Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-10-2014, 09:50   #251
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
JULIA JABLONSKY

Karzeł prowadził, a Julia podążała za nim z trudem nadążając. Mimo niewielkiej postury stwór wspinał się po konarach zwinnie, niczym małpiszon,, kiedy trzeba wykonując niesamowicie długie susy, wdrapując się po wisielcach lub po pniu drzewa czepiając się go haczykowatymi pazurami, w jakie zaopatrzone były łapy karła.

Nim doszli do celu, Julia ledwie miała siły, by złapać oddech.

Doog zaprowadził ją do … domu na drzewie. Niedużej, koślawej chaty zrobionej z nierównych pni i nieoheblowanych desek. Kiedy jednak weszli do środka Julia znalazła się w pokoju, którego nie powstydziłby się luksusowy hotel.

Centralną część jedynego pomieszczenia zajmowało ogromne, okrągłe łoże z baldachimem, poza tym był jeszcze stół, szafa, kilka krzeseł i wielka skrzynia. Wszystko luksusowo wykonane, pełne rzeźbień, błyszczące i robione zapewne na zamówienie.

- Siadaj, kocie – karzeł wskazał łóżko, a sam na chwilę skierował się do małej wnęki, skąd wrócił z butelką wina i deską serów przyozdobioną świeżymi owocami.

Sprawnie odkorkował butelkę i nalał trunku do dwóch smukłych szklanych kielichów, które pojawiły się w jego dłoniach jak za sprawą czarów. Wino miało silny, owocowy aromat. Sery, jak to sery, śmierdziały.

- Pij, jedz, rozkoszuj się tą chwilą, kocie.

Karzeł usiadł na łóżku i nie czekając na Julię łapczywie rzucił się na przyniesiony posiłek, pijąc wino w dzikim pośpiechu i zagryzając owocami i serem. Najwyraźniej wybierał sobie co bardziej „dojrzałe” kawałki, pokryte zielonkawą lub niebieskawą pleśnią wżartą w struktury sera.

- Delicje – powiedział z pełną gębą błazeńsko wybałuszając przy tym oczy.
Kiedy już zaspokoił swój głód skierował w stronę Julii jakieś sztylet, który podobnie jak kieliszki, nie wiadomo jakim sposobem znalazł się w jego rękach.

Julia zadrżała widząc broń. Doskonale znała te ostrze. Tym samym nożem pociął ją jej facet, jeśli oczywiście wizja z kajuty była prawdziwa.

- Zabijesz tym ostrzem – wyjaśnił karzeł wykrzywiając się paskudnie. – Chyba nie masz z tym problemów, co kocie?

Julia tylko spojrzała gniewem.

- To dobrze – powiedział Doog. – Wbij go szybko, najlepiej prosto w serce. Tak, bym nie poczuł bólu. Bo w umieraniu ponoć ból jest najgorszy, ale ty już chyba coś na ten temat wiesz, co?

Zarechotał.

- Tak. To ja jestem tym małym fiutkiem, którego musisz zabić, by stąd wyjść. No chyba, że przed śmiercią jeszcze mnie ostro wydymasz. Takie ostatnie życzenie skazańca. Potem wytnij mi serce i zjedz. W ten sposób opuścisz piekło.


CARRY MAY, EDWARD TAKSONY

Edward ruszył z zamiarem usunięcia topielca z ich drogi. Chwycił się górnych elementów korytarza i zwinnie, podczepiony pod sufit, przemieszczał się tak, by znaleźć się nad kreaturą.

Tymczasem Carry obserwowała jego wysiłki swoim „nowym” wzrokiem. Jak drapieżnik z kosmosu ze starego filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem , który jakiś czas temu oglądała. Wielobarwne plamy układające się w ludzkie kształty lub w zarys otoczenia. Czad!

Im bliżej swojego celu był Ed, tym bardziej topielec zaczął okazywać większe oznaki ożywienia, ale Taksony spadł na niego, niczym jastrząb na pisklaka rozbryzgując wodę i śmieci. Chwycił ożywieńca pod brodą, wbijając ostrze noża głęboko, ciągnąć, krojąc, dźgając z premedytacją próbując oddzielić głowę od korpusu.

Krew popłynęła z rany, ciemnoczerwona prawie czarna, brudząc ręce Eda, wodę i wszystko wokół.

Przez chwilę, wykonując tą krwawą robotę, Ed poczuł się dziwnie… a Carry, Carry poczuła, jak w głowie rozbłyskuje jej wizja…

Oboje, nieświadomi tego faktu, obserwowali tą samą scenę z dwóch różnych perspektyw. Z pozycji szaleńca i jego ofiary.


* * *


Ed poruszał się niczym szaleniec w amoku. W rękach miał nóż, długie, kilkunastocentymetrowe ostrze, raz za razem opadało w dół. Ludzkie ciała tak łatwo poddawały się sile uderzeń.

Jakaś kobieta upadła z dziurą w gardle, sikając wokół krwią z przeciętych tętnic. Obok niej krzyczała w panice kilkunastoletnia dziewczynka, nim Ed nie wbił jej ostrza prosto w rozwarte we wrzasku usta. Dziecko padło na ziemię, plując i krztusząc się własną krwią, a Edward skoczył w stronę jakiegoś mężczyzny, który miał odwagę go powstrzymać, dźgając go w szyję, tnąc , rżnąc, aż oddzielił głowę od reszty ciała.

Carry widziała całą jatkę, jak przez mgłę. Wszystko to wydarzyło się … tego była pewna … wydarzyło się podczas kolacji, kiedy wpływali na wody Trójkąta Bermudzkiego. Kiedy kilkudziesięciu pasażerów oraz załogantów nagle, bez powodu, dostała amoku i nożami zaatakowała resztę ludzi. Carry pamiętała, że jeden z nich wyciągnął ją za włosy spod stołu, pod którym próbowała się ukryć i kilkoma brutalnymi pchnięciami w brzuch i pierś, zamordował, jak innych pasażerów. Wrzasnęła.


* * *

Wrzask Carry wyrwał ich z tej koszmarnej wizji.

Ed stał w wodzie, obok pozbawionego głowy topielca. Carry stała w wejściu do zalanego wodą korytarza i próbowała nie zwymiotować na podłogę. Nadal czuła ostrze noża wbijającego się w jej ciało, a uczucie to było tak
przerażająco realne i bolesne, że May mogłaby przysiąc, że … było prawdziwe.

Przez pokład przeszło nagle drżenie połączone z jękiem metalu. Woda zafalowała, a „DESTINY” znów wyraźnie przechylił się na lewą burtę.

Nagle Carry usłyszała jakiś dźwięk dochodzący z góry, od strony schodów, którymi się tutaj dostali z Edem. Słyszała, że coś schodzi w dół, kierując się w ich stronę. Wyraźnie słyszała mlaszczące, wilgotne odgłosy człapania, a dźwięk ten przypomniał dziewczynie dźwięk, z jakim ostrze noża zagłębiało się w jej ciało.

GREGORY WALSH JUNIOR, ROBERT TRAMP

„Opatrunek” Gregorye’go był zaledwie koszulą przyklejoną do rany, lecz kiedy lekarz poruszył się, krew znów zaczęła płynąć z zadanej przez potwora rany.
Robert pomógł Gregor’yemu wstać, bo młodszy mężczyzna sam mógłby sobie z tym zadaniem nie poradzić. Nie wyglądało to za dobrze, ale nie mieli już wyjścia i Robert doskonale sobie zdawał z tego sprawę.

Obaj skierowali się w stronę komnaty, w której nadal widać było niesamowitą sieć połączeń neuronowych. Robert widział to po raz pierwszy, ale Gregory bez trudu zauważył zmianę w wyglądzie „hologramu”.

