Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2013, 17:30   #131
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Wcześniej, Ziemia


- Nie mam pojęcia! – Wściekle uderzył pięściami w stół, opamiętał się jednak szybko i cofnął dłonie w geście poddania. – Przepraszam, ja… ja… nie wiem… - Schował twarz w dłoniach – Boże… O, Boże… - Poderwał się nagle gwałtownie do góry, po jego policzkach spływały łzy. – Dziewczynki! – Opadł ciężko na krzesło jakby nagle stracił wszystkie siły. – Muszę odebrać dziewczynki.

Policyjna psycholog przyglądała mu się badawczo, widziała już mnóstwo takich przypadków. Tragiczne przeżycia odbijają swoje piętno na ludziach, niszczą ich psychikę, łamię wolę. Ona jednak nie była amatorem i wiedziała jak radzić sobie w takich przypadkach. Odezwała się głosem miękkim i melodyjnym, przyjemnych dla uszu.

- Sebastianie, wszystko jest w porządku. Jesteś bezpieczny, twoje córki również. Wyobraź sobie, że jesteśmy gdzieś indziej. W miejscu, które sam tworzysz, w którym niczym się nie przejmujesz. Czas płynie wolniej, nie ma żadnych zagrożeń.

Kiedyś pewnie zaśmiałby się jej w twarz, jako lekarz jakoś nigdy nie przepadał za psychologami, ale teraz też nie był sobą. Podążał więc za jej słowami jakby była to jedyna droga jaka w tym momencie istniała. Czuł ciepło na twarzy, Słońce przyjemnie ogrzewało jego ciało. Był nagi, na zielonej pokrytej kwiatami łące. Nie, to nie łąka. To park, ogromny, pośród miasta. Jest cicho, nie ma nikogo więcej, tylko on. Leży w trawie z zamkniętymi oczami. Uśmiecha się, jest szczęśliwy. Zaczyna padać, początkowo drobne kropelki odświeżają go, ale z czasem robią się większe i cięższe, spadają na jego twarz. Przeciera ręką powieki i otwiera je. Widzi ją, wisi metr nad nim z rozłożonymi rękoma, patrzy mu prosto w oczy. Krew z jej piersi kapie na jego tors.

- Przytul mnie – mówi.

Próbuje krzyczeć, ale z jego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk.

- Dość! – krzyczy na psycholog – DOŚĆ!

***

Igła i Rakarz potrafili robić niezłe wrażenie, to Seward musiał im przyznać. Sam wzdrygnął się nieco, gdy usłyszał ich ryk, nie chciałby nigdy znaleźć się po drugiej stronie barykady. Może i nie byli najbystrzejsi, ale z ich samoróbkami trzeba się było liczyć. Przetrzymywani w poczekalni od razu wykonali ich rozkaz, jeden z nich wyraźnie dominował nad drugi, co pokazał lekko ciągnąć go za włosy.

- Mam nadzieję, że wiesz jak się tym bawić? – spytał z niewinnym uśmieszkiem, za którym niewątpliwie czaiło się coś więcej. Bass skądś kojarzył jego twarz, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.

- Słaby czas na zgrywanie żartownisia - odparł i uśmiechnął się przyjaźnie, choć smutno. Jego wzrok uciekł na moment w stronę eskorty. - Gotowy? - spytał po chwili.

- Zawsze jest czas na szczyptę humoru, nie sądzisz? Aaa, i ja nie zgrywam żartownisia, tylko nim jestem – odparł mężczyzna szczerząc po raz kolejny swoje kły. Typ cwaniaka, tyle pomyślał lekarz. Tymczasem mężczyzna złapał swoje popychadło za łokieć i przysunął bardziej w stronę lekarza, jasno dając znać kto idzie na pierwszy ogień. - Gotowy, gotowy, już się bardziej nie zagotuje.

- Świetnie
- rzucił bez przekonania Bass - Do dzieła - przysunął się lekko z medpakiem z zamiarem zrobienia badania, spojrzał jeszcze na swojego rozmówcę - Skądś cię chyba znam, spotkaliśmy się już? - spytał z pewnym zainteresowaniem w głosie.

- A możliwe, plątałem się sporo po Gehennie, w tym rejonie nawet dłużej zagrzałem miejsca… - Jego spojrzenie taksowało Sewarda bezceremonialnie. - Ja niby doktorka nie pamiętam, ale już swoje lata mam, więc to o niczym nie świadczy, no nie?

- O niczym nie świadczy
- powtórzył za rozmówcą lekarz nie odrywając wzroku od wyświetlacza, gdy igła wreszcie zagłębiła się w skórze badanego. Krew dostała się do medpaka i urządzenie rozpoczęło analizę, już po kilku chwilach wynik ukazał się na niewielkim wyświetlaczu. Przez kilka krótkich momentów zdawał się zagłębiać w dane, nim wreszcie, od niechcenia nieco znużonym głosem wydał wyrok - Czysty, choć przydałoby się kilka dodatkowych badań. - Próbował okazywać obojętność, lecz momentami zerkał w kierunku cichego osobnika, który wyraźnie zaczynał go fascynować. Był inny niż wszyscy więźniowie, miał jasną skórę, nieco inaczej pozaczepiane mięśnie, nie pasował tutaj. Poczekał aż medpak zdezynfekuje igłę. - Następny.

- I co, to będzie wszystko? Co z nami potem? Do 676 czy poza 676?
– spytał nagląco wygadany pacjent.

- Chciałbym zrobić więcej badań - odparł lekarz zerkając ponownie na cichego, potem przeniósł wzrok na bardziej wygadanego mężczyznę - Najpierw test. - Zbliżył się z medpakiem. Po wykonaniu badania ponownie odpłynął w pełni skupiając się na wynikach. Uśmiechnął się lekko pod nosem na krótki moment po czym podniósł wzrok. - Nie żyło się najzdrowiej - skomentował - ale czysty. Skąd się tu wzięliście? - spytał uprzejmym tonem.

- Z 747 - odpowiedział - No, to co teraz? Te „więcej badań”, co doktorek wspomniał, to co niby miałoby być?

- Wyniki dobre
- zakomunikował znacznie głośniej, odsunął się od nich i spojrzał na swoich strażników. - Chciałbym ich jednak jeszcze przebadać, medpak wszystkiego nie załatwi. Nie mają objawów, ale dokładność nie zaszkodzi, u siebie mam wszystko co potrzeba. Rzeczy też wypadałoby zdezynfekować - mruknął jeszcze na koniec już jakby bardziej do siebie, ale to wystarczyło, żeby wydobyć z cichego pierwszy, niewielki przejaw osobowości: krótkie, zduszone prychnięcie i naglące spojrzenie, które wbił w swojego alfę.

- Oj, panie doktor, coś pan w chuja leci. Inaczej się umawialiśmy. – Mężczyzna spojrzał na lekarza z dezaprobatą, nawet nie próbował ukryć swojego rozczarowania jego decyzją. - Mówisz, że badania dobrze wyszły, to po kiego dalej badać? Co chcesz jeszcze wybadać? Zabieracie nam rzeczy, potem dobrowolnie – jego spojrzenie na moment zatrzymało się na dwóch strażnikach - badacie, a potem jeszcze gdzieś chcecie wynieść, i co, w ramach dezynfekcji wywalicie nas w próżnię i będziecie obserwować, czy równo latamy? A to wszystko dlatego, że chcieliśmy wydostać się z łącznika? Jak macie nas zajebać, to po prostu zajebcie, lepszej okazji nie będzie. Ale jak nie, to oddajcie fanty i wypuśćcie. – Widać było, że powoli traci cierpliwość.

Bass cofnął się kilka kroków by zwiększyć dystans, spuścił lekko wzrok wyraźnie speszony usłyszanymi słowami. - To nie wasza decyzja - powiedział niezbyt pewnie.

