Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2014, 11:23   #161
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Chodźmy na dach... - widoki nawet z dziedzińca zapierały dech w piersiach, ale Faerith zapragnęła zobaczyć góry w całej ich okazałości… a w tym celu musiała wejść jak najwyżej.
- Uważasz, że to bezpieczne? - spytał Tivaldi podążając za półelfką, która już wspinała się po schodach, wyżej, wyżej… i wyżej.
- Myślę, że powinno tu być jakieś wyjście. Nie zamierzam niepotrzebnie ryzykować, ale widok z góry musi być oszałamiający… - zachwyt w oczach półelfki dobitnie świadczył o tym, że niełatwo będzie ją odwieść od tego pomysłu.
Gdy skończyły się schody, tropicielka wspięła się po murach… a Tivaldi z trudem za nią. Gdy skończyły się mury… ruszyła na ścianę skalną podążając za swoim pragnieniem, wyżej i wyżej. Opuścili teren klasztoru wspinając się po zboczu góry, o którą klasztor się opierał.
Jednakże widok jaki zobaczyła… wynagrał wszelkie trudy i zagrożenia. Limbo okazało się światem pełnym zmian, na jej oczach burze zmieniały się w huragany ognia, by po chwili spłynąć błotnistą breją, krzepnącą w dziesiątki diamentów, topionych w zielonym ogniu. Czasem z tych fal zmiennego świata wyłaniały się jakieś stworzenia, których forma była równie niestabilna co świata, w którym żyły.
Faerith spojrzała na ten pełen sprzeczności świat i zaniemówiła z wrażenia. Z półotwartymi ustami i błyszczącymi oczami rozglądała się wokół, zupełnie tracąc poczucie czasu. Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim Tivaldi objął ją ramieniem, i ile czasu tak trwali, przytuleni do siebie. W końcu jednak wyszeptała, zachwycona - Tu… tu może się zdarzyć… wszystko.
- Zazwyczaj jednak dzieje się coś niedobrego… Limbo to niebezpieczne miejsce… tu żyją slaady i inne straszliwe kreatury. - Tivaldi próbował ostudzić nieco jej entuzjazm.
- Co to są slaady? - w tonie głosu dziewczyny nie zaszła nawet najdrobniejsza zmiana. Być może niebezpieczeństwo chaosu dotrze do niej, gdy nasyci się jego pięknem… póki co na strach nie było miejsca w jej duszy.
- Potwory, które wszczepiają swoje jaja w inne żywe istoty… i ogólnie… niezbyt przyjemne typy. - odparło diablę, nie wdając się w szczegóły. - I bardzo potężne… i być może będziemy musieli się z nimi skontaktować.
- Po co? - jedna brew półelfki drgnęła lekko ze zdziwienia.
- Jeśli mamy znaleźć Thaeira, to potrzeba pomocy istot, które potrafią swobodnie i bezpiecznie podróżować przez Limbo… slaady właśnie takie są. - odparł cicho Tivaldi.
- A ci… wojownicy… nam nie pomogą? - Faerith wreszcie spojrzała na diablę, w jej oczach zagościł lekki niepokój - Myślałam, że po to właśnie tu jesteśmy.
- Pomogą… oczywiście. Dadzą schronienie i bazę wypadową i wiedzą, gdzie są siedliska slaadów w okolicy. Tylko… nie mów im o tym, że biorę pod uwagę wykorzystanie slaadów. - Tivaldi potarł palcami rogate czoło. - Faerith, Limbo to wielka przestrzeń. Niełatwo tu będzie znaleźć jednego genasi.
- Ważne, że choć spróbujemy. - półelfka cmoknęła diablę w policzek i uśmiechnęła się ciepło - Myślę, że możemy już zejść. Chyba widziałam już dość, by przestać wierzyć własnym oczom.
- Jeśli zamierzasz się szkolić w nowym orężu, to tu znajdziesz nauczyciela. - rzekł w odpowiedzi Tivaldi. - O ile oczywiście nie przeszkadza ci mnóstwo filozoficznego bełkotu, przy każdej lekcji.
- Jakoś przeżyję. - uśmiechnęła się radośnie Faerith - Mam nadzieję, że mój nauczyciel będzie miał dużo cierpliwości… - zachichotała, zeskakując miękko na najwyższą platformę schodów i czekając, aż diablę zrobi to samo - Tylko czy zostaniemy tu dość długo, bym zdążyła się czegokolwiek nauczyć? - zapytała, gdy ruszyli wreszcie w dół schodów.
- Ja bym się raczej martwił, czy w ogóle odnajdziemy Thaeira. Łatwiej byłoby na niego poczekać w w Sigil. - odparł diablik, podążając tuż za półeflką.
- Mogłeś mi to powiedzieć od razu. - Faerith przystanęła na schodach, w jej oczach odbiła się lekka irytacja - O ile dobrze pamiętam, sam zaproponowałeś tę wyprawę.
- Lepsza taka wyprawa, niż zamknięcie w domu i czekanie… nieprawdaż? Ty nie jesteś stworzona do bezczynności. - odparł Tivaldi, nic sobie nie robiąc z jej zarzutów.
Faerith prychnęła tylko w odpowiedzi i podążyła w dół, nie oglądając się za siebie.


Mistrz był taki, jakiego Faerith mogła się spodziewać, po takim klasztorze. Stary, zasuszony i o irytujaco skrzekliwym głosie.


Gitzerai przyglądał się Faerith i Tivaldiemu, gdy diablę opowiadało o powodzie przybycia tutaj i opłacie za pobyt, którą obiecywał wnieść. Githzerai skinął tylko głową, nie próbując się targować i nie wydając się specjalnie zainteresowany wysokością opłaty. Spojrzał na Faerith. - A twój powód? Czy łączy się z tylko z waszym przyjacielem zagubionym w Limbo?
- Nie… nie tylko. - półelfka wydawała się nieco onieśmielona, jak mała dziewczynka stojąca przed kimś Ważnym. Zarumieniła się lekko - Mam miecz… tylko nie potrafię nim walczyć. Tiv powiedział, że moglibyście mnie nauczyć.
- A tak… uczennica… szukasz wiedzy. Dobrze trafiłaś. - zaczął się zastanawiać, pocierając brodę. - Ale czy jest w tobie *wola zrozumienia*, czy jest *równowaga żywiołów*?
- Co dokładnie masz na myśli? - Faerith była wyraźnie coraz bardziej zbita z tropu.
- Wyczuwam wielkie pokłady *ognia* w tobie, nie równoważy ich ani stałość *ziemi*, ani płocha natura *wiatru*, ani zmienność *wody*. Silny *ogień* nie jest sam w sobie zły… ale wymaga kontroli narzuconej z wewnątrz, przez zrozumienie i akceptację jego natury. - wyjaśnił githzerai, choć trudno było zgadnąć, co ma na myśli.
- Czy to znaczy, że będziecie mnie uczyć? - zapytała z nadzieją w głosie dziewczyna.
- To źle postawione pytanie. Powinnaś raczej spytać siebie, czy jesteś gotowa otworzyć się na nauki… i *zrozumienie* ich. Dla nas szkolenie w walce jest częścią walki ze sobą i jako uczennica będziesz musiała przejść całość szkolenia. - wyjaśnił mistrz.
- Długo takie szkolenie trwa? - tym razem w jej głos wkradło się zaniepokojenie, gdy niepewnie zerknęła na Tivaldiego - Nie wiem, ile czasu minie, nim znajdziemy przyjaciela… ale muszę mieć czas na te poszukiwania. - była wyraźnie rozdarta. Szkolenie w walce bardzo ją kusiło ale też lojalność wobec Thaeira kazała jej podjąć poszukiwania... mimo, iż nie miała pewności, że genasi faktycznie tej pomocy potrzebuje.
Starzec spoglądał się w jej oblicze, wyraźnie skupiony na niej. Milczał długo, nim w końcu rzekł. - Te rozterki to wina niezrozumienia siebie. Twoje *ja* jest ci nieznane i stąd pozwalasz *ogniowi* na wszystko.
Faerith pochyliła głowę, jak skarcony uczniak. W jednym ten starzec trafił w sedno, co dziewczyna bez trudu zrozumiała - nie rozumiała siebie i pozwalała się ponosić swej “ognistej naturze”. Ani przez chwilę nie zastanowiła się, skąd mnich to wie. Wiedziała za to, że mówi prawdę… i że być może było jej pisane tu trafić... być może nie przybyła tu po to, by nauczyć się walczyć, ale by zrozumieć siebie... Podniosła błagalne spojrzenie na mnicha i szepnęła cicho - Pomożecie mi?
- Tak. Otrzymasz przewodnika… lub przewodniczkę. - zamyślił się mistrz. - Musicie przestrzegać reguł, zarówno co do stroju, jak i zachowania. Będzie wyznaczony czas posiłków, czas nauki, czas poszukiwań będący czasem wolnym. Jakieś pytania?
- Kiedy zaczynamy? - dość entuzjastycznie wypaliła Faerith, nim zdążyła pomyśleć, że być może zachowanie wstrzemięźliwości w słowach byłoby teraz bardziej na miejscu.
- Otrzymacie pokoje, ubrania i… zajęcia są za dwie klepsydry. Przewodnik przyjdzie do ciebie. - wyjaśnił mistrz.
- Dziękuję, Mistrzu. - półelfka skłoniła się z szacunkiem, uśmiechając się szeroko.


Cela… inaczej nie dało się nazwać tego pokoiku. Siennik na łóżku. Kufer na ubrania. Mata pleciona z trzciny na środku. Świecznik na ścianie. Małe okienko.
W sąsiadującym pokoiku Tivaldiego to samo… żadnych wygód. Na co diablę zareagowało westchnieniem żalu.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Tu jest tak… za ascetycznie dla mnie. - rzekł smętnie diablik, wchodząc do pokoju półelfki.
- Mi nie potrzeba więcej wygód. No... może większej różnorodności strojów. - roześmiała się - Przyzwyczaiłam się już do sukienek i różnych innych… ale przez jakiś czas mogę chodzić i tak. - miała doskonały humor i tryskała energią, co jaskrawo kontrastowało z nastrojem Tivaldiego.
- Dobrze, że przynajmniej nasze pokoje są blisko. - mruknął diablik, owijając póelfkę ogonem w pasie.
- Nie wiem, czy będziemy mieć czas na… rozrywki. - Faerith uśmiechnęła się nieco kpiąco - Wiesz… “będzie wyznaczony czas posiłków, czas nauki, czas poszukiwań będący czasem wolnym”... reguły zachowania… sypianie razem chyba nie wchodzi w grę. - oczy błyszczały jej rozbawieniem, kiedy cytowała słowa mistrza, jednak jasnym było, że do wszystkich reguł, nakazów i zakazów zamierza się bezwzględnie dostosować.
- Githzerai sypiają. Klasztory to jedynie miejsca, gdzie żyją w większych społecznościach. Nie mają wyboru. - wyjaśnił Tivaldi.
- W takim razie dlaczego nie dostaliśmy wspólnego pokoju? - dla dziewczyny to nie było takie oczywiste.
- Wykorzystała i porzuca jak niepotrzebną zabawkę. Kobiety są okrutne. - zażartował jej do ucha Tivaldi.
- A kto powiedział, że pozwolę Ci odejść? - półelfka zaborczo objęła szyję ukochanego ramionami - Nikomu Cię nie oddam. Nikomu. - szeptała żarliwie, z ustami przyciśniętymi do gorących warg diablęcia.
- Jesteś straszna… - Tivaldi objął dlońmi pośladki półelfki i przycisnął jej ciało do ściany, całując żarliwie usta i szyję. - Trudno… myśleć o czymk… gdy całujesz, tulisz się.
- To nie myśl… - miękko odpowiedziała półelfka, wplatając palce we włosy kochanka i gładząc je czule.
Podciągnął koszulę jej nowego stroju, odsłaniając płaski i sprężysty brzuch. Zaczął wodzić dłońmi po jej skórze, całując szyję i usta tropicielki, spragniony ich dotyku.
A ona, jak zawsze, poddawała się tym jego dłoniom, zupełnie bezbronna w jego ramionach, znów pozwalając pochłonąć się żywiołowi ognia, który Tivaldi w niej rozpalał.
Tivaldi osunął się niżej, jego usta i język wiły się po jej brzuchu, jego dłonie rozpinąły jej pas i zsuwały spodnie, odsłaniając uda i bieliznę broniącą dostępu do najbardziej intymnego obszaru jej ciała.
Faerith mogła teraz tylko oprzeć się o ścianę i przygryźć wargę, by zbyt głośnymi jękami i westchnieniami nie zaalarmować ćwiczących na dziedzińcu mnichów… palce mocniej wplotła we włosy diablęcia, szukając w nim oparcia.
A Tivaldi jej tego nie ułatwiał… bielizna półelfki, zsunięta została na kolana. Język diablęcia zapuścił się między uda Faerith, pieszcząc jej intymne obszary muśnięciami powolnymi i delikatnymi. Póki co wodził po jej skórze, nie sięgając głębiej.
- Tiiiiv… - cichy jęk i mocno zaciśnięte palce świadczyły o tym, jak bardzo Faerith pragnęła teraz, by kochanek przestał się z nią drażnić i ugasił trawiący ją ogień.
Jej spodnie i bielizna opadły na ziemię, Tivaldi sam trawiony przez pożar wstał i uwalniać zaczął nerwowo dolne obszary swego ciała. Ręce mu drżały z powodu narastającej gwałtownie żądzy.
Półelfka oswobodziła nogi i popchnęła swe diablę na siennik, gdzie pomogła mu z wiązaniami spodni i niczym amazonka dosiadła swego rumaka, drżąc i pojękując cicho.
Czuła go w sobie… znowu, jej ciało płonęło, rozkosz rozchodziła się po ciele z każdym ruchem bioder. Tivaldi zaś podwijał jej bluzkę, by odsłonić i pochwycić dłońmi jej piersi. Spoglądał na swą kochankę rozpalonym spojrzeniem, ugniatając jej dwie prężące się krągłości i kciukami pocierając zdobiące je ciemne pączki ekstazy.
A ona poruszała się w coraz dzikszym rytmie, przymykając oczy i zaciskając dłonie na ramionach kochanka. Drżała… jej piersi poruszały się w urywanym oddechu, półotwarte usta spazmatycznie łapały powietrze. Wreszcie… zastygła na moment, a z jej ust wydobył się pojedynczy cichutki jęk, gdy przez jej rozpalone ciało przelała się fala czystej rozkoszy. Łączyło się to z dowodem rozkoszy, jaki poczuła między udami. Także i Tivaldi oddychając ciężko i przyglądając się siedzącej na nim tropicielce, mruknął. - Myślę, że mogę tu zostać, jak do mojego siennika na noc będę dostawał milutką i golutką półelfkę.
- Sam mnie tu sprowadziłeś. - Faerith pokazała kochankowi język i opadła na jego szeroką pierś, którą uprzednio odsłoniła. Leniwie wodziła palcami po liniach jego tatuażu, co jakiś czas jeszcze wstrząsana echami niedawnej ekstazy.
- To prawda… ale ty przekonałaś mnie, bym został tu z tobą. - odparł mężczyzna, głaszcząc ją po wlosach i wodząc ogonem po nagiej i wypiętej w kierunku drzwi pupie półelfki. Otwatych drzwi.
Dziewczyna poruszyła się lekko raz, potem drugi, wreszcie mruknęła - Jest przeciąg? Czuję wyraźny… - urwała, kiedy jej spojrzenie padło na drzwi. Zerwała się, sięgając po bieliznę i spodnie, zmieszana i zażenowana, choć nikt przecież nie zajrzał do jej pokoiku - Dlaczego nie zamknąłeś drzwi? Ktoś mógł nas zobaczyć! - mówiła zdenerwowanym szeptem, ubierając się szybko. Dopiero potem podeszła, by zrobić to, co Tivaldi przeoczył, pogrążony w zupełnie innych myślach.
- Bo to wszystko zdarzyło się tak... szybko. - odparł przepraszającym tonem diablik, również się ubierając.
- No już dobrze. To co teraz? Idziemy pozwiedzać? - półelfka z ciekawością przyglądała się mnichom ćwiczącym na dziedzińcu.
- Trochę już zwiedzaliśmy dziś. - wstał diablik i podrapał się po karku. -[i] Najpierw się rozgość tu, a ja rozgoszczę się u siebie, a wieczorem opowiesz mi jak było na treningu i… wypróbujemy mój siennik.
- Niech będzie. - Faerith uśmiechnęła się w odpowiedzi - A co Ty będziesz robił, kiedy ja będę na treningu?
- Zobaczę… poszukam Thaeira… Wypytam o niego. - zastanowił się w odpowiedzi Tivaldi, podchodząc coraz bliżej Faeirth.
- Tylko się nie zgub. - tropicielka żartobliwie pogroziła mu palcem, ale w jej oczach czaiła się autentyczna obawa - Pamiętaj, że obiecałeś mnie tulić każdej nocy.
- Nie bój się… nie dam ci zmarznąć… - wymruczał jej do ucha diablik, znowu przyciskając ciałem do ściany jej pokoiku.
Faerith już miała zaprotestować, gdy w powietrzu rozbrzmiał czysty dźwięk gongu. Mnisi na dziedzińcu przerwali swe ćwiczenia i skierowali się w stronę dwuskrzydłowych drzwi, prowadzących prawdopodobnie do jadalni.
- Chodź, bo nam wszystko zjedzą. - w półelfce znów odezwała się dziecięca ekscytacja. Po posiłku zostanie przedstawiona swej mistrzyni i rozpocznie trening… Złapała diablę za rękę i pociągnęła w kierunku refektarza, skąd dobiegały już egzotyczne zapachy.


