Michael wyluzował widząc, że wilkołaki nie mają głupich pomysłów. -Dobra. To dawajcie. Przyjrzę się swoim okiem, a Wy mnie osłaniajcie jak coś.- Uśmiechnął się na myśl, że nie wszyscy są drażliwi i umieją zwracać uwagę na innych. Michael ruszył szukając dobrego miejsca z którego będzie mógł obserwować posiadłość. Ciężko było coś znaleźć na otwartych polach gdzie drzew było jak kot napłakał. W końcu widząc dobrze budynek i będąc pod osłoną jakiś niewielkich krzaków zaczął przyglądać się otoczeniu. Dom widać był nowym w okolicy niczym nie wyróżniającym się spośród budowanych w tych rejonach. Znajdowało się tam trzy pokoje oraz kuchnia i garaż. Największy pokój tym od frontu przebywało trzech zwykłych ludzi nie różniących się składem chemicznym od przeciętnego Toma. Różnica polegała na tym, że byli uzbrojeni w automaty. Następnie przeszedł do kuchni. Tu nikogo nie było jak też nic dziwnego nie zaobserwował. W drugim pokoju natrafił na dwóch typów. Jeden zajmował się czyszczeniem broni a drugi grzebał w laptopie. Michael wiele by dał by przyjrzeć się co przegląda ten osobnik. Na koniec został mu garaż na trzy samochody. Stał tam Jeep i jakaś furgonetka wypchana po brzegi paczkami z kokainy. Skład wskazywał na halucynogenną substancję dającą kopa i wzmacniającą adrenalinę. To mogło by tłumaczyć odporność kobiety. Jeśli była agentką to wątpił by spożywała dragi. W ostatnim pomieszczeniu zobaczył leżącą kobietę na łóżku i faceta siedzącego obok, także uzbrojonego. Przyjrzał się uważnie strukturze chemicznej i biologicznej leżącej. Ku jego zaskoczeniu także była człowiekiem. Widocznie musiała mieć szczęście a może i na prochach była. Kiedy skończył zaczął się oddalać od budynku i udał się tam gdzie zostawili samochody. Zdał relację z tego co zobaczył pozostałym. -No to co robimy? Wygląda na to, że to mogą być federalni.- Zapytał. |
- Spadamy stąd, zrób jakąś mapkę pomieszczenia i ładnie spisz wszystko, co widziałeś. Jedną kopie damy Chrisowi a drugą komuś w Szefostwie, jak na mój kudłaty łeb to nie ma, co leźć z tym do Pana Adriana, ale komuś niżej można przekazać, bo z tego, co mi mówią Przodkowe Pentex często działa używając śmiertelników i zatruwa ich zaklinając złe duchy w żarciu, alko albo dragach właśnie - Wyjaśnił swój punkt widzenia. - A jak na razie to nic tu po nas! Podwiózłbyś mnie do hotelu wampirów? - Poprosił. |
-Jasne. Nie ma problemu. Jak chcesz pójdę z Tobą do Slada.- Ruszył do Nissana, ale przed drzwiami odwrócił się do Abi i Marcusa. -A Wy co robicie? Gdzie się widzimy? Koncert dziś czy inne plany?- Po czym wsiedli z Billem i ruszyli do hotelu pijawek. |
|
- Ta, jeśli nic się nie stanie to dzisiaj. Rzuć mi rzeczy Chrisa Bill. Zostanę tu jeszcze z 30 minut może wrócą. Jak pójdzie dobrze to spotkamy się w klubie. - mówiąc to wyrzucił puste pudło po chińszczyźnie w krzaki. Gdy odjeżdżali pożegnał ich krótkim machnięciem ręki. Wyciągnął telefon i wystukał nr do szefa “New Genesis”. - Yo. Słuchaj stary, mogę się trochę spóźnić, miałem mały wypad za miasto. ... - Spoko, będę. Jeśli niebo mi na łeb nie spadnie. Luzuj porty. ... - Tak, tak. I tak to ja ci sporo kabzy nabijam, wiesz o tym. … - Będę jak zdążę, nie wiem kiedy. … - To przesuń program, wstaw kogoś innego, nie wiem. … - No, nara. - Dupek - powiedział już po rozłączeniu się. Następnie wybrał numer Eilen. |
