Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2013, 09:05   #41
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Gaborowi podobał się ten staruszek. Mało gadał, ale dużo przekazał. Słowem, gestem, mową ciała. Naukowy umysł Farkasa analizował wszystko co widział i słyszał dookoła, a nawet więcej. Mruknął z aprobatą. Nie wiedział kim był przywódca, ledwie domyślał się gatunku całej grupy. Mimo to potrafił docenić dobry materiał do badań.

„Hm byli by ciekawym narzędziem. Interesujący materiał.”

Dostosował się do zachowania rozmówcy. Nie robił zbędnych nerwowych ruchów, a dłonie, również otwarte trzymał opuszczone, z dala od broni. Podobnie jednak jak staruszek cała swą postawą emanował, że wcale nie jest bezbronny.

„Hm, terytorialny typ. Podoba mi się. Trzeba bronić swojej ziemi przed obcymi.” – kolejny plus na stronę obcego sprawił, że Gabor skinął mu głową z szacunkiem. Cenił siłę, ale mądrość i rozsądek ponad nią, a ten tutaj był niezłym dyplomatą. Dostrzegł delikatną, zawoalowaną groźbę mimo, że do końca nie znał tutejszych realiów.

- Panienka schowa oczywiście broń. – uśmiechnął się jak z przedniego żartu. I w sumie nazwanie, jeśli wierzyć tym przebrzydłym magom, kilku wiekowej Kainitki panienką, na taki zakrawało. Ledwie się powstrzymał by nie wybuchnąć śmiechem. Cóż, nawet Ojciec twierdził, że ma dziwne poczucie humoru.

- My również nie szukamy zwady z Twoimi i nie będziemy już nadużywać Twojej gościny. Jeśli nas pokierujesz to z przyjemnością poszukamy Nosferatu lub tego Morgana, o którym wspomniałeś. – Skrzywił się musząc przyznać publicznie do niewiedzy.

- Nie chcieliśmy naruszyć waszej domeny z premedytacją. Nie uwierzysz jaki splot okoliczności nas tutaj doprowadził. – Złapał się na zbędnym gadulstwie i wykonał gest dłonią jakby próbował coś uciąć – Ale nie czas teraz na opowieść. Może innym razem. Jeśli będziesz jej chciał wysłuchać. Gdybyś chciał bym się odwdzięczył za informację to zapewne mnie znajdziesz szybko. Zwą mnie Gabor Farkas. Farkas w mym języku znaczy wilk.

Skłonił się ponownie.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 14-05-2013, 08:47   #42
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Ostrze, z niezbyt dobrze skrywaną niechęcią, zniknęło z powrotem w rękawie. Twarz kobiety zachowała nienaganny spokój. Franceska postąpiła o krok do przodu stając w otworze furtki. Wolała jednak pozostać na zewnątrz ogrodzenia, tak na wszelki wypadek. Mieszkańcy parceli nie wyglądali na agresywnych czy niebezpiecznych, choć pozory mają tendencję do zniekształcania oceny sytuacji.

Imć Farkas z zaskakująco dyplomatyczną retoryką, biorąc pod uwagę że przed chwilą praktycznie wysadził w powietrze furtkę należącą do tych ludzi, wyraził ubolewanie nad zaistniałą sytuacją. Zakańczając wywód wymownym gestem, skłonił się nieznajomym. Franceska opuściła wzrok. Po części z zakłopotania ale głównie dlatego, że jej spojrzenie nie sprzyjało cywilizowanej konwersacji.
- Wybaczcie mą bezpośredniość ale czy mogę wiedzieć kim jesteście oraz kim jest Morgan? Jesteśmy ...nietutejsi.
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline  
Stary 15-05-2013, 21:55   #43
 
Irregular's Avatar
 
Reputacja: 1 Irregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputację
Jean-Luc
Najedzony wampir zawsze widzi świat w jaśniejszych kolorach, zwłaszcza jeśli ulice są rozświetlone niesamowitymi światłami zamkniętymi w żelaznych klatkach na szczytach słupów, miasto jest czyste i zadbane, a powietrza nie wypełnia obrzydliwy smród rynsztoków i paru jeszcze gorszych rzeczy, który w dawnych czasach był zdecydowanie regułą, a nie wyjątkiem.

Tak więc Jean-Luc spokojnie przemierzał sobie ulice, aż w końcu opuścił dzielnicę identycznych, pudełkowatych domów i dotarł z powrotem w strefę starszych budynków, przypuszczalnie bardziej w centrum. Żadna z nazw na mijanych tabliczkach, które rejestrował kątem oka, nie pasowała do mapki na zielonej karteczce. To go jednak chwilowo nie martwiło. Mijało go sporo ludzi mimo późnej pory, gdyby tylko zechciał, mógłby zapytać się o drogę. Zwłaszcza że wyglądał teraz niemal jak jeden z członków nowoczesnego bydła.

Po pewnym czasie znalazł się w nieco innej, mniej zadbanej dzielnicy miasta. Budynki zdecydowanie nie były w najlepszym stanie. Wiele z nich wyglądało na opuszczonych. Ludzi też jakby mniej, a ci, którzy są, umykają przed wampirem z widocznym respektem. Ostrzegł ich jakiś szósty zmysł czy nieświadomie w inny sposób dał im do zrozumienia, że stanowi dla nich jakieś zagrożenie?

W każdym razie miejsce wyglądało na idealne, aby znaleźć tu jakąś kryjówkę na czas dnia. Bądź co bądź, letnie noce są krótkie...

sir Richard
Richard był nieco zakłopotany. Oglądał wystrój tej małej chaty i nie bardzo mógł zrozumieć tę stylizację. Starał się skupić na tym co mówi poznania przed chwilą Angelica. Nazwisko Marie-Anne brzmiało poważnie. Z pewnością ta kobieta była ze szlacheckiego rodu. Dwuczłonowe nazwisko nie było dawane byle komu. Richard ukłonił się tej, która właśnie wygoniła Angelicę i odpowiedział na pytanie:

- Tak pani, jest to ostatni wampir jakiego widziałem przed trafieniem do trumny.

