Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-06-2008, 18:32   #221
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
- Oczywiście, że obmyślony. Oczywiście, monsieur Sorre...- uśmiechnąwszy się, mówił Robert, tylko delikatnie wybijając się swoim głosem ponad huczącą muzykę. Pozostawiając swych radnych samych, książę nie miał wątpliwości, cóż mogą robić. Spiskować, knuć i na wszelkie możliwe sposoby zastanawiać się, jak odsunąć Aligariego od władzy... I wszyscy myśleli jak zdobyć serce pięknej Mercedes... Tak, Stańczyk był pewny, iż nie tylko on pragnie zatopić swe zęby w jej szyi.

Wszyscy byliby naiwni, gdyby nie spodziewali się, że książę myśli dokładnie o tym samym. I jego plan powoli nabierał rzeczywistego kształtu...

I wtedy za jego plecami pojawiła się ona. Piękna wampirzyca ujęła go pod ramię, zaczęła sączyć do jego uszu kolejne słowa, wypowiadane tym śpiewnym, melodyjnym głosem... Zbyt melodyjnym, by umysł Roberta zatopił się w nim...

- Przemyślę, rzecz jasne, mademoiselle. Dokładnie i całkowicie. Uważacie jednak mą decyzję za pochopną, nie dajcie więc podjąć mi kolejnej tak prędko. Podczas mojej małej podróży przemyślę każde słowo, które raczyła panienka wypuścić ze swych ust i na podstawie tego podejmę swoją decyzję. Skontaktuje się jak najprędzej, zapewne Sorre użyczy mi swojego... Tego malutkiego telefonu...

- Telefonu komórkowego?
- zasugerowała Mercedes

- Tak. Dokładnie. A teraz proszę o wybaczenie...- Ventrue obrócił się powoli i ruszył ponownie w kierunku auta. Miał pewien plan na wzmocnienie swojej pozycji w tym mieście i musiał go wykonać...

Po chwili wsiadł już do pojazdu.

- Proszę to wyłączyć- powiedział chłodno i stanowczo Aligarii, wskazując palcem na radio w wozie.

Sorre nie miał zamiaru dyskutować. Po chwili siedzieli w ciszy.

- Na początek chciałbym odwiedzić stację krwiodawstwa. Tam rozejrzę się po tej z pewnością fascynującej placówce, a pana w tym czasie proszę o umówienie mnie z jednym z właścicieli galerii sztuki, o których panu wspominałem. Na tę noc, proszę wspomnieć o sporej transakcji, którą chce przeprowadzić...

- Mam szykować umowy?

- Nie, nie. Spokojnie, dam sobie radę... Następnie więc będzie moje biznesowe spotkanie, a później... Cóż, co później, zdradzę panu gdy przyjdzie na to czas.

- Czyli w drogę?

- W... To znaczy... Tak, jedziemy.
- mruknął Robert i zapiął pasy.

Rozpoczynała się właśnie kolejna długa noc...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 12-06-2008 o 22:42.
Kutak jest offline  
Stary 16-06-2008, 21:39   #222
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wszyscy

George z ironicznym uśmiechem przyklejonym do drapieżnych ust przyglądał się tyradzie Archonta – jego rywala. Nikt nic nie musiał mu mówić. Starczyło, że on widział, słyszał... wyczuwał to, czego być może sam Antoine jeszcze nie wiedział.

Wampir odczekał spokojnie aż Mercedes opuści pomieszczenie, po czym z hukiem upadającego krzesła, wskoczył na biurko. Tu, przyczaiwszy się niczym drapieżnik, błyskawicznym ruchem rzucił czymś w stronę Toreadora...
... to była mapa. Ta sama mapa, którą dał im Roland, a która przedstawiała szkic posiadłości hrabiny.

- Z całym kurewskim szacunkiem, myślę, że to szanowna rada powinna się zająć obmyślaniem taktyki, a nie zwalać tego na kark biednego małego wampira. Naprawdę, nie zazdroszczę wam, bo nie dość, że wpakowaliście się w gówno, to jeszcze smarujecie się nim nawzajem. Ja lubię hardcore, ale tu na mnie nie liczcie. Wszyscy jesteście zdrowo pojebani... no, może z wyjątkiem gejka. – tu wampir wskazał na BrianaChłopak ma dobry pomysł, ale to wasza broszka czy go będziecie słuchać. Chcieliście rządzić, to sobie rządźcie fujary, ja... spadam! - George zeskoczył z biurka, robiąc pokazowego fikołka w powietrzu i wylądował przy drzwiach, prowadzących na korytarz. – Jak wam zależy, to sami przekonujcie Brujahów, że warto ginąć za wasze dupy na stołkach.

To powiedziawszy, wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Na kilka uderzeń serca zwykłego śmiertelnika zapadła kłopotliwa cisza, która - o dziwo - przerwał Vengador. Wielki Nosferatu nie mógł oprzeć się wrażeniu, ze oto wszystkie jego myśli sformułował właśnie George, którego darzył coraz większym szacunkiem. To był prawdziwy wódz, a nie jakiś książę w jedwabnych majtasach!

- Słuchajta amigos... Pójdę do tego ich klubu... Może facet za ten czas ochłonie. Pogadam też z Brujahami, co o tym wszystkim myślą...

Dlaczego się tłumaczył? Był przecież pełnoprawnym członkiem rady! Dość, żeby inni decydowali za niego, czas najwyższy by i on pokazał, że potrafi coś więcej niż tylko spuszczać manto tutejszym śmieciom. Ze złością krocząc przed siebie wyszedł z klasy, uderzając drzwiami z jeszcze większa siłą niż Brujah. Zaprawdę zdawało się cudem to, że owe drzwi trzymały się jeszcze w zawiasach...

- No cóż, to chyba tyle, jeśli chodzi o naradę.Brian wysilił się na symaptyczny uśmiech. Za żadne skarby nie chciał bowiem, by pozostali Kainici wyczuli jego niecierpliwość.

- Taaak... – stwierdził powoli, z namysłem Lipiński, jakby te słowa nie tyle były odpowiedzią na kwestie Gangrela, lecz jakieś własne jego rozmyślania. – Jeśli panowie nie mają nic przeciwko, porozmawiam jeszcze z sir Rolandem. Widać dysponuje on wiedzą, aczkolwiek... trudno ją zeń wydobyć.

- Tak, to dobry pomysł.
- rzekł na to Archont, idąc w stronę wyjścia z pomieszczenia - Ja zobaczę czy pani Ortedze udało się przekonać księcia... Choć sądząc po czasie oczekiwania, nie ma ona wielkich szans.

I tak zakończyła się narada, pozostawiając w wielu uczestnikach niedosyt. Na tym jednak polegało życie, ze nawet o najprostsza rzecz trzeba było umieć zawalczyć, a ogólny sukces był tylko sumą pomniejszych kroczków.


Antoine, Mercedes

W chwili, gdy Lasalle lekko uchylił stare drzwi prowadzące na ganek podupadłego dworku, sportowe auto Sorre’ego odjechało z piskiem opon. Na środku podjazdu stała tylko jedna filigranowa postać.

No tak, można było się spodziewać takiej reakcji po Aligarim, który bez względu na sytuację był święcie przekonany o swojej racji. O dziwo jednak, Mercedes zamiast dać upust swojemu niezadowoleniu z powodu pyszałkowatości Ventrue, stała spokojnie i z lekko rozchylonymi wargami spoglądała w stronę pozostałych samochodów. Podążając za jej wzrokiem Archont również otworzył usta, zaniemówił.


