Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2010, 15:20   #41
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Podróż w karocy odbywała się już bez przeszkód...może z wyjątkiem kapłanki która co rusz zerkała na jednego z więźniów. Nie uleciało to uwadze Tupika, który obawiał się o jakąś głupotę z jej strony. Sam zastanawiał się czy warto spróbować uwolnić tych zbirów...gdyby przeprowadzili bardziej humanitarną napaść może i by to zrobił... Jednak teraz wciąż najważniejszą sprawą pozostawał medalion i potencjalne niebezpieczeństwa związane z jego transportem. Tupik zdecydował się w końcu otworzyć nieco przed pasażerami...jako halfling i tak długo już ukrywał prawdę...gdyby chodziło o coś co nie ruszałoby jego serduszka, pewnie milczałby jak grób, tak długo jak trzeba. W sprawach które targały jego emocjami, aż takiej odporności już nie miał. Wyciągnął z pakunków szkic, szkic herbu jaki w pośpiechu odmalował, herbu obcego, jakby zagranicznego , pokazał też palcem na ustach aby towarzysze starali się mówić cicho. Sam zaś szeptem przemówił.

- Wybaczcie tą konspirację, jednak mam ku niej powody i wy również je mieć będziecie jak skończymy tą rozmowę. - tajemniczo spojrzał się po zebranych w tym najbardziej na kapłankę i jej obrońcę. - Czy rozpoznajecie ten herb? - zapytał, szukał jednocześnie morderczych spojrzeń we własnym kierunku...pasażer, może woźnica? Gdzieś wciąż mógł czaić się ten drugi... Owszem Luitpold zdawał się idealnie pasować do podejrzeń Tupika...dołączył się w drodze, po wynajęciu halflinga, no i jechał w karocy. Z podobnych względów obawiał się nowego, jednak ten był w takim szoku psychicznym, takiej agonii emocjonalnej, iż nawet jeśli był szpiegiem, to w tej chwili i tak pewnie stracił chęć do czegokolwiek.

Wyrwani z własnych, niezbyt przyjemnych rozmyślań i wspomnień, wszyscy pasażerowie popatrzyli w jego stronę. Chyba potrzebowali chwili normalnej rozmowy, zwykłego kontaktu z innym człowiekiem. Jednak konspiracyjnie tajemnicze zagajenie halflinga powodowało znowu pewien niepokój. Każdy z pasażerów obrzucił wzrokiem dość wyraźny herb, naszkicowany na kawałku pergaminu trzymanego w ręce niziołka. Nawet nieznajomy popatrzył przez chwilę na rysunek. Minęła chwila, a z wyrazu twarzy czy nieznacznych gestów Tupik wywnioskował, że herb ten jest dla nich kompletnie nieznajomy. Nowy pasażer również nie zdradzał żadnych oznak, jakoby rozpoznawał ten znak heraldyczny, przypatrywał mu się przez moment z taką samą obojętnością z jaką patrzył na wszystko inne, a potem znów przeniósł wzrok na ścianę.

Mimo wszystko wszyscy, może oprócz nieznajomego, zdawali się teraz oczekiwać dalszego ciągu wypowiedzi, czy tego chcieli czy nie, dwuznaczny początek rozbudził ich ciekawość. Oczy podróżnych pytająco wpatrywały się w Tupika.

"No trudno" - pomyślał " To i tak nie był chyba najlepszy trop, przynajmniej jednak wiem już że mogę mówić w miarę bezpiecznie" Wciąż cichym, niemal szepczącym głosem dodał.

- Wynajęto mnie...a raczej próbowano wynająć do zdobycia twego naszyjnika Pani - zwrócił się do kapłanki, ciągnął wyjaśnienia aby uprzedzić lawinę pytań, która musiała nastąpić po takim oświadczeniu. Mówił jednak wciąż cicho, obawiając się podsłuchu...

- Przez to, że się ujawniam, grozi mi śmierć, gdyż prawdopodobnie nie jestem jedynym któremu mój zleceniodawca polecił zabranie naszyjnika. Ponadto do zgładzenie mnie gdybym wyjawił wam prawdę. - szybko rozejrzał się jak gdyby oczekując bełta czy strzały lecącej w jego kierunku. gdy nic się jednak nie stano odetchnął nieco i kontynuował.

-Obiecano mi szkolenie na ucznia maga w zamian za zdobycie naszyjnika, ale od razu domyśliłem się, że sprawa jest dziwna. Mój zleceniodawca działał przez pośrednika, a całość sytuacji nasuwa mi obecnie myśl o kultystach... Zwykły mroczny mag nie poważyłby się chyba na zabranie takiej świętości.
Posłaniec zleceniodawcy nosił właśnie taki herb jaki wam pokazałem. Nie wiem czy ten pojmany był właśnie tym drugim, ale nie wykluczam że jest więcej osób czy organizacji zamieszanych w sprawę naszyjnika. Nie zamierzam narażać się na gniew bogów, dlatego o wszystkim wam mówię. Jest jeszcze inny powód...zyskaliście po prostu moje zaufanie, a swoją misją poruszyliście moje serce. Dlatego wam pomagam i dlatego będę was chronił aż dotrzecie do celu, przynajmniej tak jak potrafię. Bądźcie ostrożni, bo skoro ja wiem o naszyjniku, to wiedzieć mogą i inni...
 
