Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2012, 16:46   #51
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post wspólny z Alaronem

Tłum na Karceraku pozwalał pozostać niewidzialnym, choć nieco utrudniał obserwację. Rozdzielili się - "Beniaminek" ruszył za targającym swoje tobołki szmalcownikiem, "Sprzęgło" chwilę później ruszył za nim starając się wypatrzyć potencjalny "drugi ogon".
Nie szli daleko. Parę przecznic dalej Kurzajko wszedł do przysadzistej, mansardowej kamienicy czynszowej. Ulokował swoje graty w suterenie, gdzie najwyraźniej mieszkał, potem znów wyszedł na ulicę i gwizdnął na przejeżdżającego rykszarza.

Raczej nieświadomie, ale sukinsyn mało ich nie zgubił. Najbliższy postój był na Karceraku, zdecydowanie za daleko, by wracać. Szczęśliwie, prawie przecznicę dalej, znaleźli parę sczepionych łańcuchem rowerów. Wysoce wątpliwa moralnie "pożyczka" odbyła się szybko i sprawnie. Brama była ciemna, a ukryty pod lekką marynarką vis "Beniaminka" miał solidny tłumik - łańcuch puścił za pierwszym strzałem. Po chwili znów złapali trop i z umiarkowaną gracją szusowali za Olgiertem Kurzajką, na tyle daleko na ile było to możliwe, by nie stracić go z oczu.

Jechali długo, aż na Powiśle. Ryksza w końcu zatrzymała się w jednej z bardziej obskurnych ulic w okolicy. Kurzajko długo targował się z rykszarzem, klnął, biadolił, łapał się za głowę. W końcu wściekły rzucił chłopakowi kilka monet rozsypując je po bruku i zniknął we wnętrzu obskurnego lokalu, pod którym stali.

Obaj AKowcy mętnie kojarzyli ten lokal. Miejsce spotkań sympatyków bolszewizmu. I to raczej reprezentacja owych "uciskanych mas", niż uniwersyteckich "socyjalistów" z wyższych sfer. Od komunistycznych bojówek po mniej lub bardziej zaangażowanych szeregowych robotników. I zapewne dziupla Gwardii Ludowej - a w każdym razie, gdy trzeba było skomunikować się z kimś od nich, to było jedno z najlepszych miejsc by zacząć szukać.
"Beniaminek" kochał tę bolszewicką swołocz równie głęboko co nazistowskich okupantów, jednak respektował rozejm zawarty ze względu na wspólnego wroga.

Z tego wszystkiego istotna była jednak jedna rzecz: obcy zwracali tu na siebie uwagę, nie mieli najmniejszych szans wejść do lokalu niezauważeni.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 15-11-2012 o 17:26.
Gryf jest offline  
Stary 15-11-2012, 18:02   #52
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Gruchanie gołębi siedzących na parapecie okna w jednym z mijanych przez Stryja i Tunię podwórek, przywróciło Natalię do rzeczywistości. Oboje ze Stryjem szli szybko, w milczeniu przeżywając w głowie jeszcze raz odbytą z profesorem rozmowę.



Przez malutką chwilę Tunia zapomniała o wojnie, o strasznej i przygnębiającej codzienności żeby zanurzyć się w zagadce, która zupełnie przez przypadek zmieniła to co robili do tej pory. To znaczy nie zupełnie zmieniła, ale nadała jakiegoś innego wymiaru. Jakby nagle z żołnierzy stali się rycerzami czy obrońcami czegoś w rodzaju św.Graala.
Tajemniczy notes z zapisami w języku aniołów zawierał coś dla czego inni ludzie gotowi byli mordować. Czy krawiec był pierwszą ofiarą? Na pewno nie...Gdyby tylko wiedziała co było jego zawartością!

No i nadal pojawiały się pytania, w jakim celu podziemie narażało tylu ludzi, żeby zdobyć ten notatnik. Zdobyć... a może ukryć?? Bóstwo, o którym mowa była w zapiskach było jakimś krwawym demonem przyjmującym ofiarę z małych dzieci...

Tunia spojrzała ukradkiem na młodszego kolegę. Stryj pewnie zastanawiał się czy Tarcza wiedział dla czego narażali życie.
No cóż. Rozkaz był rozkazem. Czy im się podobało czy nie, musieli dowiedzieć się co się stało ze zgubą i odzyskać ją.

Do Mącznej dotarli w pół godziny. Na szczęście na ulicach było w miarę spokojnie. Po krwawej kąpieli Fryce nabierały sił do następnego razu. Tunia znała tę okolicę z opowiadań kolegów.

Niedaleko kawiarni mieścił się skład węglowy, w którym zaopatrywali się tutejsi mieszkańcy. Tak było oczywiście przed wojną. Potem wszystko się zmieniło. Witek opowiadał jej, że w miejscu odbioru węgla dla Polaków pewnego dnia wywieszono kartkę: „Fuer Polen, gibt's keine Kohlen" (dla Polaków nie ma węgla). Na drugi dzień niewidzialna ręka zawiesiła obok kartkę o następującej treści: „Wir Polen scheissen auf eure Kohlen, wir sind zu stolz und heizen mit Holz" (my Polacy sramy na wasz węgiel – jesteśmy za dumni i palimy drzewem).
Zaśmiewali się z tego hasła przez następnych kilka wieczorów.Przynajmniej w ten sposób warszawiacy okazywali wrogowi, że nie utracili jeszcze dumy narodowej.

Samej kawiarni nigdy nie odwiedziła, ani o niej nie słyszała. Zresztą od czasu napaści hitlerowskiej na Polskę omijała raczej takie miejsca.
Pewnie dlatego mile zaskoczyło ją to wnętrze.

Najpierw przyjrzeli się ze Stryjem samemu budynkowi. W oknie nie było kartki typu "tylko dla Niemców", okna były prawie całe, a obejście dość czyste.
Kiedy w końcu weszli przywitał ich gwar polskiej mowy i zapach świeżo parzonej kawy.
Na przeciwko wejścia znajdował się szeroki bar, na którego końcu stał sporych rozmiarów patefon. Przed nim, jak żołnierze w szeregu poustawiane były szklanki i małe talerzyki.
Za ladą stał starszy mężczyzna i pucował ściereczką szklaną paterę. Jego oczy przez kilka sekund czujnie omiotły wchodzących, a potem ponownie skupiły się na naczyniu.

Przy małych drewnianych stolikach siedziało kilka osób pogrążonych w cichej rozmowie.
Ale wśród gości nie zauważyli poszukiwanego religioznawcy.

Jeszcze wcześniej Natalia ustaliła ze Stryjem, że na razie przyjrzą się temu miejscu i nie będą wypytywać kelnerek o znajomego profesora. Nie chcieli spłoszyć swojego celu ani narażać bezpieczeństwa profesora. Tunia liczyła na łut szczęścia, bo skoro Pawłowski był stałym bywalcem "Małego Młyna" to mieli sporą szansę tutaj go spotkać i wyśledzić gdzie mieszka i z kim się spotyka. A może i Żytko się pojawi?

Zajęli więc miejsce w rogu, przy jednym z wolnych stolików i zamówili dwie kawy.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 16-11-2012, 16:34   #53
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Beniaminek kolejny raz pokazał się ze swej najlepszej strony. Nie można było odmówić mu odwagi przy dobrowolnym zgłoszeniu się do towarzyszenia Albertowi. Nowy członek komórki mógł być kimkolwiek. Nawet zdrajcą ukrywającą się przed Cichociemnymi. Na wąsatym mężczyźnie spoczęła odpowiedzialność wobec pozostałej jej części, w której ramach znajdował się sam Inżynier.

Był kotem w worku, więc postanowił nie podejmować żadnych decyzji. Nie mógł być źródłem ewentualnego niepowodzenia, ale jednocześnie sama bierność mogła okazać się szkodliwa.
Niemniej doświadczony umysł Beniaminka ułożył całkiem zgrabny plan, dla którego Sprzęgło nie mógł znaleźć lepszej alternatywy.

Z lekkim uśmiechem nie wniósł żadnych uwag. Żadnych nie miał.
Natychmiast wyruszyli na Karcelak niewiele ze sobą rozmawiając, lecz cisza w najmniejszym stopniu nie była niezręczna.

Kiedy zbliżali się do bazaru Albert zdecydowanie nie stwierdził, iż nie nadaje się do rozmowy z rzeczonym Olgierdem.
Okazało się, że w równym stopniu zdolności w tym kierunku przejawiał Beniaminek, czyli plan należało zmodyfikować. Propozycja ponownie wyszła od strony towarzysza Inżyniera.

W chwilę później młody chłopak niósł ich przesyłkę z liścikiem Kurzajce, zaś oboje zajęli dogodne do obserwacji pozycje będąc skrytymi pod peleryną niewidką tłumu.
Okazało się, że szmalcownik w wielkim pośpiechu zwijał swe manatki i już po chwili był w drodze do wyjścia.
Za nim ruszył Beniaminek, ale Sprzęgło jeszcze czekał i obserwował znad czajniczka, którego właścicielka zarzekała się, iż był czystą porcelaną.
Może i był.
A może nie... Co za różnica?

Za jego towarzyszem nie ciągnął się żaden ogon, a przynajmniej Wilga żadnego nie dostrzegł, więc ruszył w śledząc dwójkę wyprzedzających go ludzi dla niepoznaki spoglądając z zainteresowaniem na stragany.

Nagle Olgierd Kurzajko złapał rykszę!
Tego inżynier nie przewidział. Skrzywił się lekko przyspieszając kroku w kierunku Beniaminka już zmierzającego w stronę dwóch rowerów.
Przelotnie spojrzeli na siebie, zaś Beniaminek przestrzelił łańcuch pistoletem z tłumikiem, po czym oboje odjechali nimi jak swoimi.

Długo śledzili swój, który jak się okazało, jako miejsce przeznaczenia wybrał Powiśle, a konkretnie do knajpy... będącej epicentrum bolszewizmu.
Sprzęgło roześmiał się cicho. Mało im było przeciwności.

Po raz kolejny inicjatywą wykazał się wąsaty towarzysz proponując dwie opcje, lecz tym razem matematyk zabrał głos sprzeciwiając się wejściu frontalnemu. To mógł nie być dobry pomysł, gdyż w najgorszym wypadku spaliliby całe przedsięwzięcie poprzez dekonspirację i spłoszenie.

