10-04-2020, 17:18 | #51 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Buka, Efcia, Marrrt A po kilku chwilach… - A wiesz Evanson, ty to w sumie kutas jesteś - Operator granatnika zerknął na Da Silvę - Za przeproszeniem Ma’aam… bo ja w kolejce to kurna pistoletem łaskoczę Xeno, a ty masz zapasową, cholerną, automatyczną pukawkę na plecach! Normalnie pies ogrodnika... - Wyrzuty później, teraz nie ma na to czasu- ponagliła mężczyzn. Evanson parsknął w odpowiedzi. - Kto swoje nosi ten się nie prosi Deluca. - Sięgnął jednak za plecy i odpiął pukawkę, by podać ją Deluce - Tylko mi nie zgub, bo to własna. - Ta jes - Mruknął Marine, chowając ją w podobnym miejscu, z jakiego ją wyciągnął u siebie Evanson. Dwa korytarze dalej, Da Silva zaprowadziła obu mężczyzn do… ogrodu. To miał być skrót do Strefy Mieszkalnej A, i w sumie, nawet było miło. W końcu brak tej ciasnoty korytarzy, przytłaczającej z każdej strony konstrukcji betonu i stali, a za to zielono i swojsko. Ogród łechtał oczy miłą zielenią. Dobrze naświetlony nie obfitował też w zakamarki gdzie mogłoby się przyczaić w bezruchu czarne cielsko ksenomorfa idealnie wpasowujące się barwą w orurowania innych instalacji budowlanych. Rzeczywiście można było odetchnąć i mieć nadzieję na bezpieczne przejście. Co Arc wyraził zerwaniem jabłka z mijanego drzewka i wgryzieniem się w nie z satysfakcjonującym chrupnięciem. - To kogo szukamy? Spytał znów zbliżając się do da Silvy i zostawiając z tyłu Delukę. Spojrzeniem cały czas omiatał otoczenie. W pierwszym odruchu Veronica obrzuciła badawczym spojrzeniem mężczyznę. Wszak zadał to pytanie tak bezpośrednio, że prawie bezczelnie. I może ta bezpośredniość i śmiałość ujęła ją w pewien sposób. - Nikogo nie szukamy. Idziemy do części mieszkalnej. Do mojego apartamentu. Powinien tam być mój mąż - nie było sensu okłamywać kogoś kto zgłosi się na ochotnika. Marine pokiwał głową i przez parę sekund milczał, aby odezwać się znowu. - Wspólnie z mężem budowała pani tę kolonię od zera? Ton pytań żołnierza mimo ich prostoty nie był wścibski. Zdawał się swobodny ze zwyczajnym dla poznawania kogoś zainteresowaniem. - Można tak powiedzieć - odpowiedziała. - Chociaż nie od zera. Urodziłam się tu. - Czyli dom… - stwierdził i po chwili zaśmiał się nieoczekiwanie - Przepraszam… Wyobraziłem sobie panią wspinającą się za małego po tych drzewach. - Wtedy ich tu nie było - odparła zatrzymując wzrok na omawianych drzewach. - Co więc w oddalonej o tygodnie lotu od reszty świata, pozbawionej drzew kolonii, porabiała w wolnym czasie przyszła pani dyrektor? - Marine skończywszy jabłko odrzucił ogryzek w zarośla. - To co wszystkie dzieci w takich miejsca - odpowiedziała starając się nie patrzeć na to co mężczyzna zrobił przed chwilą. - Było całe mnóstwo innych rozrywek, jeżeli oczywiście był na to czas. Przecież mieliśmy normalną szkołę i inne dodatkowe zajęcia. A pan gdzie się wychował? - Najpierw - zamyślił się - W obozie dla przesiedleńców. Potem czas jakiś gdzie popadnie. W końcu w akademii korpusu. - W jakim wieku trafił pan do akademii? - Zapytała. - Kiedy się zgłosiłem miałem 15 lat - Odparł po czym dodał tonem wyjaśnienia - Minimalny wiek był wtedy opuszczony. Uzupełniali braki po wojnie o Ziemię. - Korpus proponował lepsze warunki niż kolonie, które potrzebowały siły roboczej - było to bardziej stwierdzenie niż zapytanie. - Zabrzmiało… jakby znała pani te warunki z pozycji siły roboczej? - Raczej jak slogan, którym Korpus karmi wszystkich. - HUA - odparł wesoło choć nie bez przekąsu. - I nigdy pan nie myślał o zmianie pracy? - Wiele razy - przyznał - To już przetarty szlak zresztą. Najpierw parę lat doświadczenia w Korpusie. Potem bezpieczniejsza i bardziej dochodowa posada w ochronie, którejś korporacji. Ale… Nie ma pani czasem wrażenia, że nikt nie wykona pani roboty lepiej niż pani? - Nieustannie - odparła z przekąsem. - I dlatego tu jestem. - Dla pracy? - zdziwił się. - Jeżeli kolonia nie zostanie uratowana, to będę musiała poszukać innej pracy. Można zatem powiedzieć, że dla pracy - odparła całkiem poważnie. - Można - potwierdził tym razem bez cienia wesołości - Uratujmy ją zatem. Nie sprecyzował, czy chodzi o jej pracę czy kolonię. - Mówi to pan każdej kolonistce? - W tonie Veronici dało się wyczuć żartobliwą nutę.- Czy raczej, wy Marines mówicie to każdej kolonistce? - Nie - parsknął - Tylko tym, które uparły mi się w tym pomóc. A działa? - Jak najbardziej - odparła z trudem powstrzymując śmiech. - A skoro to ja udzielam pomocy,to mogę i wdzięczności oczekiwać. - Trudno zaprzeczyć tej logice - przyznał - Z wdzięczności proponuję więc drinka po powrocie na Goliatha. -To jest tam alkohol? - Dyrektor da Silva wydawała się autentycznie zdziwiona. Czym rozbawiła Evansona. - To pytanie służbowe, czy prywatne? - Jeżeli mówimy o drinku po powrocie, to jest to prywatna rozmowa. - Jasne że jest. Chyba tak jak w każdym gabinecie dyrektora, prawda? - Nie jesteśmy w gabinecie - da Silva spojrzała na Evansona. - Tam coś mocniejszego jest zawsze. - Wygląda więc na to - westchnął smartgunner -, że przychodzą czasem takie momenty kiedy praca marine od pracy dyrektora niczym się nie różni. W odpowiedzi Veronica zaśmiała się głośno, po czym dodała: - Czyżby marines też czasami objali się? - W jej głosie dominowało rozbawieniem. - Między misjami? Niemal wyłącznie. Ale wie pani jak to obijanie cholernie męczy… - pokręcił głową. - Już pan wspominał, że