Oto piękny, kruczoczarny pojazd Toreadorki został z pedantyczną dokładnością oskrobany z lakieru. Co gorsza zaś, części trudno dostępne dla czyszczącego (czy raczej czyszczących) zostały zmiażdżone, by nigdzie nie pozostała nawet drobina czarnego połysku.

Podobnie zresztą jak lakier, ulotnili się sami Malkavianie, przepadając gdzieś bez śladu. Widocznie domyślali się, że za taki wyczyn nie dostaną czekolady...


Karol

Pogrążony w swych myślach Nosferatu opuścił pomieszczenie, w którym odbyła się narada i splatając na podołku dłonie poczłapał wolnym krokiem przed siebie.

„Tak wiele informacji...”

Sapiąc ciężko wdrapał się po schodach na piętro budynku. I choć nie sapał z wysiłku, to musiał przyznać, że jakiś dziwny ciężar zaległ w jego martwym sercu. Czyżby to... strach?

„Tak wiele luk...”

Karol stanął przed drzwiami do "szachowego" pokoju Rolanda. Zapukał, po czym nacisnął na klamkę. Drzwi ustąpiły z typowym dla starego drewna zgrzytem.

„ Tak wiele pomysłów...”

Zobaczył Go w kącie pomieszczenia. Przestawiał szachowe figury na podłodze, która jednocześnie była jego szachownicą. Jak mały chłopczyk, Roland poruszając wargami bezgłośnie relacjonował posunięcia swoich bohaterów: czterech króli, siedmiu laufrów, siedmiu wież, oraz jednej królowej.

„ ...I tylko jedna rozgrywka.”


Brian


Niecierpliwym krokiem Gangrel zbiegł do piwnicy. Raz tylko przystanął, aby zamknąć za sobą przejście. Teraz nikt mu nie przeszkodzi. Tym razem rozwiąże tajemnicę złotookiej kobiety!

Odetchnąwszy ciężko Kainita zamknął oczy i starał się chłonąć atmosferę piwnicznych pomieszczeń. Znów zaczął obstukiwać ściany. Precyzyjnie, próbując opanować pośpiech...

„Jest!”

Za jednym z ceglanych murów wyczuł pustkę. Musiał być tam jakiś ukryty korytarz...


Robert

Po kilku minutach jazdy Aligarii odprężył się wreszcie na tyle, by usiąść wygodniej na fotelu. Wciąż nie mógł przywyknąć do szybkości, z jaką poruszały się nowoczesne mobile. Choć starał się skupić na bieżącej sytuacji i planie „zwiedzania”, to przed oczami wciąż miał obraz pięknej Mercedes, która spoglądała na niego smutnym, rozczarowanym wzrokiem.

Nie ona jednak żyła tyle setek lat na świecie uwikłana w polityczne gry... Nie, ona nie mogła być tak stara. Była zbyt czysta, nieskalana niczym pierwszy przebiśnieg... Niczym róża, która...

- Jesteśmy na miejscu. – oświadczył krótko Sorre, zatrzymując auto przed jakąś starą kamienicą.

Widać znak zakazu postoju pojazdu nijak nie robił na prawniku wrażenia. Mężczyzna schwycił tylko swoja teczkę i poczekawszy na Aligariego, uruchomił centralny zamek w aucie. Następnie obaj skierowali się do wnętrza kamienicy, opatrzonej wielkim szyldem: STACJA KRWIODAWSTWA. W przeciwieństwie jednak do wielkości szyldu, sama stacja była bardzo mała, zajmowała ledwo parter kilkudziesięcioletniej czynszówki.

Gdy mężczyźni przekroczyli próg pomieszczenia, adwokat przeprosił na chwile Roberta i podszedł do grubej kobiety w stroju pielęgniarki, która przypatrywała im się ciekawsko zza biurka. W trakcie rozmowy ludzi Kainita miał czas spokojnie rozejrzeć się.

Znajdowali się właśnie w niedużym holu, z którego prowadziły aż cztery wyjścia – każde opatrzone krótkim opisem, wyjaśniającym przeznaczenie:
- Wyjście
- Laboratorium
- Punkt poboru krwi
- Pomieszczenie służbowe

Po krótkiej rozmowie, gruba kobieta wstała ze swego miejsca i podeszła do Roberta, wyciągając doń rękę.

- Witam szanownego właściciela, jestem siostra przełożona Gudrun Gotte. Pan pozwoli za mną, z przyjemnością oprowadzę.

I faktycznie omówienie systemu funkcjonowania stacji krwiodawstwa stanowiło dla kobiety wyraźny powód do dumy, tak jakby wszystko tutaj było jej dziełem. A może po prostu nie miała się czego wstydzić? Mimo bowiem niewielkiego lokum, punkt wyposażony był profesjonalnie i nawet o tak późnej godzinie, znajdowali się ochotnicy, by oddać swoja cenną krew dla bardziej „potrzebujących”.

Patrząc, jak vitae właśnie wypływa z młodej dziewczyny do plastikowego pojemnika, Ventrue poczuł znajomy skurcz w brzuchu. Odruchowo zacisnął dłoń na gałce laski.

- ... i jak szanowny pan widzi, tutaj obsługujemy honorowych dawców krwi dokładnie i ekspresowo. Pomysł poprzedniego właściciela, żeby zamiast zwykłej czekolady zainwestować w czekoladki z likierem, okazał się genialny! Proszę spojrzeć zresztą: środek nocy, a my mamy aż trojkę chętnych!


„ To tylko złe samopoczucie, tylko złe samopoczucie...” – starał się wmówić sobie Robert blednąć jeszcze bardziej niż zwykle.

Pomimo tego wiedział doskonale... oto budziła się jego bestia, jeśli zaraz stąd nie wyjdzie, zdarzy się katastrofa... Chciał odwrócić wzrok, lecz nie potrafił, chciał się przemieścić, lecz wciąż namiętnie wpatrywał się w gumowy wężyk, którym leniwie przepływała czerwona krew.

- Wszystko w porządku? – zagadnął go ściszonym głosem Sorre.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 16-06-2008 o 21:54. Powód: literówki
Mira jest offline  
Stary 17-06-2008, 22:48   #223
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Książę wsiadł do samochodu i zajął miejsce pasażera. Zwyczajnie zbył ją kilkoma uprzejmymi słowami i się wycofał. Wydało jej się to aroganckie i wyjątkowo nieroztropne ale zaczynała się po woli przyzwyczajać do sposobu bycia nowego księcia. Z pewnością nie był graczem zespołowym. Chce przejąć piłkę, w pojedynkę przebiec całą długość boiska i w świetle reflektorów strzelić wymarzonego gola. Ma oczywiście nadzieję, że cały aplauz przypadnie tylko jemu. Ignorant i egoista. Ale takie akcje w praktyce zdane są raczej na niepowodzenie. Zresztą, mnie to zupełnie przestaje obchodzić. Niech go szlag!

I wtedy spostrzegła swój doszczętnie zrujnowany samochód. Parszywi Malkaviani! Trzeba było przyjechać cholerną taksówką!

Drzwi wejściowe trzasnęły nagle z hukiem. Obejrzała się w tamtym kierunku i zauważyła potężną sylwetkę Georga zarysowaną na tle nocnego nieba. Od razu zorientowała się, że jest wzburzony. Nauczyła się czytać z niego jak z otwartej księgi, co de facto nie było sztuką nadmiernie skomplikowaną. Podeszła w jego stronę ale on zdawał się jej nie widzieć. Zatrzymał się dopiero wówczas gdy zdecydowanie zagrodziła mu drogę opierając dłonie na jego szerokich ramionach.

