Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2013, 02:36   #211
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
Strzały przeszyły stary warsztat. Baniaminek usłyszał je blisko siebie. Ogłuszające uszy znajomym hałasem. Miał tylko nadzieję, że silny wiatr utrudni niemieckim patrolom zidentyfikowanie miejsca strzelaniny. Jakby to miało teraz jakieś znaczenie.

Kule uderzyły w cielsko jednego ze stworów. Wyrwały kawałki ciała. Wokół bryznęła dymiąca posoka, która - niczym smoła - lub rozlana oliwa - zapalała się w zetknięciu z ziemią. Z zębatej gardzieli poczwary wyrwał się gardłowy pomruk. Raczej wściekłości niż bólu. Ale strzały nie pozostały bez skutku. Poczwara z piekła rodem zwolniła. Powoli odwróciła zniszczony łeb w stronę strzelającej Loni.

Skrzydło otworzył drzwi samochodu wskakując na miejsce kierowcy. Ręce mu się trzęsły, pociły straszliwie. Serce podchodziło do gardła w nagłym i usprawiedliwionym ataku paniki. Ale nie bezrozumnej paniki, lecz takiej, która ma swój sens, ma swój cel i ma swoje znaczenie.

Beniaminek stał zdezorientowany - wszystko, cała komenda, wyrwała mu się z rąk. Zresztą, nie miał się czemu dziwić. W końcu po drugiej stronie mieli coś, czego nie mogli się spodziewać nawet w najgorszych sennych koszmarach.

Doktorek zbliżył się do Van Thorna unosząc łom do zadania pchnięcia. Ostry koniec narzędzia bez trudu mógł przebić ciało SS-mana. Jakby wyczuwając intencje człowieka jeden z potworów spiął się do skoku. Jedno uderzenie serca i potwór skoczy w stronę Doktorka.

Zygmunt usłyszał serię strzałów, to Lonia. Już miał dźgnąć Niemca, gdy dostrzegł wyraźnie, że sam stał się potencjalną ofiarą … Wszystko działo się tak szybko. Tu już liczyły się instynkty. Strach i złość górowały nad wszystkim i przeplatały się nawzajem. Gdy tylko dostrzegł rozwój sytuacji, otworzył ogień do drugiego potwora, dwa, trzy strzały, sprawnie przeskoczył za von Thorna. Krzyknął - Wycofujmy się do wozu !
Zakrzywionym końcem łomu chciał zaczepić za szyję Niemca, jednocześnie drugą ręką, z trzymanym pistoletem, ciągnąć vonThorna chciał ruszyć w kierunku Skrzydła. Ustawiał się tak by osłonić się jego ciałem. - Ruszaj! Bydlaku!

Widząc, że ranny stwór skierował swą uwagę na Ludwikę, ta cofnęła się sięgając do kieszeni po zapasowy magazynek. Nie wybiegała zbyt daleko myślami. Jeśli druga seria strzałów nie powali poczwary wtedy… będzie w nielada kłopocie.

Trzeba było przyznać że w samochodzie Skrzydło czuł się o niebo lepiej. Wprawdzie nie było mowy o żadnej porządnej osłonie, lecz już sam fakt że cokolwiek dzieliło go od stworów sprawił że wzrosła w nim pewność siebie. Poczuł masę pojazdu i jego siłę. W starciu samochodu jadącego nawet 50 km/h z czymkolwiek co przypominało by człowieka wynik mógł być tylko jeden. Takie postawienie sprawy zdecydowanie go pokrzepiło. Zaraz wrzucił bieg i wykręcił autem by podjechać ku towarzyszom, w tak napiętej sytuacji każda sekunda mogła zaważyć o czyimś życiu. Nadal nie wiedział jednak do czego to wszystko zmierza. Gdyby go spytać co zamierza robić dalej, nie potrafił by opowiedzieć. Na szczęście nikt jednak nie pytał.

Mazur już nie doszukiwał się sensu, jego mózg z przerażenia całkowicie przestawił się na tryb taktyczny i tak już został. Diabły krwawiły. Może ogniem, ale krwawiły - więc mogłby umrzeć. Van Thorn - źródło problemu, Łom i doktorek - potencjalne rozwiązanie, demon numer dwa - zagrożenie rozwiązania. Niewiele myśląc błyskawicznie wycelował i wpakował dwie kulki w potwora szykującego się do skoku na Zygmunta. Na korpus, w okolice serca.*

Skrzydło w samochodzie, potwór idący na Lonię, Doktorek z van Thornem, Beniaminek zajmujący się potworem gotowym do skoku na Doktorka i… krew paląca się w kontakcie z ziemią? Jeszcze z powietrzem… Ale z ziemią?
Wycelował i strzelił trzy razy w miejsce, w którym potwór idący na Lonię powinien znaleźć się za chwilę celując w serce.


Huk strzałów zlał się w jedną kanonadę. Niektóre pociski trafiały w cele, dziurawiąc ciała i roniąc płonącą posokę, inne chybiały, dziurawiąc ściany, sufit, grzęznąc w cegłach lub rykoszetując.

Doktorek nie zdążył. Potwór skoczył szybciej, niż człowiek zdołał zaczepić łomem o szyję więzionego SS-mana. Kule wystrzelone przez Beniaminka wyżłobiły w jego ciele żarzące się piekielnym ogniem wyrwy, ale to nie spowolniło przeciwnika. Podobny efekt wywarły strzały Sprzęgła. Potwór dopadł Doktorka. Uderzył szerokim zamachem, rozerwał odzienie, zarysował pierś i cisnął młodym mężczyzną w tył. Z rany popłynęła wartkim strumieniem krew.
Doktorek znalazł się dwa-trzy kroki dalej. Miał uczucie, jakby ktoś zdzielił go młotem w pierś. Z trudem łapał oddech, czując, że w ustach też ma krew. Ale żył, chociaż czuł, że traci sporo krwi, to jednak chyba żaden wewnętrzny organ nie został naruszony przez uderzenie.

Lonia podziurawiła pierś i grzbiet monstrum, ale bestia nie przestawała powolnego marszu w jej stronę. Szła w stronę kobiety powoli, jakby sycąc się jej bezsilnością. Jakby z perwersyjną złośliwością wystawiając na kule.

Ryk samochodu obwieścił, że mają możliwość ucieczki. Problem był tylko jeden. Wybrany przez Sprzęgła samochód nijak nie pomieściłby ich wszystkich.

Skrzydło działał intuicyjnie, mowy nie było o żadnym myśleniu czy planowaniu. Skręcił i dodał gazu kierując się ku jednej z bestii. Nadjeżdżał z boku, mógł więc zostać dostrzeżony ale stwór zdawał się skupiony na Loni, szedł wolno, jeśli nie uskoczy powinien zdrowo oberwać. Gdy zbliżył się już niebezpiecznie blisko schylił głowę obawiając się tłuczonego szkła. Zaraz po spodziewanym uderzeniu zatrzymał auto do zera
-Ja bym stąd spadał- Rzucił głośno i wyraźnie sugerując pośpiech. Ilość wolnych miejsc była ostatnim o pomyślał.
-Ładujcie Niemca to je odciągn… nie! -uderzył w obręcz kierownicy
Ugryzł się w język w ostatniej chwili. Co też mu strzeliło do głowy strugać bohatera i odciągać te stwory dając innym szanse na wycofanie się? Niby brzmi nie najgorzej, ale na pewno nie on.

Nawet nie zdążył się zorientować co się stało, nie widział skąd i jak, nie zdołał pomyśleć i zobaczył i natychmiast poczuł na piersi potworny cios. Doktorek nie tylko zmysłem czucia doznał bólu, rozrywającego, zatykającego … dodatkowo strach który go dopadł w momencie gdy zorientował się co się dziaje. Siła z jaką został odrzucony z miejsca była zadziwiająca. Wypuścił z rąk łom, pistolet upadł tuż obok jego bezwładnego ciała. Poczuł ciepło na brzuchu … poczuł charakterystyczny smak w ustach, krew, płyn życia z niego uchodził . Gdy ból rozszedł się po całym ciele, gdy krew zaczęła z zewnątrz ogrzewać jego ciało, dopiero wtedy zdołał popatrzeć co się dzieje. Jak przez mgłę widział przyjaciół i języki ognia z potworzej posoki. Zdołał z siebie wydusić - W imię Jahwe przeklinam was demony … Ojcze nasz ..

