20-03-2020, 18:52 | #41 |
Reputacja: 1 | Bravo 4
|
20-03-2020, 19:43 | #42 |
Reputacja: 1 | Drużyna Jacoba szła na szpicy co nie było dla Kaprala rzeczą niecodzienną. Wraz z Bowens i Richards mieli za sobą kilka porządnych misji, a Shinichi na walkach z Xeno zjadł zęby. W końcu sztuczna gira i kilka syntetycznych flaków w brzuchu nie wzięło się znikąd. JJ pilnował aby nie wychodzić przed Azjatę, który mimo przyjemnej aparycji nosił na pasie gotową do spełnienia swej powinności minę kierunkową. Kapral Ehost z groźną miną i miotaczem ognia stanowił nie lada wsparcie jednak w chwilach skrajnego zagrożenia Jacob wolał otaczać się ludźmi… nieco mniej włażącymi w dupę dowództwa. Powiedzmy, że po przetrwaniu jakiegokolwiek zagrożenia tacy zawsze stawiali siebie w świetle ratujących oddział bohaterów. Starsza Kapral Winters finalnie okazała się całkiem opiekuńczą kobietą. Mimo swego hardego usposobienia i kija w dupie Jessica przeprowadziła oddział bez strat wykazując się niemal matczynym poświęceniem. Mimo tego JJ kilka razy poczuł porządny przypływ adrenaliny. Nie należał do takich co na widok obcych potrafiłby prowadzić spokojną eliminację myśląc co też będzie tego dnia na kolację. Architektura stacji budziła u technika niemały podziw. Opuszczona technologia zostawiona samopas była nie lada kąskiem dla inżyniera chcącego odkryć kilka sekretów jednak JJ myślał głównie o ratowaniu ludzi. Dlatego też znalezione ciała zmarniałych, cierpiących u skraju żywota ludzi poruszyły go do głębi. Jacob przyglądał się przez chwilę każdemu jednak miał świadomość, że z takimi ranami nikt nie był w stanie przeżyć. Zachowanie Roberta, który kucnął przy jednym z ciał nie zdziwiło Jacoba jednak mimo to zdenerwowało. Technik podszedł do Salasa spoglądając na niego jak na marną kreaturę. Jones nie powiedział nic, ale każdy nie będący umysłową amebą domyśliłby się, że inżynier widział jego manewr i zareagował nie tylko obrzydzeniem, ale i… wrogością? Nie doszło do rękoczynów, bo JJ był prawdziwym profesjonalistą. Nie w jego stylu było rzucanie się z łapami na żołnierza w trakcie skrajnie niebezpiecznej misji. JJ niegdyś żałował Salasa starając jakoś sobie wytłumaczyć szereg jego przewinień jednak okradać z dobytku trupa… To było przegięcie robiące z niego odrażającą hienę cmentarną, a nie Marines. Facehuggery spowodowały, że technik poczuł się brudny. Ich robota wydała mu się gorsza niż kanalarzy pozbywających się nadmiaru szczurów. Gorsza niż śmieciarzy opróżniających wiejskie szamba. Oni przynajmniej nie musieli babrać się w cudzej krwi i oglądać tego całego cierpienia. O ile JJ był w stanie zrozumieć śmierć żołnierza wyszkolonego i przygotowanego do walki z wrogiem to ciężkie było dla niego do przełknięcia pożegnanie się ze światem niewinnych kobiet, które w walce z obcymi były całkowicie bezbronne. Zrozumiałe było dlaczego Starszy Kapral Sing miał pilnować grupy w czasie nieobecności Reynoldsa jednak postępowanie Szeregowej Sanders wzbudziło w Jacobie mieszane uczucia. Z jednej strony JJ bardzo ją lubił, bo była wyluzowana i przyjemna w obyciu jednak z drugiej strony… Takie otwarcie wróg mogło kogoś zabić. Harry mówił o jednym celu jednak nawet jeden Xenomorf stanowił potworne zagrożenie. Odpowiednio przygotowany, w sprzyjających warunkach mógł zabić kilku uzbrojonych po zęby żołnierzy. Korpus bardzo wiele poświęcał aby szkolić swoich ludzi jak należy, a strata każdego z nich była jak odczepienie jednego wagonika ze złotem podczas transportu ciężko zdobytego urobku. Tym razem jednak mieli szczęście. Celem okazała się dziewczynka, która nie zareagowała jakby zobaczyła ekipę ratunkową. Ranne, brudne dziecko zaczęło uciekać nie dając żołnierzom zbyt wiele czasu do namysłu. JJ chciałby iść z nimi jednak nie zrobił tego nie otrzymując wyraźnego rozkazu. Napisał kilka komend swojemu robotowi poświęcając chwilę na skorzystanie z CHD. Trzymając się blisko Azjaty technik poszukał wzrokiem Salasa. - Co tam u Ciebie, Robercie? Znalazłeś jakieś ciekawe fanty w kieszeniach tych biednych, pomordowanych ludzi? – zapytał JJ z miną, która wcale nie wyglądała na rozbawioną. |
27-03-2020, 16:42 | #43 |
Reputacja: 1 | Post wspólny Po chwili da Silva pojawiła się ponownie. Jak gdyby nigdy nic ponownie stanęła koło Winters. - Potrzebuję podglądu na część mieszkalną. Strefa A. Evanson tylko bezradnie rozłożył ramiona nad rozległością konsoli sterującej, która zapewne mogła ów podgląd dać. Gestem zaproponował, że ustąpi dyrektor miejsca by mogła wygodnie usiąść, a on jednocześnie nie musiał się narażać na ból gorszy niż ten jaki zapewnia ogon obcego. Da Silva kiwnęła głową w odpowiedzi i nie czekając aż żołnierz podniesie się znów pochyliła się nad pulpitem by samej zająć się kamerami. Pani dyrektor była tak blisko, że Evanson mógł tylko siedzieć i podziwiać, bo gdyby wstał z pewnością otarłby się i to bardzo o kobietę. Żołnierz odchylił się nieco w fotelu muśnięty po twarzy włosami i ich zapachem. Nie wyglądało na to by jednak miał zamiar się jakoś z tej pozycji wyślizgnąć, a wręcz przeciwnie sprawiał wrażenie poddającego się pułapce, w którą został złapany. I nawet gotów był przysiąc, że przez uniform, pancerz i dzielące ich centymetry przestrzeni jest w stanie wyczuć ciepło jej ciała i jakże seksowną determinację działania, którą przyjemnie było oglądać. Nie poruszył się jednak póki ekran nie wyświetlił pożądanej sekcji. Pochłonięta swoimi, jakże ważnymi sprawami Veronica zdawała się nie zauważać, że niemal siedzi kapralowi na kolanach. - Sing prosi o kody do drzwi pomieszczenia d18. Są zablokowane… - Powiedziała nagle Winters, przykładając dwa palce do słuchawki swojego komunikatora. - Zablokowane?