Refektarz był duży, o wiele większy, niż był potrzebny. W refektarzu tym posiłek jadło kilkanaście mnichów i mniszek, głównie githzerai… w różnym wieku. Oprócz nich była gormadka dzieci tej rasy. Tivaldi zapewne miał rację… akurat czystość nie była cnotą ćwiczoną w tym klasztorze. Z drugiej strony, to było ich miejsce życia… jedyny “dom” tej rasy. Pomijając oczywiscie inne klasztory porozrzucane w Limbo i nie tylko.
Faerith z nadmiaru emocji nie była głodna, ale i tak zjadła wszystko, co jej podano. Potrawy na bazie ziaren, herbata… nie od razu uzmysłowiła sobie, że w posiłku nie było nawet odrobiny mięsa. A jednak czuła się syta i pełna energi… może to zasługa tego miejsca?
- Chyba rzeczywiście nie stronią od przyjemności. - półelfka dyskretnie trąciła łokciem Tivaldiego i pokazała mu siedzące nieopodal dzieci - Myślisz, że my też doczekamy się… - rozbawienie nagle gdzieś zniknęło, gdy nadmiar emocji złapał dziewczynę za gardło, blokując dalsze słowa.
- Myślę, że to nie będzie nic… strasznego. Taka ładna łobuzica jak ty, raczkująca w jakimś miłym domku. - odparł Tivaldi, obejmując czule Faerith.
- Wcale nie uważam, że to będzie coś strasznego. - głos półelfki łamał się trochę, a jej spojrzenie nie odrywało się od dzieci - Może będzie miało ogonek i… i różki… jak Ty… i charakterek… - uśmiechała się, a w oczach miała łzy wzruszenia. To wszystko wydało jej się nagle tak... realne... możliwe, mogące się wydarzyć w każdej chwili… czy tego właśnie teraz pragnęła? A może najpierw powinna znaleźć drogę do domu? U boku ukochanego tęsknota za matką słabła, zwłaszcza, że udało im się porozmawiać we śnie. Wieloświat wciągał ją i ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nawet, jeśli znajdzie drogę na Krynn, nie pozostanie tam. Jej serce należało do Tivaldiego, dusza pragnęła wolności, rozbudzona ciekawość pchała ją w coraz to nowe miejsca… czy więc to maleńkie istnienie będzie z nimi szczęśliwe? Czy będzie musiała poskromić swą naturę, by zaopiekować się dzieckiem, czy może jej natura sama o to zadba?
Tyle pytań, tyle niepewności…
A przecież to nie był jeszcze czas na takie rozmyślania.
A jednak w sercu czuła takie… przyjemne ciepło. Czy to znaczyło, że była już gotowa na ten cud?
Podświadomie tuliła się do diablęcia, splatając szczupłe palce swych dłoni z jego silnymi dłońmi i opierając głowę na jego szerokiej piersi i słuchając mocnego bicia jego serca.
- Oby nie… byłem okropnym dzieckiem. Nieposłusznym i łobuziakiem… okropnym… wracałem do domu późno i brudny jak nieboskie stworzenie. Wrzucałem żaby za koszule dziewcząt. - zaczął wymieniać swe zbrodnie Tivaldi, ogonem tuląc do siebie półelfkę.
- Nawet się nie domyślasz, ile razy miałam szlaban za włóczenie się po nocach. - zachichotała cicho w odpowiedzi i lekko cmoknęła diablę w policzek - Ale chyba nie wyrosło z nas nic szczególnie okropnego, co? Dzieciństwo ma przecież swoje prawa... - ostatnie słowa zabrzmiały dość niepewnie. Z perspektywy dziecka było to może zabawne, ale z perspektywy matki musiało być strasznym przeżyciem. Teraz, gdy rozumiała w pełni zagrożenia, które z racji urodzenia wisiały nad jej głową, było to oczywiste. Wtedy… wtedy buntowała się przed ograniczaniem swobody i nadopiekuńczością Talasy. Posmutniała nieco, ale uśmiechnęła się czule - Najważniejsze, że mimo tych wszystkich wybryków, wciąż nas kochają, prawda?
- Tak… bezwarunkowo. - odparł ciepłym tonem Tivaldi tuląc mocniej półelfkę. A ich zachowanie… choć przyciągało uwagę, szczególnie szkrabów, nie wywoływało jakiegoś oburzenia wśród jedzących posiłek.
- I o to w tym wszystkim chodzi… - wzrok tropicielki znów powędrował w kierunku dzieci, a ona sama rozluźniła się, już zupełnie spokojna.
A diablę zabrało się za pałaszowanie dokładki, wyraźnie bardziej wygłodniałe niż ona. I może trochę zamyślone.


Mistrzyni… Faerith dostała się płowowłosa mistrzyni. Bardzo...



…gibka mistrzyni githzerai. Gdy półelfka weszła na placyk, na który została przyprowadzona. Mistrzyni githzerai, w dziwnej pozycji utrzymywała swą pozycję w równowadze... na jednym palcu.
Półelfka nie bardzo wiedziała, co zrobić. Z jednej strony nie chciała przeszkadzać mistrzyni w medytacji, z drugiej nie miała pojęcia, jak długo jeszcze ta medytacja potrwa, jeśli jej nie przerwie. Ostatecznie jednak usiadła ze skrzyżowanymi nogami naprzeciw githzerai zastanawiając się, jakim cudem taka pozycja jest możliwa do utrzymania.
- Twe imię? - nie otwierając oczu i nie przerywając medytacji, zapytała githzerai.
- Faerith. - głos półelfki był cichy i pełen szacunku.
- Czego szukasz w klasztorze githzerai? - zapytała w odpowiedzi mistrzyni.
- Na początku chciałam nauczyć się walczyć, ale teraz… sama nie wiem. Chyba… siebie. - Faerith zaczęła się wiercić niespokojnie, jak dziecko pod bacznym spojrzeniem przepytującego je nauczyciela… choć przecież mistrzyni ani razu na nią nie spojrzała.
- Jaką broń dotąd preferowałaś? - kobieta spojrzała na póelfkę. - Nie masz budowy ciała odpowiedniej do bycia rębajłą, jesteś... zbyt gibka.
- Głównie łuk, w ostateczności krótki nóż. - padła zwięzła odpowiedź.
- Miecz dwuręczny wymaga znacznej siły i zwinności zarazem. Zaczniemy więc od… treningu mięśni właśnie. - kobieta wstała i rzekła. - Devorxa jestem, ale dla ciebie shifu’ari. Tak się powinnaś zwracać.
- Tak, shifu’ari. - Faerith pochyliła głowę w geście szacunku.
Rozpoczął się trening siłowy. Półelfka zmuszona była wykonywać serie ćwiczeń różnego rodzaju, głównie skupiających się na górnych partiach jej ciała. I męczących szczególnie barki i ramiona. Shifu’ari przyglądała się temu, od czasu do czasu zachęcając półelfkę do większego wysiłku i co jakiś czas racząc ją filozoficznymi powiastkami o dyscyplinie i samokontroli.
Faerith zaciskała zęby, zdeterminowana by nie dać po sobie poznać, jak morderczy trening zapewniła jej shifu’ari. Mięśnie rąk paliły żywym ogniem, choć przecież jako łuczniczka miała je - wydawałoby się, wytrenowane. Podobnie mięśnie brzucha… każdy wdech bolał, jakby wraz z powietrzem wciągała rozżarzone igiełki. A to był dopiero początek…
Słusznie jednak mówią, że początki są najtrudniejsze. Po kolejnym krótkim odpoczynku półelfka zauważyła, że oswaja się z bólem i że staje się on jakby mniejszy. Ćwiczenia wcale nie stały się łatwiejsze, a ich wykonywanie nadal wymagało całego uporu, jaki dziewczyna w sobie miała. Jednak wyglądało na to, że jej umysł w jakiś tajemniczy sposób przekonał ciało, że da radę… i dawało. Choć ręce drżały a oddech jeszcze zbyt często przyspieszał spazmatycznie, nadal ćwiczyła, przekraczając granice swej wytrzymałości.
- Tyle wystarczy… Trzeba *znać* swe ciało, by wiedzieć, ile można wymagać. I kiedy nauka przestaje być treningiem, a staje się torturą. - rzekła w końcu githzerai, przysiadając się przy ćwiczącej półelfce. - Pozwól swemu ciału się rozluźnić, a świadomości odpłynąć.
- Dziękuję, shifu’ari. - Faerith opadła na ziemię, powoli uspokajając oddech. Zmusiła ciało do ostatniego wysiłku, jakim było przyjęcie pozycji siedzącej ze skrzyżowanymi nogami i przymknęła oczy, z ulgą spełniając polecenie mistrzyni.
- Czemu nowy miecz? I czy czujesz z nimś jakąś *więź*? Broń jest bowiem przedłużeniem *ciała*, jako i ciało jest pierwszą *bronią*, jaką posiada umysł. - zapytała w pokrętny sposób Devorxa.
- Tak, shifu’ari. - po dłuższej chwili odpowiedziała Faerith - Od kiedy ujrzałam ten miecz, coś mnie do niego ciągnęło. Nie potrafię tego wytłumaczyć… wiem, że jest długi i powinnam wybrać krótsze ostrze, ale… - pokręciła bezradnie głową - ...ja po prostu musiałam wybrać ten.
- Używałaś go już? - zapytała kobieta.
- Nie, shifu’ari. - półelfka pokręciła głową w odpowiedzi.
- Więc jeszcze nie *znasz* broni, jej ciężaru, wyważenia… nie wiesz, jak leży ci w dłoni. - stwierdziła po namyśle kobieta.
- Noooo… tak sobie nim trochę pomachałam i… i jest lżejszy, niż wygląda… i jakby… dobrze leży… - Faerith przygryzła wargę. Jak miała wytłumaczyć racjonalnie, że ten miecz od samego początku był jej? Tak po prostu… jak tylko go zobaczyła, wiedziała, że to ostrze jest jej przeznaczone.
- Jakby? - zdziwiła się shifu’ari. - Przynieś go.
Dziewczyna posłusznie podniosła się, z trudem tłumiąc jęk bólu i kilka chwil później wróciła, niosąc w rękach swój miecz.
- To jest Arien, shifu’ari. - przedstawiła go, pokazując otulone zgrabną pochwą ostrze mistrzyni.
Mistrzyni stała na środku pola treningowego z bronią. Podobnym mieczem dwuręcznym, o który opierała dłonie. Pochwyciła go mocniej i rzekła. - Atakuj.
Faerith stanęła na środku pola, niezdecydowana. Jednak zasady, którym obiecała się podporządkować, były jasne: “rób, co Ci każą”... więc obnażyła swój miecz i ująwszy go w obie dłonie, dość niepewnie ruszyła do ataku.
Ataki półelfki nie były zbyt… udane. Długie ostrze mogło idealnie leżeć w jej dłoni, ale ciosy nim wyprowadzane były nieporadnie. A mistrzyni je po prostu zbijała w bok, lub parowała. I w ogóle nie odzywała się podczas tej walki. Żadnych rad, żadnego zainteresowania, żadnego dźwięku… tylko obrona przed atakami. I… półelfka czując coraz większy ból w rękach orientowała się, czemu Devorxa milczy. Na razie bowiem tropicielka nie miała się uczyć nim walczyć, tylko przywyknąć do jego ciężaru, dlugości, bezwładności związanej z wyważeniem. Na razie… broń miała stać się przedłużeniem jej ręki.
Zaciskała zęby jak długo mogła, aż wreszcie po kolejnym sparowanym cięciu zrozumiała, że nie da rady unieść czubka ostrza ani o włos nad powierzchnię placu. Ani razu więcej. Spocona, zdyszana, drżąca, nie miała nawet siły, by wydusić z siebie choć jedno słowo wyjaśnienia. Choć… na dobrą sprawę nie musiała. Jej wygląd mówił sam za siebie.
- Idź do łaźni, a potem wypocznij… na dziś już wystarczy. Jutro to samo. Musimy zbudować kondycję do machania mieczem, zanim przejdziemy do samej szermierki. - stwierdziła spokojnym głosem githzerai.
- Tak… shifu’ari. - wystękała wreszcie półelfka, po czym posłusznie powlekła się tam, gdzie jej kazano. Łaźnia była zupełnie inna od tych, które Faerith widziała do tej pory. Woda wylewała się z pyska żaby do misy fontanny, wokół stały cebrzyki do jej nabierania, a potem znikała w odpływie. Skąd jednak brała się w fontannie, tropicielka nie miała pojęcia. Nie miała jednak siły, by się nad tym zastanawiać. Bez skrępowania zrzuciła z siebie mokry od potu strój i polała się wodą, spłukując z siebie zmęczenie. Woda była chłodna, przywodząc na myśl leśne jezioro… choć była słona, nie słodka. Zmęczenie jednak nie pozwoliło połelfce zająć się i tym problemem… ostatkiem sił zmusiła się do przeprania brudnego stroju i owinięta wyłącznie w ręcznik, z mieczem przypiętym na plecach powlokła się do pokoju, gdzie usnęła natychmiast, gdy tylko przyłożyła głowę do siennika.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 22-04-2014, 21:50   #162
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
-Na pewno chcesz tam płynąć?- spytał Thaeira kapitan. - To ostatnia szansa na zmienienie zdania. Nie sądzę bym mógł tu kotwiczyć zbyt długo.
- Trudno. Podjęliśmy już decyzję... Jesteśmy przygotowani. - Genasi starał się brzmieć pewnie, ale i tak zerkał co chwilę na Cervail szukając u niej potwierdzenia.
-No… nie wiem.Wyspa nie wygląda zachęcająco.- stwierdziła po chwili namysłu Cervail, po czym spojrzała na kapitana. -Portal na pewno tam jest?
-Tak słyszałem.-
potwierdził elf.
-Czyli nie wiesz na pewno?- dopytywała się Cervail.-
-Nie schodziłem tu na ląd.- wzruszył ramionami kapitan. Cervail spojrzała oskarżycielsko na Thaeira, który nagle poczuł się głęboko dotknięty. Ciągle czuł, że to przez nią znaleźli się w tarapatach, ale nie miał zamiaru powtarzać kłótni. Zresztą przecież pytał się jej o zdanie.
- Jaki mamy wybór? Ta wyspa albo wiry cienia. Jeśli tu się nie uda możemy po prostu rzucić się w morze.- ironizował alchemik.
-A inne wyspy? Są o nich pewniejsze informacje?-dopytywała się zamyślona czarodziejka.
-Portale nie są miejscami obleganymi przez ośrodki cywilizacji. Rzadko coś dobrego z nich wychodzi.- wyjaśnił elf i dodał czule. - Wolałbym, żeby nic złego ci się nie stało pani, ale nie będę cię zatrzymywał.
Lekko zakłopotana kobieta spojrzała na genasiego.
-Zawsze możesz pójść z nami szlachetny panie. Jestem wiernym sługą, ale pani Cervail na pewno czułaby się bezpieczniej w towarzystwie kapitana - odparł ten usłużnie. Thaeir miał wrażenie, że Plan Cienia źle wpływał na jego charakter. Nie dość, że przestał się jąkać to jeszcze w jego głowie kotłowały się ciemne, jadowite myśli.
-Mam swój okręt, swoje zobowiązania niestety. Ale nie wszyscy przecież musicie schodzić na ląd.- odparł z wymuszonym uśmiechem elf. Sądząc po jego minie najchętniej wyrzuciłby Thaeira za burtę, bez pytania go o zgodę. - Ty pani zostań tutaj, a twój wierny sługa… sprawdzi czy ląd bezpieczny.
Tym razem to genasi wymownie spojrzał na czarodziejkę. Cervail wydała się zagubiona tym sporem. Nie chciała bowiem urazić żadnego z nich. Dlatego pewnie się zamyśliła przystając przy burcie statku. -Mimo wszystko… Podpłyniemy łodzią bliżej i zanim zejdziemy na ląd, to przyjrzymy się wyspie. Czy to… satysfakcjonuje was obu?
- Mówiłeś, że poczekasz na nas jedną świecę -
genasi zwrócił się do kapitana, zupełnie ignorując czarodziejkę.
-Tak… nie więcej.- wyjaśnił kapitan krótko.
- To nam wystarczy - stwierdził mag z przekonaniem. - Wołajcie Hao. Musimy załatwić to szybko.

Hao był więcej niż zadowolony wczołgując się do łódki. On w przeciwieństwie do Cervail nie miał żadnych obiekcji. Chciał jak najszybciej opuścić okręt… choć z całkiem zrozumiałych powodów. Czarodziejka mniej pewnie opuszczała okręt. Niemniej płynęli w chybotliwej łodzi do brzegów nieznanej wyspy… która z bliska robiła niezbyt przyjazne wrażenie. Mrok na niej wyraźnie gęstniał. Nie było odgłosu ptaków, ale było słychać szelesty związane ze zwierzyną przemieszczającą się wśród zarośli. Tyle że tej zwierzyny też nie było widać.
- Możesz wyczuć portal jeśli gdzieś tu jest? - genasi zapytał czarodziejki.
-Nie bardzo… wyspa jest dość spora.- stwierdziła po dłuższym namyśle Cervail. -Obawiam się też innych problemów. Wydaje się być mocniej związana z Planem Cienia niż otaczające ją morze.
- Może… mogę rzucić na nas jakieś ochronne zaklęcia… - dodał niepewnie. - Będziemy musieli szybko przeszukać okolicę… Ale nie rozdzielajmy się.
-Nie przeszukamy okolicy w przeciągu jednej świecy. Co najwyżej możemy rozejrzeć się po plaży.- stwierdziła czarodziejka analizując sytuację.
-Ja proponuję zostać… na plaży.- wtrącił Hao półleżąc w szalupie.
- To rozejrzymy się po plaży. Po to wynajęliśmy ten statek żeby się stąd wydostać. - mag starał się uciąć dyskusję. Najpierw nie protestowała, a teraz podważa każdą jego decyzję! A on stara się zrobić wszystko co może by wydostać ich z tej ciemnej sfery!

Wylądowali na brzegu, piasek był tu czysty i chłodny… podobnie jak szare w swej barwie morze. Im dłużej się przebywało w tym świecie tym mniej zwracało się uwagę jak przytłumione są tu barwy, jak szary i ponury jest ten świat. Ale to wpływało nastrój.
-Hao… są tu… jakieś ślady?- zapytała Cervail, a ich towarzysz odpowiedział. - Musimy wejść w ten gąszcz. Ta plaża…- przesypał piasek między palcami. - Ta plaża jest martwa. Nic tu nie żyje… więc nic tu nie szuka. Chyba że sztormowe fale coś wyrzucą, ale od kilku dni nie było tu sztormu.
- Tak, wejdźmy trochę głębiej, choć na chwilę! - przytaknął genasi.
Dżungla była gęsta, a mrok coraz głębszy. Trudno było dostrzec szczegóły i… Thaeir miał nieodparte wrażenie, że jest śledzony. Podobnie jak Cervail, która rozglądała się gotowa uderzyć całą swą magią w najbliższe zagrożenie.
Nagły szelest sprawił, że gradem magicznych pocisków zmasakrowała krzaczek. Ale czyż można się było dziwić? To miejsce działało na wyobraźnię… w negatywny sposób.
Wreszcie Hao tropiący pyskiem przy ziemi, wskazał palcem omszały i obrośniętymi pnączami gruby pień… który pniem bynajmniej nie był. Po bliższym badaniu okazało się, że pod warstwą mchu i pnączy kryje się biały kamienny obelisk pokryty rzeźbieniami.
- Ha! Zobacz, czy to nie może być to? - gorączkowo zapytał mag i nie czekając na odpowiedź przysunął się niemal nosem do rzeźb. - Cervail, możesz sprawdzić czy jest magiczne?
Po krótkim rzucaniu zaklęcia i powolnej kontemplacji wyników Cervail zadrżała i rzekła.- Jest magiczne… dość silna aura nekromancji.
Same rzeźby przedstawiały tajemnicze i krwawe rytuały składania ofiar z żywych istot. Jednocześnie postument był rzeźbiony na słabo zarysowany kształt istoty, której głowa musiała byś na jego szczycie i obecnie nie była widoczna.
- Czyli to nie portal, ale na pewno coś bardzo złego - stwierdził mag kierując się w stronę plaży- lepiej szybko się stąd wynośmy.
-Czy aby na pewno? Skoro jest cywilizacja… to może wzniosła jakieś portale. Ten tu obelisk jest zapomniany.- zaprotestował nieśmiało Hao, któremu niespecjalnie podobał się powrót na kołyszący się statek.
-Ale może być tu niebezpiecznie.- stwierdziła Cervail, niemniej neraphie dawał za wygraną.- Na morzu też jest niebezpiecznie.
Przypomnienie o portalu szybko przekonało genasi. - To może przejdźmy jeszcze kawałek. Tylko się przygotujmy - powiedział pomnażając swój obraz. -Szukaj miejsc mocy Cervail.
Ruszyli do przodu zagłębiając się w ciemną dżunglę i szukając dalszych śladów cywilizacji i samego portalu. Bo skoro pozostały jakieś monumenty, to pewnie zostało i przejście.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 04-05-2014, 15:10   #163
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Nauki Githzerai

*Wiedz*, że jesteśmy Pierwszym Ludem.

Na początku był chaos. Potem z chaosu wynurzył się Lud. Kiedy Lud *poznał* istotę samego siebie, przestał być chaosem i stał się ciałem. Z pomocą swoich myśli i dzięki *poznaniu* istoty materii, Lud uformował Pierwszy Świat i zamieszkał w nim i *poznaniem* podtrzymywał jego konstrukcję. A jako, że ciało było pojęciem nowym dla Ludu, nie zdołał on *poznać* jego istoty. Ciało wydało na świat nowe myśli. Chciwość i nienawiść, ból i radość, zazdrość i zwątpienie. Wszystkie te twory rozrastały się, żywiąc się sobą wzajemnie, a tym sposobem umysły Ludzi straciły jedność i uległy podzieleniu. Rozbicie to stało się ich karą.