Samochód prowadzony przez Skrzydło najechał na jednego z potworów, tego który zagrażał Loni. Zderzak zachlapała płonąca posoka. Lakier zaczął płonąć. Stwór jednak odleciał w bok wychlapując z siebie płonącą posokę. W ułamku sekundy wstał na nogi i otrząsnął się jak pies. Najwyraźniej nawet takie obrażenia nie mogły go powstrzymać.

Bestia, która powaliła Doktorka albo pod wpływem wewnętrznego impulsu, albo pod wpływem modlitw rannego odwróciła okaleczoną czaszkę i susami, niczym pies, ruszyła w stronę Van Thornea, tracąc zainteresowanie człowiekiem.

Beniaminek zobaczył go pierwszy. Trzeci potwór, niczym widmo nadchodzącej śmierci wskakiwał właśnie przez dach do środka magazynu. Dowódca zadrżał widząc kolejnego - czwartego - biegnącego z miejsca, z którego Skrzydło przyprowadził samochód.

I nagle, za tym czwartym pojawił się jakiś masywny, niewyraźny kształt i bestia, schwytana przez coś za tylną nogę, znikła w ciemności z której dało się słyszeć przeraźliwy skowyt, a potem zauważyć coś podobnego do eksplozji beczki paliwa. Gwałtowny rozbłysk pozbawiony jednak huku.

Gdy strzały Alberta odniosły dość mizerny skutek skrzywił się paskudnie. To nie była droga, ale co mogło nią być?! Rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego umysł pracował niezwykle szybko.
Ogień! Podobno można było zabić je srebrem, odcinając głowę albo ogniem. Szybko rozejrzał się po pomieszczneniu, lecz ku jego rozczarowaniu nie zobaczył niczego, co mogłoby mu pomóc. Kawałki stalowej blachy, najprawdopodobniej puste puszki oraz inne nieprzydatne śmieci. Wszystko miało mniejszą siłę rażenia niż kula pistoletowa. Żadnego kanistra z nawet najmniejszą ilością benzyny, żadnych butli z substancjami łatwopalnymi. Coś innego. Potrzebował czegoś zupełnie innego, bo jedyną drogą ognia, jaka przychodziła mu teraz do głowy było wsadzenie ich do Fiata i wysadzenie go w powietrze. To nie był dobry pomysł z wielu powodów.
Nagle zobaczył pręty. Albo zniszczą potwory, albo potwory zniszczą ich, bo oni van Thorna nie oddadzą! W biegu wypatrzył pręt o średnicy w przybliżeniu trzech centymetrów ze stosunkowo ostrym końcem, który porwał oburącz.
-Skrzydło! - zawołał pokazując gestami, by towarzysz spróbował wgnieść potwora w ścianę.
Zatrzymał się stosunkowo blisko rzucając pręt na ziemię, ponieważ największa dzieląca go odległość od potwora nie dawała mu przewagi, a zmniejszała jego celność. Jednocześnie schował się za zwałami metalowych śmieci, by zapewnić sobie ochronę przed ognistymi rozbryzgami. Czekał na to, by Skrzydło rozsmarował stwora po ścianie, a wtedy on mógłby spróbować strzałów w głowę.
Skrzydło wpatrywał się jak zahipnotyzowany w płonącą ciecz jaka wylała się na maskę samochodu. Czym one krwawią? Nagle odeszła mu wszelka chęć walki z nimi, nawet zabicie jednego nie gwarantowało że ujdzie się z życiem. Wtem jednak usłyszał jak ktoś go woła. Zaraz rozejrzał się próbując rozeznać się w sytuacji. Sprzęgło coś mu pokazywał, i chyba tyczyło się to tych bestii z piekła rodem. Robert uderzył otwartą dłonią Deskę rozdzielczą klnąc przy tym obficie. Żałował że tu był, że zdekonspirowali jego poprzednią grupę, że został tu przydzielony. Gdzie indziej miał by lżej, a już na pewno nie spotkał by tych pokrak.
Postanowił zrealizować plany kompana. Jeśli jednak płomienie zaczęły by dostawać się niebezpiecznie blisko silnika, nie zawaha się ewakuować. Poszedł więc za ciosem i docisnął gaz do dechy by nie dać przeciwnikowi chwili na wytchnienie. Rozpędzona masa ruszyła ponownie by przyszpilić kreaturę do ściany. Skoro krwawi, to znaczy że można ją załatwić.

Sytuacja wydawała się beznadziejna. Już pod koniec drugiego magazynka Ludwika zdała sobie sprawę, że do niczego to nie zmierza. Zachowała ostatni nabój w komorze spodziewając się, że poczwara po prostu rozpłata jej gardło pazurzastą łapą. Ale na ratunek przyszedł Skrzydło, który dosłownie staranował bestię wozem.
Ludwika poczuła pojedyncze krople żrącej posoki, które poparzyły jej skórę. Nie zdążyła odetchnąć kiedy pojawiały się kolejne potwory. Strach zatrząsł jej wychudzonym ciałem a gryzący dym sprawił, że chciało się zakaszleć.
Sytuacja z “beznadziejnej” awansowała właśnie na “bez wyjścia”. Kątem oka zobaczyła jak jeden z potworów znika połknięty przez ciemność, która rozbłysła fleszem wybuchu. Czy ktoś im pomagał? Nadchodziła jakaś odsiecz? Nie… Niemożliwe.
Płonna nadzieja. Głupia. Ludwika już dawno nie pokładała w niej zaufania. Ta wojna odarła ją ze złudzeń. Jeśli coś miało szansę się źle skończyć tak się właśnie kończyło.
To tyle. I nawet się wszyscy do wozu nie zmieszczą, zakładając że stwory dadzą im tyle czasu żeby się tam w ogóle zawlec.
Strumień tych myśli przepłynął przez Lonię w ciągu jednego uderzenia serca. Rozważyła wszystkie za i przeciw. I odwróciła się w stronę Von Thorna ładując mu prosto w głowę swój ostatni nabój. Jeśli zginie to choć pociągnie tą gnidę ze sobą.

Beniaminek, który niecałą minutę wcześniej rozważał to samo, teraz w ostatniech chwili powstrzymał się przed podbiciem Loni pistoletu. Błysk za oknem… nadziei? kolejnego niebezpieczeństwa? Wokół zaczęło dziać się za dużo. Widział w życiu wiele, cholernie wiele, ale to po prostu go przerastało. Nie pojmował szarży samochodem, niezbyt rozumiał o co chodzi z prętami, ludzie wokół… jego ludzie, jego oddział, biegali, wykonywali jakieś nerwowe ruchy - a wokół wciąż szalało powiększające się stadko demonów.
Stary żołnierz zrobił jedyną rzecz, którą w tej sytuacji uznał za racjonalną - opuścił broń, zacisnął dłonie na różańcu, upadł na kolana i zaczął się głośno modlić.

Doktorek poczuł ulgę gdy bestia się od niego odwróciła. Oczy przesłonięte mgłą, widziały nie za wiele. Sylwetki postaci, ruchy, ryk silnika samochodu - wszystko się mieszało odbierane zmysłami w których prawidłowe funkcjonowanie zaczynał wątpić. Próbował w tej sytuacji zebrać myśli, zebrać ciało … podpierając się uniósł nieco tak, że oparł się o ścianę. Dyszał ciężko, kręciło mu się w głowie, w uszach słyszał szumy …. to utrata krwi. Zajęło moment aby ufiksować wzrok. Dostrzegł kilka metrów od siebie nadal uwiązanego Niemca. Przy nodze leżał pistolet. W głowie pojawiła się znowu myśl aby strzelić, być może ostatni raz … prosto w głowę vonThorna. Tylko czy da radę?
 
Felix jest offline  
Stary 20-10-2013, 11:34   #212
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA TUNIĄ

Doktorek uniósł osłabioną dłoń i wycelował w głowę Van Thorna.
Obok żołnierza AK trwał chaos, zrodzony w najkoszmarniejszym śnie obłąkańca, lecz on skupił się tylko na trzech rzeczach – muszka, szczerbinka i głowa SS-mana.