- Veronica nie kryła zdziwienia. - Przecież wszystkie ogólnodostępne części kolonii powinny być odblokowane. Co oni tam znowu zrobili? - Głośno zastanawiała się przechodząc z podglądu Strefy A, który nic nie wykazał, na korytarz przy d18. Tu również niewiele było widać. Wpisała przy tym kilka sekwencji i ponownie przemówiła do całej kolonii. - Tu mówi dyrektor Veronica da Silva. W kolonii pojawili się marines. Proszę stosować się do ich poleceń. Uwaga członkowie korpusy - następnie da Silva podała trzykrotnie krótką sekwencję składającą się z kilku cyfr i liter. - Kod ten umożliwia wejście do wszystkich ogólnodostępnych części kolonii - mówiąc to da Silva pokreciła lekko głową z dezaprobatą. - Przynajmniej to załatwione - westchnęła cicho i usiadła na fotelu, który znajdował się za nią i dopiero gdy poczuła, że siedzi komuś na kolanach przypomniała sobie, że na tym właśnie fotelu siedział już ktoś. Żeby jednak się upewnić odwróciła się powoli do tyłu. Żołnierz za nią, choć nie szczerzył się bezczelnie, wyglądał mimo zaskoczenia, na rozbawionego. - Obniżyć, albo podwyższyć fotel, psze pani? Pani dyrektor potrzebował krótkiej chwili by się opanować. Odchrząknowszy lekko odezwała się spokojnym głosem - Obniżyć, to ułatwi mi podniesienie się z pańskich kolan. W odpowiedzi marine sięgnął dłonią pod fotel i wymacał przyciski sterujące siedzeniem. Następnie zaś patrząc pani dyrektor w oczy, wcisnął odpowiedni i fotel nieskończenie powoli zaczął obniżać pozycję. [i]- Dojechaliśmy, psze pani. - Uroczo - powiedziała Veronica nie odrywając wzroku od oczu żołnierza. Bo ponoć oczy to zwierciadło duszy. Tak przynajmniej mawiali starożytni. Nie mieli oni jednak do czynienia tak z dyrektorami korporacji jak i członkami korpusu marines. W oczach tak jednych jak i drugich niewiele dało się wyczytać. A to co się już i tak dojrzało nie było prawdą. - Na jeszcze jakieś usługi można liczyć?- Zapytała da Silva podnosząc się bardzo powoli i zupełnie z premedytacją wspierając się przy tym na kolanach żołnierza a nie ma podłokietnikach fotel. Evanson pozwolił sobie na jeszcze jedno objęcie wzrokiem unoszących się pośladków. Zrobił to w tej charakterystycznej stopklatce w której dłonie Veronici spoczęły na jego kolanach, a jej tyłek uniósł się wyżej w naturalnym odruchu wstawania. Po czym gdy pani dyrektor wstała, zrobił minę jakby poważnie się zastanawiał nad możliwymi usługami. - Myślę, że do góry też panią zabiorę jak będzie trzeba. Co rzekłszy wstał robiąc jej miejsce przy konsoli sterowniczej. - Ster i komendę zdaję. - To chyba swojej koleżance - da Silva głową wskazała na siedzącą obok starszą kapral Winters. - A z pańskiej propozycji nie omieszkam skorzystać. Wprawdzie nie w górę teraz, tylko kilka pomieszczeń dalej… - zawiesiła na chwilę głos. To co świeciło się w oczach żołnierza natychmiast zmieniło odcień. Może na skutek nie w takim stopniu samego pomysłu co tonu jakim da Silva go powiedziała. A ten nie wróżył żartu. - Żaden z plutonów jeszcze nie zabezpieczył naszej kondygnacji. Nie wiemy, czy w okolicy nie ma obcych. - Żaden z plutonów nie zabezpieczył żadnego poziomu - pani dyrektor poprawił go. - A ja nie mam na to czasu. Tak czy nie? Gdyby Evanson prowadził całą tę akcję zapewne wszystko wyglądałoby inaczej. Nie wpadliby w te pułapki w które wpadli i nie zginęli by ci ludzie którzy zginęli. Za to wpadliby pewnie w inne, a zginęliby ich koledzy. Z tego powodu właśnie Evanson nie zamierzał trwać przy oprotestowywaniu pomysłów, z którymi się nie zgadzał, a na które i tak nie miał wpływu. Nie od tego tu był. Wziął swoją M65 i kiwnął głową na pozostawiony czujnik ruchu. - Da pani radę obsłużyć tracker? - Dam - odparła bardzo pewna siebie Veronica. - Agnes, idę z panem Evansonem do Strefy A. Dopilnuj tu wszystkiego - zwróciła się do swojej asystentki podchodząc do urządzenia. Agnes popatrzyła pytająco na swoją właścicielkę i kiwnęła głową. Logiczne było że marines z większą siłą ognia będzie wstanie obronić dyrektor lepiej niż ona. - Chyba zgłupieliście, że puszczę was samych - Powiedziała nagle Winters - Przynajmniej jeszcze jedna osoba powinna iść z wami… chociaż w sumie to nikt nie powinien iść wcale. Po co pani się w ogóle chce tam wybrać?? - Kapral Evanson zgłosił się na ochotnika. Mnie nie może pani zabronić. A im mniej osób, tym łatwiej się przemknąć - oświadczyła pani dyrektor. - Bardziej przydacie się tu monitorując wszystko i ostrzegając przed ewentualnym zagrożeniem. - Weźmiecie ze sobą Delucę, i bez gadania. Ja tu zostanę z Kovalskim - Stwierdziła dowodząca Bravo 4. - To jest serce kolonii. I tu przyda się wsparcie- na da Silvie jakoś "bez gadania " starszej kapral nie robiło wrażenia. - Jeżeli coś tu ulegnie awarii, to kto odpowie za straty ? - Zdania nie zmienię. Więc albo bierzecie ze sobą Delucę, albo zabronię rozkazem tą wycieczkę Evansonowi, a wtedy pani tam sama na pewno nie pójdzie, i będą nici z całej wyprawy - Kapral Winters spojrzała to na dyrektor, to na Smartgunnera. - Hawkes - Evanson wskazał na mapy. I tym razem się spierać nie zamierzał, ale warto było podkreślić z czym wiąże się pozbawianie centrum obu ciężkozbrojnych marines - Zmienił kierunek. Cholera wie kiedy tu przyjdą. Jeśli trzeba będzie ewakuować centrum to nikt Cię nie osłoni z Kovalskim na ramieniu. A granatnik Deluki się wtedy przyda. Jakby co, biorę to na siebie Winters. - Przyjęłam do wiadomości… i mam to gdzieś - Winters