Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2013, 18:26   #81
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Modrony nadeszły i przyniosły ze sobą chaos. Ich zachowanie w mieście sprawiło, że myśli konstrukta oscylowały wokół jednego słowa. Wojna! Zaprawdę ktoś wypowiedział wojnę Sercu Wiary i posłużył się modronami jak narzędziem. Przez ciało Kreatora przeszła wiązka purpurowych błyskawic przeskakując od kryształu do kryształu.
- Rozpoznaję ten akt jako działania wojenne. Rozpoznaję w modronach przeciwnika o przeważającej sile. Sugeruję strategię zachowawczą, należy zapewnić bezpieczeństwo cywili i strategicznych miejsc. - Głos konstrukta był zimny i bardziej obojętny niż zazwyczaj, jakby mechanicznie powtarzał nauki swoich stwórców.

***

Kiedy uporał się już z bezpiecznym ewakuowaniem filozofów, Konstrukt zwrócił swą uwagę na bibliotekę. Skarbiec wiedzy był zagrożony a razem z nim cenne informacje. Ruszył szybkim krokiem w stronę napierających modronów.
- Zatrzymajcie się! Niech wystąpi ten który może podejmować decyzje, ten budynek jest wyznacznikiem prawa i jego zniszczenie jest niedopuszczalne.
-Musimy przejść tędy.. to jedyna droga.- padła odpowiedź ze strony podobnego do rozgwiazdy modrona.Odpowiedź o tyle niosąca nadzieję iż padło pytanie -Co więc proponujesz ? Jakie rozwiązanie sytuacji uznajesz za logiczne i optymalne?
- Przeniesienie wiedzy w miejsce które nie stoi w konflikcie z trasą marszu. - Stwierdził po prostu konstrukt. - Z pomocą tak zorganizowanej grupy przeniesienie budynku w stanie nienaruszonym nie będzie problemem.
-Twoja logika nie jest w pełni poprawna. Budynek nie stanowi źródła wiedzy. Umieszczone w nim nośniki informacji, tak. Należy więc usunąć jedynie nośniki informacji do innego budynku.- odpowiedział modron.
- Jednak budynek stanowi ochronę dla nośników wiedzy które bez niego mogą ulec sile entropii. - Argumentował Kreator.
-Bląd w logice, dookoła jest wystarczająco wiele budynków, które mogą spełnić ten sam warunek.- odparł modron uparcie trzymając się swego zdania.
- Twoje twierdzenie jest nieścisłe i przeczy porządkowi. To właśnie ten budynek został zaprojektowany i zbudowany w celu ochrony wiedzy w nim umieszczonej. I jako taki spełnia swoją funkcję najlepiej z możliwych budynków zastępczych. Poza powyższym. Ten budynek to Biblioteka a więc prawnie nadano mu status miejsca w którym przechowywana jest wiedza. Czy masz uprawnienia aby nadać taką funkcję innemu budynkowi? Czy jesteś włodarzem tego miasta?- Konstrukt odpierał kolejne ataki modrona. - Prawo w tym mieście ustalone zostało przez jego władcę, który również dostał uprawnienia aby tego dokonać. Ergo. Zgodnie z prawem tylko on może wyznaczyć inny budynek na bibliotekę. Ja nie poważę się łamać praw w tym mieście lecz jeśli wy posiadacie większe uprawnienia wówczas możecie przenieść nośniki wiedzy do budynku który ustalicie nową biblioteką.
-Zgodnie z tą logiką nie możemy także przenosić budynku na inne nie przeznaczone ku temu miejsce.- stwierdził w odpowiedzi modron.
- Paradoksalnie zniszczyć go również nie możecie ani z tego co wiem obejść dookoła niego gdyż to zaburzyło by porządek marszu. - Konstrukt wydawał się zbity z tropu. - Nadrzędnymi jednak prawami są zachowanie porządku marszu i zachowanie wiedzy. Wobec tego miejsce w którym znajdują się nośniki wiedzy ma znaczenie podrzędne i jako takie musi ulec dyrektywom wyższym. Ergo. Jeśli odnajdziemy budynek spełniający wszystkie wymogi aby stał się biblioteką możemy przenieść nośniki wiedzy nie uszkadzając ich.

Xan obserwując rozmowę wtrącił.- W zasadzie skoro przywódca obrony miasta jest... niedysponowany i my... decydujemy, to możemy też zdecydować, który budynek nadaje się na bibliotekę.
- W takim wypadku wskaż budynek. - Konstrukt był wdzięczny, że ktoś w końcu podjął decyzję.
Elf zamarł zaskoczony i nieco przerażony tym pomysłem.- Żeby potem porażkę, można było na mnie zrzucić?
Westchnął smętnie.-Już możemy kopać sobie groby.- i wskazał palcem największy budynek jaki był w zasięgu jego wzroku
Konstrukt ocenił wybór krytycznym okiem i nie miał zastrzeżeń. - Sugeruję abyśmy zaczęli przenoszenie nośników wiedzy natychmiast. Dzięki temu opóźnienie marszu uda się zredukować do niezbędnego minimum nie naruszając żadnych praw. - Zwrócił się do modronów. Po czym ruszył w kierunku wejścia do biblioteki omijając staruszkę.
A bibliotekarka zabrała się... za rozkazywanie modronom i pouczanie ich jak mają zbiory wynosić, w jakim porządku i jak układać. Co... zadziałało zaskakująco skutecznie, bowiem przywykłe do porządku i do jasnego ciągu dowodzenia modrony w mig zaakceptowały ją jako tymczasową uber-modronkę.
Konstrukt oddalił się gdy prace były w połowie ukończone. Jego obecność nie była już potrzebna a wyruszając wcześniej zdobędzie kilka cennych chwil. Zresztą bibliotekarka radziła sobie znakomicie i najwyżej mógłby jej przeszkadzać.

Kiedy Faerith razem z Thaeirem dotarli do biblioteki, przenoszenie książek było niemal ukończone. Bibliotekarka rozdzielała zbiory głosem nieznoszącym sprzeciwu sprawniej, niż dowódca wojskowy rozmieszcza swoje oddziały na polu bitwy. Półelfka uśmiechnęła się tylko do siebie. Ta kobieta przypominała jej matkę, była równie twarda i nieugięta... Nagle tuż nad nią rozległ się ponaglający krzyk orła. Avargonis krążył nad nimi wyraźnie niecierpliwie. Coś niedobrego musiało się dziać przed nimi...

Do sierocińca dotarł zanim marsz ruszył ponownie. Wyraźnie zagubiony, nie wiedział jak postępowaeć z protoformami mieszkańców Serca Wiary. Wydawały się bardzo podatne na uszkodzenia i nie był pewien czy posługują się logiką. To było największe wyzwanie jakie stanęło przed Kreatorem Efemery tego dnia. Wiedział, że trzeba je ewakuować ale nie wiedział jak to zrobić. Spróbował więc najprostszej metody, zaapelował do ich intelektu.
- Protoformy, znalazłyście się w strefie zagrożonej przemarszem modronów, podążajcie za mną do bezpiecznego schronienia. - Obserwował reakcję tych małych istot.
I te słowa w połączeniu z postacią Kreatora wywołay... płacz u małych dzieci nieprzywykłych do widoku tak monumentalnych stworzeń jak konstrukt. Młodsze chowały się za starszymi pochlipując.
Tu jednak z pomocą przybył Vitoldo, który grą na Fletni Pana uspokajał dzieci. Nie na tyle jednak, by te podążyły za Kreatorem. Chyba należało je wynieść.
- Wasza reakcja jest całkowicie nielogiczna. Tylko szybka ewakuacja może uchronić was od niechybnego zakończenia funkcji życiowych. - Konstrukt spróbował perswazji.
W tym momencie do sierocińca dotarł modliszkowaty. To, co się działo w mieście bardzo mocno wryło się w psychikę thri-kreen. Jeszcze chwilę temu traktował te blaszane stwory za niegroźne, tępe i bardzo uparte istoty. Obraz zniszczeń, jakich był świadkiem w czasie swojego rekonesansu po mieście sprawiły, że bardzo się przeraził. Serce Wiary zostało w dużej mierze zniszczone i splądrowane. Modrony, niczym bezrozumna masa parły naprzód, nie zważając na nic.
Thri-kreen rozjerzał się wokół. Atak, bo tak to trzeba było nazwać, na bezbronne, małe istoty był już poniżej jakichkolwiek norm. Tylko najgorsi czarnoksiężnicy z Tyr, czy Raam posuwali się do tego, by przelewać krew niewinnych, by wydawać ich bez mrugnięcia okiem na śmierć. Widok napierających modronów był straszny.
Modliszkowaty uniósł wszystkie cztery kończyny w górę, zapiszczał groźnie i zaczął wymachiwać swoją włócznią. Po czym spojrzał na Konstrukta i jego nieudolne próby zorganiozowania ewakuacji. Kłamliwy diabeł też niewiele robił. Grał w najlepsze sobie na jakieś piszczałce, jakby to było wesele, czy potańcówka.
Thri-kreen skoczył w środek grupy dzieci i złapał po dwie małe istoty w każdą kończynę i wyskoczył kilkanaście metrów dalej. Dwa, trzy skoki i odstawiał dzieciaki na jakiś odległy od grupy modronów dach domu. Następnie chciał wrócić, by ponowić ten manewr.
Widząc bezskuteczność swoich słów Kreator pochwycił najbliższą protoformę i nie zważając na jej protesty zabrał w bezpieczne miejsce. Tym razem bezpośredniość Pik-ik-cha okazywała się najskuteczniejsza.
Kiedy Thaeir dobiegł do sierocińca zobaczył prawdziwie otchłanne sceny. Dwóch jego niedawnych towarzyszy łapało przerażone dzieci. Po wstępnym wstrząsie genasi doszedł do wniosku, że kostrukt i owad mogli po prostu nigdy wcześniej nie widzieć dzieci. Łapiąc się za głowę krzyknął do diabelstwa: - -Vitoldo! przestań grać na tej piszczałce! Spróbuj.. yyy poszukać kogoś.. Albo nie! Uspokój je jakoś.. ja pobiegnę znaleźć.. musi być tu jakiś dorosły.. Mag też nie był pewien co należy zrobić, ale ktoś tu powinien opiekować się dziećmi.
Faerith dotarła równocześnie z genasim i załamała ręce na widok sceny rozgrywającej się jej przed oczami. Dzieciaki i tak były nielicho przerażone, a dość brutalnie traktujący je thri-kreen na spółkę z konstruktem robili jeszcze więcej zamieszania, niż spanikowane istotki mogły znieść.
Thaeir najwyraźniej też nie potrafił sobie radzić z dziećmi, które z niewyjaśnionych powodów zaczęły się skupiać wokół grającego nieustannie Vitoldo. Coś chyba było w tej muzyce...
Modrony były coraz bliżej, choć jeszcze zajęte rujnowaniem okolicznych budynków. Półelfka wyciągnęła rękę przywołując Avargonisa. Ten z piskiem wylądował miękko na jej przedramieniu, po czym przeniósł się na ramię, przechylając głowę jakby w oczekiwaniu na polecenia.
- Znajdź mi bezpieczną drogę wyjścia z tej pułapki. Musimy chronić... pisklęta. - miała nadzieję, że orzeł zrozumie, jakie to ważne. Kiedy wzbił się z powrotem w niebo, podbiegła do diablęcia i zatrzymała towarzyszy zanim zdążyli złapać kolejne wierzgające dzieci.
- Spróbujcie maksymalnie opóźnić modrony. Dzieci się Was boją... lepiej będzie, jeśli zejdziecie im z oczu. - po czym odwróciła się do płaczącej gromadki, próbując uspokoić dzieci i skupić je wszystkie wokół siebie. Co chwilę zerkała w górę, szukając pierzastego przyjaciela. Czas uciekał...

Była to dramatyczna sytuacja, budynek drżał, bariera drżała, a ilekroć poszukiwacze przygód wchodzili do środka, czuli... niepokój ponaglający ich do pośpiechu. Zupełnie jakby budynek chciał im przekazać, że już długo nie wytrzyma. Muzyka diablęcia uspokoiła jednak dzieci na tyle, by dały się wynosić dziwnym istotom, a Avarognis wskazywał drogę do budynku który wydawał się wystarczająco duży, by pomieścić tyle dzieci. I na tyle z dala od trasy modronów, by były tam bezpieczne. Wkrótce zresztą przybyli dodatkowi strażnicy. I wspólnymi siłami udało im się ewakuować dzieciarnię z owej budowli na kilka minut przed jej ulegnięciem naporowi mechanicznych stworzeń.
Udało im się.
Gdy budynek runął, a modrony przechodziły po nim w niczym marszu zdobywców, mglista sylwetka wyłoniła się z ruin sierocińca, skłoniła się z wdzięcznością przed całą grupą awanturników i... rozmyła się niczym mgiełka.
Wedle słów strażników, był do duch dawnego opiekuna, bądź opiekunki sierocińca. Istota ta czuwała nad dziećmi nawet po swej śmierci.
Półelfka w zamyśleniu spoglądała w miejsce, w którym przed momentem zniknęła widmowa postać. Dla niej była uosobieniem wszystkiego, co najlepsze - miłości, poświęcenia, troski... Dzięki tej istocie Faerith też poczuła się jakby... lepsza.
Modrony dokonały dzieła zniszczenia i ruszyły w stronę portalu, wychodząc poza bramę miasta. Nie pozostało już dla nich nic do zrobienia, marsz przez Serce Wiary dobiegł końca. Dziewczyna spojrzała na towarzyszy ciekawa ich propozycji... choć wiedziała, że musi jeszcze odnaleźć Alziel. Potrzebowała wszystkich informacji, jakie tylko uda jej się zdobyć, a niebianka dysponowała ich częścią.
 
Pan Błysk jest offline  
Stary 06-03-2013, 19:51   #82
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Miasto przetrwało. Okaleczone potwornymi ranami zadanymi je przez marsz, ale przetrwało.
Serce Wiary powoli podnosiło się z gruzów, wracali poprzez portale mieszkańcy. Obywatele zaczęli porządkować ulice i usuwać gruzy. Klerycy wrócili do miasta by leczyć rannych i poranionych.


Miasto się odradzało, a że naznaczone skazą modrony opuściły już Celestię, niebianie... również wracali. Setki świecących kul zapełniło ulice miasta. Skrzydlate sylwetki unosiły się nad ulicami


niosąc pomoc i nadzieję. Okaleczone miasto podnosiło się z ruin. Jakże odmienny to był widok od Automaty, gdzie zamiast radości i nadziei, widać było ponurą determinację, gdzie służby porządkowe musiały zapędzać każdego do pomocy. Jakież to było inne od miasta poprzednio zniszczonego przez modrony.
Jakież to było inne i dla całej drużyny. Jakież zaskakujące,gdy otoczyli ich mieszkańcy i strażnicy miasta obwołując bohaterami. Wszak żadne z nich (poza Xanem) nie przeżyło nigdy czegoś takiego.
Nikt nie patrzył nigdy na nich z podziwem, nikt nie dopytywał się o ich przygody, nikt... nie chwalił się znajomością z nimi.

Po wstępnym uporządkowaniu miasta, na ulice wystawiono stoły, na stołach rozmieszczono różne przysmaki, od owoców i warzyw, przez mięsiwa i ryby, do ciast i wina.
Serce Wiary świętowało swe ocalenie, nawet pomimo zniszczeń jakie dokonał marsz. A dzielni awanturnicy znajdowali się w centrum tego zainteresowania.
Nalegano by zostali do końca uroczystości. Zwłaszcza Cauldronborn nalegał, by herosi zostali na czas zabawy.
Alziel zaś czekała, aż będą mieli czas, by zakończyć transakcję jaką z nimi zawarła.

A wysłuchawszy ich opowieści o tym gdzie chcą się dostać, wyraźnie zmarkotniała. Westchnęła tylko dodając.- Współczuję wam zagubione dusze, albowiem... nie jesteście jedynymi. Przez Sigil przewija się wielu takich jak wy... Rozbitków z innych światów niezdolnych do samodzielnego powrotu do domu. Jedni tracą żywot na poszukiwaniu drogi powrotnej. Inni... rozpoczynają nowe życie. Nie poradzę wam co wybrać, ale... Wiele żeście uczynili dla Serca Wiary i tu zawsze znajdziecie swój dom.
Potarła podbródek zastanawiając się.-Jest... kilka sposobów. Najprostszy polega na przejście poprzez dziedziny bóstw. Bowiem Moce... to jest bogowie zamieszkują plany Zewnętrzne i Wewnętrzne obejmując we władania części, lub całe obszary za swe dziedziny. I mają lub mogą utworzyć portal prowadzący do dowolnego świata na którym czczone one wystarczająco mocno. Więc...
Spojrzała na rozbitków pytająco.- Jakie dobre bóstwa są czczone u was? Być może będę mogła zaprowadzić was do ich dziedzin. A jeśli nawet nie, to być może wskażę wam dalszą drogę?