Skrzydło z rykiem silnika najechał na jedno z piekielnych stworzeń – docisnął je do ściany. Stwór, dosłownie eksplodował. Ogień buchnął z siłą małego granatu. Sprzęgło ukryty za zwałami śmieci przetrwał to bez uszczerbku, ale płomienie buchnęły pod samochód, zalały przednią szybę, zasypując twarz Skrzydła szkłem . Na szczęście płomienie przepłynęły wokół konspiratora niegroźnie jedynie osmalając jego twarz i włosy. Zapaliły się gumowe opony, pękając z hukiem. Samochód nie nadawał się już do ucieczki. Co więcej, w każdej chwili mógł zmienić się w bombę, kiedy płomienie trawiące lakier dotrą do zbiornika z paliwem. Skrzydło otworzył drzwi i wytoczył się na zewnątrz.

Fala ognia uderzyła też w Lonię, nim zdołała nacisnąć spust i podziurawić, podobnie jak Doktorek, czaszkę Van Thorna. Dziewczyna poleciała w bok, na ziemię, posyłając kulkę gdzieś w bok. Boleśnie wyrżnęła plecami o podłogę, prześliznęła się po niej z dobry metr i rąbnęła tyłem głowy o metalową konstrukcję wystającą z ziemi – ślad po dawnej działalności prowadzonej w tym miejscu.

Beniaminek modlił się na kolanach, kiedy poczuł falę ognia uderzającą w niego z jakąś łapczywą żarłocznością. Modlitwa, która wyrywała się z jego ust, znikała w otaczającym ich szaleństwie.

Doktorek wciągnął powietrze, minęło kilka sekund wypełnionych tym wszystkim, co działo się wokół nich.

Strzelił!

Z boku głowy Van Thorna pojawiła się dziura, z której bryznęła krew i szara tkanka mózgu. Głowa SS-mana opadła na pierś.

Doktorek uśmiechnął się z satysfakcją. Wojna nauczyła go dobrze jednej rzeczy – zabijać.

Piekielne stwory wydały z siebie przeciągły wrzask, słyszalny chyba w całej Warszawie i nagle rozwiały się w powietrzu, jak dym z paleniska, jak żar. Pozostały po nich tylko iskierki żaru unoszące się w powietrzu, niczym wulkaniczny pył.

Doktorek zakaszlał chrapliwie oglądając pobojowisko.

Widział Skrzydło, który zrzucił z siebie płonącą kurtkę i deptał teraz rękaw próbując zgasić pożar. Widział Sprzęgła, który uzbrojony w pręt wpatrywał się w płonący samochód tym swoim charakterystycznym, pełnym zamyślenia i inteligencji wzrokiem, jakby zastanawiał się, za ile nastąpi wybuch. Widział Beniaminka, który nadal modlił się zapamiętale na kolanach. Widział Lonię, leżącą bez oznak życia na podłodze i poczuł nagły strach o nią, nie o siebie, mimo że nadal tracił krew.

I ujrzał coś jeszcze, jakiś monstrualny, potężny kształt który przesłonił wejście. To był potężny grubas. Największy, jakiego Doktorek widział w życiu. Spaślak miał co najmniej dwa i pół metra wzrostu, i – porównując proporcje jego ciała do wzrostu – musiał ważyć z dobre pół tony. Fałdy gumowatej skóry opasującej brzuch wisiały nad jego przyrodzeniem. Z ust monstrum wystawał długi przynajmniej na pół metra, niezwykle ruchliwy jęzor.

I nagle wizja znikła. A w wejściu pojawił się Janusz Kowalski.

Mężczyzna, który pokierował ich odrobinę w sprawie z Sybillą. Jego ubranie lekko płonęło.

- Za chwilę samochód wybuchnie! – krzyknął Sprzęgło. – Uciekamy!

Słowo „Uciekajmy” podziałało na Benianminka, jak sole trzeźwiące. Nie wahał się więcej. Przynajmniej tera, kiedy zagrożenie było realne, zadziałała jego krew zawodowego żołnierza.

- Sprzęgło i Skrzydło, Doktorek!

Sam podbiegł do nieprzytomnej lub martwej Loni i chwycił ją w ramiona. Sprzęgło i Skrzydło pochwycili tracącego przytomność Doktorka. Na razie nie przejmowali się Januszem Kowalskim. Musieli jak najszybciej opuścić zniszczoną kryjówkę.

Zdążyli oddalić się od niego na kilkanaście kroków, kiedy samochód za ich plecami stanął w płomieniach i wybuchł. Płomienie pochłonęły większość ich „mety”.

- Przynajmniej będzie potrzebował nowego munduru – rzucił chyba sam do siebie towarzyszący im Janusz.

Po czym dodał bardziej rozsądnie i zrozumiale.

- Musimy się stąd zabierać. Wybuch zaalarmował nazistów. A zniszczenie purgatydów inne siły, z którymi nikt z was nie ma zamiaru raczej się spotykać.

Potem spojrzał na Beniaminka. Jego wzrok był poważny i dziwnie władczy.

- Jeśli chcecie przeżyć, idziecie za mną.

To nie była prośba i Beniaminek dobrze o tym wiedział.



TUNIA



Biegła przed siebie, wrzeszcząc i przywołując Przewodnika. Ale zamiast niego pojawiały się coraz to nowe koszmary. Potwory zrodzone w mrokach szaleństwa. Pół insekty, pół ludzie. Niektórzy bardzo ludzcy, ale okaleczeni jakimiś metalowymi narzędziami doczepionymi do ich ciał czy przebijającymi się przez tkankę ostrzami. Widziała stwory pełzające, biegające po ścianach, takie wrośnięte w ściany i takie, które chodziły po sufitach. Widziała plamy krwi, czegoś co wyglądało jak wymiociny, jak wody połogowe. Wyciekały wszędzie, z pęknięć w ścianach, ze szczelin w podłodze, z dziur na suficie.
Tunia już nie krzyczała. Nie miała sił.

A kiedy coś spadło jej na plecy i przygniotło do lepkiej, cuchnącej posadzki, Tunia krzyknęła raz jeszcze i otworzyła oczy.

Ostatnie co zobaczyła przy sobie to wypastowane, błyszczące buty, a potem coś uderzyło ją w głowę i znów straciła przytomność.


* * *


Ocknęła się czując, że leży na łóżku, przywiązana do ram solidnymi pasami.
W oczy poraziło ją ostre światło żarówki. Zmrużyła powieki, próbując chociaż w ten sposób ocalić wzrok.

I wtedy zorientowała się, że nie jest sam. Że przygląda się jej dwóch Niemców. Jeden w mundurze SS, z okularami i wąską, paskudą twarzą rzeźnika. Drugi, dużo niższy lecz sprawiający równie nieludzkie wrażenie. Ten drugi kończył właśnie czytać dokumenty. Wśród nich była również jej fałszywa kenkarta.

- Obłąkanie, nie ma wątpliwości. Wpisać do rejestru i wysłać razem z jutrzejszym transportem do Auschwitz.

Niemiec podpisał papiery szybkim , wyrobionym ruchem. Przystawił pieczątkę. Stracili nią zainteresowanie.

A ona zamarła. Do jej umysłu, rozdartego przez trudne do określenia zjawisko, docierało wspomnienie, jak biegała po szpitalnym korytarzu, uciekając z pokoju do pokoju z wrzaskiem, jak tarzała się po podłodze broniąc przed istotami, które tylko ona widziała. Wiedziała, że były prawdziwe. Doskonale czuła ich odór, ciężar ciała, jakie przygniotło ją do ziemi. I nie miało znaczenia, że był to sanitariusz. Dla niej był to potwór. Prawdziwa bestia ukryta w ludzkiej skórze.

Zadrżała.

Wiedziała, że Niemcy widzieli jej atak. Jeszcze przed wojną słyszała plotki o tym, co zrobił Hitler po umocnieniu swojej władzy z niepełnosprawnymi, z kalekami, z szaleńcami i chorymi psychicznie. Jeśli postąpił tak w ramach „oczyszczenia” swojego narodu, to nie było cienia wątpliwości, że nie zawaha się wdrożyć zbrodniczej maszyny na podbitych narodach. Na Podludziach, jak nazywała Słowian gebelssowska propaganda.