Musieli poradzić sobie z zewnątrz...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-11-2012, 17:32   #54
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
- Mam zimną herbatę z mięty. Z dołu. Z apteki. Napijecie się? - spytał profesor wpuszczając dwójkę młodych ludzi do środka.
- Z przyjemnością - odparł Konstanty.
Tunia kiwnęła twierdząco głową i uśmiechnęła się w geście podziękowania.
Profesor wprowadził ich do niewielkiego pokoju zapełnionego po sufit książkami, a sam udał się do kuchni by zaparzyć mięty. W czasie nieobecności gospodarza Stryj przyjrzał się gromadzonym przez lata książkom. Lustrował wzorkiem tytuły i nazwiska autorów.
Natalia rozejrzała się z ciekawością po profesorskim pokoju. Taki widok zawsze kojarzył jej się z gabinetem ojca. Tam również pachniało starymi książkami, trochę kurzem, a trochę tytoniem.
W chwilach takich jak ta, zapominała na moment o tym, że była wojna.
Gdy profesor wrócił i zapytał czemu zawdzięcza tę wizytę, Stryj postanowił zagrać w otwarte karty, bez zbędnego owijania w bawełnę.
- Panie profesorze - zaczął - odwiedziliśmy pana w pewnej bardzo delikatnej i ważnej, nie boję się tego słowa, dla bezpieczeństwa kraju sprawie. Wiemy, że ostatnio zgłosił się ktoś do pana z prośbą o tłumaczenie pewnego tekstu. Przypuszczamy, że jest to tekst który został wykradziony polskiemu wywiadowi i zawiera tajne informacje. Chcieliśmy zapytać, co za ludzie go do pana profesora przynieśli i czy ma go pan tutaj w mieszkaniu.
Kobieta z wyczekiwaniem spojrzała najpierw na Stryja, a potem na Waśniewskiego. Stryj był bardzo bezpośredni, ale w przypadku tego człowieka nie było sensu krążyć wokół tematu.
- Hmmm - profesor zamyślił się przez chwilę. - Już mnie o to pytali nasi ludzie. Tak sądziłem że przyślą kogoś jeszcze. Siadajcie. Chętnie powiem, co wiem.

Zasiedli do stołu przykrytego wzorzystym obrusem. Widać było, że profesor za wszelką cenę próbuje zachować pozory normalności. Tak samo było w domu Tuni. Babcia dbała o niby mało istotne szczegóły, takie jak właśnie ten obrus, mimo, że na stole pojawiały się zaledwie marmolada z buraków i namiastka chleba.
- To było trzy dni temu. Wczesnym wieczorem. Pewien znajomy, doktor Pawłowski, odwiedził mnie w moim mieszkaniu. Spotkałem go na ulicy kilka dni temu, bo po wrześniu kontakt nam się urwał. Ale wcześniej znaliśmy się z uczelni. Więc, Pawłowski nie był sam. Towarzyszył mu jeszcze jeden mężczyzna. Wysoki, chudy. Jakoś nie wzbudzał mojego zaufania. Ubierał się trochę jak tajniak z Gestapo. Pawłowski przedstawił go jako Adriana Żytko. Ten Żytko pokazał mi nieduży notatnik. Zapytał, czy rozpoznaję może język, a jakim go zapisano. Powiedziałem, że i owszem. Bo był to język staroaramejski. Przynajmniej w znacznej części. Bo dalsze fragmenty to były jakieś kryptografy. Kiedyś, jeszcze jak bylem młodszy, przed Wielką Wojną, widziałem kiedyś coś podobnego, jak w tym notesiku. Na starych apokryfach religijnych. Znalem tylko jedną osobę, która potrafiła odczytać te pismo. Tak zwany język aniołów. To był profesor Aaron Oldstainer. Ale, niestety, profesor był czy też może jest Żydem. Sami wiecie, co najprawdopodobniej to oznacza. Może któryś z jego uczniów też znałby język aniołów. Może. Nie wiem. To samo zresztą powiedziałem temu całemu Żytko. Jako, ze zbliżała się godzina policyjna, Pawłowski i Żytko podziękowali i opuścili moje mieszkanie.
Z każdym słowem profesora oczy Natalii otwierały się coraz bardziej ze zdumienia. Przecież podziemie nie mogło posługiwać się językiem staroaramejskim po to żeby szyfrować jakieś informacje. To nie miało sensu. Cóż zatem zawierał tajemniczy notatnik? Czym było pismo aniołów?
To, co powiedział profesor bardzo zastanowiło Stryja. Wyglądało na to, że notatnik niewiele ma wspólnego ze zbrojnym podziemiem. Czy to możliwe, aby wywiad kodował swoje informacje w starożytnym języku, a tym bardziej szyfrem zwanym pismem aniołów. Od razu w głowie Konstantego pojawiło się pytanie, czy Tarcza wiedział co zawiera notatnik i dlatego milczał.
Ta cała sprawa stawała się coraz bardziej dziwna i tajemnicza. Konstanty przez dłuższą chwilę nie wiedział, co powiedzieć lub o co jeszcze zapytać.
- A czy ten Żytko zostawił u pana profesora notatnik? I czy udało się coś panu profesorowi z nich przetłumaczyć? - zapytał w końcu.
- Nie zostawił. Zabrał go ze sobą. Ale, myślę, jeszcze się odezwie. W Warszawie niezbyt łatwo trafić na dobrego lingwistę. Szczególnie takiego, jak ja - dodał nieskromnie. - Jeśli im zależy, wtedy na pewno się ze mną skontaktują. A ja dam wam znać.
- Nie zrobił pan odpisu choćby małego fragmentu, profesorze ? Albo czy może pamięta pan jakiś urywek, cokolwiek, co mogłoby naprowadzić nas na treść zapisu? - spytała nadal zaskoczona Tunia
- Niestety nie zrobiłem notatek. Ale .. to były apokryfy. Fragmenty o Molochu. Chyba. Bo dosłownie rzuciłem okiem.
- Molochu? Wybaczy pan moją ignorancję w tej materii.... czy to jakieś bóstwo żydowskie? - spytała nieśmiało.
- Nie. Nie żydowskie. Inne jego imię to Andramelech, jeśli dobrze pamiętam. Był bożkiem kananejskim. Czczony pod postacią byka. Składano mu ofiary całopalne z dzieci. Niektórzy sądzą, ze z żywych. A niektórzy, że z martwych. Żydzi, młoda damo, mieli tylko jednego Boga. Zawsze jednego Boga. To z ich wiary narodził się monoteizm.
- A czy ten Moloch, to nie to samo, co Złoty Cielec? - zapytał Stryj.
- Nie. Złoty cielec to posąg zrobiony przez samych Żydów podczas gdy Mojżesz na górze Synaj, gdzie jak wiecie otrzymał Dekalog od Boga, zaniepokojeni jego nieobecnością Żydzi poprosili jednego z nich, by stworzył im wizerunek Boga, który ich wywiódł z Egiptu, domu niewoli. I ów człowiek stworzył złotego cielca, czym zresztą, jeśli dobrze pamiętam ten fragment Pisma Świętego sprowadził na siebie gniew Boży. A Moloch to bożek, którego wielbili Kananejczycy.
- Rozumiem. A gdzie moglibyśmy znaleźć profesora Pawłowskiego? -zmienił temat chłopak.
- Doktora Pawłowskiego - poprawił odruchowo gospodarz. - Nie wiem. Wpadłem na niego przez przypadek. Nie zapytałem gdzie mieszka. Ale było to w kawiarni, tej przy Mącznej. Nazywa się “Kawiarnia Mały Młyn”. Możliwe że tam bywa częściej, bo wyglądało na to, że kelnerki go znają.
- A jeśli mogę zapytać, w jakiej dziedzinie specjalizuje się doktor Pawłowski? Czy to również lingwista?- wtrąciła Natalia.
- Jest religioznawcą. Teoretykiem. I ma drugi doktorat z historii starożytnej.
- A ten cały języka aniołów, to co to właściwie jest? To jakiś rodzaj kodu?
- Tak. To pewien rodzaj kodu. Chociaż są i tacy, którzy wierzą że to pismo prawdziwych aniołów. Sług Bożych.
- Hmmm... - mruknęła po cichu Tunia - panie profesorze, to mi trochę zalatuje mitologią starożytną, przepraszam za użycie tego typu sformułowania. Ten język, o którym pan wspominał... Skąd pochodzi?
Profesor zaśmiał się cicho.
- Niektórzy sądzą, że z Nieba, młoda damo. To pismo biblijnych aniołów. Język boskich żołnierzy.
- Nie bardzo rozumiem... - ścisły umysł Tuni buntował się na myśl o jakichś... teologicznych wymysłach - chce pan powiedzieć, że ludzie wierzą, że anioły mówiły we własnym języku?? Że w ogóle istniały... tak naprawdę na ziemi? - dziewczyna aż zachłysnęła się na myśl o takich teoriach - Ale... po co takie notatki podziemiu?? - dodała cicho. Wszystko w niej wrzało. Narażali swoje życie dla jakichś historyczno-mitologicznych bzdur, które nawet nie dotyczyły Polski? O co tu chodziło?
- Jeśli wy, zapewne żołnierze podziemia polskiego tego nie wiecie, to skąd ja, sympatyk tej walki, ale nie żołnierz, mam to wiedzieć - profesor wzruszył ramionami. - A co do wiary, młoda damo, to tak. Ludzie wierzą w to, że anioły miały własny język dany im przez Najwyższego. I że istniały, a nawet zstępowały pomiędzy nas, zwykłych śmiertelników. Nawet, przepraszam za śmiałość, miały dzieci z ziemskimi kobietami. Więc, jeśli zakładamy że Pismo Święte mówi prawdę, a przecież nie może być inaczej bo na tym opiera się fundament naszej wspólnej chrześcijańskiej kultury, to owszem, można powiedzieć, że anioły istniały na ziemi tak naprawdę. Proszę wybaczyć ten mentorski ton, młoda damo.
- Wie pan, ja wierzę głównie w to, co można zbadać szkiełkiem lub okiem, jak to się mówi - Tunia uśmiechnęła się przepraszająco - ale wierzę też, że istnieją niewytłumaczone zjawiska, czy jak kto woli cuda, więc może...- przerwała na chwilkę, żeby zaraz dodać - Ale chciałam jeszcze spytać o coś innego. Wspomniał pan o znawcy pisma aniołów, nazwisko brzmiało bodajże Oldstainer. Jeśli chcielibyśmy dotrzeć do jego uczniów, to gdzie można byłoby ich szukać? - Natalia wiedziała, że wybiega ponad zadanie, które przydzielił im Tarcza, ale notatnik zaintrygował ją na tyle mocno, że musiała się dowiedzieć czego szukają.
- Nie wiem, niestety. Oldstainer był ortodoksyjnym Żydem. Nauczał chyba tylko swoich. Chyba.
- A może pan profesorze opisać nam swego przyjaciela, no i tego Żytko? Może się to okazać pomocne. - spytał ponownie Stryj.
- Żytko był wysoki i bardzo chudy, jak już wspomniałem na początku naszej konwersacji, młodzieńcze. Taki wręcz , no nie wiem, wygłodzony. A Doktor Pawłowski - profesor wstał zsuwając okulary na nos. - Momencik.
Podszedł do jednej z komód. Poszperał chwilę w szerokiej szufladzie i w końcu wrócił do stołu z fotografią.
- Zdjęcie z sympozjum naukowego z marca trzydziestego dziewiątego - powiedział. - Z Łodzi. Proszę. Pawłowski to ten drugi od lewej. Niewiele się zmienił. Da się rozpoznać.
Twarz faktycznie była wyraźna. Łysiejący mężczyzna z charakterystyczną brodą jak Lenin i w sporych okularach.
- Możecie zatrzymać to zdjęcie, jeśli chcecie.
Tunia schowała zdjęcie do torebki mówiąc:
- Dziękujemy za wszystko panie profesorze. Niech pan na siebie uważa, ta cała sprawa jest bardzo dziwna, a ci ludzie niebezpieczni i bezwzględni.
- Dziękuję za czas, jaki pan nam poświęcił profesorze.
Oboje wstali i pożegnali się ze starym naukowcem.