Pik-ik-cha zasmucił się, bowiem na Athasie nie czczono Mocy, czy też bóstw.
Wymieniona przez Faerith lista bóstw, zaskoczyła niebiankę przez chwilę. Alziel zmarszczyła brwi próbując przypomnieć sobie znane Moce, które mogłyby pomóc. Po czym dodała smutno.- Przykro mi, żadna z tych istot nie jest mi znana.
Przy Xanie i jego opowieściach o dobrych bóstwach... niebianka lekko się zawahała.- Chyba... Nie mogę od razu cię wysłać do domu, czarodzieju. Ale może wkrótce będę miała dla ciebie wskazówki.
Po czym uśmiechnęła się ciepło do całej reszty.- Nie martwcie się. Jeszcze nie wszystko stracone. Znam Mahlhevika... to potężny arcymag, który kroczył kiedyś ścieżkami mrocznych i zakazanych sztuk. A teraz powoli uczy się drogi cnoty i dobra. Być może on będzie mógł wam pomóc, ale... Nie zdoła uczynić tego od razu. Obawiam się, że musicie uzbroić się w cierpliwość.


Sigil. Karczma “Pod wypalonym żywiołakiem”.

Ponury szary budynek o pokrytych rdzawymi plamami stalowych belkach. Jeden z wielu budynków chaotycznie wepchniętych pomiędzy inne budowle. Ściśnięty i niedopasowany. Część mozaiki z przypadkowych kawałków. Miasto wydawało się być pozszywane z takich kawałków... może nie tylko ludzie i nieludzie tu przypadkowo trafiali ?
Może i budowle? Wyrwane z własnych światów, zagubione, dopasowywane przez sługi Pani Bólu do nowego miejsca.

W kącie karczmy stary brodaty bard pogrywał jakąś smętną baladę.

Zniszczone szaty, stara lutnia, równie stare dłonie pokryte twardymi łuskami i zakończone pazurami, bury kaptur rzucający cień na siwobrodą twarz o cerze naznaczoną zmarszczkami oraz... drobnymi łuskami tu i tam.

Karczmę zaś prowadził... cóż....


Thaeir nazwał go magminem, choć... nie był do końca pewny. Stworek wydawał się być ożywioną kukłą z lawy, ale ta magna wydała się stygnąć. Niemniej stworek dorastający do pasa Xanowi, zaprowadził całą grupkę z bardem do ich “pracodawcy”.
Na wstępie Tivaldi zrugał w ostrych słowach Vitoldo, za zadawanie się z frakcjonistami. Diablę wydawało się mieć niechętny stosunek do wszelkich frakcji, nie tylko do rewolucjonistów.
Vitoldo próbował się odgryźć słowami i nawet z początku mu nieźle szło, ale na hasło: -” Niech no się tylko matka twoja dowie”...podkulił ogon, dosłownie i w przenośni.. oraz zamilkł.
Załatwiwszy tą sprawę Tivaldi uśmiechnął się do reszty drużyny dodając.- Dziękuję za pomoc, wdzięczny jestem za nią. No to przejdźmy do interesów... Eeee... Jest was jakoś mniej.
Bo i było mniej. Ingvar zaginął na Celestii...Właściwie nie wiadomo jak i kiedy. Ale ostatnim razem drużyna go widziała rozmawiającego z tą bandą zaczepiającą modrony. Niebianie przeszukali całą trasę, którą modrony przeszły, ale owa banda jak i Ingvar przepadli niczym kamień w wodę. Nie pozostał po nich żaden ślad.
-No cóż... współczuję. Wiem co to znaczy, stracić oddanego towarzysza.- rzekł w Tivaldi, gdy wyjaśniono mu tą sprawę.- Nie przeciągając, mogę rzec iż... Miecz ów zakupiłem u merkanta. To takie wysokie chude niebieskoskóre dziwo. Merkanci to planarni handlarze, przełażące z planu na plan w poszukiwaniu zysku.
Podrapał się po nosie palcem przypominając sobie.-Ten konkretny merkant, to Istarion... Dość charakterystyczny typek ze szramą na prawej stronie facjaty i takoż bielmem na lewym oku. Obecnie... cóż, wiem że Istarion udał się do Beznadziei. Takie miasto-brama, dość nieprzyjemne miejsce. Jeśli go tam złapiecie to dobrze, jeśli go tam nie ma już... to możecie popytać, gdzie się udał, acz...- tu Tivaldi zamilkł, napił się nieco trunku przyniesionego przez karczmarza. Odetchnął głęboko.- Jeśli ruszył stamtąd na Pustkowia Hadesu, to albo poczekajcie na niego w Sigil, albo w Beznadziei. Hades to nie miejsce na bezcelowe włóczęgi. Tam może was pochłonąć szarzyzna, pozbawiając radości, uczuć, barw, nadziei i... życia na końcu. Na Istariona najlepiej poczekać w Sigil. Zjawi się prędzej czy później.. gwarantuję to.

Antrakt. Miasto które nie śpi.

Z czasem można było przywyknąć do tego miejsca. Sigil było miastem wyjątkowym. Wyjątkowo głośnym, wyjątkowo zatłoczonym i wyjątkowo brudnym. Ale miało to swój urok...

Było też bowiem wyjątkowo żywotne. Tu zawsze coś się działo, zawsze ktoś coś kupował, coś sprzedawał, o coś się kłócił. Karczmy były całodobowe i mniej lub bardziej zatłoczone. Tysiące opowieści znajdowało uszy do słuchania, tysiące tanich sikaczy wlewano do gardeł, tysiące monet przegrywano, wygrywano, wydawano.

Sigil miało kształt pierścienia, a samo miasto zbudowane było po jego wewnętrznej części tak. Przez co każdy kto patrzył w górę, mógł ujrzeć przeciwną stronę. O ile pogoda dopisywała, co nie było częste.
Ten widok szokujący dla nowo-przybyłych, jednakże dla stałych bywalców był niczym nadzwyczajnym. Dół jest zawsze tam, gdzie jest powierzchnia torusa, zaś góra znajduje się przeciwnie do niego. Z racji takiej grawitacji, nie odczuwa się zmęczenia jakie towarzyszy, wydawałoby się, ciągłemu chodzeniu pod górkę.

Natomiast ta sytuacja okazała się wyjątkowo szokująca dla Avargonisa, który w mieście zaprzestawał latania czując się w tym miejscu nieswojo. Zamiast tego przesiadywał na ramieniu półelfki, bądź na piechotę polował na pojedyncze czaszkoszczury w ich mieszkaniu.

Zresztą pogoda nie sprzyjała lataniu. W Sigil najpopularniejsze były deszcze i mgła składająca się z dymów z miejskich kuźni i zakładów... zwana smogiem. Niebo miało kolor zatłuszczonych oparów wydobywających się z tysięcy kominów. Kiedy padało, a zdarzało się to dość często, krople deszczu miały brązowy kolor. I kwaśny posmak. Jeśli nie padało, to często nad miastem osiadał ów smog, przez co widoczność spadała czasami nawet aż do półtora metra, lecz najczęściej wynosiła około dziesięć metrów.
W Sigil nie było słońca, księżyca, czy gwiazd znanych z nieboskłonów planu materialnego. Ale ciemno nie było, niebo bowiem posiadało naturalną luminescencję o różnym natężeniu. Dzień trwał dwadzieścia cztery godziny, niemniej najbardziej było jasno w okresie tak zwanego szczytu, a najciemniej dwanaście godzin później w okresie przeciwszczytu.

Mimo niedogodności... Sigil pełne było różnych ras.


Samych krewniaków ludzi było chyba kilka rodzajów. Miasto Drzwi umiało korzystać z faktu, że przecinało niemalże każdy między-planarny szlak handlowy, oferując chwilę odpoczynku, jadło i napitki.
Także... i pożywki kulturalne, o czym drużyna mogła się przekonać, gdy jakiś łachmaniarz nalepił im na drzwiach plakat reklamujący komedyię tragiczną czy też tragedyię komiczną wystawiano w Hali Bohaterów... Dużej karczmie, specjalizującej się w przedstawieniach właśnie.

I na to przedstawienie Tivaldi przysłał zaproszenie dla Faerith wspominając także w liście iż... zdobył informacje na tematy ją interesujące. I chce to omówić, przy kolacji po przedstawieniu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-03-2013, 22:31   #83
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
przy radosnej współpracy mg :)

Lady Zeilya Zatanna, mistrzyni magii i krawiectwa. Za odpowiednią cenę przygotuje strój olśniewający i magiczny!


Widziała ten plakat nie pierwszy raz, ostatecznie wisiał jej przed nosem za każdym razem, kiedy wyglądała przez okno swojej sypialni, umieszczony na ścianie budynku po drugiej stronie uliczki. Zwykle oglądanie ograniczało się do kontemplacji niezwykłości stroju samej Lady Zatanny, jakoś wcześniej nie zauważyła, że jest również informacja o profesji... a przecież od ładnych kilku godzin zastanawiała się, co włożyć na umówione spotkanie z Tivaldim. Planowała nawet spacer na Celestię, ale jakoś nie było okazji... a teraz gapiła się na rozwiązanie problemu i dziwiła, jak mogła nie zauważyć go wcześniej.

Luminescencja powoli przygasała, ale miasto i tak tętniło życiem, rozpalając na ulicach swoje własne światła, więc Faerith nie zastanawiając się długo, poszła pod wskazany adres.
Warsztat krawiecki różnił się znacznie od tego co widziała na Krynnie. Tam to był pokoik z wyłożonymi tkaninami i staruszek ze szpilkami trzymanymi w ustach, mozolnie zszywający tkaniny ze sobą. Tu...

W nozdrza półelfki uderzył mocny zapach cynamonu wypełniający całą izbę. Na wieszakach wisiały gotowe suknie, koszule i kapelusze o fantazyjnych kształtach, jakich na Krynnie Faerith nie spodziewała się spotkać.
A lady Zatanna, była ubrana identycznie jak na plakacie. A choć strój miała dość nietypowy to i tak największe zdziwienie budziły jej loki... Jak ona w ogóle zrobiła taką fryzurę? Nie zajmowała się też szyciem... Siedziała przy białym stoliku popijając ciemny płyn z filiżanki i na widok Faerith rzekła przedramatyzowanym tonem. - Nic nie mów. Nic nie mów.
Przyłożyła dłoń do swego czoła dodając. -Twoje ubranie mówi samo za siebie. Mówi... zabijcie mnie za mój pospolity wygląd. Zabijcie za oszpecanie klejnotu, który opakowujemy.

O ile nazbyt aromatyczne wnętrze i przepych nie zdziwiły jej za bardzo a nawet zaintrygowały, o tyle zachowanie właścicielki zakładu krawieckiego - już tak. Nie zdążyła nawet otworzyć ust, a już została obrażona, a na to nie miała ochoty... nigdy nie była specjalnie lotna w gierkach słownych, w których lubowali się zamożniejsi mieszkańcy Haven. Przy nich nie można było być pewnym do końca, co tak naprawdę mówili, a tym badziej co myśleli. Przesadzony dramatyzm... to akurat widziała u Cyganek wieszczących nagłą śmierć połowie swoich klientów, drugiej połowie zaś z równym zaangażowaniem przepowiadając płomienną miłość. Połączenie jednego i drugiego było iście piekielną mieszanką.
Smętnie pomyślała, że jednak niepotrzebnie tu przyszła i odwróciła się w stonę wejścia, zamierzając bez słowa opuścić przybytek.

Ale już nie zdołała wyjść, Zeilya skinęła laską i drzwi zatrzasnęły się tuż przed nosem półelfki. - Obróć się drogie dziecko wokół swej osi, powoli.

Dziewczyna faktycznie odwróciła się powoli, ale tylko na tyle, żeby stanąć przodem do mówiącej i założyć ręce na piersi. Nadal się nie odzywała, ale z oczu można było łatwo wyczytać, co myśli o zachowaniu gospodyni.

- No, no...bez dąsania się proszę. Takiej ładnej twarzyczce nie przystoi się dąsać. - kobieta obeszła powoli półelfkę. - Hmmm...widzę materiał na boginkę. Moja droga zrobię z ciebie kolekcjonerkę męskich serc.
- Nie zależy mi na niczyich sercach. Potrzebuję tylko stroju na jeden wieczór. - nadąsanie jakby zmalało, ale bunt nadal się tlił, choć nieco słabszy, niż uprzednio. Pozbawiona demonstracyjnego afektu Zatanna była nawet znośna... ale mimo wszystko nadal niepokojąca.
- Nie. Nie. Nie. Piękność nie straci na skromności... Ale niewiność, to można wyeksponować. - rzekła z entuzjazmem kobieta i gestem dłoni wskazała białą suknię zdobioną złotem i drobnymi czerwonymi kamieniami półszlachetnymi.


Dość... odważną suknię. - Ta suknia mówi... “Pasuję do ciebie droga półelfko. Odsłonię piękno twej osoby”.
Faktycznie, suknia na pewno odsłaniała wiele.

Faerith spojrzała na prezentowany strój i w pierwszej chwili zapragnęła mieć tę suknię tylko dla siebie... ale później zaczęła wyławiać kolejne szczegóły. Plącząca się wokół nóg za długa spódnica z idiotycznym trenem. Zupełnie niepraktyczna, na pewno niewygodna... jak można chodzić w czymś takim? A poza tym... aż podeszła do stroju unoszącego się swobodnie w powietrzu, żeby się upewnić, że pomiędzy gorsetem a spódnicą... nie ma nic. Nawet machnęła ręką, spodziewając, się jakiegoś zwiewnego materiału... ale ręka przecięła tylko powietrze. Z wahaniem spojrzała na Zeilyę.

- Tu chyba czegoś brakuje...?
- Nie sądzę by czegoś brakowało. Skoro to suknia na jeden wieczór, to pewnie na wyjątkowy? - spytała krawcowa z wyraźnym zaciekawieniem.
- Przedstawienie. I kolacja. Nic takiego. - dziewczyna uciekła wzrokiem, z nowym zainteresowaniem przyglądając się połyskującym zdobieniom.
- Zapewne z kimś, więc w takim razie to jest randka. A na randce orężem jest strój. A to moja droga... - Zatanna z dumą musnęła dłonią delikatny materiał sukni. - Jest mistrzowski miecz, wykuty i naostrzony. Powali każdego mężczyznę na kolana, gwarantuję ci to.
- Nie chcę nikogo powalać na kolana. - w głosie półelfki zabrzmiało zniecierpliwienie - poza tym strój ma okrywać, a ten tu... no... nie zakrywa. Nie włożę czegoś takiego więc znajdź mi inną suknię albo pozwól wyjść.
- Ale chcesz wyglądać ładnie prawda? -spytała w odpowiedzi kobieta spoglądając w oczy półelfki.
- Ładnie... tak. Ale bez przesady. Bez... - nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. Kojarzyła tylko, że niektóre kobiety szczególnego zawodu czasami nosiły takie suknie. Choć może “suknia” była zbyt obszernym określeniem...
- Nonsens. Nie można wyglądać ładnie bez przesady. Uroda musi być podkreślana, zresztą... - zaprzeczyła Zatanna i wskazała nieduże drzwiczki. - Tam jest przebieralnia, najpierw ubierz tę suknię, zobacz jak leży na tobie. A potem popatrzymy ewentualnie za inną.
- Ale ona jest biała... jaki jest sens w noszeniu czegoś, co się od razu ubrudzi? - zaprotestowała słabo dziewczyna, desperacko zastanawiając się jak coś takiego na siebie włożyć.
- Suknia nie ubrudzi się tak łatwo. Chyba się nie wstydzisz, co? Nie masz czego. - mruknęła z lekkim zniecierpliwieniem krawcowa. - W moich strojach jest odrobinę magii, co czyni je nieco bardziej odpornymi.

Wyglądało na to, że nie ma wyjścia tylko musi włożyć tę suknię. Oczywiście tylko po to, żeby udowodnić lady jak źle w niej wygląda i jak fatalnie się czuje... kiedy tylko odwróciła się w stronę wejścia do przymierzalni, suknia grzecznie popłynęła za nią.
Pozostało ją tylko założyć i...

Jak się okazało, suknia nie była niewygodna w noszeniu, wydawała się przylegać go ciała niczym druga skóra. Oczywiście w paru miejscach nie było jej w ogóle i przez to półelfka czuła jakby nie miała nic na sobie.
A gdy wyszła na palcach z przymierzalni, usiłując nie przydeptać trenu, zobaczyła ciemną taflę lustra unoszącego się kilka metrów przed nią. I swoje odbicie i… swój rumieniec.
- Widzisz, księżniczka ci może zazdrościć urody... i mojej sukni. - odparła zadowolona krawcowa. - Wyprostuj się. Krocz dumnie. O tren się nie martw, nie zaplącze się. Wyglądasz ślicznie, więc nie masz powodu do wstydu.

