Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2011, 16:31   #41
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir i Peter
Strażnicy najwyraźniej mieli ważniejsze rzeczy do roboty niż elf z kompanami. Drabina stanęła, Yavandir i chłopaki pomknęli na górę. Za nimi wspiął się Peter.
- Wysoko - mruknął Kosma.
- Głęboko? - zapytał Peter.
- Czy to ważne?
- Dla mnie tak.

- Panie Yavandir, sznur znalazłem - zameldował jeden z chłopaków. I bez rozkazu solidnie go uwiązał i rzucił za mur.
- Weź zydel - wskazał wzrokiem niewielką basztę na rogu. Warta od strony wody nigdy nie była wymagająca, więc strażniczy ułatwiali sobie życie jak mogli.
Elf pierwszy przesadził mur i zszedł po linie. Woda była chłodna. Odsunął się robiąc miejsce. Drugi był Peter.
- Nisko po murze, coby nie dostrzegli sylwetki - poradził Kosma.
Za Peterem zeszli pozostali.
- Na chuj nam zydel panie Yavandir? - zapytał cicho Kosma.
- Dla magika.
- Jak sie zmęczy to se przysiędzie, czy co?
- szepnął Kosma widać nie domyślał się, że ktoś może nie umieć pływać. Zwłaszcza ogniomiotny mag z jego opowieści.
- Nie pierdol, po głos się niesie po wodzie, płyniemy - elf ruszył pierwszy, holując uczepionego zydla maga. Najpierw planował popłynąć do środka jeziora by potem skręcić i dotrzeć do zakrzaczonego brzegu. Szczęściem, światło pochodni ledwo co ich sięgało, za po paru metrach skryła ich ciemność...
 
Mike jest offline  
Stary 24-01-2011, 18:21   #42
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Kiedy na galerii pojawił się jeszcze jeden z strażników z informacją, że Inkwizytor u bram stoi i rozmawiać chce Kedgard obrócił się i zapominając o połamanej nodze zrobił krok po czym syknął. Zanim zdołał coś powiedzieć usłyszał Aramila:

- Patrz tam przy barze. - Młokos wyłowił z tumultu scenkę o którą chodziło Aramilowi - dwu strażników broniło się przed De Leve i jego przydupasem.
- Zabić. Strzelać, aby zabić, do czasu jak będzie się ruszał strzelać! - na dole również jeden ze strażników zauważył co się dzieje i widząc celujących łuczników podążył w kierunku zamieszania. Dla postronnego obserwatora ludzie Mortona mogli być tylko karczmianymi wykidajłami. Problem polegał na tym, że faktycznie była to doskonale wyszkolona i dobrze opłacona prywatna armia, której Kedgard nie wahał się wystawić przeciwko regularnemu wojsku. Od regularnego wojska było nawet lepsze - myślało, a nie tylko karnie wykonywało rozkazy.

Trzecia salwa nie dosięgnęła rycerzyka, zdołał się skryć za prowizoryczną barykadą w drzwiach kuchni. Łucznicy dalej trzymali go na dystans od czasu do czasu strzelając w barykadę i zajmując rycerzyka wymianą ognia. Kusze na łuki - niezły układ. Może i miał trochę zdobycznej broni, jego czas kończył się zastraszająco szybko.

- Jak skończysz chcę cie z zatrutymi strzałami nad wejściem. Inkwizytor. - Kedgard odwrócił się od Aramila i zaczął schodzić w dół.

Długie celowanie Aramila skończyło się strzałą w oku towarzysza De Leve. Sam rycerzyk zerwał się i odwrócił. Cóż, najwidoczniej zapomniał, że każda kuchnia w każdym zamku ma co najmniej jedno ukryte przejście. Niefart. Przynajmniej jednym bełtem zebrał - aby tym razem nie podskakiwał... Młokos miał kolejnego zaciekle broniącego się kultystę.

Kuśtykając przez dziedziniec Kedgard dowiedział się jeszcze co najmniej jednej ciekawej rzeczy - nawet Chaota na stanie się znalazł, szkoda, że martwy.


Spojrzał w okna garnizonu nad wejściem do zamku i zauważył Aramila stojącego w oknie. Skinął mu głową i elf zniknął zajmując najlepszą pozycję.

Kedgard wyszedł zaledwie krok przed furtę, a jeden ze strażników przewiązał kawał liny za pasem Młokosa, w razie gdyby szybko trzeba było się znaleźć z powrotem za bramą. Inkwizytor rozpoczął swoją gadkę szmatkę i pokazał dokumenty, które Młokos z namaszczeniem studiował. Kress stał z tyłu i zaglądając przez ramię komentował. Kedgard zagrał jeszcze ostrzej. Powiedział na tyle głośno, aby wszyscy go słyszeli:

- Te dokumenty są fałszywe. To nie tylko nie jest podpis lorda Brenegara, ale nawet pieczęć Inkwizycji została sfałszowana. - zwinął dokumenty i zapomniał ich oddać wsadzając sobie za pasek - Osoba posługująca się dokładnie takim samym listem przybyła tu wieczorem i okazała się wojownikiem chaosu, a kilku innych powołujących się na to, iż są w twoim orszaku okazało się kultystami! Czy ty też nim jesteś? A może to właśnie twój orszak przywlókł w okolicę zgniliznę Nurgla o której słyszałem, że w sąsiednim okręgu u Du'Pontów zaczyna się panoszyć. Czy to nie stamtąd przybyłeś? - pas delikatnie naprężył się.
 
Aschaar jest offline  
Stary 24-01-2011, 20:23   #43
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ruch się zrobił w karczmie, co najmniej jakby hordy Chaosu zawitały w spokojnym (w zasadzie) zajeździe.
Losowi nie dość było zarazy, to jeszcze inkwizytora na nich nasłał, a z odgłosów, stłumionych odległością, wnioskować można było, że ktoś z kimś walczy, a na dodatek na tyle owocnie, że trup się ściele. Nic więc dziwnego, że strażnicy pobiegli na dół, wspomóc kogo trzeba.
- Sam cholerny inkwizytor musiał skrzynkę podrzucić - szepnął Peter do Yavandira.
- Z dupontami się skumał - odszepnął elf. - Zaraza na niego.
Które to życzenie łacno mogło się spełnić. Inkwizytorzy, choć silni wiarą i duchem, ginęli jak zwykli ludzie.

Woda nigdy nie stanowiła dla Petera najmniejszego problemu. Z jednego powodu - nie pchał się tam, gdzie było jej zbyt dużo. Więcej niż po szyję. Chyba że łódkę miał pod tyłkiem.
Jasne, że pływać umiał. Każdy, kto na zadupiu mieszka, pływać się w końcu nauczy, z nudów choćby, lub by móc z innymi się bawić. Godzinami nawet mógł się unosić na plecach. Z płynięciem do przodu mogły być pewne problemy, szczególnie gdy w butach był. A zatem zdjąć je powinien, podobnie jak i szatę. Po raz nie wiadomo który przeklął w duchu obyczaj każący ludziom zajmującym się jego profesją chodzić w takim badziewiu... Dostojne to niby, ale niewygodne i wielce wymowne.