Połączenia stały się bardziej wyraziste, większe. Pomiędzy poszczególnymi wiązaniami przepływały świetliste rozbłyski.

- Złap się mnie – powiedział Robert, który wiedział, co musi zrobić, by znaleźć się tam gdzie chcieli. Na poziomie intuicyjnym znał możliwości tego, przed czym stał i kiedy Gregory wypełnił jego polecenie, Tramp sięgnął palcem do jednego z wiązań i dotknął węzła. Przez palec przeskoczyła smuga światła w mgnieniu oka rozlewając się na obu mężczyzn, pochłaniając ich. A kiedy światło znikło komora w głębi piramidy na pogrążonym w tysiącletniej nocy świecie była pusta.

* * *

Trwało to tylko mgnienie oka, bo kiedy palec Roberta dotknął „mapy”, znaleźli się na pokładzie „DESTINY’, co do tego nie mieli wątpliwości.

Stali w jakiejś kajucie, obok siebie. Cztery łóżka i brak luksusów typowych dla pasażerów pozwolił im się domyśleć, że znaleźli się w kabinie obsługi.
Stali zanurzeni w wodzie po pas, pośród śmieci, które woda wypłukała nie wiadomo skąd – styropianowych kubków po kawie i opakowań po jedzeniu na wynosi tym podobnego badziewia.

Pomieszczenie było puste, jeśli nie liczyć śmieci walających się w wodzie oraz znaku, który obaj już znali, wymalowanego na ścianie … sprayem? Litera V i spirala. Oznaczone dryfem pomieszczenie.

Obaj czuli lekkie zawroty głowy, które przerwał niespodziewanie przenikliwy wrzask.

Krzyk dochodził gdzieś z bliska, najpewniej z korytarza, do którego przylegała kabina, w której dokonali „przejścia”.

Nie mieli wątpliwości, z czyjego gardła wydarł się ten krzyk. To była Carry i jej nowy kompan – Ed Taksony.


NORA ROBINSON

Nora wspięła się na niewysoką, piaszczystą wydmę i znalazła się na otwartej przestrzeni jakiś … wrzosowisk. Przynajmniej z tym kojarzyła się jej puste, rozległe pole, porośnięte tylko jakąś dziwną, nieznaną kobiecie roślinnością.
Jakąś milę dalej Nora ujrzała pasmo wzniesień. Dźwięk syreny znów rozbrzmiał w powietrzu potwierdzając kierunek, jaki musiała obrać, by dotrzeć do miejsca, z którego dochodzi to wycie.

Nora szła dość szybko, podświadomie czując potrzebę … ucieczki? Nie było ważne, skąd brało się to uczucie, Nora jednak postanowiła mu zaufać.
Kiedy pokonywała dziwną, oświetloną dwoma słońcami równinę, dziękowała sobie w duchu, że nie zaniedbywała treningów na bieżni, co pozwoliło jej dotrzeć do stóp wzniesień dość szybko.

Z bliska wzgórza okazały się być wyższe, niż początkowo sądziła, ale miały dość łagodne podejścia, co pozwoliło pani Robinson w miarę sprawnie pokonać tą przeszkodę. Stając, lekko zdyszana, na szczycie Nora spojrzała w dół i zamarła.

Jakiś kilometr od niej, w dolinie stały dwie … maszyny. Wyglądały jak meduzy, czy raczej … jakieś unoszące się w powietrzu pojazdy wyglądające jak meduzy.

W ich stronę, z różnych kierunków, podążały dziwaczne stworzenia. Przypominały trochę małe drzewa, lub większe krzaki. Musiały być wielkości mniej więcej człowieka. Zdawały się poruszać za pomocą licznych macek lub korzeni, które Nora widziała u nich tam, gdzie ludzie mają nogi. Górna część stworzeń też przypominała kłębowisko macek lub gałęzi.

Niektóre ze stworzeń trzymały w górnych mackach jakieś urządzenia, o trudnym do zrozumienia przeznaczeniu.

Jedna z maszyn wydała z siebie ogłuszający, dobrze znany Norze dźwięk. Stworzenia wyraźnie przyspieszyły swoje przemieszczanie się w kierunku maszyn. Wchodziły w jakiś świetlisty promień, który wciągał je na górę.

Nagle z ziemi, nieopodal dziwacznych stworów, wyskoczyła przypominająca węża istota i pochwyciła jedną z mackowatych kreatur w zębatą paszczę. Te, które trzymały w mackach dziwaczne urządzenia skierowały je w stronę atakującej bestii posyłając w jej stronę fioletowe smugi energii. Nora zauważyła, że po trafieniu w cel, ten uległ … petryfikacji, zastygł zamieniony w coś, co przypominało kamień lub jakąś tożsamą mu substancję.

Drugi pojazd wydał z siebie dźwięk. Tym razem syrena rozbrzmiała na dłużej i niosła w sobie zapowiedź jakiejś … ostateczności.

Wyglądało na to, że mackowate stworzenia próbują przed czymś uciec. Działania stworów wyglądały jak … ewakuacja.
 
Armiel jest offline  
Stary 11-10-2014, 13:14   #252
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Przeklęte ostrze ciążyło Julii w dłoni. Wpierw chciała je odrzucić daleko od siebie, niczym jadowitego węża, lecz zamiast tego zacisnęła palce na rękojeści. Przed oczami ponownie stanęła jej jatka, którą zobaczyła w kajucie. Krew, morze krwi spływające z łóżka na podłogę, barwiące krzykliwym szkarłatem pościel. Znów widziała własne, pokrojone na kawałki ciało i potwora o gadzim pysku, odprawiającego swój rytuał. Wszystko szło na opak, nie tak jak powinno toczyć się normalne życie. Pseudo zaświaty, hordy trupów, upiory, a teraz jeszcze to.
- Skąd masz ten nóż? - zdołała wychrypieć po dłuższej chwili, zatapiając pełne wściekłości spojrzenie w karle.

- Od ciebie.


Dziewczyna stanęła jak wryta, nie wiedząc za bardzo co ma ze sobą zrobić. Uniosła ostrze na wysokość twarzy, przyglądając się mu dokładnie. Ni cholery, nie miała go wcześniej w ręku. Ani zabijając Rodrigueza w norze kanibali, ani potem podczas tułaczki po koszmarnym statku. Broń należała do Węża, była jego atrybutem.
- Że, kurwa, co? Że niby jakim cudem?- wyrzuciła z siebie, nim zdążyła ugryźć się w język.

- Jestem, kurwa, złodziejem. Kradnę rzeczy, którymi zabito tych na drzewie. Z ich myśli - wzruszył ramionami karzeł.

Kolejna bzdura...a może jednak było w tym wszystkim ziarnko prawdy? Przecież nie takie cuda ostatnio się zdarzały, wystarczyło spojrzeć na to, gdzie przyszło prowadzić im tą rozmowę. J.J. ścisnęła palcami kąciki oczu, próbując odegnać nadchodzący wielkimi krokami atak migreny. Co ją to na dobrą sprawę obchodziło? Knypek i tak miał niedługo wyciągnąć kopyta.
- I gitara, mordeczko. Co mają się użyteczne graty marnować? - naraz drgnęła, a na jej twarzy pojawił się wredny grymas - Skoro masz takie mega moce, to wyskocz jeszcze z czegoś przydatnego. Na dobrą sprawę i tak już niedługo pierdoły doczesne nie będą ci potrzebne, a ja się ładnie odwdzięczę.

