Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2010, 03:13   #81
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
- Jak mogłem być tak bezmyślny! - łajał się w myślach stojąc pod zamkniętymi drzwiami od czujki.
Gdyby nie przytomność umysłu Sanders pewnie skończyłoby się to tragedią. Dziewczyna nie tylko poradziła sobie z gościem, który zaatakował Łysego ale także z hordą wybiegającą za rogu. Na dodatek zachowała na tyle przytomności umysłu, by przekazać kartę od drzwi Chuckowi. Tylko jej sprawnej reakcji udało się im wszystkim wyjść z tego w jednym kawałku.
Gdy Peter i reszta ich grupy przepychała się w drzwiach dziewczyna ostrzeliwała pracowników korporacji Vitell ogarniętych ymirską gorączką. Choroba ogarnęła chyba wszystkich obecnych w bazie. Huk wystrzałów za Anakondy dudnił jeszcze w uszach Jakowlewa, gdy znaleźli się już bezpieczni w czujce.
Szybko jednak okazało się, że ich bezpieczeństwo jest bardzo względnym pojęciem.
Głuche walenie w drzwi nie ustawało, nie pozwalając im zapomnieć o tym co czai się za nimi. Na szczęście bez karty dostępu oszołomy nie miały szans dostania się do środka. Żona doktora Maharisziego zajęła się opatrywaniem pobitego Łysego. Jakowlew patrzył na chłopaka ze współczuciem. Sam nie dawno stał się ofiarą napaści szaleńca i wiedział co w tej chwili musi czuć Łysy. Na domiar złego on i Szczota najwyraźniej popili w nocy i do tej pory promile kotłowały im się w głowie. Oczy Łysego błądziły w przerażeniu, prześlizgując się po wszystkich obecnych. Chłopaka był w szoku, ale uspokajające słowa pani doktor działały na niego kojąco.
Peter i reszta ostrożnie zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.
To co zobaczyli w sąsiednim pokoju ponownie zmroziło ich krew. Na stole leżał jeden z ochroniarzy. Można by pomyśleć, że mężczyzna śpi. Niestety plama zaschniętej, brunatnej krwi jaka utworzyła się wokół niego i spłynęła na podłogę, nie pozostawiała wątpliwości co do jego stanu. Dodatkowo ktoś rozniósł krwawy ślad po pomieszczeniu. Ślady butów prowadziły do pokoju monitoringu. Jakowlew zauważył, że ktoś zamknął drzwi od środka.
- I co teraz?- pomyślał.
I nagle z głośników wydobył się nieludzki pisk. Początkowo cichy, nabierał mocy z każdą chwilą. Było w tym dźwięku coś niepokojącego i obcego ludzkiej naturze. Odgłos nabrał na sile i zaczął drażnić zmysły Jakowlewa. Logistyk nie potrafił określić co mogło wydawać taki odgłos. Pisk wbijała się w uszy i drażnił bębenki.
Peter spojrzał na innych, by sprawdzić czy i oni słyszą to co on. Ich miny wyraźnie wskazywały, że tak. Wszyscy przekrzywiali głowę i zamykali oczy z bólu. Najgorzej audycja jaka popłynęła z głośników zadziałała na Louisa Venturrę. Chłopakowi krew popłynęła z nosa i padł na ziemię wywracając krzesło obok którego stał.
Chwilę potem nastała cisza, ale Jakowlew jeszcze przez kilka sekund czuł brzęczenie w uszach i głowie.
To co nastąpiło w następnej sekundzie graniczyło z obłędem i totalnym absurdem. Gdyby nie to co przeżyli w ciągu ostatnich godzin, Peter przysiągłby że to jakiś kiepski żart.
Martwy ochroniarza leżący na stole, zaczął się podnosić. Przyszło mu to z trudem, gdyż krew z jego ran zaschła i sprawiła, że przykleił się on do blatu. W tej chwili jednak wypełniała go taka siła i determinacja, że oderwał się siłą pozostawiając na stole duży płat skóry z twarzy. Wszyscy zebrani patrzyli na martwego ochroniarza. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Dziura w jego gardle i oczy pokryte białym bielmem, świadczyły o tym wyraźnie. Jakowlew poczuł zimny dreszcz na karku. Takiego czegoś w życiu nie widział. Truposz zacharczał i z jego ust wydobyła się seria bulgoczących dźwięków oraz popłynęła strużka krwi.
Wtedy Chuck krzyknął z przerażenia.
Peter czuł strach, ale nadal był opanowany i wręcz nieludzko spokojny. Sam nie wiedział skąd się u niego brała ta siła. W jakiś dziwny sposób potrafił odnaleźć się w tej niezwykłej sytuacji i reagować na zagrożenie. Rozejrzał się wokół i spostrzegł, że wiszącą na ścianie gaśnicę. Rzucił się w jej stronę i odpiął zaczepy trzymające ją w ściennym uchwycie. Na szczęście truposz poruszał się wolno, ale widać było że zamierza ruszyć w ich stronę. Jego stan był bardzo ciężki i być może dlatego nie był tak sprawny jak inni napotkani przez nich szaleńcy.
Jakowlew chwycił mocno gaśnicę i przygotował do użycia. Przez głowę przemknęła mu myśl o tym co mogło spowodować taki stan rzeczy.
- Czyżby ymirska gorączka trawiła także ludzkie ciała po śmierci? A może to jakiś pasożyt? Zagnieżdża się w ludzkim mózgu i przejmuję nad człowiekiem kontrolę?
Wszystkie hipotezy były zbyt fantazyjne i odrealnione, by można je było uznać za wiarygodne. Nie było też czasu, by poważnie przemyśleć to co się działo. Jedno było pewne.
Działy się tu dziwne, sprzeczne z naturą rzeczy, które zagrażają ich życiu.
Trzeba było działać.
Jakowlew chwycił gaśnicę i z wężem w dłoni zbliżył się do truposza. Ustawił maksymalną przepustowość i zwolnił blokadę. Chmura białego dymu uderzyła w idącego na nich mężczyznę. Schłodzony od minus 78 stopni dwutlenek węgla wypuszczony z gaśnicy pokrył ochroniarza warstewką białego szronu. Poraniony mężczyzna jednak jakby wcale nie odczuł odmrożeń, dalej parł naprzód. Co prawda jeszcze wolniej, ale cały czas do przodu w stronę Jakowlewa i reszty.
Peter wiedział, że potrzebują radykalnych działań. Logistyk zebrał w sobie całą siłę i podbiegł do ochroniarza. Silnym kopnięciem z rozpędu, obalił go na ziemię. Mężczyzna zachwiał się i poleciał do tyłu. Jakowlew tylko na to czekał uniósł gaśnicę w górę i podbiegł do leżącego truposza i uderzył z całej siły w głowę. Krew i mózg rozbryzgły się na wszystkie strony. Logistyk od pasa w dół pokryty był krwią i cząstkami mózgu ochroniarza. Z obrzydzeniem rzucił gaśnicę w kąt i cofnął się o krok. Już spokojnie spojrzał na dzieło zniszczenia jakiego dokonał. Na podłodze leżał martwy, po raz drugi ochroniarz, z roztrzaskaną w drobny mak głową. Widok był okropny. Jakowlew wytarł ręce w kombinezon i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Nadal działa szybko i wręcz instynktownie. Szukał w pomieszczeniu tylko rzeczy, które mogą im się przydać. Broń, medpaki lub... karty dostępu.
Jedna z nich leżała na stole obok miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedział ochroniarza. Logistyk podszedł i zabrał ją z okrwawionego blatu. Kątem oka dostrzegł jak kolejna kropla lepkiej krwi skapuje z rogu stołu i spada do brunatnej kałuży jaka zalewała całe pomieszczenie. Wtedy nastąpiło coś co sparaliżowało Petera kompletnie. Coś co sprawiło, że nie mógł się ruszyć, czy choćby powiedzieć słowo. Jakowlew stał tylko niczym wrośnięty w ziemię i z przerażeniem patrzył jak zabity dwukrotnie ochroniarza zaczyna się ruszać.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 07-11-2010, 03:38   #82
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Żebyście przyjaciele moi widzieli tą akcję. Szkoda, że nie było komu filmować. Czaki co chciał napierdalać ciepłaki paralizatorkiem. Solo na te hordy esów! To jest kozak! A Niki... poezja! Fakt że lala z tych co i pierdzieć z wdziękiem potrafi, ale żebyście to kurwa widzieli: najpierw dwa strzały w łysobijcę, potem rozpierdolka jak...

Nie kurwa, nie ma "jak",godnego tej rozpierdolki!

To była rozpierdolka co wsie rozpierdolki miała pod sobą.

LEGEN-kurwa-DARNE!

Od dziś na wielkie rozpierdolki będzie się mówiło "Jak Niki na Ymirze w 2110"

O ile przeżyje choć jeden git, który będzie ją mógł opowiedzieć...

Ale grunt się nie łapać. Rządziliśmy! Co nam tam jakieś parchate spejskomando. Ta pedalicja co mnie spławiła wczoraj pewnie już dawno zeżarta przez ciepłaki. Rządziliśmy na tru, po nastojaszczy i niepodzielnie.


