Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-10-2010, 22:58   #51
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Nigdy nie uwierzył, że uda im się odnaleźć celę 77. Obojętnie, czym ona miałaby się okazać, czy jakimś konkretnym stanem świadomości, czy może symbolem czegoś, czy rzeczywiście po prostu celą. A tu proszę... idą sobie i jest. Nie do wiary, żeby wszystkie znaki, jakie napotykają po drodze, wskazywały im celę 77, jako drogę do uratowania się stąd i że odnajdują ją tutaj tak po prostu. To niemożliwe, żeby Lechner nie trzymał na tym swoich łap i nie miał nad tym kontroli. Na pewno wszystko dzieje się po jego myśli. Ale co innego mógł zrobić? Musiał dać się prowadzić, innego wyjścia i tak stąd nie ma. Żeby mógł stąd wyjść na wolność, Lechner musi się na to zgodzić.

Gość siedzący po turecku wewnątrz celi nie wzbudził w nim zaufania. Wyglądał jak jakiś cwel. Albo pieprzony poeta. Nie lubił długich włosów u facetów. Świadczyły dla niego o trochę niemęskich cechach charakteru. Ale Jill się podobał... A przynajmniej takie wrażenie sprawiała, żeby go bardziej pociągnąć za język. Napięcie powstałe między nimi wkurwiało Torga. Przyglądał się tym umizgom z zaciśniętymi pięściami. Te jej gesty, całowanie szyby, ta cała jej gra. Kurwa, ona flirtuje z tym ciotowatym fagasem. Minuta sam na sam z Maczetą i ten facet byłby tylko mokrą plamą... „Kurwa, Jill, mam nadzieję, że tylko się z nim bawisz, bo wcale mi się to nie podoba. Nie powiesz mi chyba, że ten facet jest dla ciebie atrakcyjny... Nie, ona się nim tylko bawi, żeby więcej nam powiedział.”

Czas na konkrety, skoro facet przechwala się swoim zdrowiem i swoimi zdrowymi zmysłami: -Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny tych twoich zdrowych zmysłów. Przecież cały czas bierzesz udział w eksperymencie. tylko ci się wydaje, że go przeżyłeś – on się jeszcze dla ciebie nie skończył. Jak niby możesz nam pomóc? Dziadek od szachów powiedział, że wiesz jak można stąd wyjść, czy to prawda?

-Tak to prawda, a przynajmniej tak było jeszcze jakiś czas temu, ale nie pomogę wam, dopóki sam nie dostanę tego czego chce.

A chciał kart. Kart, które miała Jill. Dwie dała Chrisowi i dwie Joshowi, mówiąc, że mogą z nimi zrobić, co zechcą. Co zechcą, kurwa. Chris nie wierzył, że ten typ w jakikolwiek sposób może im pomóc. Gdy tylko opowiedział Joshowi o miejscu, w którym obecnie znajduje się Lechner, Torg natychmiast się odezwał: -Ciekawe czemu wciąż tu siedzi, skoro jest tak dobrze poinformowany... - Spojrzał prosto w oczy poety: - Siedzisz więc i wymyślasz... Okej. Potrzebujesz więc naszych kart. Jedną dam ci teraz - na zachętę – mówiąc to, położył ją w podajniku. - Ale drugą... drugą dostaniesz, jak nas do niego zaprowadzisz. I, proszę cię, tylko mi tu nie mów, że to niemożliwe, bo jesteś zamknięty. Znajdziesz sposób. A jeśli nie, to z tego co wiem, Josh ma jeszcze trochę zapałek... Rozumiesz, o czym mówię?

-Okeeej – facet otworzył szeroko oczy przez chwilę nie bardzo wiedząc co ma powiedzieć. – Czy według ciebie gdybym mógł się stąd ruszyć to bym dalej tutaj siedział? Jedynym wyjściem są te pieprzone karty!

Nie czekając na odpowiedź odsunął się od szyby poirytowany i podszedł do jedynego krzesła w pomieszczeniu. Popatrzył się na Chrisa z kpiącym uśmieszkiem na ustach, po czym rzucił meblem w cienką osłonę, na której cios nie sprawił żadnego wrażenia. Drewniane krzesła straciło za to dwie nogi.

-Zadowolony?

-Wymyśl coś - mówił Chris spokojnie. -Wymyśl coś, żebyśmy do niego dotarli. Z tobą, czy bez ciebie. I nie miotaj się tak. Przyłożyłeś do tego gówna rękę? Przyłożyłeś. Więc się nie miotaj, tylko działaj. Karta jest u mnie w kieszeni.

-Zabijcie psychola mieszkającego pode mną. Zamknijcie go gdzieś. Niech jedna osoba go wyciągnie z jego nory, a dwie pozostałe przemkną dalej. – zaczął rzucać pomysłami. – Doktorek tak naprawdę nie widzi i nie słyszy wszystkiego. W tunelu pod nami nie ma kamer czy podsłuchów. Jeśli uda wam się tam dostać to będziecie mogli zaskoczyć Lechnera. Ale ostrzegam, że będziecie mieli na to tylko jedną szansę. Skurwiel uczy się szybko. Inna sprawa, że jakbyście mnie wyciągnęli to mógłbym wam pomóc w wydostaniu się.

-Naszkicuj nam plan. Która to cela Maczety i którędy iść - powiedział Chris.

-Jasne, o ile oddasz drugą kartę. - burknął mężczyzna. - Nie wiem czy będzie wam potrzebny plan, ale postaram się naszkicować go najlepiej jak potrafię.

-Jak dostaniesz ostatnią kartę, drzwi nagle się otworzą, czy jak? - pytał dalej Chris, bo ciągle nie rozumiał, na czym ma polegać pomoc... Simona. Jill i Simon, kurwa. Takie sobie imiona przekazali z dzióbka do dzióbka. -Nie wierzę, że Lechner nie słyszy teraz, o czym rozmawiamy i że nie wie, ze chcemy zejść na dół i dotrzeć do niego. To byłoby za łatwe.

-Możesz wierzyć w co tylko zechcesz. Bardzo możliwe, ze doktorek usłyszał wszystko o czym rozmawialiśmy, ale nie zmienia to faktu, że nie ma niczego przygotowanego w podziemnym przejściu. Powodem tego jest pycha naszego gospodarza. Jeszcze nikomu nie udało się przejść obok potwora, który czai się na dole i doktorek nie wierzy żeby ktoś był w stanie powalić jego ulubieńca.

Chris był zrezygnowany zadawaniem mu tych pytań bez sensu. Nawet, jakby miał się zesrać, żeby dostać tę kartę, to rzeczywiście nie wylezie stąd i nic im nie pomoże: -Dobra, opisz dokładnie, gdzie mamy iść - powiedział i rzucił do podajnika drugą kartę.

-Wyczerpałeś limit pytań przyjacielu, chyba, że zjawisz się z następnymi kartami.

-Gówno nam pomogłeś. Żadnych więcej kart. A za tę należy mi się plan.

Simon dotrzymał jednak słowa i rozrysował plan podziemi. Teraz przynajmniej mogą ustalić na papierze plan ataku na Maczetę. Obojętnie, czy Simon jest częścią zabawy Lechnera, czy nie, zabicie Maczety i tak ułatwi im wiele spraw. Jill wyglądała tak, jakby w ogóle jej to nie interesowało. Czy pójdą na dół, czy do góry, czy będą mordować, czy uciekać... Ona zdawała się być ponad tym. Chris nie potrafił być w tym momencie, taki jak ona. On lubił precyzyjnie ustalone plany i działanie według nich. Podążanie do celu. Za wszelką cenę. Ale na powierzchni, tam gdzie gwałcić mógł do woli, był do niej bardzo podobny. Był ponad tym wszystkim i srał na wszelkie normy, zasady, społeczeństwo. Interesowało go tylko przekraczanie granic. I nowe doznania.

Ale teraz mieli robotę do zrobienia. I to było najważniejsze. Musieli odzyskać wolność, żeby znowu mogło być tak, jak było. Konkretny cel i trzeba do niego zmierzać. Planować. „Jill, proszę, nie możemy teraz bawić się w odjazdy” - mówił do siebie w duchu podczas dyskusji z Joshem na temat charakteru Maczety. Josh stawiał na to, że facet nie lubi światła i trzeba go wpuścić gdzieś, gdzie jest jasno.. Chris wolał bez kombinowania wywabić go na zewnątrz i zaciągnąć w pułapkę: jedno wywabia, reszta dźga. Pewnie najlepiej będzie połączyć obie koncepcje.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 19-10-2010, 19:36   #52
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Josh przyglądnął się dokładnie więźniowi zamkniętemu w celi. Kolejna sztuczka, kolejny omam. Powoli nabierał przekonania, ze najlepiej będzie jak zamkną wszyscy oczy i podążą na ślepo. Przestaną się bawić w pieprzone gierki Lechnera. Przypomniał sobie jednak słowa Jill; gramy ładnie, przyjacielsko, karminowe rzeki muszą poczekać na swoją kolej. Ogień musi odpocząć. Potrzebowali tego co miał ten skulony facet. "Macie karty"... Pewnie. Wódkę też przynieśliśmy, będzie impreza.
Spojrzał na Jill, ale nie odzywał się na razie. Oglądał celę. Wyglądała jak pokoik hotelowy: łóżko, regalik, telewizor, łazienka. No może oprócz szyby, która przypomniała mu od razu jego rozmowy z Panią Psycholożką. Uśmiechnął się krzywo. Mężczyzna jak wyglądał jeszcze normalnie, to już zachowanie nie odbiegało wiele od normy dla tego pieprzonego miejsca.

