Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-08-2013, 20:05   #141
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podróż awanturników na Mechanusa była frustrująca. Najpierw Automata... Miasto od którego kiedyś zaczęły się ich wyprawy po Planach. Miasto do którego znali klucz i bramę. Miasto które było pierwszą ofiarą Modronów. I jeszcze było to widać...
Jeszcze, bo energicznie trwała odbudowa zniszczonych budynków, wedle tego samego schematu siatki miejskich i wedle tych samych sprawdzonych wzorców. Automata wracała z chaosu w porządek. Nie było już widać zamieszania na ulicach i wszystko wydawało się być tak jak poprzednio.
Z jednym... detalem różnicy. Modrony zniknęły. Nie było widać tych stworzeń na ulicach, nie było ich w karczmach.
W ogóle ich nie było.
Ale tym nie musieli się martwić. Na razie musieli przejść przez znane im piekło... biurokracji.
Brama do Mechanusa była bowiem pilnowana przez strażników, co jednak nie było takim problemem. Ostatecznie mogli się wszak przebić siłą. Niestety, brama do Mechanusa była też bramą zmienną. Obracające się koła zębate otwierały przejście na Mechanus w różnych miejscach wedle skomplikowanego schematu, który był na bieżąco obliczany przez tutejsze władze.
Tylko od nich mogli się dowiedzieć kiedy wskoczyć do portalu, by trafić jak najbliżej Regulusa.
I wymagało to przejścia przez całą gehennę papierkowej roboty.


Ale w końcu udało się. I znaleźli się na Mechanusie. Miejscu zadziwiającym swą odmiennością.


Dotąd bowiem światy które modliszkowaty z Kreatorem odwiedzili, były zadziwiająco.. zwyczajne. Owszem Pik-ik-cha nie przywykł do tak bujnej roślinności, sam pochodząc pustynnego świata. Ale nawet Sigil mimu paru udziwnień i Celestia będąca gigantyczną górą oblaną srebrzystym morzem nie była tak dziwna jak to miejsce. Gigantyczne zębatki o średnicy od kilku do kilkunastu mil, kręcił się bezustannie z różną szybkością zazębiając się o siebie. Zupełnie jakby były gigantycznym mechanizmem... zupełnie jakby znaleźli się w brzuchu Modrona, choć Skelarak słyszał inne teorie. Że Mechanus to wielki zegar odmierzający czas do końca Wieloświata. Co zainspirowało odszczepieńców z Ligi Rewolucyjnej i paru obłąkanych Czuciowców do próby wysadzenia jednej z zębatek w powietrze w nadziei zburzenia odwiecznego porządku Wieloświata. Bez skutku...Zębatki nie były tak łatwe do zniszczenia.
Trójka awanturników kręciła się wraz jedną zębatek stojąc w miejscu i zastanawiając się... co dalej?
Byli ponoć blisko Regulusa, ale i tak oznaczało to przeskoczenie kilku zębatek ( niektórych prostopadłych) i przemierzenia wielu kilometrów, zanim dotrze się od owego miasta Modronów widzianego w oddali. Po drodze było parę osad widocznych, więc... może jakiś przewodnik by się zdał?


Estejan umilił dalszą podróż Faerith i reszcie awanturników opowieściami o swoim ludzie. Opowieściami i o kryształowych zamkach wśród śnieżnych gór. O dnia spędzonych patrolowaniem górskich przełęczy i szlaków. O walkach z orkami kryjącymi się w dolinach. O przekomarzaniach z miedzianołuskimi i mosiężnołuskimi smokami. O niechęci do krasnoludów i gnomów, przyjaźni z ludźmi... I o kresie tej przyjaźni, gdy ludzie podburzani przez piekielnych agentów ruszyli w góry by zdobyć skarby twierdz avarieli i krasnoludów... I zagarnąć ich skarby. Co w przypadku latających elfów nie miało większego sensu, bo ich lud skarbów nie gromadził, a choć kryształowe zamki lśniły w słońcu, to materiał użyty do ich budowy był lichy i pospolity... I nie miał większej wartości.
Opowiedział o krwawej i wyniszczającej wojnie, która przynosiła radość jedynie czartom mącącym ludzkim władcom w głowach. U upadku krasnoludzkich twierdz, a zniszczeniu kolejnych kryształowych zamków... O desperackiej walce o przetrwanie. O wykorzystaniu najcenniejszych artefaktów jego ludu i mocy największych magów ( a także ofierze ich życia, o czym uciekinierzy dowiedzieli się post factum) do otwarcia bramy przez którą niedobitki avarieli mogłyby uciec przed Pogromem. O dotarciu tutaj i błąkaniu się po bezkresnych pustkowiach Krigali... Aż ujrzeli owo drzewo, olbrzymiego roślinnego kolosa, przy którym nawet giganci wydawali się karłami. Wielkie drzewo wprost czekające na nie... Niczym dar od litościwych bogów.

I tak powstał Ilifar na wietrze, miasto które prezentowało się jeszcze bardziej imponująco, gdy się do niego zbliżali.
Pełne skrzydlatych elfów, uchodźców z innego świata. Ich nowy dom, którego tak desperacko bali się stracić. Jedyna ostoja dla wygnanych z własnego świata skrzydlatych elfów.
Na miejscu zakomunikowano im, że książę przyjmie tak szybko, jak to będzie możliwe.
Tymczasem zezwolono im na zwiedzanie miasta (choć jedynie z przewodniczkami) i oddano każdemu do dyspozycji wygodne kwatery.


Kwatery na drzewie... trochę zabałaganione. Ale z wygodnymi hamakami. Oraz obietnica spełnienia wszelkich zachcianek w zakresie napojów i przekąsek. Traktowano ich jak arystokrację, spełniając wszelkie kaprysy, poza jednym... spotkaniem z owym księciem.
Na to musieli czekać kilka godzin... za długo, by spokojnie czekać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-08-2013 o 11:54. Powód: ważna zmiana
abishai jest offline  
Stary 20-08-2013, 22:18   #142
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir nie był w stanie zachwycać się pięknem Ilifar. Chociaż przez swoją niedostępność i skrzydlatych mieszkańców budziło w nim wspomnienia jego rodzinnego miasta nie chciał go zwiedzać. Myśl, że modrony znów ruszyły i rujnują kolejne ziemie nie dawała mu spokoju.
- Mapy. Czy... ma... możemy dostać mapy ? Ziemi w okolicy rzeki ? - zapytał nagle przewodniczki. - Rozumiecie - zwrócił się do towarzyszy - może możemy się jakoś.. przygotować. Chociaż... oni i tak pewno wiedzą lepiej.

I taką mapę od avarieli dostał po kilkunastu minutach czekania. Tyle że dostał ją, gdy już rozdzielono ich. Tivaldi miał osobny pokój, Faerith i Mira też mieli osobne wygodne apartamenty.
Mapa była dość.. dokładna. Naniesiono na nią nawet żywopłot druidów. I kilka interesujących Thaeira miejsc podpisano.


Niestety nie ważne jak długo się w nią wpatrywał nie widział drogi, którą można by przeprowadzić modrony. W tym właśnie problem - myślał. Marszu nie da się przeprowadzić. Gdyby tylko znaleźć na to sposób. Wystarczyłoby zawrócić je, pokierować na wschód czy zachód. Choć trzeba by też wiedzieć dokąd idą.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 20-09-2013, 12:39   #143
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Pierwsze pół godziny przeczekała spokojnie, rozbawiona wrażeniem, jakie wywierała na wszystkich mężczyznach w okolicy, gdy przebrała się w podarowany jej strój - lekką, krótką sukienkę bez pleców i wygodne sandałki, w której wreszcie zrobiło jej się przyjemnie chłodno... Także i królewskie traktowanie ich jako gości robiło na niej miłe wrażenie... dopóki nie zaczęło się przedłużać. Wreszcie przyłapała się na tym, że krąży po przydzielonej im drzewnej komnacie niczym lwica po klatce. Hamaki przestały być wygodne, widoki przestały cieszyć, źródlana woda straciła smak. Czas płynął nieubłaganie, a książę nadal nie wezwał ich do siebie... zajęty nie wiadomo czym. Z okien ich kwatery było widać salę audiencyjną, jednak żadne z nich nie potrafiło odpowiedzieć sobie na pytanie, co się w niej dzieje.
Tivaldi wydawał się być spokojniejszy, acz... również się niepokoił. Choć uwaga diablęcia skupiała się na urodzie Faerith wyeksponowanej przez delikatną sukienkę avarieli. Diablę siedziało z boku zamyślone.
Kolejne pytania i kolejne kwieciste odpowiedzi. Książę wezwie, gdy znajdzie wolną chwilę... Półelfka pokręciła się jeszcze po komnacie wyraźnie się nad czymś zastanawiając, by w końcu z impetem opaść przy nogach Tivaldiego, opierając mu dłonie na kolanach i z natężeniem spoglądając w oczy. Z pozoru wyglądała, jakby chciała go porwać, by gdzieś na osobności szeptać czułe słówka. Zwłaszcza, że po kilku cichych słowach ujęła jego dłoń i wstała, prowadząc na taras i uśmiechając się z lekkim zażenowaniem, gdy mijali przydzielonego im strażnika... gdy jednak wyszli poza zasięg wzroku i słuchu kogokolwiek, uśmiech zniknął a na twarz powrócił wyraz zatroskania.

- Musisz mi pomóc się tam dostać. - szepnęła mu prosto do ucha, z konieczności przytulając się mocno.
- Doprawdy? Gdzie? - mruknął Tivaldi całując Faerith i wodząc dłońmi po jej pośladkach, okrytych zdecydowanie zbyt cienką tkaniną. Wystarczyło to jednak, by strażnik uśmiechnął się i dyplomatycznie zaczął zerkać w całkiem inną stronę.
Długie nogi dziewczyny stały się jeszcze dłuższe, gdy wspięła się na palce, obejmując kochanka za szyję.
- Do księcia. On musi zrozumieć, że nie mamy czasu. - szepnęła, drżąc lekko pod jego dotykiem.
- To musisz unikać otwartych przestrzeni, Faerith. - korzystając z okazji diablę zapuściło palce pod ową kusą sukienkę wędrując dłońmi po okrytej bielizną pupie kochanki. - One tu latają... więc pewnie unikają gęstwin konarów. A ty wspinasz się jak mała wiewióreczka.
Mruczał całując jej szyję i szepcząc. - Jak to jest, że nie mogę się tobą nasycić?
- Obiecałam Ci już... jak się to wszystko skończy... - westchnęła cicho. Widać było, że nie może się skupić, rozglądając wokół uważnie. Bezgłośnie wezwała Avargonisa, by znalazł jej najgęstsze przejście, tam, gdzie nie da się latać, po czym spojrzała z powrotem na Tivaldiego - Tylko jak wytłumaczyć naszemu... przyjacielowi... dlaczego mnie nie ma?
- Ja... zajmę się, żebyś tu była... po prostu. - odparł cicho Tivaldi. - Mam laskę iluzji, jest w niej jeszcze trochę energii. Starczy na wykreowanie upojnych figli nas obojga. Tyle, że muszę zostać tutaj.
- Tylko nie przesadź... - żartobliwie pogroziła mu palcem, prowadząc go do samej krawędzi platformy. Żadne barierki nie były tam potrzebne... co tylko ułatwiało jej zadanie.
- Zakryj mnie na razie ciałem... Potrzebuję... odrobiny miejsca. - przenośna dziura wylądowała na platformie. A ogon diablęcia zaczął w niej grzebać.
Pociągnęła go w dół, zmuszając by usiadł i oparł się wygodnie o pień drzewa, a sama przysiadła obok, pochylając się ku niemu... i zasłaniając jego poczynania przed ukradkowymi spojrzeniami strażnika.
Tivaldi nie byłby sobą, gdyby przy tej okazji nie całował jej ust i nie wędrował dłońmi po jej plecach, muskając nagą skórę jej ciała. - Mam ochotę cię schrupać, wiesz?
Wyciągnął jednakże ogon, ową laskę i ukrywając ją za sobą dokonał szybkiego ruchu. Przedmiot zaświecił. A na całowaną Faerith nałożona została jej iluzja identyczna z oryginałem.
-[i[ Ciągle mi to powtarzasz...[/i] - półelfka pochyliła się by ucałować usta diablęcia, po czym wymknęła się na najbliższy konar, prowadzona wskazówkami szybującego nad nią orła. Nie oglądała się więcej za siebie, gdy szybko i zwinnie przechodziła z konara na konar, kierując się ku największej gęstwinie, gdzie splątane gałęzie tworzyły wygodne dla niej przejście. Wreszcie dotarła do centralnego pnia, gdzie pyszniła się sala audiencyjna.
Tivaldi miał rację... przywykłe do otwartych przestrzeni avariele unikały gestwiny, w której ich skrzydła byłyby zawadą. Także ich sala audiencyjna miała spore okna do których latwo było się wspiąć. Gdyby była złodziejką, Faerith mogłaby się nieźle obłowić okradając ten lud... gdyby była złodziejką i gdyby mieli coś wartościowego.

Książę Allarien okazał się przystojnym ciemnowłosym elfem o delikatnej urodzie, tatuażu róży na torsie i


… stroju odpowiednim na żar panujący na Krigali. Pięknie utkana przepaska biodrowa i spodnie. Siedział na tronie w postaci krzesła z wikliny i rozmawiał z dwoma avarielami o zniszczeniach jakich dokonali na jego ziemiach maruderzy z Wojny Krwi. Dwoje skrzydlatych eflów, młoda czarodziejka i zgrzybiały stary elf opowiadali o rannych i kosztach walki z demonami.
Po chwili książę wydał konkretne rozporządzenia i najwyraźniej zamierzał wezwać kolejnych petentów... Widocznie Modrony nie były jedynym kłopotem trapiącym avariele.

Półelfka wykorzystała nadarzającą się okazję, bezceremonialnie wskakując do środka i skłaniając się głęboko.
- Wybacz moją śmiałość mój książę, ale proszę wysłuchaj mnie, nim zdecydujesz się wezwać straże. - mówiła szybko, podchodząc do tronu i na koniec składając kolejny głęboki ukłon... przy którym krótka i luźna sukienka zachowywała się nadzwyczaj swobodnie.
- Ach... Ty musisz być... Faerith, prawda? - księcia ten widok trochę zaskoczył i niewątpliwie sprawił, że avariel zapomniał języka w ustach. Minęła chwila, nim zdołał się opanować i rzec.- Jestem książę Allarien, władca avarieli. Przybyliście tu w sprawie Modronów. Ponoć te stworki dokonują... strasznych zniszczeń.
- Tak... nie tylko na Ziemiach Bestii, ale też w innych światach... - Faerith wstała i westchnęła - Wiem, że z pomocą wemików zmusiliście Marsz do pójścia inną trasą. Rozumiem to, Ilifar na Wietrze jest zbyt piękne, by narażać je na zniszczenia... ale Wasze działania tylko odsunęły niebezpieczeństwo, zamiast mu zapobiec. Modrony były przeganiane z kolejnych ziem i w końcu utknęły w rzece, zatruwając ją, a także jezioro, w którym mieszka nimfa Alisiphone... choć niewiele czasu jej zostanie jeśli nie zrobimy nic, by jej pomóc. Już teraz zanieczyszczenia rozlewają się szeroko, a im dłużej pozostaną w rzece, tym tragiczniejsze będą tego konsekwencje. Zatrute wody gruntowe prędzej czy później dotrą, aż tu... i znów stracicie dom. Dlatego przyszłam Cię prosić, byś pozwolił przeprowadzić Modrony przez swe ziemie... Psy wstrzymały ich przemarsz i przepuszczą nas, jeśli zdążymy w czasie przez nich wyznaczonym, a który upłynie niebawem. Wemikowie również zadeklarowali pomoc... jednak jest ona uzależniona od Twojej decyzji. - tę wypowiedź zakończyła kolejnym głębokim ukłonem.
- Ale... Nie wiem szlachetna Faerith, czy to coś da. Rozumiem twe argumenty i żalem napełniają me serce twe słowa. Nie wiem jednak, czy moja zgoda nie narazi Domu mego Ludu na zniszczenie. I czy to poświęcenie, uratuje kogokolwiek. Zresztą Oddech Życia zapewne znowu... - avariel uderzył pięścią o wilkinową poręcz. - No tak! Oddech Życia! On już raz zdmuchnął modrony z trasy i on może je wydmuchać z rzeki na drugi brzeg, gdzieś, gdzie nikomu szkodzić nie będą!
- Drugi brzeg jest skażony i ścianą cierni broni wstępu... - zaczęła z powątpiewaniem półelfka.
- Ale chyba nie na całej długości rzeki, prawda? - zastanowił się avariel. - Mortai może ich zdmuchnąć wpierw w dół rzeki, a potem na drugi brzeg, poniżej obszaru ściany cierni.
- Nie znam rozkładu tych ziem. - Faerith bezradnie rozłożyła ręce - Wiem jedynie, że zmierzając w górę rzeki, tam, gdzie właśnie idą, natkną się na klify, których pokonać nie zdołają.
- Poślę mych podwładnych, by znaleźli dogodny obszar do zejścia, a ty w tym czasie przekonasz Oddech Życia, co? Z tego co słyszałem ma słabość do zachwycających niewiast i jeszcze nigdy nie odmówił ich prośbie. - odparł avariel wstając z tronu.
- Przekonam...? Nie możesz mu po prostu... rozkazać? - tym razem to dziewczyna zarumieniła się lekko w odpowiedzi na komplementy ale też zdziwiła - To kim... jest... Oddech Życia?
- Rozkazać. O nie nie nie... mortai nie można rozkazywać. To są żywe burze. Gigantyczne ożywione chmury burzowe przynoszące deszcze i gromy. Oddech Życia jest dość przyjaznym mortai, ale też i bardzo dumnym i potężnym bytem. Nie można mu rozkazywać bez narażenia sie na jego gniew. - wyjaśnił Allarien przerażony samym tym pomysłem.
- Żywa... burza? - Faerith poczuła, jak robi jej się słabo i miękną jej nogi. W najbardziej szalonych snach nie przypuszczała, że chmury też mogą mieć swoją... jaźń.
- Taak... ale też i bardzo przyjazna. Zwykle spuszcza gromy jedynie na wrogów Krigali. Zabłąkane czarty i inne okropieństwa. Kilka razy zmoczył nasz dom, ale mimo gromów walących dookoła, żaden piorun nie uderzył w nasze miasto. Nigdy też żaden jego podmuch nie okazał się śmiertelny dla avarieli, choć... lubi nami rzucać w ramach zabawy. Jednakże poza mdłościami... nie było żadnych krzywd z jego strony. - wyjaśnił avariel dziwiąc się jej pytaniu.
- Jak... jak się do... niego... zwracać? - kiedy w końcu wróci na Krynn, z pewnością jej nie uwierzą... sama ledwie w to wierzyła. Dostrzegła również zdziwienie z oczach księcia - Ja... pochodzę ze świata, w którym burze... nie są żywe.. a o podróżach między światami nikt nie słyszał. To, że tu jestem... to przypadek. - dodała szczerze - To wszystko... - zatoczyła krąg dłonią - ...jest dla mnie nowe.
- Oddech Życia wystarczy. Jak wspomniałem to miły mortai i ma słabość do tak ślicznych kobiet, jak ty, pani... panno? - odparł uprzejmie Allarien.
- Panno. - uśmiechnęła się Faerith i dyplomatycznie zdecydowała się przemilczeć fakt, że zapewne już niedługo. Choć z pewnością prędzej czy później dotrze do książęcych uszu to, co wyprawiali z Tivaldim na tarasie...
- Oczywiście... panno Faerith. - rzekł w odpowiedzi książę avarieli, po czym pocierając podbródek wstał z wiklinowego krzesła i ruszył ku półelfce. Obszedł ją dookoła, przyglądając się dziewczynie. - Nie ważysz zbyt wiele, co?
- Nie... - domyślała się, co za chwilę nastąpi i zesztywniała nieco na samą myśl. Z niepokojem wodziła wzrokiem za przyglądającym jej się Allarienem.
- To dobrze... Myślę, że mój nasilniejszy wojak zdoła cię unieść i przenieść do gór w których obecnie przebywa Oddech Życia. Skoro zdecydowałaś się złamać zasady gościnności, wkradając się do mej sali audiencyjnej to sprawa jest pilna, prawda? - spytał retorycznie książę avarieli.
Skinęła głową na potwierdzenie, rumieniąc się gwałtownie na łagodny przytyk dotyczący niewłaściwego zachowania.