uśmiechnęła się całkiem zwyczajowo - Albo-albo. Nie zmienię zdania. A John aż taki umierający nie jest, poradzimy sobie tu za tymi WZMOCNIONYMI wrotami, co John? - Spojrzała na mężczyznę, a ten uniósł kciuk w górę. Agnes zablokowała klawiaturę na konsoli w której wpisywała ostatnie komendy. Wstała ze swojego miejsca i podeszła do Pani dyrektor, wyciągnęła pistolet gotowa do drogi. - Ja pójdę z nimi. - Powiedziała po prostu. Nawet jeśli uważała że Veronica zachowuje się nielogicznie, to nadal była jej obowiązkiem. No i Agnes nie mogła poczynić nic przeciwko niej. - Ktoś musi tu zostać i nadzorować wszystko . A ty masz wszystkie moje uprawnienia - pani dyrektor zaczęła głośno wyliczać. - Systemy które są potrzebne działają, Pani Winters nie puści was we dwoje. A ja mam najmniejszą siłę ognia która i tak nie będzie znacząca w czasie problemów. - Wyjaśniłą spokojnie Androidka. Po czym dodała swoje zdanie, co było dosyć rzadkim zjawiskiem jak na Agnes.- Gdyby to ode mnie zależało to wysłała bym z tobą wszystkich dla bezpieczeństwa. - Dobrze, już dobrze - powiedziała lekko zniecierpliwiona Veronica. Ta cała wymiana zdań pochłonęła już i tak sporo czasu. - Został pan zgłoszony na ochotnika panie Deluca - ostatnie zdanie lekko zabarwione było ironią. - Aż klaskam uszami Ma’am! - Odpowiedział sarkastycznie Marine, szczerząc zęby. - Tylko mi tam nie odstawiać nie wiadomo czego. W razie problemów natychmiast tu wracacie - Powiedziała Winters, i można chyba się było zbierać w drogę… Da Silva przewróciła teatralnie oczami. - Zaraz idziemy - powiedziała sprawdzając czy kolejka działa i oglądając wnętrza wagonów.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
27-03-2020, 19:11 | #44 |
Administrator Reputacja: 1 | Bravo 3 Pojawienie się dziewuszki z apteczką świadczyło o tym, że nie wszyscy koloniści padli ofiarą Xeno. I sugerowało, że nie można strzelać do wszystkiego, co się rusza. - Chyba nie ucieszyła się na nasz widok - powiedział cicho Billy. - [i[Idziemy za nią?[/i] - spytał głośniej. - Raczej biegniemy?? - powiedziała “Płonąca” Naomi, gotując się do biegu. Na podjęcie jakiejkolwiek decyzji była ledwie sekunda… - Biegiem! - rzucił. - Harry, za nami! - dodał, ruszając w pościg za uciekającą panienką. - Sing. Gonimy jakąś tutejszą - poinformował, już w biegu, tych, co mogli dziewczyny nie dostrzec. Odpowiedź która przyszła od porucznika była jednoznaczna. Podążać za miejscową z zachowaniem czujności. - Harry, liczymy na ciebie - rzucił Billy, kontynuując pościg... który był odgórnie skazany na porażkę. "Lekkonoga" nastolatka zgubiła bowiem swój pościg ledwie w 3 sekundy. W pustych korytarzach pozostali więc - mniej lub bardziej - skazani na własny los, Sing, Sanders i Francis. Ledwie 20 metrów od reszty oddziału, jeden zakręt korytarzy, ledwie kilka chwil marszu, a jednocześnie tak bardzo daleko. To było dziwne uczucie. - Na demony... - W głosie Billy'ego nie było nawet cienia zadowolenia. - Pies by się nam przydał... Harry, widzisz coś? Zamiast odpowiedzieć, Marine wskazał jedynie paluchem kierunek... - Przypalić jej dupę? - Powiedziała bezczelnie Nicky, z uśmieszkiem na ustach - Może wtedy zwolni? - Jak ci się zadek pali, to szybciej biegniesz - odparł Billy. - Kierunek znamy, Harry, prowadzisz. -Uwaga. Uwaga. Z tej strony asystent Dyrektor de Silvy, Agnes. Przygotowujemy ewakuację obiektu. Każda żywa osoba w miarę możliwości musi spróbować nawiązać kontakt z obecnymi w obiekcie żołnierzami. Możecie też spróbować się skontaktować z centrum dowodzenia i określić gdzie jesteście. Skierujemy do was pomoc. - Widać nic ich nie zżarło... - mruknął Billy, gdy rozległ się komunikat. Dziwne trochę było, że sama pani dyrektor nie zniżyła się do tego, by osobiście wygłosić orędzie. Ale to już była jej sprawa. - Szukam do cholery, szukam… - Francis sprawdzał pobliski teren Motion Trackerem. Poprowadził Marines korytarzem w lewo, a następnie zatrzymali się przed jakimiś drzwiami, przed którymi była spora kałuża jakiś cuchnących chemikaliów. - Tam do środka uciekła - stwierdził mężczyzna. - Jesteśmy przed salą de osiemnaście - rzucił w eter Billy, po czym spojrzał na Harry'ego. - Jest sama czy z kimś? - spytał. - Moment… moment… - Francis gapił się w Motion Tracker. - Jest sama. W drugim pomieszczeniu, za kolejnymi drzwiami. - To wchodzimy? - Naomi była gotowa, by działać. - Wchodzimy! - potwierdził Billy i, dając dobry przykład, ominął kałużę i spróbował otworzyć drzwi… które jednak okazały się zamknięte, wśród negatywnego buczenia panelu przy owych drzwiach. - Stoimy przed zamkniętymi drzwiami do de osiemnaście. Dacie nam kody, czy mamy te drzwi rozwalić? - spytał Billy, wkurzony tak na kolonistów, którzy uciekali przed Marines, jak i na da Silvę i jej pomagierkę, które strzegły kodów niczym dziewica swej cnoty. W głośnika, po krótkiej chwili z głośników rozległ się głos pani dyrektor -Tu mówi dyrektor Veronica da Silva. W kolonii pojawili się marines. Proszę stosować się do ich poleceń. Uwaga członkowie korpusu. - Następnie da Silva podała trzykrotnie krótką sekwencję składającą się z kilku cyfr i liter. - Kod ten umożliwia wejście do wszystkich ogólnodostępnych części kolonii. -Dziękuję[i/i] - powiedział, dość cicho, Billy, po czym wstukał podaną kombinację literek i cyferek, a drzwi stanęły otworem. Za nimi było zaś nieduże pomieszczenie pełne rur, pokręteł i paru… bojlerów? Wszędzie zaś dosyć ciasno, że ledwie się dorosły człowiek mógł zmieścić. No i cała podłoga była zalana czymś cuchnącym, jakąś chemią. A kilka metrów dalej, kolejne