Josh popatrzył na siostrę, nie raz widział ją w takiej roli. Była świetna, pomyślał tłumiąc w sobie rozbawienie. Patrząc na nią wzbierały od razu pragnienia i wspomnienia o Silvery Creek. Długo już byli daleko od siebie, długo musiał czekać by znaleźć się w jej pobliżu. Zbyt długo… Przytłamszony przez lata rozłąki odżywał przy niej. Popatrzył na nią jeszcze raz, niemal pieszczotliwie przytuloną do szyby. Tak, była świetna, wystarczy popatrzeć na Chrisa, który wkurwiał się coraz bardziej. Zdaje się że nowy towarzysz szybko się zaprzyjaźniał.

Josh obserwował całą rozmowę z kilku kroków. Nie podchodził do szyby celi, popatrywał za to na wijące się cienie tuż za ostrym światłem, które sączyło się z lamp w korytarzu przed celą 77. Chris zadał pierwsze pytanie, które jakoś podświadomie interesowało go najbardziej. Czyżby nadzieja zaczynała w nim kiełkować? Uśmiechnął się krzywo, pozbywając się mrzonek. Coś za dużo ostatnio w nim zamieszania i dziwnych myśli. Pamiętaj Josh, tylko nogami do przodu... Dziadek od szachów nawet o kominie wspominał...

Po co były mu te karty? Gdy Jill wcisnęła mu Simonowe klucze do kieszeni Josh wyciągnął jedną z nich i zapytał zaraz:
- Gdzie Lechner jest teraz? Jak do niego dotrzeć? – zaczynał znowu myśleć normalnie.
- Lechner siedzi zapewne teraz w swoim centrum dowodzenia, które znajduję się w środkowym bloku więziennym. Chroni go grupa strażników, ale tak między nami mówiąc, to nie ma wśród nich wielkiego autorytetu. Boją się go jak samego diabła i tylko strach trzyma ich w ryzach. Problem stanowi dostanie się do środkowego budynku. Można to zrobić na dwa sposoby. Pierwszym jest przejście jeszcze kilku prób i dostanie się tam z poziomu parteru, ale wtedy doktorek sterowałby każdym waszym ruchem. Jest i drugi sposób. Istnieje podziemny korytarz prowadzący z celi pod nami. Niestety nie jest to pusta cela i patrząc na wasz stan sądzę, ze poznaliście już jej lokatora.

Karty. Kawałeczki papieru bez wartości, a dla niego... Aż mu się ręce trzęsły. Tak bardzo chce stąd wyjść? Trudno się dziwić.
- Dawno już tu siedzisz? No i drugie pytanko do kompletu. Co zamierzasz zrobić jak stąd wyjdziesz. I nie chodzi mi o to czy najpierw chciałbyś odwiedzić mamusię, zadupczyć czy uchlać się w trupa. Kroczek po kroczku jak wyjdziesz z tej celi.
- Trafiłem tutaj wiele, wiele miesięcy temu, w jednej z pierwszych grup. Miałem nawet wątpliwą przyjemność poznać syna doktorka, przez, którego to wszystko się zaczęło. – zamyślił się na moment mrużąc oczy. – A co do moich pierwszych kroków, to wszystko będzie zależało na kogo trafię. Liczę, że mój banalny plan przejścia obok psychola z dołu się powiedzie. Wykorzystam podziemne przejście, a potem jakimś cudem uda mi się przedostać do Lechnera, który nie będzie miał wyjścia i mnie uwolni. A całość planu oparłem o wygraną w szachy, dzięki której mogę zyskać nietykalność. Proste prawda?

Proste. Josh zerknął jeszcze na Jill i wrzucił karty do podajnika bez słowa. Chris wypytywał o szczegóły, a Brunson swoim zwyczajem zaczął rozmyślać. Pan Maczeta zasiał nim dziwne uczucie, które dopiero wsparcie Jill przegnało z niego. Teraz znowu przyjdzie się z nim zmierzyć. Simon… był użyteczny, cieszył się że usłuchali rad Jill i spróbowali po dobroci. Kart do partyjki pokera i tak mieli za mało, a informacje od mężczyzny były nad wyraz interesujące. Zmrużył oczy i przysłuchiwał się jednym uchem rozmowie. Maczeta to sam synuś pana Doktora? Nieudany eksperyment, pierwsza świnka morska, która troszkę sfiksowała albo przedawkowała? Dlatego doktorek tak mu ufa, że zabezpiecza nim swoje dupsko strzegąc mitycznego tajemnego tunelu. A dla seryjnego mordercy toż to raj na ziemi. Gdyby nie te wszystkie psychodeliczne wizje, gadające szkielety, cienie to szedł o zakład że razem z Jill sami mieliby tu niezłą zabawę malując na karminowy i ognisty kolor kolejne grupki więźniów. Pani Ból i Pan Strach. Stłumił znowu szaleńczą ochotę wybuchnięcia śmiechem.
No ale nie zapominajmy, że sami mamy zaaplikowane Sumienie – Josh marudził w duchu dalej – może Simon to Pan Maczeta, który pogoniony przez stal i Ogień musi odpokutować w grzecznej formie. Brunson zerknął podejrzliwie na rozmówcę. Dobre warunki, konsultant, nawet parę pomysłów podpowiadał doktorkowi… Ciekawe. I maska na twarzy Maczety. Taki brzydal, gnijące mięsko? Czy może wiatr w oczy na wszelki wypadek… I dlatego tak mu spieszno na wolność. Ehh... mocno naciągane, bardzo mocno.

Dobra, dość tego. Jill najwyraźniej zaczynała już nudzić ta rozmowa, bo jak zwykle przeszła do konkretów. Piwnica, Maczeta, Lechner.
- On jest wrażliwy na światło – stwierdził po prostu Josh – Pamiętacie jak się zachwiał po wyjściu na podworzec? I te jego cienie pryskające w ciemność? To może być nasza szansa. Trzeba go wyciągnąć w miejsce gdzie będzie mu można zaświecić po oczach. Simon, znajdzie się jakiś dogodny korytarzyk?
- Nieźle kombinujecie. – wtrącił się Simon. – Najlepszym pomieszczeniem do tego jest pokój kontrolny, ten z ekranami. Jest tam w miarę jasno, a przede wszystkim pomieszczenie posiada dwa wejścia. Ja co prawda odradzałbym walkę z tym przyjemniaczkiem i wolałbym go gdzieś uwięzić, ale to już wasza sprawa.
- No to też jest pomysł – Josh zwrócił się już cicho do siostry i Chrisa, tak by facet za szybką go nie usłyszał. – Wywabienie go nie będzie chyba stanowić problemu, ale musimy jakoś uzyskać przewagę, bo to jego podwórko. W oświetlonym miejscu przynajmniej nie wspomoże się tymi przeklętymi cieniami.
Wspomniał nieprzyjemną drogę do celi 77, wijące się zwidy i zmory na betonowych ścianach.
- Jest jeszcze jedno wyjście… Jedno z nas go wywabia aż do dziadka z szachami a potem siada do gry zyskując immunitet, pozostała dwójka dobiera się Lechnerowi do dupy. – W obronnym geście od razu podniósł ręce do góry bo wiedział że Jill zaraz wsiądzie na niego – Tak, tak wiem najlepiej trzymać się razem i skurwiela załatwić, albo odciąć gdzieś korzystając z przycisków w sterówce. To tylko luźny pomysł gdyby coś poszło nie po naszej myśli.
Pokiwał w końcu głową i przyglądnął się mapce wyrysowanej przez Simona.
- Tak czy siak, trzeba się pospieszyć. Nie mamy wiele czasu. Lepiej wsiąść na niego jak najszybciej, zanim się pozbiera.
 
Harard jest offline  
Stary 23-10-2010, 22:03   #53
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa I, pierwszy dzień, popołudnie

Rebeka Marqez, Kurt Marevick


Może to szczere chęci pomocy lub ciekawość, a może skierowana w jej kierunku lufa pistoletu przekonała Rebekę do asystowania przy zdejmowaniu Ewy. Ranna kobieta podczas tego zabiegu milczała starając się ze wszystkich sił nie stracić przytomności. Otarcia na jej ciele nie były poważne, lecz to rany na jej psychice wydawały się być prawdziwym problemem. Dwójka więźniów zdawała sobie sprawę, ze Ewa w tym momencie balansowała na cienkiej linie zdrowych zmysłów i wystarczyła chwila nieuwagi, żeby stoczyła się w przepaść szaleństwa.