Zwinięcie wszystkiego w zgrabny, dający się przytroczyć do pleców tobołek, zajęło mu kilka chwil. Nawet nie musieli na niego zbytnio czekać.
Bez większych trudności zszedł do wody. W studenckich czasach trzeba było niekiedy pannę opuszczać inną drogą, niż się do niej przyszło. Wtedy to schodzenie po linie umiejętnością okazywało się przydatną, przydało się i teraz.
Bez pluśnięcia zanurzył się w wodzie, a potem odsunął się nieco na bok, by kolejny amator opuszczenia zajazdu nie wylądował mu na głowie.

Nagrzana jesiennym słońcem woda nie zdążyła zbytnio ostygnąć. Można by nawet powiedzieć, że była całkiem ciepła i było w niej całkiem przyjemnie.
Płynęli powoli nie tylko ze względu na dość nikłe umiejętności Petera. Wyglądało na to, że holujący go elf mógłby sam pociągnąć, płynąc, solidnie obciążoną łódkę. Ale na pierwszym etapie podróży ważniejsza od szybkości była cisza.
Że nikt na brzegu ich nie zauważył - to było jasne. Wrzawa, jaka by się podniosła, byłaby słyszalna w promieniu wielu mil. A tu nic. Cisza.
Względna, bowiem z zajazdu odgłosy różne odgłosy, jednak nikt nie wołał "Łapaj-trzymaj".


Powiadają, że trening czyni mistrza.
Może i w końcu Peter by się nauczył całkiem dobrze pływać, gdyby nie to, że nagle woda się skończyła. Dotarli szczęśliwie do brzegu i zapadli w krzakach.
- Gdybym wcześniej wiedział, że takie kłopoty będą, to bym szybciej po siostrę i brata posłał - powiedział Yavandir. - Mam nadzieję, że na dniach tu będą.
- Zniknąć stąd trzeba, nim kto zacznie nas szukać. - Peter chwilowo nie wnikał w sprawę Yavandirowego rodzeństwa. Ubrał się w ciut wilgotną szatę i postawił na ziemi flaszkę wina. - Otwórzcie któryś. Po dwa łyki, a potem w nogi.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-01-2011, 21:11   #44
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Tavesson nie wiedział czy ma wybuchnąć śmiechem czy też złapać się za głowę. Widowisko było jak z jakiegoś piekielnego obrazka - ni chybi chaos. Takie myśli się nasuwały, do jego głowy. Jednak odciągnęło to uwagę strażników. Kantem oka zobaczył, iż waćpanna posiada rapier- czyli i w fechtunku zarobiona. To też jakiś plus. No i może ma zaproszenie, a to już w ogóle byłaby bajka. Ale życie to nie bajka - to jest wojna. Wieczna walka o wszystko. Chwila namysłu, ułamki sekund bo tyle tylko miał tak na prawdę. Druga sprawa to to, że najchętniej poszedłby z tego splugawionego domu chaosu jakim był teraz ten zajazd. Pełen szaleństwa. Strażnicy. Czy oni także byli sługami chaosu? Jeżeli tak to trzeba by było ich skrócić o głowę. To jest proste, oderwać głowę od torsu. Może nie mieczem ale.

Błędny Rycerz zrobił pół kroku w tył, opierając cały ciężar ciała na nodze, którą cofnął. Planował prosty atak z zaskoczenia, zaatakuje w lewo, z prawej ma tarczę. Nie pomoże zbyt wiele ale i nie zaszkodzi. Nawet jak nie zabije to powali i da czas na ucieczce tej damy bo tylko jej bezpieczeństwo się liczyło, tym bardziej, że przyrzekł. Musiał przyrzec i musiał słowa dotrzymać.

Wtedy wszedł do pokoju on roztrącając całe towarzystwo i wybijając z misternych planów. O ile plan działania czy bitwy był misterny. Tak czy tak rzucił krótki rozkaz w stronę rycerza, coby zszedł na dół pomóc i damę zapytał o szycie... De'lavega myślał tylko, że to wariat, wtedy dobiegły go głosy jakby zza mgły, ranni.
- Natychmiast na dół zejdę ale... Dama nie wiem czy szyć takie rzeczy potrafi - po tych słowach przemknął szybko między człowiekiem, a dwoma całkowicie zbitymi z tropu strażnikami.

Gdy znalazł się na dole rozejrzał się po pobojowisku. Inaczej tego nazwać nie mógł. Tutaj bełt, tam bełt, jedni dogorywają, inni jeszcze żyją. Zobaczył jakiegoś niziołka. Starał się pomagać:
- Nie znam się na pierwszej pomocy, rannych mogę na łózka nosić. - nigdy nie czuł się tak bezradny
- Jeno wskazać których
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.

Ostatnio edytowane przez one_worm : 24-01-2011 o 23:03.
one_worm jest offline  
Stary 24-01-2011, 22:48   #45
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Juliette patrzyła na całe zajście i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się tutaj działo, kobieta tratowana przez biegnące osoby, to musiał być jakiś ironiczny sen… Chciała coś zrobić, ale miała teraz na głowie inne zmartwienie, zatrzymali ich strażnicy, może i nie miała nic na sumieniu, ale w tym cholernym zamieszaniu każdy zaczyna mieć jakieś dziwne niepokoje, jedynie rycerz wydawał się niczym nie przejmować, złowiła tylko kątem oka jego spojrzenie, owszem, potrafiła walczyć, ale w tym oku cyklonu… jakoś jej się do wojaczki nie spieszyło.

Nie zdążyła nawet powiedzieć słowa, gdy De’lavega wykonał efektowny cios, kiwnęła głową z uznaniem, gdy zobaczyła nagle mężczyznę, który wcisnął się między ten tłum, musiał być medykiem, bo niósł rannych, faktycznie, urządzenie szpitala w tym pokoju złym pomysłem nie było, a ona sama chciała pomóc, stojąc i gapiąc się przed siebie dużo nie zdziała, a tu trzeba było się wykazać, nie lubiła przecież bezczynnie stać. Szybko podbiegła do rannych, których przyniósł nieznajomy
- Jak mogę pomóc? – zapytała
-Umie pani szyć?
- Nigdy nie zszywałam… ciała… ale… - zastanowiła się chwilę – postaram się – kiwnęła głową
Szybko podkasała rękawy sukni, wyciągnęła jedną ze wstążek i zawiązała nią włosy, by nie przeszkadzały
- Panie, proszę, uważajcie na siebie – powiedziała w stronę wychodzącego rycerza – Już dość ludzi zginęło…

Spojrzała na rannych, gdy jej uwagę odciągnęły kolejne jęki bardziej instynktownie ruszyła w ich stronę i przy samych drzwiach komnaty zobaczyła tarzającego się po ziemi szlachcica w bogatych, czerwonych szatach, musiał być dość mocno ranny, bo ciągnął się za nim ślad krwi, w pierwszej chwili miała ochotę tylko zacząć krzyczeć, ale odetchnęła głęboko i podbiegła do mężczyzny
- Proszę, panienko, pomóż mi – mówił ledwie dosłyszalnym głosem
Nie wiedziała co robić, próbowała go podnieść, tej jednak był zbyt ciężki, odwróciła go delikatnie na plecy i zobaczyła, że pierś ma rozpłataną w poprzek, syknęła
- Co za zwierzęta… - ogarnęła ją niechęć do strażników
- Pomóż mi…
- Tu niedaleko jest ktoś, kto zna się na leczeniu, proszę wytrzymać jeszcze chwilę, ale musi mi pan pomóc
Mężczyzna najwidoczniej zrozumiał o co chodzi, przy jej pomocy podniósł się na nogi, kobieta miała wrażenie, że za chwilę opadnie z sił, wydawało jej się, że niesie bezwładny worek, jednak zaparła się, pokój nie był wcale tak daleko. Krok po kroku, jeszcze jeden…
- To tutaj – szepnęła do szlachcica kładąc go obok tamtych
- Mamy kolejnego – sięgnęła bez namysłu po igłę – Co mam robić?
Nie musiała pytać, mężczyzna wskazał jej ruchem głowy rannego leżącego tuż obok niej
- Bogini… - starając się robić to jak najdelikatniej wbiła igłę w skórę mężczyzny, kiedy usłyszała jego jęk ogarnęła ją panika – Spokojnie już kończę – zapewniła kłując miękkie ciało, co chwilę podnosiła tylko głowę patrząc czy nieznajomy nie ma dla niej nowych zadań
 