Wbiliśmy na warownię sztazi w ostatniej chwili. We dwóch z Yurgenem wtargalimy Łysego. Po przekroczeniu progu gestapowni byłem w stanie jedynie paść na ryj i dyszeć jak nornica. Nie ja jeden.

- Zerknę na niego – rzekła kobita Marychy gdyśmy się już wsie trochę ogarnęli i jak rzekła, tak uczyniła. Łysemu na mus był potrzebny wracz, bo z ryja miał istne gwiezdne wojny i jakoś tak ni chuja nie kleił otaczającej rzeczywistości. Poza tym było z nim cirka git.

Zgarniając blut i flaisz z syntpancerza rozglądałem się dookoła po gestapowni - zaprawdę nie mam pojęcia w czym ta dziura była lepsza od C-120. Był tu sracz i to już jakiś początek.

Aaa.. i był jeszcze trup. Trup sztywny co to umarł i nie żyje. Leżał sobie na stole jak jaki Ramzes na katafaku i przymierzał się do rozkładania. "O patrzcie rebiata, trup" chciałem zagadnąć, ale tak sobie przypomniałem wydarzenia ostatnich paru godzin i... no właśnie, jeszcze wczora to by był jakiś nius, a teraz? Trup? O to spoko Szczota, połóż go na stercie z pozostałymi. Chowam wukapa, którym chciałem zrobić parę fotek dla potomnych i robię minę w stylu "że co to dla gita Szczoty jakiśtam trup".

Ale się pojebało.

No nie patrzcie tak na mnie, przyjaciele moi, git nie pęka, ale jak by wasze dupy zamknąć na trzy spusty z trupem i otoczyć stadem pojebanych ubijców, to byście zakminili jak to jest. Jakoś tak się poczułem jak zamknięty w cudzym grobie.

I wtedy zaczęło się to... to bezumne skrzeczenie z nagłośni. Schiza jakaś niepomierna. Ale to po całości. Nie wiem co to było... coś jak ten "srajton" co jak usłyszysz, to musisz... no w każdym razie to nie był srajton, znaczy był, ale nie napierdalał po jelitach a po mózgu.

Nie wiem ile to trwało. Następna rzecz jaką pamiętam to wrzask Czaka. I w arsz dymany Żywy Trup. Serio. Trup jak leżał, tak się odkleił od bluta i wstał.

- On... wstał. - rezolutnie poinformowałem rebiatę, niezbyt czając co właściwie gadam.

Odpowiedział mi syk gaśnicy, a chwilę potem głuche "BOM". Ktoś najwyraźniej był bardziej rozgarnięty ode mnie. Nie wiem kto przypierdolił sztywniakowi tą gaśnicą. Ciągle miałem mroczki przed głazami. Ale ktoś przypierdolił i pobiegł w następne drzwi chyba czegoś szukając. Ja tymczasem patrzyłem na trupa co był martwy nie żył, po czym znowu żył, a teraz zaś był martwy i nie...

Kurwa

Trup znów zaczął się gramolić.

I wstawać.

Tego było za wiele.

Podbiegłem i przybuciłem prosto w już nieźle uszkodzoną przy pomocy gaśnicy baszkę umarlaka. Glebnął apiać w swój zaschnięty blut. Kopnąłem znowu, ot tak dla spokojności.

W rektum jebana... On wciąż się ruszał...


***

Dzieciak kopał głowę ochroniarza tak długo, aż nie zmieniła się w bezkształtną miazgę. Trup, a może tylko chory na coś mundurowy, teraz nie żył już ponad wszelką wątpliwość. Sven przestał dopiero gdy jego ciężki but z brzękiem uderzył o stalową posadzkę. Niezbyt dobrze zmyta po poprzedniej akcji krew pokrywała cały jego kombinezon, a prawą nogę miał niemal po kolano umorusaną w mózgu ochroniarza. Trzęsły mu się ręce. Chyba płakał.

- A kto umarł, ten nie żyje - powiedział drżącym szeptem - na tru i na wieki wieków ambient.

Chwiejnym krokiem ruszył do szatni. Chwilę później usłyszeli zatrzaskujące się za nim drzwi toalety.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 07-11-2010 o 04:16. Powód: literki
Gryf jest offline  
Stary 07-11-2010, 06:05   #83
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ostatnie kilkadziesiąt metrów ciągnęło się Chuckowi bez końca. Ale udało się. Kiedy Wiki wręczyła mu pośpiesznie kartę dostępu zbaraniał. Widząc jak zostaje by osłaniać ich odwrót zatrząsł się cały ze wzruszenia i złości. Chyba nigdy nienawidził nikogo tak szczerze w swoim życiu. Teraz czuł jak te potężne uczucie trawiło go od środka, kiedy tylko pomyślał o napastnikach. Namacalne uosobienie zła.

- Cztery-Siedem-Cztery-Osiem! – dźwięczały jak melodia w głowie Fisha słowa Nicole, co najmniej jakby dała mu sama z siebie numer telefonu przed randką.

Śluza zadziałała, gdy wpisał kod dostępu. Wszyscy wbiegali do środka a on czekał z ręka na przycisku wyczekując powrotu Sanders. Udało się. Wróciła. Nim śluza zdążyła zatrzasnąć się za nią z łoskotem już pierwsze, wściekłe uderzenia zgrai pościgu spadły na drzwi „Czujki”. Pomimo przeżytej grozy koszmaru w jakim się znaleźli wcale nie musiał udawać uśmiechu, który wykwitł na jego bladej twarzy, gdy wręczał dzielnej pani ochroniarz z powrotem jej kartę dostępu.

Fish odczuł bieg boleśnie. Nie miał kondycji. Plomby w zębach rozsadzało ciśnienie dudniącej krwi. W głowie kręciło się z lekka i już chociaż mniej łapczywie chwytał zimne powietrze, to nogi ciąż miał miękkie jak z waty. Opierając sie plecami o ścianę zjechał na dół, przykucając obok plecaka. Towarzysze zaczęli rozglądać się po pomieszczeniach. Kamini zajęła się opatrywaniem obolałego Łysego, którego niemal zanieśli do bezpieczeństwa Szczota z Jurgenem.

Wyciągnął z torby batonik energetyczny „Flyaways” i popił dopalaczem „Monster”. Nie był głodny, lecz niemal całkowicie wypłukany z energii. Rozum podpowiadał mu, żeby przetrwać musi nadrabiać czym może. Przeżuwając ostatnie kęsy, wstał czując się już nieco lepiej. Idąc do szatni przyjrzał się paralizatorowi. Bateria wskazywała jeszcze pięć ładunków elektrycznych. W łazience przy szatni wysiusiał się za wszystkie czasy. Na żółto. Widać tabletki krążyły w jego chudym ciele. Odchodząc od pisuaru złorzeczył niepraktycznemu do załatwiania potrzeb fizjologicznych skafandrowi, którego zapięcia zawsze go irytowały tak samo. Zatrzymał wzrok na metalowych szafkach. Spośród kilkudziesięciu tylko kilka było uchylonych. Wiedziony ciekawością zajrzał im do środka, lecz pośród ręczników, części garderoby, rzeczy osobistych i poobklejanych na metalowych drzwiczkach i ściankach zdjęć gołych dziewuch, znalazł tylko kilka godnych uwagi fantów. Zapomniany przez kogoś WKP i dwa Medpaki, które postanowił zanieść Pani Kamini. Za to w ostatniej półotwartej szafce było sześć baterii, które po przymierzeniu do jego paralizatora okazały się pasujące. Wcale się nie zdziwił, gdy na drzwiczkach tego lockera zobaczył zdjęcie uśmiechniętego Roya Parkersa objętego przez szyję ramionami wciąż pięknej pięćdziesiątki. Pewnie żona, pomyślał wracając wspomnieniami do ochroniarza. Ciekawe co się z nim stało. I z Polaczkiem. Widział go po raz ostatni kilka godzin po wczorajszym, wtedy jeszcze tajemniczym zniknięciu szefa. Dzisiaj, wydawało się Chuckowi, już nic go zdziwić dzisiaj nie może.

Bardzo się rozczarował, gdy jako ostatni dołączył do grupki zaglądającej do pomieszczenia, na stole którego spoczywały zwłoki mężczyzny w mundurze ochrony. Zaspokajając ciekawość odchodzili, a Chuck przyglądał się mu z obojętnym wyrazem twarzy. Który to już dzisiaj? Którego dzisiaj zobaczył? Nigdy w życiu nie widział tyle śmierci i tylu trupów na raz. W ciągu zaledwie niecałej godziny. Z kałuży krwi wokół stołu prowadziły do zamkniętego pomieszczenia ślady butów. Najwyraźniej tego, który zabił ochroniarza. Chuck zastanawiał się, czy ten ktoś jest kolejnym chodzącym koszmarem, czy raczej takim samym jak oni, osaczonym człowiekiem, który broniąc się pokonał napastnika. Nie wiedział, ale po co miał go kłaść na stole? Zupełnie jakby nieboszczyk był niedokończonym obiadem... Wtedy to zauważył jak trup sztywno zsuwa się na ziemię spuszczając nogi i powoli, niepewnie zaczyna iść w ich stronę. Wrzasnął odruchowo.

- Aaaaaaaaaaaa!!!! - Nie potrafił opanować alarmującego krzyku przestrachu. - Trup! Żywy trup! Trup idzie! – darł się sparaliżowany widokiem maszerującego ożywionego umarlaka, którego oczy zaciągnięte mleczną mgłą patrzyły wprost na niego.