Spoglądające na Faerith odbicie było... elfem. Świetlistym, złotym, jaśniejącym elfem, jakim nigdy nie była i nie mogła być. Z niedowierzaniem przyglądała się swojej otulonej suknią sylwetce, mimowolnie prostując ramiona i dumnie podnosząc głowę... by po chwili usiłować się czymś okryć, gdy podmuch powietrza uświadomił jej, że ma odkryte pół pleców i brzuch. Na domiar złego nie było gdzie schować nawet sztyletu, o nieodłącznym łuku mogła zapomnieć. Zieleń wisiorka gryzła się z czerwienią kryształów, a nogi drętwiały od stania na palcach... a jednak było coś takiego w sukni, że chciała ją mieć. Czy sprawiła to magia? Czy zwierciadło było również magiczne i pokazywało jej to, co chciała zobaczyć?
Strój był piękny, nie miała co do tego wątpliwości. Na ulicach Sigil rzucał się w oczy raczej specjalnie nie będzie, panowała tu taka różnorodność, że nikt nie zwróci uwagi na braki materiału tu i ówdzie. Potrzebowałaby jeszcze jakichś pantofelków i czegoś na drobiazgi i... przez jeden wieczór mogła być kimś, kim zawsze chciała, choć wmawiała sobie, że jest inaczej.
Ale piękne rzeczy kosztują, a przed nią była długa droga do domu...

- Chyba... chyba nie będzie mnie na nią stać, przykro mi.
- A jednak się podoba? - rzekła z triumfującym uśmiechem Zatanna i spojrzała na Faerith. - A ile zamierzałaś wydać?
- Mam tylko trzysta złotych monet, a przecież boso nie pójdę... tu nawet nie ma gdzie schować nożyka, o sztylecie nie wspominając... - wypaliła desperacko. W życiu nie czuła się tak bezbronna jak teraz w tym stroju.
- A po co ci nożyk? Twój wielbiciel cię obroni.- rzekła w odpowiedzi Zeilya i dodała po chwili namysłu. - No.. ale dorzucimy do tego wąski pasek z pochwą zdobiony złoceniami i będzie coś na sztylecik. Do tego stylowe pantofelki i... zawstydzisz swą urodą sukkuby.

Niezrozumienie w oczach dobitnie świadczyło o tym, że półelfka nie ma pojęcia o sukkubach, ale mimo wszystko spojrzała jeszcze raz w lustro i obróciła się, sprawdzając możliwości ruchu. Rzeczywiście, nie miała z tym żadnych problemów. Podniosła ręce do góry i podtrzymała włosy na czubku głowy naśladując fryzurę, którą podpatrzyła kiedyś u żony bogatego kupca. Przez chwilę poczuła się jak mała dziewczynka, która stroi się w suknie matki i udaje dorosłą. Tyle, że teraz już sama była dorosła... choć pozostało w niej wiele z dziecka.

- A możesz zrobić coś, żeby kamyczki były zielone? - zdecydowała się już, ale przekora nie pozwalała na proste zaakceptowanie tego faktu.
- Klient nasz pan. - rzekła z zawadiackim uśmiechem kobieta i ruszyła w kierunku kolejnych drzwi. - Chodź za mną, mam akurat takie ładne pantofelki ze skóry aksjomatycznego lwa, które aż błagają by dołączyć do tego stroju.

Półelfka nie widziała na oczy lwa, chociaż kojarzyła obrazek z dziecinnej książeczki - o aksjomatycznym lwie nie wspominając, ale ruszyła posłusznie za krawcową. Chwilę później wychodziła ze sklepu z czule trzymanym w objęciach zawiniątkiem, nadal oszołomiona zakupem. Choć nie była pewna, czy będzie miała odwagę włożyć ten strój na wieczór. Był... odważny ale też wart swojej ceny, a nawet jeszcze więcej. Nieduży złoty grzebyk do spięcia włosów kupiła w sklepie obok i tak uzbrojona wróciła do domu pewna, że długo nie będzie mogła zasnąć. Kolczuga nagle zaczęła jej ciążyć... ile czasu spędziła w zakładzie Lady Zatanny? Chyba więcej, niż sądziła.
Wbrew wcześniejszym obawom usnęła natychmiast, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.

***

Od rana kręciła się bez celu nigdzie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Przeszła się po Sigil w poszukiwaniu czegoś dobrego na śniadanie, próbowała nawet wymknąć się na Celestię w poszukiwaniu spokoju... ale zanim znalazła Kreatora by poprosić o klucz, zdążyła zająć się czymś zupełnie innym. Miasto okazało się niezwykle ciekawe dla błądzącej bez wyraźnego celu półelfki. Chyba po raz pierwszy od przybycia tutaj czuła się w nim dobrze. Było na tyle absorbujące, że pozwalało zapomnieć o takiej błahostce jak wieczorne spotkanie z diablęciem. Uparcie nawet w myślach nie używała słowa “randka”. Dlaczego? Nie była pewna, ale na wszelki wypadek wyjście do teatru i kolację nazywała wyjściem do teatru i kolacją. Kolacją, na której miała się dowiedzieć czegoś, co zgodnie z obietnicą miałoby jej pomóc w powrocie do domu.

W swych wędrówka Faerith zaszła do dziwnej dzielnicy, która była zapewne zbiorowiskiem domów najbogatszych i najbardziej wpływowych osób w mieście. Bo tylko tacy pewnie mogli tu mieszkać. Każda główna ulica jest zimna, szeroka i odbijająca echem, a podróżny może ujrzeć wielkie połacie nieba, większe niż gdziekolwiek indziej w mieście. Poza głównymi ulicami, dzielnica jednak nieco bardziej przypomina resztę miasta. Alejki pełne są ostrych narożników, ze światłami bijącymi z głęboko osadzonych okien. Znajduje się tu dobre pół tuzina publicznych wież zegarowych na placach, z czego wszystkie chodzą naprzód i do tyłu, od szczytu do przeciwszczytu.
Owe mechanizmy były czymś nowym dla półelfki, przypominały te tajemnicze wynalazki, równie tajemniczej rasy gnomów o których tyle słyszała na Krynnie... a których nigdy nie miała okazji zobaczyć. Dzielnicę tą nazywano Dzielnicą Pani, od imienia władczyni Sigil, Pani Bólu. Każdy imię władczyni wymawiał ze strachem, po czym szeptał coś o tajemniczych labiryntach do których zsyłała swych wrogów. I oddalał się od Faerith. Półelfka musiała przyznać, że Pani Bólu potrafiła zadbać o szacunek wobec swej osoby... albo strach.
Dotarła do olbrzymiego budynku, potężnego zamku niemalże... zbudowanego na planie prostokąta.



Zamczysko to jednak nie miało urody budowli z jej świata. Było ponurym obiektem przeznaczonym do wzbudzania strachu samym swym istnieniem. Było koszarami miejskich sił porządkowych. Pojedynczy strażnicy i kilkoro petentów kręciły się wokół, ale specjalnego ruchu nie było. W porównaniu z Gmachem Rozrywki panowała tu martwa cisza...

Sam widok koszar skojarzył jej się z planem, na który wybrał się Pik-ik-cha i siłą rzeczy naprowadził jej myśli na Tivaldiego i spotkanie... na które zaraz się spóźni, jeśli natychmiast nie wróci do domu. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami a ona musiała jeszcze się przygotować...

***

Była lekko spóźniona, ale uznała, że mieści się to w granicach dobrego smaku. Przez cały dzień nie miała czasu przemyśleć jeszcze raz sprawy stroju na wieczór więc po prostu ubrała się w to, co kupiła u Lady Zatanny. Zielone kryształki migotały przy każdym ruchu (a nawet jak się nie ruszała, sprawiały taki wrażenie), harmonizując z wisiorkiem i kolorem jej oczu. W pantofelkach na obcasie wydawała się wyższa i smuklejsza, co podkreślał krój sukni. Elfio spiczaste uszy pozostawiła odsłonięte, upinając włosy złotym grzebieniem wysoko na czybku głowy. Pewności siebie dodawał jej nieduży sztylet zwisający luźno na biodrze... i wspomnienie reakcji Avargonisa, z którym zdążyła porozmawiać przed wyjściem dzięki prostej złotej obrączce tkwiącej na jej palcu. Nazwał ją “całkiem ponętną samiczką” i na samą myśl o tym uśmiechała się do siebie, zapominając na chwilę o otaczających ją tłumach.
Uciekłaby na sam widok Tivaldiego gdyby nie to, że obiecał informacje. Przez całą drogę do karczmy ktoś się na nią gapił, czasami nawet dużo ktosiów, ale oni nie byli istotni. Nie musiała patrzeć im w oczy. Całe szczęście jej towarzysz również zwyczajnie ubrany nie był. Czerwona kamizelka ostro odcinała się na tle białej koszuli z żabotem, całości dopełniały czarne spodnie, czarna marynarka i skórzane czarne buty. Strój zdobiły czerwone wzory w kształcie róż i zawiązana w pasie błyszcząca szarfa.

Na spotkanie z Faerith diablę przyszykowało, ubierając elegancko... acz nadal ekscentrycznie jak na oczekiwania półelfki z Krynnu. I zachowywało jak rycerz przy damie... A przynajmniej jak ci rycerze o których słyszała. I przyniósł podarek.


Zakorkowaną szczelnie fiolkę z niebieskim proszkiem. - Kadzidełko sennej podróży. Taka jest tego nazwa. Bezcenna rzecz... ale niezbyt nadaje się na handel.
Wyjaśniając dalej, podał jej fiolkę. - Otóż... wedle niektórych siwobrodych, sen też jest portalem. A senny wymiar łączy głowy wszystkich śpiących bądź medytujących osób. A skoro jest wymiarem, to w teorii można podróżować w snach i poprzez sny.

Wzruszył ramionami. - Ale to tylko czysta spekulacja. Nie znam nikogo, kto potafił podróżować poprzez sen. Natomiast ta fiolka... - uśmiechnął się mówiąc. - Zawartośc tej fiolki ponoć łączy sny dwóch osób i pozwala na rozmowę z bliskimi bez względu na to, gdzie się znajdują, pod jednym warunkiem. Że obie żyją... Tak przynajmniej twierdził alchemik, który oddał mi tę fiolkę za pewną przysługę. Nie sprawdzałem tego, ponieważ zawartość tej fiolki to cała esencja sennej podróży jaką posiadam. Alchemik, który ją wyprodukował... nie ma go pośród żywych. A skład kadzidełka był zagadką dla innych. Nikt nie był w stanie stworzyć podobnej substancji. Jedno jest pewne. Jeśli zaśniesz przy tym kadzidełku myśląc o osobie z którą chcesz się spotkać, zapewne porozmawiasz z nią we śnie. Być może nawiążesz z nią kontakt. Być może... będzie to tylko wytwór twojej wyobraźni. I z tego co się orientuję, kadzidła starczy na dwie podróże.

Faerith nie mogła też nie zauważyć, że... zanim w ogóle się odezwał, Tivaldi dość długo się gapił z wyraźnym zachwytem widocznym na jego obliczu. A jego ogon majtał na boki, jak u wesołego psa. I dopiero po chwili się opanował. Zatanna miała rację, suknia robiła piorunujące wrażenie na innych.

Dar był iście królewski, co do tego półelfka nie miała żadnych wątpliwości. Podziękowała i ostrożnie wzięła fiolkę z wyciągniętej ręki diablęcia. Jeśli miał rację... jej zawartość miała dla dziewczyny nieporównywalnie większą wartość niż wszystkie inne magiczne przedmioty, które posiadał lub mógł zdobyć. Oczywiście poza portalem bezpośrednio na Krynn... ale nie sądziła, by było to w zasięgu jego możliwości.

-Powinienem co prawda zacząć od tego, ale... nadrobię teraz. Wyglądasz zjawiskowo moja droga. Promieniejesz wręcz. Czyżbyś odkryła przyjemniejsze strony swej obecnej sytuacji? - spytał Tivaldi wypełniając swój i jej kielich winem.

A jednak postanowił ją speszyć. Dlaczego wszystkim się wydaje, że ona tylko czeka na komplementy...? Mimowolnie spuściła oczy i czuła, jak na policzki wypływa jej rumieniec.
- Również wspaniale wyglądasz. Dziękuję. Musiałam... - zwykle nie miała problemów z wysławianiem się a teraz czuła absolutną pustkę w głowie. Zupełnie tak, jak wczoraj w pracowni krawieckiej. Upiła łyk wina nawet nie czując jego smaku. - Przecież nie mogłam przyjść w spodniach i kolczudze. Kupiłam pierwszą rzecz, jaka mi się trafiła... - starała się, by zabrzmiało to trochę lekceważąco, choć była świadoma, że nie do końca jej to wyszło.
- Można podziwiać tylko twój gust, lub szczęście. Ta pierwsza rzecz którą kupiłaś. - diablę przesunęło spojrzeniem po kreacji półelfki. - Wyglądasz jak piękna księżniczka.

Co oni wszyscy z tą księżniczką...?

- Założę się, że mówisz to każdej. - Faerith postanowiła wkroczyć na bardziej znany grunt, przy czym mogła w końcu spojrzeć rozmówcy w oczy. Z kpiącym uśmiechem, którym obdarzała dzieciaki z ulic Haven, kiedy usiłowały się z nią targować... stare dzieje...
- Być może. Ale w twoim przypadku te słowa nie brzmią kłamliwie.- odparł Tivaldi wpatrzony w jej oczy z tym swoim pewnym siebie uśmieszkiem na obliczu. - Jesteś bardzo piękną damą Faerith.

Kolejny nieco nerwowy łyk wyjątkowo przejrzystego białego wina zwanego “lodowym”. W smaku delikatnego i delikatną nutką mięty wywołującego niezwykłe orzeźwienie. Faerith nigdy nie piła tak szlachetnego trunku, dlatego też bezkarnie mogła się nim delektować usprawiedliwiając tym samym długą chwilę ciszy, jaka zapadła.
- Schlebia mi, że tak myślisz - półelfka postanowiła w końcu zmierzyć się z tematem i mieć go z głowy - ale chyba nie spotkaliśmy się tutaj, by rozmawiać o mojej urodzie?
- To przecież randka, o czym mam mówić na niej jeśli nie o tobie? - rzekł żartobliwym tonem Tivaldi. - I co mam czynić jeśli nie kompletentować twą zjawiskową urodę i zadziorny charakterek? Ale... - napił się wina. - Nie będzie wścibstwem z mej strony, jeśli spytam z kim zamierzasz się skontaktować na Krynnie?
- Pytasz o tę fiolkę? - półelfka zamyśliła się na chwilę spoglądając na wypełniający ją proszek, jakby już teraz odbywała podróż we śnie.
- Chyba to normalne, że próbuję dyskretnie wybadać, czy mam konkurencję do twych względów? - spytało żartobliwym tonem diablę.
Faerith roześmiała się i pokręciła głową w udawanej desperacji.
- Zamierzałam skontaktować się z moją matką... tylko ją - a raczej aż ją - mam. Reszta niewiele znaczy. - spojrzała na Tivaldiego raptem poważniejąc... choć oczy uparcie migotały łobuzersko - Co wcale nie oznacza, że jesteś brany pod uwagę jako kandydat. To nie jest takie proste i oczywiste.
- Ach, okrutna... wrazić sztylet prosto w serce i to bez mrugnięcia okiem. - rzekł w odpowiedzi Tivaldi teatralnie chwytając się w okolicach serca. Po czym rzekł spokojniej.-To brzmi... ostro, jak na wypowiedź o rodzinnym domu. Czyżby matka była jedynym powodem dla którego tęsknisz za tym... Krynnem?
- Jesteś kolejną osobą, która o tym wspomina i być może masz nawet rację. W porównaniu do Sigil - tu zatoczyła ręką szerokie koło - mój świat jest dla mnie nieporównywalnie lepszy. Lasy, zwierzęta, błękitne niebo nad głową... brakuje mi tego. Ale teraz już wiem, że jest przynajmniej jeden - a zapewne jest ich więcej - świat równie zielony co mój. Sama nie wiem, czy mogłabym w jednym z nich zamieszkać, czy nie tęskniłabym jednak do świata, który znam od dziecka... ale to tylko świat. I tylko w jednym z nich wszystkich jest jedyna osoba, którą kocham i za którą tęsknię. Która na pewno się o mnie martwi, bo nie potrafi mnie odnaleźć... - zamilkła na chwilę, po czym dodała już ciszej - mam nadzieję, że wszystko u niej dobrze.
- Nie potrafią cię docenić na tym twoim Krynnie, skoro tylko matkę tak czule wspominasz. - odparł ciepło Tivaldi i pieszczotliwie musnął dłoń pólelfki w nieśmiałej próbie pocieszenia. Westchnął ciężko. - A miałem ci to pokazać... na końcu. Rozczuliłaś mnie.