Namiętności zrodzone przez ciało były bardzo silne. Chciwość i nienawiść, ból i radość, zazdrość i zwątpienie - wszystkie one stały się drogowskazami dla wrogich sił. Stawszy się ciałem, Lud popadł w niewolę tych istot, które *poznały* ciało jedynie jako narzędzie podlegające ich woli. *Poznaj*, że bestie te zwane były *Illithidami*.

Nauka w klasztorze obejmowała opowieści o Githzerai, ich zniewoleniu przez łupieżców, ich wyzwoliciele Zerthimonie, ich walce z illithidami, o zdradzie Vilquara… o wojowniczej Gith. I o rozpadzie jaki zapoczątkowała. Podziale na Githzerai podążających drogą Zerthimona i Githyanki podążający drogą Gith… drogą ślepej zemsty na ilithidach.
Cała ta opowieść o drodze *Ludu* miała mieć jednak ukryte przesłanie, które to Faerith musiała odkryć sama. Musiał *poznać* sens.
Poza tym moralizatorskim zacięciem Devorxa była cierpliwa i kompetetna. I uczyła Faerith drogi miecza, gdy już tropicielka dorobiła się odpowiednich odruchów i budowy ciała.
Cięcia, pchnięcia, parady… szermierka okazała się być bardziej skomplikowaną sztuką walki od łucznictwa.
Ale nauka była tylko wisienką na torcie. Przebywając w klasztorze półelfka miała okazję przyjrzeć się wielu walkom, toczonym przez uczniów.


Dziesiątki sposobów na pokonanie przeciwnika, dziesiątki dziwacznych czasem broni, dziesiątki filozofii stojących za niektórymi stylami.
Pojedynki, czasami grupowe walki w ramach ćwiczeń.
*Obserwuj* i *ucz się*... takie były nauki Devorxy. I Faerith obserwała walki i widziała pasję w oczach walczących.
*Obserwuj* i *ucz się*... bo będziesz następna.
Póki co Devorxa nie pozwalała swej uczennicy walczyć, ale tropicielka wiedziała, że przyjdzie jej stoczyć pierwszy pojedynek. Gdy już będzie gotowa. Póki co… ćwiczyła, bo całe “dnie” bywała sama. Tivaldi był w klasztorze bardziej gościem niż mieszkańców, poszukując śladów Thaeira w nieskończonych pustkowiach Limbo.
Aż nadeszła ta chwila.
-Za kilka godzin zmierzysz się z przeciwnikiem. - rzekła Devorxa.- Użyjecie broni ćwiczebnej, ale bądź uważna. Nawet taki oręż może zranić ciało. Pamiętaj o tym czego się *nauczyłaś* i pamiętaj o *równowadze* ducha, ciała i umysłu.


Antrakt. Ruiny wśród ciemności

Wędrówka przez mroczną dżunglę była trudna i męcząca dla Thaeira, a także dla Cervail. Jedynie Hao czuł tu się jak ryba w wodzie… choć może bardziej pasowałoby określenie, jak żaba w dżungli?
Było tu ciepło i parnie mimo panującego półmroku.


I jak dotąd nie natrafili na żadne zagrożenia. Dżungla pewnie pięknie się prezentowała w świetle słonecznym, ale takie pewnie nie docierało tu nigdy.
Początkowo nie znajdowali żadnych nowych śladów cywilizacji, ale Hao uparcie wodził pyskiem po poszyciu i triumfalnie wskazał kilka kamieni, leżących obok siebie.
-Droga !- rzekł dumnie.
Cervail była sceptyczna co do jego odkrycia. Także Thaeir nie widział nic poza paroma kamieniami.
-Droga tam prowadzi…- burknął obrażony tym sceptycyzmem neraph i zaczął prowadzić dwójkę magów głąb puszczy. I jak się okazało, miał rację.
Dotarli w pobliże dużych ruin zapomnianej cywilizacji. Nie wyglądały one zachęcająco. Kojarzyły się z mrocznymi kultami i krwawymi ofiarami. Ale może wśród tych ruin krył się ów portal?
Zanim zdążyli wejść pomiędzy zrujnowane budynki i zburzone zigguraty, coś owinęło się wokół kostki Cervail. Wić pochwyciła ją za stopę i pociągnęła ją kilka metrów górę.


Olbrzymi figowiec, potężne drzewo rosło w pobliżu ruin i to właśnie liana wyrastająca z jego gałęzi pociągnęła krzyczącą czarodziejkę w powietrze. A kolejne liany wystrzeliły w kierunku Thaeira i Hao, by ich pochwycić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-05-2014, 09:02   #164
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 1. pożegnanie z klasztorem

- Tak, shifu’ari. - Faerith skłoniła się z szacunkiem i ruszyła na obrzeża placu ćwiczebnego, by poświęcić czas, który został jej do walki, na medytację. Przez czas pobytu w klasztorze wyciszyła się i nauczyła się panować nad szalejącym jej w duszy ogniem. Czuła się trochę tak, jakby wróciła do swojego mieszkanka w lesie, gdzie nic nie zakłócało jej spokoju. Jednak teraz zyskiwała coraz pełniejszą świadomość samej siebie, wiedziała, co drzemie w jej wnętrzu i miała otwarty umysł. Wystarczyło spojrzeć na horyzont, na którym rozgrywały się nieprawdopodobne sceny, by pojąć… niepojęte. Nie słowami, bo się tego nie da ująć w słowa, ale… sercem. Sercem i duszą.
- Czy masz jakieś pytanie w związku z tym? - rzekła kobieta przyglądając się uważnie półelfce i mimice jej twarzy w reakcji na słowa nauczycielki.
Faerith ze spokojem uśmiechnęła się do githzerai - Shifu’ari… uznałaś, że jestem gotowa i to mi wystarczy. - zerknęła w dal, gdzie morze ognia eksplodowało właśnie rojem motyli, które rozpłynęły się w zieloną mgiełkę i zniknęły - Postaram się wykorzystać wszystko, czego mnie nauczyłaś.
- Nie staraj się. *Rób*. Nie myśl o skucesie, porażce. Pozwól działać nawykom i instynktowi. - rzekła w odpowiedzi githzerai, ruszając przodem w kierunku zbrojowni.
- Tak, shifu’ari. - półelfka ruszyła za mistrzynią. Z zaskoczeniem stwierdziła, że się właściwie nie denerwuje. Była to kolejna część szkolenia, to wszystko. Nie zwycięstwo było tu celem. Celem był kolejny etap poznania siebie i zrozumienie walki. Nawyki miała już doskonale wyćwiczone, instynkt od zawsze podpowiadał jej właściwą drogę, choć nie zawsze go słuchała. I… tyle. Uśmiechnęła się do siebie, uświadamiając sobie, jak cudownym miejscem jest klasztor githzerai.
Zbrojownia pełna była różnego oręża, wiele z tych broni była egzotyczna w swym wyglądzie. Faerith nie wiedziała nawet jak je chwycić, nie wspominając już o ich używaniu w boju. Dervoxa wskazała stojaki z bronią ćwiczebną. Orężem stępionym, ale nadal niebezpiecznym z powodu swej wagi. Githzerai nie używali drewnianych mieczy podczas ćwiczeń, bo ich ciężar i bezwładność *zakłamywały*. Nie były identyczne z orężem używanym w boju.
- Wybierz sobie jeden, a potem masz pół godziny na medytację i oczyszczenie się z emocji przed walką. - rzekła spokojnym głosem.
Faerith skinęła jedynie głową i podeszła, by wybrać miecz najbardziej zbliżony wagą i wyważeniem do jej własnego oręża. Machnęła nim na próbę kilka razy, po czym skinąwszy głową z zadowoleniem, udała się na medytację.
Po jakimś czasie shifu’ari przybyła po Maerinidę i zaprowadziła ją na zbocze góry, na której stał klasztor. Tam na nią czekał przeciwnik.



Uzbrojony w dwa dziwne półtoraręczne miecze humanoidalny kruk, ze skrzydłami.
Z jakiegoś powodu zakładała, że jej przeciwnikiem będzie człowiek. Widok kruka zaskoczył ją na tyle, że zaczęła się denerwować. Jednak jedno spojrzenie na spokojną twarz mistrzyni pozwoliło jej odzyskać równowagę na tyle, by ze spokojem stanęła naprzeciw swego przeciwnika i skłoniła mu się z szacunkiem, przyjmując pozycję wyjściową.
Shifu’ari usiadła z boku przyglądając się tej walce, a kruczy przeciwnik wyciągnąwszy oba miecze i trzymając je luźno, powoli obchodził półelfkę.
Nagle zaatakował, jego ciosy były szybkie i uderzały znienacka z różnych stron. Faerith zorientowała się, że przeciwnik jest znacznie lepszym szermierzem niż ona i że… w tej walce nie ma szans zwyciężyć. To znaczy... nie miałaby, gdyby to była prawdziwa walka, bo wróg nie trafiał… nie próbował trafić. Jego ostrza mijały ciało Faerith o kilka centymetrów.
Poznanie tego faktu pozwoliło półelfce otworzyć się na nauki githzerai. Nie zamierzała nawet próbować zwyciężyć, nie miała wszak dość umiejętności i doświadczenia, by mierzyć się z takim przeciwnikiem. Ale też nie zamierzała dać się pokonać bez walki… z początku tylko się broniła, usiłując poznać styl walki kruka na tyle, by móc samej zaatakować, gdy nadarzy się taka okazja.
Wirujące chaotycznie ostrza z czasem zaczęły układać się we wzorzec. Faerith broniąc się przed gwałtownymi atakami, *poznała* naturę stylu wroga. Nadszedł czas kontrataku.
Nie zastanawiała się nad tym, co robi, zgodnie z radą mistrzyni pozwalając zadziałać wyuczonym nawykom i instynktowi.
Cios… trafienie! Szybkie pchnięcie w bok napotkało opór ciała. I stwór odskoczył, zaskoczony.
- Nieźle… jeszcze nie doskonale, ale niewątpliwie jest potencjał na idealną harmonię. - skomentował jej cios przeciwnik, z którym walczyła.
- Dziękuję. - Faerith skłoniła się z szacunkiem, spychając radość z udanego ataku na sam skraj świadomości i usiłując nie dać się wytrącić z równowagi pochwałą. Nadal była czujna… walka wszak nie zakończyła się jeszcze.
Stwór skłonił się i dodał. - Z przyjemnością zmierzę się następnym razem, gdy już twoje umiejętności dojrzeją.
Po czym rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze.
- Kenku i ich… podejście do życia. - prychnęła githzerai i pocierając kark, rzekła. - Na dziś to wystarczy… na resztę dnia masz wolne.
- Dziękuję, shifu’ari. - tym razem półelfka nie zdołała powstrzymać radosnego uśmiechu. Udało jej się sprostać oczekiwaniom przeciwnika i swej mistrzyni i była z tego dumna… była dumna z siebie. Nie zeszła za mistrzynią tak od razu. Usiadła wygodnie na zboczu, wpatrując się w swoje ulubione widoki na horyzoncie. Przez chwilę w powietrzu brzmiał jej śmiech, ale szkolenie szybko dało o sobie znać, gdyż Faerith zupełnie nie zastanawiając się nad tym, co robi, rozpoczęła medytację. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero dzwon wzywający na wieczerzę, po której zdecydowała się jeszcze na ćwiczenia z mieczem, by zająć czymś myśli, biegnące uparcie w stronę ukochanego… którego nie widziała od zbyt dawna, co powoli zaczynało ją martwić.
Tivaldi, jak się okazało, wyszedł jej naprzeciw. Był dość mocno podeskcytowany, nie tylko jej widokiem. Nerwowo rozglądał się na boki, najwyraźniej bojąc się, że ktoś mógłby ich zobaczyć razem… lub, co bardziej prawdopodobne, podsłuchać.
- Tiv...? - początkowa radość szybko ustąpiła miejsca zaniepokojeniu, radosny uśmiech zastygł niepewnie. Odruchowo ściszyła głos, również rozglądając się na boki - Czy coś się stało?
- Oczywiście, że tak… Możliwe, że złapałem jakiś ślad. - odparł cicho diablik, zaciągając półelfkę za najbliższe skały. - A ty… jak ci idzie?
- I to jest aż taka tajemnica? Przestraszyłeś mnie. - dziewczyna omal nie trzepnęła Tivaldiego w ucho - Przecież po to tu przybyliśmy... mów, co odkryłeś. - zażądała, siadając wygodnie na pobliskim głazie.
- Ale jak już mówiłem… sytuacja jest delikatna. Chodzi o slaady. - westchnął, siadając naprzeciw. - Githzerai i slaady walczą między sobą. A ja skontaktowałem się z nimi… także.
Faerith skinęła głową, na jej twarzy malował się spokój. Uśmiechnęła się zachęcająco - Opowiadaj.
- Trochę mi zajęło poszukiwanie jakichkolwiek śladów dotyczących Thaeira, tym bardziej, że Limbo jest olbrzymie. Niemniej na pewno genasi wyruszył do miejsca ustabilizowanego. Czyli takiego jak to. - zaczął opowiadać Tivaldi. - Nie wyruszył też sam, tylko z jakąś czarodziejką i lokalnym przewodnikiem z rasy neraphim. Udało mi się odkryć jego tożsamość. Ale plemię Hao nie wie, gdzie neraph ich zabrał. Za to wiedzą, gdzie mógł ich zabrać. Tyle, że to bardzo niebezpieczne miejsca. Dlatego… potrzebna jest pomoc, by się tam dostać.
- Więc skontaktowałeś się ze slaadami. - cicho dopowiedziała półelfka - Myślisz, że uda Ci się ich znaleźć...? Bo w domu jeszcze go nie ma, prawda?
- Nie… Jeszcze nie wrócił. I nie wiem, czy go znajdę. - westchnął Tivaldi. - Wyruszył na wyprawę z członkinią Czuciowców, mogą być wszędzie.
- Czuciowiec… - Faerith uśmiechnęła się zagadkowo, po czym wyciągnęła rękę, by pogłaskać diablę po policzku - Kiedy znów wyruszasz?
- Za kilka godzin. - odparł Tivaldi, po czym spytał, spoglądając półelfce w oczy. - Nie powiedziałaś jak sobie radzisz w klasztorze?
- Chyba dobrze. - oczy dziewczyny zabłysły radośnie - Dziś po raz pierwszy walczyłam z innym przeciwnikiemm niż mistrzyni. To był kenku, wielki, dwunożny kruk. Udało mi się go trafić i samej przy tym nie oberwać. - była z siebie wyraźnie dumna, kiedy o tym opowiadała - W nagrodę dostałam wolne popołudnie. - dodała, łobuzersko mrużąc oczy.
- I co planujesz robić w czasie wolnym? - zapytał Tivaldi, chwytając za pośladki tropicielki. Szorstki materiał stroju do treningów nieco drapał skórę, ale… czy to miało znaczenie, gdy do tych doznań dołączył język muskający jej policzek i kącik ust.
- Planowałam… ćwiczyć. - czubek miecza, teraz otulonego pochwą, żartobliwie skierowała w stronę “napastnika” - Przyznaję, że Twoje pojawienie się… mogło nieco wpłynąć na moje… plany…
- To co teraz planujesz? - dłonie Tivladiego wślizgnęły się po koszule szaty i błądziły po jej nagich plecach. - A może… gdzie chcesz być… zabrana?
- Brakuje mi drzew. I błękitu nieba. - odpowiedziała bez zastanowienia.
- Tam gdzie byliśmy, czy tam, gdzie nas nie było? - zapytał w odpowiedzi diablik.
- Tam, gdzie nas nie było. - padła kolejna szybka odpowiedź.*


Tivaldi znanymi sobie tylko szlakami poprzez dwa kolejne portale doprowadził ich oboje do