|
post by corax & Raist Wlazła w Umbrę naga, zaryczana i zasmarkana… Nie mogła uwierzyć sama sobie. Ani jemu… Postanowił „zniknąć” tuż wtedy, gdy zaczęła… znowu coś czuć… odtajać w środku… „Uspokój się, durna.” Oddech, drugi, trzeci… Wspomnienia szybkiego, zachłannego zbliżenia z Chrisem mignęły jej przed oczami. Miała wrażenie, że w takich chwilach chodzi o coś więcej. Poczuła się żałośnie. „Nie masz wpływu na to co postanowił. Dlaczego miałabyś mieć?” Zrazu zalało ją poczucie straty a potem poczuła znajome jej wewnętrzne otępienie. Kolejna osoba stracona. „Stop.” „Co on tam mówił o tej suce? Wściekła się na mnie? Nie dziwię się, sama się na siebie wściekam.” Wcisnęła się w ubranie i zaczęła drałować w stronę domu FED’ów. „Wujek, godzina policyjna…” - westchnęła i przeszła przez zasłonę. Pobladła Cass wskoczyła na siedzenie Wendy. Marcus siedział plecami do wnętrza trzymając telefon przy uchu, Eilen coś nie odbierała, może zajęta. Trzasnęła drzwiczkami. - Wilku…- zaczęła - … dwie rzeczy. Drżącymi rękoma sięgnęła po bejsbolówkę, którą wcześniej zostawiła na masce samochodu. Wcisnęła ją na głowę z siłą i zacięciem. - Masz fajki? I możesz mi pożyczyć trochę kasy? - nie patrzyła na Fiannę. Skubała lakier na paznokciach. - Tam gdzie zwykle - machnął ręką na schowek nawet nie odwracając się do niej. - Za chwilę będę się zbierał do siebie po wiosło i piec, jak potrzeba większą ilość, przy sobie mam parę dych. Jak tam koteczek? Wróci czy gdzieś polazł? - Pożyczysz mi z dwie stówki? - rzuciła ukradkowe spojrzenie spod czapki. Na wspomnienie o koteczku skuliła się. Pokryła to jednak faktem odpalania papierosa. - Mogę pojechać z tobą. Tylko oddam Ci nie od razu? Ok? Po usłyszeniu wymienionej kwoty odwrócił się rozłączając. - A na chuj ci aż dwie stówki? Co jest? - No potrzebuję - powiedziała szeptem. - Proszę Cię. Na nic złego. Potrzebuję coś załatwić. Pożyczysz? Marcus spojrzał poważnie na dziewczynę. Po chwili ciszy wstał z siedzenia o jakie do tej pory się opierał: - Chodź no tu. - jego głos był poważny i jakby nie cierpiący sprzeciwu. Cass przełknęła kolejną gulę w gardle tego wieczoru. Pisnęła: - Co? - spojrzała na chłopaka, który nagle zaczął jakby wypełniać sobą zakres widzenia. - No co? - pisnęła jeszcze cieńszym głosikiem przesunęła się niechętnie na siedzeniu do niego. - Spójrz no na mnie - dziewczyna posłuchała. - A teraz powiedz mi, co jest. Dwie bańki, to nie dwie dyszki, kupisz sobie waciki i ci zostanie. Co jest? Jesteśmy watahą teraz, czy chcesz tego czy nie dzielimy wspólnie problemy. - chwycił delikatnie ramię kruczycy. Uniosła głowę do góry, spod czapki błysnęły ciemne ślepia z rodzącymi się łzami. - Chris nie wróci. - broda się jej zatrzęsła - A ja… - zawahała się - Dobra nie ważne - wyswobodziła ramię z uścisku wilkołaka. Powoli i spokojnie. - Zapomnij o pożyczce. - wyrzuciła niedopałek. - Czy nikt kurwa nie wie co to znaczy wataha? - mówił powoli wyraźnie, jakby recytował każde słowo by za chwilę wybuchnąć - Jak to nie wróci? Czy go też już do reszty popierdoliło? Co on znowu kombinuje? I na ch…. Po co ci ta kasa? Wilkołak lekko się zirytował zachowaniem Chrisa, miał tego już naprawdę dość. Tej jego samowolki. Jakim cudem on przewodził gangowi? - Nie znam szczegółów. - ni z gruszki ni z pietruszki walnęła Cass - Coś mówił, że będzie chronić tych co musi chronić i że nasza umową będzie nieważna bo go nie będzie. I że po pomoc mam iść do bikersów. - wzruszyła ramionami. - Że on na nich wymusi czy coś. Nie wiem, nie słuchałam. - przyznała. - Zapomnij o kasie. Poradzę sobie. Podwieziesz mnie do miasta? Nie chce mi się już pylać. - popatrzyła znowu do góry na Fiannę. Marcus uderzył pięścią w dach auta aż blacha się wgięła. Odwrócił się i zrobił parę kroków łapiąc się za głowę. Rozejrzał się po okolicy. - Co za kurwa…. - odwrócił się do Wendy i ruszył w jej stronę kręcąc głową - Jak go złapię to mu chyba futro z grzbietu zedrę, może się nauczy. Chuj mu w dupę, skoro tak chce, to ja umywam od tego ręce. Widać od samego początku tak jak mówiłem nie należał do nas. Wsiadł do samochodu już trochę spokojniejszy. Odpalił silnik i zawrócił do miasta. - Jedziemy do mnie. Mam jeszcze trochę kasy nie martw się, dostaniesz te dwie bańki. Tylko słuchaj, wyjaśnię to jeszcze raz. Mam nadzieję, że ostatni. Tworzymy watahę, Ty, ja, Bill, Abi i Michael. Chris od początku nie chciał, sam wybrał i już. A czym jest wataha? Podstawową komórką społeczną. Komuś z nas spuszczą wpierdol? Nie pytasz się ilu ich było, tylko kto. Ktoś chodzi głodny? Kupujesz mu żarcie. Ktoś ma JA KIE KOL WIEK kłopoty, reszta je też ma. Ciężko to kurwa zrozumieć? - spojrzał kątem oka na Cass. - Nie drzyj się na mnie - stwierdziła ale cichutko, prawie pod nosem. - Jak tak jest, to czemu się nie chcesz podzielić coście znaleźli w ogrodzie? - machnęła chudą łapką - Albo nie odpowiadaj. Każdy ma jakieś swoje sekrety. - oparła się o drzwi po stronie pasażera. - Rękawiczka z ręki Zabójcy Watah. - jednak odpowiedział, krótko. - Przespałam się z Chrisem - odwdzięczyła się równie krótko Cass drżącym głosem i rozpłakała się, spazmatycznie łapiąc powietrze. Marcus gwałtownie zahamował wyrywając się trochę z siedzenia. “Jednak to co mówili o pasach to prawda. Lepiej zapinać.” -..... Co kurwa? - jego twarz wyrażała zdziwienie - Ty?! Świat się kończy, pora umierać. Zresztą, takie szczegóły to nie moja sprawa….. - ruszył ponownie - Teraz chyba wiem po co ci te dwie bańki. Są tańsze sposoby. Jeśli się obawiasz że coś to po drodze wstąpimy do apteki. I wszystko pójdzie legalnie. - Co to znaczy “Ty?” - zaryczana kruczyca odwróciła głowę do Marcusa. Nagle przestała ryczeć, bo jakby ją olśniło o czym mówi wilk. Wybuchnęła kolejną porcją płaczu, zdając sobie sprawę, że to nie był bezpieczny seks. - Noooo tooo teee -eeeeż… - chlipała i płakała. - No Ty, nie wiedziałem że się tym w ogóle interesujesz. Ale zaraz - zastanowił się sekundę - Jak to “to też”? To na co te dwie bańki w końcu? Zaczynam się przy Tobie gubić, nie wiem czy dojadę do chaty. - No bo zupełnie o tym zapomniałam… on był po morfingu, bez ciuchów a ja nie noszę normalnie ze sobą prezerwatyw - peplała spanikowana wizją jaka nagle zrodziła się w jej głowie - Zapomniałam o tym… pigułkę po chyba starczy co? Tylko to się teraz od razu bierze czy dopiero następnego dnia? - głos zaczynał znowu przechodzić w lekki pisk. Zaszokowana ocierała łzy. - Jak to gubić? Musisz skręcić na drugich światłach w prawo… potrzebuję… musisz koniecznie wiedzieć? Na żarcie dla biednych. - Nie muszę znać szczegółów co i jak wy tam. Nigdy nie musiałem jej brać, zresztą będzie dołączona ulotka to poczytasz. Tylko nie…. - “No tak, nie wspominaj jej teraz jeszcze o nim.” kontynuował po krótkiej pauzie - instruuj mnie gdzie jechać. I do jasnej weź się w garść i przestań piszczeć, jesteś już kobietą, nie podlotkiem…… Sorry, nie musiałem się drzeć. Ale witaj wśród dorosłych - starał się poprawić uśmiechem. - Wiesz, jakbym wiedział na co to dokładniej - po chwili ciszy kontynuował - To może jeszcze mógłbym jakoś pomóc, jak i reszta. Bo jakoś nie wydaje mi się że po takich przeżyciach odezwała by się w Tobie potrzeba dokarmiania innych. - Potrzebuje kupić parę rzeczy, między innymi informacje. Nie wszystko się udaje dostać za friko. - otarła oczy i nos rękawem - Mogę się zatrzymać u ciebie w dworku na dzisiaj? Tylko polecę jeszcze pogadać z Guerrero. - Jeśli dziury w dachu i w oknach ci nie przeszkadzają. Wiesz, dawno tam nikt nie mieszkał, przydałby się mały remont. Ale prąd jest, z tego co wiem rachunki były płacone ciągle, woda i reszta też. No tylko że nie wiem co i jak tam wygląda. Po koncercie mogę cię odwieźć, przy okazji sam posprawdzam. - Ok - chlipnęła jeszcze raz - to apteka teraz, potem kasa, potem ja do Guerrero, ty na koncert. Tak? - Chyba tak. O, tam. Widzisz? Jest jakaś. Ja to kupię, wiesz, dowód i te sprawy, ty się w tym stanie nie wychylaj, nie potrzeba nam glin. - Półnagi pójdziesz do apteki po pigułkę po? - Cass wytrzeszczyła oczy spod daszku czapki. - Gorąco jest. A Tobie mogą nie sprzedać. Masz lepszy pomysł? Chcesz możemy załatwić jutro, z tego co wiem jest na to 24 lub 42h. - Dobra, dobra, to już idź… - uległa przestraszona krucza. Z Marcusowymi dwoma stówkami w kieszeni, pigułą PO w organizmie, plecakiem na plecach (a w nim łyżeczką od Chrisa) ruszyła na spotkanie z Guerrero. Nieco po 22:00 znalazła go na wyspie Indian Creek. - Cześć. – mruknęła kopiąc czubkiem tenisówki kamyczki. - No co jest? Co to za mina? - E nic… - zbyła machnięciem dłoni - Słuchaj dostałeś mojego smsa? Wiesz o co chodzi z tymi ludzikami od dragów? - Żadnych konkretów. Tylko tyle, że jakaś grupa federalnych działa na tajnej misji w tej okolicy. - Mam tę samą info. Słuchaj to dziwne było jednak. – Cass opowiedziała mentorowi całą sytuację spod knajpy, oraz fakt, że FED był w stanie ją zauważyć na niebie. – Abi wysłaliśmy. Mnóstwo ludzi z bronią, dużo paczek z dragami. Na wypadek tej laski, stwierdzili, że mogą sobie pozwolić na niejaką obsuwę. To jakaś prowokacja? Na czyje zlecenie? - Nie wiem. Sprawdzę to. – Guerrero zamyślił się przez chwilę – Możliwe, że to wydział X. - Co to jest wydział X? – dopytała z iskierką ciekawości. - Wyjaśnię jak potwierdzę. - Mhm… tak w ogóle to kot się wkurwił i planuje jakiegoś samobója w sprawie z tym Marchewą i laską. Nie znam szczegółów, ale pewnie wkrótce usłyszymy o tym. – udawała nonszalancję pod badawczym spojrzeniem starszego kruka. – Dobra jade do domu, bo znowu będzie afera. – westchnęła. – Aaaa. Nie masz pożyczyć trochę kasy? - Ile? - Parę dych… ile możesz… Mężczyzna wyciągnął trzy dychy: - Masz… - wciąż to badawcze spojrzenie, gdy odbierała kasę. - Ej, Guerrero … słuchaj, bo wiesz… kotołak ostrzegał mnie, że Kingstone chyba jest lekko na mnie wkurwiona… no wiesz, podobno ją nieco zirytowałam. Coś mówił też, że zbanalizowała Króla Palm czy coś… Mówi Ci to coś? Więc jakby co to wiesz… szukaj mnie w psychiatryku – wzruszyła ramionami – Masz wprawę w udawaniu terapeutów, wychodzi Ci to przekonywająco. – uśmiechnęła się złośliwie. Po spotkaniu z Guerrero młoda udała się do Miami International Airport Station i stamtąd wskoczyła do pociągu do Palm Beach. Wciskając słuchawki do uszu, nastukała smsa do wujka: Cytat:
Cytat:
|
Wcześniej - Nie kłopocz się jak poszedł to raczej nie wróci a ty masz koncert i roboty ogrodowe w wolnej chwili podskoczę do klubu i tam zostawię. A jeżeli wróci to może się nauczy żeby nie rozwalać rzeczy i poprosi kogoś o rytuał przypisania - Stwierdził Bill z uśmiechem portfel oraz klamkę Chrisa schował po kieszeniach a ciuchy zwinął w tobołek i nieporadnie nosił w rękach. W garażu - No stary! Zajebiaszczo się z tobą jeździ! Ok trochę mi ta pizza podjechała do gardła, ale genialna jazda mistrz kierownicy ucieka jak nic! To tu jest ten warsztat? Muszę wziąć od Godzili te części, co znalazłem na śmietniku i muszę jakiegoś motoru na bazę poszukać do odremontowania - Rozmarzył się. W Hotelu Młody wilkołak wszedł do hotelu i popytał się o kogoś, z kim mógłby porozmawiać o sprawach Pana Slada w momencie, gdy znajdzie kogoś kumatego powie - Dzień dobry my z Rozjemców, nie wiem czy warto tym głowę Panu Sladowi po prostu spotkałem ciekawską wampirzyce, która zadawała trochę za dużo pytań i chciałem się upewnić czy ma pozwolenie na pobyt - Wyjaśnił. |
Resztę drogi przebyli w ciszy. Nikt nie miał albo ochoty, albo pomysłu, albo odwagi na rozmowę. Marcus mieszkał nie najlepszej dzielnicy. Co prawda do Brooklyn’u z NYC się to nie umywało, a i samo Miami mogło się wstydzić za gorsze okolice, ale dalej tu limuzyn nie uświadczysz. Wejście na klatkę schodową znajdowało się pomiędzy monopolowym a zamkniętym, zabitym paździerzowymi płytami warsztatem elektronicznym. Wnętrze klatki też już dawno temu widziało czasy swojej świetności, odpadająca farba, pękający tynk, a przede wszystkim pełno wszelkiej maści napisów, od wyznań miłosnych przez zupełnie bez sensownych po zwykłe przekleństwa, czasem nawet zdarzał się jakiś wulgarny wierszyk. O dziwo w miarę nie uszkodzony zachował się stary naścienny telefon bardziej przypominający ten z budek niż domowy. Mieszkanie Fianny znajdowało się na drugim piętrze. Było małe i ciemne, i to nie tylko przez panującą porę dnia. Na środku salonu stara zielona kanapa, pełna plam, dziur po przypaleniach petami, walające się na niej jak i w około butelki, puszki po piwach i zwyklejszy napojach, pudła po fast food’ach, w jednym z nawet widać jakiś kawałek pizzy. Stary kineskopowy telewizor chodził na pustym kanale śnieżąc i