Oni z niej dopiero co wrócili.

Czy zdali swoje wewnętrzne egzaminy?

Marqez wygrała bitwę ze swoją przeszłością, pierwszą od tragicznych wydarzeń na farmie, lecz czy czuła się przez to lepiej? Nawet jeśli była to tylko iluzja, zabiła ponownie Jamesa. Była morderczynią. Straciła dziecko. Czy miała po co walczyć dalej?

Kurt poddał się Sumieniu. Specyfik wyzwolił w nim najgorsze instynkty wykorzystując jego dramatyczne wspomnienia przeciwko obcej osobie. Dostał większa dawkę niż reszta. Wiedział, że jego czas już się kończył. Kto wie czy za pięć minut znów nie zamieni się w szaleńca?

Ewa w tym momencie była ich największą szansą na przetrwanie, szansą, której nie mogli zmarnować.

Posadzili ranną na ziemi i uwolni jej nadgarstki od wrzynającego się w ciało łańcucha. Jej ręce były w opłakanym stanie, a do więźniów powoli zaczęło docierać to co rzeczywiście uczyniono kobiecie. Nie została wyłącznie pobita. Została brutalnie zgwałcona, o czym między innymi świadczyła zakrzepła krew między jej udami. Żeby dać jej jakąkolwiek ochronę przed zimnem Rebeka skoczyła szybko po obrus, który wylądował wraz z wózkiem w podziemiach. Był trochę pobrudzony, ale to Ewie nie przeszkadzało. Cala drżała wpatrując się nieprzerwanie w jeden punkt na podłodze. Zmrużyła oczy odzyskując dzięki temu na moment kontakt z otoczeniem.

- Mu… musicie go dorwać. – wyszeptała łamiącym się głosem. – Postradał do reszty rozum. Zabiję nas wszystkich…

Dla więźniów nie było to odkrywcze spostrzeżenie, ale ona jeszcze parę godzin temu była bogiem w tej chorej grze, a teraz stała się jednym z pionków przesuwanych na planszy.

- Istnieje ratunek. – uśmiechnęła się nerwowo, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – On… on trzyma w swoim sejfie antidotum. Znam do niego kod! – ni niespodziewanie chwyciła Kurta za więzienny strój tuz pod szyją, zrzucając z siebie biały obrus. – Zaprowadzę was… tak… mogę was tam zaprowadzić.

Puściła Marevicka i odgięła się do tyłu uderzając plecami o zimną ścianę. Jak trup znów gapiła się w jedno miejsce. Poruszała przy tym wargami próbując najwyraźniej coś jeszcze dodać.

- Tylko jednej osobie udało się przeżyć całe trzy dni… tylko jednej. – wydusiła z siebie okrutną prawdę żeby po kilku sekundach wybuchnąć głośnym śmiechem.



Grupa nr2, pierwszy dzień, popołudnie

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg


Byli uzbrojeni, zdeterminowani i niebezpieczni. Raz już odparli atak bestii, a tym razem chcieli ją zgładzić zwabiając w pułapkę. Odrzucili rady Simona, co jak się wkrótce miało okazać, było niebezpieczną decyzją.

Krew Stelli i co mniejsze jej kawałki posłużyły za wabik tworząc makabryczną ścieżkę prowadzącą do pomieszczenia kontrolnego. Wszyscy byli na swoich miejscach oczekując na pojawienie się głównego aktora. Maczeta zwlekał z przybyciem, ale więźniowie doskonale wiedzieli, że w końcu się pojawi. Świadomy pułapki czy nie, podejmie wyzwanie.

Napięcie rosło z każdą minutą, z każda kropelką potu, jaka uderzyła o podłogę.

Gdy wszyscy poczuli smród rozkładającego się mięsa, który stawał się coraz intensywniejszy, wiedzieli, że psychol połknął przynętę i ruszył w ich kierunku. Zbliżał się, zbliżał się szybciej niż się spodziewali, lecz zamiast sylwetki człowieka zobaczyli najpierw narastającą ciemność tuż za drzwiami prowadzącymi do podziemi. Czarna jednolita masa kłębiła się a progiem. Sądzili, że byli bezpieczni, że światło żarówek ochroni ich. Pomylili się.

Ciemność wdarła się do środka omiatając trójkę zdezorientowanych więźniów. Była niczym lepka smoła, przylegała do ciała. Zdezorientowani i zaskoczeni łowcy szybko stali się zwierzyną.

Nauczony ostatnią porażką, Maczeta zaatakował najpierw Josha, który czekał już w pogotowiu z koktajlem Mołotowa w ręku. Bronson poczuł jak dłoń szaleńca ubrana wciąż w plastikową rękawice łapie go za twarz, a następnie ciska na najbliższą ścianę. Uderzenie było bolesne i porządnie mężczyznę zamroczyło.

Jill usłyszała jęk brata i uderzyła na ślepo w miejsce gdzie mógł znajdować się napastnik. Ostre narzędzie wbiło się w coś miękkiego. Oddech potwora owiał twarz kobiety. Ta momentalnie uskoczyła unikając pchnięcia maczetą, która jednak prześlizgnęła się po jej boku przecinając boleśnie skórę. Kobieta zrobiła kolejny krok w tył, zahaczając o coś prawą nogą, po czym runęła na podłogę. Oberwała solidnym kopnięciem w brzuch. Była niemal pewna, że nadszedł jej koniec, ale i tym razem się pomyliła.

Chris czujnie czekał i gdy poczuł czyjąś obecność w pobliżu uderzył pierwszy, lecz cios ostrym narzędziem przeciął jedynie powietrze. Ciemność oszukała jego zmysły. Napastnik zaatakował od tyłu, przykładając Torgowi maczetę do krtani. Lewą ręką psychol złapał za włosy człowieka, a następnie kopnięciem zmusił go do klęknięcia. To już nawet nie była walka to była egzekucja.

Kiedy krótki żywot gwałciciela miał zostać brutalnie przerwany, scenę mordu zepsuł gwizdek z podziemi.

Ciemność została rozwiana cofając się momentalnie na niższe piętra.
Maczeta cisnął mężczyzną o twardą podłogę z tak ogromną siłą, iż ten przez dobre pół minuty łapał łapczywie oddech. Potwór trzymał się za głowę i przez kilka sekund był zupełnie bezbronny. Nikt nie był jednak w stanie podnieść się z ziemi, aby zadać cios. Jedynie z jego prawej ręki kapała czarna krew, rezultat ataku Jill. Bestia zaryczała i zniknęła w podziemiach, zwabiona tajemniczym dźwiękiem.

Tym razem to coś mogło zabić ich bez najmniejszych problemów, jednak zamiast to zrobić wolało się z nimi najwyraźniej zabawić. Inna możliwość była zbyt mało prawdopodobna, aby być prawdziwa. Stwór raczej nie chciał ich zostawić przy życiu? Dostali bolesną lekcję, że bez osłony promieni słonecznych nie byli dla niego przeciwnikiem. Krwawiąca rana głowy Josha i mocno obite żebra Jill były najmniejszym wymiarem kary, jaki mógł ich spotkać.

Ktoś jednak panował nad Maczetą, a do tej pory spotkali tylko jedną osobę na dole oprócz samego psychola…
 
mataichi jest offline  
Stary 31-10-2010, 01:13   #54
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Był przygotowany na wszystko. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Maczeta nie jest zwyczajnym gościem, którego można zaczepić na ulicy i po prostu skopać mu dupę. Tym bardziej, że Christopher nie należał do typu ludzi, którzy lubią przemoc. On lubił sztukę. Lubił traktować kobiety jak rzeźbiarz traktuje glinę. To całe karate i inne pieprzone sztuki walki, to raczej tak jakoś naturalnie. Uprawiał, bo uprawiał, ale szczęścia mu to nie dawało. To Jill i Josh, no i ten cały nieszczęsny Lechner, sprawili, że odkrył w sobie całkiem nowe poziomy satysfakcji. O tak, lanie kogoś po mordzie może sprawiać satysfakcję. O tak, Meksykaniec nie miał jak się bronić i to było zajebiste. Nie ma więc co się dziwić, że przy dyskusji, czy wykiwać Maczetę, czy po prostu go zajebać, brały górę argumenty świeżo poznane. Trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym. Nie było więc tu miejsca na racjonalizm.

Tak jak na początku. Christopher zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. W sensie, że Maczeta to nie przelewki, ale gdy choć przez chwilę miał rozważać alternatywę: zabić, czy przechytrzyć; wybór stawał się jasny. Tym bardziej, że za cholerę nie mógł przewidzieć, że ten gość, to jednak jest coś więcej niż zwykły człowiek – to rzeczywiście jest potwór. Kto by się spodziewał, że wyjdzie cało z pułapki zastawionej przez trójkę psychopatycznych morderców? Nikt z nich nie brał tego pod uwagę.

