Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-01-2011, 00:37   #181
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
-Więc kim jesteś? – spytał Rock odwracając się do Raya.

-Ray Blackadder, technik
– odparł grzecznie.

-Dobrze, że natrafiłeś na Golasa – podjął ponownie – Gdybyś spróbował dostać się do dowództwa wpadłbyś w pułapkę.

- Prawdę mówiąc to właśnie od nich wracam – rzekł spokojnie Ray, obaj ochroniarze na moment wytrzeszczyli oczy, szybko jednak ich twarze wróciły do poprzedniego wyrazu.

- Byłeś tam? – spytał nieco podejrzliwie Golas – I… uciekłeś?

- Nie, właśnie zdycham wpierdalany przez tych świrów
– wybuchnął nagle technik, ciężko było stwierdzić czy było to spowodowane wypowiedzią mężczyzny czy może po prostu jakimś innym czynnikiem.

- Spokojnie, rozumiem, że wiele przeszedłeś – powiedział uspokajająco Rock – Teraz jesteś bezpieczny, nie musisz się denerwować. – Odwrócił się i zaczął grzebać przy radiostacji. – Więc byłeś tam i… co tam się stało?

- Przetrzymywali nas w szatni, znalazłem tam korytarz wentylacyjny i użyłem go do ucieczki
– rozpoczął swe opowiadanie Blackadder – Chciałem zabrać ze sobą pozostałych, dać im szansę na ratunek, ale było za późno. Sam ledwo zdołałem się wcisnąć, o mały włos by mnie dorwali.

- Łączność działa
– wtrącił Golas – Może spróbujemy?

- Nie, z nimi już nie będzie kontaktu –
odparł szybko Ray – Wszyscy zostali… przemienieni, w tym doktor Pavelko.

- Doktor Pavelko
– powtórzył Rock odrywając się na moment od pracy i z zainteresowaniem spoglądając na technika – Szkoda, to był naprawdę dobry lekarz. Dobrze, że trafiłeś na Golasa, to prawdziwy fuks.

- A co z wami? Wiecie co tu jest grane? –
spytał opierając się o ścianę.

- Nie, jesteśmy tak samo zieloni jak i ty. Z moimi ludźmi byliśmy na poziomie A, trafiliśmy na jakąś włochatą bestię i tylko ja przeżyłem. To byli dobrzy ludzie, mieli tylko mniej szczęścia. Na resztkach zapasów przedostałem się tutaj, właściwie tylko fartem, ale grunt, że udało mi się czegoś dokonać.

Ray chciał coś powiedzieć, lecz Rock nagle wstał i gestem dłoni nakazał mu zachować ciszę, następnie palcem wskazał na kilka monitorów. Znajdowali się w strategicznym miejscu, dzięki dostępowi do kamer mieli pewną przewagę nad przeciwnikiem, oprócz tego ułatwiało to również bezpieczne przeprowadzanie ocalałych przez korytarze. Rock przez kilka minut przyglądał się monitorom odpowiadając ludziom, którzy się z nim kontaktowali. Jak zdążył zauważyć Blackadder było pięć grup ocalałych, całkiem nieźle. Większą uwagę technik poświęcił jednak tylko jednemu monitorowi, przedstawiał on dwójkę chłopaków, jakąś dziewczynę oraz jego dobrą znajomą – Selenę Stars. Najwyraźniej dobrze się trzymała i miała mniej przeżyć niż on, usta wykrzywiły mu się, kiedy przypomniał sobie jak zamknęła przed nim drzwi. Nie, tak łatwo by o tym nie zapomniał. Musiał jej się odwdzięczyć tak jak na to zasługiwała, zamierzał się dobrze przygotować do tej chwili, tak żeby mocno wryła się jej w pamięć.

- To Łysy i Szczota – rzekł Rock widząc zainteresowanie technika – Dobre chłopaki, pomogli nam, znasz ich?

- Nie
– odparł krótko – ale ta kobieta – wskazał palcem – to Selena Stars, uciekała razem ze mną. Lepiej jej nie ufajcie, ja już prawie przez nią zginąłem.

- Zapamiętam
– rzucił z uśmiechem ochroniarz – Wracając do poprzedniego tematu, jak już mówiłem, nie wiemy co właściwie miało miejsce, ale jestem święcie przekonany, że za wszystkim stoi zarząd. Zajmiemy się tym jednak potem, na razie musimy zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.

- Brzmi rozsądnie –
potwierdził Ray drapiąc się po brodzie po czym dodał niby mimochodem – Macie tu jakąś broń? Wolałbym mieć coś w rękach w razie, gdyby coś poszło nie tak.

- Facet nie damy ci broni
– szybko stwierdził Golas – Jesteś z nami od kilkunastu minut, nie będziemy ryzykować.

- Spokojnie Golas
– upomniał go niezbyt nachalnie Rock – Nie możemy dać ci broni, nawet gdybyśmy chcieli. Większość egzemplarzy jest w terenie, w dodatku słabo z amunicją. Gdzieś tu jest za to pistolet elektryczny, wiem, że to marne pocieszenie, ale zawsze to coś.

- Może być. – Ray zmierzył ochroniarza, który go uratował, długim, przenikliwym spojrzeniem. – Chciałbym po prostu mieć coś w rękach.

- W porządku, to zrozumiałe, Golas wydaj mu pistolet.

Ochroniarz niechętnie się obrócił, odszedł kilka kroków i po chwili wrócił z bronią, bez słowa podał ją technikowi, choć widać było, że za bardzo nie podoba mu się to co robi. Ray skinął głową i rozejrzał się po pomieszczeniu, oczy aż mu zabłyszczały, gdy ujrzał w rogu siekierę strażacką. Jego standardowe wyposażenie, przez ten czas nauczył się już całkiem nieźle operować tym kawałkiem żelaza. Golas spojrzał na niego niepewnie, gdy podnosił swoją broń, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi. Przypięty do paska pistolet elektryczny, zapasowa bateria i masywna siekiera w dłoni sprawiły, że poczuł się pewniej. W gruncie rzeczy i tak nie planował iść na pierwszy ogień, w razie czego to ochrona miała walczyć, do licha od tego byli! Cywil nie powinien brać udziału w rozruchach, chyba, że w ostateczności.

Usadowił się wygodnie w rogu pomieszczenia, przegryzł jednego z batonów, których nie zabrali mu, kiedy wciągali go do szatni. Krótki czas spokoju, dawniej nie zwracał na takie rzeczy uwagi, teraz doceniał każdą minutę tej wspaniałej, wręcz rozkosznej chwili. Tego mu było potrzeba po tych wszystkich przeżyciach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lSkx34M3XtY&feature=related[/MEDIA]

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Golasa, jakoś nie bardzo kojarzył jego twarz, ale mężczyzna jakoś dziwnie na niego wpływał, wzmagał w nim nie wiedzieć czemu poziom zdenerwowania, a nawet agresji. Dobrze, że potrafił się opanować. Właściwie to postura tego ochroniarza była znajoma, przypominała mu kogoś kogo kiedyś spotkał, tylko kogo? I nagle wszystko stało się jasne, fala wspomnień z ogromną siłą uderzyła w barierę umieszczoną gdzieś w pamięci i natychmiast wypełniła wszystkie luki. Golas! Oto człowiek, którego szukał, człowiek, który zamienił jego życie w koszmar, człowiek, który zniszczył marzenia, człowiek, który… człowiek, który musiał zginąć. Ponieść konsekwencje za swe czyny, nie na darmo Ray wybrał się na Ymir, nie robił tego dla pieniędzy, gdzieś miał co zaoferować może ta cholerna planeta. On chciał jedynie zemsty, a teraz wreszcie otrzymał swoją szansę. Los był dla niego łaskawy, przeszedł trudny okres, ale został nagrodzony. Nie, nie może żyć człowiek, który zabił cudzą miłość, los Golasa był przesądzony.

Odrzucił jednak na razie tę myśl, przyjdzie na to czas, przyjdzie. Upora się wtedy ze wszystkimi, którzy próbowali zniszczyć jego życie, skrzywdzić go. Przyjdzie na nich czas. Teraz musiał spać, odpoczynek był ważniejszy.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 27-01-2011 o 00:49.
Bebop jest offline  
Stary 27-01-2011, 00:41   #182
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Seamus Gallagher i Greyson „Grey” Witeman


Na otworzonym przez Rocka korytarzu było pusto. Czerwone światło alarmowej lampy omiatało wszystko swoim blaskiem wprowadzając wszędzie wokół was niespokojne cienie.
Wejście techniczne, które wybraliście jako dalszą drogę, zaczynało się zaraz w pomieszczeniu obok.

Długa sala pełna była rur, przewodów ciepłowniczych i wodnych oraz masywnych konstrukcji połyskujących licznymi lampkami. Wiedzieliście, że to węzeł techniczny dostarczający media do poziomów usługowo – rozrywkowych. Wejście do wąskiego szybu technicznego znaleźliście pomiędzy dwoma maszynami, z których dochodziło miarowe buczenie. Chwilę zeszło wam na wyciągnięciu krat, tak byście mogli dostać się do wąskiego szybu, ale połączona siła mięśni poradziła sobie z zadaniem.

Kanał był ciasny. Dużo ciaśniejszy, niż się tego spodziewaliście. Biegł pod podłogą, przykryty od góry ciężkimi, stalowymi kratownicami. Na jego ścianach puszczono różne rury i przewody pozostawiając naprawdę niewiele miejsca dla osób, które chciałyby się nim przecisnąć. Zazwyczaj napraw dokonywano na wskazanym odcinku zatem nie było konieczności pełzania – tak jak wy teraz – na brzuchu.