Eliasz jest offline  
Stary 07-01-2010, 21:43   #42
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Żal, wielki żal ściskał serce młodzieńca, gdy na oblicze młodej kuzynki spoglądał. Nie to było najgorszym, że przy jednym ze zbójców serce swe ostawiła, że Jej miłości nie będzie dane rozkwitnąć, ale fakt, iż do ciężaru brzemienia, który młoda akolitka nosiła, nowe jarzmo dołożone zostało. Brzemię, którego waga obecnie wszystkie inne ciężary przewyższać raczyła - MIŁOŚĆ. Uczucie o mocy wielkiej nawet potrafiące przenosić góry, powietrze odbierające i potrafiące obłęd na nieszczęśnika sprowadzić. William pamiętał, jak Marrieta zeszłej wiosny pociechą dla niego była, gdy nieszczęśliwie w uroczej córce radnego - piękniutkiej Delfinie, zakochać się mu było dane. Jak wielce nieszczęśliwym był, kiedy wzgardzonym został. Ile bólu i goryczy przełknąć musiał. Wiele wody musiało upłynąć, by z pod amora strzały wydostać się dane mu było . Chociaż i teraz na samo wspomnienie minionych chwil, serce młodzieńca smutkiem przepełniać się raczyło, wspomnienie zadanego bólu wracało, było słabsze, ale powracało. William pamiętał słowa młodej Marietty "nic to, los się do ciebie uśmiechnie. Ona nie była warta twojej uwagi", jej promienny uśmiech i pełne mocy słowa. Co on miał Jej teraz powiedzieć, co zrobić. Niemoc niosła katusze dla duszy. Musiał działać.
Will podjął decyzje, nie mógł pozwolić, aby dziewczyna musiała cierpieć więcej niż dane Jej było. Bogowie wyznaczyli Jej drogę i bez przyczyny nie postawili tego młodzieńca na Jej szlaku. Bogowie musieli mieć cel splatając ich losy.Nie tak to się miało skończyć.
Chłopak chciał pocieszyć zrozpaczoną dziewczynę, chciał dodać Jej otuchy, ale słowa więzły w gardle. Nie wiedział co ma powiedzieć, co począć. Nie chciał obiecywać niemożliwego, nie chciał składać deklaracji, których nie sposób ziścić było. Bogowie, nie krzywdźcie Jej bardziej. Ona niczemu nie winna. Modlił się w duchu. Chciał ją objąć, ale bał się Jej spojrzenia, Jej smutku i tęsknoty.

Wyrwany ze rozmyślań spojrzał na niziołka, którego spojrzenia niczym dzban lodowatej wody otrzeźwiły jego myśli.
- Wynajęto mnie...a raczej próbowano wynająć do zdobycia twego naszyjnika Pani. - słowo odbijały się głucho po głowie młodzika. Wpatrywał się teraz wsłuchany w jego opowieść, a żołądek mimowolnie podchodził mu do gardła. Jego tłumaczenia i zapewnienia pomocy. Jak mogli być tak nierozważni i opowiadać o wszystkim, kim byli Ci, co zwerbować Tupika chcieli i czy aby nie zwodzi ich teraz owładnięty mocą kamienia. Nie teraz było o tym rozmyślać, jaka głupota było opowieścią zebranych raczyć, gdy na każdym kroku wrogowie czaić się mogli. Nie czas był na to, by zdrady w słowach halfinga dopatrywać. Służył im radą i chęcią pomocy, nie roztropnie było te chęci odrzucić. Will spojrzał na w zmartwione oblicze Marietty, po czym zwrócił się do poprzedniego mówcy i przemawiać zaczął. Mówił powoli, starannie dobierając słowa, aby mieć pewność, że żadne słowo nie umknie uwadze słuchacza. Niziołkowi zdawać się mogło, że oblicze młodzieńca odmienił się wielce.

-Dzięki Ci wielkie mości Tupiku, żeś szczerym wyznaniem podzielić się z nami raczył. Miodem dla naszych uszu jest usłyszeć, że przychylnym misji młodej akolitki jesteś. Cieszymy się, że chcesz nam pomóc w trudach wędrówki naszej, za którą jedynie łaska boża na Ciebie spłynąć może. Bądź mi bratem, a odpłacę tym samym. Pokłon tobie i ojcom Twoim nasz mały przyjacielu...


Bagaż nowych doświadczeń, przeżycia i niedawne wydarzenia, bezradność i intrygi wszelakie odbiły się wielce na młodego Williama obliczu. Targany wielkim smutkiem i niemocą opadać w zakamarki umysłu swego zaczął. Uśmiech tego radosnego chłopca spełzł z jego facjaty, na której czujności i podejrzeniu zamieszkać przyszło. Nie mówił za wiele, jeno bacznie otoczenie oglądać zaczął, obowiązek bezpieczeństwa dziewczyny nad wszystko stawiając. Coś ostało przy drzewie na poboczu gościńca rosnącym, gdzie młodego chłopaka źli zbóje wieszać zamiarowali. Tam, gdzie teraz w mroku brejowatego traktu, powróz wisielczy się miota,zawisło coś jeszcze...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 08-01-2010, 20:42   #43
 
kayas's Avatar
 
Reputacja: 1 kayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwu
Kopniak, kopniak, kopniak. Super. Lui nie był typem mężnego rycerza, zawsze gotowego do walki. Z reguły uciekał, albo próbował się wykpić. A tu: proszę, napad. Skulił się, żeby osłonić brzuch. A gdyby tak… nie, nie warto. Usłyszał paskudny rechot i kłótnie: aha, dobrali się do kobiet. Podniósł głowę, aby zobaczyć cos się dzieje. Kopniak. Kątem oka zauważył, że próbują dobierać się do kapłanki. Idioci. Spojrzał jeszcze raz. Zbir sięgnął ręką ku jej piersi, złapał naszyjnik…

O Ty Dziwadło Z Niebios.