- O co chodzi George? Co się stało? - zaczęła niepewnie.
- Nic złotko. Po prostu atmosfera się jakoś zjebała. - Spojrzał na nią wymownie, z wyrzutem. Od dawna nie widziała Pietrowa tak wzburzonego. Wprost kipiał gniewem.
- George...- głos Mercedes przesycony był łagodnością i słodyczą jak zwykle gdy czegoś od niego chciała – Uspokój się proszę i wytłumacz mi co się dzieje.

Za moment jednak jakby dotarł do niej powód jego wzburzenia. George był drapieżnikiem a w szczególności nie lubił gdy ktoś wkraczał na jego tereny łowieckie. Gdy ktoś rościł sobie prawa do czegoś co uważał za swoją własność. Do niej.
- Nie myślisz chyba... - powiedziała w frywolną nutą w głosie i zaśmiała się wymuszenie - To niedorzeczne. Ty jesteś zwyczajnie zazdrosny. - skrzywiła się uroczo jakby ktoś miło ją połechtał - Uwierz, nie masz najmniejszego powodu... - lecz wewnątrz doskonale wiedziała, że powód jednak miał. Przez chwilę była wdzięczna losowi, że jest taką wyśmienitą aktorką i kłamstwa w jej ustach brzmią nad wyraz przekonująco.
- Skarbie – przerwał jej w pół słowa – Może ty jesteś tak słodka i niewinna, że nie widzisz co jest grane ale ja kurewsko dobrze znam się na życiu. - Pocałował ją w czubek głowy i pogładził po włosach – Na razie stąd spieprzam aniołku, zanim rozpierdolę ze złości tą ruderę i po siedzibie księcia nie zostanie nic poza stogiem pierdolonych drzazg. Uważaj na siebie. I ma nadzieję, że jutrzejsze spotkanie jest aktualne.

Nie czekał na odpowiedź. W zasadzie ostatnie zdanie zaakcentował tak, jakby było bardziej potwierdzeniem faktu niźli pytaniem do niej skierowanym. Wsiadł na motocykl i odjechał z piskiem opon.

Zrozumiała w lot w czym rzecz. Nie powinna zagrywać z Georgem tak nierozważnie. Była wobec niego oschła, nie wysiliła się na okazanie mu krztyny zainteresowanie a na końcu dosiadła się do Lasalla szukając u niego pocieszenia. To było lekkomyślne z jej strony. Nie dość, że Pietrow był w tym stanie zupełnie bezużyteczny to jeszcze mógł nastręczyć wiele nieprzyjemności Antoine'owi. Poznanie go było cudowną odmianą i flirt obiecująco się zapowiadał ale teraz najwyższy czas go ukrócić. Nie powinna dopuścić aby archont stał się nieświadomie ofiarą zazdrości Georga. Dla jego własnego dobra powinna go do siebie zniechęcić. Póki jest jeszcze na to czas.

Stała zamyślona na podjeździe gdy doszedł do niej Lasalle. Jego biały garnitur kontrastował z otaczającą ich ciemnością.
- Jedziemy? - zagadnęła z lekkim uśmiechem, jednak ten w odróżnieniu od poprzednich był raczej ponury i melancholijny.
- Ale pani samochód... - wskazał na zmasakrowany wrak.
- Proszę się tym nie przejmować. Jest ubezpieczony. Zresztą, i tak zaczynał mi się nudzić – niewzruszona machnęła ręką w kierunku wozu. - W takim razie pojedziemy pańskim. Pokarze panu moją posiadłość i wybierzemy dla pana jakiś odpowiedni pokój.
- Dobrze. Jednak chciałbym gdzieś się po drodze zatrzymać. Nie sprawi to pani kłopotu?
- Ależ skądże.

Uwielbiała prowadzić szybkie samochody. Dostarczało jej to krótkich chwil niczym nieskrępowanej radości. Jednak tym razem nie sprzeciwiała się kiedy Antoine otworzył jej drzwi pasażera. Usiadła posłusznie na miejscu i beznamiętnie wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Była przygaszona i milcząca. Mimo to kiedy wreszcie ruszyli to ona przerwała krępującą ciszę.
- Panie Lasalle...Co właściwie stało się w środku? Mniemam, że George odstawił jakiś popis? - w głosie można było wyczuć niepokój.
- Można to tak ująć - odpowiedział oszczędnie Antoine nie odrywając wzroku od drogi.
- Przepraszam pana najmocniej. Wydaje mi się, że... - zawahała się - pośrednio przyłożyłam rękę do jego wybuchu złości.
- Pani? A w jaki sposób? – zapytał zaskoczony.
- Okazując panu nadmierne zainteresowanie - zawstydzona odwróciła wzrok i obserwowała szybko zmieniający się za szybą krajobraz. - Widzi pan, George ma obsesje na punkcie drobiazgów bliskich jego sercu. Swoich motocykli, swojego imagu, swoich...- chrząknęła lekko speszona – kobiet...
- A jest pani nią Mademoiselle Ortega? - zapytał dyplomatycznie. Jeśli odpowiedź na to pytanie miało dla niego większe znaczenie to skrupulatnie to teraz ukrywał.
- Nie. Nie jestem. Ale poniekąd George może tak uważać. Widzi pan, łączy nas pewien obopólny układ. On dba o moje bezpieczeństwo, ja o jego wizerunek. Wszyscy sądzą że coś nas łączy a ja po prostu nie wyprowadzam ich z tego błędu.
- Nie musi się pani przede mną tłumaczyć pani Ortega – przerwał jej taktownie.
- Wiem panie Lasalle. Rzecz w tym, że chcę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-06-2008 o 23:03.
liliel jest offline  
Stary 17-06-2008, 22:57   #224
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wychodząc zapytał Karola:
- Ma pan pojęcie, co odbiło temu buldogowi, którego przez przypadek wziąłem przez moment za normalnego faceta? Nie przeszkadzało mu, ze książę olał dokładnie wszystko, co mógł olać, a czepia się rady? Dość zabawne powiedziałbym, gdyby nie fakt, ze bardzo niepasujące. Oczywiście, można uważać pomysł użycia tłumu ludzi za genialny, ale przecież po to są narady, żeby takie coś przedyskutować. Nasz szanowny szef gangu niczego nie zaproponował, tylko poczekał aż wszyscy się wypowiedzą i się porządnie obraził. Natomiast, co do pomysłu Gangrela, to takie coś mogło się udać właśnie dlatego, ze jak sam zauważył, działo się to tuż po II Wojnie Światowej. Wampiry i ludzie mieli znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się małym miasteczkiem w pańskim rodzinnym kraju. Chciałbym pogratulować bystrości temu, kto przewidywałby, że masakra nie kilkudziesięciu, a nawet kilku ludzi w Reykiawiku nie odbije się echem po świecie wystarczającym, by zleźli się tu łowcy z połowy globusa. Ludzie bowiem się może nie zmienili, ale środki, które mają do użycia, owszem. Ech, nieważne. Mam nadzieję, że jutro o 20 spokojnie wyjedziemy sobie na koncert nie przejmując się całym tym zamieszaniem, ale przedtem proponuję spotkanie tutaj o 18-tej, żeby obgadać, czegóż to dowiedzieliśmy się ciekawego.

Wysłuchawszy odpowiedzi Nosferatu, poza Mercedes, jedynego członka rady, którego polubił i do którego opinii miał sporo zaufania, nawet, jeżeli nie zgadzały się z jego własnym zdaniem, wyszedł przed dom.

