Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2010, 12:05   #41
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Dźwięk alarmowego dzwonu rozbrzmiał po całej okolicy. Ludzie, którzy od lat mieszkali w obrębie bezpiecznego miasta w mig zrozumieli przesłanie. Musiało dziać się coś bardzo złego. Po paru chwilach ze wszystkich domów w dzielnicy zaczęli wyłaniać się wystraszeni mieszczanie. Niektórzy z nich po ujrzeniu zagrożenia od razu rzucali się do ucieczki w stronę ufortyfikowanych dzielnic centralnych, inni w przypływie patriotycznego obowiązku chwytali za rodowy oręż, dołączając do ustawionych już zawczasu barykad i broniącej się strażnicy.

A potem w to wszystko uderzyła czarna, popiskująca wściekle fala. Stworzenia omyły strażnicę jak szarańcza, starając się sięgnąć broniących ją strażników. Paru poczwarom to się udało, odbijając się od stłoczonych pod nimi pobratymców sięgali okien i dachu. Nie pożyły jednak długo, ugodzone bełtami i pokłute strażniczymi mieczami. A potem sprawa zaczęła się komplikować. W powietrzu zaświszczały bowiem kule z broni palnej. I to nie ludzkiej. Ustawieni po pobliskich dachach szczuroludzie jęli wykorzystywać swoją bluźnierczą technologię, by zasypać cały budynek ostrymi, ołowianymi odłamkami. Otto ugodzony pociskiem w szyję, zachłysnął się krwią, padając bez życia na klepisko strażnicy. Kusznicy wraz z Horstem odpowiedzieli niemal momentalnie. Mroczne kształty, ugodzone chmurą szypów zwaliły się z dachu w zalane ich pobratymcami uliczki. Ale było to jedynie małe zwycięstwo. Wrogów nadal przybywało, a atakowane bezustannie drzwi parteru zaczęły pomału ustępować.

I wtedy, niczym anioł zemsty z kapłańskich przypowieści na alejkę przed strażnicą wypadł sierżant z grupą ściągniętych z ratusza zbrojnych.
- Ostawcie moje szczeniaki, wy piszczące skurwysyny!!! - wpadł w tłum wrogów młócąc wokół siebie skąpanym w czarnej posoce mieczem.
Przez chwilę ludzie zaczęli ponownie wygrywać. A wtedy z mroku alejek wyłonili się Oni. Potężne, zdeformowane sylwetki wielkości ogra. Ziemia zatrzęsła się gdy olbrzymy o szczurzych twarzach, poganiane przez dźgających je włóczniami skavenów wpadły w tłum przed budynkiem. Krzyki nie trwały długo. Nim udało się odbarykadować drzwi i ruszyć sierżantowi na pomoc, zostały z niego już jedynie porozrywane szczątki. Chwilę potem potężne olbrzymy rzuciły się w szale na strażnice. Drzwi zatrzeszczały opętańczo eksplodując do środka morzem ostrych jak sztylety drzazg. Bitwa była przegrana. Udało im się powalić tuziny maszkar, zapewne uratowali też wielu mieszczan, którzy dzięki ich poświęceniu zdążyli dotrzeć do bezpiecznych dzielnic... ale tutaj kończyła się ich droga. Do środka wlała się fala piszczącej śmierci, wypełniając całą strażnice szponami i morderczym żelazem.

Ich już jednak tam nie było. Niezrażony naganą Edgard, przez cały czas trwania oblężenia nie ustawał bowiem w poszukiwaniach drogi ucieczki. I w końcu ją znalazł. Trochę zajęło mu odpowiednie odłupanie desek z kibla, w końcu jednak dziura do kloaki była wystarczająco szeroka, by zmieścił się w niej człowiek. Tym samym bohaterski bój skończył się w zupełnie nieodpowiedni do heroicznych opowieści sposób. Znów brodzili w gównie.

***

Godzinę później dotarli do dzielnic wewnętrznych. Poranieni i wycieńczeni. Okazało się, że ich obrona dała innym czas do zgromadzenia i skupienia sił. Ustawione przez wojsko barykady skutecznie odgrodziły zalaną skavenami Dzielnicę Kupiecką i Łojówki od reszty miasta, zapewniając jej tymczasowy spokój.

- Ogłasza się, co następuję! - krzykacz tym razem obstawiony był już zbrojną ochroną. Tłum był przerażony. - Z dniem dzisiejszym Rada Miasta Talabheim ogłasza wprowadzenie stanu wojennego! Zgodnie z tradycją i zwyczajem wiąże się to z nałożeniem na szlachetne rody nowych obowiązków. Każdy Założycielski Ród zmuszony jest zebrać i opłacić adekwatną do zagrożenia obronę! W przeciwnym razie jego tytuł wygaśnie, a dobytek przekazany zostanie na rzecz miejskiego skarbca!

Na szczęście Gerhard znał kogoś do kogo mogli się w tej sprawie zwrócić. Sędzia Hohenlohe powitał ich w swoim przepastnym salonie, w centrum Dzielnicy Pałacowej.
- Słyszałem o waszych czynach, a Tobie - wskazał Gerharda. - Jestem jeszcze winny wynagrodzenie za wykonanie ostatniego zadania. Będzie dla mnie wielkim zaszczytem jeśli pozwolicie bym przyjął was do mojej rodowej gwardii. W tych ciężkich czasach przyda się każde mężne serce i przywykłe do miecza ramię. W przeciwnym razie musielibyście pewnie wrócić do straży miejskiej, a ja na mocy nowego rozporządzenia i tak zmuszony bym był przyjąć do służby jakichś przypadkowych najemników.

Dano im czas do namysłu, szykując dla nich zadbane i wygodne pokoje w mniej imponującym skrzydle posiadłości. Gerhard otrzymał też 15 koron zaległej zapłaty. Zarobki u von Hohenlohenów zapowiadały się obiecująco. Sędzia wspominał coś o 10 koronach tygodniowo dla każdego z nich, do tego zapewniono im darmową naprawę oręża u rodowego płatnerza i zajmowane już przez nich pokoje na własność. Leżąca koło nich liberia rodu z pikującym orłem stawała się coraz atrakcyjniejsza.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 13-11-2010 o 12:26.
Tadeus jest offline  
Stary 15-11-2010, 21:58   #42
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Dźwięk dzwonu na długi czas wyrył się głębokim korytem w umyśle Gerharda. Wojownik widząc jak silne są wrota niemal w chwili, gdy usłyszał pierwsze jego uderzenie wbiegł na piętro podbiegając do wolnego okna. Przez swe lewe ramię spojrzał na Horsta szyjącego z łuku jak oszalały.
Dzyń!
Mieszczanie wybiegli z domostw zaalarmowani sygnałem zwiastującym kłopoty. Od dawna łowca nie widział takiej rzezi. Od dawna nie czuł się tak bezradnym stojąc przy oknie potężnej budowli. Jedynie nieliczni zdołali uciec w kierunku lepiej chronionych dzielnic. Reszta ginęła próbując...
Dzyń!
Kolejne trupy. Kolejni ranni. Wszędzie wokół wrzaski bólu, rozpaczy. Mutanty swym ogromem przykryły parter strażnicy. Niektóre stworzenia dobiegające na skraj pobliskich dachów skakała aby oddać ostatnie tchnienie w swym plugawym życiu. Coś takiego nie zasługiwało na życie.
Dzyń!
Nagle łowca usłyszał wystrzał. Nastąpił tak nagle i tak blisko, że wojownik przypłacił swoją nieuwagę chwilą nieznośnego pisku w uszach. Spoglądając na potwora spadającego z dachu obrócił się pochylając się do przodu. W kierunku trafionego ołowianym pociskiem Otta! Jeszcze nie tak dawno wybawiciel. Dziś oddał swe życie w imię odparcia plagi chaosu z ziemi Talabeclandu, której władcy nie potrafili sami se z nią poradzić.
Dzyń!
Nagle opanowany już pisk zniknął a łowca swym wracającym do normy wzrokiem usłyszał pękające dębowe kneble trzymające potężne wrota na parterze strażnicy. Sierżant pojawił się znikąd, aby po paru chwilach walki w nicość powrócić. Potężne beczkowate korpusy szczur-ogrów majaczyły wysoko nad niskimi czarnoskórymi pobratymcami. Wszyscy z nich byli plagą! Każdy z nich był mutantem nie zasługującym na życie!
Dzyń!

***

- Mistrzu strażnik powiedział, że możemy tam zastać wilkołaka. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem... Czy takie istoty istnieją?! - zapytał podekscytowany nagle nadchodzącą myślą młodzik.


- Tak, Gerhard. Istoty takie jak wilkołaki, wampiry, orki czy trole istnieją. - odparł starszy mężczyzna gładząc głęboką szramę na swej twarzy.

- Czy będę musiał z nimi walczyć? Czy mam takich przeciwników traktować inaczej niźli ludzi? - po raz kolejny zagadnął Gerhard.

- Tak! Inaczej o tyle na ile są odmienne. Ludzie, elfy, krasnoludy czy inne rozumne i cywilizowane stworzenia zasługują na życie. Mutanty natomiast już nie! Każdy wybryk natury niszcz wszelkimi sposobami, bo w przeciwnym wypadku kiedyś to on zniszczy Ciebie! - podniósł głos Abrams patrząc głęboko w piwne oczy młodego łowcy.

- Mutanty? Ale czy to nie...? - nie zdążył skończyć uczeń.

- Tak mutanty. Każdy z nich to mutant nie zasługujący na życie. Nie zapomnij, że nie musisz ich segregować inaczej. Po prostu wystarczy jak każdego wartego zachodu stwora będziesz zabijał. Trzeba pokazać tej pladze gdzie jej miejsce! - rzekł mistrz.

- Na szczęście rzadko w naszym fachu spotkam te krwiożercze bestie. - powiedział już jakby sam do siebie młodzik.

Gerhard mimo iż młody wiedział, że mistrz musi kryć jakąś poważną urazę do plagiatu skoro tak go nienawidzi. Nie wiedział, że za parę lat mu też się on wda we znaki kończąc kolejny rozdział w jego życiu.

***

Zmachany i ubabrany w gównie. Nie tak miał się skończyć bohaterski bój o strażnicę. Stojąc na zdaje się bezpiecznym placu targowym Gerharda dobiegł piskliwy głos krzykacza:

- Ogłasza się, co następuję! Z dniem dzisiejszym Rada Miasta Talabheim ogłasza wprowadzenie stanu wojennego! Zgodnie z tradycją i zwyczajem wiąże się to z nałożeniem na szlachetne rody nowych obowiązków. Każdy Założycielski Ród zmuszony jest zebrać i opłacić adekwatną do zagrożenia obronę! W przeciwnym razie jego tytuł wygaśnie, a dobytek przekazany zostanie na rzecz miejskiego skarbca!

Słysząc te słowa łowca przypomniał sobie nie opłacone do dziś zadanie dla rodu szlacheckiego, którego rzecznikiem był sędzia Hohenlohe. Wiedział gdzie go znaleźć w dzielnicy pałacowej więc jedynym co było mu dane to umyć się i ruszać do celu.

- Kompania wiem kto nam może pomóc. Póki co jednak umyjmy się gdzieś. - rzekł wojownik patrząc w kierunku oddalonej o parędziesiąt metrów łaźni.

***

Gerhard nigdy nie był z sędzią na tyle blisko, aby nazwać go swoim przyjacielem jakim bez wątpienia mógł być Hilgrem. Poznał tego uczonego długo po tym jak rozstał się z Abramsem tamtego pamiętnego dnia... Nie chciał przywoływać jednak smutnych wspomnień i wnet zmienił drogę swych myśli. Wchodząc do salonu sędziego łowca spostrzegł, że kto jak kto, ale sędzia utrzymuje swój wcześniejszy status społeczny.

- Słyszałem o waszych czynach, a Tobie - rzekł wskazując łowcę. - Jestem jeszcze winny wynagrodzenie za wykonanie ostatniego zadania. Będzie dla mnie wielkim zaszczytem jeśli pozwolicie bym przyjął was do mojej rodowej gwardii. W tych ciężkich czasach przyda się każde mężne serce i przywykłe do miecza ramię. W przeciwnym razie musielibyście pewnie wrócić do straży miejskiej, a ja na mocy nowego rozporządzenia i tak zmuszony bym był przyjąć do służby jakichś przypadkowych najemników.

- Ja oczywiście się zgadzam na twoją bardzo kuszącą propozycję. Jednak daj innym czas do namysłu. Niektórzy z nich byli o wiele lepszymi strażnikami niźli ja. - powiedział z uśmiechem Gerhard patrząc na Horsta.