- Trumny - powtórzyła powoli Marie-Anne. - Pozwól zatem, że wymienię przypuszczalny bieg wypadków. W jakiś nieznaczny sposób, nieważny drobiazg, coś... sprawiło, że Antoine Laideur uznał cię za wroga. A potem gdzieś zamknął. Gdy wydostałeś się z zamknięcia, świat przeskoczył o kilka stuleci - innymi słowy, letarg, z którego z jakiegoś powodu się wybudziłeś. Mam rację... panie... zaraz, gdzie moje maniery? Woods coś plotła o zdobywcy Jerozolimy, ale jak brzmi twoje imię, szlachetny rycerzu? Ja jestem Marie-Anne Clemenceau, dawna dama dwory w Wersalu. - Zdecydowanym ruchem wyciągnęła przed siebie rękę.

A wtedy Richard w niewytłumaczalny sposób poczuł jakiś fałsz, nieprawidłowość, jakby to roztrzepanie i ta życzliwość były lekko... wymuszone. Marie-Anne była wampirem. Wampiry nie są życzliwe, sympatyczne ani bezinteresowne. To oczywiste. Czemu zatem ona taka była? Lub starała się być? Skąd tyle wiedziała? Pytania, pytania...

- Richard Heldson, syn Bernarda Heldsona. Zdobywca Jerozolimy i kawalerzysta drugiej chorągwi angielskiej. Mogę wiedzieć o pani, skąd znacie nazwisko Laideura? - spytał Richard przymrużając oczy. Przez pewien moment rozważał użycie jednego z jego klanowych darów. Pasowałoby wiedzieć co knuje owa Marie-Anne. Nie lubił francuzów. Rozglądnął się jeszcze raz po mieszkaniu tak jakby coś przykuło jego uwagę. W praktyce chciał zobaczyć czy ten sługus Marie-Anne gdzieś się tu kręci.

- Mam swoje źródła informacji i wolałabym, aby pozostały nieznane, Richardzie - odparła gładko wampirzyca. - O ile mogę ci mówić po imieniu. W końcu się nie znamy, nie możemy sobie ufać. W kwestii Laideura... Powiedzmy, że o ile wampiry żyją dłużej, o tyle magowie mają tendencje do dużo lepszej pamięci zbiorowej i sporo wiedzą o dawnych eksperymentach. Zaś dzięki temu popierzonemu Świrowi w naszym cholernym mieście mamy mnóstwo magów. Zaraz... - urwała z zaniepokojeniem. - Co właściwie wiesz o Tallahassee? O tym mieście?

Richard ponownie zmarszczył czoło na znak niezadowolenia. Nieznajomość tych faktów w tym momencie była dla niego krępująca. Nie wiedział nic o świecie, świat wiedział za to sporo o nim.

- Proszę się nie krępować pani. Nie wiem gdzie jestem ani o czym mówicie. Angelica coś wspominała o jakimś księciu i o parku. Nazwa Tallahassee nic mi nie mówi.

- To miasto, w którym jesteśmy, to Tallahassee - wyjaśniła uprzejmie Marie-Anne. - Co do parku, nie radzę się tam zapuszczać. W żadnych godzinach. To mogłoby być... niebezpieczne, i to dla nas wszystkich.

Dyskretne zerknięcia rycerza dały pewien skutek. Albo sługi tu nie było, albo umiał się znakomicie kryć. Wampirzyca chyba nie zauważyła tego rozglądania się.

Kontynuowała.

- O tym mieście wiem niemal wszystko. - W tym głosie brzmiała spora doza dumy. - A ty w nim jesteś, więc powinieneś poznać kilka zasad. Po pierwsze, najlepiej w ogóle nie wchodzić do parku, w obręb zabudowań uniwersyteckich, na stary cmentarz przed północą i w parę innych miejsc. Po drugie, radzę polować niezwykle ostrożnie i nigdy dwa razy w tym samym miejscu w krótkim odstępie czasu. Po trzecie... - Zawahała się. - Nie, właściwie te dwa wystarczą. Zawsze mogę ci w czymś jeszcze pomóc. W końcu jesteś zupełnie sam w nowym, nieznanym świecie. A nikt z nas nie chce kłopotów, które mogłyby się pojawić, gdybyś nieświadomie nam tu narozrabiał. Książę byłby bardzo niezadowolony, w końcu to on ustalił wszystkie zasady z parkiem i tak dalej. Nie chciałbyś, żeby był niezadowolony.

Uśmiechnęła się uroczo do Richarda.

- Jest tylko jeden problem - powiedziała bardzo łagodnie, jakby usiłowała okiełznać dziką bestię samą słodyczą w głosie. Która, nawiasem mówiąc, była tak przesłodzona, że mogłaby osłodzić gorycz wszystkich przegranych krucjat. - Jesteś w samym środku domeny potężnego wampira, a on, jeśli wie, że tu jesteś, zdaje sobie sprawę z tego, że przebywasz tu bez jego pozwolenia. Czy wiesz może ze swojego życia w dawnych czasach, czym grozi gniew bardzo utalentowanego Szaleńca?

Gabor i Francesca
Gdy tylko Gabor ukończył swoją grzeczną i składną przemowę, nieznajomi po prostu ryknęli śmiechem, długo nie mogąc się uspokoić. W końcu jednak dokonali tej sztuki.

- A zatem, Gaborze zwany wilkiem - przemówił wciąż z lekka rozbawionym głosem przypuszczalny przywódca - nie wiemy, gdzie dokładnie szukać Nosferatu. Nie zdradziliby nam przecież swojej siedziby... Bezpośredniego kontaktu z Morganem też nie mamy. Musicie iść do miejsca, które zwykliście między sobą nazywać Elizjum. - Uśmiechnął się, nie wiadomo, uprzejmie czy z kpiną. - Wybacz nam rozbawienie. Nieczęsto zjawiające się przypadkiem wampiry dostarczają nam mimowolnej rozrywki. Ale lepiej już odejdź.

Wyglądało na to, że Francescę zignorował. Nie zignorowała jej jednak kobieta, która wcześniej proponowała im odejście w pokoju. Dziewczyna tanecznym krokiem podeszła do wampirzycy, zatrzymując się jednak na tyle daleko, by ta jednym zamachem nie mogła jej dosięgnąć.

- Kim jesteśmy? A to już zgadnij sama - szepnęła. - Ja jestem Juliet, ale wiele ci to nie powie. Masz jednak niezłe kłopoty, jeśli nie znasz Morgana. Zapamiętałabyś go na pewno, gdybyś go kiedykolwiek spotkała. A jeśli nie spotkałaś, to jesteś tu nielegalnie i całe Tallahassee może okazać się za małe, abyście się ukryli. - Ona z kolei uśmiechnęła się wyraźnie drapieżnie, z lekką satysfakcją. Jeszcze bardziej zniżyła głos. - Ciekawe, skąd przybyliście, skoro zdołaliście niepostrzeżenie przedostać się aż tutaj, do centrum. W mieście jest sporo wampirów, które są gotowe słono zapłacić za względny spokój. Prędzej czy później wpadniecie w ich ręce. Lepiej iść po dobroci... - Nieco głośniej dodała - Z tego, co słyszałam, Elizjum jest całkiem niedaleko. Na Dewey Street. Radzę wam tam poszukać. - Cofnęła się, by znowu spokojnie usiąść obok swoich towarzyszy z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Wilczur nazwany Gavinem już nie warczał, po prostu patrzył na nich złowrogo. W tym spojrzeniu, choć pochodziło od bezrozumnego zwierzęcia, czaiła się groźba. Ta sama, co u tych ludzi - z tym, że dużo jawniejsza niż ,,lepiej już odejdź".
 
__________________
Mole książkowe są zagrożone. Chrońmy ich naturalne ostoje! (biblioteki!)

Wkurzyłam kogoś? Coś pomyliłam? Sorry, ale biblioholik na odwyku to jeden wielki kłębek nerwów. Wybaczcie.
Irregular jest offline  
Stary 16-05-2013, 10:04   #44
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Widząc wesołość, którą wywołał odetchnął odrobinę, nie dał jednak tego po sobie poznać.

„Dobrze. Bardzo dobrze. Śmiejcie się.”

Spojrzał porozumiewawczo na Francescę. Czas chyba było opuścić to miejsce. Odprowadził wzrokiem kobietę, która postanowiła dać im rade na odchodne. Nie sposób było odmówić jej gracji. Gabor podziwiał jej ruchy zastanawiając się jak jest zbudowane jej ciało. Otrząsnął się jednak. Nie czas był na przyjemności.

Gdy odeszli już kawałek od parku i nabrał pewności, że są poza zasięgiem nawet czułych uszu, zagaił.

- Hm. Lupini? Jak myślisz? Dziwne tu panują zwyczaje. Prawie jak u mnie w domu. – Dodał z rozmarzeniem. Jego Ojciec był równie terytorialny, aż do przesady. Nie można mu było jednak odmówić honoru i przestrzegania tradycji Gościnności. Szanował również Domeny sąsiadów. Oczywiście tylko tych silnych. Nie raz „zapraszał” na zamek Ojca „gości”, którzy zapomnieli poinformować go o swoim przybyciu. Nie przyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach gdy dostrzegł analogię do ich sytuacji.

- Taaak. Myślę, że może dobrze by było odwiedzić to Elizjum. Skoro już daliśmy się zauważyć, to pewnie Stary z tamtego stada i tak puści to w obieg, żeby ugrać parę punktów dla siebie. Ja bym tak zrobił. – Spojrzał na towarzyszkę ciekaw jej zdania.

- Złapmy języka. Poszukajmy Dewey Street i przedstawmy się jak nakazuje Tradycja. Niektórzy potrafią być cokolwiek przewrażliwieni na tym punkcie.

„Tak. Niektórzy nawet bardzo.”
 
malkawiasz jest offline  
Stary 16-05-2013, 17:57   #45
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Jak powiedział ktoś, kto już swoje na tym padole przeżył, każda przystań jest dobra podczas sztormu. Warunki oferowane przez podstarzałe konstrukcje i tak były o niebo lepsze od tych, które zapewniała sobą średniowieczna architektura. Po pierwsze, dziwny kamienny budulec chronił przed wdzieraniem się do wewnątrz podmuchów wiatru. Po drugie, płaskie dachy tych budynków (jak również ich liczne piętra) niewątpliwie były dobrą zaporą przed bezlitosną złotą kulą, która już niedługo miała ponownie zawitać na niebie. Świat ludzi mógł się zmienić przez ten szmat czasu, ale natura twardo trzymała się obranych dawno temu przyzwyczajeń. Najwyraźniej niewiele chciała mieć wspólnego z obowiązującą modą, ponieważ w swojej garderobie od zawsze posiadała jedynie cztery suknie. Nie to co on! On był w przyszłości niespełna noc i już paradował wkoło jak nastroszony paw, nosząc najnowsze trendy! Ta wesoła, acz dosyć abstrakcyjna myśl sprawiła, że Francuz roześmiał się beztrosko. Prawdę mówiąc trosk miał teraz sporo, ale dobrze napełniony żołądek zawsze ułatwiał mu wykrzesanie kilku iskierek dobrego humoru. Krótkie oględziny wystarczyły mu aby wybrać budynek, w którym zatrzyma się na dzień. Nie zdążył nawet wykonać pierwszego kroku w stronę progu, bo ktoś złapał go za bluzę.