Dla kogoś twojej postury – Seamus - było to dość męczące zadanie. Szczególnie w pancerzu ochronnym i ze strzelbą bojową, którą co jakiś czas zahaczałeś o kratownicę nad waszymi głowami, lub o pęki izolowanych przewodów. W chwilę później byłeś już cały spocony i zasapany. Troszkę lepiej radziłeś sobie ty „Grey”, no ale byłeś też gorzej zbudowany niż twój kompan. Także i ty po chwili miałeś serdecznie dość tej mordęgi.

Nie było jednak odwrotu. Jakakolwiek próba zamiany miejsc czy obrócenia się była prawie niemożliwa, a pełzanie do tyłu było zapewne dużo bardziej męczące. Ponadto hałasy, jakie słyszeliście nad swoimi głowami, dobitnie świadczyły o tym, że znaleźliście się już pod korytarzami po których szalały „cieplaki”.

* * *

Pierwszy w sytuacji zorientował się Gallagher. Zaalarmował go ciepły płyn skapujący mu na głowę i dochodzące z góry mlaskanie. Z trudem uniósł wzrok w górę, zakrzywiając głowę aż do bólu w karku.
Przez wąską kratownicę niewiele był jednak w stanie dostrzec, lecz w tej sytuacji wydawało się to nawet lepsze. Odgłosy mówiły same za siebie. Nad nimi był jeden z szaleńców i właśnie się pożywiał. Czym? To pytanie lepiej było pozostawić bez odpowiedzi. Dookoła obaj zasapani i spoceni mężczyźni słyszeli jednak odgłosy większej ilości zarażonych, a z oddali dochodziły do nich jakieś krzyki i wrzaski, tupoty nóg. Cieplaki kogoś ścigały i ktokolwiek to był, musiał sobie radzić sam.

Ostrożnie, wstrzymując oddechy, ruszyliście dalej. I wtedy niesiona przez Seamusa strzelba zahaczyła o kratownicę, co zdarzało się przecież co jakiś czas.

Cieplak nad wami przestał mlaskać. Znieruchomieliście przywierając jeszcze bardziej do betonowej podłogi szybu technicznego. Usłyszeliście jak węszy przykładając pysk nisko do podłogi. Z jego ust wydobywał o się narastające, gardłowe .... cieeeepłłłłeeeee, a węszenie stało się znacznie gwałtowniejsze.

I może wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie to, że nagły ból przeszył łydkę Greya, kiedy jakieś małe, ale piekielnie ostre zęby przegryzły mu skórę. Górnik wrzasnął, bardziej z przestrachu, niż bólu i przekrzywił głowę, tak by widzieć to, co go zraniło.

Ujrzał szczura o pokrwawionym, parszywym futrze.



Nie czekając, aż zwierzę wgryzie się głębiej, młodszy górnik zaczął kopać i wierzgać nogami na tyle, na ile pozwalała mu szerokość tunelu. Musiał pozbyć się piszczącego przeraźliwie szczura!

Cieplaki na górze usłyszały was! Ten co węszył wpadł w furię i z wrzaskiem zaczął szarpać rękami kratownicę. Nie miał szans by dźwignąć ją w górę, ale i tak jego palce znajdowały się niebezpiecznie blisko głowy pełznących ludzi.
Do wrzasków zarażonego przyłączyły się inne cieplaki z korytarza. Coraz więcej rąk zaczęło szarpać kratownicę. Okrwawione, poczerniałe paluchy próbowały dotknąć kryjących się pod podłogą ludzi.

Ale nie to było najgorsze, lecz piski dobiegające z bocznego, zbyt małego by przecisnął się nim człowiek tunelu. Piski i drapanie małych pazurków. Nadciągało więcej szczurów! Greyowi udało się w końcu odkopnąć pierwszego gryzonia, ale pytanie jak poradzi sobie z całym stadem.





Sven „Szczota” Lindgren i Selena Stars



Jedyną waszą przewagą nad „Cieplakami” było to, że zarażeni „ymirską gorączką” nie myśleli. Nie postępowali w sposób racjonalny. Że kierowała nimi wręcz pierwotna, prymitywna agresja, która musiała zostać najwyraźniej szybko rozładowana. Kierował nimi bardziej jakiś straszliwy głód ciepłej, ludzkiej krwi i mięsa niż świadomość.

Wentylacja doprowadziła was do pomieszczenia obok salonu gier VR. Jak się okazało to była mała kantyna. Pusta i zamknięta na głucho.

Pamiętaliście ją. Właściciel nazywał swój przybytek „Romantyka”, a kantyna służyła jako miejsce romantycznych kolacji. Miała mocne łącze KOSMO i umożliwiała wirtualne połączenie z bliskimi przebywającymi aktualnie na Ziemi. Jednak koszt takiej „randki” był naprawdę słony i mało kto się na to decydował, wiec lokalik częściej służył jako miejsce odpoczynku dla nieco snobującej części bazy.

W każdym bądź razie nikt z was w nim nigdy nie był i teraz mogliście podziwiać pomalowane w kwiatowe wzory ściany, piękny kandelabr, romantyczne stoliczki i prawdziwe świece na stołach. Brakowało jedynie wina i nastrojowej muzyki, a byłoby bajecznie.

Ale nie było.

Ostatni z wentylacji wyszedł Szczota, ale hałas z metalowej rury nie cichł. Jakiś z cieplaków musiał wejść do środka! I teraz brnął przed siebie w poszukiwaniu nowych ofiar. Brnął wolno, ale nieustępliwie.

Mała kamerka nad drzwiami kantyny zamigotała nagle na zielono. Głośniki w pomieszczeniu zatrzeszczały i dało się słyszeć głos Rocka.

- Jeśli mnie słyszycie tam w „Romantyce” to pokiwajcie głową.

Pokiwaliście jak pieski na maskach samochodów. Najenergiczniej kiwała „Princess”.

- Dobra robota – pochwalił was głos Billa. – Teraz musimy jednak zmodyfikować nasze plany. Ta knajpka w której jesteście ma podłączenie do KOSMO-120. Jesteście w stanie sprawdzić, czy działa? Jeśli tak, mamy szansę nawiązać łączność z Okiem.

Miał na myśli satelitę, który orbitował nad planetą i pełnił rolę doku dla kosmicznych frachtowców przylatujących po cargo. Oko miało małą załogę i łaczność z resztą znanego wam Kosmosu.

- Na razie nie mam nawet łączności obejmującej całą bazę. Nie mówiąc już o kontakcie z kimkolwiek poza nią. Transmitery dały mi tylko kontrolę nad poziomami B, C i częściowo D. Gdyby się okazało, że kantyna ma połączenie bezpośrednie z KOSMO jesteśmy uratowani. To ważne zadanie. Możemy na was liczyć, prawda?

- Kurrrwaaa – jęknął głośno i przeciągle Łysy i z dziką wściekłością kopnął stylowe krzesło, które z dużą siłą roztrzaskało się na ścianie.

To faktycznie było prawdziwe drewno. Majątek!

Spojrzeliście na chłopaka zaniepokojeni, ale Łysy uspokoił się i spojrzał tęsknym wzrokiem na drzwi prowadzące na korytarz. Potem pokazał środkowy palec w stronę kamery.

Z głośnika doleciał was śmiech Rocka.

- Miło widzieć, że duch w narodzie nie zginie.

Potem dodał poważniejszym tonem.

- Słuchajcie. Na korytarzach roi się od cieplaków. Seamus i Chuck utknęli. Vinnmark zmienił się w jednego z tych popaprańców. Państwo Mahariszi wracają z poziomu D, ale panna Sanders nie żyje. Te transmiterki nie będą działać wiecznie, więc teraz nie mogę podejść tam do was. Muszę wyciągnąć resztę z tego bagna. Dla was też lepiej będzie jak przeczekacie największy szał cieplaków. Pomieszczenie, oprócz wentylacji, ma tylko jedno wejście. Więc jesteście bezpieczni. Powinno mieć też zapasy wody i jedzenia, to przecież kantyna.

Mówił z sensem, co nie zmieniało faktu, że chciało się wam krzyczeć z wściekłości.

- Trzymajcie się. Będę was obserwował.

- Cieepłeeee – pełzający wentylacją zainfekowany był coraz bliżej. A sądząc po hałasie jaki dobywał się w szybu nie był sam.

Szybko musieliście podjąć jakieś decyzje. Posłuchać Rocka i zająć się KOSMO czy też spierdzielać na wyścigi z „Romantyki”.

No i musieliście zrobić coś z tym desantem przez wentylację.





Charles „Chuck” Fish i Aleksander Wasili Biliskov


Przejścia techniczne między systemami grzewczymi i wentylacyjnymi, które wybrał Aleksander były wąskimi, niezbyt wysokimi korytarzami biegnącymi wzdłuż ścian, lub pod sufitem.

Obowiązki inżyniera do spraw systemów podtrzymywania życia pozwoliły Aleksandrowi dobrze poznać rozkład tych korytarzy. Chuck miał fart, że trafił akurat na niego.
Barmanowi nadal serce biło mocniej, kiedy inżynier otworzył drzwi, którymi wyszedł i zapuścili się w labirynt korytarzyków. Coś w serc niedoszłego aktora zaszemrało niespokojnie, kiedy zamykające się drzwi techniczne ucięły niesione wentylacją „cieeeepłeeee” Vinnmarka.

- Patrz pod nogi – ostrzegł towarzysza Aleksander i zapalił latarkę.

Niekiedy poziomy techniczne łączyły się z szybami, którymi puszczono światłowody spinające bazę lub zwykłym systemem wentylacji.

- I uważaj na głowę

Niektóre korytarze techniczne były niskie. Bardzo niskie i trzeba było poruszać się po nich w kucki lub nawet czołgając.

Obaj mężczyźni szli więc w milczeniu i koncentrując na zadaniu.



Wiedzieliście, że nie dojdziecie szybami technicznymi aż do celu, że będziecie musieli w końcu wyjść na ogólnodostępne korytarze i zaryzykować kontakt z zainfekowanymi.