- Ani wasza standardowa procedura – powiedział milczący do tej pory fascynujący osobnik, głos miał miękki niczym nanojedwab i Bass znów spoglądał na niego nieco zbyt długo. - Inaczej nie mówiłbyś tylko o sprzęcie.

- To tylko parę chwil
- odparł jakby w obronie Seward - Nastały kiepskie czasy, lepiej tak niż wylecieć na ryj za bramy. Krótka formalność, nic więcej.

- Mamy tyle samo powodów, żeby wam ufać, co wy nam. „To” miała być formalność
– skinął głową na medpak - Teraz mówisz, że trzeba czegoś jeszcze. I potem znowu to powiesz, aż w końcu wyjdę stąd bez nerki, dwóch litrów krwi i skóry na dupie, bo to wszystko to „tylko formalność”. - Westchnął, po czym kontynuował. - Przeszliśmy sporo, żeby tu dotrzeć, i na pewno nie po to, żeby zostać waszymi królikami doświadczanymi. Zrobiłeś swoje badania, wyszły pozytywnie. Bądź człowiekiem i daj nam spokój.

Bass również westchnął, przez moment wpatrywał się w swoje buty, aż wreszcie zbliżył się do mężczyzny i rzekł tonem ocierającym się o granicę słyszalności, tak by strażnicy nie mogli go usłyszeć. - Śmierdzicie zarazą na milę. - Podniósł nieco wzrok i zaryzykował. - Przysyła mnie Irmina. - Wziął głęboki wdech i już normalnym głosem dodał - Tylko kilka badań.

- I co? – wtrącił się Igła - Chujki są czyste? Żadnej zarazy?

- Chujków, kurwa, im nie oglądał -
poprawił go Rakarz. - Sam przecież widziałeś, kurwa, debilu. A ten blady to nawet nie wiadomo czy ma pizdę czy kutasa.

- Pizdę to zaraz będziesz miał pod okiem, jak się, kurwa w końcu nie zamkniesz A ten blady to pewnie ma oba. Albo żadnego. Zwisa mi to i powiewa, szczerze mówiąc. Bass, czyści? Można ich na sektor wpuścić? Żadnego kurewstwa nie przyniosą? – Czekał na odpowiedź, chętniej pewnie by ich podziurawił dla czystej zabawy zamiast pozwalać im pałętać się po sektorze.

- Można - odparł lekarz - rzeczy też możecie im oddać.

- Jasne. Odpowiednie polecenia wydamy. Możemy iść?


- I to jak najszybciej - powiedział, odwrócił się i rzucił jeszcze - Wasza decyzja, idziecie lub zostajecie. W razie czego, jestem Bass Seward, łatwo mnie tu znaleźć.

Starzec zmarszczył brwi i popatrzył na medyka twardo, prawie wyzywająco. Odpowiedział jednak cichy.

- To Roman Pietrenko. - Imię poparzonego wyszło z jego ust niemal nazwą ósmego cudu świata. - Ja nazywam się Dominic Bowen. - Przesunął wzrokiem po swoim towarzyszu, eskorcie, skanerze i samym Bassie. Wcisnął dłonie głęboko w kieszenie ciemnego kombinezonu i wygiął wargi w uśmiechu rozciągniętym pomiędzy androidalnym chłodem a całkowitą bezbronnością. - I idziemy z tobą.

Bass skinął głową, to mu wystarczyło.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 16-11-2013, 19:53   #132
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Kto tam?! – usłyszała stłumiony przez grubą stal głos, w tej samej chwili, kiedy zdegenerowani mieszkańcy niższych pokładów ruszyli jej na spotkanie.

“Kurwa! Jeszcze na gadki im się zebrało...”

Carla szybkim ruchem wyciągnęła kuszę i przylgnęła plecami do wejścia. Wymierzyła w nadbiegających przeciwników.

- Carla od Cór Rzeźni. Mam dla was niezłą dupę pod warunkiem, że mnie wpuścicie zanim ci goście zrobią ze mnie sieczkę.

Wpierw strzeliła do tego z grzebieniem, który wyglądał na lidera grupki napastników.

- Otwierajcie, kurwa!
- ponagliła człowieka za drzwiami. Jej nerwy miały już naprawdę dość tego dnia.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 17-11-2013, 21:25   #133
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



CARLA


Zginąć tak blisko celu, to dopiero byłaby ironia.

Carla wystrzeliła w stronę pierwszej pędzącej w jej kierunku Hieny. Bełt opuścił łożysko kuszy, przeciwnik wykonał dziwaczny zygzak, jakby jego ktoś w jego ciele nagle przesunął środek ciężkości i zwalił się na metalową kratownicę korytarza. Zdychał kopiąc nogami w agonii.

Pozostała dwójka jednak nie dała za wygraną. Wyglądało na to, że śmierć przywódcy, zamiast ostudzić ich zapędy, dolała oliwy do ognia. Rozwścieczone pokraki rzuciły się na Carlę.

Córa Rzeźni wiedziała, że nie zdąży przeładować i wystrzelić drugi raz. Musiała dać sobie radę w nierównej walce. Wyszarpnęła nóż i przygotowała się do odparcia ataku.

Pierwsza Hiena okazała się być kobietą. Półnagą, wychudzoną, pokrytą brudem i skaryfikacjami lub zadziwiająco regularnymi bliznami. Drugim napastnikiem był mężczyzna o zdeformowanej twarzy i głowie ogolonej na łyso. Z ust mężczyzny wystawały nierówne kły drapieżnika, a skośne oczy osłaniały masywne wały nadoczodołowe.

Kobieta zamachnęła się na Carlę ręką, w ktorej – jak się okazało – trzymała kawałek zakrzywionego, żelastwa, przypominającego hak. Mężczyzna uzbrojony był w solidnej grubości metalową rurę, zakończoną na szczycie kilkoma kawałkami metalu. Prymitywna, lecz na pewno potwornie skuteczna maczuga.

Carla zanurkowała przed ciosem haka, cięła swoim własnym nożem, nisko, pod kolana. Kobieta – Hiena zawyła dziko z bólu, pochyliła się. Ręka Carli poszybowała w gorę. Ostrze więziennego noża przebiło brodę, zgruchotało żuchwę i wbiło się głęboko w ciało Hieny.

Mężczyzna uderzył z góry, celując w głowę. Carla zdążyła zejść z linii ciosu, ale niezbyt szybko. Maczuga spadła na jej bark.

Ból był przeraźliwy.

Carla padła na ziemię. W ostatnim przebłysku przytomności poturlała się po kratownicy unikając kolejnego ciosu z góry.

Mężczyzna – Hiena był szybki. Szybki i wściekły.

Uderzał jak szaleniec.

Carla próbowała kopnąć napastnika w nogę, ale ten przewidział jej manewr i zdzielił ją w nogę, którą wykonywała atak. Carla zawyła z bólu. Cios maczugi chyba złamał jej kość.

Hiena uderzył ponownie. Tym razem z boku. Trafił ją w żebra, na tyle silnie, że Córa Rzeźni poczuła ogień pękającego żebra rozlewający się po jej zmaltretowanym ciele.

Nie zapanowała nad odruchami ciała. Zwinęła się w kłębek czując, jak Hiena wali ją rurą przez plecy, wgniata w ziemię.

Huk strzału zabrzmiał w jej uszach niczym grom.

Przetoczyła się na plecy, sycząc z bólu, jaki jej towarzyszył i zobaczyła, że jednak otworzono grodzie. W wejściu stało kilku ludzi. Jeden właśnie przeładowywała strzelbę, którą odstrzelił łeb Hienie.

- Do środka z nią! – rzucił mężczyzna ze strzelbą.

A jego ludzie bezceremonialnie wykonali polecenie chwytając Carlę za ręce i nogi. Ta uderzona maczugą Hieny przeszyła jej ciało kolejnym paroksyzmem bólu.

- Nieźle oberwała – usłyszała głosy przez mgłę, walcząc z ogarniającymi ją falami mdłości.

- Jej, kurwa, problem – poznała głos tego ze strzelbą.