Nie cofnęła dłoni. Czy spowodowało to wino, leniwie krążące we krwi, czy też szczerość współczucia... dość, że potrzebowała teraz kogoś, kto przynajmniej spróbuje ją zrozumieć. Ten dotyk przyniósł jej odrobinę ukojenia, którego namiastkę ofiarował jej kot - pierwszy zleceniodawca - tyle, że przytulanie kota nie groziło żadnymi konsekwencjami a tu nie wiedziała, czym może się skończyć.

Po chwili wyciągnął duży kawałek pergaminu będący prymitywną mapą jakiegoś obszaru. - Uprzedzam jednak, że to nie jest pewna śpiewka. Minęło sporo cykli, a historyjka mogła być mocno zmieniana.
Rozłożywszy mapkę rzekł. - Otóż... Nie jesteś pierwszą osobą, która odwiedziła Sigil opuszczając ów Krynn. Przed tobą był Karmazynowy Starzec. Właściwie to nazywał sam siebie czarodziejem czerwonej szaty, czy coś w tym rodzaju. Zapewne na twoim świecie to coś znaczy, prawda?

Półelfka poczuła, jak serce zaczyna jej przyspieszać. Diablę rzeczywiście zdobyło informacje o jej świecie! Pokiwała entuzjastycznie głową, wpatrując się w rozłożony pergamin i usiłując cokolwiek z niego odczytać.
- Tak, mamy trzy zakony magów: czarnych, czerwonych i białych szat... czy ten czarodziej miał jakieś charakterystyczne cechy wyglądu?
- Moce jedynie wiedzą, opowieść o nim pochodzi sprzed pięciuset cykli, może jest nawet starsza.- gdy Tivaldi mówił, półelfka spoglądała na mapę jakiegoś równinnego obszaru, którego część zakreślona była okręgiem. - Otóż ów czarodziej był potężnym magiem, szukającym jak ty drogi powrotnej. Czy mu się udało? Nie wiem... Nie chcę rozbudzać za bardzo twych nadziei.
Wskazał palcem zakreślony obszar. - Czarodziej ów wybudował wieżę, by w niej prowadzić swe badania nad powrotem do domu. Niestety nie udało mi się ustalić dokładnego położenia wieży, a jedynie obszar na którym się znajduje. Więc trzeba by przeszukać kilka mil kwadratowych, ale z pomocą twojego pierzastego pomocnika powinno ci to pójść dosyć łatwo, nieprawdaż?
- Prawdopodobnie masz rację... o ile wieża jeszcze stoi. Chociaż magiczne wieże potrafiły przetrwać niejeden kataklizm - dziewczyna odpowiedziała nad wyraz spokojnie, choć miała ochotę rozszarpać towarzysza za rozbudzenie nadziei... i wylanie na głowę kubła zimnej wody na koniec. Palce obu rąk wpijała w mapę, jakby chciała wejść w pergamin i znaleźć się od razu w wyznaczonym do poszukiwań obszarze. - Gdzie to dokładnie jest?
- Harmonijna domena Zewnętrza. Miejsce, na którym nie zdarzają się kataklizmy. Za to trafiają się bandy grasantów. Sama nie powinnaś tam ruszać. - stwierdził Tivaldi po namyśle.
- Jak się tam dostać? - bandy grasantów były czymś, do czego powoli zaczynała się przyzwyczajać.
- Nie wiem... jeszcze. To znaczy, znam różne przejścia do tego planu, tylko jeszcze nie zlokalizowałem najbliższego temu miejscu. Ale dam ci znać jutro albo pojutrze. - rzekł żartobliwie Tivaldi.
- Nie licz na to, że znów się wbiję w tę kieckę - półelfka pogroziła diablęciu palcem - jeśli się czegoś dowiesz... wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Droga do domeny Zewnętrza jest wliczona w tą randkę. Przecież bym cię nie oszukał. - odparł Tivaldi uśmiechając się lekko. Po czym mruknął. - Niemniej, kolejne randki już zacząłem planować, więc nie upychaj jej na dnie kuferka.
- Gdzieś muszę... - dziewczyna wzruszyła ramionami - Z tego wszystkiego zupełnie odechciało mi się jeść. Odprowadzisz mnie?
- Tak szybko? A przedstawienie? - Tivaldi niewątpliwie był trochę zasmucony tą nagłą rejteradą półelfki.
- Chyba nie będę potrafiła się skupić. Nie lubię siedzieć na miejscu, kiedy chcę coś przemyśleć.
- Zgoda, moja piękna kusicielko. - westchnęło diablę wstając i szarmancko podając dłoń siedzącej półelfce.

Wstała, opierając się na podanej dłoni, którą lekko uścisnęła zanim ujęła Tivaldiego pod ramię.
- Przedstawienie na pewno jeszcze raz będzie grane, może wtedy uda nam się je obejrzeć... tym razem ja zaproszę Ciebie. - uśmiechnęła się pocieszająco dziewczyna - Ale teraz wolę zająć czymś nogi, żeby uwolnić myśli. Spacer może być długi, nie przeszkadza mi to. Tylko, że... raczej niewiele z niego zapamiętam.
- Wyzwanie przyjęte. - rzekł z uśmiechem Tivaldi i odprowadził półelfkę klucząc po co ładniejszych uliczkach Sigil i zasypując ją wesołymi dykteryjkami.
Dzięki temu Faerith w końcu oderwała myśli od wieży, maga czerwonych szat i całej listy nowych komplikacji, które się pojawiły dzięki jednemu niepewnemu kroczkowi naprzód.
Do domu...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 17-03-2013, 22:07   #84
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir był bardzo zadowolony, że w końcu mógł odpocząć od niezwykłej przygody, która im się przydarzyła. Gdy tylko się wyspał wziął się za porządki pracowni. Wyciągnął pęczek kwiatów i ziół, które niejako przy okazji zebrał w Celestii. Pomyślał jak dawno już nie robił tego co sprawia mu największą przyjemność. Schował rośliny z powrotem do plecaka.Wyszedł z domu i zawołał oprowadzacza. Najpierw kazał się zaprowadzić gdzieś gdzie mógłby spieniężyć drogie kamienie. Gnomi jubiler do którego trafili uważnie oglądał każdy klejnot, patrząc na niego przez różnorakie soczewki i z namaszczeniem wypowiadał cenę każdego z nich. Genasi postanowił sprzedać większą część i zachować resztę. Poczuł się bogaty wychodząc z ciężką od złota sakwą.
Następnie udał się na Wielki Bazar. Znał już drogę, ale oprowadzacz nadal był pomocny. Chciał znaleźć kogoś kto handluje zapachami, nie perfumami ale samymi esencjami. Mimo wszystkich okropieństw podczas krótkiego pobytu na Niebiańskiej Górze Thaeir zdążył też zakosztować inspirującego piękna tej sfery. Miał nadzieję skomponować jakąś woń, ale nie miał czasu i możliwości na robienie wszystkiego od podstaw. W jego miniaturowym laboratorium uzyskiwanie aromatów z surowców zajmowałoby mu bardzo dużo czasu.


Bazar był pełen kupujących i sprzedających... i naciągających, którzy mogli być zarówno kupującymi, jak i sprzedającymi. Dziesiątki ras, od potężnych czartów po pierwszaków.
Pomiędzy dwoma budynkami gang abishai wyciągał haracz od jakiegoś naiwnego gnoma, strażnicy Harmonium wędrowali poprzez Bazar pilnując porządku w swych lśniących zbrojach z emblematem frakcji. Dwójka Łaskobócjów przydybała jakiegoś diablęcia i najwyraźniej przesłuchiwała. Bazar żył handlem, krzykami i rozmowami...
Mógł pochłonąć pierwszaka, ale Thaeir przywykł do takich miejsc. Rodzinne bazary w miastach planu powietrza były równie głośnie i zatłoczone, a dżinny, janni i genasi stanowili równie hałaśliwą mieszankę i równie wybuchową, choć nie tak barwną.
Thaeir stanął przed straganem, na którym stały dziesiątki fiolek wypełnionych różnymi substancjami o różnych barwach.

Sprzedawczynią w tym sklepiku, była kobieta przypominająca strojów lud z jego rodzinnego planu... lub planu żywiołu ognia. Choć zapewne nie pochodziła z żadnego z nich. Egzotyczny tatuaż na jej obliczu był raczej... złowieszczy. Takie tatuaże robione tylko w jednym miejscu. W Pandemonium. Niemniej kolorowe fiolki i nazwa straganu “Orgia zmysłów”, były obiecujące.
Tuż za nią stał metalowy konstrukt, zwany też tarczowym strażnikiem, który zapewne pilnował bezpieczeństwa kobiety.
Genasi wyciągnął pęk roślin z Celestii. - Ja.. yyy.. szukam takich zapachów - rozwiązał bukiet i podał jej jeden z kwiatów- Czy.. mh pani chyba mogłaby mi pomóc.
-Sprzedaję przyjemności dla wszystkich rodzajów zmysłów...-rzekła handlarka biorąc kwiaty i zerkając ze zdziwieniem.-Celestiańskie kwiaty... Mam z tego zrobić esencję? To... będzie kłopotliwe, najpierw wolę pozbyć się obecnych zapasów.
Westchnięcie żalu wyrwało się z piesi młodego alchemika. -Miałem nadzieję, że.. wśród tak wielu- pokazał ręką na fiolki-znajdzie się.. będzie pani miała.. takie zapachy. Podrapał się w tył głowy i wzruszył ramionami. -Zatem.. yyy co pani ma?
-Zależy jakie zapachy lubisz, jakie doznania chcesz poczuć, mam odór spod pachy przepoconego trolla jak i świeżą górską wiosnę.-rzekła kobieta przesuwając dłońmi po swych fiolkach.-Całe spektrum zapachów dla wymagających nosów, jak i pospolite wonie.
-Ah taak...-mruknął klient. Wziął jeden z flakoników i pytając: -Mogę?
Otworzył by poczuć woń. W taki sposób spędził przy straganie wiele czasu i gdy zaczynało się ściemniać odchodził z zestawem kilkunastu fiolek. Przypomniały mu się wielkie jak szafa organy perfumiarskie, których mistrz używał do tworzenia kompozycji. Thaeirowi było do niego bardzo daleko, ale jego mała kolekcja, którą nabył dawała jakieś nadzieje.
W drodze do domu przypomniał sobie jeszcze o jednej sprawie. Kolejna przygoda z modronami znów pokazała magowi jak nieprzydatne w walce są jego zaklęcia, jak wiele rzeczy mógłby rozwiązać łatwiej znając odpowiedni czar. Na szczęście w Sigil nie brakowało czaromiotów. Chłopak, który go oprowadzał skręcił w boczną uliczkę i już byli przed sklepikiem czarownicy. Mimo że właścicielką była prawdziwie archetypowa wiedźma to bez problemu nabył u niej czego potrzebował nie przepłacając.

Kolejne dni genasi spędzał pracowicie. Cały czas siedział w przerobionej na pracownię alchemiczną kuchnię. Jego współlokatorom mogło wydawać się, że bezustannie robi to samo, ale dla niego były to bardzo różne rzeczy. Przepisywał i uczył się nowych zaklęć, przygotowywał stężony kwas i alchemiczny ogień, a co najważniejsze oddawał się swojej pasji - łączeniu zapachów. Pierwsze z tych czynności nie miały dla niego żadnego uroku. Były to tylko przygotowania, które należy wypełnić na wypadek kolejnej niebezpiecznej przygody. Jednak komponowanie perfum było czymś zupełnie innym, pracą przyjemniejszą niż odpoczynek. Zbiór woni, które kupił pozwoliły mu złożyć kilka ciekawych zapachów. Lekkie, kwiatowo-ziołowe, różne, brakowało im jednak tego co czuł w Celestii. Mimo to uważnie notował wszystkie proporcje. Ostatecznie był raczej zadowolony. Życie w Sigil jawiło mu się w jasnych barwach.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 18-03-2013, 00:12   #85
 
Pan Błysk's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Błysk ma wyłączoną reputację
Pomimo iż nie znalazł towarzysza wyprawy, Kreator Efemery nie czuł się samotny, właściwie nie czuł nic z wyjątkiem stanu który ludzie określają ciekawością. Podążył za swoją podstawową dyrektywą. Zaczął badanie miasta, pierwotny plan zakładał badanie dzielnicy zataczając koncentryczne kręgi wokół domu który częściowo należał również do niego. Plany jak mają często w zwyczaju uległy jednak zmianie gdy usłyszał nawoływanie oprowadzacza. To zdecydowanie ułatwi mu poznanie Sigil.
Wędrując konstrukt stwierdził, że do pewnego stopnia jest... upośledzony względem innych istot. Kreator Efemery bowiem nie jadł, ani nie oddychał. Tak więc nie czuł zapachów, ani nie potrafił poczuć smaku posiłków.
Było to frustrujące zważywszy, że istoty żywe uważały jedzenie posiłków za coś ważnego.


I delektowały się smakami różnych potraw. A ich różnorodność była olbrzymia. Jak więc się okazało, Kreator nie był w stanie doświadczyć wszystkiego.
Stworzenia te wykonywały też inne czynności polegające na synchronicznym skakaniu i przemieszczaniu się w takt muzyki i rozmowach pełnych zakodowanych informacji...które jakoś były niezrozumiałe dla Kreatora i przypominały krótkie wymiany zdań pomiędzy diablęciem a Faerith. Sigil było tłocznym miastem pełnym zróżnicowanych stworzeń, bazary pełne były sprzedawców klientów i naganiaczy, różnych ras i gatunków. Krzyki nawołujące dokupienia tego lub owego towary walczyły ze sobą w tej gmatwaninie dźwieków. Konstrukt nie wyróżniał się wśród dziesiątek stworzeń i wbzudzał jedynie krótkotrwałe zainteresowanie.
Zaś Kreator Efemery zwrócił uwagę na “Szczebiotka”...dziwnie nazwaną karczmę, dla zasobnych kies i ciekawych oczu.
Za odpowiednią cenę można tu było liczyć na pokój dostosowany do swych potrzeb, ale nie to wzbudzało zainteresowanie konstruktu. Oprócz posiłków podczas których można było oglądać uwiezione w magicznych sferach permamentnego zastoju różne dziwne stworzenia.
Można było zagrać w różne, gry hazardowe, poskakać rytmicznie w takt muzyki, obejrzeć czaszki w muzeum czaszek. Wreszcie kupić różne dziwne rzeczy, takie miniaturki Pani Bólu czy kufel na piwo z grawerunkiem “Pamiętaj by wyjść Drzwiami którymi wszedłeś” lub “Miasto Drzwi ? Byłem tam.” Był też teatr w którym co chwilę odbywały się przedstawienia. A wszystko to można było obejrzeć... za opłatą.
Jedynie plotki były darmowe, większość z nich dotyczyła spraw, które konstrukt nie potrafił zrozumieć, takie Niższe/Wyższe Plany czy też konflikt na lini Githzerai i Githjanki. Niektóre z posłyszanych dotyczyły jednak interesującej Kreatora kwestii. Modronów i ich Wielkiego Marszu.
Wedle nich Marsz przemieszczał się obecniez z Doskonałości do Bramy Kupieckiej. Były to dwa miasta planarne, w których to znajdowały się bramy do innych planów. Kolejnym celem więc miała być Bytopia, składająca się z dwóch naprzeciwległych warstw. Co ciekawe jakiś naiwniak, paladyn o imieniu Vaimish Crasad z nieznanych innym pobudek postanowił chronić modrony podczas tej podróży przez Zewnetrze. I co więcej organizował oddział mający je bronić najmując różnych awanturników za niedużą sumkę.
Działanie owo wydawało się Kreatorowi nie tyle nielogiczne co niepraktyczne, widział na własne oczy, że modrony potrafią o siebie zadbać. Po cóż zatem je chronić? Oto pytanie na które chciał poznać odpowiedź. Zaganął jednego z plotkujących o tym aby dowiedzieć się więcej szczegółów. - Gdzie mogę znaleźć Vaimish’a Crasad’a ?
Jeden z najemników zerknął zdziwiony na konstrukta i rzekł.-Chodź za mną.
Ruszyli przez miasto kierując się do niedużej, acz mocno zagraconej speluny... do której pies z kulawą nogą by nie zaglądnął. Było ciemno i dość brudno, mężczyźni i kobiety spoglądali podejrzliwie na wchodzących.
Najemnik i konstrukt minęli ich podążając na zaplecze karczmy, gdzie... dość stary mężczyzna w płytowej zbroi przeglądał jakieś papiery i zwoje.
Jego twarz była pokryta bliznami, a zbroja stara i poobijana, ale w miarę czysta. Mężczyzna spojrzał na wchodzących i rzekł do najemnika.-Kto to?
-Chyba nowy chętny szefie.-odparł przewodnik Kreatora.
 