Dla Chucka myśl ta była czymś, czego nie potrafił zaakceptować. Lęk przed spotkaniem „cieplaków” był naturalny, kiedy już poczuło się ich „oddech na karku”. Prowadzący labiryntem technicznych korytarzy Biliskov nie miał tych problemów. Jemu los oszczędził jak do tej pory takich wrażeń.

W końcu dotarliście na miejsce. Korytarz kończył się małymi drzwiami technicznymi o oznaczeniu kodowym B-60VX. Zgodnie z odczytem z WKP i wiedzą inżyniera za nimi znajdował się łącznik B-60, który łagodnym łukiem doprowadzi was do „Gniazda”.

Pozostawał tylko jeden problem. Do przejścia będą mieli kilkanaście korytarzy. Kilkaset metrów tuneli i bocznych odnóg. Kilkaset metrów! Pytanie, co znajduje się za nimi. Jakie okropieństwa czekały na nich na Ymirze A.

Pozostawało jedynie otworzyć drzwi techniczne i się przekonać, ale jakoś żadnemu z nich nie kwapiło się do tego. Tutaj byliście bezpieczni, a za tymi drzwiami mogło być różnie.

Bo w jaki sposób ocali was Rock, kiedy już znajdziecie się na korytarzach? Jak pomoże dotrzeć do Gniazda?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 27-01-2011 o 00:55.
Armiel jest offline  
Stary 27-01-2011, 00:43   #183
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację


Dhiraj Mahariszi i Ipor Juhasz



Niebezpieczeństwo zostało na dole. Na poziomie B. Wy jechaliście na poziom D. Dla Dhiraja i Kamini było to jak podróż w czasie. Z tym, że teraz nie było u ich boku Nicole, lecz Ipor.

Pomieszczenie do przyjęć potencjalnych ofiar wypadków z poziomu D lub z powierzchni planety przywitało Kamini elektronicznym głosem SI bazy. Temperatura tutaj nie była zadawalająca, więc szybko włożyliście ochronne skafandry.

Ipor przeszukał pomieszczenie pod kątem czegoś, co nadawało by się do obrony. Ale nic takiego nie znalazł.
Na górze nie trzymano zbyt wiele sprzętu. Były tam dryfnosze, na które można było przełożyć potencjalnego rannego, były medpaki, które Kamini szybko ukryła w prowizorycznym tobołku, były strzykawki ciśnieniowe i szafka z odrobiną stymulantów poprawiających krzepliwość krwi czy przeciwbólowych. Oprócz tego troszkę elektroniki medycznej, defibrylator zamocowany do dryfnoszy i sprzęt do ratowania życia.
Niestety, do czasu, aż znajdzie się coś lepszego, pałki będą musiały ci wystarczyć, jako narzędzie do obrony. Zresztą jakakolwiek broń wydawała się na niewiele przydatna, gdyby spotkali raz jeszcze podobną bestię. Dhiraj pamiętał, że dopiero kilka pocisków z Anakondy które trafiły prosto w łeb ubiły to szkaradzieństwo. Pistolet co prawda mieli, ale bez amunicji był jeszcze mniej przydatny niż pałki Ipora.

Tymczasem Dhirajowi udało się nawiązać kontakt z Golasem. Schmidt przekazał im pocieszającą wieść, że udało się im odzyskać kontrolę nad komunikacją. Polecił im, by szybko udali się do pomieszczenia z wylotem windy prowadzącej do Gniazda. Im szybciej to zrobią, tym dla nich lepiej.

Nie było czasu do stracenia. Kiedy tylko znaleźli się w kombinezonach ochronnych wyszli na zewnętrzny łącznik spinający poziom D. Mijane co rusz na ścianach wyświetlacze informowały, że na korytarzu jest minus trzydzieści stopni Celsjusza. Na zewnątrz natomiast minus sześćdziesiąt osiem i panuje burza.

Jadąc ruchomym chodnikiem, a potem maszerując po oblodzonych korytarzach poziomu D wydawało się im, że słyszą zawodzenia wichru napierającego na zewnętrzne ściany. Odgłosy wichury wracały zwielokrotnione przez echa i powodowały, że podświadomie przyśpieszali kroku.
Wycie było zbyt regularne, zbyt modulowane. Kamini i Dhiraj spojrzeli po sobie jednocześnie. Byli małżeństwem tak wiele lat, że myśleli i czuli podobnie. Znali te „zawodzenia”. Podobne dźwięki wydawał z siebie ich tajemniczy pacjent. Słowa wypowiadane w języku, którego nikt nie znał. To nie mógł być przypadek.

- ITHAAAAAA ..... – zawodził wiatr.
- QUUUAAAAA – wiatr załamywał się w korytarzach.
- IAAAAA! IAAAAA! – wycie wiatru świdrowało uszy.

I znów, i znów, i znów! W niekończących się zawodzeniach. Powoli doprowadzało to was do obłędu!

Ściany lśniły od warstwy lodowych kryształów. Cyfrowe wyświetlacze pokazały kolejne zmniejszenie temperatury. O jedne stopień w bazie i cztery na planecie. Najwyraźniej na zewnątrz zapadała noc. Noce zawsze były zimniejsze.

Do pomieszczenia z windą dotarliście po kwadransie. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to stwór z odstrzeloną czaszką Wyglądał inaczej, niż ten co ścigał ich na dole. Był mniejszy i bardziej ludzki. Ale nie mniej przerażający.

Pozostało jedynie rozebrać się ze skafandrów i wezwać windę na górę.

* * *

I wtedy, kiedy zdjęliście już nieporęczny strój i czekaliście na wezwaną windę usłyszeliście coś, co spowodowało, że wasze serca załomotały gwałtowniej. A raczej zorientowaliście się że nie słyszycie pewnego dźwięku.

Kiedy wchodziliście do pomieszczenia przed chwilą słyszeliście miarowy odgłos wentylacji doprowadzającej powietrze do bazy. Teraz wirniki turbin nie obracały się.

Coś musiało się stać z systemem podtrzymywania życia.

Brzęknięcie nad windą oznajmiło im, że „kapsułka” zaraz dotrze na ich piętro. Ale chyba nie tylko ona. Z przewodów wentylacyjnych dochodziło rytmiczne stukanie. Jakby coś wspinało się na górę pionowym szybem.




Gilbert Duffy



Wrzuciłeś swoje najlepsze wirusy w sieć, by znalazły komputer tego, kto blokował sygnał i zrobiły to, do czego je stworzyłeś.

A potem siadłeś i rozpocząłeś szybki skan kamer w celu wyszukania jakiś ocalonych.
Metodycznie, krok po kroku, przeskakując od pomieszczenia, do pomieszczenia, od korytarza do korytarza.
Widziałeś jakiś ludzi w pomieszczeniach na poziomie D ubierających się w skafandry ochronne – kobietę i dwóch mężczyzn, ale kamera śnieżyła i szybko straciłeś obraz. W kantynie „Romantyka” widziałeś czwórkę – dwie osoby w pancerzach ochrony i dwie kobiety, w tym jedna to jeszcze dziecko. Mężczyźni mieli broń i najwyraźniej z kimś się wykłócali.
Widziałeś dużo ciał, ucztujących na nich szaleńców a raz nawet mignęło ci przez ekran coś, co na pewno nie mogło być człowiekiem. Skakało po ścianach, niczym bestia z koszmaru, i szybko straciłeś to coś z wizji.
Ale widok tej brązowoskórej kreatury napędził ci niezłego strachu.

I wtedy zobaczyłeś je. Dwie ocalone. Kobieta niosąca na rękach małe dziecko. Góra pięcioletniego malucha. Uciekali. Ścigała ich grupa szaleńców. Większość pędziła za uciekającymi ludźmi jak szaleńcy, poza jednym, który szedł za całą zgrają. Miał na sobie strój kierownika pionu techników. Znałeś go z nazwiska. Vincent Van Der Brien. Gnojek. Jak większość szych z Korporacji.

Uciekająca kobieta pomyliła drogę i wbiegła do bocznej odnogi. Widziałeś, że goni resztką sił. Kiedy spostrzegła swoją pomyłkę zawróciła, lecz było już za późno. Mogłeś zrobić tylko jedno i zrobiłeś. Opuściłeś gródź i odciąłeś ją w tym korytarzu od szarżujących cieplaków. Kobieta załkała, a ty ujrzałeś na monitorze, jak szaleńcy bezskutecznie szturmują drzwi. Już chciałeś przeskoczyć dalej, kiedy zobaczyłeś, jak Van Der Brien przechodzi przez cieplaki i zbliża rękę do panelu otwierania drzwi.

Skurwiel!

Gorączkowo wystukałeś kody w Matrycy i odciąłeś możliwość elektronicznego otwierania drzwi. W samą porę. Gródź podjechała w górę dosłownie na kilka centymetrów i zatrzymała się. Za mało by ktokolwiek zdołał się prześliznąć.

Krzyknąłeś tryumfalnie nie szczędząc Vincentowi bluzgów.

I wtedy Van Der Brien spojrzał prosto w obiektyw kamery. Jego oczy! Boże, co on zrobił sobie z oczami!
Patrzyły na ciebie, jeśli można było użyć tego słowa, dwie otoczone krwawiącymi ranami dziury. W tych poszarpanych ranach coś jednak migotało. Jakby dwa kawałki lodu.

I nagle to poczułeś!

Ból pod czaszką! Świdrujący! Rozrywający! Nieopisany!

Odniosłeś wrażenie, że głowa zaraz ci eksploduje. Że rozerwą ją piskliwe dźwięki, które nagle zabrzmiały ci w uszach.

- Wyłącz ekrany – wycharczałeś w stronę Matrycy.

O dziwo SI rozpoznała twój głos. Ekran pociemniał, za nim kolejne i te piekielne oczy znikły. Uwolniłeś się spod ich wpływu i opadłeś na fotel dygocąc z zimna.

Nie wiesz, co to było, ale za nic na świecie nie chciałbyś tego doświadczyć ponownie.