* * *

Prowadził. W tej chwili podziwiał ją. Przypuszczał, że będzie bardzo zła po zniszczeniu samochodu. Już widział w wyobraźni, jak z pięknej syreny na moment przemienia się w równie piękną, lecz także groźną, Meduzę w mitów o greckim herosie Perseuszu. Tymczasem nie! Pozostała spokojna, choć, kto wie, co jej grało na sercu. Antoine zachodził w głowę, co u licha się stało z jej Lamborghini? Nawet Malkavianie nie mogliby ... cholera, a może mogliby ... o szlag! Uf, no cóż, znów narozrabiali. Szkoda, ale jeszcze większa szkoda pojawiła się na spotkaniu rady. George! Nawet nie miał ,ochoty myśleć, co się narobiło. Mieli kretyna za księcia i generała, który miał zmienny charakter niczym osiemdziesięcioletnia dziewica bezpośrednio przed pierwszym stosunkiem.

Po chwili milczenia rzekł spokojnie odpowiadając na jej wątpliwości i przypuszczenia dotyczące George'a:
- To nie pani wina, seniorita. Każdy odpowiada tylko za siebie i nie wiem, jak dla pani, ale dla mnie jest to wystarczający ciężar, żeby mnie przygniatał tak, iż czasem mam dość wszystkiego.
- Może i tak, monesieur, ale dzisiaj, gdybym pomyślała wcześniej, jaka może być jego reakcja, mogłabym zapobiec temu, co się stało. Wie pan, im bardziej myślę o tym wszystkim, tym bardziej mam ochotę zapomnieć, po prostu zapomnieć ...
- ... wyobrazić sobie, że jestem na wyspie, daleko od wszystkich
– wpadł jej w słowo Lasalle.
- Tak, coś takiego. Po prostu zapomnieć i przeczekać cała tą wariacką wojnę.
- To często dobry sposób, rzeczywiście, tylko czasem wojna sama puka do drzwi i trzeba mieć walczyć, przeczekanie ... cóż, zawsze można spróbować
– ale widać było z jego miny, iż wątpił, czy to się uda.
- Przynajmniej u mnie w domu możemy zaryzykować ową próbę. Wie pan ...
- Antoine.
- Tak
– przez chwilkę była zdezorientowana.
- Proszę mi mówić Antoine.
- Wobec tego
– uśmiechnęła się olśniewająco – będzie uczciwie, jeżeli będziesz zwracał się do mnie także po imieniu. Układ?
- Układ
- potwierdził. - Przybiłbym piątkę, ale wolę prowadzić obydwiema rękami.
- Mi jedna nie przeszkadza. Lubię czuć te kilkaset koni mechanicznych pod maską i poskramiać je pędząc szosą, ale
– zreflektowała się, - przyjemność prowadzania to jedna sprawa, a wojna to druga.
- Tak, może da się jakoś naprawić całą sprawę, może nie powinienem się do ciebie wprowadzać
? – Zawiesił głos niepewny. Kurczę, podobała mu się, zarówno, jako ideał, który zawsze porusza serca toreadorów, jak i jako kobieta wpadająca mężczyźnie w oko i sprawiająca, ze zaczyna się inaczej spoglądać na świat. Lasalle nie był jeszcze pewny swoich uczuć, ale łapał się na myślach o niej. Czułych myślach. Nie był pewny, czy znaczą to, co podejrzewał, że mogą znaczyć. Trochę się zaczynał bać, czy jego zaangażowanie nie sięga zbyt daleko, ale, ale tak naprawdę wiedział, że nie chce jej zostawić i choć zaproponował, że się nie wprowadzi, miał nadzieję, że usłyszy „nie”. Spróbował uspokoić myśli i choć wyszło średnio, udało mu się w jakimś stopniu odzyskać miły, standardowy wyraz twarzy obdarzony uśmiechem nr 17.
- Nie, to akurat nie ma wielkiego znaczenia dla Georga. Po prostu uniósł się, ale przejdzie mu. Wiesz, ja już mieszkam z jednym Toreadorem, owym Tylerem Durdenem, więc drugi pewnie mi nie zaszkodzi.
- Jesteś pewna? Wybacz, ale martwię się nie tylko o tą wojnę, ale także ciebie.
- Jestem. Wychodziłam z większych opresji, ale teraz ... proszę, zmieńmy temat. Wiem, że to ważne, ale kiedy myślę o tym, co wyczyniali książę i George, to po prostu mi się odechciewa cokolwiek robić.
- Wobec tego mam propozycję. Planuję jutro się wybrać na koncert muzyki „Belle Italie” na Uniwersytecie Reykiawiku. Kilka dni temu zaprosiłem Karola, wiesz, on był wybitnym skrzypkiem oraz kompozytorem. Nawet byłem kiedyś na jego koncercie, kiedy dawał pokaz wirtuozerii z Paganinim. Może również miałabyś ochotę? Byłbym niezwykle rad.
- Jutro wieczorem? Chętnie. Jestem Toreadorką i jak większość spośród nas lubię muzykę, także tą klasyczną. Mówisz na Uniwersytecie?
- Tak, zaproponowałem Karolowi spotkanie u księcia o 18-ej, a o 20tej byśmy wyjechali. To wcześniejsze w sprawie, na temat której teraz nie rozmawiamy, a później, wreszcie chwila czegoś, co mam nadzieję, przypadnie nam wszystkim do smaku
.

Nagle zahamował. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Wspomniałem, ze pragnę odwiedzić pewne miejsce.
- Tak, ale tu nic nie ma.
- Owszem, tylko ów kościółek
– wskazał ręką na drewnianą świątynię.
- No i? – Popatrzyła niechętnie, jakby zmuszając swój wzrok do spojrzenia w tamta stronę.
- No i właśnie o nim mówię.
- Znaczy
? – Jakby niedowierzała.
- Znaczy, ze chcę się chwilę pomodlić. Wiesz, jestem chrześcijaninem.
- Wampir? Chrześcijaninem? Ty?
- Cóż zrobić
– rozłożył ręce. - Czy mogłabyś poczekać tu na mnie? Naprawdę momencik.
- Ja
... – przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Jakby zbierała myśli. Wampiry mają zazwyczaj jasną karnację poza takimi wyjątkami, jak on, ale wydało mu się, że Mercedes nagle pobladła. – Dobrze, poczekam. Ale, wiesz, nie miałam pojęcia, ze jesteś kimś, kimś wierzącym. Dlatego ... dlatego chciałabym cię prosić, żebyśmy jedną rzecz sobie od razu wyjaśnili. Ja ... nie to, ze jestem wrogiem religii, ale ... po prostu bardzo bym cię prosiła, że, póki będziesz moim gościem, byś się nie afiszował ze swoją wiarą. To tylko prośba. Nic więcej. Ja ... miałam po prostu kiedyś bardzo niemiłe przejścia i od tamtej pory ... sam rozumiesz.
- Rozumiem
– stwierdził poważnie. - Na pewno nie będę robił ci wykładów teologicznych póki sama nie będziesz chciała. Inna rzecz, że niespecjalnie znam się na teologii. Ale mniejsza z tym. Lecę już, by jak najszybciej do ciebie wrócić. Pa

Nie odpowiedziała. Wyglądała, jakby gdzieś w głębi siebie walczyła z atakiem nagłej paniki. Odwróciła wzrok od budynku kościoła i zakryła dłońmi oczy. Chyba faktycznie bliskość świątyni nie podziałał na nią korzystnie. Obiecał sobie, że będzie się śpieszył jak najbardziej się da. Chwila modlitwy, następnie zaś krótka rozmowa z Rossą.
 