Sprawa wyglądała na coraz bardziej tajemniczą. Notes z zapiskami w starożytnym języku, jakieś krwawe bóstwa, a w tle walka wywiadów, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Stryja.
Pierwszy raz od czasu przysięgi czuł się niepewnie i nie ufał swoim przełożonym. Sposób zachowania i wypowiedzi Tarczy budziły niepokój Konstantego. Czuł się wykorzystywany i bardzo mu się to nie podobało. Nie chodziło nawet o to, że ktoś naraża ich życie i zdrowie. To była w sumie codzienność. Chodziło o uczciwość i zaufanie. Jeżeli ktoś z góry uznał, że mają wykonywać ślepo rozkazy, nie myśląc przy tym kompletnie, to miał ich, zwykłych szeregowych żołnierzy, za idiotów. Takie podejście wcale się chłopakowi nie podobało. Przy najbliższej okazji będzie musiał porozmawiać jeszcze raz z Tarczą.

Gdy szli w kierunku kawiarni, Stryj odezwał się do Tuni:
- Musimy być bardzo ostrożni. Ta cała sprawa z notatnikiem, coraz mniej mi się podoba. Myślę, że ktoś nas wykorzystuje w jakieś swojej dziwnej grze. Nie wiem, czy to wywiad, czy ktoś z góry, ale wszystko wygląda podejrzanie. Ufam ci Tuni i dlatego o tym mówię. Uważajmy zatem, co i komu mówimy. Dobrze?
Spojrzał w oczy dziewczyny wyczekując potwierdzenia.

Gdy dotarli do kawiarni, postanowili przez jakiś czas ją poobserwować, by niepotrzebnie nie angażować obsługi, czy innych gości w poszukiwanie doktora. Skoro bywał on tutaj często, to istniała szansa, że go spotkają.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 16-11-2012, 21:39   #55
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY



Cytat:
Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.
Mark Twain
Szeroką aleją wysadzaną po obu stronach szpalerami drzew szedł niepozorny mężczyzna w płaszczu. Mimo żaru lejącego się z nieba w jakiś niepojęty sposób nikt nie zwracał na idącego uwagi. Ani mężczyzna w jasnej koszuli stojący w parku, ani kobieta, która była jego celem.

Za chwilę oczy mężczyzny i oczy kobiety spotkają się ze sobą. Mężczyzna wyjmie pistolet i wymierzy w stronę kobiety mówiąc:

- W imieniu Polski podziemnej jesteś skazana na śmierć za zdradę.

Kobieta spojrzy wylęknionym wzrokiem powie coś błagalnie, ale mężczyzna nie zawaha się. Naciśnie cyngiel. Padnie strzał i kula trafi ją prosto w głowę. Nikt nie ujrzy niepozornego mężczyzny w długim ciemnym płaszczu. Poza zastrzeloną kobietą.


STRYJ i TUNIA


Zajęli miejsce przy jednym ze stolików i zamówili dwie kawy. Jak para młodych, którzy postanowili miło spędzić to popołudnie.
Kawiarnia pachniała ciastem. Zapachy przywodziły na myśl utracone dzieciństwo. Rodzinne domy. Takie nie zburzone bombami i nie zniszczone w wojennej zawierusze.

Ceny za kawę były horrendalnie wysokie. Za dwie filiżanki zapłacili tyle, co za dwa albo i nawet trzy obiady. Ale trunek był aromatyczny, mocny i chyba tylko lekko zmieszany ze zbożówką. No i mogli posłodzić. Solidnie i bez oszczędzania. Wartość niedoceniana, kiedy wokół wszystko było poddane reglamentacji.

Obojgu młodym żołnierzom daleko jednak było do spokoju ducha. Dziwny notes, który mieli odzyskać budził ich niepokój. Zaprzątał myśli. Mieli złe przeczucia, co do tego zadania. I nawet „prawie prawdziwa” kawa nie mogła tego zmienić.

Kiedy zwątpili w powodzenie swojego planu i kelnerki zaczęły się im przyglądać podejrzliwie, gdy nie domawiali już niczego, pojawił się Pawłowski. Nie poznali go od razu, bo różnił się nieco od człowieka na fotografii.


Wydawał się doskonale znać ten lokal. Zamówił pięćdziesiątkę jakiegoś koniaku i usiadł przy stoliku, najwyraźniej na kogoś czekając. Zapalił papierosa i zaczął studiować menu, ale ze znudzoną miną.
W końcu do jego stolika przysiadła się młoda, piękna kobieta.

Przywitali się, jak starzy znajomi, pogawędzili chwilę. Dla Stryja coś jednak było nie tak w tej całej pozornie randce. Owszem, Pawłowski starał się zmniejszyć dystans, jakby czymś grał ale nieznajoma kobieta najwyraźniej daleka była od podzielania jego karesów. Wyczulony na takie rzeczy Stryj dopatrzył się jednak pewnej ... aktorskiej gry ze strony dziewczyny. Jakby próbowała coś ugrać podczas tego spotkania. I chyba jej się udało, po Pawłowski w pewnym momencie dość wprawnym ruchem przekazał jej jakąś kopertę. Równie naturalnym ruchem nieznajoma schowała ją do torebki. Przez chwilę jeszcze porozmawiała z doktorem a potem, pozorując koniec randki, wyszła z kawiarni.

Pawłowski dopił koniak do końca i rzucił na stolik pieniądze. Najwyraźniej też miał zamiar wyjść.



BENIAMINEK i SPRZĘGŁO



Starając się nie zwracać na siebie uwagi obserwowali spelunę, do której polazł Kurzajko. Klientela, jaka ją odwiedzała była, delikatnie rzecz ujmując, pożałowania godna. Obszarpańcy, którzy nawet przed wojną stali na marginesie społeczeństwa, zarabiając na życie działaniami raczej niezgodnymi z prawem. Złodziejaszki, rabusie, bumelanci. Hołota.

Patroli niemieckich było tutaj tak samo dużo, jak w innych częściach okupowanej stolicy. Raz nawet pojawił się motocykl z przyczepką, z której wyszedł jeden Fryc, by na chwilę zniknąć w spelunie. Kiedy wychodził w rękach trzymał dumnie dwie flaszki bimbru. Scenka nie tak znów dziwna w Warszawie.

Nic się nie działo. Nic, poza zwyczajowymi sprawami w takich jak ta dzielnica. Ktoś trzepał dywan, jakieś szczyle bawiły się w wojnę na ulicy, a inny – rudy i piegowaty bachor – wrzeszczał na nich, że jak się nie będą chcieli z nim bawić, to poskarży się pani Wasilewskiej. Kimkolwiek była Pani Wasilewska, musiała cieszyć się niezłą estymą wśród warszawskich uliczników, bo niechętnie, ale przyjęto rudzielca w szeregi.

- Będziesz frycem! – zdecydował najwyższy z dzieciarni, najwyraźniej nieformalny przywódca podwórkowej bandy.

Czas płynął leniwie i wydawało się, jakby Kurzajko przepadł w wyszynku. Już mieli zamiar podjąć się jakiś innych działań, kiedy zobaczyli go, jak wychodzi z szynku, na lekko chwiejnych nogach. Lecz nie na tak chwiejnych, jak na człowieka, który tyle czasu spędził w obskurnej melinie.

Nie oglądając się na boki podchmielony Kurzajko ruszył pieszo przed siebie. Najwyraźniej wizytę w knajpie szmelcownik uznał za zakończoną na dzień dzisiejszy. W głowach zarówno Sprzęgła, jak i Beniaminka pojawiła się niespokojna myśl – „po jakiego czorta szmelcownik lazł do knajpy taki kawał drogi wykosztowując się na rikszę, skoro teraz zanosiło się na to, iż ma zamiar wrócić do domu pieszo przez całą Warszawę.”.



DOKTOREK



Proceder, którym parała się Martyna Józefowska najlepiej uprawiało się wieczorem. Ale nie nocą, bo godzina policyjna obowiązywała każdego Polaka jednakowo. Przepustki otrzymywali tylko nieliczni z nich – najczęściej kolaboranci lub osoby współpracujące z nazistami na inne sposoby. Nie nierządnice.

Doktorek kręcił się w pobliżu miejsca, gdzie „urzędowały” kobiety upadłe i obserwował okolicę. Miał nadzieję, że robi to w sposób nie zwracający na niego zbytniej uwagi.

Co jakiś czas zerkał na zdjęcie Martyny starając się zrozumieć, co skłoniło tą ciemnowłosą i ładną kobietę do tego, czym się teraz zajmowała.

Wraz z tym, jak słońce przesuwało się bliżej dachów kamienic na ulicach pojawiało się coraz więcej „dam negocjowanego afektu”. I pojawili się niemieccy żołnierze. Najczęściej podoficerowie, których kariera zapewne wisiała na włosku i którym nie zależało na tym, by stracić reputację. Za kilka marek szukali łatwej, prostej przyjemności.

I wtedy ją zobaczył.

Stała pod jednym ze słupów ogłoszeniowych. Na razie sama. Na razie nie wypatrzona przez którąś z hien w nazistowskich mundurach.
Teraz miał szansę, by do niej podejść i zagadać.

Ale chyba podobnym zainteresowaniem obdarzył Martynę jeden z nazistów. Na razie stał i patrzył na dziewczynę, ukryty w cieniu bramy, ale coś w jego spojrzeniu spowodowało, że Doktorek poczuł dreszcz niepokoju.

Jakby wyczuwając na sobie spojrzenie Polaka Szwab wyszedł z bramy i miarowym, powolnym krokiem ruszył w stronę Martyny.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-11-2012, 23:06   #56
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z Armielem

Konstanty po szybkich ustaleniach z Tunią pożegnał się z nią i ruszył śladem kobiety, której doktor przekazał jakąś kopertę. Tak naprawdę Stryj nie wiedział, czy ma ona coś wspólnego z notesem, którego poszukiwali. Wierzył jednak, że sprawa jest na tyle ważna i tajemnicza, że nie zaszkodzi pójść tropem kobiety.
Szedł wolno i zachowywał spory dystans wobec niej. Nie chciał, by go zauważyła. Planował często zmieniać strony chodnika, po której szedł, by jeszcze bardziej utrudnić jej zauważenie czegokolwiek.

Kobieta kierowała się w stronę bardziej ruchliwych rejonów Warszawy, potem skręciła w stronę miejskiego parku, gdzie Stryj miał jedną ze skrzynek kontaktowych - ławkę w parku, na której o wyznaczonej godzinie czasami pojawiał się Tarcza. Idąca ściągała uwagę mężczyzn. Nic dziwnego. Była zgrabna i piękna. Temu zaprzeczyć się nie dało. Dziewczyna weszła do parku, gdzie śledzenie było nieco bardziej utrudnione. Park nie dawał osłony w postaci tłumu anonimowych warszawiaków.

Gdy tylko kobieta weszła do parku, Konstanty od razu pomyślał, że to nie mógł być przypadek. Widać miała ona doświadczenie w konspiracji lub wywiadzie, tak myślał chłopak. Jeszcze przez chwilę szedł za nią, by w pewnym momencie usiąść na ławce. Planował poczekać, aż zniknie mu ona z oczu, a potem samemu wejść pomiędzy krzaki i spróbować śledzić kobietę z ukrycia.

Wybrał ławkę, z której dość dobrze dało się obserwować sporą część parku. Obserwowana dziewczyna zatrzymała się na środku niewielkiego, zdobnego mostku przebiegającego nad parkowym potoczkiem. Wydawało się, że podziwia toń wody. Lub na kogoś czeka. Stryj stawiał na to drugie. Nie pomylił się. Spokojnym krokiem, przez mostek przemaszerował SS-man, który zatrzymał się na chwile przy obserwowanej dziewczynie.
Po krótkiej wymianie zdań i przypaleniu damie papierosa nazista ruszył w swoją stronę, a dziewczyna w swoją, dalej przez park.