Na zastanowienie się sędzia dał im całą dobę. Przez ten czas mogli swobodnie korzystać z wygodnych, jak na ich standardy, pokoi. Ogromnie zaskoczonym był łowca otrzymując 15 Złotych Koron zapłaty za ostatnie zadanie wykonane dla wpływowego rodu. Jak mawiał Abrams: "Szlachta wymaga niewiele a płaci bardzo obficie".

***

Możliwość naprawy swej zbroi oraz naostrzenia broni była nieodzowną przyjemnością z jakiej chętnie skorzystał. Cały dzień korzystał z wygód jakie oferował mu bezpieczny dworek. W czystych i pachnących liberiach Gerhard nie zamierzał próżnować chodząc po najatrakcyjniejszych miejscach. Zamierzał podziwiać zielone ogrody oraz wzniosłe posągi wyrzeźbione w granicach posiadłości rodu. Jedzenie oraz rozmawianie w towarzystwie tak wielu wspaniałych osób było jednak nie wszystkim co mogło nasycić cywilizacyjny głód łowcy. Jak każdy porządny wojownik zamierzał on udać się na salę treningową, na której ćwiczenia miały zostać zwieńczone popołudniowym pokazem umiejętności gwardii rodu.

***

Pomieszczenie było ogromne. Podzielona na parę kondygnacji budowla mieściła w swoim wnętrzu najróżniejsze sale ćwiczebne. Jedne z nich odnosiły się do walki wręcz, inne do walki dystansowej. Po wejściu do pierwszej z sal, gdzie uczono się oraz poprawiano umiejętności walki mieczem Gerhard od razu przeszedł do zaniedbanego przez jego ciągłe podróże treningu. Podchodząc do swego wyimaginowanego przeciwnika łowca od razu przeszedł do rzeczy sięgając po drewnianą replikę miecza. Osobnik przyjmując wyzwanie sięgnął po broń i stanął po przeciwnej stronie koła mającego jakieś 3 metry średnicy.

***

Walka była ciężka i długa nawet jak na dobrą kondycję Gerharda. Silon, bo tak zwał się najemnik z jakim trenował łowca był naprawdę dobrym sparingpartnerem. Potrafił błyskawicznie unikać ciosów oraz bardzo szybko je kontrować. Najemnik miał bardzo dużo siły jak na swą przeciętną posturę. Nie zwlekając dłużej Gerhard przeszedł do drugiej sali w "koszarach marzeń". W tej sali czuć było o wiele mocniej pot co nie okazało się niczym dziwnym. Całe masy ciężkich chłopów walały się po ziemi wykręcając swoje kończyny pod nieprawdopodobnym kątem i rzucając sobą z impetem o cienkie maty na jakich wojowali. Wystarczyła chwila, aby Gerhard bardziej lubujący się w strzelaniu oraz walce na broń opuścił to pomieszczenie.

***

Ostatnia napotkana przez niego sala była tak szeroka jak pozostałe, ale o parędziesiąt metrów dłuższa. To tutaj strzelcy szkolili swe umiejętności. Pod jedną ze ścian były porozstawiane oraz porozwieszane tarcze ze słomy. Z drugiej jednak strony strzelcy za pomocą łuków treningowych pokazywali jak dobrzy są w swym fachu. Przy wejściu łowca natknął się na ogłoszenie dotyczące mającego odbyć się za trzy godziny pokazu strzeleckiego. Już teraz zdało się odczuć napiętą atmosferę zbliżającego się wydarzenia. Już teraz wielu z strzelców przygotowywało się, aby oddać tych parę celnych strzałów. Pokaz miał się odbyć w tej sali na sprzęcie treningowym co było kolejnym poświadczeniem nie tylko o niebezpieczeństwie organizowania go na zewnątrz, ale i o jego luźnym charakterze. Grono osób w liberiach uwijało się po sali już teraz przygotowując ją do zbliżającego się pokazu.

***

Ostatnie godziny przed pokazem jaki łowca chciał koniecznie obejrzeć spędził w łaźni relaksując się w ciepłej wodzie. Dopiero teraz od tak długiego czasu mógł spokojnie pomyśleć nad ostatnimi wydarzeniami. Po wyjściu z kanałów ledwo zdążył wrócić do normy a już był zmuszony walczyć z Skavenami. Los bywa okrutny... Przypomniał sobie bicie dzwonu a wraz z nim zmarłych towarzyszy. Pierwszą osobą jaką poznał z całej drużyny była Will. Ciekawe co się z nią teraz stało? Jej los nie był przesądzony w przeciwieństwie do Otta i Siegfrieda, których stracili w trakcie ich ciężkiej podróży. Tyle razy zabijał dla złota a tym razem żal mu było ludzi, których ledwo znał. Nie jest dobrze - łowca zaczynał mięknąć...

***

Pokaz był najbardziej widowiskowym wydarzeniem jakie Gerhard widział od lat. Kwiat łucznictwa rodowej gwardii zebrał się na jednej sali co nie tylko owocowało doskonałym pokazem umiejętności, ale i możliwością uzyskania cennych rad od ekspertów. Gerhard podziwiając strzały z łuku skupiał się również na zebranych wokół widzach, których było mniej niż się spodziewał. W końcu mało kto mógł przypuszczać, że pokaz odbędzie się w świetle podobnych do obecnych wydarzeń. W przerwach pomiędzy strzałami ludzie gawędzili głośniej oglądając występy cyrkowców. Słysząc skrawek rozmowy jednej pary łowcę aż sparaliżowało.

- Ulthvas Daubler... Mówię ci kochanie tak nazywa się ten cudotwórca co rozszyfrował zarazę i sporządził na nią lek. - powiedziała kobieta do obejmującego ją mężczyzny.

- Zaiste ogromny musi być geniusz jego. Powinien otrzymać za to jakąś nagrodę. Uratował tylu ludzi od śmierci. - odpowiedział jej ukochany.

Daubler! Właśnie co z nim się stało?! Gerhard nie mogąc wytrzymać na miejscu opuścił salę zastanawiając się nad osobą aptekarza.

- Nie mogło mu się nic stać. Nie po tym co dla nas zrobił. Taki geniusz nie mógłby zginąć. - szeptał w drodze do wyjścia łowca.

Oby tym co bardzo cicho, miarowo grało w jego umyśle nie był bijący dzwon...

***

Przez następne parę godzin aż do późnego wieczora Gerhard próbował się dowiedzieć czegoś o Daublerze. Niestety nikt nie miał o nim żadnych informacji. Żaden z ochroniarzy, żołnierzy, najemników, gwardzistów ani nawet sam sędzia Hohenlohe. Jedynym co zostało łowcy to spokojnie oczekiwać na czas, kiedy będzie mógł sprawdzić uliczkę na której mieszka uczony. Miał tylko nadzieję, że Ulthvas jeszcze żył.

***

Kładąc się spać zastanawiał się nad propozycją sędziego. Cały dzień utwierdził go w przekonaniu, że jest to dobre wyjście. O wiele lepsze niż powrót do słabiej uzbrojonej i wyszkolonej straży miejskiej. Reszta drużyny w ciągu tego dnia też pewnie przekonała się o słuszności pracy u von Hohenlohenów.
 
Lechu jest offline  
Stary 17-11-2010, 23:05   #43
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
I nagle do uszu Thomela dotarł dźwięk dzwonu. Zlał się z piskiem szczuroludzi i krzykami mordowanych, to wybijał się ponad to cichł na chwilę by znów oznajmić wszystkim którzy tylko mogli go usłyszeć “oto nadchodzi zagłada, strzeżcie się!”. Mężczyzna nie chciał sobie nawet wyobrażać co działo się właśnie na ulicach miasta. Oni mieli tutaj swój mały bastion, nawet nie wiedział na co liczyli, może zwyczajnie powinni byli posłuchać się Edgara i spróbować ucieczki... Zacisnął dłonie mocniej na trzymanej broni. Usłyszał ich jak się zbliżali. Na górze już dawno trwała walka i choć nie musiał to wiedział że oni również nie mają lekko. Uderzyli z całym impetem we wrota ale te wytrzymały. Thomel drgnął przestraszony że za chwilę wedrze się tu ich cała armia ale żelazne okucia trzymały mocno. Będą potrzebować czegoś solidniejszego niż pazury i miecze... wtedy usłyszał salwę z broni palnej, słyszał odgłosy pękającego drewna i okrzyki bólu. Szybko wbiegł na górę próbując dogonić Gerharda. Stał na schodach i oglądał jak pod leżącym Ottem powiększała się kałuża krwi. Chłopak zginął na miejscu z rozerwanym od pocisku gardłem. Widział jak chłopcy błyskawicznie odpowiedzieli salwą z kusz. Słyszał piski trafionych ale ginęły one w ogłuszającym ryku niezliczonych zastępów wroga...

Widział śmierć sierżanta heroicznie rzucającego się by ocalić ich, nieznajomych jeszcze dwa dni temu ludzi którzy przypadkiem znaleźli się pod jego komendą. Powoli zszedł na dół by dać choć chwilowy opór tym którzy się tu za chwilę wedrą i wtedy ujrzał Edgara wrzeszczącego o drodze ucieczki. Nikt chyba nie wierzył że to w ogóle możliwe a ten facet jednak ją znalazł. Z jego zaciśniętych ust wydobyło się tylko
- Dobra robota Edgar. - bez entuzjazmu poklepał go po ramieniu i dwoma susami znalazł się na piętrze. Po czym wrzasnął ile tylko miał sił w płucach.
- Spierdalamy stąd, Edgar znalazł wyjście!! - zaraz po tym zniknął na dole by dosunąć kilka sprzętów pod drzwi by dać swoim jeszcze te kilka minut. Wszedł jako ostatni w kloaczy dół.


Szedł brudny i śmierdzący ulicami Talabheim, szedł to za dużo powiedziane, wlókł się za swymi towarzyszami gdziekolwiek teraz podążali. W dłoni cały czas ściskał topór, jak by to była ostatnia z rzeczy która utrzymywała jego świadomość na powierzchni. Udało im się, powstrzymali hordy szczuroludzi przed spustoszeniem miasta, jaką rolę odegrała w tym obrona strażnicy Thomel nie miał pojęcia, zrobił to tylko dlatego bo uważał, że to było słuszne, że tak powinien był postąpić każdy kto znalazł by się na jego miejscu. Już wcześniej brał udział w walkach, już wcześniej zdarzyło mu się zabić kogoś w obronie własnej ale do tej pory zawsze walczył we własnej sprawie, nigdy nie był częścią wojny. Matki szukające swoich dzieci, dzieci szukające swych rodziców, ojcowie szukający żon, ranni i przerażeni bez dachu nad głową, bez środków do życia cudem uratowani. Oto ich zwycięstwo. Rozpacz i łzy oto ich nagroda. Zastanawiał się czy Konradowi i dziewczynie udało się uciec, naprawdę liczył na to że tak. Chciał się jeszcze z nimi zobaczyć, wypić kufel dobrego piwa a nie tego którym raczyli się ostatni raz w gospodzie...

***

Thomel nawet nie pamiętał kiedy i jak znalazł się w apartamentach sędziego i choć widział po jego minie, że nie w smak przyjmować mu takich gości to nie bał się uścisnąć im reki i pogratulować odwagi wobec zagrożenia. Docenił to, niewielu jego pokroju zechciało by ich w ogóle wpuścić by deptali ich dywany... Praca dla niego. Czemu by nie i tak nie mieli nic do stracenia a mogli już tylko zyskać, zyskać kilka dodatkowych dni życia. Rozpalona jeszcze tak niedawno nadzieja na lepsze jutro gasła niczym ognisko w ulewnym deszczu. Skaveni najpierw wyślą swoich zabójców, potem ześlą na nas swoje choroby by na koniec zalać nas masą szponów i ostrzy swych szczurzych żołnierzy. Sędzia dał im czas do namysłu czy chcą służyć i w jego imieniu ginąć - tak przynajmniej tłumaczył to sobie Thomel. Zanim wyszli by udać się na spoczynek były strażnik rzucił do swego gospodarza
- Panie Hohenlohe, obiło się wam może o uszy imię aptekarz Daubler? Człowiek ten pracował nad udoskonaleniem odtrutki na plagę która zdziesiątkowała populacje w Taalagadzie. Jeśli szczury były sprawcami a myślę że były to może w dobrze pojętym wszystkich interesie było by go odnaleźć jeśli jeszcze żyje. - Co ten człowiek zrobi z tą wiedzą to już nie jego problem. On chciał już tylko odpocząć zanim przyjdzie mu walczyć ponownie.