- Hejka przystojniaku, masz ochotę się zabawić? Wystarczy dwadzieścia dolców a…
W pierwszym, defensywnym odruchu, miał ochotę na coś zupełnie innego - złapać za dłoń i wykręcić ją w nadgarstku. Opamiętał się jednak, bo jej lekkość oraz delikatność nacisku uświadomiły go o pokojowych zamiarach natrętnej osoby. Jak również fakt, że była to kobieta… Jean-Luc obejrzał sobie monologującą w najlepsze niewiastę od stóp po sam czubek głowy. Właściwie to nie słuchał co do niego mówiła. Miała czarne kozaczki, zupełnie odsłonięte nogi, sukienkę w panterkę i skórzaną kurteczkę z futrzanym wykończeniem, które nawet zagubionemu w czasie i przestrzeni krwiopijcy wydało się sztuczne i tandetne. Miała też zgrabną figurę, ale jej postawa, beznamiętna twarz i podkrążone oczy zdradzały spore zmęczenie. Ilość zaaplikowanego makijażu rozjuszyłaby każdego z dawnych księży do tego stopnia, że kobieta zostałaby zaksięgowana jako heretyczka pierwszej wody i spalona na stosie w ciągu kilku minut. Oczywiście wiedział kim była z zawodu. Nie bezpodstawnie określano tą profesję jako najstarszą na świecie. A chociaż zabłąkany Francuz miał już pełen brzuch, a prostytutka wydawała mu się nieco mniej seksualnie atrakcyjna od pobliskiej lampy, wiedział jak znaleźć dla niej odpowiednie zastosowanie, nie związane z jego nieumarłym libido.
- Cudnie, wystarczy już. Powiedz mi proszę jak się nazywasz.
- Candy.
- Dobrze, Candy. Co byś powiedziała na możliwość zarobienia odrobiny pieniędzy bez konieczności zniżania się do tych wszystkich rzeczy, które… ugh. Które robisz zazwyczaj?

Urwał w połowie zdania, bo rzuciła mu spojrzenie tak nieufne i sceptyczne, że poczuł nagłą potrzebę ukrycia się w jakimś odległym miejscu. Preferowanie pod dużym kamieniem. Zastanawiał się przez chwilę czy nie użyć terminu „dolary”, ale zrezygnował z ryzyka. Widząc speszenie na jego twarzy, dama nocy rozchmurzyła się i przybrała poprzednie nastawienie. Wzruszyła beznamiętnie chuderlawymi ramionami.
- Dobra, niech będzie. Wyglądasz mi trochę na dziwaka, ale wydajesz się niegroźny. Tylko kiedy będzie po wszystkim nie próbuj cwaniakować, bo Alex cię znajdzie i nakopie do du…
- Zapewniam, że nic Ci nie grozi w moim towarzystwie. Wystarczy, że…

Pokiwał uspokajająco głową i objął kobietę ramieniem, starając się naśladować pary, które dostrzegł przemierzając miasto. Do świtu zostało jeszcze trochę czasu, a on miał mnóstwo pytań wymagających natychmiastowej odpowiedzi. Być może napotkany cukierek będzie znał rozwiązanie chociaż części z nich? Oby tak było.
 
Highlander jest offline  
Stary 17-05-2013, 13:36   #46
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Niestety, nie spodziewał się takiego powitania. Zbyt zajęty ekwipunkiem zaprzepaścił szansę na zniknięcie w nocy. „Najpewniej naruszyłem jakieś granice. Inaczej nie byłoby aż tylu. Elizjum, elizjum... coś mi to mówi... E, najpewniej przypomnę sobie za chwilę. Wtedy może się zgodzę na ich propozycje” a na głos dodał
-Zadziwiające, że wiedząc o moim przybyciu tak szybko się ujawniłeś – skald liczył na zastój w zdolnościach myślenia w obliczu tych wszystkich nowoczesnych udogodnień. Słyszał wiele plotek i znał równie wielką ilość pieśni o wielkich królestwach i władcach, gdzie wygody i przyzwyczajenie rozpuszczały jasność umysłu i elokwencję – Kimkolwiek jesteś.

Zaznajomiony z wieloma trudami wojaczki, choć nie biorący tak aktywnego udziału w wyprawach jak inni, obserwował rozmówcę i dodatkowy argument dyskusji. Nie mógł liczyć na łatwe przewidywanie ruchów, nie widział oczu, lecz dystans dawał mu chwilę by ewentualnie zdążyć się obronić, nawet przed kimś z akceleracją. Musi tylko skupić się na oznakach ruchu. Ten bez twarzy, gadający, nie zaatakuje. To wiedział na pewno. Wystarczyło ustalić któremu z innych puszczą nerwy.
„I przypomnieć sobie co to było to, pierdolone zawszonym prąciem, Elizjum!” Skrzyczał się w myślach.

- Dziękuję również, że w tak wspaniałomyślny sposób chcesz zadbać o me bezpieczeństwo jednakże wiedzieć musisz, że z Jotunów kraju pochodzę, a tam pięcioletni podlotek już wie czym i co to znaczy chronić dupę. Innym faktem jest, że emisariusze chodzą sami, - Fenrirsulfr przerzucił wolno ciężar ciała na jedną nogę by szybciej uskoczyć w razie niebezpieczeństwa - łatwiej im zwiać przed rozwścieczonymi kochankami broniącymi swych dam. A dodatkowe oczy są dla mięczaków i zwracają za dużo uwagi. Dlatego bardzo mnie podbudowuje wasze nastawienie do mej osoby. - uśmiechnął się dziękując za lata spędzone na nauce sag, skąd niejeden raz czerpał pomysły na odzywki i porady co do przetrwania. Wiejskie opowieści, sagi i legendy zawsze niosą ze sobą wiele podpowiedzi.

Wykonał podpatrzony od Bellerosa ukłon, który swoją drogą był całkiem idiotyczny, spoglądając jednak cały czas na otoczenie. Dłoń, przyciskana do pasa, z łatwością wydobyła toporek w momencie najniższego przechylenia i utkwiła przy pasie. Trzymanym przez kciuk. Na szczęście argumenty nie zdołały się poruszyć najpewniej zdziwione tą błazeńską, pałacową farsą. Cztery pozostałe palce pozwalały utrzymać oręż wiszący na nich za żeleziec. Wyprostowany znów spojrzał z uwagą na rozmówcę trzymając nieco więcej skupienia na pozostałych osobnikach.

-Liczę ponad to, że te wymyślne złodziejskie odzienie, które nosicie, dostanie się i mnie na czas spaceru. Nie chciałbym się pośród was wyróżniać, a już na pewno nie zamierzam wystawiać was na niebezpieczeństwo. Ale wy na pewno znacie zasady i ryzyko takiej nadmiernej karawany - dodał z literackim sarkazmem, na który wielu królów dawało się złapać. Wszak mowa to podstawa przy pieśniach.
"No dalej ty niedomarznięty bardzie z zapchlonej wychódki, przypomnij sobie co to Elizjum " Fenrirsulfr beształ się cały czas w myślach napinając swe nieżywe ciało do granic możliwości. Liczył na warstwę skórzni, która okryje przed tymi nachalnymi niedogodnościami, jego spięcie i chęć bitki. Pochodzenia i krwi się nie wybiera. A ostatnio, rzadko miewał szansę do obijmordy.
Ostatni raz było to w jakiejś bogato utrzymanej spelunie. Gdzie z Ojcem omawiali interesy z jakimiś Trędowatymi. "Właśnie! Tawerna! Tam go wyprosili nim zdążył pozbawić obleśnego typa kłów. Zasada "Peace & Love", Elizjum. To jest to!" Uradowany potokiem myśli ani na chwile nie przestawał być czujnym "Czyli idea Elizjum nadal trwa, ciekawe czy wciąż z orgiami krwi." Skald zdecydowanie wolał dziki Gon po lasach. Mniej niebezpieczeństw wykrycia. "No dobrze, to skoro już wiem to chyba mogę z nimi iść."
- Czekam zatem na jakieś sensowne ustalenia - skald podniósł dłoń by podrapać się po głowie. - Wszak jestem tu nowy, a na pewno wysłali ekspertów dyplomacji i przesyłek - wampir znów użył scenicznego sarkazmu uśmiechając się lekko.
"No który pierwszy nie wytrzyma, co chłopaczki? Aż się cały buzuję. Komu przetrącić szczękę? No dalej" Skald zrobił nieznaczny krok w tył, widoczny dla obstawy, przechylając ciężar ciała do odskoku, czego niewprawne w trikach wojaczki oko mogło nie wychwycić.
Na pewno w Elizjum będzie zakaz więc Nord chciał się jeszcze rozerwać. Elizjum, miejsce spotkań i rozmów, miejsce gdzie najczęściej można spotkać księcia, a taka opcja była niepożądana. Jeszcze nie teraz. Skald W napięciu oczekiwał reakcji.

Mówiący rozłożył ręce powolnym, spokojnym, niemal łagodnym gestem. Można by go było wziąć za akt pokazania pustych dłoni, bez żadnych noży ale innych niespodzianek, gdyby nie to, że w każdej ręce wampir trzymał sztylet. Tym dziwniejsze było pokojowe nastawienie, przebijające z całą siłą wyrazu z zamaskowanej sylwetki.

- Ten sarkazm jest niepotrzebny. - Wampir mówił z wyraźnym trudem i sporą chrypką. - Nikt z nas nie chce zwady. Noc jeszcze młoda, dojdziesz do Elizjum i zdążysz jeszcze zrobić wiele rzeczy. Przejdziemy po dachach aż do Dewey Street, maskowanie nie będzie konieczne.

- Konieczne jest za to - dorzucił wampir stojący po lewej stronie przedmówcy - abyś poszedł. Jeśli nie, Morgan i tak za kilka minut dowie się, że w mieście jest obcy. Lepiej się grzecznie przedstawić, a nie zostać zawleczonym na miejsce.


- I to nie była groźba, absolutnie nie - dorzucił uprzejmie ten zachrypnięty. - To tylko taka przyjacielska sugestia.



"Musi być z klanu Artystów. Tylko oni łapią ten delikatny wydźwięk obrazy. No cóż, szkoda, nie będzie obijmordy. Z jednym czy dwoma, którzy daliby się sprowokować mógłbym sobie poradzić ale z całą piątką, lepiej nie ryzykować. Nie znam tej okolicy. Nie to co ojczyźniane lasy, jaskinie i zatoki. Nie nadaję się do gonitwę po miastach. Szczególnie takich, zbyt nowych. " Fenrirsulfr nie zmieniał pozycji obserwując wszystkich

- A więc "oczy" mają też usta - stwierdził nadając słowom wydźwięk niewinnego zdziwienia jakiegoś podlotka - Powiedzcie mi jeszcze moi mili albo nie, a na pewno nowi... - przez chwilkę szukał słowa - ... e niech będzie, towarzysze. Kim jest ten cały Morgan, czemu Ja nie chcę się z nim spotkać oraz gdzie jest najbliższa brama miasta bym mógł je opuścić?