Co Ci przyszło do głowy uwalniać na świecie na takie moce? Obdarzać magią bezrozumny kamień? I to mocą tak potężną… Czyli… to nie dziewczyna, to ten kamień… ciekawe… Lui uspokoił się. To nie dziewczyna. To kamień. „Mam nadzieje”
Wtem rozległa się kanonada wystrzałów z pistoletów, okrzyki nadjeżdżającej odsieczy. Po prostu cudnie… Spokojnie, straż drogowa. Nie widziała Cię nigdy. Nie zna Cię. Po prostu jechałeś powozem.

- Sprawdźcie jego – Niziołek donośnym głosem wskazał strażnikom na Luitpolda
- Dołączył się do karocy na chwilę przed atakiem, mógł więc być z nimi...zresztą do tej pory nie wytłumaczył się nam co tak naprawdę tu robi...

Cudownie, dzięki. No po prostu… Luitopold nawet nie stawiał oporu. Uśmiechnął się gorzko do strażników. Oni pewnie mają go teraz za nędznego zbira z traktów; tak nie może być. Dla dobra pamięci… bez różnicy, i tak się nie wykpię, a może choć trochę się wybielę w ich oczach. Niech cos mam z życia’

- Hej, to nie tak, mój mały kolego. Nie napadłem was! Naprawde jestem rzemieślnikiem… a niemal artystą. No, przesada. Może nie z Nuln, ale na pewno nie napadam ludzi na traktach! Oni szukali mnie już wcześniej. Jestem włamywaczem, jednym z lepszych na rynku, lepszym nawet niż twoi pobratymcy. Tak czy inaczej dzięki za wsypkę, teraz ześlą mnie na roboty, i pewnie tam umrę. Cudownie, prawda.

Strażnik uciszył go uderzeniem w brzuch. Lui posłusznie zamilkł i dał się wsadzis na konia. Spojrzał na wsiadających podróżnych… może jest jeszcze nadzieja…

-Kapłanko! Kapłanko! Wiem co masz na szyi! Wiem czym to jest!

„No, może nie dokładnie wiem… ale lepszego planu nie mam”

A potem była już tylko jazda. Smutna, nędzna jazda na śmierć. Chyba powoli się z nią godził... gdzieś na północy, padnie z wycieńczenia… „albo znów ucieknę” uśmiechnął się pod nosem i zaczął śpiewać sobie piosenkę, która zwykło się śpiewać w gospodach. Niech choć troche wesoło będzie w tej kompanii skazańców. „albo znów ucieknę…”
 
__________________
Chcesz grać,a le nie znasz systemu WFRP II?
Szkoda, co?
Wal na 7704220 i opowiedz o postaci, zmienimy ja na liczby!
kayas jest offline  
Stary 10-01-2010, 11:47   #44
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Ból w tylnej części głowy. Otworzył oczy, chciał dotknąć obolałego miejsca … dłonie związane, powróz zaciągnięty na szyje.

Myśli kłębiły sie w głowie Jaspera.
A więc to koniec. Powieszą mnie tu na miejscu. Z myśliwego stałem się zwierzyną. Silniejszy wygrał … prawo natury. Ali nigdy nie darował nieposłuszeństwa. Musiał zezłościć się gdy stanąłem w jej obronie… Właśnie co z nią … nie upilnowałem jej … pewnie już nie żyje … nie Ali zabronił zabijać kogokolwiek z karocy, więc musi tam gdzieś być … zabije jeśli ktoś ja dotknął …

Jasper zerwał się gotowy walczyć zębami jeśli trzeba będzie.
Kopniak w brzuch.
- Leż psie … gdyby nie rozkaz dowódcy już dawno wisiałbyś na drzewie. Po co się z wami cackać … prowadzać, potem sądzić … szkoda czasu.

Kim była ta postać, nie znał tego głosu … odzienie … rozejrzał się dokoła, więcej postaci w takich samych mundurach … strażnicy dróg … a obok jak zwierzęta spętani jego kamraci … smutne zawiedzione miny … ale bez strachu.
- Co się stało? Zapytał najbliższego.
- Jak to kurwa co, ktoś zdradził. Ktoś doniósł strażnikom o napadzie i …
- A co z dziewką, tą jasnowłosa?
- A co mnie to kurwa ob …
- Nie rozmawiać!!

Kolejny kopniak.

Dobrze, że to strażnicy a nie moi. Tak będzie bezpieczna, nic jej się nie stanie. To teraz jest najważniejsze.

Potem ustawiono ich w szeregu, jeden za drugim, powiązani szli w kierunki Estorfu. Z obu stron pilnujący jeźdźcy, gdzieś z tyłu kołysał się powóz. Jasper słyszał jego powolne skrzypienie.
Powóz. Tam musiała być ona. Dobrze, jest bezpieczna, tam nic jej się nie stanie.

Na zakręcie odwrócił głowę z nadzieja ujrzenia jej w oknie karocy. Niestety tylko ciemny otwór. Ale ona tam była, czuł to.

- Dalej, dalej, nie oglądaj się. Za parę pacierzy będzie postój przy gospodzie, prawie już dojeżdżamy, to sobie odzipniesz. Pooddychasz leśnym powietrzem. Nie żałuj sobie, to ostatnie dni w których oddychasz świeżym powietrzem. Potem już tylko swojska woń lochu i stryczek…

Jasper stanął jak wryty. Dotarło do niego, że więcej może już jej nie zobaczyć, nie trzymać w ramionach, nie gładzić dłonią po jasnych włosach … Zimny pot oblał jego plecy. Nie godził się z tym.
To nie może się tak skończyć, nie teraz kiedy ją spotkałem, kiedy wszystko mogło się zmienić … mam oddać głowę. Trzeba coś wymyślić … Ali musi mieć jakiś plan … zawsze miał nawet gdy wszystko szło nie tak. Ja też muszę znaleźć jakieś wyjście. Za parę pacierzy postój, dobrze oby w gospodzie była wystarczająca ilość gorzałki.