- Musiała zaleźć za skórę Hieną, skoro pokraki podlazły aż pod drzwi sektora.

- Przynajmniej, kurwa, nie trzeba było za nimi napierdalać po korytarzach.

Wbrew sobie Carla zaśmiała się cicho. Złamane żebro znów dało się we znaki.

- Dobra, kurwa – właściciel strzelby najwyraźniej przewodził strażnikom. – Dawać ją na wartownię. Niech ktoś wezwie jakiegoś duchołapa z Gie Zero. Trzeba ją zeskanować.

Walcząc o utrzymanie przytomności Carla nie mogła powstrzymać śmiechu, jakby ciosy pałki Hieny wyłączyły jakiś bezpiecznik w jej czaszce. A może to ból, który odczuwała naprawdę intensywnie, tak na nią zadziałał.

- Albo, lepiej, kurwa, ją tam zanieście. Wygląda na taką, którą lepiej zerżnąć przytomną i żywą.





JONASZ, TORCH, BASS

Torch nie był głupcem. Jonasz tym bardziej. Widział wyniki. Rzucił na nie okiem. Bez trudu rozpoznał czerwone wykresy na urządzeniu. Potwierdził swoje obawy. Byli zarażeni. Zatruci. Zainfekowani.

Bass też nie był głupcem. Wiedział, że ma przed sobą dwie osoby z odciętego sektora. Tak, jak mówiła Irmina. Jak udało im się tutaj przedostać, na razie pozostawało bez znaczenia. Bardziej martwiło go to, że naraża sektor. Że naraża siebie. Ale, komu jak komu, ale Irminie odmówić nie mógł i nie potrafił.

- Wasza broń zostanie wam oddana dopiero, jak będziecie opuszczać ten sektor – rzucił jeden z ochroniarzy – widząc spojrzenie Torcha dodał szybko – Procedura, kumacie chyba.

Kumali. Przecież procedura.

Najlepszym miejscem na rozmowę z dwójką posłańców wydawało się Bassowi ambulatorium. Prywtane królestwo Irminy i kilku ważniaków z G0 do którego i on miał dostęp, dzięki swojej mentorce.

Tam poprowadził Wybieleńca i poparzone starszego faceta.

Dwójka rozglądała się ciekawie wokół. Ciekawie i czujnie, jak ludzie, którzy przez dłuższy czas stawiali czoła niebezpieczeństwu.

Jonasz i Torch musieli przyznać, że sektor sprawia konkretne wrażenie. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to spora dyscyplina i jasno określona hierarchia. Oparta, rzecz jasna, na dominacji – zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Znali to prawo więzienia, w którym zwycięzca bierze wszystko. Czasami zabijając pokonanego, a czasami ograniczając się do gwałtu lub pobicia. W zależności od upodobań.

Znaki gangu Ultramax Psychos były widoczne na większości korytarzy. Wyraźny sygnał, że sektor należy do tego ekspansywnego i bezwzględnego gangu.

Po chwili byli na miejscu. Bass wprowadził ich do środka dawnego ambulatorium STRAŻNIKA. Znikła z niego znaczna część maszyn medycznych, ale pozostało sporo bezcennej aparatury i sprzętu. Prawdziwy majątek dla G0 i innych, znających się na leczeniu.

W pomieszczeniu medycznym pracował tylko jeden człowiek z G0, Lupo, którego Bass dobrze znał. Wystarczyło tylko kilka słów i technik medyczny wyszedł z pomieszczenia zostawiając w nim Bassa i dwójkę zakażonych więźniów.

Nim Bass zdążył powiedzieć, w czym rzecz ktoś zapukał do drzwi.

- Tutaj Brais, wpuść mnie.

Bass znał tą kobietę. Ważna persona na sektorze. Kochanka szefa Psycholi. Szybko pięła się w górę. Lepiej było trzymać z nią sztamę. Otworzył dając tylko znać gościom, by zachowali spokój.






ORTEGA

Brais dotrzymała słowa i poprowadziła Ortegę przez kolejne korytarze do miejsca, nad którym wyraźnie widać było czerwony krzyż i oznaczenia Gildii Zero.

- Tutaj – Brais rzuciła krotko. – Jeśli sprzedasz medpacka, siedemdziesiąt procent fajek należy się nam.

Ortega kiwnął głową, na znak, że akceptuje taki podział. Ważniejszy był kontrakt, nie krótkotrwała korzyść. Taktyka.

- Zapowiem cię – powiedziała Brais.

I zapukała.

- Tutaj Brais, wpuść mnie.

Kiedy drzwi się otworzyły Brais dała znak ręką Ortedze, by poszedł za nią i weszła do ambulatorium. Punisher zrobił to samo i odrobinę się zdziwił na widok ludzi, których zastał w środku.





JONASZ, TORCH, BASS, ORTEGA, CARLA


- Koleś do ciebie – rzuciła Brais do Bassa - Ma medpak na sprzedaż i interes do Irminy. Trzy czwarte ceny za medpak jest moje, Bass. Odpalę ci z tego dziesięć procent, więc się targuj. A teraz nie mam czasu na pierdoły. Będę, tam gdzie zawsze.

Wyszła. Ale w chwilę później znów im przeszkodzono.

Po krótkiej zapowiedzi, że przyszedł Hood i niesie rannego spod bramy numer trzy, do środka weszło dwóch Ultramaxów i wniosło nieźle pokiereszowaną kobietę.

- Hood chce, być ją poskładał – warknął jeden z wartowników. – Obiecała dać dupy za ratunek. I Hood chce dostać to, co obiecała. Zreperuj ją. Jasne!

- Jasne - powiedział Bass.

Carla śmiała się. Jonasz i Torch patrzyli to na nią, to na Ortegę. Ortega potrząsnął głową. Krew poleciała mu z nosa.

Bass wiedział, dlaczego. Nawet nie musiał robić badań.
 
Armiel jest offline  
Stary 22-11-2013, 14:16   #134
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Szli w milczeniu. Ona szybko i pewnie, on nieco za nią, ale niemniej sprawnie. Za pewnością siebie Brais stała znajomość tamtejszych korytarzy i cały mur ludzi Furii. Ludzi, którzy nie pierdolili się w tańcu. Ortega dopiero poznawał to miejsce. Bacznie lustrował każdy zakątek - jak żołnierz najpierw szukając możliwego zagrożenia, a później skupiając się na otaczającym go ogóle. Przypominał sobie nieliczne treningi i wskazówki z ochrony osób. Szef ochrony zawsze jest najbliżej klienta. Za nim, po lewej lub prawej w zależności od tego, którą ręką włada sprawniej. W chwili zagrożenia decyzje podejmuje odruchowo. Zgina klienta w pół grupując go - sprawiając, że ten staje się celem mniejszym o połowę - a następnie się wycofuje. Walką i osłoną zajmują się inni pracownicy ochrony. Najważniejsze w tej robocie są odruchy. Możliwe, że już za jakiś czas i on będzie musiał zacząć je nabywać...

Gdy kobieta powiedziała, że są na miejscu Rickowi wystarczyła chwila aby rozeznać się, że są tutaj bezpieczni. Nad drzwiami pomieszczenia docelowego widniał czerwony krzyż oznaczający salę operacyjną...

- Dzięki. - rzucił kobiecie żołnierz po czym kiwnął głową.

Medpaka, z którego większość zysków należało do Brais i tak chciał jej oddać więc w sumie był zadowolony. Teraz nie liczyła się kasa. Liczyło się jego życie. Teraźniejsze i przyszłe, a one wisiały na włosku... Kobieta zapukała i po kilku jej słowach drzwi się otworzyły. Jej nie nachalny znak ręką Ortega odebrał jak zaproszenie i wszedł za nią do środka. Sam był później ciekaw jaką zrobił wtedy minę widząc w ambulatorium dwójkę znanych mu osobistości. Jonasz i Torch dotarli na miejsce bez niego. Ciekawe czy czekali... Pewnie nie.