Podszedł do drzwi sali audiencyjnej i otworzywszy je krzyknął. - Natychmiast wezwać generała naszej gwardii!
I ledwie kilkanaście minut później Faerith wtulona w muskularny tors skrzydlatego elfa frunęła w kierunku gór w towarzystwie Avagornisa i jego sugestii... by tego właśnie samca wybrała na swego partnera. Bo zapewne nauczy ją latać.
Nieco zirytowana posłała go z wieścią do Tivaldiego, że wszystko jest w porządku i że może już skończyć przedstawienie, po czym z lekkim lękiem ale też fascynacją wpatrzyłą się w rozciągające się pod nią widoki, żałując nieco, że nie jest ubrana w swój zwykły strój... tu na górze było dość... przewiewnie. I chłodno, co jej skóra wyraźnie podkreślała.
Nad górami... coś... szalało. Olbrzymia ciemna chmura kotłowała się nad doliną waląc co raz piorunami o ziemię. Niczym drapieżna bestia. Im bardziej się zbliżali, tym mocniej wiało... co także utrudniało lot niosącemu ją avarielowi.
- Wkrótce będziemy musieli wylądować, pani. Moje skrzydła są silne... ale są też niczym przeciw takiej nawałnicy. - przekiwał wiatr.
- Ty wiesz najlepiej! - odkrzyknęła, usiłując jak najskuteczniej zasłonić się przed porywami wiatru, choć nie szło jej najlepiej. Ostatecznie wtuliła się w niosącego ją elfa, starając się być jak najmniej uciążliwym balastem.
Avariel i Avagornis wylądowali na zboczu góry, bo i nawet jej orzeł nie opierał się podmuchom silnego wiatru.
- Musisz pani, podejść bliżej jak i najgłośniej krzyknąć jego imię. Będę zaraz za tobą. - powiedział głośno avariel stawiając półelfkę na ziemi.
Obejrzała się niepewnie na swojego strażnika, po czym skulona ze strachu podeszła bliżej. Musiała odchrząknąć, by oczyścić gardło i krzyknęła... ale w panującym hałasie nie usłyszała własnego głosu. Spróbowała więc jeszcze raz, z siłą zrodzoną z desperacji...
- Oddechu Życia! - w niespodziewanej chwili ciszy odbiło się echem po górach.


Z chmury utworzyło się niewyraźne oblicze i dudniący głos przetoczył się jak wicher przez dolinę.- Kto mnie woła?! Czego chce?!
- Jestem Faerith i przybyłam błagać Cię o pomoc!! - wrzasnęła w odpowiedzi półelfka.
- A czegóż to chcesz Faerith? - twarz chmury uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Chciałabym... - przerwała, by znów oczyścić gardło i z marnym skutkiem przytrzymała rękami łopoczącą na wietrze sukienkę - Chciałabym... żebyś znów zdmuchnął Modrony z ich trasy... - zawahała się na chwilę. Nie mogła wszystkiego tłumaczyć mortai, bo z pewnością straci głos, nim skończy swą opowieść - ...bo nadal stwarzają zagrożenie dla życia w tej krainie... - dokończyła dość niezręcznie.
- Znowu? - zdziwił się mortai. - Niedawno pomogłem takiej jednej miłej nimfie wodnej, której byłem winien przysługę. I wywołałem burzę, która zdmuchnęła modrony, tak że te omijały jej wody idąc na północ. I w ten sposób ocaliłem jej rzekę przed zatruciem.
- Jakiej nimfie? Jak dawno temu? - Faerith z nadzieją wpatrywała się w kłębiącą się nad nią chmurę.
- Ailisiphone... Nie tak dawno temu pomogłem. A co? - zdziwił się Oddech Życia.
Dziewczyna aż usiadła w miejscu słysząc te wieści.
- Bo o pomoc dla niej właśnie przyszłam prosić... - jęknęła dość cicho już, zalana mieszaniną irytacji i bezradności. Nie będzie łatwo.
- Ale... Co się stało... - twarz w chmurze znikła. Zamiast tego chmura pociemniała i zerwał się silny podmuch, odezwały gromy. - Jak to? Przecież pomogłem. Przecież zrobiłem o co mnie prosiła. Jak więc się stało? - pogrążony w wewnętrznym rozstrząsaniu swego sporu mortai na chwilę zapomniał o półelfce. - Jak mogłem zawieść, przecież... modrony zostały zdmuchnięte zanim zbliżyły się do rzeki!
Po chwili twarz znów się pojawiła na chmurze i Oddech Życia krzyknął wzbudzając kolejne gromy. - Co się stało?!
- Wemikowie na prośbę avarieli zepchnęłi modrony z ich trasy... by ocalić Ilifar na Wietrze... i modrony ostatecznie wkroczyły do rzeki... - Faerith czuła, że głos jej słabnie, Mimo to krzyczała dalej - ...z której nie mogą się wydostać, bo druidka broni dostępu do swoich ziem, które są skażone... i rzeka jednak została zatruta a Alisiphone umiera... tak samo jak umrze cała kraina, jeśli modrony pozostaną w rzece na dłużej... trzeba je zdmuchnąć gdzieś, gdzie nie będą przeszkadzały nikomu... - włosy szarpane porywistym wiatrem wpadały jej do oczu i ust, gdy to mówiła.
- Tak też zrobię! Chuchnę i dmuchnę i zdmuchnę ich! Zwołam braci i wydmuchamy ich tak, by nie szkodziły już jej! - chmura zawirowała wokół twarzy mortai. - Taaak! To zrobię!
- Jesteś wspaniały... - szepnęła bardziej do siebie niż do rozmówcy, skupionego bardziej na sobie niż na czymkolwiek innym.

Chmura tymczasem gęstniała i ciemniała i przeskakiwały po niej łuki błyskawic, wywołując regularne huki, zupełnie jakby…
Oddech Życia przesyłał komuś wiadomość.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 29-09-2013, 17:08   #144
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mieli plan… Thaeir przedstawił go księciu avarieli. A ten zbierającym się nad miastem skrzydlatych elfów mortai. Stwory te dowiedziawszy się co mają zrobić udały się w kierunku Marszu Modronów.
Wraz z grupką awanturników, eskortowanych dla bezpieczeństwa przez avariele i wemiki. Zresztą nie tylko oni tam wyruszyli. Także i sam książę książę Allarien jak i przywódczyni wemików Thrallspur.
Przybyli na spektakl, który miał się przed nimi odegrać.


Nadciągała bowiem burza w postaci kilku mortai, stwory kłębiły się niczym gęste chmury tuż nad wędrującymi Modronami. Po czym zaczęły chuchać i dmuchać.



Wywołując tym coraz silniejsze podmuchy wiatru, w kierunku przeciwnym do Marszu Modronów. Z początku te podmuchy były lekkim wietrzykiem. Ale z czasem mieniły się huragan porywający co pomniejsze konstrukty. Siła wiatru stawała się coraz większa i większa..marsz spowolnił swój ruch w górę rzeki, choć nadal uparcie nie zmieniał marszruty. Ale i mógł tak trwać, gdy nad nim rozszalała się prawdziwa wichura z piorunami. Popychana wiatrem woda spychała i samych modronów w dół rzeki.
Teraz nawet najpotężniejsze z nich nie mogły się opierać sile wichru. Cała armia konstruktów była zmywana w dół coraz szybciej i gwałtowniej. Marsz… stał się wielką falą rzeczną przetykaną setkami modronów spychaną w dół rzeki sterowaną podmuchami wichrów mortai. Przetoczył się z hukiem pomiędzy ziemiami psów i kolczastą zagrodą druidów i wylądował na drugim brzegu rzeki. Modrony rozsypały się na nim wyrzucone wraz z falą na brzeg i od razu zaczęły się samo-organizować. Wrodzone ich naturze naturze poczucie porządku wymagało powrót do ustalonego szyku.
Temu jednak nikt długo się nie przyglądał. Wszak ważne było to, że modrony opuściły rzekę i ruszyły w dalszą drogę już nie zagrażając nimfie.

Zadanie… zostało wykonane. Mira, Thaeir, Tivaldi oraz Faerith udali się wraz z dwoma zwierzęcymi pomocnikami w dół rzeki, by tam spotkać się z nimfą i chroniącymi ją centaurami. Alisiphone czuła się już znacznie lepiej i ze szczerego serca podziękowała swym bohaterkom i bohaterom. Obiecała wskazać położenie portalu, ale… skoro Pik-ik-cha nie było z nimi, to wskazywanie nie miało obecnie sensu. Odwdzięczyła się więc w innym sposób dając w darze fiolkę krystalicznie czystego płynu potrafiącego wedle słów nimfy goić każdą ranę i uleczyć każdą chorobę… No może prawie każdą.
Chojnie za to obdarował podróżników Pan Małp obdarzając ich po jednym magicznym przedmiocie. Po czym zostali pożegnani czule przez avarieli, centaury i wemików.

I nie pozostało drużynie wyruszyć pod przewodnictwem Ydemiego Jyssona do portalu prowadzącego do Sigil. A potem… gdy znów znaleźli się mieście portali i udali do swego mieszkania, okazało się że Pik-ik-cha i reszta drużyny, nie wrócili jeszcze z swej wyprawy na Mechanusa.
Mira pożegnała się z resztą drużyny i podziękowała za pomoc. Staruszka powiedziała, że być może jeszcze kiedyś powędrują razem, ale na razie… jej stare kości miały dość obijania się po Planach.



Pobudka dla Skelaraka była… bolesna. Czuł ból podczas oddychania, bolała go głowa i lewe ramię mu zdrętwiało. Ocknął się dość dużej komnacie, acz ascetycznie urządzonej. Leżał w dość dużym drewnianym łożu opatrzony, acz obolały, co wynikało z faktu licznych odniesionych przez niego obrażeń.
Oprócz łóżka, drewnianego stolika przy łóżku i krzesła przy stoliku była jedynie szafa. Drewniana i pozbawiona ozdób, jak wszystkie przedmioty w tym pomieszczeniu. Otwór okienny był zbyt wysoko, by mógł przez nie wyjrzeć na zewnątrz, ale… choć mroku nie było, to światło słoneczne nie wpadało przez okno. Gdziekolwiek się znajdował… słońca nie było.Komnata wyglądała na klasztorną celę, sądząc po ascetyzmie jej urządzenia. Czyżby znalazł się w klasztorze?
Nie zdążył jeszcze dobrze zastanowić się, gdy cienie rzucane przez szafę na podłogę zaczęły dymić formując przejście z Planu Cienia, dla...


Łysego mężczyzny w czarnym stroju, o głowie wytatuowanej w linie. Niewątpliwie czarownika parającego się magią cienia. Ów osobnik nie wydawał się być wrogi, ale też i na przyjacielskiego nie wyglądał.
Spojrzał obojętnie na leżące diablę i uśmiechnął się blado.- A więc… ocknąłeś się. To dobrze. Oznacza to, że opieka nad tobą nie była stratą czasu. Nazywam się Hergres Shadowcloak i znajdujemy się w Fortecy Zdyscyplinowanego Oświecenia, będącej we władzy Stowarzyszenia Porządku. Znaleziono cię ciężko rannego dwie zębatki dalej.
Guwernata przysiadł na krześle obok leżącego w łóżku diablęcia.- Teraz liczę na kilka odpowiedzi od ciebie. Co tu robisz? Jak się tu znalazłeś? I co właściwie ci się stało.
No właśnie. Co się stało? Diablę skupiło się na przypomnieniu sobie ostatnich wydarzeń.

Cytat:
Modliszkowatemu nie spodobała się ojczyzna Modronów. Świat był dziwny, zimny i obcy. Na dodatek okazało się, że ich misja może być o wiele trudniejsza niż przypuszczali. Thri-kreen bacznie rozglądał się wokół szukając wszelkich przejawów dysfunkcji. Przez chwilę stali w milczeniu, obserwując okolicę.
- Nho cho tak sstoicie? Trzeba posszookać iakiegoś przefotnika. Chyba, że mhmacie inne pomhmyssły
- Czy aby nasz mechaniczny towarzysz nie był w stanie przyzwać istoty zdolnej do latania? - Zwrócił się do Kreatora Efemery kaduk, przypominając sobie o tym, jak wielki ptak, zwany właśnie Efemerą i stworzony właśnie przez konstrukt, przeniósł go kilka godzin wcześniej za wielki mur.
-To może być kłopotliwe... Należy wziąć pod uwagę, czy potrzeba transportu latającego by dotrzeć do celu. I czy jest on potrzebny. Uważam, że niekoniecznie.- stwierdził po dłuższej analizie sytuacji.-Ten świat zaskakuje prawami nim rządzącymi.
Po tej krótkiej wymianie zdań ruszyli i… Nic. Pustka. Zero odpowiedzi. Jakkolwiek wysilał swą pamięć, Skelarak niczego nie mógł sobie przypomnieć. Stracił całkowicie wspomnienia z ostatnich dni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-11-2013 o 15:19.
abishai jest offline  
Stary 29-10-2013, 22:05   #145
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir cieszył się z powrotu do domu. Mało która wyprawa wydawała mu się tak długa. Nawet wypełnianie papierów w Automacie nie było tak frustrujące. Na Ziemiach Bestii ciągle biegali od jednej grupki do drugiej dowiadując się jak każda chcąc pozbyć się modronów przeszkadza kolejnej.
Niemniej należało wrócić do spokojniejszego życia. Napalić w piecu, ustawić alembiki, zmieść kurze. Szczególnie do tego ostatniego brakowało mu Kreatora Efemery… Żałował, że nie miał jak dowiedzieć się co stało się z nim i Pik-ik-cha, ale nie był aż tak doświadczonym magiem by ich znaleźć, co też przekazał Faerith.

Również z Faerith wiązało się ostatnie sigilijskie zobowiązanie alchemika. Perfumy dla niej trzymał w ciemnym, nieoznaczonym flakoniku, ale teraz mógł je przekazać Tivaldiemu. Przelał je do kupionej specjalnie do tego kryształowej buteleczki o wąskiej szyjce i korku z alabastru, ale część zostawił jako próbkę dla pani Cervail. Znalezienie diablęcia nie było sztuką, sztuką było znalezienie go z dala od Faerith. Niemniej nawet ettin nie miał wiecznie dwóch głów, jak mawiało przysłowie, więc genasiemu udało się przekazać niepostrzeżenie buteleczkę i karteczkę z niewygórowaną ceną.
Tivaldi tylko skinął głową chowając fiolkę i nie zerkając na cenę zapisaną. Widocznie ufał w uczciwość Thaeira i z góry zgadzał się na zaproponowaną cenę.
-Coś dla ciebie załatwić jak będę podróżował po planach?- spytało diablę.- Jakieś specyfiki ? Informacje?
- Mhh... dam znać. Jak będę potrzebował - odpowiedział genasi. Diabelstwo miał kontakty i sposoby zdobycia wielu rzeczy, ale alchemik nie miał jakiegoś szczególnego marzenia, a zawsze dobrze było mieć przysługę w zapasie.

Zadowolony z wykonanego zadania Thaeir postanowił obdarzyć pachnidłem jeszcze jedną osobę. Tajemniczą panią Cervail bez pomocy której nigdy nie wyruszyłby w sfery. Zmienił swoje szaty i turban na czyste (właściwie to powinienem sobie sprawić jakieś nowe odzienie- pomyślał), wziął torbę i spakował do niej kilka fiolek. Piżmowo-cyprysowe perfumy na zamówienie Tivaldiego i kilka ciekawszych eksperymentów: zabawny, anyżowo-morski zapach, udoskonalone “kwiaty Celestii” i raczej męską, brzozowo-imbirową wodę. Tak przygotowany ruszył do Miejskiego Gmachu Rozrywki. Siedziba czuciowców była nieodmiennie pełna. Barwny tłumek w bogatych strojach śpieszył na koncert, kilku młodzików wychodziło spoconych po treningu szermierki, kuglarz żonglował świecącymi kulami, tu i tam stały rozmawiające grupki. Genasi zwrócił się do złotoskórego mężczyzny, który zdawał się być swego rodzaju dozorcą czy recepcjonistą.
- Emm.. Przepraszam… gdzie mogę znaleźć panią Cervail ?
-To zależy… jak szybko biegasz?- spytał złotoskóry uśmiechając się przyjaźnie.- Z tego co wiem Cervail wyrusza z misją badawczą już wkrótce. Ale jeśli się pospieszysz, może ją dogonisz.
- Myślę, że zdążę. Zajmę tylko chwilę.. To… gdzie może być teraz ?
- Tak trzy rogatki w lewo pod rząd. Zna tam jakiś portal w okolicy karczmy “Pod pijanym bariaurem.”-wyjaśnił mężczyzna.
- Dziękuję! - odpowiedział Thaeir. Wypowiedział trzy dziwne słowa w powietrznym narzeczu, zakręcił młynka lewą ręką i zatuptał. Po czym z szybkością nawałnicy wypruł z Gmachu Rozrywki i udał się we wskazane miejsce.

Przedzierając się w nadnaturalnym pośpiechu, mijał kupców, straganiarzy i strażników, aż w końcu dotarł… w samą porę.
Cervail rzeczywiście się szykowała do wyprawy. Bowiem gdy genasi do niej dopadło, właśnie poprawiała plecak rozmawiając z po dużym podobnym do humanoidalnej ropuchy osobnikiem. W którym Thaeir rozpoznał nerapha… rasę żyjącą w Limbo, ponoć blisko spokrewnioną ze slaadami, ale nie tak potężną czy niebezpieczną.
- Oh! Przepraszam. Ja.. tylko na chwilę. Chciałem pani dać.. kilka moich wyrobów - wybełkotał wyciągając cienkościenne, drewniane pudełko w które zapakował fiolki z perfumami. - Proszę, mam nadzieję, że.. będą się podobały.
-Ależ nie musiałeś... się tak wysilać.- rzekła w odpowiedzi zaskoczona kobieta zerkając do pudełka.- Pewnie wiele cię kosztowały.
- To nieważne. Po prostu.. chcia.. chciałem podziękować pani. Za wszy.. za to co pani dla mnie zrobiła i.. i.. tak - genasi spłonił się i przez chwilę stał zakłopotany patrząc w ziemię. - Wybiera się pani do Limbo ?
-Tak. Masz ochotę udać się ze mną? - wskazała kciukiem na nerapha.- Przewodnika już mam.
Mag zawahał się chwilę. - Ee.. nie wiem czy po.. czy mogę. Mam tylko to co przy sobie - wskazał pustą już torbę - pani wybiera się pewno.. na dłużej.
-Kilka dni. Podróż po nowe doznania, ale też niczego nie planuję z góry. Spontaniczność jest ważna- wyjaśniła kobieta z uroczym uśmiechem.
Thaeir zaczął międlić rękawy swojej szaty. Nie wiedział co się działo z jego przyjaciółmi na Mechanusie i nie miał żadnego sposobu żeby się dowiedzieć. Faerith jak zwykle większość czasu spędzi z Tivaldim albo u krawca. Mógłby się wybrać do Celestii, ale chyba Kreator miał ze sobą klucz. Właściwie jedyną rzeczą, którą potrzebował załatwić w Sigil były krótkie zakupy.
- Rozumiem, że nie ma czasu na wzięcie kilku rzeczy ? - spontaniczność spontanicznością, ale genasi nie uważał żeby podróż do Limbo bez najmniejszego przygotowania była rozsądna.
-Byle szybko. Mój przewodnik…- tu wskazała kciukiem na nerapha.- nie należy do cierpliwych.
- Zaraz wracam ! - krzyknął tylko wybiegając z alejki. Po jakimś czasie niezwykle zdyszany dobiegł do domu. Szybko zmienił szaty z powrotem na podróżne, wrzucił do torby księgę zaklęć, lecznicze eliksiry, puste fiolki i jakieś resztki jedzenia z kuchni. Zarzucił kuszę na plecy, przypasał sakiewkę z komponentami, zapiął zaklęte karwasze i napisał krótką notatkę dla Faerith:
Cytat:
“Jestem w Limbo. Wracam za kilka dni. Thaeir”. Po czym popędził do uliczki obok “Pijanego Bariaura”.
- Już! - wysapał ocierając pot z czoła. - Jestem gotów!
-Świetnie… to ruszajmy- rzekła radośnie czarodziejka i spojrzała nerapha.- Hao… czyń honory.
Ropuchowaty skinął łbem podszedł do drzwi gospody, naciął swą skórę pazurem do krwi. I przy użyciu swojej posoki nakreślił glif będący cyfrą zero w dolnej części przeciętą pionową kreską to wystarczyło, by zamiast drzwi gospody pojawił się portal.
Neraph skoczył w niego pierwszy, Cervail następna, a Thaeir na końcu.
Po drugiej stronie… nie było już miasta, nie było niczego poza olbrzymim kawałkiem skały unoszącej się chaotycznej kipieli żywiołów i materii.
Na tyle stabilnym by rosła tu jakaś roślinność, choć uboga… ale bynajmniej nie bezpieczny, gdy wyładowanie energii walnęło dość blisko trójki podróżników.
-Witamy w Limbo… w tej stabilniejszej części tego wymiaru. Obecność portalu bowiem wywołuje pewną niezmienność najbliższej jego okolicy. Ale tam tam dalej to już jest całkiem bulgocząca zupa.- wyjaśniła entuzjastycznie Cervail.- Ale nie martw się, nasz przewodnik zna te miejsce jak własną paszczą… a właśnie, gdzie on polazł?
Czarodziejka rozejrzała się po skalistej okolicy, a kolejny tym razem niebieski grom uderza z “nieba”.
- Em.. Nie wiem - odpowiedział niepewnie genasi. Wiedział, że Limbo to kłębek chaosu, ale nie myślał, że będą w nim burze. -To.. była pani pewna, że.. on jest uczciwy - zapytał cicho wodząc wzrokiem po pustej wysepce.
-Cóż… myślałam, że jest uczciwy. Tak sądziłam, wydawał się być taki. Niemniej to też przygoda. Zagubić w burzy chaosu.- odparła Cervail trochę niepewnie. Widać i ją niepokoił fakt, że utknęli w Limbo bez przewodnika.
-Heeej!-chrapliwy głos odezwał się zza grupki skał zakrywających ich pole widzenia.
Hao wstkoczył na nią i powtórzył zawołanie.-Heeej! Co tak stoicie. Limbo to nie miejsce na stanie w miejscu. Chodźcie w końcu!
-Mówiłam że uczciwy?- zakomunikowała radośnie Cervail i ruszyła pierwsza.
Thaeir odetchnął z ulgą widząc przewodnika i pełen nowych nadziei podążył za nią w nieznane.