Napięty powróz szarpnął Jaspera. Jego kroki wznieciły chlupot kałuży … konie zastrzygły uszami … pochód szedł dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 10-01-2010 o 16:36.
Irmfryd jest offline  
Stary 10-01-2010, 15:52   #45
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Kamień Świtu wciągnął ich w wielki świat. Nie tylko dał im wielką misję, ale też wplątał w plany wielu, zapewne potężnych, ludzi. Teraz, słuchając rewelacji niziołka, uświadomiła to sobie wreszcie.
William zaakceptował go i powitał we właśnie powstałej drużynie. Bo troje to już drużyna, czyż nie?

- Ja również ci dziękuję - rzekła. - Za szczerość twoją, za odwagę bogowie spojrzą na ciebie łaskawie, jestem pewna. I... i cieszę się, żeś zechciał dołączyć do nas i pomóc.
Uśmiechnęła się do niziołka, mówiąc to. Pojaśniała trochę, choć wnet na nowo zapadła w rozmyślania.

Rzemieślnik z Nuln, Luitpold, wskazany jako możliwy współpracownik napastników. Może było to prawdą, a może nie. Kapłanko! Wiem, co masz na szyi, wiem, czym to jest!, mówił. Może blefował, sądząc, że ma jakąś władzę nad kamieniem, i wierząc, że pomoże mu w dość beznadziejnej sytuacji... Tak czy inaczej, musiała z nim porozmawiać.

Oni wszyscy uważali ją za kapłankę. Lecz ona nie miała święceń, nie znała kapłańskich modlitw, które niemal zawsze są wysłuchiwane. Miała tylko wiarę. Kamień Świtu nie był atutową kartą w jej ręku; to ona sama była pionkiem.

Tam, na zewnątrz, brnął przez błoto człowiek, bez którego nie mogła już się teraz obejść. Był jej potrzebny, żeby mogła żyć. A zatem musiała ocalić go przed stryczkiem. Niestety, nie wiedziała jak.

Złowiła pełne troski spojrzenie kuzyna.
Nie powinna przysparzać mu zmartwień. Siłą przywołała na twarz cień uśmiechu i odsunęła ciężkie myśli. Gdy dotrą na miejsce, może już niedługo, porozmawia z Luitpoldem. I z Nim. I może dobra Verena, opiekunka jej rodzinnego miasta, ześle jej natchnienie.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.

Ostatnio edytowane przez Rhaina : 15-02-2010 o 19:10.
Rhaina jest offline  
Stary 12-01-2010, 10:24   #46
 
Orin's Avatar
 
Reputacja: 1 Orin nie jest za bardzo znany
Lorelei...zabrali jej ciało...dlaczego akurat ona? dlaczego ?! dlaczego jej to zrobili? cóż złego uczyniła? niewłaściwe miejsce w niewłaściwym czasie, ot zrządzenie losu...na SIGMARA...dlaczego??!! - myśli znów zaczęły krążyć po jego głowie, ryjąc jak mantrę we wnętrzu jego czaszki słowo "DLACZEGO"...

Kazali mu wejść do karocy, wszedł...nie odzywał się, w środku obce twarze, głównie młode, niektóre wystraszone, niektóre zatroskane, inne nieobecne...

Kurt nie przedstawił się, nie miał siły poruszyć ustami... zresztą nie obchodziło go nic i nikt...gdyby nawet odbywała się tu orgia wyznawców Slanesha pewnie nie zwróciłby na nią uwagi, czuł się zmęczony, zbrukany, bezsilny, czuł się jak po roku ciężkich robót w więzieniach Nuln.

Po jakimś czasie wywiązała się rozmowa, nieznajomi coś mówili o jakimś herbie, tajemniczym "zleceniodawcy", zagrożonej misji, cennym naszyjniku...no ale żeby niziołka wynajmować do takiej roboty...pewnie ma szybkie ręce...zwinne lepkie paluszki...ale halfing to halfing...ma swoje wady...jak widać...

Zresztą nieważne...Lorelei nie żyje...już nigdy nie nastanie dla niej nowy dzień, a jej dusza błąka się teraz gdzieś po pustkowiach królestwa Morra w poszukiwaniu świtu...
 
__________________
jedyne co jest pewne to to, że nic nie jest pewne...

Ostatnio edytowane przez Orin : 12-01-2010 o 10:43.
Orin jest offline  
Stary 12-01-2010, 16:05   #47
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Już od jakiegoś czasu mijali widoczne na poboczach pozostałości niedawnej roboty drwali. Bór rzedł nieco, światło pochodni ujawniało coraz to większe wolne przestrzenie między wielkimi dębami. Mrok – przeciwnie, był środek nocy i gdy tylko oddalić się na metry od powozu we wszystkich kierunkach rozpoczynała niepodzielne panowanie idealna ciemność. Tymczasem na drodze, z ciemności lasu wyłaniał się po lewej stronie traktu coraz rozleglejszy obszar pozbawiony drzew, obecność wielu sterczących z ziemi pniaków świadczył o intensywnym nadal wyrębie w tej okolicy. Zapach świeżo ściętych drzew witał podróżnych, a już po chwili widać było ułożone bele wielkich pniów, powiązanych potężnymi sznurami. Potem wśród zmroku zamajaczyły wysoko ostre kształty, gdy podjechali bliżej, przekonali się, że były to zaostrzone czuby drewnianej palisady. Nie była to palisada tak potężna jak ta, która chroniła punkt przeładunkowy na ostatnim rozjeździe dróg, gdzie Stara Droga krzyżowała się z traktem na Guyden. Mimo to stojąca wewnątrz ostrokołu gospoda, której znad parkanu widoczna była tylko górna część, była całkiem dobrym punktem obronnym na wypadek zaistnienia takiej potrzeby, a na dodatek palisada chroniła przed rabusiami czy podchodzącą zwierzyną pozostawione na sporej wielkości placu wozy. Na otwartej przestrzeni pośród zalesionych mil drakwaldzkiego lasu gospoda należąca do kompanii przewozowej Biegnący Wilk była dla podróżnych niczym pustynna oaza.