drzwi, za nimi zaś chyba owa uciekająca panienka? To przypuszczenie należało sprawdzić, więc Billy podszedł do drzwi i zastukał. - Marines! - powiedział, po czym spróbował otworzyć drzwi, które również były zaryglowane. - Idźcie sobie, bo one przyjdą! - Dało się słyszeć przytłumiony głosik z drugiej strony. - Nie słyszałaś,co mówiła dyrektor da Silva? - spytał Billy. - [i[Mamy zebrać wszystkie zabłąkane owieczki. A z nami będziesz bezpieczniejsza, niż sama. Poza tym nie umrzesz z głodu. - Zabawił się w pertraktacje. Nastąpiła cisza, trwająca sekundę, dwie, trzy… - Moja mama potrzebuje lekarza - Odpowiedziała w końcu nastolatka. - Mamy lekarza - powiedział Billy. - Za chwilę tu będzie - dodał. - Silver? Potrzebujemy medyka do de osiemnaście - poprosił medyczkę o przybycie. Miał tylko nadzieję, że nie mają do czynienia z nosicielką. - Otwieram drzwi - uprzedził, po czym wstukał kod. Po chwili do nosa Singa, Sanders, i Francisa, dotarł nieprzyjemny zapach(inny niż rozlane chemikalia w - i przed - pierwszym pomieszczeniem, przez które tu weszli). To była mieszanka niemytych ciał, odchodów, i… krwi? Nie śmierdziało tragicznie, jednak było zdecydowanie wyczuwalne. Młódka siedziała z nożem w dłoni, wycelowanym w stronę Marines, przy jakimś prowizorycznym posłaniu na podłodze, na którym leżała jakaś starsza, blada kobieta, przykryta kocami. Pewnie to była jej matka… w pomieszczeniu walało się kilka toreb, jakieś puszki z jedzeniem, mały palnik, apteczka, i kilka innych drobiazgów, jakie tu zebrano, by w tym miejscu przetrwać. - Jesteście żołnierzami, tak? - spytała nieufnie nastolatka. - Jesteście tu by nam pomóc? - Bardzo dobrze dałaś sobie radę - pochwalił dziewczynę Billy. - Starszy kapral William Sing - przedstawił się, równocześnie przyglądając się rannej (zapewne) kobiecie. - Przylecieliśmy, by rozprawić się z Xeno i pomóc tym, którzy przetrwali. Co się stało twojej mamie? - spytał, na wszelki wypadek trzymając się poza zasięgiem noża. Dziewczyna wyraźnie się wahała, wciąż celując swoim marnym orężem w kierunku Marines… - Jedna z tych bestii próbowała mnie rozerwać pazurami - odezwała się starsza kobieta, unosząc na posłaniu na łokciu, co wyraźnie wymagało od niej sporego wysiłku, jak i sprawiało chyba ból. Wtedy też, przy reszcie zjawiła się Holon. Plutonowa lekarka spojrzała na snajpera. - Kto potrzebuje pomocy? - spytała. - Ta pani - powiedział Billy, skinąwszy głową w stronę rannej. - A ty odłóż ten nóż, bo dopóki go trzymasz, nikt palcem nie tknie, by pomóc twojej mamie. - Denise... - powiedziała starsza kobieta, i kiwnęła potakująco głową, wtedy też dopiero młódka schowała nóż, i cofnęła się, robiąc miejsce dla Holon. - Hej Denise, chodź tu, zrób miejsce, dam ci wodę do picia, i mam i batonik - zagadnęła nastolatkę “Płonąca” Nicki. Ta z kolei znowu spojrzała na swoją matkę, ta przytaknęła, po czym w końcu Denise się ruszyła i opuściła ich kryjówkę, biorąc od Nicki prowiant, który zaczęła pałaszować… w tym czasie Elin zajęła się oględzinami starszej kobiety, i wystarczyła sekunda, wystarczyło lekkie odkrycie koca i zerknięcie pod niego, by plutonowa lekarka odrobinę zbladła, po czym przecząco pokiwała głową w stronę Singa. To nie był znak, który się Billy'emu spodobał. Nie dając jednak nic po sobie poznać zbliżył się do Silver. Jeśli miało być źle, to wolał to wiedzieć jak najszybciej. A jeśli miało być jeszcze gorzej... |
27-03-2020, 19:32 | #45 |
Reputacja: 1 | Sytuacja w jakiej się znajdowali nie nastraja Nate’a do strategicznych rozważań. Nie teraz, gdy powinni się skupić na wypatrywaniu zagrożeń. Niemniej Reynolds zaczął więc... - A zagwarantujesz mi, że gaz zabije kseno? Nie. Nie możesz zagwarantować. Nie używa się na nich broni chemicznej, bo dranie są cholernie odporne. Możemy zagazować cały kompleks i nie ubić żadnego z nich. - stwierdził cierpliwie porucznik. Bądź co bądź nie było to pierwsze, drugie czy nawet trzecie spotkanie ludzkości z potworkami. Skoro w materiałach na temat ksenomorfów nie wspomniano o użyciu broni chemicznej, to z pewnością… cóż… doświadczenia z poprzednich konfrontacji pokazały małą efektywność takiego rozwiązania. Potem odezwał się Sing informując o znalezieniu miejscowej. - Podążajcie ale ostrożnie… nie wiadomo co się kryje jeszcze w tej bazie. My ruszymy za wami.- poinformował Billy’ego. Była to dobra informacja dla Hawkes’a. Mieli kogo wypytać o to co się tu wydarzyło. - Zmiana planów. Podążamy za Singiem i zagubioną kolonistką której tropem podąża.- zarządził głośno i… zignorował to, co da Silva wypowiedziała przez głośniki bazy uznając, że po pierwsze nie może teraz rozdzielać swoich sił, by gonić do każdej grupy z osobna. Priorytetem było zabezpieczenie bazy wypadowej na powierzchni, a nie ratowanie cywili. Bądź co bądź, skoro tak długo przeżyli to z pewnością byli bezpieczniejsi tam, gdzie przebywali obecnie. Po drugie, nie było obecnie obszaru bazy, który można by było uznać za bezpieczne miejsce dla sporej grupy kolonistów. Nie bez przyczyny ukrywali się w małych grupkach… Duża liczba cywili w jednym miejscu aż prosi się o to, by być bufetem dla ksenomorfów. I co najważniejsze, nie mógł ryzykować przesłaniem potencjalnych nosicieli kseno na pokład ich statku. To był wręcz przepis na katastrofę. Planeta podlegała kwarantannie i potencjalnie chore osoby nie mogły jej opuścić pod żadnym pozorem. - Powiedziałem, że to tylko opcja - Reynolds wzruszył ramionami, po czym oddalił się szybko od porucznika, podążając naprzód plutonu, do swojej drużyny. W pewnej chwili z głośników znów rozległ się głos pani dyrektor. -Tu mówi dyrektor Veronica da Silva. W kolonii pojawili się marines. Proszę stosować się do ich poleceń. Uwaga członkowie korpusu - następnie da Silva podała trzykrotnie krótką sekwencję składającą się z kilku cyfr i liter. - Kod ten umożliwia wejście do wszystkich ogólnodostępnych części kolonii. No cóż… należało poczekać, aż trafi się okazja, by ów kod sprawdzić.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