- Jak ładnie i co oznacza dla ciebie słowo użyteczne? - zapytał karzeł przekrzywiając lekko głowę. - Bo wiesz, jak już stąd wyjdziesz, to nie będziesz miała niczego przy sobie. Przejdziesz jedynie ty. Więc w sumie to łanie odwdzięczę, jakkolwiek rozumiesz ładnie, byłoby dla mnie jak papieros dla skazańca.
Doog zarechotał złośliwie wbijając swoje paciorkowe oczka w twarz Julii.

- To podsumujmy - zignorowała natrętny wzrok karła - dymam cię, zabijam, potem zjadam serce i nagle boom...wskakuję do świata żywych na golasa, bez żadnego sprzętu. Wiesz chociaż gdzie pi razy chuj się pojawię? Tam gdzie mnie zabili...a może jest opcja powrotu gdzie indziej? Chociażby do mojego miasta...albo czy da radę coś przemycić na drugą stronę? Użyteczne oznacza, że będzie ze mną jak się hm, obudzę. Nie musi być od razu bojowy helikopter...i tak nie umiałabym dziadostwa pilotować. Wystarczy coś, czym będę w stanie zabić typa, który przenicował mi dupsko aż do kości. Łapiesz, Doog’ie, o co się rozchodzi?

- Łapię. Doskonale łapię. Ale nie potrafię ci powiedzieć, jak się to przejście potoczy. Wiem, że wrócisz tam, gdzie chcesz wrócić. Tyle. Nic więcej na ten temat nie potrafię ci powiedzieć. Serio.

Doog zatrzepotał rzęsami jak primadonna.

- Skarbie...a widziałeś żeby ktoś z twoich kumpli odpierdolił w przeszłości coś podobnego? Skąd pewność że rozchlastanie ci klaty w ogóle zadziała? Poza tym wiesz...poprztykałeś się ze starym - bywa. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Nie jesteś typem ciotowatego frajera, który podcina sobie żyły, bo koledzy w szkolnej szatni mają z niego polewę. Że niby zapinając rurki musi uważać na wargi sromowe. O co tak na prawdę się rozchodzi? Przecież mam wykonać wyrok, możesz mi zaufać. Nic nie stracisz, prócz życia - dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie, a rytualny sztylet zatańczył między brudnymi palcami.

- Już tak robiono i mam pewność, że to działa, kocie. Masz na to gwarancję. Ja też tam przejdę. Spotkamy się. Bez obaw.


- A czy ty będziesz mógł przemycić coś w kieszeni? Pytam tak z ciekawości - zamyśliła się i zaraz parsknęła - i nie chodzi mi o kawałek sera…

- Niestety nie - pokręcił głową ponuro. - To tak nie działa.

- Trudno - nóż wylądował na łóżku, a Julia sięgnęła po wino. Olewając kieliszek przytknęła szklaną szyjkę wprost do warg i wypiła duszkiem prawie całą zawartość butelki. Nigdy nie przepadała za podobnymi trunkami, nie potrafiła więc docenić smaku, czy jakości. Dla niej liczło się jedynie to, że alkohol, jak to alkohol, uderzał do głowy i przytępiał zmysły. Najchętniej zalałaby się w trupa - wszystko, byle tylko pozbyć się wątpliwości i nie czuć żadnego smaku. Pożarcie czyjegoś serca...dlaczego zawsze musiało chodzić o coś równie paskudnego?
- Dobra Doog’ie, wyskakuj z opakowania. Co się odwlecze i tak dalej - westchnęła, klękając przed konusem, by móc patrzeć mu w oczy z mniej więcej równego poziomu.
Przynajmniej nie jest czarny - pomyślała, szczerząc się głupkowato i przyciągnęła go do siebie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 11-10-2014, 17:21   #253
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Odkąd opuścili kaplicę Ed cały czas czuł presję czasu, prawie czuł jak przecieka im między palcami gdy się przemykali pomiędzy pokładami. Teraz gdy dywagowali jak pokonać ten na wpółzatopiony korytarz z tym podejrznym topielcem to miał wręcz wrażenie, że ktoś zaczął przelewać ten czas dzbankiem.

Dlatego nie silił się na zbytnią finezję i sięgnął po najprostsze jakie mu się wydawało rozwiązanie siłowe. Chciał też przy okazji sprawdzić co są warte te noże od Paavo. Zresztą z siekierka była za duża na numer jaki planował. Gdy więc podskoczył i podwiesił się pod sufitem za grodzie miał tylko nadzieję, że jego prowizoryczny plan zadziała. I, że starczy mu sił. Normalnie dąłby radę wykonać ten numer na kilkukrotnie dłuższym dystansie ale po tych wszystkich obrażeniach i zmeczeniu jakie odczuwał sam nie wiedział na ile jeszcze go będzie stać. Miał silne i sprawne ciało ale jak każde ciało miało gdzieś ono swój limit. Kiedy z przesilenia odmówi mu posłuszeństwa to nie wiedział nawet sam jego właściciel. Wiedział, że jeszcze nie powinno tym razem. No i jeszcze czekała go walka z tym topielcem. A jakby się okazało, że upitolenie łba go nie zatrzyma? Albo, że chujek jest z drewna czy co? Albo w sąsiednim pomieszczeniu jest ich więcej? Byłaby niezła wtopa... Tak naprawdę działał w ciemno. No ale co? Zawrócić? Obchodzić? Kombinować coś innego? Zmuszać niewidomą dziewczynę do pomocy? Nie... Tak naprawdę nie widział innego wyjścia...

Czuł jeszcze jak zanurza się w zimnej, zaśmieconej odpadkami wodzie obejmując nogami głowę topielca a to co zdarzyło się potem... Znów był na sali. Tej bankietowej. I był prawie pewny, że to ten sam wieczorek zapoznawczy co tak mu zapadł w pamięć. Co Johanna grała tą fajną solówkę na skrzypcach a potem przyczepił się do niego ten pijany debil co się okazało potem, że jest jakimś tam gahem Julki. Tak, to był ten sam wieczór. Ci sami ludzie przy jego stoliku. Ten grubasek z salonu meblowego co mu Ed tak zazdrościł umiejętności opowiadania i bycia w centrum uwagi i cała reszta towarzystwa z którymi nie bardzo umiał nawiązać znajomości czy rozmowy ponad codzienny standard. I teraz właśnie tam, był, z tymi samymi ludźmi, w tym samym wieczorze... Tylko, że z nimi nie rozmawiał w ogóle...Tylko ich zarzynał... Jednego po drugim...

~ Nie! Ja tego nie zrobiłem! To nie byłem ja! To niemożliwe! ~ będąc w tamtym wcieleniu po pierwszym odruchu zaskoczenia gdy był biernym widzem próbował jakiś powstrzymać tę rzeź i machanie nożem. Choć wbić go w coś tą niby swoją ręką czy odepchnąć kogoś zamiast dźgnąć by miał szansę uciec ale nic z tego. Mógł tylko obserwować. W końcu zrozpaczony próbował jeszcze "kataplultować" się niczym z uszkodzonej maszyny. Czy to mu się udało czy nie znów wrócił do wpółzatopionego korytarza. Tylko okazało się, że topielec wykorzystał "zawiehę" Taksony'ego i teraz on go próbował topić!

Ed czuł jak zimne, twarde palce zaciskają się na jego pokancerowanej twarzy, głowie i szyi już właściwie trzymając go pod wodą. Nie wiedział ile tak już był w tej pozycji ale czuł, że traci oddech. Już się krztusił i pluł wodą, myślał, że zaraz rozsadzi mu płuca gdy reszta organizmu rozpaczliwie wysysała z nich zagubionych resztek tlenu. Wiedział, że wytrzyma tak jeszcze tylko trochę a potem osłabnie na tyle, że przestanie stawiać sensowny opór i ten sztywniacki szmaciaż go utopi. Umrze tu i nikt mu nie pomoże. Chyba, że...