Erissa jest offline  
Stary 25-01-2011, 22:16   #46
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Można było sobie wietrzyć dowoli. Muchy, zwierzęta odporne na tresurę, pokrzykiwania i sugestie, latały tam, gdzie niosła je wola i instynkt. I zapach krwi. Tej w Zajeździe pod Złotą Monetą, po wydanym przez Młokosa rozkazie, nie zbywało…


***


Paniki, która wybuchła po wydanym rozkazie strzelania do „nieposłusznych” biesiadników, opanować się zwyczajnie nie dało. Można było co najwyżej ograniczyć przestrzeń, którą swoją falą objęła we władanie. Tu ponad wszelką wątpliwość rozkazy wydane przez Młokosa, by zamykać biesiadników w odgrodzonej części zajazdu spełniły swą rolę. Podobnie jak kraty, które ową wolę Młokosa wypełniły.

Zamknięci w biesiadnej części zajazdu nie od razu odzyskali spokój ducha. Nie było zresztą w tym nic dziwnego. Tłuste muchy niskim brzęczeniem wciąż przypominały ocalonym gościom o największym zagrożeniu, które wisiało nad ich głowami. Fakt, że źródło „zarazy” zniknęło nie znaczyło bynajmniej, że zniknęli jego skrzydlaci emisariusze. Zaś widok dorodnej, utuczonej muchy na otwartej ranie…




Rannych znoszono ze wszech stron. I przybywało ich, a jakże. Profesorek dwoił się i troił. Wykorzystywał każdą cząstkę zdobytej niegdyś wiedzy o anatomii ludzkiego ciała. Tyle, że było to dawno. A od tego czasu nie praktykował i nie zgłębiał tej sztuki. Bo nastawianie złamanych nosów w Rosenborgu praktyką nazwać nie było sposób. Jean-Blaise okazał się mieć w tej materii znacznie większą i co najważniejsze praktyczną wiedzę. O to by mieli kim się zajmować zadbał już Tavesson znosząc z różnych części zajazdu poranionych biesiadników. Wielu z nich wciąż jeszcze nie mogła się otrząsnąć z szoku w jaki wprawiła ich rzeźnia dokonana przez ludzi Młokosa. To nie mogło, nie miało prawa się wydarzyć!

Wydarzyło się, a jakże. I co najgorsze, również i Młokos nie był z tego kontent. Mleko się jednak rozlało. Obecnie część zajazdu pozostała odcięta od reszty zabudowań sprytnie spuszczanymi kratami i wzmocnionymi odrzwiami, więc ocaleli mieli chwilę spokoju. Którą wykorzystywano do ratowania tych, których ocalić się jeszcze dało.

„Zabić. Strzelać, aby zabić, do czasu jak będzie się ruszał strzelać!” te słowa huczały niczym dzwon w głowach wszystkich, których w owym prowizorycznym szpitalu zgromadził Profesor. Jego przywódcze zdolności przydały się i tym razem, bowiem bez tego pewnie ludzie do tej chwili leżeli by pomiędzy zabitymi. Być może nawet do końca wyrżnęli by ich ludzie Młokosa, którzy teraz ulotnili się sobie tylko znanymi wyjściami. Nikt jednak z ocalałych nie miał wątpliwości co do tego co ich czeka. Mord na taką skalę, nieuzasadniony mord na taką skalę nie miał prawa ujść płazem temu… mordercy. Oswobodziciel miasta w ten jeden wieczór stracił całe uznanie jakim darzyli go mieszkańcy D’Arvill. „Skurwysyn”, „Bydlę”, „Morderca”, „Bezbożnik” i wiele innych było nielicznymi spośród inwektyw, którymi teraz dochodzący do siebie więźniowie zajazdu określali swego niedoszłego gospodarza.

„ Zabić. Strzelać, aby zabić, do czasu jak będzie się ruszał strzelać!”

Rozkaz wykonano aż z nadmierną sumiennością. Zygfryd de Leve dostał bełtem. Dostał od tyłu, zdradziecko i podle. Kusznik nie bawił się w subtelności. Mając przed sobą odsłonięte plecy Zygfryda wystrzelił nie szukając dalszych, dogodniejszych miejsc. Nie musiał. Bełt uderzył gdzieś pod nerki. Zygfryd poczuł cokolwiek dopiero w chwili, kiedy szkarłat wytrysnął z jego trzewi. Zaskoczony odwrócił się. Powoli i niezdarnie. Tracącymi ostrość widzenia oczyma ujrzał rozmazany kształt zbira, który powoli doń podchodził. Tym razem już z obnażonym ostrzem. Ale jakoś tak bokiem… Nie… Zygfryd dopiero w tej chwili uzmysłowił sobie, że to on leżał już na drewnianej podłodze. W szczelinie za piecem pojawił się kolejny zbir Młokosa. Kolejny z kuszą. „Zabić. Strzelać, aby zabić, do czasu jak będzie się ruszał strzelać!”. Szczęknął zwolniony mechanizm kuszy. Bełt uderzył Zygfryda między oczy rozjaśniając mu wszystkie zawiłe dotychczas sprawy jedną eksplozją bólu. Krzyku Stefanii słyszeć już nie był w stanie…

Tupik nawet w takiej sytuacji potrafił znaleźć okazję do zdobycia czegoś dla siebie. Lady Tamara, kupiec Wingerfort, Elmer Orchio, Herienna Poitu i kilku innych wpływowych „gości urodzinowych” cieszyło się jego nieustającą estymą. Dbał o nich, pielęgnował i pilnował by im na niczym nie zbywało. Byli kapitałem, inwestycją. A on zadbał, by zapamiętali komu winni są wdzięczność. Choć z drugiej strony z prawdziwym żalem uzmysłowił sobie, że najwięcej uwagi poświęcają temu, kto winien jest temu, że znaleźli się w tak opłakanym stanie. Komu winni są zemstę.