Nim Ortega rozeznał się w sytuacji Brais wyszła. Po wykonaniu zadania ją znajdzie. Cisza nie zawitała w sali na długo, bo do środka weszło dwóch mężczyzn wyglądających jakby żadna myśl nie zajmowała im od dawna głowy wnosząc ranną... Carlę Ford? Jednak przeżyła... Twarda była z niej suka.

Ortega zaśmiał się słysząc, że kobieta obiecała się oddać jej wybawicielowi jednak... Nie wyglądała najlepiej. Widać gość się nie spieszył. Pewnie widział ją przez mały wizjer we wrotach przez co nie mógł ocenić czy narażanie własnego łba jest warte chwili zapomnienia z oszpeconą wojowniczką. Carla również się śmiała, a żołnierz poczuł jak ciepła, brunatna ciecz poleciała mu z nosa. Znowu. Muszą się spieszyć, bo nie zostało mu wiele czasu...

- Czyli mówisz, doktorku, że Irmina Cię przysyła… I popatrz, chyba mówisz prawdę, wszyscy, którzy chcą sie dostać do Irminy, przychodzą do Ciebie, nie ważne, którą ścieżką. - powiedział Torch i spojrzał na rosłego żołnierza, zobaczył cieknącą z nosa krew. Szybkie zerknięcie na Bassa, też to widzi, oczywiście, że tak.

- Jeśli tak, to wiesz, po co tu jesteśmy, prawda? - spytał patrząc na Bassa przenikliwie, jednak nie czekał na odpowiedź. - Wszyscy potrzebujemy szczepionki, teraz. Nawet ona, chociaż ni chuja nie mam pojęcia, jak zdołała przeżyć. - dodał, przenosząc wzrok na roześmianą Carlę. - Chyba odjebało jej do reszty, ale trzeba ją zaszczepić, żeby nie roznosiła cholerstwa, no nie?

Żołnierz skinął głową lekarzowi po czym przywitał się z resztą.

- Chyba należę do najbardziej potrzebujących… - powiedział wojownik wyciągając z plecaka jakąś szmatę i wycierając dokładnie nos. - Nie żebym Cię popędzał, ale fajnie jakby Pani doktor znalazła się szybko. - dodał patrząc zimnym wzrokiem na doktorka.

- Po kolei. - odparł i westchnął lekarz, następnie zaczął bacznie przyglądać się ranom kobiety. - Jestem Bass Seward, a wy jesteście chorzy, wszyscy bez wyjątku. - Podniósł wzrok na Petrenko i Bowena. - Strażników musiałem okłamać, inaczej by was nie przepuścili. Najwyraźniej się znacie, ale ja o was nie wiem nic. Doktor Ratztan jest nieobecna, na szczęście dostałem wszelkie wytyczne, to dobra wiadomość. Zła jest taka, że to nie koniec zwiedzania sektorów. - wskazał palcem na ranną. - Najpierw ona.

- Uwierz mi, że na tej wyprawie wielu z naszych zyskało więcej niż drogie suweniry. Na przykład nóż w bebechach albo bełt w czaszce… - rzucił Ortega niewesoło przypominając sobie koniec Prahy.

Wybieleniec zakołysał się na palcach, taksując wzrokiem sprzęt zgromadzony w pomieszczeniu.

- Nieistotne. - podsumował chłodno, jednym słowem przesuwając Prahę, Netaniasza, Blondasa i zbędne sentymenty na sam dół listy spraw godnych jakiejkolwiek uwagi. - Jaki jest zakres działania szczepionki? Granica jej stosowalności?

Bass rozłożył bezradnie ręce.

- W A-0647 jest lekarz, Stain, który miał pomóc przygotować wszystko. Doktor Ratztan znała wszystkie szczegóły, ale stamtąd nie wróciła. - odparł wymijająco. - Będziemy się musieli tam dostać, znam przewodnika, który nas poprowadzi. Stain został już powiadomiony i czeka na nas.

- Ja pierdole… - powiedział do siebie Ortega ściągając plecak i zażywając kolejną porcję witamin. - Blady, masz jeszcze tampony czy inne gówno, którym zatkam sobie nos? Doktorku łataj ją szybko i ruszamy. Nie mam zbyt wiele czasu.
 
Lechu jest offline  
Stary 23-11-2013, 00:07   #135
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- 47… No żesz kurwa… - Oleg położył się na wolnej pryczy, służącej prawdopodobnie za łoże śmierci, a może i czasami za stół operacyjny. - Myślałem że już coś macie. Czyli wysłali nas, bo ktoś powiedizał, że pomoże. A w ogóle, dlaczego? Dlaczego Ratztan pomaga 676? Wystarczyłoby odciąć nasz sektor nieco dokładniej niż to zrobiliście, i byłoby po zarazie. - Patrzył leniwie na doktora, moszcząc się na pryczy.

Bass wzruszył ramionami.
- Niektórym na takich sprawach nie zależy, innym wprost przeciwnie. 676 to ludzie, chorzy ludzie, a lekarze, nawet w takim miejscu, nie powinni się od nich odwracać - niemalże wyrecytował, ciężko było powiedzieć czy to było faktycznie jego zdanie czy też powtarzał za kimś innym. Faktem jednak jest, że w jego oczach widać było wielką chęć ratowania własnego życia, w końcu właśnie stykał się z zarażonymi. Na jego czole pojawiły się krople potu, które szybko starał się zetrzeć, choć na ich miejsce i tak znajdywały się nowe.
- Jakaś szansa to zawsze lepiej niż zerowe szanse, nie? - rzekł bez przekonania, lekko się uśmiechając. - Nie jest w takim złym stanie - rzucił nagle zmeniając temat - Uff, wyglądało groźnie. - Uśmiechnął się, tym razem w pełni szczerze. - Brak złamań, choć mocno jest obita- - wyciągnął z torby strzykawkę, napełnił czymś i zaaplikował kobiecie, następnie zabrał się za wykonywanie szwów.

- Kurwa! To boli. - poskarżyła się Carla, chociaż sama doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele miała szczęścia. Mimo to spojrzała groźnie na “doktorka” - Zobaczysz, niech no się pozbieram, to role się odwrócą!

Kobieta rozejrzała się wokół, chcąc na chwilę odwrócić uwagę od bólu.
- Wam też należy się wpierdol. - dodała markotnie, spoglądając na dawnych towarzyszy. Nie minęło wiele czasu od kiedy zaczęli tę misję, jej jednak zdawało się, że od tamtej chwili dzieliły ich już tygodnie. Tak wiele przeszła... Była ciekawa czy oni również.
- No chyba, że już ktoś go wam spuścił. Gdzie pozostali?
Właściwie znała odpowiedź, ale interesowała ją kwestia jak zginęli. W końcu śmierć śmierci nierówna.

- Jak już się podniesiesz możemy spróbować… - rzucił puszczając oko Ford żołnierz. - Pozostali? Nie żyją, kurwa. Blondasa i księdza zaciukali przez głupotę ludzką, a Praha dostał bełtem od robota. Niektórzy ciężko zapierdalali, gdy ty wypoczywałaś z nowymi znajomymi… - dodał z szerokim uśmiechem Ortega.

- Mrrr - Carla miała zamiar przeciągnąć się kocio, jednak odniesione rany skutecznie wybiły jej to z głowy.

- Ostatni raz widziałem Cię, jak wskoczyłaś do celi z Hieną - odezwał się Oleg, akcentując ostani wyraz. - Nie wiem, co sobie wyobrażałaś, ale jakoś nie za bardzo chciałem brać w tym udział, nie moja bajka. Jesteś aż tak dobra, że woleli Cię pieprzyć niż zjeść? - zawiesił głos, po chwili dodał, dopiero teraz patrząc w oczy kobiety. - Jakim cudem przeżyłaś? - Twarz miał teraz spiętą, liczył na konkretną odpowiedź. Wręcz oczekiwał jej.