Kelly jest offline  
Stary 21-06-2008, 23:00   #225
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński


Karol spokojnie wysłuchał jak najbardziej słusznej krytyki motocyklisty i ze spokojem w głosie odpowiedział Archontowi.
- Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że ten…buldog jest nam potrzebny a to oznacza, iż ktoś będzie musiał ponownie przekonać go do udziału w wojnie. Nasze szanse na przetrwanie maleją diametralnie bez jego poparcia. Cóż może uda się udobruchać. Oczywiście mimo wszystko nie przepuściłbym okazji, żeby wysłuchać miłego dla ucha koncertu. – Uśmiechnął się i skłonił na pożegnanie. – Będę, więc na pana jutro czekał o 18.00, do zobaczenia zatem.

Odprowadził wzrokiem rozmówcę, który przed chwilą ponownie go zaskoczył. Dzięki zręcznej wypowiedzi Lasalle’a nikt nie zwrócił większej uwagi na rewelację, jakie przedstawił kompozytor. Najważniejsza dla nich obecnie informacja dotycząca możliwości zablokowania zdolności hrabiny Munk została zlekceważona.

„Imponujące zagranie, lecz ja nie dam się tak łatwo zbić z tropu.”


Lipiński pogrążywszy się we własnych myślach wolnym krokiem udał się na pierwsze piętro budynku prosto do siedziby Rolanda. Jeśli ktoś będzie w stanie udzielić mu odpowiedzi na jego pytanie to był nim właśnie król szaleńców. Groteskowa postać musiała skrywać w swojej głowie wiele cennych informacji. Karola interesowała inna rzecz, na ile były książę bawił się z nimi a ile było w tym autentycznego szaleństwa.

Wzrok skrzypka utkwił w śmiesznie wyglądającej postaci, która niczym dziecko bawiła się figurami szachowymi. –„Dziwne, czemu nie mogę oderwać od nich wzroku?”.- Małe figurki przesuwały się niczym żywe postacie po szachownicy-pokoju. – „Czy to jest tylko zabawa czy kryję się za tym coś więcej?” – Tym dziwnym pytaniem Lipiński zaskoczył sam siebie.

Nosferatu przełknął ślinę i wsunął się cały do środka zamykając za sobą drzwi. Nie znosił tych wariatów, malkavianie zawsze przyprawiali go o gęsią skórkę a teraz miał przed sobą ich przywódcę. Zawsze obawiał się, że pewnego dnia oprócz brzydoty Bóg pokara go również postradaniem zmysłów.

- Przyszedłem porozmawiać. – Perfekcyjne opanowanie głosu przydało się i tym razem. Ani na moment zdecydowany ton nie zachwiał się pod naporem mieszanki uczuć, jakie nie dawały spokoju Karolowi. – Jestem przekonany, że wiesz gdzie mógłbym znaleźć niejaką Rozalię Munk, prawda? Pod powłoką szaleństwa Wy malkavianie posiadacie całkiem sprawne umysły, czym i ja mogę się pochwalić, więc proszę nie ubliżaj mojemu intelektowi i pomiń niepotrzebne próby zaprzeczenia. Od tej informacji zależą losy wielu kainitów.

Kompozytor postanowił zagrać ostro, choć nie miał pojęcia, czym to się może dla niego skończyć. Liczył na ujawnienie się prawdziwego oblicza Rolanda

... ten jednak wyszczerzył do niego w uśmiechu wszystkie zęby – na przemian czarne i białe, jak szachownica. Trzeba przyznać, że Malkavianin miał bardzo konsekwentny... image.

-No tak... Poważna sprawa... – Roland podrapał się z namysłem po nosie – Widzisz... Był sobie raz jeż. Ten jeż miał czerwone jabłuszko i nosił je na plecach, ale ten jeż, on nie miał kolców. Jabłko też nie miało kolców. I dlatego za każdym razem jak jeż ruszał w drogę, to jabłko mu spadało. Dlatego jeż nie mógł się ruszać. No i zdechł. Biedny jeż... Biedny, biedny jeż...

Malkavianin zaczął się kołysać lekko w rytm słów „biedny, biedny jeż”, wyraźnie się zasępiając przy okazji.

- Masz rację biedny jeż. – Powtórzył za Rolandem wyraźnie poirytowany Lipiński, który schylił się szybko po czarnego konia leżącego nieopodal i rzucił nim z całej siły prosto w twarz szaleńca. Ten uchylił się w ostatnim momencie i uśmiechnął, czym wyprowadził Nosferatu z równowagi. Karol w odpowiedzi został ugodzony w brodę laufrem i nie mogąc już się dłużej powstrzymać dał upust swoim stresom podejmując wyzwanie.

Niczym małe dzieci dwa wampiry zaczęły istną batalie o tytuł większego dziwaka, o dziwo brzydal nie ustępował wariatowi mimo tego, że ten drugi miał w tego typu zabawach o wiele większe doświadczenie.

Dopiero po paru minutach zaciętych walk cała złość uszła z Lipińskiego, który przysiadł i oparł się o ścianę. Natarcie z drugiej strony również ustało. Nosferatu popatrzył na Rolanda i na rozrzucone figury, po czym wybuchnął śmiechem, w którym chętnie wtórował u król szaleńców.

-Inaczej mówiąc nie powiesz mi nic, mam rację? Nie zdziwiłbym się gdybyś wymyślił kolejną cudną przypowieść, gdy spytałbym Cię o tajemnicze kamienie szlachetne dające wielką moc…zdecydowanie za dużo się staram. Tylko po co? Dla kogo? Może, choć na to pytanie byś mi odpowiedział?!Nosferatu wstał opierając się o ścianę i nacisnął klamkę powoli kierując się ku wyjściu. Chciał stąd uciec jak najdalej, jednakże miał do końca nadzieje, iż jego rozmówca uchyli rąbka tajemnicy…
 
mataichi jest offline  
Stary 27-06-2008, 14:27   #226
 
Hael's Avatar
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
Gdy w końcu usłyszał po swoim uderzeniu pusty rezonans, odetchnął i uśmiechnął się. Miło jest wreszcie podjąć intrygującą i niespodziewanie przerwaną czynność, która na dodatek przez nieznośnie długi czas zdawała się przed tobą umykać. I oto jest, wreszcie, w zasięgu ręki!...

Brian zamyślił się na chwilę. Z początku nie zamierzał tu wchodzić sam. Jednak kogo mógłby zaprosić to tej fascynującej penetracji piwnic pod dworkiem? Książe miał setki ważniejszych spraw na głowie, Karol kilka tych ważnych, Mercedes propozycje spaceru prawdopodobnie zinterpretowałaby nie całkiem tak jak powinna - choć po części na pewno miała by rację... Antoine był zajęty Mercedes, a Vengador, jak wiemy, był pizdą. No, a poza tym...

Reszta rady tak wspaniale radzi sobie sama... Więc czemu to ja miałbym ich prosić o wsparcie?

Brian przyjrzał się zgrzybiałej, ceglanej ścianie. Jego oczy rozbłysły czerwienią, a on sam, mimo ciemności widział każde złączenie między kamieniami. [Transformacja po raz pierwszy] Ściana nie wyglądała zbyt grubo czy solidnie - w zasadzie mógłby ją przebić pięścią. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie jest typem napompowanego Brujaha i nawet, gdyby jedynym efektem ubocznym miałyby być rozwalone knykcie, to nie miał na ten efekt najmniejszej ochoty.