Erissa szyła tak jak potrafiła najlepiej, ale ludzie Młokosa byli nad podziw biegli w okaleczaniu. W mordowaniu w sumie również. Trudno było rzec, czy więcej było rannych czy zabitych. Burmistrz Guly zginął, kiedy w szale rzucił się na dwóch ochroniarzy Młokosa. Miła po temu powód zacny, ci dwaj ustrzelili z kuszy jego najmłodszą córkę, Nicol. Podlotek na widok obciętej głowy wpadł w panikę i rzucił się z krzykiem do ucieczki miast brać przykład z dwóch starszych sióstr i matki i zemdleć. Odrzucona od drogi ucieczki stanowczą postawą strażników Khedgara rzuciła się w panice na nich z pięściami. Dostała „uspokajająco” w pysk. Gdy rzuciła się z pazurami coś walnęło ją w bok. Paskudnie. Od tego momentu już tylko kwiliła. Kwiliła nawet wtedy, kiedy drgające ciało rozsiekanego ojca zwaliło się obok niej. Zadeptanej w szale paniki Stefci, jej najstarszej i ukochanej siostrzyczki, nie widziała. Antoin Videmer żył jeszcze, kiedy przyniesiono go do góry, do prowizorycznego szpitala. Jednak szeroka rana , którą zszywała mu drżącymi rękoma Erissa wespół z bakałarzem Elmo, raczej nie pozostawiała złudzeń. Elmo cały czas powtarzał po nosem „Czerwone z czerwonym, różowe z różowym, blade z bladym szyj dziewczyno! I gęściej, bo się rozlezie! Dajcie wina. Jemu, jej i mnie!” To była dobra rada. Wino, a może i szok, najlepiej posłużyły Videmerowi, bo wnet po zabiegu stracił przytomność. Wyjący z bólu ze złamaniami kupcy Archibald i Gwendolin na takie szczęście liczyć nie mogli. Jednak Tavesson z każdą wyprawą coraz dłużej szukał żywych i rannych. Bo zabitych niestety było więcej.

„ Zabić. Strzelać, aby zabić, do czasu jak będzie się ruszał strzelać!”

Ludzie Młokosa wypełnili wolę swego szefa.

Inną sprawą był fakt, że i biesiadnicy nie oddali życia darmo. Kilkoro spośród strażników padło w pierwszej chwili, w pierwszym wybuchu paniki i obłędu. Dalszych kilku zatłuczono podczas próby wyrwania się z matni. Nim zapanował spokój Zajazd pod Złotą Monetą miał nieco szczuplejszą obsadę. Ale za to pewną sławę!

Z tej jednak Młokos jakoś niezbyt by się cieszył. Gdyby tylko miał czas na rozważanie takich kwestii. Ale nie miał. Stawał bowiem w tej chwili oko w oko z odzianym w czerń, siedzącym na potężnym wierzchowcu inkwizytorem. I grał bodaj najważniejszą rolę w swoim życiu świadom tego, że nawet najdrobniejsza słabość może ściągnąć nań groźbę po stokroć gorszą niż utrata majętności spalonej w przypływie fanatyzmu. Mógł bowiem stracić głowę. Jednak miał też kilka atutów. Jednym z nich był Kapitan Kress, który stanął u jego boku dodając mu nie tylko otuchy. Byłby nie wart swej sławy i nie miałby szans zajść tak wysoko, gdyby nie potrafił dostrzec nieznacznego ruchu pośród ludzi D’Arvill. Tych, którzy służyli pod Frankiem.

Ruch był nieznaczny. Wręcz ukradkowy. Jednak był. Cofnęli się nieco, broń ujęli mocniej, jakby gotowi wykonać mający niewątpliwie zaraz paść rozkaz. I zwarli się w kilka kup, wyraźnie trzymając się blisko siebie. Skupieni na wydarzeniach przed bramą Zajazdu nie zwrócili jednak na to najmniejszej uwagi. Inkwizytor spoglądał dumnie na dwóch stojących pieszo przed nim ludzi. Był pewny swego majestatu, urzędu i aury, która chroniła go przed wszystkimi w koło. Zasada bowiem znana była wszem i wobec. „Gdy zginie Inkwizytor czarne płaszcze zaczynają taniec”. Historia Bretonii wolna była od takich wydarzeń, ale kupcy opowiadali przecie opowieści z Imperium, gdzie po wioskach w których ubito Inkwizytora nie pozostawał nawet kamień na kamieniu. Żaden Inkwizytor nie spodziewał się czynnego oporu. Ba, nawet i sprzeciwu mało który się spodziewał. Wszelki opór był niczym rodzynka w cieście. Smakowano go. Bawiono się nim i rozpowiadano w inkwizytorskim gronie o metodach jego zdławienia. Bo że był rzadkością, to było pewne.

- Te dokumenty są fałszywe. To nie tylko nie jest podpis lorda Brenegara, ale nawet pieczęć Inkwizycji została sfałszowana. – Młokos wyrzekł te słowa głośno i z przekonaniem, po czym zwinął dokumenty i wsadził je sobie za pasek - Osoba posługująca się dokładnie takim samym listem przybyła tu wieczorem i okazała się wojownikiem chaosu, a kilku innych powołujących się na to, iż są w twoim orszaku okazało się kultystami! Czy ty też nim jesteś? A może to właśnie twój orszak przywlókł w okolicę zgniliznę Nurgla o której słyszałem, że w sąsiednim okręgu u Du'Pontów zaczyna się panoszyć. Czy to nie stamtąd przybyłeś?

Zdumienie walczyło o palmę pierwszeństwa z niedowierzaniem na twarzy Inkwizytora. Jego złe oczy skryte pod rondem ciemnego kapelusza zwężyły się a usta wykrzywił ponury grymas.

- Gorzko tego pożałujesz! Brać go! Brać ich wszystkich! – rozkazał dając koniowi ostrogę. W tej jednej chwili naraz zdarzyło się aż nadto. Młokos szarpnięty nagle naprężoną liną runął w tył przez wąską furtę. Inkwizytor zdołał spięć wierzchowca, który zadrobił na tylnich nogach a jeździec ryknął wściekle. Frank krzyknął jedynie „D’Arvill!”. Tyle jedynie. Więcej nie musiał. Ludzie, którym oddał zdrowie, serce i duszę zrozumieli i odpłacili swemu dowódcy oddaniem. W większości. A na brzegu, przed zajazdem zapanował bitewny chaos w który zaraz wdarł się ryk dołączającego do swego kapitana Kuna. Bo zbrojni D’Arvill uderzyli na tych, których przywiódł ze sobą Inkwizytor. Ten inkwizytor, który w bitwie udział wziął marginalny. Kiedy bowiem wierzchowiec opadł w końcu na ziemię w miejscu z którego odskoczył kapitan Kress powietrze przecięła strzała wystrzelona pewną ręką. Strzała, która trafiła dokładnie tam, gdzie trafić miała. Na dłoń wyżej nad pas jeźdźca. W okolice serca. Ze strzałą w sercu, zatrutą strzałą, wojowanie bywa z reguły niezwykle krótkie.

Inkwizytor Severus nie był w tym zakresie wyjątkiem…

***

- Zniknąć stąd trzeba, nim kto zacznie nas szukać. - Peter chwilowo nie wnikał w sprawę Yavandirowego rodzeństwa. Ubrał się w ciut wilgotną szatę i postawił na ziemi flaszkę wina. - Otwórzcie któryś. Po dwa łyki, a potem w nogi…

Więcej rzec nie zdążył. Oto bowiem na widocznym w oddali podejściu do Zajazdu wybuchła wrzawa. Boleśnie przypominająca tę spod Fungi.