29-03-2020, 17:35 | #46 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Czas misji 01:18:47 Czas lokalny 16:40:52 Korytarze w pobliżu Centrum Dowodzenia Trójka osób opuściła pomieszczenie ze wzmocnionymi drzwiami, by udać się do Strefy Mieszkalnej A… i w sumie Marines nie wiedzieli, po co tam idą. Da Silva chciała, nawet im nie wyjaśniając powodu, co było dosyć nietypowym zagraniem. Pani dyrektor z Motion Trackerem w dłoni, uważnie obserwując jego odczyt, podobnie jak i najbliższy teren przez jaki szli. Obok niej Evanson ze Smart Gunnem, czujny, zwarty, gotowy, i kierujący lufę broni raz tu raz tam… za nimi zaś Deluca z granatnikiem, coś... żując? Własną wargę, wykałaczkę, gumę, jakąś drobnostkę z podręcznych racji? W każdym bądź razie, dobre było, iż chociaż nie mlaskał. Korytarz za korytarzem, skupieni, starający się zachowywać ciszę, wypatrujący cholernych Xenomorfów. Wszędzie zaś pustki, wszędzie wszystko opuszczone, ciche… pozbawione życia. Korytarze, hole, pomieszczenia. Bez ludzi, bez śladów życia. Kolonia mocno przypominała grobowiec, a Veronica odczuwała to coraz bardziej na każdym kroku. Niegdyś miejsce pełne pracowników, ich rozmów, codziennych odgłosów, teraz raziło każdą cząstkę ciała tą przeklętą ciszą. Cisza, zapach śmierci, i świadomość, iż gdzieś tam blisko znajdują się zabójcze istoty za wszystko odpowiedzialne, za cierpienie tak wielu, za ich śmierć w męczarniach… sygnał na Motion Tracker omal nie przyprowadził ją o zawał serca, z jednoczesnym upuszczeniem urządzenia na podłogę. Marines się sprężyli w sobie. - Pani coś powie - Syknął Deluca. - Emm… 25 metrów, 2 obiekty… tam - Da Silva wskazała palcem na jedną ze ścian, cele więc były za nią, a może nawet i za dwoma ścianami? Pik, pik, pik, dwa "cosie" przemieszczały się równolegle do pozycji trójki ludzi, wraz z palcem pani dyrektor, wskazującym gdzie przebywają… po czym się oddaliły, wychodząc poza zasięg Motion Trackera. Wszyscy odetchnęli z ulgą. ~ Wkrótce dotarto do peronu kolejki nr.1, przywołano ją, i żołnierze wraz z rudowłosą kobietą wsiedli do wagonu. Ruszono więc w kierunku Strefy Mieszkalnej A… wagon kolejki nie miał żadnych okien, a jego ściany wyglądały na solidne. Sama podróż miała zająć ledwie kilka minut, można się było więc odrobinę odprężyć i choćby trochę więcej porozmawiać, niż w samych korytarzach? …. Najpierw coś łupnęło od przodu, a kolejka lekko zadrżała. Po chwili zaś dało się słyszeć jakieś odgłosy na dachu… - Fuck! - Deluca splunął gdzieś w bok, po czym zamienił swój granatnik na pistolet. To była marna broń w starciu z Xeno, ale nie miał wyboru w tak ograniczonym przestrzenią miejscu. Centrum Dowodzenia - Rozumiem… Z tego co widzę na kamerach, nic w pobliżu nie ma… - Powiedziała Winters przez komunikator do Evansona, który od czasu do czasu się u niej meldował. - Wsiadają do kolejki - Poinformowała Agnes i Kovalskiego o postępach Da Silvy i towarzyszących jej Marines. W tym czasie Androidka przestała spoglądać na liczne monitory, i nawiązała z kolei łączność z Bravo Alpha na lądowisku. Wyjaśniła Kapitanowi Welliverowi, iż w Labolatoriach Farmaceutycznych przebywało 15 osób, w tym i dzieci, i że nie mieli tam problemów z Xenomorfami… a jako odpowiedź otrzymała informację, że ocalali mogą poczekać jeszcze chwilę, skoro do tej pory nic im się nie stało, i że ważniejsze w tej chwili jest zabezpieczenie głównego wejścia do kolonii i samego głównego kompleksu, przed zbliżającym się wieczorem. Na końcu zaś, oficer ją zbeształ, by nie blokowała łącza! A gdyby Agnes mogła… jednak nie mogła. Jej oprogramowanie nie pozwalało na pewne rzeczy. Dyrektywy mające na uwadze zdrowie i życie wszelkich ludzi w pobliżu były jedną z najważniejszych jej funkcji. Co prawda, jako bodygardka Da Silvy, miała wgraną klauzulę, zezwalającą na użycie siły zagrażającym pani Dyrektor, to była jednak całkiem inna sytuacja. ~ Kovalski zamrugał okiem. Raz, drugi, trzeci. Marines miał wątpliwości, czy to co widzi, to mu się zdaje, i może być efektem leków, jakie otrzymał na odniesione rany, czy może… w jednej z małych kratek wentylacyjnych, nie większych niż na 20 centymetrów, pojawiły się dziwne niby-nóżki. - Winters... - Wychrypiał, ale za cicho. - Winters! - Dodał już głośniej, jednocześnie kierując lufę swojego karabinu w tamtą stronę. - Co jest? - Spytała kobieta, wstając z miejsca. - Tam jest... - Zaczął Kovalski, a wzrok Winters podążył gdzie trzeba. Wtedy też, ta cholerna kratka puściła, chyba naruszona kwasem małego intruza. - Fuck!! - Krzyknęła pani kapral, łapiąc za swój karabin przewieszony przez ramię, a Kovalski otworzył ogień. Niecelnie. Facehugger przebiegł błyskawicznym tempem dwa metry podłogi, po czym skoczył prosto na twarz Winters. Kobieta z krzykiem przerażenia próbowała osłonić się trzymanym karabinem w dłoniach, by zablokować jakoś drogę małemu skurwielowi... korytarze Strefy Mieszkalnej D - Nie wiem o czym gadasz - Salas wzruszył ramionami do JJ - Sprawdzałem czy typek na pewno jest martwy, różnie to bywa. - O czym wy zaś pitolicie? - Wtrąciła się Naomi, i korzystając z postoju, napiła się