__________________
Jemu co góry kruszy jemu nie | Jemu co słońce jego zatrzyma jemu nie
Jemu co młot jego rozbija jemu nie | Jemu co ogień jego przerazi jemu nie
Jemu co głowę jego podnosi nad jego serce | Jemu diament
On diament
Pan Błysk jest offline  
Stary 19-03-2013, 16:09   #86
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antrakt. W poszukiwaniu zagubionej nadziei.

Prędzej czy później w grupie, zawsze pojawiają się jakieś pęknięcia. Czasami mniej czasami większe. Niektóre kawałki odpadają, innymi kawałkami zasklepia się pęknięcia.
Prędzej czy później... i tylko od członków grupy, zależy czy zmienią się one w rozłam.
Na razie... rozchodzili się.

Thri-kreen wysłuchał diabła i jego informacji. Nie było tego wiele i jak zwykle mogły okazać się tylko zwykłym, nic nie znaczącym mirażem. Mimo to Pik-ik-cha zamierzał po raz kolejny spróbować.

- Pofietz mhmi ieszcze, iak mhmożna tosstać się to tei Beznatziei i usnamhm, że iessteśmhmy kfita.

-Jest to w sumie proste i trudne zarazem.- rzekł w odpowiedzi Tivaldi i wyjął kawałek pergaminu pokryty rysunkiem.-Musisz wejść w ten zaułek Sigil i być... zrozpaczonym lub przynajmniej bardzo smutnym. Wtedy portal się otworzy.
Przesunął palcem po mapce.- Wchodzisz od tej strony. Wyjść jest łatwiej, po drugiej stronie masz mapkę fragmentu Beznadziei i podobny zaułek.. do którego musisz wejść z chęcią wydostania się z tego miejsca. Co zapewne nie będzie trudne, zważywszy jak parszywe jest to miejsce. A i... unikajcie kolorowych strojów. Tamtejsi reagują agresją na widok jaskrawych barw.
Nie były to jedyne rady jakich diablę udzieliło modliszkowatemu, lecz dotyczyły one jedynie miasta do którego miał się udać....

A gdy wszyscy wrócili do domu, tak modliszka zaczął już nazywać to miejsce swoim domem, thri-kreen zebrał wszystkich w jednym miejscu i zapytał:

- Fiecie, że natal szookamhm sspossoboo, aby froocić na Athas. Tlatego fybieramhm się oczyfiście na posszookifania tego Istariona. Czy khtoś z fass itzie ze mhmną? Tho nie fasza ssprafa, ale pomhmoc zafssze się przyta.

- Zdecydowanie wolę poznać miasto. Wydaje się być ono węzłem dla wszystkich planarnych traktów dlatego jest idealnym miejscem aby rozpocząć badanie wieloświata. - Kreator zdążył zregenerować utracone siły w czasie kiedy inni świętowali w Sercu Wiary i teraz miał czas by bez przeszkód oddać się zbieraniu informacji. - Dlaczego jednak chcesz go szukać? Nie lepiej poczekać tu gdzie masz pewność, że w końcu wróci? Wieloświat jest wielkim miejscem i możesz w nieskończoność przemierzać go nigdy nie trafiając na swój cel bo. Miast tego proponuję Ci abyś towarzyszył mi podczas poznawania tego miasta i jego zwyczajów to Ci się przyda kiedy obiekt twojego zainteresowania zawita do Sigil.
- Ia mhmoosszę ssproobofać - odpowiedział modliszkowaty - Iak mhmi ssię nie uta, to zasstanofię ssię cho talei.
- Nie boisz się, że się miniecie? - półelfka nie wykazywała specjalnego entuzjazmu na myśl o podróży do Beznadziei - Najrozsądniej byłoby jednak poczekać tutaj i mieć zaułek na oku. Zwiedzanie miasta też nie jest złym pomysłem... a Avargonis pewnie chciałby od czasu do czasu rozprostować skrzydła... - dodała, gładząc pióra na szyi ptaka, na co ten odpowiedział cichym gwizdem i usadowił się wygodniej na jej ramieniu.
- Isstemhm Pik-ikcha, thri-kree. Ia ssię niczego nie boię. Iak mhmoofiłemhm, mhmooszę ssproobofać.
Xan tylko pokiwał smętnie głową.

Gdy Pik-ik-cha wyruszał w podróż, nikogo przy nim nie było. Ale czy musieli być? Ta wyprawa wszak nie stanowiła ponoć większego zagrożenia. Wystarczyło trzymać się wskazówek Tivaldiego. I mieć trochę brzdęku na łapówki.



Boczna uliczka pomiędzy domami wychodziła wprost na główną ulicę , biegnącą spiralą przez całe miasto. Jedyną dużą ulicę Beznadziei.
Budynki były szare, droga burego koloru, przechodzący mieszkańcy ubrani w wyblakłe szaty o skórze naznaczonej szarym odcieniem.


Ponurzy z obliczami naznaczonymi rezygnacją. Zupełnie jakby to miasto wyssało z nich wszelkie emocje.
Bardziej widma obleczone w ciało, niż żywe istoty. Ich widok przerażał nawet Pik-ik-cha.
Więcej życia widział w oczach niewolników z rodzinnych stron. Czyżby to miasto odzierało nie tylko z barw, ale też i z życia. A diablę twierdziło, że za bramą której „strażnikiem” było to miasto było jeszcze gorzej.

Jako że thri-keen wykazywał zainteresowanie szukaniem merkanta w mieście Tivaldi udzielił paru wskazówek co robić w mieście, czego unikać i gdzie pytać.
Dlatego też modliszkowaty zerkał na niebo czy czasem tuż nad głową nie lewitowała olbrzymia kula z wielki okiem nad pyskiem oraz z czułkami zakończonymi malutkimi oczami.
Stworzenie takie zwane beholderem było niebezpieczną kreaturą na usługach Thingol Kpiącej, tutejszej władczyni. Miała ona na podorędziu kilka takich potworków stanowiących „prawo” w tym mieście.
Jednak Tivaldi radził nie liczyć na sprawiedliwość Beznadziei, tylko się nie wychylać.

Poradził za to gdzie szukać pogłosek na temat miejsca pobytu Istariona.
Mianowicie w jednej z trzech karczm: „Zamku Kości”,”Otwartym grobowcu” lub „Wykopanym paladynie.
A w razie kłopotów szukać schronienia w jedynym dobrym miejscu Beznadziei, Kapitularzu sióstr, w którym to pomagano i leczono wszystkich potrzebujących.
W praktyce poszukiwania nie trwały na szczęście tak długo, jak mogłoby się z początku wydawać.
Karczmarz w Wykopanym paladynie okazał się dobrze poinformowany w interesujących Pi-ik-cha sprawach. Ubrany dość pstrokato, choć monochromatycznie osobnik.


Byłby krasnoludem, gdyby nie... fakt, że miał włosy i brodę. Prawdziwe krasnoludy ich mieć owłosienia, prawda? Na Athasie nie miały.
Niemniej krasnolud czy nie, za drobną opłatą trzystu, a po stargowaniu dwustu dwudziestu złotych monet zdecydował się “wyśpiewać co wie”. Na szczęście, nie dosłownie, bo głos miał ochrypły i skrzekliwy.
-Był tu taki, dwa... może trzy dni temu. Merkant ze szramą na gębie i z czterema krwawnikami w roli opiekunów. Jeden klecha, jeden czaromiot i dwóch maugów z Acheronu.- zaczął opowiadać. - Typki których nie próbowałbyś napadać w ciemnej alei, nawet jeśli byłoby cię czterech. No, ale merkanciki... zawsze łażą z drogą obstawą. Z tego co posłyszałem planował wyprawę głąb Hadesu i rzeczywiście wlazł do Mazi. Potem pewnie udał się tam, gdzie chciał, czyli do Śmierci Niewinności... Nie wiesz co to jest? No tak... Śmierć Niewinności, to jedyna sensowna osada warta uwagi w Hadasie, leży na Oinosie albo na Nilfheim. Jest to miejsce jeszcze gorsze od naszego... jeśli możesz sobie takie wyobrazić, ale też jedyne na Hadesie, gdzie nie dopadnie cię Szarzyzna. Gdzie dokładnie leży to nie wiem. Ten Istarion pewnie wyruszył tam handlować larwami duszy. To żywa waluta bardzo popularna w Piekle, ale.. też i obrzydliwa. No... ale to przecież merkant. Oni dla zysku sprzedaliby własną matkę....gdyby jakieś mieli oczywiście.- karczmarz zarechotał gorzko, choć brzmiało to jak krztuszenie się gruźlika.-Pewnikiem za dziesięć lub dwanaście dni wróci do Beznadziei. Droga do Śmierci Niewinności jest długa, ale samo miasto... nie jest specjalnie atrakcyjnym miejscem. Nawet dla merkantów.

Antrakt. Wybory które się podejmuje..

Faerith, trzymała w ręce fiolkę i spoglądała na mapę. Dwa dary Tivaldiego nie były rozwiązaniem jej problemów. Fiolka mogła być oszukiwaniem siebie, mapa mogła prowadzić donikąd. Diablę ostrzegło ją przed tym, by nie pokładała w nich wszystkich nadziei, ale... też były to jakieś światełka w mroku. Cele, które mogła osiągnąć, a to już było coś.
Diablę obiecało klucz i bramę. I następnego dnia, rzeczywiście Tivaldi przyniósł taki klucz, kilkanaście związanych razem ziół. Wystarczyło je spalić w odpowiednim miejscu. Klucz jednorazowy... Powrót, oznaczał wędrówkę do jednego z miast planarnych. Do Bramy Kupieckiej..
Tym razem brama bowiem była w tylko jedną stronę. Jeśli Faerith zdecydowała by się udać na Zewnętrze, diablę obiecało czekać w Bramie Kupieckiej na nich.

Na nich... Tivaldi bowiem nie powiedział jeszcze, gdzie jest brama do której kluczem były owe zioła.
Nie zamierzał puścić półelfki samej na Zewnętrze, z uwagi na wiele niebezpieczeństw na jakie można się tam natknąć.
Tak więc, żeby wyruszyć na poszukiwanie wieży Faerith potrzebowała wspólników.

Antrakt. Najemnicy.

-A więc...- rycerz spojrzał na Kreatora z zaciekawieniem.-... chcesz dołączyć do mej misji tak?
Po czym splótł dłonie razem.- Zadanie jest z pozoru proste, otóż Marsz wyrusza przez Zewnętrze z Doskonałości do Bramy Kupieckiej. I my przez ten okres będziemy ich chronić. Oczywiście zadajesz sobie pytanie jakiż w tym sens, prawda? Modronów są setki, a Zewnętrze nie jest specjalnie groźne w porównaniu z innymi obszarami na jakie mogą zawędrować. I masz rację! Na Pelora... masz całkowita rację. Ale...Modrony nie dbają o siebie. Są jak lemingi... Wiesz co to są lemingi?
Podrapał się po brodzie.- Zapewne nie wiesz. To takie małe gryzonie. Otóż wedle opowieści, żyjące na małej wyspie stworzonka potrafią się rozmnożyć do olbrzymich ilości, a gdy pożrą wszystko głód zmusza je do wędrówki... w końcu dochodzą do ostrego klifu skalnego i morza. Niemniej głód i owczy pęd zmusza je do niemalże samobójczego skoku z tego klifu i płynięcia przez morze. Jako że są to małe futrzaste kulki, niewiele z nich dopływa do następnego brzegu. Z modronami jest tak samo, najwyżej jedna trzecia z nich dociera z powrotem. Reszta ginie, bo marsz i jego przywódca nie przejmuje się utratą szeregowych członków swej społeczności. Nie przejmuję się też małymi napaściami, atakami i... porwaniami.
Po tej dłuższej przemowie paladynowi zaschło w gardle, więc się napił, by rzec po chwili.-I tu wchodzimy my. Widzisz mój drogi konstrukcie, ktoś chce wykorzystać tą słabość Marszu. Tak zwani zwani Rycerze Tacharim lub tacharimowie, jakkolwiek ich zwać. Niech cię jednak to miano nie zwiedzie. Ta banda zbójów i raubritterów nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek kodeksem rycerskim. To bandyci najgorszego sortu, szuje... które to należy powstrzymać. I właśnie przed nimi będziemy bronić modronów, bo one nie obronią się same.

Antrakt. Czas pożegnań.

Porwany pasją pracy wśród retort, alembików ...genasi zapomniał prawie całkiem o świecie dookoła.


Nowe zapachy wszak wymagały odpowiedniego połączenia i podkreślenia najprzyjemniejszej nuty zapachowej powstałej ze zmieszanych składników. Rzadkie esencje należało skomponować w symfonię piękna. Nie było to łatwe, ale czyż Thaeir unikał takich wyzwań?

No i miał przecież pod ręką idealnego testera, dla swych dzieł. Faerith. Któż bowiem lepiej doceni zapach perfum niż kapryśny kobiecy nos. Zatopiony w swej pracy genasi nie zauważył z początku leżącej z boku koperty. Dopiero po jakimś czasie jej biel wpadła mu w oko, otworzył ją i zaczął czytać.

Cytat:
Piszę to z bólem, ale i z całkowitym przekonaniem co do słuszności mej decyzji. Nasza mała grupka podąża drogą, w której to ja będę tylko zawadą. Me poszukiwania drogi do domu, muszę rozpocząć samotnie. Może cię moja decyzja zdziwi Thaeirze, jak i to że oznajmiam ją tobie. Uznałem jednak, że tak być powinno.

Jesteś bowiem przewodnikiem dla reszty, a właściwie powinieneś być. Pik-ik-cha i Faerith szukają drogi do domu, Kreator jest dzieckiem we mgle. Ktoś powinien być dla nich ojcem. I to powinieneś być ty, który najlepiej znasz ten świat. Ja zaś byłem brzemieniem, dla reszty i z tego powodu powinienem was od mej obecności uwolnić. Nie martw się o mnie, podjąłem już pewne kroki w kierunku celu który osiągnąć zamierzam. O ile oczywiście nie zginę po drodze, lub nie popadnę w niewolę.
Pomijając te liczne nieszczęścia na jakie mogę się natknąć, ruszam do przodu jako i wy powinniście.
Może nasze drogi znów się zetkną. Oby tak się stało.


Wasz przyjaciel. Xan.
Xan. Thaeir nie znał za dobrze tego ponurego elfa.Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele mimo, że dzielili tą samą siedzibę. Jednakże jego odejście zmniejszyło liczbę osób, z którymi genasi dzielił te same doświadczenia. Najpierw zaginął Ingvar, teraz odszedł Xan...
Co będzie dalej ?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-03-2013, 21:55   #87
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
by viv&abi

Ta suknia musiała być magiczna. Musiała. Bo jak inaczej wytłumaczyć te spojrzenia jakie jej rzucano. Ten podziw i zachwyt, błyski lubieżności. To nie było coś, do czego Faerith była przyzwyczajona. Ani do faktu, że wyglądała jak szlachetna elfka najczystszego rodu.

Ani... do kolejnej randki... eeee... spotkania. To było spotkanie, nic więcej.
Co prawda na spotkanie nie przynosi się kwiatów. A tym ją przywitał Tivaldi.
Bukietem z egzotycznych kwiatów, tak pięknych że zapierały dech w piersi.


Tak bardzo odmiennych od kwiatów, jakie Faerith kiedykolwiek widziała. Jeśli to nie była randka, to czemu tak bardzo randkę to spotkanie przypominało?
Zwłaszcza, że z rozbrajającym uśmiechem odwdzięczyła się diablęciu, podając niedużą złoconą kopertę. Tivaldi ze zdziwieniem wyjął ze środka dwa bilety na przedstawienie, którego poprzednim razem nie udało im się obejrzeć. Dziewczyna nie kryła dumy. Zdobycie tych biletów graniczyło z cudem, bo Wesołe Truposzki okazały się być najmodniejszą atrakcją sezonu.

- Obiecałam przecież - Faerith z udawaną obojętnością wzruszyła ramionami, powodując tym samym szleńcze błyski klejnotów wszytych w dekolt sukni.
- Madame, jesteś cudowna... - dłoń diablęcia ujęła dłoń półelfki i Tivaldi pocałował grzbiet dłoni Faerith, wywołując rumieniec i zmieszanie. Nigdy przecież tak jej nie traktowano.

Mieszkała w odosobnieniu w samym środku lasu a skórki sprzedawała w małym mieście, gdzie szczytem dobrych manier... było nieupijanie się do nieprzytomności w obecności kobiet i opowiadanie żarcików które nie ocierały się o wulgarność. Łowczyni żyła w męskim świecie, jako że garbarze z którymi współpracowała byli rosłymi mężczyznami o chłopskim podejściu do życia. Kobiecy światek, był czymś nowym dla niej.