Najwidoczniej ktoś sprzeciwił się woli jego Wielmożności Inwkizytorowi. I to nader ekspresyjnie…

„Peterze, mój drogi Peterze, wiesz o tym, że niebawem spłoniesz na stosie? Już teraz to wiesz. I wiesz co? Będę tam z Tobą. I będę się cieszył każdą chwilą Twego cierpienia…”

Głos mógł sobie gadać dowoli. Peter zastanawiał się skąd się naraz pojawił, ale w sumie w tej sytuacji rzecz była obojętna. Jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że tym razem owe słowa mają moc proroctwa. A wrzawa bitewna, która rozgorzała pod mostem wiodącym do zajazdu Młokosa utwierdzała go w przekonaniu, że niebawem okolica zaroi się od czarnych płaszczy. Z tymi zaś komuś takiemu jak on było zwyczajnie nie po drodze…




[Proszę Komtura o nie postowanie i kontakt na PW/GG]



.
 
Bielon jest offline  
Stary 25-01-2011, 23:36   #47
 
Gniewny's Avatar
 
Reputacja: 1 Gniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodzeGniewny jest na bardzo dobrej drodze
Sierżant Kuno Wittram

Kuno brał udział w wielu krwawych wojnach, bitwach i potyczkach, a gdy kurz nad polem walki już opadł, w wiele mniej chwalebnych karczemnych burdach. Lecz gdzie by nie walczył, wiedział, że staje przeciwko żołnierzom i najemnikom, którzy, tak jak i on, nie walczyli o sprawę; nie walczyli o większe dobro; ani nawet o sprawiedliwość. Walczyli o pieniądze, a na samym końcu, walczyli już tylko o własne życie.

Za co miał walczyć dzisiaj?

Wielka jak bochen chleba dłoń Wittrama mocniej ujęła stylisko berdysza, zaciskając się nań niczym imadło. Ruszył w stronę bramy, pokonując cały dystans w kilku potężnych susach.
Nie dotarł do Kapitana Kressa ani o sekundę za wcześnie, może o kilka za późno. Frank był już związany walką z trzema ludźmi Inkwizytora. Którego przedwczesny zgon wcale nie ujął im iście fanatycznego zapału.

Wittram ryknął z całych sił i, nieznacznie tylko zmieniając chwyt, z całej siły ściągnął ostrze berdysza w dół. Musiał zamknąć oczy, gdy ciepła krew obryzgała mu twarz. Gwardzista Inkwizytora nie zdążył nawet krzyknąć. Teraz leżał pod stopami Kuna, rozrąbany niczym drewno na opał, na skos, przez obojczyk. Frank poświęcił tylko krótką chwilę by zerknąć na twarz swego przyjaciela, która, musiał przyznać, w świetle pochodni, wyglądała zaiste morderczo.
- Stęskniłeś się? – Kuno wysapał na jednym oddechu, wypychająć berdysz do przodu i odpychając jednego z ludzi Inkwizytora, który widząc ponad dwumetrową, zabójczą bestię, jaką teraz jawił się mu Wittram, nie był już taki skory do ataku.
- Wcale, mogłes sobie tam siedzieć dalej i kopcić tą swoją pieprzoną fajkę.
- Następnym... ugh... kurwa... razem. – wysapywał każde kolejne słowo, odpierając nadchodzące cięcia.

Przez krótką chwilę czuł dawne podniecenie bitewnym zgiełkiem, gdy ramię w ramię z Frankiem walczyli o swoje życia, zapominająć o pieniądzach i zaszczytach. Brodząc po kolana w flakach i końskim gównie człowiek zaczyna powoli doceniać takie ulotne rzeczy jak męska przyjaźń. A może nie tak znów ulotne, widząc jak długo przetrwała ich. Wittram miał tylko nadzieję, że nie skończy się dzisiaj, inaczej własnoręcznie musiałby zajebać Kressa, że ściągnął go do tego kurwidołka, z jego spokojnego wypoczynku...

Poza tym, miał szczerą nadzieję, że pieprzona Inkwizycja nie oszczędza na broni. Cyganka wywróżyła mu kiedyś, że zginie od tępego miecza i życzył sobie, że te, przeciw którym dziś będzie stawać, będą przeraźliwie ostre.

.
 

Ostatnio edytowane przez Gniewny : 25-01-2011 o 23:50.
Gniewny jest offline  
Stary 26-01-2011, 11:48   #48
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Profesor liczył rannych. Ludzi których zebrał tupik można było uznać za lekko rannych. Choć oni twierdzi inaczej, złamanie nosa mieli za ranę niemal śmiertelną... Fakt dwóch z 8 osób jakie naliczył się od Tupika, miało złamania poważne.... Młoda panna która z taką wprawą i zaangażowaniem szyła, obecnie przyniosła jakiegoś szlachcica. On był w stanie krytycznym i najpewniej nie wyżyje. Takie rany zawsze oznaczały śmierć. Chyba że bogowie interweniowali osobiście, w tym miejscu i teraz Profesor by na nich nie liczył. Każdy kolejny kurs młodego rycerza którego Heinrich nie znał, nie tylko trwał coraz dłużej. Ale i coraz gorszy stan był ofiar. Z kolejnej czwórki dwie zmarły w pokoju. A dwie były na dobrej drodze ku temu. Pomocnik Tupika kolejna nowa twarz, okazał się biegłym w rzemiośle leczenia. Profesor z radością odstąpił mu tą fuchę. Pomagał bo jak zawsze ruszyło go serce. A i interes tak samo jak niziołek widział w ratowaniu śmietanki miasta... Zaczął organizować kolejne rzeczy jeśli mieli przeżyć. Bowiem Młokos okazał się dość porywczym młodym człowiekiem. Wolfborg widział takich setki razy.... Były obecnie kilka wyjść z sytuacji. Ucieczka, co z taką ilością ciężko rannych byłoby niemożliwe. Walka, co również uważał za trudne. Jednak nie niemożliwe, ludzi młokosowi mogło zostać ze dwie może dziesiątki. Nas było mniej ale nie tak znowu garstka. Dwóch moich, ten rycerz od zbierania poległych, tupik i jego pomagier. Do tego jeszcze ze dwóch zdolnych do walki szlachciców, udało im się odnaleźć wśród gości. Naliczył 7 bez siebie ludzi wprawionych w walce. Do tego dochodziło jeszcze drugie tyle ludzi niepotrafiących walczyć. Do ładowania kusz się nadadzą. Tych mieli pod dostatkiem... Trzecia grupa to ciężko ranni, równie liczną jak dwie poprzednie. Krytycznie rannych było kilku, ich nie liczył i tak nie przeżyją... Zabitych było jeszcze więcej, niż tych wszystkich obecnych na górze. Cóż chociaż te cholerne muchy zostały na dole, mają tam pod dostatkiem atrakcji.... Odnaleziono też dwóch żywych strażników, którzy zostali poturbowani podczas walk na dole. Dwóch ludzi młokosa było w dobrym stanie, dużo siniaków ale żadnych złamań czy poważnych ran. Związano ich na wszelki wypadek. Zamknięto w oddzielnym pokoju po dokładnym rozbrojeniu rzecz jasna. Zamknął ich nie tyle z obawy przed nimi, co o nich. Odda ich później młokosowi, tu ktoś poderżnąć gardło by im niechybnie chciał...