Sprawa robiła się naprawdę poważna. Stryj na razie miał tylko kilka puzzli tej układanki i w żaden sposób nie mógł ogarnąć umysłem całego jej obrazu. Wiedział jedno. Wszystko zaczęło się niezmiernie komplikować. SS-mana znał z widzenia, ale nie potrafił sobie przypomnieć, jak ten się nazywa. To teraz w sumie nie miało, aż takiego znaczenia. To mógł sprawdzić później. Teraz najważniejsza była kobieta, która po spotkaniu z Niemcem ponownie ruszyła przed siebie.
Stryj ostrożnie także wstał i wolno ruszył jej śladem. Trzymał się w znacznej odległości i możliwie, jak najbliżej jakiś krzaków, czy też drzew, by w krytycznym momencie móc się za coś schować.
Chciał dojść za kobietą, jak najdalej, by móc później ustalić jej tożsamość.

Upał lekko zależał. Znak, że zbliżał się wieczór. Ale powietrze nadal było nieruchome i gęste. Jak przed burzą. Park pachniał roślinnością. Dziewczyna szła nie spiesząc się. Ciesząc słonecznym blaskiem. Przynajmniej takie sprawiała wrażenie. W końcu przeszła przez park i wydostała się na jakąś ulicę. Przez chwilę stała spokojnie, a potem ruszyła dalej. W kierunku przystanku tramwaju konnego. Dołączyła do grupki oczekujących na transport Polaków. Czekała.

Konstanty zatrzymał się na rogu ulicy i z oddali obserwował kobietę. Co kilka chwil wychylał się, by sprawdzić, czy nadal czeka ona na tramwaj. Obserwował kiedy on nadjedzie i w głowie obliczał ile będzie potrzebował czasu, by do niego dobiec. Planował wskoczyć do wagonu w ostatnim momencie i jechać na zderzaku. Wiedział, że to może zwrócić uwagę kobiety, ale postanowił zaryzykować. Wskakiwanie na zderzak, nie było niczym dziwnym w stolicy. A zwłaszcza wśród ludzi w jego wieku. Istniała, więc szansa że tym sposobem zdoła dalej podążać za tajemniczą pięknością.

Robił to wiele razy. Jak wielu innych warszawiaków. Skok w ostatniej chwili na zderzak. Solidny chwyt. Mocny ruch i już jedzie dalej, bezpiecznie. Więc co teraz poszło nie tak. Nie to, żeby coś złego mu się stało, lecz skok w ostatniej chwili o mało nie skończył się upadkiem, kiedy noga pośliznęła mu się na bruku. Z nerwów, przez przypadek, nie miał pojęcia. Jakiś pasażer złapał go, pomógł dostać się do wagonu.
- Uważaj, młody - rzucił wąsaty jegomość, który mu pomógł. - Życie ci niemiłe.
Czy zwróciła uwagę? Stryj zaryzykował jedno spojrzenie. Chyba nie. Chyba nie interesował jej chłopak, który o mało nie poturbował się dotkliwie przy wskakiwaniu do pojazdu. Chyba. Niepewność została.
- Bilecik dla kawalera? - konduktor, jak zawsze, pozostał czujny podchodząc do wejścia.

- Tak, poproszę - odparł Stryj dysząc ciężko po biegu i nieudanym skoku.
Sam nie wiedział, czy nerwy go zjadły, czy to zwykły pech. Zapłacił za bilet i ostrożnie obserwował kobietę. Ciekawiła go ona, coraz bardziej. Konstanty zastanawiał się nad jej rolą w tej całej pogmatwanej sprawie. Kim była i czym się kierowała współpracując z SS. Choć tak naprawdę wiedział, że jej motywy były drugorzędne. Naziści potrafili zmusić do współpracy, ale nawet to nikogo nie usprawiedliwiało. Gdy nadejdzie czas zapłaty, karę poniosą wszyscy kolaboranci.
Stryj starał się zachowywać naturalnie i tylko, co jakiś czas zerkać na kobietę. Robił to zwłaszcza, gdy zbliżali się do jakiegoś przystanku. Wiedział, że gdy kobieta wysiądzie będzie musiał się wmieszać w tłum. Miał tylko nadzieję, że nie wysiądzie na jakimś odludzie, gdzie śledzenie będzie utrudnione. Jakby nie było, Stryj był zdeterminowany, by iść za nią do samego końca. A ten oznaczał mieszkanie kobiety, jak przypuszczał chłopak.

Dziewczyna wysiadła w okolicach Placu Zamkowego. O tej porze kręcił się tam spory tłum ludzi. Z jednej strony ułatwiał zadanie Stryjowi, z drugiej jednak strony je utrudniał. W tłumie łatwo było pozostać niezauważonym, ale równie łatwo było zgubić “ogon”.
Gdzieś od rogu słychać było śmiechy i oklaski. To małe zbiegowisko koło katarynki najwyraźniej doceniało popisy kataryniarza. Dziewczyna jednak skręciła w przeciwną stronę. Wyszła z Placu Zamkowego na przyległą ulicę i po chwili weszła do jednej z bram. Tuż przy niej znajdował się szyld - ZAKŁAD KUŚNIERSKI, po drugiej stronie ZAKŁAD SZEWSKI i SKLEP WIELOBRANŻOWY. Ten ostatni zamknięty.

Stryj krok za krokiem podążał za kobietą. Gdy ta wysiadła na Placu Zamkowym, skrócił dystans by nie zgubić jej w obecnym tutaj tłumie. Kobieta szła dalej przed siebie, jakby nadal nieświadoma obecności śledzącego ją chłopaka.
W chwili gdy zanurzyła się w bramie, Konstanty zwolnił. Na chwilę przystanął, rozejrzał się i odczekał kilka sekund. Dopiero po tym czasie wolno wszedł do bramy. Nasłuchiwał skąd dochodzą kroki kobiety.
Zamierzał wyjść na podwórko w momencie, gdy będzie wiedział w którym kierunku udała się piękność. Wydawało się, że na podwórku nie ma zbyt wielu osób. Stryj słyszał odgłos trzepania dywanu i jakąś niemiecką piosenkę śpiewaną przez jakiegoś fałszującego mężczyznę.
Konstanty odczekał jeszcze jakiś czas po czym wszedł na podwórko.

Brama była typowym wejściem do oficyny. Ze schodami zaraz w niej, prowadzącymi do mieszkań od strony ulicy, oraz wejściem na wewnętrzne podwórze, skąd można było trzema innymi klatkami dostać się do mieszkań po lewej, prawej stronie lub tylnej części.
Na środku podwórza jakaś starsza już kobieta w kwiaciastej chuście trzepała dywan. W jednym z okien na pierwszym piętrze po lewej siedział śpiewający mężczyzna. Najwyraźniej golił się, ale dlaczego robił to wystawiony na widok sąsiadów Stryj nie za bardzo rozumiał.
Dziewczyny jednak nigdzie nie zobaczył.

Stryj rzucił tylko okiem na podwórze i stojącą przy trzepaku kobietę. Pewnym krokiem skierował się w drzwi po lewej stronie. Nie chciał, aby jego zagubienie, czy też zbyt długie spojrzenie przykuło czyjąś uwagę.
Wszedł po schodach na pół piętro i nasłuchiwał, czy nie słychać kobiecych kroków.
Niestety nic nie usłyszał. Odczekał jeszcze kilka chwil i wyszedł z klatki. Nie zwlekając ruszył z powrotem na ulicę.

Czekała na niego w bramie. Paliła papierosa i patrzyła prosto na Stryja.
- Zadałeś sobie sporo trudu - uśmiechnęła się figlarnie. - Palisz?
Uśmiech mógł roztopić lody Arktyki a usta oczarować prawie każdego. No i oczy. Dwie magnetyczne, przyciągające uwagę, piękne zwierciadła.
- Pani wybaczy -- rzucił lekko zmieszany i zaskoczony Konstanty. Szybko jednak wszedł w rolę przyłapanego na podglądaniu pięknej kobiety nastolatka.
- Zauważyłem panią na ulicy i pani uroda mnie po prostu olśniła. Nie mogłem się powstrzymać, by nie pójść za panią choć przez chwilę.

- Naprawdę - uśmiechnęła się wesoło. - Aż od parku, jak sobie przypominam.
- No... fakt - rzucił nieśmiało Stryj i speszony spuścił wzrok - Pani się nie gniewa. Ja... ja... ja po prostu nie miałem śmiałości podejść. A nawet, gdy... to przecież i tak pani, by mi się zaśmiała w twarz. Przepraszam. - rzucił ciągle nie podnosząc wzroku.

- Uroczo się pan rumieni. Naprawdę uroczo. To takie niespotykane w tych strasznych czasach.

Zaśmiała się cicho.

- Ma pan jakieś imię, panie absztyfikancie?

- Ja... A czy to panią naprawdę interesuje? - zapytał zerkając ukradkiem na kobietę - Dla pani i tak jestem tylko śmiesznym chłopczykiem, który nieopacznie wpadł na podglądaniu pani.

- Może lubię śmiesznych, wygadanych chłopczyków, którzy o mało nie wypadają z tramwaju w pościgu za kimś, kto wzbudza ich zainteresowanie?

Zaciągnęła się papierosem. Wydmuchnęła dym.

- Ja nazywam się Iza - wyciągnęła dłoń na której lśniły złote, ale niezbyt krzykliwe pierścionki.

Konstanty czuł, że przegrywa konfrontację z tą kobietą. Była zdecydowanie lepszą aktorką niż ona, a może ona po prostu była sobą. Nieistotne.
Chłopak wiedział, że musi czym prędzej zakończyć tę niebezpieczną rozmowę. I tak się z niej nic nie dowie, a tylko coraz więcej ryzykuje. Na pewno będą musieli dowiedzieć się czegoś o tej kobiecie i obserwować ją. Tylko nie teraz. Teraz Stryj musiał brać nogi za pas.
- Widzę, że lubi sobie pani pogrywać uczuciami innych. Ja jeszcze raz przepraszam. Naprawdę nie miałem złych intencji. Teraz jednak pani wybaczy, ale się pożegnam. Więcej nie będę się pani narzucał. Żegnam.
Stryj skinął głową i ruszył w kierunku wyjścia na ulicę.

Nie zatrzymywała go, ale czuł jej spojrzenie na sobie. Jakby ... przeszył go dreszcz... jakby patrzyła nie na niego, lecz gdzieś głębiej. Dużo głębiej. Niemalże w duszę.

Udało się. Stryj odetchnął z ulgą. Spodziewał się wszystkiego, zarówno gwałtownych protestów, krzyków, jak i strzału w plecy.
Wiedział, że stanął twarzą w twarz z wrogiem. Wrogiem, który odpowiadał z kradzież notesu i śmierć łącznika. Konstanty nie wiedział kim jest kobieta i jaką ma rolę w tej całej intrydze. Czuł jednak, że to bardzo niebezpieczna osoba. A jej powabna i kusząca powierzchowność, czyniła z ją jeszcze bardziej groźną.