Miał już mroczki przed oczami. Widział tylko zamazane plany. Ale desperacka wola życia, przełożona na wolę walki dała mu siłę na jeszcze jedną próbę. Miał pewien pomysł. Obrócił pod wodą nogi tak, że zaparł się butami o biodra topielca. Zaparł się o nie jak skoczek na basenie szykujący się do startu stylem grzbietowym. Teraz miał całą siłę swoich nóg i ramion przeciw ramionom topielca. Czuł jak zaczyna się wyślizgiwać z jego uścisku. Działało! Ale czuł też, że mrok obejmuje go co raz bardziej. Już prawie nic nie widział, z zimna i niedotlenienia niewiele czuł, właściwie siłował się na pamięć nie był już pewny czy się wyslizguje czy mu się wydaje, że się wyślizguje. ~ Jeszcze trochę... jeszcze trochę... jeszcze tylko kawałek... albo się uda albo... ~ zatracił poczucie czasu, zdawało mu się, że minęły wieki.

Nagle mimo omdlenia poczuł ruch. Ze zdziwieniem dotarło do niego, że to nim rzuciło i uderzył barkiem w ścianę korytarza. ~ Muszę wstać... Zanim znów mnie dorwie... ~ próbował "wstać szybko" ale zdawał sobie sprawę, że wychodzi mu to raczej słabo. Ale już mu wracały kolory i ostrość widzenia i ze zdziwieniem zauważył jakiś dwóch obcych facetów w tym korytarzu. Nie wyglądali na topielców, tych dzikusów z dzidami albo co innego ulęgniętego na tym cholernym statku... Jeden nawet wyglądał jakby właśnie końćzył siłować się z tym topielcem z którym się tyle męczył. Obejrzał się w drugą stronę i widział Carry która wciąż tam stała gdzie była.

Żałował, że nie może mówić. Uniósł trochę do góry ręce, trochę jak przy poddawaniu się. No może całkiem pokojowy gest nie był zważając, że Ed miał wciąż nóż od Paavo w ręce. Ale miał nadzieję, że zrozumieją intencję. Powoli też pokazał na swoją pokaleczoną twarz. Wyglądali na widzących to chyba powinni się domyślić czemu się nie odzywa. No i nie atakowali ich to chyba przynajmniej chwilowo nie zamierzali. Jednak jako niemowa miał cholernie utrudnioną pracę jako dyplomata.

Dumał chwilę nad tym jak się z nimi dogadać. W końcu wpadł na pewien pomysł. Wyjął z kieszeni ulotkę z symbolicznym planem statku którą wcześniej przygotował w kaplicy dla Paavo no ale w sumie się nie zdała na nic bo ten zemdlał. Teraz jednak mogła mu się przydać. Podszedł powoli, co częściowo było wymuszone wysokim poziomem wody, i pokazał im plan. Była tam zaznaczona jego kajuta ze strzałką i nazwą "Ed". Przy tym wskazał kciukiem na siebie. Była też zaznaczona kaplica gdzie spotkali Paavo. Jeśli kolesie byli normalsami i słyszeli jego głos to chyba powinni dokumać reszty. Wcisnął im też do ręki marker postukał kilka razy na dolną, tylną część statku gdzie mniej więcej znajdowała się stołówka. Poprowadził też linię od kaplicy do tego miejsca. Do tego machnął ogólnie na sylwetkę statku wydając pytające mruknięcie. Miał nadzieję, że się domyślą, że pyta skąd sięw wzięli. Na tym kończyły mu się pomysły co do wzajemnej komunikacji.

Jeden z nowych posłużył się edową apteczką zdecydowanie lepiej niż on sam. Dzięki czemu Ed zyskał nowy, zdecydowanie lepszy opatrunek. Rana na plecach kolesia też została opatrzona. Przy okazji Ed zastanawiał się co ją spowodowało. Generalnie jednak po tym dość nieoczekiwanym spotkaniu nie znów zaczął odczuwać przepływ czasu. Wydał siebie znużone westchnienie gdy zorientował się, że topielec z którym się tyle namęczył nie jest ostatnim w tym cholernym korytarzu. ~ Nie mieliście się chujki gdzie indziej topić? Mały statek czy co? Na 5000 ludzi, tyle pokładów, kilometry korytarzy, oceanu za burtą nie macie czy jak? No ale nieeee... Musieli się kurwa potopić akurat tutaj jak my idziemy! ~ pokręcił zniesmaczony głową. Nie miał pojęcia jak mu pójdzie teraz. A najbardziej bał się tych rzeźniczych wizji. Ale może nie wrócą? Może to z tamtym pierwszym było coś nie tak?

Otworzył oczy i spojrzał na kolesia. Chyba mu Greg było ale jeszcze miał mętlik w głowie to nie był pewny. Podszedł do niego i stanął nad nim obserwując go chwilę i oceniając jego siły i możliwości. Delikatnie klepnął go w ramię i zachęcająco wskazał na wolne do przodu przejście. Uśmiechnąłby się gdyby mógł i nawet próbował ale wolał nie myśleć jak mu to wyszło. Szkoda mu było kogokolwiek zostawiać. Zwłaszcza, że dodatkowa para rąk mogła być na wagę złota. W końcu raczej byli przed głównym syfem a nie za. Chciał mu to wszystko powiedzieć... No ale nie mógł mówić... Klepnął go jeszcze raz by przykuć uwagę i potem na swoją pierś gdzie miał schowaną mapę. Miał nadzieję, że tamten skojarzy plan statku i to jak im niewiele brakowało.

W końću jednak popatrzył bezradnie na pozostałą dwójkę. Miał nadzieję, że jakoś oni może go przekonają. Nie mogli tu zostać. Coś znów mogłoby przyleźć i zablokować dalszą drogę i znów musieliby się przebijać. A nie wiadomo było czy tym razem by się udało. A jeśli nawet to Ed wcale nie chciał przechodzić przez takie gówno jeszcze raz. Musieli dotrzeć do stołówki i rozwalić te gówno. To był ich cel nadrzędny. Nie wiedział jak przekonać tego faceta. W końcu westchnął i wyciągnął rękę po swój toporek trzymany dotąd przez Carry. Przekazał go siedzącemu mężczyźnie tak samo jak jeden z noży jakie przygotował dla nich Paavo. Wzruszył ramionami i rozłożył ręce bardziej do pozostałej dwójki niż do niego. Wykonał też ruch głową wskazując na wolne na razie przejscie ku rufie. Jego zdaniem trzeba było ruszać w drogę póki była taka możliwość. Z tym Gregiem lub bez. Wciąż nie był pewny, czy te topielce nie były jakimiś strażnikami czy systemem alarmowym tych ufoków w głebi statku.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-10-2014 o 19:25.
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-10-2014, 17:35   #254
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gregory miał krew na rękach.


Własną krew. Z każdą wypływającą z niego kroplą tego życiodajnego płynu, obojętniał na otoczenie.
Z każdą chwilą robił się coraz bardziej zmęczony, coraz bardziej senny. Ból ran choć dojmujący, nie potrafił go pobudzić. Może to szok pourazowy? A może trauma? A może instynktowna wiedza, że już jest praktycznie trupem?
Gdyby nie Robert Tramp, lekarz po prostu położyłby się i zasnął zobojętniały na wszystko. Ale analityk wrócił. Sens jego słów ledwo docierał do świadomości Gregory’ego. Był jak natrętny komar brzęczący mu nad uchem. Szlag… on ciągle czegoś chciał.
Więc Gregory poszedł za nim, dla świętego spokoju.

Obaj skierowali się w stronę komnaty, w której nadal widać było niesamowitą sieć połączeń neuronowych. Robert widział to po raz pierwszy, ale Gregory bez trudu zauważył zmianę w wyglądzie „hologramu”. Tyle że lekarz miał to już tam, gdzie słońce nie dochodzi. Bo czy ta zmiana miała znaczenie? Nie Walsha juniora. Nawet nie próbował się nad nią zastanawiać.
Znowu się przenieśli, tym razem na statek. Tramp nie tłumaczył tego, Gregory nie był zainteresowany pytać.
Krzyki na moment rozbudziły świadomość lekarza. Obudziły jako takie zainteresowanie.
- To oni. Możliwe ze się spóźniliśmy. - Tramp ruszył w stronę krzyków, nerwowo ciągnąc Walsha za sobą.
Lekarz nie bardzo rozumiał kim są “oni”, zapewne chodziło o wężowców. A może reptilian?
A może… Gregory natknął się na tej łajbie na tak wiele dziwnych istot, że przestał się tym przejmować.
Tramp wiedział i to chyba wystarczało, a potem… masakra
Znaleźli się chyba w sali balowej i byli widzami… i ofiarami zarazem. Siedzieli w niej z dala siebie, a na nich rzucił się jakiś nożownik. Nie on jeden zresztą i nie tylko na nich. Banda szaleńców z szerokimi nożami zaatakowała przerażonych pasażerów mordując na oślep każdego kto się nawinął. I Walsh czuł ten strach…. I czuł ten ból. Jak kolejne uderzenie obuchem, pozwalające mu otrzeźwieć na jakiś czas przynajmniej.
Na kilka chwil po tym koszmarze był w stanie myśleć w miarę jasno. Na tyle by z własnej inicjatywy ruszyć w kierunku odgłosów szarpaniny. Tam była wcześniej spotkana nastolatka oraz jakiś mężczyzna walczącym żywym członka załogi. Walsh rzucił się mu na pomoc wraz Robertem Trampem pomagając odciągnąć nieumarłego. Było to trudne… walka z nim otworzyła rany Walsha, co w obecnej sytuacji… w tak brudnej wodzie niemal zapewniało zakażenie.
Ale w tej chwili to było ich ostatnie zmartwienie.
Uratowanie nieznajomego niemal wyczerpało siły Gregory’ego. Zdołał jeszcze opatrzyć jego ranę na szczęce. Ale to był ostatni wysiłek na jaki się zdobył. Miał już dość… Swoimi ranami się nie przejmował, stracił zbyt wiele krwi by miało to sens. Dysząc ciężko wdrapał się z trudem na piętrową pryczę i usiadł na niej mówiąc.
- To… mój ostatni przystanek. Dalej musicie radzić sobie sami. Ja tu zostaję.- rzekł zmęczonym głosem. Nie dodał: „I czekam na śmierć.” Nie musiał. To było widać aż za dobrze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 11-10-2014, 18:13   #255
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Zabawa w boga się skończyła. Jego umysł nie ogarniał już Destiny jako calości, czasoprzestrzenna siatka przyczyn i skótków coraz bardziej zawężała się do perspektywy śmiertelnika... a następnie jego mózg został rzucony w demoniczny chaos Destiny: zmiana otoczenia, ożywieni topielcy, halucynacje. Umysł ledwie poradził sobie z oddzieleniem prawdy od urojeń. Szczęśliwie dr Walsh wykazał więcej przytomności. Po chwili było już po zamieszaniu.

- Tak, Edwardzie Taksony, wiem skąd i dokąd idziesz. Jesteśmy tu by pomóc. - odpowiedział niemowie na pracowitą gestykulację z użyciem planu okrętu. - Nazywam się Robert Tramp, to jest dr Gregory Walsh, nasza historia nie ma teraz znaczenia, Carry nas zna. Teraz musimy jak najszybciej znaleźć ten pieprzony kamień i...

- To… mój ostatni przystanek. Dalej musicie radzić sobie sami. Ja tu zostaję. - To był Walsh. Był umierający, krwawił, a niezależnie od wszystkiego zdawał się po prostu doprowadzony do końca wytrzymałości fizycznej i psychicznej i kurewsko zmęczony. Może właśnie tak miało być... cała droga przez mroczny las na planecie jaszczurów, długie negocjacje o ostatni wysiłek w piramidzie, wszystko po to, by Walsh mógł uratować życie Edwarda niemowy. Robert patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- W porządku. - Powiedział w końcu. - Dziękuję, że ze mną poszedłeś. Byćmoże właśnie ocaliłeś ludzkość. Nie mam prawa ciągnąć cię dalej. Ed, Carrie... znacie drogę, naprzód.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 11-10-2014, 18:21   #256
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nora z góry przyglądała się trwającej na dole krzątaninie. Sygnał, który wcześniej usłyszała i na który odpowiedziała rzeczywiście wzywał do pośpiechu. Tylko niestety nie był skierowany do pani Robinson. Kobieta stała się przypadkowym odbiorcą wiadomości, ale na gorączkową ewakuację nie została zaproszona.

Tak, całe to poruszenie zdecydowanie wyglądało jak chaotyczna ucieczka, chociaż uciekanie zwykle wiązało się z nieuporządkowaniem i chaosem.

Po dłuższej obserwacji Nora zobaczyła także zagrożenie, z jakim musiały się zmierzyć uciekające istoty. Nie potrafiła tylko określić czy wyłaniający się z ziemi robal był jedynym niebezpieczeństwem, przed którym starały się ujść dziwaczne istoty czy też jednym z wielu.

Zrozumiała za to jedną rzecz, dla niej, jako istoty niepodobnej ani do uciekinierów ani do agresora oba gatunki mogły być zagrożeniem. Próba ucieczki wraz z istotami drzewko podobnymi mogła się skończyć porażeniem promieniem ich dziwacznej broni, pozostanie w tym miejscu narażało ją na atak wielkiego, ziemnego robaka.

W tej sytuacji jedynym rozsądnym wyjściem było cofnięcie się do kamiennego półokręgu przy plaży.

Jednak Nora nie potrafiła się zmusić żeby odejść. Nie wiedziała czy samo dziejące się przed jej oczami widowisko czy też przyciągający sygnał dźwiękowy wydawany przez obcy pojazd wpłynęły na nią w taki sposób, iż nie była w stanie stąd odejść i odpuścić sobie obejrzenia reszty tego widowiska. Ukryła się, zatem najlepiej jak potrafiła przed wzrokiem nieznanych istot i czekała na dalszy rozwój sytuacji. Gdyby jednak okoliczności zwróciły się przeciwko niej była gotowa na ucieczkę w kierunku monolitów.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 12-10-2014, 00:12   #257
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Widziała. WIDZIAŁA!

Na chwilę zapomniała o tym całym pieprzonym statku, o Paavo, o wszystkim.. Śledziła swoją dłoń, jej ruch, patrzyła na ściany, na Eda podwieszonego pod sufitem, przemknęło jej przez myśl, że ma fatalną technikę… . Wszystko było rozmyte, jak w słabym noktowizorze, albo tym starym filmie, który kiedyś obejrzała, żeby zrobić ojcu przyjemność. „Drapieżca” czy jakoś tak, taki marny horror z kulturystą na S. Stone? Stallone? Nie, chyba jakoś dłużej i z niemiecka.. nieważne. WIDZIAŁA.

Widziała dryfujące w wodzie trupy – od razu wiedziała, że to trupy, ich aura była taka inna, „zimna”, inna niż ta, która otaczała ciała jej i Eda. I dwóch facetów schowanych w jednej z kabin – pojawiali się nagle, jakby znikąd. Chciała ostrzec Eda, ale wtedy wszystko zniknęło i znów była w sali bankietowej.

Ed i inni – z nożem w ręku i szaleństwem w oczach – dźgali pasażerów. Carry czuła, jak nóż przebiją i ją kolejny, i kolejny, raz, jak krew wycieka z niej razem z życiem… Krzyczała, ale to nie miało znaczenia, skoro była martwa, prawda? Musiała być martwa, skoro mogła WIDZIEĆ. Teraz wiedział to już na pewno.

Wizja urwała się, trup przytapiał Eda, coś się zakotłowało… Poznała ich, kiedy się odezwali – nieżyjący tajniak z wywiadu, który nie potrafił zapamiętać jej imienia i doktorek z dżungli. Też nieżywy, bez dwóch zdań. Jak ona. Jak trupy w wodzie. Jak wszyscy.

Ze schodów za jej plecami dochodziły mlaszczące dźwięki, ktoś – coś – tam było. Zaśmiała się. Lekko, radośnie. Cóż mogło jej zrobić, skro nie żyła? Paavo, ludzkość, całe to piekło.. wszystko nagle straciło znaczenie. Była spokojna. Przestała się bać.
- Znacie drogę – rzucił ktoś. Nie znała, ale to nic nie zmieniało. Zrobiła krok przed siebie, weszła do wody, poczuła jej chłód. Przyjemny. Woda łaskotała jej bose stopy. Miała na sobie krótka, jasną sukienkę w różyczki. Klapki zostały na pomoście. Tata – uśmiechnięty, opalony – trzymał ją mocno za rękę. Mama ściskała jej drugą rączkę, wolną dłonią unosiła wysoko zwiewną spódnicę, odsłaniając nogi.
- Nie bój się – powiedział tata. – To przygoda. Zobaczysz, jak ciepła jest woda w jeziorze w nocy.
- Będziemy cię cały czas trzymać – zapewnił ją mama.
Carry pokiwała energicznie głową. Rude warkoczyki zatańczyły wokół twarzy. Była bezpieczna i szczęśliwa.
- Psygoda – powtórzyła radośnie, wpatrując się w rozgwieżdżone, lipcowe niebo.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 12-10-2014, 11:03   #258
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
JULIA JABLONSKY

Poszło bardzo szybko. Szybciej niż się spodziewała.

Karzeł nie zapanował nad orgazmem i zakończył sprawę szybciej, niż Julia oczekiwała.

Druga część zadania, kiedy już podjęła decyzję, też poszła niezwykle szybko.
Cios w rozdygotanego, szczęśliwego Dooga, szybkie ruchy ostrzem, podobnie szybkie, jak wcześniejsze ruchy karłowego tyłka, mnóstwo krwi i kawałek ociekającego posoką mięśnia sercowego przeżuwanego przez Julię w ustach. Wszystko to było niczym zły sen, niczym koszmar – uczestniczyła w nim, lecz nie był na tyle wyrazisty, by miała z tego powodu wyrzuty sumienia czy osobiste przeżycia.

Błysk poraził oczy Julii. A potem była jedynie ciemność.

Długi, ciągnący się w nieskończoność tunel czerni, który doprowadził Julię … do jej własnego ciała.

Ciała leżącego na łóżku, w zastygłej kałuży krwi.

Ciała wpatrzonego w sufit pustym, szklistym wzrokiem.

Ciała, które posłużyło, jako jeden z kilku katalizatorów krwawego koszmaru, jaki pradawna rasa ludzi – węży zgotowała pasażerom i załodze „DESTNY”.

Leżała, nieruchoma, ostatecznie martwa, zastanawiając się, gdzie popełniła błąd. Lecz w osobistym piekle, w miejscu, które niektórzy okultyści nazywają purgatorem, nie popełniało się błędów. W tym miejscu po prostu cierpiało się. Cierpiało się piekło osobistego koszmaru. Odtwarzanego po tysiąckroć, bez pamięci.

Dusza Julii załkała żałośnie, przyłączając swoje zawodzenie do tysiąca jej podobnych, uwięzionych w pułapce bez wyjścia, skazanych na piekielny rejs po kres czasu …


* * *

Julia wchodziła na pokład, czując za swoimi plecami oddech Diego i jego wodę kolońską. W miarę cierpliwie znosiła zamieszanie i kolejkę, jaka tworzyła się przy wejściu na statek – w końcu zaokrętowanie się ponad dwóch tysięcy ludzi nie było sprawą prostą. Szczególnie, że wielu podróżnych przyjechało prawie na ostatnią chwilę.

Steward – młody Latynos, którego śniada twarz i czarne włosy – kontrastowały ze śnieżną bielą munduru – chciał wziąć ich bagaże, ale Diego nie pozwolił mu zabrać swojej wysłużonej, sportowej torby. Zdziwiony chłopak spojrzał na Julię, jakby w niej szukał wsparcia, ale nie znalazł i po prostu zajął się swoją robotą prowadząc pasażerów, większą grupą, do ich kajut.

Kajuta 6266 znajdowała się na Górnym Pokładzie.

Steward otworzył ją swoją kartą magnetyczną.

- Państwa karty magnetyczne znajdują się na stole – wskazał kopertę ułożoną na niewielkim stoliku. – W kopercie znajdą państwo również podstawowe informacje o naszym „Destiny” oraz instrukcje, z którymi trzeba się zapoznać. Życzę państwu udanej podróży i dobrego odpoczynku.

Julia zatrzymała się mając dziwne uczucie dejavu, ale po chwili wzruszyła ramionami i ruszyła korytarzem pełnym podekscytowanych pasażerów, nabuzowanych czekającą ich podróżą.


CARRY MAY, EDWARD TAKSONY, ROBERT TRAMP

Edward ruszył pierwszy eliminując podnoszących się topielców. Nie wahał się. Zadawał ciosy pewnie, szybko, przebijając czaszki, jak bohater filmów o apokalipsie zombie.

Pozostali na korytarzu ludzie z każdym ciosem Edwarda ponownie zmuszeni byli przeżywać katusze sali bankietowej. Za każdym razem, kiedy ostrze Taksonyego eliminowało któregoś z topielców, oni znów przeżywali koszmar, w którym Ed był rzeźnikiem, a pozostali ofiarami. Koszmar realistyczny, sugestywny, z którym nie potrafili nic zrobić.

Zalany korytarz skręcał i stracili z oczu Gregoryego, który zdecydował się zostać. Nawet podstawy wiedzy medycznej pozwalały bez trudu stwierdzić, że Gregory Walsh stracił zbyt dużo krwi, by móc towarzyszyć im w dalszej drodze.

Mieli tylko nadzieję, że …

Właściwie nie mieli nadziei.

Ed prowadził, z typową dla niego, wypełniającą go energią, a Robert szedł za nim trzymając drżącą dłoń Carry. Widać było, że i dziewczyna ma dość. Że koszmar „DESTINY” zranił ją głęboko. Uderzył jednak nie w ciało, lecz w duszę i wolę, rozszarpując ją na kawałki. A każda wizja umierania, agonalnej męki, którą zsyłał na nich Edward tylko przyśpieszała ten proces.

Robert to rozumiał. Znał doskonale podstawy ludzkiej psychologii i teorię, że przemoc rodzi przemoc. W tym przypadku teoria stawała się rzeczywistością. Każda śmierć, jaką sprowadzali na ten statek, jaką czynili swoimi rękami, odbijała się tak naprawdę tylko na nich.