to niezwykle nudne. Ale spokojnie to nie są wakacje. Na tej planecie rozrywki będzie miał pan pod dostatkiem. - Potraktuję to jak prywatną obietnicę. - Ależ bardzo proszę - da Silva odparła z uśmiechem. Da Silva nagle zatrzymała się jak wryta. Pięć metrów tuż przed nimi, odrobinę na prawo, na trawie ogrodu, stały sobie jakby nic, jaja Xenomorfów. Dwa.. cztery… sześć. Wyglądały jednak na otwarte, a więc już bez Facehuggerów w środku? Deluca demonstracyjnie przeładował granatnik, i zwrócił lufę “Betty” w kierunku jaj. - Bez miotacza nie da się zrobić pieczonych jaj ksenomorfów - pani dyrektor usiłowała dowcipem rozładować napięcie. Szło jej raczej kiepsko. - Nie - syknął Evanson zatrzymując Delukę. Żarty w takich sytuacjach słabo do niego przemawiały i nie ciągnął dowcipu. Nawet jeśli istotnie miotacz by się tu bardziej przydał. - Po cichu. Przy ścianie. Da Silva oko na przód. Deluka pilnuj góry. Najwyraźniej kapral odebrał rekrutację całkiem poważnie. Gdyby jednak pani dyrektor zdecydowała się obejrzeć na niego z oburzeniem zobaczyłaby cień nie do końca szczerze przepraszającego uśmiechu. Sam zamierzał pilnować ogrodu. Pani dyrektor wzruszyła niewidocznie ramionami na fakt braku zrozumienia żartu. I zgodnie z zaleceniem kaprala ustawiła się plecami do ściany. Rozglądanie się za czymś czego nie było widać nie należało do łatwych zadań. Jednak od tego zależało ich/jej życie i Veronica robiła co mogła, żeby cało przeszli przez ogród, który wcześniej był oazą spokoju i odpoczynku.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 17-04-2020 o 22:52. |
14-04-2020, 19:13 | #52 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Czas misji 01:19:33 Czas lokalny 16:41:58 korytarze Strefy Mieszkalnej D Sing zbliżył się do wrót z wybijaną w nich dziurą przez Xenomorfy, po czym wrzucił tam granat… a z dziury wystrzelił ogon Xeno, który następnie skierował się w bok, i bezbłędnie zaatakował Marine pchnięciem ostrym końcem w okolice żeber. Jakim kurde cudem, te cholerne bestie, potrafiły wykryć kogoś przez niewielką dziurę w drzwiach, i zadać celny cios?? Granat za wrotami eksplodował, a wystający z nich ogon zadrżał, po czym zwiotczał, zwisając teraz z owej dziury… złorzeczący Snajper, z krwawiącym bokiem wycofał się o kilka kroków. Ogon martwego Xenomorfa z kolei zniknął w dziurze, a po chwili rozległo się ponowne walenie we wrota. Bestie nie ustępowały. - Jezu Sing! Zabieraj się stamtąd! - Krzyknęła McNeel, po czym wraz z Dawsonem ponownie otworzyli ogień, choć strzelali jedynie krótkimi seriami, starając się znowu trafić coś przez wybijaną dziurę. ~ “Płonąca” Nicky poczęstowała nadbiegające Xeno ogniem ze swojego miotacza, co wywołało piski kilku z nich, jednak sukinkoty nadal żyły. Co prawda przypalone, a nawet wciąż płonące, rzucające się szaleńczo, by zdusić na sobie ogień, jednak żyły. Stojący obok niej Francis i Pits, otworzyli ogień ze swoich karabinów, waląc w nadciągające korytarzem bestie, efekty były jednak mizerne… nie padł ani jeden z Xeno. - Fuck! - Krzyknął widzący wszystko Salas, po czym podbiegł do panelu kontrolnego wrót, i trzasnął w przycisk, zamykając je. Na ile kolejna przeszkoda na drodze ku Marines powstrzyma te gnidy? Minutę? Dwie? - Przebiły się!!!! - Ryknęła Richards, po czym wraz z Bowens i Ehostem, zaczęli ostrzał pełną parą do pojawiających się w korytarzu Xeno. Pluton był otoczony z trzech stron przez wroga, a sam wróg był już w polu widzenia. Wszelkie karabiny, czy i miotacze ognia, nie dawały rady twardym bestiom. Nie, gdy oddział był rozproszony, i miał mniejszą siłę ognia. Nie, gdy pieprzone Xeno atakowały takimi gromadami… CHD od JJ pokazał w końcu 100% download. - Ferris! Bierz tą dziewczynę! - Porucznik Hawkes wskazał na nieprzytomną nastolatkę leżącą blisko niego - Musimy się wycofać! - Jest tylko jedna droga! - Sierżant Reynolds wskazał drzwi, którymi przed chwilą chciał właśnie zwiać Sanitariusz. - Ruszaj! - Odpowiedział dowódca Bravo - ”Silver” za nimi! - Dodał porucznik. - Sing! Do mnie! - Krzyknął więc podoficer, a gdy Snajper był obok, otworzyli wrota, by uciekać korytarzem. Na ślepo, bez wsparcia Motion Trackera, operatorzy byli bowiem zajęci ostrzałem. Inaczej się nie dało. Na szczęście, w korytarzu niczego nie było… - Go! Go! Go! *** Marines systematycznie ewakuowali się jedyną możliwą drogą ucieczki - nowym korytarzem - cofając się w miarę zorganizowanym składzie… a Hawkes się ociągał. Przepuszczał i ponaglał swych ludzi, sporo ryzykując, a widzący to Sierżant, również cofnął się z korytarza do porucznika. - Ktoś z mapą i MT jest potrzebny na przodzie! - Krzyknął Reynolds. - McNeel i Dawson, wycofywać się! - Porucznik wydał rozkaz, po czym odpowiedział podoficerowi - Już idę! Jako przedostatni, opuścili swoje pozycje Pits, Francis i Sanders, a za nimi Bowens, Richards i Ehost, z Xeno depczącymi im już po piętach. - Jak przejdą, zamykać te wrota! - Ryknął Hawkes, w końcu biegnąc i za resztą oddziału. W feralnym korytarzu została już więc trójka Marines, szybko się cofająca, i waląca do cholernych bestii… i wtedy stało się. Świat zwolnił do pojedynczego oddechu. Wrota rozwalane przez Xenomorfy, z powiększaną w nich dziurą, w którą wcześniej Sing wrzucił granat, puściły. Ehost wyminął Reynoldsa czekającego przy panelu, i znalazł się w nowym korytarzu, została już tylko Bowens i Richards, wciąż walące do wrogów z rozgrzanych luf. Sarah kątem oka zauważyła ruch za