Konstanty odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
W głowie układał już plan działania. Wiedział, że kobietę trzeba obserwować i śledzić. Sam nie mógł tego zrobić, to było jasne.
Idąc na przystanek tramwajowy zauważył gazeciarza, który stał na rogu. Podszedł do niego i zagadał.
- Serwus!
- Dzień dobry psze pana!
- Żadne psze pana, Piotr jestem - skłamał Stryj - Słuchaj mam pewną sprawą i potrzebuję twojej pomocy. Oczywiście nie za darmo. Tutaj niedaleko mieszka moja znajoma, a właściwie narzeczona kolegi. Przykra sprawa... - Konstanty zawiesił teatralnie głos - Kolega podejrzewa, że ona go zdradza.
- Uuuu! Niezła afera. Na pewno ładna.
- Ładna? Chyba najpiękniejsza w całej stolicy. I dlatego kolega się martwi. Bardzo mu na niej zależy i stąd podejrzenia o zdradę. Obiecałem mu, że sprawdzę czy jest mu wierna. Niestety, ja za bardzo się w oczy rzucam, ale ty... to co innego. Na ciebie na pewno nie zwróci uwagi.
Chłopak pokiwał głową i słuchał dalej.
- Byłbym bardzo wdzięczny, gdyś poobserwował okolicę i jakby ona gdzieś wyszła, to poszedł za nią. Spotkamy się tutaj jutro rano i opowiesz mi co robiła. To, jak zgoda?
- A za ile, ta przysługa?
- Masz teraz na razie złotówkę, a jutro dostaniesz więcej.
- Zgoda.

Konstanty wie, że ryzykuje i taki rodzaj obserwacji może nie przynieść rezultatu, ale w tej chwili nie miał ani lepszego pomysłu, ani możliwości.
Sam zamierzał udać się jeszcze do urzędu i przy odrobinie szczęścia sprawdzić kim jest ów SS-man z którym spotkała się ślicznotka. Przy okazji dowie się, czy nie przyszedł żaden list od ojca z obozu.
Nazajutrz zamierzał też zameldować o całym zajściu Tarczy i poinformować resztę grupy o swoich ustaleniach.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 23-11-2012, 19:09   #57
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
POST NAPISANY RAZEM Z ARMIELEM

Gdy dostrzegł cel swojej obserwacji, serce zabiło mu szybciej. Ładna, jaka ładna – pomyślał, chyba pierwszy raz od czasu gdy Agata odeszła spojrzał na inną kobietę przez taki pryzmat. Obserwował ją uważnie przez chwilę; nie było to trudne bo miał szczęście ustawić się w takim miejscu, że nie dość że nie był łatwo widoczny z ulicy stojąc w cieniu, za rynną i na połączeniu dwóch budynków to gdy już ktoś na niego spojrzał mógł zupełnie nie zwrócić uwagi na „podpierającego” ścianę, zapewne czekającego na kogoś młodzieńca. Dziewczyna stała spokojnie czekając na klienta; i już ruszył, postąpił krok w jej kierunku gdy jednocześnie dostrzegł wychodzącego z bramy i oświetlonego latarnią uliczną niczym światłem reflektorów teatralnych hitlerowca. Zdecydowanie choć powoli kierującego się w kierunku Martyny. Doktorek zamarł, stanął jak posąg z przestrachu by nie zostać dostrzeżonym, nie zwrócić na siebie uwagi oraz z przerażenia jakiego doznał na widok twarzy Niemca. Nie da się tego opisać; wzrok błędny, gałki oczne jak u lalki a nie żywego człowieka, sztywny afekt, twarz bez wyrazu, jak u martwego człowieka. Opuścił głowę, przestąpił z nogo na nogę i ponownie niejako poprawiając pozycję oparł się o rynnę. Był cały spocony, zimny pot oblał mu plecy niczym prysznic, tyle, że zdecydowanie nieprzyjemny, pomimo gorąca jakie panowało tego wieczoru.

Nie zdążył. Zaklął w duszy, że nie zdołał jej “przejąć” kilka minut wcześniej, dałby sobie rękę uciąć że Niemca nie widział wcześniej w bramie. Pozostało czekać na rozwój sytuacji ...
Po chwili Doktorek widzi jak Niemiec podchodzi, zagaduje, bierze - nieco stanowczo, niemal brutalnie - pod ramię i prowadzi dziewczynę w stronę kolejki ryksz. Dziewczyna posłusznie bez oporów siada do rikszy i ruszają. Doktorek nerwowo spogląda na całą sytuację i podejmuje decyzję o podążaniu za nimi. Rusza w kierunku kolejki z rikszami, gdy tuż obok zatrzymuje się riksza i dwóch Niemców, roześmianych wysiada i kieruje się w kierunku teatru. Doskonała okazja, pomyślał Zygmunt, uniósł oczy do powożącego i zapytał:
- Mogę się z Panem zabrać? Potrzebuję szybko i dysktretnie podążać za tamtą rikszą. Wskazał kiwnięciem głowy na oddalający się pojazd. Mężczyzna około czterdziestki, z ciepłym ale żywotnym spojrzeniem odparł natychmiast:
- A pewnie panie kolego, za pół ceny Cie zabiorę. Wolę każdy kurs niż te cholerne usługi dla tych drani. Odwrócił głowę i splunął. Dobrze trafiłem, pomyślał Zygmunt. - Dziękuję, ruszajmy zanim ich zgubimy. - Robi się młody człowieku.

Sprawnie i szybko ruszyli, bez kłopotu dogonili śledzonych i z zaskakującą sprawnością kierujący mężczyzna podążał tropem, jednocześnie pozostawiając bezpieczną odległość i w odpowiednim momencie biorąc zakręty.
Doktorek zastanawiał się dokąd jadą ... po chwili okazało się że nie jest to znany Zygmuntowi kierunek aresztu, Pawiaka czy alei Szucha, na szczęście. Jechali w kierunku dzielnicy mieszkalnej. W trakcie drogi, okazało się że mężczyzna jest całkiem gadatliwym typem człowieka, nie napastliwym, nie wypytującym jednocześnie bez większych oporów zdradzający swoje nastawienie do okupanta. Bez zdradzania celu “wyprawy” człowiek rozumiał, że najpewniej pomaga Państwu Podziemnemu i jest temu rad.
Okolica była spokojną dzielnicą willową. Domy, prawie w nienaruszonym stanie, służyły - jak wiedział Doktorek - niemieckim oficerom, którzy nie korzystali z kwater w koszarach.
- Proszę się tu zatrzymać, to chyba kres mojej przejażdżki. Odparł Doktorek widząc jak para wysiada i kieruje się przez bramkę do jednej z willi. Zygmunt dostrzegł, że światła w domu są zgaszone, zatem zapewne będą sami. Dzięki Bogu! Zaskoczony był sam taką swoją reakcją na wyobrażenie, że to był tylko rozrywkowy cel tej podróży. Przecież mogło być znacznie gorzej dla dziewczyny i ... wtedy również dla realizacji jego zadania. Pamiętał, cały czas pamiętał dlaczego tu jest.
- Proszę. Podał monetę swojemu kierowcy.
- Dzięki serdeczne, panie kolego.
- A czy może Pan poczekać na mnie, ... nas? Tam w tej uliczce, prowadzącej do parku, którą mineliśmy po prawej zjeżdżając z głównej. Powiedzmy 30 min ..
- Jasne. Ale za godzinę się zwijam, panie kolego. Co by siem nie działo.

Gdy riksza na ile było to możliwe cicho odjechała, Zygmunt wszedł na teren podwórka. Ukrył się między żywopłotem, przykucnął aby nie być widocznym z ulicy i obserwował okna.
W jednym z okien zapaliło się światło a potem dało się słyszeć dźwięk nastawianego patefonu. Niemiecki walc z trudem przeciskał się przez starannie zamknięte okna. To było dziwne, bo większość domów w okolicy było raczej wietrzonych. Ten nie. Poza tym każde z okien szczelnie zasłonięto kotarami. Grubymi i ciemnymi.
Chwila nasłuchiwania w ukryciu szybko uzmysłowiła Doktorkowi, że w ten sposób prędzej czy później zwróci uwagę jakiegoś przypadkowego przechodnia. Dopiero się zmierzchało, ale na dworze nadal było wystarczająco jasno, by dostrzec przyczajoną w ogrodzie sylwetkę.
W związku z tym Zygmunt postanowił sprawdzić czy nie może dostać się do środka, choćby przez małe okno piwniczne, jeśli byłoby uchylone. Szybko spojrzał po podmurówce czy takowe znajdzie .. jednocześnie nie mógł pozbyć się myśli jak ten faszysta zbliża się do dziewczyny, i co z nią dalej robi ...
Okna piwniczne, podobnie jak reszta w domu zostały szczelnie zasłonięte, chyba jakimiś metalowymi płytami czy czymś podobnym. Kiedy tak oglądał jedno z nich wydawało mu się, że dostrzega, jak w piwnicy ktoś zapalił światło.
Cholera, chyba nie poszedł się kochać do piwnicy, wyobraźnia robiła swoje; wizja maniaka znęcającego się fizycznie nad dziewczyną zaczęła krążyć nad głową Doktorka niczym sęp. Zaczynał się denerwować co raz bardziej, brakiem czasu do działania oraz, że ktoś go dostrzeże, a niestety pierwszy pomysł spalił na panewce. Drzwi! Drzwi z tyłu domu- ogrodowe, szybko przemknął na drugą stronę willi oglądając się przez ramię czy nikt go nie widzi z ulicy. Poczuł ulgę jak znalazł się poza zasięgiem wzroku potencjalnego zagrożenia z ulicy.

Od strony ogrodu dom wyglądał dużo gorzej. Zarośnięte podwórze, drzewo ze starą huśtawką, wysokie pokrzywy, zdziczałe krzaki agrestu. A dalej już tylko dzikie tereny i dopiero dwieście metrów za nimi kolejne domy i kolejna ulica.
Drzwi od strony kuchennej były zamknięte. Zza szyby słychać było patefon.
Jakiś komar zabrzęczał koło ucha Doktorka, przysiadł na jego spoconym karku.
Nic bardziej nieprzyjemnego niż komar gryzący spocone ciało. Dźwięk bzyczącego insekta tylko dodawał nerwowości. Ubił go energicznym klapnięciem w kark. Wahał się jak wejść do domu, czy wyważyć drzwi narażając się na hałas i zdemaskowanie, czy spróbować jeszcze drzwi frontowych ... przyłożył ucho do drzwi, nieco naiwnie jak sam to ocenił, nieco jak osłuchując brzuch na zajęciach z chirurgii ... szukał rozwiązania, podpowiedzi - którędy wejść? Nasłuchiwał chwilkę ...

Słyszał jedynie granie patefonu. Nic poza tym. Założył, że skoro nie słychać żadnych odgłosów ludzkich to jednak światło w piwnicy znaczyło że są tam. Wyważy drzwi, szybko wzrok skierował w kierunku krzaków, huśtawki .. podszedł tam szukając ciężkiego przedmiotu. Obok jednego z ramion elementu placu zabaw z którego zapewne jeszcze kilka lat temu korzystały dzieci wesoło się śmiejąc leżał duży głaz, przytrzymujący zapewne “nogę” huśtawki”. Dźwignął go, był naprawdę ciężki, podszedł i uniósł go na wysokość klamki, zrobił kilka szybkich kroków aby nabrać rozpędu i rąbnął całym ciałem w drzwi. Trzymał kamień mocno, aby go nie upuścić gdy drzwi ustąpią, jednocześnie na ile był w stanie starał się utrzymać równowagę aby nie “wpaść” bezwładnie do środka domu.

