Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2012, 13:30   #51
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Biegł w stronę dziobu nie wdając się w walkę z obecnymi wszędzie martwiakami. Po chwili dostrzegł Kła przy nodze co dodało mu jeszcze pewności siebie. Pewności, która musiała przejść próbę kiedy dostrzegł co znajduje się na dziobie „Co do…”. Może i nie widział nawet mniejszej części potworów Faerunu, ale przynajmniej o wielu słyszał, ten nie przywoływał żadnych wspomnień w umyśle Ashraka, był całkowitą zagadką. Nie było jednak czasu do stracenia.

Ścisnął w dłoniach emanujący magią kij ciesząc się w duchu, że zrobił to zawczasu, zwykłą bronią najprawdopodobniej nie zdziałałby nic. Kiedy dostrzegł nawigatorkę wiszącą w uścisku potwora wiedział co musiał zrobić, zwrócił się do towarzysza:

- Zaatakuj równo ze mną, ze wszystkich sił, z całym gniewem i furią jaki w sobie mamy, nie dajmy mu odetchnąć. Wycofaj się jeśli Cię zrani, dalej!

Zaszarżował w kierunku potwora korzystając z jego chwilowej nieświadomości. Zamierzał uderzyć z całych sił w chude ramię potwora trzymającego Elissę za gardło. Wzmocniony magią kij zadawał w tej chwili poważne rany, Ashrak liczył że w najlepszym wypadku uda się złamać patykowatą kończynę potwora lub, że ten chociaż elfkę puści. Jeśli to się stanie krzyknie do matrosów by zabrali stąd nawigatorkę, a sam razem z kłem nie zaprzestanie napierać z całych sił na monstrum. Chciał maksymalnie wykorzystać moment zaskoczenia.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 17-02-2012, 14:24   #52
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
- O, bogowie... - wyszeptała Chui na widok klatki z dziećmi. Chłopiec już nie żył, ale dziewczynce mogła pomóc.

Noc. Krzyk. Ojciec z poderżniętym gardłem. Pustka. Samotność.

Wiedziała, co czuje to biedne dziecko. Nie dość, że ktoś na jej oczach wymordował całą załogę, to jeszcze zamknął ją i chłopca w klatce i zostawił na pewną śmierć. Emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Ona sama wiele razy wykorzystywała swój wiek gdy była młodsza. Na dzieci nikt przecież nie zwraca uwagi, a tym bardziej nie traktuje ich jak zagrożenia. To jednak w tej chwili nie miało dla elfki żadnego znaczenia.

- Nie bój się, mała. Nie zrobimy ci krzywdy. Zabierzemy cię stąd. - mówiła Chui uspokajającym tonem, podchodząc do klatki i chowając sejmitar. Nie chciała jeszcze bardziej przestraszyć dziecka. Wyjęła z koka szpilki i ruchami, jakby to nie była dla niej pierwszyzna, zaczęła majstrować przy kłódce. - Jak masz na imię?
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)

Ostatnio edytowane przez motek339 : 21-02-2012 o 00:02. Powód: Poprawienie literówki
motek339 jest offline  
Stary 18-02-2012, 15:21   #53
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Byli tacy, co mieli własne priorytety. Egoiści, chcący jak najszybciej osiągnąć swój cel nawet kosztem innych. I od razu widać było, że do tej kategorii zalicza się Veras. Nie mówiąc o takim drobiazgu, jak “Ja wiem najlepiej” i “Gówno mnie obchodzi, co wy chcecie i myślicie”.
Atuar nie zwracał już uwagi na tamtych. Chcieli iść, to chcieli.
- W niektórych krajach Południa za niektóre przestępstwa obcinają ręce - powiedział do Sylve. - I nie tylko ręce - dodał.
- Możesz na to wszystko spojrzeć nieco z góry? - Atuar poprosił smoka.

Gdy w trójkę dotarli na rufę okazało się, że dźwięk, jaki do nich dotarł, nie był ani śpiewem wiatru tańczącego pośród napiętych want, ani też zwodniczym skrzypieniem jakiegoś bloczka czy rei. Atuar spodziewał się jakiegoś rannego, który jakimś cudem przeżył masakrę, ale z pewnością nie dwójki dzieci, umieszczonych w stalowej klatce.
Kto je tu zamknął? I po co? Byli pasażerami tej karaweli? A może to napastnicy przywieźli je tutaj, w im tylko znanym celu, i zostawili? Kara? Ofiara?
I dlaczego dziewczynka, w przeciwieństwie do chłopca, przeżyła? Tego można się było dowiedzieć, gdy się zamieni z nią kilka słów.

Atuar żałował nieco, że nie ma czaru mogącego określić charakter spotkanej osoby. Z tego też powodu on sam może by się i nie spieszył aż tak z uwalnianiem więźniów, a raczej więźniarki, ale Chui nie miała żadnych wątpliwości. Jej dłonie ze sprawnością świadczącą o dużej wprawie zaczęły manipulować przy kłódce. Atuar po prostu użyłby siły i rozwaliłby kłódkę porządnym uderzeniem buzdyganu, ale skoro Chui wolała szrobić to sposobem, to nie protestował. Ponownie jak nie protestował przeciwko samemu uwalnianiu. Chociaż optował za ostrożnością.
Kłódka otworzyła się z cichym szczęknięciem.
- Zajmiesz się nią? - kapłan zwrócił się do elfki. - Tylko uważaj, proszę.
Akurat nie miał tu na myśli dziewczynki. Równie dobrze mogli mieć do czynienia z małym demonem.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-02-2012, 23:24   #54
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=i67bt-UPiOA[/MEDIA]