-Co wiesz o Limbo?- zapytała mimochodem czarodziejka podążając za neraphimem i unikając dużych sadzawek bulgoczącego błota w które skały zaczęły przechodzić, tym bardziej że błoto w chwili iskrzyć zaczęło energią i wybuchać w kolorowymi gałkami ocznymi.
Alchemik zastanowił się chwilę. Właściwie niewiele składników pochodziło stąd. Tylko ta dziwna przyprawa githzherai, która pachniała i smakowała inaczej za każdym razem.
- Wiem.. wiem, że to wieczny chaos. Burza żywiołów.. tylko nie myślałem, że rzeczywiście są tu pioruny. No.. i podobno tutaj każdy może.. yyy.. kształtować materię myślą? - ostatnie zdanie zakończył ze zdziwieniem w głosie. Do tej pory nie odczuł tej uległej natury planu. - To przez ten portal ? Jak zejdziemy ze skały.. Co się stanie ?
-Każdy może próbować kształtować materię myślą, nie każdemu się udaje to czynić.- potwierdziła Cervail i sięgnęła po kawałek gruntu, który w jej ręce rozpadł się na wodnistą ciecz, a jej kropelki spadły ognistym deszczem na ziemię.- Popłyniesz… w tej burzy żywiołów. Błyskawice są także emancją… tylko pseudo… a może parażywiołu. Teoria zawsze mnie nudziła. I masz rację… Limbo to chaos, ale jeśli ktoś buduje portal do Limbo to w konkretnym miejscu. W Limbo jest sporo miejsc ustabilizowanych… przez bóstwa, zapomniane rasy, demony, czarty… ukryte w wiecznym chaosie twierdze stabilizujące obszar dookoła siebie. Bo czyż Limbo nie jest idealną kryjówką?
- Kryjówką ? - mag zaczął się zastanawiać. - Czy pani szuka kogoś.. tu w Limbo ?
-Wrażeń oczywiście. Zobaczyć coś czego nikt inny przede mną nie widział… cóż… widział i dożył żeby opowiedzieć.- wyjaśniła czarodziejka z uśmiechem. Zaczęli wchodzić na most prowadzący do kolejnego zgrupowania skalnego. Ognista kipiel była nad nimi, lodowa pod nimi.
Genasiemu rozszerzyły się oczy ze zdumienia. Nie myślał, że wybiera się na niebezpieczną wyprawę. Przynajmniej nie aż tak. - Ee.. czy ma pani coś szczególnego na myśli ?
-Szukamy sieci…umysłów. Spróbujemy rozwiązać jej zagadkę. Przejście przez które żeśmy przeszli, leży w pobliżu niej. Ponoć. Oczywiście… trzeba uważać na strażników.- rzekła cicho Cervail.
-Sieć umysłów ? Yyy… to coś z ilithidami ? Mają tu jakąś… siedzibę ? - Thaeir był coraz bardziej skonfundowany.
-Nie jestem pewna czy to rzeczywiście dzieło ilithidów, czy może jakiejś innej psionicznie uzdolnionej rasy. Właściwie… sieć jest jedną z ukrytych zagadek Wieloświata.- wyjaśniła konspiracyjnie kobieta.
Mag tylko odmruknął coś niepewnie i pogrążył się w ciszy. Nie mógł dowiedzieć się więcej, więc przez resztę podróży postanowił podziwiać oszałamiającą zmienność sfery.

Powoli zbliżali się olbrzymiej zastygłej magmy… bo ta czarna skała tak wyglądała. Neraphim ich prowadzący wydawał się coraz bardziej nerwowy, a i Cervail rozglądała się bacznie i czujnie.-Takie miejsca mają swoich strażników.
Ale szybko porzuciła swoją czujność na rzecz entuzjazmu, gdy do ich uszy dochodzić zaczęły trzaski skwierczenie. Oto bowiem zbliżali się do owej… sieci umysłów.


Ukryta w bazaltowej szczelinie sieć okazała się mistyczną plątaniną fioletowych energii. Błyski przeskakiwały pomiędzy jej połączeniami, jak z czubków stalaktytów będących jej wspornikami i magazynami energii.
-Oto ona… czyż nie jest piękna?- rzekła z zachwytem Cervail.
- Ooo - genasi rozchylił usta w zdumieniu. - Jak ona.. działa ? Co robi ?
-Właściwie to… nie wiem tak dokładnie. Zamierzam to sprawdzić.- stwierdziła Cervail podchodząc do krawędzi.
- Niestety sieć wytwarza pole antymagii, więc nie można tam podlecieć. Ale spuszczę się na linie i dotknę tej sieci.- wyjaśniła swój plan wyciągając z sakwy grubą jedwabną linę.
Thaeir przeklął się w duchu. Zawsze nosił tę nieszczęsną linę i przydała mu się chyba tylko raz, a teraz jak na złość jej nie wziął. - Może zejść razem… z tobą ? - przemógł się w końcu.
-Nie jestem pewna czy to dobry pomysł. To miejsce ma swojego strażnika, “rekina który chodzi”... tak przynajmniej twierdzi Huo.- wyjaśniła Cervail. -A co dwie pary oczu to nie jedna.
- Dobrze. Będę… yy pani pilnował - odpowiedział zdecydowanie. Poza polem antymagii nie był przynajmniej bezbronny. Zakreślił ręką koło i zalśnił przed nim obronny dysk mocy. Na wszelki wypadek sięgnął też po kuszę.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 03-11-2013, 20:42   #146
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Kiedy Tivaldi wyruszył na zlecenie, Faerith rozejrzała się po włąsnym pokoju i stwierdziła, że bez żadnych wątpliwości jest to pokój dla jednej osoby. Ale gdyby tak zrobić kilka poprawek...
Warsztat stolarza okazał się… trudny do znalezienia. W Sigil nie było drzew, ba… nie było żadnych roślin, poza kolcoroślą. Kolczastym pnączem, które przypominało roslinny drut kolczasty. Dlatego znalezienie stolarza zajęło Faerith chwilkę i… okazało się, że stolarz jest człowiekiem o ogorzałej skórze i jasnej brodzie. Człowiekiem około czterdziestki… człowiekiem całkowicie normalnym i ubierającym się w typowy dla stolarza strój. Człowiekiem o imieniu Erhard. Uśmiechnął się na jej widok i spytał. - W czym mogę pomóc?
- Jestem Faerith. Potrzebuję szafy na... sukienki… - uśmiechnęła się lekko - ...i kilka wieszaków. I… chciałabym zamówić duże łóżko. Jak szybko dałbyś radę takie zrobić?
- To... dużo drewna. Zwykle takie meble się po prostu kupuje na bazarze. Jakieś konkretne wymogi? - spytał Erhard pocierając brodę.
- Muszą się zmieścić w moim pokoju… w sumie to chyba najlepiej by było, gdybyś go sobie obejrzał, nie wiem, czy potrafię dość jasno wytłumaczyć, o co mi chodzi.
- Poczekaj panienko.- rzekł Erhard i ruszył po niewielką sakwę. Przypasawszy ją, dodał. - Jestem gotowy...chodźmy.
Skinęła głową i poprowadziła rzemieślnika do swojego mieszkanka. Sypialnia była stosunkowo duża, ale znajdowała się na piętrze, więc skosy dachu uniemożliwiały kupienie mebli na bazarze. Półelfka krótko nakreśliła swoje życzenia, z napięciem wpatrując się w twarz stolarza.
- Da się tak? - zapytała z nadzieją.
- Co by się nie dało… - uśmiechnął się stolarz, zapisując jej uwagi w kajeciku. - A zapłata przed, czy po?
- Myślę, że wpłacę połowę przy zamówieniu i połowę po wstawieniu mebli. Ile to potrwa? - Faerith uśmiechnęła się radośnie.
- Kilka dni jeśli wolisz żebym sprowadził meble, niż zrobił sam. - stwierdził stolarz wyceniając sprawę. - Kilka tygodni, jeśli to ma być moja osobista robota.
- Jaka jest różnica w cenie? - Faerith zapytała wprost. W warsztacie zauważyła, że meble zrobione przez Erharda są dobrej jakości, niektóre z misternymi zdobieniami… niestety, dysponowała ograniczonymi funduszami.
Pergamin zawierał dość wysoką stawkę. Faerith stać było na pierwszą ratę, ale za cenę wydania wszystkich swych funduszy. Niemniej trzeba było potem poszukać jakiegoś dobrze płatnego zlecenia.
Dziewczyna posmutniała nieco i uśmiechnęła się przepraszająco do stolarza, składając kartkę i wsadzając ją do sakwy.
- Muszę się jeszcze… zastanowić. Nie miałam pojęcia, że drewniane meble są tu tak drogie… - westchnęła - Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas. I przepraszam za kłopot. - w miejsce pergaminu w jej dłoni pojawiła się błyszcząca moneta, którą dyskretnym gestem wsunęła w dłoń Erharda.
- Ach… nie ma sprawy. - uśmiechnął się w odpowiedzi stolarz. - Dla takiej ślicznej buzi… warto.

Kiedy Erhard wyszedł, usiadła na łóżku, smętnie wpatrując się w drzwi. Nie przypuszczała, że drewno będzie towarem aż tak luksusowym… przecież wystarczy je sprowadzić z jednego z wielu zalesionych planów, które zdążyła już odwiedzić. Ot, choćby na takich Ziemiach Bestii, czy Celestii… wyprostowała się gwałtownie, śmiejąc z własnej głupoty. Oczywiście! Towary zawsze są tańsze tam, gdzie się je wytwarza, więc z pewnością ceny na Celestii będą bardziej… osiągalne. W ostateczności nie zrobi wszystkich mebli od razu, zacznie od łóżka i może jakiegoś wieszaka… i lustra. Koniecznie musi mieć lustro…
Roześmiała się do siebie, i wybiegła z pokoju, chwytając po drodze płaszcz i klucz do portalu. Może tym razem będzie miała więcej szczęścia?

Serce Wiary już podniosło się z ruin. W mieście nie było śladu po tragedii, jaką wywołały modrony, przełażąc przez miasto. Ulice były czyste, budynki odbudowane. Zielone i srebrzyste pnącza wspinały się po białych murach domów. Znalezienie stolarza w tym mieście okazało się bardzo łatwe. Miasto żyjące nad brzegiem morza i otulone starożytnymi lasami miało dostęp zarówno do materiałów, jak i do rynku zbytu, jakim było przede wszystkim szkutnictwo. Niemniej ci szkutnicy potrafili i rybacką łódź zrobić, i meble zamówić. I prześcigali się w ofertach atrakcyjnych dla Faerith, która była zarówno uroczą półelfką jak i bohaterką miasta. Tropicielka bez problemu znalazła stolarza, który zgodził się nie tylko zrobić i ozdobić meble wzorami, ale też i przyjąć od niej zapłatę później, ufając w jej uczciwość.

***

Kiedy wyszła z pracowni krawcowej, okazało się, że wcale nie jest jeszcze tak późno, jak jej się wydawało. Ulice dopiero zaczynały się rozjaśniać, więc miała jeszcze chwilę, by się zdrzemnąć. Złapała jeszcze tylko małego ulicznika, który za miedziaka pokazał jej Zaułek Czerwonego Kolca i ziewając szeroko wróciła do domu, po drodze kupując sobie śniadanie.
Obudziło ją delikatne dziobanie w ucho. Avargonis spojrzał na nią, przechylając łebek jakby mówił: “zaspałaś”... Faerith zerwała się na równe nogi i zaklęła. Rzeczywiście… robiło się późno. Co prawda powrót diablęcia mógł się nieco opóźnić, ale niezależnie od tego, powinna być gotowa o czasie… więc powinna już właściwie schodzić na dół. Nie ma już czasu na grzanie wody na kąpiel… Z cichym westchnieniem obmyła się w zimnej wodzie, po czym energicznie wytarła się ręcznikiem i ubrana jedynie w bieliznę sięgnęła po buteleczkę perfum. Po chwili wahania wybrała flakonik z zielonym papierkiem i skropiła się delikatnie. Nie chciała przesadzić, a jedynie podkreślić swój naturalny zapach. Po raz kolejny zadumała się nad talentem Thaeira. Odniesie wspaniały sukces, tego była pewna. Tylko musi nabrać nieco pewności siebie… może przyśle do niego Zee?
Zachichotała na samą myśl…
Z zamyślenia wyrwał ją cichutki ostrzegawczy pisk orła. Zerknęła przez okno i zobaczyła charakterystyczną rogatą czuprynę. Znów zaklęła, szybko ubierając pończoszki, suknię i pantofelki ze skóry aksjomatycznego lwa. Na biodrach przypięła pas ze sztyletem, na szyję zawiesiła wisiorek z perłą. Zerknęła w lusterko. Nie miała już czasu na czesanie misternej fryzury, więc jeszcze wilgotne kosmyki spięła jedynie luźno złotym grzebieniem i odetchnąwszy głęboko ruszyła, by otworzyć drzwi...
Tivaldi uśmiechnął się na jej widok i wędrował spojrzeniem po jej stroju. -Wyglądadsz olśniewająco. Tak… filigranowo. Aż strach cię dotknąć w obawie byś nie rozprysła się jak sen.
Podrapał się po rogu mówiąc. - Gadam od rzeczy, prawda?
- Trochę - Faerith roześmiała się lekko i ujęła towarzysza pod ramię - Jesteś głodny?
- Trochę… głodny. Trochę spragniony i bardzo... pod twym wrażeniem. - sprecyzował Tivaldi, oplatając Faerith ogonem wokół talii.
- W takim razie zabieram Cię na obiad. - zawyrokowała, uśmiechając się ciepło i lekko rumieniąc - Jak Ci się udała… wycieczka?
- Popytałem tu i tam… Wygląda na to, że Pik-ik-cha i reszta dotarli bezpiecznie na Mechanusa. Pewnie jeszcze zajmują się rozmowami z modronami. - rzekł w odpowiedzi Tivaldi i potarł podbródek. - Poszukałem też innych informacji, głównie plotek. Nic specjalnie ciekawego i wartościowego.
- Dziękuję. Cieszę się, że wróciłeś. - Faerith przytuliła się mocniej do diablęcia, przystając na chwilę.
- To gdzie idziemy Faerith? - zapytał wesoło mężczyzna i cmoknął ją w policzek.
- Do “Wesołego lilenda” na obiad, a potem… zobaczysz. - tajemniczo odpowiedziała półelfka, ciągnąc diablę w odpowiednią stronę.
- Nie jestem aż tak bardzo głodny. - wyjaśniło diablę, ale dało się prowadzić Faerith do owej karczmy. Bardzo zresztą ładnej, bowiem prowadził ją wywodzący się z Celestii aasimar. Posiłki więc były smaczne, ceny umiarkowane, a wystrój wnętrz dość idyllyczny.
- A ja chętnie coś zjem. - półelfce delikatnie zaburczało w brzuchu, gdy poczuła zapachy wydobywające się z wnętrza.
- No to chodźmy. A jak tobie minął czas w Sigil? Nie tęsknisz do widoków Celestii? Las pasuje do twej natury i…- tu diablę sobie zaczęło przypominać, że oboje kochali się w każdych leśnych ostępach, jakie razem zwiedzili.
- Odwiedziłam Celestię. - Faerith uśmiechnęła się w odpowiedzi - Avargonis niezbyt dobrze czuje się w Sigil, nie mam serca ciągle go tu trzymać. Ja też… tęsknię za niebem i lasem i… gwiazdami... - wyjaśniła, rumieniąc się nieco bardziej… na wspomnienie tych wszystkich zwiedzonych wspólnie planów… ale też na myśl o tych całkiem niedawnych wydarzeniach, o których jakoś ciężko jej było wspomnieć głośno.
Usiedli przy jednym ze stolików. Podane przez służkę potrawy pachniały apetycznie, choć piwo podane do nich było lekko słodkawe. Tivaldi przy jedzeniu cały czas zerkał na półelfkę, uśmiechając się czule.
- Wydaje mi się, że ty już do Sigil przywykłaś. Cała promieniejesz.- zagadnął.
- To raczej nie jest kwestia Sigil… - Faerith z czułością spojrzała na diablę, uśmiechając się ciepło - ...chociaż może i masz rację… przywykłam. Niemniej, gdyby nie możliwość podróżowania po planach… nie wiem, czy kiedykolwiek bym się przyzwyczaiła. - dziewczyna z westchnieniem zadowolenia odłożyła sztućce i podniosła się ze stołka, by uregulować rachunek, nie zważając na protesty Tivaldiego - To ja Cię zabrałam na obiad, więc nawet nie próbuj… - żartobliwie pogroziła mu palcem, by po chwili ująć jego dłoń i poprowadzić z powrotem na gwarne uliczki miasta.
- Dobrze… moja śliczna… - rzekło diablę dając się potulnie prowadzić półelfce, gdzie tylko chciała.
Drogę do Zaułka Czerwonego Kolca już znała, więc nie wahała się, skręcając w coraz to inną stronę. Kiedy znaleźli się wreszcie w cichym zaułku, wspięła się na palce i ucałowała usta kochanka, sama nie do końca będąc pewną, co się potem stanie.
Tivaldi przylgnął do półelfki namiętnie oddając pocałunek i wędrując dłońmi po plecach dziewczyny.
A ściana w Zaułku, ta najbardziej zabazgrana szalonymi zapiskami pochodzącymi z różnych języków zaczęła się rozstępować, odsłaniając różowo-pąsowy wir przypominający nieco różę.
Zaskoczyło to Tivaldiego nieco, ale ...to na ustach Faerith był bardziej skupiony. I to od nich oderwać się nie chciał.
Jednak półelfka była zdecydowana, więc nie przerywając pocałunku pociągnęła za sobą kochanka wgłąb portalu…
Przeszli do ...czegoś, co przypominało olbrzymi kawał skały unoszący się w sferze różowej pustki. Skała ta była jednak dość płaska i dość duża, by pomieścić kamienny łuk portalu, zaniedbany ogród i … ogromną posiadłość. Również… zaniedbaną.
Ale i piękną na swój dziki sposób.
- Gdzie my jesteśmy? - mruknął zaskoczony Tivaldi, nie wypuszaczając jednak dziewczyny ze swych objęć.
- Na… Półplanie. - Faerith rozglądała się ciekawie wokół. Zamczysko rzeczywiście było ogromne i wyglądało na opuszczone, więc po chwili pociągnęła diablika za sobą w kierunku wejścia, podekscytowana jak mała dziewczynka - Chodź, rozejrzymy się…
Wielkie zdobione wrota wydawały się ciężkie i nie do otwarcia, ale wystarczyło tknąć je dłonią, by rozchyliły się odsłaniając fontannę… obecnie nieczynną i porośniętą bluszczem, a przedstawiającą satyra figlującego z dwiema nimfami, oddane ze wszystkim szczegółami anatomicznymi. To, że przerobiono to miejsce na zamtuz… rzucało się oczy.
- Ładne miejsce… oby tylko duchów tu nie było. - westchnął cicho Tivaldi.
- Och, przestań… jak będziesz mnie straszył to ucieknę i nigdy się stąd nie wydostaniesz. - Faerith pokazała diablęciu język i ruszyła dalej, rozglądając się z fascynacją.
Dziedziniec był uroczy, bardzo romantyczny… mozaika z serduszkami, kwiaty ... płaskorzeźby białych kwiatów “wędrujące” po murach. Wiewiórki… żywe wiewórki biegały przy drzewach, szukając czegoś do jedzenia. Ten Półplan nie był jednak wymarły.
- Popatrz, wiewiórki! - Faerith radośnie, choć ostrożnie zbliżyła się do zwierzątek, wyciągając z sakiewki nie wiadomo jakim sposobem tam znalezione orzeszki i kawałki suszonego jabłka. Przykucnęła w niewielkiej odległości i zastygła bez ruchu, trzymając na wyciągniętej dłoni smakołyki.
Rude stworzonka nie bały się jej w ogóle, podbiegły całym stadkiem wspinając się po niej i popiskując. Część dotarła do orzeszków, reszta obwąchiwała jej szyję. Niektóre pobiegły w kierunku diablęcia, przyglądając się jemu. Najwyraźniej w ogóle nie bały się humanoidów. Dobrze jednak, że niebiański orzeł został w Sigil.
Zachwycona półelfka gładziła rude futerka i puszyste ogonki, pozwalając wiewiórkom skakać po ramionach i wspinać się na plecy, oglądając się przy tym roziskrzonym spojrzeniem na Tivaldiego. Niespodziewane spotkanie tak dobrze znanych jej zwierząt w tak… na pozór nieodpowiednim miejscu, najwyraźniej sprawiło jej ogromną radość.
- Urocze miejsce… - odparł Tivaldi zerkając na zwierzątka. Kucnął, a wtedy one i po nim zaczęły się wspinać. I obwąchiwać też. Wydawały się inteligentniejsze od tych, które półelfka znała z rodzinnych lasów.
- No już, zjadłyście już wszystko… - Faerith ze śmiechem odstawiła na ziemię wszystkie wiewiórki i podniosła się, by ruszyć na poszukiwanie kolejnych tajemnic tego miejsca.
Gryzonie zebrały się w grupkę i zerkały na półelfkę i diablę. Po czym jeden z nich pisnął, mówiąc we wspólnymi. - Jesteś nową władczynią? On jest… nowym władcą?
Zaskoczenie dziewczyny nie trwało długo. Ostatecznie pierwszą istotą, jaką poznała w Sigil był gadający kot, drugą - gadająca księga. Potem było jeszcze więcej gadających zwierząt… Dlaczego więc wiewiórki nie miałyby mówić?
- Nie… jesteśmy tu tylko na jakiś czas. - odpowiedziała, na powrót kucnąwszy przed zwierzątkiem - Od dawna tu mieszkacie?
- Jesteśmy opiekunami. Pilnujemy posiadłości, dbamy o nią… - wyjaśnił gryzoń drapiąc się za uszkiem. - Jesteśmy mali, robimy co możemy, by budowla nie niszczała. Zajmujemy się gośćmi, na tyle, na ile możemy. Zwykle gośćmi zajmowali się głównie władcy i ich służba. A my tylko pomagaliśmy. Ale nie ma władców, nie ma służby… gości ...też już nie ma.
- Kto ustanowił was opiekunami tego miejsca? Nie wolelibyście zamieszkać gdzieś indziej? W słonecznym lesie, pełnym jedzenia? - półelfce zrobiło się żal wiewiórek, czekających na swojego władcę, zapomnianych i samotnych.
- To nasz dom...mamy drzewa, mamy jedzenie… To miłe miejsce. Mamy posiadłość i obowiązki, mamy cel. - wiewiórki jednak wydawały się nie podzielać jej punktu widzenia. - Pierwszy władca nas tu umieścił. Jesteśmy dumnymi opiekunami… I pomagamy gościom. Zwłaszcza tym miłym.
- To chyba mowa o tobie. - rzekło diablę do Faerith.
- Och… - półelfka roześmiała się z zakłopotaniem - W takim razie… miło mi was poznać. Mam na imię Faerith, to jest Tivaldi… i chyba będziemy was odwiedzać. - mrugnęła do kochanka, wstając, po czym zwróciła się do wiewiórki-opiekuna - Możemy sobie zwiedzić posiadłość?
- Oczywiście… goście są po to, by zwiedzać i korzystać z uroków tego miejsca. Taki jest ich cel i rola. - odparła wiewiórka.
- Uroków…? - dość niepewnie zapytała półelfka.
- Łaźni, basenów, łóżek… i tych przedmiotów, szat, służby… dużo różnych uroków. Teraz mniej, bo służby nie ma. - wyjaśniła wiewiórka, a Tivaldi zapytał Faerith żartobiliwie. - Dokąd ty mnie skusiłaś?
- Sama nie jestem pewna… - roześmiała się w odpowiedzi zapytana, po czym na powrót zwróciła się do zwierzątka - Jeśli będziemy czegoś potrzebować… jak Cię wołać? Masz imię?
- Squicon. - wyjaśnił przywódca wiewiórek.
- Dziękuję, Squiconie. Jeśli pozwolisz… rozejrzymy się tutaj. - podekscytowana Faerith ledwie panowała nad ciekawością, zerkając rozradowanym wzrokiem na diablę.
Ten tylko skinął głową i ruszyli w głąb opuszczonej posiadłości. Wielki hol był uroczy, wiewiórki dbały o niego jak mogły, więc panował tu porządek, mimo że ściany, meble i obrazy niszczały pod wpływem czasu. Zresztą wszystkie malunki przedstawiały kobiety i mężczyzn nagich oraz w różnych pozycjach miłosnych… i to dość dokładnie. Niczym obrazkowy podręcznik dla kochanków. Z holu duże bliźniacze schody prowadziły na górę. Dwoje drzwi znajdowało się po bokach, a na przedzie duże przeszklone drzwi.
- Gdzie zajrzymy najpierw? - nieco zażenowana półelfka nie potrafiła się powstrzymać przed oglądaniem znajdujących się w holu malowideł, co spowodowało u niej lekkie rozkojarzenie, zwłaszcza, że wyobraźnia zaczęła jej podsuwać inne obrazy…
- Ty tu jesteś przewodniczką… wybieraj. - stwierdził Tivaldi pieszczotliwie wodząc palcami po pupie kochanki i równie bacznie przyglądając się obrazom.
- To może… tam. - złapała diablę za rękę i ruszyła przed siebie by sprawdzić, co takiego znajduje się za przeszklonymi drzwiami.
Otworzyli je razem, wchodząc na kolejny dziedziniec... na którego środku ciepła mgiełka otulała szczegóły. Jej źródłem były gorące źródła wypełniające ciepłą wodą duży basenik. Motywy syren figlujących z nagimi śmiertelnikami i śmiertelniczkami dobitnie świadczyły, że to miejsce nie służyło głównie kąpielom.
Faerith zaświeciły się oczy na widok basenu. Marzyła o gorącej kąpieli…