Nadzieja odnalezienia w piwnicy kilofa szybko okazała się płonna, szybko jednak znalazło się coś, co mogło nadać się równie dobrze - duży, ciężki, nieco skorodowany, młot. Co on tu robił? Któż wie! Jednak teraz wampir zamierzał zrobić zeń wreszcie użytek...

Wystarczyło kilka uderzeń, by przebić się na drugą stronę. Kilka kolejnych powiększyło dziurę dostatecznie. W końcu Brian odrzucił narzędzie, otrzepał dłonie i przeszedł przez wyrwę.
Tuż za nią był korytarz. Na tyle wysoki, by stać weń wyprostowanym i na tyle wąski, że ręce można było wyprostować tylko do łokci. Powietrze było przesiąknięte wilgocią, zatęchłe i znieruchomiałe od wielu, wielu lat. Jak dawno już nikt tu nie wchodził?

Wokół panował jeszcze gęściejszy mrok, niż w pomieszczeniach piwnicy. Dla zwykłego śmiertelnika byłby nieprzenikniony... Kilka metrów dalej korytarz skręcał i niknął za rogiem. Brian drgnął, jakby niemal jednocześnie chcąc postawić pierwszy krok i raptownie zmieniając decyzję. Opuścił ręce wzdłuż ciała. [Transformacja po raz drugi] Po chwili jego paznokcie wydłużyły się nienaturalnie, zamieniając się w proste, brzytwiaste szpony o barwie stali. Gangrel zerknął raz jeszcze w ciemność przed sobą. Oblizał wargi - chyba bardziej z głupiego przyzwyczajenia. Czuł, że coś czeka tam na niego. Czuł lekkie, przyjemne podniecenie nieznanym. Czuł się wspaniale.

Brian ruszył przed siebie, stąpając powoli i uważnie obserwując przestrzeń przed sobą.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...

Ostatnio edytowane przez Hael : 28-06-2008 o 13:13.
Hael jest offline  
Stary 28-06-2008, 00:39   #227
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Tylko spokojnie, bądź spokojny, tylko spokojnie..., powtarzał, niczym mantrę, w myślach Robert. Nie pierwszy raz zdarzała mu się taka sytuacja, nie pierwszy raz musiał z niej wybrnąć... Musiał. Przecież był księciem, stał na szczycie tutejszej rady, przecież to miasto było jego... Miał tyle lat, widział tyle krwi, przy kolejnych walkach toczonych ku jego uciesze, przy kolejnych bitwach, które okazywały się koniecznością, sam tyle razy nawet wbijał sztylet w czyjeś serce. To nie jest dobra krew, przecież nie takiej chce, nie na taką ma ochotę, ta krew nie będzie jak wino...

Głęboko wciągnął powietrze do płuc, chociaż wiedział, że nie musi. Od lat w końcu nie oddychał.

- Migrena... Od lat mnie męczy, cóż począć...- westchnął cicho i powoli odwrócił się w kierunku drzwi. Ludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem, pogardą... Nie brali go za alkoholika, wyglądał zbyt dostojnie, ale jego powolny i chwiejny krok w kierunku drzwi wskazywał na sporą ilość promili we krwi.

Gdyby wiedzieli jak wiele zdecydowania i wysiłku kosztował Aligariego każdy z tych kroków...

Sorre zrobił wrażenie naprawdę uprzejmego, gdy natychmiast podszedł do swego pracodawcy i, podając mu swe ramie niczym zniedołężniałemu starcowi bądź niewieście, pomógł mu opuścić pomieszczenie.

- Merci...- powiedział Stańczyk, opierając się o ścianę w holu - Czasem tak mi się zdarza...

- Tak, wiem. Pan Roland miał podobne problemy w tym miejscu. Zła aura albo coś...
- uśmiechnął się mężczyzna, pokazując przy tym swoje zadbane uzębienie. - Czy książę ma jeszcze jakieś życzenia dotyczące tego miejsca?

- Tak... Ja muszę chwilę odpocząć, przysiądę sobie tutaj -
wystudiowanym, zmęczonym głosem odrzekł Ventrue, wskazując na krzesło stojące w rogu pomieszczenia - Pana zaś prosiłbym o uzgodnienie dostaw krwi z pielęgniarką, powiedzmy - dwa razy na tydzień, prosto do dworu. Następnie zaś udamy się do samochodu i spełnimy kolejny punkt mego planu na ten wieczór...

- Wedle życzenia.
- mruknął tylko prawnik i zniknął za drzwiami salą, która wciąż napawała Roberta strachem i tęsknotą za vitae zarazem.

Czekając na "kierowcę", Stańczyk znów walczył z tkwiącą w nim bestią. W końcu był w, rzec można, życiodajnym źródle. Zdawał sobie sprawę z litrów krwi, jakie tu się znajdowały, a głód ssał jego ciało i duszę coraz mocniej. Na chwilkę zniknąć tylko za drzwiami, dorwać jeden woreczek, zanużyć w nim kły i pić, pić...

Robercie, tożto istne barbarzyństwo!- skarcił się w myślach Aligarii

W tym samym momencie drzwi do punktu poboru krwi ponownie się otworzyły i znów stanął w nich prawnik, a obok niego pielęgniarka.

- Wszystko załatwione. Jedziemy?- spytał Sorre

- Może szanowny pan- Robert w ostatniej chwili powstrzymał się przed zasugerowaniem tytułu "książę"- zostanie chwilke dłużej, napije się ciepłej herbaty? - spytała troskliwa o los swego pracodawcy kobieta

- Niestety, nie mamy na tyle czasu... Chociaż jeśli byłaby możliwość zaparzenia tego napoju w kubku przenośnym, białym...

- Plastikowym.
- podpowiedział prawnik

- Gdyby istniała możliwość zaparzenia napoju w kubku plastikowym, z pewnością ja i mój przyjaciel skorzystalibyśmy z tej nader uprzejmej propozycji.- kontynuował wywód swym zmęczonym głosem Stańczyk

- Żaden problem, już stawiam wodę!- zawołała kobieta i udała się do pomieszczenia dla obsługi

- Monsieur Sorre, czy umówił mnie pan już z właścicielem galerii?- spytał książę, wbijając na powrót chłodne spojrzenie w mężczyznę

- No cóż, sam książę źle się czuł, więc nie miałem jak odejść i dzwonić...- powoli tłumaczył się prawnik.

- Proszę więc niezwłocznie udać się do pojazdu i stamtąd wykonać potrzebne telefony. Ja zaraz wrócę, z gorącą i aromatyczną herbatą przy sobie.

Sorre zniknął za drzwiami, w pięć minut później przybytek opuścił i Stańczyk. Na chwilę jeszcze zatrzymał się w holu, gdzie - wcześniej odstawiając jeden z kubków na ziemi - naciął swe żyły złotą szpilką z fraku, a krew z niej płynącą dolał do herbaty dla swojego towarzysza. Parę kropli, tak, że jej smak nie był wyczuwalny w mocnym, aromatycznym napoju przyrządzonym przez pielęgniarkę.

- Proszę. - rzekł i podał herbatę prawnikowi.

A potem co rusz zerkał na niego ukradkiem, udając, iż pije swoją herbatę. Dwa razy już pił jego krew... Tyle zazwyczaj wystarczało...

Ta noc dopiero się zaczynała. Jeszcze tyle mógł osiągnąć...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 30-06-2008, 22:15   #228
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Antoine, Mercedes

Starając się nie patrzeć na budynek, Mercedes śledziła smutnym wzrokiem sylwetkę Antoine’a. O czym myślała w tej chwili? To wiedziała tylko ona sama.