Słysząc słowa Ashraka skinęła głową. W kołczanie pozostało jeszcze pięć strzał, jednak walka na dystans straciła sens. Wróg wlał się na pokład niczym morska woda w czasie sztormu. Zamieszanie, silny wiatr i kołysanie okrętu sprawiały , że ryzyko zmarnowania ostatnich pocisków było zbyt wysokie. " Wolałabym też nie dołożyć do tego wszystkiego ustrzelonego przypadkiem zasrańca" . Lada chwila i tak większość załogi miała stać się jej wroga.
Wsunęła łuk w skórzany pokrowiec na plecach, po czym ruszając za Ashrakiem chwyciła toporek i nadziak. Przez chwilę biegła równo z bratem, jednak napór kolejnych zgniłych marynarzy okazał się zbyt dużą przeszkodą. Wymachując zręcznie ramionami, uchylając się , podskakując i tnąc nisko po kostkach zdołała wycofać się do utworzonej przez jednego z towarzyszy "enklawy".
-Noa... chciałbym, abyś ustrzeliła wszystkich skurwysynów, z którymi my nie damy sobie rady - Proszę, a więc brat zdradził im jej imię.
- To bezcelowe. W takich warunkach nie da się dokładnie wycelować... - mruknęła obojętnie, nie patrząc na Bahadura. - Bitew nie wygrywa się trwając w jednym miejscu... Zatłuką nas jak chorego psa badylem ! Pchnij tą zasraną kupę gówna do przodu, albo będziemy mogli się obwarować ich truchłami !
Na chwilę jej spojrzenie powędrowało na kapitana, który energicznie poruszał ustami inkantując zaklęcie. " Ty chędożony nieudaczniku ... Tak wykończyłeś poprzednich najemników ?!.
Noa omiotła wzrokiem szereg ustawiony przez Bahadura. Do wyboru miała zostać tutaj i stanąć w szeregu z pozostałymi marynarzami, trzepiąc orężem na lewo i prawo w nadziei , że topielce w końcu ustąpią... Albo przedostać się do brata. Tam gdzie naprawdę może okazać się potrzebna. " To nie będzie moja mogiła ..." .
- Zróbcie mi miejsce ! Pchajcie tymi badylami jakbyście wpychali własną kuśkę w najdroższą kurwę Athkatli !- wrzasnęła do kilku marynarzy, przy których stanęła. Przez krótką chwilę wyczekiwała na odpowiedni moment, po czym przecisnęła się pomiędzy nimi.
Silne kopnięcie posłało jednego topielca w tył, przewracając kilku jego zgniłych towarzyszy.
- Czas naprawić cudze błędy ! To co ja ubije już nie wstaje !- warknęła niczym dziki kuguar , po czym ruszyła po przewróconych nieumarłych tnąc po bokach ich równie ohydnych towarzyszy. Istnieją mistrzowie broni, których styl walki przypomina taniec. Których ruchy przepełnia zapierająca dech w piersi finezja. Śmierć , którą zadają niektórzy nazywają wręcz sztuką... Styl walki Noi przypominał nieokrzesaną furię. Cały czas rodzący się na nowo chaos. Ciosy spadały na topielców z każdej strony za jej plecami, po bokach. Atakowała całą sobą, a chaos ją przy tym przepełniający zdawał się jej głównym orężem.
Dla kogoś nieznającego się na wojennej profesji, styl Noi wydawał się wulgarny. Pozbawiony logiki i ładu, niczym desperacka furia zaszczutego zwierzęcia. Dla tych, którzy już w życiu swoje widzieli nasunąć mógł się inny wniosek: Styl walki tropicielki był nieprzewidywalny, każdy cios zdawał się niepasujący do poprzedniego i to czynić go mogło tak niesamowicie skutecznym. Próżno było starać się odczytać z nich kolejne posunięcie kobiety, tak samo jak próżne były próby odczytania czegokolwiek z jej pustego spojrzenia. Choć nie był to taniec ostrzy, nie ocierał się pozornie o żadną sztukę - dla wprawnego oka, oczywistym było, że w istocie cały ten chaos przepełnia skryta finezja.
Ociekająca cuchnącą mazią , uchylając się, kucając, prężąc całe ciało i przedzierając się przez szeregi nieumarłych jakby przez gęstą dżunglę zbliżała się do Ashraka.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 19-02-2012 o 23:38.
Mizuki jest offline  
Stary 22-02-2012, 13:37   #55
 
morscerta's Avatar
 
Reputacja: 1 morscerta nie jest za bardzo znanymorscerta nie jest za bardzo znany
Courynn na mianowanie na obrońcę prawej flanki zareagował tylko szybkim kiwnięciem głowy, którego Bahadur zresztą pewnie nawet nie zauważył. Marynarz nie czuł się tak pewnie w dowodzeniu podkomendnymi jak caliszyta (bo i nigdy niczym nie dowodził), ale teraz skoro zostali na głównym pokładzie już tylko we dwóch nie było czasu na spychanie odpowiedzialności albo dyskutowanie. Zresztą i tak na pewno poradzi sobie z tym zadaniem lepiej niż którykolwiek z pozostałych przy nich marynarzy - których jedynym co trzymało przed paniczną ucieczką i rzucaniem się do pochłoniętego przez mgłę morza był jeszcze większy strach przed srogim i władczym głosem Bahadura.