Ale teraz musieli zrewidować swoje poglądy. Maczeta nie był schizolem. To była jakaś pierdolona maszyna sterowana jakimś pierdolonym gwizdkiem. To, co się wydarzyło w ciągu dwóch minut, kiedy Maczeta dostał się w ich pułapkę, było całkowicie pozbawione sensu. Chcieli zaprowadzić go w obręb światła, ale tam gdzie on się pojawił, witała ich ciemność. I to taka, że ni oko wykol. To był jeden wielki pierdolony wyrok śmierci. Gdyby nie ten gwizdek. To był dowód na to, że Maczeta był jedynie zwierzęciem i ktoś inny cały czas pociągał za sznurki.

Wszyscy byli poturbowani. Korytarze Lechnera zostały przybrudzone nową krwią – powinien być zadowolony. Szybko dochodzili do siebie, rozumiejąc, że Maczeta zawsze będzie od nich silniejszy. Christopher przez chwilę siedział, podpierając ścianę i rozważając kwestię: „a co, jakby mnie zabił?”. Nie mógł zrozumieć, że może go dotknąć coś takiego, jak śmierć zadana z czyjejś ręki. Zawsze uważał się za nieśmiertelnego. Ale przed chwilą coś zrozumiał – to stało się wtedy, gdy klęczał i czekał na cios. Ale ciosu nie było. Był gwizdek.

Josh i Jill doprowadzali się do porządku. Pomagali sobie nawzajem. Jill pozwalała sobie żartować, że jeszcze kilka takich ran, a będzie wyglądała, jak Frankenstein. Wszczęła się dyskusja na temat tego, co tu się wydarzyło. Kto to zrobił, kto zagwizdał, co robimy dalej? Torg obserwował. I zrozumiał kilka rzeczy. Po pierwsze: Jill ma go w dupie. Najważniejszy jest dla niej jej brat. A tak się składa, że poza oczywistymi zaletami (jest waleczny), jest on zwykłym przygłupem. „Kurwa, tępy morderca”. Christopher nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale każdy kolejny przyjacielski gest Jill w stosunku do Josha sprawiał, że Josh stawał się w jego oczach po kolei: mordercą, przygłupem, małpą, szympansem. A wszystko, co wyszło z jego ust, znaczyło tyle, co: bzdura, badziew, „kurwa, co za gówno”.

A dyskusja między tą dwójką rzeczywiście trwała w najlepsze. „Co robić? Iść na górę? A może iść na dół? Zrobić to, a może zrobić tamto?” Wszystko to jest gówno prawdą. Christopher był święcie przekonany, że to nie Simon było odpowiedzialny za zatrzymanie Maczety. Według niego, był to ktoś, kto cały czas obserwował sytuację i zagwizdał w momencie najbardziej strategicznym, czyli takim, że jakby to ktoś oglądał, to z emocji zesrałby się w gacie.

Najgorszym wnioskiem było to, że cały czas są obserwowani i pilnie kontrolowani. Gówno znaczy, czy pójdą w górę, czy pójdą gdzieś w dół. Wszystko jest kontrolowane przez Lechnera i obojętnie, i czego nie zrobią, zawsze robią to, czego chce ten psychol. Dlatego równie dobrze mogli by tutaj usiąść we trójkę i, kurwa, kompletnie nic nie robić, tylko siedzieć.

Podzielił się tą myślą z pozostałą dwójką. Nie spotkał się z przychylnością. Jill wręcz go zaatakowała: -Siedzieć? Nie cierpię bezczynności. Przez ostatnie dwa lata siedziałam w więzieniu i tam byłam zmuszona nie robić nic. Tutaj mamy przynajmniej ograniczone poczucie wolności. No dobrze, głosowanie. Bo nie ma co zwlekać. Kto jest za powrotem do Simona, kto za pójściem w górę? Ja wybieram górę. Wpierdol od Maczety ewidentnie mi się znudził.

Ponieważ Josh przystał na propozycję Jill, a Chris miał to w dupie, kierunek marszu został obrany jednomyślnie: wrócili na górę.

Ale słowo powrót nie było odpowiednie. Bo nic tam nie wyglądało, jak poprzednio. Nie było już dziadka, który proponował grę w szachy. Który kusił: zagraj, a będziesz nietykalny. Zamiast niego siedział tam jakiś pierdolony kościotrup. Ale najbardziej wszechobecnym nowym elementem był odgłos dwudziestoletniego diesla, który okazał się ciężko pracującą windą. Christopher dałby się posiekać za to, że wcześniej tego nie było.

Nieważne. Bo teraz jest. I najpierw zjechało na dół, a teraz wraca do góry. Wraca do ich piętra. Jest coraz bliżej. To naprawdę winda. Zatrzymuje się. Każdy z nich czekał na najgorsze. Zaraz wysiądzie Maczeta. Któżby inny? Chris trzymał w ręku nóż. Drzwi otworzyły się. W środku było pusto. Cała trójka momentalnie ruszyła do przodu, pakując się do kabiny. Na podłodze leżała karta: Joker. Pokrwawiony Joker z napisem „dzięki”.
„Kurwa, pierdolony Simon”- Chris miotał się na wszystkie strony. Dał się zrobić, jak szczeniak. Co go podkusiło, żeby jednak dać mu tę kartę? Mógł być konsekwentny i nie dać mu karty, dopóki ten nie doprowadzi ich do Lechnera.

-Simon! Ten skurwysyn wyszedł! To on jednak gwizdał. Musimy znaleźć ten gwizdek - przeczesywał ręką niespokojnie włosy i chodził w tę i z powrotem. -Był tu przed chwilą. Daliśmy się zrobić, jak dzieci. Co zrobił z tym dziadkiem? - Podszedł do stalowego ogrodzenia i przyglądał się szkieletowi. -Kurwa, co on kombinuje?

Stał bez ruchu, wpatrując się w kościotrupa. Jak by go zahipnotyzowało. W końcu wrócił do towarzyszy ze słowami: -Powinniśmy zjechać za nim na dół. Ten skurwiel jest nam coś winien. Dopóki nie zagwiżdże, jest bezbronny. Jak będziemy działać sprawnie, nawet nie zdąży pomyśleć o gwizdku – mówił, żeby mówić, a właściwie nie interesowało go ich zdanie. Był na tyle wkuwiony, że jedyne o czym myślał, to dopaść tę pierdoloną ciotę z celi 77.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 02-11-2010, 19:07   #55
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Podzielili się szybko robotą. Josh wykrawał krwawe ochłapy ze Stelli, a Jill malowała nimi wzorki i szlaczki na ścianach i podłodze. Magiczne symbole, glify i pentakle niemalże, mające przyzwać Maczetę. Strzępki skóry i mięsa nadawały fakturę malowidłom, a wyraźny kontrast szkarłatu na tle pobielanych betonowych ścian, przypominał chiaroscuro renesansowych mistrzów. Widok przeobrażonego korytarza prowadzącego do zasadzki uspokajał go, wyciszał walące serce, które odezwało się jak tylko podjęli decyzję. Maczeta. On wywoływał w nim takie emocje. Uświadomił sobie że bał się go, Jill jak zwykle rozszyfrowała brata w mgnieniu oka, jeszcze tam na górze po ostatnim starciu. Maczeta przerażał go i fascynował za razem, nie przegapiłby za nic jego kolejnego występu, nawet jeśli mieli być nie tylko publicznością ale rekwizytami…

Trwał w bezruchu wstrzymując oddech, zaciskał palce na szklanej butelce ze spirytusem. Mistrz nadchodził… gdy tylko poczuł odór gnijącego mięsa przytknął szmatkę do płonącego ogarka, uzbrajając się w Ogień. Zamiast Maczety do pomieszczenia kontrolnego wtargnęła ciemność i siła. W ułamku sekundy poczuł przed sobą ruch, owiał go przemożny, paraliżujący ruchy zapach śmierci. Zdążył tylko podnieść rękę z Ogniem, kiedy twarde wilgotne palce zacisnęły się na jego twarzy, a pchnięcie posłało go na ścianę jak szmacianą lalkę. Butelka pokulała się po podłodze, ale nie stłukła się. Josh jak w zwolnionym tempie spłynął po ścianie, z fascynacją usiłując przebić wzrokiem demoniczną woal czerni. Resztkami przytomności zarejestrował jęk bólu siostry, usiłował zerwać się na nogi, ale ciało nie słuchało go. Krew ciekła strumyczkiem po twarzy z rozbitego łuku brwiowego, a on za wszelką cenę chciał przedrzeć się przez ciemność.