sobą. Było jednak już w sumie za późno. Odepchnęła Naomi w bok, w kierunku Reynoldsa, który właśnie ostrzegawczo się wydzierał, unosząc lufę karabinu ku celowi. Na drodze ostrzału była jednak właśnie Sarah. Ogon Xenomorfa przebił plecy dziewczyny, wychodząc brzuchem. Wśród wrzasku trafionej, trysnęła krew, i nie tylko krew, zarówno z rany, jak i jej ust. Potężne pchnięcie przebiło ją brutalnie na wylot. Naomi również krzyczała, krzyczała z rozpaczy. Sierżant Reynolds chwycił błyskawicznie Sarah za rękę, po czym pociągnął ją ku sobie, zdzierając z ogona Xeno, a operatorka Smart Gun wystrzeliła ku wrogowi. Ktoś walnął w przycisk panelu wrót, i te zamknęły się tuż przed kilkoma nadciągającymi bestiami. …. - Proszę nie, proszę nie - Powtarzała Naomi, klęcząc przy Sarah, drżącą dłonią wycierając jej bladą buzię, zabrudzoną krwią i wymiocinami. Nadbiegała już Holon z apteczką. Xenomorfy waliły we wrota tuż obok. - Sarah nie... - Po policzkach Naomi spłynęły łzy, gdy tak klęczała przy umierającej przyjaciółce. Ciężki oddech. Ciężki oddech. Wystraszone spojrzenie. Poruszające się niemo usta. I wszystko ustało. Sarah zwiotczała, znieruchomiała. Była martwa. Holon nie mogła zrobić nic. Martwe oczy dziewczyny wpatrywały się w sufit. Xenomorfy wyginały i niszczyły kolejne drzwi, tuż obok nich. Reszta plutonu oddalała się korytarzem… choć ociągali się. Wielu widziało, co się stało. - Naomi musimy iść - Powiedział Reynolds, wyjątkowo spokojnym tonem - Musimy iść… weźmiemy ją ze sobą... Richard spojrzała na sierżanta nienawistnym wzrokiem, po czym delikatnie przymknęła powieki Sarah. - Skurwysyny - Szepnęła - Skurwysyny… skurwysyny... - Reynolds podniósł ją z ziemi, spojrzeli sobie w twarz, i zmierzyli się wzrokiem. - Musimy iść. Weźmiemy ją ze sobą - Powtórzył sierżant i kiwnął dłonią w bok, przywołując… kogokolwiek. Przyszedł Francis i Ehost, pochwycili martwą Bowens za szelki osprzętu w okolicach ramion, po czym zaczęli ją ciągnąć korytarzem, zostawiając spory ślad krwi na podłodze. Innego sposobu na przemieszczanie dziewczyny chwilowo nie było. - JJ do mnie! - Warknął sierżant, wśród wciąż rozbijanych o dwa kroki dalej wrót - Zakładaj ładunki na ścianach, tu, tu, i tu. Richards i ja osłaniamy. Musimy stąd szybko spadać! Tymczasem, na przodzie plutonu Bravo, po dotarciu, i pokonaniu kolejnych wrót, porucznik Hawkes stanął przed dylematem, gdzie iść dalej. Według mapy, jaką miał na swoim Inteligence Unit, byli o korytarz od środkowego peronu kolejki nr.1 skąd mogli dostać się do Centrum Dowodzenia. No chyba, żeby odbić w lewo, do schronu przy biurach zarządu, albo iść dalej prosto w kierunku Strefy Mieszkalnej C… tylko w sumie po co? Strefa Mieszkalna A Po nerwowym, choć pozbawionym na szczęście przykrych niespodzianek przejściu przez ogrody, da Silva i dwóch jej towarzyszących Marines, znaleźli się w końcu niemal u celu swojej małej wyprawy. Schodami do góry, schodami do góry, schodami do góry… ostrożnie i powoli, wśród cichego, negatywnego sygnału Motion Tracker, na trzeci poziom kondygnacji. A wszędzie to samo. Pustki, cisza, śmieci, czasem porozrzucane narzędzia, ślady kwasu Xeno w postaci niewielkich, wypalonych dziur w podłogach czy ścianach, czasem ślady ich pazurów, i krew. Ludzka krew. Z reguły jedynie parę kropli, na podłodze, na ścianie, na suficie, czasem rozprysk, jakby po ciosie, gdy posoka chlusnęła na jakąś powierzchnię. Veronica wzdrygnęła się, a jej serce powoli przyspieszało, im bliżej była swojej kwatery mieszkalnej. I w końcu dotarli. A dłonie kobiety były już tak spocone, iż przekazała MT Deluce… wstukała kod przy panelu drzwi, po czym weszli do środka. W apartamencie panował półmrok. Załączone było jedynie minimalne oświetlenie, a wszelkie solidne, metalowe rolety na zewnątrz okien, opuszczone. - Wwwwitam ppppanią - Android "Marcus" odszedł od biurka z komputerem w ogromnym pokoju dziennym, po czym stanął o dwa metry przed panią dyrektor. A Marines celowali w niego z broni. Na żywo MX5 prezentował się jeszcze gorzej, niż podczas video-rozmowy. Zdecydowanie oberwał kwasem Xenomorfów. - Dobrzrzrzsze paaaaanią widzdzieć całą i zdrrrrrową… - Zaczął wielce kulturalnie, jednak da Silva ukróciła owe powitania i wymiany uprzejmości. Chciała wiedzieć, gdzie jej mąż. Był w sypialni. Ledwie otwarto drzwi owego pomieszczenia, w nosy zebranych wdarł się zapach śmierci. Fetor krwi, stęchlizny, potu, odchodów… Gordon leżał w dużym łożu, przykryty po szyję. Spora część pościeli miała niemal już czarne plamy. Veronice zrobiło się słabo. Centrum Dowodzenia - Pluton… ma... problemy... - Wycharczała Winters, wpatrując się w monitory, na których oddział Bravo biegał i strzelał do Xenomorfów w korytarzach Strefy Mieszkalnej D. Poruszyło to i Kovalskiego, który po przyspawaniu płyty do kanału wentylacyjnego w ścianie, przydrepatł obok kapral, i również wpatrywał się w ekrany. - Możemy coś zrobić? - Spytał. - Nie… wiem... - Odpowiedziała Winters, spoglądając na Agnes - Może...my? ~ Po minucie czasu to jednak nie miało już znaczenia. Nagle zgasły wszystkie światła, i uległy wyłączeniu wszelkie komputery, ekrany i konsole. Zapadły ciemności. - Co jest kurwa? - Wymsknęło się Kovalskiemu, a oboje Marines odpalili swoje lampy na pancerzach. Po chwili zapaliło się oświetlenie awaryjne... i tylko ono. [MEDIA][/MEDIA] *** Komentarze jeszcze dzisiaj
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