Kobieta parsknęła lekko.

- Tak, kochasiu. Jestem tak dobra. Chcesz się umówić na małe rande wu? Tania nie jestem, ale warto, tylko musisz poczekać aż trochę mnie poskładają... i ustawić się w kolejce. - nagle uśmiech zniknął z jej warg - Naprawdę myślałeś, że szefowa Cór Rzezi pośle pierwszą lepszą dziwkę na taką akcję? Jej zależy. Nam wszystkim zależy, bo zdychają też nasze siostry. Dlatego wezwała mnie. - Carla uniosła się lekko na łokciu i pałającym wzrokiem spojrzała w oczy mężczyzny - Ja zawsze doprowadzam sprawy do końca. Banda tchórzy, którzy olewają swoich towarzyszy to coś, co wliczam w ewentualne straty. Jak widzisz, mogłam przejść cały Kibel sama. I wierz mi, tam gdzie trafiłam nie Hieny były najstraszniejsze...

Na wspomnienie Czerni i tego co zrobiła z jej światem, Carla zadrżała mimowolnie. Nie chciała, by Torch zobaczył strach w jej oczach, dlatego położyła się znów na plecach.

- Boli, kurwa. - poskarżyła się znowu, gdy ręka Bassa zadrżała, kiedy wyciągał z niej kolejny szew.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-11-2013, 15:53   #136
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Od początku swojego pobytu na Gehennie starał się unikać kłopotów, nie mieszać się do żadnych sporów, nie brać udziału w ważnych wydarzeniach w sektorze. Był głęboko przekonany, że właśnie dzięki takiemu postępowaniu, zdołał przeżyć tak długo. Jakim więc cudem nagle wylądował w jednym pomieszczeniu z bandą zarażonych więźniów? Ci ludzie przetrwali piekło żeby się tu dostać, a on tak nie wiele miał im do zaoferowania. Oczekiwali ratunku, nagrody za walkę, rekompensaty za utratę towarzyszy. Tego nie mógł im dać. Starał się o tym nie myśleć, nie było to trudne, bowiem jego umysł zdominowała i tak jedna, przemożna myśl. Chciał ich porzucić, zgłosić wszystko rządzącym, niech ich rozstrzelają, spalą ciała i wyrzucą. Choćby w przestrzeń kosmiczną, jak powiedział jeden z więźniów – Petrenko. Czy to by było nieludzkie? A czyż chęć ratowania własnego życia nie jest właśnie cechą silnie związaną z ludźmi? Dlaczego miał się dla nich poświęcać, byli obcy, miał narażać dla nich życie? Z drugiej strony nawet zwierzętom zdarza się postępować wbrew własnym instynktom. Kobieta, którą szył, blady mężczyzna i jego starszy towarzysz, żołnierz. Oni wszyscy byli ludźmi, znaleźli się na Gehennie i zasługiwali na potępienie, ale przecież też na pomoc. Nie mógł zawieźć Irminy, lekarka wyciągnęła do niego rękę, gdy wszyscy inni się od niego odwrócili, a zarażeni znajdowali się w podobnym położeniu. Nikt nie chciał im pomóc, byli wrzodem na tyłku Gehenny. Poza tym, był lekarzem i choć przysięga Hipokratesa w jego rozważaniach zajmowała zdecydowanie miejsce drugo, jeśli nie trzeciorzędne – to pamiętał jeszcze, że jego rolą jest leczyć, szukać lekarstwa.

- Nieistotne – powiedział nie pierwszy już raz tego dnia Blady rzucając w stronę żołnierza dość prowizoryczne zatyczki do nosa. - Jaki przewodnik? – zapytał zerkając na Sewarda, giął się przy aparaturze diagnostycznej uważnie się jej przyglądając.

Bass zatrzymał się w bezruchu słysząc słowa Carli, następnie odetchnął i wrócił do działania. - Jest taki człowiek - zaczął nie odrywając wzroku od pacjentki i jej ran - Tremmona. Luigi Tremmona, będzie najlepszy jako przewodnik. - Zerknął na największego z gości. - Dam ci coś na wzmocnienie, gdy skończę.

- Dzięki – odparł żołnierz zerkając raz na lekarza, a raz na Bladego. - Jesteś twarda, Carla – rzekł i bez wątpienia zabrzmiało to jak komplement - Nie będę ci kręcił, że chciałem po ciebie wrócić, ale nie czarujmy się… Jak bym był na twoim miejscu też byście się na mnie wypieli. Sam pewnie bym sobie nie poradził… W sumie nie wiem czemu mnie wysłali. Wielu swoich z sektora uważa, że zawsze robiłem za duży raban.

Bass domyślał się dlaczego, zostali wybrani na bazie pewnych umiejętności, które miały zapewnić im sukces. Człowiek, który nie boi się stanąć na pierwszej linii zawsze jest potrzebny, nie wiedział czym zajmowała się Carla, nie dała się jednak Hieną, a to spore osiągnięcie. Petrenko i Blady też z pewnością przypadkiem nie znaleźli się w ekipie.

- Dajcie bohaterom wojennym dojść do siebie, a ci zdrowi i ISTOTNI niech załatwią tego przewodnika – odparła Carla, choć wydawała się być nie do zdarcia, z komplementami chyba nie radziła sobie najlepiej. Nie widział tego na jej twarzy, ale w reakcji jej mięśni, których przecież wciąż dotykał. Zanotował również, iż z jakąś niezdrową uwagą przyglądała się blademu mężczyźnie, co najmniej jakby miała wobec niego plany i to niekoniecznie przyjemne.

Blady nie pozostał jej dłużny, jego odbarwione oczy zmierzyły ją podejrzliwym spojrzeniem z nutką cynizmu, Bass widział już kiedyś taki wzrok. Nie odezwał się jednak, nawet jeśli w tej całej sytuacji wiele mu nie odpowiadało, to postanowił wszystkie przemyślenia zachować dla siebie. Usiadł na podłodze, wyciągnął z rękawa cienki kabel, który chwilę później podpiął do zasilania i schował oczy pod goglami VR.

- A ty jak się tu znalazłeś? I to jeszcze w takim towarzystwie? - spytał Oleg żołnierza.

- Miałem do was dołączyć po pewnym czasie, w którym spotkałem gościa twierdzącego, że zaprowadzi mnie do Irminy. Gość miał pecha i wykrwawił się po drodze… - Jego niewinna mina świadczyła o tym, że całe zajście nie było przypadkowe. - Na szczęście spotkałem Brais i po dogadaniu się z nią przyprowadziła mnie tutaj. To ta ładna pani. Ta co tu była chwilę temu. - Bass skrzywił się słysząc jak Ortega określa Brais, miał o niej zupełnie inne zdanie.

- Nieistotne - niczym zacinająca się maszyna powtórzył po raz kolejny, ramionami otoczył kolana i podniósł głowę, gdyby jego oczu nie zasłaniały gogle, można by powiedzieć, że wpatrywał się w Sewarda. - Twój dom, twoje zasady. Możemy odpocząć chwilę tutaj, czy nie jest tu dla nas wystarczająco bezpiecznie i powinniśmy się śpieszyć?

- Nieistotne
- powtórzył za Bladym - Nie mam, kurwa jebana mać, czasu odpoczywać. Jak Carla wstanie na nogi, bierzemy tego przewodnika i ruszamy. Nie ma czasu. Chyba, że odpoczniesz w trakcie jej składania, zanim pojawi się nasz przewodnik. W innym wypadku będę musiał ci odmówić odpoczynku… - Na jego twarzy pojawił się perfidny uśmiech.

- Yyy - zawiesił się nagle przytłoczony ich słowami, lecz po chwili podjął - Dam wam wszystkim coś na wzmocnienie i wyruszymy, każda chwila to rozwój choroby. - Zerknął na Ortegę. - Postaraj się… nie afiszować za bardzo… wiesz - dotknął swojego nosa. - Powinnaś tu zostać - powiedział do pacjentki - ale nalegał na to nie będę.