Jill! Poruszał się jak w smole, niemoc ciała po uderzeniu w ścianę nie chciała go opuścić. Osunął się znowu na ziemię. Nagle usłyszał ostry gwizd w oddali, czerń ugięła się. Zaczęła blednąć w jednej chwili, moc opuszczała zasłonę Maczety. Maestro złapał się za głowę widząc klęskę swojego Dzieła. Niewiele brakło, przecież dopiero finis coronat opus. Widział że miota się bezbronny, cięty gwizdem, pozbawiony siły. Nie mógł się ruszyć… Ból w obitym ciele i głowie powodował że nie mógł wykrzesać z siebie tej jednej iskry by dokończyć Dzieła za niego. By zamienić maskę którą nosił na twarzy w krwawą miazgę. Chris leżał sponiewierany na podłodze, z trudem łapiąc oddech. Jill, z krwawą pręgą na boku… Przerwany koncert. Josh zmrużył drapieżnie oczy, koszmar miał słabość. Kolejny występ już może na naszych zasadach...

Josh jęknął cicho gdy siostra wyciągnęła rękę i pomogła mu wstać. Głowa pulsowała tępym bólem, ale Brunson uśmiechał się tylko. To była moc... Pierwotna siła która ciskała nimi jak szmacianymi lalkami. Przyłożył rękę do rozbitego łuku brwiowego i roztarł szkarłat między palcami, przyglądając się z fascynacją. Mógł ich wszystkich pozabijać, ale zamiast tego uciekł, wrócił do swojej siedziby na dźwięk gwizdka... Ktoś sprawował nad nim bezpośrednią kontrolę. Lechner? Nie... on wolał chyba siedzieć w swojej twierdzy.
- To Simon... – popatrzył na Jill - może to on jest tym synem doktorka? Dlatego siedzi w klatce? Bazooka nam nie potrzebna, wystarczy ten pieprzony gwizdek. Widzieliście jak zamarł na jego dźwięk? To nasza szansa, inaczej nie przedostaniemy się tą drogą do Lechnera.

- Nie ma sensu wracać do Simona. Zakładając nawet, że ma ten gwizdek to polubownie nam go nie odda. A pancernej szyby nie sforsujemy - skwitowała Jill naklejając duży plaster na ranie biegnącej przez żebra. Szyć jej się już odechciało. To mijało się z celem. Jeden krok do przodu, dwa w tył... - Ale jeśli Maczeta to jego pupil to może nie pozwolić nam dojść ponownie do szklanej celi. I po co mu te kurewskie karty? Jeśli miałby władzę nad Panem Pokrakiem to ten mógłby zebrać mu całą talię i przynieść w ząbkach. Chyba, że... jest za dużym półgłówkiem i akceptuje jedynie komendę "do nogi". Albo... - druga opcja wydała jej się ciekawa - on w ogóle nie istnieje. Jest jedynie skutkiem uboczny lekarstwa doktora Mengele. Naszą zbiorową halucynacją.

Brunson podszedł do niej i pogładził delikatnie plaster doklejony ciasno do ciała. Przeciągnął palcem po skórze i spojrzał w jej oczy, uśmiechając się krzywo. Zastanowił się przez chwilkę:
- Albo reszta kart jest tam gdzie maczeta nie może dotrzeć. Na słoneczku. Jasne jest że gwizdka za darmo nie odda, ale może z naszymi kartami już wylazł z klatki? Można by go poprosić o pożyczenie instrumentu zagłady – zagryzł wargę i zmrużył oczy z napięcia i wyobrażonej już zabawy. - Hmm... tylko po co nas ratował on Pana Maczety. Nie obraźcie się wspólnicy w morderstwie, ale tak to właśnie wyglądało. On by nas pokroił i nie zmachałby się za bardzo. - Josh potarł skronie bolącej głowy i zaczął grzebać w apteczce Chrisa szukając jakiegoś plastra by zakleić skaleczenie.
- A więc co dalej? Brniemy w zagadki Lechnera i szukamy kart przy okazji, czy próbujemy wlać koktajl Mołotowa przez podajnik do celi Simona?

Podjęli szybko decyzję, najpierw na górę. Jill miała dość na tą chwilę podchodów, nie dziwił się jej oberwała mocno dwa razy. On wykpił się tanim kosztem. Wyszli do góry, a on z ciekawością przyglądał się zmianom wprowadzonym do ich umysłów przez Sumienie. Dziadek-szachista rozkładający się trup… Ciekawe czy Simon też okaże się ludzkim zewłokiem, leżącym w smrodzie w swojej celi. Podszedł do ogrodzenia i przyglądnął się dokładnie trupowi siedzącemu w miejsce staruszka. Wszystko ułuda, wszystko w ich umysłach…
Gdy winda ruszyła, strach odezwał się znowu, nie byli jeszcze gotowi… Spojrzał do tyłu, promienie słoneczne oświetlały jeszcze dziedziniec. Drzwi się otworzyły, ale powitała ich cisza, gdy już echo po zgrzytliwym działaniu mechanizmów windy wymarło na dnie szybu.
Simon.
To on. Josh uśmiechnął się kącikami warg, takie małe odwdzięczenie się za karty i wypuszczenie z celi, czy po prostu za dobrze się bawił by kończyć już teraz? Chrisowi odbiło, chodził jak zwierz w klatce i rwał się do ruszenia za nim. Josh pokręcił tylko głową i spojrzał na siostrę. Milczała dziwnie, ale on nie mógł się powstrzymać. Władza nad Maczetą, siła i moc do opanowania zimnej kuli w żołądku pojawiającej się ilekroć o nim myślał i jednoczesny ogień w żyłach toczący się po ciele… Szli na śmierć? Tak, ale kto chce żyć wiecznie.
- Na dół. – ścisnął butelkę i nóż w rękach i uśmiechnął się krzywo. – Nie można tak przerywać po drugim akcie. Wielki finał czeka…
 
Harard jest offline  
Stary 02-11-2010, 23:05   #56
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Rebeka na szczęście współpracowała, posłusznie stanęła na kolanach chłopaka, podtrzymując się ściany i jego dłoni. Po chwili walki z równowagą, kobiecie udało się zdjąć łańcuch i ledwo przytomna Ewa, osunęła się bezwładnie na posadzkę, podtrzymywana tylko częściowo przez Kurta. Usadził ją i pomógł zdjąć kajdany, podczas gdy blondynka, która, swoją drogą, nie wypowiedziała jeszcze ani słowa, pobiegła do pomieszczenia piwnicznego i przyniosła obrus. Mężczyzna nie zastanawiał się, skąd go wzięła, nie pamiętał, czy na tamtym stole był obrus, czy nie, i nie zamierzał zawracać sobie tym teraz głowy.

Okryli posiniaczone, zakrwawione ciało Ewy, ale dlaczego? Czyżby myśleli, że cienka tkanina uchroni niewiastę przed chłodem? Litości. Może więc to litość? Nie chcieli, żeby czuła się poniżona, siedząc przed nimi zupełnie naga? Tak, może. Ale jest jeszcze trzecia opcja. Nie chcieli patrzeć na manifestację okrucieństwa doktora, w końcu jego gniew, czy też nawet niezadowolenie, może dosięgnąć ich w każdej chwili. A Ewa byłą w złym stanie, brutalnie zgwałcona, sponiewierana... Musiała być silna, skoro nadal nie straciła przytomności, no chyba że naćpali ją czymś, co ją nieco pobudziło, na tyle żeby dać więźniom odrobinę nadziei.

Wreszcie zaczęła mówić, i o ile początkowo nie było to nic błyskotliwego ani dającego nadzieję, to doszła w końcu do tej przydatnej części, tej, na którą oboje skazańców czekało. Było antidotum na to cholerne sumienie, które im zaaplikowano, jakby to prawdziwe, wrodzone źle działało. Ale czy faktycznie tak nie było? Kurtowi łatwo było zaakceptować śmierć ludzi wokoło, śmierć którą sam powodował. No, może nie tyle "łatwo", co "łatwiej niż przypuszczał", zawsze udawało mu się znaleźć wymówkę, która pomagał mu dość szybko otrząsnąć się z koszmaru. Gdyby był bogiem, byłby zdecydowanie bogiem wymówek i oszustwa, specjalizującym się w oszukiwaniu siebie samego.

