Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Rekrutacje do sesji RPG > Archiwum rekrutacji
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum rekrutacji Wszelkie rekrutacje, które zostały zakończone.


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2012, 17:46   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Wampir: Requiem +18] Kanadyjskie Noce

Corruption is a tree, whose branches are
Of an immeasurable length: they spread
Ev'rywhere; and the dew that drops from thence
Hath infected some chairs and stools of authority.

John Fletcher



Montreal, Place Ville Marie
Place Ville Marie było swego czasu jednym z najwyższych wieżowców na świecie. Mimo że zostało obdarte z tego honoru przez o wiele bardziej imponujące budynki, nawet te w Montrealu, nadal cieszyło się popularnością zarówno wśród turystów, jak i tutejszych mieszkańców. Większość instytucji, które posiadały tutaj swoje siedziby, miała charakter stricte biznesowy, jak choćby Royal Bank of Canada, niegdyś największy najemca tegoż miejsca. Wieczorami wiele pięter było zamkniętych i niedostępnych dla nikogo, oprócz stróżów nocnych, ale to nie do nich lgnęli spragnieni zabawy imprezowicze. Nie, ich celem był rozległy penthouse, w którym mieściła się ekskluzywna restauracja i klub nocny: Altitude 737. Jednak dzisiejszej nocy goście byli odsyłani z kwitkiem; zawiedzeni i rozczarowani. Osiłki, robiące za bramkarzy, informowali tych bardziej dociekliwych, że dzisiaj odbywa się tutaj prywatna impreza. Tym natrętnym grozili wielce srogą, w ich mniemaniu, miną i napiętymi mięśniami.

Śmiertelni nie mieli pojęcia, że wysoko nad ich głowami właśnie zbierają się osobnicy potężni i pozbawieni skrupułów. Spoglądając w górę, na jeden z najbardziej znanych symboli Montrealu, nie wiedzieli, że wieżowiec jest Elizjum; bezpieczną przystanią dla tych, którzy nazywali siebie Spokrewnionymi. Błądzili w poszukiwaniu lokalu, gdzie mogli się spić i umilić sobie czas, nieświadomi, że nad ich głowami zbiera się niemalże cała śmietanka towarzyska najniebezpieczniejszych i najbardziej wpływowych graczy, jakich widziała montrealska scena polityczna.

Restauracja przeszła gruntowne przemeblowanie na potrzeby tegoż spotkania. Stoły, zazwyczaj ustawione tak, by móc ugościć duże grupy osób, zostały rozstawione w taki sposób, by każdy Spokrewniony mógł znaleźć miejsce dla siebie. Animozje, którymi otwarcie afiszowali się w każdym innym miejscu, tutaj pozostawały skryte pod maską chłodnej grzeczności. Wprawny gracz wnet dostrzegał poszczególne frakcje i sojusze tylko po tym, kto gdzie i z kim przebywał. Co prawda niektórzy zmieniali swe miejsca, lecz zazwyczaj robili to, by podzielić się jakąś ciekawą nowością lub by wbić komuś przysłowiową szpilę. Próżno było jednak próbować dostrzec gdzieś Królową czy Jej Protegowanego; wycofali się na dach przy pierwszej sposobności.

"Moje miasto," Marie-Louise rzuciła do siebie w myślach. "Mój piękny, majestatyczny Montreal. Chcą mi ciebie zabrać i splugawić. Nie pozwolę na to."

Królowa wpatrywała się w miasto poniżej; tętniące życiem nawet o tak późnej porze, rozświetlone milionami świateł. Lekki wiatr co i rusz poruszał jej jasnorudymi lokami, a światła reflektorów, znaku rozpoznawczego wieżowca, przy każdym obrocie rozświetlały jej sylwetkę. Oparta o poręcz, wpatrywała się w swoje królestwo, z każdą kolejną chwilą coraz bardziej pogrążona w swych myślach.


- Wasza Wysokość... - Odezwało się Jej Dziecko, Axel, gdzieś za jej plecami.

- Brzmisz jak Ventrue. - Przerwała mu, nie odrywając wzroku od nocnej panoramy miasta. - Jesteśmy sami, protokół nie obowiązuje.

- Wybacz, Matko. Powinniśmy wrócić na dół, do innych i dopełnić obowiązków.

- Po co? - Warknęła Spokrewniona. - Żeby wysłuchiwać niekończących się próśb, skarg i zażaleń? Czy może żeby Bennett mógł znowu dowieść swego nieobycia w dyplomacji? Słyszałeś go tam, na dole? Miał czelność domagać się śledztwa. Nie wystarcza mu bycie Primogenem, teraz chce jeszcze pouczać mnie, jak mam rządzić. Uważa, że byłby lepszym władcą. Przeklęci Uświęceni. Z nocy na noc coraz bardziej impertynenccy. Chcą wydrzeć mi z rąk mój przepiękny Montreal. Do diabła z nimi.

- Jednak rozsądnym posunięciem byłoby wszczęcie... - Nie dane było mu dokończyć.

Królowa z niebywałą prędkością dopadła swego Dziecka; w jednym momencie opierała się o balustradę, a w drugim górowała nad Axelem, ze smukłymi palcami zaciśniętymi wokół jego gardła.

- Prędzej wyjdę na spotkanie słońcu, niż jeszcze raz ulegnę Uświęconym. - Wycedziła, obnażając kły i warcząc. - Mianowałam jednego z nich Primogenem, drugiego - Ministrem, podarowałam dwa Elizja i Longueuil, ale im ciągle mało. Chcą więcej i więcej. Daj im palec, a odgryzą rękę.

Widząc, jak Jej Dziecko opuszcza głowę w niemym geście subordynacji, jej ton złagodniał, a palce opuściły krtań.

- Jesteśmy sami. - Odezwała się, obejmując Axela. - Sami wśród wrogów. Tylko tobie mogę w tym mieście ufać, moje Dziecko. Wszyscy inni tylko czekają na szansę, by przebić moje serce kołkiem i zająć moje miejsce. Wszyscy! Te wszystkie incydenty z ostatnich dni, to ich sprawka. Próbują dowieść mojej inkompetencji, podważyć mój autorytet. Są przebiegli, ale mnie nie oszukają.

Axel trwał niczym posąg, wysłuchując monologu swej Matki.

- Co nie zmienia faktu, że musimy być jeszcze bardziej ostrożni. - Odezwał się. - Jeśli chcemy pozbyć się szkodników, które zżerają Montreal od środka, nie możemy sobie pozwolić na błędy.

- Oczywiście że nie. - Królowa uniosła dłoń, by pogładzić policzek swojego Dziecka.

- Dlatego, Matko, powinnaś dopełniać swych obowiązków. - Axel odparł, spoglądając w jej oczy. - Jeśli je zaniedbasz, zaczną coś podejrzewać.

- Masz rację, jak zawsze. - Uśmiechnęła się. - Co ja bym bez ciebie zrobiła...

Marie-Louise nie czekała jednak na odpowiedź. Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę schodów na dół, do restauracji. Chwila słabości minęła i była gotowa, by spotkać się ponownie ze swymi podwładnymi i wysłuchiwać spraw, z którymi do niej przyszli. A gdy już dopełni swych obowiązków będzie mogła, jak co noc, uciec na trochę od swych problemów. Ucieczka miała to do siebie, że obfitowała w szkarłat i brak jakichkolwiek zmartwień. Słowem - to co Królowa lubiła najbardziej.


Montreal, Komenda Główna w Saint-Laurent
Komendant Henry Smith Jr miał dosyć. Ostatnimi czasy zdawało mu się, że non-stop pracował, nie mając nawet czasu, by spędzić trochę czasu ze swoją rodziną. Nawet dzisiaj, w 40 rocznicę ślubu, nie mógł dostać jednego wieczoru wolnego, co zapewne odbije się na jakości uroczystej kolacji w domu.

Wychylił kolejną szklankę whisky, która od dłuższego czasu zaczęła wchodzić mu niepokojąco łatwo. Alkohol był dla niego jedyną rozrywką podczas ślęczenia nad papierami, które dostawał z każdego zakątka metropolii. A że miał ich dzisiaj nadzwyczaj dużo, to i butelka była już opróżniona niemal do połowy.