Auschwitz. Oświęcim. Obóz zagłady, o którym słyszała najgorsze potworności. W tej chwili żałowała tego, że dała się skusić Izabelli.

SHOAH


Szept w jej głowie spowodował, że znów zadrżała przykuta do szpitalnego łóżka.

Trzasnęły drzwi, ktoś zgasił światło i została sama w ciemnościach.


WSZYSCY, POZA TUNIĄ

Janusz Kowalski prowadził ich tylko kawałek, do najbliższego opuszczonego budynku. Jeśli tak miała wyglądać jego kryjówka to …

Mężczyzna zatrzymał się przed metalowymi drzwiami, wyjął kawałek kredy z kieszeni i narysował na nich kilka prostych znaków układających się w symbol, który Sprzęgło już gdzieś widział. Otworzył drzwi za którymi ujrzeli … niesamowicie długi korytarz z betonu. Zupełnie nie pasujący do wielkości budynku. Ale tej nocy nic chyba już nie mogło ich zaskoczyć.

- Wchodźcie.

Posłuchali go, a kiedy przekroczyli próg, poczuli że owiewa ich dziwnie zimne i zarazem suche powietrze.

Janusz przepuścił ich i nim zamknął za nimi drzwi, starannie zmazał symbol wyrysowany na ich powierzchni.

- Drzwi na końcu korytarza po prawej.

W betonowym korytarzu dźwięk rozchodził się z dziwnymi pogłosami.

- Zaczekajcie na mnie.

Janusz wyprzedził ich i ponownie otworzył drzwi znacząc je tym razem innym symbolem. A kiedy je otworzył ujrzeli … sporej wielkości, skromnie umeblowany salon przypominający salony zamożnych warszawiaków sprzed wojny. Wypolerowany stół, sporej wielkości zdobny kredens, wygodne tapicerowane krzesła z wysokim oparciem, sofa i fotele obok pieca wyłożonego pięknymi kaflami malowanymi w ludyczne wzory.

- Połóżcie rannych. Doktorek na fotel. Dziewczyna na sofę. Nie przejmujcie się plamami krwi.

Rozglądali się po salonie zdziwieni.

- Mam wódkę. Napijecie się. Przyda się wam coś mocniejszego. Łazienka jest na korytarzu po lewej. Nie musicie oszczędzać wody.

Janusz zajął się najpierw Doktorkiem.

- Czego od was chciały purgatydzkie pieski? Kto je nasłał? Czego chcieliście od tego Thule?

Pytając Kowalski krzątał się wokół rannego Doktorka.

- Teraz pracujecie dla Tadeusza, tak?

Dużo pytań. Za dużo.

Nim ktokolwiek z nich zdążył odpowiedzieć ściany pokoju zadrżały nagle, a na ich powierzchni zalśniły symbole. Czerwienią i srebrem. Mnóstwo mniej lub bardziej skomplikowanych figur geometrycznych, znaków i czegoś, co wyglądało jak pismo, którym zaszyfrowano notes.

- Szukają nas – Janusz znieruchomiał. Wstrzymał oddech. – Mam nadzieję, że nikt na tyle silny, by nas tutaj namierzyć.

Drżenie ustało. Symbole przygasały, aż w końcu znikły zupełnie.

- Tak – Kowalski pokiwał głową zadowolony. – Na razie po kłopocie. A teraz, wróćmy do moich pytań.

Doktorek jęknął i otworzył oczy. Janusz odsunął się.

- Będzie żył. Teraz dziewczyna.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-10-2013, 14:40   #213
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
No i tyle by było z użycia samochodu do niszczenia stworów - oto pierwsza myśl, która zakwitła w głowie Alberta zaraz po tym jak Skrzydło wjechał bezmózgą istotą w ścianę.

Sprzęgło stał i patrzył na wypadającego z kabiny samochodu Skrzydło w pośpiechu oddalającego się od płonącego wraku Topolino.
Nie musiał się tak spieszyć. Miał jeszcze bardzo dużo czasu. Choć tak abstrakcyjne pojęcia jak dużo czy bardzo dużo było jeszcze bardziej względne niż otaczająca ich rzeczywistość.

Przez chwilę świat zniknął i był tylko on oraz jego własne myśli. Mogłoby to być zadziwiające w obliczu odgrywających się wydarzeń, gdyby nie wszechpotężna ciekawość szalonego naukowca kryjąca się w odmętach umysłów ludzi wiernych nauce.
Pierwszy eksperymentator z czasów prehistorycznych być może nawet włożył rękę w ogień, by zobaczyć co się stanie, jeśli tak zrobi.

Gdyby pomyślał o tym wcześniej, być może byłby w stanie zniszczyć wszystkie potwory. Wystrzelone ciśnieniowo pręty zmodyfikowane do haków luźnym łańcuchem połączone z Topolinem. Konstrukcja tłoka ciśnieniowego była prosta. Wystarczy pojemnik - przyjrzeć się najpierw spawom i zaproksymować wytrzymałość - dwie albo trzy rurki, opcjonalnie kolanko, prowizoryczny zawór, sklecony na szybko tłok.

Synchronizacja była kluczem. Wystrzał, trafienie, gwałtowne ruszenie, szarpnięcie. Dalej już tylko nauka.
Dzięki Newtonowi po zderzeniu ze ścianą potwory wylądowałyby na lub niedaleko samochodu, kilka celnych strzałów przyspieszyłoby wybuch.

Ewentualnie Topolino i pręt, ale wtedy Skrzydło musiałby być mistrzem kierownicy.
Przeprowadzenie wyimaginowanej prostej od podwozia przez maskę pod kątem w górę, przestrzelenie maski, pręt oparty o podwozie i nabijanie potworów na "ostrze" zakończone uderzeniem w ścianę. Ryzykowne. Trzy wybuchy uszkodziłyby Skrzydło.
Blokada na kierownicę z paska. Blokada gazu z rurki. Skrzydło musiałby skakać.

Obserwował jednocześnie postęp płomieni. "Sporo" czasu szybko się kurczyło i ciężko było jednoznacznie wskazać czas, po którym nastąpi eksplozja.
Ale od tego właśnie są metody przybliżania.

Wrzucił pręt w ogień. Dobrze by było, gdyby zaczęli się oddalać w dość szybkim tempie mniej więcej...
-Już - mruknął do siebie.

-Za chwilę samochód wybuchnie! Uciekamy! - poinformował z jakimś dziwnym spokojem z wolna wychodząc ze swojego świata rozmyśleń.

Podbiegł do Doktorka zarzucając sobie na ramię jedną jego rękę, by razem ze Skrzydłem móc łatwiej i sprawniej wyprowadzić siebie oraz poranionego Doktorka.

Nagle samochód eksplodował!

-Przynajmniej będzie potrzebował nowego munduru - rzekł Janusz Kowalski, a Sprzęgło skrzywił się paskudnie.
Kolejny raz ten sam błąd - nie zabili van Thornowej mendy. Strzał w głowę nie załatwiał sprawy.

Jeszcze paskudniej skrzywił się, gdy doszło do niego, że właśnie taki strzał całkowicie załatwiał sprawę.
Wystarczyło strzelić mu w łeb jak tylko przylazły i poczekać aż się obudzi...

Z kolejnego zamyślenia wyrwało go nieznajome słowo: "Purgatydy".
To te monstra miały jeszcze jakąś nazwę?

Szybkim krokiem podążyli za Januszem, którego ruchy Wilga obserwował z uwagą. Przede wszystkim zwracał uwagę na rysowane przez niego symbole. Kowalski narysował coś, co Sprzęgło już gdzieś widział. Tylko gdzie?
Za drzwiami pojawił się betonowy korytarz, zaś jego długość kompletnie nie pasowała do rozmiarów budynku. Tak jak pod willą.
Czy to właśnie tam widział ten znak?

Na końcu korytarza, po prawej stronie, gdy Janusz za pomocą kolejnego symbolu otworzył następne drzwi Albert zobaczył duży, względnie skromny salon, który musi być niewątpliwie bardzo wygodny w użytkowaniu.