20-04-2020, 22:50 | #53 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
21-04-2020, 06:34 | #54 |
Reputacja: 1 |
|
21-04-2020, 18:40 | #55 |
Reputacja: 1 | Smartgunner lufą skinął na androida. - Podaj swój stan i uszkodzenia. W obecnej sytuacji marine interesowało na ile sztuczniak może im się jeszcze przydać. - Masz nową wytyczną. Ochrona pani da Silva - powiedział marine usłyszawszy w jakim stanie znajduje się syntetyk. Nie miał pojęcia o programowaniu, ale liczył że polecenie głosowe wystarczy - Ruszamy do centrum dowodzenia. - Tu i tak nie mamy czego szukać - Veronica wtrąciła się. - Zupełnie niczego- dodała już cicho zabierając z barku butelkę. - Jakkkie sąąoom terraz mojee wytyczczne? - Spytał nagle da Silvę android. - Pan Evanson już ci to wyjaśnił.- opowiedziała pani dyrektor. - Nie ppposiada oon auuutoryzzacji - Odparł bezczelnie Marcus… a w tym czasie Deluca zwinął z barku i flaszkę dla siebie. - Pan da Silva nie żyje. Twoim obowiązkiem jest teraz ochrona mojej osoby - opowiedziała spokojnie Veronica. - A pan, panie Deluca, niech weźmie więcej, dla kolegów. Im też się należy - zwróciła się żołnierza. - Wezwać posiłki Deluca? - zapytał poważnie Evanson. Zawsze uważał, że najgorszym na stypach jest nastrój, którego nikt nie ośmiela się ruszać - Czy sam dasz radę? - Porucznik i tak nie pozwoli, sierżant też nie… - Grenadier odkręcił whiskacza, wzruszając ramionami, po czym porządnie golnął alkoholu. W końcu wyciągnął butelkę do Arca - Pieprz się - Dodał szczerząc zęby. Evanson przejął flaszkę i również łyknął. A następnie przekazał ją dalej… pani dyrektor. Veronica wzniosła niemy toast i pociągnęła z niej. - To drinka chyba mamy już za sobą- powiedziała do Arca podając butelkę szeregowemu. - Przykro mi psze pani… - odparł smartgunner spoglądając na panią dyrektor w oczekiwaniu na swoją kolejkę - Ale mam szczerą nadzieję, że nie. - Po jeszcze jednym i starczy, bo potem nam tu pani dyrektor jeszcze spłynie, a to raczej w tej chwili niewskazane? - Deluca z perfidnym uśmieszkiem mrugnął do Veronici. - Wzruszający jest ten wyraz troski z pańskiej strony - da Silva spojrzała znudzonym wzrokiem na szeregowego. - Naprawdę wzruszający - mówiąc to wzięła kolejny łyk i nie oddała już butelki. Zachęcając ją zwróciła się do kaprala - Jeżeli przeżyjemy, to może być nawet nie jeden. Evanson uśmiechnął się słysząc warunek. - Ja zajmę się więc częścią “jeżeli”. A pani dopilnuje, by nie zabrakło tych “nie jeden”. To pewnie podchodzi pod jakąś umową konsorcjum. Veronica pokiwała głową, nawet rozbawiona uporem żołnierza. - Idziemy - zarządziła głosem nie znoszący sprzeciwu, ni pozostawiającym pola do dyskusji . - Do reaktora. Pan, panie Evansona poinformuje swoją przełożoną o tym. Niech ona powie Agnes. I niech Agnes spróbuje ustalić co się dzieje. Smargunner spojrzał na nią jakby upewniając się, że się nie przesłyszał. - Pani chyba jednak na te drinki nie ma ochoty. Ja rozumiem, że mamy 2 setki pocisków do M56, z 15 granatów, drugie tyle do broni małego kalibru, zepsutego androida i dwie flaszki whiskey, ale coś jednak może pójść nie tak - Evanson zaśmiał się krótko, ale zaraz spoważniał i stuknął w komunikator łącząc się z Winters- Potwierdzam? To zdaje się było pytanie do Weroniki. - Mam cholerną ochotę na tego drinka. I żadnej, żeby to była kolejna stypa - Veronica powiedziała to z pełnym zacięciem w głosie. Wyraz determinacji widoczny był i na jej twarzy. - Proszę zrobić, to co powiedziałam. Mężczyzna skinął głową i poinformował załogę Centrum o nowym planie...i dostał odpowiedź jakiej się nie spodziewał. Albo w sumie tak? Pani dyrektor słuchała przez dłuższą chwilę tego co mówi kapral. A im dłużej słuchała, tym mniej jej się to podobało. W końcu zaczepiła Evansona stukając w jego ramię. - Pan to da- powiedziała wyciągając rękę w jego kierunku. Marine spojrzał na nią zatrzymując się w pół wypowiedzi. Na jego twarzy mieszała się mieszanina zdziwienia i zniecierpliwienia. Ostatecznie zdjął z hełmu komunikator i podał go Veronice. Pani dyrektor nawet nie założyła hełmu. Kilka razy dmuchnęła w mikrofon. -Nic nie słyszę.- Zaczęła mówić do mikrofonu patrząc się z niewinną miną na kaprala - Odezwę się gdy będziemy na miejscu - jeszcze ze dwa razy stuknęła palcem w mikrofon. - Zarobiłby pan to?- Zapytała oddając hełm żołnierzowi. Evanson patrzył na nią przez chwilę poważnie po czym przejął komunikator. - Nie - odparł pokręciwszy głową - Winters po prostu stara się robić swoje. Tylko nie ma racji. Ale cieszę się, że się z nią pani nie kłóciła. Da Silva pokiwała głową, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Pan też stara się robić swoje. Nawet jeżeli nie zgadza się pan z tym. To bardzo pożądana cecha u pracownika. Smartgunner spojrzał na nią jakoś dziwnie. Zaśmiał się i pokręcił głową. - I kto tu mówi sloganami? Nie pani dyrektor. Tu nie ma niczego z czym bym się nie zgadzał. Bezpieczniej dla plutonu jest by do reaktora poszedł mały zwiad niż ładować tam wszystkich od razu. Bezpieczniej i...- Wzruszył ramionami nie dokańczając, że i mniejsza strata. - Nie? - Popatrzyła rozbawiona i zaintrygowana na kaprala. - Zresztą nie ważne. co panu grozi za niewykonanie polecenia przełożonego? - Porucznik kazał panią ochraniać. - odparł smartgunner - Jakoś się wyłgam. Albo będę sprawdzał, czy pani korporacja nie prowadzi rekrutacji. - Jak już mówiłam, stara się pan robić swoje. Nawet jeżeli nie zgadza się pan z tym. Cenimy takich ludzi - powiedziała. - Dziękuję - kapral stanął przy drzwiach wyjściowych i sięgnął po dźwignię do manualnego otwierania - Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Jak już mówiłem, lubię to co robię. - Trudno - da Silva zrobiła przesadnie zmartwioną minę. - Jednak i ja mam nadzieję, że jak najwięcej pracowników kolonii przeżyje i wróci do swoich zajęć.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 24-04-2020 o 19:52. |