- Tylko jednej osobie udało się przeżyć całe trzy dni… tylko jednej- powiedziała, a jej śmiech nie wróżył nic dobrego. Ani nie świadczył dobrze o jej poczytalności, ani o "tym który przeżył" i jego dalszych losach.
- Ktoś przeżył trzy dni? Czyli już to kiedyś robiliście? I co potem się z nim stało, wypuściliście go?- spytał Kurt, mając nadzieję,że ta informacja w jakiś sposób pomoże im się stąd wydostać. Niestety, odpowiedź nie była taka, jakiej oczekiwał.
- Robiliśmy? - Ewa powtórzyła pytanie z niedowierzaniem. - Podobne testy były przeprowadzane od lat z mniejsza lub większą częstotliwością. A co do pacjenta, który przeżył... został zamknięty w jednej z cel. Nie miałam do niego dostępu, nic więcej nie mogę na ten temat powiedzieć... przykro mi.- A więc, mimo iż przeżył, nadal jest więziony. Cudownie.
- Możesz nas teraz zaprowadzić do tego pieprzonego doktorka?
- Mogę. Znam, a przynajmniej wydaję mi się, że znam większość niespodzianek jaka czeka nas na drodze. Możemy ominąć większość. Jak widzicie sama jednak nie wiem wszystkiego.
- znów zaśmiała się nerwowo.
- Ta...- skwitował chłopak, i zaczął analizować ich sytuację na głos, siadając przy ścianie obok rudej.
- Możemy albo iść do doktorka i odzyskać antidotum, na co na pewno jest przygotowany, albo szukać tej osoby, tej co przetrwała to piekło. Ale co nam to da? Musimy stąd uciec, samo przeżycie tu nie wystarczy. Chociaż, z drugiej strony, będzie niezbędne do ucieczki...- dobył się na sarkazm i krzywy uśmieszek.- Ale to, że kiedyś przeżyła, ta osoba, nie znaczy, że teraz też będzie pomocna... Kurwa, jesteśmy w dupie. Hm... Idziemy do doktorka. Nie chcę, żeby to się powtórzyło, te... omamy, czy co to kurwa było. Dasz radę iść? Z naszą pomocą?
- Chyba... Chyba tak. Powinnam dać... radę...

- No to wstawaj, i prowadź do doktora. Może nam się uda. Idziesz, nie?- ostatnie słowa skierował do Rebeki, która również myślała nad możliwymi ścieżkami, jednak w przeciwieństwie do Kurta, w ciszy.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 02-11-2010, 23:56   #57
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Uwięziona w klatce betonowych ścian. Jak bezmyślny, naćpany adrenaliną chomik, który nie może przestać przebierać małymi łapkami.
Biegnij, mała, biegnij! Twoje wesolutkie kółeczko nie kręci się dostatecznie szybko.
Rozbryzgi ich własnej krwi zdobiły ściany i podłogę pomieszczenia jak dzieło jednego z tych nowoczesnych nawiedzonych artystów, którym się wydaje, że wystarczy wyrzygać na płótno nieco farby i stworzy się dzieło sztuki.
Ale szkarłat nadal wnętrzu przytulny ciepły akcent. Home sweet home. W pełnym fascynacji skupieniu obmacywała puchnące w oczach brzegi rany. Lubiła ten widok. Przekrój poprzeczny przez jej własne tkanki unaoczniał, że ona – choć byli tacy, którzy jej tego odmawiali - wciąż jest człowiekiem. Żywym, krwawiącym i defekującym, zbudowanym głównie z tlenu i węgla, organizmem.
Pozbierali się dosyć szybko, jak na starcie z rodzoną zbiorową halucynacją. Popękane najpewniej żebra, nie pozwalały zapomnieć. Pierdolona słodycz życia.


Mechaniczne wibrujące dźwięki przyjęła za spokojem. Tak samo jak widok windy, której wcześniej tam przecież nie było.
Więzienie. Oplatające ich szczelnie i zachłannie jak labirynt pożerający białe myszki.
Szczęk metalu i chłód betonu.
Żywy oddychający kompleks, który zmieniał się na ich oczach, dopasowywał do wymagań doktora Demiurga.

Drzwi rozsunęły się ze zgrzytem, zapraszająco. Karta na podłodze niby widokówka przesyłana z egzotycznych wakacji.
„Dziękuję, Jill.”
„Nie ma za co, Simon”.

Weszli do windy. Ciasne metalowe pudełeczko było niemal przytulne. Zamruczała stojąc pomiędzy mężczyznami. Schowany bezpiecznie za szybą, nieosiągalny Simon coś w niej rozpalił. Czuła mrowienie.
- Wszystko w porządku Jill? - usłyszała, niby z oddali, głos Josha.
- Tak – mruknęła oblizując wargi. - Tylko się zamyśliłam.

Powoli obróciła trzymaną w palcach kartę. Joker szczerzył się do niej w demonicznym grymasie.
Wyszedł. Musiał wyjść. Ale czy to coś zmienia?

Winda jęczała i zawodziła jakby miała zaraz dojść.
Jill zadarła głowę. Klapa zamykająca właz do kabiny była odsunięta.

Wysoko, ponad ich głowami stalowe liny krzesały iskry. Pracujący na nieznanych jej zasadach mechanizm wiózł ich w nieznane. Jill lubiła nieznane. Ale chłopcy chyba nieszczególnie. Pałali... Czymś pałali. Widziała to po iskrach w ich oczach i zaciśniętych pięściach. Widziała ale nie rozumiała.

Przepełniała ją obojętność. Znajoma jak ściany rodzinnego domu w Silvery Creek. Nacisnęła guzik drugiego piętra mimo iż chłopcy chcieli się bawić w piwnicy. Ale Jill już postanowiła. Piętro. Ale nie chciała być stanowcza. Może i mogłaby ich przekonać. Ale tego nie zrobiła.

Kratowane drzwi rozsunęły się ze szczękiem. Uśmiechnęła się promiennie wychodząc z windy.
- Miej zabawy – puściła im oko i już miała odejść.

- Czemu chcesz tam iść? - zatrzymała się w pół kroku słysząc głos Chrisa. - Dopóki Simon jest tam na dole, nie jesteśmy bezpieczni.
- Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni – odparła wzruszając ramionami. - A w piwnicach najmniej.

- Czemu chcesz dać mu spokój? - Albo jej się zdawało albo w jego głosie zawisł... wyrzut? Miał jej za złe? Tą całą zabawę przez szklaną szybę?

Kącik jej ust zadrgał w przypływie rozbawienia.
- Dlaczego uważasz, że on mnie obchodzi?


- Wcale tak nie uważam... ale... tak łatwo chcesz mu odpuścić? Przecież on z nas zadrwił! - Chris wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć. - Ta karta... ta karta jest jak rękawica w twarz!

- Zadrwił? - Jill się zdziwiła. Nie mogła zrozumieć. Tak ciężko jej, kurwa, było zrozumieć ludzi i ich emocje. - Dlaczego? Dałam mu karty bo miałam taki kaprys. Nie przechytrzył mnie. Ani nie oszukał. I tak nie wierzę w ani jedno jego słowo. A jeśli to faktycznie on odwołał Maczetę to widocznie także miał taki kaprys. Ja nie widzę w tym drwiny. Widzę... spontaniczność. Dlaczego nie możemy po prostu iść dalej? Nie lubię oglądać się w tył.

- Ominą cię ciekawe wrażenia, Jill – do rozmowy wtrącił się wreszcie Josh. Patrzył na nią z tym swoim krzywym uśmiechem ale wiedział, że ona nie zmieni już decyzji. I wiedział, że ona wie, że on wie a to tylko takie czcze gadanie. – Kaprys czy nie, powinien się z nami podzielić wiedzą o gwizdku. Żarliwie doradzał że lepiej go zamknąć gdzieś, a asów w rękawie miał więcej niż w tej swojej talii.

-A myślisz, że co tam znajdziesz na górze? - Chris nie dawał za wygraną. Dlaczego tak bardzo nie chciał stracić jej z oczu? Pożądanie? Możliwe. Coś do niej najwyraźniej czuł a nie posądzała by go o więcej niż to, że wpadła mu w oko. - Na dole przynajmniej wiemy, co nas czeka. Jest jakiś konkretny cel. - Zaczynał się już uspokajać. - Ale nie powinniśmy się rozdzielać...
- Rozłąka dobrze wpływa na więzy. - posłała mu znowu najładniejszy ze swoich uśmiechów. Ten z dołeczkami w policzkach, który dosięgał oczu. - Zacieśnia je. Poczekam na was na górze.

Josh już naciskał guziczek oznaczający piwnicę. Ale jeszcze krzyknął:
- Łap. – rzucił Jill znaleziony telefon. – W podziemiach i tak nic nam z niego.

Jill puściła chłopcom oko. Zacisnęła palce na wielkim chirurgicznym skalpelu i poszła przeczesać nowy teren. Czuła się jak pieprzony Armstrong stawiający pierwsze kroki na księżycu. Orzeł wylądował. A Apollo 11 ze zgrzytem łańcuchów i piskiem metalu trącego o metal opadał do samego piekła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 11:23.
liliel jest offline  
Stary 05-11-2010, 19:34   #58
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Rebeka milczała. Od momentu, gdy zdecydowała się zabić swojego męża po raz drugi, jednocześnie przypominając sobie, że naprawdę to zrobiła - czuła się dziwnie wyciszona i spokojna. Najgorsze emocje już minęły. Być może najgorsze w całym jej dotychczasowym życiu. Tak, była morderczynią. Może nawet była szalona. Ale wreszcie była też sobą. Tylko sobą. Świadomą. Pozostało kilka spraw do poukładania, kilka pytań, do odpowiedzi. Ale nie teraz, przyjdzie na to jeszcze czas.