Courynn szybko znalazł się przy prawej flance, której obroną miał dowodzić. Dowodzić... - przeszło mu przez myśl - Raczej nie pozwolić tym majtkom porąbać w panicznym amoku siebie nawzajem. Nabrał powietrza w płuca i ryknął pełną piersią:

- Bronić statku, sukinsyny! Jesteście ostatnim szańcem! Jeśli zawiedziecie, Gryf trafi wraz z waszym ścierwem na dno morza! - krzyczał do kłębiących się przed nim marynarzy. Nie było czasu na długie mowy, ale Courynn liczył na swoją charyzmę, zrozumienie marynarskiej psychiki i wrodzone wręcz umiejętności gładkiego łgania: - Kto da pola wrogom, tego sam batem bosmana wybatożę!

Rozejrzał się szybko po swoich podkomendnych walczących w ciasnym przesmyku pomiędzy szalupą i lewą burtą statku. Złapał za kark najbliższego marynarza i gwałtownym ruchem cofnął o pół metra do tyłu.
- Dwa kroki wstecz, łajzy! Niech nie walą z flanki, niech się tłoczą na szerokość przejścia! Broń krótka do przodu! Ci z bosakami i kijami, którzy nie pchają nad szalupą, jeden krok za pierwszym szeregiem! Bić nad lewym ramieniem kamrata przed Tobą, prawą stronę zostawić im na broń!

Stojąc za majtkami pospiesznie ustawianymi w improwizowaną i nieprofesjonalną formację wojskową, wykrzykiwał głośno komendy, a tam gdzie powstawała luka szybko reagował i mocnymi szarpnięciami ustawiał marynarzy na miejsce. Wróg, chociaż otumaniony i pogrążony w jakimś magicznym tuporze, napierał bezlitośnie i wielkimi liczbami. Courynn wiedział, że na pierwszej linii - pozbawiony możliwości odskakiwania i wykorzystywania swojej zręczności do finezyjnych manewrów - będzie jeszcze mniej przydatny niż jednoręki strateg przy wiosłach szalupy. Bitwa była ordynarną rąbanką, w której zdeterminowani marynarze na oślep okładali napierających na nich umarlaków, a szczelina między balustradą okrętową a łodzią była zatłoczona i wypełniona jednym chaotycznym kłębowiskiem rąk i nóg zarówno marynarzy jak i topielców.

Courynn był zdeterminowany, żeby wykorzystać w walce swoje atuty i odciążyć broniących się zaciekle marynarzy. Szybko wspiął się po burcie broniącej ich flanki szalupy i stanął na jej wierzchu, akurat ponad formacją, której miał doglądać. Górując nad swoimi towarzyszami i atakującymi potworami, mógł nie tylko wydawać rozkazy, ale również bez opamiętania rąbać po głowach i karkach tłoczących się dookoła szalupy przeciwników. Courynn miotał się wzdłuż i wszerz swojego krańca szalupy, podskakując ponad przegniłymi rękami topielców próbujących go dosięgnąć, a sam bez przerwy siekał i kłuł rapierem.

- Trzyyyymać się! Już niedługo, towarzysze!
 
morscerta jest offline  
Stary 23-02-2012, 16:16   #56
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wraz z magiem przemierzał pokład statku raczej w milczącej atmosferze. Nie warto ronić słów, gdy każde może przyciągnąć zagrożenie. Trochę dziwił się reszcie grupy, że poszli w stronę jęków. Po za Chui smok jak i kapłan wyglądali na takich co parę wypraw już za sobą mają, powinni wiedzieć, że na polu bitwy nie istnieje współczucie. Najpierw dba się o swoje bezpieczeństwo potem szuka się tych którzy przetrwali, może to smutne podejście do życia, ale na pewno zapewniało dłuższych żywot niż bohaterskie bieganie do każdego rannego czy jeńca. Ponadto, niemalże pewnym było, że ten magiczny blask ma wiele wspólnego z tajemniczą mgłą, tak więc logicznym było by najpierw zbadać go. Jednak kto zrozumie duchownych, zaślepieni wiarą są wstanie do najbardziej irracjonalnych decyzji, smok zaś to w końcu tylko zwierze które podąża za swym panem. Elfka... cóż jej po prostu brak podróżniczego doświadczenia.

Zapach śmierci i rozkładu coraz mocniej uderzał w nozdrza. Gdy czuło się to po raz pierwszy raz w życiu wymioty były nieuniknione. Jednakże dla Fortneya nie była to pierwszyzna. Na wojnie ten zapach jest niemal jak powietrze, trzeba do niego przywyknąć, to taki sam obowiązek jak stawianie się na musztrę.

Skrzynia, świecąca skrzynia bez wątpienia miała wiele wspólnego z mgłą, cóż Fortney miał nawet swe podejrzenia. Możliwe, że kapitan wcale nie płynął do żadnej wyspy, a jedynie tajemnym rytuałem przyciągał do siebie statki widmo, które potem rabował z takich tajemniczych skarbów. Ostatnim razem zaś przyciągnął coś o wiele potężniejszego i złowieszczego i właśnie to tak zniszczyło jego statek. Jednak była to tylko teoria...

- Powinieneś to chyba zbadać magu, nie znam się na sztukach magicznych by określić co to za skrzynia. -powiedział blondyn i spojrzał na swego towarzysza. Wtedy też dostrzegł umarlaka chwytającego łysego mężczyznę za nogę. Fortney zareagował niczym błyskawica, doskoczył do truchła i zgrabnym cięciem pozbawił go ręki, następnie rapier zawirował w jego dłoni i opadł na szyję potwora, pozbawiając go głowy.
- No tak strażnicy. -prychnął szlachcic i zwrócił się do Yagara. - To nie będą wiele wymagający przeciwnicy, więc proszę oszczędzaj swe najpotężniejsze czary... możliwe że oni mają na celu jedynie sprawdzenie naszych możliwości zaś we mgle czai się coś o wiele potężniejszego. Ja też zachowam kilka sztuczek w rękawie. -odparł i stanął w dziwnej pozycji szermierczej, zupełnie inaczej niż podczas walki z Courynnem na statku. - Ahh... i mam nadzieję, że obowiązuje nas tu niepisana umowa dwóch dżentelmenów, czyli ja nikomu nie powiem co potrafi twoja magia, ale i ty zachowasz dla siebie me sztuczki. -dodał z uśmiechem po czym ruszył w stronę powstających truposzy.

