|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
08-06-2011, 15:30 | #111 |
Administrator Reputacja: 1 | - Do dupy taki pomysł. - Martin skrytykował pomysł krasnoluda. - Jak chcesz zwierza wypłoszyć, to z jednej strony hałasujesz, lub ogień podkładasz, a z drugiej sieci rozstawiasz lub z psami czekasz. - O sztukę złota mogę się założyć - dodał - że tam, z tyłu, więcej ich czeka, niż tutaj. Nie był pewien, czy zdoła kogoś przekonać... Nie miał zamiaru samojeden wychodzić frontem, skoro ktoś, lub paru ktosiów, czaiło się po opłotkach, ale w kilka osób, ze stołem jako prowizoryczna tarcza, zapewne dałoby się coś zdziałać. Stoły i ławy w gospodzie, chociaż topornej roboty, solidne były. Zdawać się mogło, że bełt, jeśli nie powstrzymają, to osłabią znacznie. A pozbawione częściowo nóg, na co parę kopniaków starczyło, przez drzwi bez problemu przejść powinny. - Poczekajmy jeszcze chwilkę - zaproponował. - Dym w górę iść nie chce, ciężki jakiś. Będzie go więcej, to dodatkową osłonę nam stworzy. |
08-06-2011, 19:37 | #112 |
Reputacja: 1 | - Zgoda! Mnie nie o kierunek lecz o działanie bardziej chodziło. – Odpowiedział Martinowi krasnolud – tyś pewnie bardziej doświadczony, wiec zdam się na twoje zdanie. Co do dymu zaś, to obawiam się jednak, że jeśli będziemy chcieli wyjść dopiero wtedy gdy będzie na tyle niski coby strzelcom wrażym widok przesłonić, to będzie on jednocześnie tak niski że i my oślepieni wyjdziemy, a poza tym głupio chyba czekać aż tyle, bo jakaś krokiew gotowa nam na łeb spaść. Jotunn troszył się teraz bardziej o swoich kompanów, przecież w momencie który zaproponował Martin tylko on z całej grupy mógłby nadal widzieć dobrze. Co prawda spadające deski każdemu mogły zrobić krzywdę, ale krasnolud liczył na to, iż nawet on będzie w stanie odskoczyć wystarczająco szybko by czegoś takiego umieścić. |
08-06-2011, 23:35 | #113 |
Reputacja: 1 | Rupert krzyknął, kiedy potężny kopniak wywołał ból w jego lewym nadgarstku. Ręka bolała jak diabli, a Nizioł nie był przyzwyczajony do bólu. Fala gorąca rozeszła się jego ciałem. Dostrzegłszy trzech napastników mały bohater postanowił walczyć. Sprawnym ruchem dobył jeden z noży do rzucania, które przypięte miał do pasa. Za cel obrał zbira, który próbował okrążyć wózek, aby dostać się bliżej niziołka. Ostrze leżało wygodnie w dłoni, a jako, że odległość nie była duża, Rupert odruchowo cisnął nożem wprost w przeciwnika. Rzutka pomknęła wprost na prawe ramię bandyty. US: [Rzut w Kostnicy: 35] Obr: [Rzut w Kostnicy: 4] Miał tylko nadzieję, że za chwilę wydarzy się coś, co pozwoli mu wyjść cało z opresji. Martwił się też o towarzyszy, którzy w tej chwili wędzili się i smażyli w oberży. |
09-06-2011, 18:25 | #114 |
Wiedźmin Właściwy Reputacja: 1 | Ich sytuacja z punktu widzenia taktycznego było średnio wesoła. Przewagę mieli jedynie tu i teraz gdyby mogli się bronić w pomieszczeniach przy dostępnych wejściach w postaci wąskich drzwi. Tu rzeczywiście mogli mieć przewagę. W pozostały przypadkach większość okoliczności działała na ich niekorzyść. Gdy będą próbowali opuścić gospodę będą wystawieni na ostrzał jak na talerzu. Wybiją ich do nogi jak kaczki. No i oczywiście zawsze wchodziło w grę niebezpieczeństwo, że ktoś wpadnie na pomysł wykurzyć ich ogniem i podpali całe domostwo. Największy problem był w tym, że dokładnie nie wiedzieli nawet w jakie gówno wdepnęli i między jakim młotem, a kowadłem się właściwie znaleźli.
__________________ There can be only One Draugdin! We're fools to make war on our brothers in arms. |
09-06-2011, 22:07 | #115 |
Reputacja: 1 | Alexander Tregardt Splunął, sprawdził odruchowo kuszę. - Chcą się bawić ogniem, to kurwa proszę bardzo. - chwycił flaszkę z wódką, nasączył jakąś szmatę w jakiejś bezpańskiej szklance i wcisnął do butelki. - Bierzcie się za te mniejsze stoły, przy odrobinie szczęścia zatrzymają bełty. - zaproponował, robiąc kolejne dwa pociski. - Dobra, czas przejść do rzeczy, bo gadać to my se tu możemy do usranej śmierci. Weźcie ze dwa stoły, jak wyjdziemy ustawcie je w grot, z nami w środku. Ty - wcisnął w łapę blondynowi dwie butelki - rzucasz na boki, ja w tych chujków co siedzą w krzakach naprzeciwko karczmy. A potem spierdalamy ile sił w nogach, zanim reszta się połapie co i jak. Gotowi? - chwycił świecę i podpalił wszystkie trzy szmaty tkwiące w butelkach. Sam wiął jedną, a w drugiej ręce trzymał kuszę. - Jazda!