wody z manierki. A Ehost nastawił uszu... Ich drużyna, idąca na szpicy, pilnowała terenu, podczas gdy gdzieś tak na środku całej kolumny Bravo odkryto jakąś ukrywającą się dziewuchę, za którą pognało parę osób z 3, co w sumie nieco "rozwlekło" cały oddział. Nie było to z punktu strategicznego dobre zagranie… o czym chyba zaczął zdawać sobie sprawę "Shini Hira". - Cofamy się o 10 metrów - Zadecydował Azjata, po chwili z kolei chwycił JJ za ramię. - Nie tylko porucznik powinien wiedzieć, gdzie teraz jesteśmy, znajdź jakiś panel i zdobądź dla nas mapę kompleksu - Szepnął do Technika. ~ Plutonowa lekarka wyjaśniła szeptem Singowi - z dala od poszkodowanej - iż matka Denise była ciężko ranna w brzuch, i przez paskudną ranę było widać wnętrzności kobiety… sama rana powstała chyba od pazurów Xeno, miała już chyba ze dwa dni, i całość graniczyła z cudem, iż kobieta jeszcze żyła, i nie wypadły z niej jelita. Wszystko było jednak mocno zakażone, i pewnie rozeszło się już po całym ciele. Nie było więc szans na odratowanie kobiety, nawet w miejscowym szpitalu, z całą niezbędną do tego aparaturą. Po prostu minęło już zbyt wiele czasu. Jak to wszystko teraz wyjaśnić matce i córce, jak zabrać ze sobą młodszą, a zostawić starszą, i czy może jakoś... skrócić męki rannej? Bo z pewnością cierpiała, i to bardzo, oszukując pewnie swoją latorośl co do własnego stanu. ~ - Alpha do Bravo, Alpha do Bravo, jaki status? Co w kolonii? - W komunikatorze Hawkesa odezwał się Welliever, któremu zebrało się na pogaduszki. - Należy również wspomnieć, iż powoli trzeba się zmywać z lądowiska, nadchodzi wieczór, a cholerne Xeno są bardziej aktywne nocą. My raczej nie damy rady powstrzymać setki, albo i kilku, gdy tu wypadną z kompleksu. No i co robimy z UD, nie ma dla nich bezpiecznego miejsca? Czy może macie jakieś pomysły poruczniku? - ...i strzeliłem mu prosto w mordę, i stracił całą dolną szczękę, normalnie ją urwało. Sukinkot zacząć syczeć i rzucać się jak ryba bez wody, a ja wtedy mu wpakowałem serię... - Gadał stojący kilka kroków od Hawkesa, ściszonym głosem Dawson do McNeel, opowiadając o jakiejś cholernej walce z Xenomorfami, co i tak przeszkadzało dowódcy w komunikacji z Welliverem, a do tego i cały pluton zaczął się “rozciągać” po najbliższych korytarzach, co nie było dobrym posunięciem. Nathan zmarszczył brwi. - Co to tak długo trwa?? - Reynold ruszył korytarzem, by dołączyć do swojej grupy, która opierdalała się z jakimiś dwoma już, cywilnymi kobietami. …. Minutę później, zaczął się horror. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XgxrucghX7I[/MEDIA] Francis, Bowens i McNeel zameldowali o kontaktach. Licznych kontaktach. Nadchodziły Xenomorfy. 50 metrów… 30 metrów… 15 metrów... *** Komentarze jeszcze dziś
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
31-03-2020, 21:22 | #47 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Obca : 04-04-2020 o 20:56. |
10-04-2020, 11:20 | #48 |
Administrator Reputacja: 1 | MG, abishai, Kerm Porucznik Hawkes - Jednym słowem… w pańskiej ocenie ta misja okazała się porażką? Bo tym jest fakt, że nie możemy utrzymać nawet skrawka tej cholernej kolonii. - warknął gniewnie przeklinając w myślach da Silvę i jej poroniony pomysł, by od razu na ślepo gnać do centrum dowodzenia. Teraz zbliżał się mrok i jego pluton był przez to rozciągnięty i narażony na straty. Bo głupia baba myślała że jest mądrzejsza od oficerów po szkoleniu. Westchnął ciężko i dodał. - Niech będą w gotowości… musimy się najwyraźniej stąd ewakuować na orbitę. Nie ma sensu tu tkwić bez możliwości odwrotu. Po czym nadał na otwartym kanale dla swojego plutonu. - Panie i panowie, zbieramy się do wyjścia. Zgodnie z tym co mi podano w tej chwili nie jesteśmy w staniu utrzymać się bazie, więc powinniśmy zabierać się stąd na orbitę. By tam przeczekać noc. - Mamy ranną. Powinna trafić do szpitala, natychmiast - poinformował go Billy. - Do tutejszego szpitala? Jedyny szpital jaki się nadaje do użytku znajduje się na orbicie.Postarajcie się ją jakoś przenieść. Jeśli nie wyniesiemy jej z bazy to… niestety jest już martwa. A my razem z nią. Porucznik Welliver nie jest gotów umrzeć osłaniając nam tyłki. - Hawkes rozumiał sytuację w jakiej znalazł się Billy, ale rozumiał też całą sytuację. A była ona taka, że Nate nie ufał staremu oficerowi, który miał pilnować ich zadków. Miał wrażenie, że facet już się palił do rejterady. Sierżant Sing - Daj jej coś na znieczulenie - powiedział Billy do Silver - potem musimy ją stąd zabrać. Na statek. Nie do końca wierzył w to, że tutejszy szpital jest w ruinie, ale z Hawkesem nie warto było dyskutować. - Na… statek?? - Silver była wyraźnie mocno zaskoczona, szybko jednak się opanowała, po czym dodała już cichym tonem - Jeśli ją ruszymy z miejsca, umrze w ciągu kilku minut. Mogę jej dać Morfinę... - Lekarka spojrzała Singowi prosto w oczy - Dużo Morfiny... Billy odetchnął głęboko. - Skoro to jedyne wyjście... - Przeniósł wzrok z lekarki na ranną. - Musimy dać pani kilka silnych zastrzyków,, po których pani zaśnie. To konieczne dla transportu. Proszę zamienić parę słów z córką i ruszamy. - Rozumiem... - Odparła kobieta z markotną miną, a jeszcze gorszą miała Denise, słysząc słowa Singa skierowane do jej matki. Odstąpiła więc od Nicky, robiąc krok w kierunku kryjówki z matką, gdy wszystko się spierdzieliło. Xenomorfy! Porucznik Hawkes Sytuacja była poważna. Bardzo poważna. Nie mieli dokąd się dokąd się wycofywać w tej sytuacji. - Zachować spokój i wycofywać się powoli kierując na mój sygnał. Smartguny i miotacze ognia zawsze od strony nadchodzących kseno i strzelać bez rozkazu. Najpierw zbierzmy się do kupy, a potem przebijemy do pustego korytarza! - głos Hawkesa był chłodny i stanowczy. Oficer wiedział, że jeśli jego podwładni wyczują lęk, to ta panika przeniesie się na nich. - Do którego korytarza Sir?? - Spytała McNeel, jednocześnie i meldując o wrogu - Pięć celów za śluzą, próbują ją rozwalić! - Kurwa, kurwa, kurwa... - Stojący blisko porucznika Ferris spoglądał to w jedną stronę korytarza, to w drugą, coraz bardziej zaczynając okazywać strach - Musimy stąd spieprzać - Zapiszczał. - Musimy się wycofać… wszyscy i dołączyć do reszty wojska. Ganianie na oślep nic tu nie da. Na razie wszyscy do mnie. Musimy przebijać się razem.