Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2014, 20:30   #241
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Z ust Gregory’ego popłynął stek przekleństw. Nie miał wyboru. Psiakrew, mógł jedynie postępować tak jak chciał architekt tego przeklętego miejsca. Rzucił się biegiem do świątyni. Czuł ból i czuł jak spływał krew. Zacisnął zęby, zaklął pod nosem.

Nie. Nie. Nie.

Nie zagra w tą grę. Nie będzie działał tak jak chcą te obce wężowe istoty. Póki co Walsh gnał w kierunku światła. W kierunku tego przeklętego Azylu, tej parszywej świątyni. Zapewne jej blask go osłoni przed tymi latającymi bestiami i nic więcej się nie liczyło. Umrze z upływu krwi której w tej chwili nie widział potrzeby tamować. To będzie dość lekka śmierć w porównaniu z tym co czeka na równinie.

Wolał umrzeć niż zamknąć się w trumnie jak ten analityk czy dziewczyna. Gregory postanowił już. Dobiegnie do tego przeklętego azylu, albo zginie po drodze. Im więcej krwi wypływało z jego ciała, im więcej sił tracił, tym bardziej obojętniał na swą ciężką sytuację.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-09-2014, 23:53   #242
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed pozwolił sobie na chwilę przerwy i klapnął obok młodszej towarzyszki. Miał więc oko na Paavo. Możliwości tego kolesia zdumiewały go. Ed był całkiem wysportowanym facetem, zdecydowanie zawyżał średnią społeczeństwa. Spokojnie mógł iść w konkury z większością instruktorów fitness i osobistych trenerów. W końcu myślał poważnie by sie tym zająć przecież. Miał fizyczne możliwości i doświadczenie praktyczne. Brakowąło mu oficjalnych papierów więc musiałby iśc na kurs.

Ale właśnie dlatego zdawał sobie sprawę całkiem nieźle co jest w stanie osiągnąć ludzkie ciało i ile może wytrzymać. Więc mimo, że nie był lekarzem wiedział, że Paavo właściwie powinien odwalić kitę. Tak po prostu. I to zanim jeszcze Ed tu dotarł. A nawet jak dożył do tego momentu to Taksony obawiał się, że zejdzie im tu w każdej chwili. A ten tymczasem nawet się podniósł do pozycji siedzącej i umysł zdawał się mieć całkiem sprawny i trzeźwy. To było... Nienaturalne...

Ed sam nie do końca był pewny co o tym myśleć. Ale koleś na pewno nie był jakimś zwyklakiem, mimo, że na Supermana nie wyglądał to jego możliwości były niezwykłe. Wyglądał jak człowiek... No ale chyba nim nie był... To z jednej strony odpychało Ed'a swoją obcością i obawą przed nią. Z drugiej z natury ciekawskiego marzyciela, wepchniętego w szare ramy rzeczywistości jednak go to pociągało i rozbudzało naturalną ciekawość. Żalował, że nie spotkali się winnych okolicznościach. Mógłby się dowiedzieć pewnie masę ciekawych rzeczy. Albo przerażających. Sam już nie był pewny...

Ten Paavo udowadniał swoim istnieniem, że są na tej planecie rzeczy skryte nawet przed wybitnymi naukowcami. Nie mówiąc o takich szaraczkach jak Ed. No i rozbudzało pytanie o motywy takich ludzi... Czy raczej istot. Co ta mała mówiła? Że koleś twierdzi, że był królem Mu? Hah! Kolejna "Atlantyda" tylko położona teoretycznie w innym miejscu. Taki fan marynistyki jak Ed znał dość dobrze większość popularnych historii i mitów związanych z morzem, statkami i marynarzami. Znał więc i teorię o zatopionym kontynencie którego nigdy nie odnaleziono. Tak samo jak Atlantydy własnie. "Bismarck'a" odnaleziono, "Titanica" odnaleziono, zmurszałe drewniane kadłuby starożytnych Greków, Fenicjan i Egipcjan odnaleziono, ich przybrzeżne miasta a jakoś całego kontynentu nie. Nawet czegoś co by się na niego nadawało. No i teraz siedział naprzeciw kolesia który twierdził, że był na tym nieistniejącym kontynencie królem...

Normalnie fajnie by sie pogadało o różnych alternatywnych możliwościach, rzeczywsitościach, liniach historycznych... To ciekawe dyskusje bywały. No ale nie, żeby tak na serio bez dowodów żadnych. No ale... Ten koleś był jak żywy dowód. Tylko Ed nie był jeszcze pewny czego. Na pewno czegoś nie zwykłego. No i to co się tu działo na statku. Te stworzenia co tu łaziły, te ufoki... Tego za cholerę nie było w standardowej ziemskiej faunie i florze. W żadnej oficalnej naucę chyba zresztą też. A jednak tutaj były i to na tyle realne by zarzynać i zżerać normalnych, prawdziwych ludzi, takich jak Ed.

Ed przerwał swoje rozmyślania gdy Paavo się odezwał. Tak cholernie żałował, że nie może pogadać! Oboje z Carry stanowili taką parę, że wybitnie nie sprzyjało to komunikacji. Normalnie potrzebowali trzeciej osoby jako tłumacza z resztą świata... Co za ironia i złośliwośc losu...

W końcu chyba nadszedł czas do działania. Ale to co ten dziwny pseudoczłowiek mówił było niepokojące. Skubaniec nie chciał albo nie mógł wyjaśnić wszystkiego ale Taksony czuł silną presję czasu. Wyglądało, że się im kończy a jak się skończy too... No w sumie Ed nadal nie wiedział tak konkretnie co. Ale wyglądało, że nic dobrego się im nie przytrafi. Jakby do tej pory coś dobrego mu się tu przytrafiało... Chociaż... ~ Przespałem się z fajną laską... Poznałem świetnego pilota... Dałem czadu na symulatorach... ~ uśmiechnął się w myślach do tych paru miłych chwil jakie go spotkały na tym statku. W sumie jak się uda może coś jeszcze go podobnego spotka.

Skupił się teraz jednak na zadaniu. Wziął i obejrzał rzeczy jakie dał im Paavo. Spojrzawszy na prawie niewidomą koleżankę skitrał od razu dla siebie sygnałowca. Jak sobie pomyślał, że będzie się z czymś - tam machał siekierą a ona miałaby strzelać... Resztę flar i noży podzielił jednak mniej więcej po równo. Flary mu się spodobały. Dawały światło, ciepło, dymiły, syczały i generalnie sporo czegoś zwierzęcopodobnego miało szansę się ich przestraszyć. No i można było coś tym podjarać i to nawet rzucająć. Albo wzmocnić koktajla czy potraktować jak inicjator wybuchu lub dać bazę do produkcji... No Ed widział od cholery zastosowań dla tego cacek. Dlatego tak mu się podobały. Ale detale zależałyby od tego co by znaleźli po drodze i od sytuacji. Należało nad tym popracować po prostu...

Noże też były fajne. Wreszcie miał prawdziwe ostrze bo ta brzytwa odziedziczona po skrzypaczce była poręczna, mała, lekka, łatwa do ukrycia ale dość niewygodna do trzymania, zwłaszcza w walce. No ale w końću nie do tego służyły z założenia brzytwy. Co innego nóż. Ładne, stabilne ostrze, wygodny uchwyt powodowały, przyjemnie odczuwalny ciężar i dużo solidniejsze kilkunastocentymetrowe ostrze powodowało, że była to o niebo lepsza broń. Lepiej i pewniej się ją dzierżyło a wciąż miała rozsądnie małe gabaryty. No i Ed miał wprawę w jego używaniu choć zazwyczaj traktował je jako uniwersalne narzędzie a jako broń... Właściwie póki się tu nie znalazł to nigdy. W ogóle nie miał takich brutalnych, fajterskich doświadczeń. Jakoś mu się dotąd udawało. No ale skoro się jednak znalazł w takiej sytuacji... No cóż. To była samoobrona i próba zachowania własnego życia. No i swoich ludzi jak wcześniej z Fiolecik a teraz z Carry. Noo iii... Jeśli czegoś nie pokręcił z tego co ta mała powtórzyła mu ze słów Paavo... To chyba walczyli o całą ludzkość... ~ Kurwa ale to jest popierdolone... Czemu nie wezmą do tego jakichś Einstainów i komandosów? Dlaczego ja?! Kurwa, biednego to i w kościele napadną... ~ jęknął w duchu na tą jawną niesprawiedliwość losu. A miało być tak pięknie... Wakacje, rejsik, laski w bikini, filmiki na fb by tym wredotom z roboty gały wyszły na wierzch z zazdrości a tu kurde... Wyszło jak zwykle... Chociaż, nie, wyszło całkiem w chuj gorzej niż zwykle. Było źle jak jeszcze nigdy.

Ta reszta co mówił Paavo wyglądała na plan zrobiony na łapu - capu. Ed złaził pokłady statku już pierwszego dnia. W końcu pierwszy raz był na takim wielkim statku i to tej klasy to i musiał zaspokoić swoją marynistyczną ciekawość. No a potem... Się szwendał bo jakoś musiał zapenić czas między lekcjami Body Combat z Kristy a pojedynkami na symulatorach z Fiolecik. Tak więc gdzie jest wspomniana stołówka wiedział bardzo dobrze. I to był ostatni klarowny punkt tego planu. Miał zaś wątpliwości czy zdołają rozpoznać ową różę, czy to na serio będzie jakiś kwiat czy dajmy na to jakaś rzeźba czy klejnot... Się jeszcze okażą, że wywalą nie to co trzeba i co? No i zakładał, że pewnie nie będzie te cholerstwo tak se leżeć samopas. Pewnie będą koło tego gówna chodzić i to pewnie jacyś ważniacy od tego rytuału. Jak to coś jak mieli właśnie za drzwiami to mogłobyć w chuj ciężko nawet jakby Paavo zdołał do nich dołączyć. Więc... ~ Potrzebujemy większą broń... Bazookę jakąś... Bombę termobaryczną? No miotacz ognia chociaż... ~ chwilę rozważał opcje. Może będzie jakiś słaby punkt co się znajdzie na miesjcu...