Drzwi puściły po dwóch brutalnych natarciach. Doktorek znalazł się w środku, w sporej, chociaż prawie pustej kuchni. Duży stół, szafki, metalowa koza, na której przyrządzano posiłki. Z kuchni mógł wyjść do dwóch pomieszczeń - na korytarz, jak szybko się zorientował oraz do salonu, z którego dochodziła muzyka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Sob1Ypi4zOY[/MEDIA]

Zamknął najciszej jak potrafił za sobą drzwi a kamień położył na podłodze.
W salonie nie widział nikogo. Był jedynie stół, butelka z winem i ... jeden damski but leżący na środku dywanu, niczym porzucona zabawka. Natychmiast przemknęło mu przez głowę, że doszło tu do jakiejś szamotaniny i pewnie Niemiec zabrał dziewczynę do piwnicy. Poruszał się najciszej jak mógł, zmysły miał wyostrzone do maksimum, nasłuchiwał choćby najmniejszych odgłosów mogących pochodzić od ludzi. Serce waliło jak oszalałe, bał się, czuł jakby wszedł do gniazda os a kwestią czasu pozostawało kiedy one zaatakują. Wszedł z powrotem do kuchni. Nieco bezmyślnie,odruchowo zajrzał do szuflady stołu i wziął nóż, z “gołymi rękoma” czuł się bezbronny. Schował go sobie z tyłu za paskiem. Zbliżył się do wyjścia na korytarz.
Korytarz był krótki i prawie całkiem pozbawiony mebli. Zejście do piwnicy było otwarte i Doktorek wyraźnie widział poświatę dochodzącą z dołu. Słyszał też kolejne nagranie. Tym razem jakiś utwór klasyczny.
Po cichu, ostrożnie i czujnie zbliżył się do zejścia do piwnicy. Po drodze lustrował korytarz i nasłuchiwał. Miał nadzieję zaskoczyć hitlerowca z tyłu. Oczami wyobraźni widział jak go zachodzi z tyłu i obezwładnia, ale czym pomyślał … jeszcze raz spojrzał po korytarzu, przydał by się jeszcze jakiś ciężki przedmiot w ręku.
Może ciężki, mosiężny świecznik stojący na szafce? Albo żelazko, które zobaczył na kuchni? A może ciężki, żelazny pogrzebacz do palenia w piecach. Lub taboret do nakładania butów. Zarówno kuchnia jak i korytarz były prawdziwym arsenałem broni improwizowanej. Co będzię jednak, jak Niemiec będzie miał pistolet?
Płyta grana w piwnicy dotarła do końca. Zaszurała, ale po chwili ruszyła od nowa. To był Wagner. Tak sądził Doktorek. Podjął decyzję, wziął mosiężny świecznik, trzymał go niczym kij do palanta i ruszył w kierunku piwnicy. Powoli, czujnie, patrząc gdzie stąpa żeby nie zdradzić w przypadkowy sposób swojej obecności.
Muzyka zagłuszała potencjalne dźwięki - takie jak skrzypnięcie podłogi, czy pisk drzwi. Schodził ostrożnie, słysząc coś dziwnego. Poza muzyką słyszał jeszcze słowa wypowiadane monotonnym głosem. Po niemiecku.

- Geboren in Schmerzen. Schau mich an! Sieh mich! Meine Herren! Komm zu mir! Komm zu mir! Komm zu mir!

Schodził z bijącym sercem aż zobaczył piwnicę. I Martynę. Leżała na podłodze, otoczona zapalonymi świecami. A wokół niej, krążąc niczym sęp nad ofiarą, poruszał się po okręgu nazista. Był prawie nagi i wysmarowany krwią lub czymś co krew przypominało. W ręku trzymał długą broń - szpadę o paskudnie wyglądającej klindze. Na głowie miał wysoką, przypominającą kapłańską, czapkę.

- Tahumiel! Golab! Hareb- Serap! Sieh mich! Astaroth. Gib mir die Kraft! Das Blut! Durch den Tod!
Doktorek zamarł, stanął zaskoczony widokiem i jednocześnie przerażony. Ten człowiek odprawiał jakiś rytuał, widok był zatrważający. Mężczyzna był cały upaprany chyba we krwi. Miał nadzieję, że to nie była krew Martyny, że … aż bał się myśleć, że jeszcze żyje. Po chwili patrzenia, odsunął się tak, że plecami przylegał do ściany, głowę uniósł do góry szukając pomocy … tam ,u Niego. O Boże, westchnął. Nie wiedział co robić. Bał się, chciał uciec, zostawić to miejsce i tych ludzi. Zamknął na chwilę oczy … czy zdoła go unieszkodliwić? Wrócił do pozycji z której mógł obserwować co się dzieje. Odczekał do momentu gdy Niemiec w swoim rytualnym krążeniu wokół kobiety stał tyłem. Teraz, pomyślał, teraz albo nigdy! Niech to szlag, ruszam. Najciszej jak potrafił z uniesionym świecznikiem ruszył z zamiarem uderzenia w głowę. Wskazujący palec drugiej ręki trzymał na ustach i patrzył na Martynę, chcąc dać jej znać żeby była cicho i nie pokazała po sobie że coś widzi. Nie miał pojęcia czy ona wogóle cokolwiek widzi, musiała być przerażona.
Wyczekał moment do ataku i wskoczył do piwnicy waląc Niemca w tył głowy. Nazista zabełkotał coś w pół słowa, a Doktorek czuł, jak siła jego ciosu wgniata czaszkę wroga. W momencie uderzenia krew bryznęła mu po twarzy, zmrużył oczy i odruchowo przetarł twarz rękawem. Nazistowski oprawca zrobił jeden chwiejny krok i zaczął powoli odwracać się w stronę napastnika. Szpada, którą trzymał w dłoni, wypadła z jego palców. Doktorek chwycił ręką za twarz Niemca i ruszył naprzód wywracając go do tyłu. Rozejrzał się wokół, chwycił leżące obok spodnie, wyciągnął z nich pasek ii zawiązał z tyłu ręce Niemca. Spodniami owinął mu głowę. Nawet nie sprawdził czy żyje. Zabrał broń z kaburą która była przypięta do paska, odwrócił się do leżącej Martyny, chciał ją szybko stąd zabrać, przekonać aby z nim poszła. Miał nadzieję, że riksza czeka i dziewczyna mu zaufa.
Podszedł do Martyny, pochylił się nad nią …
- Proszę Pani. Odezwał się widząc że nie reaguje. Nie odpowiedziała, ale oddychała. Odruchowo sprawdził tętno na tętnicy szyjnej, było obecne. Żyje, jest nieprzytomna. Zbadał wzrokiem jej ciało, ubranie było rozdarte, pod nim dostrzegł ciało, blade, z rozerwanej bluzki wylewały się zgrabne piersi, ciało było zakrwawione w kilku miejscach, krew powoli spływała z niezbyt głębokich i niegroźnych na pierwszy rzut oka ran. Czuł przyjemny zapach zapewne jej perfum zmieszany z zapachem palących się wokół świec. Lekko potrząsnął ją za ramiona, licząc, że się ocknie; jednak bezskutecznie, nie odzyskała przytomności, jedynie piersi dziewczyny zakołysały się pozbawione stanika, co nie umknęło uwadze Zygmunta.
Zerknął na zegarek, późno już, nie zdążą przed godziną policyjną, nie ma szans. Natychmiast zrozumiał, że będą musieli zostać tu, w tym domu na noc. Nerwowo, odwrócił się w kierunku Niemca, podsunął się i sprawdził oznaki życia … Gdy był blisko i zobaczył głowę leżącą w kałuży krwi zrozumiał, że w miejscach swoich zadań pozostawia umarłych … to zły znak pomyślał, zerknął po pomieszczeniu i dreszcz niepokoju przebiegł jego ciało. Nie bał się Hitlerowców, Faszystów .. to obecność czegoś Złego, nienazwanego, bliskość świata zmarłych powodowała to uczucie. Wszędzie krew, ból i śmierć .. a on był tego sprawcą, aż usiadł na ziemi z emocji i bezradności. Zatrzymał się w takiej pozycji przez chwilę, aż poczuł ciepło .. ciepło krwi dopływającej do miejsca gdzie usiadł, krwi wypływającej z roztrzaskanej czaszki Niemca.

Zerwał się na nogi. Pora działać. Wziął Martynę na ręce i ruszył na górę … zdecydował, że noc spędzą w domu. Tu udzieli jej pomocy, opatrzy i obmyje rany, porozmawia … Miał nadzieję, że będą bezpieczni, nie sądził że ktoś może odwiedzać to miejsce w nocy, liczył na to, że Niemiec zapewnił sobie spokój na tę noc, która miała przebiegać i skończyć się inaczej ….
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"

Ostatnio edytowane przez Szamexus : 23-11-2012 o 19:12.
Szamexus jest offline  
Stary 24-11-2012, 16:55   #58
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jeśli w Warszawie istniały jakiekolwiek miejsca, do których bezpieczniej było nie wchodzić, to z pewnością bolszewicka knajpa na Powiślu do takich się zaliczała. No, chyba że wkraczało się z Leninem na ustach i przynależnością do Gwardii Ludowej na czole.

Ani jednego, ani drugiego zarówno Beniaminek jak i Sprzęgło nie mieli zamiaru robić. Ostatnie na co mieli ochotę to zdekonspirowanie przez popleczników ZSRR oraz zapadnięcie tymże w pamięć. Sprawa zbyt dużo wagi miała, by mogli sobie pozwolić na takie ryzyko na początku akcji.

Jedyne co mogli zrobić to przeprowadzać obserwacje z rozsądnej odległości, czyli takiej, która pozwala na pozostanie niezauważonym przez głównych zainteresowanych.
Niemniej niewiele zdołali się dzięki temu dowiedzieć. Przez brudne szyby wiele osób wyglądało stosunkowo podobnie, twarze nie wszystkich osób zwrócone były w ich kierunku, w przeważającej części siedzieli grupami.
Sam Kurzajko pił zarówno sam jak i również z innymi.

Nie mieli szans na wyśledzenie każdej podejrzanej osoby, czyli blisko trzeciej części gości lokalu. Było ich tylko dwóch! Istniałaby nikła szansa tylko wtedy, gdyby wychodzili kolejno w odstępach czasowych pozwalających na dotarcie do celu przez ogon, weryfikację delikwenta i powrót, by móc przejąć kolejnego.
Kto normalny wychodzi jednak w matematycznie wyliczonych odstępach, by móc być śledzonym i ewentualnie przesłuchanym? Najprawdopodobniej tylko ten, który planuje na kilka ruchów do przodu i wie, że jest śledzony. Mało tego. Potrzebowałby danych o ilości śledzących.
Jakie jest prawdopodobieństwo, iż trafili na szalonego geniusza w ogarniętej II Wojną Światową Warszawie znającą posunięcia Alberta i Beniaminka?
Nie musiał tego dokładnie wyliczać. Wystarczyło proste oszacowanie stwierdzające, iż na widocznej przestrzeni probabilistycznej omega jest nieporównywalnie większa od interesujących ich zdarzeń.
To oznaczało tylko jedno. Bardzo mały ułamek, który Wilga uznał za całkiem nieźle zaproksymowaną rzeczywistość.