<...>

Tivaldi dotarł do Faerith już w Sigil, już w jej pokoju. Był wyraźnie zasmucony i oklapły we wszystkich znaczeniach tego słowa.
- Jesteś na mnie zła? - spytał cicho.
Nie mógł nie zauważyć, że wystrój pokoju uległ zdecydowanej przemianie. Niewielka z pozoru, jednoosobowa sypialnia, zamieniła się w przytulne gniazdko dla dwojga… zwłaszcza za sprawą dużego, wygodnego łoża, sprytnie dopasowanego do skośnego sufitu. Na którym, z twarzą ukrytą w poduszce, leżała Faerith, okryta jedynie rąbkiem prześcieradła. Pod nim była bez wątpienia naga, o czym świadczyły dobitnie rzucone w kąt fikuśne szatki i porzucona w progu suknia.
Przez długi czas nie odpowiadała… nie dała też po dobie poznać, że zauważyła obecność diablęcia. W końcu jednak dotarła do jego uszu stłumiona odpowiedź. - To… nie Twoja… wina…
- Trochę moja…
Rozejrzał się, gładząc czule półelfkę… po pośladkach. - Ładnie tu urządziłaś.
- Pół szafy masz dla siebie. - padła stłumiona odpowiedź, po czym znów zapadła cisza.
- Jesteś pewna… że tego chcesz? - odparł wyraźnie zaskoczony diablik i uśmiechnął się czule. - Nie będę ci dawał spać po nocach.
- Chcę. - pośladki półelfki drgnęły lekko, ale po chwili znów znieruchomiały. Faerith z chwili na chwilę uspokajała się jednak coraz bardziej, o czym świadczyły rozluźniające się mięśnie pleców i palce zaciśnięte na poduszce.
- Kocham cię… i cóż… bardzo, bardzo, bardzo mi się podobasz. Może nawet za bardzo. - mruczał diablik wodząc dłonią po pośladku dziewczyny. - I zaskakujesz. Od początku wiedziałem, że masz w sobie wiele ognia. A teraz… cóż… można się było spodziewać, że ten ogień znajdzie ujście nie tylko w walce.
Dziewczyna poderwała się gwałtownie, siadając naprzeciw diablęcia i jedynie cudem unikając uderzenia głową w sufit. Zorientowała się wreszcie, że jest naga i jakie to może mieć konsekwencje i otuliła się dość szczelnie jednym z prześcieradeł leżących na łóżku. Westchnęła.
- Chyba... przesadziłam. Przestraszyłam się sama siebie i... - uśmiechnęła się, wyraźnie zakłopotana - ...przepraszam, że Cię tam tak zostawiłam. Ale bałam się, że jeśli zostanę i... i dokończę, to... stracę siebie.
- Nie obwiniam cię… Może i za bardzo cię pochłonęła ta zabawa. Ale… jeśli masz zamiar trzymać mnie w tym łóżku, to jej nie unikniesz.[/i]
Czubek ogona diablęcia, muskał pieszczotliwie nagie ramię półelfki, wędrując w kierunku barku.
- Masz rację... i w jednym, i w drugim. I ja o tym wiem... - uśmiechnęła się czule, spoglądając na ukochanego - ...ale Cię kocham i przygotowałam ten pokój z myślą o Tobie. Chcę, żebyś ze mną został. Najwyżej przez jakiś czas nie będziemy się wysypiać... - zachichotała - ...ale teraz chciałabym zrobić coś innego. Kamień... te kamienie z wieży maga, pamiętasz? Odczytałam tylko jeden. Pora na kolejny... Zostaniesz ze mną?
- Pod warunkiem… że się ubierzesz. - odpowiedział Tivaldi i wzruszając ramionami. - I lepiej będzie, jeśli wyjdę na ten czas… ubierania się.
Faerith tylko kiwnęła głową, a gdy diablik wyszedł, szybko wciągnela spodnie i koszulę, po czym schowała jeszcze poza zasięg wzroku jedwabne przebranie... i otworzyła drzwi. Wisior z perłą błyszczał matowym blaskiem na jej dekolcie, gdy sięgała do sakwy po kolejny kamień. Tym razem wybrała ten różowy z intrygujacymi zielonymi refleksami. Usiadła na skraju łóżka, na które pociągnęła też Tivaldiego i nie puszczając już jego ręki, uruchomiła wizję.


“Znów to samo uczucie starości. Znów wiek wypełniający ciało zmęczeniem. Płytszy oddech. Sealrashel uśmiechał się radośnie w lustrze, ale ból promieniujący z jego boku wyraźnie świadczył nie tylko o ranie. Sealrashel był stary i nawet pomniejsze zranienia były kłopotem.
- Witaj ponownie. Opowiem teraz nieco o portalach… Jest ich zaskakująco wiele. Nie tylko w Sigil, także na Planach Przechodnich, gdzie przyjmują formię jezior koloru, zasłon i tym podobnych… Niestety, większość tych przejść łączy między sobą plany wewnętrzne, zewnętrzne i żywiołów. Niewielka część wychodzi na Plany Materialne.
Odetchnięcie, ból przy żebrach. - Najbardziej obiecująca Otchłań, jest jednocześnie wyjątkowym zagrożeniem. Podobnie jak Hades… Ten plan powiązany jest jednak z umarłymi, więc możliwe, że tam są przejścia, ale… Z tego co wiem, wszystkie plany są powiązane jakoś z umarłymi. Choć ciężko mi to pojąć. Tak czy siak…
Potarł dłonią spocone czoło. - Otchłań jest niebezpieczna przez tysiące straszliwych bestii zwanych demonami. Usiane portalami nieskończone w swej ilości warstwy są wyzwaniem dla podróżnika. Ale… Przynajmniej są stałe. Odwiedziłem Limbo… świat czystego chaosu. Przerażające miejsce… zwłaszcza, że brak tam stałych punktów odniesienia. Niestety, Limbo wydaje się najbardziej odpowiednim miejscem na szukanie przejść do innych światów. Tyle, że znów to szukanie igły w stogu siana. W płonącym stogu siana. Jedyne, co mogę doradzić, to…
Znów przetarł dłonią czoło. - Czuję się… wybacz. Rana mi doskwiera i wiek też. Skoncentruję się na szukaniu odpowiedzi wśród kamieni doznań, to jednak żmudna robota. Ale też i bezpieczna. Szukanie podań, opowieści i plotek. Krynn jest w naszym zasięgu… Musi byś.
Kolejna chwila na głęboki oddech. -[i] Półplany… Większość z nich to sztuczne twory. Niektóre naturalne. Półplany są z pozoru mało istotne dla nas. Lecz staraj się nie omijać takich informacji. Półplany są wytworem potężnych istot, bądź czarowników. Być może oni mają wiedzę, której my poszukujemy. I jeszcze… słyszałem plotki o smoczycy o pięciu głowach chromatycznych smoków, słyszałem o smoczycy nazywanej władczynią tego rodzaju smoków. Strzeże ona bramy piekieł i zwie się… Tiamat. Niemniej opis wydaje się znajomy, prawda? Tę plotke muszę jednak sprawdzić. Owo Piekło wydaje się być gorsze od Otchłani. A Takhisis nigdy nie była wyrozumiałą boginią.”


Jeszcze długo po zakończeniu przekazu siedziała w milczeniu, trzymając się za bok. W jej oczach czaił się ból… i strach.
- Piekło… Limbo… - wyszeptała przez zbielałe usta - Żeby wrócić do domu, muszę przejść przez... Otchłań…
- Piekło? Niemożliwe… - machnął ręką Tivaldi po obejrzeniu wizji. - Nie sądzę, by tam było przejście… Zresztą na której z dziewięciu warstw niby jest to przejście?
- Nie wiem… - Faerith czuła, że ogarnia ją rozpacz. Desperacko chwyciła w dłoń ostatni kamień - Może tu się coś wyjaśni? Musi się wyjaśnić… musi... - powtarzała gorączkowo, drżącymi rękami tuląc ostatni klejnot do piersi.
- Wyjaśni... wyjaśni… ale nie teraz. - rzekl Tivaldi kładąc dłoń na dłoni półelki, w której trzymała kamień. - Weź głęboki oddech. Uspokój. Emocje z kamieni doznań łatwo przenoszą się na osobę z nich korzystającą. Pozwól sobie na chwilę odpoczynku.
Powoli opuściła dłonie, wypuszczając z kurczowego uścisku ciemnoniebieski kamień widzenia. Drżała jednak, nie potrafiąc się uspokoić.
- To wszystko jest bez sensu! - rzuciła wreszcie ze złością, wstając i podchodząc do okna. Kiedy jednak jej spojrzenie padło na znajomy plakat wiszący na murze po drugiej stronie wąskiej uliczki, żachnęła się i z impetem usiadła na stołku, tyłem do tego widoku. Kryształ ostrożnie odłożyła na stół i westchnęła ciężko.
- Nigdy nie odnajdę drogi powrotnej, prawda? - szepnęła, zwracając się do świata w ogólności.
- Odnajdziesz… jestem pewien. Odnajdziemy go. - rzekł Tivaldi nadal siedząc na łóżku i patrząc na strapioną półelfkę. - Ale nie będzie to łatwe zadanie, Faerith. Musisz być cierpliwa.
- To nie takie proste. - mruknęła, wstając i zaczynając krążyć po pokoju - Ogrom tego wszystkiego… ciężko mi to ogarnąć. Jak ja mogę choć próbować znaleźć cokolwiek w tym gąszczu światów? Czasami czuję się jak zagubione we mgle dziecko.
- Spokojnie… - odparł z uśmiechem Tivaldi. - Pik-ik-cha… jakoś odnalazł. Ja też znajdę z czasem.
- Mama mówiła, że może się tam zacząć wojna. - w oczach Faerith zalśniły łzy - A co, jeśli… jeśli… jej nie odnajdę? - szepnęła, zwracając się do diablęcia.
- Odnajdziemy ją… - mruknął Tivaldi obejmując półelfkę ramionami i przyciskając do siebie. Patrzył jej w oczy mówiąc. - Obiecuję.
Przytuliła się mocno, drżąc od tłumionego szlochu. Ogarniające ją czarne myśli mogły być efektem wizji, ale zwracały jej uwagę na dość istotne kwestie. Jednak teraz nie miała sił, by je rozstrząsać.
- Cii... może jeszcze się położysz i zdrzemniesz, co? Albo pójdziesz coś zjeść? - mruczał Tivaldi, głaszcząc czule plecy półelfki i muskając delikatnie jej policzek.
- Nie dam rady teraz usnąć. - poskarżyła się cicho - I zjeść pewnie też nic nie dam rady. Ale spacer może rzeczywiście dobrze mi zrobi… - chlipnęła, uspokajając się z trudem.
- To chodźmy... dokąd masz ochotę pójść? - zapytało cicho diablę.
- Gdzieś, gdzie będę mogła się czegoś dowiedzieć… czy jest gdzieś jakieś miejsce, które zawiera mapy Wieloświata? Albo… - zamyśliła się - Mój miecz… może o nim czegoś się dowiemy? Tarkhoth mówił o jakimś Sarkhanie z Sigil… może go poszukamy? - rozpaczliwie szukała czegoś, co pozwoli jej myślom oderwać się od poczucia beznadziei, która opanowała ją po wizji.
- Niech tak będzie, choć… osobiście mam wrażenie, że nie powinniśmy ufać tygrysołakowi. - odparł niechętnie Tivaldi. - Chodźmy więc popytać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Najwyżej niczego się nie dowiemy… nie zamierzam nadmiernie ryzykować. - westchnęła - Jeśli jednak masz inną propozycję, mów.
- Nie. Nie… mam. - mruknął Tivaldi głaszcząc po włosach półelfkę. - Szkoda tylko, że malo wiemy o tym Sarkhanie z Sigil. Znam paru szczurołaków. Może o nim słyszeli.
- Na pewno się czegoś dowiemy, próbując go znaleźć. O ile w ogóle jest jeszcze w Sigil… - westchnęła - ...ale nawet samo szukanie powinno mi pomóc. Muszę… wyciszyć emocje. Za dużo tego wszystkiego na raz. - uśmiechnęła się blado.

Poszukiwania zajęły kilka godzin wędrówek po całym Sigil, ostatecznie jednak okazało się, że poszukiwany przez Tivaldiego szczurołak jest w Ulu. Dzielnicy biedoty pod władzą Chaosytów. Miejsca bardzo niebezpiecznego, do którego diablę zabroniło jej chodzić samej. Niemniej z nim ponoć mogła.
Rakaar, bo tak się nazywał ów szczurołak, miał być szamanem i jednym z nielicznych likatnropów tego rodzaju, który zachował jakiś zdrowy rozsądek… cóż… większość rozsądku.
Pod ulicami żyła bowiem specyficzna odmiana szczurów zwana czaszkoszczurami… mogące zawładnąć umysłem swych szczurzołaczych pobratymców.
Rakaarem nie zawładnęły, acz… zdrowego rozsądku też nie zdołał zachować po spotkaniu z nimi.
Szaman był albinosem w półelfiej postaci, białym szczurołakiem jako hybryda.