- Jeszcze chwila a znów nie obejrzymy przedstawienia - dziewczyna roześmiała się, choć widać było, że nie czuje się pewnie. Szybko jednak odzyskała rezon i ująwszy Tivaldiego pod ramię, skierowała we właściwą stronę. Od razu też zmieniła temat. - Gdzie rosną takie kwiaty?
- Na Arvandorze... To miejsce pełne nieprzebytych puszcz, masywnych gór oraz bystrych strumieni i wilgotnych moczarów gdzieniegdzie. Mam wrażenie, że polubiłabyś to miejsce. Aczkolwiek szkoda by było, gdybyś się w nim schowała. - rzekł żartobliwym tonem Tivaldi idąc wraz ze swą towarzyszką.
- Nie zamierzam nigdzie się chować - tym razem śmiech zabrzmiał swobodnie - ale masz rację, z chęcią bym zobaczyła ten... Arvandor. - półelfka poczuła, jak w duszy zaczyna jej się budzić ciekawość. Nieskrępowana, czysta ciekawość świata... światów...
- To kiedyś może cię zabiorę, a i nawet zapłacę za twoją obecność. Czasami dobry ochroniarz któremu można zaufać jest cennym nabytkiem podczas podróży. - odparło diablę z uśmiechem.
- Zapłacisz? - Faerith była naprawdę zdziwiona - To nie można tak po prostu przejść i pozwiedzać? Jak do Celestii?
- Można. Ale czemu nie połączyć przyjemnego z pożytecznym?- spytał z uśmiechem Tivaldi.
- Pożytecznym? - miała wrażenie, że coś jej umyka.
- Skoro się wybierać już na inne światy, to warto przy okazji nie tylko je obejrzeć, ale i coś zarobić. - odparło diablę. - W ten sposób zyskuje się dwa razy, piękne wspomnienia i cięższą sakiewkę.
- Jakoś o tym nie myślałam. - dziewczyna zamyśłiła się na chwilę - Wiesz, ja nie planowałam wycieczki po światach. Zwiedziłam już kilka, kilka kolejnych odwiedzę w niedalekiej przyszłości... ale to wszystko dzieje się zupełnie poza mną. Nie panuję na tym, nie kontroluję, nie bardzo też mam wybór. - stanęła i spojrzała rozmówcy prosto w oczy - Ja nawet nie wiem gdzie jestem. Urodziłam się na świecie, o którym większość tutaj pewnie nawet nie słyszała. Próbuję wrócić do domu, ale czuję się jak mrówka, którą jakiś człowiek przez przypadek przeniósł na drugi koniec lasu. Nie wiem, w którą stronę mam iść... jeśli nawet dostanę jakieś wskazówki to nic mi po nich. Równie dobrze można by mówić dżdżownicy o lataniu. Potrzebuję... - zawahała się na moment, ale po chwili mówiła dalej - potrzebuję kogoś, kto potrafi się tu poruszać. Kto będzie mógł mi powiedzieć, czy idę w dobrą stronę. Nauczy, jak się nie zgubić... ale też potrzebuję kogoś, na kim będę mogła polegać. Moi towarzysze sami nie wiedzą za dużo więc co mi po tym, że będziesz czekał na nas w Bramie Kupieckiej, skoro żadne z nas nie wie, jak do niej dotrzeć? - przerwała, bo zwyczajnie zabrakło jej powietrza. Oddychała szybko, jak po długim biegu, w napięciu śledząc emocje pojawiające się na twarzy diablęcia.
- Czyżbyś dla odmiany ty chciała mnie zatrudnić? - spytał z ciepłym uśmiechem Tivaldi. - Mam kilka interesów, ale pokusa pracy dla ciebie jest duża.
Przez chwilę się zamyślił. - Co tu robić... co tu...robić.... już wiem.
Nachylił się ku jej obliczu. - Zgodzę się pracować... za jednego buziaka... w usta.

Udało jej się nie odskoczyć od rozmówcy, ale oczy jej się rozszerzyły na tak bezczelną propozycję. Buziaka. W usta. Gdzieś w głowie rozległo się echo słów Lady Zatanny o łamaniu męskich serc. “To na pewno wina tej sukni...” Buziak. Jako dziecko dała buziaka chłopczykowi. Był najładniejszym elfem w grupie (“jak on mógł mieć na imię...? och, czy to ważne...”) a ona założyła się z koleżanką, że to zrobi... więc zrobiła. Ile mogła mieć wtedy lat? Pięć? Sześć? Było mnóstwo śmiechu, biedny chłopczyk przez tydzień nie pokazywał się nikomu na oczy, bo wszędzie witały go chichoty zasłaniających usta dziewczynek. Dzieci jednak potrafią być okrutne...

Był jeszcze jeden taki, starszy już, przedstawiał się jako Rodryk, ale krążyły plotki, że nie tak mu matka dała na imię. Tyle, że ona zmarła, a on wylądował na ulicy. Radził sobie nieźle, był sprytny i bezwzględny. Upatrzył ją sobie od razu pierwszego dnia, kiedy przyszła i zaproponowała współpracę. Łaził za nią długo, chociaż nie wiedziała, po co. W końcu udało mu się ją złapać w zaułku i pocałować, ale długo się tym nie nacieszył. Jeden celny cios kolanem i chłopakowi przeszła ochota na cokolwiek. Całe szczęście był tchórzem, więc dał jej spokój.

Generalnie na tym się kończyły jej doświadczenia. Oczywiście widziała całujące się pary, wiedziała też, że można na tym zarabiać, więc czemu nie płacić za ochronę... ale jednak było coś niepokojącego w tej propozycji. Coś, co niebezpiecznie zbiegało się ze słowem “randka” i mogło mieć długofalowe konsekwencje. Z drugiej strony to tylko buziak, nie żaden pocałunek, szybkie zetknięcie warg i po sprawie.
Przecież nic do niego nie ma... rozejdą się w spokoju i będzie mogła o wszystkim zapomnieć... prawda?

Faerith nagle zdała sobie sprawę z tego, że od dobrych kilku minut stoi przed Tivaldim twarzą w twarz, bardzo blisko. Tak, że niemal dotyka nosem jego nosa. Z trudem zogniskowała spojrzenie i mimowolnie oblizała wargi, po czym westchnęła.
Otworzyła usta, zamknęła je bez słowa i westchnęła ponownie.

- I pewnie byś chciał zapłatę z góry? - na twarz wrócił kpiący uśmiech, który nosiła jak zbroję, kiedy kolczuga nie mogła w niczym pomóc.
- Zachowujesz się jakbym chciał cię zjeść. - rzekł łobuzersko Tivaldi ośmielając się musnąć palcami jej policzek.
- To byłoby pewnie łatwiejsze. - mruknęła na to dziewczyna, starając się nie zarumienić jeszcze bardziej.
- Jesteś apetyczna, to fakt. - zażartowało diablę. - Choć w innym znaczeniu tego słowa.
- Nadal nie jest to odpowiedź na pytanie. - Faerith nie dawała za wygraną.
- Oczywiście... od razu załatwimy kwestię zapłaty i nie będziesz się już tym musiała kłopotać całą wyprawę. - uśmiechnął się łobuzersko Tivaldi pieszczotliwie coraz śmielej muskając policzek Faerith i machając wesoło ogonem na boki.
- Jaką więc mam gwarancję, że nie zostawisz mnie gdzieś na pustkowiach? - półelfce rozbłysły groźnie zielone źrenice, choć gdzieś na dnie pojawiy się wesołe iskierki.
- Żartujesz? A nuż będzie okazja na zarobienie kolejnego całusa? Tej waluty wszak masz pod dostatkiem, prawda?- spytał wesoło Tivaldi spoglądając w oczy półelfki.
- Jeśli od kobiet tylko takiej zapłaty wymagasz, to o bogactwie możesz zapomnieć... - nie potrafiła zachować groźnej miny. Uśmiechnęła się i przewróciła oczami. - Chyba jednak muszę Ci zaufać... - była pewna, że diablę słyszy, jak mocno bije jej serce. Z niepokojem zauważyła, że dotyk jego dłoni na policzku jest całkiem przyjemny. Normalnie powinien już co najmniej zbierać palce z ziemi... a jednak pozwalała mu się głaskać.
To na pewno ta suknia...

Tivaldi nachylił się i Faerith poczuła dotyk jego warg, miękki i delikatny... właściwie to był chyba całus, prawda? Nie zatrzymał się jednak, przywierając ustami swymi do jej i całując coraz bardziej namiętnie, a kończąc ten pocałunek muśnięciem czubka języka. A po tym pocałunku spytał z uśmiechem. - Nie było tak strasznie, prawda?

Nadal miała lekko rozchylone usta. Diablę wiedziało co robi, co do tego nie miała wątpliwości. Za to jej jakby nogi się ugięły, złapała towarzysza za przedramię, by odzyskać równowagę.
I została opleciona w pasie jego ogonem, przez co znalazła się niepokojąco blisko jego samego.

- Nie taki diabeł straszny... - szepnęła usłyszaną kiedyś na ulicy sentencję - Przedstawienie już się musiało zacząć... późno już? - nie chciała wyplątywać się z objęć, choć owinięty w talii ogon był czymś zaskakującym. Ciepłym na nagiej skórze. Spojrzała na niego bezradnie, po czym podniosła oczy na właściciela rzeczonego ogona. Widać było, że zupełnie nie wie, jak się zachować. Lata spędzone w lesie pozbawiły ją możliwości doskonalenia tych umiejętności.
- Czy ja wiem... kusi by cię dłużej trzymać w objęciach. A i muszę przyznać, że twe usteczka są słodkie jak miód. - rzekł żartobliwie Tivaldi, nadal pieszczotliwie muskając policzek i szyję Faerith. - Łatwo wpaść w ich pułapkę, twych usteczek i oczu.
Cmoknął ją jeszcze bezczelnie, acz delikatnie w czoło. - Ale jeszcze uznasz, że za bardzo wykorzystuję sytuację, co zapewne jest prawdą... Więc chodźmy na to przedstawienie.

Z samego przedstawienia zapamiętała niewiele. Głównie to, że diablę siedziało blisko. Cieszyła się, że ma na sobie niewiele materiału bo i tak było jej zdecydowanie za ciepło. Choć inni widzowie byli jakoś cieplej poubierani i im to nie przeszkadzało. Pamiętała smak wina - ten sam miętowy aromat, co poprzednio, chyba już zawsze będzie jej się kojarzył z Tivaldim. Pamiętała ogon co jakiś czas muskający jej kostki i moment, w którym jakiś pijany jegomość wdarł się na zaimprowizowaną widownię, przy okazji rozlewając jej wino na gorset. Diablę najpierw nonszalancko, acz skutecznie pozbyło się intruza, po czym troskliwie zabrało się do osuszania sukni śnieżnobiałą chustką wyciągniętą z rękawa. Co było o tyle ciekawe, że wino zniknęło bez śladu w chwilę po rozlaniu...

Odprowadził ją pod same drzwi domu, z właściwym dla siebie humorem szarmancko dziękując jej za udany wieczór. Znów stali naprzeciw siebie, blisko. Tym razem jednak półelfka czuła we krwi przyjemne ciepło wypitego wina.

- Zrób coś dla mnie. - odezwała się nieoczekiwanie, kiedy Tivaldi szykował się już do odejścia.
-Tak?- spytał z uśmiechem spoglądając na półelfkę. Widać było, że uważał ten wieczór za równie udany, co ona.
- Nie ruszaj się przez chwilę, dobrze? - wiedziała, że prośba jest dziwna, ale chciała coś... sprawdzić. Przygryzła wargi nerwowym gestem.
- No... dobrze... - Tivaldi zdziwił się nieco tą prośbą, ale... zamierzał ją spełnić. Znieruchomiał więc.
- W sumie to mógłbyś jeszcze zamknąć oczy. I pamiętaj, nie ruszaj się dopóki nie powiem.

Odetchnęła głęboko i postąpiła jeszcze krok bliżej. Diablę było wyższe od niej, ale ona była na obcasach, więc nie była to specjalnie duża różnica. Wspięła się jeszcze na palce i dla zachowania równowagi wsparła jedną ręką na ramieniu towarzysza. Przymknęła oczy i delikatnie przytknęła usta do warg wyraźnie zaskoczonego diablęcia. Po chwili odsunęła się o pół kroku i zamyślona szepnęła - Już.
- Too... było bardzo... przyjemne. - wydukał Tivaldi wyraźnie zadowolony. Przypominał nieco kota, który wypił miseczkę śmietanki i teraz jest drapany między uszami.
- Dziękuję... - dziewczyna była trochę zakłopotana - Przepraszam, ja po prostu... no wiesz... ja nigdy... - zwierzęta były zdecydowanie łatwiejsze w kontaktach. - Cieszę się, że Ci się podobało. - zakończyła niezręcznie.

Ogon diablęcia owinął się w pasie dziewczyny błyskawicznie i równie błyskawicznie Faerith znalazła się w jego objęciach. Zaskoczona musiała wesprzeć się na jego ramionach, żeby troszkę złagodzić impet pociągnięcia - Jeśli już masz całować... to nie tak ukradkiem. Najlepiej pocałunek smakuje... gdy się nim delektujesz.

Tym razem zaczerwieniła się po sam czubek głowy, a przynajmniej takie miała wrażenie. Spuściła wzrok, czując się... dziwnie. Czy on właśnie zamierzał... nie, nie zamierzał. On właśnie udzielał jej lekcji CAŁOWANIA. Nie taki miała zamiar, choć musiała przyznać, że nie był najgorszym nauczycielem. Mogła się od niego nauczyć więcej, niż jej się wydawało. Na przykład jak sobie radzić w podobnych sytuacjach w przyszłości...
Podniosła głowę i spojrzała Tivaldiemu w oczy. Z rozbawieniem, choć przecież była w sytuacji nie do pozazdroszczenia - z logicznego punktu widzenia. Bo przecież był silniejszy od niej, a do tego miał ogon, którym skutecznie mógł ją unieruchomić. A przecież było w tym coś pociągającego.

- Chyba nie dość uważałam na pierwszej lekcji... więc dziękuję za wskazówki. Może następnym razem się poprawię. - co ją podkusiło?
To zdecydowanie musiała być ta suknia.
- Odważysz się teraz pocałować, czy też twój rycerz w lśnią... no dobra... ani nie rycerz, ani w zbroi... ma wyjść z inicjatywą? - spytał zadziornym tonem głosu Tivaldi, rzucając jej wyzwanie.

Wyzwanie zostało przyjęte, choć w nieoczekiwany sposób. Faerith odepchnęła się oburącz od barków diablęcia, równocześnie okręcając się wokół własnej osi, by uciec od ogona. Wylądowała ładnych parę kroków dalej. Suknia zawirowała, zapalając czerwienią złocone brzegi i ku rozpaczy półelfki podniosła się aż do połowy ud, jakby w powiewach nieistniejącego przecież wiatru. Nie taki był plan...
Przytrzymując niesforny materiał, który przez dłuższą chwilę ani myślał o opadaniu, roześmiała się. Szczerze, perliście i niepowstrzymanie.

A diablę zaskoczone sytuacją stało jak zamurowane. Z otwartymi ustami... i chyba bardziej czerwone na twarzy niż kiedykolwiek przedtem.

Półelfka dopiero teraz zrozumiała, o czym mówiła krawcowa. Przez przypadek udało jej się na tyle zaskoczyć diablę, że przez chwilę to ona była panią sytuacji. Przyjemne uczucie, musiała to przyznać. Podeszła do Tivaldiego uśmiechając się jakoś inaczej, bo też inaczej się czuła. Pewniej.

- Myślę, że mój rycerz w lsniącej zbroi życzy mi teraz słodkich snów... jak przystało na rycerza. - głos był niższy, głębszy, choć brzmiało w nim rozbawienie.
- Hej... to… było zagranie poniżej pasa. - zaprotestował niemrawo Tivaldi w udawanym oburzeniu... bardzo słabo udawanym. Potarł się palcem po rogu. - Już przy pierwszym naszym spotkaniu zauważyłem, że masz zgrabne nogi... ale... teraz... niezwykle piękne. Mogłabyś być tancerką i zachwycać tłumy swą gracją.
- Nie planowałam ani tego... pokazu... ani kariery tancerki. - Faerith uśmiechnęła się cieplej, choć widać było lekkie zażenowanie na wspomnienie... nóg. Zawsze nosiła dość oblisłe spodnie bo w lesie były najwygodniejsze. Wypowiedź diablęcia uświadomiła jej, skąd się brały te maślane spojrzenia garbarzy...
- Nie uważasz, że czasami nieplanowane działania przynoszą... dużo przyjemności? - diablę pogłaskało ją po policzku. - Tak jak dzisiaj?

Nachylił się i cmoknął ją w usta, ale tak delikatnie i leciutko. Musnął je tylko. I dodał.-Wiesz... może i to że wylądowałaś w Sigil nie było najlepszym wydarzeniem twego życia. Ale to nie znaczy, że wszystko co tu możesz doświadczyć będzie złe. Postaram się, byś... miała parę przyjemnych wspomnień, gdy wrócisz do domu.