Decyzja była prosta. Zebrać cierpliwość i oczekiwać na wyjście Olgierda, by nie dać mu spokoju. Ten jednak nie zbierał się do wyjścia.
Pił. I pił. I pił.

Takie zachowanie mogło sugerować związek z dziennikiem. Przekazanie fałszywki znaczącej figurze mogłoby wywołać taki właśnie skutek. Zastanawiał się jednak czy to jedyny powód mogący wywołać tego typu zdenerwowanie, lecz nic nie przychodziło mu do głowy.

Jacyś Niemcy podjechali na motocyklu z przyczepką boczną. Jeden z nich pozostał na miejscu, zaś drugi wszedł do środka, wychodząc z dwoma butelkami bimbru, ktoś trzepał dywan, jakiś facet przypalał papierosa, kobieta czyściła okno z gołębiego prezentu.
Dzieciaki bawiły się w wojnę zaszantażowane przez rudego odgrażającego się poskarżeniem pani Wasilewskiej. Jeszcze życie nie nauczyło go tego, że niewolno donosić i oby nie nauczyło go w niewłaściwy, ostateczny sposób.

Czas mijał, a Kurzajko nie wychodził. Być może zasnął na stole upojony trunkami wszelakimi? Może został otruty?
Nagle drzwi otworzyły się. Stanął w nich szmalcownik mocno wdrożony w rozszerzoną rzeczywistość uwzględniającą ruch obrotowo-obiegowy Ziemi o czym świadczyła trudność z zachowaniem równowagi.
Nareszcie mogli się ruszyć.

Jako pierwszy ruszył Beniaminek. Za nim pojechał Albert utrzymując odległość, w której z trudem mógł śledzić towarzysza nie mówiąc o Kurzajce. Wystartował nawet w chwilę później po straceniu z oczu wąsatego mężczyzny. Posunięcie nie było ani trochę ryzykowne. Widział tempo marszu obojga, więc mógł poczekać. Musiał się upewnić, że nikt nie podąża za nimi, a jeśli nawet to wtedy Wilga jest ostatnim ogniwem.
Nie zauważył żadnego zagrożenia, więc wskoczył na rower, by stosunkowo szybko ponownie wypatrzyć Beniaminka, a kiedy tylko go zauważył zsiadł z roweru, by utrzymywać się we właściwej odległości.

Nagle kolega AKowiec zatrzymał się. Jakieś problemy.
Albert również przystanął, skupiając się na swoim bucie. Groziło mu rozwiązanie się, czym musiał zająć się niezwłocznie strzelając oczyma czy śledzenie nie posunęło się przypadkiem choćby o krok.
Nic.
Również lewy but należało ponownie zawiązać. Nie spieszył się przy tym za każdym razem obmyślając co można by było jeszcze sprawdzić lub poprawić.
Po przywróceniu porządku własnemu obuwiu chwycił za kierownicę jakby chciał iść dalej, gdy nagle zauważył niepokojącą, błyszczącą plamkę na kole.
Czy to nie aby gwóźdź?

Beniaminek ruszył, zaś wyimaginowany metal wbity w dętkę zniknął zaczarowanym sposobem. Wilga spojrzał na własne palce, które otrzepał z zadowoleniem.
Dalsza droga wymagała już jazdy skradzionym rowerem jak to uczyniły Oczy Sprzęgła obserwujące Olgierda. Najprawdopodobniej ponownie cel wziął rykszę.

Po pewnym czasie ponownie ruch zamarł, lecz tym razem nie zanosiło się na jego wznowienie ze względu na odstawienie roweru przez Beniaminka, który nie wyglądał jakby miał zamiar podejmować jakiekolwiek działania.
Podróż dobiegła końca.

Kiedy tylko Albert zrównał się z towarzyszem ten w skazał mu miejsce, do którego Olgierd się udał.
Do własnego domu.

Ich niedolą pozostało oczekiwanie na gości szmalcownika, lecz czas mijał, a nikt nie przychodził. Zaczęło się ściemniać, nadchodziła godzina policyjna. Najwyższy czas zadecydować co dalej.

Mogli wycofać się, zrobić wjazd do mieszkania śledzonego lub czekać dalej. Każda z opcji wydawała się zła.
Najbardziej Wilga krzywił się na powrót, gdyż oznaczało to ni mniej, ni więcej jak powrót do punktu wyjścia. Nic by nie osiągnęli.
Beniaminek zdawał się z tym zgadzać.

Opcja wejścia na rozmowę do pijanego wydawała się kusząca, lecz według Sprzęgła był to nie najlepszy pomysł na obecną chwilę.
Stwierdził, że gdyby on miał się z kimś spotkać w tajemnicy, by zminimalizować ryzyko podsłuchu lub obserwacji wybrałby czas po zapadnięciu ów newralgicznej godziny.

W jego koncepcji należało poczekać jeszcze trochę, przekroczyć granicę godziny policyjnej w ukryciu i odczekać.
Jeśli coś się będzie działo czekanie całego dnia opłaci się. Jeśli nie wkroczą do Olgierda z kilkoma pytaniami.

Beniaminek lekko niechętnie kręcąc nosem na wilgoć i przesiąkniętego bolszewizmem Kurzajki zgodził się.
Teraz należało tylko znaleźć miejsce, w którym mogli się ukryć przed niemieckim wzrokiem i poczekać w spokoju na rozwój sytuacji bądź jego brak.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 24-11-2012, 18:20   #59
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Wczesny wieczór w Warszawie nadal był bardzo upalny. Przechodnie znużeni letnią gorączką poruszali się jakby w zwolnionym tempie. Tak przynajmniej wydawało się Tuni, która po opuszczeniu kawiarni podążyła za Pawłowskim.

Doktorek również nie spieszył się. Pewnie nie chciał zwracać na siebie uwagi. Cierpliwość Tuni wystawiona została na próbę, kiedy kluczyła po ulicach tak, aby jej nie dostrzegł. Przystawała przy wystawach sklepików obserwując jego sylwetkę w szybie, kupiła nawet gazetę, aby od czasu do czasu przystanąć i się nią powachlować.

Tunia zamierzała sprawdzić dokąd mężczyzna ją doprowadzi. Liczyła na to, że pozna jego adres zamieszkania, tak aby przekazać go dalej chłopakom. Nie miała w planach rozmowy z Pawłowskim, chyba, że w ostateczności. Obawiała się starcia sam na sam z silniejszym od niej fizycznie mężczyzną.

Natalia miała nadzieję, że doktorek nie mieszka daleko. Będąc stałym klientem kawiarni z pewnością nie przemierzał w drodze do niej całej Warszawy. I miała rację. Kilka przecznic dalej Pawłowski skręcił w bramę jednej z kamienic. Dziewczyna przystanęła na rogu dyskretnie przyglądając się wejściu. Wąsaty stróż zamiatał wejście, a w głębi słychać było bawiące się dzieciaki.

Pawłowski zniknął na dobre we wnętrzu budynku. Tunia myślała przez chwilę, a potem podeszła nieśmiało do zamiatającego.

- Przepraszam pana…- zaczęła, a mężczyzna spojrzał na nią przelotnie
- Czego panienka życzy?
- Szukam mojego dawnego nauczyciela… no… może zna pan doktora Pawłowskiego? Mieszka tutaj podobno…
-Nie znam żadnego takiego doktora .Panienka mówiła, że Pawłowski? Nieeee… nikt taki tutaj nie mieszka….
-Na pewno? – Tunia powiedziała ze zdziwieniem tak aby brzmiało autentycznie - bardzo pana proszę, zależy mi na tym aby go odnaleźć…
Podała stróżowi opis Pawłowskiego . Ten wahał się przez chwilę, ale potem odpowiedział:
- Jest tu taki podobny, ale on to się Wojciechowski nazywa panienko. Pod siódemką mieszka… ale ja nie wiem czy to ten…
- Bardzo dziękuję. To ja już sobie poradzę, strasznie pan miły – Tunia obdarzyła gospodarza swoim najserdeczniejszym uśmiechem. Ten pokiwał tylko głową i wrócił do swojego zajęcia.

Musiała sprawdzić ten adres. Bo albo Pawłowski zmienił tożsamość i ukrywał ją prze Szkopami, albo jednak tutaj nie mieszkał. Weszła do klatki schodowej i po cichu wspięła się po schodach na półpiętro powyżej docelowego mieszkania. Zamierzała odczekać i sprawdzić czy mężczyzna opuści lokal. Zekała tona drzwi, to przez szyby okna.

Nie opuścił. Za to pojawił się w oknie z książką. Wydawało się, że czyta, ale Natalia odniosła wrażenie, że obserwuje jednocześnie okolicę.
Starała się mu nie pokazywać. Przez najbliższe godziny nie działo się nic. Na dworze zaczęło się ściemniać, a w mieszkaniu Pawłowskiego zapaliło się jedno światło. Zanosiło się na to, że doktorek spędzi tę noc w swoim mieszkaniu.
Trzeba było zawiadomić pozostałych, żeby albo nadal obserwować mieszkanie albo przycisnąć Pawłowskiego. Tunia nie miała ochoty żeby zastała ją tutaj godzina policyjna, więc postanowiła wrócić do domu. Zebrała torebkę z parapetu i ruszyła w kierunku schodów.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 24-11-2012, 22:09   #60
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MUZYKA


STRYJ


Po rozstaniu się z Izabelą, jak kazała nazywać się śledzona piękność, Stryj długo nie mógł złapać oddechu. Co prawda ustawił chłopaka, by ten pilnował dziewczyny, lecz gdzieś w głębi duszy nie wierzył, że to da jakieś konkretne wyniki.

Tramwajem udał się do urzędu, licząc na to, że uda mu się czegoś jeszcze dowiedzieć o Niemcu, z którym kontaktowała się dziewczyna. No i przy okazji zobaczyć, czy nie doszedł list, na który tak bardzo czekał.

Zmierzchało się. Powoli lecz nieubłaganie. Z zaciśniętymi zębami wyskoczył z tramwaju i szybkim krokiem, lecz nie takim, by skupić na sobie uwagę mundurowych, pospieszył w stronę gmachu urzędu. Nie zdążył. Petentów przestali przyjmować przed kwadransem i ostatni urzędnicy i żołnierze opuszczali budynek.

Nie pozostało mu nic innego, jak pokręcić się chwilę po okolicy, licząc że trafi na kogoś, kto pomoże mu się uporać z jego problemami. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło, więc Stryjowi pozostał tylko powrót do mieszkania.


* * *


Długo nie mógł zasnąć. Po części z upału, a po części dlatego, że kiedy tylko zamykał oczy, widział jej twarz. Izy. Te wielkie, piękne, ciemnobrązowe oczy, w których zdawały skrywać się sekrety tego świata. Wiercił się więc w posłaniu, zmieniał ułożenie ciała, ale rozgorączkowanych myśli nie uspokoiła nawet szklanka zimnej wody.

A kiedy zasnął śnił dziwny sen. Nieco straszny, ale i też nieco ... lubieżny.
W tym śnie był i on i ona – Iza. Nadzy, tulący się do siebie na leśnej polanie. Nad nimi świecił księżyc. Wielki. Srebrny. Ociekający krwią, która skapywała z nieba na ich ciała. A kiedy pieszczoty Izy i Konstantego stawały się coraz śmielsze, kiedy chłopak zaplatał ręce w jej włosy, dotykał palcami jej ciała, te kruszyło się pod jego dotykiem, odpadało płatami, jak glina. Zmieszana z krwią. Ciemna i lepka.