Posadzili Doktorka na fotelu zgodnie z zaleceniem, zaś Sprzegło jedynie krótkim skinieniem głowy podziękował za ofertę alkoholu.
Jedyne, czego teraz potrzebował, to chwila ciszy i spokoju, by mógł przeanalizować to, co się stało tej nocy.
Odszedł na bok siadając w fotelu niedaleko wyłożonego kaflami pieca.

Nagle ściany zadrżały, a niewidoczne do tej pory symbole pokrywające ściany zabłysły czerwienią i srebrem.
Wstał powoli przyglądając się im. Każdy miał dokładnie ten sam wzór odpowiadający piśmie z notesu. To był ten sam język. Niewątpliwie.
Przyglądał się im do chwili, w której zgasły i jeszcze przez krótki moment analizując z pamięci ich wzory i kształty. Następnie ponownie usiadł zagłębiając się nieco w siedzisku jakby chciał zniknąć, by nikt nie rozpraszał jego myśli.

Rozmowy odbywające się za jego plecami prowadzone były jakby z oddali, a mózg Sprzęgła wyłącznie odruchowo rejestrował ich treść, ale nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi.
To, że Janusz był swego rodzaju przełożonym Tadeusza zostało zepchnięte na dalszy plan, choć dalej sama postać Tadeusza nie wzbudzała pozytywnych wspomnień.
Zostawić Stryja... Aż do tej chwili nie podobał mu się ten pomysł.

Nagle zamarł na wieść Doktorka. Jak to nie żyła?!
Z uwagą kątem oka przyglądał się scenie, która miała miejsce. Kolejny znak, krzyk Loni, która jednak żyła. Lub ożyła. W tej chwili wszystko mu było jedno.

-A wy? Czy pójdziecie ich drogą, naszą drogą, by walczyć z Thule i tymi, którzy ich stworzyli? - zapytał Janusz.

-To co robimy? - tym razem pytanie dobiegło od Skrzydła.

-Gdzie jest haczyk? - dobiegł głos zza oparcia fotela. Wstał.

-Oferujesz nam "moc" zabicia "niezabijalnych" i jednocześnie stanie się "niezabijalnymi". W przenośni oczywiście. Gdzie jest haczyk? Stanie nam do pomocy Szatan czy inny demon lub Belzebub w zamian za duszę? Stwór żywiący się naszym chi? Cokolwiek innego? Mam oddać kontrolę nad sobą cokolwiek innego? - zapytał Wilga.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 27-10-2013, 15:30   #214
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
POST WSPÓLNY

Wszystko zdawało się być proste, byli naćpani. To jedyne wyjaśnienie jakie przychodziło mu do głowy, uświadomił sobie to dopiero teraz gdy mieli chwilę wytchnienia. To co ich spotkało nie mogło się wydarzyć naprawdę, takie rzeczy się ni zdarzają. Pytanie tylko kiedy? Wszystko zaczęło się od ataku tych poczwar. Może Niemcy testują nową broń biologiczną i liczyli że oni sami się wystrzelają biorą się za potwory? Nie, to nie to. Gdyby byli tam Niemcy nie uciekli by tak łatwo. Może an Thorne miał coś przy sobie, jakiś niewielki flakonik którego nie znaleźli podczas pobieżnego przeszukania? Teraz jednak nie był w stanie tego sprawdzić. Powiódł wzrokiem po pozostałych starając się odczytać z ich twarzy co oni o tym wszystkim sądzą. Na koniec zatrzymał się przy Kowalskim, co to za jeden?

- Żyd. Ale swój. - mruknął Beniaminek wyjaśniająco podążając za wzrokiem Krzyżewskiego. Mazur sprawiał wrażenie starego, zagubionego i zmęczonego, jakby przez ostatnią godzinę posunął się z dwadzieścia lat.

Zygmunt zobaczył człowieka którego już kiedyś widział .. powoli rozjaśniało mu w głowie. Przypomniał sobie. Tak, to był mężczyzna który opowiedział im o Sybilli. Ale co on tu robi, i gdzie teraz są? - zadał sobie pytanie powoli rozglądając się wokół. Gdy zobaczył leżącą na sofie Lonie, natychmiast chciał do nie ruszyć, ale jedynie skończyło się na przeszywającym bólu w klatce piersiowej i głośnym jęku.
- Ojej - stęknął Doktorek. - Gdzie jesteśmy?

- W bezpiecznym miejscu, przynajmniej na ten moment - odpowiedział gospodarz.

Beniaminek przez chwilę przyglądał się tempo zawartości sporego kieliszka z wódką, po czym bezceremonialnie opróżnił go duszkiem. Po czym ponownie skierował wzrok na Janusza.
- Rozumiem, że pytanie o Tadeusza nie było pytaniem, tylko popisywaniem się wiedzą. Co do reszty: nie mam pojęcia skąd się wzięły te, jak je nazwałeś… psy. - Taak, jakież proste i wygodne wyjaśnienie. To były psy. Purgatydzkie, czy jakie tam, pewnie bezpańskie. Przez jedną krótką chwilę Beniaminek był skłonny nawet zapomnieć, że nie miały głów i krwawiły ogniem. Bardzo krótką, umiejętność mózgu do autoogłupiania miała swoje granice, nawet u prostodusznego Mazura. - Zgaduję, że wezwał je Thorn. To czego od niego chcieliśmy zniknęło ze stołu razem z nim. Nic z TYCH rzeczy, po prostu potrzebowaliśmy z nim pogadać jak okupowany z okupantem, kody, hasła, takie tam przyziemne sprawy.
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 27-10-2013, 17:26   #215
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Ciemność, w której ją pozostawili była tym, czego zmysły Tuni potrzebowały, żeby przeanalizować to co się stało. I żeby naprawdę nie zwariować. Oddychała głęboko powstrzymując odruchy wymiotne na wspomnienie widoku z „tamtego” szpitala.

Przekroczyła granice poznawcze zwykłych ludzi. Przez Izabelę i jej bursztyn jej oczom ukazała się inna… straszliwa rzeczywistość rodem z horrorów. Z jednej strony nienawidziła Izabeli , za to, że znalazła się w sytuacji takiej ja obecna, za strach, który paraliżował jej ciało. Jednak jako człowiek myślący kategoriami naukowca, niedoszłego lekarza, musiała przyznać, że otrzymała niespotykaną szansę.
Szansę na wyjaśnienie zjawisk, których i tak doświadczyli, a których nie mogli wytłumaczyć czy zrozumieć. Jak choćby tamtych w willi.

To straszliwe obrzydlistwo, które ukazało się jej oczom w gruncie rzeczy nie było bardziej przerażające niż okupacja hitlerowska, która była jej rzeczywistością. Przybierało jedynie inną formę.

Bała się. Owszem. Była przerażona. Ale czy nie znała już tego uczucia? Czy nie doświadczała codziennie widoku krwi, przemocy, bólu i kontaktów z potworami? Nie były one co prawda stworami o siedmiu oczach, ociekającymi śliną i prezentującymi ostre jak sztylety zęby, ale dążyły do tego samego. Do zadawania bólu, cierpienia i pławienia się w strachu, a w końcu do eksterminacji wielu ludzi.

Dziewczyna szarpnęła pasami. Trzymały diabelnie mocno. Spróbowała uwolnić ręce, ale opaski zaciśnięte były zbyt dokładnie.

Cóż teraz przyjdzie jej z tej wiedzy? Wkrótce wywiozą ją do obozu śmierci. A stamtąd nie było ucieczki. Gdyby tylko ta wizja przydarzyła się w innych okolicznościach. A tak zrobiła z siebie kompletną idiotkę i co gorsza sama wplątała się w najgorsze bagno.

Tunia zawyła z wściekłości.

Pomyślała o reszcie zespołu, o ludziach których zawiodła opuszczając akcję. Pomyślała w końcu o Doktorku, z którym straciła kontakt, kiedy zjawił się Przewodnik i kiedy straciła przytomność.