- warknął zimnym tonem głosu Hawkes. - Zbierz się do kupy Ferris… to tylko zwierzęta. Ty masz broń… trzymasz je na dystans, to nic ci nie zrobią.- Nie była to całkowita prawda, ale Nate przede wszystkim musiał zdusić panikę w oddziale. Ostatnie czego tu potrzebował to chaos wśród żołnierzy. Sierżant Sing - Na demony... - Sing był bardzo daleki od zachwytu. Walka z Xeno, w ciasnych korytarzach, była marzeniem dla kogoś, kto dysponował kilkoma miotaczami ognia i podobną ilością wyrzutni granatów i innego ciężkiego sprzętu. Ale sądząc z tego, jak wydzierał się Harry, sama Nicky mogła nie wystarczyć. - Silver, idziemy. Harry, zabierz Denise. - Szarpnął za ramię lekarkę i wypchnął ją za drzwi, które natychmiast zamknął. Było to niehumanitarne, ale mogło uratować życie większej ilości osób. - Nicky, Larry, osłaniamy - dodał, ledwo znalazł się na korytarzu. Od Xeno oddzielały ich co prawda drzwi, ale było pewne, że ta zapora nie starczy na długo. - Idziemy do Hawkesa. Silver przodem! - Moja matka!! - wrzasnęła Denise, na widok Singa zamykającego drzwi do kryjówki w jakiej starsza kobieta przebywała. Najwyraźniej Marines chcieli ją zostawić na pastwę losu i Xenomorfów. Dziewczyna rzuciła się ku Singowi i drzwiom… i została zatrzymana przez “Płonącą” Nicky, która chwyciła ją za ramię, po czym energicznie odwróciła o 180 stopni. A gdy były ponownie twarzą w twarz, zdzieliła ją z piąchy, i nastolatka zemdlała. Operatorka miotacza zarzuciła ją zaś sobie na ramię. - Spadamy do porucznika! - krzyknęła, wśród łomotu Xeno w pobliskie wrota, jakie je jeszcze od nich oddzielały. - Ruszać! - Billy dopilnował, by wszyscy ruszyli w odpowiednią stronę, w odpowiednim tempie. Sam, nie zwlekając, pobiegł razem z resztą drużyny. Nie wypadało co prawda zostawiać rannej, ale według Silver kobieta i tak nie miała szans, by przeżyć. Poza tym - i tak nie miałby jej kto nieść. A że Denise rzuci się potem Billy'emu do gardła lub spróbuje wydrapać mu oczy? To już było ryzyko zawodowe. Teraz ważniejsze było ocalenie własnego życia, a to mogli osiągnąć dołączając do pozostałych, a nie chowając się przed Xeno za paroma drzwiami. |
10-04-2020, 12:08 | #49 |
Reputacja: 1 | Przy współpracy z resztą ekipy Salas jak zwykle nie miał o niczym pojęcia. Zasrany pasożyt zasilający sobie kiesę skradzionymi fantami po zmarłych tragicznie nieszczęśnikach. Normalnie JJ był kochany i miły dla absolutnie każdego. Robert należał jednak do osób obok których ciężko było przejść obojętnie. Nie mówiąc już o jakichś pozytywnych uczuciach względem tego gada. Lista jego przewinień była długa, a dokładając do tego paskudne usposobienie gość był niemal nie do zniesienia. Naomi uratowała szeregowego od porządnej wiązanki ze strony Jonesa, który na nieszczęście tej hieny cmentarnej był dość pamiętliwy. JJ wziął łyka z manierki posyłając Salasowi jedynie niezbyt przyjemny gest. Myśli technika po chwili zajął „Shini Hira”, który chciał zasilić swoją wiedzę taktyczną o mapę kompleksu. JJ uśmiechnął się w końcu znajdując zadanie odpowiednie dla jego zainteresowań. W wojsku mało kiedy to szło w parze. - Nie ma sprawy. - odpowiedział spokojnie na szept przełożonego technik. Jacob po chwili stał już przy panelu kombinując jakby obejść zabezpieczenia sieci kompleksu. Kapral nie chciał być nieuprzejmy dlatego szukał dokładnie tego co go interesowało nie błądząc nigdzie po sektorach dyskowych w poszukiwaniu “haka” na kogokolwiek. JJ miał znaleźć mapę, która umożliwi jego oddziałowi sprawniejsze poruszanie się po kolonii. Haker starał się nie zostawić śladów swojego myszkowania. Oby i tym razem nie przekonał się, że firewall tej sieci nie był w ciemię bity. Wszystko jednak poszło tym razem niemal idealnie. Najpierw chwila grzebania w systemie, by wyszukać mapę kolonii, a następnie jej ściągnięcie na… i się zesrało. Ale nie z panelem, nie z hakowaniem, nie z tym, co w tej chwili robił Jacob. Zesrało się, bo pojawiły się Xenomorfy, i to w różnych korytarzach, pędzące najpewniej na pluton z wielu stron. Operatorzy Motion Trackerów już się wydzierali ostrzegawczo, a za chwilę zrobi się pewnie bardzo gorąco. - Kurwa! To się nazywa wyczucie czasu... - powiedział do siebie haker szybciej wystukując komendy administracyjne na swoim CHD. Jakby szybsze klikanie miało prowadzić do wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. JJ chciał mieć tą cholerną mapę na swoim dysku nim kwas obcych zacznie mu roztapiać pixele na ekranie podręcznego komputera. Żołnierz mógł się oderwać od tego co robił, ale byłoby to mało wydajne dla jego zespołu. Strzelaniem, rzucaniem mięsem i poceniem się mógł się zająć każdy, a pokątnie załatwić elektroniczną mapę kompleksu mógł tylko on… Musiał się skupić i pobrać te pieprzone dane zanim obcy wpadną do korytarza! Nie było innego wyjścia. - Wycofujemy się! JJ ruszaj dupę! - Krzyknął Azjata, wśród narastającego łomotu Xeno walących we wrota w korytarzu, jak i samych, coraz głośniejszych jęków metalu… bariera nie wytrzyma długo, lada chwilę tu będą, a wtedy dopiero zacznie się cyrk. CHD pokazywał 50% download... - Pakuj te swoje kabelki i wypierdalamyyyyyyyy! - Krzyknął Salas, przebiegając obok Jacoba. Tylko w sumie, gdzie oni mieli tak naprawdę wiać? CHD pokazywał 70% download… - Na petabajtowy dysk półprzewodnikowy! Pośpiesz się maleńki... - wysyczał do urządzenia Jacob nie mając planu jak mógłby przyspieszyć proces importu mapy. Gdyby technik miał przekaźnik sieciowy mógłby wysłać pozostałe dane eterem i już się odpiąć jednak nie miał nic takiego pod ręką. Co więcej nawet porządny sprzęt przy grubości tamtejszych ścian czy grodzi mógłby zerwać połączenie, a wtedy wszystko na nic. JJ chciał zostać bohaterem, ale zdecydowanie bardziej wolał żyć. Inżynier przygotował się do ucieczki jednak nie odpinał jeszcze kabli. Na koniec po prostu chciał wyrwać CHD z panelu i uciec. Oby tylko nie uciekał z litrami kwasu ociekającego z pleców. Chociaż blizna po kwasie musiała całkiem dobrze wpływać na wieczorne rwanie lasek… Pluton Bravo szybko wycofał się do porucznika, a ludzie rozstawieni przez dowódcę (i ponaglani przez Ryenoldsa i Hirakawę), w końcu ustawili się jako tako taktycznie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń… Nicky Sanders przytaszczyła jakąś nieprzytomną nastolatkę, po czym położyła ją na podłodze korytarza, obok Nathana, a sama zajęła szybko miejsce przy Francisie i Pitsie. Między Marines była i Silver, na chwilę kucając i sprawdzając stan nieprzytomnej. Hawkes upewnił się że lekarka jest cała i zdrowa, a także, że znajduje się w centrum jego grupy osłaniana ze wszystkich. Na więcej nie było czasu, ani miejsca. Byli w strefie wojny i właśnie byli atakowani. Ferris chciał chyba wiać jakimiś bocznymi drzwiami, do kolejnego korytarza, zrobił bowiem dwa kroki w kierunku wrót… - Na miejsce żołnierzu.- skarcił go Hawkes zimnym głosem, trzymając w dłoniach swoją broń. - Nie czas na panikę. - Dawson, McNeel, pilnować mi tych cholernych drzwi! - Krzyknął sierżant oczywistą oczywistość. - JJ, ruszaj się!! - Fuknął “Shini Hira” na technika, a… Richards, Bowens, i nawet ten ciula Ehost, stanęli murem oddzielającym ewentualny atak Xeno od Jacoba. Za to Jones kochał swoich braci i siostry. Byli tacy różnorodni, byli czasem kretynami i lewusami, byli wredni, byli nieznośni, ale jak doszło co do czego, wielu było w stanie oddać życie za drugą osobę. CHD pokazywał 90% download… - Jestem za blisko aby teraz to odpiąć... - wytłumaczył Jacob sam sobie czując jak z nerwów pocą mu się dłonie, a gardło wyschło zupełnie. - Ta mapa jest nam naprawdę potrzebna i nie mogę odejść bez niej... - JJ rzucił okiem po zbiorowisku uśmiechając się lekko. Technik wiedział, że pozostali osłonią go w razie potrzeby. Wolałby jednak zgrać dane szybciej i móc wspomóc ich ogniem. - Szefie, a może ktoś popilnuje procentów pobierania, a ja zostawię dla Xeno trochę wybuchowych łakoci? - zapytał nagle Kapral Jones z błyskiem w oku patrząc na Azjatę. Wrota poszczególnych korytarzy wyginały się, trzeszczały, a nawet… topiły opluwane kwasem?? Xeno nie tylko napieprzały w nie fizycznie, wyginając grube blachy, ale i używały swoich sztuczek, co naprawdę zaczynało wywoływać u niektórych Marines obawy. W pierwszych wrotach, tych całkiem blisko Singa, pojawiły się już mała dziura,, która powoli się powiększała, a wredne Xeno uwijały się na całego, by pokonać barierę, i w końcu dopaść Marines… Dawson i McNeel otworzyli ogień, waląc przez ten otwór do wroga, wywołując tym samym i piski niezadowolenia trafianych bestii. - Ferris, a ty kurwa gdzie?! - Wydarł się sierżant na sanitariusza, po czym zerknął na dziurę powiększaną przez Xenomorfy, a następnie na Singa - Jesteś w stanie tam wrzucić granat?? - Spytał snajpera. - Przebijają się! - krzyknęła Richards, meldując kolejne, szybko rozwalane wrota, a Bowens otworzyła ogień. Choć początkowo, jedynie pojedynczymi strzałami, dokładniej celując w dziurę wybijaną w metalu. - Tu się już przebiły!!!! - wydarła się “Płonąca” Nicky, po czym zrobiła użytek z miotacza ognia, na nadbiegających Xeno, a Francis i Pits zaczęli również strzelać przez otwarte wrota korytarza. Zaczęło się. Porucznik Hawkes jeszcze nie strzelał. Przy zaporowym ogniu smartgunów nie widział potrzeby od razu włączania się do walki. Stał jednak z bronią gotową do strzału. - To tylko stare zagrożenie w nowym opakowaniu panowie i panie. Nic z czym żeśmy się zmierzyli. To tylko stado zwierząt do wybicia. Mogą wyglądać groźnie, ale jeśli nie zdołają podejść blisko… to tylko stado zarażonych wścieklizną kundli!- przekrzykiwał kanonadę. Po czym zwrócił się do Ferrisa krótko.- Nie waż ruszyć dupy z miejsca bez rozkazu, jeśli ci życie miłe.- Xeno należały do istot upartych i pracowitych, a dziura, nad którą pracowały, powiększała się z każdą chwilą. Co prawda Xeno by jeszcze nie przelazło, ale granat miał zdecydowanie mniejsze rozmiary, niż łeb potworów. Billy, nie zwlekając, ruszył w stronę wskazanych przez sierżanta drzwi, po drodze ściągając niebieską nakrętkę granatu. - Nie zastrzelcie mnie - rzucił pod adresem McNeel i Dawsona, a gdy ta dwójka na chwilę wstrzymała ogień, Billy niemal oparł się plecami o drzwi i, niewidoczny dla Xeno, nacisnął guzik, po czym wrzucił granat przez dziurę, za drzwi. |
10-04-2020, 16:59 | #50 |
Reputacja: 1 | Buka, Efcia, Mart
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |