Konto usunięte | [Horror, 18+] Nawiedzony Dla osoby takiej jak Nicolle, która własną pasją próbowała płacić rachunki z lepszym, bądź gorszym skutkiem, ostatnie tygodnie były jak spełnienie jakiegoś najskrytszego snu. Pewnego październikowego, deszczowego dnia odezwał się do niej notariusz z kancelarii Fenris & Brothers i zawiadomił, że została dzidziczką majątku Connora Bradshaw'a. Kobieta z początku nawet nie skojarzyła, o kogo chodzi i dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie, że to jej dziadek od strony matki. Tym bardziej zdziwiła się, że zmarły starszy pan cokolwiek jej zapisał, skoro pamiętała go jak przez mgłę z wczesnego dzieciństwa, gdy wszystko było jeszcze poukładane i beztroskie. A przynajmniej takie się zdawało.
Gdy lata szczenięce minęły i weszła w wiek nastoletni, dziadek zapomniał o wnuczce, a i ona sama również nie garnęła się do tego, by utrzymywać z nim jakieś bliższe kontakty, bo z tego, co pamiętała, nie był to człowiek, z którym dało się wytrzymać na dłuższą metę. Nawet babcia nie wytrzymała, odchodząc od niego i wiążąc się z jakimś maklerem giełdowym, czy kimś takim. Nicolle miała generalnie neutralne odczucia w związku z jego śmiercią - był dla niej w zasadzie obcym człowiekiem, który być może na starość przypomniał sobie o wnuczce i postanowił uczynić jej życie nieco spokojniejszym, gdy już zejdzie z tego świata. Jedynie sposób, w jaki zmarł, wywoływał nieprzyjemne emocje - ponoć Connor spadł ze schodów i skręcił sobie kark. Notariusz, który spotkał się z kobietą, by odczytać testament i wręczyć odpowiednie dokumenty dziwił się okolicznościom nieszczęśliwego wypadku, gdyż Bradshaw był ponoć dziarskim siedemdziesięciolatkiem, który potrafił nawet pobiegać z rana po okolicznych lasach.
Nicolle nie zamierzała tego roztrząsać, bo i co by to zmieniło? Najważniejsze dla jej dalszego życia było to, że stała się dziedziczką dużego domu w okręgu leśnym Hiraethog, skąd miała godzinę drogi do przemysłowego miasta Wrexham i zaledwie kilkanaście minut do mniejszych miejscowości rozsianych po okolicy. Z tego, co opowiadał notariusz, dom stał głęboko w lesie, a dziadek kupił go dwadzieścia lat temu i wyremontował. Nie mogła się doczekać, aż go zobaczy i nawet jeśli trzeba by było coś w nim usprawnić, nie przejmowała się, gdyż stary Bradshaw oprócz domu przekazał jej wszystkie swoje oszczędności, a było tego niemało, bo okrągłe pięć milionów funtów. Cieszyła się, bo to oznaczało nowe życie, a zabezpieczenie finansowe pozwoli jej w spokoju skupić się nad karierą pisarki. W końcu będzie mogła skoncentrować się na ambitnych projektach, a nie pisać byle chałturnicze opowiastki urban romance, byleby tylko mieć za co zapłacić czynsz i co włożyć do garnka.
Zjechała swoim białym Mini Cooperem z drogi B5105 w wąską, leśną dróżkę przecinającą gęste lasy. Raz jeszcze zerknęła na nawigację, upewniając się, że podąża w odpowiednim kierunku. Dom leżał kilka mil wgłąb kompleksu leśnego Clocaenog, a pogoda tego listopadowego przedpołudnia nie rozpieszczała, dlatego Nicolle prowadziła wóz spokojnie i bez niepotrzebnego ryzyka. Od rana wiało, a ciężkie, grafitowe chmury zwiastowały rzęsistą ulewę i chyba tylko jeden Bóg wiedział, dlaczego jeszcze nie lunęło. Okolica tonęła w nieprzyjemnym półmroku, a im głębiej kobieta się zapuszczała, tym miała wrażenie, że las coraz bardziej gęstnieje. Zewsząd otaczały ją ponure sosny i świerki, a wyboista, ubita droga stała się bardziej zdradziecka - gdzieniegdzie przewężała się, odkrywając koleiny, w innych miejscach Nicolle musiała zwolnić, by przejechać przez całkiem spore dziury. Jak dziadek mógł tutaj mieszkać i dojeżdżać po zakupy do pobliskiego miasteczka? Chyba po prostu przyzwyczaił się przez te wszystkie lata.
Ze skupienia nad drogą wyrwał ją charakterystyczny dźwięk sms-a. Z plecaka leżącego na fotelu pasażera wygrzebała swojego iPhone'a i sprawdziła wiadomość. To była Martha, a Nicolle mimowolnie się uśmiechnęła.
Prowadząc jedną ręką, drugą skupiła się na szybkim odpisaniu. Zerkała to na wyświetlacz telefonu, to na drogę przed sobą. Będąc pod koniec pisania, kątem oka dostrzegła, jak przed maską samochodu przemyka jakiś kształt, jakby ogromny cień, który równie szybko zniknął między drzewami. W pierwszej chwili Nicolle miała wrażenie, że to jakieś zwierzę, więc przydusiła hamulec do podłogi, a że prawie wzięła zakręt, Cooperem zarzuciło, podskoczył na wyboju i ustawił się w poprzek wąskiej drogi. Kobieta przez chwilę siedziała lekko oszołomiona, zastanawiając się, co właśnie zaszło. Odpięła pas i wyszła na zewnątrz, by sprawdzić, czy z samochodem wszystko w porządku.
Przyjemne, rześkie powietrze uderzyło ją w nozdrza, gdy z walącym sercem przeszła dookoła Coopera i z ulgą stwierdziła, że nic złego mu się nie stało. Szumiący wysoko w koronach drzew przenikliwy wiatr niósł ze sobą pierwsze krople deszczu, które Nicolle poczuła na twarzy. Z zamiarem dalszej podróży otworzyła drzwi wozu i już miała wsiadać, gdy gdzieś od strony lasu usłyszała... kobiecy krzyk. Pisarka zamarła na moment, rozglądając się, jednak w najbliższej okolicy nikogo nie dostrzegła. Krzyk po chwili powtórzył się; tym razem dochodził jakby z dalszej odległości i niósł ze sobą paletę przeróżnych emocji - strach? Agresję? Zagubienie? Smutek? Ciężko było sprecyzować. Czyżby ktoś tam, w tej ponurej gęstwinie potrzebował pomocy?
Nicolle biła się z myślami, świdrując wzrokiem ścianę lasu. Deszcz i wiatr przybierały na sile, zwiastując rychłe oberwanie chmury.
Ostatnio edytowane przez Kenshi : 08-06-2017 o 13:34.
Powód: zmiana hostingu zdjęć.
|