23-04-2020, 22:17 | #56 |
Administrator Reputacja: 1 | Billy zaklął, gdy Xeno rozwalił mu bok, na szczęście nie wypruwając mu przy okazji bebechów. To, że przeciwnik zdechł chwilę później stanowiło niewielką pociechę. Ale nie było czasu na dalsze przeklinanie czy użalanie się nad sobą. Jeden granat nie poradził sobie z paroma zajadłymi Xeno i, co było widać, nie zniechęcił ich do ataku. A przecież to nie był jedyny problem, jako że w innych korytarzach czaiły się kolejne potwory i oblizywały się na myśl o smacznych Marines, którzy na własne życzenie wpadły im w łapska. Zdaniem Billy'ego nie należało trwać, jak idioci, na straconej pozycji, tylko wziąć dupę w troki i, ostrzeliwując się, wycofać na pozycję lepiej się nadającą do obrony. Na przykład do korytarza, przy wejściu do którego stał Ferris. Mądry człowiek, przynajmniej z pewnego punktu widzenia. Ale nie można było, bo ktoś tam się grzebał, usiłując ściągnąć jakieś dane. Najwyraźniej różni ludzie mieli różne priorytety. No i stało się to, co musiało się stać, bo Xeno były zajadłe, nie bały się śmierci i za nic miały kule i pancerne drzwi. A gdy nawała ognia nie starczyła... Billy ponownie zaklął, jeszcze ostrzej niż poprzednio, tym razem powód był znacznie poważniejszy, a przekleństwa poparte zostały paroma posłanymi w kierunku Xeno kulami... co i tak nie zmieniło sytuacji, bo życia Sarah nic już przywrócić nie mogło. Nie można też było strzelić w mordę ani JJ, ani porucznikowi. A szkoda, bo to oni odpowiadali za śmierć kolejnego członka Bravo. - Silver, poświęcisz mi pół minuty? - spytał Billy, który wolał, by jego ranę opatrzył fachowiec, niż - na przykład - by musiał zrobić to sam. - Jasne - Odpowiedziała nieco pobladła Lekarka, a gdy była już przy Singu, i zauważyła odrobinę krwi na boku mężczyzny, zmarszczyła brewki. - Jesteś ranny?? - Ruch jej dłoni już powędrował w kierunku apteczki… - Troszkę mnie dziabnął, przyjemniaczek - odparł zagadnięty. - A że krew się trudno zmywa, to kawałek plastra by się przydał. Silver pokiwała głową, po czym zajęła się na szybko opatrzeniem rany Snajpera. Tu przytrzymać, tam popsikać, trochę zapiekło, trochę jakby zrobiło się gorąco, a po chwili dosyć duży, samoprzylepny opatrunek i gotowe. To naprawdę było 30 sekund. - Przeżyjesz - Holon wysiliła się na uśmiech. - Pod taką opieką z pewnością mi się uda. - Jego uśmiech był z pewnością bardziej szczery. - A teraz bierzemy nogi za pas - powiedział, po czym gestem zachęcił lekarkę do jak najszybszego zrealizowania tych słów.[/i] - Będzie dobrze? - Spytała jeszcze, odwracając się w sumie już w kierunku, dokąd mieli dalej uciekać. - Całkowicie. Za nami już nie pójdą - zapewnił ją Billy, bowiem sądził, że to pytanie dotyczy bardziej Xenomorfów niż jego zdrowia. |
24-04-2020, 09:58 | #57 |
Reputacja: 1 | Scenka we współpracy z resztą ekipy Strzały snajpera, syk miotaczy ognia, serie z karabinów… To co rozgrywało się nieopodal Jacoba było koszmarem nawet dla doświadczonego trepa. Krzyki żołnierzy wkomponowały się w nieprzyjemną kanonadę dopełniając obrazu zniszczenia. JJ nie był w stanie się skupić na niczym dopóki jego CHD nie zakomunikował zakończenia pobierania. Kiedy tak się stało technik odpiął urządzenie od sieci zabezpieczając dane na dysku twardym. Kapral Jones musiał ratować życie skupiając się aby nie paść ofiarą jakiegoś zasadzonego w ciemności Xenomorfa. Odwrót Marines był szybki i zorganizowany. JJ nie wyobrażał sobie, że mogli zrobić to dużo lepiej w tak „gorącym” otoczeniu. Musieli znaleźć złoty środek między ostrożnością i szybkością reakcji co nie należało do czynności łatwych. Niby każdy z nich mógł lada moment zginąć, ale na śmierć przyjaciela nie szło się przygotować. W jednym momencie uśmiechnięta Bowens żuła gumę, a w drugim walczyła o każdy kolejny oddech. JJ wiedział, że takiej rany nie dało się załatać. Chciałby aby operatorka MT uniknęła tego ogona i ten trafił w ścianę korytarza jednak było to niemożliwe. Richards, która była najbliższą przyjaciółką Bowens nie mogła się pogodzić z jej śmiercią. Cokolwiek by nie powiedzieć o Sarah pokazała dyscyplinę, oddanie i charakter oddając życie za swój oddział i kolonistów. Jacob nigdy jej tego nie zapomni mając równocześnie nadzieję, że nikt więcej nie zginie… JJ przywołany przez sierżanta szybko załapał o co chodzi. Technik poza zamiłowaniem do wszelkiej technologii robił w oddziale za “człowieka demolkę”. Kapral Jones nie potrzebował analizy aby zabrać się za montaż materiałów wybuchowych. Wskazane przez przełożonego miejsca musiał wstępnie zweryfikować. Nie chciał marnować materiału. Zamierzał zamontować zabawki w miejscach, z których wyrządzą przeciwnikowi najwięcej szkód. Xeno to były twarde bydlaki, ale w starciu z ekstremalnie wysoką temperaturą powinny przyjemnie się roztopić. Albo rozczłonkować w zależności od położenia. Tak czy inaczej JJ uwijał się jak w ukropie i na szczęście niczego nie spartolił. Umieszczenie ładunków gdzie trzeba, to jedna sprawa, ale uzbrojenie