- Burdel. - Mruknął sam do siebie, przejeżdżając dłonią po siwiźnie.

Procent popełnionych wykroczeń skoczył ostatnio w górę, z czego dziennikarze, jako jedyni, cieszyli się na swój dziwny, perwersyjny sposób. Od dwóch wszystkie ważniejsze gazety rozpisywały się o zamieszkach w Longueuil; ot, jakieś grupy nastolatków nachlały się i zaczęło im się nudzić. Darli się na siebie w swoich językach; jedni po angielsku, drudzy po francusku. I chociaż słowa były niezrozumiałe, to wulgarne gesty i obelgi rozumieli wszyscy. Od słowa do słowa, zaczęło się naparzanie i w kilka minut zaczęły płonąć ze dwie przecznice. Cud, że nikt z postronnych nie ucierpiał; tylko strachu się najedli.

Pisali też, głównie w związku z zamieszkami, o pożarze katolickiego kościoła w Longueuil. Chociaż wielu dziennikarzy łączyło te dwa zdarzenia, to na raporcie leżącym przed komendantem stało jak byk: spięcie w instalacji elektrycznej. Też obyło się bez bałaganu w postaci rannych czy zabitych. Czego nie można powiedzieć o trzecim ulubionym temacie pismaków: Górach Laurentyńskich i Mont-Tremblant. Turyści i Montrealczycy, którym zachciało się wspinaczki i obcowania z naturą, często ginęli w tamtych rejonach; znikali bez śladu, by później ich martwe ciała zostały odnalezione gdzieś w jakiejś jaskini czy górskim jeziorku. Ostatni odnalezieni zostali rozszarpani przez jakieś zwierzę; nie trzeba mówić, że ostudziło to trochę zapędy miłośników natury.

Był jeszcze jeden incydent. Taki, o którym huczałyby wszystkie media, gdyby tylko wyszedł na światło dzienne. To dopiero byłoby wydarzenie miesiąca! Pisano z kilkanaście tygodni temu o pracach archeologicznych trwających w Górach Laurentyńskich; tydzień temu pisano o tym, że badana jaskinia zawaliła się nad głowami badaczy. Wczoraj zdołano ich odkopać i media o tym również poinformowały.

A dzisiaj pojawił się w końcu raport z autopsji, opatrzony czerwoną pieczątką "POUFNE". Był jednym z powodów, dla których komendant Smith właśnie wychylał trzecią już dziś szklankę whisky. Myślał, że może pomoże mu jakoś poukładać fakty i wytłumaczyć sobie samemu ową swego rodzaju zagadkę. Mylił się.

Ale jak ktokolwiek byłby w stanie wytłumaczyć to, że trupy archeologów, przysypane przez tydzień masą kamieni, całkowicie pozbawione były krwi. Tak, Henry musiał przeczytać to ze trzy razy, zanim dotarło do niego, że oczy nie płatają mu figli. Archeolodzy nie mieli w sobie ani kropelki krwi. Komendant wziąłby to za jakiś żart, ale raport był prawdziwy. Opatrzony pieczątkami i podpisem koronera; słowem - istny koszmar.

Po raz pierwszy od 30 lat służby w policji Henry Smith Jr nie wiedział co myśleć.


Montreal, Oratorium św. Józefa
Oratorium dumnie nosiło tytuł największego kościoła w Kanadzie. Początkowo skromna kaplica na zachodnim zboczu Mont Royal, w ubiegłym wieku przeszło gruntowny remont i przebudowano je na imponującą bazylikę, jedną z głównych atrakcji Montrealu. Bowiem biorąc pod uwagę mentalność Montrealczyków, nie powinien dziwić fakt, że Oratorium świeci pustkami nawet w niedziele i święta.