Co teraz będzie? Jak uciec od przeznaczenia? Jak choćby przekazać komuś to czego doświadczyła? Co jeszcze może zrobić??????
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 27-10-2013, 17:29   #216
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
POST WSPÓLNY

Doktorek przysłuchiwał się z uwagą słowom Beniaminka. Pamięć wracała … Psy? Próbował skojarzyć określenia z tym co miał w głowie, z tym co go o mały włos nie zabiło … - Przecież to nie były psy. - wyszeptał pod nosem, bardziej do siebie niż do rozmawiających.
- Co z Lonią? - wrócił szybko do osoby której stan go niepokoił. - Jest ranna? czy poważnie … Pomóż mi wstać. - dalej próbował “się uruchomić” pomimo dyskomfortu fizycznego jaki odczuwał.

Gdy tylko do skrzydła dotarło że nic mu nie grozi. Na razie miejsce w którym przebywają jest bezpieczne, więc i on zaczął się rozluźniać. Spuścił podejrzliwy wzrok z gospodarza i mimochodem zamkną powieki. Był zmęczony. Cała noc w napięciu, porwanie, nocne czuwanie przy tym Niemcu i potem te halucynacje. Oj Krzyżewski w coś ty się wpakował. Momentalnie stracił przytomność. Jego umysł rozpaczliwie potrzebował tej chwili by poukładać sobie te wszystkie wydarzenia, nic więc dziwnego że sny miał niespokojne, płytkie. Co jakiś czas jękną cicho, gwałtownie spiął rękę lub nogę. Takie podrygi były sporadyczne, ale gwałtowne.

- Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana - powiedział gospodarz dając im chwile ochłonąć. - Trwa wojna. Ale inna, niż ta, w której uczestniczycie. Chociaż ta z Niemcami to cień tej prawdziwej, jej odbicie w świecie ludzi. Ja jestem ... jakby ... żołnierzem w tej wojnie. chociaż do tej pory, przed jej wybuchem, pełniłem nieco inną funkcję. Ale sprawy się pokomplikowały, wymknęły spod kontroli i zrobiło się nieprzyjemnie. Wszędzie.

Sięgnął po alkohol, podobnie jak Beniaminek.

- Obserwowałem was od tej sprawy z Sybillą. Uważnie. Widziałem, jak wasze wybory prowadzą mnie prosto do mnie. Do mojej sprawy. dlatego wysłałem do was Tadeusza. Waszego dowódcę. To, jak poradziliście sobie z purgatyckim ścierwem, daje dowód tego, jak wyjątkowi jesteście. Jaki tkwi w was potencjał.

Alkohol zniknął w gardle mężczyzny.

- Van Thorne ... nie był człowiekiem. Podobnie jak kilku innych Niemców z organizacji Thule. To sojusznicy nazistów, których tak bardzo chcecie pokonać i zniszczyć. Ale nie uda się wam. Nie macie z nimi szans. Chyba, że ... chyba że - widać było, że to co mówi sprawia mu wielką trudność.

Nalał sobie kolejną szklaneczkę bimbru i wypił szybkim łykiem.

- Chyba, że zaczniecie walczyć z nimi ich metodami.

Spojrzał na Beniaminka. Dowódcy wydawało się, że oczy mężczyzny są żółte.

- Stać się podobnym do tych z Thule? Poczuć siłę, jaką daje prawda. Przeciwstawić legionom wroga przyłączając do sił, które tak aktywnie wspierają polskie podziemie.

Wstał z krzesła, w jakiś niepojęty sposób górując nad nimi.

Doktorek w tym czasie dogramolił się do Loni. Sprawdził puls dziewczyny drżącą ręką, ponowił czynność coraz bardziej nerwowo, coraz bardziej rozpaczliwie. Włożył w to badanie całą swoją wiedzą wyniesioną ze studiów medycznych. Po chwili miał już pewność.

- Ona ... ona nie żyje - powiedział głucho, wbrew sobie obwieszczając innym straszną prawdę.

Najpierw to co dotarło do jego mózgu, przeszło od opuszków palców, nerewami do głowy, do ośrodków identyfikujących bodźce, przerobione zostało na impulsy które zostały odczytane, że brak jest czynności życiowych. Paraliż, panika, taka nie wyrażona żadnym gwałtownym ruchem, panika w głowie, pęd myśli które niszczyły wszystko co przez ostanich kilkadziesiąd godzin powstawało, kiełkowało.
- Ona na Boga nie oddycha, nie bije serce … - zaczął powtarzać głośniej i głośniej. Zbierając całość sił zaczął ją potrzasać, niczym śpiącą.
- To nie może być, nie …!
Doktorek nie był w stanie analizować informacji o Thule, o von Thornie. Teraz dramatycznie nie chciał żeby to była prawda. Powtórzył w głowie: “Jaką siłę daje prawda.” - Jaką! - wykrzyknął wręcz. - Gówno prawda. - wił się wręcz koło ciała dziewczyny nie mogąc nic zmienić. W końcu opadł na ziemię i przysiadł opierając się plecami o Lonię.

Gospodarz podszedł do ciała, przy którym siedział Doktorek.
A ten znów ujrzał nie człowieka, lecz ... wielką, pofałdowaną górę sadła.
Przypominała jedną z rycin, którą widział w notatkach SS-mana zabitego przez niego pół roku temu w piwnicy. Tego samego, który ponoć nadal żył.


- Czy wybierzesz za nią? - zadudnił w stronę Doktorka. - Wybierzesz życie dla niej? Czy pogodzisz się z jej śmiercią?
Nie rozumiejąc zapewne do końca znaczenia słów wypowiedzianych teraz i w aspekcie tego co padła kilka chwil wcześniej natychmiast odparł
- Tak, życie dla niej wybieram! Oczywiście że tak, żeby nie wiem co …. - wbił wzrok w tą niezwykłą postać.
- A podążysz za nią tą drogą. Będziesz walczył u jej boku w waszej wspólnej sprawie. By pokonać tych, którzy najechali twój kraj, którzy mordują twój naród?

- Będę. - zaczynało przybierać to charakter przysięgi, przymierza, ale Doktorek nie wycofywał się. - Będę, powtarzam. Będę walczył. - potwierdził zdecydowanie.

Mężczyzna pokiwał głową. A potem przyłożył palce do czoła Loni. Nakreślił nimi jakiś znak, wypowiadając niesamowicie niskim tonem jakieś skomplikowane słowa. Słowa, które zdawały się wibrować w kościach, przenikać ciało słuchacza na wskroś.
Kiedy skończył Lonia wrzasnęła, jakby w potwornym paroksyźmie bólu, a potem usiadła, krzycząc i wpatrując się we wszystkich nieprzytomnym wzrokiem.

Zygmunt patrzył z uwagą. Oczy miał szerokie jak nigdy. Był pewien … no to już kolejny raz był pewien, że ktoś nie żyje … a tu proszę. - O Boże. - wymamrotał w kierunku Loni. - Dzięki Ci.

- A wy? - mężczyzna spojrzał na pozostalych, poza Doktorkiem. - Czy pójdziecie ich drogą, naszą drogą, by walczyć z Thule i tymi, którzy ich stworzyli?

Potem Zygmunt zwrócił głowę w stronę przyjaciół, czekając na ich reakcje. Czekał. Dziwne, to było bardzo dziwne ale odczuwał coś w rodzaju spokoju gdy słuchał słów człowieka który przywrócił do życia Lonię.*

Skrzydło wyrwał się z koszmaru podrywając gwałtownie. Puls miał nieco przyśpieszony
, ale zrazu się opanował i z zadowoleniem dostrzegł ze Lonia już odzyskała przytomność. Rozejrzał się i z rezygnacją stwierdził że część z sennych mar odnajdywała potwierdzenie w rzeczywistości. Ciągle miał przed oczami te demony i ich płonącą krew. Powoli spróbował wstać. W pierwszej chwili zakręciło mu się w głowie, i miał mroczki przed oczami ale po kilku sekundach krew na powrót zasiliła jego mózg w tlen. Wprawdzie przysną na kilka minut, a sam sen nie przyniósł ukojenia to utwierdził go w przekonaniu że z powodu ostatniej misji nie zmruży oka przez najbliższy tydzień. Przyparł plecami do ściany i schował ręce do kieszeni.
-To co robimy?
Z jakiegoś powodu miał wrażenie że przespał coś ważnego, dało się to odczuć po minach towarzyszy. Wolał jednak udawać że nie spał i jest zorientowany w sytuacji.
 