ich i podłączenie detonatorów to już inna. No ale jak to gadają saperzy z durnym uśmieszkiem "jak się pomylę, to to już nie mój problem". Wszystko jednak zostało wykonane cacy, nawet wśród walenia i systematycznego wybrzuszania wrót o parę metrów obok. Xenomorfy chciały ich dopaść, oj tak… JJ nie miał zamiaru dłużej debatować nad ładunkami. Jego zdaniem robota była wykonana dobrze. Miał nadzieję, że odbiorcy będą dosłownie “rozwaleni” efektem działania jego zabawek. Już kończył zakładać i uzbrajać ostatni ładunek w korytarzu, sierżant Reynolds i Richards z M56 go osłaniali, a ostatni Marines przeszli w dalszą część kompleksu, niemal już opuszczając Strefę Mieszkalną D, gdy… Sing zauważył kątem oka, jak spory kawałek podłogi w korytarzu zostaje zniszczony, a z dziury w owej podłodze wystawia łeb Xenomorf, zwrócony w kierunku niczego nie świadomej trójki ostatnich z oddziału Bravo. - Wyłazi z podłogi! - krzyknął Sing, unosząc karabin. - Spierdalać pod ściany! - dodał, biorąc na cel łeb nieproszonego gościa. I strzelił, gdy tylko Reynolds zrobił to, o co go "poproszono". Kapral Jones nie miał zamiaru przerywać pracy. Xeno to nie był byle jaki problem, ale skoro pojawił się jeden to w dziurze powstałej w podłodze mogło ich zaraz być więcej. JJ niewiele by zdziałał przerywając instalację, ale robiąc to mógł ryzykować brak dostatecznie silnej eksplozji aby publika została dostatecznie mocno “rozerwana”. Dlatego też saper kontynuował jedynie mentalnie trzymając kciuki za snajpera i pozostałych. Krzyk ostrzegawczy Singa, Xenomorf wystawiający łeb z podłogi, strzał ze snajperki. Wszystko rozegrało się praktycznie w ciągu sekundy. Ale Xenomorfy to twarde skurwysyny. Bestia błyskawicznie wyskoczyła z dziury, i zamiast zarobić kulkę w łeb, dostała w plecy. Po chwili Sing poprawił więc raz jeszcze, ale i tym razem nie zabił przeciwnika! A ten skoczył ku JJ, i zadał cios pazurzastą łapą, na szczęście niecelny. Ale czy Jacob mógł mówić naprawdę o jakimkolwiek szczęściu, gdy stał teraz oko w oko z grubo ponad dwumetrową, syczącą groźnie maszynką do zabijania? A jakby tego było mało, z dziury w podłodze wychylił się kolejny, ciemny, podłużny łeb. Holon zachłysnęła się powietrzem ze strachu, gdy kolejny Xeno zdawał się spoglądać prosto na nią i na Singa… - Uciekaj... - syknął Billy, jako że w tym momencie medyczka była dla niego kulą u nogi a nie pomocą. A że doszedł do wniosku, że o skórę JJ mogą zadbać Reynolds i Richards, on musi zadbać o siebie. Dlatego też wziął na cel kolejnego Xeno i strzelił, a potem po raz drugi. Kapral Jones cieszył się z zakończonego montażu swoich zabawek na chwilę przed tym jak wyrosła przed nim potężna poczwara. JJ nie miał jeszcze okazji walczyć z Xeno oko w oko i szczerze nie poleciłby tego nikomu. Pewnie znalazłby się w oddziale gość uważający, że technik popuści w przydziałową bieliznę i zejdzie na zawał, ale… Jacob nie tylko był magistrem inżynierem, ale też żołnierzem. Nie posiadał co prawda tak wąskiej specjalizacji jak szturmowcy, ale swoje umiał i zamierzał to wykorzystać. Marines cofnął się do tyłu sięgając po swój karabin. Chciał zrobić sobie nieco miejsca i wywalić do potwora z największego kalibru jaki posiadał. Miał co prawda też granaty, ale korzystanie z nich w walce bezpośredniej byłoby raczej mało rozsądne. - Żryj to... - powiedział Jacob wcielając swój plan w życie. Miał tylko nadzieję, że nie da ciała z wykonaniem. |
24-04-2020, 19:49 | #58 |
Reputacja: 1 | -Ehost, McNeel… za mną. Hirakawa prowadź wszystkich w kierunku bunkra dla vipów. Bez pośpiechu. Ostatnie czego nam potrzeba to paniki lub wpadnięcia w zasadzkę. Poza tym planuję was dogonić.- sam ruszył w kierunku żołnierzy, którzy zostali w tyle wraz z lekarką. A zauważysz rozwój sytuacji strzelając wraz z McNeel do potwora który wylazł z dziury (gdy już się znalazły w zasięgu jego karabinu), miotacz ognia Ehosta musiał poczekać na swoją kolej, aż inne Xeno znajdzie się w jego zasięgu. Miał być zaporą pomiędzy wszystkimi jego ludźmi, a alienami. Ten przy JJ, z uwagi na jego bliskość musiał zginąć od staromodnego ołowiu. Kolejny… ten z dziury mógł już zostać spalony. Lub przegnany ogniem. Jego śmierć nie była tak ważna, jak otwarcie bezpiecznej drogi swoim żołnierzom. Porucznik, Ehost, i McNeel wpadli do korytarza, by wspomóc kilku Marines w potrzasku. Dowodzący oddziałem, i operatorka MT oddali po jednym(!), po jednym marnym strzale, do Xenomorfa wychodzącego z dziury w podłodze. Nie mogli sobie pozwolić na żadne serie, i tak było już zbyt niebezpiecznie dla innych w korytarzu… efekty owego ostrzału były mizerne. Ehost czekał. Nie mógł teraz używać miotacza. Billy westchnął, lekko wnerwiony faktem, iż inni żołnierze stanęli przed nim. Ale i tak postanowił oddać strzał, robiąc krok w przód, i strzelając z lufy znajdującej się między Nathanem i Joann. Xeno tym razem oberwał prosto w wielkie czoło, po czym znieruchomiał na sekundę, i runął na powrót w dziurę. Tak, to był perfekcyjny strzał. Sierżant Reynolds - kilka chwil wcześniej - przycisnął Richards do ściany, po czym osłaniał własnym ciałem, przed ewentualnym ostrzałem własnych kumpli, i atakami Xeno, wszystkimi tymi rzeczami, które teraz nadchodziły z tej samej strony… a Xenomorfy wciąż obrabiały drzwi kilkanaście metrów za nimi, i były już tak w połowie pokonania przeszkody. - Fuck! Kurwa! Fuck! - To były w tej chwili jedyne rzeczy, jakie oboje mogli robić, licząc na brak trafień “Friendly Fire”. JJ zrobił krok w tył, po czym chwycił za karabin i wywalił serię prosto w bestię stojącą blisko niego. Xeno to “zeżarł”... ale nie tylko on. Seria pocisków 10mm wpakowana w bebechy wroga, definitywnie zakończyła jego żywot, jednak tak potraktowane ciało Xenomorfa, z takiego bliska, trysnęło jucho-kwasem prosto na Jacoba. Prosto na jego prawą rękę i na brzuch, który jeszcze był chroniony pancerzem. Technik zaczął się wydzierać z bólu, gdy kwas zaczął palić jego ciało i jego pancerz, wśród sporej ilości zielonkawego dymu. - Holon daj mu pierwszą pomoc i załataj na szybko, naszprycuj go przeciwbólowymi albo czymś podobnm. Nie ma czasu na więcej. Musimy się z tą zbierać. Ehost.. zapora ogniowa i wszyscy wycofujemy się.