Ale nie dzisiejszej nocy. Kościół był dzisiaj miejscem, w którym spotkali się Uświęceni, by wziąć udział w mszy, prowadzonej przez samego Biskupa Montrealu. Co prawda Oratorium rzadko kiedy gościło członków Lancea Sanctum, ze względu na jego pozycję tuż w centrum domeny Marie-Louise i odległości od Longueuil, będącego bastionem Przymierza w Montrealu, to dzisiejszy wieczór był inny. Obecność Królowej w Elizjum przyciągnęła zarówno już ustawionych, jak i aspirujących Spokrewnionych. Poza tym, Longueuil było ostatnimi czasy niebezpieczne, co udowodniła wczorajsza noc.

Msza dobiegła końca około drugiej w nocy i większość Uświęconych opuściła Oratorium, by wrócić do swych schronień. Dwójka mężczyzn, którzy pozostali, wpatrywali się w rzeźbę, przedstawiającą świętego Longina przebijającego bok Jezusa włócznią. I ona, i wszystkie inne statuy przedstawiające Drogę Krzyżową były śladem, jaki Uświęceni odcisnęli na budynku w późnych latach sześćdziesiątych, kiedy przyszło dekorować nowo-postawioną bazylikę.

To wtedy też właśnie rozpoczęły się problemy Spokrewnionych, chociaż nic nie wskazywało na to, do jakiej rangi urosną. Nikt nie ginął bez śladu, współpraca Invictusa i Lancei Sanctum była jako tako cywilizowana, a co najważniejsze - nikt nie ginął w płonących kościołach.

- Próbuje uciec od odpowiedzialności. - Przerwał ciszę Jonathan Anthony Bennett, Biskup Montrealu. - Chce się nas pozbyć z miasta.

- Kto, Wasza Ekscelencjo? - Zapytał się jego towarzysz, Minister Francesco Armano.

- Królowa, któż inny. - Odparł Ventrue, zerkając na Włocha. - Myślisz, że ten wczorajszy pożar był naprawdę wypadkiem? W wypadkach nie ginie pół tuzina Spokrewnionych; to był zamach!

- Z całym szacunkiem, Wasza Ekscelencjo... - Nie dane mu było dokończyć.

- Odmówiła przeprowadzenia śledztwa. W Elizjum, przed wszystkimi. - Biskup warknął cicho. - Pożałuje jeszcze, że tak nas upokorzyła. "Longueuil jest waszą domeną, Ekscelencjo; jeśli nie potraficie zadbać o swe domy, może powinniście znaleźć kogoś, kto potrafi."

Ventrue, widocznie zdenerwowany, obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia, a Armano, jak posłuszny podwładny, dreptał tuż za nim. Nim jednak dane było im opuścić Oratorium, przez drzwi przestąpiła para Spokrewnionych i Uświęceni momentalnie stanęli w miejscu. W końcu nie co noc byli zaszczycani prywatnym spotkaniem z Protegowanym Królowej i panią Szeryf.

- Wasza Ekscelencjo, Ministrze Armano. - Powitaniu Axela de Marseille towarzyszyło lekkie skinięcie głową. Jego towarzyszka podążyła jego śladem. - Moje kondolencje z powodu Śmierci Ostatecznej waszych przyjaciół z Przymierza. Wielka tragedia.

- Niewystarczająco wielka, obawiam się... - Od Biskupa aż bił chłód i niechęć wobec rozmówców. - By Jej Wysokość wszczęła śledztwo.

- Jak myślicie, Ekscelencjo, dlaczego ja tutaj jestem? - Szeryf Caterina Bassani odezwała się swym ciężko akcentowanym francuskim. - Na pewno nie po to, żeby się wyspowiadać. Tajemnicze zniknięcia i śmierci Spokrewnionych oraz ich śmiertelnych kontaktów nie są ograniczone tylko do Longueuil. Cała metropolia zdaje się mieć z tym problemy. Zamierzamy je rozwiązać.

- Nie przyjechaliście tutaj tylko po to, żeby nas o tym poinformować. - Stwierdził Minister Armano, a Bennett jedynie obrzucił swych gości podejrzliwym spojrzeniem.

- Oczywiście, że nie. - Axel obdarzył Włocha uprzejmym uśmiechem. - Proponujemy współpracę. Te wszystkie incydenty stanowią niebezpieczeństwo dla każdego Spokrewnionego na terenie Montrealu i dla Pierwszej Tradycji. Szeryf jest gotowa przyjąć każdego, kto wedle Waszej Ekscelencji jest adekwatny do pracy.