Ray Blackadder


Odpoczynek. Wreszcie odpoczynek. Po tym wszystkim, co przeżyłeś, należał ci się porządny odpoczynek.

Nie przeszkadzały ci nawet krzyki Billa Rocka do kolejnych osób. Facet robił piekielny hałas, ale mogłeś mu to wybaczyć. Starał się pomóc innym. Idiota.
Jego plan najwyraźniej się sprawdzał. W bazie ukrywało się sporo ocalonych. Około dwudziestu, jak nic. Ale zestawiając tę liczbę z ponad tysiącem pracowników statystyka wyglądała mizernie. Nawet gorzej niż mizernie.

Przysnąłeś chyba na moment, bo nie pamiętasz tego, co działo się przez chwilę. Obudziło cię szarpniecie za ramię. O mało się nie odwinąłeś siekierą, ale w porę powstrzymałeś rękę.

To był Golas.

- Wytrzymajcie tam jeszcze chwilę! – Rock wrzeszczał do kogoś przez komlinka. – Zaraz kogoś do was wyślę. Nie martwcie się. Znajdę sposób, by was stamtąd wyciągnąć.

Ktoś coś odpowiedział, ale nie bardzo usłyszałeś.

- Golas – Rock spojrzał na drugiego ochroniarza. – Zaczeka jeszcze chwilę. Mahariszi i ten co go znaleźli zaraz tutaj będą.

- Blackadder mi pomoże, no nie – Golas spojrzał na ciebie. – Musimy chociaż spróbować.

- Co spróbować? – wydukałeś w końcu półprzytomnie.

- Weź stymulant bojowy i chodź ze mną – powiedział Golas. – Dwie osoby – dziewczyna i chłopak – zostali przyparci w pomieszczeniu B-125, dosłownie kawałek stąd. Przejdziemy do pomieszczenia B-135 i otworzymy im drogę przez wentylację, a potem osłonimy ich odwrót tutaj. Idziesz, prawda?

Spojrzał na ciebie z wyczekiwaniem.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 28-01-2011, 21:15   #184
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Nie wiedział jak długo ukrywał swoją twarz w roztrzęsionych dłoniach. Pot i łzy skapywały na podłogę przedzierając się bez problemu przez jego palce. Zamknięte oczy dawały złudzenie bezpieczeństwa tak jakby przed chwilą miał do czynienia z sennym koszmarem, a nie z rzeczywistością, która o mało co nie rozsadziła jego czaszki. Starał się… tak bardzo starał się zapomnieć o lodowatych oczach, ale wyobraźnia informatyka nie dawała się łatwo wykiwać. To Coś wiedziało doskonale, że Gilbert go obserwował.

- Weź się kurwa w garść. – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Tam jest kobieta z dzieckiem… potrzebuje twojej pomocy. Pieprzyć ją i jego bachora! Tam wciąż są skurwiele, którzy myślą, że są lepsi od ciebie. Musisz pokazać im kto jest numerem jeden na tej pieprzonej planecie!

Duffy wziął głęboki oddech i wyprostował się na fotelu. Rękawem ubrania otwarł pot, łzy i ślinę z twarzy doprowadzając się do wyglądu przypominającego człowieka. Odpalił kolejnego papierosa delektując się jego smakiem.

- Najpierw zacznijmy od czegoś przyjemniejszego. – Gilbert z uśmiechem na ustach przyjął raport o udanym przesłaniu całej paczki „prezentów”, które miały zainfekować urządzenie zakłócające. Teraz mógł bez większych problemów dowiedzieć się czym było, a co ważniejsze mógł przejąć nad nim kontrole. Po kilku sekundach nieprzerwanego wklepywania komend uśmieszek mężczyzny został całkowicie zmazany. Tam nie było żadnego cholernego urządzenia!

- Co jest do kurwy nędzy? – kontynuował monolog. Mówienie dodawało mu pewności siebie i choć preferował ględzić drugiej osobie, to w tych okolicznościach musiał zadowolić się własnym towarzystwem. Przynajmniej nikt go nie denerwował swoją niekompetencją.

Na chwile Gilbert zamarł. Wiedział co teraz należało zrobić i zdecydowanie mu się to nie podobało. Odpalił kolejnego szluga i odtworzył nagranie z kamery. Lodowate oczy Vincenta znów na niego spoglądały, lecz tym razem nie wywołały bólu głowy. Cokolwiek na niego patrzyło, nie było człowiekiem. Informatyk tym razem nie popełnił tego samego błędu i zamiast oglądać bandę cieplaków przełączył się na widok pokazujący zrozpaczoną matkę z dzieckiem. Gdyby nie pot i krew to młoda matka mogłaby uchodzić za naprawdę śliczną panienkę. Pewnie przybyła tutaj ze swoim młodym mężusiem, który miał nadzieję, że ta misja pozwoli mu zarobić na lepszą przyszłość dla swojej rodziny. Trochę się kurwa przeliczył jak zresztą większość pracowników…

- Proszę się nie martwić, nic pani na razie nie grozi. – wydusił z siebie strasząc niechcący zaszczutą kobietę, która podskoczyła w miejscu. Nie był najlepszy w kontaktach międzyludzkich… w zasadzie to był w nich beznadziejny, a rozmów z kobietami uczył się poprzez czaty z paniusiami, która rozbierały się za jego pieniądze.

- Widzę, że nie ma pani WKP przy sobie. Spokojnie, spokojnie poradzimy sobie bez tego, Przeprowadzę panią w bezpieczne miejsce. Proszę mi zaufać dobrze?

Kobieta pokiwała głową na znak, że rozumie. Na razie była zamknięta pomiędzy grodziami, więc nie miała w zasadzie innego wyboru, jeśli chciała ocalić siebie i dziecko.

- Dobra Dorotko. Chyba nie będziesz miała nic przeciwko jak cię tak roboczo nazwę? Po Twojej prawej jest wejście to wentylacji. Solidne kopnięcie powinno wystarczyć…. o właśnie tak. – uśmiechnął się widząc, że kobieta bez problemu łapała o co chodzi. – Wskakuj tam Dorotko. Będziecie musiały przeciskać się tamtędy prostą drogą przez około trzydzieści metrów. Pamiętaj, macie być cichutko. Będę widział się na trójwymiarowym Skanie więc nic się nie bój.

Parę chwil później kobieta z dzieckiem już byli w połowie drogi. Na szczęście nie byli świadomi niebezpieczeństwa, w jakim się znajdowali. Tuż za ścianą poruszała się duża grupa cieplaków, ale na szczęście żaden z nich nie wyczuł potencjalnego posiłku.

- Dorotko wychodźcie szybko.
– głos informatyka rozbrzmiał w wąskim korytarzu obok, którego chowali się uciekinierzy. – Teraz biegnij prosto do windy. Biegnij… biegnij kurwa mać! Dogania was. Ufff...

Cieplak odbił się od drzwi windy, do której wskoczyła kobieta z dzieckiem. Ta nacisnęła panel urządzenia i przemówiła wyjątkowo spokojnym głosem.

- Dziękuję… ja, nie wiem co…


- Spokojnie Dorotko, jesteście już blisko. Wysłałem już wiadomość Rockowi, że was do niego prowadzę. Jak wyjdziecie z windy biegnijcie w prawo i nie zatrzymujcie się aż natkniecie się na dwóch strażników. Powodzenia.


- Mam na imię…

Mózg Giblerta nie zarejestrował końcówki zdania, pragnąć podświadomie żeby kobieta już na zawsze została Dorotką. Duffy obserwując z kamer końcówkę akcji, odprowadził uciekinierów prosto w ręce uzbrojonych ludzi i mógł wreszcie odetchnąć z ulgą.

- Powodzenia…


Informatyk najchętniej po takich emocjach zrobiłby sobie dłuższą przerwę, ale był świadomy, że „święto lasu” mogło skończyć się w każdym momencie i monitory mogły zgasnąć już na dobre. Musiał choć dowiedzieć się, z czym mają do czynienia. Zaczął skanerem przeszukiwać biura zarządu w celu znalezienie jakiegoś modelu Vitell-Spidera. Nie trwało długo zanim namierzył kilka ich rodzajów. W zasadzie nadawały się wszystkie, ale jeden posiadał plus, który stawiał go przed resztą. Był to model wzorowany na budowie muchy, który potrafił latać z niewielką prędkością. Przejęcie nad nim kontroli było dziecinnie proste. W zasadzie często podglądał pracownice korporacji w ich prywatnych kwaterach dzięki podobnym zabiegom.

Mechaniczny robal, kilka razy większy niż prawdziwy insekt bzyczał sobie w najlepsze poruszając się w bezpiecznych okolicach sufitu. Zmierzał w kierunku największego źródła zakłóceń. Obraz z kamer przynajmniej na razie był krystalicznie czysty. Mucha nie miała łatwej drogi przed sobą. Poruszanie nią wymagało więcej zręczności niż Gilbert początkowo przypuszczał i parę razy o mały włos nie wleciał nią w szwendające się cieplaki. Tych kolesi nie brakowało, a każdy z nich wyglądał gorzej od poprzednika.

- Dziecinko a teraz pokaż mi kto jest cwaniakiem porywającym się na bój z papciem Gilbertem…
 
mataichi jest offline  
Stary 29-01-2011, 22:29   #185
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
„Ma łeb na karku, ten nasz psycholog” - pomyślał Ipor, gdy Dihraj zaproponował pomysł z poustawianiem kombinezonów, które miałyby udawać ludzi. „Jest w nich ikra, chociaż na pierwszy rzut oka, nie okazują tego” - kontynuował rozważania. Węgier obserwował ich uważnie od chwili spotkania jeszcze na poziomie B. Sytuacja dla niego była zupełnie nowa i, co najmniej, niespodziewana. Nic więc dziwnego, że nie wiedział w co ma wierzyć, a w co nie. Musiał być ostrożny wobec nowych ludzi. Zawsze zanim zdobywali jego zaufanie, zanim mogli z nim pracować, musiało upłynąć trochę czasu. Dla tych lekarzy okres próbny został skrócony do minimum, ale wymagały tego okoliczności. Wspólna walka z niebezpieczeństwem zawsze zbliża, a po ich reakcjach widział, że nie kitują go i nie są w to wmieszani.