W innych okolicznościach, Chuck choć do religijnych osób się nie zaliczał, z pewnością przeżegnałby się myśląc o Tajemnicy Zmartwychwstania. Niemniej dzisiaj był po prostu wdzięczny, że zdążył się odlać, bo jak nic popuściłby ze strachu w kalesony. Trup był żywy.

Oprzytomniał nieco, gdy zobaczył jak logistyk działa błyskawicznie i czaszka umarlaka pęka pod ciosem Jakowlewa. A jednak facet wyhodował jaja, pomyślał z aprobatą i otuchą patrząc jakie spustoszenie wywołała gaśnica użyta niczym tłuczek do mięsa na twarzy trupa. Odetchnął z ulgą podchodząc bliżej tylko po to żeby się przestraszyć po raz drugi. Kto wie może jeszcze bardziej, bo drugi raz zabity tego dnia ochroniarz zaczął podnosić się z ziemi. To było nieprawdopodobne, a jednak działo się naprawdę i Fish szeroko otwartymi oczami próbował to wszystko jakoś ogarnąć po swojemu. Jednak to zaprzeczało jakiejkolwiek logice. Cuda, przeleciało mu przez głowę. Cuda na kiju... Rzucił się w kierunku wstającego trupa, lecz został jednak uprzedzony przez Szczotę. Młodzieniec dopadł do wciąż jeszcze leżącego na plecach ochroniarza i kopał go ciężkimi górniczymi butami, aż z miejsca gdzie była głowa została czerwono-szaro-biała paćka z najeżonymi kawałkami ścianek kości czaszki. Przyglądając jak Szczota poddaje w ostateczną wątpliwość nieśmiertelność faceta stwierdził, że chyba już wystarczy. Widząc jednak traumę jaką przeżył chłopak flekując nieboszczyka postanowił z wyrazem solidarności skoczyć trupowi obcasami na głowę, czyli na resztki dolnej szczęki, której zawias wisiał na skórze podbródka. Po tym skoku z miejsca po czerepie ochroniarza została tylko mokra plama mięsa, a Chuck z trudem powstrzymał odruch wymiotny, gdy żołądek mimowolnie skoczył mu do gardła.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-11-2010 o 06:21. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 10-11-2010, 16:51   #84
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Biegli. Padły strzały, ale oni nadal biegli, nie oglądając się za siebie. Charles wyprzedził ich, trzymając, jak się po chwili okazało, kartę dostępu do kwater ochrony, coś co miało uradować ich przed tymi oszalałymi, ciepłolubnymi istotami, w które zmienili się mieszkańcy bazy. Gdy tylko automatyczne drzwi otworzyły się a oni w większym bądź mniejszym chaosie dostali się do środka, doktorstwo oparło się o jedną ze ścian i osunęło się na samą podłogę. Dyszeli i dygotali z nerwów i strachu. Na szczęście, stalowe drzwi odgrodziły ich od zagrożenia, na szczęście pozostali zdążyli wyratować łysego młodzieńca. Kamini, gdy tylko odzyskała władzę w nogach, podeszła do Łysego celem opatrzenia ran. Mężczyzna nawet jej nie zatrzymywał, wiedział, że poczuje się lepiej jeśli zajmie się problemami kogoś innego. Gdy jego serce uspokoiło się nieco, postanowił zapisać ostatnie wydarzenia w swoim dzienniku. Nie przepadał za pisaniem na WKP, skorzystał więc z opcji "Dyktator" (program spisywał dyktowany przez użytkownika tekst) umieszczonej w edytorze tekstu. Zaczął mówić, a na ekranie pojawiały się kolejne zdania.

Dzisiaj zdarzyło się coś... okropnego. Wszystko zaczęło się wieczorem czasu ziemskiego. W bazie włączono alarm i zarządzono zbiórkę w głównych halach, tłumaczono to rozszczelnieniem się grodzi zewnętrznej. Jednakże cały sektor C-120 został odcięty od reszty bazy przez usterkę, która zablokowała gródź. Wraz z dziewięcioma innymi mieszkańcami tego korytarza wydostaliśmy się z pułapki, lecz... Spotkaliśmy dziwnych ludzi. Ich zachowanie świadczyło o uszkodzeniu pewnych partii mózgu. Eh... Oni... Ich odporność na ból jest na niewyobrażalnie wysokim poziomie, a połączona z pełną sprawnością fizyczną, zdolnością mowy oraz rządzą ciepła, która wydaje się być jednoznaczna z rządzą krwi oraz być ich jedyną motywacją do... czegokolwiek, ich aparatem napędowym... Łącząc to wszystko dostajemy coś, czego nie da się logicznie wytłumaczyć. Z jednej strony duża dawka morfiny mogłaby uśmierzyć ból podczas wydłubywania sobie oka, jednak pacjent właściwie nie byłby w stanie samemu się poruszać, nie wspominając już o bieganiu. Poza tym, mózg zdaje się działać jak u ograniczonego drapieżnika, chcą przeżyć i dążą tylko do tego, żeby się pożywić, jeden z nich walił głową w metalowe drzwi, zanim nas zobaczył i rzucił się na nas powtarzając "Ciepłe".
To wszystko jest niewiarygodne. Fakt, jeszcze parę lat temu podróże kosmiczne też wydawały się być niemożliwe, jednak to... Czy to możliwe, żeby jakiś wirus ewoluował na tej mroźnej planecie? Nie wydaje mi się, ale specjalizuję się w tym. Być może. Jak tak teraz myślę, zakładając, że to faktycznie wirus, przypomina mi on jedynie wściekliznę, tyle że grupa tych zakażonych nie atakowała siebie nawzajem, zupełnie jakby... Sam nie wiem, jakby podejmowali współpracę albo sami nie mięli tego, czego potrzebują, co tak ich pociąga u zdrowych ludzi. Nie wiem i nie jestem pewien, czy będę miał okazję się dowiedzieć. Jest źle, dostaliśmy się do pomieszczeń ochrony, póki co jesteśmy bezpieczni, ale na jak długo? Jak wiele osób zostało zainfekowanych (nadal trzymam się wersji z wirusem która jako jedyna ma jakiś sens)?


Zatrzymał proces rejestracji dźwięku i wstał. Powoli dochodził już do siebie po szaleńczym biegu, chociaż nadal miał ciężki oddech. Widząc, że dwaj górnicy nadal mają wyrzuty odnośnie głów, jakie roztrzaskali, podszedł do nich i zagaił.
- Panowie, dobrze się spisaliście. Wiem, że nie było to dla Was łatwe, ale postąpiliście słusznie i odważnie, uratowaliście tym nas wszystkich. Dziękuję. A teraz- zwrócił się konkretnie do Vinnmarka- pozwoli pan, że zerknę...- Dhiraj chwycił ostrożnie okrwawioną dłoń i przystąpił do oczyszczania rany i zakładania opatrunku, na co górnik, niechętnie bo niechętnie, ale mu pozwolił.

Hindus już kończył, gdy nagle z głośników wydobył się dziwny dźwięk. Pojawił się tak nagle i był tak nieprzyjemny, że doktor ledwo utrzymał się w pionie. Próbował zatkać uszy, nie przynosiło to jednak żadnych rezultatów, dźwięk dochodził jakby z wnętrza jego głowy... Próbował zapanować nad tym, nie mógł jednak powstrzymać się przed stłumionym krzykiem. Ukląkł na posadzce i zacisnął mocniej zęby, wbijając palce w ogoloną czaszkę. Gdy świdrowanie zniknęło, jeszcze przez moment po otwarciu powiek, przed oczami latały mu czerwonawe cętki. Nie miał pojęcia, co mogło być przyczyną tego dźwięku, jednak zorientował się, że nie był jedynym, który to odczuł. Kamini już kucała przy zemdlonym Louisie.

Podniósł się z ziemi z pomocą górników i dokończył zawiązywać bandaż na dłoni Vinnmarka. W tym czasie w pomieszczeniu zapanowało nie lada poruszenie, a Peter z niewidomych powodów użył gaśnicy w sąsiednim pokoju. Psycholog nie miał nawet czasu tam zaglądać, z resztą widok był nad wyraz nieprzyjemny. Od początku,na stole leżał, jak się zdawało, martwy ochroniarz, z licznymi ranami postrzałowymi. Wokół niego było dużo krwi, musiał tu leżeć już jakiś czas. Teraz jednak udowodnił on, że kilka dziur nie czyni od razu człowieka martwym oraz że ma on w sobie znacznie więcej krwi, niż potrzebuje do prawidłowego funkcjonowania. Problem w tym, że żadne z powyższych prawdą nie było, jednak od zdawał się tego nie wiedzieć, i co więcej, nie przeszkadzało mu to w powolnym marszu w kierunku nowo przybyłych. Jakowlew początkowo spowolnił go przy pomocy gaśnicy, a potem roztrzaskał mu głowę, również przy pomocy gaśnicy. (Cóż za nowoczesne i wielozadaniowe gaśnice produkują w naszych czasach.) Gdy mimo to trup okazał się nie rozumieć, że wedle wszystkich istniejących jak i domniemanych praw powinien nie żyć, Sven dokończył dzieła destrukcji przy pomocy swoich glanów. Roztrzęsiony udał się do pomieszczenia z natryskami nim stary doktor zdążył choćby spróbować z nim porozmawiać. Podczas całej tej sceny stał jak wryty obserwując, jak bardzo brutalny może stać się przeciętny człowiek w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. Możliwe, że on również musiałby zrobić to samo, na szczęście, póki co w tej płaszczyźnie mógł zdać się na innych.

Spojrzał z niesmakiem na dzieło trójki mężczyzn. Tym razem nie powinien już wstać, mózgu praktycznie nie ma, ale nawet z mózgiem nie powinien był być w stanie choćby drgnąć po tych kilku ranach postrzałowych, a mimo to, wstał. Dhiraj zupełnie nie rozumiał, jak to możliwe, nawet gdyby nagiąć pewne zasady funkcjonowania istot żywych, nie było sensownej teorii.
Podszedł do Chucka i wyprowadził go z pomieszczenia ze zwłokami, uspokajając i pomagając dojść do siebie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 10-11-2010, 18:45   #85
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wściekle spojrzenie zgasło zatapiając w nim resztki odchodzącego życia. Ruth Sarcel opadła na metalowy podest z nienaturalnie przekręconym karkiem. Upuścił gaśnicę. Uszkodzony od uderzenia zawór nie przestał uwalniać gazu. Gęsty, zimny halon zaczął ostrożnie spowijać obitą twarz kobiety i stopy obu górników. Vinmark coś powiedział. Do niego... albo do Sanders? Ktoś odpowiedział. Seamus niemal ich nie słyszał. Jakby zza jakichś wzmocnionych grodzi mówili. Nie przysłuchiwał im się też. Rozmyta w oparach halonu twarz Ruth Sarcel pogrywała z jego sfatygowaną już wyobraźnią. Jakby nadal żyła jakimś swoim nienawistnym życiem. Rysy zmieniały się. Zmieniały cały czas pozostając takie same. A jednak kuźwa zmieniały. Przecież widział... Wrażenie było nieodparte. Wrażenie i takie paskudne uczucie które siedziało gdzieś tuż tuż pod skórą. Wstrętne mrowienie. Niepasujące. Nie jego. Jak pod jakimś zbyt ciasnym chałatem. Albo w tym gryzącym swetrze, który dostał od Madalaine... Kogoś mu przypominały... Jezu... To przecież takie ważne... Zamknął oczy zaciskając drżące pięści. Paznokcie wbiły się w skórę przyśpieszając krążenie i wzmagając uczucie zimna wywołane przez halon. Otrząśnij się... Otrząśnij się kuźwa debilu. Co dzień niemal igrasz ze śmiercią. Weź się w garść...

Wrzaski z innych korytarzy...

Ktoś coś krzyknął.

Seamus gwałtownie otworzył oczy. Korytarz w sekcji mieszkalnej. I grupka ludzi, z którą udało mu się wydostać...

Znów wrzaski. Między nimi tym razem jakiś inny. Dziewczęcy... dziecka jeszcze... Odwrócił się panicznie dookoła. Serca waliło mu coraz mocniej. Zimno oblewało go coraz bardziej... I znów jej krzyk... Jakiś cień w korytarzu przed nim...

Moira...

Biegnij!

Biegł ile tylko sił mu starczyło w nogach odsadzając się przy tym od niemal wszystkich. Ktoś biegł obok. Reszta gdzieś za nim. Zewsząd wrzaski... I tylko daleko przed nim niski długowłosy cień uciekający po ścianie wijącego się nieznacznym łukiem korytarza. Moira... O boże. Czy to możliwe? Nie mogła przecież tu być... Przyśpieszył jeszcze. Szybki oddech zdawał się rozsadzać mu płuca. Po chwili ktoś kto biegł tuż obok, został z tyłu. Biegł już sam. Pulsujące czerwone światło rozmywało wzrok panicznie chcących wyśledzić dziecko oczu. Gdzieś daleko nadal było słychać tupot kroków. Tupot kroków i wrzaski. Wygłodniałe i nieludzkie... Musiał ją dogonić!
- Moira stój!
Biegł nie mogąc zbliżyć się do niej choć o cal. Płaszczyk i jasne, rozwiane włosy za każdym razem znikały w czerwonawym mroku korytarza gdy tylko trochę udawało mu się podgonić.
- Moira!!! - wrzasnął głośno.

Drzwi do czujki dopadł jako pierwszy. Szarpnął bezskutecznie za uchwyt...
- Moira! - krzyknął ponownie. Zamknęła się w środku. Nie dostanie się do niej. Będzie sama w tym piekle... - Słodki Jeezu, Moira, otwórz drzwi!

Chuck dopchał się na przód. Z tyłu nadal dochodziły wrzaski. Po chwili również charakterystyczne wystrzały Anacondy. Seamus patrzył jak barman gorączkowo wystukuje kolejne kolejne cyfry. Po ostatnim wystrzale był już sam wrzask. Zimny. Tak cholernie zimny jak wrażenie, że jego dziecko jest tu samo. Mechanizm wydał wysoki przeciągły dźwięk akceptując wprowadzony kod. Wpadł do środka pierwszy. Za nim pozostali. Nie czekając i nie zwracając uwagi na to co się dzieje zresztą rzucił się wpierw na prawo. C09 i C10 puste. Gorączkowo zajrzał pod ławki przy szafkach i otworzył każdą kabinę i toaletę. Doktor zaczął coś mówić chyba do niego i Vinmarka, ale nie rozumiał skierowanych do niego słów. Wpadł do C07 gdzie na stole leżało krwawe odkrycie. Serce waliło mu jak młot pulsacyjny do kruszenia inkluzji magmowych. Uczucie zimna sprzed paru chwil odeszło całkowicie. Gorąco pulsowało tępym strachem na wysokości skroni. Dopadł drzwi do C06, ale były zamknięte. Od wewnątrz.
- Moira! - krzyknął panicznie uderzając ręką we wzmocnioną stal...

I wtedy coś pękło. Z głośników zaczął dobiegać dźwięk. Przejmujący. Odejmujący wszelką chęć walki Wchodzący w sam środek mózgu. Z początku do niczego niepodobny, ale potem gdy czerwony światło zaczęło oblewać całą wizję słyszał już wyraźnie. Dobiegające z wnętrza czerwonego serca krzyki katowanego dziecka. Z każdej strony... Obracając się na wszystkie strony rzucał urwane spojrzenia na będące źródłem tragedii głośniki. Cofając się tyłem do C08 zatkał sobie uszy nadal wszystko słysząc, po czym z grymasem niewypowiedzianego bólu oparł się o ścianę przy wejściu do szatni i osunął po niej na podłogę z pochyloną głową próbując nie słyszeć. Znaleźć się gdzieś indziej... Jakąś resztką świadomości próbował sobie ją wyobrazić. Że nic jej nie jest. Że nie ma ich tu. Że koszmar nie istnieje. Że tak jak obiecał, wrócił na Ziemię po pierwszej robocie. Że znów nie słyszy krzyków. Że...

Gdzieś blisko... tuż przed nim...

Nic mi nie jest tato...

Otworzył gwałtownie oczy i podniósł głowę. Był jak poprzednio w biurze C08. Tylko, że... nie było już tak cholernie czerwono. Białe oświetlenie pomieszczeń służbowych było zupełnie normalne i... I tak naprawdę wszystko wyglądało normalnie. Przetarłszy czoło ze skroplonego gęsto potu, podniósł się nadal ciężko oddychając. Był jak poprzednio w biurze C08. Tylko, że poza łamiącym się głosem Szczoty dochodzącym z C07 i dźwiękiem pracującej wentylacji, nie słyszał już niczego innego.
W życiu się tak kuźwa nie bał jak przed chwilą. Tak jak stał, skierował się pod natrysk w C09 i pochyliwszy głowę odkręcił mocny strumień lodowatej wody...
Strach spływał z niego bardzo powoli do ziejącego czernią odpływu... Odczekał cierpliwie do końca.

***

Gdy już wyszedł spod prysznica, cały oczywiście mokry, skorzystał z ubrań w szatni ochrony, którą przejrzał zresztą dość dokładnie w ich poszukiwaniu. Miało to jednak więcej dodatkowych plusów niż tylko mundur ze wzmocnioną ochroną torsu. Znalazł parę paralizatorów do walki wręcz, latarki luminescencyjne oraz, co go najbardziej ucieszyło, schowaną pod ubraniami pełną piersiówkę z zupełnie przyzwoitym burbonem. Najpierw powąchał i mimowolnie się uśmiechając pociągnął nieznacznie z gwinta. Ciepłe...

W międzyczasie dowiedział się od Yurgena, że choć są bezpieczni w czujce to również są całkiem odcięci od reszty instalacji, a monitoring nadal pozostaje zamknięty. Złe skojarzenie tylko na chwilę spróbowało przedrzeć się do umysłu górnika...

Podczas gdy inni doprowadzali się do stanu jako takiej używalności, usiadł w fotelu łącznościowym sali odpraw i przyjrzał się konsoli komunikacyjnej. Filozofii nie było w niej żadnej, bo na takiej samej czasem zastępował Hala na elektrolizie, ale, że na ogół nie zajmował się komunikacją, chwilę zajęło mu nim opanował interfejs. Przełączył odbiór na C06 i spojrzał na monitor na górze który jednak zamiast pokazać wizji, przeszedł w mrugającą szarość.