Fortney walczył w zadziwiający sposób, Yagar zapewne widział taki styl pierwszy raz w życiu. Szlachcic zbliżył się do truposza, tylko po ty, by nagle skręcić w bok i odbić się nogami od burty. W powietrzu wykonał pół beczkę, połączoną z cięciem od góry, które skróciło trupa o głowę. Blondyn zręcznie upadł na pokład, podciął nogą pobliskiego przeciwnika i znowu podskakując wykonał zgrabne cięcie rozcinając brzuch opadającego wroga. Gdy ponownie wylądował miedzy kilkoma truposzami, począł wirować niczym w tańcu. Taneczny krok i błyskająca szabla współgrały ze sobą doskonale, wyglądało to pięknie i śmiertelnie groźnie zarazem. Trupy próbujące złapać tancerza, albo spotykały się z ostrzem jego broni, lub też zwodzone jego nietypowymi ruchami wpadały na siebie nawzajem, wypadając nieraz za burtę statku. Można by powiedzieć że Fortney, więcej pozostawał w powietrzu niż na ziemi, podskakiwał jak szalony, wirując, robiąc piruety oraz inne typowo akrobatyczne figury, połączone z zabójczą techniką władania broni.

Szlachcic uśmiechał się lekko, dawno nie miał szansy by porządnie powalczyć i rozprostować kości...
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 24-02-2012, 17:15   #57
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Trupy leżące na pokładzie nie przeszkadzały Yagarowi. Wiele trupów widział w swym życiu. O wiele gorszy był smród rozkładających się ciał. Czarodziej zakrył nos i usta rękawem swej szaty. Całe szczęście ich cel wart był sprostania nieprzyjemnościom - Yagar jak urzeczony wpatrywał się w skrzynię. Nawet ktoś kompletnie nieznający się na magii, jak jego towarzysz, mógł stwierdzić, że skrzynia jest magiczna. Świadczyła o tym chociażby magiczna poświata... Zdaniem Czerwonego Czarnoksiężnika skrzynia musiała kryć w swym wnętrzu potężny magiczny przedmiot albo sama była takowym. Dodatkowo hieroglify którymi była pokryta przypominały te z tajemniczego liniału, który miał zbadać dla kapitana. Tak! Niewątpliwie opłaciło się tu przybyć!
- Zamilcz - rzucił do jednorękiego. - Dobrze wiem, co powinienem zrobić.
Już miał ruszyć, by zbadać skrzynkę, lecz jak zwykle, coś musiało przeszkodzić jego planom... Tym razem był to truposz chwytający go za nogę i najwyraźniej próbujący mu ją odgryźć. "- Nienawidzę nieumarłych" - przemknęło mu przez myśl, po czym posłał w niego bełt ze swojej kuszy. Ku jego ogromnemu niezadowoleniu trup zdawał sobie nic z niego nie robić. Nim mag zdążył zrobić coś jeszcze przybył jednoręki i pozbawił napastnika rąk oraz głowy. To zdecydowanie odebrało mu chęć do dalszej walki.
- Nie musiałeś się kłopotać. Sam bym sobie z nim poradził - rzekł. Był zbyt dumny by podziękować za pomoc, szczególnie że pomocy nie potrzebował - wszak jego zaklęcia bez wątpienia poradziłyby sobie z jednym słabym zombie. Z resztą też by sobie poradził, ale szermierz już ruszył mu na spotkanie. Czarodziej z lekkim zdziwieniem obserwował grację jego ruchów. Co prawda, zaprezentował ją już wcześniej, wchodząc po drabince, lecz Yagar i tak był pod wrażeniem. A jemu trudno było zaimponować... "- Trzeba będzie na niego uważać" - pomyślał.
W końcu postanowił wyświadczyć towarzyszowi przysługę i nie przeszkadzać mu w walce i miast niszczeniem bezmyślnych nieumarłych postanowił zająć się czymś znacznie ciekawszym - czyli badaniem skrzyni. Im szybciej dowie się co jest w środku tym prędzej będą mogli się stąd wynieść, co zmniejszy szanse na zostanie pożartym przez załogantów tego upiornego statku.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 24-02-2012, 23:00   #58
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Bahadur, Courynn
Pomysł Bahadura, by ostatecznie poddać prawą burtę i pozwolić kolejnym falą martwiaków wlewać się na pokład, wbrew pozorom bardzo dobry. Schowani za szeroką szalupą marynarze wyzbyli się krępującego ich ruchy lęku, a obecność kogoś kto panował nad tym całym chaosem i wydawał polecenia dodało pewności siebie i precyzji w ruchach. Już po kilku chwilach Pesarkhal wiedział, że taktyka przyniesie pożądane efekty. Bezmyślne zombi widząc wycofujących się marynarzy, ruszyły do przodu z wielką werwą. Natrafiły jednak na dobrze zorganizowaną i skuteczną linę obrony. Większość padała od ciosów bronią długą, a ci którym jakoś udało się dotrzeć do szalupy, byli okrutnie siekani na kawałki przez uzbrojonych w kordelasy matrosów.
Także Courynn potrafił krzykami utrzymać dyscyplinę na lewej burcie. Awanturnik nie był początkowo zadowolony, że zrzucona na niego odpowiedzialność za dowodzenie całą flanką. Nie miał w tym doświadczenia i wolałby skupić się na solowej walce, a nie na organizowaniu szeregów obrońców. Ku swemu zadowoleniu udało mu się jednak nie tylko nie złamać uformowanych wcześniej szyków, ale dzięki spojrzeniom z góry i szybkim reakcją na ruchy wroga przejść do kontrataku. Martwiaki zaczęły cofać się pod naporem zdobywających coraz więcej odwagi w walce marynarzy. Widząc efekty swojej pracy Courynn był bardzo z siebie zadowolony.
W chwili wytchnienia spojrzał w kierunku Bahadura. Musiał przyznać, że caliszyta ma naprawdę wielką wprawę w taktyce i posłuch wśród marynarzy, co liczyło się nie mniej niż strategiczny zmysł. Dzięki temu także prawa flanka została sprawnie zorganizowana i powoli przechodziła do kontrataku.
Nieustanne kołysanie i coraz wyższe fale uderzające w burty okrętu, utrudniały walkę ale wszystko wskazywało na to, że tylko kwestią wytrwałości i czasu jest odparcie ataku morskich zombi.