...dość ciepłego i niezbyt gęstego lasu na jednym z planów Materialnych, znanych diablęciu. Był taki, jakiego pragnęła tropicielka. Był las i było błękitne niebo.
- Podoba ci się? - spytał Tivaldi.
- Jest cudowny… - Faerith z uśmiechem syciła oczy wszechobecną zielenią, wystawiając twarz na ciepłe promienie słońca. Stałość krajobrazu stanowiła miłą odmianę od chaotycznego horyzontu Limba, więc półelfka po prostu stała i chłonęła ten spokój, po chwili przymykając oczy i jakby zapominając zupełnie o obecności Tivaldiego.
- Jak wiele innych lasów, jak przypuszczam. - stwierdził Tivadi również w coś wpatrzony… tyle, że nie w leśny krajobraz.
- Po ognistym chaosie spokojna zieleń jest miłą odmianą. - głos Faerith brzmiał jak szmer strumyka na kamieniach, głęboki oddech unosił jej piersi, przymknięte oczy i półotwarte w uśmiechu usta nadawały jej twarzy błogi wyraz… dziewczyna zdawała się być częścią tego lasu znacznie bardziej, niż kiedykolwiek w jakimkolwiek innym lesie. Czy to skutek jej treningu? A może to tylko wygłodniałe spojrzenie diablęcia tak mu ją malowało? Dość, że nawet w szorstkim stroju adeptki wyglądała wspanialej, niż ją Tivaldi pamiętał.
I może dlatego poczuła, jak ją obejmuje w pasie. Jak ustami zachłannie wodzi po szyi. Może dlatego czuła nie tylko wygłodzony wzrok na sobie.
Odwróciła się w jego ramionach i przywarła ustami do jego spragnionych warg w namiętnym pocałunku, w którym krył się ogień… jednak nie było w nim tej dzikiej gwałtowności, którą zapamiętał Tivaldi. Za to jej ciało, ocierające się o niego w wyraźnym pragnieniu, było dokładnie takie, o jakim marzył… gibkie, zwinne i przyjemnie zaokrąglone tam, gdzie powinno. Cudownie znajome… i spragnione, o czym łatwo mógł się przekonać.
- Mhmmm… - wymruczał Tivaldi, wodząc ustami po szyi i powrócił znów do całowania jej ust. Była to pokusa zbyt wielka, by się jej oprzeć. Dłonie błądziły po kragłościach pośladków, a potem wtargnęły pod jej ubranie i uchyciły półelfkę za nagą pupę.
- To na co teraz mamy ochotę? Na co ty masz… bo u mnie to chyba aż nadto widoczne. - mruczał pomiędzy pocałunkami diablik.
- Zgadnij… - łobuzerski błysk w oczach był także znajomy. Za to nie pozostał nawet ślad po zażenowaniu i skrępowaniu, gdy powoli sięgnęła do skraju ćwiczebnej bluzy i powoli ściągnęła ją sobie przez głowę, a potem równie powoli rozwiązała płócienny pas skrywający krągłości jej piersi. Stała teraz przed nim półnaga, ze spokojem sięgając ku zapięciom jego koszuli, by i on stanął przed nią półnagi… przynajmniej na początku.
Co nie było łatwe, zważywszy, że trudno było półelfce ściągać szaty diablęcia, czując jego usta błądzące po obojczykach i jego dłonie masujące piersi Faerith.
- Mam na ciebie taką ochotę, że… mogę być dziki i drapieżny… i nie dawać ci spokoju. - szeptał pomiędzy muśnięciami jej skóry językiem.
- W ubraniach niewiele damy radę zrobić… - rozbawiona półelfka ściągnęła w końcu diablęcą koszulę i zabrała się za jego spodnie. Jej świeżo zdobyty spokój topniał pod wpływem żaru pocałunków kochanka, ciało reagowało instynktownie, przyspieszając oddech i przygotowując się na to, co za chwilę z pewnością nastąpi… - Rozbierz mnie do końca… - cichy szept wprost do ucha Tivaldiego był nabrzmiały pragnieniem.
Diablę klęknęło przed tropicielką i rozwiązało pas potrzymujący szorstkie szare spodnie zakładane na trening, potem zaś usunęło przepaskę biodrową i wpatrywało się w intymny obszar półelfki. Musnęło go czubkiem języka, mrucząc. - Tęskniłem za tobą.
Faerith zadrżała lekko i przyklęknęła przed diablęciem, by po raz kolejny złączyć usta z jego wargami w gorącym pocałunku. A potem położyła się na miękkim mchu i szepnęła po prostu - Chodź do mnie.
Tivaldi nagi położył się tuż obok niej na lewym boku. Jego usta przylgnęły do jej piersi, jego dłoń również ściskała namiętnie raz jedną raz drugą półkulę. A ogonek zanurzył się w kwiecie rozkoszy półelfki, sięgając głęboko i odważnie. Wijąc nim w niej, ocierał się gotowym do użycia orężem miłości o jej udo, mówiąc żartobliwie. - Jak uczcimy twe sukcesy? Jakże ja, twój niewolnik, może zaspokoić twe apetyty?
- Nie drażnij… wojowniczki… - jęknęła butnie półelfka, ocierając się mocniej o ciało kochanka, a dłonią sięgając do owego oręża i zaciskając na nim smukłe palce.
- To chwyt poniżej… pasa… - westchnął Tivaldi, czując palce półelfki na swym wrażliwym fragmencie ciała i poddał się jej dotykowi pozwalając prowadzić tam, gdzie go pragnęła.
Łagodnie wysunęła spomiędzy ud jego figlarny ogonek i pociągnęła diablę na siebie, oplatając ramionami i udami i przyjmując w siebie jego męskość, co wywołało przeciągły jęk, wydobywający się spomiędzy jej półotwartych ust. Szeroko otwarte oczy Faerith z czułością wpatrywały się w błyszczące pożądaniem źrenice kochanka, usta znów szukały jego ust… miękkie i nienasycone.
Diablę przywarło swym ciałem do półelfki i całowało namiętnie jej wargi smakując ową rozkosz. Powolny ruch bioder, przyspieszał z każdym pchnięciem… przyszpilając półelfkę do mchu. Faerith czuła przyjemne doznania płynące z podbrzusza, czuła jego dłonie na swych biodrach i ogonek wodzący czubkiem po jej pośladkach.
Wtulona w swego ukochanego, kolejnymi stłumionymi jękami oznajmiała mu swoją przyjemność. Jej dłonie błądziły po jego plecach, gdy usta nie były w stanie nawet na chwilę oderwać się od słodkich warg Tivaldiego. Ciało prężyło jej się coraz mocniej, świadcząc o wzbierającej w nim fali przyjemności.
Tivaldi był zachłanny, jego obecność między udami Faerith dojmująca. Fale rozkoszy co raz wstrząsały wijącą się pod kochankiem półelfką… pieszczoną jego pocałunkami, na wargach, szyi, piersiach. A muśnięcia ogonka pomiędzy pośladkami przypominały o budzących wyobraźnię pikantniejszych zabawach, jakich już doświadczyła tropicielka. W końcu… zadrżała w jego ramionach, gdy przyjemność rozlała się falami po jej ciele i umyśle.
Jedynie stłumiony jęk wyrwał się z ukrytych we włosach kochanka ust, gdy drżące ramiona i nogi dziewczyny mocniej oplotły ciało Tivaldiego. Oddychając szybko, tuliła się do diablęcia zaborczo, jakby chciała go tak zatrzymać przy sobie już na wieki.
- Faerith… - szeptał Tivaldi, wargami muskając szyję półelfki. Jego dłonie wodziły po jej skórze, gdy dodawał cicho.
- Nadal mam na ciebie duży apetyt, wiesz? - czego dowodem były muśnięcią czubka ogona, jakie tropicielka czuła na swych udach i pośladkach.
Roześmiała się dźwięcznie, choć cichutko i ujmując jego twarz w dłonie, przysunęła ją do własnej tak, że jedynym punktem, w jakim się dotykali, był czubek nosa.
- Och, Tiv… - szepnęła czule - Jak ja za Tobą tęskniłam… - jej uda rozluźniły się nieznacznie, pozwalając diablęciu na większą swobodę manewrów.
- Treningi cię pochłonęły… - mruknął cicho diablik, spoglądając w oczy półelfki. - Trochę się bałem, że… aż za bardzo.
Delikatna pieszczota pośladków przez wrażliwy ogonek diablęcia zakończyła się... równie delikatną inwazją na intymny obszar pośladków tropicielki. Ogon wił się ostrożnie w niej tam, gdzie bywał bardziej niegrzeczny… ale i tak było to dość przyjemne doznanie.
Westchnęła, czując tę napaść i na chwilę przymknęła oczy, skupiając się na niej. - Staram się… pogodzić sama ze sobą. - szepnęła, otwierając oczy i spoglądając zielonymi oczami wprost w oczy diablęcia - Żeby więcej nie uciekać. - złote błyski rozbawienia rozświetliły jej spojrzenie, gdy żartobliwie poruszyła biodrami, akcentując jedną z rzeczy, po której mogłaby uciec.
- I jak… idzie to pogodzenie z samą sobą? - ogon stawał się coraz wyraźniejszy, wił się w jej intymnym zakątku pupy nie dając o sobie zapomnieć i sprawiając, że biodra pólelfki pobudzały swymi ruchami “śpiący” oręż Tivaldiego, tkwiący w kwiecie rozkoszy Faerith.
- Jeszcze… nie uciekam… - odpowiedziała uśmiechając się zmysłowo i równie zmysłowo poruszając ciałem, zamkniętym w słodkiej pułapce zastawionej na nią przez kochanka.
To zmusiło i biodra Tivaldiego do leniwych ruchów, które przekładały się na przyjemne doznania z obu obszarów jej ciała. Mimo, że mech był chłodny w dotyku, to ciało Faerith rozgrzewało się coraz bardziej.
Usta rogatego objęły szczyt jej piersi i muskały go delikatnie, pieszcząc ów fragment jej ciała.
- Doszłaś do porozumienia ze swymi pragnieniami? - zapytał cicho.
- Nie wiem… - odpowiedziała bezradnie, wzdychając i prężąc się pod ustami kochanka - W walce… się sprawdziłam, ale… to było… łatwe… - jęknęła cichutko - ...pragnień… nie miałam… okazji…
- Mam różdżkę zmiany postaci... mogę, jeśli chcesz... stać się bardziej kobiecy… jeśli chcesz sprawdzić. - szepnął w odpowiedzi Tivaldi, przyspieszając ruchy bioder i mocniej przyszpilając swym cialem Faerith do mchu.
- Nie boisz… się…? - Faerith przygryzła wargę, drżąc od narastającej przyjemności i przymykając oczy.
- Nie… choć przyznaję, że dziwnie się czuję w kobiecej postaci. - ruchy Tivaldeigo przybierały na sile, podobnie jak ogonek wił się w pośladkach półelfki, wzmagając falę doznań przetaczającą się przez jej zmysły.[/i]
- Więc… po co… masz…? - coraz trudniej jej było artykułować słowa, które nijak nie chciały stworzyć logicznej i spójnej całości.
Jęk był odpowiedzią Tivaldiego… ten sam jęk, który i z ust półelfki się wydobył, gdy drżąc zespoleni ze sobą, znów przekraczali granice rozkoszy, ocierają się zmysłowo ciałami o siebie.
Po nieskończenie długiej i przyjemnej chwili odpoczynku po niedawno przeżytej rozkoszy, Faerith przeturlała się tak, by tym razem to ona była na górze. Jej oczy śmiały się, a ona cała wręcz promieniała szczęściem - Co właściwie miałabym sprawdzać z Tobą w kobiecej postaci? - zagaiła, leniwie bawiąc się włosami diablęcia - To, czy nadal pociągają mnie kobiety, czy też to, czy po… chwili uniesienia… będę miała ochotę zwiać i znów zaszyję się na jakimś drzewie?
- Pewnie i jedno i drugie… - mruknął Tivaldi, wędrując spojrzeniem po nagiej postaci półelfki oświetlanej słonecznym blaskiem. - Nie dziwię się, że ciężko im się oprzeć… twej urodzie, uśmiechowi, pokusie, jaką jesteś.
Faerith wyciągnęła się wygodnie na ciele kochanka, tylko głowę miała uniesioną, by móc spoglądać diablęciu w oczy. - A nie boisz się, że w kobiecej postaci spodobasz mi się bardziej? - łobuzersko zmrużyła oczy, przechylając głowę i usiłując zachować powagę na twarzy.
- Tak myślisz? - ta sugestia przeraziła Tivaldiego wystarczająco, by nie zauważył ukytego w jej słowach żartu.
Dzwięczny, szczery śmiech odbił się echem od pobliskich drzew. Diablę czuło, jak całe ciało Faerith drży od nieopanowanego śmiechu, w jej oczach dostrzegł diamenciki łez. Długo jeszcze śmiała się i śmiała, aż w końcu otarła łzy z kącików oczu i czule ucałowała kochanka w rozchylone ze zdziwienia usta.
- Nie zamieniłabym Cię w kobietę nawet, gdyby to była moja jedyną szansa na powrót do... na Krynn. - uśmiechnęła się ciepło - Kocham Cię takim, jakim jesteś. I nie chcę, żebyś używał różdżki, dopóki sam naprawdę nie będziesz tego chciał.
- No nie wiem… - uśmiechnął się ciepło Tivaldi i pogłaskał półelfkę po policzku. - Ta twoja natura, która się budzi na półplanie z Domem Schadzek, jest... naprawdę kusząca. Jakbyś była… drugą Faerith. I obie bardzo mi się podobają.
- Ona jest częścią mnie… tą częścią, z którą usiłuję się pogodzić. - zamruczała w odpowiedzi tropicielka - Wiesz… moim największym problemem jest poczucie winy. Mam wrażenie, że zdradzam Cię za każdym razem, kiedy dam się… ponieść namiętności z kobietą. - zarumieniła się wyraźnie, ale nie odwróciła wzroku i nadal mówiła spokojnie - A przecież wiem, że tak nie jest. I Ty też wiesz, prawda? - ze śmiechem pokręciła głową - Myślę, że rozumiesz moją naturę znacznie lepiej, niż ja. Próbuję pogodzić ze sobą wartości wpojone mi przez matkę… jej się pewnie w najgorszych koszmarach nie śniło, że kobieta może… sypiać… z kobietą… - zachichotała cicho uświadamiając sobie, że i w tej kwestii Talasa mogła ją zaskoczyć - ...i ciekawość. Zee twierdzi, że jest we mnie dużo z Czuciowca. Może ma i rację… tyle, że ja nie przespałabym się z Tobą tylko dlatego, że jesteś diablęciem. - pokazała mu żartobliwie język i westchnęła teatralnie - Ale z pewnością jako diablę masz magiczne moce i w ten sposób mnie uwiodłeś... bo jak inaczej wytłumaczyć to, że ja, porządna i szanująca się półelfka, zadaję się z kimś o tak rogatej naturze? Zee też… jest magiczką, musiała rzucić na mnie jakiś urok i dlatego tak mnie fascynuje… Problem mam tylko z Ti Shien. Może to jakaś magia plemienna? Szamańska...? - dziewczyna przygryzła wargę niby w zamyśleniu, ale Tivaldi nie dał się nabrać. Wypełnione migoczącymi iskierkami spojrzenie nader wyraźnie zdradzało, że Faerith w ten sposób usiłuje jeszcze przez chwilę powstrzymać się od śmiechu… także i jej ciało, spoczywające przecież na ciele kochanka, delikatnie prężyło się w tłumionym chichocie.
- Hej… czuję się obrażony. Myślisz, że potrzebuję magii? - odparł w udawanym oburzeniu diablik, jednocześnie bezczelnie zanurzając końcówkę ogona w kwiecie rozkoszy półelfki i wodząc nim delikatnie.
- Heeej… - Faerith ze śmiechem ścisnęła uda... pogarszając tym samym swoją sytuację, zamiast ją poprawić. Zaciśnięte mięśnie powiem nie tylko nie unieruchomiły ogonka, ale jeszcze wzmocniły doznania przez niego powodowane.
- Co… - uśmiechnął się bezczelnie Tivalidi. - To nie magia.
A jego zakleszczony ogonek zaczął się nerwowo wić, jak ryba złapana w sak. Tyle, że był złapany między jej udami i każdy ruch przeszywał zmysły Faerith przyjemnym dreszczykiem.
- To coś znacznie magiczniejszego, niż magia… - szepnęła Faerith, tuląc się do kochanka. Nie ściskała już ud. Wręcz przeciwnie, oplotła nimi biodra Tivaldiego, poruszając biodrami do wtóru poruszeń diablęcego ogona.
Ogonek wił się w niej zagłębiając dalej, dłonie pieściły nagie pośladki dziewczyny, a usta wodziły po szyi. Mimo, że Tivaldi znów miał na nią ochotę, skupiał się na ruchach swej rozwidlonej końcówki, by zapewnić półelfce jak najwięcej przyjemności.
- Zrobisz coś… dla mnie…? - szept był cichy i przerywany westchnieniami.
- Wszystko… - mruczał cichutko Tivaldi, wodząc ustami po szyi półeflki i ogonkiem doprowadzając do szału rozkoszy.
- Po...poca...łuj… - zaszemrała wprost do jego ucha, a w jej głosie pragnienie mieszało się z nieśmiałością, niemal już przecież zapomnianą.
Usta diablęcia przylgnęły drapieżnie i zachłannie do jej ust. Język wodził po wargach i sięgał ku jej językowi, zapraszając do tańca.
Gwałtowny rumieniec rozlał się na twarzy Faerith, gdy między pocałunkami udało jej się wyjaśnić - Nie… tu… tam… - choć w zasadzie niewiele to wyjaśniało…
- Oj... to jak mam zgadnąć, co? Musisz być bardziej... precyzyjna. - mruczał Tivaldi, drocząc się z dziewczyną, ale pocałunki schodziły niżej, z szyi i obojczyka na piersi.
- ...tam... gdzie… ogon… - jęknęła w odpowiedzi tropicielka, prężąc się pod jego pieszczotami i powoli przeturlała się na plecy, by kochanek mógł mieć lepszy dostęp do jej ciała.
Ogon wysunął się z pomiędzy ud, ale za to głowa Tivaldiego zeszła niżej. Język kochanka posmakował rozkoszy kwiatu i zanurzył w nim zachłannie. Faerith czuła to, czuła owe muśnięcia, podobnie jak dłoni pieszczące jej uda.
Jęknęła, gdy zabrał się za spełnianie jej życzenia. Przymknęła oczy i chłonęła ciepłe promienie słońca ogrzewające jej ciało, rozpalane kolejnymi muśnięciami języka diablęcia.
A on był zachłanny w tej pieszczocie. Jego usta przylgnęły do podbrzusza półelfki. Jego język wił się namiętnie w jej rozpalonym wnętrzu, zalewając ciało Faerith kolejnymi falami przyjemności.
W końcu palce półelfki mocno zacisnęły się na rogach diablęcia, a jej ciało wygięło się w słodki łuk, gdy przyjemność przelała się przez czarę zmysłów Faerith, która oznajmiła to głośnym westchnieniem i cichym szeptem - Och, Tiv…
- Co? - zapytał Tivaldi, opierając się podbródkiem o łono półelfki i uśmiechając prowokacyjnie.
Czule zmierzwiła mu grzywkę, nim odpowiedziała ciepło - ...strasznie za Tobą tęskniłam. Treningi dają mi dużo satysfakcji i spokoju, ale… będę szczęśliwsza, kiedy wrócimy do domu.
- W domu, będziemy robić to samo co tutaj… Pobudzasz mój apetyt. Nie potrafię się tobą nasycić. - zamarudził żartobliwie Tivaldi.
- Przynajmniej wiem, że się mną nie znudzisz i nie zwiejesz do młodszej. - ze śmiechem odparowała tropicielka.
- Nie można się tobą znudzić. - odparł w odpowiedzi Tivaldi, muskając wargami udo półelfki.
- Mój Ty rycerzu... - szepnęła czule, głaszcząc go po twarzy i włosach - ...co ja bym bez Ciebie zrobiła... - westchnęła, wystawiając twarz z powrotem do słońca. Było jej tak dobrze... Czuła się szczęśliwa i spełniona, obecność i delikatne pieszczoty ukochanego koiły wszystkie smutki i obawy. Uśmiechała się, zapisując tę chwilę w pamięci, by móc ją sobie przypomnieć w chwili tęsknoty.
Diablę uniosło się nieco wyżej i ułożyło głowę na jej piersiach, ciesząc się ich miękkością.
Tvaldi przymknął oczy i głaszcząc leniwym ruchem udo półelfki, mruczał. - Co teraz? Zamierzasz jeszcze pozostać w klasztorze? Podziwiam to, bo ja bym nie wytrzymał. Jak dla mnie jest tam za… monotonnie.
- Tak, dopóki shifu'ari nie uzna szkolenia za zakończone. Przynajmniej... dostatecznie. - roześmiała się. Wszak szkolić można się było całe życie... - Jeszcze przez chwilę pooswajam się z moim mieczem i poczekam, aż wrócisz z poszukiwań. Jeśli i tym razem nie znajdziesz Thaeira... chyba wrócimy do domu. - jej głos zabarwił smutek na myśl o przyjacielu, który gdzieś tam mógł mieć kłopoty. Może tak jak ona, nie potrafił znaleźć drogi do domu? Bo jak inaczej wytłumaczyć tak długą nieobecność genasiego i brak od niego jakichkolwiek wieści?[/i]
- Głupio mi… to mówić, ale… masz kuszące piersi i budzisz niecne myśli i teraz mi się marzy poczuć twoje pocałunki niżej… na ogonku. - rzekł cichutko Tivaldi, ocierając się swym orężem o udo Faerith.
I półelfka mogła poczuć, że jej ukochany rzeczywiście jest pobudzony.
- Och… - Faerith zachichotała i cmoknęła diablę w czoło - W takim razie musisz się położyć wygodnie na trawie i oddać w moje ręce. - zarumieniła się lekko, ale musiała przyznać sama przed sobą, że spełni to marzenie Tivaldiego... nader chętnie.
Diablę wykonało polecenie, kładąc się tuż obok dziewczyny, posłusznie i grzecznie. Obiekt jej zainteresowania wznosił się dumnie w górę niczym wieża, bądź rycerz na defiladzie.
Ze śmiechem "zapolowała" na swą zdobycz, zabawnie kręcąc wypiętymi pośladkami. Najpierw złapała ją w dłonie, zamykając w splecionych palcach, a potem polizała sam szczyt owej wieży, ciekawie badając jej smak. Przez chwilę delektowała się nim, patrząc Tivaldiemu w twarz, a po niej... łobuzerskie iskierki w oczach ustąpiły miejsca czułości, a Faerith nachyliła się ponownie i otworzyła dłonie, pozwalając ustom i językowi do woli nasycić się ich zdobyczą.
Widziała gorące pragnienia w jego oczach i z drżenia jego ciała odczytywała przyjemność, którą mu sprawiała każdą pieszczotą. Żądza, jaką wobec nie odczuwał, była duża i nieustępliwa i twarda… i dotykała jej ustami, smakując “uczucia” swego kochanka. Pragnął jej bardzo, ale teraz… gdy obejmowała najdelikatniejszy fragment jego ciała, był na jej całkowitej łasce. I rozkoszował się zarówno doznaniami jakie mu sprawiała, jak i pokusą widoków, jakimi było jej smukłe ciało, prężące się w słońcu.
A ona, z delikatnością i ogniem, jak niewolnica i królowa, oddawała i przyjmowała zarazem hołd jego ciała. Miękkie poruszenia jej bioder świadczyły o przyjemności, jaką sprawiało to półelfce. Odgarnęła włosy z tej połowy twarzy, na którą patrzył jej kochanek i założyła za ucho, tak, by mógł widzieć dokładnie, co robi. Nieodgarnięte z drugiej strony twarzy włosy łaskotały i pieściły, niczym jedwab. A sama Faerith z przymkniętymi oczami delektowała się tym “ogonkiem”, który zawierał w sobie te same sprzeczności, co cała ta sytuacja. Był bowiem twardy, a jednak delikatny. Był orężem… zdanym teraz na jej łaskę… a przecież miał nad nią władzę. Tak wielką, że nie potrafiła się od niego oderwać na dłużej, niż mgnienie, pieszcząc ustami, językiem i dłońmi z delikatnością i wyczuciem, czasem znienacka skubiąc zębami. Tivaldi musiał przyznać, że jego kochanka dużo się nauczyła od czasu, gdy z wrodzoną sobie nieśmiałością oddała mu swe ciało po raz pierwszy.
A jego rozpalone spojrzenie, jego przyspieszony oddech i niewątpliwie rosnący pod jej pieszczotą organ świadczyły o kunszcie jej działań. Zbyt porażony przyjemnością płynącą z jej ust, Tivaldi nie był w stanie robić nic, poza oddawaniem się całkowicie w jej opiekę, aż do wybuchowego końca, jaki zbliżał się z każdą chwilą. Po chwili Faerith posmakowała swej zdobyczy i hołdu Tivaldiego względem jej talentu.
Przez jakiś czas jeszcze nie ruszała się z miejsca, pozwalając wybrzmieć ekstazie kochanka i dopiero po tej chwili przesunęła się wyżej, by przytulić się do diablęcia. Ułożona wygodnie przy ciepłym ciele ukochanego, wygrzewała się w promieniach słońca niczym kot, mrucząc, przymykając oczy i przeciągając się leniwie od czasu do czasu.
Palce diablęcia wplotły się miedzy pukle półelfki i wodziły pieszczotliwe po jej głowie. On sam również rozkoszował się jej obecnością.
- To na co teraz masz ochotę? - spytał z uśmiechem mężczyzna, po dość długiej chwili odpoczynku.
- Nie wiem. - roześmiała się - Mogłabym tak leżeć do końca świata… światów… wszystkiego. - westchnęła, a w to westchnienie wplotły się nutki smutku - Chociaż obawiam się, że będziemy musieli już wracać. Oboje musimy rano wstać.
- Ja nie mógłbym... trochę odpocznę i znów odzyskam wigor. - odparł żartobliwie Tivaldi. - Mam nadzieję, że nie zwróciliśmy niczyjej uwagi, ten las roi się ponoć od nimf, driad i satyrów… Choć są gorsze miejsca.
- Wolałam tego nie wiedzieć… - Faerith ze stoickim spokojem nie ruszyła się z miejsca, słusznie wychodząc z założenia, że skoro do tej pory nie zwracała uwagi na ewentualnych mieszkańców lasu, zdążyli już się dość naoglądać, by widok opalającej się pary zrobił na nich jakiekolwiek wrażenie - ...cóż, nikt nie narzekał. Przynajmniej ja nic nie słyszałam. - zażartowała, skubiąc ząbkami ucho diablęcia.
- Na pewno musisz rano wstać? -wymruczał Tivaldi, pieszczotliwie przesuwając opuszkami palców po plecach kochanki. - Nie możemy zniknąć na dłużej?
- A nie jesteś przypadkiem umówiony... na inne spotkanie? - delikatnie przypomniała półelfka.
- Mógłbym cię porwać ze sobą. Właściwie nie wiem, czemu tego teraz nie robię. - mruknął Tivaldi, oplatając zaborczo półelfkę ogonem w talii.
- Bo się mnie boisz. - zażartowała, a diablę wyczuło grające pod jej aksamitną skórą mięśnie. Przygotowywała się… choć nie wiedział jeszcze, na co.
- Nie… bardzo cię kocham i pragnę, ale się nie boję. - mruknął diablik, pocierając sugestywnie końcówką ogona pomiędzy pośladkami tropicielki.
Roześmiała się w odpowiedzi, w jednej chwili zupełnie rozluźniona - Jesteś rozbrajający. - zachichotała - Ale nadal nie wiemy, dlaczego jeszcze mnie ze sobą nie porwałeś. - łagodnie sięgnęła po niesforny ogon i owinęła sobie jego końcówkę wokół nadgarstka, pilnując, by nie psocił za bardzo.
- Bom głupi… powinienem cię zabrać, do jakiejś wieży… zamknąć wśród poduszek i rozkoszować się twoją obecnością bez końca. - odparł w odpowiedzi Tivaldi, wystawiając język.
- Szkoda wieży… - odpowiedziała wesoło Faerith - ...tłumaczyłam Ci już kiedyś, że ja potrzebuję wolności i przestrzeni. Ale zawsze możemy wpadać do Domu Schadzek, tam jest dość poduszek… i nawet wieżyczki, jeśli tak bardzo Ci na nich zależy.
- I tam robisz się bardziej… dzika i pełna ochoty do eksperymentów. - odparł Tivaldi, wodząc spojrzeniem po twarzy tropicielki.
Z radosnym spokojem odwzajemniała to spojrzenie. W końcu spoważniała, zupełnie zmieniając temat - Kiedy i gdzie dokładnie masz spotkanie ze slaadem?
- Wkrótce mam się pojawić w jednym z fragmentów Limbo, nie mającym nazwy. Kiedy dokładnie nie wiem. Slaady nie grzeszą punktualnością. - wyjaśniło diablę.
- W takim razie musimy wrócić do klasztoru. - stwierdziła arbitralnie półelfka.
- A co będziemy robić w klasztorze? - zapytał żartobliwie diablik, drocząc się z półelfką.
- Muszę się spakować. I pożegnać z mistrzynią. - tropicielka spojrzała na towarzysza z lekką naganą. A jednak jej oczy wciąż się śmiały.
- Eech… to prawda. -odparł diablik, nadal jednak nie robiąc nic poza rozkoszowaniem się obecnością samej Faertih.
- Chodźmy więc. - półelfka zwinnie się podniosła i żartobliwie pociągnęła diablę za nadal owinięty wokół jej nadgarstka ogon - Bo się rozmyślę. - zagroziła ze śmiechem.
Diablę z ociąganiem zaczęło się ubierać, zerkając co chwila na zwinne i gibkie ciało półelfki znikające pod ubraniem. Pczym otworzyło portal. - Więc... wracamy?
- Wracamy. - Faerith z uśmiechem wzięła diablę za rękę i weszła w portal.
Po przejściu przez portal, Tivaldi i Faerith rozdzielili się. Półelfka udała się to klasztoru, a diablę czekało na nią przy skałach.