- Jak byś chciała tu zostać przyniosę ci szczepionkę.
- rzekł Ortega - Wiem, że daliśmy dupy z tymi Hienami. Mogę ci ją przynieść jak tylko… dożyję.

- Szwendanie się w kupie może być ryzykowne, szczególnie, że część z was jak sami wiecie, nie wygląda najlepiej. Sprowadzą Tremmonę tutaj jak najszybciej się da, wykorzystajcie ten czas na odpoczynek, w ambulatorium będziecie bezpieczni.


Sam Bass nie za bardzo wiedział co robić, postanowił podać wszystkim środki wzmacniające, szczególnie Ortega wyglądał jakby ich potrzebował. Za zniknięcie kilku medykamentów konsekwencji nie będzie. Pozostała jeszcze kwestia przewodnika, którego należało odnaleźć. Luigiego Tremmonę wyznaczyła mu już znacznie wcześniej Irmina, ponoć wiedział jak dotrzeć do Steina.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 24-11-2013, 18:49   #137
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Mięso.
Swędzi ukłucie po igle diagnozera. Pieką napięte mięśnie ramion. Z tyłu głowy, pomiędzy włosami, wciąż jeszcze czuje dotyk starych palców Torcha. Czuje się brudny.
Chore mięso.
Przerzeźbienie genetyczne nie uchroniło go od wirusa. Na nic zdały się obowiązkowe w Nowej Terze szczepienia. Na nic zdały się modyfikacje systemu immunologicznego, które opłaciła jego korporacja. Tu była Gehenna, tu wszystko degenerowało, wszystko korodowało i pokrywało się patyną brudu. Wszystko oprócz głównej SI, która przeprowadzała eksperymenty, gromadziła dane, wzbogacała własne archiwa i rosła, puchła, tuczyła się, ociekała szumem informacyjnym jak tłuszczem.

Nie wiedział, że ma nadzieję, dopóki nie zabiły jej wyniki diagnozera.

Adrenalina jednak złagodziła poczucie straty. Oszukał skaner, oszukał zapośredniczonych monitoringiem ludzi, wygrał kolejny raz. Teraz jednak, gdy siedzi oparty o ścianę wraca to do niego. Ten niepokój. To rozczarowanie. Strach skumulowany w kilku prostych cyfrach, którymi mógł określić swoje szanse. I za każdym razem, gdy z nienaturalną nutą maszyny sfiksowanej na jednym pojęciu powtarza “nieistotne”, próbuje przekonać o tym samego siebie.

Opiera głowę o chłodną ścianę, ściera z przedramienia ostatnią białą, gęstą kroplę i osłania oczy ciemnymi goglami. Niech myślą, że gra. Niech myślą, że ucieka. Z trudem przykrawa własne myśli do odpowiedniego kształtu, przestawia szlaki skojarzeń.
Nieistotni są zmarli. Nieistotny jest Praha, Netaniasz i Blondas.
Nieistotne są sentymenty, które zakłamują postrzeganie.
Nieistotne są nieuzasadnione pretensje Ford i jej zasłużony głupotą ból.
Nieistotna jest droga, która doprowadziła tu Ortegę.

Nieistotne jest mięso.
Stare mięso. Chore mięso. Obite mięso. I mięso, od którego teraz wszystko zależy.
Zaciska oczy i kroi. Kroi myśli jak żywe mięso, kroi emocje, kroi aż nie zostaje nic, co mogłoby krwawić.
Nieistotne jest rozczarowanie, strach i niepokój.
Nieistotna jest złość na zaślepiony egoizm Ortegi i resztki tej małej miłości, którą zaprogramował w sobie na samym początku.
Nieistotna jest złość na Ford.
Nieistotny jest niezwerbalizwany żal do Torcha.
Nieistotne są wyrzuty sumienia za śmierć Praha.

Nieistotne. Nieistniejące.
Oblizuje wargi bladym językiem.
Oddycha z ulgą wolny od zbędnego balastu.

Sprawdza co mu pozostało i rekonfiguruje konstelację bazowych emocji i priorytetów. Swoista inwentaryzacja uczuć przeprowadzana zgodnie z kryterium efektywności. Transludzkie wyzwolenie od władzy mięsa i gruczołów.

Pozostawia ciekawość i zainteresowanie. Pozostawia instynkt przetrwania. Pozostawia ostrożność i zdrowy niepokój. Pozostawia kilka elementarnych rzeczy, które w największy stopniu konstytuują jego podmiotowość. Przeciąga się już jako na wpół nowa osoba. Przez te kilka chwil wszystko jest lżejsze i bardziej klarowne. Wspomnienia nie ciążą, stając się jedynie zasobnikami informacji. Emocje nie ciążą przekształcone w przypisy do myśli, miękkie dane.

Przygląda się towarzyszom kolejny raz.

Interesujące są okruchy afektu, którymi Ortega obdarza Ford. Interesujące są jego słowa, które sugerują żal i wyrzuty sumienia. Przerzeźbieniec próbuje ocenić ile w tym sprytu samca, próbującego znaleźć dojście do samicy, ile szczerości, a ile czystego wyrachowania. Trzy do trzech do jednego. I trzy na to, że to bezrefleksyjny odruch na manipulację kobiety.

Interesujące są kłamstwa Ford. Jonasz nie wierzy w jej samodzielność. Prosty szlak skojarzeń odsyła do zbioru oznaczonego “Netaniasz”. Jemu też nie potrafił uwierzyć w zapewnienia o samodzielnym wyjściu z Mindblendera. Splata te dwa zbiory - jego i jej - pajęczyną powiązań. Odnotowuje jej spojrzenie. Zapamiętuje, odsuwa do późniejszej analizy razem z ewaluacją jej postawy względem popełnionego przy Hienach błędu.

Interesująca jest maska, za którą ukrywa się Seward. Przygarbione ramiona, pomięte ubranie, twarz desperata, który przegrał z losem. Ale Jonasz widzi więcej. Widzi jego sylwetkę, gdy nachyla się nad Carlą. Widzi wyraz jego twarzy, gdy zszywa jej krwawiące mięso. I pamięta wyraz jego oczu, pewne dłonie i głos, który nawet nie drgnął, gdy kłamał strażnikom w poczekalni.

Widzi i wie lepiej: Seward jest niebezpieczny, Seward jest sprytny. Seward kryje się za maską ofiary jak Praha za ujmującym uśmiechem, jak sam wybieleniec za pozą niegroźnej lalki. Wokół Sewarda rodziło się więcej pytań, niż istniało odpowiedzi.

Dlatego odwraca ku wychodzącemu medykowi głowę i wypuszcza wraz z powietrzem pytanie, które krążyło mu po głowie od samego początku zarazy.

- Wiesz kto wypuścił tego wirusa?

Jego głos brzmi inaczej niż jeszcze chwilę temu, tak jak brzmiał jeszcze niedawno, wieki temu, zanim weszli do Kibla. Czyściej, klarowniej, z tym lekkim, nierealnym, kruchym, chłodem.

- Nie - odpowiada bez namysłu Seward nawet nie odwracając głowy w jego stronę. - Nie mam pojęcia.

Jonasz kiwa głową, nie pyta o więcej. Zapamiętuje, odsuwa do późniejszej analizy. Czeka aż zamkną się zanim drzwi. Czeka aż ucichną jego kroki. Dopiero wtedy raz jeszcze upewnia się, że w pomieszczeniu nie ma monitoringu i podnosi się z podłogi miękkim ruchem.

I jeszcze raz rozgląda się za jakimikolwiek nośnikami danych.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 24-11-2013, 21:52   #138
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Tyleż przydatna co niedokładna zasada - spodziewaj się niespodziewanego. Lekarz badający przybyłych do 676 okazuje się być sprzymierzeńcem Irminy, zbawcą naznaczonych. Mówi, że pomoże, dlaczego miałby kłamać? Torch nie dostrzega żadnego motywu poza perwersją. Nawet, gdyby potrzebowali ich żywych, mogliby ich uśpić, ogłuszyć, mogliby, z pewnością. Nie robią tego, jest więc szansa, że mówi prawdę. I jest szansa na perwersję, tu na Gehennie, zawsze i wszędzie. Nawet kulty oparte na chrześcijaństwie, altruizmie, braterstwu, tam również jest perwersja, z tym, że wypaczona, usprawiedliwiana, pod postacią baranka.

Bass. Ktoś, z kogo można się naśmiewać i nic z tym nie zrobi. Z jego postury, sposobu chodzenia, tępawej mordki, jakby zwiotczałej, kilkusekundowe opóźnienia w przekazie informacji do mózgu... Przynajmniej takie jest pierwsze skojarzenie, jednak tutaj, nawet w G0, mało zostało takich mięczaków. Każdy, kto przeżył tak długo jest zagrożeniem. Nie ważne, czy pokona cię w otwartej walce, czy będzie się kulił przed tobą, skomlał, błagał o litość, a gdy się odwrócisz wbije ci kosę w karczek. Jak to jest z doktorkiem? Niektórzy są na tyle przydatni, że opłaca się ich pilnować takim bykom jak ci co go eskortowali w Poczekalni. Sam raczej jest niegroźny. Trzeba tylko być ostrożnym z medykamentami, które podaje, dać komuś najpierw, kazać wziąć jemu samemu, nie ważne.

Już zostali sami, już mieli rozmawiać. Nie, jeszcze nie. Tyle przeszli, to teraz jeszcze poczekają chwilę. Trudno.
A tu niespodzianka, apetyczna babeczka i Ortega. Jak? Skąd? Olał ich genialny plan i poszedł szukać wejścia na własną rękę? To nawet nie było takie dziwne, ale że to przejście znalazł, i to tak szybko? Nie widać po nim śladów walki, nic, po prostu wszedł do sektora tak jak teraz do ambulatorium? Czy to plany Torcha są tak badziewne, czy to po prostu przypadek? Mniejsza o to, przynajmniej są w komplecie, mają spluwę u boku, tak jak chciał. Mięso armatnie załadowane.
Ale, ale, to nie koniec niespodzianek, na scenę wkracza Carla. Oleg zaczyna myśleć, że Bass pobierając krew zaaplikował im jakieś śmieszne witaminki psychotropowe, wszystko przypomina odcinek jednej z telenoweli, które namiętnie leciały na tych kliku osiedlowych programach w TV, do których mieli dostęp w dzieciństwie. Wszystko takie dziwne, nierealne, ale nikt się temu nie dziwi, nawet Petrenko powstrzymuje się przed reakcją dopóki osobiści tragarze Martwej Suki są w pomieszczeniu. Widział jak wpada do celi, zwykłej celi, z Hieną, dalej w korytarzu kilka innych, jak mogła przeżyć? Może to nie byłą zwykła cela, może jakieś przejście... Niedorzeczne. Jak? Jedną zabiła, reszta ją minęła, wyszła z celi i co potem? Jak dostała się aż tutaj?

Uprzejmości uprzejmościami, przejdźmy jednak do interesów. Seward nie miał szczepionki. Gniew ustąpił miejsca wyczerpaniu. Oleg położył się na wolnym łóżku (po przejściu tylu kilometrów w takim tempie i w jego wieku, łóżkiem jest każda pozioma płaszczyzna, na której zmieści choćby swoją chudą dupę i wszystko powyżej), musiał odsapnąć, musiał przekonać samego siebie, że jest sens iść do 647. Bo czyż nie prościej byłoby tak poleżeć, zdechnąć w spokoju? Bez fajerwerków, bez gejzerów adrenaliny, wspomagających człowieka niczym podtlenek azotu silnik motocykla, bez pompy, z którą przeżył małą cząstkę swojego życia... Nie nie mógł, oczywiście, że nie mógł, to nie w jego stylu. Petrenko się nie poddaje. Może zawrócić, jeśli wiatr nie sprzyja, ale się nie poddaje. Ale żeby 6...
- 47? No żesz kurwa… - wyrwało mu się. Tak się starał, tak bardzo starał, nie użalać się nad sobą na głos, ale cóż, starość rządzi się swoimi nieubłaganymi prawami, jednym z nich jest myślenie an głos. Idiotyzm, ale tak jest.

Podsumowując, Rick spotkał kogoś, kto go zaprowadził gdzieś, i tak dostał się tutaj. Fart. Oni niby też mieli farta, że trafili na Bassa, ale jednak, nie obyło się bez nieprzyjemności, bez stresu, bez scen... Blady wrócił do siebie - gogle na oczach, każda odpowiedź zaczyna się od "nieistotne" (Oto duch młodzieńczej walki o przetrwanie jednostki! Oleg powinien czerpać z niego przykład.), stuka w klawiaturkę na rączce. Uroczo, jak dziecko zajęte swoją zabaweczką. Chociaż pod wieloma względami przypomina on raczej lalkę. I Carla, dama obrażona. Petrenko tylko przez zmęczenie nie parsknął śmiechem, gdy wspomniała o "olewaniu towarzyszy". Nie wyobrażał sobie, żeby ona na ich miejscu wracała się po kogokolwiek. A jeśli tak, to tylko z głupoty. Hipokrytka lub idiotka, do wyboru. Nie zignorował jednak jej słów całkowicie. Jak mogła sama się tu dostać? Córy Rzezi, bla, bla, bla, jakie by nie były, to w 677 nie było wśród nich żadnej przewodniczki na poziomie choćby zbliżonym do Prahy lub Torcha. Wiedziałby, na pewno by wiedział. I jeszcze Carla, o której nigdy nawet nie słyszał? Nie możliwe, że to jej umiejętności ją tu doprowadziły. Co innego fart. Może znalazła jakieś rzadko używane szyby, plątała się po nich, aż w końcu wylazła u celu, wszystko to przez przypadek. W sumie to nawet tłumaczyłoby, dlaczego przybyła równo z nimi. Nie mogła znaleźć bezpośredniego łącznika, musiała krążyć, jak oni. To musiał być fart, nie może być przecież aż tak zajebista!

Zalotów Ortegi do kobiety nawet w myślach nie skomentował.

Teraz musieli znaleźć przewodnika, który zaprowadzi ich do miejsca, gdzie być może jest szczepionka. Na początku podróży myślał, że to droga przez Kibel będzie najgorsza, ale teraz zrozumiał, że nie. Najgorsze jest to, że ich cel, szczepionka, może nawet nie istnieć.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 25-11-2013, 19:17   #139
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



WSZYSCY


Trzeba było przyznać, że Bass zajął się rannymi sprawnie i elegancko. Carla – pozszywana, połatana, nafaszerowana chemią z medpaka – dochodziła do siebie w zadziwiająco szybkim tempie. Bass musiał przyznać, że dziewczyna ma wręcz końskie zdrowie. Reszta, po otrzymaniu tutejszych pigułek wzmacniających – w głównej mierze złożonych z neoamfetaminy i pobudzaczy – też dość szybko stanęła na nogi. Gdyby zarazę też dało się tak prosto wyleczyć ogólnie dostępną chemią mieliby po zmartwieniu. Ale to akurat nie było aż tak proste.

Bass poszedł po przewodnika, wystawionego przez Irminę.

Luigi Tremonna przesiadywał w kantynie – spelunie, gdzie można było za kilka fajek napić się destylatu, zjeść coś lub wyobracać dziwkę w pobliskiej celi. Mimo latynoskiego imienia, nie miał w sobie nic z Włocha lub Latynosa. Wyglądał bardziej, jak Nazi. Lub ktoś z nimi sympatyzujący. Ale znaki na twarzy określały przynależność jej właściciela do gangu Ultramax Psycho.

Kiedy odszukał go Bass Luigi właśnie sączył jakąś podejrzenie wyglądającą ciecz z syntplastycznego kubka.