***

Pierwsze gdzie Thomel udał się zaraz po uzyskaniu swojej własnej kwatery to była tutejsza zbrojownia. Chłopak nie spodziewał się tak dobrze wyglądającego miejsca. Dużo miejsca i przestrzeni zostało doskonale zagospodarowane przez kowala płatnerza zajmującego się tym przybytkiem. Widział ludzi kręcących się w tę i z powrotem, kowali naprawiających uszkodzone pancerze i ostrzących stępione ostrza.
- Zgubiłeś się chłopcze? - mężczyzna który zadał pytanie siedział na ławeczce pod ścianą i obserwował go spod przymrużonych oczu.
- Szukam kogoś kto zechce naprawić moją zbroję, trochę ją zaniedbałem ostatnio. A i jeśli jest możliwość skórzany pancerz by mi się przydał bo koszula nie bardzo się sprawdza pod zbroją. Obydwa ostrza też przydało by się naostrzyć. Wskażecie mi który z tych tutaj najlepiej by się tym zajął? - Thomela nauczono mówić to co myśli i nigdy też starał się nie owijać w bawełnę tracąc zarówno swój czas jak i swojego rozmówcy. Nie zawsze zjednywało mu to przyjaciół, niektórzy zwyczajnie woleli podchody. Na szczęście człowiek siedzący na ławie do nich nie należał.
- Oto co lubię - mężczyzna wstał i dopiero teraz Thomel zobaczył że ten jest przynajmniej o głowę od niego wyższy i tak samo szeroki. Wyciągnął dłoń w kierunku oniemiałego chłopaka.
- Jorn Feuer do usług, pokaż no mi jeszcze żeś nasz i resztą sam się zajmę. - dziwny akcent i długie jasne włosy zdradzały północne pochodzenie. Thomel uścisnął wyciągniętą dłoń po czym zza pasa wyciągnął zwinięta tunikę.
- Mam nadzieję, że to wystarczy panie Jorn. Tyle zresztą nam tylko dali. Zwą mnie Thomel - Dwóch mężczyzn zmierzyło się spojrzeniem po czym kowal klepnął poufale strażnika po ramieniu o mało go tym samym nie przewracając.
- Dobra panie Thomel - jak by specjalnie akcentował słowo panie - znajdźmy panu coś pod tą zbroję... może zamiast zbroi wody z mydłem co? - roześmiał się głośno aż wszyscy wokół przerwali na chwilę swoją pracę by na nich spojrzeć a Thomel faktycznie zauważył że po dwukrotnej wizycie w kanałach przydała by mu się solidna kąpiel. Nie dziwił się już czemu wszyscy schodzili mu z drogi. Uśmiechnął się sam do siebie, cały czas myślał że to jego parszywa gęba...

***

Nagi siedział zanurzony po szyje w ciepłej jeszcze wodzie. Już dwa razy dolewano mu świeżej gorącej. Jego ubranie powinno być już wyczyszczone a jeśli nie to obiecano mu coś zastępczego choć niekoniecznie na jego rozmiar. Zanurzył się całkiem by po jakiejś pół minucie wynurzyć się z głośnym parsknięciem. “Czemu cały czas nie mogę myśleć tylko o złapaniu następnego oddechu?” pytał sam siebie. Co oni mogli tak naprawdę zrobić. Thomel bał się że zupełnie nic. Zapewne szczury nawet teraz poruszają się kanałami by ominąć zabarykadowane ulice. Ciekawe jak znoszą to jego trzej już tylko towarzysze, nie zdziwił by się gdyby nie zastał Edgara na kolacji, choć może to był właśnie najrozsądniejszy z nich człowiek. Gdyby nie on podzielili by losy sierżanta. Thomel bezwiednie zaczął szeptać modlitwę do Sigmara, w myślach powtarzać wersy tak powszechnej przecież prośby do Boga Obrońcy Imperium. Słowa przynosiły spokój, cisza w łaźnie uświadomiła mu że jest jedną z niewielu osób które tu jeszcze są, zimna już woda że nawet nie pamiętał kiedy ten czas minął.

***

Czysty w świeżym ubraniu przechadzał się późnym popołudniem po doskonale utrzymanych pałacowych ogrodach. Tunika której nie do końca chciał nakładać a tylko przeciągnął przez pas mimo wszystko zapewniała mu dostęp do wszystkich części posiadłości. Chciał jeszcze skorzystać z sali treningowej ale poddał się widząc ciągnące tam tłumy. Akurat czego w tej chwili potrzebował najmniej. Chciał pomyśleć co począć dalej. To, że zostanie w służbie sędziego nie ulegało wątpliwości ale zastanawiał się na jak długo warto i czy w sumie nie powinien iść się upić póki jeszcze ma taką możliwość. Próbował przypomnieć sobie co powiedział by mu Gosil w takiej sytuacji ale nic nie przychodziło mu do głowy. Pogoda była przepiękna, ostatnie dni lata bardzo się udały i chłopi powinni być zadowoleni gdyż mieli dość czasu by zebrać to nad czym trudzili się przez ostatnich kilka miesięcy. Przynajmniej ci którzy jeszcze mogli pomyślał gorzko. Bezsilność - oto słowo które zaprzątało jego umysł. Mógł tylko czekać.

Spacerował w labiryncie krzewów i młodych drzewek, podziwiając kunszt osoby zajmującej się tymi roślinami. Z zadumy wyrwał go pytanie zdecydowanie skierowane do niego.
- Nie często zdarza się mi widzieć tutaj najemnika, czy może zwyczajnie zgubiłeś się chłopcze i potrzebujesz znaleźć drogę powrotną? Bo jeśli tak to idź zwyczajnie w stronę tego całego harmidru. - Mężczyzna który wypowiedział te słowa z powodzeniem mógł być nazywany dziadkiem choć przyznać mu trzeba było, że trzymał się prosto i widać było w jego oczach młodzieńczą iskrę.
- Nie jestem najemnikiem... - był najemnikiem właśnie do niego dotarło, był tylko mieczem do wynajęcia i a jego przelana krew była wyceniania w monetach, skrzywił się na tą myśl...
- A wy dziadku co tu robicie, nie powinniście sam nie wiem, barykadować drzwi czy takie tam... -
nie powinien był drwić z tego człowieka ale słowa same cisnęły mu się na usta
- A co krzewy się same poprzycinają? - ogrodnik roześmiał się szczerze. - No chłopcze nie unoś się już, zamiast się włóczyć bez celu pomóż lepiej dziadkowi. Weź no te widełki i łopatę, no bez ociągania się. - starzec mówił to wesołym tonem i Thomel mimo, że już miał kilka lat na karku poczuł się jak skarcone dziecko które zamiast pomagać psoci i humorami stara się udowodnić, że ma do tego prawo. Pokręcił tylko głową i westchnął ciężko.
- Mam nadzieję że to niedaleko bo na kolację nie chcę się spóźnić. - chłopak jak nazywał go ogrodnik zarzucił sobie wskazane sprzęty na ramię.
- No tylko jeszcze muszę skończyć małą robótkę... - dodał uśmiechnięty staruszek.

Małą robótką okazało się jeszcze przycinanie co najmniej dwóch tuzinów krzewów z czego przy każdym trzeba było wykonać kilka dodatkowych czynności które dla Thomela były zwyczajną stratą czasu. Dziadek nie dał mu jednak próżnować i ganiał go to z tym to z tamtym co cięższe prace zwalając na “najemnika”. Zmierzchało już gdy staruszek uznał w końcu, że skończyli na dziś.
- No, no muszę przyznać, że chłopcze masz dobrą rękę do tego, byłby z ciebie dobry ogrodnik. Szkoda, że sędzia dał mi tylko tych dwóch nicponi. Niech no tylko te zamieszki się skończą to ja im dam popalić. - dziadek wydawał się mówić całkiem poważnie, niewiele robiąc sobie z chaosu który opanował całe miasto.
- Dobrze posłuchać jak ktoś nie przejmuje się tym co dookoła... - nie dane mu było dokończyć.
- A czym tu się przejmować?! - ogrodnik wydawał się być zaskoczony - toż to Talabheim, toż to miasto nigdy nie było zdobyte to czemu teraz miało być inaczej? -
- No przecież szczury opanowały już część miasta... - może starzec zwyczajnie nie wiedział co się działo na zewnątrz pomyślał Thomel.
- Łojówki to nie miasto chłopcze, odbuduje się raz dwa poza tym co? nie jesteśmy w mieście? to jak mi gadasz, że zdobyte. Co nie ma już komu walczyć, że czekamy już tu tylko na wroga aż przyjdzie nas wyciąć?! - starzec wydawał się denerwować całą tą rozmową. - nasza księżna pani nie pozwoli ot tak sobie wziąć naszego miasta. To miasto chłopcze nigdy nie było zdobyte i nigdy nie będzie i każdy kto się tu urodził powie ci to samo. Przestań mi zawracać już głowę tymi bzdurami, tylko się przez ciebie zdenerwowałem. Miasto zdobyte widział go kto... ech chłopcze oto jesteśmy, postaw narzędzia tam w rogu a ja zapraszam na kolację. Karina powinna przygotować coś smacznego. No tylko mi się nie wymiguj bo łopatą zdzielę. Poza tym tam w pałacu już tylko resztki pewnie dostaniesz bo ostatnio małą armię nasz sędzie karmić musi. - Domek ogrodnika wyglądał na skromny, pobielone ściany i mnóstwo kwiatów wokół świadczyło jednak, że starzec wkłada tyle samo pracy w utrzymanie tego małego skrawka ziemi co w dbanie o resztę ogrodu swego pracodawcy. Thomel z chęcią przyjął zaproszenie, wolał spędzić ten wieczór w towarzystwie starca i jego żony niż pomiędzy pijanymi najemnikami przechwalającymi się przeszłymi i przyszłymi sukcesami.
- Karina kochanie poznaj młodzieńca który zaoferował się dziś ulżyć mym schorowanym plecom. - ogrodnik nie patrzył na żadne z nich bo wtedy ujrzał by zaskoczenie jakie wymalowało się na twarzy Thomela. Karina była młodą dziewczyną która miała nie więcej niż dwadzieścia wiosen. Zdecydowanie nie mogła być żoną, może córką, a może wnuczką ogrodnika.
- Witaj jestem Thomel - każda sylaba z trudem przechodziła mu przez gardło, dziewczyna była niezwykle urodziwa co sprawiało, że chłopak zamilkł spojrzeniem zahaczając każdy kąt byle tylko nie patrzeć na nią, byle tylko nie odwrócić się lewą stroną, kątem oka dojrzał jednak, że dziewczyna ukłoniła mu się tylko po czym wróciła do przygotowywanego posiłku. Zdziwiło go to i jeszcze bardziej wpędziło w zamknięte kółko nieśmiałości.
- Wybacz jej Thomelu - dziadek usiadł do stołu uprzednio przemywszy dłonie w wiadrze z wodą. - Wioska Kariny jako jedna z pierwszych padła ofiarą najazdu na middenland i niewielu udało się stamtąd uciec. Dziewczyna nie mówi od tamtego czasu. Nie wiem co widziała ale nie mogło to być przyjemne. Poza tym calutką drogę pokonała sama do jedynego krewnego jakiego znała czyli mnie. - w czasie tej przemowy dziewczyna odwróciła się gwałtownie i głośno tupnęła nogą, dziadek jednak machnął tylko na to ręką.
- Nie lubi jak się o tym mówi ale ja nie chcę żebyś pomyślał, że dziewczyna jest niegrzeczna i się nie odezwie do ciebie. To zuch kobieta, ze świecą szukać tak zaradnej i odważnej białogłowej. Karinko no usiądź weź z nami bo Thomel jeszcze pomyśli, że zła jesteś na niego za coś. Poza tym ona to ma dopiero rękę do roślin, jej mateczka, niech Morr ma ją w swojej opiece była zielarką i córkę też w tym kierunku szkoliła. A kwiaty chłopcze to przy niej same zakwitają mówię ci. - Karina podeszła do nich z gotowym jedzeniem którego zapach rozszedł się po całym pomieszczeniu. Thomel dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo był głodny. Rzucał dziewczynie nieśmiałe spojrzenia ale i ona zerkała na niego od czasu do czasu. Mówił przede wszystkim starzec, zapełniał ciszę lepiej niż nie jeden bard którego Thomel słyszał jeszcze za młodu. Po skończonym dziadek przyniósł jabłecznika żeby uraczyć gościa domowym wyrobem. Siedzieli tak jeszcze z godzinę a jedyną osoba która tak naprawdę korzystała z butelki był poczciwy staruszek. Chłopak pomógł ułożyć go na łóżku gdy ten był już zbyt pijany by samemu dotrzeć do posłania. Zostali sami. On i ona.