***

Pakowanie nie trwało długo, a spotkanie z mistrzynią odbyło się tam, gdzie po raz pierwszy ją zobaczyła. Githzerai medytowała zamyślona, choć Faeirth była pewna, że jej przybycie zostało zauważone.
- Przyszłam się pożegnać, shifu’ari. - cicho powiedziała półelfka i przysiadła nieopodal, cierpliwie czekając na reakcję mistrzymi.
- Czemuż to? - zapytała Devorxa nie otwierając oczu i nie zmieniając pozycji.
- Postanowiłam wyruszyć na poszukiwanie zaginionego przyjaciela razem z moim… przyjacielem. - zamilkła uświadamiając sobie, jak niezręcznie to zabrzmiało - Stęskniłam się za wolnością, za podróżami. Nie jestem stworzona do życia w klasztorze, choć… chciałabym kiedyś dokończyć szkolenie. Jeśli to możliwe. - dodała z uśmiechem.
- Uważasz, że jesteś *gotowa*? - zapytała w odpowiedzi nauczycielka.
- Myślę, że dość, by wyruszyć w kolejną podróż. - odpowiedziała Faerith po długiej chwili namysłu.
- Opanowałaś podstawy, praktyka… bywa lepszą nauczycielką, niż jakikolwiek mistrz. - stwierdziła w odpowiedzi shi’fuari. - A czy już *poznałaś* siebie?
- Dostatecznie, by nie uciekać przed sobą na drzewo, shifu’ari. - w głosie tropicielki brzmiało rozbawienie.
- Jesteś pewna tego? Nie sądzę. Niemniej, nie przekonasz się, dopóki nie staniesz przed właściwą próbą. - rzekła filozoficznym tonem shi’fuari. - To co poznałaś, to podstawy… każdy sam wykuwa swój *miecz*.
- Potrzebuję tego, shifu’ari. - tego jednego była pewna i ta pewność zabrzmiała w jej głosie, gdy to mówiła.
- Skoro tak twierdzisz. - zamyśliła się githzerai i rzekła w końcu. - Odsłoń lewą pierś.
Przywykła do posłuszeństwa Faerith nie pytając, po co, spełniła to polecenie. Lekkie zaciekawienie malowało się na jej spokojnym obliczu, gdy czekała na kolejny ruch mistrzyni githzerai.
Ta wstała i powoli podeszła do Faerith, pazurem kończącym palec dotknęła skóry półelfki, lekko ją drapiąc. Wyraźnie znaczyła na jej ciele wzór, zadrapując delikatnie jej naskórek.
- Co to za znak, shifu’ari? - dziewczyna nie potrafiła poskromić ciekawości.
- Pamiątka… bardziej w *sercu* niż na skórze.By przypomnieć skąd wyszłaś. I dokąd powinnaś w końcu powrócić. - wyjaśniła kobieta, kończąc ów znak.
- Dziękuję, shifu’ari. - Faerith na powrót zasłoniła pierś i ukłoniła się tak samo, jak tysiące razy wcześniej - Będę pamiętać… do widzenia, shifu’ari. Zaszczytem było dla mnie trenować pod Twoim okiem.
- Więc wróć, by ponownie dostąpić tego zaszczytu. - odpowiedziała z uśmiehem githzerai i skłoniła się swej uczennicy.
Półelfka odwzajemniła uśmiech i pozostawiła mistrzynię, kierując się ku skałom, przy których czekał na nią Tivaldi.

 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 21-05-2014, 09:03   #165
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
część 2. Limbo!

- Możemy wyruszać. - z rękojeścią miecza wystającą znad ramienia Faerith prezentowała się dość… awanturniczo.
- Nie było żadnych problemów? Nikt nie pytał, dokąd wyruszasz? - zapytał w odpowiedzi Tivaldi, dość cichym tonem.
- To nie więzienie. - w głosie tropicielki wciąż brzmiało rozbawienie - Mistrzyni liczy na to, że tu wrócę, by dalej się szkolić… a moje podróże traktuje jako część tego szkolenia. - wyjaśniła.
- To dobrze. - uśmiechnął się w odpowiedzi Tivaldi i ruszył przodem w dół zbocza. -[i] Niestety, czeka nas wędrówka do podstawy góry, a stamtąd odbijemy w Limbo. - Tym razem nie dysponuję szybkim transportem.
- Nie szkodzi, chętnie się przejdę. - Faerith odpowiedziała szerokim uśmiechem i ruszyła we wskazanym kierunku, niemal podskakując z radości. Wyczerpujące treningi nie pozostawiały zbyt wiele czasu na myślenie i tęsknoty i półelfka dopiero teraz zaczynała rozumieć, jak jej brakowało otwartek przestrzeni… nawet tak dzikiej, jak krajobrazy Limba.
Wędrówka była dość powolna… bardziej z powodu Tivaldiego i jego niezgrabności w tym terenie. Pólefka czuła się niemal jak kozica, skacząc ze skałki na skałkę i nadając dość szybkie tempo wędrówce ich obojga… w końcu dotarli na brzeg podstawy unoszącej się w szalejącej burzy żywiołów skały.
- Co dalej? - Faerith uśmiechnęła się radośnie do diablęcia, które dopiero ją doganiało.
- Teraz wystarczy wejść w żywioły i dać się ponieść. Jeśli rzeczywiście jesteś w równowadze, jak uczą githzerai, to będziesz w stanie w pewnym stopniu kształtować okolicę wokół siebie. Na tyle, by nie dać się pochłonąć Limbo. - wyjaśnił Tivaldi. - To bardziej kwestia instynktu niż myśli, więc… Nie myśl o tym.
Półelfka w zamyśleniu przyjrzała się szalejącym na jej oczach żywiołom, po czym przeniosła spojrzenie na diablę - Robiłeś to już kiedyś? - zapytała spokojnie.
- Wiele razy z różnym skutkiem. - wyjaśniło diablę.
- W takim razie… chodźmy. - Faerith z uśmiechem ujęła rękę diablęcia i postąpiła naprzód, wprost w szalejącą burzę żywiołów.
Po dwóch krokach, oderwali się od skały i zanurzyli w szalejącej burzy. Tu Tivaldi przejął kontrolę, gdy szybowali na falach enegrii, unikając ognia i błyskawic, oraz innych wybuchów spontanicznej kreacji i destrukcji. Otaczała ich głównie powietrzna otoczka, gdy… lecieli poprzez Limbo. Faerith unosiła się w powietrzu jak ptak, nie wykonując żadnego wysiłku podczas tego lotu.
- Wiesz, że to jest wspaniałe, prawda? - gdzieś na krawędzi świadomości przeleciała myśl, że Avargonis będzie z niej dumny - nauczyła się latać… - Przerażające… ale wspaniałe. - westchnęła z zachwytem.
- Nie dekoncentruj się. Nie pozwól zachwytowi cię pochłonąć. - pouczał Tivaldi, gdy przelatywali tak przez przestwór Limbo, unikając burz żywiołów i energii. I unikali wszelkich podejrzanych obszarów. - I bądź czujna.
Bez słowa skinęła głową, koncentrując się na medytacji i rozglądając się czujnie wokół… choć nie wiedziała, po co.
Nie wiedziała, ile godzin minęło podczas tego ich przemieszczania, ale mimo że w zasadzie się nie poruszała zbytnio, to i tak jej ciało zaczęło odczuwać zmęczenie. Z Tivaldim zresztą było podobnie. Nic więc dziwnego, że diablę zaczęło się rozglądać za czymś, co można by było uznać za schronienie.
[ur=http://gdrtales.files.wordpress.com/2013/03/limbo-1.jpg]Widoki[/url], jakie oglądała Faeirith były niezwykłe, ale też przerażające, gdy trwałe struktury były rozrywane przez wyładowania energii i sił. Aż dostrzegli coś w rodzaju wielkiego diamentu czy też kryształu górskiego, pękniętego w środku.
- Tam! - Tivaldi skierował się w kierunku owej olbrzymiej kryształowej struktury, ciągnąc półelfkę za sobą.
Była zmęczona i z ulgą dała się poprowadzić ku owej strukturze. Nie odzywała się, by nie rozpraszać się bez powodu. Umysł bowiem miała niemal równie zmęczony, co ciało.
Pęknięcie kryształu stanowiło wygodną ścieżkę do jego środka, niedużej kryształowej groty rozświetlanej przez unoszącą się w powietrzu kulę wody, w której pływały dość niebezpiecznie wyglądające rybki z dużymi zębami.



Kula ta nie poddawała się grawitacji struktury, lewitując w środku groty, podczas gdy diablę i tropicielka szli dróżką pośród odłamków kryształu.
- Wygląda na w miarę bezpiecznie schronienie. - stwierdziło diablę, nieufnie przyglądając się pływającym w świetlistej wodnej sferze zębatym rybkom.
- Chyba nie mamy wyjścia. - Faerith również z lekkim niepokojem spoglądała na zęby rybek - Po prostu nie siedźmy tu dłużej, niż to konieczne. - stwierdziła w końcu.
- Tak zróbmy. - zgodził się z nią Tivaldi. Po czym spytał z czułością w głosie. - Jesteś śpiąca?
- Szczerze mówiąc… tak. - odparła półelfka z rozbrajającą szczerością i ziewnęła rozdzierająco, po czym poskarżyła się ze śmiechem - Niby nic nie robiliśmy, ale strasznie się zmęczyłam. Daleka droga jeszcze przed nami?
- Nie. Myślę, że… dotrzemy tam wkrótce. Chyba. Limbo bywa jednak zmienne. Dwa miejsca dziś będące blisko, jutro mogą być odległe. - to mówiąc diablę wyciągało koc z przenośnej dziury.
- W takim razie musimy porządnie odpocząć. - kolejne ziewnięcie udało jej się stłumić, choć z trudem - Mam nadzieję, że te… rybki... nie postanowią wyjść na spacer. Wyglądają na głodne. - zauważyła, wskazując na lokatorów wodnej kuli.
- Niestety to jest możliwe. - potwierdził jej obawy Tivaldi. - Limbo to nieprzewidywalne miejsce.
- Więc może zamienią się w motyle, jeśli wyjdą z wody? - Faerith usiłowała nie wyobrażać sobie innych stworzeń - mocno zębatych, w które mogłyby się zamienić drapieżne ryby… co było widać po jej minie.
- Może… - potwierdził Tivaldi, choć bez większego przekonania.
Usiedli oboje pod kryształową ścianą, opierając się o siebie i otulając kocem. Półelfce coraz trudniej było utrzymać otwarte oczy, więc w końcu wtuliła się w ciepłe ciało diablęcia i zdążyła tylko wyszeptać - Zdrzemnę się tylko... chwilę… - nim zapadła w głęboki sen.
- Dobrze… - odpowiedział cicho Tivaldi, głaszcząc zasypiającą półelfkę po głowie.
Nagłe szarpnięcie wyrwało Faerith z drzemki.
- Musimy uciekać! - krzyknął Tivaldi, a ona zobaczyła, że wodna kula rozświetlająca dziwnym blaskiem to miejsce… rosła. A pływające w niej ryby zaczęły szybciej poruszać się w owej wodnej sferze, zapewne licząc na żer w postaci dwójki podróżników.
Przetarła zaspane oczy i poderwała się na nogi, skutecznie dobudzona przez groźbę spotkania z owymi drapieżnikami. Przypasanie broni i zarzucenie na ramię podróżnej sakwy zajęło jej tylko chwilę, zmierzwione włosy zaś nie stanowiły problemu dość znaczącego, by się nim przejąć. Nie minęło dużo czasu, gdy gotowa do dalszej podróży czekała na skraju pęknięcia, z niepokojem oglądając się za siebie.
Tivaldi był tuż za nią, uciekający przed kulą wodną, która się rozszerzała wpierw pochłaniając jaskinię, a potem wypelniając szczelinę tuż za ich plecami. A ryby… podążały niecierpliwie, chcąc dopaść dwie chodzące przekąski.
Ciężko było się skupić, mając tuż za sobą atakujące drapieżniki, ale długie godzine spędzone na medytacji w klasztorze pomogły Faerith oczyścić umysł i odciąć się od zbędnych emocji. Na jej twarzy znów malował się spokój, gdy złapała dłoń ukochanego i pewnie wkroczyła w burzę żywiołów.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 29-05-2014, 22:26   #166
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Genasi choć przedzierał się przez dżunglę spodziewając się, że w każdej chwili potwór może wychynąć zza krzaków nie myślał, że właśnie krzak będzie potworem. Niemniej szybko splótł czar i dwa ogniste promienie poleciały w kierunku drzewa. Zaklęcie trafiło, rozrywając korę i wiercąc dwie ogniste dziury w pniu drzewa i...tyle. Może to przez wilgotny klimat, może przez cienistą naturę miejsca, a może był jakiś inny powód, ale… drzewo nie wydawało się specjalnie podatne na ogień, ani też nie zajęło płomieniami. Zaklęcie Thaeira niewątpliwie wyrządziło mu szkodę, ale roślinny potwór nie wydawał się na ogień podatny. Hao zamachnął się i z impetem wbił włócznię w pień drzewa, co wydawało się bestii przeszkadzać jeszcze mniej niż ogień.
Neraph jednak krzyknął.- Zajmij wroga, a ja spróbuję odciąć Cervail!