Bard wiedział kiedy wycofać się z potyczki. Dzięki temu wiele razy przed ponownymi narodzinami uniknął Walhalli. Nie żeby nie chciał tam dotrzeć, po prostu ten świat jest zbyt duży by tak szybko z niego rezygnować. Tak samo jak nie chciał rezygnować z planu nieuwikłania się w szlachecko-pałacowe intrygi. "Ale pewnie już nie ma prawdziwych mężczyzn, królów i szlachciców. Zostały takie wypierdki twierdzące że wszystko widziały i wszędzie sobie poradzą"

- Ach, jeśli mam iść to w sumie mogę zabrać swoje rzeczy - z tymi słowy przesunął się trzy kroki i kucnął niemal na krawędzi dachu.

Mając szczerze w dupie jak odbiorą to rozmówcy. Sięgając po tarczę na krótką chwilę wyciągnął rękę z toporkiem w bok dla równowagi. Wstał trzymając stylisko zarzucone na ramie, poprawiając uchwyt dłoni pod umbem.

- Możecie mnie odprowadzić do granic domeny, dalej sobie poradzę. - zwyczajnie stwierdził i szybkim marszem zbliżył się do feralnej piątki. "Może jeszcze ktoś się rzuci. Może zechce zdobyć wizytę u felczera od zębów"

Zamierzał wykorzystać balast w dłoniach jako pomoc w utrzymaniu równowagi. Mało szczurów lądowych wiedziało, że w ten sposób można przebiec po kładce szerokiej ledwie na stopę i nie wytracić siły pędu w razie napotkania przeszkody. Najczęściej ową przeszkodą była wroga głowa, tors czy ręka, którą dość łatwo wtedy można było uszkodzić. "Na szczęście nie pada. Byłoby trudniej. ALe wciąż potrzebuję takich śmiesznych "ichczasowych" fatałaszków"
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.

Ostatnio edytowane przez Smirrnov : 21-05-2013 o 20:28.
Smirrnov jest offline  
Stary 20-05-2013, 21:58   #47
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
- Elizjum. Sama nazwa brzmiała kojąco - Pomyślała gdy na powrót znikali w ciemnościach alejki. Nie dzieliła jednak entuzjazmu towarzysza. Bądź co bądź to miejsce spotkań im podobnych. Z doświadczenia Franceska wolała unikać zbiorowisk nieznajomych. Zwłaszcza nieznajomych wampirów. W tym wypadku mieli bardzo ograniczone opcje. Będąc na cudzych włościach bez pozwolenia, prędzej czy później zostali by wykryci i doprowadzeni siłą przed panujący autorytet. Odwlekając ujawnienie narażali się jedynie na gniew “Gospodarza”.

Gabor strzelał pytaniami. Nim Franceska zastanowiła się co odpowiedzieć popłynęły kolejne słowa.

- Złapmy języka. Poszukajmy Dewey Street i przedstawmy się jak nakazuje Tradycja. Niektórzy potrafią być cokolwiek przewrażliwieni na tym punkcie.

W tym punkcie się zgadzali.

- Proponuję wyjść na oświetlony gościniec. Z pewnością znajdziemy kogoś kto wskaże kierunek. - odparła kobieta.

Ulica, mimo późnej pory, nadal tętniła życiem. Po obu stronach gładkiego gościńca przemykali ludzie podążając za tylko sobie znanymi sprawami. Czasami pojedynczo, innym razem przetaczali się głośną grupą, spoglądając na dwójkę przybyszów z zaciekawieniem a czasem i pogardą, racząc szyderczą uwagą. Obecne kobiety nosiły się bardziej... frywolnie. Nagle lniany czepiec wydał się niestosowny. Poczuła się niczym cyrkowe dziwadło. Szybkim ruchem oswobodziła długie, kruczo czarne włosy spod okowy czepca, które spłynęły jej błyszczącymi kosmkami po ramionach. Teraz uczucie alienacji nieco zelżało. Rubaszne spojrzenie kompana skwitowała nieco zimnym acz przyjaznym uśmiechem. Na tyle tylko było ją obecnie stać.

Niesamowitym widokiem były błyszczące powozy, toczące się żwawo gościńcem. Franceska spojrzała z lekkim niepokojem na ewidentnie rozbawionego i zaciekawionego tym widokiem Gabora. Przechodnie zdawali się nie zważać zbytnio na te cudowne maszyny, pędzące przez noc ze złowieszczym pomrukiem. Może gdy już dopełnią formalności uda się zbadać te pojazdy bliżej. Na obecną chwilę Franceska poszukiwała wzrokiem kogoś kto mógłby być przydatny w tej sytuacji, nie tylko jako drogowskaz.
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline  
Stary 26-05-2013, 17:02   #48
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Sztuczne uśmieszki Mary-Annie zaczęły irytować Richarda. Nie krył się z tym ani trochę. Był przecież szlachetnie urodzonym za życia, a i po śmierci jego klan był arystokracją wśród wampirów. Wysłuchał jednak co kobieta miała do powiedzenia, od czasu do czasu rozglądając się po mieszkaniu. Niedokończone zdanie było płachtą na byka.
- Po trzecie co? Jestem niezmiernie ciekaw jaka jest ta trzecia zasada. Może i przespałem czy... Może ostatnie co pamiętam to erę wypraw krzyżowych, ale nie znaczy to, że nie zapamiętam kilku nowych rzeczy. Słowo Tallahassee nic mi nie mówi. Pierwszy raz słyszę ową nazwę.