Letnia noc pełna gwiazd, wypełniona odległa muzyką dobiegającą z pałacu zdawała się otaczać ich ze wszystkich stron. Leżeli na trawie i rozmawiali. Raczej Thomel mówił a ona słuchała czasem tylko przytakując lub zaprzeczając ruchem głowy. Mężczyzna opowiadał jej przede wszystkim o sobie. Nie chciał tego robić bo jego życie było jego głęboko skrywanym sekretem ale w niezrozumiały dla niego sposób otworzył się przed nią. A ona słuchała czasem tylko pukając go w głowę gdy zaczynał przynudzać, udając że zasypia. Chciał opowiedzieć jej o wszystkim ale wiedział, że nie starczyło by na to jednej nocy. Czuł, że wreszcie może zrzucić ten ciężar który nosił w sercu, czuł, że może podzielić się z nią wszystkim a ona go zrozumie. Zaczęło świtać gdy ona przygotowała mu posłanie w głównej izbie a sama udała się do swego pokoju.

Wstał późno bo zbliżało się już południe. Nikogo nie było w izbie. Na stole czekała zimna przekąska jak by specjalnie przygotowana dla niego. Zjadł z apetytem po czym wyszedł na dwór rozejrzeć się za gospodarzami by podziękować za gościnę. Znalazł tylko ją jak na tyłach domu zajmowała się ogrodem pełnym ziół. Podkradł się do niej by ją wystraszyć ale ona tylko odwróciła się do niego uśmiechając się i grożąc palcem. Podszedł bliżej i ujął jej dłonie brudne od ziemi.
- Karina naprawdę chciałem podziękować ci za wszystko, i za gościnę i za twój czas i za to że mnie wysłuchałaś. - Ona tylko zarumieniona skinęła mu głową.
- Chciałbym móc kiedyś wysłuchać twojej historii... - on spuścił oczy nieśmiało ale podniósł kiedy zobaczył jej uśmiechniętą twarz. Karina wykonała kilka gestów które on próbował zrozumieć w końcu spróbował.
- Kiedy wrócę? - dziewczyna przytakując skinęła mu głową a potem nagle wyrwała ręce i odepchnęła lekko, machając by już sobie szedł.
- Do zobaczenia więc - Thomel odwrócił się z ociąganiem skierował swe kroki w kierunku pałacu. Dziewczyna machnęła na niego pośpieszając go jak by przecież miała go zobaczyć już niedługo a teraz tylko przeszkadzał jej w pracy...

***

Thomel odebrał zbroję oraz swój oręż gorąco dziękując Jornowi i ubrał się weń przywdziewając tunikę z pikującym orłem na wierzchu. Był gotów, był gotów nie by umierać ale by wrócić. Modlił się w duchu by staruszek naprawdę miał rację i niezdobyte miasto naprawdę takim pozostało.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 17-11-2010, 23:12   #44
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Horst Keller

- Osłaniajcie ludzi uciekających z ulicy! Walić w tego wielkiego, za nimi! Już! –

Salwa z kusz zmiotła szczuroczłeka z bruku, dając cenne kilka chwil wycofującym się mieszczanom. Horst szybko podzielił strażników. Czterech strzelców, którzy mieli na tyle zimnej krwi i umiejętności, ostrzeliwała potwory z kusz. Dwóch, którzy najemnej się do tego nadawali, pomagało im je przeładowywać. Pojedyncze strzały, nawet celne, ginęły w tej masie szczurów, ale salwa choć na chwile robiła wyrwę w szczurzych szeregach. Sam Horst też się nie oszczędzał i na jedną salwę z kusz, posyłał trzy swoje.

Broń palna była niemiłym zaskoczeniem, zwłaszcza dla towarzysza z przestrzeloną głową. jednak futrzaści strzelcy szybko przekonali się, ze nie trzeba mieć prochu, aby skutecznie mordować. Kiku spadło z dachów, upuszczając swą broń, jeszcze zanim zdążyli przeładować. Pojawianie się sierżanta z posiłkami na nowo wlało nadzieje w serca obrońców strażnicy, ale ta zgasła razem z dzielnym wojakiem, przygniecionym ogromnym cielskiem. W tej chwili Keller wiedział, że nie utrzymają strażnicy. Chciał tylko dokończyć jedną rzecz zanim padnie.

- W tego wielkiego skurwysyna! Celować w łeb. Za sierżanta! -
- Oszalałeś, musimy uciekać! -
- Cel! Strzelaj, albo sam cię zabije! Salwą! -

Nikt nie chciał dyskutować z Kelleren w takim stanie. Bełty przeszyły powietrze, wbijając się w pysk bestii. Zaraz za nimi ugodziła go strzała. Potem kolejna i jeszcze jedna. Mimo to nadal stał na nogach.

- Horst, musimy uciekać! Wdzierają się przez bramę! -
- Jeszcze nie... -
Cięciwa jęknęła po raz kojeni. Mlaśnięcie grotu zatapiającego się w czerwonym ślepiu stwora, pozostało niezauważone w bitewnym tumulcie.
- Już! Bo nas tu zaleją! -
Kolejny świst. Drugie ślepie zgasło.
- HORST! -
Ostatnie strzała poszybowała w powietrzu i utkwiła dokładnie między poprzednimi dwoma. Potwór zachwiał się po raz ostatni i z jękiem runął na umazany w posoce bruk. Teraz już mógł uciekać.

*****

- Czy dzięki temu będę mógł zabijać szczury? –
Słowa skierowane do sędziego, były pierwszymi, które wypowiedział łucznik po wyjściu z kanałów.
- Tego synu, będziesz miał pod dostatkiem, gwarantuje ci to. –
Horst kiwną głową w odpowiedzi i zabrał liberie dla siebie. Nic więcej nie było mu potrzebne do podjęcia decyzji.

- No bez takiej skromności, bo się zarumienię. Tobie też szło niczego sobie. –
Odpowiedział Gerharodwi z uśmiechem i skierował się do swego pokoju. Po drodze miał zamiar zahaczyć o zbrojownie.

*****

- To wygląda jakbyś ostatnio go intensywnie używał, chłopcze. -

Horst zaczynał się przyzwyczaić, że wszyscy tutaj mówią do niego per „chłopcze”. Tym razem jednak potrafił zrozumieć swego rozmówce. Hrati, był starym żołnierzem z imponującą kolekcją blizn, jedną nogą i włosami przyprószonymi siwizną. Opiekował się zbrojownią w domu sędziego a teraz właśnie oglądał sobie skórzany kaftan Horsta.

- Tak, można tak powiedzieć. Nie uważałem i mi gryzonie trochę pogryzły. -
Hrati spojrzał na niego spod byka, ale zaraz zarechotał wesoło.
- Myślę, że rozumiem o co ci chodzi i mogę coś na to poradzić. Tylko kaftan? –
- Tak, mam tylko to. -
- O to nie dobrze. A co będzie jak gryzonie zechcą zasmakować czegoś innego niż utwardzana skora? Czym się wtedy ochronisz? -
- Heh, jak twój... Znaczy nasz Pan, wypłaci mi pierwsza pensje, to może pomyśle o czymś lepszym. –
- Chłopcze, do tego czasu my wszyscy możemy juz nie interesować się takim doczesnymi sprawami jak pensja. Nie martw się. Ma tu sporo różnego badziewia, na pewno wybierzesz coś dla siebie. Ja za ten czas sprawie twój kaftan. –
- Dzięki. – odrzekł Horst kwaśno, biorąc się za zdejmowanie pancerza. Oddał go weteranowi do naprawy, sam za ten czas dopasowując do niego pozostałe elementy, chroniące ręce, nogi i cała resztę. Hrati tylko czasami rzucał jakieś uwagi, aby nie brać tego czy tamtego, za to rzucić okiem na tamto.

- No gotowe. Trzyma. Teraz może unikniesz pogryzień przez gryzonie. – żołnierz znów głośno się zaśmiał oddając Horstowi jego zbroje.
- Taaaa... tym razem, sam zamierzam się mocno odgryzać. A skoro już przy tym jesteśmy, to wyglądasz na kogoś, kto widział już wiele bitew... –
- Zbyt wiele chłopcze, uwierz mi, że zbyt wiele. –
- Tak, cóż... Chciałem cię o coś zapytać. Znałem to przy szczurzym wojowniku. –
Keller pokazał Hratiemu dziwny sztylet.
- Co mi możesz o nim powiedzieć? Dużo jest warta tzka broń? No i chciałem zapytać o same szczury. Walczyłeś już z nimi? Może jest jakiś sposób, który szczególnie się na nich sprawdza? –

Horst spędził większość czasu na rozmowach ze starym żołnierzem. Chciał skorzystać jak najwięcej z jego doświadczenia, ale też przyjemnie rozmawiało się o dawnych czasach. Lepszych, bo zwycięskich. Od niego dowiedział się o turnieju łuczniczym. Uzupełnił jeszcze zapas strzał, do pełnego kołczanu i pożegnał się z Hratim. Chciał trochę odpocząć przed turniejem. W końcu wygrywanie bywa męczące i trzeba być w formie. Ciekaw też był umiejętności ludzi sędziego.
 
malahaj jest offline  
Stary 18-11-2010, 12:24   #45
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Sytuacja w mieście stawała się coraz bardziej napięta. Oddziały szlacheckiej gwardii stacjonujące przy barykadach donosiły o dziwnym zachowaniu szczurzych najeźdźców. Ci, miast koncentrować swoje siły na froncie z ludźmi, budowały główne umocnienia od strony Taalbastonu, jakby spodziewając się ataku z tamtej właśnie strony. Krzykacze najęci przez Radę Miasta tłumaczyli z werwą, iż plugawe stwory obawiają się potęgi imperialnej odsieczy, po którą posłała Księżna i która lada moment zmiażdży tchórzliwe sługi ciemności. Każdy w miarę obyty obywatel wiedział jednak, iż w obecnej sytuacji na taką pomoc przyszłoby jeszcze czekać długie tygodnie. Czego więc się obawiały? Sytuacji nie poprawiał też ponowny, silniejszy wybuch epidemii Szarej Febry. Wszystko wskazywało na to, iż Kapłanki Shallyi przed zniknięciem Daublera otrzymały tylko pierwszą, nieudoskonaloną próbkę, która pozwala na wyleczenie jedynie paru chorych dziennie, a tych przybywało setkami. Zapewne związek z tym miały ogromne ilości obszarpanych, strawionych chorobami szczuroludzi, jakich trupy mieli okazje ujrzeć w kanałach i jakie teraz masowo schroniły się w zdobytych dzielnicach, spoglądając z trwogą w stronę ściany krateru.

Następnego dnia wezwano ich do gabinetu sędziego. Tam, przy wielkim urzędniczym biurku, poza dostojnym szlachcicem zasiadała jeszcze mała pucułowata niziołka - znana im już gospodyni od śliwkowego ciasta.
- To Samka Pierwiosnek, gospodyni Dabulera - wskazał przybyszkę nowozrekrutowanym gwardzistom. - Po tym, co się od was dowiedziałem rozpocząłem szeroko zakrojone poszukiwania doktora Daublera. Jest tak jak podejrzewaliście, wróg rozpoznał jego wartość i nakazał go najwyraźniej porwać. Samko - wskazał zachęcająco przybyszy. - Opowiedz im.
- No więc tak - zająknęła się mocno poturbowana halflingska staruszka. - Pan Doktor chciał udać się do świątyni Morra, by rozmówić się z tamtymi świętymi mężami. Ponoć jego medykamentum nie działało jeszcze porządnie, bo i nie leczyło tego całego plugawego czarostwa, co to ponoć poza szczurzym jadem skupione było w choróbsku. Gadał że to jakaś narkomancja, czy inne okropieństwo, tedy i do kapłanów śmierci się udał, bo oni ponoć od tego. Późno już było i ciemno straszebnie, a ten się uparł, by i tak iść w miasto. Łacno wam wiedzieć, że doktor jak coś wyduma, to jak dziecko jest trochę, tedy i w noc polazł w kapciach. Wybiegłam ja za nim z butami, ale było za późno. Widziałam ino jak jakieś straszebne pokraki oplotły go łapami, a każda miała ich co najmniej cztery i wciągnęły w najbliższą alejkę. Za żywota jeszcze żem czegoś tak plugawego nie widziała! Truposze jakoweś to zapewne były, z gnijącym mięsem i bladymi gębami, ino do człeka tylko trochę podobne, jakby pozszywane z wielu, tedy i tyle łap i paszcz miały! Na szczęście oczy mam dobre mimo wieku, tedy i coś dziwnego uchwyciłam nim zniknęły w noc. Ktoś im coś nabazgrał na nogach, niby podpis jakiś artysty. Powywijane takie litery dwie, GC, jeśli dobrze pamiętam.

No i przyszło im szukać zaginionego doktora. Teraz już nie tylko dla dobra miasta i własnego zdrowia, ale i z rozkazu ich nowego lorda. Za jego poradą udali się do Urzędu Miasta, gdzie ponoć w odpowiednim oddziale skatalogowano wszystkich zarejestrowanych w Talabheim artystów. Nawet w mrocznych kanałach, mierząc się z plugawymi, morderczymi szczuroludźmi nie przeżyli takiego koszmaru, jak w wijących się godzinami kolejkach i zamykanych pozornie losowo okienkach. Wyszli stamtąd dopiero o zmroku, ściskając w dłoniach dziesiątki potrzebnych im ponoć papierów i zezwoleń, okraszonych parunastoma zdobytymi w pocie czoła pieczęciami. A i tak nic nie znaleźli, bo przed zamknięciem zdążyli przejrzeć jedynie mały ułamek zbioru. Strudzeni, oparli się o prawdziwie maszkarną, powykręcaną rzeźbę zdobiącą zwieńczenie schodów Urzędu. U jej podstawy, wykaligrafowano starannie dwie literki. GC. Urzędnik zamykający odrzwia placówki wytężył mózgownicę do granic możliwości.
- Ta rzeźba? Obrzydliwa nieprawdaż? Gdyby nie to, że została podarowana Miastu nikt by jej tu nie postawił. A przez kogo? Niech no się zastanowię... szlachcianka jakaś, wysoko postawiona, tedy i nie wypadało odmówić... Jak ona była... Skell... doktor Gugula Skell... Dziwne imię, nieprawdaż? Ponoć kiedyś leczyła bogaczy, teraz jednak osiadła we własnej posiadłości w Dzielnicy Pałacowej i zajmuje się sztuką - spojrzał z niesmakiem na groteskową rzeźbę. - A trzeba jej było przy chorych zostać...

Wspomnianą posiadłość znaleźli w środku nocy. Liczne patrole snujące się po bogato zdobionych, szerokich ulicach o tej porze normalnie wydaliłyby ich z dzielnicy, ich liberie zapewniały im jednak immunitet i cały autorytet rodowej gwardii. Majątek Pani doktor wydawał się opuszczony. Poza paroma strażnikami, stróżującymi przy bramie, nie widać było żadnego innego ruchu, w samym domu światła były zgaszone.
- Lady Skell nie ma chwilowo w posiadłości i nie wiadomo kiedy wróci - odparł zdawkowo strażnik przy bramie, podstawiając rozmówcy pod nos halabardę.

Trzeba było uciec się do bardziej niekonwencjonalnych metod. Lina przeleciała z gracją przez skryty w mroku mur, zapewniając im własne, komfortowe przejście do środka. Dom na wyższych piętrach faktycznie wydawał się opuszczony. Niżej jednak, na poziomie piwnicznym Thomel coś wyczuł. Ciężko stwierdzić, czy była to kwestia krasnoludzkiego wychowania, czy też pewien rodzaj intuicji powstającej u ludzi pracujących pod ziemią... w każdym razie opukiwanie ściany pozwoliło odkryć im podziemne przejście. Nie szli nim długo, gdy w powietrzu nagle zapachniało starym, zgniłym mięsem. Zapach stawał się coraz intensywniejszy, aż dotarli wreszcie do istniej rzeźnickiej sali. Na licznych stołach zalegały stare, odrąbane od ciał części. Niektóre z nich pozszywane były w większe grupy, inne odstawiono tu zaraz po oddzieleniu od właścicieli, nie poddając dalszej obróbce. Nim zdążyli się porządnie rozejrzeć, ich uwagę zwrócił potężny kształt, wyłaniający się nagle z pobliskich cieni. Humanoid - bo kiedyś niewątpliwie był człowiekiem, złożony został z części na wzór dzieła sztuki. Jego starannie pozszywane, potężne mięśnie, okrywał dodany zapewne za pomocą jakichś mrocznych rytuałów pancerz ze zdobionych złotymi płytkami ludzkich kości. W dłoni dzierżył potężny, dwuręczny miecz, którym począł prawie natychmiast wywijać syczące młyńce. Dopiero po paru chwilach jaśniejsze światło wnętrza sali pozwoliło dostrzec rysy jego twarzy. Martwa, choć ożywiona jakimś upiornym światłem twarz Abramsa, mistrza Gerharda wykrzywiła się w brzydkim, upiornym uśmiechu. Miecz zaświszczał w powietrzu. Opancerzony kośćmi kolos rzucił się z rykiem na przybyszy.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 18-11-2010 o 18:16.
Tadeus jest offline  
Stary 20-11-2010, 15:30   #46
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ranek był nad wyraz spokojny. Niczym cisza przed burzą. Spędzając chwile przy otwartym oknie łowcy zdawało się słyszeć śpiewy ptaków i szum drzew w pięknym ogrodzie co dzień pielęgnowanym przez starszego ogrodnika.


Po monumentalnym pomniku flory nie przechadzał się nikt poza ptakami podkreślającymi swoją obecność głośnym ćwierkaniem. Nagle nad szum przyrody wzbił się tubalny głos krzykacza. Jedynie niektóre słowa trafiały do uszu Gerharda co przy jego spostrzegawczości absolutnie mu wystarczyło. Każdy przypadkowy obserwator mógłby przysiąc, że za otwartym na oścież oknem stoi nieruchomo posąg patrzący wprost przed siebie w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Stał w bezruchu i słuchał. Z lamentu wynajętego demagoga wojownik nie zrozumiał jednego: Po cóż szczury okopują się od strony muru? O odsieczy jaka miała nadejść Gerhard wypowiedział się zwięźle i krótko:

- Gówno nam przyślą nie pomoc! - powiedział wcześniej nieruchomy posąg cały czas patrząc się w ten sam punkt.

***

- To Samka Pierwiosnek, gospodyni Daublera. - powiedział sędzia wskazując znaną już łowcy halfińską kobietę.

Po krótkim wstępie sędzia pozwolił mówić zestresowanej kobiecie. Musiała faktycznie być przejęta całą sytuacją jak tak słaby empata jak Gerhard dostrzegał z jak dużym trudem dobiera słowa. Z całej, wysłuchanej na spokojnie wypowiedzi łowca wywnioskował, że za zaginięciem doktora nie stoją wyłącznie tajemnicze monstra. Ktoś nimi steruje. Jednakże czego ta osoba mogła żądać od uczonego? Tego wojownik nie wiedział. Był jednak święcie przekonany, że dowie się tego w ciągu najbliższych paru dni. Ślad, którym dysponowali wystarczył mu w zupełności - GC. Nie bez powodu sędzia rozkazał właśnie im zbadać tę sprawę - wiedział jak pracuje Gerhard.

- Doskonale. Dwie pieczenie na jednym ogniu. - rzekł łowca wiedząc, że przyjdzie im połączyć dobrze płatną pracę z interesującymi go poszukiwaniami doktora.

***

Nazajutrz Gerhard wraz z kompanami postanowili przeszukać archiwa dotyczące artystów. Mieli je znaleźć w Urzędzie Miasta. W mieście tak dużym jak Talabheim czekali godzinami zanim zostali obsłużeni. Klucząc od okienka do okienka zdobywali coraz to nowsze i potrzebniejsze dokumenty oraz pieczęcie je uprawomacniające. Od otwarcia aż do zamknięcia zdołali poznać zaledwie małą część katalogów. Gerhard czuł się znużony jak przed głębokim niczym Morze Szponów snem. Wychodząc z Urzędu łowca nie miał planu na dalsze poszukiwania. Chcąc się chwilę zastanowić Gerhard zszedł ze schodów opierając się plecami o jakiś stary, przebrzydły słup, którego artysta sądził, że robi coś dobrego dla miasta stawiając tu to szkaradztwo.

- GC! - powiedział uniesiony nagle odkryciem Thomel.

- Faktycznie. To nie może być przypadek. Zapytajmy może odźwiernego? - zagadnął Garhard idąc znów schodami w kierunku szczupłego mężczyzny w średnim wieku.

***

Z informacji jakie otrzymali Gerhard wiedział już kogo szukają - doktor Gugulli Skell. Nie dość, że miała okropne imię to prawdziwą krzywdą dla miasta była jej twórczość.

- Jak była taką lekarką jak artystką to doktora porwali jej ostatni pacjenci. - zaśmiał się łowca patrząc na resztę drużyny.

Im jednak nie było najwyraźniej do śmiechu... Rezydencja Pani doktor wyglądała co najmniej imponująco - nawet w środku nocy. Po nieudanej próbie wejścia do posiadłości w cywilizowany i uczciwy sposób Gerhard odszedł w cień rozpostarty pod murem graniczącym z terytorium pseudo-artystki. Wyciągając linę z hakiem łowca rzekł:

- Nie będzie nam żaden strażniczyna od siedmiu boleści halabardą groził. Jak nie dało rady normalnie mam inny plan... - w tym momencie część liny zakończona hakiem została przerzucona przez mur.

***

Wyższe kondygnacje budowli były puste. Ni żywej duszy. Każde pomieszczenie wydawało się emanować bogactwem i przepychem. Wszędzie były widoczne małe rzeźby czy też obrazy przedstawiające częstokroć okropne, powykręcane kształty nie mogące zostać określone jako coś z tego świata. Pani doktor miała wybujałą wyobraźnię o czym łowca przekonał się niejednokrotnie patrząc na dzieła jej wypaczonej ręki. Kto dał jej pędzel i dłuto w posiadanie popełnił okropny błąd. Schodząc na podpiwniczenie zdawałoby się, że zrobiło się mroczniej co pod ziemią nie jest niczym dziwnym. Nim Gerhard zdążył się rozeznać w budowie piwnicy Thomel odkrył tajemne przejście, które najwyraźniej kryło pracownię tej chorej baby - przynajmniej tak podejrzewał. Nagle w powietrzu uniósł się okropny odór - gorszy od tego jakim przesycona była drużyna po przejściu przez ścieki. U wyjścia krótkiego korytarza jakim z pośpiechem szedł łowca dostrzegł kolejne, spore pomieszczenie. Po przejściu przez próg coś chwyciło go za pustawy już żołądek - były to porozkładane na licznych stołach części ludzkich ciał! Chwilę rozeznając się w sytuacji Gerhard dostrzegł wiele starszych i nowszych wyprutych narządów. Inne ciała były porozrywane jakby ktoś specjalnie szukał jakiejś ich części. W momencie, gdy łowca mierzył towarzyszy oczyma większymi niż pięciokoronówka z ciemności wyłoniła się jakaś istota. Był to humanoid na początku stojący do łowcy profilem. Jego powykręcane członki wyglądały szkaradnie. Pokryte były kawałami blachy odpowiadającej stalowej zbroi płytowej. Istota dzierżyła miecz dwuręczny - w jednej dłoni! W chwili, gdy Gerhard zdołał zebrać myśli wydobył miecz nie spuszczając oczu z swego przeciwnika. Dosłownie sekundę po tym jak istota obróciła się w jego kierunku niemal nie wypadł mu z dłoni dobyty przed chwilą oręż - potwór miał twarz Abramsa...


W jednym momencie ciśnienie łowcy wskoczyło na niebywały poziom. Wspomnienia wszystkich spędzonych wspólnie chwil powróciły ze zdwojoną siłą.

***

- Mistrzu nasz fach jest bardzo niebezpieczny. Co będzie gdy Ciebie zabraknie?! Co będzie gdy coś Ci się kiedyś stanie?! - powiedział młodzik zmartwiony o człowieka, który wychowywał go od lat młodości.

- Nie łam się młody łowco. Każdy musi kiedyś umrzeć. Każdy doczeka dnia, gdy Morr zaprosi go do swego królestwa. - odpowiedział mistrz zrywając źdźbło trawy i siadając naprzeciw Gerharda.

- Ja nie chcę abyś umarł! Wolałbym sam umrzeć przed tobą... - rzekł młody wojownik.

- Nigdy więcej tak nie mów! Jesteś dla mnie jak syn i nie chciałbym chować Cie w mogile. Starzy ludzie umierają, młodzi są nadzieją Starego Świata. To ty w przyszłości będziesz wyłapywał zbirów. Gdy ja już będę stary i niedołężny ty będziesz podążał śladem morderców, gwałcicieli, kultystów oraz innych, którzy zboczyli ze ścieżki sprawiedliwości. Będziesz wymierzał im zasłużoną karę! - powiedział Abrams patrząc głęboko w oczy swego ucznia.

***

Gerhard miał nadzieję, że unikając ciosów strasznej istoty, przeskakując pomiędzy stołami będzie miał na tyle odwagi, aby się odezwać. Czuł jak jego oczy nagle zrobiły się wilgotne. Chciał wrzeszczeć i płakać. Nie z żalu, nie z tęsknoty za najbliższym mu człowiekiem, a ze złości. Osoba, która w swym życiu zabiła cały tabun bestii i oddała w ręce prawa całe masy tałatajstwa jakie skrywają mroczne czeluści przestępczego półświatka skończyła jako pozszywany dratwą potwór. Wielki człowiek, potężny wojownik, błyskotliwy łowca i wspaniały przyjaciel skończył jako kupa mięśni trzymająca się dzięki odrażającej sztuce Pani doktor Gugulli Skell. Niech ona tylko wpadnie w jego ręce. Pokaże jej czym są prawdziwe męczarnie! Chciałby mu jeszcze tak wiele powiedzieć. Podzielić się informacjami z podróży. Jeszcze raz wspólnie dopaść jakiegoś zbira. Pokazać mu jak wybornie gotuje Karmen. Część jego świata uległa bezpowrotnemu zniszczeniu. Jest to rozdział jego życia jaki bezpowrotnie został zamknięty.

- Byłeś jedynym, który mógłby nazwać się moim ojcem i mentorem. Byłeś kimś kto za swego życia nauczył mnie odróżniać dobro od zła. Byłeś tym kto nauczył mnie wszystkiego co potrafię i pokazał jak żyć! Jednakże podczas jednego z swych wykładów powiedziałeś, że mutanty i chaotyczne kreatury nie mają prawa żyć... A więc według twoich nauk mistrzu: Jeden z nas tutaj zginie! - wypowiedział głośno łowca klucząc pomiędzy stołami skąpanymi w skrzepie i ciemnej posoce.

Nie trzeba było być mistrzem obserwacji, aby ujrzeć łzę spływającą po twarzy wojownika. Jedną, samotną łzę. Wyrażała ona nie tylko to, że Gerhard faktycznie zamierzał walczyć z monstrum, ale i to czego w nim nie stłamsił nawet najostrzejszy rygor - uczucia.
 
Lechu jest offline  
Stary 20-11-2010, 21:29   #47
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Thomelowi nie bardzo orientował się jak to się stało że, jeszcze rano spał smacznie w łóżku i raczył się dobrym śniadaniem a teraz w głębokich ciemnościach i przy towarzyszącym smrodzie gnijącego mięsa powoli krok za krokiem schodził schodami w dół...

***

Gdy tylko dotarł do pałacu zaraz kazano mu się stawić w komnatach sędziego. Zadowolony wkroczył do pomieszczenia łapiąc życzliwy uśmiech Horsta i jego sugestywne spojrzenie. Choć mylił się ten ostatni co do jego nieobecności to wywołał uśmiech zadowolenia na twarzy Thomela. Wysłuchawszy rozkazów natychmiast udali się do budynku Rady Miasta. Było to miłym zaskoczeniem, że sędzia jednak przejął się losem lekarza i postanowił go odszukać. Okazało się że, mimo panującego w mieście chaosu maszyna biurokratyczna miasta Talabheim ma się bardzo dobrze i skutecznie spowolniła ich poszukiwania domniemanego sprawcy zaginięcia doktora. Mieli naprawdę sporo szczęścia że, maszkarny posąg podarowany miastu okazał się mieć prawdopodobnie tego samego autora jak i konstrukty które porwały Daublera. Łatwość z jaką dostali się do posiadłości Guguli Skell była niezwykle podejrzana, w tych czasach każdy trzymał by jak najwięcej strażników by bronić swych włości. Dom okazał się być opuszczony. Ale piwnice, tak te zazwyczaj skrywały jakieś sekrety, szczególnie w tak podejrzanych miejscach jakim była ta posiadłość. Nic więc dziwnego że, Thomelowi w końcu udało się odnaleźć ukryte przejście w którym teraz kroczyli...

...zapach był obezwładniający. Zgniłe mięso w różnym stanie rozkładu zalegało na stołach. Nie mięso, ludzkie części potraktowane jak na rzeźnickim stole a stołów było sporo. Ktoś stworzył tu istny koszmar. Thomel ledwo powstrzymał odruch wymiotny, musiał oprzeć się o ścianę by nie upaść. I wtedy go ujrzał, nieumarły sługa śmierci groteskowo udający dzieło sztuki. Thomel był przerażony góra mięśni wywijając dwuręcznym mieczem jak by ten nic nie ważył zmierzała w ich stronę i nie wydawało się by cokolwiek mogło ją zatrzymać. Gerhard jako pierwszy przygotował się do nieuniknionego starcia, choć może mieli jeszcze szansę by uciec...
Łowca skutecznie odciągał uwagę stwora od reszty grupy a Thomelowi wydawało się to ich jedyną szansą - położyć go szybciej niż on położy drażniącego go Gerharda. Thomel wahał się tylko przez chwilę, miał tylko jedną szansę by uderzyć i nie zamierzał jej zmarnować. Cały czas starał się wymanewrować tak by być za plecami przeciwnika i gdy wreszcie ta chwila nadeszła ruszył z uniesionym toporem i modlitwą na ustach.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 21-11-2010, 12:48   #48
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Horst Keller

Horst spędził długie godziny na rozmowach ze starym żołnierzem, w między czasie przygotowując się do konkursu łuczniczego. Z tej rozmowy wyciągnął jeden wniosek. To nie przypadek, że Łowcy Czarownic tępią wszelkie plugastwo ogniem. Taktyka zastosowana przeciw mutantowi w lochach, choć nieco eksperymentalna, mogła się sprawdzić przeciw tego typu przeciwnikom. Przyzwyczajony do działania samotnie Keller, teraz musiał uwzględnić kompanów, którzy walczyli razem z nim. Starcie w strażnicy pokazało, że współdziałanie całej grupy dało by lepsze efekty, niż indywidualna walka każdego z jej członków. W głowie łucznika rodził się pewien pomył, który trzeba by omówić z kompanami. W wolnej chwili. Teraz czas wygrać konkurs.

*****

Konkurs szedł gładko i Horst pewnie zmierzał do zwycięstwa. Ludzie sędziego prezentowali różny poziom umiejętności, ale Keller uważał, że z większością z nich da sobie rade bez problemów. Podczas pokonywania kolejnych, coraz dalej ustawionych tarczy, okazało się, że ma tylko jednego poważnego i tajemniczego konkurenta. Tak samo jak on, trafiał pierwszą strzałą w sam środek celu. Skryta pod kapturem i długim płaszczem postać strzelała jako pierwsza, trafiała i znikała gdzieś w tłumie, nie dając się poznać. Horst, choć ciekawy tajemniczego strzelca, nie przejmował się tym zbytnio. Będzie okazja go poznać, kiedy będzie gratulował Kellerowi zwycięstwa. Z resztą przy ostatniej tarczy i tak pewnie zostaną sami.

Jego przewidywania okazały się słuszne. Po jakieś godzinie tarcza strzelnicza stała tak daleko, że co poniektórzy z widzów nie za bardzo mogli ją dostrzec. W konkursie został tylko Keller i tajemniczy strzelec. Nieznajomy jak zwykle strzelił pierwszy i jak zwykle trafił idealnie. Strzała tkwiła w samym środku tarczy. Strzelec skłonił się nie odsłaniać oblicza i zrobił miejsce Horstowi. Łucznik pokiwał głową z uznaniem i nałożył strzałę na cięciwę. To już było poważne wyzwanie, ale Horst znał swoje możliwości i wiedział, że może powtórzyć wyczyn nieznajomego. Wtedy chyba musiano by ogłosić remis, bo tarczy już nie dało się dalej przesunąć, nie robiąc dziury w ścianie. Kątem oka zarejestrował, że jego rywal tym razem odsunął się tylko dwa kroki na bok zamiast swoim zwyczajem zniknąć gdzieś w tłumie. Cięciwa jęknęła przyciągnięta do policzka, oddech zatrzymał się a cała sylwetka łucznika znieruchomiała. I ten właśnie moment wybrał sobie tajemniczy strzelec, aby zrzuć płaszcz i kaptur.


Ani wtedy, ani potem Horstwi nie udało się ustalić, gdzie posłał swoją ostatnią konkursową strzałę. Pewne było tylko, że nie w tarcze lub chociaż w jej najbliższe okolice. Szczęściem nikogo nie zranił. Prawie nie słyszał salwy gromkiego śmiechu, jaka przetoczyła się przez strzelnice, całej „ceremonii” wręczania nagród też prawie nie pamiętał. Tak na prawdę czekał tylko aż wreszcie to wszystko się skończy i będzie miał okazje porozmawiać z...

Miała na imię Akara. Dowiedział się tego dopiero dobrą godzinę po zakończeniu turnieju, kiedy wreszcie mieli okazje spokojnie porozmawiać. Jak się okazało była na usługach sędziego, nie wiele dłużej niż on sam. Mimo to zdążyła doskonale poznać jego posiadłość a że miała przy tym talent, do dostawania się w miejsca teoretycznie niedostępne, to szybko znaleźli dla siebie trochę prywatności.

To była długa noc. Jedna z takich, które się bardzo długo pamięta. Horst nigdy nie miał problemów z zapewnieniem sobie chętnych, do ogrzania mu łoża. Sam często ogrzewał łożnice tych, które czuły się z jakiś przyczyn niedoceniane i samotne. Ona jednak... Nawet nie można było powiedzieć, że przegadali całą noc. Zwyczajnie rozumieli się bez słów. Mimo, że pochodzili z dwóch różnych światów, bo okazało się, że egzotyczna piękność zawędrowała bardzo daleko od swej ojczyzny, to Horst miał wrażenie, że znał ja przez całe życie a jednocześnie była dla niego największa tajemnicą. Kuszącą i niezbadaną. Taką, którą z jednej strony pragnie się poznać, ale z drugiej chciałoby się ciągle móc odkrawać coś nowego. Bardowie czy inni poeci mieli by na te okazje jakieś piękne i wzniosłe słowa. Horst nie był bardem ani poetom. Wiedział jednak, że pocałunek który zostawiła mu nad ranem, wymazał mu z pamięci wszelkie jego poprzednie podboje. Widział, też, że żadne inne usta już nie będą smakowały tak słodko...

*****

Nad ranem w gabinecie sędziego, był niemal innym człowiekiem. Z jedne strony krew, śmierć i groza ostatnich dni zostali trwały ślad w jego duszy. Z drugie jednak, było tam coś jeszcze. Coś co sprawiało, że pomimo tego wszystkiego warto było. Ot choćby dla tych paru chwil. Dla jednego pocałunku. Jednak warto.
Ciężko powodzić ile z tego widać był na zewnątrz, ale uśmiechy jakie wymienił z kompanami, mogły sugerować, że tam też zaszła jakaś zmiana...

Sprawa zaginionego aptekarza była dla niego nowością, więc uważnie słuchał wszystkiego. Sędzia płacił nieźle a Horst miał teraz swoje osobiste powody, aby być z nim w dobrych stosunkach, dlatego ochoczo przystąpił do zadania. Nawet siermięga i droga przez mękę, jaką była wizyta w miejscowym urzędzie nie zepsuła mu humoru. Zresztą szybko zauważył, że należało podchodzić do tych okienek, gdzie obsługiwały kobiety. Tam szło mu zdecydowanie szybciej. Szczęście też im trochę sprzyjało i wkrótce ustalili potrzebny im adres. Tu na drodze stanęli dla odmiany strażnicy. W sumie to Horstowi bardziej to odpowiadało. Z nimi zawsze łatwiej mu się rozmawiało. Czy to słowem czy pałą, ale zawsze szło się jakoś dogadać. Już miał zacząć owe dogadywanie, kiedy jego kompani znaleźli inny sposób dostania się do rezydencji.

Idąc przez pokoje i korytarze Horst zaczynał rozumieć, dlaczego Pani doktor nie była ulubioną artystką urzędników miejskich. Nie to żeby był jakimś strasznym znawcą sztuki, ale to już była lekka przesada. Kiedy znaleźli ukryte przejście, nałożył strzałę na cięciwę łuku, czując, że coś się święci. Na szczęcie razem ze skompletowaniem zbroi, uzupełnił tez strzały w kołczanie. Szybko okazało się, że będzie miał okazje ich użyć. W podziemnym pomieszczaniu od razu zasłonił sobie dolną część twarzy, chustą zawiązaną na szyi. Kiedyś, zdawało się w innym życiu, używał jej, aby ukryć swoją tożsamość, przy różnych okazjach, ale teraz też ujdzie.

Monstrum, które ich zaatakowało był ogromne i machało całkiem sporym kawałkiem żelastwa. Thomel i Gerhard od razu ruszyli do ataku. Horst, swym zwyczajem najpierw wolał zmiękczyć przeciwnika strzałami, zanim przyjdzie do miecza. Oczywiści był gotów sięgnąć po zakrzywione ostrze w każdej chwil, aby wspomóc towarzyszy, ale wolał najpierw zrobić z mutanta poduszkę na igły. Wyjątkowo wyeksploatowaną poduszkę na igły.

Strzała, z założenia był szybsza niż człowiek, więc dopadł stwora przed dwójką wojowników. Za nią zaś niecierpliwiły się kolejne. Horst nie miał zamiar wystawiać ich cierpliwości na próbę.
 
malahaj jest offline  
Stary 22-11-2010, 18:56   #49
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Wydawało się, że gorzkie słowa Gerharda na chwilę powstrzymały bestię, ta jakby zwolniła, a upiorny blask wypełniający jej oczy przygasł. Czy to możliwe, by resztka jaźni Abramsa walczyła z rzuconym na niego mrocznym zaklęciem? Jeśli tak, to nie należało zmarnować tego ostatniego szlachetnego gestu starego wojownika. Towarzysze natarli na bestię jak jeden mąż, zasypując jej bluźniercze ciało ciosami miecza, topora i całą chmarą świszczących strzał. Ożywiona plugawą mocą kreatura rzucała się ze złości, nacierając z ogromną mocą na pobliskie stoły i krążące wokół niej, kąsąjące ją ostrza. Raz po raz ogromne ostrze miecza druzgotało pobliskie meble, wyrzucając w powietrze części pociętych, zmasakrowanych ciał. W pewnym momencie unikający trupich pocisków Horst zareagował zbyt późno. Zwłoki zwaliły się na niego z impetem, powalając go na ziemię i wytrącając mu z dłoni łuk. Nim zdążył się otrząsnąć, potwór znalazł się tuż przy nim. Wielkie ostrze zatoczyło łuk, kierując się ku jego głowie... i natrafiając nagle na krasnoludzki topór Thomela. Oba ostrza starły się w morzu iskier. Potężna siła ciosu, wytrąciła podziemnego wojownika z równowagi. Stawy ręki zapulsowały ogłuszającym bólem. Ale cios zatrzymano. W tym momencie Gerhard natarł na bestię od tyłu, wywijając zdobytym na szczurach sztyletem. Ten w przeciwieństwie do miecza bez większych problemów wbił się w kostne łączenia między płytami bluźnierczego pancerza. Bestia ryknęła, gdy czarne ostrze zachrzęściło po kręgach jej szyi. Czarna, cuchnącą śmiercią posoka trysnęła na twarz dawnego ucznia, ten jednak nie poddawał się. Wypluł z pogardą obrzydliwy płyn, wdzierając się ostrzem coraz głębiej w pozszywane ciało dawnego mentora. W końcu opór monstrum zelżał. Potworna parodia człowieka zatoczyła się i padła z opętańczym jękiem. Na poranionej twarzy starego łowcy pojawił się ledwo widoczny uśmiech ulgi. Potem zmasakrowany kolos zupełnie znieruchomiał, a mroczna magia opuściła jego ciało, pozostawiając na ziemi jedynie strawiony starością szkielet.

***

Na szczęście porwany doktor Dabuler nie podzielił jeszcze losu Abramsa. Znaleźli go wystraszonego i pobitego w dalszej części podziemnych kazamatów. Po jego bladej twarzy widać było, iż musiał być świadkiem praktykowanych przez miejscową doktor eksperymentów. Ledwo słaniał się na nogach, dukając coś o wszechobecnym smrodzie śmierci, który będzie musiał jak najszybciej z siebie zmyć.

Poza samym doktorem znaleźli jeszcze poplamiony odciskami zakrwawionych palców lekarski dziennik Doktor Skell. Opisywał ze wszystkimi szczegółami bluźniercze rytuały i operacje, które przeprowadzała w ostatnich miesiącach w swej pracowni. Kończył się następującym wpisem:

"Mistrz Stalowooki okazał się doskonałym nauczycielem. Gdyby nie czarci kamień dostarczony przez jego szczurze sługi, nigdy nie zdołałabym poczynić tak szybkich i zadowalających postępów w mojej sztuce. Zadziwiające jak łatwo i naturalnie magiczna moc jego mrocznej rasy łączyła się z magią śmierci. Już pierwszy wspólny twór - szalejąca w mieście zaraza - okazał się niesamowicie przydatnym i potężnym narzędziem. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak wielka potęga czeka nas, jeśli kontynuować będziemy naszą owocną współpracę. W tym miejscu zaznaczam, iż jest to ostatni wpis do dziennika tego laboratorium. Za dwa dni wojska Stalowookiego ruszą do ostatecznego szturmu miasta. A ja będę stała u jego boku, radując się potęgą, która pozwolił mi osiągnąć. Gdy już staniemy wśród zgliszczy tego żałosnego grodu, odbudujemy go na nowo, wedle naszego planu. Czasem wydaje mi się jednak, iż nie jest to jedyny cel mojego nowego mistrza... czyżby coś przede mną ukrywał...? Czy mają z tym związek jego wrogowie, których wypłoszył z ziemi, by ruszyli do pierwszego, skazanego na porażkę ataku? Co osiągnął uprzedzając w ten sposób ludzi?"

***

Poraniony doktor i bluźnierczy dziennik już po godzinie znaleźli się w posiadłości Hohenlohenów. Krótko po raporcie złożonym sędziemu, do domu doktor Skell wysłani zostali łowcy czarownic ze Świątyni Sigmara. Pióropusz gryzącego dymu, widoczny z okien Dzielnicy Pałacowej świadczył o tym, że do zadania podeszli ze zwykłą sobie sumiennością i poświęceniem. Żal było tylko niewinnych zapewne strażników, którzy następne miesiące spędzić mieli na sławnych "przesłuchaniach" w lochach Zakonu. Według dziennika doktor Skell atak nastąpić miał lada chwila, więc sędzia natychmiast posłał swoich ludzi do pałacu Księżnej. Już po paru godzinach całe nieopanowane jeszcze przez szczury miasto postawiono w stan gotowości. Nie zapomniano też o śmiałkach, którzy ponownie dali Talabheim cenny czas na obronę. Przy ich pasach dźwięcznie pobrzmiewały pękate sakiewki, a ciała zdobiły najlepsze kolczugi z rodowej zbrojowni.

Rozdział V: Oni mają pistolety!

Nie musieli długo czekać. Koło wieczora przez miasto przetoczyła się potężna fala podziemnych wstrząsów. A potem ziemia zapadła się ku swoim trzewiom. Z mrocznych osuwisk wylało się morze szczurzych demonów. Rozpędzona fala stworów z niemałym zdziwieniem wpadła na przygotowane do obrony rzędy pikinierów i kuszników. Mroczne, śmierdzące cielska nabiły się setkami na długą, zabójczo ostrą broń. Już po paru chwilach okazało się jednak, iż nawet uprzednie przygotowanie obrony nie mogło zapewnić miastu zwycięstwa. Stwory wylewały się z ziemi fala za falą, przewyższając znacznie liczbę obrońców. Szeregi zbrojnych zaczęły się stopniowo wycofywać. W Dzielnicy Pałacowej ogłoszono alarm. Szlachetnie urodzeni w obstawie swoich nowych gwardii umykali z miasta ku oddalonym dalej zielonym terenom. I wtedy szczurza zaraza zaczęła wylewać się też z kanałów, zagradzając drogę uciekinierom. Już po paru chwilach wszystkie dzielnice płonęły. Posiadłość Hohenlohenów zalana została praktycznie całkowicie czarną szarańczą, jakby szczury dokładnie wiedziały, kto winny jest ich niespodziewanym trudnościom. W samym środku morderczej powodzi parę razy pojawił się wielki, szary skaven. Tam gdzie sięgał jego wzrok zbrojni momentalnie stawali w zielonych płomieniach, a barykady rozpuszczały się pod wpływem jego woli. U jego boku stała szczupła, trupioblada kobieta, obserwująca z zadowoleniem upadek Talabheim.

***

Wiele godzin później, po niezliczonych krwawych starciach udało im się chyba zgubić pościg. Skoncentrowani na niszczeniu miasta skaveni pozostali w tyle, pozwalając uciekinierom na przegrupowanie sił. Ich trzydziestoosobowa grupa składała się w większości z mieszkańców posiadłości Hohenlohenów. Był wśród nich sam sędzia, ciężko ranny w brzuch, była też przerażona wydarzeniami Karina, na której oczach szczury rozszarpały starego ogrodnika, znalazła się tam też Akara, która chyba tylko ostatkiem sił wyrwała się z morderczego tłumu nacierającego na mury posiadłości. Cała jej niegdyś gładka skóra poszarpana była teraz ranami po pazurach i szczurzych zębach. Nie wiedzieli ile innych grup przetrwało. Gdy padały ostatnie posiadłości w las uciekły co najmniej trzy inne, w tym ogromna grupa samej Księżnej Elizy z uszczuploną mocno Radą Miejską. Wypadało ich tylko odszukać nie wpadając w łapy szczurzych marauderów. Na szczęście wycofali się na północ. Znajdowali się więc na znanych sobie terenach.

***

Hilgrem, przyjaciel Gerharda, przyjął ich pod swój dach bez dalszych pytań. Skromna farma z trudem pomieściła wszystkich wycieńczonych i rannych, była jednak lepsza od otwartego lasu. Na zewnątrz zaczynało padać, co w tej sytuacji było błogosławieństwem, mogło bowiem oznaczać, iż zatarte zostaną ich ślady, utrudniając najeźdźcom pogoń. Musieli opatrzyć rannych i zastanowić się, co czynić dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 22-11-2010 o 19:03.
Tadeus jest offline  
Stary 26-11-2010, 21:39   #50
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Towarzysze ujrzeli zaledwie cień szans na zniszczenie zmutowanej istoty. Łowca natomiast dostrzegł wspaniały gest ze strony starego mistrza. Chwila silnej woli na jaką zdobył się Abrams wystarczyła aby Gerhard z uszanowaniem jego woli ruszył do ataku. Atakował raz za razem tak silnie, że każde chybione cięcie przeszywając z potworną szybkością powietrze niemal pozbawiało go równowagi. Po paru uderzeniach kreatura znów nabrała sił, ale łowca doskonale wiedział, że szala zwycięstwa jest już dawno po ich stronie. Ogromny miecz zdawał się coraz wolniej roztrzaskiwać stoły, które swym zawodzeniem były gotowe zaalarmować strażników znajdujących się na zewnątrz. W pewnym momencie Gerhard sięgnął po czarny sztylet. Przyglądając się błyszczącej klindze spojrzał znów na walczących. Horst leżał a nad nim Thomel bohatersko walczył z bestią. Nadarzyła się okazja jakiej łowca nie mógł przegapić. Chwytając sztylet z całych sił Gerhard wbił ostrze w ogromne cielsko potwora. Rycząca i szamocząca się istota zdawała się wiedzieć, że jej koniec jest bliski. Desperackie ruchy wskazywały na topniejące w oczach siły bestii. Gerhard trzymał sztylet tak mocno, że jego palce stały się białe jak kreda. Nie ustępował do czasu aż istota w bezruchu nie znalazła się na ziemi. Gerhard po raz ostatni spojrzał na twarz swego opiekuna - zdawał się uśmiechać. Młody łowca wpatrywał się w ostatni oddany mu przez Abramsa uśmiech aż do czasu, gdy z istoty został tylko siwiejący w świetle pochodni szkielet.

***

Daubler był zdrów mimo licznych siniaków na całym ciele i dużego strupa na czole po zbyt ostrym transporcie przez bezmózgie monstra. Uczony nie był w stanie rozmawiać co świadczyło, że rozumiał o wiele więcej od łowcy z tego co tu się właściwie działo. Trząsł się i bredził coś o strasznych egzorcyzmach odprawianych przez bladocerą niewiastę. Jako, że doktor sam nie mógł się poruszać łowca ochoczo prowadził go trzymając za opuchnięty łokieć. Postękując z bólu geniusz wlókł się opowiadając o swym dość realnym marzeniu - balii z ciepłą wodą, która zmyje z niego okropny smród jaki emanuował od niego na parę metrów. Dochodząc wraz z doktorem do ostatniego stołu, na którym leżała ucięta dłoń wskazująca na jedyną szafę w pomieszczeniu Gerhard podał rękę doktora Horstowi a sam sprawdził co może kryć szafa. Lekko zlękniony łowca powoli chwycił za lekko uchylone drzwi starego mebla. Spodziewał się, że ze środka wyleci rozszarpane ciało co nie byłoby niczym dziwnym w tych złowrogich katakumbach. Jednak nie tylko nie dostrzegł ani grama mięsa w środku, ale i znalazł tam poplamiony krwią rękopis Pani doktor. Był on obłożony skórą niezwykle podobną do ludzkiej. Pewnie sięgając po dziennik Gerhard powiedział:

- Pani Skell zostawiła nam pokaźny ślad. Myślę, że skuszę się przeczytać parę wersetów...