Niektórzy jednak wydawali się nie dostrzegać tego prostego do zauważenia ciągu przyczynowo – skutkowego.

Wędrówka kolejnym odcinkiem zalanego wodą korytarza zmusiła Edwarda do eliminacji jeszcze trzech topielców – zadawanie śmierci zawsze przychodziło mu łatwo. Teraz nie miało znaczenia, czy jest w pracy, czy przedziera się przez okręt – widmo do jadalni.

W końcu dotarli do drzwi, nad którymi wyraźnie widzieli napis – MESSA DLA PERSONELU POMOCNICZEGO.

Te drzwi wyglądały zwyczajnie. Dwuskrzydłowe, otwierane na zawiasach, jak drzwi do hotelowej kuchni lub do salonu na dzikim zachodzie, z tym że przesłaniały sobą całe wejście.

Pośrodku drzwi znajdowały się dwa okrągłe okienka przesłonięte mlecznym szkłem. Bez trudu zobaczyli, że z drugiej strony zachlapuje je krew.
Z zalanego morską wodą pomieszczenia docierały do nich głosy. Co najmniej trzy osoby wykrzykiwały coś w dziwacznym, paskudnym, sykliwym języku. Brzmiało to tak, jakby za drzwiami ktoś kończył jakąś modlitwę lub rytuał.


GREGORY WALSH JUNIOR


Był słaby. Był wyczerpany. Był gotów na śmierć. Był na nią gotów już od jakiegoś czasu.
Pozostawiona przez Eda siekierka leżała na kolanach lekarza. Zimna, brudna woda, sięgała mu do połowy piersi, kiedy siedział na korytarzu, ale nie miał już sił by wstać.

W końcu to zobaczył.

Dziwaczną hybrydę, jak wszystko na tym okręcie.

Bestię zrodzoną w szalonym umyśle gallofoba – półczłowieka – pół rekina.
Gregory nie miał nawet sił by się zaśmiać. Bestia chwilę stała w wejściu na korytarz a potem runęła w jego stronę rozchlapując wodę masywnymi nogami.

Potwór rzucił się na Gregoryego z łapczywą dzikością! Spadł na niego, jak wygłodzony drapieżnik! Szarpiąc pazurami, zaciskając szeroką, zębatą szczękę na głowie Gregoryego wystającej z wody, miażdżąc kości twarzy i czaszki niczym łakome dziecko landrynkę.

Upragniona śmierć przyszła szybko.


NORA ROBINSON

Nora ukryła się między skałami obserwując działania dziwacznych stworzeń.
Po spetryfikowaniu atakującego czerwia potworki znów zaczęły włazić w smugę światła, która najwyraźniej przerzucała je na pokład tej dziwacznej maszyny.

Pierwsza z dwóch „meduz” wydała z siebie przeciągły gwizd i zgasł promień ściągający. Pojazd zalśnił dwa razy, a potem Nora ujrzała, jak zamyka stalowe płaty na jego „burtach” i startuje w niebo z hukiem rakietowych silników, ale bez towarzyszącemu startowi rakiet ognistego ogona.

Odruchowo powiodła wzrokiem za odlatującą maszyną i ujrzała, że na niebie jest już więcej takich statków, które starują z różnych miejsc. Dziesiątki szybujących w powietrzu meduz wyglądało zarazem przerażająco, jak i fascynująco.

Wzbił się wiatr. Gwałtowny i porywisty. Mackowate „krzaczki” przyśpieszyły swoje ruchy. Wyraźnie zaczęło się im śpieszyć.

A potem Nora usłyszała jakiś odległy jeszcze grzmot. Jakiś narastający z każdą chwilą łoskot. Przypominał jej … ogromną falę tsunami pędzącą z zawrotną prędkością przed siebie. Przelewające się niszczycielską siłą miliardy ton wody zmiatające przed sobą wszystko – drzewa, budynki a nawet mniejsze góry.

Jeśli to było tsunami to nawet nie chciała myśleć, z jaką prędkością pędzi na nią ta ściana wody i jaką może mieć wysokość.

Stworzenia przy latającym okręcie zaczęły działać w kontrolowanej panice, lecz było pewne, że za chwilę zakończą zabieranie uchodźców na pokład i wystartuje w przestworza. Inaczej podzieli los świata niszczonego przez gigantyczne tsunami!
 
Armiel jest offline  
Stary 18-10-2014, 16:54   #259
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Rzeczywiście, wyłaniające się z ziemi czerwie nie były powodem ewakuacji istot- meduz. Podejrzenie Nory o innym zagrożeniu zamieniło się w pewność, kiedy usłyszała dźwięk milionów albo i więcej ton wody przelewających się przez ląd. Jeszcze nie widziała fali tsunami, ale to nie mogło być nic innego. W każdym bądź razie z niczym innym nie potrafiła utożsamić tego hałasu.

Ucieczka w stronę głazów przestała być rozsądnym rozwiązaniem gdyż w tej chwili monolity zostały już najprawdopodobniej zmiecione przez wzburzony ocean.

Kobieta zerwała się na nogi i rzuciła w dół w karkołomnej próbie ratowania życia. To była jej jedyna szansa. Ostatni statek nadal nie miał wyłączonego promienia ściągającego i pani Robinson wybrała konfrontację z meduzami zamiast wystawienia się na pastwę rozszalałego żywiołu.

Kiedy pozostało jej już tylko kilkanaście kroków do nęcącej smugi światła poczuła lekki wstrząs pod nogami. Potknęła się i przewróciła, przeturlała się w dół i znieruchomiała na dole wzgórza. Chwiejnie podniosła sie na nogi łkając ze strachu i rozpaczy. Jeszcze moment a mackowate stwory odlecą wyłączając ostatni promień. Nora ruszyła dalej, ale straciła swój rozpęd oraz kilka cennych chwil. Jej szanse dotarcia na czas były znikome. Wiedziała o tym.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 18-10-2014, 23:53   #260
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed torował drogę pozostałek dwójce. Zrezygnował z ostrożności i komplikacji na rzecz prędkości i prostoty. O ile zanurzonym po pas można poruszać się prędko. Jednak udało mu się. Zlikwidował trzech kolejnych topielców. Czy podziałał ten nóż od Króla Mu czy po prostu nóż tego nie był pewien. Grunt, że zdążył zanim topielce się przebudziły i to na raz i nie trzeba było z nimi walczyć gdy byłyby zdecydowanie większym wyzwaniem.

Przedzieranie przez zalany korytarz, walka, nerwy i piętno czasu z jakim się ściagali spowodowały że do końca korytarza dotarł lekko zziajany. Obejrzał się za siebie i wyciągnął rękę by pomóc pozostałej dwójce podążających za nim. Wówczas ich usłyszał.

To co w pierwszej chwili wziął za jakiś szmer czy poszum zdruzgotanego statku teraz rozpoznał jako jakiś spiew czy mamrotanie. Zamarł i lekko się przygiął pokazując palcem na usta by byli cicho. Obejrzał się na drzwi. Miały szybki ale z mlecznym szkłem. O środka były czymś zachlapane... Zresztą czymś... Czym na tym cholernym statku mogło być cokolwiek zachlapane?! No pewnie, że juchą...

Drzwi jednak były dwuskrzydłowe a między nimi była szczelina. Rozepchnięta lekko przez bujającą się w tę i we w tę wodę. Przez tę szczelinę dało się puścić żurawia do środka. To co tam zobaczył... No właściwie właśnie czegoś takiego powinni sie spodziewać. No ale jednak jak to zobaczył poczuł suchość w ustach. Odsunął się by reszta też mogła się napatrzeć. Wiedział co zobaczą. To samo co on. Trzech kolesi w jakichś habitach, jakieś świece, mamrotanie, śpiew no i ta cholerna kula czegoś - na - pewno - paskudnego. Nie miał pojęcia czy to to po co tu przyszli. Paavo coś mówił o jakiejś rózy czy kwiecie a to co widział wyglądało własnie jak kula. Kula czarnej mgły lub dymu. A przynajmniej to się utrzymywało wokół niej. Grzyb wie co było w środku. Ale dym nie rozwiewał się jak powinien to czynić więc coś było nienormalnego w tym przedmiocie. Tamci trzej jednak skupiali na nim swoją uwagę więc to musiało być ważne.

Popatrzył na swoją dwójkę towarzyszy. Już też się napatrzyli. Ah, jak żałował, że nie może mówić!. Rozłożył ręce i klapnął się po udach lekko rochlapując zimną wodę. Uważał, że nie mają wyjścia. Muszą zaatakować i spróbować wywalić te czarne gówno na zewnątrz jak radził Paavo albo... Będzie koniec. Koniec dla nich, dla ocalałych na statku, może nawet dla całego statków i kto wie... Może i dla wszystkich ludzi na planecie. Choć w taką katastofy po prostu nie był sobie fizycznie w stanie wyobrazić. Jednak nawet sama wola życia i troski o siebie i swojej dwójki towarzyszy była dla niego wystarczającą motywacją do walki. Pewnie ostatniej.

Jak te palanty miały takie sztuczki z wyrywaniem serc jak tamten na górze to... To na serio będzie koniec jak tylko przekroczą próg. Ale... Ale wyglądali na zajętych i skupionych. Miał straczeńczą nadzieję, że ocalenie własnej razy będzie dla nich ważniejsze niż własne bezpieczeństwo. W końcu z opisu Paavo pasowali do jakiś fanatyków czy co więc powinni z radością umrzeć dla sprawy. A przynajmniej Ed miał taką nadzieję.

Rozdał każdemu z nich po nożu i flarze. Tych starczyło dla nich wszystkich. Flary po zapaleniu dymiły i śkrzyły jak to flary. Do zapalenia zaś wystarczyło wyrwać zawleczkę. Zamierzał to zrobić w ostatniej chwili przed atakiem. W lewej ręce flara w prawej nóż. Flarę miał nadzieję użyć jak pałkę do zadania albo sparowania ciosu. Miała być poświęcona czy magiczna... Może coś tym kultystom zrobi... Jak nie to trochę jaśniej chociaz będzie i może ich oslepi albo coś. Może boją się ciepła albo mają termowizję i ich na serio zdezorientuje? W desperacji chwytał się czegokolwiek.

Została im do obdzielenia rakietnica którą dał im Paavo. Po namysle postanowili dać ją dziewczynie. Oni we dwóch i tak pewnie utknął w walce jak nie z jednym to z drugim więc niekoniecznie mieliby szanse strzelić. Chyba, że przy pierwszym ataku z zaskoczenia. O ile uda się ich zaskoczyć... Kurwa mać jaki syf...

Carry zgłosiła się do porwania i wywalenia kuli. Ed bowiem chciał załatwić chociaż jednego i najwyżej potem się zająć resztą. Dlatego nalegał by z Robertem zaatakowali we dwóch jednego. Kolejną nadzieją Taksony'ego było to, że może do zakończenia rytuału potrzebny jest komplet tych patafianów. Więc jakby wyłączyli z akcji jednego może by go przerwali. Albo chociaż zyskali na czasie.

Mieli już wchodzić gdy Edowi przez szczelinę wpadła w oko ta kula. Spojrzał na odważną dziewczynę i... Jemu samemu nie uśmiechało się brać tego cholerstwa w łapy. Normalnie jakby to miał robić wziąłby pewnie pełny, najcięższy kombinezon ochronny. No rękawice jakieś dobre chociaż. A tu nic takiego nie mieli. Kurwa jaki syf...

Po chwili namysłu zdjął więc swoją koszulę. Tę pamiątkową ze złotej kolekcji fanów Far Cry. Spojrzał na nią. Normalną koszulę by już pewnie wyrzucił. Tę by pewnie w takim stanie jeszcze raz uprał i wstawił do szafy na pamiątkę. Ale tu i teraz... Podał ją Carry i zademonstrował o co mu chodzi zarzucając koszulę na wyimaginowaną kulę. Dało się w końcu zrobić z tego improwizoawną torbę i chociaż tak spróbować zapewnić dziewczynie jakieś minimum BHP. Ale znów dotarło do niego, że pokazuje pantonimę prawie niewidomej... Mentalnie "witki mu opadły"... On nie mógł mówić ale mógł jej pokazać no ale ona go słyszała ale nie mogła go zobaczyć... Kurwa jaki syf...

Do tego prawie w ostatniej chwili przypomnieli sobie o bulajach. One były aby były czyli zamontowane na stałe. Żeby coś przez nie wywalić trzeba było je wybić. Już w prawdziwej gorączce znaleźli jakiegoś pręta czy złoma którym Carry miała szansę wybić dziurę.

Na koniec Ed pokazał na migi jak ma zamiar zaatakować najbliższego palanta. Stanął za Carry lekko po jej prawej stronie, i powoli "wyskoczył" z wody i od tyłu zaatakował nożem szyję. Zrobił krok do tyłu przez co ona zaczęła tracić równowagę ale trzymał ją bezpiecznie by nic jej się nie stało. Następnie znów się schylił i przsunął się za jej plecami lekko na jej lewą stronę i wskazał na Roberta. Teraz ponownie wynurzył się i zatrzymał ostrze przed jej brzuchem.

Miał nadzieję, że oboje mają pojęcie co zamierza zrobić. Czytał o tym tylko ale nigdy nie miał okazji tego praktykować, zwłaszcza tak "na serio". Teoretycznie jego atak powinienodchylic głowę kultysty do tyłu odsłaniając dla noża szyję. Krok w tył powodował, że tamten powinien stracić równowagę i polecieć do tyły przez co jego obrona byłaby słabsza. Do tego odruchowo powinien skupić się na ramionach Ed'a. To zaś powinno wystawić już na czysto jego brzuch i trzewia na atak Roberta. Do tego ten koleś mógł zablokować drogę do kuli i potem bulai dla Carry więc musieli go jakoś zająć. A co będzie potem... Ed nie miał pojęcia... Mógł tylko zywic nadzieję, że choć z tym jednym sobie poradzą na tyle szybko lub na tyle długo by Carry zdązyła zrobić swoje. Jak nie... To i tak zginął... Kurwa jaki syf...

Na koniec popatrzył jeszcze raz na nich. Próbował się uśmiechnąć ale pewnie wyszło mu jak zwykle ostatnimi czasu. Wymyslił więc coś innego. Wystawił rękę przed siebie i pozwolił by go złapali. Gest trzech muszkieterów "Jeden za wszystkich..." był w końcu dość rozpoznawalny i na taką okazję nadawał się znakomicie.

Zaraz potem odwróćił się w stronę drzwi i zanurzył się w wodzie tak, że wystawał mu tylko czubek głowy. Powoli otworzył wahadłowe drzwi i ruszył pierwszy ku swoijemu celowi. Poruszał się ostrożnie a woda świetnie tłumiła ich dźwięki. Robert i Carry byli tuż za nim. To jeszcze nie był koniec. Wciąż oddychał i wciąż mógł coś zrobić. I jak najbardziej miał zamiar zrobić coś konkretnego. Nie zamierzał stać i czekać kiedy przyjdą go zarżnąć.
 
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172