Wypuszczeni wcześniej przodem jeźdźcy zdążyli uprzedzić gospodę o ich przyjeździe, więc obudzona czeladź otwierała już szeroką, w całości wykonaną z drewna bramę. Konwój zjechał z traktu, by przez rozwarte na oścież wrota wjechać do wewnątrz ogrodzonego nierówną, krzywą palisadą obszaru. Na otwartej wieżyczce wartowniczej umiejscowionej nad bramą paliły się pochodnie, niewyraźne postacie w skórzanych lekkich hełmach uzbrojone w łuki przyglądały się uważnie z góry na wtaczający się do środka wcale niemały tłum. Rzadko gospody takie jak ta gościły tak wielką ilość podróżnych naraz, rzadko ostatnio widywało się też tak liczną formację strażników dróg.
Mimo iż plac ogrodzony ostrokołem był bardzo duży, a stał na nim tylko jeden powóz kompanii, klepisko błyskawicznie zapełniło się hochlandzkimi konnymi i konnicą Talabelandu. Jeńców spędzono na razie na środek placu, skąd zmęczeni i ponurzy obserwowali tonące w ciemnościach solidne zabudowania gospody i przylegającej do niej przestronnej stajni, która wyglądała na rozbudowaną i wzmocnioną oborę. Jasper stał między nimi, zmęczony marszem jak inni i jak inni ponury. Dygotali z chłodu. Nie zapowiadało się, by dano im pić. Wiedział, że i tak tylko obecność dowódcy chroni jego i kamratów przed samosądem ze strony strażników dróg. Zbyt wiele krwi rozlano po obu stronach. Zbyt wiele razy sami nie mieli dla nich litości, by teraz spodziewać się miłosierdzia… Jasper, oddychając ciężko, popatrzył dalej w półmrok, gdzie stał powóz goszczący nadal w swoim wnętrzu anioła. Jakiś kształt ludzki zbliżał się właśnie do wozu, powłócząc nieznacznie lewą nogą.

Wypuszczony specjalnie osobnik o tępej i zaspanej bardzo twarzy, zapewne pracownik kompanii przewozowej, poprowadził powóz między parskającymi wszędzie wokół końmi, oraz między sporadycznie pozostawionymi również w wewnętrznym kręgu za palisadą rosłymi drzewami, aż do wyznaczonego miejsca. Podróżni słuchali w tym czasie jego rozmowy z powożącym jeszcze nadal strażnikiem. Chłop zaklął siarczyście, gdy usłyszał o napadzie i jeszcze raz, dużo wstrętniej, gdy strażnik oznajmił mu śmierć woźnicy, najwyraźniej dobrego kompana. Potem trwało milczenie, a może rozmawiali po prostu ciszej.

- Mata go?! – stęknął nagle głośniej jeden z głosów – Samego Alego?! No to nie dziwota, że tyle tu zbrojnych… I tyle trupów z wami… No że też Schredder tego nie dożył, cieszyłby się, bandyci kiedyś splugawili mu dziecko…

Strażnik mruknął coś cicho. Potem drzwi powozu skrzypnęły i podróżni zobaczyli tępą mordę, która tym samym głosem przemówiła:
- Eee… Ślachetni państwo pozwolą na zewnątrz… - mężczyzna wykonał zachęcający gest brudną dłonią – Kompania przewozowa Biegnący Wilk zaprasza na nocleg do swej gospody, tylko dla naszych podróżnych taniej łóżka i gorące posiłki.

Była to prawda, wiedział o tym każdy kto podróżował Starą Drogą, ci, których stać było na opłacenie powozu, mogli liczyć też w gospodach kompanii na korzystne stawki, zauważalnie niższe od tego, co musiał zapłacić przygodny wędrowiec chroniący się na noc w tych przybytkach prosto z traktu.
Wszyscy pasażerowie jeden po drugim opuszczali wóz, stając z ulgą na ubitym nogami i kołami klepisku, rozprostowując kości i rozcierając ścierpnięte miejsca. Strażnika na koźle już nie było, a niezbyt widoczny w półmroku brzydki chłop przyglądał im się ciekawie, każdemu z osobna. Nie ozwał się ni słowem o napadzie, wykazując zaskakujący dla kogoś o tak tępej facjacie takt. Tylko raz, gdy zobaczył nieznajomego o nieobecnej twarzy, odezwał się i okazało się, że dla niego samego nieznajomy jest znajomy.