- Dziękuję Ci za to. - Faerith spoważniała na moment, choć oczy cały czas się uśmiechały. - Może pokażesz mi najpiękniejsze światy... zanim znajdę drogę do domu - posmutniała jakby - ale to wcale nie znaczy, że od razu tam wrócę. I że nigdy więcej nie zajrzę do Sigil. - założyła diablęciu za róg zabłąkany kosmyk włosów i tym razem to ona pocałowała go w czoło, oburącz ujmując jego twarz.
- A teraz pozwól, że udam się na spoczynek... - roześmiała się, widząc jego minę.
Wieczór był zdecydowanie udany.

-Wyśpij się dobrze, bo jutro wyprawa... a po niej... kolejna randka. - rzekł zadziornie Tivaldi na pożegnanie.

Uśmiechnęła się tylko i zamknęła za sobą drzwi.
Jednak tej nocy nie zamierzała się wysypiać. Pod poduszką czekała mała fiolka... zapomniana na zbyt długo.

***

Substancja którą zażyła Faerith, wprowadziła półelfkę w stan odprężenia. Wydawało jej się, że jej ciało staje się coraz lżejsze i lżejsze. Dopiero po chwili zauważyła, że się myli. Jej ciało nie robiło się lżejsze, tylko zostało na posłaniu. Ona... opuściła własne ciało i ruszała w stronę migoczących na niebie płomyków. Co było dziwnie, bowiem w Sigil nie było gwiazd. Zresztą im bliżej ich była, tym bardziej orientowała się, że to co brała za płomyki, było migoczącymi mgiełkami. Ale nie mogła im się przyglądać zbyt dokładnie. Jakaś siła pchała Faerith dalej i szybciej. Mgiełki zmieniły się błyski światła. Półelfka poruszała się tak szybko jak nigdy dotąd, by w końcu dotrzeć do celu.

I zobaczyć matkę...


Talasa, jej matka, była przepiękna. Faerith wiele po niej odziedziczyła, ale i tak miała wrażenie, że gracją i urodą nigdy jej nie dorówna. A z czasem będzie gorzej... Już teraz Talasa będąc długowiecznym elfem, wyglądała przy swej córce jak jej młodsza siostra. Ta ładniejsza siostra mimo cieni pod oczami i delikatnych sugestii pierwszych zmarszczek. Ten fakt był problemem nie tylko dla Faerith, ale i dla Talasy też...

Półelfka miała zawsze wrażenie, że widzi smutek w oczach swej matki, gdy ta na nią patrzyła.
Wiedziała, że Talasę boli to, że Faerith starzeje się szybciej i będzie żyła krócej od niej samej.
Wiedziała, choć elfka nigdy tego nie rzekła, iż jej matkę martwi fakt, że półelfka ukrywa się w lesie zamiast przeżyć swe życie w jakiejś małej osadzie, która zaakceptowałaby ją... i może zaowocowałoby to wnukami.

Faerith wiedziała też, że matka kocha ją nad swe własne życie i nie próbowała wtrącać się w wybory półelfki. Co nie znaczyło jednak, że je do końca aprobowała.

Fakt, na początku żadna z nich nie miała wyboru. Ale czas płynął, a półelfka nie tęskniła za zmianami. Znała życie miasta, zżyła się z lasem... dobrze jej było. Przez całe swoje życie nie słyszała o ani jednej wiosce, ani jednej elfiej osadzie, która aprobowałaby mieszańce. Matka była idealistką, w pogoni za dziecięcymi marzeniami wyrządziła krzywdę im obu. Ta naiwność pozostała w niej do teraz... choć przecież ani słowem nie wspominała innym elfom że z córką widzi się regularnie, że wie, gdzie przebywa, że... nie umarła.
Dopiero teraz dziewczyna zaczynała rozumieć, jak przez ten cały czas musiała czuć się Talasa. Zmagając się z wyrzutami ze strony córki, atakami ze strony współplemieńców i tkwiąc w pułapce własnych marzeń, których nie śmiała wypowiedzieć na głos.

A teraz... teraz siedziała w dziupli drzewa, które Faerith uważała przez długie lata za swój dom i medytowała w ciszy. Jedynym źródłem światła była nieduża, słodko pachnąca świeca, rzucająca rozmigotane cienie na wszystkie strony. Ponad koronami drzew księżyc świecił jasno, jasne też były gwiazdy, poukładane w znajome konstelacje.
Półelfka poczuła, że w oczach stają jej łzy, coś ściska ją za gardło. Delikatnie spłynęła w dół i przyklękła naprzeciw matki. Talasa miała zamknięte oczy, ale wydawało się, że coś wyczuwa. Zmarszczyła brwi i przekrzywiła głowę, nasłuchując.
Teraz, albo nigdy...” nie miała przecież dużo czasu.

- Mamo... - głos był cichy, zachrypnięty ze wzruszenia, ale jednak na tyle głośny, by elfka otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

Talasa zareagowała nagle... jej... twarz zwróciła się w kierunku Faerith. Oczy miała lekko zaczerwienione. - Fae... rith, mój mały pisk... laczku? Co się z tobą działo. Co jest... Jesteś taka ulotna... jak sen.
- Bo to jest sen, niestety... - łzy w oczach wezbrały i spłynęły po policzkach - Nie mówiłaś tak do mnie od wieków... - niepewnie podniosła rękę i dotknęła twarzy matki -Nie mam dużo czasu więc nie opowiem Ci wszystkiego. Najważniejsze jest to, że żyję. Jestem teraz daleko stąd, sama nie wiem jak daleko... ale to nie ma znaczenia. Znajdę drogę do domu. Mam przyjaciela... przyjaciół... którzy mi pomogą. Nie martw się o mnie, proszę... powiedz mi, co u Ciebie? Wszystko dobrze? Nikt się nie kręcił, nie pytał? Nie powinnaś tu przychodzić... - skrzywiła się na wspomnienie odstatnich chwil spędzonych na Krynnie - Zatroszcz się o siebie, ja... ja przyjdę jeszcze raz, tak samo jak teraz. We śnie. Wtedy powiem Ci kiedy wrócę... - uśmiechnęła się przez łzy, pociągając nosem - I mogłabyś w końcu się postarać o rodzeństwo dla mnie...
Tym ostatnim udało jej się w końcu sprawić, by Talasa się uśmiechnęła. Tak samo jak ona, przez łzy. Ale tym razem były to łzy radości, nie smutku.

- Faerith... Dobrze ci tam gdzie jesteś? Dobrze się odżywiasz? Bezpieczna jesteś? - Talasa zasypała pytaniami córkę. - Nie boli cię nic? Nie jesteś ranna?
Elfka pieszczotliwie pogładziła dłoń swej córki. - Wydajesz się duchem... To tak przeraża.
- Bo chyba jestem duchem... to sen... - półelfka spoważniała - Ale niech Cię to nie przeraża. Ja żyję i mam się dobrze. Przecież wiesz, że potrafię o siebie zadbać. Jak widzisz, niczego mi nie brakuje... - uśmiechnęła się smutno - ...poza Tobą. Tak się cieszę, że choć tak możemy się spotkać. Ale zapamiętaj, że to nie jest zwykły sen. To naprawdę jestem ja... - przytuliła się do matki tak bardzo, jak tylko pozwalał jej na to sen - Kocham Cię, mamo. Wrócę, obiecuję.
- Ja... też jestem... bezpieczna, ale brakuje mi ciebie. Tyle się martwiłam. Mówią, że wojna nadchodzi, gorsza od nich. Ale... - uśmiechnęła się delikatnie kiwając głową na boki. - To zapewne tylko plotki. Nie musisz się o mnie martwić kochanie.
- Jaka wojna? O czym Ty mówisz...? Jak długo mnie nie ma? - Faerith przeraziła się nie na żarty.
- To plotki kochanie. Głupie plotki. Nie istnieją już smocze armie. - rzekła w odpowiedzi Talasa smutnym tonem głosu. - Zaginęłaś kilka dni temu... Szukałam cię, ale... nie znalazłam ani jednego śladu. Tylko słowo o ucieczce, bałam się że uciekłaś ode mnie.
- Nie... - Faerith poczuła, że się rumieni. Tyle razy słyszała, że kiedyś się doigra, że powinna dać sobie spokój z kradzieżami bo przecież stać ją na wszystko, co jej potrzebne. Poza tym zawsze może poprosić o pomoc... ale duma nie pozwalała dziewczynie o nic prosić. Taki był między nimi układ, że mimo wszystko każda miała swoje życie. - Musiałam uciekać przed takim jednym upartym kupcem... i uciekłam dalej, niż miałam w planie. - skrzywiła się, widząc minę matki - Tak, wiem. Doigrałam się. Ale chyba było warto. - uśmiechnęła się krzywo, pokazując wiszącą na szyi zdobycz.

- Moje dziecko... - westchnęła smutnie Talasa, po czym uśmiechnęła się lekko. - Ale masz przyjaciół... To mnie cieszy, zawsze martwiło mnie to twoje upodobanie do samotności.
- Dobrze wiesz, że nie miałam wyjścia. Elfy nigdy mnie nie zaakceptują. A tu, gdzie jestem... wiesz, że istnieją takie wielkie gadające modliszki? I blaszani ludzie. I duchy powietrza... i rogate diablęta... - tu się lekko speszyła, ale mówiła dalej - i mam orła, z którym czasami mogę rozmawiać!
- Zawsze chciałam to zobaczyć. Od czasu kiedy wyrosłaś na piękną młodą damę, nigdy nie pokazywałaś entuzjazmu... - uśmiechnęła się ciepło Talasa .- Teraz wierzę, że naprawdę jest ci tam dobrze... Ale i tak tęsknię.
- Och, przestań. - żachnęła się dziewczyna, choć uśmiech nie schodził jej z twarzy. Widać było, że temat był wałkowany nie raz i wszystkie argumanty już dawno padły. - Elf mnie nie zechce a człowiek potraktuje jak egzotyczne zwierzątko. Kiedyś w końcu obetnę sobie te uszy. - po raz nie wiadomo który zagroziła ze śmiechem - Jutro idę na poszukiwania. Podobno do tego samego miejsca, w którym teraz jestem, zawitał kiedyś mag czerwonych szat i szukał drogi do domu. Spróbuję pójść jego śladem. Jeśli mi się uda... niedługo znów się spotkamy. A wtedy zabiorę Cię na wycieczkę...

Talasa coś odpowiedziała z uśmiechem, po czym zbladła... znów zaczęła mówić, a jej postać i cały obszar ulegał rozmyciu zmieniając się w barwne plamy. Wyglądało na to, że proszek przestawał działać.

- Kocham Cię... wrócę...
- Będę czekać... kochanie...
- Mamo...


Otworzyła oczy leżąc na poduszce mokrej od łez. Diablę miało rację, sen co prawda nie trwał długo, ale pozwolił jej na rozmowę z matką... która była niewyobrażalnie daleko stąd. Avargonis niespokojnie przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się w swoją przyjaciółkę. Przed chwilą był pewien, że jej tam nie było a teraz znów była i na przemian śmiała się i płakała, nie wiadomo dlaczego. Na ciche pytanie odpowiedziała, że nic jej nie jest, ale nic więcej sensownego powiedzieć nie potrafiła, więc orzeł dał sobie spokój. Dwunożni czasami dziwnie się zachowują, nie ma co się wtrącać...
Poza tym już po chwili nadal uśmiechnięta Faerith zapadła w głęboki sen, tym razem jednak bez marzeń...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 26-03-2013 o 22:03.
Viviaen jest offline  
Stary 26-03-2013, 22:23   #88
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
wspólny

Thri-kreen po krótkiej nieobecności szybko ponownie pojawił się w ich sigilskiej rezydencji. Gdy tylko udało mu się zebrać cała ich grupę, przemówił:

- Trotzy g chciawbymhm fass ponofnie prossić o pomhmoc. Utało mhmi ssię slokalisofać tego całego mhmerkanta. Problemhm ietnak w tymhm, że potroożooie on z mhmocna obstafą i lepiei tla mhmoiego fizeroonkoo byłoby, gtybyście mhmi tofarzyszyli. Czy mhmogę na fass liczyć?

Półelfka stropiła się wyraźnie na słowa Pik-ik-cha. Widać było, że nijak jej nie pasują, ale nie chciała też urazić towarzysza.

- Towarzyszyli... dokąd? Kiedy? - wszelkie inne kwestie, jak zasadność polepszania wizerunku, były mniej istotne. Najważniejsze było, dokąd modliszkowaty zamierza się udać, kiedy, na jak długo i czy w ogóle ma to sens... przecież merkant i tak prędzej czy później wróci do Sigil.

- Właściwie... - Zawahała się. Zwykle działała sama nie prosząc nikogo o pomoc, ale tym razem nie miała większego wyboru. - ...ja chciałam Was prosić o to samo, choć potrzebuję nie tyle towarzystwa, co wsparcia. Znalazłam trop, który może mnie zaprowadzić do domu, ale droga prowadzi na Zewnętrze... a tam podobno jest nie do końca bezpiecznie. - skrzywiła się - Mam klucz do portalu tylko w jedną stronę, powrót będzie trochę trudniejszy... trzeba będzie dotrzeć do Bramy Kupieckiej. Nie znam geografii Zewnętrza, nie potrafię powiedzieć ile to będzie trwało, ale będę wdzięczna, jeśli zgodzicie się pójść ze mną.

Przygryzła wargę, rozglądając się po obecnych. - Oczywiście nie musicie odpowiadać od razu. Moja podróż nie jest pilna, choć oczywiście zależy mi na czasie. Ale jeśli zgodzicie się mi towarzyszyć, poczekam ile będzie trzeba.

Modliszkowaty zamyślił się, a jego czułki poruszały się gwałtownie. Po chwili milczenia powiedział.

- Tofarzysszyli w wyprafie do Beznatziei. Ten mhmerkant utał się się gtzieś i sa kilka tni mhma froocić. Mhmooszę go sspotkać i z nimhm pogatać. Nie fiatomhmo przecież, czy frooci do Sigil, czy nie wyrooszy gtzieć intziei. Jeżeli chotzi o tfoią wyprafę, tho ia nie fitzę przesszkoot. Mhmogę ci pomhmooc, ale skoro ssię z thym nie śpieszy, tho mhmoże naipierf otzwietzimmhy Beznatizieię.

- A nie boisz się, że merkant może przestraszyć się obstawy? Może powołanie się na Tivaldiego wystarczy? - Faerith nie była pewna, czy manifestacja siły jest dobrym pomysłem. Merkant mógł ich uznać za zagrożenie i rozpłynąć się w tłumie... pozostawiając obstawę z nienajciekawszymi intencjami.

- W roioo ssiła. - odparł krótko thri-kreen - Rooi moossi trzymhmać się razemhm. Ty pomhmożesz mhmi, ia pomhmoge thobie. Tak tziaua rooi.

Skinęła głową. - Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej, zgadzam się. Kiedy dokładnie merkant ma zawitać do Beznadziei?

- Tokwatnie tho nie fiem. Ssa kilka tni. Trzeba, więc bętzie liczyć na szczęście. Mhmamhm natzieię, że uta mi... tho snaczy namhm go sspotkać.

Kilka dni... nie wiadomo kiedy... liczyć na szczęście... Dziewczyna westchnęła smętnie. Wiedziała, że brak jej argumentów, a modliszkowaty już nieraz pokazał, że potrafi być uparty. W ciągu tych kilku dni pewnie zdążyłaby poszukać wieży i wrócić. Albo nie znaleźć nic... i wrócić. Wieża przynajmniej stała i czekała aż ktoś ją znajdzie, w przeciwieństwie do merkanta. Spojrzała na pozostałych uczestników tej małej narady.

- Co o tym myślicie?

Po raz kolejny Kreator Efemery został postawiony przed wyborem. Po raz kolejny miał decydować i wyrażać swoją opinię. Nie był przecież jednym ze stwórców, nie znał odpowiedzi na większość pytań. Wolał aby decydowano za niego a jego towarzysze się ku temu nie kwapili. Podejmowanie decyzji było trudne, zwłaszcza takich gdzie nie mógł oprzeć się na logice. Tu zwyczajnie brakowało mu danych, za dużo zależało od przypadku.

- Podążę za grupą niezależnie od decyzji. - Tylko tyle mógł odpowiedzieć na pytanie Faerith.