To dobrze, bo w tej nowej rzeczywistości, miał przynajmniej jeden punkt oparcia. I dług wdzięczności: ta kobieta go pozszywała.

*

Winda miała zaraz tu być. I co z tego, skoro to coś z wentylacji prawdopodobnie będzie pierwsze. Z Gniazda nie ma informacji – nie wiedzą więc, co tam siedzi. Węgier mógł sobie tylko wyobrażać, że to jacyś dobrzy znajomi tych z poziomu B. Pałki tu nie wystarczą.

Odkąd się wybudził, był w ciągłym osaczeniu. Poznał już psychola wrzeszczącego „cieeeepłeee”, poznał już skaczącego potwora, a po odgłosach, które towarzyszyły ich wędrówce po poziomie D, domyślał się, że to nie koniec nowości na stacji. Dlatego nie chciał nawet sobie wyobrażać, co zaraz wylezie z wentylacji. Wszyscy mieli panikę w oczach, bo nie mogli znaleźć nic, co by się nadawało do jako takiej obrony.

Gdy Dhiraj rzucił o tych kombinezonach, od razu zabrali się do roboty. Poustawiali je tyłem do wylotu szybu wentylacyjnego jako przynętę. Gdy wszystko było gotowe, ustawili się przy samym wejściu do windy. Zrobili prowizoryczną barykadę z truchła, które leżało w pomieszczeniu. Wyglądało jak dwa poprzednie potwory. Chociaż nie – nie miało głowy. Ale jako mięso armatnie mogło się sprawdzić. Może to coś zadowoli się ścierwem, a nie trójką żyjących ludzi. Przynajmniej na początek.

Zresztą winda już jedzie...
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 30-01-2011, 22:53   #186
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Skontaktowanie się ze znajomym ochroniarzem podniosło na duchu starsze małżeństwo. Nie dosyć, że potwierdzało powodzenie ich misji oraz komunikat nadawany przez niejakiego Rock'a, to jeszcze dawało przyjemne poczucie, że jeśli zjednoczą siły mogą jakoś wyjść z tego cało.
Ale, na zdrowy rozsądek, jak niby mogliby przeżyć? Nie wydostaną się z planety dopóki nie przyleci po nich statek, a jeśli dyrekcja faktycznie maczała w tym palce, co jest wielce prawdopodobne, to na pewno zadbali o to, żeby nikt się stąd nie wydostał i nie nagłośnił sprawy. Teraz jednak psycholog cieszył się z najmniejszych sukcesów, pewnie nawet zawiązanie sznurowadła zadziałałoby niczym pigułka szczęścia. W obliczu tak pozytywnego wydarzenia, jak mające niedługo nastąpić ponowne połączenie z grupą ocalałych, Dhiraj wyraźnie zyskał sił. Wiedział, lub też raczej, miał nadzieję, że niedługo będą bezpieczni, że będą mogli odpocząć lub nawet coś zjeść, starał się więc nie spowalniać grupy i, co ważniejsze, dodawać sił żonie, która niestety nie była w stanie wykrzesać z siebie tyle optymizmu co on.

- Będę szczęśliwa, jak już tam dojdziemy- odpowiedziała posępnie na pytanie małżonka o to, czy nie cieszy się, że "Nasi odzyskali Gniazdo". Hindus szybko zorientował się, co może sprawiać, że jest tak posępna. Przeżyła wszystko to, co on, lecz dodatkowo została ugryziona przez zakażonego. W świetle tego co odkryli w laboratorium, miała prawo załamać się psychicznie. Uświadomiwszy sobie najgorszy z możliwych scenariuszy, również sposępniał, jednak energiczność napędzana nadzieją nie zniknęła, została tylko zastąpiona świadomością obowiązków, jakie spoczywały na nim, jako małżonku. Musiał chronić Kamini, niezależnie od tego jak beznadziejnie potoczą się sprawy.

Dziwnie znajome odgłosy wydawane przez wiatr napędziły strachu Mahariszim. Czy to możliwe, żeby przez przypadek oboje usłyszeli akurat TEN dźwięk? Nie mogli tego zignorować, ale jednak to zrobili. Nie było czasu na dywagacje czy to te same słowa, co znaczą, co jest ich źródłem... Tutejszy wiatr wiele razy płatał podobne figle mieszkańcom wszystkich trzech baz, pobudzając wyobraźnię i niemalże rozkazując im wynajdywać w jego wyciu konkretnych słów, zazwyczaj związanych z tym, co ich dręczyło.
Bezpieczniej dla ich psychiki będzie, jeśli uznają to za właśnie taki zabieg, spowodowany stresem, niedawnymi wspominkami tajemniczego pacjenta oraz niesamowitą, nawet jak na warunki Ymira, wichurą.

Widok uśmierconego w mało przyjemny dla oka sposób humanoida nie był miły, aczkolwiek nieco pokrzepiający. "Jednego mniej" pomyślał doktor i chwilę potem zbeształ się za to. Czy jeszcze kilak dni temu byłby w stanie pomyśleć tak o jakiejkolwiek istocie? W ciągu ostatnich godzin zbyt dużo widział, zbyt dużo przeżył i był zbyt bliski śmierci, żeby nie miało to mieć na niego żadnego wpływu, nie sądził jednak, że będzie tak obojętny na jakiekolwiek życie, nawet jeśli miałby to być jego niedoszły oprawca. Nigdy jego opanowanie nie zostało wystawione na taką próbę, mógł więc spokojnie żyć głosząc ideologię pokoju i tolerancji na świecie, wspierać akcje "Stop przemocy" czy wierzyć w to, że dyplomacja jest skuteczniejsza od siły fizycznej. Niestety tutaj w pełni zrozumiał, co muszą przechodzić młodzi żołnierze wysyłani wprost z ciepłych, bezpiecznych domów na front, do miast opanowanych przez rebeliantów, terrorystów, najemników... Widzących dookoła pełno cierpienia, okrucieństwa, biedy, niesprawiedliwości, i w końcu, śmierci. Ich wizja świata zmienia się drastycznie, tak samo jak pojęcie praworządności, honoru i kodeksu moralnego, które pod zasłoną pagonów niemalże nie istnieją. Szok jakiego doznają wpływa na nich w mniejszym bądź większym stopniu, w zależności od kontrastów między tymi "dwoma światami" oraz siły ich psychiki.
Podobnie było w przypadku dwójki lekarzy, tyle że oni zetknęli się już ze śmiercią, chociaż nie tak nagłą i brutalną jak ta na Ymirze, oraz z obłędem, chociaż nie na tak dużą skalę. To, oraz duże doświadczenie życiowe, pozwoliły im przetrwać. Póki co.

Charakterystyczne buczenie wentylacji ustało, nie wiadomo nawet, kiedy. Kamini zauważyła to pierwsza, pierwsza też wydała z siebie cichy pisk gdy tylko ich uszu doszło dziwne stukanie. Rozejrzeli się, zdezorientowani, chwilę zajęło im ustalenie źródła hałasu. Ktoś wspinał się na górę przez szyb wentylacyjny, co było jednoznaczne z "To nie człowiek, coś do nas idzie". Przywołana wcześniej winda była już blisko, jednak i stukanie stawało się coraz bardziej wyraźne...

Z deszczu pod rynnę. Znowu wyścig. Winda, czy to coś w wentylacji?
-Dhiraj! Czy ci z gniazda nie mogą ci powiedzieć, co tam siedzi? Mamy jeszcze łączność?- Spytał Ipor, który jako pierwszy przestał pasywnie wsłuchiwać się w stukot.
- Jeśli... Jeśli faktycznie coś tam jest, to raczej o tym nie wiedzą... No szybciej- jęknął doktor patrząc błagalnie na drzwi windy. Gdy włączył WKP, szybko wystukał na klawiaturze wiadomość do ochroniarza:

“Coś jest w szybie wentylacyjnym, idzie do nas na górę, a sam system oczyszczania powietrza nie działa, co się dzieje?!”


Dało się słyszeć kolejne uderzenia, coś zbliżało się sukcesywnie do wyjścia z wentylacji w pokoju obok. Dhiraj rozejrzał się, szukając desperacko czegokolwiek, co mogłoby oddzielić ich od ewentualnego napastnika. Kamini przysunęła się i przytuliła do niego, wpatrując się w miejsce na ścianie, z którego dochodził hałas, zupełnie jakby widziała wspinające się monstrum przez dzielące ich warstwy metalu.
Jedynymi przedmiotami, jakie można było przestawić były masywne kombinezony. Można było spróbować ułożyć je w przejściu jako barykadę, jednak sądząc po sprawności fizycznej istoty, potrafiłaby bez trudu ją przeskoczyć, tak jak poprzednie. Na szczęście, doktor miał też inny pomysł.

- Możemy ustawić kombinezony przy szybie wentylacyjnym tak, żeby wyglądały jak zwykli ludzie. Ustawimy je tyłem do potwora, on rzuci się na nie i dopiero po chwili zrozumie, że to nie my. Da nam to kilka sekund. Niewiele, ale jednak coś.
Nie czekając na reakcję pozostałych, z entuzjazmem podszedł do jednego z kombinezonów, przymierzając się do przeniesienia go. Przelotnie spojrzał na WKP, żadnej odpowiedzi.
Ipor dołączył do lekarza i wspólnymi siłami poustawiali kombinezony. Później Węgier zaproponował: -Winda jest już blisko. Powinniśmy zdążyć. W razie czego mamy jeszcze te truchło. Chodźcie, zastawimy się nim pod samym wejściem do windy. Powinno pomóc. Zresztą, cholera wie, co tam lezie, może zadowoli się tylko tym stworem, a nie nami.