Powinna współczuć Ewie. Ale czy potrafiła? Uczucia przychodziły jej z trudem, tym bardziej, że miała świadomość, iż Ewa jest współwinna temu, co tu się właśnie działo. Być może to, co ją spotkało, było w pełni zasłużone. Być może również to, co spotkało Rebekę, też było zasłużone. Ścieżki losu są niezbadane.

Wiedziała, że musi pomóc kobiecie, zdjąć ją i zakryć, chociaż nie czuła ani współczucia, ani nawet politowania dla niej. Ale ta mogła być ich przepustką. Mogła też być ich zgubą...

- Idziesz, nie? - Słowa Kurta przywróciły ją do rzeczywistości. Już nie było jej obojętne, co się z nią stanie. Chciała przeżyć. A walka z szalonym doktorkiem, który nafaszerował ich tym świństwem, nie wydawała jej się najlepszym sposobem na przeżycie. Wsadziła rękę do kieszeni i wyjęła kawałek karteczki.

- Dał mi to chłopiec, wasz posłaniec. Powinnaś wiedzieć, czy to nie kłamstwo, które miało mnie zwabić w pułapkę - powiedziała, pokazując papierek Ewie i Kurtowi.

Cytat:
„Nikomu nie udało się stąd uciec. Jedyną możliwością ocalenia jest ucieczka. Nie dajcie się zabić, a o 18..00 dzisiejszego dnia będziecie mieli szansę. Główny hol. Niech Bóg ma was w swojej opiece.”
- Jeśli to nie kłamstwo, musimy spróbować. Walka z doktorem nie ma sensu, widzi każdy nasz krok, zawsze będzie przed nami. Ciebie też zostawił tu nieprzypadkowo. Przecież dobrze wie do jakich informacji masz dostęp.

Po chwili milczenia dotknęła lekko rękawa więziennego stroju Kurta i spojrzała mu poważnie w oczy.

- Nie potrzebujesz antidotum. Przeszłam to... Ten koszmar. Nad tym można zapanować. To się dzieje tylko w naszych głowach, więc nie ma ograniczeń, rozumiesz? Cokolwiek widzisz, możesz to zmienić, zatrzymać, zniszczyć. A to może cię zabić tylko, jeśli na to pozwolisz. Wszystko zależy od ciebie. To twoja głowa.
 
Milly jest offline  
Stary 06-11-2010, 21:08   #59
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
muzyczka


Grupa II
Jill Briggs


Drugie i najwyższe piętro budynku różniło się jedną istotną rzeczą od poprzednich poziomów. Nie było tutaj cel, jedynie stare opuszczone biura. Długi szary korytarz był w niektórych miejscach mocno nadtrawiony przez pleśń. Charakterystyczna, nieprzyjemna woń grzyba początkowo była nie do zniesienia, jednak po pierwszych paru minutach nos kobiety zdołał się do niego jako tako przyzwyczaić. Jill wyłowiła jeszcze inny paskudny zapach, którego źródło musiało się znajdować góra kilkanaście metrów od niej. Smród trupa był niczym kłębek nici prowadzący do celu.

Pomieszczenia, które mijała po drodze były puste nie licząc masy makulatury, jaka walała się pod nogami. Gdy stanęła wreszcie przed właściwymi drzwiami jej uwagę zwróciła poczerniała plakietka, która była do nich przyczepiona.

„Dr Bernard Lechner”
Powoli uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Pomieszczenie było stosunkowo niewielkie, jakieś pięć na cztery metry. Okna zostały czymś zastawione z zewnątrz i niewiele światła przebijało się do środka. Biuro było wypełnione wysokimi szafkami, typowymi dla katalogowania dokumentów. Każdy mebel miał kilka szuflad, zazwyczaj wysuniętych, z których wystawały papiery. W centrum pomieszczenia stało zniszczone biurko, na którym „spał” sobie trup. Martwa więźniarka, sądząc po budowie ciała i pomarańczowym stroju, siedziała w wielkim fotelu. Jej głowa, w której widniała spora wyrwa, leżała na lewej ręce. Wyglądała trochę jak uczennica, która zasnęła nad nudnymi notatkami. Prawa ręka zwisała swobodnie obok biurka. Poniżej jej leżał rewolwer, który musiała upuścić. Nie miał już niestety naboi, ostatniego kobieta musiała zmarnować pozbawiając siebie żywota.

Oprócz broni drugą ciekawą rzeczą były dokumenty, na których leżała martwa kobieta. Już sam tytuł: „Sumienie - wstępne rezultaty badań i efekty uboczne” przyciągnął uwagę Jill. Podniosła sztywne ciało i wyciągnęła spod niego upaprany krwią raport. Większości informacji nie dało się odczytać.

„U pacjentów zaobserwowano symptomy wskazujący na wystąpienie halucynacji o nieznanej dotąd intensywności i skali działania. Oddziałują one na wszystkie pięć zmysłów. Zaburzenia procesów poznawczych mają bezpośredni związek z grzechami, jakie pac...”

„Po dalszej serii badań stwierdzono, że za pomocą dodatkowych zewnętrznych bodźców można kontrolować halucynację i w pewnym stopniu wpływać na nią…”

„Badania na Pacjencie 0 jak dotąd nie przyniosły pozytywnych rezultatów w poszukiwaniu antidotum…”

„Statystyka pokazuję, że im pacjent miał więcej na sumieniu tym halucynację są intensywniejsze, a kontrolowanie ich łatwiejsze. Nie ma na to jednakże naukowego potwierdzenia.”

Poczuła dym papierosowy. Odwróciła wzrok w kierunku drzwi i zobaczyła Lechnera, która stał w nich oparty o framugę drzwi. Jego postać nie była do końca ludzka. Był niczym zjawa z koszmaru. Niewyraźna, najlepiej dostrzegalna kątem oka. Dopalił taniego papierosa, a następnie rozdeptał go na ziemi.

- Pani Briggs. – uśmiechnął się, w sposób, w jaki psychole uśmiechają się do swych ofiar. Co jak co, ale Jill znała ten rodzaj uśmiechu z autopsji. – Jest pani moją faworytką, czarnym koniem zawodów. Zero zdrowych uczuć, za to cała masa tych powykręcanych, chorych. Proszę mnie nie zawieść i dociągnąć to do końca. Na jednym z końców korytarza są schody, do których nie mieli dostępu skazańcy. Proszę nimi zejść i nie oglądać się na męskich towarzyszy.

Czy był sens pytania o cokolwiek widma? Możliwe, ze nie, ale to już był wybór morderczyni. Ostatecznie mężczyzna odwrócił się i wyszedł na korytarz, a w raz z jego odejściem rozwiał się momentalnie dym papierosowy.


Grupa II
Christopher Torg, Joshua Brunon


Winda poruszała się powoli wydając przy tym całą symfonie różnorakich dźwięków. Skrzypiała, zgrzytała, a nawet pojękiwała raz ciszej, a raz głośniej. To nie były jedyne atrakcję tej miłej przejażdżki. Dźwig telepał się delikatnie, a mała żarówka dająca szczątkowe światło migotała do jego rytmu.

Stuk…

stuk…

stuk…

stuk…

zgrzyyyt!

Gdy zajechali na sam dół, drzwi otworzyły się ukazując ciemny korytarz. Mężczyźni nie zdecydowali się jednak wyjść i ponownie zbadać podziemi. Podczas krótkiej podróży zadecydowali, ze zostawienie Jill samej było złą decyzją, przy czym szczególnie upierał się Chris. Wybrali ponownie drugie piętro i całe przedstawienie wizualno-dźwiękowe zaczęło się od nowa. Więźniowie mieli wrażenie, że winda w górę poruszała się jeszcze oporniej, ale poruszała się, a to było przecież najważniejsze.

Gdy ponownie zatrzymali się, ich nozdrza została dosłownie zaatakowane przez mocny zapach róż. Poprzednio nie przyglądali się długo korytarzowi, jednak smród ściennego grzyba zapamiętali doskonale. Czyżby winda zatrzymała się w zupełnie innym miejscu? Wszystko wydawało się ciemniejsze.
Chris zauważył, że nie był w stanie skupić się na drobnych szczegółach takich jak porozrzucane kartki. Podobnie jak we śnie, gdy człowiek widzi jedynie ogólne kształty.

- Już wróciliście? – usłyszeli dobrze im znany kobiecy głos. Jill stała na końcu korytarza. Jej zaciemniona sylwetka wyraźnie odznaczała się na tle korytarza. – Musicie koniecznie zobaczyć co znalazłam.


Nie czekając na mężczyzn ruszyła przed siebie żeby po chwili wejść do jednego z pomieszczeń. Był to duży dobrze oświetlony pokój. Dopływ światła zapewniały wielkie okna, które dodatkowe nie były okratowane. Wewnątrz nie było żadnych mebli. Kobieta stała przy jednym z okien stojąc plecami do skazańców.