Noa
Tropicielka tnąc na prawo i lewo parła na przód poprzez ścielące się pod jej stopy truchła martwiaków. Wirowała w tańcu śmierci odsyłając w niebyt wszystkich tych, których śmierć już dawno powinna być niepodważalnym faktem.
Idąc poprzez własne szeregi w stronę dziobu miała okazję obserwować, jak się ma sytuacja na całym okręcie.
Bahadur szybko i bardzo sprawnie organizował obronę prawej burty wykorzystując szalupę, jako prowizoryczną barykadę. Taktyka okazała się na tyle skuteczna, że szybko widać było poprawę na tej flance. Courynn na którego spadła odpowiedzialność za lewą burtę, także radził sobie niezgorzej. Nie tylko utrzymał dyscyplinę w szeregach, ale i zaczął przechodzić nieśmiało do kontrataku. W czasie jednego z obrotów Noa miała okazję spojrzeć w stronę mostku na którym magiczny bój toczył ich kapitan. Tutaj niestety sytuacja była nie najlepsza. Napięte silnie mięśnie twarzy Lanthisa i targający nim co kilka chwil dreszcze wyraźnie świadczyły o tym, jak męczący i ciężki toczy bój. A sądząc po coraz silniej wzburzonym morzu raczej przegrywał walkę o władzę nad pogodą.
Tropicielka nie miała jednak możliwości w żaden sposób wesprzeć go w tej walce. Szła, więc dalej w kierunku brata. I wtedy nagle zauważyła coś co spowodowało, że zatrzymała się na chwilę w miejscu. Wiatr rozwiał na moment mgłę, która zakrywała wszystko gęstą pierzyną i wysoko ponad galeonem Noa ujrzała sporych rozmiarów cień. Nie była to ani chmura, ani żadne zwierzę. Cień szybował dokładnie nad okrętem i mimo wzmagającego się wiatru pozostawał nieruchomy.

Ashrak
Druid wraz ze swym kotem dobiegł na dziób. Szok na widok monstrum był dość mocny, jednak nie aż tak silny, by odebrać mu wolę walki. Wręcz przeciwnie wzmocnił on tylko bojowego ducha Ashraka. Nie zwlekając postanowił on zaszarżować na monstrum i spróbować ocalić życie nawigatorki. Ashrak wydał krótki rozkaz swemu bojowemu zwierzęciu i sam rzucił się z wściekłością na wroga. Przeskakując nad ciałami zabitych ożywieńców leciał z gotowym do morderczego ciosu kijem.
Skrzydlaty stwór był mocno zaskoczony widokiem pędzącego w jego kierunku mężczyzną. Było jednak zbyt późno na reakcję, unik, czy jakiekolwiek wyprzedzające uderzenie. Dwa potężne ciosy wyprowadzone w błyskawicznym tempie zachwiały stojącym na relingu potworem. Puścił on półelfkę z morderczego uścisku, a ta opadła bezwładnie na pokład. Dzieła dokończył Kieł, który z furią rzucił się na stwora szarpiąc i drapiąc jego błoniaste skrzydła. W odruchu obronnym monstrum odskoczyło w bok i poturlało się po pokładzie. Dumny i pewny siebie stwór wyglądał teraz nad wyraz żałośnie. Krwawiący zielonkawo niebieską krwią i połamanymi skrzydłami nie prezentował się już tak okazale. Powiódł on wzrokiem po szeregach walczących marynarzy i szykującym się do kolejnego ataku lamparcie i nie zwlekając rzucił się na oślep w spienione fale.

Bahadur, Noa, Courynn, Ashrak
Nagle jasny błękitny błysk poraził wszystkich. Był on tysiąckroć silniejszy niż rozbłysk najjaśniejszego pioruna. Pojawił się on całkowicie niespodziewanie i przez długie sekundy wdzierał się pod powieki zebranych na pokładzie marynarzy i najemników. Nie towarzyszył temu żaden dźwięk. Żaden huk, czy wystrzał.
Kompletna ciszy jak otuliła zmysły załogi była przerażająca. Nikt nie wiedział co się stało i jak długo ten okropny stan oślepienia potrwa.
Sekundy ciągnęły się wręcz w nieskończoność. Awanturnicy nie słyszeli nawet bicia własnych serc. Czuli się jak zawieszeni w pustce. Jakby ktoś nagle zamknął ich w szczelnej bańce.
Dlatego też krzyk jaki wdarł się w otulającą ich ciszę przywitali wręcz z radością. Dopiero po chwili uświadomili sobie, że to krzyk wielkiego bólu i cierpienia. Cierpienia wręcz agonalnego.
Krzyk trwał, a wraz z nim powracały zmysły każdego z załogantów. Z ciemności powoli wyłaniały się zarysy okrętu i stojących obok towarzyszy broni.
Mgła nadal otulała szczelnie wszystko, ale zarówno wiatr jak i morze uspokoiły się.
Krzyk wybrzmiewał i wszyscy zwrócili wzrok w kierunku jego źródła.
Krzyk dobiegał z mostku i wszyscy zdali sobie sprawę, że coś się stało kapitanowi “Czarnego Gryfa”