O dziwo jednak audio w słuchawkach działało.
- Kto tam? - słychać nerwowy, lekko zniekształcony głos.
Górnik przez chwilę nie odpowiadał, bo i nie wiedział co odpowiedzieć. Ani nie spodziewał się zastać kogoś żywego zważywszy po tym śladzie krwawym, ani nawet gdyby się spodziewał, to ważne rozmowy na ogół pokpiwał.
- Seamus Gallagher. Młodszy brygadzista... A także - spojrzał na resztę niepewny kogo najlepiej wymienić - Nicole Sanders z ochrony, doktor Mahariszi i kilkoro innych. Chcemy wejść do środka...
- Niieeee - głos na skraju paniki. - Czy ktoś z was został ugryziony? Przez nich! Czy został ugryziony?!
- Ugryziony? - Spodziewał się kilku pytań. Ale nie takiego. W pamięci zawisła mu dłoń Yurgena, w którą wgryzał się Ruth Sarcel. Operator kombinezonu obecnie za przeszkloną ścianą w biurze, był opatrywany przez psychiatrę - Nie wiem... chyba nie.
- Chyba! Chyba! - czyżby coraz bardziej nerwowy głos - Tak to się przenosi! Widziałem! Widziałem to!
- Słuchaj... Utknęliśmy tu tak jak ty. I jest nas dziewięć osób. Przeszliśmy przed chwilą piekło i nie będę każdego macał i sprawdzał... A poza tym jest z nami doktor. Nawet jeśli to jakaś cholerna choroba, która się przenosi, to on da sobie radę. Tylko musimy mieć dostęp do monitoringu...
- Nie wpuszczę was, póki się nie upewnię!
- Bądźżeż kuźwa człowiekiem! Chcemy tylko się stąd wydostać, a do tego potrzebny nam dostęp do monitoringu. Potem cię zostawimy w spokoju!
Tym razem jednak poza szumem nie było żadnej odpowiedzi.
- Skurwiel... - mruknął ściągając słuchawki i rozglądając się za Sanders, która również była w biurze.

Podszedł do niej i poprosił, by zobaczyła, czy da się skorzystać ze wskazanej konsoli. Gdy usiedli na fotelach, wyjaśnił dziewczynie zaistniały problem i przebieg jego ostatniej rozmowy.

***

Gdy dziewczyna skończyła rozmowę, przypomniał sobie jeszcze o cały czas niesionym w plecaku WKP Kellera... Wiedział, że ochrona potrafi sczytywać dane osobiste z WKP-ów przy użyciu prostych konsoli, ale za cholerę nie wiedział jak się za to zabrać... Odszukał wzrokiem Petera.
- Słuchaj kolego... - podszedł do niego i pokazał „elektroniczny pamiętnik” Kellera – Należał do jednej z pierwszych ofiar tego koszmaru... Jest uszkodzony, ale... nie wiem. Dałoby się go jakoś odczytać na tych kompiutrach?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-11-2010, 20:18   #86
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Śluza powoli zaczęła opadać. Słychać było kroki zbliżających się . Ray wpadł do magazynu prawie w ostatniej chwili. Niestety nie sam. Jeden z górników zdążył go dogonić. Selena nie była w stanie nawet krzyknąć gdy górnik wskoczył mechanikowi na plecy. Zaczęli się szamotać, Ray wyswobodził się z uścisku i wystrzelił z paralizatora. Selena stała przerażona wpatrując się w scenę walki. Zanim napastnik upadł Ray władował w niego cały zapas ładunków elektrycznych. Po magazynie rozniósł się swąd palonego mięsa. Selena zakryła usta, zbierało jej się na wymioty. Ruszyła w głąb magazynu, jak najdalej od przerażającej sceny.

Magazyn okazał się najprawdopodobniej pułapką. Pełen półek z różnych rozmiarów wymiennikami ciepła, służącymi do ogrzewania bazy. W obecnej sytuacji kompletnie nie przydatnych. Z magazynu było tylko jedno wyjście. Selena usiadła na podłodze, oparła się o półkę i próbowała uspokoić oddech i skołatane nerwy. Bała się jak cholera, ale na razie była bezpieczna. Odpaliła WKP i zaczęła przeglądać schematy pomieszczeń na tym poziomie. Szybko odkryła że jest jednak inne wyjście, niebezpieczne i mało komfortowe, ale zawsze. Zgodnie z WKP i mapą, obok siebie, w jednej linii, leżały magazyny A-98 do A-118, które łączył ze sobą szyb wentylacyjny. Na tyle szeroki, że od biedy mógł się nim przedostać sprawny człowiek.

Selena usłyszała jakiś hałas, na szczęście był to Ray.
- Zabiłeś to monstrum? – wpatrywała się niego ze strachem w oczach.
- Tak – odpowiedział prawie beznamiętnie - Pułapka - rzucił ciężko oddychając - Jesteśmy odcięci.
- Wiem, ale zobacz, tu coś jest – Selena wskazała na schemat który właśnie przeglądała – szyb wentylacyjny.
Ray podszedł bliżej i usiadł koło niej na podłodze.
- Wentylacja - stwierdził sucho - Przeciśniemy się?
- Chyba tak, ta tutaj jest szersza, wentyluje magazyny. Wejść można po półkach. Możemy iść aż do A-116 i próbować jeszcze raz windą, albo do A-104 i wejsc na techniczny, o tutaj A-35. – przeglądanie schematów ja trochę uspakajało. Było to coś co znała i była w stanie temu sprostać.
Odgłos walenia w grodzie roznosił się po magazynie. Spojrzała na Raya.
- Myślisz że oni nie wejdą, czym oni są? Co tu się dzieje? – chciało jej się płakać i krzyczeć jednocześnie.
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że musimy stąd wiać i to szybko – powiedział stanowczo. Jego ton otrzeźwił Selenę.
- To miejsce - wskazał palcem fragment mapy przedstawiający windę - Tam może być jeszcze gorzej. Winda to kompletna pułapka.
- Myślisz że na górze jest ich więcej?
- Możliwe - uspokoił nieco oddech - Musimy założyć najgorsze.
- W kopalni pracowało sporo górników, tam może też być ich sporo – wskazała korytarz techniczny którym mogli dojść na poziomy wydobywcze.
- Ale łatwiej o ucieczkę, w windzie będziemy zablokowani. Poza tym nie wiemy czy damy radę się do niej dostać.
- Zgoda, w magazynie koło korytarza mogą być jakieś rzeczy którymi można się bronić – w głosie Seleny było słychać determinację.
- Nie traćmy czasu.
- Dobra pomóż mi przestawić tą półkę pod właz – wskazała - tylko ostrożnie, jak twoja broń?
- Karabin bez amunicji, pistolet bez baterii.
To ja trochę wystraszyło.
-Może w magazynie coś będzie, albo da się go naładować - powiedziała z nadzieją.
- Może - odrzekł krótko - A teraz szybko, nie czekajmy aż po nas przyjdą.
Selena zaczęła się wspinać po półkach. Ray był zaraz za nią.
Weszła na górę i wyjęła śrubokręt. Półki były na tyle wysokie, że dostanie się do włazu nie stanowiło problemu.

Odetchnęła kilka razy, żeby dodać sobie odwagi, i zaczęła wykręcać śruby.
Właz stał otworem. Spojrzeli na siebie. Jak na komendę, oboje schowali prawą rękę za plecy.
- Raz, dwa, trzy.
Selena wyjęła zaciśniętą dłoń, Ray otwartą. Papier owija kamień, przegrała.
Przestawiła WKP na tryb latarki i ostrożnie zaczęła wpełzać do szybu. Ray ruszy za nią.

Mozolnie przesuwali się do przodu. Ciemno. Ciasno. Zimno. Ściany lśniły od warstewki lodu. Pierwszy magazyn, krata, śrubokręt. Ostrożnie zajrzała do środka, magazyn filtrów do wody. Tu kolejna krata, ten sam schemat. Półki, śrubokręt, idzie pierwsza. Szyb tym razem jest szerszy i dłuższy. Selena przesuwa się na czworakach, słyszy za sobą szuranie Raya. Po rurach niesie się odgłos wyjącego wiatru, jak potępieńcy którzy ich gonili. Selenie trzęsą się ręce. Powtarza swoją mantrę w głowie. Jesteś na plaży, słońce świeci, letni wiatr smaga cię po twarzy, jesteś bezpieczna, jesteś bezpieczna - trochę pomaga.

W końcu dotarli do magazynu A-104 magazyn górniczy. Upewniwszy się ze nikogo w nim nie ma zaczęli przeszukiwać pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś broni. Znaleźli latarki, zapasowe maski tlenowe, ciśnieniomierze a nawet pancerne wzmocnione kombinezony górnicze. Niewygodne lecz dające osłonę przed urazami mechanicznymi i przydatne w pracy na wyrobiskach. Zapasowe baterie do przecinarek plazmowych, lecz samych przecinarek niestety nie było. Selena zaczęła rozkręcać jedną z lamp górniczych. Kilka połączonych kabli, transformator i udało się podłączyć paralizator. Światełko zapaliło się na zielono. Nie wiedziała ile impulsów udało się doładować, zanim wyczerpał się zapas prądu. Na półce znaleźli także pałki świetlne, używane do oznaczenia korytarzy i wyrobisk. Mogły posłużyć jako źródło światła.