I szaleńcem w każdej z nich.
- Czego szukacie, czemu pytacie, czego chcecie od Rakaaraa… - syknął gniewnie na ich widok.
Faerith spojrzała niepewnie na Tivaldiego. W towarzystwie tygrysołaka czuła się jakoś… pewniej. Skoro diablę go znało, jemu oddała całą inicjatywę w tym spotkaniu.
- Przyszliśmy, bo szukamy kogoś. - wyjaśnił Tivaldi. - Sarkhana z Sigil.
- Rakaar go nie lubić… Rakaar nie chce... go znaleźć… wy iść. - warknął szczurołak.
- Dlaczego? - wyrwało się półelfce.
- Wstrętny… paskudny niziołczy kotołak… - burknął gniewnie Rakaar w odpowiedzi. - Nie lubimy kotów.
No tak, można było to przewidzieć…
- Powiedz nam w takim razie, gdzie nie powinniśmy chodzić… by się na niego przypadkiem nie natknąć. - poprosiła z nadzieją.
- Nie wiem gdzie jest kot… nie szukam. - mruknął Rakaar gniewnie.
- Nawet za ser… prawdziwy ser? A nie te seropodróby sprzedawane na bazarkach? - zapytał Tivaldi. A słowa te ożywiły nieco Rakaara. - No nie wiem.
- Pyszny, śmietankowy, z dziurami wielkości orzecha… - kusiła dalej półelfka.
- Roześlę… popytam... przyjdźcie za godzinę... dwie godziny… - zawahał się Rakaar.
- Przyjdziemy za dwie. - Faerith wycofała się dyskretnie, ciągnąc za sobą diablika. Kiedy wreszcie wyszli, zadrżała lekko - Dziwny ten szczurołak. Zdecydowanie wolę koty.
- Sigil źle na nich wpływa… Zbyt blisko jest Wielojedność. - wyjaśnił konspiracyjnym tonem Tivaldi.
- Wielo… co? - dziewczyna przystanęła, zerkając podejrzliwie na diablę - O czym Ty mówisz?
- Tak dokładnie to nie wiem. Słyszałem różne plotki. O gigantycznym szczurze, o setce czaszkoszczurów zrośniętych ogonami. Oooo… legionie czaszkoszczurów… Nie wiem jak wygląda, ale wiem czym jest. Wielojedność to potężny szczurzy umysł potrafiący przejmować władzę nad pojedyńczymi szczurami jak i nad szczurołakami takimi jak Rakaar… Ponoć też zsyła im sny wywołujące obłęd. Takie plotki… słyszałem. Wielojedność jest jedną z tych zagadek Sigil, których nie polecam rozwiązywać.
- Najpierw rzucasz coś zaskakującego, a potem zabraniasz się do tego zbliżać. Zgadnij o czym teraz myślę. - Faerith założyła ręce na piersi i rzuciła diablęciu kose spojrzenie.
- Bo ja ci jedynie powiedziałem to, co słyszałem. Czym ponoć jest Wielojedność. Sam nigdy jej nie widziałem. Unikam katakumb Sigil, tam rządzą nieumarli, szczury i moce wiedzą kto jeszcze. - wyjaśnił pospiesznie Tivaldi.
- Czasem za dużo gadasz, wiesz? - dziewczyna znacząco zawiesiła głos, nadal spoglądając na Tivaldiego bez wątpienia karcąco.
- Już o tym wspominałaś… To gdzie spędzimy te dwie godziny? - zapytał Tivaldi zmieniając temat.
- Nie wiem… zabierz mnie gdzieś. - Faerith uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze… - odparł wesoło Tivaldi i następne godziny spędzili wędrując uliczkami Wielkiego Bazaru. A Tivaldi znów dawał dowody swej gadatliwości, zarzucając kolejnymi opowiastkami i ciekawostkami co chwilę. Ledwo zdołała zapamiętać połowę z jego plotek, którymi sypał jak z rękawa.
Potem zaś wrócili do Rakaara. Szczurołak niechętnym tonem powiedział, w jakiej karczmie można znaleźc owego kotołaka i zażądał owego sera. Który zresztą diablę wydobyło z… sakwy przy pasie.
- Pewnych rzeczy lepiej nie trzymać w dziurze. - wyjaśnił, podając ser szczurołakowi. - No to… idziemy do Sarkhana?
- Chodźmy. - półelfce zdecydowanie poprawił się humor.
Karczma była magła, głównie ze względu na rozmiary jej lokatorów. Niski pułap, był wygodny dla krasnoludów, gnomów i niziołki, ale nie dla Tivaldiego czy Faerith.


Niziołczy kotołak wyglądał zadziwiająco młodo i dość cherlawie. Jedynie oczy, przenikliwe i pełne mądrości, przeczyły tej pozornej młodzieńczości.
- Czy to Ty jesteś Sarkhanem, bratem Tarkhotha? - zapytała Faerith, podchodząc do niziołka.
- Jestem Sarkhanem… - potwierdził niziołek zerkając w górę i uśmiechając się. - O co chodzi?
Dziewczyna bez słowa wyjęła z pochwy przy pasie krótki miecz, który tak zaintrygował tygrysołaka spotkanego na Ziemiach Bestii i delikatnie położyła go na stoliku przed Sarkhanem.
- Tarkhoth powiedział, że być może będziesz w stanie powiedzieć mi coś na jego temat. - powiedziała.
- Sztuczka pełni księżyca. Tak zwie się ten miecz. Lepiej mi powiedz, jak trafił w twoje ręce. - mruknął kotołak, z niechęcią przyglądając się ostrzu.
- Znalazłam go… - półelfka bezradnie spojrzała na diablę, bezgłośnie prosząc o wsparcie.
- Jakiś czas ten temu. - dodało diablę. - Należy jednak do nas, więc czemu pytasz?
- To miecz, któremu przeznaczono zabijać likantropy. I miecz, który pełnię swej potęgi ujawnia w rękach likantropa. - wyjaśnił Sarkhan.
- Więc został stworzony przez Was… by zabijać istoty z tego samego gatunku… potworne. - z lekką odrazą spojrzała na ostrze. Ale potem westchnęła ciężko - Wszyscy jesteśmy potworami. Różnica jest jedynie taka, że nas łatwiej zabić. - skłoniła lekko głowę, chowając miecz - Dziękuję Ci za tę informację. I za poświęcenie nam swego czasu… który z pewnością jest cenny? - zapytała, uśmiechając się lekko do niziołka.
- Momencik… wracając do kwestii czasu. Po pierwsze, jeszcze wiele go nie zużyliście, po drugie… eech... Likantropia to choroba, więc… nie można mówić o nas likantropach jako o gatunku. Nie współpracujemy ze sobą. Nawet niekoniecznie się lubimy, a oręż, który zdobyłaś, cóż… - potarł kark. - Niekiedy broń nie zostaje wykuta z magią w środku. Czasem zyskuje magiczne moce w pewnych okolicznościach. I to w dodatku takich, których przewidzieć do końca nie można. Tak było z tym mieczem. Z tego co wiem... zyskał… możliwość rozwoju wraz z jakąś przysięgą pierwszej właścicielki.
- A kim była… jest… pierwsza właścicielka? I skąd właściwie tyle o nim wiesz? - Faerith przeklinała w myślach swoją ciekawość, ale miecz nagle na powrót strasznie ją zainteresował.
- To niziołczy miecz. Wykonany przez niziołków i dla niziołków. - wyjaśnił kotołak. - Nazywała się Rosie Applecask i była złodziejką. I… moją prapraprababką. Albo jeszcze starszym przodkiem..
- Och… - Faerith na powrót wyciągnęła miecz, by mu się przyjrzeć - Więc… chyba powinien należeć do Ciebie. - spojrzała niepewnie na Tivaldiego, ciekawa jego zdania na ten temat.
- Dlaczego? Nie mam żadnych dowodów, że moje słowa to prawda. Jedynie opowieści matki. - odparł kotołak. - Zresztą gdybym chciał ów miecz, to bym go szukał. I znalazł.
- Po co więc nam o tym mówisz? Po co nas zatrzymałeś? - rozmowa zaczynała ją męczyć, a kotołak mimo miłej powierzchowności, z jakiegoś powodu zaczynał ją irytować. Czuła, że to ona traci tu czas.
- Żeby ci powiedzieć, że powinnaś albo zostać likantropką, albo... sprzedać miecz. Bo szkoda marnować czasu na ten oręż, jeśli nie chce się rozbudzić całego jego potencjału. - stwierdził Sarkhan.
- Mogę go po prostu używać jak zwykłego miecza. - dziewczyna zmarszczyła brwi, delikatnie gładząc rzeźbioną rękojeść. Widać było, że jej cierpliwość gwałtownie się kończy.
- Możesz też każdy inny miecz używać jak zwykły oręż. - stwierdził w odpowiedzi niziołek i podrapał się za uchem. - Ale i masz rację… zrobisz jak uznasz za stosowne.
- Tak, masz rację. - chmurne spojrzenie dziewczyny nie złagodniało ani na jotę - Mogłabym go sprzedać i kupić sobie zwykły. Tyle, że… kto chciałby go kupić? Podchodzicie do tej… Sztuczki… bardzo nieufnie. - wzruszyła ramionami - A ja mam zbyt dużo zmartwień na głowie, by specjalnie szukać kupca. O ile zdecyduję się go sprzedać, oczywiście.
- Jeśli chcesz… odkupię. - stwierdził nieco dobrodusznym tonem niziołek. - Ale nalegać nie będę. Nie chcę, byś czuła się przymuszona.
- Najpierw zorientuję się, ile on jest wart. Dopiero wtedy Cię znajdę… i być może się dogadamy. - Faerith postukała pazokciem w blat i zerknęła na Tivaldiego - Chyba, że masz coś ciekawego na wymianę.
- Hmmm..dwa dni. - odparł kotołak. - Muszę dopiero odzyskać coś. Za dwa dni będę miał coś… ciekawego.
- Zatem za dwa dni tu wrócę… jeśli nic mnie nie zatrzyma. - uśmiechnęła się półelfka, choć w jej uśmiechu więcej było uprzejmości, niż sympatii. Wstała i skinęła niziołkowi głową, chowając oręż do pochwy - Do zobaczenia, Sarkhanie.
- Do zobaczenia. - odparł uprzejmie kotołak. A Tivaldi zaskoczony nagłą chęcią sprzedaży miecza przez Faerith, milczał, nie wiedząc co powiedzieć. W każdym razie, co powiedzieć przy kotołaku. Bo najwyraźniej coś powiedzieć zamierzał.
Kiedy wyszli, w milczeniu poprowadziła go parę przecznic dalej i dopiero wtedy przystanęła, wpatrując się butnie w diablę.
- No, wyrzuć to z siebie. - rzuciła, zakładając ramiona na piersi.
- Naprawdę chcesz się pozbyć tego miecza? Miałem wrażenie, że jest dla ciebie cenny. - wyraził swe zdziwienie Tivaldi.
- Zależy, co niziołek będzie miał do zaoferowania w zamian. - Faerith wzruszyła ramionami - Jeśli prawdą jest to, co mówi… - westchnęła - ...jedynie na Ziemiach Bestii czułam więź z tym mieczykiem. Tu, w Sigil, nie czuję nic. Myślisz, że powinnam go zatrzymać?
- Nie wiem. Ma rację, że jako likantrop czułabyś silniejszą więź z orężem. Tam na Ziemiach Bestii, tamta zwierzęca natura budziła w tobie to uczucie. - stwierdziło diablę. I podrapał się po rogu.- Nie wiem, Faerith. Naprawdę nie wiem. Po prostu chcę, byś uniknęła pochopnej decyzji. Nie chcę, byś żałowała, jakkolwiek postąpisz.
- Znasz jeszcze kogoś, kto zna się na takich przedmiotach? - zapytała po chwili zastanowienia dziewczyna - Może on faktycznie nie mówi nam wszystkiego?
- Hmmm… Wielu znalazłoby się rzeczoznawców, acz nie za darmo udzieliliby swoich ekspertyz. O tak… - potwierdził Tivaldi i potarł kciukiem podstawę prawego rogu. - Tyle, że oni znają się na przedmiotach magicznych, takich zwyczajnych. Jeśli jednak ten miecz jest wyjątkowy... To wtedy będzie trudniej.
Faerith westchnęła, nieświadomie gładząc pochwę miecza.
- Potrzebuję jakiegoś zlecenia. - przyznała niechętnie - Albo czegoś do sprzedania. Nie bardzo mi się uśmiecha płacenie rzeczoznawcom, którzy i tak nie powiedzą mi nic konkretnego.
- Zobaczę co da się załatwić. Ostatecznie mogę wszak wynająć ciebie na ochroniarza, albo… łowczynię. - uśmiechnął się ciepło diablik, całując w policzek półelfkę.
- Mogę się gdzieś na stałe zatrudnić jako łowca. - Faerith odwzajemniła uśmiech, oczy jej zabłysły radośnie - Albo wyruszyć z Tobą... nawet dziś. Chodź, poszukamy czegoś...

***

Kiedy wreszcie dotarli do domu, czekała na nich skreślona na szybko wiadomość od Thaeira. Zamyślona półelfka wręczyła skrawek pergaminu Tivaldiemu.
- Limbo. On wyruszył do Limbo. Myślisz, że to... przeznaczenie...? - westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem - Mam nadzieję, że wróci cały i zdrowy.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 17-11-2013, 22:07   #147
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Sieć umysłów i szczęki śmierci.

Thaeir dotarł wraz z Cervail do Limbo. Do miejsca wiecznego chaosu. I wiecznych zagrożeń. Samo Limbo było wszak samym zagrożeniem dla podróżników. Zmienne i nieprzewidywalne. A już wspominając jego mieszkańców, z których najliczniejszymi i najgroźniejszymi były slaady.
Przypominające ropuchy stwory ze szponami wyrastającymi z nadgarstków. Opowieści o slaadach były przerażające. Zawsze obfitowały w krwawe fragmenty. Zresztą sam sposób ich rozmnażania… implantowanie jaj w czaszkę ofiary, wzbudzał odruch wymiotny. Zwłaszcza że sladzia kijanka po wykluciu wychodziła z ofiary rozsadzając mu czaszkę. Naturalnie przy okazji zabijając nosiciela.
Niewątpliwie Limbo obfitowało w dziwaczne stworzenia, będące wytworem witalności chaosu. Nie tak liczne co prawda jak demoniczne pomioty Otchłani, ale jednak…

Póki co Thaeir i Hao bardziej niż rozmyślaniem nad naturą chaosu byli zajęci spuszczaniem na linie Cervail wprost w głąb wulkanicznej rozpadliny… pozostałości po zetknięciu się ze sobą żywiołów ziemi i ognia. Czarodziejka schodziła coraz niżej i niżej… opuszczana przez tą dwójkę. Coraz bliżej owej sieci.
Czy wiedziała co robi? Skwierczące od energii linie nie wydawały się czymś co można było bezpiecznie dotykać. Ale ona… zaryzykowała.
Wsunęła dłoń i…cała energia zaczęła przeskakiwać po jej ciele. Oczy kobiety rozbłysły tym samym fioletowym światłem, którego kolor miała owa wiązka.
A ona sama krzyknęła głośno.- Co za cudowne uczucie.Teraz rozumiem! Rozumiem wszystko!
-Za głośna… jest.. kłopoty ściągnie.-
syczał nepharim gniewnie.
-Chcę więcej, więcej… opuście mnie niżej!- krzyknęła. Ale nie dało się niżej. Liny się skończyły.
Cervail najwyraźniej rozkoszowała się tym doświadczeniem w pełni, ale nie ułatwiało to zadania ich dwójce. Tym bardziej że Hao syknął znów głośno wskazując na prawo łbem.- Sssstrażnik.
Strażnik nachodził...Trudno było powiedzieć czy był krzyżówką czystego chaosu… wydawał się raczej stworzony celowo.


Dziwaczne połączenie dwóch niebezpiecznych drapieżników, wodnego i lądowego. Niewątpliwie idealna kombinacja do świata, w którym stały ląd w każdej chwili mógł się stać płynny.
Przepływając przez burzę ognia i błyskawic strażnik przemieszczał się się w kierunku bazaltowej równiny na której się znajdowali.
-Co robimy?- zapytał nerwowo Hao.

Antrakt. Ciemność która pragnie oświecenia

Mahlhevik zaprasza. Takie słowa przekazał Faerith posłaniec z Celestii.
Trudno powiedzieć, czy było to wyróżnienie, czy raczej coś przeciwnego. Z tego co usłyszała od posłańca na temat owego Mahlhevika trudno było wysnuć jednoznaczne wnioski.
Był to bowiem potężny mag z Planu materialnego. Podobny potędze Raistlinowi… i tak samo ponoć zły.
Czarodziej który popełnił w swym życiu wiele zbrodni i próbował podbić nieskutecznie rodzimy świat, po czym wmieszał się w machlojki demonów zdobywając dużą potęgę, lecz ponosząc spektakularne klęski i...zawiedziony drogą zła postanowił zakosztować potęgi dobra i szlachetności.
Powołując się na przysługi oddane różnym półbogom i okazując skruchę i szczerość względem wysoko postawionych archontów… zyskał pozwolenie na zamieszkanie w Celestii.

I bacznie obserwowany zachowywał się, cóż… ekscentrycznie jak na chaotycznego złego maga przystało. Ale przy tym i poprawnie. Chętnie przyjmował gości, bez względu na rasę, pochodzenie czy charakter. Mimo skłonności do anarchii, Mahlhevik był grzeczny i posłuszny oraz pilnował, by goście nie będący dobrzy z natury również nie łamali praw Celestii.
Był potężnym magiem i posiadał rozległą wiedzę… także tą zakazaną.


Zamek Mahlhevika okazał się taki jakie się spodziewała Faerith wychowana na opowieściach o czarodziej czarnych szat. Ponury, pełen mrocznych gargulców z których nie wszystkie wydawały się być martwymi statuami. Dziedziniec był kamienny, wrota obite żelaznymi kolcami, a korytarze wypełnione czarnymi zbrojami i obrazami przedstawiającymi triumfy Mahlhevika, trzeba przyznać że mag miał rozmach jeśli chodzi o złe czyny.
Czy więc warto było kogoś o tak przeżartej ciemnością duszy pytać o drogę?

Alziel… uważała, że tak.
Niebianka potwierdziła na miejscu, że choć Mahlhevik jest nadal osobą złą w głębi serca, to jego pragnienie poznania potęgi dobra i zagarnięcia jej dla siebie jest kroplą kruszącą każdej godziny jego serce. Dobro bowiem wypełnia serce tak bardzo, że nie mieści się w ciele i zmusza jego posiadacza do dzielenia się nim z innymi. Taka jest bowiem jego natura.
Mahlhevik czekał na Faerith w swojej bibliotece, olbrzymim pomieszczeniu wypełnionym czarnymi tomami pełnymi zapewne niezwykle mrocznej wiedzy.


Sam mag wyglądał na jakieś najwyżej 45 lat, choć wedle słów Alziel miał już ponad dwieście. Zielona szata sprawiała, że pozornie nie wydawał się złowieszczy.. ale nie było tak, gdy patrzyło się w jego zimne oczy, pozbawione jakiegokolwiek cienia litości i uczucia. Do tego kostur z płonącym ostrzem. Taaak… Ten mag na pewno nie był wcieleniem dobroci.
Niemniej, gdy uśmiechnął się delikatnie.-Witajcie w moich progach, jest Mahlhevik… tutaj powinienem podać listę tytułów jakie mi kiedyś przysługiwały, ale… żaden z nich nie jest aktualny. Alziel jedynie ogólnie opowiedziała mi o powodach dla których chcieliście się ze mną spotkać. Ale… nie wspomniała szczegółach, ani o tym że wśród was jest diablę. Słyszałem za to o mrówce i konstrukcie. To gdzie oni?
Niestety, do samego Mahlhevika Faerith przybyła jedynie w towarzystwie Tivaldiego i Alziel.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-11-2013, 18:59   #148
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
-Co robimy?- zapytał nerwowo Hao.
- Wciągaj ją! - odpowiedział równie nerwowo Thaeir. Przeklinał się w duchu za lekkomyślność własną i Cervail. - Dasz radę zrobić to sam ?
-Hmmm...tak.- stwierdził w odpowiedzi nepharim, podczas gdy bestia wypłynęła już całkiem z łuny dookoła nich i ciągnięta grawitacją skał spadała na nią, wysuwając łapy do przodu. Niewątpliwie ów stwór czynił to już wiele razy, więc nie należało pokładać nadziei że zrobi sobie coś przy upadku.
Pierwszy raz w życiu genasi czuł zbliżającą się śmierć. Jego nadzieją była jedynie znajdująca się na dole sensatka. Czując zimny pot na twarzy postanowił jednak walczyć wypuszczając w stronę rekinostwora dwie krótkie salwy magicznych pocisków, które trafiły w paszczę drapieżnika rozwścieczając go i raniąc. Bestia lądując bezpiecznie na łapach wydała głośny ryk i zaczęła szarżowąć w kierunku całej trójki.
Mag kolejny raz z goryczą pomyślał na jakie szaleństwo się porwał. Zakręcił młynka ręką i wystrzelił widmową pięść zużywając swój bojowy arsenał.
Bestia trafiona w nos, zatrzymała się i ryknęła głośno potrząsając łbem na boki. Po czym znów ryknęła i podkuliła się by ponownie ruszyć w ich kierunku, powoli się rozpędzając.

-Kiepsko to widzę…- mruknął gorączkowo Hao,starając się wciągnąć na górę wyraźnie protestującą przeciw temu Cervail. Wyglądało na to, że zetknięcie z siecią umysłów podobało, się jej aż za bardzo.
- Szybko! Budź się! - krzyknął potrząsając otumanioną podróżniczką. Nie czekając na odpowiedź odskoczył od niej i używając najstarszej sztuczki wszystkich magów Wieloświata powielił swój wizerunek. Miał nadzieję, że da trochę czasu na przygotowanie czarodziejce. Potwór popędził w kierunku genasi, szarżując wściekle. Dopadł Thaeira, szczęki zacisnęły się na magu i… iluzja prysła. Jedno z widmowych odbić znikło.
Stwór zdezorientowany tym doświadczeniem, przez chwilę stał bez ruchu.
A Hao odciągał siłą wściekłą czarodziejkę od bazaltowej szczeliny.
Thaeir na gwałt potrzebował pomocy, więc szepcąc słowa zaklęcia rzucił w Cervail drobnymi ciasteczkami z zamiarem jej unieszkodliwienia.
To ułatwiło i utrudniło zaraz pracę Hao. Pękająca ze śmiechu Cervail nie stawiała już oporów ciągnięta przez Hao w kierunku mostu do portalu przez który przeszli. Ale też… potwór ruszył w ich kierunku zostawiając kłopotliwą zdobycz jaką był genasi.
Mag nie zastanawiając wiele zaczął strzelać z kuszy do odwróconego tyłem stwora. -Puść ją i wal w niego! - Krzyknął do przewodnika!
Pociski trafiły potwora w zad, drażniąc go lekko. A Hao z całej siły cisnął swym harpunem w bestię, szczęśliwie trafiając tuż pod okiem. Co prawda grot ześlizgnął się po kości, ale zadziory utkwiły w jaszczurzej skórze wywołując ryk bólu i zaskoczenia. Potwór zaczął miotać łbem na boki, na razie tracąc zainteresowanie łowami.