Felix jest offline  
Stary 29-10-2013, 22:05   #217
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
TUNIA

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UMGl8zWG3H8[/MEDIA]

Obudziły ją wrzaski i krzyki. Straszne. Pełne strachu i przerażenia graniczącego ze zwierzęcą stroną ludzkiej natury.

Drzwi do jej pokoju otworzyły się również. Wpadły przez nie strażniczki w niemieckich mundurach i dwóch żołnierzy. Pasy zostały rozpięte, a ona bezceremonialnie i brutalnie podniesiona.

Na korytarzu ktoś krzyczał. Wył potępieńczo. Jakaś kobieta. Ktoś, po niemiecku, kazał jej się zamknąć. Nie posłuchała. Strzał uciszył krzyki.

Pod Tunią ugięły się olana. Upadła. Jedna ze strażniczek kopnęła ją. Czubkiem buta, jak psa. Tunia zawyła z bólu. Inna strażniczka chwyciła ją za włosy, prawie je wyrywając, wypchnęła na korytarz z taką siłą, że Tunia o mało nie połamała sobie kości twarzy na przeciwległej ścianie.

Z przerażeniem obserwowała to, co dzieje się wokół niej. Na ludzi, których podobnie jak i ją, Niemcy wypchnęli na korytarze, wywlekali z łóżek.

Dusiło ją w piersiach. O mało nie zwymiotowała zawartości niemal pustego żołądka. Nie była jedyna, tylko obok kilkoro ludzi nie wytrzymało. Jakaś najwyżej dwunastoletnie dziewczynka płakała rozdzierająco. Niemiecki oficer SS podszedł do niej energicznym krokiem, wbił dziecku w usta lufę pistoletu i pociągnął za spust. Krew i szczątki głowy dziecka ochlapały jakiegoś mężczyznę w bandażach.

Na znak dany przez SS-mana popędzono ich korytarzem na dziedziniec szpitala.

Tunię oślepiło słońce. Był dzień! Piękny, słoneczny, ale mroźny.

Wszystkich chorych i rannych, a także część personelu spędzono pod ścianę budynku.

- W imieniu Trzeciej Rzeszy, za zamordowywanie wczorajszej nocy przez polskich bandytów oficera niemieckiej armii, pułkownika Reinharda von Thorna Generalny Gubernator w odwecie, aby udaremnić podobne akty terroru, skazuje na śmierć dwustu Polaków.

Wiedziała, co się zaraz stanie. Czuła to.

Inni też. Zaczęli błagać. Krzyczeć. Złorzeczyć Niemcom, żołnierzom podziemia, Bogu. Płakać. Krzyczeć, że są chorymi i cywilami i że tak nie wolno. Tunia już wiedziała.

Widziała postać Przewodnika. Stał kilka kroków obok niej, w tłumie. W tym samym poszarpanym odzieniu. Tak, jak pierwszy raz widziała go w kościele, gdy przybył na jej wezwanie, zdawałoby się wieki temu.

Rozejrzała się po raz ostatni po pięknym ogrodzie szpitalny. Po jesiennych drzewach rosnących kawałek dalej, za linią Niemieckich żołnierzy.

Było pięknie. Powietrze było tak zimne. Tak czyste. Nawet szkoda.

Trzy ciężarówki odsłoniły swoje plandeki. Pokazały trzy śmiercionośne karabiny.

Wrzaski stały się głośniejsze. Bardziej przeraźliwe.

Lufy plunęły ogniem. Kule kosiły ludzi, jak zboże. Rozrywały ciała, gasiły wrzaski, zabijały bez litości, tak samo, jak SS-mani, którzy naciskali spusty z wprawą przesuwając lufy broni, przenosząc je na kolejne cele.

Tunia oberwała kilka pocisków. W pierś, w brzuch, w ramię. Padła, pomiędzy ciała.

Widziała błękit nieba, próbując oddychać, łapać w płuca coś więcej niż krew, która je wypełniła.

Gdzieś, jak przez mgłę, z oddali, słyszała odgłosy strzałów.

Jakiś cień zasłonił jej niebo i słońce. A potem SS-man dobił ją strzałem w głowę i światło zgasło wraz z życiem.



WSZYSCY, POZA TUNIĄ


Zgodzili się na dziwną propozycję. Jedni chętnie, drudzy bardziej opornie. Jedni kłócąc się i targując, inni po prostu – wiedzeni instynktem, wiedzeni chęcią wyrównania szans.

Janusz przyglądał się im ciekawie. Jakby dokonując oceny. Nie podobały im się te spojrzenia, ale czuli, że jest już za późno.

Mieli rację. Notes poprowadził ich wszystkich w stronę, z której nie było odwrotu. Pokazał im rzeczy, których nikt przy zdrowych zmysłach zrozumieć nie mógł.

Jasnowidzenia. Demony. Ludzie wracający z martwych. Miejsca, których nie było. Potwory, których jedynym celem zdawało się być niesienie cierpień i śmierci ludziom.

Świat stał się koszmarem, nie tylko ze względu na wojnę, ale rzeczy od niej … straszniejsze.

Tylko Skrzydło się wahał. Tylko on nie był zdecydowany. Tylko on. Jako jedyny.

- Zatem, niech tak będzie – powiedział ich gospodarz i nagle zamiast niego ujrzeli to, co widział wcześniej Doktorek w przebłyskach swej wizji.

Potężną, przerażająca postać – monstrualnie rozdętego spaślaka, z wielkimi fałdami skóry, potężnym bebechem i łysą, zdawałoby się niewielką głową w stosunku do reszty cielska. Z rozwartych, wyglądających jak obsceniczna szczelina ust grubasa wystawał wielki, ruchliwy jęzor.

- Jam jest Elsafbet – liktor służący potężnemu Netzachowi, Archontowi Krwawej Wieży. Niniejszym jako jego posłaniec i pomazaniec naznaczam was pieczęcią Legionu Nieustępliwych. Staniecie się żołnierzami Netzacha, a ja waszym dowódcą.

Poderwali się z miejsc przerażeni tą nagłą manifestacją grozy. Sięgnęli po broń. Wolno! Za wolno! Wszystko wydawało się dziać za wolno.

Głos stwora, który kazał zwać się liktorem, dudnił im w uszach, ogłuszał, zadawał potworny ból.

Nagle poczuli, jak coś płonie im w piersiach, jak dławi, jak wypala od środka.

Padli na ziemię, wijąc się w konwulsjach, wrzeszcząc z niewysłowionej agonii.

Wszyscy, poza Skrzydłem, który stał oniemiały i niezdolny do ruchu pośród tej straszliwej sceny.

Widział, jak od środka ciała jego towarzyszy broni pali ogień. Widział, jak z ust rozwartych do krzyku wydobywa się dym, jak z oczu płynie krew. Chciał krzyczeć, jak oni, ale w zaschniętych ustach zabrakło mu śliny.

- Poprzez śmierć w Iluzji odrodzisz się dla życia w Legionie – grubas poruszał się nadzwyczaj szybko, jak na jego rozmiary i tuszę.

Podszedł najpierw do Skrzydła i chwycił go za twarz unosząc w górę, niczym szmacianą lalkę. Skrzydło zamachał nogami w daremnej próbie wyswobodzenia się.

- Poprzez śmierć – liktor spojrzał mu w oczy i Skrzydło …ujrzał garaż, z którego ich wyprowadził.

Ujrzał sforę piekielnych monstrów rzucających się na nich z kłami, pazurami. Ujrzał, jak Doktorek pada z wyprutymi trzewiami. Ujrzał, jak jemu samemu kawałki szkła kaleczą twarz, a kiedy wyskakiwał z samochodu, jeden a potworów wskakuje na plecy i łamie kark. Leżąc ujrzał scenę z miejsca, w którym odnalazły ich bestie z piekła rodem, nieco inaczej, niż ją zapamiętał.