- Nie wróciła? – zapytał, kiedy doktor dosiadł się do jego stolika.
Bass znał Tremonna. Niezbyt dobrze, ledwie z widzenia i kilku zabiegów, którym asystował, ale miał wyrobione zdanie o tym człowieku. Luigi należał do tych więźniów, których lepiej było mieć za sojuszników. Ponury typ samotnika. Kompetentny, ale niezbyt przyjazny.

- Nie.

- A oni się tutaj dostali?

Najwyraźniej Tremonna wiedział, ile trzeba. Nie było sensu ukrywać faktów.

- Tak – potwierdził Bass.

- Świetnie – Luigi wstał dopijając trunek – Idziemy?

Bass pokiwał głową. Razem wyszli z kantyny. Po chwili byli już w ambulatorium, gdzie czekali ludzie z zainfekowanego sektora.


* * *


W tym samym czasie, kiedy Bass poszedł załatwić przewodnika, reszta czekała w ambulatorium, które medyk zamknął po wyjściu. Zgromadzony w nim sprzęt, pozostawiony pod ich „nadzorem” dawał do myślenia, co do lojalności nowo poznanego więźnia. Bass zdawał się być zaangażowany w to, co robił. Ryzykował skórę, zarażenie swoje i sektora, kradzież lub zniszczenie. Musiało w tym kryć się coś więcej.

Korzystając z nieobecności medyka Jonasz rozejrzał się po ambulatorium. Szukał głownie nośników danych – zarówno tych przenośnych, jak i takich, w które mógł się podpiąć, zassać dane, jak sieciowy wampir wiecznie głodny wiedzy i informacji.

Szybko wypatrzył stary terminal medyczny, w którym na Terze zapisywano zazwyczaj historie pacjentów, łączono się przez mega-net z innymi ośrodkami medycznymi, transmitowano szeroką siecią dane medyczne, analizy tysięcy studiów przypadków lekarskich. Tutaj, na GEHENNIE, jak się okazało po podpięciu i przełamaniu banalnego zabezpieczenia, terminal medyczny nie miał w sobie zbyt wielu rzeczy. Owszem, bardziej z nudów niż potrzeby, Jonasz ściągnął na swój podrasowany WKP zawartość katalogów ze sprzętem medycznym, troszkę danych zewnętrznych w postaci kartotek pacjentów – nigdy nie wiadomo, do czego takie informacje mogą się przydać.

Nim zdążył wyszukać coś nowego, wartego jego hackerskiej uwagi, wrócił Bass Steward z jakimś krępym typkiem – zapewne przewodnikiem.

W tym czasie, kiedy Jonasz buszował po ambulatorium, Torch skorzystał z okazji i zdrzemnął się chwilę, czujny jak czujka kamery STRAŻNIKA. Ortega odpoczywał czekając, aż znieczulacze i proszki podane mu przez medyka zaczną w pełni działać, a Carla – Carla ze zdziwieniem patrzyła, jak jej ciało odzyskuje sprawność. Rany goiły się na niej cholernie szybko, co wręcz ją przerażało i fascynowało. Po kwadransie, co przyjęła z lekkim szokiem, była prawie tak samo sprawna, jak przed wyjściem z ich sektora. Prawie, jeśli nie liczyć sińców, szwów i strupów. Proszki Bassa były kurewsko dobre i jeszcze bardziej kurewsko skuteczne.


* * *

- Jestem Luigi Tremonna – przywitał ich łysy facet ze znakami Psycholi na twarzy. – Irmina Ratztan powiedziała mi, że jak tylko do mnie się zgłosicie, mam was niezwłocznie zabrać do A-0647.

Mówiąc, więzień obserwował ich czujnie, niemal drapieżnie. Jakby szacował, mierzył, ważyło, oceniał szanse.

- Wyglądacie mi na twardych członów. To dobrze, bo przeprawa nie będzie łatwa. Musimy wejść na poziomy pod ten, którym tutaj zapewne przyszliście, czyli pod Kibel, przedostać się przez tereny łowieckie Hien, zejść do zakazanych sektorów niższych, aż do skażonych agrodomów. Stamtąd przejdziemy przez stare tunele kanalizacyjno – odpływowe, aż dostaniemy się do Przystani. Mało kto wie o tym miejscu, więc możecie czuć się zaszczyceni i wyróżnieni.

Odczekał chwilę, jakby podkreślał wagę swoich słów.

- Irmina pewnie jest już na miejscu, Rozmawia ze Steinem. Miała dobrego przewodnika, najlepszego jaki mógł się trafić. Sam Wędrowiec. Miałem jednak jasne instrukcje. Jeśli nie wróci, nim wy przyjdziecie, mamy iść wyznaczoną trasą. Nie zmieniać marszruty, by się nie minąć. Rozwiązanie na wasz problem miał Frank Stein.

Słysząc pseudonim przewodnika Irminy Carla o mało nie parsknęła śmiechem. Gorzkim i wrednym. Może nawet szalonym.

- Bass. Irmina zostawiła wam troszkę sprzętu w skrytce u Berniego. Sprzęt możesz odebrać tylko ty, więc jak będziecie gotowi, to zahaczymy o sąsiedni sektor i zabierzemy fanty, cokolwiek tam jest. Ratz prosiła też, byś poszedł z nimi, z drugą próbką. Powiedzcie, kiedy ruszamy. Nie pozostaje nawet opcja, że ktoś tutaj zostaje. Musicie opuścić sektor najszybciej, jak to możliwe. Jeśli czegoś potrzebujecie, musicie to zdobyć tutaj lub u sąsiadów. Potem już nie będziemy mijali żadnych zaludnionych sektorów. Sam syf i dzicz. Więc?
Spojrzał na nich najwyraźniej czekając na decyzje.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-11-2013, 19:03   #140
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carla Ford powoli dochodziła do siebie… czy raczej jej ciało się regenerowało. Gorzej rzecz miała się z umysłem. Wizje z Czerni powracały, kiedy brała prysznic, kiedy jadła, kiedy zapadła w lekki, nerwowy sen, czekając na przewodnika. Czerń wciąż w niej była, jątrząc ranę w duszy. Ranę, z której sączyło się szaleństwo.

- Irmina pewnie jest już na miejscu, Rozmawia ze Steinem. Miała dobrego przewodnika, najlepszego jaki mógł się trafić. Sam Wędrowiec. – na dźwięk znajomej ksywki Ford nadstawiła uszu - Miałem jednak jasne instrukcje. Jeśli nie wróci, nim wy przyjdziecie, mamy iść wyznaczoną trasą. Nie zmieniać marszruty, by się nie minąć. Rozwiązanie na wasz problem miał Frank Stein.

Carla parsknęła śmiechem. Świat jest jednak mały… nawet na statku kosmicznym. W pierwszej chwili chciała wyjawić smutny los, jaki spotkał kobietę, ale po chwili namysłu stwierdziła, ze to działka Wędrowca i ona nie będzie mu brudzić. Facet zachował się wobec niej w porządku, jeśli więc chciał jakoś zatuszować śmierć Irminy Carla nie będzie mu przeszkadzać, Poza tym informacja to w końcu też owar, a jej nikt nie zapłacił...

Zastanowiła się nad pytaniem Luigi'ego. W sumie niczego nie potrzebowała poza zdrowiem, które wracało do niej w zadziwiającym tempie. To wprawiło ją w dobry nastrój, dlatego tymczasem olała dogryzki Jonasza. Nie ma się co spieszyć, możliwość zemsty na tym bezpłciowym „robociku” prędzej czy później nadejdzie, a wtedy stara, cierpliwa Dziara zaspokoi ciekawość i odbije sobie każdą zniewagę, każde wyniosłe spojrzenie…
Splunęła.

- Mi do szczęścia trzeba tylko jeść, spać i pieprzyć się. A wszystko to jest w moim zasięgu
– puściła oczko do Ortegiwięc w sumie nic mi nie trzeba. Możemy iść z marszu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172