Czarodziejka bowiem walczyła, próbując krótkim sztyletem przeciąć lianę która oplatała jej nogę. I wydawało się że siły dosłownie ją opuszczają. Sam zaś genasi musiał mierzyć się z ruszającymi w jego kierunku lianami. Widocznie miał kolejną ofiarą roślinnego czatownika. Szybkim ruchem osłonił się niewidzialną tarczą mocy i posłał kolejne płomienie przeciw figowcowi.
Hao wspinał się jak wiewiórka próbując dotrzeć do słabnącej Cervail, gdy kolejne ogniste promienie żłobiły otworki w pniu drzewa. Roślinne pędy niczym bicze przecinały powietrze. Większość uderzała w ziemię w pobliżu Thaiera. Jednak ruchliwy cel jakim był genasi, nie dawał się łatwo pochwycić. Hao miał trudniej… był w teorii łatwiejszy do trafienia. Jednak neraph wydawał się niezwykle zwinny, a i przywykły do zmienności Limba, dobrze sobie radził na nietypowym podłożu jakim były konary po których przeskakiwał w drodze do celu.

Nagle jedna roślinna macka owinęła się wokół ręki Thaeira i zaczęła ciągnąć genasi w górę! Drugą ręką splótł proste bojowe zaklęcie mając nadzieję, że zniszczy wiążące go pnącze. Trzy pociski mocy poleciały i zdołały zerwać pnącze które pękło z trzaskiem. Tymczasem Hao uwolnił osłabioną Cervail, która zaczęła spadać w dół. Thaeir rzucił się pędem w jej kierunku i uniósł się nad ziemię. Z impetem wpadła w jego ramiona przybliżając go o kilka stóp do ziemi. Lewitacja jednak złagodziła upadek i nie wydawało się żeby, któremuś z nich coś się stało. Mag łagodnie opuścił się na ziemię, ciągle przytrzymując Cervail.

Hao zeskoczył w dół, po drodze chwytając za swoją włócznię, zarówno amortyzując tym działaniem swój skok, jak i wyrywając dzidę z drzewa. Następnie mimo wyraźnego urazu kostki wrzasnął .-Odwrót!
I rzucił się do ucieczki w głąb ruin. Genasi bez zbędnego zastanawiania zarzucił nieprzytomną czarodziejkę na plecy i ruszył za nim. Była z pewnością piękną kobietą, ale znacząco spowalniała odwrót maga. Tym bardziej, że czarodziej nie czuł się w pełni sił. Dotyk drzewa nieco go osłabił.

Cała trójka schowała się szybko za murem pierwszych ruin.
-Co teraz?- spytał Hao, również wyraźnie zmęczony.
Genasi nerwowo przygryzał swój policzek. Nie wiedział co odpowiedzieć na to pytanie. Statek prawie na pewno już odpłynął, Cervail była nieprzytomna, byli sami na przeklętej złowrogiej wyspie na Planie Cienia. Jedyną nadzieją i potencjalnie największym zagrożeniem były te dziwne ruiny. Starając się zachować pozór pewności siebie odparł wreszcie:
- Musimy znaleźć portal. Miasta często powstają wokół portali. Spróbujmy tylko ją ocucić.
Zaczął poklepywać kobietę po twarzy, a gdy nie dawało to żadnych skutków wyciągnął bukłak i polał ją odrobiną wody.
-Ty ją cuć… ja pójdę na zwiady.- zadycydował neraph i ruszył w głąb ruin, bardzo ostrożnie rozglądając się dookoła.

Cervail w końcu się ocknęła pytając cicho.-Co się...stało?
- Emm… Zaatakowało nas drzewo. Jedna liana cię złapała i straciłaś przytomność. - odpowiedział Thaeir. Brzmiało to bardzo źle, więc postanowił dodać coś bardziej optymistycznego. - Jesteśmy w ruinach jakiegoś miasta. Hao poszedł się rozejrzeć. Odpocznij trochę. Czuję, że zaraz znajdziemy nasz portal.

-Czuję się osłabiona.-westchnęła Cervail pocierając czoło.-A co będzie jeśli ten portal prowadzi do kolejnego groźnego miejsca?
Genasi ucieszył się w duchu. Przynajmniej na to był przygotowany. - Nie martw się o to, potrafię sprawdzić dokąd wiedzie portal. -odparł pewnie. -Odpocznij jeszcze chwilę, zaraz wróci Hao i zobaczymy.. gdzie najlepiej pójść.

-Co będzie jeśli wiezie nie tam gdzie trzeba? Wrócimy na statek?- spytała niepewnie Cervail i z wyraźną obawą w głosie. Wszak możliwie, że nie będą mieli gdzie wracać.

- Najpierw znajdźmy ten portal, później będziemy się martwić o… to co później - uciął Thaeir. Wstał, otrzepał swoją szatę i pomógł podnieść się czarodziejce. Był prawie pewien, że usłyszał nadchodzącego nerapha.
Hao rzeczywiście wrócił i powiadomił resztę o znalezieniu portalu. Istniał taki w głębi tego miejsca, toteż cała trójka ostrożnie udała się w jeog kierunku pod kierownictwem nerapha. Tym razem unikali skupisk roślinności, wszelkich cieni i ogólnie każdego podejrzanego miejsca.

Aż dotarli przed portal… gigatnyczny portal.
-Czyż on nie jest piękny?- zapytała z zachwytem Cervail.

Sądząc miny Hao, neraph miał inne zdanie na ten temat. Genasi ucieszył się razem z czarodziejką. Nigdy nie widział czegoś tak wspaniałego! Nie czuł takiej nadziei… i strachu. Prędko przygotował się do rzucenia odpowiedniego zaklęcia. Szepcząc tajemne słowa wykreślił krąg, wyciągnął małe lusterko i soczewkę. Na nich też narysował palcem lśniące znaki. Ze swoimi magicznymi przyrządami ruszył do portalu oglądając zarówno kamienie, które go budowały jak i przestrzeń za nim. Ten inny świat do którego miał wieść. Wynik tego działania był równie mroczny, co przewidywalny. Portal prowadził bowiem na Plan Cienia. Genasi odsunął się zaskoczony od przejścia. Był tak przekonany, że musi być stąd wyjście, że nie brał pod uwagę takiej możliwości. Niemniej odwrócił się z poważną miną do towarzyszy.
- To przejście nie prowadzi do innej sfery… ale na pewno wyprowadzi nas stąd. Statek pewno już odpłynął. Zresztą.. myślę, że nie poczekał nawet pół świecy. To nasze jedyne wyjście.

-To nie brzmi zachęcająco… a jeśli tam jest gorzej niż tu?- stwierdził Hao.-Może powinniśmy jednak zaryzykować powrót na statek?
-Ale Plan Cienia… to jednak jest jakiś postęp.- stwierdziła po namyśle Cervail.

Thaeir tylko jej przytaknął i zaczął uruchamiać przejście. Musiała je stworzyć jakaś przemyślna cywilizacja, bo zamiast słów czy ofiar portal wymagał tylko użycia dźwigni. Genasi podszedł do niepokojącego posągu i pociągnął za drążek. Po drugiej stronie widać było podobną świątynie z jednym wyjątkiem. Światu po drugiej stronie brakowało barw.

- No… to ruszajmy. - powiedział genasi. Nie zabrzmiało to w połowie tak raźno jak miało. Szli przecież z cienia w cień. Nie miał już sił silić się na optymizm.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 05-06-2014, 21:46   #167
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Czeluści i niebezpieczeństwa Limbo


Jednakże polujące na nich ryby nie zamierzały odpuścić sobie posiłku, podążając za dwójką podróżników w szalejący chaos materii i żywiołów.


Bestie ścigały ich, gdy oni przeskakiwali po ziemnych labiryntach i przez wiry powietrzne przelatywali. Wodne drapieżniki otoczone kokonami żywiołu wydawały się być niezmordowane w swych łowach.
I zbliżały coraz bardziej... i wtedy…
… Tivaldi pociągnął Faerith wprost w kierunku ciemnych burzowych chmur,
strzelających błyskawicami. Przeskakiwali po unoszących się pustce Limbo ametystowych skałach, unikając z jednej strony szczęk ścigających ich potworów, a z drugiej wybuchów ognia, które zdarzały się pomiędzy owymi kryształami. Byle tylko dostać się do owej burzy, która okazała się się czymś większym i straszniejszym niż z pozoru by się wydawało.
Gdy wdarli się bowiem w ciemne chmury okazało się, że nie dało się tutaj kontrolować otoczenia. Huraganowy wiatr miotał nimi jak liśćmi, błyskawice ich oślepiały, a huk gromów ogłuszał. Nie mogli zrobić nic więcej, tylko wtulić się w siebie nawzajem i oddać na pastwę żywiołów i… udało się. Wyrzuceni którymś z podmuchów poza czarne chmury przeżyli tą konfrontację z rybami. Tamte nie miały tyle szczęścia… utknęły w wichurze. A jedna trafiona piorunem została rozerwana na strzępy.

Dotarli w końcu… do unoszącej się skały przypominającej wielką skamieniałą łapę jakiegoś smoka. Tyle że wielkości małej wyspy. Obecnie tej skale pomiędzy” łuskami” rosły dziwne rośliny.


O krótkich półtora-metrowych “pniach” i giętkich półprzeźroczystych trzymetrowych “gałązkach” falujących w tornadach żywiołów uderzających o skałę. Gdy się zbliżali do tej łapy… Tivaldi robił się nerwowy. Rozglądał wokoło , gdy grawitacja łapy przyciągnęła ich do podłoża. Znów oboje znaleźli się na ziemi… cóż…. swego rodzaju gruncie.
Tivaldi był niespokojny. Im dłużej wędrowali po tej łapie, tym jego niepokój narastał… aż w końcu rzekł.- Coś jest nie tak Jeszcze nie przybył.
Ale wtedy Faerith zauważyła zbliżające się do łapy sześć punkcików, co najmniej … slaady.


Duże przypominające krzyżówkę ogra z ropuchą stwory, wyposażone ostrza na nadgarstkach, nie wyglądały przyjaźnie. I chyba Tivaldi też tak myślał sądząc po jego niewyraźnej minie.


Antrakt. Druga strona Całunu


Widoki po drugie stronie się nie zmieniły za bardzo.


Tu też były ruiny, tu też było dosyć ciemno. Tyle że tu nie było kolorów i świat wydawał się rozmazany. I było straszniej. Położenie trójki wędrowców po przekroczeniu portalu nie zmieniło się na lepsze. A na gorsze raczej. Poza tym pojawiło się pytanie. Co dalej? Przeszli na inny Plan który bardziej przypominał znany Thaeirowi Plan Cienia. Monochromatyczny Plan Przechodni z którego można było dotrzeć do następnych miejsc. Tyle… czy tak było w tym przypadku? Świat z którego przyszli już przenikał się z Cieniem, więc czemu trafili właśnie tutaj?

Znowu byli na wyspie, tym razem jednak bez drogi powrotu. Wrota planarne zostały tak stworzone, by ich twórcy mieli pełną nad nimi kontrolę. To oni decydowali, kiedy można wejść tutaj i kto może opuścić ten plan przez te wrota. Z tej strony podróżnicy nie mogli otworzyć wrót. Może więc… za bardzo się pospieszyli z przechodzeniem we trójkę? Jedno z nich mogło zostać po drugiej stronie. Tam gdzie były dźwignie. No cóż… teraz było za późno na płakanie nad rozlanym winem.
Pozostało więc ruszać naprzód skoro mosty zostały zburzone. Przez pierwsze pół godziny świat wydawał się tu wymarły, choć dla bezpieczeństwa cała trójka unikała zbliżania się do podejrzanie wyglądających drzew. A tych na planie cienia było sporo.

Wyspa z ruinami na Planie Cienia rzeczywiście była wymarła.. ale nie porzucona.
Wkrótce trójka wędrowców została odkryta. Wkrótce mgliste postacie zaczęły przemykać pomiędzy ruinami, po których krążyli. Wkrótce zostali osaczeni przez duchy.


Ponad dwudziestka ektoplazmatycznych nieumarłych otoczyła Cervail, Hao i Thaeira. Każdy z nich nosił wyraźne ślady zgonu. Większość z nich zginęła gwałtownie, noszą po śmierci rany, które pozbawiły ich życia. Nie wydawali się szczególnie wrodzy, acz niewątpliwie nastawieni nieufnie.
Wyszedł z nich naprzód jakiś zgrzybiały krasnolud, który chrząknął raz czy dwa dla oczyszczenia nieistniejącej krtani po czym rzekł.- Witojcie cieplaki… po tej stronie Całunu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-06-2014 o 23:12. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 02-08-2014, 10:41   #168
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir odruchowo przygotował się do rzucenia zaklęcia, ale powstrzymał się skoro duchy nie były agresywne. Rozmowa zawsze jest lepszym wyjściem niż walka. Poza tym mogli się dowiedzieć czegoś o tym miejscu.
- Emm… Witajcie… - pocierając dłonią kark myślał nad neutralnym określeniem - bezcieleśni. Jesteśmy podróżnikami. Tylko… przechodzimy i nie chcemy wam eee was niepokoić.
-Przychodzicie subie, przechodzicie…- machnął ręką duch krasnoluda.- Niby gdzież chcecie przełozić ze stanu śmierci?
-Nie ma tu jakichś wrót?- zapytał z nadzieja Hao.
-Zależy gdzież miałyby łone prowadzić i jak zamierzocie przez nie przejść z całom tom cielesnościom.- odparł krasnolud.
- To znaczy, że są tu jakieś portale? Nie… nie jesteśmy wybredni, byleby tylko... nie Niższe. Wiecie dokąd prowadzą?- zapytał z nadzieją genasi.
-Nu… niby skond? Do bogów ponoć. Tych złych bogów.- odparł krasnolud.- Ale terozki należom do tego nekromanty, co tu siem zadomowił i kontroluje fszystko.

-To nie brzmi zbyt dobrze.- stwierdziła Cervail.
- Nekromanci nie zawsze są źli. - bąknął niepewnie genasi. - Eee… Da się z nim dogadać? Może przepuści nas dalej… Gdzie możemy go znaleźć?
-Nikt z nos… nie pojdzie do martwioka. Nikt tu nie pomoże tym którzy chcom z nim godoć.- burknął z pogardą krasnolud i splunął pod nogi genasiego. Teoretycznie. Wszak nie miał już śliny którą mógłby splunąć.
Uświadomiony, że popełnił straszliwą gafę Thaeir zaczął gorliwie przepraszać tubylców:
- Och, wybaczcie! Nie wiedziałem, że jesteście pokłóceni. Eee… wydawało mi się, że nekromanci zwykle cenią dobre relacje z… bezcielesnymi. W żadnym wypadku nie miałem zamiaru was obrazić, jeśli ten człowiek jest tak nikczemny na pewno nie będziemy chcieli z nim rozmawiać.
-Bah… kto ci takich głupot naplótł chopie. Nekromanci to poganiacze nieumarłych rabów.- prychnął gniewnie krasnolud, a Hao usiadł na ziemi i jęknął tylko.- Cudownie. Czyli tu utknęliśmy?
-A co do to jest ten… Całun?- zapytała Cervail.
-No to co oddziela ciepłoludy od martwoludów. Bariera miedzy światami.. obecnie między dwoma.- wyjaśnił starzec.
- Ojej… Czy w takim razie… pomoglibyście nam przejść przez Całun gdyby nekromanta nie robił wam problemów? - genasi trochę się zmartwił, że dopiero teraz to zauważył. Trzeba będzie usunąć tyrana żeby przejść.
-No… niby tak, nie żebyśmy się cokolwiek znoli na przejściach poprzez Całun.- podrapał się po brodzie krasnolud.- Właściwie przeszlim my tylko w jednom stronę i tylko roz. Tutaj. Ale odkąd trójka stała siem jednym… Całun ma dużo dziur. Nie wchodzimy w nie jednak.
- Ha! widzicie - alchemik zwrócił się do towarzyszy - na pewno znajdziemy jakąś odpowiednią dziurę. Ale co to znaczy, że trójka stała się jednym? - obrócił się znów do ducha. - Jest tutaj więcej tych.. nekromantów?

-Nie nekromanty… a unijiwersa.. no.. światy… cień, magia i duch, były kiedyś trójkom…. Teraz som jedno.- wyjaśnił krasnolud i podrapał się po czole.- Stargy Olgast kiedyś mi godoł, a on się znał… bo był czarokletą, ale nekromanta go zakorkował.
-Cień, magia i duch…Plan Cienia, Eteryczny i Astralny.- rzekła z zachwytem Cervail.-Niesamowite! Jak to się stało?
-Eeee...Kiedyś dawno temu, każdy świat miał swego Opiekuna. Każde Unjiiwersum. No pewien śmiertelnik.. mag… czy też kapłan… zapytał, ponoć o to, który Opiekun jest najważniejszy i największy. Każdy z nich stwierdził, że on właśnie. No i Opiekuny rzucili się sobie do gardeł… wpierw armiami, a potem osobiście. Kuniec końców…- zaśmiał starzec.- Okazało siem że żaden, bo pozabijali się nawzajem. I ich światy się połączyły, a bariery stały siem całunem. Tak mówją legendy.
Genasi słuchał z otwartymi ustami. Tak właśnie wyobrażał sobie prawdziwe planarne przygody. Poznawanie wielkich tajemnic Wieloświata gdzieś w odległych sferach… Żeby tylko jeszcze wrócić do domu - pomyślał i od razu wrócił do rzeczywistości.

- Czyli możemy przejść stąd w astral? albo eter? Świetnie to - powstrzymał się przed powiedzeniem “znacznie przyjemniejsze plany” - ee… bardzo dobrze… Znacie jakieś takie dziury? Może unikniemy wtedy… nieprzyjemnego spotkania z nekromantą.
-Nie… nie znomy żadnych dziur, poza tymi przy których siedzi ten stary kościotrup.- wyjaśnił krasnolud.-A i.. też nie wiemy dokąd one prowadzom. Nie słyszelim o atralu czy eteru.
To akurat genasiego nie dziwiło. Stary duch krasnoluda nie wydawał się zbytnio wyedukowany. Popatrzył na swoich towarzyszy. Cervail, nie doszła jeszcze do siebie, Hao utykał. - Czy… możemy tu trochę odpocząć? Później… pójdziemy do tych dziur.
-Jasne.. tyle, że to nie jest świot cieploków. Nie ma wielu rzeczy takich jak.. drewno, domostwa, żarcie i gorzała… strasznie mi gorzoły brakuje.- westchnął smętnie brodaty duch.- Z drugiej strony… tu nie pada.
-A jakiś cały budynek?- zapytał Hao.
-Hmmm...bedzie trudno… bo jest jedynie katownia, ale zamieszkujom je szalone widma. Jak siem zgineło na torturach to trudno zachować optymizm, nie? A tym bardziej zdrowy rozum.-zażartował duch, ale ani Cervail, ani Hao nie było do śmiechu.
-Aha… mmm no dobrze… W takim razie odpoczniemy tutaj…-podziękował gospodarzowi alchemik.