- Dlaczego? - Znowu Minister.

- Nasze Przymierza są najbardziej wpływowymi. - Oznajmiła Szeryf. - Co czyni nas, jak podpowiada zdrowy rozsądek, głównymi celami. Poza tym, Smoki i Akolici żrą się o te zapyziałe domeny na północy, a Kartianie... Cóż, na temat Ruchu wszyscy mamy takie same opinie. Co pozostawia Was, Wasza Ekscelencjo.

- Rozumiem. - Biskup w końcu odnalazł głos. - Lancea Sanctum wspomoże Pierwszy Stan.

- Śledztwo jest oczywiście tajne. Dyskrecja jest jak najbardziej tutaj wskazana. - Szeryf Bassani oznajmiła, zerkając na Axela, który jedynie pokiwał głową. - Będziemy w kontakcie.

Po wymianie uprzejmości towarzyszących pożegnaniu, przedstawiciele Invictusa opuścili Oratorium św. Józefa. Uświęceni natomiast pozostali w tyle, wpatrując się w zatrzaśnięte teraz drzwi wejściowe. "Szara Eminencja," Bennett miał na myśli Protegowanego Królowej. "Aż dziw bierze, że jest Daevą, nie Ventrue." Mimo, że Biskup Montrealu nie przepadał za parą najważniejszych Spokrewnionych w mieście, to Axelowi zdolności politycznych nie mógł odmówić.


Montreal, Luxuria
Luxuria była jednym z najpopularniejszych klubów nocnych wśród Montrealczyków i turystów jednakowo. Z jednej strony było to zasługą jego lokacji w centrum Montrealu, taniego alkoholu i dobrej, w mniemaniu obecnego pokolenia, muzyki. Z drugiej, interes był mekką tych, dla których nocna zabawa musiała obfitować w oddawanie się pokusom i grzesznym uciechom.


Normalny wystrój klubu na parterze był jedynie przykrywką dla rzeczy mniej lub bardziej naruszających prawo. Piętro, na które wstęp mieli ci z grubymi portfelami, był "miejscem dla dżentelmenów". Któż nie chciałby oddać się grze w pokera, kiedy wokół tańczą roznegliżowane kobiety? Jakby tego było mało, można było, rzecz jasna za opłatą, udać się z ulubioną tancerką do jednego z tylnych pokoi w celach wiadomych.

Tych, których nie stać było na takie zabawy, musieli zadowolić się parkietem, alkoholem i, rzecz jasna, narkotykami. W Luxurii były one niemal tak powszechne, jak precelki. Klub dzięki temu przynosił ogromne zyski, nawet jeśli weźmie się pod uwagę jedną tylko noc.

Spokrewnionych niegdyś ciągnęło niezmiernie do Luxurii na posiłek, ale kiedy ostatnimi czasy incydenty i podejrzenia nasiliły się, Królowa ogłosiła budynek Elizjum. Niezadowolonych z takiej decyzji było wiele, głównie wśród neonatów, dla których klub był swego rodzaju fast-foodem. Jednak głosów sprzeciwu jakoś nie było słychać.

Głównie dlatego, że właścicielką Luxurii była Alexandra Petrova, rosyjski Sukkub i Harpia. Mimo przynależności do Invictusa, nie mieszała się w polityczne przepychanki i skupiała głównie na poszerzaniu swego podziemnego imperium. W kręgach Spokrewnionych nazywana jest często Carycą i nie bez powodu. Ma monopol na handel narkotykami na obszarze całej metropolii, większość liczących się gangów trzyma w kieszeni i obecnie próbuje przejąć organizacje handlujące bronią. Swoją domeną w Beaconsfield i Luxurią rządzi niczym najzdolniejsi carowie Rosji, co jest w niesmak Kartianów, próbującym zdobyć przyczółek na wyspie na terenach Petrovej. Rosjanki nie należało za bardzo denerwować; groziło to naprawdę nieprzyjemnymi konsekwencjami.