Księga była pełna krwawych opisów mordów oraz zabiegów jakich dopuszczała się szalona lekarka. Najbardziej zadziwiającą zwiedzoną bardzo powierzchownie przez drużynę częścią był spis składników potrzebnych do wytworzenia jednego z jej dzieł - każdy z tych substratów był ludzkim organem przyrządzonym według "domowego" sposobu owej wariatki. Kończący dziennik termin Pani doktor spowodował, że drużyna najszybciej jak się dało wybyła z mroków piwnicy. Za dwa dni od ostatniego wpisu miało rozpętać się piekło...

***

Po oddaniu swych przesyłek z ręce sędziego drużyna miała okazję poznać sprawność działania sigmaryckich łowców czarownic - była ona nad wyraz widoczna dzięki siwemu dymowi wydobywającemu się z okolic domu zbiegłej uczonej. Ostatni wpis dziennika spowodował, że sędzia poruszył machinę obronną do życia. Po niecałej godzinie każdy gwardzista rodu von Hohenlohenów był w pełnej gotowości do obrony. Gerhard był niemal oniemiały, gdy otrzymał pękatą sakwę oraz kwit za pośrednictwem, którego przyodział najwyższej jakości skórznię oraz kolczugę. Poza nowym ekwipunkiem łowca miał okazję poznać ożywionego ostatnimi wydarzeniami Hratiego, który miał pełne ręce roboty. Konkretny żołnierz samym wyglądem chwalił się swym doświadczeniem zdobytym w bojach.

- Dziękuję za wspaniały pancerz. Nie chciałbym być wścibski, ale w jakim boju straciłeś kończynę? - zapytał spokojnie Gerhard.

- Odciął mi ją gigant, ale go spotkał znacznie surowszy los. - odparł z uśmiechem żołnierz. - Dobra! Ale teraz nie czas na rozmowy! Idź się przygotować i nie zniszcz za szybko zbroi. - dodał kwatermistrz zwracając się do kolejnej w szeregu osoby.

Po raz ostatni oglądając zbrojownię gwardzista dostrzegł broń, która przykuła jego uwagę, aby po chwili pozwolić mu odejść w celu dalszych przygotowań.



***

Gerhard stał przy bramie już przygotowanej do obrony fortyfikacji, gdy potężny wstrząs poruszył posadami niezdobytego Talabheim. Z dziur powstałych w ulicach miasta wylała się fala szczuropodobnych istot. Nie stojąc w miejscu łowca zaczął szyć za pomocą swej kuszy. Każdy bełt wpijał się ostro w szeregi wroga posyłając jedną z niezliczonej armii istot na ziemię. Pierwsze szeregi żołnierzy z pikami, dzidami oraz halabardami trzymały potwory na dystans na tyle długo, aby strzelcy mogli krwawo oznajmić swoją obecność. Po paru chwilach każdy już wiedział, że miasto nie ma szans na obronę. W miejsce każdego martwego szczura wstępował następny co dosadnie pokazywało druzgoczącą przewagę wroga. Pierwsze szeregi halabardników poczęły się cofać, ale wyrwy powstające w falandze spowodowały, że zostali niemalże natychmiast ogarnięci przez gromadę spaczonych bestii. Wyrzucając w zatrute spalinami płonącego miasta powietrze ostatni z posiadanych bełtów łowca zaczął rozglądać się za drogą ucieczki. Widząc Horsta udającego się w jakimś kierunku wojownik zgrabnymi susami pognał za nim. Nie rozglądając się po otoczeniu niemal już doszczętnie skąpanym w ciemnej posoce Gerhard biegł mając nadzieję, że nie straci towarzysza z zasięgu wzroku...

***

- W końcu ich zgubiliśmy... - oznajmił łowca patrząc za siebie.

- Pewnie masz rację Gerhard. Jednak musimy szybko znaleźć jakieś schronienie, gdzie będzie można wykurować rany i nieco odpocząć. Potem ruszymy w poszukiwaniu grupy Księżnej. - odpowiedział ledwo trzymający się na nogach sędzia.

- Wiem kto będzie mógł nam pomóc. - odparł łowca mając nadzieję, że farma Hilgrema pomieści tylu ludzi.

W grupie poza znaną najlepiej łowcy drużynie był sędzia oraz doktor. Większość ludzi była ranna. Każdy był niemal u kresu sił.

- Panie Sędzio mam pewne informacje na temat atakujących miasto istot, ale nie wiem czy mają one jakąkolwiek wartość... - rzekł podchodząc jeden ze służących Hohenlohenów.

- Oczywiście wysłucham Cie Mortimer, ale jak będziemy na miejscu. - odparł uczony najwyraźniej znający pachołka.

- Gerhard, prowadź. - powiedział starszy człowiek patrząc na wojownika.

***

Dotarli na farmę tuż przed deszczem. Ogromna stodoła, dom oraz spory schowek na narzędzia były zajęte przez ponad dwa tuziny ludzi. Ranni jak najbardziej oczekiwali pomocy jednak doktor sam był ranny w ramię i to dzięki tajemniczej kulce Skavenów. Łowca nie czekając aż ból zebranych będzie silniejszy pomógł Daublerowi owinąć zarażone ramię i poprosił o leczenie pokrzywdzonych. Podczas, gdy Karmen podawała doktorowi czyste materiały i naczynia z gorącą wodą Gerhard postanowił ją zagadnąć.

- Powiedziałaś już ojcu? - rzekł bezceremonialnie łowca.

- Słucham? O czym Gerhard miałam mu powiedzieć? - powiedziała dziewczyna z zaciekawieniem patrząc na wojownika.

- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Wiesz, że przede mną nic się nie ukryje... - odparł z uśmiechem.

- Nic ojcu nie mówiłam. Wiesz jaki jest surowy. Zaraz chciałby poznać Gieorija. Kocham tego chłopaka i nie chcę, aby ojciec go wystraszył. - wymówiła szybko zarumieniona dziewczyna.

- Gieorij? Lekko zabrzmiało jak imię Kislewczyka. Cóż... Hilgrem poprosił mnie o informację i powiem mu, że niedługo sam się wszystkiego od Ciebie dowie. Mogę na to liczyć? - powiedział bez ogródek Gerhard.

- Dobrze. Powiem mu, ale nie dzisiaj. Zdaje się, że lepiej abyśmy byli sami... - powiedziała białogłowa po czym ciężko westchnęła.

- Widzę, że wiesz o co mi chodzi. - powiedział łowca klepiąc przyjacielsko Karmen w ramię.

***

Po opatrzeniu rannych Gerhard postanowił zebrać wszystkich w jednym pomieszczeniu, aby móc rozmówić się w sprawie zbliżających się poszukiwań innych grup. Jako, że jedynym pomieszczeniem, gdzie pomieściło się tyle osób była stodoła właśnie tam się spotkali. Chwile po spotkaniu łowca postanowił zająć głos. Nie lubił tego, bo nie był dobrym mówcą, ale w chwili, gdy nie było nikogo charyzmatycznego jak Will czy Konrad sam musiał objaśnić swój skromny plan.

- Chciałbym coś powiedzieć dlatego poproszę o chwilę ciszy. - powiedział wojownik czekając stosowną chwilę aż wszelkie szepty ucichną. - Jak pewnie wiecie niewielu ludzi ocalało z ataku na miasto. Poza naszą grupą wyruszyły 2 lub 3 inne, w tym jedna pod przewodnictwem Jaśniepani Księżnej. Jako, że każdy się zgodzi aby znaleźć tamte grupy musimy dokonać odpowiednich kroków, które nam w tym pomogą. Jak się zgodzi nasz gospodarz zostawiłbym tu ranne osoby, które nie są zdolne do walki i dalszej wędrówki. - dodał łowca patrząc na Hilgrema. - Zostanie oczywiście z nimi doktor oraz sędzia, których cennych żyć nie chciałbym narażać. Najlepiej abym wyruszył ja, Horst, Thomel, Edgard oraz zwyciężczyni naszego turnieju strzeleckiego. Większa grupa może poruszać się zbyt wolno oraz być bardziej narażona na wykrycie przez szczuroludzi. A teraz chciałbym, aby każdy z was dodał coś co może być wartościowe dla naszych poszukiwań.

- Chciałem powiedzieć o tym już wcześniej. - zajął głos pachołek z niemal całą głową w świeżym opatrunku. - Widziałem jak szczury omijały Łojówki zaatakowane wcześniej przez ich współplemieńców.

- Cenna toć informacja. Po tym co odczytałem z pewnego dokumentu mogę wnioskować, że te dwa ataki zostały dokonane przez przeciwne sobie istoty. Mimo iż każdy z nich to Skaven to wydaje się, że nie są one do siebie przyjacielsko a nawet neutralnie nastawione. - odpowiedział wojownik przypominając sobie część dziennika doktor Skell. - Ktoś jeszcze ma jakieś przydatne informacje lub pomysły?

Pięcioosbowa grupa strażników gwardii Hohenlohenów, której udało się zbiec z resztą z miasta, uniosła dłonie, dźwigając się na spryskane szczurzą posoką nogi.

- Pójdziem z wami - wskazali dzierżone w dłoni miecze. - Walka nam nieobca, a nie wiadomo, co czekać może was w pobliskich lasach.

Sędzia syknął z bólu, ściskając nabiegły krwią opatrunek.

- To może być dobry pomysł. - wysyczał przez zęby. - Paru zbrojnych i tak nas tu nie obroni, jeśli skaveny ruszą na wioskę, a wam może się przydać. Bezpieczniejsi będziemy przebierając się za miejscowych chłopów. Wszak widzieliśmy umykając z miasta, iż szczury nie zabijają wszystkich, niektórych biorąc w niewolę. Zbrojni tylko ich sprowokują do walki.

Thomel stał oparty o ścianę gładząc rękojeść topora. Patrzył na ludzi którzy przeszli przez piekło by się tu dostać i którzy chcieli wrócić by to piekło zrównać z ziemią.

- Słuchajcie nie znam tych terenów ale wiem jedno, teren otwarty to nie podziemia i grupa księżnej mogła udać się gdziekolwiek, więc możemy albo zdać się na ślepy los albo może sami znacie się na tropieniu albo może Hilgrim zna kogoś kto zna okolice dobrze i mógłby nas poprowadzić. Poza tym jeśli to co mówi Gerhard jest racją szczury będą zajęte sobą, widzieliśmy ich próbkę w podziemiach... - tutaj ugryzł się w język. Zdecydowanie za dużo gada jak już mu pozwolić.

- Hilgrim, poza tym opuścił bym to miejsce, ich maruderzy pierwsze co będą robić to grabić i przeszukiwać zabudowania w okolicach miasta jeśli tylko odważą się wyściubić nos w ogóle z Talabheim. Jedyne czego tak naprawdę bym się obawiał to tych szczurów ze sztyletami... - Thomel właśnie zabrał się za ostrzenie swego topora.

- Poza tym co dalej jak już ich znajdziemy? Oddamy się pod rozkazy Księżnej i zostawimy wszystkich rannych tutaj?

- Myślę, że Księżna jako osoba mądra będzie miała plan na taki wypadek. Poza tym za jej wstawiennictwem będziemy mogli otrzymać pomoc z takich miast jak Altdorf czy Nuln. Armia stolicy Imperium jest niezwyciężona. Imperator może będzie w stanie nam pomóc jeżeli tylko ocalimy Księżną wraz z częścią radnych. - wrzucił do rozmowy Gerhard. - No cóż... Skoro mamy już liczną, 10-osobową grupę możemy wyruszać. Najlepiej abyśmy zabrali dodatkowe koce, jedzenie oraz trochę świeżych opatrunków. Nie możemy być zbyt obciążeni. Myślę, że na początku przeszukamy dokładniej okolice Talabheim wewnątrz krateru. Takiej dużej grupie ciężko by się z niego wydostać więc mam nadzieję, że tam jednak będą. Ma ktoś jakiś inny pomysł co do okolic poszukiwań?

- Nie znam okolicy ale do Talabheim nie wrócę póki co. Poza tym Imperator jest zajęty przy Middenhaim, jak ci się wydaje jakich sił by potrzeba by odbić to niezdobyte miasto co? W końcu czemuś zawdzięcza to miano. Wezmę udział w poszukiwaniach ale jeśli okaże się że plan Księżnej jest do dupy to wracam po rannych i może jakoś uda się nam stąd wydostać wspólnie. - Thomel spojrzał na zamknięte drzwi za którymi znajdowali się wszyscy pozostali którzy uczestniczyli w trakcie ich ucieczki a nie byli obecni w czasie zebrania.

- Dobrze skoro nikt nie ma nic do dodania szykujcie się do drogi. Za pół godziny wyruszamy! - zakrzyknął wyraźnie Gerhard patrząc na pesymistycznie nastawionego Thomela.
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172