Yagar
Mag nie przejął się zbytnio powstającymi nagle z martwych marynarzami. Nie zastanawiając się ani chwili ruszył w kierunku skrzyni w celu jej dogłębnego zbadania. Sprawnie przeskoczył nad kilkoma ożywającymi ciałami i podszedł do skrzyni. Aż ciarki przeszły po całym jego ciele, gdy dotknął wieka skrzyni. Magiczna emanacja była wręcz fizycznie namacalna. Mag podniósł wieko i jego oczy aż zabłysły z zachwytu. W środku w specjalnie wyrzeźbionych wnękach leżały trzy znacznych rozmiarów magiczne kryształy.
Wnęk było w sumie dwanaście, ale tylko trzy z nich były pełne. Magiczne kryształy miały kształt idealnie wypolerowanych kul. Ich blask i moc przyprawiały maga o drżenie członków.
Yagar już miał sięgnąć ręką po jeden z kryształów, kiedy poczuł bolesne ukucie na wysokości kości. Mag spojrzał w dół i ujrzał wręcz absurdalny obrazek. Jeden z umarlaków wgryzł się w jego kostkę i próbował zacząć ją rzuć.

Fortney
Niewdzięczny mag nie tylko nie podziękował za pomoc, ale także w pyskaty sposób zasugerował, że każdy powinien dbać o siebie i robić co do niego należy. Po raz kolejny w życiu Fortney okazało się, że magowie to osoby pazerne, samolubne i bardzo egoistyczne. Perspektywa zdobycia magicznego przedmiotu przesłoniła Yagarowi racjonalne myślenie. W podskokach udał się on w kierunku skrzyni, za nic mają powstających umarlaków.
Fortney był więc zdany tylko na siebie i swoje umiejętności. Na szczęście martwiaki okazały się łatwy i bardzo przewidywalnym przeciwnikiem. Szlachcic lawirując pomiędzy kolejnymi ciałami słał mi celne sztychy i cięcia. W swym śmiercionośnym tańcu był wręcz doskonały. Gdyby ktokolwiek spojrzał z boku i nie był świadomy ułomności Fortney, zapewne by się jej nie domyślił. Sprytnie ukryty pod połami peleryny ubytek wcale nie przeszkadzał mu w walce.
Nagle jednak Fortney musiał się zatrzymać i przerwać mordercze piruety. Jego uwagę zwrócił brak niebieskiej poświaty z dzioba “Czarnego Gryfa”, który mimo mgły był jeszcze parę chwil temu doskonale widoczny. Teraz wokół karaweli były tylko nieprzeniknione ciemności.
Krzyk bólu wyrwał szlachcica z zamyślenia. To krzyczał Yagar. Dwa umarlaki uczepiły się jego nóg i najwyraźniej próbowały pozbawić nóg, odgryzając je. Widok byłby zaiste komiczny, gdyby nie fakt jak toksyczne i niebezpieczne mogło okazać się takie ugryzienie.

Chui, Sylve, Atuar
Mimo obaw Chui postanowiła otworzyć klatkę i uwolnić dziewczynkę.
Sprawnymi ruchami szybko uporała się z kłódką broniącą dostępu do klatki. Gdy elfka otworzył drzwi i miło przemówiła do dziewczynki ta podniosła na nią wzrok. Nadal tuliła i głaskała chłopczyka leżącego na jej kolanach. Na pytanie Chui dziewczynka nie odpowiedziała, ani nie zareagowała w żaden sposób. Wpatrywała się jedynie w elfkę jakby próbowała czytać jej w myślach. Pod wpływem tego spojrzenie elfka poczuła się strasznie niepewnie, jakby to ona była małą bezbronną dziewczynką.
- Tylko uważaj, proszę. - usłyszała za sobą głos kapłana.
Skinęła tylko w odpowiedzi głową i spróbowała jeszcze raz przemówić do dziecka.
Spojrzenie dziewczynki jakby złagodniało. Chui zobaczyła na dnie jej oczu rodzące się łzy. Nagle dziewczynka wysunęła się spod ciała chłopca i rzuciła się w kierunku elfki z płaczem. Chui nie spodziewała się takiej reakcji. Dziewczynka wpadła jej w ramiona i zaczęła się tulić i cicho szlochać.

W tym samym czasie Atuar usłyszał odgłos walki dochodzący z dziobu, a po chwili czyjś okrzyk bólu. Jego uwagę zwróciło jednak coś o wiele bardziej niepokojącego. Pośród otulającej ich zewsząd mgły, nie było już błękitnej poświaty którą emanował dziób “Czarnego Gryfa” W żadnym razie nie były to dobre wieści.