- O, znowu się widzim. Wróciłeś jednak, panie? A ta piękna pani, coście razem wyjeżdżali, to…

Takt szlag trafił. Brzydkiemu wystarczył tylko jeden rzut oka na przystojnego, by pojąć prawdę i zrozumieć, że lepiej było się nie odzywać…

- Wybacz, panie…- jęknął smutno i spuścił głowę – Nie chciałem… A ostrzegałem, coby lepiej po ciemnicy na szlak nie ruszać…

Chrząknął. Dookoła, w ciemności, którą rozświetlały tylko nieliczne pochodnie na ostrokole i parę w rękach jeźdźców, którzy zdążyli już pozeskakiwać z wierzchowców, słychać było parskanie zwierząt i szum wielkich drzew. Znów zrywał się wiatr, roznosząc po placu zapach świeżo ściętych bali i ten drugi, świeżą woń końskich odchodów. Gdzieniegdzie, podekscytowane głosy w mroku omawiały ostatnie, sensacyjne niewątpliwie wydarzenia. Środek nocy fundował też naprawdę niską temperaturę, mimo futer podróżni dygotali z zimna.

- Tędy… - przerwał milczenie i zgiął się w krzywym ukłonie – Pozwólcie za mną, do gospody. Trza mi poświadczyć oberżyście, żeście kompanii klienci. Chodźmy wartko, bo tam już coś widzę dowódca konnych coś z nim obgaduje, oby miejsca w łóżkach się ostały...

Istotnie, gdy podeszli za powłóczącym jedną nogą przewodnikiem bliżej, po ścieżce ubitego najbardziej klepiska ku zabudowaniom, przed samym wejściem do solidnie pobudowanej gospody, pod kołyszącym się na wietrze drewnianym znakiem przedstawiającym biegnącego wilka, zobaczyli jak dowódca Aberhoff rozmawia tam z niskim człowiekiem o nalanej twarzy, przepasanym brudnym fartuchem. Już z daleka widać było, że temperatura rozmowy jest dość wysoka, głosy były podniesione, oficer prawie pokrzykiwał na otyłego gospodarza, ten chyba nie chciał się na coś godzić, odwracając z uporem wzrok i krzywiąc się niechętnie. Parę dobrych metrów dalej, do stajni wprowadzano konie, a w ślad za nimi eskorta poganiała już do środka ustawionych gęsiego, spętanych nadal zbójców. Wyglądało na to, że noc przyjdzie spędzić im właśnie tam. Za idącym jako ostatnim ze zbójów Jasperem i eskortą zamknęły się z głośnym skrzypieniem wrota do stajni, które zawarli inni strażnicy.
Gdy pasażerowie prowadzeni przez brzydkiego chłopa podeszli bliżej gospody, sprzeczająca się dwójka zniżyła nieco głosy. Teraz podróżni dostrzegli również, jak dalej w mroku, pod ścianą budynku stoi zakuty w kajdany herszt bandytów, otoczony paroma rosłymi strażnikami z obnażonymi ostrzami. W tej samej luźnej grupie, ale bliżej wejścia, stało też dwóch talabecczyków, pilnujących mężczyzny, który wcześniej w powozie przedstawiał się jako Luitpold. Ci nie mieli wyciągniętej broni. Lui obrzucił przechodzących tuż obok podróżnych dziwnym, strapionym wzrokiem.

Wybałuszył nagle oczy, bowiem poznał jedną z nadchodzących od strony powozu postaci. Ona również go rozpoznała, spojrzenia znajomków spotkały się i wyraz zdziwienia przemknął przez moment zarówno na jednej, jak i drugiej facjacie. Było zbyt ciemno, aby ktokolwiek inny zwrócił na to uwagę, ale każdy z nich wiedział że ten drugi go rozpoznał…

Przewodnik o tępej twarzy zatrzymał się, jak i cały ciągnący za nim pochód. Teraz pasażerowie powozu idący z przodu mieli przed oczyma scenę rozmowy karczmarza z dowódcą straży, a ci, co dreptali nieco z tyłu, stanęli tak blisko Luitpolda i jego eskorty, że mogliby się dotknąć. Strażnicy trzymający Luiego wyglądali na dość zmęczonych, nie cofnęli się, chyba nawet nie chciało im się utrzymywać odległości między schwytanym przestępcą a podróżnymi – albo może Lui nie stanowił bezpośredniego zagrożenia dla innych. Tak jak i pasażerowie, przez jakiś czas przysłuchiwali się rozmowie dowódcy z oberżystą.

- Zakończmy tę dyskusję. – mówił Aberhoff, kręcąc sumiastego siwawego wąsa – Swoich praw możecie dochodzić w miejskim ratuszu, jeśli chcecie. Koło południa, jak konie wreszcie odpoczną, odjedziemy. A goście nie będą się skarżyć, bo i tak śpią, a zanim się na dobre obudzą, nas tu już nie będzie. Nic grosiwa nie stracicie, a jeśli będziesz mnie dalej denerwował, to pogadamy inaczej.
Gruby oberżysta, sięgający głową niewiele więcej ponad pierś rosłego dowódcy zwrócił wzrok ku nadchodzącym podróżnym, którzy po krótkim postoju ruszyli dalej wprost do nich.
- Dobrze więc, ale dam na nich jeden pokój. – powiedział do strażnika, a potem pokazał dłonią pasażerów, jakby dla potwierdzenia swych słów – Proszę, jeszcze przecie nowych podróżników naszej kompanii muszę pod dach przyjąć! Chyba nie każecie, Panie Aberhoff, strapionym ludziom, co ledwo z życiem uszli, chwili spokoju w porządnym łóżku odmówić i koszmar jeszcze raz w jednej stajni z tym barachłem przeżywać?
Wąsacz popatrzył z kamienną twarzą na zbliżających się gości.
- Oczywiście, że nie. – odparł poważnie do oberżysty – Niech będzie. – odszedł do stojącej nieopodal grupki i rozległ się jego rozkaz – Gotować więźniów. Idziemy.