Selena podeszłą do drzwi, zwyczajna śluza. Otworzyć ją mogli kartą. Niestety nie mogli zobaczyć co czeka ich na zewnątrz. Korytarz mógł być pusty, lub pełen błąkających się potworów.

Po krótkiej wymianie zdań zdecydowali że lepiej skorzystać z dotychczasowego sposobu poruszania. W przewodach wentylacyjnych mieli ułudę bezpieczeństwa. Niestety tylko ułudę.

Sprawdzili schemat. Postanowili przedostać się tunelem technicznym prawie do połowy sekcji elektrolizy. Tam niestety tunel techniczny kierował się w przeciwną stronę niż windy.

Selena zabrała ze sobą długie wiertło górnicze, w razie potrzeby mogło służyć do obrony jak długi nóż. Inne narzędzia były zbyt ciężkie, albo zbyt duże żeby je ciągnąć 1,2 metrowym metalowym korytarzem. Mogli zrobić za dużo hałasu. Zabrała ze sobą też latarkę górniczą, idealną do przemieszczania się w tunelach, dodatkową maskę tlenową i 5 świetlnych pałeczek.
Ponownie podstawili półkę pod właz, kierowali się w stronę części wydobywczo – hutniczej. Z minuty na minutę robiło się coraz bardziej gorąco.
Pod spodem widzieli korytarz. Na szczęście nikogo na nim nie było. Starali się robić jak najmniej hałasu. Kiedy dotarli do wyznaczonego punktu, Selena odwróciła się w stronę Raya. Bardzo ostrożnie zaczęła wykręcać śruby mocujące kratę. Po drugiej stronie Ray trzymał ją żeby nie opadła i nie zwróciła niczyjej uwagi.

Najpierw wychyliła tylko głowę żeby sprawdzić czy korytarz jest czysty. Ray trzymał ja za nogi, żeby nie wypadła.
Korytarz czysty. Zeskoczyła na chodnik i bardzo cicho podbiegła do ściany. Ray wyskoczył za nią. Nasłuchiwali odgłosów z korytarza.
Przed nimi zostało z trzy korytarze żeby dostać się do kolejnej windy. Ruszyli bardzo powoli do przodu rozglądając się uważnie i nasłuchując.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 11-11-2010, 18:35   #87
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zdyszany wpadł do środka, jednak mózg nie zdołał jeszcze otrzymać tej wspaniałej wiadomości, jaką bezsprzecznie było chwilowe bezpieczeństwo oferowane przez pokój, bowiem poczuł jak coś ciężkiego ląduje na jego plecach. Silne dłonie oplotły jego szyję i z każdą sekundą zaciskały się coraz bardziej. Na szczęście Blackadder nie spanikował, nie raz był już atakowany w ten sposób i wiedział jak powinien się zachować. W tej chwili nie czuł zmęczenia, pompowana do jego organizmu adrenalina dodała mu dość sił by mógł odpowiednio zareagować. Rzucił się gwałtownie do tyłu tak, że napastnik wyrżnął o ścianę, uścisk na szyi zelżał w wystarczającym stopniu by Ray zdołał się oswobodzić i odwrócić w kierunku przeciwnika. Dalsza taktyka nie była może zbyt wykwintna ani zaskakująca, lecz w więzieniu spisywała się nad wyraz dobrze. Seria ciosów w twarz i brzuch i mężczyzna byłby jego, był jednak jeden problem, w teorii osoba powinna być chwilowo zamroczona uderzeniem o ścianę, tutaj było inaczej. Nim Blackadder zdołał cokolwiek zrobić został posłany mocnym uderzeniem w kierunku magazynowanych tutaj paczek i skrzynek.

Przewagę znów miał wielki górnik, który nie czekał długo i od razu przystąpił do szaleńczej szarży, Ray niczym rewolwerowiec wyciągnął elektryczny pistolet i wystrzelił prosto w jego pierś. Pierwszy ładunek w ogóle się nie sprawdził, mężczyzna nawet na niego nie zareagował, drugi był już bardziej skuteczny, bowiem odrzucił przeciwnika nieco do tyłu. Technik doskonale wiedział jak cholernie mocna jest ta broń, parę razy został nią popieszczony i nie łatwo było się pozbierać, tymczasem napastnik nie robił sobie niczego z tego ataku. Pot spływał po jego plecach, a w głowie pojawiały się kolejne pesymistyczne myśli, gdzie była teraz Selena? Nie zamierzała mu pomóc? Został sam?

Górnik znów zaczął iść w jego stronę, a Ray nie miał żadnych argumentów by go powstrzymać, nie miał skutecznej broni, a sama wola walki i przetrwania nie wystarczały. Chciał uciec z tego przeklętego miejsca, znaleźć się znów na Ziemi, zaszyć się gdzieś w Nowej Zelandii i tam jako pustelnik dożyć swoich dni, byle tylko uniknąć tego co miało go za chwilę spotkać. Widział, że musi zachować spokój, a jednak czuł na plecach oddech paniki, która lada moment mogła go ogarnąć. Jego palec mocno zacisnął się na spuście pistoletu, kolejne ładunki uderzały w ciało napastnika, aż w końcu coś zaczęło się dziać, kiedy cały zapas energii zniknął, a na wyświetlaczu pojawił się nie wróżący nic dobrego napis Energy: 0, jego rywal padł do jego stóp. Z wargi Raya sączyła się krew, dopiero teraz zorientował się, że mocno ją sobie przygryzł.

Ohydny zapach palącego się ciała dotarł do nozdrzy technika, jednak tym razem jego żołądek nie zareagował, nie było zresztą na to czasu. Mężczyzna wciąż żył! Pełzał powoli w jego kierunku, a z jego sczerniałych ust wciąż wydobywało się jedno, przedłużane słowo Cieeeepłeeee... Ray patrzył na to z niedowierzaniem, wzrok szaleńczo latał mu po całym pomieszczeniu szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń. Przez swąd coraz bardziej szczypały go oczy, zaczynały łzawić i jego widoczność została ograniczona.

Dlaczego to spotyka akurat jego? Dlaczego to on musi walczyć teraz o życie? Dlaczego ten skurwiel nie chce umrzeć? Dlaczego...?

Ramiona wydawały mu się coraz cięższe, być może dlatego, iż opadał z sił, a jego wola walki całkowicie gdzieś zniknęła. Przez kilka sekund rozważał nawet czy nie powinien po prostu się temu poddać, zginąć i mieć to z głowy, jednak wtedy przypomniał sobie o swoim zadaniu, musiał go wykonać, za wszelką cenę. Potem niech się dzieje co chce. Górnik złapał go za czubek buta, wciąż miał w sobie sporo siły, a jego oczy w ogóle się nie zmieniły, szaleństwo i żądza zabijania biły z nich nieustannie. Nagle Ray zdał sobie sprawę, dlaczego dawało mu się we znaki ramię, na nim właśnie miał zawieszony karabin, który teraz błyskawicznie pojawił się w jego dłoniach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-CqsgCEMILo&feature=related[/MEDIA]

Nawet bez amunicji ta ciężka spluwa była świetnym narzędziem do zabijania i technik doskonale o tym wiedział, spojrzał ostatni raz na swojego rywala, gdyby ktoś teraz pokusił się o porównanie wyrazu oczu ich obu, zapewne nie znalazł by żadnych różnic. Było pewne, że w głowie Blackaddera siedział aktualnie tylko jeden rozkaz, który lada moment miał trafić do każdego członka w jego ciele - ZABIJ! Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech, oczy przybrały dziwny, zimny kolor, uniósł ręce do góry i nie wydając z siebie ani jednego odgłosu. W totalnej ciszy jego ramiona opadły, a ciężka kolba karabinu wbiła się w czaszkę stwora. Chwilę później zrobiła to po raz kolejny i kolejny, za każdym razem z większą szybkością miażdżył głowę przeciwnika. Krew zabryzgała mu buty, kawałki mózgu znalazły się na jego spodniach, powinien już skończyć. Spojrzał na chwilę na półkę, przy której stał, a następnie pociągnął mocno za jedną z skrzynek, ciężki pakunek ześlizgnął się ze swego miejsca i z trzaskiem opadł na ziemię wgniatając resztki górnika w podłogę. Blackadder cofnął się dopiero wtedy, gdy powiększająca się kałuża krwi dotarła do jego butów.

- Yupikayey skurwysynu.

Selenę znalazł dość szybko, siedziała w pobliżu zajmując się sprawdzaniem czegoś, w tej chwili patrzył na nią jak na swojego wroga, zostawiła go tam na pastwę losu, nie pomogła mu w żaden sposób. Skręcił by ten jej delikatny kark, połamał ręce i nogi, upuścił trochę jej krwi. Teraz jednak nie mógł tego zrobić, nie mógł tak po prostu jej tutaj zabić, zemścić się za jej bezinteresowność, kompletny brak działania. W rozmowie z nią zachowywał się normalnie, nie okazywał narastającej frustracji ani gniewu, przyjdzie czas, że za jej czyny, a raczej ich brak, zrewanżuje się w odpowiedni sposób. Nie będzie się bawił w szybkie zakończenie sprawy, ale zagwarantuje jej prawdziwy, wielogodzinny rollercoaster pełen wrażeń. Póki co musiał jej jeszcze pomagać.