Archont wszedł do kościoła, zamykając za sobą starannie ciężkie drzwi, dzięki którym mróz nocy nie mógł wkraść się do środka. Wnętrze świątyni wyglądało jak ostatnio: przytulne, spokojne, rozświetlone blaskiem świec. Różnica polegała jedynie na tym, że nikogo nie było w środku. Ani księdza, ani wiernych, ani nawet Malkavian.

Zastanawiając się co czynić, Toreador wolnym krokiem ruszył ku ołtarzowi. Zastanawiał się czy mógł pozwolić sobie na wejście do zakrystii... Pytającym wzrokiem omiótł sylwetkę Jezusa przybitego do krzyża nad ołtarzem. Nie spodziewał się odpowiedzi, a jednak ją dostał.

Coś skrzypnęło pod lewą ścianą sali. Zaalarmowany Kainita błyskawicznie zwrócił oczy w tamta stronę, by dostrzec... . Wyszła z konfesjonału. Nie wydawała się zaskoczona, tylko trochę smutna. Ubrana była w prostą sukienkę, na którą zarzuciła długi szal, którym się owinęła, by nie zmarznąć.


- Witaj Rosso. – powitał się spokojnie, mając dziwne wrażenie, że gdyby jego serce biło, to zabiłoby teraz szybciej.

- Witaj. Mogłeś przyprowadzić swoją towarzyszkę. Nie obraziłabym się... to bardzo piękna kobieta. Choć niebezpieczna.

Wielkie, jak studnie oczy spojrzały prosto w źrenice Archonta. Jak to możliwe, by w tym samym wzroku czaiła się zarówno niewinność oraz ogromna wiedza?

- Wiem, że przyszedłeś zapytać. Więc pytaj... nie mamy wiele czasu.


Karol

Nosferatu wyszedł z „ szachowego” pokoju, mając nadzieje, że może w drzwiach, w ostatniej sekundzie Roland powie mu coś, by go zatrzymać... że choć na chwile zdejmie z siebie ten płaszcz szaleństwa. Na próżno.

Nie pozostało nic innego tylko uderzyć pięścią we framugę drzwi, by tym sposobem choć trochę rozładować wściekłość.

- I na cóż ci ta agresja? To przeminie. Tak jak i twój problem. Wszystko przemija... - usłyszał.

Karol ciężkim wzrokiem spojrzał na odzianą w czerń postać w drugim końcu korytarza. Czarny Dżej stał tam spokojnie z małą, nocną lampką w dłoni, pozbawioną wyrazu twarzą zwrócony w stronę drugiego wampira.

- Nie wszystko przemija. – odezwał się po chwili Lipiński - Coś przecież musi zmieniać ten świat...

- Dobre spostrzeżenie. Czujesz to... więc powinieneś zrozumieć. To dlatego te kamienie są takie ważne... one mogą zmienić świat, lecz wiedza na ich temat jest pergaminem splamionym krwią twych braci, zastanów się mój nocny przyjacielu czy chcesz po niego sięgnąć... zanim będzie za późno, zanim zatoniesz w morzu krwi jak Gustav.

Czarny Dżej uśmiechnął się po raz pierwszy odkąd Karol pamiętał. I bynajmniej nie był to sympatyczny uśmiech.


Brian

Udało mu się! Odnalazł przejście...
Czuł dziwne mrowienie na skórze. Już kiedyś coś takiego przeżył, tylko co to było? Coś odległego i bliskiego zarazem... podekscytowanie.
Wokół panował jeszcze gęściejszy mrok, niż w pomieszczeniach piwnicy. Dla zwykłego śmiertelnika byłby nieprzenikniony, ale dla Gangrela nie stanowił większego problemu.

Zresztą to, co budziło zaniepokojenie, to nie tyle gesty mrok czy korytarz, którym najprawdopodobniej nikt nie podążał od wielu, wielu lat...
To, co było małym dzwoneczkiem w głowie wampira, alarmującym go przed niebezpieczeństwem, to świadomość, że w pomieszczeniu tym nie żyły żadne żywe stworzenia. Szczury, krety, dżdżownice, pająki, mrówki... wszystkie te istoty, będące zwykle bywalcami ciemnych i niedostępnych miejsc, to omijały z daleka.

„Dlaczego?”

Odgłosy jego kroków odbijały się głucho od ścian korytarza, mimo iż starał się iść jak najciszej. To przez ta pustkę. Nie było tu ani jednego robaczka, ani nawet porostu – tylko zimny, gładki kamień.

„Dlaczego?”

Dopiero kolejny zakręt miał przynieść ze sobą zmianę, choć nie odpowiedź. Oto bowiem korytarz skończył się.

„ To wszystko?”

Brian rozejrzał się uważnie. Nie! Coś było na suficie.... duży, okrągły kształt, w którym odbijały się jego wampirze oczy.... Lustro!


Spokojna czarna tafla, po której leniwie przepływały delikatne refleksy... Czyżby coś kryło się na jej dnie?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-07-2008, 22:11   #229
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Przyszedłem, ale nie tyle pytać, ile prosić.
- Czasem pytania i prośby oznaczają to samo, Antoine.
- A teraz
?
Uśmiechnęła się, jak zwykle zagadkowo przyprawiając go o dreszcz. Niewątpliwie lubił ją oraz czuł jakąś dziwna bliskość, jakby jedna ręka trzymała ich wspólne losy razem. Coś iskrzyło. Bynajmniej nie miłość, a jeżeli już, to nadzwyczaj specyficzna. Czuł się przy niej niezwykle rozluźniony oraz tak, jakby mu coś w duszy grało melodyjną balladę. Bardzo przyjemne uczucie, które rzadko towarzyszyło Lasalle'owi. Przyjaciel od serca, ale taki prawdziwy? Bratnia dusza w niewieścim wydaniu? Siostrzana raczej, ale jakie to miało znaczenie?
- Moja towarzyszka raczej nie przyjdzie. Wiesz, ona jest niechętna do odwiedzania kościołów. Teraz wolała spędzić czas w samochodzie, niż przyjść tu ze mną - zmienił temat. - I rzeczywiście, miałaś rację, co do tego samochodu.
- Czy przyszedłeś, żeby mi to powiedzieć?
- Również, ale przecież wiesz. Najchętniej przyszedłbym tu po prostu na herbatę.
- Ale nie przyszedłeś, prawda?
- Niestety
– pokręcił głową. –Nie przyszedłem. Jest ... bardzo niebezpieczna sytuacja.
- Tak, wiem, i chciałbyś, żebym wam pomogła.
- Tak i nie – wahał się i wreszcie powiedział jej wszystko. Rossa nie była osobą, którą się zwodzi, była kimś, komu mówi się prawdę i Lasalle dostrzegał to nawet, gdyby jej tak nie polubił.
- I co chciałbyś, żebym uczyniła
? – Zapytała ciepło smutnym głosem.
- Mamy wojnę – odpowiedział. – Chciałbym, żebyś uważała na siebie. To najpierw, a potem ... tak ... racja ... chciałem cię prosić o pomoc. Wprawdzie, Rosso, chciałbym, żebyś pomogła, a jednocześnie boję się tego wszystkiego. Nie wiem, czy będziesz bezpieczna? Ba, nie wiem, czy już jesteś? Potem, jeśli byśmy wygrali, przecież niemal wszystkie wampiry, na czele z księciem, będą chciały wykorzystać twoje zdolności. Nie chcę tego, a jednocześnie boję się, ze bez twojej pomocy przegramy wojnę. Czuję, że to nie jest ot takie zwykłe starcie, ale coś więcej. Dlatego martwię się, bo nie znajduję możliwości, żeby ciebie w to nie wciągnąć, a jednocześnie obawiam się, że bez twojej pomocy przegramy.
- Dla mnie nie ma potem. Umrę niedługo
. - jej słowa były spokojne, niemal pozbawione emocji - Już ci mówiłam. Ja tylko śnie, nie zostałam stworzona, by tworzyć. To twoje przeznaczenie. Tę pomoc, której oczekujesz Antoine, dostaniesz. Dostaniesz też pomoc, o którą nie prosiłeś. To będzie mój pożegnalny prezent, byś... nie zapomniał. I nigdy nie zboczył ze ścieżki.

