Walka w plądrowanej chacie nie zajęła długo, w przeciwieństwie do pierwszego starcia z goblinami pod magazynem nie przyszło im mierzyć się w otwartej przestrzeni z łucznikami przemykającymi niepostrzeżenie wśród tumanów śniegu, a ze zwykłymi wojownikami we względnie ciasnej izbie, niepozostawiającej wiele pola manewru. Również element zaskoczenia skutecznie wychylił szale starcia na ich korzyść i niewiele sekund upłynęło od wtargnięcia ich grupy przez próg z Nolanem na czele, a śmierci większości szabrowników. Oryon, podczas starcia przezornie pozostający na zewnątrz, z dala od świszczących ostrzy, wkroczył do pomieszczenia dopiero gdy bitewny zgiełk ustał, a odór śmierci zaczął wypełniać cztery ściany. Zaledwie przelotnie odnotował na przyszłość fakt, że gobliny zdawały się być na tyle zwinne, by z łatwością umknąć jego srebrzystym płomieniom, a o wiele bardziej podatne na mentalne ataki. Zastraszająco bardziej, wnosząc po szarej materii barwionej krwistymi strugami, która wyciekała z uszu szabrownika potraktowanego mentalnym uderzeniem. Diablę skrzętnie unikało patrzenia w jego stronę, gdy zaczęło krążyć po izbie, nie chcąc zaognić mdłości i skrętów żołądka.
Oryon przesłuchanie pozostawił innym, zajmując się przeglądem mieszków i forsując zamek skrzyni u stóp łóżka usieczonego właściciela. W dużej mierze ignorował goblina potraktowanego manipulacyjną magią Karanthira, czując nagłą suchość w gardle. Z zaciśniętymi w wąską linię ustami zebrał wartościowe rzeczy, nawet te należące do usieczonego przez żółtoskórych szabrowników mężczyzny, by uchować je od możliwych grasantów o lepkich dłoniach, którzy mogli odwiedzić chatę po nich. Jednak nawet odnalezienie przez Zor'aytha grafomańskich fantazji - gdyż nazwanie zapisków prozą byłoby obelgą dla prozy - nie zdołało uciszyć tych myśli, niecnie wywlekających wspomnienia. Nikt, nawet prymitywne gobliny, nie zasługiwał na bycie ofiarą takich zaklęć i Karras, ze spojrzeniem uparcie utkwionym w płomieniu lampy, nieomal drżał przy próbach opanowania impulsu, który pchał go ku zerwaniu obrzydliwego czaru.
Oryon milczał jeszcze przez długi czas po tym, jak opuścili chatę uzbrojeni w nową wiedzę - jak choćby potwierdzeniu w jaki sposób gobliny wdarły się do Targos, liczebności armii (rzekomo wystarczającej by podbić miasto) czy też jej struktur dowodzenia, w których najwyższe stanowiska pełnili szamani, w tym jeden o imieniu Caballus. Pozyskane przy przesłuchaniu informacje nijak jednak nie usprawiedliwiały nadużycia Karanthira.
Skierowawszy kroki w kierunku, gdzie znajdować powinna się nora z której wypełzły gobliny, dotarli w końcu do następnego z licznych portowych magazynów, gdzie na spotkanie wyszedł im kolejny obrońca miasta. Wedle jego słów w tym składzie, w przeciwieństwie do poprzedniego, przebywała kolejna banda najeźdźców, bez wątpienia również oddająca się szabrowaniu dóbr. Kasztanowłosy oczekiwał wsparcia najemników z "Wilka Morskiego", które mogło jednak nigdy nie nadejść, wnosząc po jego słowach. Oryon mruknął na to niezrozumiale pod nosem, kręcąc głową. Zaczynał powoli dziwić się, jakim cudem Targos jeszcze było w stanie stawiać opór hordzie, biorąc pod uwagę organizację defensywy. A właściwie brak takowej. Źródła tego niewielkiego sukcesu upatrywał w patriotycznym harcie ducha lokalnych obrońców. Najemnicy z kolei... cóż, jakość najemnych usług bywała chwiejna.
—
Może winniśmy zawrócić do "Wilka" i przypomnieć im o ichnich zobowiązaniach — wyrzekł do kompanów. Zwrócił się też w stronę obrońcy z pytaniem. —
Posłaliście kogoś po nich, dobry człowieku, czy liczycie jeno na kaprys losu?