List Xana sprawił, że genasi zaczął patrzeć na drużynę trochę inaczej. Można było powiedzieć, że zaczął się za nich czuć trochę odpowiedzialny. Nigdy nie był przywódcą, nigdy nie był przykładem, zwykle ktoś zawsze był mądrzejszy od niego. Jednak rzeczywiście, on jeden nie dostał się do Sigil przypadkiem. Nie tęsknił za domem, bo sam go opuścił. Poza tym był w końcu sferowcem, a oni pierwszakami. Odetchnął głęboko.
-Jjja..mhh.. podróż..-niestety wyglądało na to, że musi wziąć kolejny wdech. -Chciałem tylko powiedzieć, że w Beznadziei.. tam.. Im więcej nas będzie.. Jeśli pójdziemy wszyscy... too..- czy to nagła odpowiedzialność czy po prostu suchość w gardle sprawiała, że genasi nie mógł się wysłowić. Dobroczynny wpływ Niebiańskiej Góry już się ulotnił. Przypomniał sobie woń jej łąk i spróbował jeszcze raz. -Tam nie jest bezpiecznie. Im krócej tam będziemy tym lepiej. Pójdę z wami i.. ii.. no. Ale później mogę też pójść z tobą Faerith. -Chyba krótkie zdania pomagały albo może to wspomnienie ? Thaeir ucichł zastanawiając się czy woda, którą zrobił ostatnio (i która dość niewyraźnie naśladowała zapachy Celestii) mogłaby mu pomóc.
Thri-kreen wysłuchał pozostałych członków drużyny i z ukontentowaniem pokiwał głową.

- Nassz rooi rośnie w ssiłę. Tho tobrze. Ieżeli potrooż w to mhmiejssca, gtzie chcess ssię utać nie zaimhmie toożo czass, tho naipierf mhmożemhmy rooszyć fłaśnie thamhm. Potrooż to Besnatziei, mhmoże kilka tni zaczekać.
- Nie wiem, ile to może potrwać, ale mogę się dowiedzieć. Samo dostanie się na miejsce poszukiwań to kwestia godziny, może dwóch. - Faerith przerwała, w zamyśleniu gładząc siedzącego jej na ramieniu ptaka po piórach na skrzydle - Obszar do przeszukania nie jest zbyt duży, Avargonis nas pokieruje, jeśli coś znajdzie. Najbardziej niepewny jest powrót. Może zająć dzień czy dwa... najdalej trzy. Ale będziemy mieć przewodnika - a przynajmniej miała taką nadzieję - więc jeśli masz te trzy dni wolne, to proponuję wyruszyć nie tracąc czasu... najlepiej jutro o świcie.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 27-03-2013, 23:59   #89
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdział III. Przyczajeni !

Tym razem drużyna awanturników podążyła tropem dotyczącym Krynnu, rodzinnego świata Faerith.
Uszczupliła się ich ilość od czasu wizyty w Sercu Wiary. Zaginął Ingvar, odszedł Xan...
Za to Faerith, Pik-ik-cha, Kreator Efemery oraz Thaeir... zyskali dodatkowe wsparcie.
Półeflka nie mówiła, jak przekonała Tivaldiego do pomocy, ani on nie zdradzał warunków kontraktu.

Przejście w Sigil otworzyło się w niedużym zaułku w którym ktoś namalował dziesiątki drzwi na ścianach okolicznych budynków i łączącego ich muru.
Jak się okazało klucz Tivaldiego prowadził otworzył jedne z nich. Gdzie prowadziły pozostałe?
Diablę nie wiedziało. Nie znało także kluczy do pozostałych drzwi.

Przejście w ścianie pozwoliło wejść na rozległą równinę chłostaną zimnym wiatrem.


Wedle słów diablęcia na zewnętrzu były i rozległe równiny i gęste lasy i wysokie góry. Większość obszaru miała być dziczą niezamieszkałą przez nich nikogo. Osady były małe i sporadycznie rozrzucone.

Dłonią wskazał się unoszący się w górę dziwny szczyt, coś w rodzaju olbrzymiego słupa godzącego w niebo nad którym unosiła się olbrzymia kamienna obręcz.

-To jest właśnie Sigil, stamtąd się przenieśliśmy.- wyciągnął ze swej przenośnej dziury dużą mapę. Przesunął palcem po jej górnej lewej części mówiąc. -Jesteśmy tutaj, gdzieś pomiędzy lasami otaczającymi Bramę Kupiecką, a klifem po którego pokonaniu można dotrzeć do Doskonałości, a poprzez nią dojść do Celestii.
Zwinął mapę dodając.- Tak z grubsza... Moja mapa do najdokładniejszych nie należy. Więc odległości na niej policzyć się nie da.
Wyjął kolejne urządzenie przypominające...



Nic co dotąd widzieli. Dziesiątki pokręteł, soczewek, dźwigni i wahadełek. Skomplikowane urządzenie które Thaeir rozpoznał jako wymiarowy sekstant, który służył do odnajdywania portali. I mógł być wykorzystywany do wielu innych rzeczy. Niestety wymagał odpowiedniej wiedzy do właściwego posługiwania się nim.
Po dokonaniu pomiarów diablę schowało ów przyrząd i rzekło.- Sprawdziłem, że jesteśmy na miejscu...Możesz posłać swego przyjaciela na zwiad.

Faerith słysząc te słowa drgnęła lekko zaskoczona, po czym kiwnęła głową i Avargonis z radosnym piskiem rozprostował skrzydła. Po czym pofrunął pod niebiosa. A wpatrzona w niego półelfka westchnęła cicho.
Obecność diablęcia sprawiała bowiem, że czasami jej serce zaczynało mocno bić. A policzki czerwieniły się mocno. Gdy czasami spoglądał na nią tym swoim spojrzeniem, czuła... jakby znów miała na sobie tą suknię od krawcowej.Tyle że, nie miała...
A mimo to patrzył na nią, jakby znów ja chciał capnąć w ramiona i całować. A najgorsze było chyba to, że Faerith nie była pewna, czy broniłaby się przed taką napaścią.
To wina tej sukni! Tylko że teraz nie miała jej na sobie.
Zamiast myśleć o wyprawie, zagapiła się na Tivaldiego myśląc o głupotach.To wszystko wina tej sukni!

Gdy powietrzny sojusznik Faerith patrolował okolicę, Tivaldi wyjął duży koc i rozłożył na nim przyniesione ze sobą w przenośnej dziurze potrawy. Oraz cztery fiolki...


Zawierające szalejące elementy, które okazały się być zbudowane z maleńkich istotek.
-Żywiołacze roje....Bardzo niebezpieczne zabawki. Należy używać w ostateczności... ciskasz pod stopy wrogów i uciekasz jak najdalej. Po tak długiej niewoli te stworki są mocno rozwścieczone.- wyjaśnił Tivaldi.-Weźcie po jednej na wszelki wypadek. I użyjcie w ostateczności... i nigdy w zamkniętych pomieszczeniach. No chyba, że chwilę później znajdziecie się po drugiej stronie drzwi.
Po tym małym pikniku i powrocie Avargonisa, drużyna ruszyła w dalszą drogę. Orzeł nie znalazł bowiem w okolicy niczego co by wieżę przypominało. Niemniej nikt nie tracił jeszcze nadziei, bowiem jak na razie przeszukali z pomocą skrzydlatego przyjaciela Faerith jedynie ćwiartkę obszaru na którym mogła znajdować się wieża. Przed nimi jeszcze kilka godzin wędrówki.

Podczas to których Tivaldi gadał i gadał... Jak rasowy przewodnik opowiadał o obecnej krainie, o zagrożeniach dla podróżników, o słabnącej magii im bliżej było się szpicy na której to znajdowało się Sigil. Odpowiadał też na pytania.
Przy okazji rozglądał się po okolicy za pomocą lunety. Nagle zatrzymał się i mruknął.- Niedobrze, kłopoty...

Po czym podał lunetę towarzyszom, mogli się oni przyjrzeć dziwnemu spojrzeniu przemierzającemu bezdroża.


Przypominał on nieco wychudzonego wilka, o stalowoszarej sierści. Jego pysk miał niemal ludzki kształt - spłaszczone i z odstającymi nosami zamiast psich nozdrzy. Szpiczaste sterczące uszy przypominały małe różki.

-Ogar yeth, bestia z niższych planów. Nie trafiła tu przypadkiem. No i.. takie stwory nie działają samotnie. Tylko w grupach.- rzekł cicho Tivaldi. Ale i tak wykrakał.

Trzymający jako ostatni lunetę Thaeir, wypatrzył grupkę, której ów ogar był czujką.


Była dość.. dziwna. Trzech rycerzach w zbrojach płytowych oraz kolejne dwa ogary, pędziły przed sobą niczym stado baranów osiem monodronów. Poprzez lunetę genasi widział coś niezwykłego. Te konstrukty się bały!


Mimo że Thaeir zetknął się już kilka razy z modronami, to jeszcze nigdy nie widział na ich obliczach jakichkolwiek uczuć. A te.. najwyraźniej były przerażone. Genasi nie rozpoznawała też dziwacznych emblematów na zbrojach rycerzy i kropierzach koni. Był jednak pewien, że te bulwiaste kwiaty nie były znakiem żadnej znanej mu frakcji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-03-2013 o 00:14.
abishai jest offline  
Stary 05-04-2013, 20:01   #90
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
-Hej! -genasi patrzący przez lunetę musiał zobaczyć coś niepokojącego. Zmarszczył brwi i był wyraźnie przejęty. -Tam są modrony! ale.. ale.. ktoś je atakuje! i nie wyglądają tak jak te z marszu.. Spojrzał na towarzyszy- -Nie.. nie powinniśmy im pomóc.. mmm przynajmniej zobaczyć.. c co się dzieje ? Może.. to zbuntowane modrony? One.. słyszałem że mają wolną wolę i.. nie.. nie słuchają się zwierzchników.
Diablę przejęło lunetę i skomentowało widok.-Toooo nie są zbuntowane modrony. To mi raczej wygląda na spęd bydła, albo niewolników.
- Ohhh niee! - mruknąl thri-kreen miał już dość spotkań z tymi blaszanymni stworami. A jeżeli jeszcze istniały zbutntowane modrony, to była dopiero ironia losu.
- A po cho mhmamhmy ssie mhmiesszać? Tho nie nassza ssprafa? Gtzie nie pooitę, tho fsszętzie mhmotrony. Ciekafe, czy w Beznatziei, też na mhmnie czekały?
Spojrzał wymownie na genasiego, który zaproponował, aby udzielić pomocy blaszakom.
Faerith tym razem skłonna była zgodzić się z thri-kreenem.
- Nie przyszliśmy tu walczyć. A już na pewno nie w obronie istot, które niemal zrównały z ziemią Automatę, Serce Wiary i nie wiadomo ile jeszcze miast, przez które przechodziły. - powiedziała ze złością. Widać było, że w żaden sposób nie czuje się zobowiązana do udzielenia pomocy blaszakom. Jedyna dopuszczalna reakcja to usunięcie im się z drogi i niezwracanie na siebie uwagi łowców.

-Martwi mnie nieco obecność tych rycerzy.- mruknął Tivaldi zerkając przez lunetę.- Ogary które im towarzyszą, pochodzą z niższych planów. Tak więc ci wojownicy, na pewno nie są szlachetnymi osobami. I... pewnie założą obóz gdzieś w pobliżu. Będziemy musieli uważać.
- Możemy znaleźć kryjówkę i przeczekać zagrożenie. - Konstrukt nie odbierał tego jako wielkiego problemu.
- Tobra mhmyśl - odparł krótko thri-kreen.
-Z kryjówką to może być, akurat tu....-rzekł rozglądając się dookoła Tivaldi.-Trochę trudno. Ale tamci nie wyglądają na szczególnie zainteresowanych szukaniem zaczepki.
- Nie pchajmy im się w drogę to może zostawią nas w spokoju. Chodźmy w swoją stronę, i tyle. - półelfka postanowił poprzeć słowa działaniem i ruszyła w odpowiednią stronę, starając się nie gapić na grupkę goniącą modrony.
A Tivaldi zerknął na grupę i ruszył za nią. Było niemal pewne, że do walki z tymi osobnikami nie dojdzie. Pomysł genasiego, miał nikłe poparcie wśród reszty drużyny.
Thri-kreen kiwnął głową, a jego czułki zafalowały na boki.
- Zgatzamhm ssię. Lepiei oonikać, tych doornych blasszakoof.
Thaeir chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zamknął usta ledwie je otworzywszy. Znając sfery wieża mogła uciec i musieli jeszcze dostać się na czas do Beznadziei. Tym razem przewodziła Ferith, Kreator nie zamierzał stawać w opozycji do niej. Podążył za resztą bez zbędnych słów.

~~~
Porażka była bolesna. Genasi wiedział, że swoją przemową nie zdołał przekonać żadnego z członków drużyny. Brakło mu zapału i pomysłów. Poza tym nie chciał ich wplątywać w żadne bójki. Jednak zupełny brak zainteresowania tą sytuacją był dla Thaeira jakoś.. niewłaściwy.. wystawiał nieładne świadectwo reszcie drużyny.. w końcu gdyby nie ciekawość świata to czy ktokolwiek z nich znalazł by się tutaj?

Te rozważania przerwało przybliżenie się Tivaldiego i dyskretny szept.- Ponoć robisz w branży zapachowej ?
-Mm.. tak.. jakby. T to znaczy.. umiem robić.. różne pachnidła, aale nie prowadzę sklepu..-Thaeir był zaskoczony. Nie myślał, że ktoś już wie o jego pasji. Oczywiście, jego współlokatorzy. Skojarzył jakieś strzępki wiadomości, które dochodziły do niego gdy pracował w laboratorium. Chyba Faerith spotkała się z tym diabelstwem, Pik-ik-cha chyba też. Nie był pewien.
-Umiesz skomponować jakiś egzotyczny zapach, taki który mógłby spodobać... kobietom?- spytał dyskretnie diablę.-Taki nowy zapach... Bardziej... No ...ten tego... zaskakujący.
Genasi nie spodziewał się niczego innego. Perfumy były po to żeby podobać się bardziej. Wielu nie doceniało nawet samych zapachów, a jedynie efekt jaki wywierają na innych.
-Yy.. nie wiem jak bardzo.. ee.. egzotyczny.. co to znaczy egzotyczny.. dla sigilczyka? -spytał z uśmiechem. W Mieście Drzwi było na pewno wielu perfumiarzy, mógł się założyć, że Czuciowcy wysoko cenili takie usługi. -Ale tak. Oczywiście. Mogę.. coś stworzyć. Perfumy dobrane do zapachu.. ciała.. skóry.. mogę mieć nawet.. mają.. lepsze działanie.
-No nie wiem... Kobiety lubią... wiesz, ładne kwiatowe zapachy. Niektóre lubią bardziej... niezwykłe... tropikalne.- speszyło się diablę. I dodało po chwili.-I nie dla mnie. Czy ja wyglądam na kobiętę? No więc... Sam nie wiem. Coś dla dziewczęcia. Takiego bardziej niewinnego...O... właśnie.
-Ah tak...-genasi nie był zbyt bystry jeśli chodziło o domyślanie się co ktoś chciał powiedzieć. Wydawało mu się, że Tivaldi chce by skomponować zapach dla niego, który przyciągałby kobiety. W tej sprawie pot inkuba był niezastąpiony od wieków, jak twierdziły "Zapiski poszukiwacza panatraktantu". -Rozumiem..-coś zaświtało mu w głowie. Po co właściwie diablę ciągle do niego szeptało ? Chyba nie ze względu na Pik-ik-cha. -Czy chodzi.. o Faerith ?
-Co?! Cóż.. no... pachnidło dla kobiet, być może dla półelfek, ale nie precyzujmy aż tak dokładnie.-Tivaldi zwykle tak pewny siebie, gdzieś tę butę zgubił.-Taki mały flakonik z ładnym zapachem... Przewiązany wstążką na przykład. Ile by to kosztowało?
Thaeir był dumny, że odgadł tak trudną zagadkę, ale i nieco zbity z tropu. Nigdy nie wyceniał zapachów, zresztą dopóki nie wymyśli jakiegoś, nie kupi odpowiednich surowców bądź esencji nie miał pojęcia ile pieniędzy wyda. -Tak..ee.. nie wiem. Będę o tym myślał. W Sigil.. gdy już zrobię.. zapach. Wtedy Ci powiem.
-Umowa stoi.- rzekł z wesołym uśmiechem Tivaldi wyciągając prawicę do uścisku.
-Mhm-mruknął genasi ściskając dłoń diablęcia. Właściwie już był myślami w laboratorium. Nie tym obecnym, tylko dawnym. Zastanawiał się.. jak właściwie pachną półelfy ? albo elfy ? Czy do woni ich skóry pasowałby elizejski goździk czy może lilia ? Właściwie kwiatowe zapachy były dość oklepane. Ta sama róża odkąd tylko zaczęli robić perfumy. Może lepiej wziąć olimpijski cyprys ? Tak rozważając co byłoby lepsze niemal potknął się o własne nogi. Stwierdził, więc że składanie zapachu musi poczekać aż wrócą do miasta.
 
Quelnatham jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172