Emocje targające Lasallem sięgnęły zenitu. Ujął delikatnie jej rękę i położył na swojej głowie po lewej stronie:
- Czujesz? – Zapytał.
Skinęła głową, a on kontynuował:
- To od Wagram, od 1809 roku. Wiesz co oznacza taki strzał w głowę? Finito! – Powiedział z pasją. – Ta blizna ciągle mi przypomina, że mnie nie ma, ale ja, Rosso, jestem. Może inny, ale jestem. Świat stanął na głowie, że dal mi rozmawiać z tobą, podczas gdy 199 lat temu dostałem taki postrzał w głowę. Kula w łeb! Więc nie ma przyszłości. Prawda? Nie ma. Ale ja jestem. Kula także mi nie przeszkodziła. Dlatego proszę, proszę nie mów tak. Jeżeli ci coś grozi, walcz, a ja pomogę, bo nie wiem, jak to określić, ale stałaś się dla mnie kimś naprawdę ważnym. Jeżeli ta przeklęta wojna miałaby spowodować, że coś się z tobą stanie, gotów byłbym nawet siłą zabrać cię na lotnisko i wysłać na antypody.
- Zrobiłbyś to
? – Na chwilę zgubiła swój wyprany z emocji wyraz twarzy. – Tak, wiem, że byś zrobił. Ale nie rób tego, to nic nie da. Nie tędy wiedzie droga moja oraz twoja. Splotły się tylko na chwilę, niczym wspólny sen.
- Rosso, posłuchaj. Jeżeli czarownica zna przyszłość, to przewidziała również to, że określonego dnia straci moc. Przewidziała także to, co się owego dnia będzie działo, kiedy tą moc straci. Co oznacza, że twoja pomoc dla nas nie ma sensu, bo ona zna wszystkie nasze ruchy. Tymczasem wspomniano nam, mówię o wampirach zebranych na radzie, że zablokowanie jej umiejętności to klucz zwycięstwa. Mamy więc sprzeczność, która de facto oznacza, że moce czarownicy, a to też prawdopodobnie oznacza, twoje, są ograniczone oraz niezupełnie pewne. Wystarczająco potężne siły mogą je zablokować. Może dałoby się więc zatrzymać tą wersję, co do której masz przekonanie? Nie jestem, jednakże trzeba próbować. Po prostu trzeba, a przyjaciele są po to, żeby pomagali w tych próbach. Wybacz, nie rozumiem co mówisz, gdy wspominasz o snach oraz tworzeniu. Wiem jednak, że może nie mogę walczyć za ciebie, ale pomóc ci, na pewno. Pomódlmy się
– rzekł po chwili, a z jego prawego oka powoli spłynęła krwawa łza.

Przyklękli.
- One... my. Tak, my czarownice. Wiemy tylko o tym, co wyśnimy. Nie wiemy wszystkiego. Śnimy o wydarzeniach najważniejszych, ale ... w te sny można wtargnąć. Mogę wejść do umysłu hrabiny i przekazać jej swoje wizje. Jeśli mi się uda, pomyśli, że to jej własne sny. A jeśli mnie wyczuje... cóż, wtedy też będziecie bezpieczni. Bo ona zrobi wszystko, aby wyrzucić mnie wpierw z głowy. Wiesz, ja tylko tak wyglądam nieporadnie - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie samymi tylko kącikami ust. - Ale... potrafię być uparta. Bardzo uparta. Idź już. Za tydzień. Równo za tydzień atakujcie. I... do tego dnia nie odwiedzaj mnie, proszę.
- Dobrze
– kiwnął głową, - ale proszę cię, nie narażaj się, jeżeli zaś będzie potrzeba, daj mi znać, albo proś Malkavian.
- Idź już. Tak trzeba. Rossa wam pomoże.
- A sobie?
- Któż wie, co może drzemać w otchłani czasu
– zacytowała fragment „Don Carlosa” Schillera, choć może to była jej własna myśl, która przypadkiem pokryła się z wersem znanego utworu.

Samochód stał w miejscu, gdzie go zostawił. Zresztą, niby gdzie indziej miał stać? Także Mercedes nie zmieniła swojej pozycji na przednim siedzeniu pasażera.
- Dobrze, że przynajmniej ona jest taka jak zawsze - pomyślał. – Dobrze, że jest w ogóle – uzupełnił ową myśl.
- Jedziemy? – Spytała piękna wampirzyca, gdy wsiadał do samochodu.
- Jasne. Bądź pilotem.
- Nie ma sprawy. Poszło, no wiesz, tam, poszło dobrze?
- Nie jestem pewien, Mercedes, po prostu nie jestem pewien
.
 
Kelly jest offline  
Stary 04-07-2008, 23:52   #230
 
Hael's Avatar
 
Reputacja: 1 Hael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodzeHael jest na bardzo dobrej drodze
To miejsce... Było dziwne. W promieniu wielu metrów nie było najmniejszego, nawet najbardziej prymitywnego śladu życia. Czuł to, przytłaczająco wyraźnie... Choć sam też nie był żywy.
Atmosfera tego miejsca była dziwnie... Gęsta, przytłaczająca. Panował tu mrok, tak szczelny, że nawet wyostrzony wzrok Gangrela nie rozbijał go całkowicie.

Korytarz skończył się raptownie i tylko niepokojąco piękne lustro tkwiło na suficie tuż nad jego głową. Na tle czarnego tła widział swoje odbicie i świecące weń, czerwone oczy. Delikatne refleksy odbijały się na powierzchni tafli.

Atmosfera tego miejsca była jeszcze gorsza, niż korytarzy, któruymi tu przyszedł. Brian poczuł, jakby coś przygniatało i ciągnęło go do ziemi, odbierało mu chęć działania, zamrażało wszystkie myśli... Potrząsnął głową, próbując się uwolnić od tego uczucia.

Nadal wpatrując się w lustro, Gangrel wsunął pazury swej lewej ręki, prawą nadal pozostawiając uzbrojoną. Uniósł tą pierwszą i dotknął powierzchni tafli. Była zimna i idealnie gładka.

Nie odrywając od niej dłoni, Brian przymknął oczy, wyostrzając swoje zmysły [Nadwrażliwość]. Wokół nadal nie był w stanie wyczuć nic, a atmosfera nadal była niewytłumaczalnie i irracjonalnie przytłaczająca. Spojrzał na lustro. I to na nim zatrzymał wzrok na dłużej.

Jego odbicie najwyraźniej delikatnie falowało, jakby znajdowało się na powierzchni sadzawki, w którą ktoś jakiś wrzucił kamyk. Cofnął rękę - jego odbicie na powrót znieruchomiało.

Trochę nieśmiało ponownie przyłożył dłoń do zwierciadła, a jego odbicie znów poczęło poruszać się rytmicznie i bardzo subtelnie. Brian zapatrzył się w nie, nie bardzo wiedząc, co powinien teraz zrobić. W tym lustrze było... Było coś bardzo dziwnego.
 
__________________
Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft...
Hael jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172