Widział jak Paavo idzie zmierzyć się z tym czymś. Z niedowieżaniem pokręcił głową. Nie miał pojęcia co chce zrobić ten kolo ale z jednej strony nie chciał go zostawiać samego z tym ufokiem bo chłop wyglądał dość marnie. No ale rozumiał, powagę ich zadania no i to, że tamten pewnie ma swoje sposoby. Ostatecznie więc kiwnął tylko głową. Na wszelki wypadek chwycił delikatnie Carry za ramię i poprowadził ją w stronę drzwi by nie miała wątpliwości, że wychodzą. Zamierzał wyskoczyć na zewnątrz zaraz za Paavo. Stojąc przy drzwiach bezgłośnie odliczał. Pokazał "królowi Mu" trzy palce i w tym samym czasie ścisnął nieco mocniej dziewczynę trzy razy. Potem tę samą procedurę improwizowanego odliczania powtórzył z dwoma i jednym palcem. W ostatniej chwili przed otwarciem drzwi mrugnął zawadiacko do Paavo okiem i wskazał mu kciuk w górę życząc mu tym powodzenia. Gdy drzwi się otwarły i ten wyskoczył na zewnątrz Ed dał znać Carry i sami też wyskoczyli w swoją stronę.

Ed wiedział, że muszą zyskać czas i dystans. Bo jak Paavo się nie uda i ten ufok go załatwi albo po prostu jakoś minie i zacznie ich ścigać to lepiej mu nie ułatwiać zadania. Odbiegli więc kawałek aż nie natknęli się na drzwi grodzi. Tu Ed zatrzymał się i zamknął je za sobą. Wcześniej jednak, nim je zamknął spojrzał i na chwilę wstrzymał oddech nasłuchując odgłosów ewentualnej walki lub pościgu starając się ocenić sytuację ile mają czasu.

Teraz musieli poruszać się cicho i ostrożnie. Biegnąc mogli się na coś naciąć. Znów na jakiegoś stwora, ufoka czy inną zasadzkę. Ed jako ten mniej slepy szedł pierwszy trzymając swój toporek. Wcześniej ta taktyka mu się sprawdziła gdy podążał w górę więc miał nadzieję, że nadal będzie się sprawdzać. Starał się iść tak by nie potrącać leżących na podłodze gratów. Jak się dało wybierał taką drogę by Carry też na nie nie wpadła. Przy okazji przeszukiwał wzrokiem mijane pomieszczenia i korytarzę szukając prócz ewentualnych zagrożeń także przdatnych przedmiotów. Przedw wszystkim czegoś z czego mógłby zmajstrować kolejne koktajle. Jak dotąd sprawdzały mu się świetnie. Zastanawiał sie też nad tymi "magicznymi" flarami. Nie miał okazji spytać Paavo ale... Jakby je podłączyć do takiej bomby czy miotacza to ogień czy wybuch też nabrałby cech "magicznych"? Jak tak to by było trochę możliwości i mogli by nieźle zagiąć tych palantów na dole.

Kolejnym elemantem wyposażenia jakie miał nadzieję znaleźć było pożywienie i woda. Zawsze było to przydatne. Jakaś zapasowa apteczja też by mu się przydała bo ze swojej sporo mu poszło na opatrzenie Paavo. Choć teraz w sumie wydawało mu się to głupie. Pewnie i tak by przeżył ale wówczas jeszcze jakoś nie docierało do niego w pełni z kim ma do czynienia. Właściwie nadal dokładnie nie był pewny no ale wiedział już trochę więcej. Poza tym takie opatrywanie rannego... Miał po prostu odruch, że tak trzeba. A jemu samemu jakieś painkillery by się przydały. Może jakiś usypiacz... Właściwie... Jakby zakombinować... Może coś na tych palantów by się udało z tego sprokurować jakby znalazł coś takiego...

Póki co jednak starał się dotrzeć do rejony klatek i wind na śródkokręciu. To było pierwsze rozdroże do jakiego musieli dojść. W zależności jakby wyglądało mogli spróbować zejść na dół ile się da lub spróbować szczęścia w rufowej sekcji. Ed zamierzał wykorzystać sytuację bez zbędnych kombinacji. Czyli póki szybko i cicho była szansa przemknąć w pobliże stołówki to zamierzał to zrobić. Dlatego miał nadzieję pokonać choć część poziomów tą pierwszą klatką.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-09-2014, 13:54   #243
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Błysk, szarpnięcie i zimna ciemność. Mrok, z którego piekące oczy wyławiają po chwili pierwsze obrazy - wciąż płaskie i dwuwymiarowe, niczym wyblakłe fotografie. Wpierw dostrzegają rozmazany zarys dłoni na tle ciemnej ziemi, upstrzonej gdzieniegdzie plamami trawy. Świat wiruje, żołądek podjeżdża do gardła, perspektywa ulega zmianie.

Smagane niewidzialnym ogniem chmury pędzą szaleńczo gdzieś w górze, a ich nabrzmiałe brzuszyska płoną wściekłą czerwienią, gnane gdzieś dziką furią, choć jej źródło pozostaje poza zasięgiem tak wzroku, jak i ludzkiego pojęcia.

Świat nabiera ostrości, a Julia uświadamia sobie, że ból zniknął...tak samo niespodziewanie, jak się pojawił, pozostawiając w napiętych mięśniach odległe echo dawnego cierpienia. Usta układają się w cynicznym grymasie, głowę wypełnia pojedyncza myśl.
To wszytko na co was stać?

A potem wzrok napotyka na drzewo. Wielkie, rozłożyste niczym wiekowy dąb...a może jesion? Kolejna myśl kołacze się w udręczonym umyśle, stopy odrywają się od podłoża bez udziału woli.
Jak nazywał się ten jesion ze skandynawskich legend?
-Yggdrasil - dziewczyna odpowiada sama sobie. Tylko dlaczego w mitach nie było mowy o tylu trupach? Dzieci, kobiety, starcy - nie oszczędzono nikogo. Trzy kroki i w oczy rzuca się biała plama, wisząca po lewo. Uniform z DESTINY. Z prawej lśni czerwienią jedwabna balowa suknia, współgrająca barwą z płonącym niebem i jakaś drobna blondynka o zasnutych bielmem śmierci, niebieskich ślepiach.

Julia przystanęła niepewnie, z nogą tuż nad powierzchnią ziemi. Gdziekolwiek by nie spojrzała, widziała jedynie morze śmierci, a jej uszy wypełniał upiorny klekot z jakim zawieszone kości obijały się o siebie. Już nie płakała, nie dziwiła się też nagłej zmianie krajobrazu. Nie miała na to siły. Z masowego grobu przeniosła się na kolejny cmentarz.
- Przechlapane, stary - zwróciła się do najbliższych zwłok, wyciągając ręke w ich kierunku. - Powiedz chociaż, że zabrałeś ze sobą coś użytecznego. No już, nie bądź nieśmiały, wyskakuj z gratów.

Przyświecając sobie latarką, zaczęła przeszukiwać kieszenie nieboszczyka, nawet się przy tym nie krzywiąc. Morderca, ofiara, trup, potępiona, świr, duch, hiena cmentarna - trzeba umieć się dostosować do sytuacji. Wyrzuty sumienia… J.J. mogła się nimi co najwyżej podetrzeć, o ile chciała przeżyć.
Przy ciele nie znalazła nic przydatnego poza kilkoma drobnymi monetami w kieszeni i paczką prezerwatyw.
Przecież nic nie mogło być proste...takie życie. Ze wszystkich podręcznych drobiazgów, bezimienny steward musiał mieć przy sobie dwa najbardziej, w tej sytuacji, bezużyteczne. Dziewczyna pokręciła z naganą głową, ale znalezisko zabrała. Drobniaki i kondomy - Macgyver za ich pomocą naprawiłby pewno prom kosmiczny, nie mogła być gorsza. Trzeba tylko ruszyć mózgownicą.
- No nie gap się tak. Ty już sobie nie poruchasz. - rzuciła kwaśno do trupa, unosząc głowę do góry. - To już nie jest Kansas, prawda Toto?

Liczyła się z tym, że trafiła gdzieś, gdzie stopa żywego człowieka stanąć nie powinna. Niestety szkarłatne chmury szczelnie pokrywały nieboskłon, uniemożliwiając znalezienie wyglądających znajomo gwiazdozbiorów...a raczej jednego, tego najpopularniejszego.
- Gdzie my, kurwa, jesteśmy? Jakieś propozycje? W ciemnej dupie - to na bank...ale jakaś dokładniejsza lokalizacja? Okrężnica, jelito cienkie, żołądek? Dawaj Toto, myślimy nie opierdalamy się. Jeszcze zdążysz sobie pognić - nawijała do martwego stewarda, choć ten nie mógł jej odpowiedzieć. Przynajmniej był człowiekiem i nic nie wskazywało na to, że zamierza wyskoczyć z łapami.
Dłuższą chwilę rozglądała się czujnie po okolicy w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia, lecz jedyny ruch, jaki rejestrowały zmysły dziewczyny, pochodził od Drzewa i jego makabrycznych ozdób.

Dołączenie do umarłych odpadało. Wciąż miała w sobie dość życia, by przeć twardo przed do przodu. Jeszcze nie wypadła z rozgrywki.
Myśl, Jablonsky...
Znajomość geografii nowego świata ograniczała się jedynie do tego miejsca. Reszta pozostawała niewiadomą, białą przestrzenią na wyświetlonej za zamkniętymi powiekami mapie.
- Co byś powiedział na to, Marlov? - westchnęła.
Zamieszkanie na polanie również nie wchodziło w grę. Rytuał wciąż trwał i diabli wiedzieli gdzie Julia wyląduje, gdy się zakończy.

Najlepszy punkt widokowy miała przed sobą - najwyższy w okolicy, wygodny do wspinaczki i dość solidny, by utrzymać dodatkowe pięćdziesiąt kilogramów. Z jego konarów będzie w stanie dostrzec najbliższą okolicę...może jakieś większe skupisko ludzi, przecież każde miasto rozsiewa wokół siebie łunę światła, która na tle wszechobecnego mroku powinna nieźle walić po oczach.
I wodę...woda to życie.

Naraz przypomniała sobie sytuację z początku koszmaru, gdy na golasa czaiła się przed kiblem we własnej kajucie. Pamiętała swój strach, niepewność i próby racjonalnego wytłumaczenia niepokojących zjawisk. Pokręciła z politowaniem głową, bolejąc nad dawną głupotą. Ciekawe jak tamta Julia próbowałaby wytłumaczyć olbrzymią nekro-choinkę, ludzi węży, masowe ludobójstwa, rytuały przyzwania antycznych bogów i całą resztę gówna?
W sumie nie miało to już znaczenia, liczyło się tylko przetrwanie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 27-09-2014, 22:38   #244
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nora nie zastanawiała się długo. Nie czaiła się tym razem w wejściu z uchem przytkniętym do drzwi, tak jak miała w zwyczaju robić to wcześniej. Nacisnęła klamkę i szybko weszła do środka pospiesznie zamykając za sobą drzwi.

Na korytarzach nie było bezpiecznie, a według jej obserwacji stan zagrożenia się pogłębiał. Wcześniej nie spotykała tylu indywiduów, teraz każdy zakręt korytarza wręcz ociekał grozą. W kajutach też ich nie brakowało, ale kobieta uważała, że mimo wszystko w pokojach było i tak bezpieczniej, a przynajmniej ona czuła się w nich pewniej.

Kajuta 6166 nastraszyła Norę oferując jej kolejny koszmar, lecz kiedy wybrzmiał już pierwszy napad paniki pani Robinson zrozumiała, że ta okropność, której stała się świadkiem była tylko brzmieniem przeszłości, makabrą dokonaną dawno temu.

Całe wnętrze kajuty zdawało się świadczyć o tym, że cokolwiek się tutaj wydarzyło miało to miejsce dawno temu. Wprawdzie krew wydawała się świeża, lecz Nora nie dowierzała własnym zmysłom a raczej własnemu umysłowi. Ten cały pokój nie mógł istnieć, nie w takiej postaci, nie w tym czasie. Kiedy powtórzyła sobie to odpowiednią ilość razy ściany przestały wokół niej wirować i udało jej się normalnie zaczerpnąć powietrza.

Wtedy spostrzegła znak wymalowany na ścianie, a potem coś uderzyło w drzwi i kobieta zrozumiała, że głośna muzyka nie tylko ją przyciągnęła w to miejsce. Może gdyby pomyślała i wyłączyła ją wcześniej to coś nie trafiłoby na jej trop, a może to nie miało żadnego znaczenia.

Nie miała wyboru i wiedziała już co powinna zrobić, wiedziała dlaczego miała się znaleźć w tej kajucie, a drapieżnik za jej plecami tylko przyspieszył jej decyzję, która w innym wypadku byłaby dokładnie taka sama. Prawda?

Nora rzuciła się stronę znaku wymalowanego na ścianie zanim istota z korytarza zdołała rozwalić drzwi.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 28-09-2014, 03:55   #245
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Minęły może... ze trzy lata, odkąd była w wodzie po raz ostatni? Nie przepadała za tym. Była zawsze za zimna. Dalece odbiegała od tej, jaką można było mieć podczas gorącej kompieli. Od czasów wyrobienia karty pływackiej i za sprawą bardzo gównianego instruktora, unikała pływania. Raz ugięła się prośbą i dała się zaciągnąć na basen. A pomyśleć, że jak była młodsza czuła się w niej lepiej niż na lądzie. Zabawnym jest jak życie może pokrzyżować plany człowieka.

Zabawnym jest, że można narodzić się raz i umierać do końca istnienia czasu, tylko dlatego, bo nie było się wystarczająco silnym by podejmować odpowiednie decyzje. A może gdyby wierzyła w reinkarnacje sprawa wyglądałaby inaczej? Wraz z uderzeniem o taflę wody, zgruchotaniem wszystkich kości i kręgosłupa o napięcie powierzchniowe, mogła urodzić się jako robak, bądź cokolwiek innego niż człowiek. Coś prostrzego, nadającego się dlaludzi takich jak Clem.

Gdy wszystko w środku pękło, strach zebrał to w garść i wsadził z powrotem. Nic innego nie dzialało. Czemu do diabła nie mogła zalać jej wieczna ciemność, gdy powinnna? Ratunek był bliski. Wyspa była bliska, jednak trzeba było do niej płynąć tak wolno... Czemu wszystko musiałobyć inaczej, niż tego chciała?
 
Proxy jest offline  
Stary 28-09-2014, 11:00   #246
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GREGORY WALSH JUNIOR

Gregory poderwał się do biegu. Przynajmniej w zamierzeniach miał to być bieg, ale wyszedł z tego chwiejny, świński trucht. W głowie mu się kręciło, z trudem łapał oddech. Rana wysysała z niego krew, jak cholerny wampir.
Jednak Gregory był wysportowanym, młodym człowiekiem. Przydawało się teraz pływanie, które z taką pasją rozwijał na studiach.

Biegł więc, kiedy inni by się poddali, aż w końcu – sam dziwiąc się swojemu szczęściu – dopadł do oświetlonego wejścia do przeklętej piramidy. Tam starczyło mu jedynie na tyle sił, by opaść na kamienną posadzkę, oprzeć się plecami o ścianę i dysząc spazmatycznie, jak ryba wyjęta z wody, zebrać nadwątlone siły.

Wejście do piramidy, które otworzyli z takim trudem, zaczęło opadać w dół. Przez chwilę Gregory rozważał wyskoczenie na zewnątrz, lecz w końcu został w piramidzie. Po pierwsze – nie dałby rady wykrzesać z siebie tyle sił, by dopaść przejścia przed zapadnięciem. Po drugie – śmierć od pazurów i szponów nie uśmiechała mu się zupełnie.

Azyl zatrząsnął się, kiedy wejście do niego zamknęło się na głucho.

CARRY MAY i EDWARD TAKSONY

Paavo podjął decyzję niejako za nich, ale Ed zaakceptował plan tego dziwnego człowieka, o ile kogoś takiego jak Paavo można było nazwać człowiekiem.

Paavo otworzył drzwi i wyszedł przez nie pierwszy, pokazując im na migi, by jeszcze czekali. O dziwo nawet Carry zrozumiała jego intencje.

- Zurlaxus, to ty – krzyknął gdzieś w głąb korytarza. – Tutaj jestem, wężowy plugawcze!

Potem ruszył biegiem, gdzieś w przeciwnym kierunku, niż kazał to zrobić Edwardowi i Carry.

Oboje odczekali kilka chwil i wymknęli się na korytarz. Ed prowadził, podejmował decyzję, a Carry podążała za nim uczepiona rąbka jego ubrania, jak dziecko w przedszkolu. W tej jednak sytuacji nie przeszkadzało jej to zupełnie. Była przerażona, chociaż udawała, że jest zupełnie inaczej.
Bez przeszkód dotarli do przejścia służbowego i klatek schodowych, które podczas rejsu zawsze przesłonięte były symbolicznym sznurem z napisem „TYLKO DLA ZAŁOGI”. Teraz jednak zarówno sznur, jak i załoga gdzieś zniknęła, więc nie poczuwali się w obowiązku słuchać jakichkolwiek poleceń.

Schody prowadzące w dół wyglądały na „czyste”. Żadnych niespodzianek, zaczajonych wrogów, ale na wszelki wypadek Ed i tak zszedł pierwszy.

Niespodzianka czekała na dole. Dolny pokład był zalany. Woda sięgała dorosłemu mężczyźnie do pasa, a na jej ciemnej, brudnej powierzchni pływały liczne śmieci: plastykowe opakowania, sztućce, marynarskie czapeczki i różne duperele na tyle lekkie, że unosiły się na powierzchni.

Służbowe przejście stało otworem, rozsunięte do połowy, jakby mechanizm drzwi zatrzymał się awaryjnie przez zwarcie. Za drzwiami Ed zobaczył ciemny, zalany wodą, przechylony lekko w lewo korytarz. Woda wyglądała podobnie, jak w wejściu – ciemna, pełna śmieci. Jedyną na pierwszy rzut oka dostrzegalną różnicą było ciało unoszące się na powierzchni, twarzą w dół. Trup w charakterystycznym, białym mundurze załoganta.

Carry też go widziała. Zupełnie inaczej, niż Ed. Widziała nikłą, zimną, wyblakłą poświatę otaczającą zwłoki. Podobne widziała jeszcze dalej, w głębi korytarza. Spojrzała na Eda, który mienił się ciepłymi, żywymi barwami i na zwłoki w wodzie – zimne i wyblakłe. Życie i śmierć. Emocje i ich brak.
Ed zanurzył powoli nogę w wodzie, jakby wahając się, czy ruszać dalej.
I wtedy Carry zobaczyła, że zimna poświata okalająca trupa zmieniła się lekko. Gdzieś w okolicach głowy pojawiły się czerwonawe rozbłyski, przebiegły dziwaczne impulsy, jakby … trup poczuł poruszenie wody i odzyskiwał świadomość.

- Stój – ostrzegła Carry towarzysza.

Nagle ciszę statku przeszył paskudny rozdzierający uszy jęk rozrywanego metalu, a pokład pod nimi zatrząsnął się tak gwałtownie, że o mało nie zlecieli ze schodów. Zalany korytarz przechylił się jeszcze bardziej na lewą burtę.

Wzburzona woda zakotłowała się, śmieci i trupy wprawione w ruch przez wstrząs niespokojnie falowały na powierzchni.

Oboje ludzi czuli, że cokolwiek dzieje się ze statkiem, mają coraz mniej czasu, by to powstrzymać.


JULIA JABLONSKY


Najgorszy był początek, wdrapanie się na najniższe konary gigantycznego drzewa. W końcu jednak, po kilku nieudanych próbach okraszonych solidną porcją angielskich i hiszpańskich bluzgów, Julia znalazła właściwą drogę.

Potem było już łatwiej. Trzymając się blisko pnia – oślizgłego i ociekającego jakimiś lepkimi – Julia zaczęła swoją obłąkaną wspinaczkę pośród wisielców.

Trupów było tyle, że nawet nie odważyła się ich liczyć. Na pewno dużo więcej, niż ludzi na „DESTINY”. Dużo więcej. Stroje niektórych – zbutwiałe i przegniłe – wyraźnie wskazywały nie tylko inne grupy etniczne, ale także inne okresy czasowe. Na jednym z konarów minęła nawet małych, zasuszonych ludzi o skórze ciemnej, jak heban. Jeśli to nie byli Pigmeje, to nie miała pojęcia, kim mogli być.

Wspinała się w górę, obojętniejąc na mijane ciała i koszmar. Wypierając makabryczne, groteskowe obrazy ze swojej głowy.

W pewnym momencie, po nieskończonej wspinaczce, wyszła ponad poziom mgły, ale teraz niebo przesłaniały jej kolejne rzędy konarów pełne wisielców.
Odpoczęła chwilę bojąc się, że jak zostanie za długo w jednym miejscu, to nigdy już nie zbierze w sobie tyle sił, by ruszyć dalej. Znów zaczęła się wspinać.

Po jakimś czasie, na kolejnym z nieskończonych konarów, zobaczyła jakieś ruszające się stworzenie. To był karzeł. Paskudny, pokraczny stwór ubrany w zniszczony frak i w cylindrze na głowie. Stwór siedział na konarze a obok niego stała butelczyna. W jednej ręce trzymał ogryzione udko kurczaka, w drugiej wielką, do połowy zjedzoną kanapkę.

- Hello, kocie – przywitał ją po angielsku. – Gdzie też się wspinamy, co?

Głos karła był skrzekliwy, zły i irytujący. Co gorsza, mimo mizernej postury, stwór wydawał się Julii niezwykle pewnym siebie, małym dupkiem.

- Chcesz kupić trochę jedzenia? A może picia? Pan Doog ma wszystko, czego potrzeba spragnionej, samotnej kobiecie.

Zarechotał paskudnie i spojrzał w dół, na swoje pantalony.

- Wszystko, kumasz, kocie.


NORA ROBINSON


Znak zapłonął jaskrawym blaskiem, a Nora poczuła się tak, jakby ktoś wypalał jej oczy kwasem.

Nieprzyjemne uczucie minęło jednak szybko i po chwili mogła otworzyć już porażone oczy, z których płynęły jej łzy.

Norę przeszył gwałtowny, chłodny, pachnący solą wiatr. Usłyszała nieodległy szum fal i usłyszała skrzeczenie mew gdzieś wysoko nad swoją głową.
Stała na plaży pośród pokruszonych, potrzaskanych menhirów o kształcie przypominającym irlandzkie monolity. Z tym że te kamienie wydawały się być … brakowało jej słów. Najbardziej pasowało określenie … tytaniczne.

Ogromne, wystrzelone w niebo. Właśnie! Niebo.

Od razu zobaczyła, co z nim jest nie tak! Nad głową Nory świeciły dwa małe, wręcz karłowate słońca o niebieskozielonej barwie!

Przez chwilę kobieta śmiała się szaleńczo. Nie zapanowała nad tym obłąkańczym śmiechem. Nie dała rady się powstrzymać.

Ogromne kamienie, dwa słońca! Usiadła na plaży wsłuchując się w przerywaną jedynie krzykami ptactwa i szum fal ciszę.

Gdzie trafiła? Co to wszystko miało znaczyć? Co teraz miała zrobić?

Jakby w odpowiedzi na jej bezgłośne pytanie usłyszała kolejny dźwięk. Coś, jakby syrena dźwiękowa parowca, lub syrena mgielna statku. Mechaniczne wycie niosące się z niezbyt dużej odległości, z głębi lądu.

Było w nim coś natarczywego. Jakaś niespokojna nuta. Jakby te wycie było wezwaniem. Sygnałem ostrzegawczym.

„Pospieszcie się wszyscy, którzy to słyszycie” – zdawała się ostrzegać syrena.
„Nie zostało już wiele czasu” – wyła syrena.

Nora jednak śmiała się. Szaleńczo się śmiała z trudem łapiąc oddech, a łzy śmiechu spływały po jej przejrzałej już twarzy.



CLEMENTINE MAY


Woda była zimna i ciemna. Clementine płynęła powoli, oszczędzając mocno już nadwyrężone siły. Potężna sylwetka „DESTINY” pozostała za nią, gdzieś we mgle. Ratowniczka płynęła teraz koło wraku jakiegoś samolotu wojskowego z nadal podczepioną pod skrzydłem torpedą czy też bombą. Widziała zatarte przez rdzę, lecz nadal rozpoznawalne japońskie znaki na kadłubie. Samolot wyglądał jak jeden z tych, które zaatakowały Pearl Harbor wciągając Amerykę na fronty II Wojny Światowej.

Potem Clementine minęła coś, co wyglądało jak żaglowiec, rozdarte na pół skałami.

Atak nastąpił szybko i brutalnie. Nadszedł spod wody.

Clem poczuła, że zębata paszcza chapnęła ją za nogę, szarpiąc przez chwilę brutalnie.

Wrzasnęła z bólu, łykając jednocześnie wodę. W panice wynurzyła się na powierzchnię i młócąc wściekle rękami ruszyła w stronę najbliższego wraku.
Chciała wydostać się z wody! Uciec przed zębatą śmiercią czającą się gdzieś pod nią.

Nie dała rady.

Ta sama bestia, co ją chapnęła, lub inna – zwabiona jej krwią – zaatakowała znowu.

Tym razem skuteczniej.

Po chwili woda, w której znikła Clem, zrobiła się czerwona od krwi i pełna wygłodzonych drapieżników walczących o kawałek jej ciała gdzieś tam, pod wodą, pośród wraków będących ajem dla poszukiwaczy skarbów i miłośników historii.

ROBERT TRAMP

Tak dużo śmierci! Tyle strachu. Tyle krwi. Tyle bezcelowej przemocy. Nie potrafił jednak drugi raz ocalić tej dziewczyny. Za bardzo oddaliła się od statku. Nie dał rady objąć cofnięciem temporalnym tamtego obszaru. Mógł tylko zobaczyć, jak morskie drapieżniki ponownie rozdzierają ją na strzępy i jak woda w tym miejscu, gdzie ją dopadły, staje się czerwona od krwi. Nie powinna oddalać się od „DESTINY”. To było jej miejsce. Tam miała swoją rolę do odegrania. Swoje więzienie, które musiała zrozumieć, stawić mu czoła.

Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość – czas mieszał się Robertowi, sprawiał największą trudność w zapamiętywaniu tego, co się działo.

Kilka razy go oszukiwał. Cofnął czas na „DESTINY” ratując w ten sposób życie kilku ludzi. Sporo energii kosztowało go skierowanie Gregoryego na powrót do bezpiecznego miejsca.

Ale najważniejsze było zapamiętanie! Musiał zapamiętać wszystko.
Widział mapę synapsów swojego mózgu. Widział piękno powiązań, grę impulsów, przebiegających przez wszechświat jego myśli.

Czy był bogiem? Dla ludzi – jaszczurów zapewne tak. Wybawicielem. Kimś, kto odtworzy ich społeczność, kiedy tysiącletni okres ciemności, w jaki pogrąży się ich planeta, zniszczy wszystko.

Czy o to chodziło w rytuale ludzi – węży? By ochronili świat ludzi - jaszczurów? By dali mu szansę odrodzić się z zapisu mózgu Roberta Trampa? Nie! Nie sądził.

Ludzie – jaszczury były spokojną rasą, nastwioną na koegzystencję ze światem, który zamieszkiwały. Populacja liczyła niewiele osobników, bo dwieście osiemdziesiąt osiem milionów trzysta siedemdziesiąt dwa tysiące siedemset siedemnastu osobników, których Robert pamiętał dokładnie, historię każdego życia, każdej jednostki. Robert i reszta ludzi spotkała tylko wybranych spośród nich. Tych, których plemiona i narody wybrały po starannej selekcji wyjątkowi przedstawiciele całych społeczności, których wspomnienia miały odtworzyć każde miejsce, każdy fragment historii, każdego członka społeczności. Strach Gregory’ego i jego rewolwer zniszczył jednak taką możliwość. Zniweczył ocalenie kilkudziesięciu milionów pacyfistycznych istot.

Zestrojenie zakończyło się i Robert był wolny. Kopia jego umysłu została „zgrana” – z braku lepszego określania Robert mógł użyć takiego terminu – gdzieś, w bezpiecznym miejscu. Kiedy nadejdzie właściwy czas, zapis zostanie odtworzony i … świat jaszczurów odrodzi się na nowo. Robert nie miał pojęcia, jak to jest możliwe, ale wiedział, że tak się stanie.
Proces „zapisów” zakończył się w momencie, kiedy ostatni „przybysz z innego świata” – konkretnie Gregory – wrócił do starożytnej piramidy.

Ciało Roberta Trampa znów pojawiło się w sarkofagu. Tym razem jednak jego umysł niósł w sobie potężną wiedzę, potężny ładunek kilku cyklów zapamiętanych przez jaczuroludzi.

Wiedział, co stało się na „DESTINY”. Ludzie – węże w dawnych czasach, eony temu, też zniewoliły ten świat. Wiedział, kogo chcą przebudzić swoją … magiczną mocą. Analityczny umysł pracownika FBI wzbraniał się przed określeniem tych niezrozumiałych zjawisk bazujących na psychofizyce „magią”, lecz inne określenie nie pasowało tak dobrze.

Musiał powstrzymać to, co działo się na „DESTINY”. Najszybciej, jak to możliwe. W tym celu jednak potrzebował nie tylko swojej wiedzy, ale innych ludzi.

Przynajmniej ich śmierć straci znaczenie. Stanie się bezcelową tragedią, a nie zbiorową ofiarą ku czci pradawnego, kosmicznego zła, które ludzie z braku lepszej definicji nazwaliby bogiem.

Robert opuścił sarkofag, czując że traci całkowicie panowanie nad przestrzenią i czasem „DESTINY”. Wiedział, którą „komorę wspomnień” wybrała Carry May. W ten sposób otworzyła przejście pomiędzy skutą przez ciemność planetą i nią samą. Przejście, które zostanie zamknięte, kiedy tylko ostatni ludzie opuszczą Azyl.

Robert opuścił sarkofag i ruszył w stronę wejścia, przy którym siedział krwawiący Gregory. Musiał zabrać go na pokład „DESTINY”. Tam było ich miejsce, kiedy wszystko zostanie postawione na ostrzu noża. Kiedy będzie trzeba dokonać ostatecznego wyboru. Podjąć decyzję o tym, czy przeżyją czy zginą. Chociaż wybór ograniczał się tak naprawdę do decyzji – co tak naprawdę przyniesie ich śmierć.

Dwa kroki później wiedza, którą posiadał Robert Tramp, zredukowała się do kilku chaotycznych wspomnień i ogólnej, nieuporządkowanej wiedzy. Ale to powinno wystarczyć.

GREGORY WALSH JUNIOR, ROBERT TRAMP

Gregory zdołał zmniejszyć upływ krwi. Samemu jednak ciężko było opatrzyć mu ranę na plecach. Wiedział, że prowizoryczny opatrunek tylko odwlecze nieuniknione. Potrzebował szycia. Potrzebował bandaży i antyseptyków. Zapewne też zacznie potrzebować środków przeciwbólowych.

Siedząc kątem oka Gregory dostrzegł zbliżającą się z głębi piramidy postać. To był … Robert Tramp! Wyglądał na zmęczonego ale żywego!

Więc sarkofag … nie zabił go! Tylko … przerzucił? Tak jak ten symbol w kajucie przerzucił Gregoryego? Lekarz był tak skołowany, że nie miał pojęcia, czy przypadkiem nie doznaje jakiś halucynacji. Tak, czy siak widok ludzkiej twarzy w tym miejscu niespodziewanie poprawił mu samopoczucie.
 
Armiel jest offline  
Stary 30-09-2014, 15:53   #247
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Karzeł...dlaczego akurat karzeł? Co taki mały, paskudny skurwysyn robił wysoko na upiornym Drzewie, pośrodku wątpliwej jakości ozdób z kości, łańcuchów i gnijącego mięsa? Nie był człowiekiem - tego Julia była prawie pewna. W tym świecie wszystko było tak popieprzone, że gnojek mógł okazać się chociażby zdegenerowanym pomocnikiem Świętego Mikołaja...o ile nie był oczywiście wytworem udręczonego umysłu. Elf-menel...wbrew pozorom brzmiało to sensownie. Po ludziach-wężach i skokach międzywymiarowych, każda kolejna, irracjonalna nawet idea, miała sens. Do tego gość miał żarcie, na widok którego do ust dziewczyny napłynęła ślina, a żołądek skręcił się boleśnie. Dotarło do niej, jak mocno była spragniona i głodna. I zmęczona, potwornie zmęczona, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Z olbrzymią ulgą przycupnęła na swojej gałęzi, wczepiając się palcami w chropowatą korę. Starała się nie myśleć co by się stało, gdyby cholerny pokurcz zepchnął ją w dół. Nie zostałaby nawet przysłowiowa morka plama.

Masa pytań przelatywała J.J. przez głowę, począwszy od tego gdzie jest, a na sensie życia skończywszy, jednak zanim zdążyła otworzyć dziób, karzeł złapał się obscenicznym gestem za jaja i choć okoliczności przyrody wysoce nie sprzyjały okazywaniu wesołości, parsknęła śmiechem nie mogąc zachować powagi. Co chciał osiągnąć - zgorszyć ją, zawstydzić? Chyba nie wiedział na kogo trafił...
- Cześć Doog...mam na imię Julia i nie biorę od czterech godzin. Nie wiesz skarbie, że nigdy nie miesza się interesów z przyjemnością? - spytała go, odwzajemniając wredny wyraz pyska, po czym kontynuowała z uśmiechem - To się zawsze źle kończy. Jak źle - wystarczy spojrzeć na mnie. Jeszcze takiego bad tripa nie miałam. Widzę martwych ludzi i za cholerę nie wiem, czy to Kraina Oz, Śródziemie. Albo Planeta Małp. Mógłbyś mi z tym pomóc? Wyglądasz na kogoś, kto wie wszystko o wszystkim i wszystkich.

- Wymyślne pochlebstwa połączone z odpowiednią ostrością. - Zaśmiał się karzeł. -Takie laski lubię, kocie. Wiesz, dziecinko. Wiedza bywa przekleństwem. Czasami lepiej nie znać prawdy, żyć sobie w błogiej nieświadomości. Wspinać się na drzewo, niczym zdesperowana wiewiórka. Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć, gdzie jesteś? Prawda potrafi być niebezpieczna.

Szeroki, zębaty uśmiech nie schodził z twarzy Julii, a ona sama stała się dziwnie lekka. Wreszcie znalazła istotę, która w pierwszym odruchu nie rzuciła się na nią i choć odbiegała od dość wyśrubowanych standardów, jakie narzucały media i kolorowe magazyny, była na wyciągnięcie ręki - a to już coś. Rozmowa z kimś żywym...jakże jej tego brakowało.
Zachowała jednak ostrożność. Dołączenie do kolekcji zapachowych zawieszek Drzewa - nie, definitywnie coś takiego nie wchodziło w grę.
- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz...tylko widzisz kochanie, ostatnio nie sypiam zbyt dobrze. Wdepnęłam w niezłe gówno, pewnie już dawno jestem martwa. Mogę wspinać się wyżej...ale co, jeśli na szczycie okaże się, że wóda, dziwki, koks i lasery są w lokalu po drugiej stronie ulicy, a ja trafiłam na zlot świadków jehowy? To by było niezręczne - zachichotała, wzruszając przy tym lekko ramionami - Niewiedza również może być groźna.

- Wiedza. Niewiedza. Mądrość. Głupota. Semantyka. W jednym się nie mylisz. Wdepnęłaś w niezłe gówno.

- Taaa... nigdy nie miałam tak przejebane jak teraz. Fajnie byłoby się z tego wydostać, dla odmiany bez żadnych fajerwerków i dodatkowych atrakcji… ale to pewnie niemożliwe - dziewczyna spochmurniała, spoglądając w górę na gałęzie pełne trupów - Z czegoś takiego po prostu, kurwa, nie da się wyślizgać bez konsekwencji. Powiedz mi Doog’ie, co to za miejsce? Czy...czy ja umarłam?

- Wszystko na to wskazuje, kocie. I to na pewno w jakiś paskudny, skurwysyński sposób. Ale nie załamuj się. Prędzej czy później o tym zapomnisz. Jak każdy.

- Zapomnę...tak jak oni? - wskazała brodą na wisielców - To mnie czeka? Wieczna huśtawka na spróchniałym konarze? Nie za bardzo mi się to podoba...są jakieś alternatywy? Ty wydajesz się być ogarniętym typem i nawet nieźle ci się tu wiedzie - spojrzała wymownie na kanapkę w dłoniach karła - Skąd to specjalne traktowanie, zarządzasz tym burdelem, czy jak?

- W sumie, jak się nad tym zastanowić, to po prostu odpoczywam po ciężkiej pracy. Kanapka, winko, piwko, dupeczki. Normalny, męski odpoczynek. A ty? Po jaką cholerę wspinasz się na ten popieprzony baobab, co?

Julia parsknęła, sięgając do podróżnej torby po dwa batoniki. Jeden odwinęła i wpakowała do ust, drugi wyciągnęła w stronę konusa.
- Coś słodkiego? - spytała z pełnymi ustami - To całe bycie martwym jest przereklamowane, ciągle chce mi się jeść i o dziwo nie czuje pociągu do mózgów. Za bardzo nie wiedziałam gdzie jestem, rzucenie okiem na okolicę wydawało się dobrym pomysłem. Opłaciło się...spotkałam ciebie, choć nadal nie mam bladego pojęcia co to za miejsce Mówiłeś coś o ciężkiej pracy i zasłużonym po niej odpoczynku. Czym się zajmujesz?

- Odcinam dojrzałe owoce. Przycinam. Czyszczę. Karmię kruki. Czasami spotkam się z chłopakami na piwku. W sumie nic wielkiego.

- Te owoce? - J.J. powiodła dłońmi dookoła, pokazując z grubsza trzydziestkę najbliższych zwłok

- Tak. Złe, zepsute owoce. Paskudnie śmierdzą, nie sądzisz?

Kiwnięcie głową miało oznaczać zgodę z wywodem krasnala.
- Po co je hodujecie, czemu niby służy ta cała makabra? Nie lepiej zmienić branżę na coś zdrowszego? - kolejne pytania wyleciały z ust Julii nim zdążyła się zorientować. Odetchnęła głęboko i zamilkła na chwilę, by zaraz jednak kontynuować - Doog’ie czy istnieje chociaż cień szansy, żeby się stąd wydostać?

-Jasne. Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie, kocico. Po jaką sucz wspinałaś się na ten przerośnięty dąbczak?

- Nie jestem jakimś szpiegiem, konkurencją, czy inną padliną...chciałam się rozejrzeć, a nie coś psuć, albo kraść. Wieży Sarumana nie widziałam, jedynie to drzewo. Jest wyższe niż cokolwiek innego w okolicy, punkt widokowy, te sprawy. Nie zauważyłam tabliczki “zakaz wjazdu”, albo “własność prywatna” to się wspięłam. Tyle wysoki sądzie. To nie mój rewir, nie chcę żadnego dymu.

- Po cholerę chciałaś się rozglądać? Nie rozumiem. Zupełnie.

- Jestem kobietą, skarbie. W tym co robię nie musi być żadnej logiki - Julia uśmiechnęła się rozbrajająco i zatrzepotała rzęsami -To jak z koniecznością posiadania ośmiu par takiego samego modelu butów, różniących się jedynie kolorem… nie ogarniesz. Postaram się to więc wyłuszczyć jak najprościej. Szukam wyjścia i kilku odpowiedzi. Najistotniejszą jest ta na pytanie “gdzie ja, do chuja, jestem?”. Na Drzewie...ale w jakim świecie? Rozumiem obudzić się w obcym łóżku, przy obcym facecie...albo dwóch, ale coś takiego? Trochę za ostro popłynęłam.