Psychiatra pokiwał tylko głową i równie ochoczo podszedł do trupa, co do kombinezonów, jednak jego widok za bardzo go odpychał, żeby miało pójść tak szybko jak z kombinezonem. Jedyny pozytyw to to, że ciało było o głowę lżejsze...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 01-02-2011, 22:13   #187
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Doczołgali się w końcu do wyjścia. Ostatni z wentylacji wygramolił się „Szczota”. Stanął na rozstawionych nogach i przeładował broń. Za nimi w wentylacji dało się słyszeć szuranie, znak, że niestety „ciepłe” pomyślało, albo instynkt poprowadził go za nimi.

Znaleźli się w jednej z lepszych kantyn na YMIR A. „ROMANTYKA” tak ja nazywał właściciel była rzeczywiście wypasiona, jak w starym kinie. Obrusy, świece, przyciemnione światło. Bajka na wizytę z ukochanym, ale nie na odwiedziny z trójką dzieciaków i monstrum na karku.

Selena westchnęła, no to z deszczu pod rynnę - pomyślała. Najpierw martwiła się o młodą, teraz ma jeszcze dwóch chojraków, może już pełnoletnich, ale kto ich tam wie.

Kiedy się rozglądali z głośnika usłyszeli ponownie głos Rocka. Krótko streścił im sytuacje w bazie i to czego od nich oczekiwał. Mogli pożegnać się chwilowo z dalszą wędrówką. Korytarze były pełne krwiożerczych świrów, a kantyna okazała się posiadać możliwie sprawne łącze KOSMO-120 przez które Rock chciał się skontaktować z załogą OKA, bazy - satelity na orbicie z mała załogą, która mogła kontaktować się z resztą kosmosu. Miał nadzieję że uda się dzięki temu wezwać pomoc.

Nie spodobało się to Łysemu, który w przypływie wściekłości kopnął krzesło, które roztrzaskało się o ścianę. Wszyscy na chwile zamarli. Selena ze strachem spojrzała najpierw na młodego, a później jej wzrok skierował się w stronę wylotu wentylacji. Hałas nie był obecnie ich sprzymierzeńcem. Łysy na szczęście szybko się uspokoił.

Szczota nie odrywał wzroku od wentylacji, zdążył się ubrać w pancerz.
- Zrobi się, Rocku, lepsze to niż wąchanie twoich niedomytych pach. Czilałt Łysy. Jebać to Gniazdo. Mamy gnaty, piwo i opcję na internet. Czego chcesz więcej?
Oparł kolbę karabinu o ramię i skierował lufę w stronę otworu, z którego dobiegało szuranie.
- Weźcie no zabarykadujcie zdeka te drzwi - rzucił chyba w stronę Łysego i Stars - a ty Princess skukaj bar za czymś do picia i wałówką... i skołuj mi jakieś szlugi. Dobiję do was, jak tylko przywitam się z ciepłym. Rozumie się któreś z was na tym KOSMO?

Selena podbiegła do kratki wentylacyjnej. Zaczęła ją przykręcać.
- Ukryjcie się, żeby was nie zobaczyli, może ominą nas i pójdą dalej.
Szczota, schowaj się za stołem i jeśli będą chcieli jednak wyjść, wal w nich co masz. Princess na zaplecze i się nie wychylaj.
- Te, dzieucha! A słyszała o lańcuchu dowodzenia? - Opancerzona ręka Svena podrapała czubek wciąż zamkniętego hełmu - Dobra, to nie takie głupie. Łysy, Princess, plan B: słyszeliście Lenkę.

Szczota schował się za stołem, Selena uklękła za barem, Łysy schował się za drzwiami na zaplecze razem z Agnes.

Plan może był dobry, ale cieplak nie okazał się aż tak głupi. Zaczął napierać na kratkę wentylacyjną, która po chwili odskoczyła z trzaskiem.
Szczota zaczął strzelać krótkimi seriami w jego kierunku. Pociski poszły po ścianie, ale kolejna seria unieszkodliwiła napastnika jednocześnie blokując wentylację jego ciałem.

Sven podszedł do otworu, po drodze zrywając obrus z jednego ze stolików.
- Pobawiliśmy się, było w pytę, a teraz: drzwi, KOSMO, fajki. Każdy wie, co ma robić? Przykrył to, co wystawało z wylotu i nie czekając na odpowiedź wyszedł na zaplecze.

Selena zaczęła przeszukiwać bar. Butelki z alkoholem, trochę jedzenia. Schowała dwie butelki do torby, nic więcej się w niej już nie zmieściło. Znalazła fajki. Schowała paczkę do kieszeni i jedną zostawiła na blacie dla Szczoty.
- Łysy znasz sie na połączeniach KOSMO? – podeszła i zaczęła pomagać Łysemu barykadować drzwi wejściowe. Rozkręciła panel sterowania grodzią i zablokowała mechanizm. Upewniła się, że nikt nie otworzy ich z zewnątrz bez jej wiedzy.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 02-02-2011, 00:07   #188
 
Kivan's Avatar
 
Reputacja: 1 Kivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znany
Bezwarunkowy krzyk wydobył się z jego ust. Na twarzy strach mieszał się z zaskoczeniem. Bez zwłoki obejrzał się do tyłu jak najszybciej tylko potrafił by zdementować najczarniejsze scenariusze jakie pojawiły się w jego głowie. Nie było tak źle jak myślał. Szczur?! Na razie jednak odstawił na bok rozmyślania jakim cudem gryzoń dostał się na planetę i szamocząc się postanowił zrzucić z siebie gryzący go problem.

Kiedy tylko mu się udało gwałtownie spojrzał do przodu, potem znów do tyłu i razem z zasłyszanymi dźwiękami poskładał sobie całą sytuację do kupy – trzeba było wiać i to szybko.

- Padnij!

Standardową komendą w kółko powtarzaną w filmach wojennych chciał skłonić towarzysza to pochylenia głowy niżej, choć z racji, że obaj już leżeli brzmiało to nieco głupio. Kiedy tylko tamten go posłuchał ściskanym w prawej ręce paralizatorem ochrony wycelował w kratownice nad nimi i wystrzelił trzy razy – w zamyśle miało to wyglądać tak, że ładunek przeskoczy przez metalową kratę wprost na ciała „cieplaków”, które starają się ją wyrwać i w najgorszym przypadku chociaż jest spowolni.

- Dobra! Teraz dajesz najszybciej jak potrafisz! Bo są za nami! Do najbliższego wyjścia!

Ruszyli obaj najpierw Seamus, a kiedy on się zdecydował Grey popędził za nim z całych sił motywowany piskami dochodzącymi z odnogi tunelu technicznego. Wcześniejszy pomysł z paralizatorem się nie powiądł – głupki nie przestały szarpać kraty – na szczęście rozumem nie grzeszyli i zamiast dokończyć tam gdzie zaczęli, zrobić sobie wejście i pogonić za nimi, od razu przeszły do drugiego punktu. Biegały jak głupie po korytarzu nad nimi i gdyby nie to całe zagrożenie w jakim się znajdowali ta sytuacja mogła się wydawać śmieszna.

W rzeczywistości jednak daleko było im do śmiechu, a w szczególności Greyowi bo nie dość, że dziabnięta noga piekła jak diabli to kiedy po raz kolejny zerknął za siebie zauważył wyłaniających się z za rogu koleżków martwego gryzonia. Cholera – przyszło mu namyśl tylko jedno słowo by podsumować swoje obecne położenie.

- Lepiej przyspieszaj!

Powiedział ale raczej już bardziej się przyspieszyć nie dało, szczurki takiego problemu nie miał poruszanie się tutaj szło im znacznie lepiej. Zbliżał się z każdą chwilą. Grey zatrzymał się na chwilę przecisnął rękę w tył z lekkim trudem i przycelował. Noga wciąż dawała się we znaki. Gryzonie był coraz bliżej. Głupki do góry robiły nie możliwy wręcz hałas. Nacisnął spust dwukrotnie – ładunek trafił prosto w cel aż dziw biorąc pod uwagę, że przed dziesięcioma minutami jeszcze nigdy nie trzymał broni w ręku. Trafione szczury usmażyły się na miejscu i ginąc utrudniły reszcie na kilka sekund przejście. Ruszył ponownie ze zdwojonym zapałem, kilka metrów później tunel zakręcał rozdzielając swoje drogi z korytarzem i kiedy tylko w niego weszli, mogli usłyszeć zmasowany atak niezadowolonych „cieplaków” na ścianę pod którą zniknęli oraz wściekłe i jakże im już dobrze znane - „Ciepłeeeee”. Całe szczęście cel nie był już tak daleko bo przed nimi majaczyło już gdzieś wyjście. Gdy byli już kilka metrów do niego Grey znów oddał kilka strzałów w kierunku pogoni, żeby dać Seamusowi chwilkę czasu na rozpracowanie przejścia i wydostanie się, i zaraz potem pójść w jego ślady.

Wyświetlacz na boku broni wskazywał 00.
 
Kivan jest offline  
Stary 02-02-2011, 20:46   #189
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Aleks prowadził ochroniarza korytarzami technicznymi, które dobrze znał. Przynajmniej tak mu się wydawało. Od czasu do czasu musiał zatrzymać się, lecz tyko na chwilę. Ciasne i niskie korytarze pełne były rur i kabli, które ciągnęły się pod całą bazą.

- Dobra, dalej nie da rady iść przez korytarze techniczne.

W między czasie Aleks chwycił gazrurkę i czekał aż Chuck spróbuje nawiązać komunikację z "Gniazdem". Mimo, iż była ona dość słaba, przerywała i niezmiernie irytowała inżyniera, była bardzo pomocna. Wreszcie po krótkiej i treściwej rozmowie, bez zbędnego gadania głupot ruszyli.

Korytarze między biurami mogły być pełne tych zarażonych. Inżynier szedł przy ścianie, cały czas gotów rzucić się za roślejszego i zdecydowanie lepiej uzbrojonego ochroniarza. Z paraliżującym pistoletem, podprowadzonym chyba jakiejś dziuni z torebki niewiele mógł zdziałać ... chyba. Znajdowali się w sekcji pełnej różnych biur. Aleks nie przebywał tu często, tyko kiedy trzeba było składać jakieś raporty czy prosić o części. Nic przyjemnego. Wreszcie z jednego z biur wypadł cieplak. Zupełnie zaskoczył Chucka, który stanął z nim twarzą w twarz. Przez chwilę szarpali się, aż wreszcie Aleks zdzielił go gazrurką kilka razy po głowie. Ciało padło na ziemię, inżynier mimo to bił. Tłukł aż ochroniarz odciągnął go od truchła z miazgą zamiast głowy.
~Kurwaaa~
Aleks właśnie zabił człowieka.
~Kurwaaa~
Dopiero to do niego docierało.
~Kurwaaa~
Widział krew rozlewającą się obficie po podłodze, odrzucił szybko gazrurkę na której były jeszcze małe kawałki mózgu. Popatrzył na swoje ubrania - były całe w ciemnej krwi.
~Kurwaaaaa!~
Jedyne na co Aleks miał teraz ochotę to zrzygać się. Pewnie by to zrobił ,gdyby nie to że od kilku godzin nic nie jadł. Chuck wetknął mu w rękę z powrotem rurę i patrząc w twarz powiedział

- Stary, ogarnij się bo zaraz się ich tu więcej zlezie.

- Tak tak, już. Idziemy -
powiedział inżynier nie do końca będąc pewnym czy to właściwie nie jest pojebany do granic możliwości sen. Jednak kiedy przejechał ręką po koszuli i poczuł ciepłą krew wiedział już, że nie.

~Kurwaaa~
Wreszcie jęknął i ruszył dalej. Przez pewien czas trzęsącymi się rękoma co jakiś czas opierał się o ścianę, a wówczas Chuck rozglądał się nerwowo. Z czasem to jednak minęło.

- Już niedaleko - rzucił na pocieszenie inżynierowi.

W pewnym momencie do uszy Aleksa dotarło przeraźliwe "Cieeeepłeee". Nim jednak zdążył zareagować, minęło kilka sekund. Zaprawiony już najwyraźniej w walce ochroniarz wciągnął go do jednego z biur. Serce zaczęło mu walić niemiłosiernie, kiedy zdał sobie sprawę co się dzieje. Sekundy w oczekiwaniu dłużą się straszliwie, wiszący na ścianie biura zegar tykał głośno. Aleksowi zdawało się, że czas zatrzymał swój bieg. Wciąż tylko jęki, "Cieeepłe" i "Cieeepłe". Gazrurka ciążyła klęczącemu przy drzwiach inżynierowi niczym coś cięższego kilkaset razy. Pewnie przez to, że to nią zatłukł tamtego biedaka. Może na niego czekała na ziemi rodzina ? Może dało się go wyleczyć ? Aleks za wszelką cenę chciał wyrzucić z głowy te myśli, odsunąć je od siebie, ale one wracały. Mimowolnie. Wreszcie Chuck ponownie sprawił, że inżynier się otrząsnął.

- Ok, ruszajmy.

Dalsza droga przebiegała już bez ingerencji cieplaków. Jedynie raz z któregoś z biur dobiegł ich przeraźliwy krzyk bólu. Zmroził on krew w żyłach inżyniera, który cały czas był lekko skołowany po tym co mu się przydarzyło. Wszędzie widział tego biedaka, którego instynktownie zajebał tą cholerną rurą. Może gdyby jej nie wziął, to Chuck by się z nim rozprawił sam ? Nie, teraz nie można o tym myśleć.

- Szybko, tutaj! - Chuck rzucił do Aleksa, który wciąż nie wiedział czemu ktoś ciągnie go za jakieś drzwi.

Po raz kolejny pewnie ochroniarz uratował mu życie. Wciągnął go do biura zaraz po poleceniu z "Gniazda". Na korytarzu dało się słychać jakieś kroki i jęki. W pomieszczeniu od razu rzucała się w oczy zabarykadowana kartonami winda. Zamroczony lekko inżynier nie był chyba jeszcze w stanie samodzielnie podjąć decyzji o ... żadnej decyzji. Pozostawił ją w rękach Chucka.
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline  
Stary 03-02-2011, 01:38   #190
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Pomieszczenia biurowe wyglądały jak biurowe pomieszczenia.

Do tej pory z WKP umocowanym na przedramieniu Fisha holoupdates od Rocka wyświetlały się w kolorze zielonym, kierując ich korytarzami. Komunikacja była kiepska w tunelach technicznych, ale na korytarzach było już znacznie lepiej. Mimo wszystko barman bał się używać komendy głosowej, tym bardziej ze nie umiał zintegrować hełmu bojowego z wielofunkcyjnym komputerem podręcznym. Jednak tym razem, gdy znaleźli się na terenie korporacyjnych kubików i sal nadzorujących pracę biurokratycznych robaczków Vittela, Bill odezwał się bez ceregieli przejętym głosem:

- Szybko, schowajcie się! Biegnie stado cieplaków! – ostrzegał.

Stali przy windzie na poziom C do, jak ją wszyscy nazywali, sekcji podawczej, gdzie akurat Fish był już kilka razy składając uparcie niezliczone wnioski o przepustkę na Ziemię ze względu na ważne powody rodzinne. Dopiero jego oświadczenie o podpisaniu kolejnego kontraktu uzyskało osobista zgodę Mateo Taur na nadzwyczajny urlop w domu. Tak, zdecydowanie źle sekcja podawcza kojarzyła się Charlesowi. Miał być przetransportowany na Ziemię z następnym ładunkiem surowców, kiedy wiadomość o nadzwyczajnej koniunkcji planet wstrzymała wszelkie loty. A później zrobiło się ciepło, pomyślał. Ciepło. Ciepłe. To będą najbardziej znienawidzone wyrazy o ile uda mu się przeżyć. Jak się uda, to będzie albo gorący albo zimny.

Winda była zablokowana kartonem. Z jednej strony jakby czekała na nich, z drugiej jakby ktoś ją powstrzymał przed powrotem do sekcji podawczej, co oznaczałoby czekające ich tam ciepłe klimaty.

Nie mieli innego wyjścia jak zapraszające, szeroko otwarte grodzie windy. Drogi ewakuacyjne w razie zagrożenia wiodły korytarzami, którymi akurat w tym momencie pędziło stado ymirowskich cieplaków. Już słychać było zapowiadające ich wizytę szaleńcze „Ciepłeeee!!!”, „Cieeepłee!”. Jak okrzyki bojowe.

Fish wciągnął do windy inżyniera, który jeszcze nie doszedł do siebie po bliskim spotkaniu z zarażonym. Wprawdzie to Chuck mało nie zesrał się w kombinezon, kiedy samotny cieplak postanowił dotrzymać im towarzystwa z rzucając się z partyzanta, dosłownie znikąd z szeroko otwartymi ramionami na barmana. Jego obecność musiał być również zaskoczeniem dla Rocka, który nie ostrzegł przed nim. Może po prostu nie zdążył, a może był zajęty pomocą komu innemu. Do tej pory korytarze były puste, nie licząc mrożącego krew w żyłach krzyku kogoś mordowanego, co tylko dodało ich biegu przyśpieszonego tempa. Całe szczęście pancerz bojowy wytrzymał szarpanie zakrwawionych pazurów zarażonego człowieka, który z opętańczym wzrokiem złapał Chucka za ramiona przyciskając mu trzymaną w rękach Anakondę do piersi. Kiedy cieplak próbował wgryźć się w krzyczącą ze strachu twarz Fisha, zęby zarażonego spotkały się z solidną, kuloodporna szybą osłony hełmu. Cieplak rozbił nos na pleksie i zgubił dwa przednie zęby, lecz nie wypuścił z uścisku Fisha, którym szamotał jak kukłą. Gdyby nie ciężki pancerz bojowy to pewnie rozerwałby Chucka na strzępy lub wbił go w sufit korytarza. A tak, targał nim tylko szarpiąc do przodu, tyłu i na boki. Fish starał się nie stracić równowagi i bał jednocześnie wypuścić z rąk Anakondę, więc wyjąc w kleszczach cieplaka rozszerzonymi do granic możliwości oczami przeniósł wzrok na inżyniera, dopiero teraz Fish zauważając, że inżynier ma na naszywkę: „Aleksander Wasili Biliskov”.

Biliskov rurą gazową, którą wymontował przed chwilą w niskich tunelach technicznych zdzielił napastnika przez czerep. Chlusnęła czerwona fontanna po ścianie. Uderzył drugi raz i barman poczuł jak wyraźnie zelżał uścisk cieplaka. Z kolejnym ciosem z pękniętej czaszki szaleńca trysnął mózg po suficie obryzgując przy tym rozszalałego w zaciętym ataku Wasyla Aleksa.

Fish odetchnął, gdy cieplak zwalił się na korytarzu pod ich nogami. Ale inżynier nie przestawał lać trupa po zmiażdżonej twarzy. To było jak powtórka z „Czujki” akcji Szczoty, więc barmana już nie zemdliło. Bał się tylko, że z pierwszego szoku brutalnego starcia z cieplakiem, inżynier wpadnie w drugi, gdy uświadomi sobie co się stało.

Dlatego od tamtej pory inżynier był jakby nieobecny wzrokiem, zamknięty w sobie w przeżywaniu po swojemu pierwszego spotkania z zarażonym. Fish wciągnął go do windy i gdy tamten oparł się ciężko o ścianę w osłupieniu oglądając swoje przesiąknięte krwią i resztami mózgu ubranie, Chuck przykleił Pajęczaka do sufitu przed windą i wpychając karton do środa zamknął grodzie. Winda bezszelestnie z miejsca ruszyła z na górę, co poczuli po nieznacznym przeciążeniu. Modląc się, żeby mechanizm zadziałał klepnął w przycisk STOP, a maszyna zatrzymała się niemal natychmiast.