Nalany oberżysta tymczasem witał już podróżnych, mimo że zaspany, był dość uprzejmy otwierając szerokie drzwi wielkim, zardzewiałym kluczem i zachęcając do wejścia. Obrzucał przy tym ich spojrzeniami, zwłaszcza nieznajomego pasażera powozu. Niewiele dało się powiedzieć po ciemku o budynku, był z pewnością podmurowany, w większości drewniany i raczej toporny niż robiący wrażenie, choć miał chyba więcej niż jedno piętro. Gospoda po nocy wyglądała prawie na wymarłą, w żadnym z okien nie paliło się światło, a od sieni wiało ciemnością i stęchlizną.

- Zapraszam, zapraszam…- stękał spocony mocując się z drzwiami – Się trochę zacinają ostatnio… Aha, mówią mi Buran. Innych byśmy po nocy nie wpuścili, ale dla naszych szanownych klientów zawsze stoimy otworem. Jedno upraszam hałasu nie robić, coby innych podróżnych nie pobudzić. Dziś już tylko do pokojów zaprowadzę, po tym co przeżyliście pewnie marzycie tylko o odpoczynku, ale jutro od rana sala z wyszynkiem stoi do dyspozycji…
Poprowadził ich przez dużą tonącą w ciemności sień, gdzie pachniało słomą i błotem, w lewo, mijając kamienne schodki wiodące do podwójnych solidnych drzwi i nagle zapalił kaganek. Coś zafurkotało cichutko, a dziewczyna krzyknęła nagle głucho i krótko, bo po jej buzi prześliznęło się muśnięciem coś małego i włochatego.
- Ćma jeno, panienko…- machnął ręką oberżysta – Chodźmy dalej.

Chwilę później stali już u podnóża szerokich drewnianych schodów prowadzących na górę. Buran postawił kaganek na małej półeczce i postękując z wysiłku wyjął zza pazuchy wielki pęk pordzewiałych kluczy. Metal zachrzęścił nieprzyjemnie, aż Kurtowi przeszedł po plecach dreszcz.

- Wybaczcie, ale oficery już na siłę zajęli część pokojów, no to każdemu z osobna komnaty nie dam. Ostał mi się jeden oddzielny pokój, to myślę, że z przyzwoitości młodej panience się należy no i kto tam się nią opiekuje, …- zarechotał dwuznacznie i zamilkł na chwilę- …chyba że sama tam zagości. No a dla reszty mam miejsca na wspólnej sali, prawdziwe łóżka, żadnych tam sienników, dobre towarzystwo, dwóch kupców ino tam na razie nocuje… Gość na poziomie, jak i wy, nawet i z wieczora balię z wodą każdy z nich zamówił.
Mówił, prowadząc ich po skrzypiących schodach. Wnętrze, jak w większości hochlandzkich gospód, było niemal w całości wykończone w drewnie. Po niedługim czasie stanęli w długim korytarzu, w świetle kaganka na jego drugim końcu przerażone oczy podróżnych dostrzegły wielkiego niedźwiedzia unoszącego uzbrojone w łapy pazury!

- A nie, nie bójta się…- zarechotał znowu oberżysta – Zapomniałem powiedzieć, wypchany. Kuzyn go dwa roki temu sam w naszych lasach ubił. Tera się mu wiedzie, łowczym pańskim ostał, ho, ho!

Niziołek, który wcześniej aż podskoczył na widok niegroźnego jak się okazało drapieżnika, odetchnął głośno. Buran przeszedł parę kroków dalej i przyciskając palec do ust cicho przekręcił klucz w zamku do wspólnej sali, gdzie również było ciemno i uchylił drzwi, po czym wrócił do nich. Na jego grubym paluchu zobaczyli inny, mniejszy klucz, zapewne od osobnego pokoju.
- No to…- powiedział ciszej, by nie budzić kupców – Srebrniczek jeno za pokój dla panienki i po trzy miedziaki od głowy za miejsce w sali. Oczywiście cena tylko dla naszych klientów drogich. Płatne z góry, rozgośćcie się, śpijcie dobrze a rankiem zapraszam do szynku. Świeże jaja mi przywieźli dopiero co. Piwo zacne… Bierzcie kluczyki i dobrej nocy.

Do świtu na pewno pozostało jeszcze jakieś trzy, może cztery dzwony ciemnej nocy. Gdy już podróżni kładli swe obolałe ciała do twardych, ale za to dużych łóżek, proste, nieco zatęchłe wnętrza karczemnych pokojów wydawały im się prawdziwie cudownym schronieniem, gdzie umęczone umysły mogły wreszcie pogrążyć się w życiodajnym śnie. Ten przychodził szybko, ale zanim Morr porywał pasażerów jednego za drugim do swojego królestwa, uszu gości doszło jeszcze stukanie wielu butów na korytarzach, odgłosy przekręcanych kluczy w zamkach, dźwięki domykanych drzwi i niewyraźne słowa, wypowiadane chyba przez dowódcę Aberhoffa do swoich podwładnych. Potem gospoda na powrót zanurzyła się w nocnej ciszy, a odległy stąd szum ogromnych drzew Drakwaldu był niczym szum najprawdziwszego morza…
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 13-01-2010, 21:49   #48
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Widok łóżka - czystego, ciepłego, wygodnego łóżka - był jak otwarcie śluzy w tamie. Fala zmęczenia runęła na Mariettę, niemal zwalając ją z nóg.

Człowiek tak zmęczony powinien obudzić się w południe chyba. Strażnicy dróg mieli odjechać o świcie, wraz z jeńcami. Wyglądało to więc dosyć beznadziejnie.