Razem uzgodnili plan działania, a ponieważ Selena przegrała małą grę, która miała poniekąd decydować o ich losie, musiała iść przodem. Ray trzymał się tuż za nią, z dziwnym wyrazem twarzy mozolnie się przemieszczał. Cały czas słyszał dziwne odgłosy, jakby jakieś pomruki, a nawet nawoływania, znajdowali się jednak w miejscu, z którego zawsze takie dźwięki dochodziły, więc nie było to nic dziwnego. W każdym razie mieszały mu w głowie i zdawały się podpowiadać - Zabij! Zabij! Zabij! Dotarli do magazynu górniczego, gdzie mieli nadzieję znaleźć sporo użytecznych rzeczy. Rzeczywiście sprzętu była ogromna ilość, jednak większa jego część nie mogła posłużyć za broń, znaleźli specjalne baterie do przecinarek plazmowych, jednak ich samych nigdzie nie było, a z czymś takim w ręku mogliby stać się prawdziwymi rzeźnikami. Blackaddder zabrał latarkę, dodatkową maskę tlenową, kilka sztuk tych świecących pałeczek na wszelki wypadek, gdyby musiał z nich skorzystać w przyszłości. Spojrzał na Selenę, póki co radziła sobie całkiem nieźle w tej sytuacji, on zaś nie mógł pozbyć się przekonania, iż jego morderczy śrubokręt powinien znaleźć się gdzieś pod jej żebrami.

Podążał za nią, teraz i tak nie miał innego wyjścia, mieli zamiar dostać się do windy, ale wszystko było wciąż bardzo ryzykowne. Pistolet elektryczny był w gotowości, jednak Ray dobrze wiedział, iż może mu on dać co najwyżej kilka sekund na przygotowanie ataku, to jednak powinno wystarczyć do chwycenia za karabin bądź śrubokręt.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 11-11-2010, 21:44   #88
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Kiedy drzwi do Czujki zamknęły się za jej plecami, Nicole poczuła jak nogi robią jej się jak z waty. Porcja adrenaliny, która przez cały czas pozwalała jej na logiczne myślenie i działanie zużyła się. Sanders sapnęła glośno. Nie dlatego, że brakowało jej oddechu, bo na formę narzekać nie mogła, ale dlatego, że to co przed chwilą przeżyła po prostu nie mieściło się w głowie.
Te sukinsyny z poziomu B musiały wiedziec co się dzieje w bazie, ale ich działanie ograniczyło się jedynie do wzmocnienia uzbrojenia ochroniarzy. Gnoje! Spojrzała na swoją dłoń. Wciąż sciskała w niej Anakondę, teraz już bezużyteczną, bo bez amunicji. Wystrzelała cały magazynek w ludzi. Ludzi, których mijała codziennie na korytarzach, ludzi, którzy w nieświadomości narazili się na dzialanie czegoś, co zmieniło ich w dzikie, żądne krwi bestie.
Mimo tego, że udało im się schronić w centrali ochrony ich położenie nadal było nieciekawe. Siedzieli zamknięci jak w klatce, a na zewnątrz czyhała zgraja potworów o czym świadczył głuchy odgłos bębniących o drzwi pięści.

Pozbierała się szybko. Reszta nie mogła zauważyć jej chwilowej słabości. Nicole skierowała swoje pierwsze kroki do szatni, a konkretnie do swojej szafki. Wyjęła wszystko o co uważała za przydatne, w tym paralizator, pałkę, medpaki. Potem przejrzała inne szukając ewtl. zapasowej amunicji czy broni ora świeżej, wygodniejszej odzieży dla siebie i innych.
Wtedy z głośników zaczęły wydobywać się dziwne, przeraźliwie pizczące dźwięki. Nicole szybko zakryła uszy. Co to do cholery było? Kiedy nagle ucichły cisza wywoływała niemalże bolesnośćw uszach. Nie miała jednak czasu na wielkie rozmyślania. Prawie w tym samym momencie ktoś zaczął głośno krzyczeć. Ruszyła natychmiast wstronę krzyczącego. Kiedy wpadła do sąsiedniego pomieszczenia jej oczom ukazała się scena z najgorszego horroru. Jakowlew stał zgaśnicą w ręku obok zmasakrowanego ciała jednego z ochroniarzy a Szczota rozgniatał nogą głowę truposza.

- Co do... ? - zdążyła zapytać
Kiedy Jakowlew uświadomił ją co się przed chwilą wydarzył, zbladła.
- Przecież to niemożliwe. - pomyślała.
Szczota wybiegł z sali i słychać tylko było trzaśnięcie drzwi w toalecie, a wymotującego Fisha wspierał już doktor Mahariszi.

Nicole pomyślała, że napiłaby się czegoś mocnego. Widok rozpryśniętego mózgu był przerazający ale i groteskowy zarazem. Czuła się tak jakby grała w jakimś kiepskim filmie.
Jak to możliwe, że martwy człowiek wstaje i porusza się jak żywy? To absurd, zaprzeczenie wszelkiej prawdzie naukowej... Chciała powiedzieć coś mądrego, ale w glowie miała pustkę. W tym momencie usłyszała wołanie Gallaghera.
Co tym razem ? - zdążyła pomyśleć.

Górnik siedział przy konsoli łącznosciowej w sali odpraw. Wyglądał na trochę wzburzonego. Kiedy usłyszała co ma do powiedzenia nie wahała się ani chwili.
Połączyła się ponownie z tym samym kanałem i sokojnym głosem zaczęła nadawać
- Tu Nicole Sanders, ochrona poziomu C, proszę się zidentyfikować.
Przez chwilę wydawało się, że nikt ne odpowie, ale po dłuższym momencie Nicole usłyszała przytłumiony głos
- To naprawdę ty Nicole?
Poznała go natychmiast
- Golas? Co do cholery, dlaczego nie chcesz nas wpuścić ?
- Nikogo nie wpuszczę Sanders, mowy nie ma. Widzialem co się dzieje, a ja chcę żyć - Nicole słyszała panikę w jego głosie
- Daj spokój, myślisz, że my jesteśmy tu dla zabawy? Uciekamy przed... tymi bestiami jak i ty. Golas nie wariuj, potrzebuję... potrzebujemy cię. I dostępu do monitoringu
- Sanders, ja wiem co dzieje się z tymi pogryzionymi, nie chcę tak skończyć. - Golas krzyczał już do niej
- Ale o co chodzi? Mnie nikt nie ugryzł, to ci gwarantuję. Pozwól chociaż mnie dostać się do siebie.
W słuchawce słychać było tylko głośny, niespokojny oddech, a potem znowu odezwał się ten sam głos
- Jesteś pewna?
- Pewna? Wystrzelałam tych sukinsynów z Anakondy, żaden nie zbliżył się do mnie. Otwórz, Golas.
- Dobra - usłyszała po kolejnej przerwie, choć w jego głosie słychac było niechęć - Ale jeśli coś kombinujesz, to... - usłyszała dźwięk przeładowywanej broni...
- Nie wygłupiaj się, wchodzę, otwieraj.

Sanders powiedziałaSeamusowi, żeby powiadomił resztę i ruszyła w stronę zamkniętych drzwi...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 11-11-2010, 23:11   #89
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację

YouTube - Dark Ambient Music - Frozen

Selena Stars i Ray Blackadder

I znów byliście w drodze.

Przytłaczająca cisza ponurych, surowych korytarzy poziomu górniczego działała wam na nerwy. Miliony ton lodu, skały, neobetonu, stali i innych materiałów wokół was i nad wami powodowały, pierwszy raz od dłuższego czasu, uczucie klaustrofobii.
Co prawda będąc mechanikami na Ymirze A wiedzieliście, jak kruche jest ludzkie życie w bazie i od ilu czynników zależy. Stacje uzdatniania wody, pompy cieplne, pompy powietrza, filtry, systemy grzewcze, systemy chroniące przed dekompresją i mnóstwo innych urządzeń. Ale najważniejsza była wytrzymałość konstrukcji pancerza zewnętrznego i wnętrza, wyrytego w skale macierzystej planety.

Korytarz, którym się poruszaliście, był typowym łącznikiem pomiędzy odcinkami wydobywczymi. Podłogę wyłożono metalową kratownicą, pod którą widać było lite podłoże. Sufit podtrzymywały solidne podpory krzyżowe, a wzdłuż ścian biegły kable i rury. Ściany stanowiły neostalowe płyty i czasami stalowe kratownice. Tu i ówdzie lśniły bladym blaskiem lampy oświetleniowe.

Szliście ostrożnie – rozglądając się nerwowo i nasłuchując, ale poza szmerami maszynerii, jękliwymi odgłosami wentylacji i typowych dla tych poziomów dźwięków, nic nie budziło waszego niepokoju.

Wybrana winda była zaledwie o dwa korytarze od was.