Duchy przytaknęły i zaczęły się oddalać, choć paru zatrzymało się niedalego i obserwowało trójkę cielesnych podróżników.
-Nie podoba mi się pomysł bójki z tym całym nekromantą.- stwierdził Hao.- Może być ciężko i… - obejrzał się za siebie, na duchy dodając cicho.- Tym bezcielesnym też bym nie ufał. Niewątpliwie mają jakiś powód, by zniechęcić nas do szukania innych portali.
-Chcą się pozbyć nekromanty, to zrozumiałe. Jednak nie oznacza, to że nie powiedziały prawdy.- stwierdziła Cervail, siadając na ziemi, wśród cienistej trawy. Zresztą cała roślinność tutaj zbudowana była z materii cienia.
- Właśnie - przytaknął genasi. - Zresztą co możemy zrobić... jak nie zdać się na nich? Szukać portali na własną rękę. Skoro ten nekromanta tu rządzi to… myślę, że i tak go spotkamy. - spojrzał na towarzyszy i choć sam był już bardzo śpiący dodał: - Mogę wziąć pierwszą wartę.
-Co więc planujemy ? Walczyć z nieznanym zagrożeniem… we trójkę. To trochę za mało jak na jednego nekromantę, który tu rządzi.- stwierdził niechętnie Hao.
Thaeir był zmęczony, taki zmęczony... Najbardziej tym, że teraz on musiał podejmować decyzję i brać za nie odpowiedzialność.
- Musimy przekonać duchy żeby pomogły nam go pokonać, tak? To chcecie powiedzieć? - zapytał zrezygnowany. - Chyba… wydaje mi się, że… Najpierw przekonajmy do siebie tubylców, później spróbujemy poszukać portalu sami, a w ostateczności… trzeba będzie spotkać nekromantę.
-Wsparcie widm mogło by pomóc.-
zastanowiła się Cervail.-Bądź co bądź lepiej kupą uderzać na nekromantę niż samemu. Szkoda że te widma nie wydają się zbyt chętne do walki.
-Nie wydają się też być silne.- stwierdził Hao.

Plan był zatem mniej więcej ustalony i genasi nie miał nic więcej do dodania. Obieżysferzy mogli wreszcie odpocząć w tej ponurej, niegościnnej krainie. Na planie cienia nie było dnia ani nocy i nie mogli stwierdzić ile trwał ich sen. Podzielili między siebie resztki prowiantu i ruszyli na poszukiwanie jakiegoś ducha. Wkrótce zoczyli humanoidalne widmo, które zaprowadziło ich do krasnoluda.
- Eee… echem. Dzień dobry! - Thaeir zebrał się na odwagę, powtarzając w myślach: “to prawie jak w Celestii”. Wziął głęboki oddech i kontynuował - Zdecydowaliśmy, że pomożemy wam w rozprawieniu się z tym tyranem-nekromantom. Żyjemy, więc nie przejmie nad nami kontroli. Odzyskacie wolność, a my wolną drogę do innych sfer!
-Wspaniale… wskażemy wom drogę, do siedziby owego truposza.- odparł z entuzjazmem duch krasnoluda.- Na pewno sobie poradzicie. Jest was tak wielu. A on sam, pomijając sługusów.
“Łatwo mówić” - pomyślał genasi - “duchy nie mogą już bardziej umrzeć”.
- Świetnie… świetnie - powiedział na głos. - Przepraszam, jakie sługusy? Dużo ich tam ma?
-Noooo trochu… guwnie to szkielety, jak un sam, tylko takie.. no... bezmózgie.- odparł z uśmiechem krasnolud, a genasi zaczął się zastanawiać ile jeszcze “detali” pominął krasnolud.
- Jak un sam? On sam. On jest liczem? - dotarło nagle do alchemika. Nieumarły nekromanta to licz, trzeba zwiewać. Tak mu się przynajmniej kojarzyło. - To ilu... echem… wojowników wystawicie?
-Nuuu… jakby tu powiedzieć… pewnikiem z tuzin. Chyba… wystarczy, co?- zapytał retorycznie krasnolud.
Genasi niepewnie pokiwał głową, choć po prawdzie nie miał pojęcia. Czy duch może jakoś zranić żywego? Cielesnego przynajmniej. Zaczął poważnie wątpić w powodzenie planu, szczególnie, że krasnolud nie odpowiedział na pierwsze pytanie. Gorączkowo myślał nad sposobem uniknięcia niepewnej potyczki.
- Powiedz mi jeszczee... jak wygląda ta kryjówka? Może… użyjemy jakiegoś podstępu. Udamy, że chcemy z nim negocjować. Jeśli nas wpuści… damy wam znak! Błysk albo płomień. Yy… wtedy ominiemy jego straże… być może.
-Mieszka nooo przy dziurach. Na szczycie i w w środku ...zigguraaaa..tu.. no tej piramidy schodkowej.- stwierdził po namyśle krasnolud.
- Dobrze. Prowadź. Zobaczymy czy będzie chciał gadać. - odparł Thaeir.

***

Krasnolud wraz z grupką nieumarłych duchów prowadzili Thaeira i jego towarzyszy. Kulejący Hao został uzbrojony w kuszę, ale nie był z tego powodu zadowolony… a jeszcze mniej z dłużącej się wędrówki, bowiem duchy omijały szerokim łukiem niektóre miejsca.
Zapewne mając ku temu ważne powody. A fakt, że owe miejsca były zazwyczaj ciemniejsze, tym bardziej zachęcał to trzymania się eterycznych przewodników.
W końcu dotarli do zigguratu, budowli o tyleż imponującej co niezbyt dobrze ufortyfikowanej.

Thaeir poprawił swoje okrycie, spojrzał jeszcze na Cervail i duchy, odchrząknął cicho i donośnym głosem zawołał: - Władco tej wieży! Przyszliśmy z tobą rozmawiać!
-Ktoście wy? Goście?- odezwał skrzekliwy głos, a potem pojawił się właściciel owego głosu… stary nieumarły mag. Nie wydawał się być przerażającym władcą nieumarłych. Ale pozory mogły mylić.
- Tak! Yyy… goście. Szukamy przejścia przez te ziemie! Zejdź byśmy mogli porozmawiać! - odkrzyknął genasi.
-Przez jakie znów ziemie?! I dlaczego mam schodzić?! W kościach strzyka mi i w ogóle te przeciągi?- mruknął szkielet.- Nie wypada męczyć starca. Sam tu przyjdź.
Alchemik jeszcze raz popatrzył na towarzyszy. Skinął duchom i pokazał żywym towarzyszom, żeby weszli razem z nim.
- Wejdziemy we troje! - odkrzyknął.
- Wy we dwoje… -stwierdził Hao przyglądając się schodom. Z wyrazem bólu i dezaprobaty.
- No dobra.- mruknął szkielet.

Schody ciągnęły się i ciągnęły. Nic dziwnego, że nekromanta nie chciał schodzić na dół. Najpierw genasi pomagał Cervail wchodzić, ale od połowy piramidy tylko opierali się o siebie nawzajem. Miał nadzieję, że nieumarły nie złapie ich jak tylko wejdą.
- Jesteśmy - wysapał Thaeir. - Chcieliśmy… ech… Przypadkiem tu trafiliśmy. Szukamy portali, żeby przejść gdzieś dalej. Najlepiej do Zewnętrza.
-Mhmm... gdzie dalej? Zewnętrze? Nigdy o tym nie słyszałem.- zdziwił się nieumarły kościej.- I dlaczego miałbym pozwolić wam przejść przez moje portale? Trochę zbyt wiele włożyłem wysiłku w ich zamknięcie.
- Zamknięcie?- zająknęła się nerwowo Cervail.
-Zamknięcie, zaplombowanie, zapieczętowanie… zwał jak zwał.- stwierdził truposz.- Za dużo cholerstw przez nie przełaziło.
- Ha, hmf, khe - genasi zaczął udawać napad kaszlu. O ile dobrze kojarzył pieczętowanie portali to poważna sprawa dla poważnego maga. Jeśli szkielet nie blefował to mają niezły problem. Poza tym nie miał możliwości żeby zdjąć takie zabezpieczenie, a nie sądził by zabicie nieumarłego starczyło.
- Ten tego… bardzo nam przykro, nie chcieliśmy robić wielkiego kłopotu… eee… prawda, nie interesują nas portale do jakiś miejsc z cholerstwami… eee a co z nich wyłaziło? Demony, diabły, żywiołaki?
-Wszystko… łaziły i jęczały i dzwoniły łańcuchami i … nie nadawały chwili spokoju.- burknął szkielet.- Chciały by ich uwalniać.
- Och… - stęknął tylko alchemik. Brzmiało jak jacyś uciekinierzy z Tartaru. Chociaż przynajmniej nie były agresywne. - Jak już mówiłem nie zamierzamy sprawiać kłopotu. Echem… Taki wielki mag jak pan słyszał pewno o jakichś innych przejściach w okolicy. Hm? Żaden sąsiad nie miał problemów z takimi przybyszami? Może jakimiś opierzonymi?
-W okolicy nie ma sąsiadów .. jestem tylko ja i te upierdliwe duchy które was tu sprowadziły.- machnął paliczkami szkielet.- I opierzonych też nie było.
-Nie brzmi to dobrze.- stwierdziła Cervail.

Truposz wyraźnie nie był skłonny do współpracy. Z bólem genasi musiał przyznać, że czas na poważniejsze środki.
- Zatem gdyby… czy mógłby pan zaprowadzić nas do któregoś z portali? Tylko byśmy przeszli i przestali sprawiać kłopot. Tak jak te duchy… których eee… jest całkiem sporo.
-I co zrobicie? Zamurowałem je.- wzruszył ramionami nieumarły.
Alchemik odetchnął z ulgą. W takim razie jest jeszcze nadzieja!
- No… musielibyśmy nieco naruszyć konstrukcję. Na pewno naprawa nie będzie problemem dla... hmm… sług.
-Co?! Dlaczego miałbym rozwalać moje ściany?! Ty wiesz jak ciężko było tu sprowadzić cegły i cement?!- oburzył się szkielet.
- Erhm. Mógłby pan je rozebrać… tymczasowo. - Był zupełnie nieprzygotowany do grożenia komukolwiek siłą, nawet takiemu magowi. Było to po prostu krańcowo niezręczne. - Radzę, żeby przemyślał pan sprawę. Słyszałem, że niektóre duchy nie są zadowolone z rządów.
- A co do mają tego te jęczące pierdoły?- zdziwił się mag, który jakoś nie wydawał się być przerażony jego sugestiami… w zasadzie ich nie rozumiał.
Thaeir drapał się po karku. Głupio wyszło. - No… jak nie chce...sz po dobroci… Otwieraj nam portal albo… albo… zakończymy twój krwawy reżim! - zakończył nagle przypominając sobie slogan widziany na sigilskich murach.
-Co proszę?- spytał uprzejmie szkielet nie rozumiejąc zachowania genasiego. Cervail zaś rozejrzała się dookoła.- Chyba jest tu sam…
Dopiero po chwili dostrzegła kupki kości rozrzucone po kątach, które zaczynały drżeć. Wyglądało na to że sługi miał w wersji uśpionej.

Genasi splótł dłonie i wypowiadając niebiańskie słowa zapłonął złotym światłem. Miał tylko nadzieję, że te półtrupki z dołu zauważą znak.
Zaskoczony tym atakiem szkielet odskoczył i zaczął rzucać czar, podczas gry Cervail wezwała do wsparcia żuka bombardiera.
Zraniony przeciwnik odpowiedział lodową kopułą otaczającą genasiego, żuka i Cervail. Zraniony wycofywał się na bezpieczną pozycję, podczas gdy klekot kości się nasilał.Jego armia zbierała się do walki. Genasi popatrzył na owada, ale nie miał zamiaru czekać. Wystrzelił z palców ognisty promień by stopić lód.
Otwarcie kopuły pozwoliło zobaczyć nacierające szkielety znajdujące się pomiędzy drużyną i magiem. Posiłki utknęły… na schodach. Najwyraźniej nie mogły przejść niewidzialnej bariery blokującej im drogę. Atak z zaskoczenia nie wyszedł tak dobrze jak powinien.
Alchemik krzyknął do Cervail: - Szybko! w górę!- Złapał ją w pół i uniósł się w powietrze ponad zasięg szkieletów, a chrząszcz trysnął kwasem niszcząc część z atakujących stworów. Kości nieumarłych rozpadały się pod wpływem ataku, a sam szkielet posłał magiczne pociski w Thaeira. Te zostały przechwycone przez niewidzialną siłę chroniącą maga. Niemniej trzymając się obiema rękami dziewczyna nie mogła czarować. Genasi postanowił poczekać ze schodzeniem na ziemię, aż wielki żuk poradzi sobie z nieumarłymi. Tymczasem posłał w nekromantę kolejny złoty promień i otaczający go blask zgasł. Zraniony szkielet maga użył jednak własnej magii rzucając jakiś czar, który rozproszył to przyzwanie i żuk znikł. Póki był w powietrzu alchemik czuł się jednak bezpiecznie. Odpowiedział wrażemu magowi ognistym płomieniem. Miał nadzieję, że jego podwładni rozpadną się po jego śmierci.

Poważnie zraniony szkielet trzymał się jednak wystarczająco dobrze, by odpowiedź kulą ognistą, przed którą zawieszony w powietrzu genasi nie był w stanie uniknąć. Poraniony wraz Cervail odrzucony impetem wybuchu wylądował na lodowej kopule która zawaliła się pod ich ciężarem i...oboje ranni wpadli do środka. A potem przysypały ich lodowe odłamki i… zapadła ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Quelnatham : 02-08-2014 o 16:22.
Quelnatham jest offline  
Stary 04-08-2014, 13:31   #169
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Jesteś pewien, że to był dobry pomysł? Ich jest sześciu, nas dwoje… - Faerith ze spokojem szacowała ich szanse w ewentualnym starciu i musiała przyznać, że niezbyt optymistycznie się one przedstawiały…
- To nie powinno być tak. One… To nie z nimi rozmawiałem. Tylko z innym slaadem. Ich tu być nie powinno. - odparł nerwowo Tivaldi.
- Więc co proponujesz? Ukryć się? Uciekać? Walczyć? Czy poczekać aż tu dotrą i spróbować się dogadać? - półelfka nie miała pojęcia, czego się może po nich spodziewać, więc pozostawiła ostateczną ocenę sytuacji diablęciu.
- Ukryć się. To są jacyś przypadkowi podróżnicy, a nie mój informator. - zadecydował Tivaldi. Tropicielka rozejrzała się. Rośliny dawały im możliwość ukrycia się między nimi, tak jak duże szczeliny pomiędzy kamiennymi łuskami. Wymagało to jednak łażenia na czworaka, ale czego się nie robi, by przeżyć. Na szczęście zbliżające się stwory nie wydawały się zaniepokojone. Chyba ich nie zauważyły.
- Tam powinno być bezpiecznie… - Faerith wskazała dość szeroką szczelinę, której wejście zasłaniał dorodny przedstawiciel porastającej tę “wyspę” dziwnej roślinności i na migi dała znać towarzyszowi, by ruszył przodem. Ona była zwinniejsza, w razie czego mogła szybko zanurkować między rośliny i nadal pozostać niezauważoną.
Slaady “wylądowały” na szponie wysepki i zaczęły ją pobieżnie przeszukiwać. Nie widać było staranności w ich ruchach. Bardziej prowizorycznie upewniały się, że nikogo tu nie ma, niż szukały dwójki wędrowców. Możliwe że nie wiedziały, iż Tivaldi i Faerith mieli się tu zjawić.
Upewniwszy się, że są sami na wyspie… slaady przysiadły razem na nadgarstku łapy i zaczęły próbować się maskować. Prawdopobnie czekały na coś, lub na kogoś.
Pokazując stanowczo Tivaldiemu by był cicho i się nie ruszał, tropicielka wyślizgnęła się ze szczeliny i podpełzła bliżej, trzymając się między gałązkami maskujących ją roślin. Wyglądało na to, że slaady zasadzają się na kogoś… i oby to nie był ich przewodnik. Nie wyglądały na łatwych przeciwników i półelfka wolałaby uniknąć bezpośredniej konfrontacji.
Slaady nie były zbyt czujne. Najwyraźniej czuły się tu pewnie i bezpiecznie. I nie spodziewały się zagrożenia. Ich język był całkowicie obcy, ale gesty i miny już nie… Widziała takich typków w swoich lasach czasami. Maruderzy, banici, rzezimieszki… obgadujący plany zasadzki i już dzielący się łupem. Te slaady planowały napaść na coś… dużego.
Równie bezszelestnie co przedtem, Faerith wróciła do zaniepokojonego diablęcia i przekazała szeptem swoje spostrzeżenia.
- Więc spotkaliśmy się tu przez przypadek, ale jeśli nasz przewodnik tu wyląduje, mogą być kłopoty. - zasępiła się na koniec.
- To prawda… a nas jest za mało, by ich przepędzić. - zamyślił się Tivaldi, słysząc słowa półelfki.
- Jest jakiś sposób, by ostrzec tego, z którym się tu umówiłeś? Albo wyjść mu na spotkanie…? - tropicielka wyglądała na mocno zaniepokojoną.
- To drugie jest bardziej możliwe… - zamyślił się mężczyzna. - Można by poszukać gdzieś w miarę stabilnego fragmentu Limbo. I stamtąd… obserwować sytuację.
- Ruszajmy więc. - zadecydowała Faerith, wyglądając i upewniając się, że slaady są skupione na zupełnie innej części wyspy i żaden nie patrzy w ich kierunku. Teraz wystarczyło się tylko cicho odczołgać kawałek dalej i pod osłoną roślinności wzbić się do lotu.
Tivaldi podążał za nią, zdecydowanie bardziej niezgrabnie i powoli. Niemniej... szybko dotarli poza zasięg wzroku przyczajonych slaadów. I poderwali się do lotu.
Ich celem w tej burze przemian, był “niewielki” pazur, zapewne odłamany od całości owej łapy. Dziwne były te miejsca w Limbo.
Chwilę czekali nim… nagle materia Limbo przedarła się niczym kawałek sukna, odsłaniając jakąś szczelinę, przez którą wleciał… okręt?