Tyle tylko, że w świątyni wiele razy po ciągnących się długo w noc uroczystościach przewidywano wspólną modlitwę o świcie. Czas między nimi akolici mieli spędzać w ciszy, na osobistych medytacjach. W rzeczywistości... no cóż, uczyli się albo pokonywać senność, albo budzić się na zawołanie o właściwej porze. Wstyd przyznać, ale Marietcie zawsze łatwiej przychodziło to drugie.

Wisior, jak co wieczór, bardziej ciążył i wyzwalał tajemnicze fluidy, wprawiające ją w dziwny, nieporównywalny z niczym stan. Była dziwnie lekka, jakby miast trzewi jej ciało wypełniało powietrze, czyste i jasne; a spokojna niby szeroka tafla jeziora. Odkąd nosiła relikwię, zwykle długo leżała w bezruchu, nim zasnęła, a pod powiekami, jak leniwe, dostojne chmury, przesuwały się obrazy, których ani przyzywała, ani odpychała.

Tym razem, gdy się położyła, odmówiła tylko wieczorną modlitwę i powiedziała kuzynowi "dobranoc". Odpowiedział jej tym samym; były to jedyne słowa, które wypowiedział od rozmowy jeszcze w karecie. Było nie było, otarł się o śmierć. Nie dziwota, że nie kwapił się do rozmowy, czując jeszcze na szyi ślad jej drapieżnego dotyku.
Zamknęła oczy i postanowiła, że wstanie przed świtem. A potem rzeka zmęczenia uniosła ją w sen.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 14-01-2010, 10:33   #49
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik uspokoił się słysząc słowa kuzynów, przynajmniej miał to już za sobą, bo po prawdzie nie wiedział jakiej reakcji może się spodziewać. Nie był w stanie dłużej już myśleć, kolejna porcja halflińskiego ziela miała już mu stępić zmysły a może nawet lekko zamroczyć. Dość już miał tego wieczoru i koszmarów z nim związanych. Z solidnego otępienia wyrwał go dopiero widok niedźwiedzia. Tupik tak bardzo pogrążony był we własnej fazie iż gotów był przysiąc , że ów niedźwiedź rzuca się na niego z przeraźliwym rykiem.

Zaskoczenie Tupika było jednak tak wielkie, że nie zdążył nawet wyciągnąć broni, nim uspokajające słowa karczmarza dotarły do zmęczonego umysłu halflinga.

Nie śmiał marudzić na wieloosobowy pokój, normalnie nawet by się cieszył widząc doskonałą możliwość do obrabowania kupców. Tej nocy nie miał jednak ani sił ani chęci, te skutecznie odstraszała obecność kapłanki i nie małe zainteresowanie bogów jakim się cieszyła. Odsiecz która nadeszła była istnym cudem, tym bardziej , że zwykły oddział patrolu raczej nie dałby rady z tak dobrze przygotowanymi bandytami.


Halfling jak tylko położył się na łóżku tak szybko niemal zasnął. Zmęczony umysł i ciało nie pozwalało na zbyt wiele. Przez moment walczył jeszcze z potrzebą zdziałania czegoś w sprawie więźniów, jednak brak sił i wizja zupełnie nie przespanej nocy skutecznie go zniechęciły. Oddał się w ręce błogiego snu, mając jedynie nadzieję, że rankiem będzie już nowy świt.
 
Eliasz jest offline  
Stary 16-01-2010, 10:18   #50
 
kayas's Avatar
 
Reputacja: 1 kayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwu
Lui spokojnie dał się prowadzić do gospody. Spokojnie, bo nie ma powodów do pieniactwa. Spokojnie, bo i tak teraz nic nie zdziała. Jedyną nadzieją w tej chwili jest kapłanka, choć pewnie mu nie uwierzy. Nagle przed sobą zobaczył… nie, to niemożliwe. Wśród podróżnych dojrzał kogoś, kogo wcześniej tam nie było. Wyglądał zupełnie jak…

-Niziołek odwraca uwagę straży.
- Ile razy mam Ci kurwa powtarzać, ze nazywam się Bill!
- Zamknij się. Bill odwraca uwagę, wtedy ty- wskazał na nieznanego reszcie rozmówców człowieka. Wszyscy inni w miarę się znali: Hirt, organizator skoku, był znanym krasnoludzkim złodziejem, często najmowanym do większych skoków. Jak zwykle pracował z synem swojej ciotki, Gurinem, silnym i wytrwałym wojownikiem, byłym gladiatorem. Ponieważ zleceniodawca nie szczędził pieniędzy, zatrudnił też znajomego z Altdorfu: włamywacza Luitpolda. Czwartą osobę przedstawił jako cyrkowca, niezbędnego do tego skoku.
- wtedy ty wejdziesz na dach. Rzucisz linę Lui’emu, Lui wchodzi, otwiera zamek.
- Jaki zamek?
- Pewien nie jestem, ale ponoć sprowadzany z Karak Azgal. Powiedziałeś ze dasz radę z czymkolwiek.
Lui uśmiechnął się pod nosem. Pierwszy raz miał sobie radzić z czymś takim.
- Oczywiście że dam.

Jak nazwyał się ten cyrkowiec? Człowiek którego widział raz, w robocie która się nie udała… dlaczego nie jest w kajdanach… „Widzi mnie!” Bezgłośnie powiedział „Pomóż mi”, patrząc na niego błagalnie. Nowa nadzieja…

Zaprowadzono ich- jego i herszta banitów- do pokoju. Miło z ich strony… noc w jednym pomieszczeniu z kimś takim. Jak tu zasnąć…
 
__________________
Chcesz grać,a le nie znasz systemu WFRP II?
Szkoda, co?
Wal na 7704220 i opowiedz o postaci, zmienimy ja na liczby!
kayas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172