No właśnie Młokos.... Sądząc po dość wyraźnych odgłosach walki na zewnątrz,
ten dureń kontynuował swój marsz ku zgubie. Najpewniej zaatakował Inkwizytora. Głośne krzyk D'Avrill, wyraźnie pochodzący od Kressa było słychać aż tutaj. Ciekawe po której stronie stanął. Z zamku nadchodzący ludzie musieli być grupą mieszaną. On na miejscu Berengera, posłałby i swoich żołnierzy do karczmy. Nawet zwłaszcza swoich... Inkwizytor pewnie miał i swoich pachołków.Ilu tego nie mógł się już domyślić. Tak czy owak po tej stronie po jakiej opowie się Kress ta najpewniej wygra. Jeśli zabiją Kedgara czy jak mu tam było to dobrze. Z perspektywy ich ocalenia. Jeśli Inkwizytora to gorzej. Choć jeśli Kress by przeżył to może nie najgorzej. Z narwanym właścicielem zajazdu, może będzie szło się ułożyć. Z Inkwizytorem byłoby słabiej, a nie koniecznie uznałby on ich za ofiary. Choć kolegium w Bretonni, nie było ani tak liczne, ani tak wpływowe jak w Imperium. I było mniej brutalne choć do baranków nie należeli. Tak czy owak Graf bo taki tytuł przysługiwał teraz Profesorowi. W tym wyścigu stawiał na konia zwanego Kapitanem Kressem, to było kolejne i najlepsze wyjście. Lubił młodzieńca, choć ten był zgodnie z opowieściami narwany. A i pewnie arogancki. Miał jednak wadę, tak wadę większą ponad wszystkie inne. Był honorowym bohaterskim głupcem. Na całe szczęście dla ocalałych w karczmie. Jeśli on i jego ludzie są na zewnątrz, powstrzymają dalszy przelew krwi niewinnych. Na to liczył.... Oba wyjścia do głównej sali były zamknięte. Przygotowali się też na atak ludzi młokosa, tak na wszelki wypadek. Za każdą krata był dobrze ustawiony stół. Oraz dwóch ludzi, plus dwóch do ładowania. Kilka kusz do ciągłej wymiany... tych mieli wiele. Obstawili jedynie górne wyjścia, na dole jedynie zasypali gratami obie kraty. Schody na górę również po zagracali tam szafka, tam stos krzeseł. Żeby wejście na górę trochę trwało. I kosztowało odpowiednio w ogniu pocisków z kusz. Średnio i ciężko ranni byli pod opieką pazia oraz tej młodej damy. Profesor miał zamiar jeszcze porozmawiać z Tupikiem. Obroną kierował Jurii doświadczony kozak.

Proszę wszystkich o spokój i dobrą wiarę. Jak widzicie staramy się mieć wszystko pod kontrolą. Jesteśmy tu bezpieczni...- mam nadzieję pomyślał. na zewnątrz zaś jest Kapitan Kress który jako wierny obrońca D'Avrill z pewnością przyjdzie niebawem z pomocą śmietance miasta którego lordowi służy. Gdyby jednak mieli tu przyjść, jeszcze jacyś siepacze zabezpieczyliśmy się. Rozstawiając zdolnych do walki w odpowiednich miejscach, łatwo im z nami nie pójdzie. Obiecuję zrobić co w mojej mocy, by to jak najszybciej zakończyć.- dokończył Profesor. Mowę kierował do tych którzy z tych czy innych względów walczyć nie mogli i zostali w szpitalu..... Należało im się trochę otuchy. Ulżył im teraz słowem na ile mógł. Wiedzieli że to co mówi jest niepewne ale dostali promyk nadziei. A w takich sytuacjach ta jest bezcenna.

Skierował się teraz do Tupika....
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 26-01-2011 o 18:51.
Icarius jest offline  
Stary 26-01-2011, 15:46   #49
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Na demony... - Peter spojrzał w stronę, skąd dobiegła wrzawa, świetnie słyszalna nie tylko dzięki temu, że po wodzie głos się niesie, ale dzięki natężenieu hałasu. - Co tam się...

Głos miał chyba bardzo dobre źródła informacji, bo zanim Peter zdążył rozważyć różne możliwości, mieszkanie Wieży Diabła raczył podzielić się informacjami na temat czekającego Petera losu.


Mniej lub bardziej uroczyste auto-da-fé oznaczać mogło tylko jedno - ktoś w bardzo dotkliwy sposób naraził się Inkwizycji. Jeśli, oczywiście, Głos nie łgał jak najety. Ale ta złośliwa radość wyglądała na całkowicie szczerą.

- Ani chybi ktoś utłukł inkwizytora - Peter podzielił się z pozostałymi radosnym odkryciem. - A w takim razie mamy totalnie przerąbane.

Nie bardzo mu odpowiadało bycie ściganą zwierzyną, ale jeśli dobrze pamiętał obiegowe opinie, Inkwizycja nie bawiła się w wysłuchiwanie tłumaczeń czy usprawiedliwień. Podejrzany miał dwie możliwości - przyznać się, wydać wspólników i zdać się na łaskę sądu, lub iść w zaparte.
To pierwsze oznaczało w miarę szybką śmierć, to drugie, czyli odrzucanie wszelkich poważnych zarzutów, również kończyło się śmiercią, tyle że znacznie mniej przyjemną.

- Jeśli go utrupiono... Ponoć w Księstwach Granicznych da się żyć - kontynuował na głos rozmyślania. - Ewentualnie możemy zająć miejsce imć Hugona de Rais. Zebrać odpowiednich ludzi i pokazać światu, do czego jesteśmy zdolni. Ale mając na karku ludzi wysłanych przez inkwizycję wybrałbym Księstwa.

To, że żaden z nich nawet nie widział ofiary na własne oczy, nie miało znaczenia. Polowanie na heretyków było ulubionym zajęciem Czarnych Płaszczy, a żaden zbir nie był nigdy ścigany z takim uporem, jak zabójca inkwizytora. I jego wspólnicy.
Peter sądził, że to, iż byli w Bretonii, niewiele zmieniało.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-01-2011, 21:07   #50
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Profesor podszedł to Tupika. Halfling zszywał petenta , choć i jego zaniepokoiły krzyki.

-Sprawy mają się tak. Wyjścia zamknięte wszystkie i to na kraty. Ludzi mamy wszystkich w szpitalu. - Stwierdził Heinrich.

- Już profesorku, tylko supełek i pentelka... i zaraz będę wolny....



No proszę gotowe. - powiedział zadowolony do pacjenta, po czym spojrzał na Profesora wsłuchując się w to co ma do powiedzenia.

- Dolne wejścia dodatkowo zablokowałem. Górne mamy obstawione ludźmi zdolnymi do walki. Jeśli będzie chciał nas dorżnąć łatwo się nie damy.... Choć mam nadzieje że rozum Gospodarzowi wrócił.
Gdyby chciał nas spalić mam plan jak się wydostaniemy. Choć wolałbym prawdę powiedziawszy wrócić do miasta w obstawie Kressa. A rannych zostawić gdzieś do opatrzenia ale i na kwarantanne z daleka od miasta
W zasadzie nie mam gotowej koncepcji ani pomysłu co dalej. Na zewnątrz jak słyszysz walka. Gospodarz albo w niej zginie albo zabije Inkwizytora i jego ludzi i będzie miał ciepło jak w samym piekle.


- Co to za krzyki tam na zewnątrz? - zapytał zaniepokojony gdy już przestał myśleć o pacjentach. - ... Że co? - zapytał dopiero po chwili rozumiejąc co zrobił profesor.