Krzyk, który usłyszeliście bardzo blisko, zmroził wam krew. Wrzask przerażenia, a zaraz po nim tupot ciężkich buciorów po metalowej konstrukcji. W ostatniej chwili wskoczyliście, kierowani jakimś instynktem, w boczny, ślepy i ciemny tunel. Na jego końcu znajdowała się szafka ratownicza – skrzynka z gaśnicą, wewnętrzną komunikacją opartą nie na zawodnych falach, lecz na zwykłym kablu oraz dwa koce, strażacka siekiera, łopata i wiadro z piaskiem oraz średniej wielkości pakiet medyczny.

W kilka chwil później korytarzem, którym szliście przebiegł w panice jakiś górnik. Rzucił się w bok, wybierając również boczny korytarz, który dość dobrze widzieliście. Ale nie wasz. Tamten korytarz kończył się drzwiami. Górnik otworzył je szybko i wtedy ujrzeliście to, przed czym uciekał człowiek. Potężną, przypominającą goryla z czterema łapami bestię o bladobiałej skórze.



Poczwara była roślejsza niż człowiek. Doskoczyła kilkoma susami do drzwi, które jednak zamknęły się jej tuż przed pyskiem. Górnik uciekł! Skrył się za metalową przeszkodą. Jednak bestia nie dała za wygraną.

Z przerażaniem zobaczyliście, że wbija długie szpony w stal i kilkoma potwornymi ciosami forsuje sobie przejście przy wtórze jękliwego dźwięku rozrywanego i wyginanego żelaza. W nadspodziewanie szybkim tempie potwór rozpruł drzwi śluzy i ruszył w dalszą pogoń oddalając się od was.

To była wasza szansa. Być może jedyna nadzieja na dotarcie do windy. Dwa korytarze! Jakieś trzysta metrów!
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 11-11-2010 o 23:29.
Ravanesh jest offline  
Stary 11-11-2010, 23:17   #90
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

YouTube - Dark Ambient Music - Frozen

Peter Jakowlew, Dhiraj Mahariszi, Seamus Gallagher, Charles „Chuck” Fish, Swen Lindgren,


Pozornie bezpieczni.

Skryci w „Czujce”, czy też może w niej uwięzieni?

Łomot uderzeń w drzwi dobitnie świadczył o tym, że krwiożerczy maniacy nie mają zamiaru odpuścić.Zmasakrowane ciało w pokoju dodatkowo podnosiło atmosferę i grozę tego miejsca. Zapach krwi i strachu zdawał się unosić w powietrzu.

Szczota, po eliminacji pozornie martwego ochroniarza, zamknął się w toalecie. Przez głowę chłopaka przebiegały ponure i rozpaczliwe myśli. Bił się juz wcześniej, lecz nigdy nie zabił człowieka. A teraz zrobił to w dzikim szale. W niemalże bezrozumnym odruchu obrony. Teraz siedział otępiały w kabinie wsłuchując się w wycia dobiegające z wentylacji. Sam już nie wiedział, czy to wiatr, czy wrzaski zaatakowanych przez „krwiożerczą gorączką”.

Seamus i Peter siedli obok siebie z WKP Kellera. Jakowlew wprawnymi ruchami rozkręcił obudowę niesprawnego urządzania i korzystając z zabranych do torby urządzeń zajął się wyjęciem płytki pamięci i podłączeniem jej do własnego WKP. Nie było to łatwe zadanie, lecz Peter doskonale radził sobie z zadaniem i po chwili pamięć WKP Kellera mogła zostać wyświetlona na wyświetlaczu urządzenia Jakowlewa. Pozostała jeszcze kwestia czego szukacie. WKP Kellera pełen jest rożnych aplikacji: muzyki, filmów, programów potrzebnych do pracy. Przebicie się przez ten śmietnik wymagać będzie albo sprecyzowania, czego szukacie, albo przejrzenia wszystkiego, co zajmie mnóstwo czasu.

Chuck siedział odpoczywając po przeżytym szoku i obserwując nerwowo otoczenie. Nie chciał spoglądać w stronę drugiego pomieszczania, gdzie leżał trup z rozsmarowaną głową Niestety, jego wzrok nieustannie podążał w tamtą stronę, jakby kierowany własną, przewrotną jaźnią, a wyobraźnia podsuwała obraz okrwawionego ciała. Barman czuł się oszołomiony. Rozmowa z Mahariszim pomogła i teraz pocieszał się, że żyje i że nie zatracił się w szale.

Dhiraj, mimo że sam zdenerwowany i wystraszony, wiedział co ma robić. Zaczął rozmawiać z Chuckiem, pomagając chłopakowi wydostać się z szoku. Jego łagodny głos działał niczym najlepsze lekarstwo. Zajmując się jednak pacjentem psycholog spoglądał co jakiś czas na pracującą nieopodal żonę. Jej pierwszy pacjent – „Łysy” – czuł się już znośnie. Siedział z boku, otępiały i pokryty substancją z medpaka. Teraz Kamini zajmowała się nadal nieprzytomnym Louisem Venturrą.

Ostatni z grupki ocalonych – Yurgen Vinnmark – chodził niespokojnie przy drzwiach pokrzykując coś do dobijających się z tamtej strony szaleńców. W pewnym momencie zatrzymał się nawet przy nich i zaczął walić w nie, podobnie jak tamci pokrzykując przedrzeźniającym tonem:

- Ciepłe, skurwysyny! Ciepłe! Zdychajcie, pojebańcy! Przestańcie napierdalać w te drzwi! Bo wyjdę i was wszystkich pourządzam tak, jak tych co nam stanęli na drodze. Jebane cwelki!

Nie wyglądało to dobrze. Ale w pewnym momencie operator podszedł do krzesła leżącego gdzieś na ziemi, podniósł je i opadł ciężko na siedzisko. Pochylił się i skrył twarz w dłoniach. Jedna z nich świeciła jasną plamą świeżego opatrunku.

I wtedy, kiedy uwaga wszystkich zwrócona była na szalejącego Vinnmarka Louis Venturra odzyskał świadomość. Otworzył oczy i ... rzucił się na siedzącą obok niego Kamini. Niczym dzikie zwierzę rzucił się na nią obalając spanikowaną kobietę na ziemię. Wąskie dłonie zacisnął wokół szyi lekarki z furią i szaleńczym wyciem – cieeepłe! – pochylił twarz nad ofiarą.

Nim ktokolwiek dał radę zareagować, dobiec lub oderwać szaleńca od lekarki Louis zatopił zęby w uchu starszej kobiety. Doktor Kamini wrzasnęła przeraźliwie!



Nicole Sanders

Udało ci się przekonać Golasa, by otworzył drzwi. Z cichym sykiem podniosły się w górę i zobaczyłaś go, jak stoi po drugiej stronie, po części ukryty za wysoki, obrotowym krzesłem mierząc w stronę drzwi z Anakondy-20.
Wyglądał paskudnie. Całą twarz pokrywała mu skorupa zakrzepłej krwi. We krwi miał również ubrudzone ramiona.
Dał ci znak, byś wchodziła, a kiedy to zrobiłaś szybko zamknął drzwi i wklepał kod blokujący.
Przez chwilę mierzył do ciebie przyglądając ci się z napięciem. Potem opuścił broń. Na wyświetlaczu widziałaś cyfry: 08 co oznaczało, że miał jeszcze kilka kul w zapasie.

- Siadaj Sanders – powiedział spokojnie. – Cieszę się, że cię widzę i że jesteś jeszcze ... normalna.

Sala monitoringu i łączności była ci doskonale znana. Większą część pomieszczenia zajmowała konsola monitoringu – szeroki pulpit w kształcie litery „L” z mnóstwem przełączników i lampek. Na ścianach wisiał rząd ekranów na których wyświetlał się obraz z newralgicznych kamer na poziomie C umieszczonych przy windach i na głównych skrzyżowaniach. Obraz wszędzie pokazywał to samo – puste korytarze lub tu i ówdzie plączące się sylwetki odmienionych pracowników VITELL.

- Ktoś blokuje łączność w bazie – powiedział Golas odkładając broń na pulpit koło siebie. – Tak samo łącza KOSMO i sieć. Ktoś z poziomu B.

Westchnął ciężko pocierając zmęczoną dłonią czoło.
. Dzięki specjalnemu systemowi mogliście spokojnie zmieniać obrazy z kamer na każdym korytarzu na poziomie C. Nie monitorowane były jedynie pomieszczenia prywatne.
Postukał w konsolę i na jednym z ekranów pojawili się twoi współtowarzysze niedoli. Część siedziała, część kręciła się nerwowo po Biurze, część pracowała nad WKP Kellera

Golas wskazał ich palcem.

- Są straceni – wymruczał niewyraźnie. – Wszyscy są straceni! - dodał głośniej.

Chciałaś coś powiedzieć, lecz Golas położył palce na ustach.

Znów postukał w urządzenia sterownicze.

- Udało mi się odpalić BAT-a – wyjaśnił z pewną dumą. – Teraz steruję nim do bramy. Chcę sprawdzić, jak wygląda reszta korytarzy. Chcesz przyjąć nad nim kontrolę?

I znów nim zdołałaś odpowiedzieć wskazał ekran, na którym widziałaś swoich kompanów.

- Zaczyna się – powiedział ponuro wskazując ci coś palcem.

Na obrazie Louis Venturra rzucał się właśnie na panią Mahariszi. Nie słyszałaś dźwięków tylko widziałaś obraz. Ale i tak ciarki przebiegły ci po plecach.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-11-2010 o 23:30.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172