Sylve uczepiwszy się jednej z zawieszonych wyżej lin, nieprzerwanie koncentrował się na małej dziewczynce. Poczuł silną emanację magiczną bijącą od jej osoby. Było to na tyle dziwne, że zaintrygowało go to i chciał dowiedzieć się więcej o tym fenomenie. Natura tego zjawiska pozostała dla niego zakryta, gdyż poczuł on nagle silny psychiczny opór. Był on niczym ostrzeżenie: “Nie wchodź tu. Nie masz czego tu szukać”
Smok nie miał wątpliwości, że dziewczynka się broni. Nie wiedział tylko czy wynika to z naturalnego instynktu samoobrony, czy może to dziwne ludzkie dziecko ma coś do ukrycia.
Siła psychicznego oporu wskazywała jednak na całkowicie świadomą obronę.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 26-02-2012, 11:03   #59
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ona promieniuje magią - powiedział nagle Sylve, spoglądający na całą sytuację z bezpiecznej (przynajmniej na razie) odległości.
Nie mówił nic więcej, tylko stale wpatrywał się w dziewczynkę, która nagle z płaczem rzuciła się w objęcia Chui. Czy to było rozsądne? Wypuszczenie potencjalnego niebezpieczeństwa z klatki? Ale, jak na razie, nie wyglądało to groźnie. Poza tym elfka miała ochronę w postaci Sylve.
Atuar rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu kolejnego ewentualnego niebezpieczeństwa. Wszystko na pozór było w porządku, chociaż... nagle zauważył, że czegoś mu brak. Błękit zniknął. Błękitna magiczna poświata, wskazująca miejsce pobytu “Gryfa” nagle przestała istnieć. Czy to znaczyło, że równocześnie przestał istnieć sam statek? To by nie było zbyt wesołe, jako że wówczas musieliby pozostać na dłużej na tym pokładzie, na którym właśnie się znajdowali. A ze sterowaniem wielkim żaglowcem do tej pory Atuar nie miał nic wspólnego.
- Pójdę się przejść - powiedział do swoich towarzyszy. Gdyby mieli tu zostać dłużej, musieli poznać okolicę. Wziął do ręki latarnię, jedną z dwóch, które zabrali z “Gryfa”. - Uważaj na nie - zwrócił się do Sylve.

W tym momencie z dziobu dobiegły odgłosy walki i okrzyk bólu. Tym jednak Atuar zbytnio się nie przejął. Jeśli tamci stosowali zasadę ‘każdy sobie rzepkę skrobie’, to czemu on miałby być inny? Mogli nigdzie nie łazić sami w poszukiwaniu magicznych artefaktów, tylko poczekać. A gdyby Yagarowi i Verasowi groziło coś poważnego... najwyżej zawołają o pomoc.

Kapitańska kajuta, pierwsze pomieszczenie do jakiego zawędrował, wyglądało nie najlepiej. Zdecydowanie nie na pomieszczenie zamieszkiwane przez najważniejszą personę na statku. Powyłamywane zamki, zawartość szuflad i szaf wysypana na podłogę. Dziennik okrętowy leżał w kącie. Dużo do czytania nie zostało, bo ktoś powyrywał większość kartek.

Karawela zwała się “Piękność Todstein" i z tejże miejscowości wypłynęła. Kiedy? Data co prawda była wpisana, ale takiego formatu jej zapisu Atuar nie znał. A przynajmniej nazwy miesiąca, jeśli miesiąc oznaczało słowo wpisane po liczbie 7. Nazwa celu podróży - Egerthe - też mu nic nie mówiła.
Przez dwa tygodnie nic się nie działo. Tak przynajmniej wynikało z notatek. Później pojawił się zapis o dużej burzy i o zabłądzeniu we mgle. W tym miejscu padły ważne zdania:
"Mgła była tak zdradliwa, że nawet kryształy zawiodły. Anomalia wywiodła nas na nieznane wody. Wiemy o tym na razie tylko ja i sternik. Wiem jednak, że załoga wcześniej czy później się domyśli."
Kapitan w związku z tym faktem przewidywał poważne kłopoty. No i nie mylił się, bo potem nastąpił wpis o buncie na okręcie. Łatwo było się domyślić, jak się to skończyło, chociaż ciąg dalszy zapisków przestał istnieć...
Dziennik trafił do plecaka Atuara, a wraz z nim zerwana ze ściany mapa.


Kolejnym pomieszczeniem odwiedzonym przez Atura był całkiem nieźle zaopatrzony szpitalik. Do plecaka kapłana trafił dobrze wyposażony zestaw uzdrowiciela, woreczek kamieni grzmotów (Atuar nie potrafił sobie co prawda wyobrazić, po co medykowi były potrzebne te kamienie, i to w liczbie ośmiu), słoneczny pręcik, a także cztery fiolki eliksirów, których identyfikację Atuar pozostawił na później.


Wejście do ładowni było otwarte, schodnia opuszczona. Atuar zrobił parę kroków w dół i zatrzymał się, zniechęcony do dalszego schodzenia przez smród atakujący nos. Po sekundzie ruszył dalej.
Źródło niezbyt pociągającego zapachu wnet ukazało się w rzucanym przez lampę świetle. Zgniła żywność, martwe zwierzęta, których ciała leżały w pokrywającej dno ładowni wodzie. Zdecydowanie nie warto było schodzić na sam dół. Ale widać było, że ktoś to wcześniej zrobił - skrzynie z porozbijanymi zamkami i wiekami ukazywały patrzącemu puste wnętrza.
Czyżby ktoś przypłynął, zabrał co chciał i odpłynął? Jacyś piraci wykorzystujący dla swych celów potężną magię? Nad tym jednak trzeba było się zastanowić później, po powrocie na “Gryfa”. Jeśli było gdzie wrócić, oczywiście.
Atuar wyszedł na pokład i poszedł w stronę swoich towarzyszy.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-02-2012, 14:42   #60
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Wygrywali! A Pesarkhal był z tego cholernie zadowolony. Zniewagi rzucane przez Noę, choć nadające się jedynie do zignorowania, naruszyły trochę jego poczucie dumy. Caliszyta począł dowodzić z nową werwą – co jak co, ale niegdyś pobierał lekcje u oficerów armii Ziemi Trzech Rzek! I nie zamierzał dawać powodów do sarkania na jego szkołę...