To co jeszcze chciał halfling przekazać musiało się odbyć z dala od uszu pacjentów, przeszli więc do kolejnego wolnego pokoju, halfling przy okazji zabrał kubeł ciepłej wody. Będąc na osobności zamknął drzwi i kontynuował, przeszukując jednocześnie ścianę w poszukiwaniu tajnego przejścia:

- Jak to zablokowałeś? Przecież tym to go jedynie możesz sprowokować, a jak będzie się chciał do nas dostać to skorzysta z tajnych przejść! - Tupik był wyraźnie zdenerwowany. Wiedział, że Kedgar nie będzie na tyle szalony by wszystkich dorzynać, poza tym to co mieli i tak nie stanowiło żadnej konkretnej obrony a już na pewno nie przed ludźmi Kedgara. - No i co się tam dzieje na zewnątrz do jasnej ciasnej? Ech... czy znów wszystko musi być na mojej głowie? - zapytał rozgoryczony chyba sam siebie

- W dupie mam mówiąc ogólnie prowokowanie już raz mu zaufaliśmy. Na dole masz tego efekty. Chcesz idź z nim i porozmawiaj może ty mu przemówisz do rozumu.Przecież jego stryczek czeka za to co tu zrobił obaj to wiemy więc i on się domyśla. Jedyne co może obecnie zrobić to uciekać w te pędy. - orzekł profesor.

- Skoro toczy się walka to może i lepiej, los Kedgara jest już przypieczętowany i niewiele zmieni to czy wszyscy tutaj zginą czy nie. Zbyt wielu świadków którzy stwierdzą walkę. Niestety jego los to i nasz los... a już na pewno mój, choć inkwizycja nie będzie pytać o szczegóły... ukatrupi nas wszystkich... trzeba nam chyba spierniczać ... i to daleko... pytanie czy masz ochotę na ucieczkę czy wolisz wyjaśniać wszystko inkwizycji... najpewniej na torturach - i tak tylko dla ich psia krew pewności. - Tupik zdawał się być już mocno zdenerwowany.

- Czyś ty oszalał? Kto zaatakował Inkwizytora? Kedgar. Kto zarżnął ludzi? Kedgar. Co nam do tego myśmy ich jedynie ratowali. Jakby legendy o Inkwizytorach były prawdziwe to nikt by po ziemi żyw nie chodził.... Dodam jeszcze że to Bretonia nie Imperium ich wpływy tu mniejsze. Nam nic nie zrobią. Do lorda trzeba się udać. Gdyby każdy problem rozwiązywać ucieczką też nic nikomu nigdzie by się nie ostało...- oznajmił profesor

- Lord nas pierwszy w lochu zamknie... nie znasz go to okrutnik , poza tym nie będzie się pytał o to czyśmy winni czy nie, pozostawi nas w lochu do przybycia Inkwizycji, aby samemu głowę ratować... hmmm jeśliby spalić karczmę, nie będą wiedzieć kto przeżył a kto nie... - zastanawiał się Tupik

- Lord mnie potrzebuje nie po to mnie Grafem czynił i ziemie nadawał na granicy. Moi zbrojni są mu potrzebni. Lorda znam i myślę że przesadzasz. Bez moich ludzi Duponci go pokonają. Ty myślisz że on śmietankę miasta też zabije? Z powodu jednego Inkwizytora Tupik nie panikuj. Chcesz się ukryć dobrze nie widzę problemu osadę będziemy stawiać z daleka od miasta. Możesz się tam u mnie schronić. Bandyta Kedgar napadł nas na jego ziemi. To on gniewu Berengera powinien się bać.

- Trzeba się naradzić z Kedgarem licząc, że pozostało mu dość oleju w głowie i pieniędzy aby jakąś sprawna ucieczkę zorganizować... no chyba, że będzie chciał im stawiać opór... ech nie wiem... muszę się zastanowić, Tupik zdjął rękawiczki, dokładnie przyjrzał się sobie w poszukiwaniu nie swojej krwi, a widząc jedynie drobne plamki uspokoił się nieco, wyciągnął fajkę, nabił ją po czym odpalił , podchodząc jednocześnie do misy z gorącą wodą i czyszcząc co się dało wyczyścić. - Daj mi pomyśleć, to nie taka prosta sprawa. Sami i tak nie uciekniemy, nie jeśli Kedgar nam nie pozwoli... Może i masz łatwiej bo masz atut osadników, ale mi tego Berenger nie podaruje, będzie miał własnego kozła ofiarnego, nie licząc Kedgara. A Kedgar nie pozwoli nam się tak łatwo wszystkiego wyprzeć i wymigać... Zresztą nie wiadomo co robi Kress, znając życie jest już po uszy w gównie, co oznacza że i my będziemy... za dużo wątpliwości, aby nas tak po prostu puścić. Z naszej strony to może i wygląda ładnie i jasno, ale tak nie będzie ze strony Inkwizycji a tym samym Lorda, on nie zaryzykuje stanowiska, wszystkich nas wyda, łącznie z osobami które dziś przeżyły. No ale dzięki za zaproszenie, kto wie, może będę musiał się gdzieś schować... choć to ucieczka na krótka metę, jak inkwizycja sie pojawi będzie szukać każdego kto tu dziś był w karczmie - stwierdził Tupik.

- Berenger będzie musiał nam dupę chronić jak się da. Ty myślisz że jak on by nas wszystkich zamknął nawet zakładając że zdebilał do reszty to oni się do jego tyłka wtedy nie dobiorą? Oczywiście że tak skoro całą śmietanka miasta brała udział w spisku, majordomus, kapitan straży, Kedgar nowo mianowany przez niego szlachcic. I jego graf..... Poleci wtedy razem z nami. Sam sobie bat na tyłek ukręci- gadał rozemocjonowany już lekko profesor. Nie on musi Tupik znaleźć kozła ofiarnego i dać jego głowę na tacy Inkwizycji oraz wypłacić odszkodowanie na rzecz kolegium. Tylko tyle i aż tyle... Kozła już ma sam mu się podstawił. Profesor myślał przez chwile po czym dodał:
-Nie twierdzę jednak że nie czas się dodatkowo zabezpieczyć. Jeśli Berenger nie ozdrowieje na umyśle i nie zacznie sam wykonywać jakiś sensownych ruchów.

- Nie wiem, za wcześnie na decyzje a już na pewno na rozsądzanie kto będzie tym kozłem. Kedgar tak łatwo się nie da, a jeśli się da to pociągnie nas wszystkich. A jeśli Kress walczy z inkwizycją... to Berenger w ogóle się z tego nie wyliże. Gorzej ... pewnie straci stanowisko Lorda... Chmmm kto wie, czy nie lepiej będzie się go pozbyć przywracając władze paniczowi, zanim on pozbędzie się nas...
Chyba... chyba żeby winę za masakrę zwalić na inkwizytora, który kazał do wszystkich rozstrzelać gdyby ktoś chciał opuścić salę. No i dalej nastąpił bunt ... tylko trzeba by to umiejętnie podpuścić najpierw jako plotkę a później jako fakty.
Można by później jeszcze zrobić z Kedgara bohatera, który powstrzymał swoich ludzi przed masakra jaką kazał im urządzić inkwizytor... To cienkimi nićmi przędzone, ale jako tako pozwala zachować pewne status qwo. Zrobimy z inkwizytora fanatyka, po prawdzie, pewnie na miejscu Kedgara dokładnie zrobiłby to samo... Zacznij rozpuszczać plotkę, że to inkwizytor kazał strzelać a w tej chwili chce wszystkich w środku wyrżnąć w pień... jak najważniejsi ludzie w mieście staną po naszej stronie, przeciwko inkiwzycji, to te czarnopłaszczuchy tak łatwo sobie tu nie poradzą... Inkwizytor i tak nam w niczym nie pomoże, a na tortury to ja się nie piszę. Mam nawet pomysł jak możemy podsycić plotkę, mój paź nada się do tego idealnie, ale najpierw muszę się zorientować co się tam do kurwy nędzy obecnie dzieje, inkwizycja jest góra to trzeba nam spierdalać a nie szykować misterne plany, które jak znam życie i tak wezmą w łeb...