- Chodu! - wrzasnął alchemik. Pobiegł do Cervail, żeby pomóc ją ciągnąć Hao.
Biegli w kierunku mostu, szybko i bez wahania słysząc za sobą ryk rozwścieczonej bestii. Potwór machał łbem na boki energicznie próbując się pozbyć zadziorów harpuna ze swej skóry i w końcu mu się udało. Oręż upadł, a sama bestia ruszyła za genasim, który widząc to obrócił się i wystrzelił kolejny bełt. Pocisk drasnął niegroźnie bestię, która szarżowała na dwóch desperatów idących wąską półką nad przepaścią. Sytuacja nie była wesoła, potwór za nimi, pod nimi lód, nad nimi ogień.
A pod stopami wąska kładka którą niełatwo było pokonać. Na szczęście mag nie za bardzo się tym przejmował. Biegł dalej. Liczył, że w razie potknięcia przewodnik zmieni lód w wodę, albo zmieni grawitację. W końcu da się zrobić takie rzeczy w Limbo ?
Ich ucieczce towarzyszył chichot… Porażona czarem Cervail była w szampańskich nastroju. Ale reszcie drużyny nie było tak do śmiechu. Potwór pędził za nimi, wprawiając już cały wąski most w drżenie, jego kawałki osypywały się w dół zamarzając lub w górę płonąc.
Na szczęście wąski most sprawiał problemy i bestii, zachwiała się na nim i spadła w dół uderzając z impetem o lodowatą powierzchnię. Potem odbiła się od niej i popłynęła w górę nie przejmując szronem pokrywającym jej łuski. To dało czas planarnym podróżnikom na dobiegnięcie do portalu, który wnet otworzył Hao. Zrobili tylko jeden krok i wypadli na wąską, ciemną, sygililijską alejkę.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 09-12-2013, 20:38   #149
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1.

- Nasi przyjaciele udali się w podróż na Mechanus. - Faerith czuła się nader niepewnie w towarzystwie ekscentrycznego maga, choć jedynym tego przejawem mogło być nieco bliższe niż zwykle trzymanie się towarzyszy. A zwłaszcza tego, który wzbudził zdziwienie Mahlhevika - Mam na imię Faerith, a to jest Tivaldi. Czy to, że jest diablęciem, stanowi jakiś problem? - jedna brew półelfki uniosła się nieco wyzywająco. Na spotkanie z magiem ubrała dość śmiałą suknię, zakupioną oczywiście u Zatanny, w której jednak czuła się swobodnie i pewnie. Dzięki pomocy obojga coraz lepiej czuła się we własnej skórze i coraz łatwiej przychodziło jej nosić stroje eksponujące atuty jej sylwetki. Dlatego też włosy miała upięte wysoko, by odsłonić szyję, a na stopach pantofelki na obcasie. Mając u boku niezawodnego ochroniarza, zrezygnowała też z zawieszenia na misternym pasku pochwy ze sztyletem. To, że wybierała się na Celestię, jakoś jej nie przekonywało… ale obecność Tivaldiego już tak. Zwłaszcza, że miał u boku podnoszącą na duchu broń.
- Oczywiście, że nie. Po prostu opis waszej drużyny był bardzo ciekawy… nie miałem jeszcze okazji poznać thri-kreena, natomiast diabląt poznałem już wiele. - odparł czarodziej wskazując gościom wygodne fotele. Sam usiadł w jednym z nich. - A więc szukacie drogi do domu, tak?
- Tak. - dziewczyna skinęła głową - Szukam drogi na Krynn… słyszałeś o nim?
- Może. Nie pamiętam. Musiałbym sprawdzić. - rzekł enigmatycznie czarodziej. - Rzecz w tym młoda damo, iż przemierzyłem sporo światów, zbyt wiele, by spamiętać wszystkie ich nazwy. Co jest niezwykłe i wyjątkowe w Krynnie, co rzuciło by się od razu w oczy… co sprawiłoby, że po przejściu przez portal i rozejrzeniu się dookoła, wiedziałabyś, że jesteś w domu?
Faerith zastanowiła się. Ona z pewnością WIEDZIAŁABY, że jest na Krynnie. Tak po prostu. Co jednak było najbardziej charakterystyczne?
- Krynn ma trzy księżyce. Srebrny, czerwony i czarny… choć nie wszyscy potrafią go dostrzec. - odpowiedziała z wahaniem - Odwiedziłeś jakieś światy, które miały trzy księżyce?
- Niezupełnie… Nie sam świat. - zastanowił się mag, pocierając podbródek. - Widziałem jego odbicie… tak przypuszczam.
- Odbicie? Co masz na myśli? - dziewczyna z trudem zwalczyła ukłucie nadziei, spodziewając się raczej kolejnego rozczarowania.
- Przemierzałem Plan Cienia i… widziałem trzy księżyce, takie jak opisałaś. - zaczął wyjaśniać czarodziej. - Otóż każdy cień jaki widzisz wokół nas, jest portalem do specyficznego planu, który jest czarnobiałym odbiciem tego miejsca, świata i wszystkich innych światów. Odbiciem nieco wypaczonym i czasami niebezpiecznym. Ale można nim przemieszczać się pomiędzy światami, dysponując odpowiednią magią.
- Czy to znaczy, że mógłbyś znaleźć drogę do tego świata?
- Nie… To znaczy, że istnieje droga przez Plan Cienia i może mógłbym udzielić ogólnych wskazówek, ale… - zaczął tłumaczyć mag, a Tivaldi szepnął do ucha półelfki. - Zawsze jest jakieś ALE.
- Ale Plan Cienia jest zmienny w swej naturze i niestabilny. Nie ma co liczyć na mapę drogi do twego świata. No i to ciężka wyprawa i długa… I musiałabyś być silniejsza, no i… lepiej przygotowana do niej. - stwierdził na koniec mag.
- Więc nie jesteś w stanie mi pomóc? - na wpół spytała a na wpół stwierdziła Faerith.
- Jeszcze nie. Alziel miała dobre intencje, ale wyprawa na Plan Cienia… - zamyślił się Mahlhevik. - Wątpię moja droga, byś była gotowa. Nabierz siły, doświadczenia… A ja przeszukam w tym czasie moje zapiski i przygotuję zestaw wskazówek i drogowskazów.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się półelfka, wstając z fotela - Liczę na to, że kiedyś wrócimy do tej rozmowy.
- Skoro już poważne tematy zostały omówione, to może przejdziemy do przyjemniejszych? Alziel mówiła mi, żeście herosi, chętnie posłucham na temat waszych przygód, jeśli można. - odparł na te słowa Mahlhevik, widząc wstającą z fotela Faerith.
- Do opowieści chętnie napiłabym się wina, jeśli można. - uśmiech półelfki był słodki, niczym miód, choć w oczach migotały łobuzerskie iskierki, gdy na powrót zajmowała swe miejsce.
- Niewątpliwie… - mag wykonał kilka gestów i szepnął kilka słów. Powietrze koło niego lekko zafalowało, ale tropicielka niczego nie dostrzegła poza tym.
- Wino i odpowiednią ilość kielichów proszę. - rzekł mag i powietrze zafalowało, gdy niewidzialna istota, albo siła zmierzała przez nie w kierunku barku ukrytego sprytnie wśród książek.
Po czym ów stwór… wrócił. Lewitująca taca z butelką wina i kielichami przesuwała się po kolei, od jednego do drugiego gościa, pozwalając każdemu z nich nalać sobie wina do wybranego z kielichów i wziąć go z tacy.
Faerith skinieniem głowy podziękowała niewidzialnemu słudze… kimkolwiek był… i oparłszy się wygodnie, rozpoczęła opowieść.
Nie wdając się specjalnie w szczegóły, opowiedziała o kolejnych zleceniach i zwróciła uwagę na to, że ich losy wydają się być w jakiś sposób powiązane z Modronami, gdyż natykali się na nie za każdym razem, gdy udawali się na wyprawę. Na koniec wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z lekkim zakłopotaniem.
- Nie jesteśmy herosami. Po prostu… w odpowiednim czasie znajdowaliśmy się w odpowiednim miejscu. To wszystko. - dopiła wino i wpatrzyła się w puste naczynie - Z pewnością odwiedziłeś nieporównanie więcej światów i przeżyłeś nieporównanie więcej przygód… może nam o nich opowiesz? - dopiero teraz podniosła zamyślony wzrok na maga.
- To prawda. Niemniej moje przygody nie są godne pieśni. - odpowiedział czarodziej i wskazał gestem na wystrój pokoju. - Sam zamek jest tego widocznym piętnem. Alziel może potwierdzić, iż dopuściłem się wielu złych i amoralnych czynów w poszukiwaniu potęgi. Nie bardzo jest czym się chwalić.
- A jednak te wszystkie, jak mówisz, złe i amoralne czyny, przywiodły Cię tutaj. - Faerith uśmiechnęła się łagodnie - W moim świecie był mag Czarnych Szat, o którym do dziś śpiewa się pieśni i ballady. Bo niezależnie od tego, jak mrocznych uczynków się dopuściłeś, najważniejsze jest, jakie z nich wyciągniesz wnioski. Nie możesz się zupełnie odciąć od przeszłości, ale możesz ją wykorzystać. Dzięki swojemu doświadczeniu i wiedzy być może będziesz mógł pomóc mi znaleźć drogę do domu… - dziewczyna przerwała nagle, jakby nieco zawstydzona tym nieoczekiwanym wykładem, jakiego udzieliła starszemu od niej przecież i bardziej doświadczonemu magowi.
- Nie chcę wyjść na pyszałka, ale to co mnie tu przywiodło to… potęga. Otóż jestem bardzo potężnym magiem, a jednak ponosiłem porażki spowodowane przez bohaterów. Często słabszych i dość naiwnych bohaterów. Po którejś z nich stwierdziłem, że musi być ku temu jakiś ukryty powód. - wzruszył ramionami czarodziej. - Jakaś Potęga Dobra, przy której najmroczniejsza magia ciemności blednie i słabnie. I szukając jej tutaj, osiadłem w Celestii. Nauka ścieżek Dobra przychodzi mi z trudem.
- Nie rozumiem. - półelfka pokręciła głową - Osiadłeś na Celestii, szukając potęgi? Jeśli tylko taki jest Twój cel, nie sądzę byś go osiągnął. Dobro musi wypływać z serca, być pragnieniem duszy… przynajmniej ja tak to rozumiem i czuję. Musisz wierzyć, że to, co robisz, jest słuszne. Wtedy… jakoś samo się układa. - wzruszyła ramionami - Niemniej życzę Ci wytrwałości w zgłębianiu ścieżek Dobra.
- Alziel mi to powtarza co jakiś czas. Bahamut wspomniał o tym, gdy się tu sprowadziłem. Ale wierz mi moja droga, za Dobrem kryje się coś więcej. Widziałem wielu fanatyków czyniących zło w imię wyższej sprawy. Oni też wierzyli… oni też pragnęli z całej duszy. Możesz w to nie uwierzyć, ale niektóre zło potrafi skłonić do poświęceń. - odparł w odpowiedzi Mag, a Tivaldi nie czując się dobrze w temacie filozofii, nie wtrącał się do rozmowy.
- Wierzę w to. - Faerith kiwnęła głową i zamyśliła się - Powiem szczerze, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale widzę w tym sens. Bo widzisz… jak sam powiedziałeś, Zło jest potężne. Dużo potężniejsze niż Dobro… przecież sam w poszukiwaniu potęgi wkroczyłeś na mroczne ścieżki. Ale warunkiem istnienia świata… światów, jest równowaga. Zło nie może istnieć bez Dobra, i na odwrót, ale najważniejsze jest utrzymanie równowagi między nimi. Dlatego też Dobro, mimo, że tak łatwo je zniewolić, bardzo często wygrywa. Czasem, wydawałoby się, przypadkiem. Czasem dzięki poświęceniu, czasem dzięki zjednoczeniu… mimo, że słabsze, potrafi pokonać Zło wtedy, kiedy ma zbyt wielką siłę. Kiedy może naruszyć równowagę… - dziewczyna przerwała i roześmiała się z lekkim zażenowaniem - ...obawiam się, że nie jestem za dobra z filozofii. Być może to, co mówię, nie ma sensu. Ale ja tak właśnie to widzę.
- Ja też nie jestem za dobry z filozofii, a ty przekonasz się, że Plany za nic mają równowagę. Są krainy pełne dobra i tylko dobra, są krainy złe do szpiku kości. Gdzie dobro w ogóle nie występuje. Choć… powszechnie uważa się Sigil za taki wyznacznik równowagi, choć dla mnie Sigil zawsze było tyglem. - wyjaśnił czarodziej. - Zupką ze wszystkich kawałków Wieloświata.
- Jeśli istnieje świat w całości ogarnięty złem, to świat pełen wyłącznie dobra jest dla niego przeciwwagą. Nikt nie powiedział, że Dobro i Zło muszą się spotkać w jednym świecie. - Faerith znów wzruszyła ramionami, po czym uważnie wpatrzyła się w oczy Mahlhevika - Jeśli jednak uda Ci się znaleźć odpowiedź na swe pytanie… co z nią zrobisz? Jeśli znajdziesz ostateczny powód, dla którego Dobro zwycięża Zło, mimo niepodważalnie gorszego przygotowania i mniejszej potęgi… jak wykorzystasz tę wiedzę?
- Nie wiem. Liczę na osobistą potęgę. Magowie to dziwne istoty. Żądne władzy, a władza nad magią jest władzą ostateczną. - odparł beztrosko Mahlhevik i wskazał palcem na Alziel. - Z kolei ona twierdzi, że podążając ścieżkami Dobra, przejdę przez punkt bez powrotu. I Dobro mnie pochłonie.
- Myślę, że “pochłonie” to nie najlepsze określenie. Raczej… obejmie i ukołysze. - roześmiała się półelefka - Ale nie dowiesz się tego, jeśli nie przekonasz się o tym sam na własnej skórze, prawda?
- Coś… w tym jest. - odparł mag po chwili namysłu. Wzruszył ramionami. - Tak czy siak, miło będzie znaleźć się dla odmiany po stronie zwycięzców.
Alziel chrząknęła. - Może zmieńmy temat, na bardziej ciekawy co? Mówiłeś mi, że słyszałeś o thri-kreenach, prawda?
- O, tak… słyszałem o tych stworach. Lęgną się one nie tylko na piaskach rodzimego świata tego... Pik-ik-cha. - gdy Mahlhevik odwrócił swa uwagę od Faerith, Tivaldi zaatakował. Ogon diablęcia zaczął wodzić delikatnie po skórze ramion półelfki, wykorzystując naturalne luki w jedwabnym “pancerzu” dziewczyny.
Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, nie próbując w żaden sposób przerwać tego dyskretnego przejawu czułości. Była pewna, że już teraz nie uszedł on uwadze maga, więc… po prostu swobodnie powróciła do rozmowy.
- Athas. Tak się nazywa ich świat. - sprecyzowała i dodała z lekkim smutkiem - Jego też szukamy.
- Nie słyszałem o takim. - stwierdził krótko Mahlhevik i wrócił do opowieści o różnych plemionach istot żyjących na dzikich równinach Harmonijnej Równiny Zewnętrza. Alziel słuchała tego w skupieniu, natomiast Tivaldi się… nudził. Jego ogonek dyskretnie muskał ramiona pólelfki czasem szyję oraz kark w okolicy zapięcia sukni.
Tym razem spojrzenie rzucone diablęciu było zdecydowanie ostrzegawcze… choć Faerith nie sądziła, by rzeczywiście było potrzebne. Dlatego też powróciła do uważnego wsłuchiwania się w opowieść maga, instynktownie przechylając nieco głowę i nieco bardziej odsłaniając kark.
Jak każdy akademicki czarodziej, Mahlhevik uwielbiał ton swego głosu i uwielbiał wykłady… oczywiście gdy sam był wykładowcą. Toteż nie zwracał uwagi na delikatne pieszczoty Tivaldiego na półelfiej szyi.
Z samego wykładu Faerith nie rozumiała za wiele. Poza tym, że na Zewnętrzu żyją różne grupki istot, a wśród nich też i niewielkie plemiona stworzeń podobnych Pik-ik-cha.
W końcu nawet jej cierpliwość się skończyła. Mimo najszczerszej chęci dowiedzenia się jak najwięcej o Wieloświecie, wolała jednak zgłębiać jego tajemnice w nieco ciekawszy sposób. Coraz trudniej też było jej ignorować zaczepki diablęcia… Odchrząknęła leciutko i podniosła się lekko, z uprzejmym uśmiechem zwracając się do gospodarza i do Alziel.
- Dziękuję Wam za to spotkanie. Naprawdę jestem wdzięczna, że staracie się mi pomóc odnaleźć drogę do domu... jest mi niezmiernie przykro, że muszę przerwać tę interesującą... dyskusję, ale obawiam się, że musimy już iść. - tu zerknęła na Tivaldiego, szukając u niego wsparcia.
- Oczywiście… - skinął głową Mahlhevik i dodał. - Jeśli jednak wam się nie spieszy, to zapraszam na kolację za dwie godziny? Oczywiście dam wam pokoje do odświeżenia się.
- Och… to zależy, ile czasu zajmie nam kolejne… spotkanie. - Faerith zaczerwieniła się lekko, choć starała się to zamaskować uprzejmym ukłonem - Jeśli w ciągu dwóch godzin uda nam się powrócić na Celestię, wyślemy kogoś z wiadomością, by uprzedził Cię o naszej obecności.
- Oczywiście… rozumiem. - skinął głową czarodziej. I nakazał swemu niewidocznemu służącemu odprowadzić Tivaldiego i Faerith do wyjścia.

Kiedy opuścili ponure zamczysko, Faerith odetchnęła głęboko.
- Mam wrażenie, że on byłby w stanie zanudzić nawet głaz. - mruknęła szeptem, jakby obawiając się, że mag nadal może ich słyszeć.
- Ja się nie nudziłem… ale ja miałem na co patrzeć. - stwierdził żartobliwie Tivaldi wodząc ogonem po pupie i podstawie pleców półelfki. Nachylił się i spytał żartobliwie. - Bieliznę też masz w tym samym kolorze?
- Nie pamiętam… - odpowiedziała, w zamyśleniu przytykając palec do warg - ...ale też nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miała cokolwiek w takim kolorze… więc raczej nie...
- Bo sprawdzę… - zagroził Tivaldi ogonem sięgając już do zapięć sukni, a wargami wędrując po ramieniu półelfki.
- Chyba nie tutaj? - Faerith obejrzała się za siebie na zamek czując, jak ciarki przechodzą jej po plecach.
- To uchodźmy w lasy… I tak najczęściej figlujemy na łonie natury. - zażartował Tivaldi dochodząc ustami do szyi półelfki.
- A może wybierzemy się do Sigil, do tego… niziołka? Może ma coś ciekawego do zaproponowania? - dziewczyna wyraźnie miała ochotę opuścić tę okolicę jak najszybciej i jak najdalej… a przy tym rzeczywiście odbyć jakieś spotkanie. W razie, gdyby jednak wrócili na tę kolację i zostali o to zapytani…
- No dobrze… - mruknął Tivaldi jak kocur, któremu zabrano sprzed nosa talerz ze śmietanką.
- No, nie rób takiej miny… - Faerith spojrzała diablęciu w oczy i ucałowała go lekko w usta - ...przecież na noc wrócimy do domu… razem. - uśmiechnęła się ciepło i pogładziła ukochanego po policzku, powtarzając cichutko - Razem…
- Powinnaś zostać negocjatorką, albo dyplomatką. Na pewno jesteś łuczniczką z lasu? - westchnął glośno i teatralnie Tivaldi. - Bo mam wrażenie, że machasz języczkiem jak bardka.
- Myślisz, że szukają takich w Sigil? - zamyśliła się Faerith - Przydałaby mi się stała praca…
- Myślę, że w Sigil zawsze znajdzie się jakaś robota dla wygadanych ślicznotek. - rzekło w opowiedzi diablę. I otworzyło portal.

***

Ruszyli razem w znanym Faerith kierunku. Po zdobycz jaką miał mieć kotołak. Towar do wymiany.
Karczma była bardziej pusta niż ostatnio. Sarkhan czekał na ich dwójkę, w wynajętym pokoju na piętrze.
- Witaj, Sarkhanie. - dziewczyna uśmiechnęła się czarująco, szczęśliwa, że rozmawia z kimś o wiele mniej niepokojącym, niż ogarnięty żądzą potęgi mag - Jak poszły poszukiwania?
Niziołek wyciągnął z sakwy spore zawiniątko i w milczeniu rozwinął je przed półelfką, odsłaniając komplet różnych ostrzy.



- Wybierz jedno z nich. Każde to unikat. - wyjaśnił krótko niziołek, drapiąc się po brodzie. - Choć nie całkiem… są to jedyne kopie mieczy pochodzących z innego Wieloświata. Tak przynajmniej twierdził ich poprzedni właściciel.
- Wyglądają dość... solidnie i promieniują magią. - potwierdził Tivaldi.
- Czy możesz mi opowiedzieć o nich coś więcej? - Faerith z uwagą przyglądała się rozłożonej przed nią broni, lecz na razie nie dotykając jej.
- Są to kopie potężnych artefaktów, ostrzy zguby Demrona… Jednak słabsze od nich znacznie, ale też nie mające specjalnych wymagań co do użytkownika. Każdy z nich jest orężem zguby wrogim wobec złych przybyszy i nieumarłych. Czyli niezwykle skuteczne przeciw czartom wszelakiego rodzaju. - wyjaśnił kotołak, podczas gdy elfka oglądała krótkie miecze (w tym jeden dla istot małych jak niziołek), dwuręczne mieczysko, długi miecz oraz rapier o lekko zakrzywionej głowni.
Półelfka ostrożnie przesunęła palcami po głowni, a potem ujęła oburącz rękojeść największego z mieczy, z wahaniem sprawdzając jego ciężar. Ze zdziwieniem stwierdziła, że broń wygląda na znacznie cięższą, niż jest w rzeczywistości. Ostrze było dość długie, lecz smukłe, dzięki czemu miecz miał w sobie pewną… grację. Jednak ona nie potrafiła walczyć taką bronią. Posmutniała lekko i odłożyła broń na stół, przymierzając się po kolei również do pozostałych. Krótkie miecze były… no, krótkie. Niby w sam raz dla niewysokiej półelfki, ale jej wzrok nieustannie wędrował do tego największego, który całą swoją istotą usiłował zwrócić na siebie jej uwagę. Przelotnie zastanowiła się, czy nie wziąć tego najmniejszego jako sztyletu, ale przecież miała nóż po ojcu, którego - mimo wszystko - nie zastąpi żadne ostrze na żadnym świecie. W końcu ponownie ujęła rękojeść Ariena, jak zaczynała go nazywać w myślach i z powątpiewaniem spojrzała na Tivaldiego.
- Myślisz, że znalazłby się ktoś, kto mnie nauczy tym walczyć?
- Myślę, że tak… Za pewną opłatą, ale na pewno znajdzie. Albo mogłabyś popytać w Celestii. Cenią cię tam. - potwierdził w odpowiedzi diablik.
- Nie jest za… długi? - Faerith coraz trudniej było rozstać się z trzymaną w rękach bronią. Przyłożyła ostrze do biodra, sprawdzając długość broni w stosunku do własnych nóg, a potem wyciągnęła przed sobą, nadal krytycznie mu się przyglądając - Może przypnę go sobie na plecach? - roześmiała się radośnie.
- Tak się je zwykle nosi. - potwierdził niziołek.
- W takim razie chcę ten. - z trudem panowała nad sobą, by nie podskakiwać z radości. Z jakiegoś powodu czuła się tak, jakby wreszcie po długich poszukiwaniach odnalazła zgubę. Wiedziała już, że wymiana jest dla niej korzystna i warto dobić targu.
Krótki uścisk dłoni i przedmioty powędrowały z rąk do rąk. Pozostała jedynie kwestia “zapakowania” miecza…
- Jak ja mam go teraz nieść? - dziewczyna nieco bezradnie spojrzała na diablę. Cóż, nie miała obycia z taką bronią…
- Nie dysponuję pochwami do nich. Musisz jakąś zamówić. Na razie owiń broń tkaniną. - mruknął kotołak podając jakiś kawałek materii.
- Dziękuję. - Faerith starannie owinęła miecz i skłoniła głowę na pożegnanie - Miło było Cię poznać. Bywaj…
Po czym ostrożnie tuląc zawiniątko do piersi, ruszyła do wyjścia.
Kotołak odpowiedział skinięciem głowy i uśmiechem.

- To gdzie teraz? - zagaił Tivaldi.
- Nie wiem… idziemy na tę kolację? - półelfka spojrzała na niego z powątpiewaniem - Mam co do niego mieszane uczucia. Chociaż moglibyśmy się przy okazji zorientować, kto na Celestii podjąłby się uczenia mnie władania tym mieczem. - dziewczyna wyraźnie zapaliła się do tego pomysłu.
- Ale myślałem raczej o mieście w którym to tak cię lubią. Nie o tym dworku. - dłoń Tivaldiego spoczęła delikatnie na pupie półelfki, wodząc po aksamitnym materiale jej sukni. - Poza tym… mi jakoś ciężko myśleć, gdy jesteś tak ubrana.
- Nie sądzę, by w tym zamczysku był ktoś, kto mógłby mnie uczyć. Nie zamierzam nawet pytać. - Faerith wzdrygnęła się na samą myśl - Chociaż nie wiem, czy pojawienie się teraz na Celestii i nie pojawienie się na kolacji nie zostanie uznane za nietakt… - westchnęła ciężko.
- Uprzedziłaś, że możemy się nie pojawić. - wspomniał Tivaldi po chwili milczenia. Objął półelfkę mocniej i przytulił do siebie.
- Tak, uprzedzałam… - Faerith zastanowiła się przez chwilę - ...potrzebuję pochwy do tego maleństwa i nauczyciela… a to znaczy, że pilnie potrzebuję pracy albo zlecenia. Myślę, że to dostateczny powód, by jednak odpuścić sobie tę kolację. - uśmiechnęła się, szczęśliwa, że znalazła wyjście z tej niezręcznej sytuacji.
- Ta twoja krawcowa wspominała coś o poszukiwaniu modelek… ale chyba żartowała. - rzekł ze śmiechem Tivaldi. I ogonem głaszcząc półelfkę po głowie spytał. - To jaka praca cię kusi?
- Nie wiem. Mogłabym polować, w tym jestem dobra… ale czy tu potrzebują łowczyni? - łagodnie oparła głowę na ramieniu diablęcia, poddając się jego pieszczotom - Może rzeczywiście Zee będzie coś wiedziała. Jest istną kopalnią wieści i plotek…
- Tylko egzotyczne zwierzęta są warte łowów. Są konkretne zamówienia… z tego co wiem. - wyjaśnił Tivaldi, wędrując ogonem po nagich plecach tropicielki.
- Tak, czy inaczej, warto najpierw zapytać Zatannę. Może oszczędzi nam bezowocnego biegania po mieście. - Faerith uśmiechnęła się łobuzersko - Chyba, że jesteś zbyt zazdrosny, by tam ze mną pójść?
- Sam nie wiem…- odparł Tivaldi. - Boję się tego co sie stanie, gdy zostaniecie same. A jeszcze bardziej tego, co będzie gdy będziemy we troje.
- Daj spokój… przecież nie każde moje spotkanie z Zee musi się kończyć… tak samo. - naburmuszyła się dziewczyna - Ciebie też nie zamierzam w to wplątywać.
- Dobrze… Poczekam przy sklepie. - rzekł w odpowiedzi, gdy dochodzili do sklepiku Zatanny.
- Dlaczego? - jej wzrok wyrażał całkowitą dezorientację - Miałam nadzieję, że mi doradzisz, jeśli padną jakieś konkretne propozycje. Czy warto w ogóle się interesować czy od razu dać sobie spokój…
- No dobrze. - zgodził się Tivaldi i cmoknął półelfkę w policzek. - Co tylko zechcesz.
Faerith uśmiechnęła się w odpowiedzi i śmiało wkroczyła do pachnącego wnętrza.
Krawcowa właśnie była zajęta… rysowaniem szkiców. Siedziała wygodnie przy niedużm biurku i nie zerkając w kierunku otwieranych drzwi, rzekła. - Dziś mój zakład jest nieczynny.
- W takim razie wracam do domu leczyć złamane serce. - odpowiedziała półelfka, nadając swojej wypowiedzi odpowiednio przesadzony ładunek dramatyzmu.
- To ja powinnam leczyć złamane serduszko. Czuję się taka wykorzystana. - odparła z podobnym dramatyzmem w głosie krawcowa. I z delikatnym uśmieszkiem spytała. - To co was do mnie sprowadza?
- Właściwie to... interesy. Szukam pracy i zastanawiałam się, czy może przypadkiem o czymś słyszałaś… - Faerith nagle zaczęła się zastanawiać, czy diablik przypadkiem nie miał racji. Przebywanie z Zatanną w jednym pomieszczeniu wydawało się nieodmiennie... niebezpieczne. I ekscytująco nieprzewidywalne. Trzymane w objęciach zawiniątko z mieczem stanowiło nader wątłą ochronę przed jej urokiem.
- Ach… mogłabyś mi popozować… w moich strojach i bez… w ramach artystycznej inspiracji. Lub… - przez chwilę była zamyślona, wędrując spojrzeniem po postaci półelfki ubranej wszak w jedną z jej prowokacyjnych sukni.
- Mam wrażenie, że pozowanie nie potrwałoby długo... przynajmniej na początku. - cicha myśl wymknęła się nader podstępnie przez usta dziewczyny, powodując u niej gwałtowny rumieniec - Lub… lub co? - półelfka desperacko spróbowała zagłuszyć poprzednią wypowiedź pytaniem, choć sama musiała przyznać przed sobą, że niezbyt zręcznie jej to wyszło.
- Och… teraz to ty mnie kusisz, by sprawdzić twoją teorię. - zachichotała kobieta wystawiając język. - Moja silna wola przeciw pokusie twej urody... epicki pojedynek, nieprawdaż?
- My jeszcze rozmawiamy o pracy, czy już o czymś innym? - wtrącił niemrawo Tivaldi.
- O pracy. - ucięła Faerith i wyszło jej to... prawie pewnie. Prawie, bo jednak nagle przyspieszone bicie serca i nieco krótszy oddech zabarwiły jej głos odrobiną… sugestii. Że mówiąc to, co powiedziała, miała na myśli coś dokładnie odwrotnego…
Sklęła się w myślach i wzięła głęboki oddech, po czym już znacznie spokojniej odezwała się ponownie.
- Jestem bohaterką, pamiętasz? To ja wygrywam pojedynki. - pozwoliła sobie nawet na odrobinę rozbawienia w głosie - Ale nawet bohaterki mają przyziemne potrzeby, więc… - pozornie obojętnie wzruszyła ramionami - ...będziesz miała coś dla mnie?
- Ja też byłam bohaterką. - wypięła dumnie piersi Zatanna, prezentując je w obcisłym dekolcie gorseciku z gadziej łuski. - Nie lekceważ moich atutów.
- Nie da się ich lekce… ważyć. - wybąkał cicho Tivadi. - Może jednak skupmy się na pracy… co?
- Zanim coś ci w spodniach eksploduje, biedaczku? - zażartowała Zatanna.
Faerith spojrzała najpierw na jedno, potem na drugie, w jej oczach czaiła się groźba, która zastąpiła początkowy szok.
- Tiv… - to było zdecydowanie ostrzegawcze - Zee, nie zmuszaj mnie, żebym stąd wyszła i nigdy już nie wróciła. - przesunęła się bliżej diablęcia, całą sobą komunikując “on jest mój”.
- Nie przesadzaj skarbie… w końcu to efekt mojej sukni i twojej figury… - wymruczała zmysłowo Zatanna. - Ten jego zachwyt w spodniach.
- Nie zgrywaj niewiniątka. - mruknęła dziewczyna - Uwodzisz go tak samo jak mnie. - rzuciła oskarżycielsko i westchnęła bezradnie - Dlaczego przy Was nic nigdy nie może być proste...
- Gdyby życie było proste, byłoby nudne… A co do zarobku. - zamyśliła się Zatanna pocierając podbródek. - To… futra. To jest zawsze modne i zawsze cenne.
- Są światy, gdzie da się zdobyć ładne futra. Są to zwykle zamarznięte światy. - wtrącił Tivaldi, a krawcowa zgodziła się z nim. - Futra z takich światów są zwykle bardzo piękne. Zwłaszcza futra zimowych wilków, lub górskich kotów.
- Ale to znaczy, że zanim cokolwiek zarobię, będę musiała sporo wydać na ciepłe ubrania. - jęknęła Faerith - Problem polega na tym, że niespecjalnie mam co wydać... - oklapła zupełnie i malowniczo, choć zupełnie naturalnie, przysiadła na kanapie. Miecz ostrożnie ułożyła u swoich stóp, łokieć wsparła na oparciu, a skroń na drobnej piąstce. Białymi ząbkami delikatnie przygryzała paznokieć małego palca drugiej ręki. Twarz okalały jej kosmyki, które wmknęły się z luźnego koka, gdy dość entuzjastycznie wypróbowywała u kotołaka swą nową broń.
Zaabsorbowana zupełnie beznadziejnym problemem zdobycia pieniędzy, kompletnie nie zwróciła uwagi na wbite w nią spojrzenia Tivaldiego i Zatanny.
- Jakieś poślednie futra mogę pożyczyć. Z jaków albo mastodontów. - stwierdziła po namyśle Zatanna. A Tivaldi w milczeniu wędrował wygłodniałym spojrzeniem po sylwetce swej ukochanej.
- Życia mi nie starczy, żeby Ci się odwdzięczyć za wszystko. - Faerith przeniosła pełne melancholii spojrzenie na krawcową, podnosząc leżący na podłodze miecz i wstając miękko - Więc chyba powinnam zacząć od razu… Tiv, znasz jakiś portal do Krainy Zimy? - półelfka stanęła tuż przed nim i z wesołymi błyskami w zielonych źrenicach, z bliska spojrzała mu w oczy.
- Niezupełnie… - stwierdził Tivaldi drapiąc się po rogu. - Znam przejście do Planu Pseudożywiołu Lodu, acz… nie jestem pewien, czy coś tam ma na sobie futra.
- W takim razie nie chcę wiedzieć, co się tam znajduje. - dziewczyna westchnęła i wzniosła oczy do nieba w wyrazie absolutnej bezradności, po czym na powrót zwróciła się do Zatanny - Zee… możesz mnie gdzieś wysłać?
- Będę wiedziała… Później. Za kilka godzin załatwię sobie taki portal, poprzez stare znajomości. - odparła wesoło krawcowa.
- W takim razie mamy kilka godzin na… odpoczynek. - Faerith uśmiechnęła się w końcu radośnie, z ukosa spoglądając na diablę - Ciekawe, do czego mógbyś mi się w końcu przydać… - zamyśliła się, przytykając palec wskazujący do dolnej wargi i wydymając usteczka. W końcu jej twarz rozjaśnił łobuzerski uśmiech - O, wiem. Z pewnością znasz kogoś, kto potrafi tym machać… - ujęła Tivaldiego pod ramię i mrugnęła do krawcowej, wyprowadzając kochanka z pracowni - Wrócimy za parę godzin.
- Dobrze… - uśmiechnęła się Zatanna i pożegnała się z wychodzącą parą słowami. - Tylko zapukajcie od zaplecza. Bo w końcu drzwi sklepowe będą zamknięte.
I półelfka wraz diablęciem wymknęli się na uliczki Sigil.
Tivaldi ruszył z dziewczyną w kierunku ich mieszkanka, tłumacząc się pokrętnie. - Muszę ocenić jak jesteś zbudowana zanim… eee… znajdę ci nauczyciela.
- Nawet ja nie jestem aż tak głupia. - Faerith roześmiała się dźwięcznie, rozbawionym spojrzeniem zerkając na diablę - Poza tym doskonale wiesz, jak jestem zbudowana.
- Nooo ale i tak muszę się przekonać jaką masz rzeźbę mięśni i czy nie przybrałaś na wadze ostatnio. - mimo, że jego tłumaczenia były mętne i absurdalne, to Tivaldi nie zamierzał rezygnować z obranego celu ich wędrówki, a ogon wędrujący po pośladkach dziewczyny, zdradzał prawdziwe cele diablęcia.
- To już powinien ocenić mój nauczyciel, nie sądzisz? - dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z zamiarów Tivaldiego i nieźle się bawiła, udając niewiniątko - Poza tym uważasz, że przytyłam? - zapytała, ostrzegawczo marszcząc brwi.
- Piersi masz chyba większe i pupę bardziej krąglejszą… ale musiałbym wymacać, by się upewnić. - tłumaczył się jej kochanek. Nachylił się i cmoknął podstawę jej szyi, mrucząc. - A i suknia wydaje się zbyt ciasno cię opinać. Pewnie niewygodnie się ją nosi.
- Jest idealnie wygodna, zupełnie nie czuję, że ją mam na sobie. - dziewczyna przystanęła i okręciła się wokół własnej osi, usiłując obejrzeć sobie swą “krąglejszą pupę”. W końcu, wręczywszy miecz diablęciu, z uwagą przesunęła dłońmi najpierw po piersiach a potem po pośladkach, przymykając przy tym oczy. W końcu otworzyła je i spojrzała na Tivaldiego, z trudem zachowując powagę.
- Nie, wszystko jest w porządku. Musiało Ci się wydawać. - odebrała od niego miecz i ruszyła dalej, zadziornie kręcąc biodrami.
Oczy Tivaldiego płonęły czerwonym blaskiem, ogon uderzał na boki, skóra zrobiła się czerwona… jeszcze bardziej czerwona. Gdy zeszli z głównych ulic Wielkiego Bazaru, gdy skręcili w wąskie i pustawe uliczki… diablę zaatakowało.
Tivaldi pochwycił od tyłu pierś półelfki drapieżnie obejmując ją dłonią, drugą zaś przesunął po jej podbrzuszu. Przylegał ciałem do jej pleców, przez co jej pupa ocierała się o jego oręż. Pragnął jej… wiedziała to od dłuższego czasu. Przecież wystarczyło zerknąć poniżej pasa Tivaldiego, by się o tym przekonać. Ale teraz to czuła… zdradzieckie sukienki Zatanny nigdy nie stanowiły zapory przed zakusami kochanków. Ustami wodził po jej szyi, dłońmi po jej ciele i drżał jak w febrze. - No i nie wytrzymałem przez ciebie.
- Co masz na myśli? - zapytała podejrzliwie, choć równocześnie ufnie oparła się o jego tors. Widać było wyraźnie, że czekała na ten moment, od dawna się go spodziewając.
- Bo rozpalałaś moją wyobraźnię, odkąd cię zobaczyłem w tej sukni… - szeptał jej do ucha Tivaldi, pieszcząc je wargami i muskając językiem. Zaborczo przytulił do siebie półelfkę. - Pragnę cię Faerith… bardzo.
- Więc trzeba było mnie po prostu zabrać do domu, zamiast gadać bzdury… - wymruczała dziewczyna, z wyraźną przyjemnością poddając się pieszczocie - ...mówiłam Ci już, że za dużo gadasz?
- Tak…

<...>

Długo nie wypuszczała go z objęć, bawiąc się leniwie jego włosami i wodząc opuszkami palców po rogach. W końcu delikatnie pocałowała go w czoło i zapytała żartobliwie - I co, przytyłam?
- Chcę więcej… - wymruczał cicho Tivaldi głaszcząc delikatnie uda półelfki. - Jesteś bardzo kusząca tylko w tych pończoszkach, wiesz?
Roześmiała się cicho - Nie zmieniaj tematu… odpowiedz mi na pytanie. - zażądała.
- Nie... nie przytyłaś. Jesteś cudownie delikatna i mięciutka. Jesteś piękna i kusząca i nie myśl, że nie zauważyłem, jak Zatanna spoglądała na ciebie pożądliwym wzrokiem. - mruknął Tivaldi, całując czubek nosa półelfki.
- Jakbyś nie zauważył, to właśnie jestem tu z Tobą, a nie z nią. Pracę muzy mogłam dostać od ręki. - żartobliwie wystawiła mu język i czule pogładziła po policzku - Daj mi tylko chwilkę, zanim… - nie dokończyła, ale słodki pocałunek w usta dość sugestywnie zdradzał, co będzie potem.
Tivaldi usiadł obok leżącej półelfki i delikatnie masował jej brzuch. - Wiem, wiem… Ale ślepy nie jestem. I nie mogę się jej dziwić.
- Jesteś zazdrosny… - Faerith uśmiechnęła się radośnie i przeciągnęła rozkosznie, jak drapany po brzuszku kociak, po czym przekręciła się na boczek i podparła głowę na dłoni - ...nigdy mi nawet przez myśl nie przeszło, że kiedykolwiek ktokolwiek będzie o mnie zazdrosny.
- Żeby to było tak proste… - zaśmiał się Tivaldi i cmoknął ją w policzek, mówiąc. - Co do waszej dwójki, mam mieszane uczucia. Z jednej strony jestem zazdrosny… z drugiej… to wszystko jest takie… dziwne i podniecające… troszeczkę tylko.
- Właśnie widzę, jakie troszeczkę. - półelfka zachichotała, zerkając na wyraźny dowód na “lekkie niedopowiedzenie” kochanka.
- No dobra… trochę wyobraźnia szaleje na widok was dwóch… na wyobrażenie waszej dwójki… w sytuacji intymnej. - wzruszył ramionami Tivaldi i wystawił język. - Jesteś kusicielką.
- Tak jakoś wychodzi. - mina dziewczyny wyrażała absolutną niewinność, jedynie w oczach tliły się iskierki rozbawienia. Przekręciła się na brzuch i z westchnieniem przyciągnęła sobie poduszkę pod głowę - Dla mnie to też nie jest ani proste, ani oczywiste. Z jednej strony strasznie mnie do niej ciągnie… a z drugiej czuję się… winna. Nie powinnam… - umilkła, opuszkiem palca wodząc po misternie rzeźbionych na ramie łóżka listkach winorośli.
- Nie poradzę ci, co masz czynić. Cieszy mnie, że jeszcze bardziej ciągnie cię do mnie. - odparł Tivaldi delikatnie masując pośladki Faerith.
- Z Tobą jest prosto. Ciebie najzwyczajniej w świecie kocham… - dziewczyna zerknęła przez ramię na diablę i z powrotem wtuliła twarz w poduszkę - ...to z nią mam problem. Takie rzeczy... nie powinny się dziać. Kobieta z kobietą… - pokręciła głową, a jej twarz zabarwił mocny rumieniec - ...czasami nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam.
- Czasami ja nie mogę w to uwierzyć. Ale myślę, że po prostu jesteś bardziej namiętna, niż ci się zdaje. - odparł w odpowiedzi Tivaldi. - Jesteś naprawdę pełna ognia, Faerith.
- Z naszej dwójki to podobno Ty masz ten ognisty i rogaty temperament. - przelotnie pokazała mu język i znów zatonęła w miękkiej pościeli.
- No i mam. Ale w moim przypadku to zrozumiałe. Natomiast ty… jesteś niespodzianką. - stwierdził w odpowiedzi Tivaldi dając lekkiego klapsa dziewczynie.
- Dla siebie też... - wymruczała w odpowiedzi, nie podnosząc głowy, przez co wypowiadane przez nią słowa były nieco niewyraźne - A mogłam znaleźć sobie jakiegoś miłego półniebianina i zamieszkać na Celestii... Wtedy z pewnością nie byłoby żadnej niespodzianki. - westchnęła rozdzierająco.
- Zauważyłem, że niektórym niebianom świecą się oczka na twój widok. - mruknął Tivaldi wodząc językiem po pupie półelfki. - Ten szef straży w Sercu Wiary na przykład.
- Hmmmm... - zamyśliła się, z trudem panując nad przemożną chęcią poruszenia biodrami - ...ciekawe, co by właśnie robił, gdyby był na Twoim miejscu...
- Przypuszczam… że również nie oparłby się pokusie. - mruczał Tivaldi wędrując ustami po jej plecach, podczas gdy dłonie pieściły jej pupę. - Swoją drogą… co ty byś zrobiła, gdyby on był na moim miejscu. A ty… w Sercu Wiary?
Wzruszyła lekko ramionami, maskując tym gestem drżenie ciała - Pewnie zostałabym uosobieniem cnót wszelakich, czystym, cnotliwym i... - roześmiała się cicho - ...obrzydliwie nudnym.
Palce diablęcia sugestywnie pieściły obszar między jej pośladkami, gdy usta dochodziły już do karku Faerith, pieszcząc skórę delikatnymi pocałunkami. - Zawsze byłaś taka grzeczna?
- Grzeczna? Co dokładnie masz na myśli?
- Zawsze słuchałaś starszych? Zawsze rumieniłaś się, gdy... ktoś wspomniał o damsko-męskich zabawach? Zawsze cnotliwie otulałaś się ubraniami, tak, że nie było widać twego ciała? Bo… odniosłem wrażenie, że nawet na początku naszej znajomości miałaś ten... pazur. - wymruczał jej do ucha Tivaldi, drapieżnie masując dłonią pośladki i biodra.
- Zapominasz, że większość swojego życia spędziłam w lesie. - gdzieś na obrzeżach jej głosu błąkała się irytacja - Kiedy jeszcze mnie tolerowano, wychowywalam się na damę. Dumną, ale też pełną cnót wszelakich. - ironicznie skłoniła głową w jego kierunku - Moja krotka kariera ulicznego zlodziejaszka... Byłam wtedy zbyt młoda, zbyt dziecinna... A potem wpadałam tylko na krótko, sprzedać skóry, kupić jedzenie, koniec. Ani mi w głowie suknie były, ani adoratorzy. Strój miał być ciepły i wygodny, a o cnotę w dziczy nietrudno. Może i tlił się we mnie ten płomień, ale zbyt wątło, bym go zauważała. W Sercu Wiary... mógłby nigdy nie rozbłysnąć.
- Więc mam szczęście. Leżysz golutka koło mnie i jesteś cała moja. - wymruczał Tivaldi, wargami wodząc po szyi ukochanej. - W lasach, które znałem, twoja cnota nie byłaby tak bezpieczna.
- Cóż… w moim lesie moja cnota pozostała nienaruszona. - drżenie, które przebiegło przez jej ciało było już niezaprzeczalnie związane z pieszczotami kochanka.
- A ja ją zagarnąłem… I ciebie też. - wymruczał cicho Tivaldi, wielbiąc jej ciało dotykiem i pocałunkiem. - I obawiam się, że nie dam ci być wzorem cnót. Zbyt wielką pokusą są dla mnie twe krągłości. I nie tylko dla mnie… jak ci Zatanna… pokazała.
- Cnotliwa niewiasta męża swego stawia ponad wszystko inne, wierną mu będąc i żywot osładzając… - wyrecytowała śpiewnie, przymykając oczy, które błyszczały rozbawieniem - Na pewno nie chcesz mieć cnotliwej niewiasty u swego boku? - zamruczała, prężąc się delikatnie, gdy delikatne pieszczoty powodowały… łaskotki, nad którymi nie potrafiła zapanować.
- Hmm… - zastanowił się Tivaldi. - Chcę ciebie. Teraz. Jutro. Pojutrze… I wiesz co? Mimo, że świecisz gołą… w dodatku bardzo ładną pupą… Mimo, że… to wszystko, co się wydarzyło między nami i nie tylko. Mimo, że wiem, iż potrafisz być zabójcza z łukiem w dłoni. Mimo tego wszystkiego… -
Westchnął i rzekł spokojnym głosem. - Ja nadal widzę w tobie niewinne delikatne dziewczątko, które trzeba chronić.
Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, by zaskakująco poważnie spojrzeć diablęciu w oczy. Oburącz ujęła jego twarz w dłonie i złożyła na jego ustach słodki, głęboki i pełen namiętności pocałunek wyrażający wszystko to, co czuła w tym momencie. Kiedy w końcu oderwała usta od jego warg, zdążyła jedynie nabrać oddechu i szepnąć “kocham Cię”, nim pocałunek pochłonął ich z nową siłą.

<...>
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 09-12-2013, 20:39   #150
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2.

- Ale wiesz… że to nic nie zmienia, prawda? Nadal jesteś tą delikatną nieśmiałą dziewuszką, którą się zaopiekowałem… w moich oczach nadal taka jesteś. - rzekł cicho i żartobliwie diablik do wtulonej w jego ciało Faerith, odpoczywającej po niedawnych uniesieniach.
W odpowiedzi pocałowała go tam, gdzie akurat miała usta… gdzieś pomiędzy szyją a obojczykiem.
- Ciekawe, czy jestem w stanie zrobić coś, po czym zmienisz zdanie… - zachichotała, choć całą sobą negowała tę niecną myśl.
- Nie wiem. Ciągle się boję, że sam zrobię tobie krzywdę… Eeech. Mam z tobą kłopot. Za mocno cię pragnę czasami… eee… w zasadzie to często. A ty jeszcze przejęłaś sposób ubierania od Zatanny. Jej suknie krzyczą wprost… zdejmij mnie z niej, a posmakujesz raju… - zaczął narzekać żartobliwie Tivaldi, głaszcząc plecy półelfki z typową dla siebie czułością względem niej.
- O, nie. Ona ma na sobie zdecydowanie mniej… i bardziej… - prychnęła Faerith - A ja bez problemu wrócę do starych przyzwyczajeń. Wygodne spodnie i bluza, płaskie buty… zostanę szarą myszką i wtopię się w tłum.
- Ale ty za ładnie w nich wyglądasz. Nie powinnaś ich porzucać… No i… lubię cię z nich rozbierać. - zaprotestował Tivaldi. - A właśnie… jeszcze nie pozbawiłem cię pończoszek.
- Ale mi tu wygodnie… - zaprotestowała, moszcząc się jeszcze wygodniej i ani myśląc ruszać się gdziekolwiek.
- No to tak zostaniemy… w łóżku… goli i weseli. - mruknął Tivaldi, głaszcząc półelfkę dłonią po wlosach i ogonem po udach. - Zatanna na pewno się domyśla, czemu cię jeszcze u niej nie ma.
- Przesadzasz… jeszcze nie minęło aż tyle czasu… - wymruczała leniwie w odpowiedzi, ale zawahała się lekko - ...prawda?
- Przesadzam… Ale jestem pewien, że i tak spojrzy na nas znacząco. - rzekł żartobliwie Tivaldi i próbując naśladować jej głos rzekł. - Widziałam co robiłaś mając moją suknię na sobie.. i jak ją zdejmowano z ciebie.
Faerith roześmiała się, słysząc piskliwy głosik, który według diablęcia miał imitować głos Zatanny.
- Oczywiście, że spojrzy. Zapewne też zapyta, jak było… więc miejmy to już z głowy. - wciąż chichocząc podniosła się i zsunęła z kochanka, wśród porzuconych na podłodze ubrań szukając skradzionych majteczek.
Tivaldi leżał na łóżku i przyglądał się gibkiemu ciału Faerith szukającej swej bielizny. - Powinienem cię uprzedzić, nie znam się na polowaniach.
- Nie musisz. - zerknęła na niego z uśmiechem i mrugnęła łobuzersko - Masz wiele innych zalet.
- Na pewno cię rozgrzeję. Tyle, że może i przy okazji pozbawię ciuszków. - odparło diablę uśmiechając się równie łobuzersko. Na pewno to rozgrzewanie będzie chciał połączyć z rozbieraniem.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, rozbierać się na śniegu. Rozgrzewanie może nie zadziałać za dobrze. - Faerith w końcu znalazła bieliznę, teraz stała przed szafą i niezdecydowanie przeglądała znajdujące się na półkach ubrania.
- I znów mnie kusi, by sprawdzić... jak dobrze potrafię cię rozgrzać. - wymruczał Tivaldi podchodząc cicho do półelfki. Przytulił się do jej pleców, wodząc dłońmi po jej piersiach i brzuchu. Delikatnie muskał skórę dłońmi, a ona czuła żar jego ciała.
- Jesteś okropny. - roześmiała się - Przecież wiesz, że powinniśmy już iść. Bo wiesz, albo lodowe światy, albo… pozowanie… a sam wiesz, czym to się… może… skończyć… - sięgnęła w końcu po spodnie i bluzkę, nie zważając na protesty zawiedzionego diablęcia - Muszę przymierzyć te futra, w których będę polować. Przecież nie założę ich na sukienkę…
- A chcesz jej pozować? - zaciekawił się Tivaldi, nie próbując jej przeszkadzać w ubieraniu. - Wiesz dobrze, że… wasze relacje są dla mnie dość zaskakujące i nie bardzo wiem co o nich myśleć. I jak zareagować.
- Dlatego właśnie nie chcę… choć strasznie mnie kusi, by jednak spróbować. - wzruszyła ramionami, pozornie obojętna - Póki co jednak chętnie wybiorę się na polowanie. Zanim zupełnie wyjdę z wprawy.

***

Gdy dotarli do zakładu krawieckiego Zatanny, był już zamknięty od wejścia dla klientów, więc oboje udali się na zaplecze, by… przyjrzeć się materiałom zalegającym na półkach. Czasem bardzo niezwykłym.
Ale najdziwniejsze “tkaniny” nie przyćmiewały swą kontrowersyjnością projektów krawcowej.
Zatanna właśnie coś przy jednym z projektów poprawiała, gdy wchodzili.
- Chwileczkę. - mruknęła.
Faerith z ciekawością oglądała pozostałe projekty, grzecznie nie plącząc się krawcowej pod rękami.
Tivaldi zaś przyglądał się co śmielszym projektom Zatanny, z wyraźnym zainteresowaniem. Machający na boki ogon dawał niejaką sugestię co do tego, co dzieje się w głowie diablęcia.
- O czym myślisz? - cichy szept tuż przy uchu zaskoczył Tivaldiego, który schylił się właśnie, by dokładniej przyjrzeć się futerkowym wykończeniom. Wystarczył jednak lekki rzut okiem, by zrozumiał, że półelfka doskonale zdaje sobie sprawę z charakteru tych myśli, o czym świadczyło rozbawione spojrzenie, choć wyraz twarzy był pełen nagany.
- Oooo tym, jak szybko zdjąłbym je z ciebie. - wymruczał Tivaldi, nie przejmując się nagannym wyrazem twarzy półelfki i wodząc końcówką ogona po dłoni dziewczyny.
- Znając Zee, z pewnością szybciej się je zdejmuje, niż zakłada. - szepnęła w odpowiedzi wprost w diablęce ucho.
- Teraz to mnie podpuszczasz. - wymruczał Tivaldi, oplatając półelfkę ogonem w pasie.
Roześmiała się cicho i szybko zerknęła za siebie.
- Nie jesteśmy tu sami... - przypomniała na wypadek, gdyby temperament diablęcia zdążył o tym zapomnieć.
- Och... nie zwracajcie na mnie uwagi. - wtrąciła głośno Zatanna, popisując się słuchem niczym nietoperze - Jakiekolwiek zabawy tu planujecie… wątpię, by udało się wam mnie zszokować.
I spojrzała na parkę z lisim uśmieszkiem, sprawiając, że ogon diablęcia mocniej oplótł talię Faerith.
- Na to właśnie liczyłaś, kiedy kazałaś nam wejść tą stroną, co? - Faerith założyła ręce na piersiach, nie dając się sprowokować - Pewnie liczyłaś też na to, że z nudów zacznę przymierzać co ciekawsze wynalazki?
- Hmmm… Masz ciekawe pomysły. Następnym razem spróbuję. Może jakieś perfumy z afrodyzjakiem? - odparła wesoło Zatanna wstając od stołu, na którym leżała niedokończona suknia. - Niemniej obie wiemy, że nie jesteś osóbką tak śmiałą i po prostu nie starczyłoby ci odwagi… moja droga. Potrzebujesz ostrogi, by skierować cię ku uwolnieniu twych pragnień. A przecież nie znajdujemy się tutaj z tego powodu, prawda?
Potarła podbródek kciukiem, dodając. - Przynajmniej nie teraz. Ale skoro wam się nudzi...
Wskazała kciukiem inną część sklepu. - Tam znajdują się futra i stroje przeznaczone na wyprawę. I raczej nie jest to atrakcyjna kolekcja, więc… wiń tylko swojego partnera, jeśli się na ciebie rzuci. Ja jeszcze muszę coś zrobić przy stroju, który zaczęłam, ale ty nie krępuj się w dobieraniu ubrania.
- Chyba najlepiej będzie, jeśli dobiorę sobie coś sama. - Faerith wymownie spojrzała na oplatający ją ogon - I z pewnością najszybciej. Nie będziemy Ci przeszkadzać w pracy dłużej, niż to absolutnie konieczne.
Tivaldi posłusznie odsunął ogon, a Zatanna zaśmiała się cicho. - To urocze, wiesz? Czuję się, jakbym była dla ciebie strasznym drapieżnikiem… Och, nie bój się. Nie jestem taka zła. Nie zamierzam cię schrupać.
- Ja bym jej nie wierzył. - stwierdził cicho Tivaldi.
Dziewczyna wzruszyla ramionami i ruszyła we wskazanym kierunku - Jesteś zajęta, po prostu nie widzę potrzeby zawracania Ci głowy. Będzie z pewnością jeszcze niejedna okazja na schrupanie. Tylko nie zapomnij mnie najpierw solidnie podtuczyć. - roześmiała się i zniknęła za drzwiami.
Zatanna mówiła prawdę, ta kolekcja futer nie była atrakcyjna. Były to ciężkie płaszcze, grube spodnie i futrzane pancerze z gęstego brązowego futra. Nie były piękne i ubrawszy pierwszy zestaw, Faerith czuła się jak zarośnięty bałwan. I podobnie wyglądała. Ale były też bardzo ciepłe. A tego właśnie potrzebowała. Wybrała w końcu zestaw, który najmniej krępował jej ruchy i zabrawszy naręcze futer, wróciła na zaplecze.
- Będą idealne. - uśmiechnęła się do Zatanny i ciekawie zerknęła jej przez ramię - Nad czym właściwie pracujesz?
- Nad strojem dla pewnej urzędniczki Guwernatów. Jest na tyle bogata, by pozwolić sobie na najlepsze materiały i dodatki. Ale nie ma twojej figury. - rzekła w odpowiedzi Zee i przyjrzała się dziewczynie. - Widzę, że już wybrałaś coś dla siebie.
Były jednak same. Gdzie był Tivaldi? Krawcowa potarła kark i odchyliła się nieco do stołu prężąc swe ciało. - Ja już na dziś skończyłam.
Sięgnęła do niedużej szafki, wyjmując z niej butelkę szkarłatnego trunku, kieliszek i nieduży klejnot o bladoniebieskiej barwie. Klejnot pokryty szronem.
- Zapowiada się wspaniale. - w głosie półelfki zabrzmiała delikatna nutka zazdrości, dopiero po chwili zorientowała się, że kogoś tu brakuje - Gdzie Tiv?
- Szuka stroju dla siebie. Te futra są jednak do zwrotu, wiesz? - przesunęła w jej kierunku ów klejnot. - Wiesz co to sześcienna brama?
- Wiem. - dziewczyna kiwnęła głową - I o tym, że to tylko pożyczka, też pamiętam. Mówiłaś już.
- Mówiłam? Wybacz… przez ten piekielny projekt jestem nieco rozkojarzona. Babsztyl ma niebotyczne wymagania. - westchnęła smętnie Zatanna i nalała sobie wina. - Aż mnie kusi by dołączyć jakąś wredną klątwę do tego stroju. No cóż... - wypiła trunek i wskazała na przedmiot. - To tutaj jest czymś w rodzaju hekasaendrycznej bramy właśnie. Ma jedynie dwie możliwości. Skok na lodowy świat i powrót na świat, na którym przebywał przynajmniej przez siedem dni. Obecnie to Sigil. Jest więc czymś w rodzaju dwustronnej bramy. Dostałam to od pewnego chaosyty, więc nie wiem dokładnie, jaki jest ten lodowy świat. Czy to plan Materialny, czy półplan, czy… jakiś Plan Żywiołów. Nieważne. Sprawdziłam jego działanie i trafiłam do zimnej górskiej doliny. Jest tam jakaś roślinność, więc muszą być i roślinożercy.
- Cudownie. - Faerith odebrała klejnot z rąk krawcowej - Postaram się nie wracać z pustymi rękami.
- Cieszy mnie to. Klejnotu możesz użyć w każdym miejscu i o każdym czasie. - dodała w odpowiedzi Zatanna. - Baw się dobrze. Futra nie są magicznie usprawnione, więc unikaj ich zamoczenia. I chronią przed zwyczajnym zimnem jedynie. Co jeszcze powinnam... Hmm... Chyba nic.
- Obiecuję je zwrócić w stanie idealnym. - dziewczyna uśmiechnęła się ciepło - A teraz odpocznij, bo jeszcze naprawdę wpleciesz jakąś rozkosznie wredną niespodziankę w tę prześliczną suknię. - roześmiała się wesoło - Gdzież to moje diablę? Strasznie się grzebie.
Po chwili pojawiła się chodząc kupa futra. Pod którą pewnie krył się Tivaldi. - Jestem gotów.
- W takim razie pójdziemy już. - Faerith lekko cmoknęła Zatannę w policzek - Najdalej za siedem dni zamierzam wrócić z jakimś pięknym futrem dla Ciebie.
- Liczę, że wrócisz. Z futrem lub bez. - stwierdziła z uśmiechem na ustach Zatanna. - Uważajcie na siebie.
- Będziemy. - obiecała dziewczyna, machając ręką na pożegnanie.
Pozostało jeszcze tylko uzupełnić zapasy na podróż, zabrać ze sobą kilka niezbędnych drobiazgów, broń… i opatuleni w ciepłe futra, wreszcie uruchomili bramę.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172