Na holo z kamery Vittel-Spidera pojawił się obraz wpadającej do pomieszczeń biurowych zgrai rozszalałych cieplaków. Doliczył się siedmiu. Szarżowali po biurze wywracając fotele, komputery, biurka. Niektórzy walili wściekle z ściany, inni okładali kułakami i głowami w drzwi windy, a jeden nawet stukał czołem o podłogę zostawiając krwawą plamę na posadzce. Inżynier wciąż w zdumieniu, jakby nie mógł do końca uwierzyć temu co widzi, przybliżył się do holoobrazu lustrując wzrokiem zarażonych.

- Poczekamy. Może sobie pójdą. – wzruszył ramionami Fish nie do końca przekonany o tym.

Nie uśmiechało mu się kolejne nadkładanie drogi do Gniazda, kiedy byli już tak blisko celu. Później z poziomu C będą musieli dalej kombinować jak dostać sie na B i to wcale nie będzie musiało być w okolicach celu ucieczki. Ponadto widząc roztrzęsienie inżyniera, wiedział, że tamten potrzebuje chwili na dojście do siebie.

- Weź pigułkę. – rzucił Chuck. – Mi pomaga. Dzięki za pomoc tam na korytarzu. Chyba byłoby po mnie, bo zblokował mi pistolet tamten bydlak.

Czekali pięć, dziesięć minut a cieplaki dalej zamieniały pomieszczenia biurowe w kompanię rozpiździaj. Barman zaczynał sie obawiać, że jeśli Roch straci kontrolę nad bazą to bezpieczna jak dotąd winda zamieni się w pułapkę. Trumnę.

Jeden z zarażonych, bardzo wysoki górnik, machając potężnymi ramionami zahaczył Pajęczaka.

- Atru! Nie! – aż podskoczył w przerażeniu Fish odzyskując po chwili opanowanie. - Dużo kosztował... – wyjaśnił jakby od niechcenia Wasylowi kryjąc prawdziwe emocje.

Artuditu spadł na ziemię na plecy, lecz po chwili obrócił się i Chuck pozwolił mu uciec w bezpieczny kąt przy koszu na śmieci, gdzie dopiero tam, znowu przejął kontrolę nad Pajęczakiem. Demolka biura trwała w najlepsze, niemniej po dłuższej chwili wyczekiwania stało się coś dziwnego.

Wszystkie cieplaki zatrzymały się nagle nieruchomiejąc w swoich pozycjach. Zupełnie jak na komendę. Później zarażeni obrócili się w stronę wyjścia wyciągając głowy do góry. Fishowi zdawało się jakby węszyli lub słuchali czegoś lub kogoś. Ale nikt nie wołał. Stali tak jak zawieszone komputery przez chwilkę, a później równie gwałtowanie jak wbiegli, szturmem wypadli na korytarze ciągnąc za sobą ochrypłe „Cieeeepłeeee!”.

Fish spojrzał wymownie na inżyniera.

- No jak one nie są zdalnie sterowane, to ja jestem Brad Pitt... – rzucił w zdumieniu wpatrując się puste pomieszczenia biurowe, gdzie oprócz ostatnich kartek i szybujących strzępów papierów lądujących na ziemi, panowała już niemącona niczym cisza.

- Bill. Jak tam korytarze teraz wyglądają? Możemy iść? – dopytywał sie Fish na wszelki wypadek wybiegając Artuditu w ślad za cieplakami. Korytarze były puste.

- Korytarze są puste. – odezwał się Rock. – Ale zagęszczajcie ruchy!

- Słyszałeś go kurwa? – zagadał Fish do inżyniera zjeżdżając windą na dół – Powiedział to tak, jakby całkiem nam się wcale nie śpieszyło! – zaśmiał się nerwowo. - Zrozumiałem. - rzucił poważnie do Rocka.

Po chwili Pajęczak wylądował bezpiecznie w kieszeni Charlesa, a dwójka uciekinierów podjęła morderczy bieg po życie.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=i9rg2uP_xXk[/MEDIA]


Odpoczynek w windzie przydał się Fishowi równie bardzo jak Wasylowi, a może jeszcze bardziej bo pozwolił barmanowi odzyskać trochę sił fizycznych, które były na wyczerpaniu. Do Gniazda zostały wedle zapewnienia Rocka dwa korytarze, niewiele ponad sto metrów. Po przebyciu zakrętu pierwszego odcinka, którym okazało się skrzyżowanie kilku korytarzy usłyszeli dobiegające ze wszystkich niemal stron znajome ujadanie „Ciepłee!!”, „Ciepłłee!!” i tupot biegnących sprintem butów. Setek butów, jak sie zdawało Fishowi. W oddali zakrętów korytarzy pojawiać sie zaczęły wydłużone cienie szarżujących ciał.

- Tam! – krzyknął Biliskov wyciągając ramię jak kierunkowskaz z stronę grodzi. – Twoje „Gniazdo!”

Jakieś sześćdziesiąt metrów. Popędzili na złamanie karku. Fish tylko przez kilka chwil dotrzymywał tempa inżynierowi. Ciężki kombinezon bojowy był po prostu na ciężki. Kiedy głowę w biegu zza zakrętu korytarza którym przybiegli wybiegło dwóch pierwszych cieplaków. Kobieta i mężczyzna. Obie zarażone postacie w inny sposób brały zakręt. Facet wyhamowując odbił się ramieniem od ściany, za to podstarzała paniusia na kosmicznych, połamanych koturnach wyhamowała wchodząc w ich korytarz chwytając ręką za narożną ścianę skrzyżowania. Zanim podjęli morderczy bieg za uciekającymi do Ganizda ludźmi z ust ludzkich bestii wydarło się przeszywające, triumfalne „Cieeeeepłłeee!!!”. Wykrzyczane do sufitu. Górnik miał dobrze po pięćdziesiątce i w innych okolicznościach można byłoby powiedzieć, że trzymał się nieźle, starzejąc się przystojnie jak szpakowaty Sean Connery nim całkiem osiwiał, pomyślał barman dostrzegając podobienstwo cieplaka do aktora sprzed ponadwiecza. Zdziwił się, że w tak ekstremalnej sytuacji o takich pierdołach myśli. Zdziwił sie jeszcze bardziej, gdy stwierdził, że kobieta starzejąca się równie szpakowato wyglądała też, tyle, że całkiem na jej niekorzyść, jak Shean Connery.

Chuck strzelił za siebie z wyciągniętej ręki, lecz pociski chybiły zarażonej pary. Jeden z nich zbił lampę na ścianie, drugi odstrzelił jakąś metalową tabliczkę, nie wyrządzając im najmniejszej szkody. Tumult za plecami nasilił się i kiedy Fish obejrzał się po raz drugi, za plecami pary pierwszych cieplaków z odnóg korytarzy pojawiały się grupki zarażonych przeróżnych zawodów. Ochroniarze, górnicy, technicy. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Biali, czarni i w khaki. Chuck podwoił wysiłek łapczywie chwytając powietrze rękoma i płucami. Zagarniał przestrzeń dzielącą go do Gniazda jakby w nadziei szybszego jej pokonania. Zostało jeszcze kilkanaście metrów. Fish odwrócił się w porę by z bliska strzelić w pierś najbliższego cieplaka. Poleciał kilka metrów do tyłu jakby pociągnięty niewidzialną liną pod nogi nadbiegających szaleńców. Barman biegł dalej, wiedział, że kobieta jest też już tuż za nim z lewej strony; katem oka widział jak wyciąga po niego pełne biżuterii szponiaste palce. Na odlew zamachnął się trafiając ją opancerzoną rękawicą, że biurokratka zakryła się nogami, tym energiczniej, bo dostała dodatkowo gazrurką po ciemieniu. Wasiliev, który widząc, że Fish zostaje w tyle odwrócił się wcześniej i strzelił z paralizatorka do cieplaka, który zwinnie przeskoczył nad padającym ciałem trafionego z Anakondy górnika. Dwóch kolejnych zarażonych potknęło się o lecące ciało, reszta równie zwinnie czmychnęła nad nim, lecz z kolei wpadła zwalniając na osadzonego w miejscu prądem zarażonego lekarza, tratując go butami.

Chuck w duchu pogratulował inżynierowi celności strzelania, bo ładunek elektryczny trafił prosto w czoło cieplaka. Zrównując się z Wasylem, obrócił się i posłał długą serię w kierunku tłoczącego się wąskim korytarzu, napierającego tłumu. Anakonda wypluła w ciągu kilku sekund wszystko co miała w sobie, lecz tym razem trafiając co najmniej kilka celów wyrywając z ludzi strzępy mięsa, chlapiąc ściany i sufit czerwienią, zwłaszcza gdy głowa jednego z ich pękła niczym arbuz. Amunicja się skonczyła w okamgnieniu. Ładunki elektryczne z paralizatorka tańczyły po głowach i piersiach najbliższych cieplaków trząsąc nimi na boki przez kilka cennych chwil.

Kiedy wszystko zdawało się na nic. Gdy śmierć juz zaglądała w oczy Fishowi. Kiedy Chuck niemal czuł na sobie oddech i dotyk pierwszych ścigających, gródź korytarza zamknęła się ze świstem za plecami. Niespodziewanie i błyskawicznie. W ostatniej chwili ucięła jakiemuś cieplakowi wszystkie, prócz kciuka, palce. Tłum uderzył z wściekłością o metal, waląc zawzięcie. Napierając i wyjąc z frustracją „Cieeeepppłłeeee!!!!”.
Droga do "Gniazda" była otwarta.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-02-2011 o 07:02.
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172