- komenderował Hawkes zdając sobie powagę z sytuacji. Niestety nie było czasu na sensowne oględziny rannych. Za chwilę będą mieli na głowie kolejną sforę kseno. JJ… cóż, miał pecha. Niestety oberwał w sytuacji, w której lekarka nie miała komfortu czasu na jego ratowanie. Billy nawet nie miał czasu cieszyć się z sukcesu, Pociągnął za rękę medyczkę i ruszył jak najszybciej w kierunku JJ, który znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. JJ podejrzewał, że kwas może zrobić swoje jednak w chwili zagrożenia wywalił ze wszystkiego co posiadał. System obronny Xeno określiłby jako "wkalkulowane ryzyko" jednak... Nie miał pojęcia, że u niego tak słabo z matmą! Mógł co prawda winę zwalić na swój brak obycia z obcymi, bo obejrzeć filmik i przeczytać kilka stron to nie to samo co spotkać się z tym czymś twarzą w twarz. Prawa ręka technika bolała jak sam skurwysyn. Kapral nigdy nie czuł takiego bólu. Przez myśl przeszło mu czy uda się uratować uszkodzone ramię jednak ból był na tyle duży, że ciężko mu było prowadzić jakiekolwiek kalkulacje. Otrzymanie tak wielkich obrażeń sprawiło, że Jacob zacisnął zęby, a na jego twarzy pojawił się grymas rozpaczy, który w jego wykonaniu widzieli nieliczni. Jedynym pocieszeniem była możliwość wysadzenia tych paskud kiedy oddział oddali się na bezpieczną odległość.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
25-04-2020, 19:30 | #59 |
Reputacja: 1 | Skoro w kolonii padło zasilanie, i znów wszystko działało na awaryjnym, nie tylko w apartamencie da Silvy panował półmrok… cała placówka ponownie była słabiej oświetlona, i znowu pojawiły się problemy z wszelkimi drzwiami i wrotami.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
29-04-2020, 19:44 | #60 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Czas misji 01:29:45 Czas lokalny 16:51:50 korytarze blisko Security - Wwwolaaaałbym nieeee - Powiedział Marcus - Jeeestem Andrrrroidem, ale nieee jesteem głuuupi... Jednak poszedł, przez drzwi prowadzące na klatkę schodową, by sprawdzić, czy krążące wokół grupki Xenomorfy mogą dotrzeć do nich wszystkich schodami. Owe drzwi z kolei, za Androidem zamknięto, po czym spoglądano przez niewielką w nich szybkę, a i przy okazji pilnowano odczytów Motion Trackera… Marcus wszedł schodami na poziom wyżej, a Xeno na MT momentalnie ruszyły prosto na jego pozycję… i to był ostatni raz, przynajmniej na tę chwilę(a może i już na zawsze?), gdy ktokolwiek miał kontakt z MX5. Kurna, czemu nikt nie wpadł na genialny pomysł, by dać mu jakieś cholerne radio? - Tam są chyba Xeno! - Syknął Deluca, a da Silva momentalnie cofnęła się od drzwi. Przez panujące za nimi ciemności, i tak w sumie nie widziała prawie nic… łupnęło w owe drzwi, i to solidnie, aż wygięła się nieco ich blacha. Tak, za drzwiami były Xenomorfy. Zdecydowanie coś mignęło czarnego, jakby błyszcząca skóra tych bestii, w małym wizjerze drzwi. I znowu łupnięcie. I po chwili kolejne, a skromna zapora, oddzielająca trójkę ludzi od morderczych organizmów, znowu się nieco bardziej wygięła. Należało wiać… Znajdą inną drogę do Security, były inne drogi, a nie było natomiast sensu się wracać? Tylko właśnie przez brak owego cholernego prądu w całej kolonii, wywołanej jakąś awarią, znowu trzeba było mozolnie otwierać drzwi przed sobą, i najlepiej już je zamykać po przejściu. Xenomorfy ich “zwietrzyły”, były już na tym samym poziomie, a drzwi z klatki schodowej nie zatrzymają ich na długo… - Przeszły! - Krzyknął grenadier niecałą minutę później, gdy w korytarzach rozległ się kolejny, głośniejszy łomot, i odgłos rozrywanego metalu. Akurat w tym momencie, gdy całe trio uchyliło kolejne wrota przed sobą na szerokość jakiegoś pół metra, by się przez nie prześlizgnąć dalej. A więc teraz zamykać, zamykać ile pary już z drugiej strony, cholerną dźwignią pompującą. - Bierz MT! - Powiedział do Veronici Deluca, podając jej urządzenie - Arc pompuj! Pompuj kurwa jakby ci za to płacili! Ja osłaniam! - I jak Marine powiedział, tak zrobił, przez szczelinę drzwi, które poooowoli zamykali za sobą, celował ze swojej “Betty” w korytarz, w którym miały lada chwila pojawić się pieprzone Xeno... strefa mieszkalna D / korytarze obok niej… JJ nie wyglądał dobrze. A właściwie to jego prawa ręka, pancerz w okolicach brzucha, no i sam brzuch pod ową osłoną. Szybko zabrano Technika z korytarza, przy okazji spryskując go już na początek, to tu to tam, cholernym środkiem neutralizacyjnym Z11. Po chwili okazało się, że pancerz jednak całego tego spotkania z kwasem nie przeżył… i na szczęście ściągnięto go w porę z Jacoba, inaczej i on mógłby tego nie przeżyć. A “kaloryferek” na brzuchu, no cóż, taki atrakcyjny to