszystkiego ją nauczyło – strzelać, czytać i pisać – dzięki czemu nie była tylko kaleką. Przyjęli ją do swojego grona i otoczyli opieką, jak członka rodziny. A ten wymoczek sugerował, że była dezerterem?! A gdzie niby miałaby iść?!

Złość rozlała się czerwonym rumieńcem na jej policzkach, gdy słuchała, co ten pierdolony idiota wygaduje. Żałowała, że nie jest teraz w stanie mówić, wściekłość zaciskała Marie krtań do tego stopnia, iż ledwo oddychała.
- Może jestem przewrażliwiony, alem z takimi do czynienia miewał nie raz. Co tu szkodzi, pochodnię jedną zapalić i boczków panience dla pewności przypiec, zapytawszy o to czy owo? Hmm? Pod rozwagę koncept poddaję. Ależ zapach, mmmmm… To mięsiwo to istne delicyje, jak pragnę zdrowia!

- Rakarz ! – zawołał ktoś inny. – Sam sobie boków przypiecz, to wyśpiewasz arię „Królowej Nocy” i to falsetem.
Marie spojrzała na swojego nowego obrońcę, marszcząc lekko brwi i czoło. Usiadł przy niej i otoczył ją ramieniem.
- Nie bój się, on tylko tak gada. Powiedz czy modlisz się do Myrmidii ? Jestem Marco Vieri z Tilei i ta bogini jest moją patronką. – wziął kartkę i węgielek podając dziewczynie.
- Lepiej napisz jeśli mówienie cię męczy.
Tego już było za wiele! Jeden widział w niej tylko jej dupsko, które można by było przelecieć. W sumie typowe dla bezrozumnego żołdaka… Drugi wziął za dezerterkę i sugerował, iż zdradziła swój oddział. A trzeci potraktował jak upośledzoną dziewczynkę! Marie nie wytrzymała w końcu tego cyrku i wstała, uderzając z całej siły pięścią w stół.
- Nie jestem strajcom! – szept zabrzmiał jak syknięcie wściekłego węża. – Nikogo nie sthaci-am, ani nie sabi-am! Fojsko jest tla mnie jak hocina!
Chciała chyba coś jeszcze powiedzieć, ale najwidoczniej nie była w stanie opanować emocji na tyle, by ponownie przemówić. Uderzyła pięścią jeszcze raz w stół, po czym wyrwała Tileańczykowi pergamin i węgielek, szybko coś zapisując.

„Idźcie się leczyć chędożone świnie.”

Wiadomość była krótka, ale jakże treściwa. Marie skierowała swoje spojrzenie na krasnoluda, wskazując na swój łuk.
- Kiety mohe tostaś moja bhoń? – zapytała, powoli uspokajając nerwy. Jeszcze raz chwyciła za kartkę, dopisując coś jeszcze.

„Tylko marnujecie czas a ja bym mogła już zacząć szukać śladów.”


Rzuciła dowództwu wyczekujące spojrzenie, miała już serdecznie dosyć tego powitania w oddziale jurnych buhajów. Nie przywykła do takiego traktowania, ojciec zawsze trzymał swoich ludzi na smyczy i choć słyszała o takich rzeczach, to przeżyła niemały szok. Gdzie szacunek? Widać ta banda kutasów robiła jedynie za tło dla prawdziwej armii. Zresztą wystarczyło spojrzeć na panią sierżant, by wiedzieć, że są jedynie odpadkami tego, co nazywa się żołnierzem.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline  
Stary 24-11-2009, 19:39   #59
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Gdy poprzedniego wieczora Marco tłumaczył Goranowi skąd pochodzi, ten robił wielkie oczy. Zza Gór Krańca Świata! (Co w istocie nie było prawdą, bowiem Tileańczyk, słabo znający geografię, pokonał w drodze do Imperium jedynie Przeskok lub Góry Czarne; góral jednak nie był w stanie go poprawić).
Wówczas Marco dodał, poklepując Gorana po plecach:
- To dalej niż stąd do Altdorfu. Kawał drogi.
Góral z otwartymi ze zdziwienia ustami pokiwał głową, by po chwili spytać:
- A co to Altdorf?
Stojący obok Harg nie wytrzymał i miał już uświadomić Gorana, lecz spojrzał na niego i zrezygnował.
- To wielki zamek na szczycie góry – rzekł – między Stirlandem a Krainą Deszczowców, strzeżony przez sto smoków, gdzie gołe baby dają każdemu i za darmo a z cycków leci im piwo. Tam mieszka cesarz, który sam jest największym ze smoków, wielkości góry.
- Aaa-aha.
Kilka osób roześmiało się, i góral miał niejasne uczucie, że robią sobie z niego jaja.

***

Gorana ominęło przybycie nowej dziewczyny, bo akurat był ujeżdżany w sąsiedniej chacie przez sierżant Helgę. Zdziwił się, że dowódczyni wybrała jego, widać inni po odniesionych ranach nie nadawali się a ona lubiła odmianę. Sam, osobiście wolałby młodszą Ann, ale jak to mówią: „jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. Helga z muskulatury przypominała chłopa, lecz miała niezły cyc, co góral lubił. Od tygodnia wszak, kiedy to przed wyruszeniem zerżnął ostatni raz żonę, nie zakisił ogóra. Toteż teraz, posapawszy trochę, prędko opadł na pogrążony w mroku barłóg. Sierżant wpierw była zła, bo tłukła Gorana po łbie wyzywając od mięczaków, ale snadź znała problem i dała mu się zregenerować, aby tym razem na dłużej wziąć go w obroty. Tym razem, ujeżdżając ciało dowódcze, pozwolił sobie nawet na taką śmiałość, jak wymierzenie pani sierżant siarczystego klapsa, co przyjęła z głośnym na pół wsi okrzykiem rozkoszy.

***

Nowa dziewczyna budziła niepokój. Po pierwsze, ktoś kiedyś niedokładnie poderżnął jej gardło. Po drugie, była zwiadowcą zaginionego oddziału, którego dowódcę znaleźli z jelitami na wierzchu. Goran w zasadzie optował za propozycją Iva, by ową Marie zerżnąć i przesłuchać, lecz postanowił pozostawić decyzję dowództwu. Poranek zaś wykorzystać na najedzenie się i wyspanie na zapas. Uzupełnił też zapas prowiantu na grzbietach osłów.
Na obiad znów był pikantny gulasz, z tego co zostało z wczoraj.
Góral wręczył pełną michę Marie. Przyjrzał się jej szyi i obudziło w nim się nieco współczucia.
- Ječ djevojka. Kto tebe tak zdelal – wskazał na bliznę - gobeliny?
 
Bounty jest offline  
Stary 25-11-2009, 22:22   #60
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
~Ciekawe czy potworne zmęczenie zmienia coś, gdy się umiera?~
Prawdopodobnie nic, może tylko zamienia ostateczny koniec w pewną ulgę? Tak czy inaczej, Ann była potwornie zmęczona, bowiem nie mogła nawet usnąć, a gdy już się to udało, okazało się, że z nikąd przytrafiła im się jakaś wyczerpana i wyziębiona kobieta, którą też trzeba było się zająć. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że nowopoznana okazywała się być jakąś dzikuską i zamiast podziękowań za ratowanie, a pewnie bardziej przedłużanie życia, napotkała tylko niezadowolone fuknięcia, nieprzyjemne miny i ostre spojrzenia. Miała bliznę, i co z tego? Przecież mogła ją rozebrać w głównej izbie, wtedy to by mogła sobie narzekać! A jeszcze dwa dni temu myślała, że nie bycie jedyną kobietą w oddziale będzie czymś dobrym. Myliła się straszliwie, ta tutaj co prawda zainteresowała innych, ale ta pogarda w jej słowach, brak ogłady... to było straszniejsze od propozycji Marco w gospodzie. Nie potrafiła nawet współczuć tej kobiecie. Ciekawe jakby się zachowała będąc w jej pozycji?

Gdy już się z nią uporała, wróciła na swój siennik, wiedząc, że i tak nie pośpi długo. Usilne próbowanie, tuliwszy głowę do zwiniętego koca, męczyło jeszcze bardziej, ale Ann nie dbała o to. Nigdy wcześniej problemów ze snem nie miała, przecież jeszcze zeszłej nocy usypiała od razu! Strach, to na pewno był strach. Najpierw gobliny, krwawa rzeźnia, pierwsza jej bitwa w życiu, prawdopodobnie pierwsze większe od chrabąszcza zabite stworzenie. Z jej ręki, a raczej jej strzałą. To się nie liczyło, tak samo jak to, że goblin zasłużył na swój los, że był ochydnym, złym stworzeniem. Zabiła go i dopiero teraz ten fakt odciskał się na jej umyśle. A potem był martwy, potwornie wcześniej umęczony żołnierz, dowódca, którego żołnierze gdzieś odeszli. Nie powiedziała tego nikomu, ale myślała nad tym intensywnie. Co jeśli to jego właśni ludzie go zabili? Albo wieśniacy, zamienieni w jakieś potwory, tego zabili jako ostrzeżenie a resztę przemienili lub zabrali jako jeńców? Opowieści o Sylvanii były okropne. I z tymi myślami, na wpół śpiąc, doczekała świtu, rozmowy i rozkazów.

Pierwsze przywitała nawet z uglą, podobnie jak rozkazy, dające im jeszcze kilka godzin w ciepłej, suchej izbie. Nie wtrącała się do prowadzonej z nową w oddziale kobietą, nie miała doświadczenia i nie chciała również osądzać. Marie mogła równie dobrze kłamać jak i mówić prawdę. Ich dowódcy chyba wiedzieli co robić, wątpiła by powierzyli ich życia takiej zwiadowczyni. A gdyby to przypadkiem zrobili, to dopiero wtedy miała zamiar zaprotestować. Zamiast tego zajęła się zmienianiem opatrunków i ponownym doglądaniem ran. Po kilku godzinach można już było często zauważyć potencjalne zakażenie i była jeszcze szansa zareagować. Na szczęście mężczyźni byli twardzi i ich organizmy chyba zwalczyły cały syf, który dostał się do krwi razem z ostrzami zielonoskórych. . Gdy skończyła, usiadła na małym zydelku, ocierając pot z czoła. Nigdy nie pracowała tak dużo przy takim wysiłku dodatkowym w czasie dnia. Wciąż było też dużo do zrobienia.

Zwróciła się najpierw do Ivo, którego stan był najgorszy, jeśli chodziło o podróż. Wcześniej zablokowała już rękę Rainharda.
-Dasz radę iść, opierając się tylko na kiju? Rana może się przez to otwierać. Mogę usztywnić całą nogę, nie będziesz mógł zginać, ale nie będzie tak bolało i może nie puszczą szwy.
Uśmiechnęła się do niego lekko, ale wpadła też na lepszy pomysł. Z nim poszła do Harga.
-Może zamontujemy nosze pomiędzy osłami? Mogą je ciągnąć po ziemi, a dzięki temu Ivo będzie mógł walczyć, gdy przyjdzie co do czego. Inaczej jego rana będzie przeciążona, może nie usać przy mocniejszym ciosie.
Specjalnie dobierała takie argumenty. Nie mając nic do dodania w pozostałych kwestiach, oddaliła się na swoje miejsce, by odpocząć ile mogła.
-Przydałyby się też czyste płótna, może jakieś chłopi zostawili? Opatrunki i bandaże szybko się kończą.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172