- Zepchniemy je wprost do piekła, z którego przyszły! – zawołał, by wyrazić swoje podniecenie. Był w swoim żywiole...

A potem cały świat rozlał się w przenikliwą biel...

***

Przeraźliwy, głośny krzyk ocucił Bahadura. Głos wypełnił mu uszy i był tak dokuczliwy, że najemnik aż otworzył oczy. Okazało się to krokiem słusznym - stwierdził, że już coś widzi. Biel się rozrzedziła i poprzez mgłę mógł widzieć pokład okrętu.

Zwiesił głowę. Rzut oka pod nogi pokazał mu, że prawie zemdlał. Na wpół siedział, na wpół stał, opierając się o burtę. Gdzieś pod nogami walała się jego szabla...

Przez kilka długich sekund tępo wpatrywał się w pokład, nie mogąc przypomnieć sobie, co powinien zrobić... Wreszcie jednak, kiedy zauważył zbliżającego się Courynna, coś mu przyszło do głowy. Była jakaś walka... Walka? - i tak, wojownik z Calimshanu błyskawicznie przypomniał sobie, co się wydarzyło.

Zamienił kilka zdań z Braegenem, lecz obowiązki wnet zaczęły wzywać.

- Matrosy, nie stać tak! Kto żyw, niech pomoże ustawić rannych do medyka... a trupy z pokładu wyrzucić, cobyśmy jakichś chorób nie załapali - zakrzyknął do marynarzy, a zakończywszy, poszedł w te pędy do bosmana. Po drodze zobaczył przy kapitanie druida...

- Moje uszanowanie, Ashraku. Aż z naszego pokładu słyszeliśmy skrzeki bestii! – krzyknął do człowieka z Chult, ale nie zatrzymał się.

Z bosmanem rozmawiał szybko. W gruncie rzeczy, nie miał zbyt wielu spraw – chciał tylko, aby jakaś hierarchia na okręcie była, aby przeszukano statek (błysk mógł oczyścić pokład z umrzyków... ale mógł też spowodować, że zwyczajnie rozlazły się po najciemniejszych kątach pokładu!) i zorganizować straż przy nieprzytomnym kapitanie. Bosman nie oponował, więc caliszyta odchodził już jako jego prawa ręka.

Wracając na główny pokład, zahaczył o kwatery najemników. Wziął stamtąd swoją bogatą fajkę wodną – w części ze złota, zdobioną diamentami... ot, tandeta jak na dwór caliszycki, lecz nadal nadal wartą całkiem niemało. Biorąc ją, odniósł wrażenie, że czegoś zapomniał. Powiódł wzrokiem po posłaniach – wszystko było. Więc co...? Zresztą, nie czas na takie czcze rozmyślania!

Wrócił na pokład i znów stanął przed marynarzami.

- Bogaczem nie jestem, ale ta rzecz powinna osiągnąć całkiem przyzwoitą cenę – przemówił, prezentując ozdobne akcesorium – A walczyliście, jakby was sama Sucza Królowa poganiała, więc należą wam się nagrody. – mówił dalej – Ty walczyłeś jak sam Tempus. Jakie twe miano...? – przeszedł przez szereg i stanął przed jakimś młodszym marynarzem, z ręką na temblaku. Rozkręcił fajkę i podał mu część ustnika – nieprzypadkowo ze średniej wielkości brylantem – Aleyu, należy ci się to... – podał mu część.

Rozdał jeszcze ileś części – ograniczony rozkręcalnością całego przyrządu – i zapamiętał ileś imion. Wreszcie jednak „obrządek” został zakończony.

- I jeszcze jedno. Kapitana może nie być, ale jeśli któryś z was połakomi się na bogactwo innego i coś zrobi... JA mu coś długo a dokładnie zrobię. Rozumiemy się? – zakończył.

Rozumieli. Mężczyzna przeszedł więc do wydawania dyspozycji.

- Aryno, Peynie, Uwory, Pers – rzekł do kilku zdrowszych mężczyzn, których wcześniej obdarował - Porzućcie na razie poprzednie zajęcia. Będziecie czuwać przy kapitanie. Nietajno przecież, że gdzieś na statku jest truciciel. Bosman sam kapitana nie upilnuje, a ważne jest przecie, aby bezpieczeństwo spoczęło w rękach ludzi, na których można polegać. – i, jeśli kapitan by umarł, chciał jak najszybciej o tym usłyszeć... ale to się rozumiało samo przez się.

- Garnie, Vanie, Shylu, Chathu, Vorghu, Rhiesie – spojrzał na kolejnych – Będziemy przeszukiwać statek. Wykluczyć nie można, że jakiś truposz ukrył się w jego trzewiach. Musimy to sprawdzić... Pójdziemy więc i przeczeszemy „Czarnego Gryfa”. Tylko się słuchajcie i bez żadnych aktów heroizmu, dobrze? Nie chcę, aby mieć więcej rannych... – dokończył.

- A reszta niech przygotuje statek do używalności! – wydał ostatnią dyspozycję i obrócił się, aby zacząć przeszukiwanie pokładu. Chciał przy okazji zbliżyć się do ładowni i kwater kapitańskich tak blisko, jak tylko możliwe – wprawdzie wstępu tam nie miał (bosman się wzbraniał przed rozciągnięciem poszukiwań...), lecz wiedza o wejściach do nich mogła się kiedyś przydać.
 
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172