Petrova była zdenerwowana w chwili obecnej. Przerwano jej posiłek, a tego nie lubiła.

- Chto? - Warknęła w stronę osiłka, który wtargnął do jej prywatnego pokoju.

- Jakiś mężczyzna do pani, pani Petrovo. Przedstawił się jako Olivier Cardon.

- Pieprzony Priscus. Wpuść go. - Westchnęła i spojrzała na blondyna, który był dzisiaj deserem. Zlizała ostatnie krople krwi z jego szyi i zasklepiła ranę. - A ty idź, napij się czy coś. Znajdę cię później, zabaweczko.

Chłopak, ledwo co pełnoletni, wytoczył się z pokoju, mijając w drzwiach gościa Harpii - Priscusa Gangreli. Petrova wstała z kanapy i poprawiając obcisłą sukienkę, usadowiła się w fotelu, oferując ten naprzeciwko Cardonowi.

- Cóż za zaszczyt, Olivierze. - Rzuciła uszczypliwie, zakładając nogę na nogę i wbijając spojrzenie w mężczyznę. - Tak rzadko opuszczasz swoją domenę w Laurentydach i od razu odwiedzasz nikogo innego, jak mnie. Czuję się wyróżniona.

- Daruj sobie gierki słowne, Petrova. - Olivier odparł, siląc się na uprzejmy ton. - Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ważne sprawy.

- Ranisz, Cardon, ranisz. - Rosjanka zakryła dłonią martwe serce. - Cóż, będę musiała przeżyć twój brak sympatii do mojej skromnej osoby. Może podać coś do picia?

- Nie, dziękuję. Chcę wiedzieć, czy masz jakieś informacje o tych wypadkach w górach.

- Nie. - Odparła Petrova, bawiąc się kosmykiem włosów. - Aczkolwiek może cię zainteresować, że ci archeolodzy zostali wysuszeni. Nie było w nich ani kropelki krwi.

- Skąd wiesz? - Widać było, że Gangrelowi nie spodobała się owa informacja.

- Nigdy nie zdradza się swoich źródeł.

- Trzeba będzie to jakoś zatuszować.

- Poinformowałam już Królową, ale to ty jesteś specem od mediów. Będziesz musiał coś wykombinować. Coś jeszcze?

- Te wczorajsze zamieszki... Naprawdę były konieczne? Nie mogłaś pozbyć się niewygodnych członków obu gangów w jakiś inny sposób?

- Brawo, Cardon. Jesteś najmądrzejszym Gangrelem w mieście. Godne podziwu osiągnięcie. - Petrova zdawała się być rozbawiona całą tą konwersacją, ale widząc wyraz twarzy Priscusa, szybko dodała. - Nie, nie było innego wyjścia. Baillargeon i jego pionki w policji przestały kryć mój zgrabny tyłek, więc musiałam ich jakoś skompromitować.

- I dlatego spaliłaś kościół pełen Uświęconych!? - Olivier warknął.

- A to akurat był zbieg okoliczności. Ktoś inny podłożył tam ogień. - Petrova zmrużyła oczy, najwyraźniej podirytowana podniesionym głosem swego gościa. - Nie musisz aby wracać na północ, żeby bronić swojej domeny?

- Nie, nie stoi na nexusie, więc Smoki i Akolici mają ją w poważaniu. - Odpowiedział Cardon, wstając. - Aluzję zrozumiałem. Dziękuję za poświęcony mi czas.

Petrova nigdy nie potrafiła się dogadać z Priscusem Gangreli, który z Gangrelem miał mało wspólnego. Rosjanka lubiła chaos i odnajdowała się w nim idealnie; Cardon był perfekcjonistą, u niego wszystko musiało być w jak najlepszym porządku. Nic dziwnego, że obarczał Daevę za wszystko złe, co miało miejsce w Montrealu. W większości przypadków miał rację; Petrova w końcu utrzymywała się ze zbrodni, a jej ulubionym hobby było krzyżowanie planów innych. I masakrowanie tych szajbusów z Ruchu Kartiańskiego. W obu była niezwykle uzdolniona.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 10-11-2012 o 23:23.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172