- Zdechłaś, kochanie. Zapewne boleśnie i paskudnie, zabita w sposób rytualny. Jesteś w ... nazwijmy to dla uproszczenia .. piekle. W takim specjalnym miejscu dla ofiar rytuałów czarnomagicznych. Na drzewie mocy. Tutaj będziesz błąkała się po kres czau. Czyli w chuj długo. Aż znajdziesz odpowiedź, co zrobić, by się stąd wyrwać. I tak osiągnęłaś więcej, niż te zgniłki, które tylko wiszą i przeżywają swoje personalne koszmary, aż ich odetnę. Ja lub moi kolesie od browarka.
Karzeł smarknął głośno, prosto na konar.
- Cholerna wilgoć. Oddychać nie można. No dobra. Jak się czujesz wiedząc, że kopnęłaś w kalendarium, na dodatek jako ofiara dla jakiegoś bóstwa. W tym przypadku to konkretnie jedno z wcieleń samego Nyarlathothepa więc powinnaś czuć się wyróżniona. Teraz możesz szukać wyjścia, tej odpowiedzi, co zrobić, by stąd wyjść. Albo się zabawić. A propo zabawy, zawsze możesz poskakać na biednym karzełku. Nie obrażę się. Zawsze to lepiej niż gadać z trupami.

- Wiesz, też jestem trupem, amigo… lubisz “na śpiocha”? Ewentualnie jak w Re-penetratorze. Na wszystko jest metoda - mrugnęła do karła, a lewy kącik jej ust powędrował do góry. Skurczybyk wreszcie zaczął gadać z sensem, musiała się skupić. Zamknęła oczy, próbując uporządkować wszystkie zasłyszane rewelacje. Gadzia wersja Rodrigueza ją zabiła, zaszlachtowała wręcz niczym świnię w rzeźni...a może Julia sama dała dupy, wyskakując na solo z Ailuj? Nie no, konus jasno powiedział, że tu chodzi o rytuał, czyli pierwsza wersja wydarzeń była tą oficjalną. W tym miejscu pojawiało się pytanie - dlaczego widziała morderstwo z boku, a nie z własnej perspektywy? Co by się stało, gdyby jednak została na DESTINY - stałaby się jednym z kolejnych wisielców? Pewnie nie trwałoby to już długo. Ten cały Nyarlathothep...a raczej jedno z jego wcieleń, przez które J.J. odłożyła łyżkę, miało inne plany.
- Szach mat chrześcijanie, islamskie kebaby i pozostała gromado religijnych zjebów - burknęła z rezygnacją, oplatając ramionami zgięte kolana - Wyróżniona? No rzeczywiście mnie kurwa zaszczyt kopnął, że ja pierdolę. Jak mam się czuć? Zdradził mnie jedyny typ, któremu ufałam. Zrobił mi z dupy jesień średniowiecza, pochlastał nożem jak dziwkę z AIDS’em. Do tego się okazuje nagle, że zrobił to dla jakiegoś Niuniothepa o którym pierwsze słyszę. Pięknie kurwa, po prostu pięknie. - o dziwo mówiła spokojnie, lekko zmęczonym głosem. Zupełnie jakby relacjonowała obejrzany w telewizji film - Jak się czuję.... chcesz wiedzieć jak? Jestem wybitnie wkurwiona i mam ochotę wygryźć tchawicę kolesiowi który mnie tak urządził. Tyle, że pewnie gdy wrócę do swojego świata, o ile jest to w ogóle wykonalne, wskoczę prosto do obdartej z mięsa kupki gnatów. Muszę znaleźć sposób, by mu pokrzyżować plany, zemścić się. Nasrać na wycieraczkę. Cokolwiek, byle nie czuć się jak ostatnia ofiara. Nienawidzę tego.

- Wybacz, kocie, ale ty jesteś ofiarą. Pewnie nie ostatnią, ale ofiarą na pewno. Musisz się s tym pogodzić. A zemsta. Cóż. Jeśli jej pragniesz, mogę ci pomóc. Ale - spojrzał na nią chytrym wzrokiem - coś, za coś. Przysługa za przysługę. Pomoc za pomoc. Jasno się wyrażam?

- Chcesz żebym ci popuściła szpary? Nie ma problemu, Mordo - Julia rozłożyła zapraszająco ręce - Obie strony coś od siebie dają i obie coś otrzymują. Wiem jak to działa, jestem kobietą interesu. Biznes jest biznes. Ode mnie masz pełen pakiet, a co proponujesz w zamian? Jak mogę się odegrać na tym pojebie, skoro utknęłam w piekle? Szczegóły, proszę.

- Seks może być tylko uzupełnieniem współpracy
- wykrzywił się karzeł złośliwie. - Zabijesz kogoś dla mnie. Jednego małego złamasa. A ja w zamian za to zaprowadzę cię do wyjścia stąd. Pasuje ci taki układ, kocie?

- Wyjście powiadasz...a gdzie ono prowadzi i co najważniejsze, czy po tej drugiej stronie będę w stanie działać, czy przeniosę się tylko po to, by nagle odkryć, że zostałam pełnoprawnym trupem? To by była lipa tak trochę - prychnęła zniecierpliwiona - Jeśli wszystko będzie grało, wejdę w ten układ. Morderstwo za wyjście ewakuacyjne.Więc… jak to będzie wyglądać i kto jest celem?

Karzeł zaśmiał się ochryple, poklepując łapkami uda. Uchylił cylindra kłaniając się lekko Julii.
- Brudna, zepsuta, sprośna, ładna i na dodatek bystra. Chyba się z tobą ożenię, kocie. Wyjście pozwoli ci żyć. Opuścisz piekło, w którym teraz jesteś. To chyba jedyna droga. A zabić musisz niegroźnego pokurcza. Mogę cię do niego zaprowadzić, chociaż znów czeka cię wspinaczka. To co? Idziemy? Ja pokaże ci moją dziurę, tą w której mieszkam. Ty możesz pokazać mi swoją, w której ja zamieszkam na kilka miłych chwil. Potem zdrowe, oczyszczające morderstwo i droga do wyjścia.
Karzeł podniósł się niezgrabnie.
- Idziemy? Bo droga długa.

- Jedna rzecz Doog’ie. - dziewczyna również wstała, lecz z miejsca się nie ruszyła - Dlaczego sam nie wyrwiesz tego chwasta? To jakiś kocur-rozpierdalacz, strzelający laserami z oczu jak Peruwiańczycy? Chcę chociaż pobieżnie wiedzieć komu ożenię kosę, ot babska fanaberia. Jak mówiłam wcześniej- nie ogarniesz.

- Facio nie stanowi zagrożenia dla takiej ostrej kotki, jak ty. Spokojnie. Relaks. Bez nerwa. A zabić go nie mogę, bo to mi ktoś cholernie bliski. Więzy krwi. Zasady. Mogę za to potem oberwać od jego tatuńcia. A mimo, że synek to knypek to tatuńcio, tatuńcio to największy zaganiacz na tym i innych drzewach. Kiedyś robił na samej górze, ale potem wyleciał i rządzi dołem. Twardziel nad twardziele. Gdybym pożenił knypkowi kosę sam, tatuńcio zrobiłby ze mnie zgniłe jabłuszko. Kiedy ty to zrobisz, tylko bezradnie rozłożę ręce i powiem, że zwiałaś i tyle cię widzieli. To decyduj. Bo ja muszę spadać. Wpadasz do mnie do dziury. Pijemy coś, bawimy się i idziemy na szybką kosę, czy zostajesz tutaj i idziesz dalej oglądać widoczki?

Zaufać konusowi...jasne. Gość pakował ją w jeszcze większe szambo, ale jaki miała wybór? Nikt nie gwarantował, że kolejna napotkana osoba będzie w ogóle chciała z nią rozmawiać. Alternatywnie już mogła kręcić sobie pętle na szyję, by powiększyć grono wisielców. Jeśli ma zdechnąć, zrobi to przynajmniej próbując czegoś dokonać. Śmierć...czy ktoś martwy mógł ponownie umrzeć? Nie miała czasu na podobne rozmyślania. Wężowa morda zapewne kończyła już swój rytuał.
- Nie Doog’ie, zajebiemy chuja z marszu. Najpierw obowiązki, potem przyjemności, a im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Mam umówioną rzeźnię w swoim świecie - Jablonsky poklepała zatknięty za pas nóż i z uśmiechem położyła karłowi dłoń na ramieniu - Zmieńmy lokal mordeczko, tutejsza atmosfera ssie. Rzygam już tą padliną.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 01-10-2014, 16:28   #248
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
~ Widzę, że chłopaki się lubią od dawna... ~ przemkło pod edową czupryną gdy usłyszał jak Paavo prowokuje ufoka. Nie był to jednak czas ani miejsce na jakieś głębsze przemyślenia. Ed pociągnął za sobą Carry. Początkowo obawiał się, czy nie będzie go spowalniać przez te słabe widzenie ale zaskoczyła go całkiem przyjemnie bo radziła sobie całkiem nieźle. Nadal jednak jego zdaniem mogła mieć problemy z "aktualizacją" terenu czyli z tym całym badziewiem jaki się ruchomy pętał tu ostatnio po pokładach. No albo czaił na nich. Więc czuł presję taką samą jak wcześniej z Fiolecik, czyli, że musi uważać nie tylko za siebie. Na szczęście Carry podobnie jak wczęsniej Paula, jak na tak młody wiek okazała całkiem spore zdolności adaptacyjne.

Ostrożnie zbliżyli się do klatki schodowej. Wczesniej zgodnie z pierwszym ostrzeżeniem Paavo faktycznie zawsze czekały tu na Ed'a jakieś atrakcje. To i teraz był już wyczulony. Obserwował dobrą chwilę ukryty za załomem korytarza cała okolicę i schodów, i wind i podejść do nich. Nie usłyszał ani nie zobaczył w bliższej czy dalszej odległości nic podejrzanego. Nie miał zamiaru czekać aż coś takiego się zjawi. Ruszył więc ku klatce nawet nie zastanawiając się nad windami czy szybami do nich.

Przy barierce przystanął i znów poobserwował chwilę szyb windy tym razem głównie w pionie. Na tej wysokości większość pokładów mieli pod sobą. Jednak niebezpieczeństwo mogło przyjść i z góry więc i górne poziomy nie uszły jego uwadze. Przy poręczy miał niezły widok, zwłaszcza w dół. Jakby coś tam było, zwłaszcza ruchomego, to by raczej zauważył. No chyba, że by się skitrało przy samej ścianie albo własnie gdzieś w korytarzu na podejściu do klatki.

Znów nie dostrzegł nic podejrzanego więc z jedną ręką zaciśniętą na toporku a drugą na nadgarstku dziewczyny ruszył swoim wilczym chodem w dół. Chciał się dostać tak bardzo blisko tej cholernej stołówki jak tylko się dało. Wykorzystać moment póki coś skądeś nie wypełznie i zaczną się trudności. Dlatego prowadził dziewczynę przez kolejne stopnie, półpietra i poziomy co raz bardziej w dół. Często się zatrzymywał i nasłuchiwał lub rozglądał, zwłaszcza przy zmianie poziomów ale na razie jakoś im się udawało. Mimo to miał nerwy napięte i czuł silną presję jak zawsze przy ostatnich swoich spacerach po statku.

W międzyczasie wypracowali z Carry nowy sygnał. Gdy poruszał palcem wskazującym po jej nadgarstku dwa razy w stronę dłoni oznaczało mniej więcej tyle co "naprzód", "za mną", "ruszamy" i tego typu. Wykonywał go zazwyczaj własnie jak po chwili przerwy poświęconej na ogół na obserwację ruszali dalej. Drugim znak był prawie bliżniaczopodobny choć całkiem odmienne znaczenie. Zatrzymywał się oraz naciskał i chwilę mocniej przytrzymywał kciukiem jej nadgarstek. Oznaczało właśnie tyle co sygnał do zatrzymania się i znieruchomienia.

Tym sposobem dotarli tak nisko gdzie Ed'a jeszcze nie było od pierwszego dnia rejsu. Czuł kumulację rosnącej nadziei i presji. Wiedział, że byłoby dziwne gdyby serce tego syfu nie było bronione czy po prostu ci kultyści czy inne ufoki i ich pomagiery jak się miały gdzieś kręcić to pewnie właśnie tu. Tylko Ed nie był pewny gdzie dokładnie te "tu" się zaczyna. Na razie pokonali wszystkie niezbędne poziomy w pionie. W poziomie to byli przy klatkach schodowych na śródokręciu więc w najgorszym razie powinno być jakies pół statku do przejścia.

Ed tyle czekał i obawiał się problemów i trudności, że w końcu się ich doczekał. Zalany korytarz. Samo w sobie jeszcze nie było takie straszne ale Taksony obawiał się, że przeprawa przez zawalone wodą i pływajcym w nim syfem może nie być taka prosta. Ponadto jak jeden korytarz jest na wpółzatopiony to jeszcze nie tak źle by było. Gorzej jak dalsze pomieszczenia byłyby zatopione tak lub bardziej. Ten lekki przechył też przeprawy nie ułatwiał. Chwilę medytował czy by tego nie obejść ale czas ich gonił a wcale nie było pewne czy inne korytarze prowadzące do stołówki wygladają leiej. Ostatecznie zdecydował się zaryzykować. Tu przynajmniej wiedział już co ma i jakoś może niewygodne ale niekoniecznie trudne mu się wydawało. Dał więc zwyczajowy znak Carry by poczekała i sam przełożył nogę do środka. Zamierzał wejść i jej pomóc ale dziewczyna zaskoczyła go mówiąc o nowym zagrożeniu. Ed wyskoczył z wody jak oparzony i od razu złapał za swój toporek. Nic się jednak nie stało a topielec jak pływał tak pływał.

Trochę uspokojony zaczął główkować co z tym wszystkim zrobić. Chwilę "porozmawiał" z Carry ale ostatecznie wyszło mu, że nadal muszą pokonać ten cholerny korytarz. Tylko jeszcze z tym "budzącym" sie topielcem. Dobrze, że nie rozbudzonym zupełnie co dawało im trochę opcji...

Ed spokojnie przyjżał się korytarzawi. Tak, miałby za co się złapać, wierzył w siebie i swoje możliwości a co więcej znał je. Wiedział, że dąłby radę przeprawić się przez korytarz "po małpiemu". Nie wiedział co prawda jak daleko by musiał tak iść ale chyba na ten korytarz spokojnie by mu sił starczyło. No ale co z Carry? Nie wyglądała na taką co mogłaby wykonać taki numer. A nie mógł jej przecież zostawić. Już wystarczy, że Fiolecik zostawił... No i nadal ten topielcec by tu był. A jakby trzeba było uciekać? Nie, to nie było zbyt dobre wyjście, zwłaszcza dla dwojga.

Nad korytarzem zauważył też interesującą kratkę wentylacyjną. Jakby się udało mogliby się przedostać nie tylko nad korytarzem ale kto wie jak głeboko. I to raczej nie zauważeni przez to co by się pałetało pod nimi. Podskoczył więc i zajrzał do środka zawisając się chwilę na rękach. Obserwował, badał, obliczał i w końcu jednak zeskoczył z powrotem na pokład. Pomysł świetny. Ale dla szczura. Nawet Carry choć drobna raczej nie dałaby rady tamtędy przejść.

Myślał też o tym by wepchnąć sztywniaka do którejś z bocznych komór i zamknąć drzwi. Wtedy niech się nawet i budzi przez drzwi się nie powinien przebić. Nie tak szybko przynajmniej by ich zdążyć zablokować. Aż tak daleko nie pływał to była jakaś opcja. Ale jedyna rzecz w pobliżu jaka się do tego nadawała to chyba poręcz schodów a grzyb wie ile by stracili na wymontowanie jej bo złośliwie mocowaniom nic nie było przez tę całą katastrofę. ~ Jak kurde z zombiakami w horrorach... Jak zamykasz drzwi przed zombiakiem to zamek sie rozwala po pięciu sekundach a jak te same drzwi chcesz otworzyć bo uciekasz przed zombiakiem to kurde trzy godziny można go tłuc i nic... ~ pomyślał kwaśno patrząc z oddali na wystający koniec poręczy. Rozważał to jednak bo wydawało mu się to warte wysiłki i sprawiało wrażenie na dość dobry i bezpieczny sposób na pozbycie się na dłużej topielca gdy zaczęły się jakieś dziwne wibracje, wstrząsy, zawirowania i w sumie nawet nie widział jak to nazwać. Ale wiedział, że pewnie nie oznacza to nic dobrego i czas im się pewnie kończy.

Ale Carry mówiła, że to się przenosi przez wodę? Może jakby się jakoś odizolować jesli to reaguje na to co żywe? Kombinował już nieźle spocony jak to obejść. Rozglądał się gorączkowo po okolicy bo za cholerę chciał uniknąć walki z tym czymś. Do tej pory w większości mu się to udawało a jedyna jaką stoczył to chyba ta z tym olbrzymem w "chuj - wie - gdzie - celi" i od tej pory miał połamaną szczekę. Jakoś tak więc nie bardzo miał ochotę na powtórkę. Wówczas wpadły mu w oko jedne z drewnianych drzwi zawieszone tylko na jednych zawiasach. To było to!

Ruszył czym prędzej gorączkowo usiłując je wyjąć a w razie oporu bez żenady używając siekiery, wyjątkowo zgodnie z przeznaczeniem. Zmachał się trochę ale czuł, że jest bliski rozwiązania problemu. A przynajmniej mieli szansę jakoś to wyślizgać.

Po chwili trzymając drzwi, trochę się nagimnastykował ale zdołał wrzucić je do korytarza. Mieli teraz prowizoryczną tratwę. Ed zaczął się sadowić na niej, ostrożnie by nie stracić równowagi. Musiał jeszcze wciągnąć Carry przecież. Pasażer z kabiny 2287 roboczo założył, że skoro ten sztywniak jakoś wyczuwa ich przez wodę to może... I wówczas Carry mu dała znak a po chwili sam zobaczył. Topielec się poruszał mimo, że Ed nie stąpał po zatopionym karytarzu. ~ No co za chujostwo... ~ pomyślał rozczarowany. A taki dobry pomysł był pokręcił w zniechęceniu dłonią.

Wychodziło mu, że albo przed cholernikiem chroniłaby zupełna szczelność jakiej sobie w tej chwili nie mogli zapewnić albo reagował jakoś inaczej a woda tylko przyśpieszała ten kontakt. Może mu wystarczyło, że ktoś przekroczył próg czy co... Obawiał się też, że to może być jakiś strażnik tych palantów od rytuału. Mogli go tu zostawić i walka z nim miała ich zaalarmować. Z drugiej strony tyle już widział na tym cholernym statku, że może i było to "zwykły" potwór.

Nie miał zammiaru ani jak własciwie sprawdzić. Zwłaszcza jak czas ich gonił. Mimo początkowego rozczarowania swoimi niepowodzeniami w obejściu problemu ostatecznie spojrzał zawzięcie na pływające w mundurze ciało. ~ O nie, chujku, nie zatrzymasz mnie! ~ warknął w myślach do topielca już w całkiem nienawistnym tonie.

Nie wiedział ile ma czasu zanim pajac rozbudzi się do reszty i pewnie zacznie coś kombinować więc nie zwlekał. Chciał jednak uzyskać maksymalne zaskoczenie jakie jeszcze było możliwe. Podał więc Carry swój toporek. Sięgnął też po jej nóż jaki dał im Paavo i wcisnął jej w dłoń. Miał nadzieję, że domyśli się, że spodziewa się kłopotów i czym powinna się jego zdaniem w razie czego bronić. Sam wziął swój własny kosiorski prezent od "króla Mu" i zacisnął zęby na rączce. Dzięki temu miał wolne dłonie.

Użył tratwy jak odskoczni i dał susa ku sufitowi. Tam złapał się wręg i od razu wykorzystując swój ped wybił się do nastepnej. Podejrzany topielec był tylko kilka kroków od niego więc pokonał ten kawałek błyskawicznie. Chwilę zawisł nad nim wymierzając odległość po czym sięgnął prawą dłonią po nóż w zębach i skoczył. Miał zamiar złapać gadzinie łeb między swoje nogi. To by go unieruchomiła a i utrudniło ewentualną obronę czy kontratak ramionami i raczej wyłaczyło z akcji jego nogi bo Ed powinien być poza ich zasięgiem. Sam zaś zamierzał poderżnąć mu gardło a następnie po prostu upitolić łeb. Mógł jeszcze spóbować podźgać mu klatkę piersiową licząc, że trafi w serce czy co on tam w srodku miał. No i miał nadzieję, że zdązy to wszystko zrobić zanim tamten się rozbudzi do reszty czy ściągnie kolegów albo zrobi coś równie głupiego. No a przynajmniej taki plan miał Ed Taksony w momencie jak skakał z nożem na topielca.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-10-2014, 17:17   #249
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Lekarz obojętnym spojrzeniem przyglądał się łysemu mężczyźnie w okularach. Uważał, że ma wyjątkowego pecha, skoro jego halucynacja była brzydkiej płci i brzydka estetycznie.
Może to przez wyrzuty sumienia? Może podświadomie gryzło go to, że nie zdołał powstrzymać analityka przed zgonem?
Może… Do diabła z tym wszystkim. Rany bolały, siły uciekały wraz z krwią. Gregory zamknął oczy ignorując wytwór umysłu i czekając na koniec.
- Nie mamy na to czasu, doktorze Walsh. - przemówiła halucynacja i zupełnie realistycznie wymierzyło parę cucących policzków. - Musimy iść. Teraz, już, natychmiast.
-Gdzie niby iść?- odparł obojętnym tonem Gregory, lekko przymykając.- Ja nie mam gdzie iść, nie mam sił, a nawet nie mam ochoty.
- Już prawie koniec. Jesteśmy potrzebni. - spokojny głos analityka CIA zdawał się dochodzić z innego świata. - Musimy przerwać rytuał ludzi-węży, nie chodzi tylko o ciebie i o mnie ale całą naszą planetę.
-A skąd wiesz że przerywasz ich rytuał? Skąd wiesz, że nie robisz tego czego akurat oni chcą? Skąd mam mieć… pewność, że jesteś tym za kogo się podajesz?- zaczął pytać Walsh powoli i głosem pozbawionym emocji.
- Tym razem to nie intuicja a wiedza. Gdy zniknąłem sporo doświadczyłem i sporo widziałem. - Odparł Robert Tramp. - Musimy wrócić na Destiny i stawić czoła przeznaczeniu.
- No i ? Niby jak to stawianie czoła ma wyglądać?- prychnął gniewnie Gregory, odetchnął głęboko.- Idź beze mnie. Moja droga już się skończyła.
- Wiesz, ta komora zmieniła mnie w coś niematerialnego, na krótki czas mogłem wpływać na wydarzenia na statku, być aniołem stróżem dla pasażerów. To trudna, niewdzięczna robota, nie zawsze się udawała. - Przez chwilę milczał. - To ja doprowadziłem cię z powrotem do piramidy, noc na tej planecie trwa ponad tysiąclecie, zostając na zewnątrz skazałbyś się na pewną śmierć. Mogłem do pewnego stopnia trzymać drapieżniki z dala od ciebie, mogłem w odpowiedniej chwili podsunąć broń, mogłem ułożyć ścieżkę pod twoimi nogami, tak by doprowadziła cię w bezpieczne miejsce. Ale ani teraz, ani wtedy nie miałem władzy nad twoją wolą. W tej chwili twoim największym wrogiem jest twoja własna rozpacz i tą walkę musisz stoczyć sam. - Nie mam czasu na wyjaśnienie ci szczegółów. Nie będzie łatwo i pewnie zginiemy. Możesz zostać i umrzeć tutaj, lub pójść za mną, gdzie twoja śmierć będzie miała znaczenie i może ocalić miliardy.
-Nie zauważyłem, żebyś podsunął mi broń. No i… kiepski z ciebie anioł stróż.- westchnął Gregory i jęknął z bólu dodając.- I jeszcze gorszy polityk. Jestem zbyt zmęczony, by slogany o wybrańcach… Bym w nie uwierzył. Pieprzenie głupot. Idź tam, zrób to… za kogo się uważasz? Skoro mam wolną wolę, to… zostaję tutaj. Ty nie masz czasu na szczegóły, ja nie mam zaufania do twych słów. Twoja kolej aniołku… przekonaj mnie, tylko nie psychologicznym podpuszczaniem. Lecz faktami.
Dawny Tramp zapewne już zacząłby wrzeszczeć lub błagać a na końcu machnąłby ręką i usiadł obok Walsha uznawszy że zrobił wszystko co się dało i świat jest stracony. Jednak mimo że nadprzyrodzone moce zniknęły a niedawna wszechwiedza rozmywała się jak wspomnienie snu, wciąż pozostała kosmiczna perspektywa pozwalająca przeskoczyć Robertowi brak jakichkolwiek umiejętności interpersonalnych.
- Fakty są takie, że nie jestem najlepszym mówcą, a co do zaufania... pamiętasz co powiedziałem zanim wszedłem do sarkofagu? - Robert machnął ręką dając sygnał, że pytanie było retoryczne. - Dobra, postaram się to streścić do maksimum: na Destiny dobiega właśnie końca rytuał ludzi węży, którego elementem był koszmar przez który tam przeszliśmy. Cała energia strachu i śmierci została zebrana w rytualnym kamieniu. By im przeszkodzić wystarczy wypieprzyć to cholerstwo za burtę. Problem w tym że na pokładzie wiedzą o tym tylko ledwie żywy Paavo, niewidoma Carry May i jeden instruktor fitnessu. To się dzieje teraz, w trakcie tej rozmowy.
-A ty możesz nas zaprowadzić do kamienia?- zapytał Gregory.
- Tak. - Odparł krótko. - Prosta arytmetyka, jakkolwiek ciężkie by nie było to zadanie, nasza obecność zwiększy szanse dwukrotnie.
Walsh ruszył się, powoli z trudem wstał. Zachwiał się. Zaklął pod nosem i rzekł.- Prowadź więc.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 04-10-2014, 22:47   #250
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Ledwie ręka Nory zetknęła się z symbolem wymalowanym na ścianie a całe pomieszczenie wypełniła porażająca jasność. Przynajmniej dobijający się do drzwi drapieżnik przestał być jej głównym problemem gdyż zastąpił go przeraźliwy ból podrażnionych oczu.

Później wszystko się zmieniło. Zniknął ból i pani Robinson mogła otworzyć oczy, rozejrzała się dookoła i zobaczyła zupełnie odmienną scenerię. Rzeczywiście wszystko było inaczej. Znajdowała się na lądzie, a nie na okręcie na pełnym morzu. Smród przegniłego statku został zastąpiony przez orzeźwiający pachnący solą wiatr znad morza. Poza tym zdawało się, iż chwilowo nic jej nie zagrażało. Tam gdzie się znalazła nie było poza nią absolutnie nikogo, ale brak innych istot oznaczał także brak potencjalnego zagrożenia. Tylko mewy skrzeczały nad jej głową, ale sprawiały wrażenie zwyczajnych ptaków a nie takich wyjętych rodem z filmu Hitchcocka.

Nora odwróciła się i spostrzegła ogromne głazy ustawione w półkolu. To było niespodziewane, ale nadal nie wydawało się groźne. A potem uniosła głowę wyżej i zobaczyła dwa turkusowe słońca.

Poświęciła sporo czasu na uspokojenie się, ale w końcu udało jej się tego dokonać. Usiadła na sypkim piasku i gapiła się tylko bezmyślnie na wielkie kamienie, potem na słońca, na mewy na ziarenka piasku przesypujące się przez palce, później znowu na kamienie, słońca i tak w kółko.

Nie potrafiła powiedzieć ile czasu minęło, bo słońca nie zmieniły swojego położenia. A może zmieniły tylko przez to, że były dwa nie zdołała tego zarejestrować. W każdym bądź razie, kiedy w końcu ten jednostajny szum morza i wrzaski mew zagłuszyła wyjąca syrena kobieta aż podskoczyła słysząc ten nowy naglący dźwięk. Odwróciła się w stronę morza poszukując wzrokiem statku, który mógł być źródłem tego hałasu, ale dość szybko zorientowała się, że sygnał pochodził od strony lądu, bardziej jak syrena alarmowa w jakiejś fabryce a nie znak dźwiękowy okrętu.

Ta nowa okoliczność zburzyła jej chwiejny spokój i Nora znowu zaczęła zanosić się histerycznym ni to śmiechem ni to płaczem, lecz tym razem jej atak skończył się szybciej gdyż było coś nieznośnego w tym dziwnym dźwięku. Nie tylko irytowała ją jego hałaśliwość, ale wywoływał w niej niepokój przyzywając ją do siebie i nakazując się jej pospieszyć.

- Jak nie zostało już wiele czasu, to nie zostało - powiedziała do siebie Nora.

Wstała i ruszyła z miejsca w kierunku natarczywego sygnału. Chociaż nie zamierzała odejść tak po prostu nie przyjrzawszy się najpierw z bliska monumentalnym głazom.

Kiedy zbliżyła się do nich okazało się, że głazy pokrywały znaki bardzo geometryczne i dziwne, posplatane ze sobą figury o mocno zaburzonych proporcjach. Od patrzenia na nie ponownie rozbolały ją oczy, lekko kręciło się jej w głowie i słyszała dziwne szumy w uszach. Co więcej, Nora odniosła wrażenie, że kiedy tylko przestawała patrzeć na jakiś fragment kamienia znaki na nim znikały, ale kiedy tylko powracała wzrokiem na ten kawałek, znów widziała go wyraźnie.

Podeszła do nich jeszcze bliżej i przyłożyła obie dłonie do głazu w miejscu gdzie znajdowały się wyrysowane bądź wyrzeźbione znaki, ale nic się nie wydarzyło. Kobieta poczuła tylko zimny lekko wilgotny kamień i wyczuła jego drżenie.

Oderwała ręce od zimnego kawałka skały i skierowała swoje kroki w stronę wezwania.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172