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
12-06-2011, 09:14 | #116 |
Reputacja: 1 | Rupert martwił się o druhów. Już tak miał. Jednak żywot spędzony w znacznej części na ulicy wykształcił jeszcze jedną cechę. Cechę nadrzędną. Ze wszystkich dup na świecie Rupert zawsze, nieodwołalnie i całkowicie szczerze martwił się najbardziej o własną. To podejście sprawdzało się w życiu. I pozwalało mu zachować ją w jednym kawałku. Znaczy się, podejście uznać należało za właściwe. Do dziś. Rzucił tylko kątem oka na dwójkę zbirów w tunikach zbrojnych jakiegoś tam barona, którzy właśnie cisnęli jasnymi plamami ognia na strzechę oberży, kiedy trzeci zbir, najbliższy Rupertowi, doskoczył doń i wyciął go mieczem w obojczyk. Pośliznął się jednak i miecz miast zmiażdżyć mu ostrzem i rozrąbać ciało do kości miecz uderzył na płask. Niziołek poczuł przeszywający, mrowiący ból, ale miał dość czasu by niezdarnym skokiem cofnąć się w tył i sięgnąć do noży. To był już drugi nóż, którym cisnął w tego samego typa. Tamten po pierwszym ledwie stęknął i niemal wcale nie zwolnił. Teraz… *** Plan Alexa, jakkolwiek by nie wydawał się szalony, był jakimś planem. Miał jednak jedną, maleńką wadę. Drzwi oberży. By ustawić stoły w grot musieli się przez nie owymi stołami wyrwać. Dwoma, ustawionymi w grot. Jak tylko przymierzyli stoły do drzwi zrozumieli, że muszą wychodzić pojedynczo. Wielki dowódca chłopaków z karczmy, który nie specjalnie palił się do szarżowania przez wąskie drzwi, ruszył ku tylnemu wyjściu. Spiesznie, co było zrozumiałe, bo w biesiadnej dał się poczuć gorzki zapach dymu dolatujący z powały. Trzask płonącej strzechy słyszeli już od jakiejś chwili. - Chłopy za mną! Wy przodem, my spróbujemy tyłem. Pryskajcie później, bo to żadne wojsko zbóje. My som wojsko, co miało na nich zapolować i ukarać za to co we wsi zrobili. Jak uciekniecie, spotkamy się przy mogile, na rozdrożu. – warknął Grzeczny i z szerokim mieczem przypominającym tasak ruszył w głąb oberży. W jego ślady ruszyli blondyn i Rend. Ten ostatni na odchodnym splunął. Miał jakiś uraz, to pewne. - Brać się ! – warknął Alex chwytając mocniej duży stół. On miał wszelkie cechy by osłonić ich wybiegających z oberży przed bełtami kuszników. Jotunn chwycił z drugiej strony i wnet ruszyli z tą prowizoryczną osłoną z hukiem rozwierając odrzwia karczmy. Martin i Draug skoczyli za nimi. Z drugim stołem. Na dwoże uderzyła ich fala jasności. Strzecha płonęła w górze rześko, ale nie mieli czasu się jej przyglądać. Stłoczyli się, skłębili w próbie uformowania czegoś na kształt klinu. Jakby mieli rozbijać co najmniej zwarty szyk hochlandzkich pikinierów. Tyle, że Hochland od dawna nie widział zwartego czworoboku. Teraz głównie rządziły nim zbrojne kupy bandyckich hultajów. W zasadzie tacy sami jak oni. - Brać ich! – rozległ się krzyk z obu boków, żywy dowód na to, że zbiry faktycznie otoczyły oberżę. Krótkie zerknięcie na boki pozwoliło dostrzec z lewej dwóch a z prawej trzech odzianych w pstrokate tuniki bandziorów. Każdy trzymał w ręku miecz, topór czy inne narzędzie mordu. I każdy ewidentnie sprawiał wrażenie takiego, który wie, jak go używać… *** … teraz Rupert miał więcej jeszcze szczęścia. Nóż wirując w powietrzu wbił się pod obojczyk zbrojnego. Skurwiel stęknął chwytając prawicą za ranę. Może tłumił krwawienie, może tylko sprawdzał co się stało, ale najważniejszym było to, że przestał atakować. Rupert usłyszał rumor przy drzwiach i dostrzegł w blasku mocno już płonącej strzechy, jak z oberży wybiegają za stołami jego kompanioni. Mądrze kryli się przed ostrzałem kuszników, ale już biegli ku nim „podpalacze”. Rupert nie miał jednak zamiaru angażować się w walkę z takimi rzeźnikami. Ani też na tak gównianych warunkach. Skoczył w tył, przez dziurę w płocie, odgradzając się od swego prześladowcy drewnianą osłoną. Chwilę kulił się oczekując śmiercionośnego bełtu, ale gdy ten nie nadleciał, rzucił się ku ciemnej części wioski i wyrastającej za nią ściany lasu… . |
12-06-2011, 11:01 | #117 |
Reputacja: 1 | Udało im się wybiec z karczmy i nie zostać trafionym przez żadnego snajpera, to już był jakiś początek. Teraz jednak musieli odeprzeć atak piątki zbrojnych. Mieli szanse, stosunek sił nie był cudowny, lecz nie był także tragiczny. Jotunn postawił stół który trzymał wraz z Alexem i błyskawicznie zdjął z pleców korbacz. Meble zapewniały im swoistą obronę, poza tym zaś zaatakowani mogli właściwie zostać tylko od strony przeciwnej do karczmy, nikt bowiem przy zdrowych zmysłach nie próbowałby zajść ich od tyłu przechodząc przez ogień. Nie było potrzeby kontynuować szarży, Jotunn dobrze się czuł mogąc czekać na przeciwników. Wszyscy mieli co prawda większy zasięg ramion, jednakże dwuręczna broń którą władał rekompensowała z nawiązką tą niedogodność. Krasnolud rozkręcił kule na końcu swego oręża i czekał na wrogów, jeśli tylko się dało chciał wykorzystać jakiś błąd, jednakże wiedział, iż niekoniecznie będzie to łatwe. W razie czego planował sam stworzyć trudną sytuację. Wiedział, iż musi wykorzystać swoje atuty, na przykład siłę. Pierwsze uderzenie powinno być druzgocące, nawet kosztem wystawienia się na atak przeciwnika. ================================================== ==== 21, 49, 79 |
12-06-2011, 11:52 | #118 |
Administrator Reputacja: 1 | Jak to powiadali niektórzy co dowcipniejsi ludzie, sytuacja była dobra, ale nie beznadziejna. Dach nad głowami zaczynał się, jak przystało na strzechę, nieźle palić, a że po deszczach było, to i dym szedł jak należy. Dookoła czaili się uzbrojeni ludzie, a żeby było weselej - znajdowali się w karczmie, a to oznaczało alkohol... I więcej samogonu znajdzie się na zewnątrz, tym mniej zostanie w środku... I wybuch będzie nieco mniej efektowny. Dlatego też Martin, wzorem Aleksa, chwycił butelkę z cieczą zwaną tu bezczelnie gorzałą, choć to zwykły samogon był, i owinąwszy szyjkę jakąś szmatą zapalił. Butelka jako pierwsza poleciała przez drzwi, prosto w znajdujące się naprzeciw gospody opłotki. Zaraz potem Martin chwycił stół i pod jego osłoną wybiegł z karczmy. Zbędny trud. Żaden kusznik nie raczył do nich strzelić, za to zza rogu wyskoczyło paru zbrojnych. To, że tamci nie strzelali nie oznaczało, że Martin nie mógł użyć kuszy. Na wojnie, jak w miłości, wszystkie chwyty są dozwolone. A wyeliminowanie przeciwnika zanim zdąży się zbliżyć jest czymś mile widzianym. Przynajmniej przez jedną ze stron. Postawiony pionowo stół blatem częściowo chociaż osłaniał Martina i jego kompanów od potencjalnych strzał czy bełtów. Martin uniósł kuszę i strzelił do nadbiegającego z prawej człeka z toporem w łapie. Potem szybko zamienił kuszę na miecz i chwycił tarczę. __________ 92, 38, 26 |
13-06-2011, 20:08 | #119 |
Reputacja: 1 | Alexander Tregardt Po wybiegnięciu z karczmy i rozstawieniu się ze stołami, cisnął butelką w dwóch typów po lewej, obrócił się i strzelił z kuszy do nadbiegających z prawej. Następnie sięgnął po miecz w oczekiwaniu na resztę napastników, o ile taki pokaz ich zdolności bojowych nie odstraszy ich. Kątem oka patrzył na płonące krzaki, w których chyba kryli się ci, z którymi gadał i notował w pamięci, czy jest jakaś czysta droga ucieczki. Bo nie miał zamiaru spędzić tam choćby o minutę więcej ponad konieczność. A zwiać gotów był choćby i sam.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
13-06-2011, 22:44 | #120 |
Reputacja: 1 | Nizioł przycisnął obolałą rękę do tułowia, tak aby chociaż prowizorycznie unieruchomić nadgarstek. Ból w obojczyku także dawał się we znaki. Na szczęście Rupert nadal żył. Biegł teraz w ciemnościach, przed siebie, byle dalej. Odbiegłszy na względnie bezpieczną odległość obrócił się na moment. W oddali ujrzał łunę pożaru i języki ognia skaczące po dachu karczmy. Wiedział, że musi się śpieszyć. Musiał odnaleźć hrabiego jak najszybciej i sprowadzić posiłki. Jego oczy radziły sobie dobrze mrokiem. Mały rozmiar również działał na jego korzyść. |