Obudził się z krzykiem siadając na łóżku. I wtedy zorientował się, że w nogach siedzi strasznie chudy, wręcz zabiedzony chłopiec. Jego ręce i nogi przypominały patyki, a przez poszarpaną odzież Stryj widział jego kości.

- Shoah – wyjęczał chłopiec i ... stanął w płomieniach.

Dopiero wtedy Stryj obudził się naprawdę. I resztę nocy, jakieś dwie godziny, przesiedział nie mogąc zmrużyć oka.


TUNIA



Zrobiła swoje. Namierzyła Pawłowskiego. A to oznaczało, że mogą dowiedzieć się, kim był tajemniczy, wychudzony pomocnik doktora, który – najpewniej – był w posiadaniu tajemniczego notesu.

Jeśli chciała zdążyć przed godziną policyjną, musiała się spieszyć. Po likwidacji „Kata z Szucha” Niemcy bardzo ostro przestrzegali zasad okupacji. Zatrzymanie na ulicy po zmroku równoznaczne było z poważnym przesłuchaniem. W najlepszym przypadku człowiek lądował w Oświęcimiu.
Udało jej się wrócić na czas. Ledwie, ledwie, ale udało jej się.

Babka nie musiała nic mówić, ale wyrzut w oczach był bolesnym doświadczeniem dla Tuni. Było oczywiste, że starsza pani nie popiera tak ryzykownego zachowania. Ale nie powiedziała ani słowa po powrocie wnuczki.

W chwilę później Tunia już kładła się spać. Ale nie mogła zmrużyć oka. Mimo, że Warszawa – jak zawsze po godzinie policyjnej – była cicha. Nie, jak miasto żywych, ale jakaś przeklęta nekropolia, gdzie mieszkańcy zawieszeni są gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią, nie bardzo wiedząc, którą drogę obrać. Po której się określić.

Gdzieś z daleka dobiegł ją odgłos cichego wystrzału, a potem seria z broni maszynowej. A potem znów cisza.

Zasnęła, znużona upałem i dniem w biegu.

* * *

Śniła dziwny sen. Była znów małą dziewczynką. Ale nie była sobą. Tylko kimś innym. Kimś dużo poważniejszym. Wręcz ponurym.

Wokół niej bawiły się inne dzieciaki. A ona stała i patrzyła w ich stronę.
Widziała, jak ich ciała zmieniają się. Błyskawicznie, niemalże na jej oczach. Jak zanikają ubrania. Jak zanika tkanka tłuszczowa. Jak pozostają jedynie skóra i kości, a potem te wychudzone, rozbiegane szkielety pochłania ogień. Jak trawi je, niczym nienasycony potwór, aż wiatr rozwiewa tylko w niepamięć ciemny pył – jedyne co pozostało z tych radosnych, głupich swoją młodością, odurzonych nią jak winem, dzieci.

Jakaś ręka spoczęła na jej ramieniu. Ciężka. Męska.

- Co widzisz, Sybillo?

Pytającym był stary Żyd.

- Oni wszyscy umrą, rabi – odpowiada dziewczynka. – Spłoną w ogniach Molocha.

- Ty to wiesz – powiedział spokojnie rabin. – Ja to wiem. A kiedy wie tylko dwoje, to nadal jest tajemnica.

- Rozumiem, rabi – odpowiada dziewczynka spokojnie.

A potem nagle sceneria snu się zmienia. Niebo ciemnieje. Zasłonięte tłustym dymem, jak podczas nalotów w trzydziestym dziewiątym. A dziewczynka patrzy prosto na Tunię. Jej oczy rozwierają się w grymasie przestrachu.

- Przepraszam cię – krzyczy przeraźliwie dziewczynka - Uciekaj! Uciekaj!

Łomot. Ciężkie uderzenia pięści w drzwi do ich mieszkania.

- Otwierać polnisze szwajne! – ochrypłe wrzaski budzą Tunię.

Nie pozostawiają złudzeń,, kto jest pod drzwiami.

Przez chwilę serce prawie przestaje jej bić.

- Sznela! Sznela! – krzyczą niewyraźnie niemieccy oprawcy.

Jest jeszcze noc. Niebo na wschodzie dopiero szarzeje. Serce Tuni wali przerażone.

Wie, że jeśli czegoś nie zrobi, wpadnie w ręce Nazistów. Ale co może zrobić? Co może zrobić!? Okno? Chyba to jedyna droga, gdyby zaryzykowała i rzuciła się do ucieczki. Zakładając jednak, że nawet jej się powiedzie i nie zastrzelą jej w trakcie, co zrobi później?



BENIAMINEK i SPRZĘGŁO


Ulice przed godziną policyjną pustoszeją, jakby jakaś zaraza wywiała wszystkich do domów. Sprzęgło i Beniaminek postanowili jednak zaryzykować.

Przyczajeni w którejś z bram, liczą na to, że uda im się pozostać niezauważonym. Zniknąć z oczu nazistowskim patrolom.

Wiedzą obaj, jak bardzo ryzykują. Wiedzą, że złapanie po godzinie policyjnej będzie równoznaczne z aresztowaniem. A Sprzęgło nie ma złudzeń, jak to skończy się dla niego.

Jednak obowiązek jest silniejszy od rozsądku. W końcu są żołnierzami. Przysięgali. I przysięgi dochowają.

najgorsze są zawsze pierwsze godziny, kiedy patroli jest dużo. Kiedy po ulicach kręcą się zarówno niemieckie patrole, jak również ciężarówki i motory. Ich zadaniem jest wyłapywać spóźnialskich. Czasami gdzieś słychać strzał. To zapewne ktoś nie chciał zatrzymać się na wezwanie i zaryzykował. Czy mu się udało, czy nie? Nie im dane to było wiedzieć.

Kurzajko nie ruszył się z mieszkania. Nikt też chyba go nie odwiedził. Przynajmniej oni nikogo nie dostrzegli. Więc nie pozostało im nic innego, jak wprowadzić w życie plan z wtargnięciem i wyciągnięciem „za ryj” pijanego szmalcownika.

Teren mieli rozpoznany, więc nie ryzykowali za bardzo. Około północy ruszyli do działania.

Cicho, jak dwa skradające się kocury, podeszli pod mieszkanie Kurzajki. Okazało się, że nawet nie zamyka drzwi na noc.

Nora, którą szmalcownik nazywał mieszkaniem, cuchnęła tanim bimbrem, szmatami i nie opróżnianym nocnikiem. Smród dosłownie zwalał z nóg.
W mieszkaniu Kurzajko panował też nieopisany bałagan. Nie mogli zapalić światła, bo zwróciliby na siebie uwagę, więc szli po omacku. Nie był to dobry pomysł, bo któryś z nich co rusz wpadał na jakiś klamot ustawiony byle gdzie, czasami zdawałoby się nawet i na środku korytarza. Albo zahaczał nogą o stertę innych rupieci. Kilka razy narobili niemałego rabanu, kiedy jakiś klamot poleciał na podłogę z brzękiem, lub potoczył się na inne rupiecie. Raz spod nóg czmychnął im sporej wielkości szczur.

O dziwo hałas jednak nie zaalarmował Kurzajko. Widać cwaniaczek miał twardy sen.

Znaleźli go kawałek dalej. Szybko okazało się, dlaczego hałas jaki narobili wchodząc do środka nie zwrócił uwagi Olgierda Kurzajko.

Szmalcownik powiesił się. Wisiał, prawie szurając stopami po ziemi. Niewyraźny kształt pośród rupieci. Władca śmietniska, który skończył żałosną, niehonorową śmiercią walkę z codziennością życia w okupowanej Warszawie.
Było zbyt ciemno, by zrobić cokolwiek, a od wisielca nie mieli szans zbyt wiele się dowiedzieć.



DOKTOREK


Martyna ocknęła się, kiedy już za oknami zapadła gęsta, smolista ciemność. Doktorek zrobił co mógł, aby opatrzyć jej rany. Nie było to trudne, zważywszy na jego doświadczenie, ale i na znalezioną w łazience naprawdę dobrze zaopatrzoną nie tylko w środki opatrunkowe, lecz również w cenne lekarstwa, apteczkę.

Czekając, aż niedoszła ofiara nazistowskiego szaleńca dojdzie do siebie Doktorek przeszukał mieszkanie. Znalazł książeczkę wojskową zabitego nazisty. Szaleńcem okazał się być SS-Oberführer Rüdiger Korbinian Fürst. Doktorkowi nic to nazwisko nie mówiło. Poza dokumentami nazisty oraz lekarstwami żołnierz AK zdobył jeszcze pistolet zabitego Szkopa. Jednak teraz, po tym co widział w piwnicy, nawet świadomość tego, że jest uzbrojony nie dodawała mu zbyt dużej pewności siebie.


* * *

- Kim jesteś? – zapytała słabym głosem.

Spodziewał się tego pytania, bo już wcześniej dostrzegł, że ocknęła się i przypatruje mu udając, że jeszcze nie odzyskała przytomności.
Miał odpowiedzieć, kiedy nagle ciszę nocy przeszył dźwięk. po którym serce Doktorka zabiło szaleńczo.

W piwnicy włączył się adapter, bo niespodziewanie usłyszał pierwsze tony muzyki.

Panika ścisnęła go za gardło. Był na tyle biegłym w medycynie, by z całą pewnością stwierdzić zgon Rüdigera Korbinian Fürsta. Z całą, absolutną pewnością!

Uzbrojony w pistolet, z duszą na ramieniu, ruszył w stronę źródła dźwięku.
Drzwi do piwnicy nadal były otwarte, tak jak je zostawił, kiedy wnosił Martynę na górę. Pamiętał tą wędrówkę po schodach i ciężar bezwładnego ciała dziewczyny na rękach. Gdyby nie okoliczności to byłoby nawet przyjemne wspomnienie.

Teraz jednak na dole grała muzyka. A przecież nie było tam nikogo, kto mógłby włączyć urządzenie!

Wszedł na schody. Czujmy i gotów do natychmiastowej reakcji, gdyby się okazało, że zmuszony jest walczyć o życie.

Kiedy był na trzecim stopniu nagle zgasło światło, a potem poczuł, jak ktoś pociągnął go za nogi i poleciał w dół. Ostatnim, co pamiętał, było zderzenie z czymś twardym i zimnym.


* * *


Ocknął się w ciepłej pościeli. Pachniała kobiecymi perfumami. Na głowie miał jakiś kompres. Obok niego siedziała ona. Martyna. Z twarzą pobladłą, lecz nadal piękną.

- Co się stało? – wyjęczał.

- Spadłeś ze schodów – odpowiedziała dziewczyna.

- Gdzie jestem?

- W pokoju... w domu tego ....

Nie musiała kończyć.

- Która godzina?

Wydawało mu się, że zza szczelnie zasłoniętych kotar dostrzega z wolna budzący się dzień.

- Przed piątą. Nie wiem dokładnie, która – odpowiedziała słabo. – Chciałam ci podziękować, bo nie było okazji.

Spojrzał na nią uważnie. Chyba już doszła do siebie.

- Powiedz mi, czemu szedłeś do tej piwnicy? Przecież on ... no wiesz. Zabiłeś go chyba.

- Muzyka – wyjaśnił cicho.

Martyna spojrzała na niego ze zdziwioną i chyba nieco wystraszoną miną.

- Jaka muzyka? – zapytała poważnie.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172