Faerith tak naprawdę nigdy nie widziała statku, choć słyszała opowieści i oglądała ryciny. Ów “statek” poniekąd te okręty przypominał, tyle… że przypominał też wyłupiastooką rybę.
I wydawało się, że właśnie na ten okręt slaady czekały, kryjąc się wśród roślinności łapy i czekając na okazję do abordażu.
Ktokolwiek podróżował tym okrętem, z pewnością nie spodziewał się zasadzki. Czy mógł ją przetrwać, ciężko było powiedzieć… Czy mogli ich jakoś ostrzec? Faerith przygryzała wargę, rozważając różne pomysły i mając świadomość tego, że jeśli zamierzają zrobić cokolwiek, muszą to robić szybko. Najszybciej i najprościej byłoby uzmysłowić podróżnikom czające się zagrożenie… tylko jak to zrobić nie narażając siebie?
- Musimy ich ostrzec. - w jej oczach widać było zdecydowanie, kiedy oderwała wzrok od statku i spojrzała na Tivaldiego - Co tu właściwie można zrobić? Bo chyba machanie może nie być dość efektowne…?
- Raczej nie zauważą machania dłoni. W Limbo to mało efektowne. - stwierdził po namyśle Tivaldi.
- A strzała? Jakby tak wbiła im się w… to wysokie na środku albo w bok… zaczną szukać zagrożenia… - myślała na głos półelfka.
- Na taką odległość tor lotu pocisku zostanie całkowicie zmieniony przez chaotyczne prądy Limbo. Łuk i kusze są efektywne tylko na od sześciu do dziesięciu metrów. Mniej więcej. - oceniło diablę.
- A… światło? Błyski od miecza mogłyby być niewystarczające, ale… mój miecz sam w sobie jest długi i jakoś tak… jasno się błyszczy… zauważyłam to ćwicząc w górach nad klasztorem... - Faerith powolnym ruchem wyciągnęła miecz z pochwy na plecach i na próbę odbiła nim światło szalejącej wokół mieszanki żywiołów - Sam zobacz… - pokazała swoje spostrzeżenia diablęciu.
- Ale takie błyski tutaj nie muszą być niepokojące. No i wybuchy żywiołów, też… błyszczą. - Tivaldi nie był do końca pewny tego planu.
- Jest za blady… - półelfka z rozpaczą przyglądała się ostrzu miecza, które rzeczywiście wyjątkowo jasno odbijało ogniste błyski wybuchów, ale przy tym nie wyróżniało się spośród nich specjalnie - ...gdyby… gdyby to światło było inne… jaśniejsze… ruchome…? - czasu było coraz mniej, okręt zaraz wpadnie w pułapkę a ona nic nie mogła zrobić… w ostatnim desperackim geście stanęła na najwyższym punkcie “pazura” i wzniosła długi miecz wysoko nad głową, po czym usiłując powstrzymać cisnące się do oczu łzy zaczęła nim machać na boki, mając nadzieję, że ten nietypowy ruch światła jednak zainteresuje podróżników ze statku…
Blask miecza rozświetlił miejsce w którym się oboje kryli, co wyraźnie zaniepokoiło Tivaldiego. Mężczyzna stanął koło Faerith gotów do walki, bo… cóż… skoro blask miecza mógł przyciągąć uwagę okrętu, to również i kryjących się na wysepce slaadów.
I rzeczywiscie okręt zauważył ten blask i ruszył w kierunku Faerith i Tivaldiego, ku wściekłości niedoszłych napastników.
Równie zdziwioną i zaskoczoną Faerith ogarnęła nagła panika… ona również pomyślała o tym samym… że slaady odkryją ich obecność i zaatakują… Przez myśl przemknęło jej by schować miecz jak najszybciej, ale… Wzięła kilka głębokich oddechów, uspokajając się. Jeśli nawet nie zostali zauważeni, zmiana kierunku podróży tajemniczego okrętu i tak zwróci na nich uwagę bandytów, więc lepiej jednak było mieć w dłoni miecz…
Pozostało tylko najważniejsze: czy zdołają na czas wytłumaczyć podróżnikom, że czeka na nich zasadzka… czy w ogóle będzie im dane spróbować?
Na razie zarówno okręt jak i slaady się zbliżały. Przy czym ropuchowate stworzenia wykazywały niezwykłą grację i talent w poruszaniu się w Limbo, jak intucyjną umięjętność krycia się wśród wybuchów żywiołów.
- No i zobaczyli nas… może już czas uciekać, co? - zapytał nerwowo Tivaldi.
- Musimy mieć pewność, że oni zobaczą ich. - półelfka zdecydowanie wskazała na zbliżającą się grupkę slaadów… długim, błyszczącym mieczem - Na razie wszyscy widzą nas… i to nie jest optymistyczne. - przyznała z westchnieniem - Ale jeszcze nie zrobiliśmy tego, o co nam chodziło. - dodała, z niepokojem marszcząc brwi.
- Musimy chyba zrezygnować z umówionego tutaj spotkania. - stwierdził Tivaldi, zerkając nieufnie na zbliżający się statek. - Martwi mnie też to, kogo ratujemy. To wcale nie muszą być przyjaźnie nastawieni podróżnicy.
- Tak… masz rację. - tropicielka smętnie pokiwała głową - Możemy tylko narobić sobie dodatkowych problemów. Powinniśmy stąd znikać. - zdecydowała w końcu, chowając miecz.
- Obyśmy tylko zdążyli. - odparł Tivaldi, wyraźnie w ten fakt powątpiewając. Ów okręt był bowiem dość szybki i gwałtownie skracał dystans do ich małej wysepki.
- Rzucą się za nami w pogoń… - Faerith z niepokojem oceniła szybkość statku na zbyt dużą, by uciec - ...skoro już zwróciliśmy na nas ich uwagę… - wyraźnie biła się z myślami - Wiesz… żeby się nie okazało, że odwracamy ich uwagę od zagrożenia z tyłu… wtedy z pewnością nie będą nastawieni przyjaźnie… - przygryzła wargę, nie będąc już pewną, co tak właściwie powinni zrobić.
Było już jednak za późno na zmianę decyzji, jak i na ucieczkę. Statek dofrunął do ich małej wysepki.
A przy burcie stanął jednooki mężczyzna z wyraźną blizną.


Zarówno strój jak i spojrzenie świadczyło o… mało przyjaznym charakterze, a paskudna blizna na policzku o burzliwej przeszłości.
- Dobra… gagatki, zwróciliście moją uwagę. Co teraz? - spytał chrapliwym tonem głosu. Jego załoga była mieszanką ludzi i dwunożnych jaszczurek doprawiona innym rasowym drobiazgiem.
- Slaady za wami… zasadzili się na tamtej wyspie… - Faerith głową wskazała skamieniałą łapę - ...płynęliście… lecieliście…? prosto w pułapkę. - zakończyła swoje krótkie wyjaśnienia, ze spokojem wpatrując się w jednookiego.
- Dziób! Rufa! Co tam śpicie?! Chcecie baty na plecy, jeśli… - krzyknął gniewnie mężczyzna.
A odpowiedział mu syk obserwatorów.
- Nie, kapitanie… nie śśśmielibyśśśmy.
- Nic nie widać ssssa dużżżżo błyssssków i dyymmóww.
- Pakujcie zadki na okręt. Zastąpicie obserwatorów. - rzekł w odpowiedzi jednooki i nakazał gestem dłoni rzucić linę Faeirth i Tivaldiemu.
- Naszym celem było Was ostrzec, nie dołączać do załogi. - półelfka ociągała się wyraźnie, zerkając pytająco na diablę. Nie miała pojęcia, na co może sobie teraz pozwolić.
- Wolicie tu zostać i narazić się na gniew slaadów? - spytał kapitan, po czym zakrzyknął. - A wy banda, gotowość bojowa! Cała naprzód!
Faerith niechętnie przyznała mu rację. Okręt bez trudu ucieknie, slaady zostaną… i będą z pewnością w krwiożerczych humorach. Dlatego też po chwili zastanowienia skinęła krótko głową i chwyciła linę, by zręcznie wdrapać się na pokład. Kiedy już znalazła się na stabilnym podłożu i upewniła się, że Tivaldi także wdrapał się na statek, podeszła do burty i wpatrzyła się w miejsce, skąd spodziewała się napaści. Jej bystre oczy były znacznie lepsze, niż oczy jaszczuroludzi… dlatego też szybko dostrzegła czające się wśród żółtawych chmur zgarbione sylwetki slaadów i wykorzystujące je jako osłonę by podążać za okrętem.
- Są tam! - wskazanie jej palca było boleśnie precyzyjne - Ukrywają się niemal idealnie w tych… chmurach, nic dziwnego, że Twoi obserwatorzy ich nie zauważyli. Nie spodziewali się zagrożenia. Nawet wiedząc, czego szukać, ciężko ich znaleźć. - przyznała z nieukrywanym podziwem.
- Katapulty… prawa burta 150 stopni. Ognia! - krzyknął kapitan i dwie katapulty obróciły się, wybierając cel. I posyłając tam garnki wypełnione jakąś mazistą substancją. Wybuch... był tym większy, gdy okazało się, że owa mgiełka jest także łatwopalna.
- Cała naprzód! - krzyknął kapitan wyraźnie uznając, że tego ataku slaady przeżyć nie mogły.
- Powinniśmy… chyba się pożegnać. - zasugerował Tivaldi półelfce i kapitanowi.
- Tak… - kiwnęła głową Faerith i zwróciła się do jednookiego - Jak już mówiłam, nie zamierzaliśmy dołączać do załogi więc jeśli mógłbyś na chwilę jeszcze zwolnić… chcielibyśmy podążyć własną drogą.
- Bzdura. - stwierdził głośno kapitan i splótł ramiona razem. - Co to za droga, tutaj… w Limbo. Miejscu, gdzie nie ma dróg?
- Nasza własna. - Faerith zmarszczyła gniewnie brew - Ostrzegliśmy Was, nie wiedząc, kim jesteście i na co tak właściwie polowały slaady. Dlaczego zamierzasz nas teraz zatrzymać na pokładzie?
- Przydadzą się dobrzy zwiadowcy w Limbo. Lepsi niż ci prymitywni tubylcy, którzy dla mnie pracują. Oczywiście… nie za darmo. - machnął ręką kapitan. - I tylko do następnej szczeliny.
- Nie… - półelfka rzuciła niespokojne spojrzenie Tivaldiemu - ...byliśmy tu z kimś umówieni. Zamiast tego trafiliśmy na nich… - machnęła ręką za siebie, gdzie jeszcze do niedawna znajdowała się grupka slaadów - ...i na was. Szukamy przyjaciół a to nie jest łatwe… tutaj. Nie możemy stąd zniknąć bo stracimy jedyną nadzieję, jaką mieliśmy na ich znalezienie. - wyjaśniła z ociąganiem. Widać było, że niechętnie tłumaczy swoje powody, ale też wydawało się, że nie ma innego wyjścia. Kapitan był wyraźnie zdeterminowany, by ich zatrzymać na pokładzie.
- A jakich to przyjaciół szukacie? I czego? Może widziałem? - zapytał uprzejmie kapitan.
- Genasi powietrza i kobieta. Mieliśmy się tu spotkać z kimś, kto ich widział. - niechętnie odpowiedziała Faerith. Wyraźnie wątpiła, by kapitan mógł coś o nich wiedzieć i uważała tę rozmowę za bezcelową.
- Z tak mizernym opisem jaki mi podaliście, niewiele mogę. - stwierdził po chwili namysłu mężczyzna. A Tivaldi rzekł. - To może już was opuścimy?
- Nie rozumiem tej niechęci… ale nie mam ochoty czekać, aż dla odmiany zechcecie wbić miecz w moje żebra. Wysadzę was na najbliższym w miarę stabilnym skrawku Limbo. - odparł gniewnie kapitan.
- A czego się spodziewałeś? Kwiatów i całowania po stopach? - dla odmiany to półelfka dała się ponieść emocjom - Nie wiemy, kim jesteście ani co zamierzacie. Przypadek sprawił, że nasze drogi się splotły, ale, na litość bogini… nie po to narażaliśmy się, próbując was ostrzec przed zasadzką, by teraz zwrócić się przeciwko wam… mamy pilniejsze rzeczy do zrobienia, niż przechwytywanie okrętu. - Faerith położyła dłonie na biodrach w odwiecznej pozycji rozgniewanej kobiety - Skąd mamy mieć pewność, że przy następnej szczelinie rzeczywiście nas wypuścisz? Od pierwszej chwili wydajesz nam rozkazy i założyłeś z góry, że zaokrętowanie się u Ciebie jest najlepszą rzeczą pod słońcem. - żachnęła się - Dla nas nie jest. Szukamy przyjaciela… niebieski, zwiewne szaty, turban… trochę się jąka... nie wiemy do końca z kim podróżuje, podobno z kobietą… ale iluż genasich powietrza może się błąkać po Limbo w jednym czasie? - wyraźnie było widać, że martwi się o Thaeira a świadomość oddalania się od potencjalnego źródła informacji na tyle ją wyprowadzała z równowagi, że przełamała wpojone na szkoleniu githzerai nawyki, dopuszczając do głosu płynący w jej żyłach ogień.
- Bardzo dużo genasi… Limbo jest ponoć ogromne. Ja sam mam dwóch takich w załodze. Jednego zagubionego z Al-Quadim, drugiego z Planu Powietrza. - uśmiechnął się kapitan. - Podobasz mi się ślicznotko, masz ogień i ikrę. Byłabyś świetnym dodatkiem do załogi.
- Ale ona już ma zajęcie, a my mamy co robić… Poradzimy sobie sami. - stwierdziło diablę, stając pomiędzy obojgiem z nich.
- Nasz genasi jest z Planu Powietrza. - lekkie rozbawienie na widok reakcji Tivaldiego złagodziło jej gniew, zaś wzmianka o masowo podróżujących przez Limbo zabarwiła jej policzki lekkim rumieńcem zakłopotania - Jest charakterystyczny, bo jest nieśmiały, a to podobno jest rzadka cecha genasich. Naprawdę trudno go pomylić z kimś innym, takie mam wrażenie. - wyjaśniła, robiąc krok naprzód i kładąc diablęciu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście - A kobieta, z którą podróżuje, jest Czuciowcem… chociaż to pewnie też niewiele wyjaśnia, co? - dodała z westchnieniem.
- Nieco… wiem, że gdzieś… tam… - wskazał dłonią kapitan na lewą rufę. - Mniej więcej jest coś w rodzaju fortecy Czuciowców. Może będą coś wiedzieli.
- Nie mamy już większych szans na spotkanie naszego informatora, prawda? - kiedy Faerith zwróciła się do Tivaldiego, w jej oczach migotało powątpiewanie - Myślisz, że Czuciowcy mogą wiedzieć coś więcej?
- Szczerze powiedziawszy… informator też nie był pewniakiem. - stwierdził po namyśle Tivaldi.
- W takim razie pozostaje nam Ci zaufać… kapitanie. - Faerith wbiła uważne spojrzenie w jednookiego, kładąc wyraźny nacisk na brak imienia, którego nie znała, po tytule mężczyzny - Ta… forteca… jest wam po drodze, czy rozstajemy się w najbliższym stabilnym miejscu?
- Rozstajemy się wkrótce. Ta forteca znajduje się trochę na uboczu mego szlaku. - wyjaśnił mężczyzna i dodał. - Kapitan Harloc, tak mi mówią.
- Faerith… a to Tivaldi. - uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi półelfka - Do tego czasu równie dobrze mogę być obserwatorem, co pasażerem na gapę… jak Ci wygodniej. - dodała uprzejmie.
- Lepiej obserwatorem… Pasażerów na gapę zwykłem wyrzucać za burtę. - choć kapitan uśmiechał się, starając się by jego słowa wzięto za żart, to… Faerith jakoś nie wierzyła, że żartuje.
Mogła to jednak zrozumieć… choć nie do końca akceptowała. Najpierw należało choć chwilę porozmawiać…
- W porządku… pokaż mi tylko, gdzie mam się rozgościć. - mimo mieszanych uczuć, jej uśmiech był wciąż szczery - I czego mam wypatrywać. Dla mnie ta okolica sama w sobie jest dostatecznie… niezwykła… nie chcę wszczynać alarmów na próżno. - stwierdziła z zakłopotaniem.
- Wszystkiego, co wygląda groźnie. - rzekł Harloc wskazując półelfce maszt swego statku. - W Limbo wszystko jest potencjalnie wrogie.
- To ja może… dziób? - stwierdził Tivaldi wzruszając ramionami. - Stamtąd będę wypatrywał.
- Więc uzgodnione. - Faerith zwinnie niczym wiewiórka wspięła się na bocianie gniazdo, po drodze przesyłając diablęciu całusa i usiadła wygodnie, wypatrując zagrożeń.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 14-08-2014, 20:41   #170
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. Forteca Doznań


Przemierzanie Limbo na okręcie było szybsze i bardziej ekscytujące, niż poprzez unoszenie. Statek Harlocka poruszał się znacznie szybciej i wypatrująca na bocianim gnieździe zagrożeń.
Na szczęście tylko jedno poważne pojawiło się na ich drodze. I półelfka wypatrzyła owego potwora zanim okręt znalazł się zasięgu jego macek, łap i paszczy… oraz kręgu zainteresowań. Ostry zwrot uchronił statek od napotkania na swej drodze świeżo urodzonego Behemota chaosu… czy czymkolwiek ten pomiot był.
Dalsza droga poprzez burze żywiołów nie obfitowała w tak znaczące spotkania. Raz czy dwa...na ich drodze stawały grupki drapieżników, bądź podróżników, a nawet kilka slaadów.
Ale pojedyncze slaady nie stanowiły zagrożenia dla śmigłego okrętu i były mijane z obojętnością. Największe zdziwienie półelfki budziły zdolności nawigacyjne samego Harlocka, który najwyraźniej trzymał się nitki tylko sobie znanej trasy. Jak to robił?
Faerith nie miała pojęcia. Dla niej krajobraz był wielkim patchworkiem plam i kolorów… w dodatku nieustannie zmieniającym patchworkiem.
Ale nie dla tutejszej załogi, nie dla kapitana który w wiecznie zmieniającym się chaosie potrafił dostrzec stałe niezmienne punkty. Nic więc dziwnego, że zauważyli kolejne unoszące się góry “porastające wielki szkielet kolosalnego węża, kąsającego własny ogon. Nad tymi górami krążyła lewitująca skała z której to wykuto zamek.

[MEDIA]https://www.wizards.com/dnd/images/excerpts_20120116_1.jpg[/MEDIA]

W przeciwieństwie do pustych połaci skalnych porastających pożółkłe kości tytanicznego węża, twierdza była porośnięta roślinnością. I wydawała się oazą spokoju wśród tego chaosu. I tam właśnie podlatywał okręt.
Twierdza była prawie opustoszała. Pomijając kamienne golemy pilnujące jej bezpieczeństwa i zajmujące się utrzymaniem owej budowli w porządku, budowla miała ledwie kilku mieszkańców, z żaden nie był stały. Obecnie gospodyniami jej były dwie rudowłose elfki o zielonych oczach identyczne zarówno oblicza, jak i gestów. Ubrane zwiewnie niczym druidki, mówił nawet jednocześnie niczym mały chór.-Witajcie drodzy goście w Fortecy Doznań. W czym możemy pomóc?

Antrakt. Mechanika wyzwolenia

Sprawa się sypnęła. I to paskudnie. Thaeir najwyraźniej przecenił zarówno swe możliwości jak i szczęście.
Atak na szkieletowego maga, zakończył się klęską. Tak to mógł oceniać genasi przykuty do ściany, wraz z Cervail.
Co zawiodło? Oczywiście lekkomyślność i liczenie na farta. Stary truposz jednak “przeżył” więcej dni od młodego czarodzieja, także dlatego że zawsze był gotów do obrony swego życia.
Nie dał się zaskoczyć, a potem… jego sługi i doświadczenie wystarczyły by pokonać dwójkę magów.
O dziwo… nie wydawał się zbytnio zadowolony z obecności dwójki więźniów przykutych do ściany. Chodził tak i z powrotem oburzony na sytuację.
-To.. niesłychana bezczelność. To pogwałcenie praw dyplomacji, to… -mamrotał do siebie machając szkieletowym palcem i grożąc nim przykutej do ścianie dwójce.- To… naruszenie miru domowego! I wręcz morderstwo gościnności! Za moich czasów, nic takiego by się nie wydarzyło. Za moich czasów przestrzegano kultury i etykiety. Bez względu na to czy się było wojownikiem chaosu czy paladynem, czy inkwizytorem złego. Ach ta dzisiejsza młodzież.
Westchnął ostentacyjnie, tym bardziej że nie oddychając nie musiał wcale i spojrzał na dwójkę przykutych więźniów.- To wina ciał oczywiście, wina ciepła, wina bojącego serca i wina krwi w płynącej w waszych żyłach. Ale to się zmieni… zabiję was i ożywię jako nieumarłych. Z tej perspektywy spojrzycie inaczej na swoje postępki, gwar..- przerwał swoją tyradę, bo nagle z górnych pięter jego siedziby słychać było rumor.


Tak przynajmniej sądził Thaeir, bo siedząc w kamiennej komnacie bez okien z jednymi tylko drzwiami, niewiele mógł ocenić w kwestii tego, gdzie dokładnie się znajdują.
Hałas ten nasilający się z resztą z każdą minutą wywabił jednak maga z celi. Choć niewiele to pomogło uwięzionej dwójce. Pozostało na zewnątrz dwóch szkieletowych strażników, a oni sami byli nadal zakuci. Co prawda w pośpiechu nie zabrano im ekwipunku, ale żadne z nich nie było złodziejem.
A hałas narastał zmieniając się w głośny rumor. Coś się zbliżało i tak głośno, że nawet nawet ściany celi drżały… jakby przerażone.
Coś zmiotło strażników, coś wyważyło drzwi do ich celi.


Modrony. Niewątpliwie nie przybyły na ratunek. Raczej miejsce pobytu dwójki magów traktując jako tymczasową przeszkodę na swej drodze. Wyglądało bowiem że Wielki Marsz Modronów odbywał się właśnie poprzez tą piramidę. I nie zamierzał się tu zatrzymywać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172