Zamilknął na chwilę gając Mary czas na odpowiedź. Następnie zapytał:
- Czy ten szalony wampir ma mnie sam znaleźć czy ja go mam w jakiś sposób szukać, aby przedstawić mu się?
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 26-05-2013, 22:33   #49
 
Irregular's Avatar
 
Reputacja: 1 Irregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputację
***

Czelabińsk, Rosja
W zatłoczonym barze szybkiej obsługi siedziała opatulona w grubą, puchową kurtkę dość młoda kobieta. Marzła, chociaż było przecież lato - nic więc dziwnego, że mijający ją ludzie patrzyli na nią z lekkim zdumieniem. Sączyła herbatę z wysokiej szklanki i jednocześnie wyrzucała z siebie do telefonu całe zdania po węgiersku.
- Jestem praktycznie pewna, Caesannius - wycedziła Anna Bestużewa. - Nie ma ich tutaj. Nie potrafię wykryć ich śladu. A magya powinna spokojnie wystarczyć. Poza tym... nie ma tu żadnych obcych wampirów. Gdyby nasze obiekty tu były, wykryłabym je, tylko słuchając wampirzych plotek.
- Może na razie się gdzieś schowały. Nie niecierpliw się tak, Flavio. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby nadal tkwiły w jakiejś piwnicy, bojąc się wyjść na zewnątrz i wysysając szczury - odparł Caesannius. - Muszę jeszcze porozmawiać z Saufeiusem. Może w Bhisho poszło mu lepiej...
- Gdzie teraz jesteś?
- Na lotnisku w Tallahassee. Muszę jeszcze znaleźć jakiś hotel, a potem poszukam naszych obiektów. Nie przerywaj swoich poszukiwań.

***

Gabor i Francesca
Mieli szczęście. Pierwszy zagadnięty przechodzień z roztargnieniem wskazał niezbyt na szczęście skomplikowaną drogę na Dewey Street. Wszyscy ludzie, których mijali, spieszyli do swoich spraw, mówili coś do małych przedmiotów, które świeciły i brzęczały, wsiadali i wysiadali z tajemniczych pojazdów.

Dewey Street nie była wielką ulicą. Pierwszym, co rzucało się w oczy, był ogromny, świecący szyld, którego litery zapraszały do jakiegoś ,,[nieczytelny bazgroł] go-go club". Drugą - niewielka, zupełnie nie świecąca tabliczka, wskazująca drogę do ,,Klubu Miłośników Kultury Starogreckiej W drodze do Pól Elizejskich, czynne codziennie od 19:00 do końca ostatniej dyskusji". Nie ma to jak dyskrecja i subtelne sugestie.

Tabliczka wisiała po prawej stronie dużych, solidnych z wyglądu wrót, których jedno z odrzwi było uchylone. W głębi było ciemno, ale wampiry z ulicy widział kilka schodków, sugestię blasku padającego z kolejnych drzwi, a w przerwie pomiędzy pojawieniem się jednego a drugiego pojazdu także słychać było gwar rozmów.

Jean-Luc
Rozmowa z Candy, choć krótka, była bardzo owocna. To, co opowiedziała wampirowi, było zarazem niewiarygodne, niezrozumiałe i boleśnie prawdziwe. Kainita musiał sobie co chwilę przypominać, że rzeczy, o których mówi, to mechanika i nie ma w nich ani krzty magii. Niesamowita siła zwana elektrycznością, którą kable rozprowadzały po mieście, jak żyły rozprowadzały krew. Siła, która dawała jasne światło, umożliwiała błyskawiczną rozmowę z kimś z Australii (z kontekstu Jean-Luc mógł się domyśleć, że to bardzo daleko, cokolwiek to jest) i pokazywanie jakichś ruchomych obrazków. A także o wiele więcej, ale nie był w stanie zrozumieć, co dokładnie. Candy zdecydowanie nie należała do elity intelektualnej, ale wszystkie te dziwne rzeczy otaczały ją od zawsze, były dlań codziennością, niemal treścią życia.

Podobno starsze wampiry miały problem z przystosowaniem się do nowego świata - te starożytne nieraz wolały letarg od próby ogarnięcia nowych stylów życia, światopoglądów... Ten świat był jeszcze nowszy, a Jean-Luc nie miał stuleci na jego poznawanie.

W końcu Candy powiedziała, że musi się zaraz spotkać z Aleksem.
- Muszę już spadać. Dość się nagadałam. Możesz już dawać kasę. Narobiłam się tym ględzeniem.

Ten świr wydał jej się w sumie niegroźny. Byle tylko zapłacił.

Fenrisulfr
Trzech nieznajomych zaniosło się dziwnym, bardzo szeleszczącym śmiechem, ale zaraz przestali, gdy czwarty na nich syknął. Pierwszy mówca nawet nie drgnął.

- Chyba się nie zrozumieliśmy - powiedział. Fenrisulfr mógłby się założyć o własne nieżycie, że uśmiechał się pod kapturem. - Idziemy, owszem. Do Morgana. Jeśli Katniss nie będzie musiała użyć swojej broni, powiemy, że po prostu spotkałeś nas przypadkiem, szukając księcia miasta. Nie chcemy z tobą walczyć.

Za plecami Fenrisulfra rozległ się cichy stuk, jakby ktoś nagle wylądował na dachu tuż za nim, a potem dziwny szczęk.

- Jesteś na celowniku - powiedział kobiecy głos. - A teraz idziemy. Derek cię poprowadzi, idź za nim. - Jedna z zakapturzonych postaci zamachała ręką i ruszyła po dachu. - Mogę zaspokoić twoją ciekawość. Morgan to książę tego miasta, należy do klanu Malkavian i módl się, aby dzisiejszej nocy był w dobrym humorze. Nie znosi naruszania jego domeny.

- A gdy ktoś już ją odwiedzi bez poszanowania Tradycji, prędko z niej nie wychodzi - rzucił Derek przez ramię.

- A nam wygodniej w tym mieście, gdy Morgan jest księciem, więc z czystej życzliwości zadbamy, abyś mu się grzecznie przedstawił - uzupełnił pierwszy mówca. - Lepiej się rusz. Z każdą minutą szanse pokojowego załatwienia sprawy niedozwolonego wtargnięcia na teren cudzej domeny drastycznie maleją...

sir Richard
- Po trzecie - odparła spokojnie Marie-Anne - wypełniaj wszystkie porąbane polecenia szanownego księcia oraz zatykaj uszy, gdy primogen coś przekazuje, zwłaszcza, gdy przekaz jest sensowny. Nieładnie, że mi nie wierzysz. Szkoda też, że tak krótką masz pamięć i umknęło ci, jak mówiłam o mieście, w którym właśnie jesteśmy. Tallahassee.

Wywróciła oczami, spojrzała na sufit, a dopiero potem z powrotem na rycerza, odpowiadając na jego ostatnie pytanie.

- Właściwie wszystko jedno, mój drogi Richardzie. Dla mnie wszystko jedno, chociaż jestem ci tak życzliwa. Otóż jeśli sam go znajdziesz i się przedstawisz, to o ile trafisz na dobry moment, pewnie zaakceptuje twoją obecność i wszystko się skończy na jednej rozmowie. Jeśli sam cię znajdzie lub znajdą cię jego współpracownicy, to potem albo jakimś cudem się wyplączesz, w co wątpię, albo nie zostanie z ciebie nic, bo dla Morgana każdy łamiący Tradycje to Sabatnik, Baali, diabolista lub lepiej wszystko naraz.

Zastanowiła się.

- Zresztą... w sumie nie musisz go szukać. Jak mamy jakoś zalegalizować twój pobyt, możesz się ze mną zabrać do Elizjum. Przedstawisz się i po krzyku. O ile Morgan nie wpadnie akurat w nastrój paranoika albo o ile Steele nie uzna cię za potencjalne zagrożenie. - Zmierzyła wzrokiem zbroję, miecz i tarczę rycerza, a następnie westchnęła. -Nie, raczej nie uzna. To co robisz?
 
__________________
Mole książkowe są zagrożone. Chrońmy ich naturalne ostoje! (biblioteki!)

Wkurzyłam kogoś? Coś pomyliłam? Sorry, ale biblioholik na odwyku to jeden wielki kłębek nerwów. Wybaczcie.
Irregular jest offline  
Stary 27-05-2013, 11:43   #50
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Mieli szczęście. Już pierwszy przesłuchany naprowadził ich na trop. Ruszyli razem, nieśpiesznie by móc rozglądać się do woli. Na początku był to zdaje się dobry pomysł lecz z każdym przebytym krokiem Gabor miał coraz więcej wątpliwości i obaw. Świat wokół nich to stanowczo nie był jego świat. Miasto, do którego trafili musiało być chyba stolicą jakiegoś imperium. Nigdy nie widział, aż tylu ludzi. Do tego w nocy. Ba, nawet za jego życia nigdy nie widział tak ludnego miasta. Do tego tempo ich życia było przytłaczające. Wszyscy zdawali się gdzieś podążać. Z jednej strony było im to na rękę bo mało kto zwracał na nich uwagę. Z drugiej strony nie mógł tego zrozumieć. Wszyscy zachowywali się jakoś dziwnie. Każdy kto ich mijał starał się nie patrzeć im w oczy. To akurat rozumiał, trzoda powinna znać swoje miejsce, ale cała reszta budziła jego irytację. Irytację i lęk. Każdy krok, który przybliżał ich do Elizjum owocował nowościami przekraczającymi jego pojęcie. Nie lubił tego uczucia. Miał dociekliwy umysł badacza i chciał zrozumieć wszystko co się wokół niego dzieje. W tym wypadku niemożność, pogłębiała tylko jego frustrację i lęki.

„Co jeśli nie dam rady się tego nauczyć? To tak jakbym przespał zbyt długi czas. Małpy chyba musiały posunąć się z tą swoją biedną cywilizacją o całe wieki. Nawet jakbym znalazł bibliotekę to musiałbym czytać w ekspresowym tempie. Niech szlag porwie tych pieprzonych magów. Przysięgam, że jak mi w łapy wpadną odpowiedzialni za to, to żywcem obedrę ze skóry. I będzie to dopiero początek.”

Przez chwilę Francesca mogła dojrzeć jak na jego obliczu pojawił się grymas gniewu, odbijający to nad czym teraz myślał. Powoli z wysiłkiem jednak się opanował. Samokontrola, która pozwoliła mu przetrwać na dworze ojca ładnych parę lat jednak na coś się przydała. Powoli się uspokoił choć niestety z lekami już mu tak łatwo nie poszło.

„Biblioteka to nie głupi pomysł. Cierpliwości. Pośpiech jest złym doradcą. Przyczaję się na trochę i stopniowo odrobię zaległości. Trzeba być tylko ostrożnym. Bardzo ostrożnym na początku. Znaleźć schronienie, trzodę i nie dać się w nic w robić. Potem, potem zobaczymy.” – przeciągnął językiem po zębach.

Na takich i innych rozważaniach minęła mu droga. Z dwu lokacji chętniej wybrał by tą z napisem „go go” – wyglądała, zdaje się na jakąś popularną oberże. Mimo wszystko wskazówki w szyldzie spowodowały, że skierowali swe kroki do drugiego przybytku. Stanął na progu i wysilił swe nadnaturalne zmysły wietrząc niebezpieczeństwa jak ogar zająca. Tak jak się spodziewał nic go w drzwiach go nie zaniepokoiło. Wzruszył więc ramionami i szarmanckim gestem zaproponował Francesce pierwszeństwo. Był jednak gotów iść przodem, gdyby tamta odmówiła.
 
malkawiasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172