Halfling pożegnał się z profesorem pozostawiając mu zadanie zmylenia ocalałych... nie było to aż tak trudne biorąc pod uwagę, po jakim okrzyku wybuchła panika, i że de facto inkwizycja była zdolna do takich posunięć a bohater miasta niekoniecznie...
Co więcej dla spanikowanych ludzi to mogła być jedyna deska ratunku - myśl, że właściciel tej warowni jest jednak po ich stronie i że to zewnętrzne, pomylone zagrożenie w postaci inkwizycji przyprawiło ich o tę sytuację. Poza tym plotka była tylko plotką, lub aż plotka...

- Jean - halfling zawołał na pazia, - Idziemy na zewnątrz, trzeba rozejrzeć się w sytuacji , no i musimy porozmawiać, mam pewien plan.

- Eee ... na zewnątrz?? - zapytał z niedowierzaniem paź. - Taam chyyba walka się toczczy ?? - niedowierzał kolejnym pomysłom Tupika - a kot jakby mu wtórował liżąc jednocześnie łapkę i mówiąc - Oj toczczy się toczczy...

- Nie marudź, zobaczymy co się dzieje przynajmniej a może i będziemy spierniczać jak nadarzy się okazja - pocieszył go Tupik i ostatecznie przekonał.

Plan był dość prosty, paź udający inkwizytora, modulujący głos niczym najzacieklejszy fanatyk, poprzechadzałby się to tu to tam, może nawet w przebraniu inkwizytora wydając rozkazy aby ubić wszystkich... i aby ubić Kedgara który ośmielił mu się sprzeciwić... To mogło chwycić, zwłaszcza w umysłach spanikowanych i zdezorientowanych ludzi.
Szczegóły trzeba było jednak omówić z Kedgarem, a także zdobyć uniform...
No i oczywiście uprzedzić jego ludzi aby nie ubili przypadkiem "inkwizytora"...

Pozostawała kwestia żołnierzy walczących na zewnątrz, ale Tupik nie wątpił, że jeśli plan z szlachta wypali to i prostym żołnierzom wytłumaczy się jakoś ta sytuację.

Zaczął odbarykadowywać jedno z przejść, po czym wymknął się w stronę wyjścia, w dotarciu do drzwi wyjściowych nie miał problemu, ale tych pilnowało dwóch strażników, którzy raczej wypuszczać nikogo nie chcieli

- Stój niziołku, przejścia nie ma szef nakazał - kusza wycelowana wprost w halflinga nieznacznie podniosła mu adrenalinę... ale Tupik należał do takich osób które miewały wycelowanych w siebie kusz kilka i to od gorszych zbirów niż tych których najął Kedgar
- A rozkaz Kedgara " nie strzelać" i "tyły" toście już zapomnieli? Prowadź do Młokosa idioto, bo on na mnie właśnie czeka, a jak nie czeka to mi kurwa w plecy strzelisz na jego pierwszy znak, pasi? - zapytał najemnika Kresa który wciąż nie był przekonany. Halfling musiał użyć silniejszej perswazji
- Powiedziałem kurwa, że On na mnie czeka a nie chciałbyś chyba go wkurwić tym, że nie przepuściłeś osoby na którą ON CZEKA, zresztą jestem jedyną osobą która może ten bajzel wyprostować , lecz do tego trzeba mi porozmawiać z Młokosem z którym robię interesy dłużej niż ty mu służysz, prowadź!

W końcu do łba dotarło , że lepiej halflinga podprowadzić do szefa. Opcja strzelenia mu w plecy satysfakcjonowała go wystarczająco, zaś ryzyko, że samemu dostanie się bełta, jeśli Młokosowi faktycznie zależało na rozmowie z halflingiem wystarczająco wstrzymywała najemnika od wykonania natychmiastowej egzekucji... Poza tym halfling się nie pchał, czekał na zgodę nie zamierzając iść wprost na ostrzał, w końcu strażnicy nie mieli zbyt wiele do stracenia i przepuścili halflinga biorąc go jednocześnie na cel.

- A ten ? - strażnik wskazał na Jeana - który niemal podskoczył ze strachu jak gdyby dostał bełtem a nie słowem.

- A ten jest ze mną, to powód dla którego mam pogadać z szefem. I wasze kurwa alibi, jeśli wiecie co to znaczy.

Kryminalna twarz najemnika wykrzywiła się w uśmiechu, po czym obaj wyszli do Kedgara, ten był całkiem niedaleko, obok niego leżała lina i wyglądało na to, że obserwuje starcie popędzając swoich ludzi i kierując ich do walki...
Tą chwilę na przyjrzeniu się sytuacji wykorzystał i Tupik doglądając co się dzieje, oraz upewniając się, że Kress potrafi wleźć w większe gówno, niż ktokolwiek jest w stanie wymyślić...

- Kedgar! - Tupik próbował przekrzyczeć zgiełk bitwy, wiedział , że nie czas jest teraz na dywagacje, ale kusza wymierzona w plecy nieco go denerwowała. - Mam plan i środek do jego realizacji, aby winą za to zamieszanie na dole obarczyć inkwizytora. Potrzeba mi tylko jego przebrania, kilku twoich ludzi, kilku przebierańców i zaraz zrobimy małą scenerię wewnątrz. A i gdybyś nie wiedział to mój paź potrafi modulować głos, więc jak mu podasz nutę na jaką mówił inkwizytor, to wyjdzie to dość przekonywująco.
Tupik po krótce przedstawił plan Kedgarowi, wiedząc, że nie ma chwili do stracenia i że odgłosy zewnętrznej bitwy mogą urealnić całość. Po "obchodzie" Jeana, pełnym rozkazów w stylu zabić ich wszystkich, dopaść Kedgara za wycofanie mojego rozkazu, każdy szlachcic ma być martwy a resztę co przeżyje na tortury... wystarczył ostatni rozkaz, - wracamy, moi ludzie coś zbyt długo walczą na zewnątrz, trzeba ich chyba wesprzeć.

W ten sposób Tupik miał nadzieję wystarczająco zmylić szlachtę rozlokowaną w twierdzy... Gdyby jeszcze Kedgar później odegrał swoją rolę a z Kressa zrobiłoby się po raz kolejny obrońcę... szlachta sama by napływała do lorda aby podziękować mu za uratowanie ich przed okrutną inkwizycją... To mogło zadziałać, a lepszego planu Tupik i tak nie miał... no może oprócz totalnej ucieczki...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 26-01-2011 o 21:29.
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172