hałasując. - Home sweet home. - mruknął bez przekonania. - Opłuczę się, przebiorę i się zbieramy. Gdy skończył się myć wyszedł z łazienki owinięty ręcznikiem. Mignął tylko w salonie po drodze do sypialni gdzie się przebrał. Założył na siebie krótkie jasne jeansy, biały bezrękawnik, na szyi łańcuszek, na prawym nadgarstku metalowa bransoletka, a na lewym zegarek oraz ćwiekowana pieściocha. W ręku miał już przygotowaną forsę dla Cass. - Trzymaj. Ja idę po piec i wiosło i już schodzę. Nowe Genesis Na miejscu był nawet z nie wielką obsuwą. Do klubu wszedł od zaplecza wnosząc swój sprzęt. Przywitał się z młodym barmanem który miał akurat przerwę, Jimmym. - Co to? Zajumałeś komuś furę? Znudziło ci się drylować na piechtę? - Tak, twojej starej, mówiła że miała dać go tobie, to się zlitowałem i Ją sobie wziąłem. Haha. - No nareszcie jesteś. Już myślałem że nie dojedziesz. - zjawił się zadyszany właściciel klubu - Jimmy, już za bar, koniec przerwy. - Jasne szefie. - padła szybka, po czym chłopak ruszył na salę - Palant - mruknął jeszcze cho na odchodne. - Luzuj porty. Spoko. Mówiłem że będę to będę. Jak widać niebo na łeb mi się nie spadło. - odezwał się wilk. - Ty, ty. Nie szarżuj tak bo ci obetnę z marży. - Śmiało, to więcej mnie tu nie zobaczysz. Jak myślisz, o ile spadną twoje obroty? Zresztą spoko - uniósł niby obronnie dłonie - Jestem, sprzęt jestem, sceny tylko potrzebuję. - Wchodzisz za 5min. - czerwony na twarzy odwrócił się udać w swoich interesach. - Zacznij się ruszać to nie będziesz się tak męczył. - powiedział cicho Marc na do widzenia. Sala była pełna, zarówno młodych kobiet jak i mężczyzn. Gdy wszedł wreszcie na scenę przywitało go głośne wycie i gwizdy. Wreszcie był w swoim żywiole. Zaczął powoli, spokojnie od ballady. Cała sala momentalnie ucichła. Nareszcie robił to w czym był naprawdę dobry. Oddał się muzyce. Wreszcie mógł o wszystkim zapomnieć, wszelkie troski, zwątpienia, problemy znikały, gdy grał. Nic się nie liczyło w tej chwili…. Już po pierwszych minutach wsłuchiwania się w grę Fianny można było stwierdził że jest niczym Stones’i w swych najlepszych latach, a ma dopiero 19lat. Potem Marcus postanowił się wyżyć. Zabrzmiało mocniejsze brzmienie, struny jęczały, basy dudniły. Wszyscy na sali świetnie się bawili, byli jakby w transie. Dziewczyny tańczyły, chłopaki próbowali je poderwać, a muzyka wciąż grała i grała. Koncert trwał koło 2h. Po wszystkim sala domagała się bisu, lecz młody muzyk nie zwracał na to uwagi. Stał chwilę w ciszy na scenie ze spuszczoną głową. W końcu odwrócił, zdjął gitarę, odpiął ją od pieca i wyszedł za kulisy. Sprawdził telefon czy może ktoś się nie odzywał, Chris z wyjaśnieniami (których by nawet nie przeczytał), Eilen z informacjami, czy Bill z Michaelem (na Cass nie liczył, miała ciężki wieczór). Ale takiej wiadomości się nie spodziewał. - Szlag mię zaraz kurwa trafi. Wyszedł na salę i skierował się do baru, akurat stała za nim Stacy. - Jak zwykle świetna gra. Cała sala świetnie się bawiła, ja też. - Dzięki. Nalej mi czystej. - Coś się stało? - Muszę się napić. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:31. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0