Widział modlącego się Beniaminka, któremu jeden z potworów rzuca się do gardła i krew tryskającą z rany. Widział Lonię padającą na betonową podłogę i tył jej czaszki, zmiażdżony od uderzenia o fragment filara. Widział Sprzęgło, który próbował uciekać, nim wybuchający samochód nie rzucił nim na ziemię, nie pozbawił przytomności, nie wydał na żer purgatydów.

Umarli. Jeden po drugim. Tam, w tym miejscu. A reszta była kłamstwem. Albo kłamstwem było to, co ujrzał teraz. Sam już nie wiedział.

- Poprzez śmierć! – liktor złamał mu kark i odrzucił, niczym dziecko w gniewie odrzuca niepotrzebną zabawkę.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-10-2013, 16:50   #218
 
Felix's Avatar
 
Reputacja: 1 Felix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodzeFelix jest na bardzo dobrej drodze
Nie zamierzał się na to piać. Nie prosił się o to co go spotkało, nie zabiegał o ten przydział i nie zajmował się tymi paranormalnymi bzdurami. Nie chciał tego wszystkiego. Dlaczego więc miałby się dobrowolnie pisać na coś takiego. Nie było mowy by się zgodził. Zwłaszcza nie wiedząc na co dokładnie, nie chciał się zobowiązywać przed obcym. Może gdyby poprosił go o to Beniaminek, lub ktoś komu bardziej ufał. Ale ten żyd którego pierwszy raz widział?
- Zatem, niech tak będzie
Po tych słowach czuć było że nie ma już odwrotu. Coś ciężkiego zawisło w powietrzu i bynajmniej nie było nic dobrego. Niespodziewanie żyd stał się jakimś monstrum. Robert zamarł z przerażenia. Dech mu zaparło i nie miał szansy nawet jęknąć lub krzyknąć z przerażenia. Był zamknięty w klaustrofobicznym pomieszczeniu z czymś takim, w dodatku bez broni. Lecz broń niewiele znaczyła. Widział jak jego towarzysze zareagowali sprawnie, szybko, tak jak on nie mógł. Lecz mimo tej sprawności i zdecydowania ich broń na nic się zdała. Padli zaraz wijąc się w bólu którego nie mógł sobie wyobrazić. Przyglądał się temu wszystkiemu z boku, jakby go to nie dotyczyło, chciał by żeby tak było. Udawał że cała sprawa go nie dotyczy, w końcu na nic się nie zgodził prawda? Jego mózg rozpaczliwie próbował uratować resztki psychiki izolując ją od tego co się działo. W efekcie stał jak słup soli obserwując tępo tę surrealistyczną scenę rodem z sennego koszmaru.
- Poprzez śmierć w Iluzji odrodzisz się dla życia w Legionie
Stwór zbliżył się do niego, gdyby chociaż miał gdzie uciekać, lub czym się bronić. Może wtedy miał by dość odwagi by się ruszyć, zareagować, jakkolwiek. Pochwycony szamotał się jak robak nabijany na haczyk. Było już za późno.
Ale ja się na nic nie zgadzałem! Puść mnie, Ja nie chcę! Nawet gdyby był w stanie wypowiedzieć swoje myśli, nic by to nie zmieniło.
- Poprzez śmierć
Następne wizje jakie napłynęły mu do głowy pełne były bólu i cierpienia. Żalu i rozpaczy. Nierównej walki i śmierci. Lecz ta śmierć zdawała się być lżejsza, lepsza bo szybsza. Brutalna, lecz prosta. Zapłakał. Nie wiedział co było prawdą, a co kłamstwem. Wiedział tylko że ma już wszystkiego dość. Chciał umrzeć i skończyć ten koszmar. W ostatniej chwili rezygnacji wspomniał Martę. Ostatnimi czasy nie miał czasu się z nią spotkać. Od kiedy trafił do nowego oddziału nie widział się z nią. Żałował tego straconego czasu. Gdyby dostał jeszcze jedną szansę, gdyby mógł do niej wrócić. Boże, jaki byłby by szczęśliwy. Łza spłynęła mu po rozgrzanym policzku. Niech się dzieje co ma się dziać. Coś chrupnęło. Robert Krzyżewski odleciał rozbijając się o ścianę i opadł bezwładnie wyginając się w nienaturalnej pozycji. Otwarte załamanie kręgosłupa wyglądało paskudnie, a krew wylewała się z niego litrami. Lecz czym jest śmierć?
 
Felix jest offline  
Stary 31-10-2013, 12:25   #219
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Nie protestowała, nie szarpała się, nawet nie starała się krzyczeć kiedy wypędzili ich wszystkich na zewnątrz. Paraliżował ją strach. Rozumiała świetnie co wrzeszczeli do nich w tym chrapiącym, ostrym języku jej matki. Wszystkich ich czekał ten sam los.

Może to i dobrze. Lepiej, niż miałaby trafić do obozu zagłady i tam zdychać z głodu, chłodu, wyczerpania albo tortur czy gazu. Kule bolą krótko. Już nie raz oberwała. Teraz zresztą było inaczej niż wtedy w tamtym lasku pod Warszawą. Wtedy bała się nieznanego, teraz wiedziała co ją oczekuje. Ten strach był inny.

Dostrzegła go w tłumie, w tym samym habicie jak wtedy kiedy miała zobaczyć Metropolis. Stał nieruchomo niczym posąg zagłady. Obojętny, zimny....potwór bez twarzy.
Popatrzyła na Przewodnika z jakimś zrezygnowaniem i zrozumieniem kiwając głową w geście potwierdzenia.

Ludzie wokół niej wyli jak dzika zwierzyna złapana w pułapkę, płakali modląc się o cud.
Tunia nie modliła się. Tunia po raz ostatni spoglądała na piękno tego świata i żegnała się z nim. Kolorowe liście opadały powoli z drzew. Przyroda umierała, aby odrodzić się wiosną, Tunia umierała odchodząc w nieznane. W zapomnienie.

Pierwszej kuli nawet nie poczuła. Kolejne wbiły się w jej ciało tak szybko, że ledwie zdążyła jęknąć. Poczuła ból, nagłą słabość, a potem jej oczy ujrzały błękit nieba.

Upadłam? – zdążyła pomyśleć ze zdziwieniem.

Czuła jak jej ciało oblewa ciepła i gęsta ciecz, a w głowie wirowało jak wtedy, kiedy się zasypia.

Aż w końcu jej twarz przesłonił cień i poczuła po raz ostatni przeszywający ból.

Światło zgasło.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 31-10-2013 o 12:40.
Felidae jest offline  
Stary 01-11-2013, 10:14   #220
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Po pierwszym zwykłym a jak dramatycznym ludzkim krzyku bólu, niemocy i porażki stało się coś. Niestety nie umarł, albo tak mu się wydawała, albo niestety dalej widział ....

Ostatnim co poczuł był dreszcz. Dreszcz z zimna, grozy, ze strachu który wypływał z oczu Janusza, z jego spojrzenia, ze słów które usłyszał.

Potem powoli widział co raz mniej. Miał wrażenie, że czerń zaczyna pokrywać jego pole widzenia. Od zewnątrz powoli nadciągała atłasowa, ciężka czarna kurtyna. Zakrywała nieuchronnie coś, jakiś akt, jak w teatrze- akt życia ... co raz mniej zostawało w środku, nieuchronnie co raz mniej widział ale to co widział stawało się co raz wyraźniejsze, i co raz więcej tam się działa. Jakby wszystkie demony, potwory, które zaroiły się przed jego konającymi oczami chciały jeszcze wyraźnie mu się pokazać, dać znać o swoim istnieniu. Nie był w stanie i całkowicie nie miał takiej potrzeby, żeby to rozumieć, był nie biernym świadkiem czegoś co nadchodzi, czegoś co właśnie się zwiastuje, to była wigilia armagedonu w środku XX wieku.

Zdążył jeszcze zobaczyć potworne sceny wątłości ciała ludzkiego. Rozbijana głowa Loni, rozerwane własne trzewia wylewające się tuż przed nim ... a to wszystko pozbawione bólu, smrodu i ... krzyku. Nie słyszał krzyku.

Kurtyna zasłoniła wszystko, zapanowała cisza i ciemność. Nie wiedział czy to on, czy to już nie on. Miał jedynie poczucie czekania ...
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172