- Popatrzcie.

Widok był niesamowity. Pod błękitnym niebem przecinanym przez nieliczne chmury, znajdowało się gigantyczne pole kwiatów. Pięknych czerwonych róż. Jeśli Josh i Chris podeszli bliżej mogli zauważyć, że nie było końca tego czerwonego dywanu. To jednak nie było wszystko. Choć odległość, jaka ich dzieliła od kwiatów była znaczna i normalnie nie byłoby to możliwe, widzieli doskonale jak karminowe płatki były pokryte malutkimi kropelkami ciepłej, życiodajnej substancji.

Spojrzeli jeszcze niżej.

Przez więzienne szare mury przesączała się krew, która poniżej formowała niewielkie strumienie. Te wpadały między rośliny nawożąc je. Różane krzewy nie piły łapczywie. Nie musiały się obawiać, że źródło posoki prędko wyschnie.

- Piękne prawda? – kolejne słowa Jill wyrwały mężczyzn z transu, w jaki wprawił ich obraz za oknem. Dopiero teraz spojrzeli na twarz kobiety. Dwa puste oczodoły, w których powinny znajdować się piękne oczy morderczyni jasno wskazywały, że obaj znaleźli się pod silnym działaniem Sumienia.


Pytanie co z tego co zobaczyli było rzeczywistością a co kłamstwem?



Grupa I
Rebeka Marqez, Kurt Marevick



Ewa z mieszaniną smutku i rozpaczy popatrzyła na niewielką karteczkę od chłopaka. Jej spojrzenie zdradzało wszystko. W zasadzie nie musiała nic mówić, ale dla potwierdzenia pokręciła przecząco głową i odpowiedziała:

- To była podpucha i to wymyślona przeze mnie… przykro mi. – zamilkła na krótką chwilę, chwilę, przez, którą mogła zebrać swoje myśli. – Lechner umieścił mnie tutaj, ponieważ wiedział, że szperałam w jego dokumentach. Doktorek nie mówił mi wielu rzeczy, więc na własną rękę zaczęłam przeglądać jego osobiste notatki Byłam ambitna… ambitna i głupia. Wiem więcej nic doktor sądzi. To może być wasza szansa. – szczególny akcent położyła na przedostatnie słowo starając się przekonać do siebie więźniów.

Ewa początkowo nie odniosła się do rewelacji Rebeki na temat działania leku, lecz jej źrenice wyraźnie rozszerzyły się po słowach morderczyni co świadczyło o sporym zaskoczeniu. Odczekała kilka chwil zanim podjęła ten temat.

- To co mówisz na temat Sumienia, może być prawdą. – szepnęła z nadzieją w głosie starając się dodać otuchy samej sobie. – Nie znamy jego wszystkich właściwości. Niektóre halucynację jesteśmy w stanie nawet wywołać, lecz ostatecznie ich źródłem jest mózg danej osoby.

Czy było to prawdą czy nie, więźniom nie pozostało już nic innego jak wyruszyć naprzeciw oczekiwaniom doktorka. Czekanie nie miało sensu, zresztą zarówno Kurt jak i Ewa byli za pójściem naprzód. Teraz, kiedy okazało się, że wiadomość była pułapką, Rebece nie pozostało nic innego jak do nich dołączyć.

Ranna nie szła o własnych siłach, była jeszcze na to za słaba. Wsparła się na ramieniu Kurta i skupiła się na wskazywaniu drogi. W ten sposób przesuwali się bardzo wolno na szachownicy Lechnera, ale mogli ominąć wiele niemiłych prezentów, jakie zastawił dla nich gospodarz. Była asystentka doktora zaprowadziła ich na drugie piętro. Wyjście po schodach było dla niej prawdziwą katorgą, ale zniosła to wyjątkowo dzielnie. Była jedną z tych twardych kobiet, które nie zwykły okazywać słabości w obecności innych osób. Na tym poziomie jej wiedza okazała się bardzo przydatna. W dwóch różnych celach znaleźli kilka przydatnych przedmiotów: toporek strażacki, koc butelką wody mineralnej, niewielki nóż kuchenny i srebrną dolarówkę. Na wzięcie tej ostatniej rzeczy w szczególności naciskała Ewa. Jak się później okazało moneta posłużyła im żeby ominąć pułapkę rozmieszczoną na schodach, którymi zeszli do samej piwnicy.

Stali teraz na klatce schodowej tuż przed drzwiami prowadzącymi do kolejnego korytarza. Temperatura znacznie spadła i Marevick czuł wyraźnie jak ciało Ewy okryte jedynie szarym kocem drżało. Kobieta stanęła wpatrując się metalowe drzwi. Było w nich niewielkie okienko, przez które było wyraźnie widać długi dobrze oświetlony korytarz. Nic nie zapowiadało kłopotów…
- Przed nami najtrudniejsza część drogi. – z trudem wydobyła słowa ze swojego gardła. – W tym korytarzu został rozprowadzony środek potęgujący czasowo działanie Sumienia. Nie możemy się zatrzymywać... Cokolwiek zobaczycie, pamiętajcie żeby się nie zatrzymywać.

Bała się. Pierwszy raz i ona miała na sobie poczuć działanie specyfiku.

- Korytarz pokryje nieprzenikniona ciemność. Najgorzej będzie z orientacją, którą całkowicie stracimy. Rebeko, jeśli to co mówisz jest prawdą, to będziesz nas mogła z tego wyprowadzić.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 07-11-2010 o 12:00.
mataichi jest offline  
Stary 06-11-2010, 22:53   #60
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Rebeka zacisnęła usta i nic nie odpowiedziała. To przecież oczywiste, że karteczka była fałszywa. Spojrzała chłodno na Ewę. Teraz nie mają już innego wyboru, muszą iść do doktorka, dokładnie tak, jak tego chciała jego zastępczyni. Co prawda Ewa wiedziała o wielu pułapkach, ale to nie wykluczało kolejnego podstępu. Znacznie gorszego.

Ale cóż im pozostało? Wędrówka w poszukiwaniu mitycznego więźnia, który nie wiadomo jak długo tu siedział i co z niego zostało? Skoro nigdy się stąd nie wydostał, to prawdopodobnie nie będzie w stanie też im pomóc. A więc tylko doktor Lechner. Z niebezpieczeństwa wprost w paszczę lwa.

Droga przez piekło.

Teraz zdała sobie sprawę, jak trudno byłoby przeżyć tutaj bez pomocy Ewy. Trzy dni? Czy to w ogóle możliwe? Na każdym kroku czaiła się pułapka, nie wiadomo, który pokój był bezpieczny, a który zagrożony, który przedmiot mógł się przydać, a który był bezużytecznym balastem. Ewa była bardzo przydatna. Ale Rebeka ani przez chwilę nie wierzyła w jej przemianę.

Pomagała kobiecie, tylko gdy było to wyraźnie konieczne. Kurt radził sobie z podpieraniem jej, ale gdy ranna potykała się i niemal upadała, Rebeka łapała ją z drugiej strony. Dopiero na ostatnim, najniższym poziomie uwierzyła, że Ewa jest naprawdę przerażona. Czyżby faktycznie nie była temu wszystkiemu winna? Ale przecież każdy najlepszy podstęp wymaga ofiar. Ewa z pewnością musiała naprawdę być nafaszerowana specyfikiem, inaczej wszyscy od razu zorientowaliby się, że coś jest nie tak. No to teraz sama przekona się, jak to jest być ofiarą...

Rebeka zastanawiała się przez chwilę nad słowami Ewy. Stawała na palcach i zaglądała do korytarza, który miał być ich kolejną próbą. Gdyby nie więzienny kombinezon, wyglądałaby jak dziewczynka podglądająca coś zakazanego. Trudno było pomyśleć, że miała już prawie trzydzieści lat i zabójstwo męża na koncie.

- Dobrze... Pójdę przodem - zadecydowała wreszcie i wyjęła z zebranego po drodze ekwipunku kilkanaście metrów brązowego, lnianego sznurka. - Jeden koniec przywiążę sobie w pasie, potem obwiążemy Ewę, drugi koniec przypadnie na ciebie, Kurt. Zostawmy sobie trochę luzu, żeby nie deptać sobie po piętach i nie przewracać się. Ale dzięki temu sznurkowi nie powinniśmy się pogubić.

Nie chciała, żeby kobieta szła na końcu. Najbezpieczniej było mieć ją w środku. Jakoś bardziej wierzyła, że Kurt nie złamie szyku, wiedział już czym jest Sumienie.

- Wszystko jest w naszych głowach. Nie zatrzymujemy się. Nie reagujemy. Nie ważcie się nikogo zabijać! To tylko wyobraźnia. Damy radę! Jak będziecie gotowi, to powiedzcie.
 
Milly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172