już raczej nie będzie jak wcześniej. Do tego prawa ręka. Tu już było o wiele gorzej, naprawdę gorzej. Palce jeszcze były, chociaż mocno niesprawne, ręka jako tako również była, wyglądała jednak okropnie, naprawdę okropnie, mocno spalona kwasem, mocno… zdeformowana. W wielu miejscach miała już tylko połowę swojej wcześniejszej grubości, a mięso, ścięgna i cała reszta została zeżarta do kości. Jeśli więc to wszystko przeżyje, czas na amputację, a następnie cyberkończynę. Innej możliwości raczej nie było. No i wpakowali w niego takie końskie dawki przeciwbólowe, że JJ teraz ledwo co w ogóle kontaktował ze światem… przynajmniej na chwilę obecną. Klęczeli przy nim Elin i Ferris, z zaciętą miną opatrując jego ciało, a Reynolds odebrał Jacobowi detonatory. A JJ tak bardzo chciał sam odpalić ładunki, w obecnym jednak stanie mógł coś naprawdę spierdolić, więc nie było co się sierżantowi dziwić. Przepalony pancerz Jacoba leżał na podłodze, sanitariusze skończyli go z kolei opatrywać, a Salas pakował wszystko, co JJ miał na pancerzu, do swojego plecaka, oczywiście na rozkaz sierżanta. - Jakbyś czegoś potrzebował, to u mnie jak u mamy, nie zginie... - Salas wyszczerzył się do rannego. Dobrze, że chociaż sam plecak Jacoba, czy pas z narzędziami mu jeszcze zostawili, i mógł on sam nadal to nosić. I w sumie, wtedy do Technika dotarło, że koleją rzeczy został “zdegradowany” niejako do podrzędnej roli niesprawnego, rannego Marine... ~ Sing stał obok sierżanta Reynoldsa i Ehosta, tuż przy wrotach, które ręcznie zamykał Francis, pompując i pompując dźwignią. W końcu Xenomorfy przebiły się przez poprzednią zaporę, i znalazły w długim korytarzu. Sekunda biegu tej krwiożerczej i przerażającej hołoty, dwie... i w końcu potrójna eksplozja, roznosząca na kawałki wielu z nich, do tego miotacz ognia Ehosta, i finalnie zamknięcie wrót tuż przed kilkoma niedobitkami, które nie odpuszczały. No i zaczęło się ich nowe dobijanie o kolejną zaporę, tym razem znowu tuż tuż plutonu Bravo, należało się więc zbierać w dalszą drogę… - Ferris, prowadzisz JJ. Trójka, zabezpieczamy tyły. Sing, bierzemy Sarah - Powiedział Reynolds, po czym wszyscy ruszyli, by w końcu uformować własne grupy, i dołączyć do jedynki pod chwilowym dowództwem “Shini Hiry” gdzieś na przedzie kolumny. A porucznik Hawkes lawirował między swoimi ludźmi na całej długości oddziału. Billemu z kolei(i chyba nie tylko jemu) bardzo się cisnęło na usta pytanie do sierżanta, gdzie tym razem ich wlecze Hawkes. Całe te łażenie po korytarzach kolonii mocno bowiem zaczynało przypominać “z której zawieje, tam pójdziemy”... ~ Po kilku korytarzach dalej, kilku mozolnie otwieranych i zamykanych ręcznie wrotach, pluton Bravo znalazł się przed wielkimi, wzmocnionymi wrotami(3 na 3 metry) magazyno-schronu w pobliżu Biur Zarządu kolonii. I pojawił się problem, jak dostać się do środka, lub jak uzyskać łączność z przebywającymi wewnątrz cywilami? Skoro nie było prądu w całej kolonii, wszędzie panowały ciemności, nie można było z nikim pogadać przez żadne interkomy, nie działały owe cholerne drzwi, w sumie nie działało nic… a cała ta "Azura Station" przypominała zdecydowanie grobowiec. - Co robimy sir? - Spytał Hawkesa Azjata, a w rozmowę wtrącił się… Salas: - Może zapukamy? - Powiedział głupio się szczerząc. W sumie… czemu nie? No bo co innego zostało? - JJ, masz młotek? - Spytał ktoś. Technik miał. - Poruczniku Hawkes, tu Welliever, co u was? Gdzie jesteście, jaki status misji… - Odezwał się na łączu dowódca Bravo Alpha. Znowu zebrało mu się chyba na pogaduszki - Macie może pomysły, gdzie zaparkować UDL na noc, i co z załogami? Za godzinę zacznie się ściemniać... mamy może was wesprzeć? Porucznik Brooks sobie tu poradzi przy wejściu... Stuk-puk, stuk-puk, w potężne wrota. To byłaby kupa śmiechu, a nie metoda komunikacji, zważywszy jednak miejsce w jakim się wszyscy znajdowali… - Ciszej kurwa - Syknął Dawson, nasłuchując efektów tego całego cyrku, i jego wzrok napotkał wzrok porucznika, Marine szybko więc zmienił obiekt/y “uciszania”... i w końcu dało się słyszeć przez te cholerne wrota, z drugiej ich strony, nieco przytłumione zapewne grubością przeszkody, stukanie. MT z kolei pokazywały za wrotami trzy punkty, zaczynające krążyć przy owych wrotach. Koloniści. Fajnie, fajnie, tylko co dalej? Centrum Dowodzenia - Siedzimy tu bezczynnie i nic nie robimy! Nic! - Fuknęła nagle Winters, wstając z miejsca - Hawkes łazi bez celu po kolonii, a teraz to zamiast do nas, prowadzi Bravo w przeciwnym kierunku! Evans dopuszcza się buntu, podjudzany przez da Silvę, a ty siedzisz na dupie i ani “me”, ani “be” - Kapral zwróciła się do Agnes, wytykając jej osobę palcem - Oprogramowanie ci się spierdoliło, albo masz jakieś zwarcia czy coś? Załapałaś wirusa z systemów kolonii? Twoja pani dyrektor urządza sobie wycieczki cholera wie gdzie, na terenie pełnym Xenomorfów, i naraża swoje życie, i życie moich ludzi! Winters mocniej złapała własny karabin, po czym go demonstracyjnie przeładowała. Słuchający wszystkiego Kovalski patrzył zdziwiony, po czym i on wstał. - Albo masz najwolniejsze we wszechświecie procesory, albo… sama nie wiem… jesteś popsuta? - Kobieta wzruszyła ramionami, a minę miała zaciętą - Da Silva swoimi kretyńskimi decyzjami naraża swoje życie. Czy nie po to przy niej jesteś, by i do takich sytuacji nie dopuszczać? *** Komentarze jeszcze dzisiaj
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |