|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-12-2012, 21:13 | #31 |
Reputacja: 1 | - Waaaarrrggghhhh!!! - Wolf warknął jak zwierz, a potem jeszcze, dla lepszego efektu, parsknął jak bestia jakaś. - Hrumph!!! - W obecnym stanie umysłu tyle mniej więcej miał do powiedzenia. Nie zrażony niepowodzeniami i tchórzliwą postawą przeciwników, szukał kolejnych trupów. Co prawda dogonienie człowieka na koniu, mogło stanowić problem, ale gdyby tak tenże koń miał nóż w zadku? Zerwał się do biegu, sięgnął po sztylet. Rzucił w nim w ślad za konnym, celując w jego kobyłę. Liczył, że ranne zwierze zrzuci jeźdźca, albo chociaż zwolni na tyle, aby dopaść go na długość miecza. -------------------------------------------------------------------- 15, 10
__________________ naturalne jak telekineza. |
12-12-2012, 11:23 | #32 |
Reputacja: 1 | Zaćmienie umysłu pewnie spowodowane raną kosztowało go zmarnowanie prośby, do Kossutha i już tego dnia bóg nie wysłucha jego próśb. Jego rana nie była na szczęście poważna, ale i tak nie mógł póki co używać jednej ręki. Chwycił zatem łańcuch w drugą i niczym rodowity barbarzyńca z okrzykiem: - Na chwałę Kossutha zginiesz psi synu! - rzucił się na najbliższego przeciwnika. Czuł że szala zwycięstwa przechyla się na ich stronę. Padło już kilka trupów po stronie jeźdźców, a oni wciąż stali. Poranieni, ale jednak. Istniała szansa, że reszta po prostu czmychnie. Co w sumie nie było dobre. Mogli wrócić z posiłkami i lepiej przygotowani, bo Ci łucznicy byli bardzo kiepscy. Na szczęście dla drużyny poszukiwaczy. Beliar musiał przyznać, że jego towarzyszom nie brakowało odwagi. Umiejętności tak, ale nie odwagi. ----------------------------- 2x 1k20 = 14 i 3 |
12-12-2012, 16:26 | #33 |
Reputacja: 1 | Walka na wzgórzach jak to każda potyczka w swej naturze miewa, dobiegała końca. Ranni jęczeli potępieńczo, żywi pierzchali w popłochu lub gonili zaciekle, zaś martwi... ci się martwić nie musieli jeno w spokoju kontemplowali urok błękitnego nieba. Na szczęście Durak należał do tej najciekawszej grupy czyli goniących. Żyło jeszcze dwóch przeciwników, niestety obaj dosiadali rączych ogierów i ani przez chwilę nie zastanawiali się nad pieszym odwrotem. Jednak czy komuś to przeszkadzało? Przyjemność czerpało się z pościgu, nie z dopadnięcia ofiary. Toteż nie patrząc na naturalną przewagę końskiej budowy ciała rzucił się pędem za najbliższym jeźdźcem. __________ 12, 14
__________________ Why so serious, Son? |
12-12-2012, 17:39 | #34 |
Reputacja: 1 | Na jakiś czas udało mu się zatrzymać jednego z przeciwników. Niestety, magia pochodząca z jego muzyki nie była na tyle mocna by utrzymać go dłużej. Efekt magiczny mówiąc kolokwialnie rozszedł się po kościach, zanikł. Mimo wszystko, jeszcze lekko zamroczony łucznik nie zdołał trafić w młodego barda. Na całe szczęście. Raz mu się poszczęściło, rana nie była krytyczna, ale drugi raz nie mógł być tak łaskawy. Konny łucznik zaczął się oddalać, magia muzyki mogła tym razem już go nie sięgnąć. W związku z tym Falco sięgnął po łuk, który miał przewieszony przez plecy, naciągnął strzałę na cięciwę, po czym wystrzelił celując nie w jeźdźca, a w konia na którym zasiadał. ----------------------------- 13, 5 |
13-12-2012, 02:02 | #35 |
Reputacja: 1 | Gdyby tylko mieli czas przygotować się przed walka to całe to zamieszanie wyglądałaby inaczej. Długo wyobrażał sobie plan zapolowania po drodze na smocze łuski, a zaczął już dreptając ścieżką w stronę wzgórza. Pierwotnie planował przygotować się i zabezpieczyć obóz przed atakiem smoka, jednakże przypalił na boku zawijasa ze sproszkowanymi zielami i zapomniał o tym, iż nie posiadali jeszcze odpowiedniej balisty. Gdy pojawili się jeźccy sądził, iż jego towarzysze pojmą go, iż należy wystawić rzyć barda i niech wypatrzy, który koń ma wory ze złotem do siodeł przywiązane i wtedy, żeby kark przekręcić. Dawno bowiem nie przebywał w bandzie barbarzyńców, zwykł samotnie przemierzać pustkowia znajdujące się na wschodnich rubieżach Fauernu plądrując to, co lubił czyli złoto nie wadząc wielmożom. Nie, żeby się o nich martwił, poprzednia kompanija wybita została przez zgraję goblinów, teraz jednak sprawy miały się inaczej. Jego cel przenikał go bowiem chwilami do bólu pozostawiając piętno na krasnoludzkich, niestrudzonych bojem rysach. Zastygł w przerażeniu, gdy pojął kim się stał, kiedy porzucił ideały pchające jego ród do przodu. Zamierzchłe czasy przeszyły jego umysł, a on sam drgnięty został gęsią skórką na karku domyślając się, iż musi jak najprędzej wrócić do pierwotnej formy, do dzielnego wojownika, którym był niegdyś. Przemielił w ustach krew przeciwnika i zrozumiał, że opuściły go już dawne siły i przyjaciele. Uśmiechnął się przez żółte zęby, bowiem nigdy za nimi nie przepadał i czując wiatr delikatnie smugający jego zbezczeszczoną pyłem brodę, która choć jeszcze wciąż strasznie zaniedbana powoli odzyskiwała swój wigor. Spojrzał przez ramię na Duraka. Nie mógł bowiem skupić się wyłącznie na tym co kochał, ale także na tym co musiał odzyskać. Szaleńczy obłęd opuścił jego umysł. Do odzyskania swego dziecka potrzebować będzie drużyny, bandy o wiele silniejszej niż ta zgraja oszołomów nie zdających sobie sprawy z wagi nawet z własnego dupska. Skwasił się na widok uciekającego gońca i niechybnej zemsty za rzeź, której tutaj dokonali. Nie to, żeby za krwią nie przepadał, jednak dodatkowe kłopoty, jeśli wrogowie nie mieli w sakwach złota były dla niego niepotrzebnym balastem. Przyjrzał się Durakowi, który to popędził za koniem niewzruszony własnymi ranami i pokręcił przecząco głową w kierunku Beliara, a potem jakby pozbawiony nadziei na jakiekolwiek szanse dopadnięcia konnych skierował się by podnieść swój ekwipunek rozglądając się bacznie w poszukiwaniu innego zagrożenia. Chciałby trzasnąć choć jeden z czerepów, ale niestety jego drewniana rękojeść wymagała owinięcia choćby bandażem, aby nie ślizgać mu się w owłosionej, potężnej dłoni. 5 i 6 |
14-12-2012, 15:32 | #36 |
Reputacja: 1 | Grupa śmiałków, właśnie wypróbowana w pierwszym boju, składała się z dość podobnych osobników, jeśli złączyło się wszystko razem. Taki wniosek mógłby wysnuć dowolny niemal obserwator, patrzący na to co się dzieje. Owszem, potrafili celnie strzelać, przynajmniej jeśli chodziło o najmniejszego z nich, mieli też dużo siły i odwagi... ale właśnie, co dalej? Prawie każdy wiedział, że gonitwa za jeźdźcem na koniu nie ma większego sensu na własnych nogach. Kto jednak zwracałby na to uwagę? Z jednej strony do ataku rzucił się wywijający łańcuchem kapłan, który po kilkunastu krokach uświadomił sobie wreszcie, że nie jest to wybitna strategia. Zwłaszcza, że przeciwnik posłał jeszcze strzałę w jego kierunku, na jego szczęście - niecelną. Bard również nie zdążył, zdejmując z pleców łuk, sięgając po strzałę, nakładając ją na cięciwę i napinając... w zasadzie po tych całych przygotowaniach nie miał już do kogo strzelać. Krótki łuk to nie balista, na dwieście metrów nie dostrzeli. Drugi jeździec miał trochę więcej problemów. Może niekoniecznie z Durakiem, który zupełnie nie rozważając żadnych za i przeciw takiego rozwiązania, jął za nim biec, wymachując nad głową nadziakiem. Trzeba mu było przyznać, że robił to całkiem szybko, odbijając się z impetem od ziemi i pokonując drogą długimi skokami. Dorównywał tym prędkością prawie dwukrotnie większemu Wolfowi, spowalnianemu jednak trochę przez zbroję. Wielki barbarzyńca cisnął jeszcze nożem, ale było za późno. Młody był wystraszony, ale w siodle się urodził, więc zostawił z tyłu goniących go barbarzyńców. Baz za to nie ruszył się z miejsca, kontemplując swoją sytuację pośród trupów ludzi i zwierząt. Zdobyli na tym wszystkim trzy konie, w tym dwa żywe. Reszta rozbiegła się gdzieś po okolicy i szukanie ich wymagało czasu. Jeden ranny pewnie miał zdechnąć, by skończą mu się siły do biegu, ale kto by się tym przejmował. W sakwach nie było wiele. Żadnego złota, ku wielkiemu rozczarowaniu niektórych. Z błyskotek były tylko jeden naszyjnik, chyba ze srebra i jedna paciorkowa bransoleta, raczej niewiele warta. Wszyscy trzej martwi mieli na sobie skórzane zbroje, każdy miał także krótki łuk do strzelania z konia. Łuk przywódcy był szczególnie ładny, solidny i należał do łuków kompozytowych. Poza tym zwykłe włócznie i noże do oprawiania zwierzyny. Nie spodziewali się tu najwyraźniej spotkać czegoś innego od równin i zwierząt. Było trochę wody, w jednym bukłaku znaleźli także mocną wódkę. No i jedzenie, suszone mięso, trzymane pod siodłami, aby odpowiednio zmiękło do spożycia - koczownicy nie przejmowali się chyba tym, że śmierdziało straszliwie. Nie musieli tego jeść, mieli przecież koninę, zapasy, no i kucharza. W sakwach znaleźli trochę liny, lassa, rzemienie. Na jednym z luzaków znajdowały się też skóry zwierząt, świeżo chyba upolowanych. Na wyposażeniu przywódcy znaleźli także dwie mikstury. Jedną z nich Beliar szybko zidentyfikował jako miksturę leczącą, taką samą, jakie dostali od władców zamku Duart. Druga niestety pozostawała niewiadomą. Zmrok już zapadał i szukanie nowego miejsca na nocleg nie wydawało się dobrym pomysłem, chociaż zawsze mogli zejść do widocznego ze wzgórza zagajnika, który dawał jakąś ochronę przed wzrokiem koczowników szukających zemsty. Sądząc jednak z tutejszych odległości, tej nocy wcale mogli nie wrócić. A czterech z nich przecież na dodatek było rannych, Durak i Wolf poczuli to dopiero po opadnięciu szału. Krasnolud aż zachwiał się na nogach. A w ciele barda ciągle tkwiła strzała. |
16-12-2012, 14:22 | #37 |
Reputacja: 1 | - Śmierdzący tchórz! - Wolf był, delikatnie mówiąc, rozczarowany postawą jeźdźca. Zabrał swój sztylet, który zagubił się gdzieś w trawie i zabrał się za przeszukiwanie "swojego" trupa. Z przydatnych rzeczy była tylko gorzała. Jedzenia nie brał. Zamiast tego zamaszystym cięciem odciął martwemu zwierzęciu nogę, z zamiarem upieczenia jej nad ogniskiem. Tak obładowany wrócił do obozu. - A mówiłem kurwa strzelać w kobyły! Na piechotę nie daliby rady zwiać! - Stwierdził z urazem i zabrał się za oporządzanie koniny. Wcześniej tylko zajął się sobą. - Jak ktoś zna się na leczeniu, to niech się nie krępuje... - Rzucał elokwentną aluzją i skupił się na obracaniu koniny nad ogniskiem. Na ochotnika zgłosił się na pierwsza warte. To było strategiczne posunięcie, bo dzięki temu mógł przypilnować, że nikt mu całej koniny nie zeżre. |
16-12-2012, 16:17 | #38 |
Reputacja: 1 | Starcie dobiegło końca. Niestety Durakowi nie udało się dogonić chyżego konika jednak jego starania do małych nie należały i zwycięstwo bliskie było. Może gdyby krasnolud opadł na ręce i modą wierzchowca, czterech kończyn do galopu by użył, udało by mu się prześcignąć wiatr i dogonić zbiegów? Niestety siły go opuściły, werwy zabrakło a okowita z krwi już wywietrzała. Krasnolud zachwiał się niespokojnie po czym oklapł na swe cztery litery. Dopiero gdy jego umysł wrócił do względnego stanu nirvany i spokoju, poczuł, że nie wyszedł ze starcia bez szwanku. Krew ciurkiem kapała mu z barku. Widząc to jeszcze bardziej się zasmucił i jeszcze bardziej zachciało mu się gorzały. W końcu trzeba było płyny uzupełnić. Poczłeptał niepewnie z powrotem do ich obozowiska. Usiadł zdyszany na ziemi i ziewnął szeroko. Podrapał się po swej brodzie, eksmitując jakiegoś robala, po czym spojrzał na ognisko. - A tak, medyka mi trza! - rzekł po chwili namysłu. Nie czekając na reakcje służb lekarskich podszedł do truchełka końskiego i popatrzył na niego ze smutkiem. Jednak po chwili uśmiechnął się szeroko gdy dostrzegł nóż myśliwski w cholewie jednego z poległych. Dobywając nowej broni stoczył nierówną walkę z padłym mięsiwem odcinając sobie spory kawał pożywienia by spróbować przysmażyć go choć trochę nad ogniem. - Obiorę drugą wartę. - zadeklarował się ochoczo.
__________________ Why so serious, Son? |
17-12-2012, 08:41 | #39 |
Reputacja: 1 | Jak powiadają w Waterdeep „krowa która dużo ryczy, mało mleka daje”. Otóż Beliar szarżując liczył, że przestraszy jeźdźca i pomoże mu podjąć decyzję o pospiesznej ucieczce. Co z resztą się udało. Co prawda dzikus wystrzelił strzałę, ale tradycyjnie niecelnie. Patałach. Zwycięstwo należało do nich. Zwycięstwo i marne łupy. W sumie prócz mikstur nie było nic ciekawego. Kapłan pospiesznie zaopiekował się fiolkami. Nie dało się ukryć, że pragnie zachować monopol na leczenie. Źle bowiem by się stało, gdyby prostaczkowie samodzielnie wzięli się za leczenie i chlali sami mikstury. Z tego same nieszczęścia mogłyby wyniknąć. Podział łupów wydawał się oczywisty, ale dla pewności Beliar rzekł do kompanów: - Weź no który linę. W podziemiach przyda się na pewno. I łuki jak kto nie ma. Reszta to w zasadzie były graty. Koniki jeszcze jako żywność mogły się przydać, by żelaznych racji nie ruszać. Uwadze kapłana nie umknął fakt, iż niektórzy byli ranni. Jeden nawet zarobił strzałę. - Chodźcie do mnie przyjaciele. Chodźcie jeśli który potrzebuje leczenia. – zachęcającą przywoływał ich kiwnięciem ręki. - Musicie wiedzieć moje dzieci, że nie jestem medykiem i nie leczę dzięki swym umiejętnościom, ale dzięki gorejącemu w mym sercu płomieniowi wiary. Leczę dzięki łasce mego Pana Kossutha. Ale nie wystarczy, bym go ładnie poprosił modląc się. Zrobił stroskaną tłumacząc zawiłe kwestie wiary prostym barbarzyńcom. - Wy także musicie go poprosić. Tylko wtedy Kossuth spojrzy na Was łaskawym okiem i przeze mnie udzieli Wam łaski uzdrowienia. Musicie wiedzieć, że Kossuth to pan zazdrosny. Szczerze musicie prosić, gdyż wykryje wszelki fałsz i obrazi się. A wierzcie mi nie chcielibyście go zezłościć, gdyż w gniewie swym jest wielce zapalczywy. Pokiwał głową stroskany, ale zaraz się uśmiechnął łagodząc groźbę w swych słowach. - Nie martwcie się jednak. Jeśli poprosicie z głębi serca na pewno Wam pomoże. Beliar wygładził swą szatę prostując się i wznosząc ręce ku górze. - Teraz powtarzajcie za mną. Trzy razy. Uwaga. Na twarzy kapłana zagościła powaga i wyraz uduchowienia, gdy zwrócił swój wzrok ku południu. - Nie masz boga nad Kossutha. Nie masz boga nad Kossutha. Nie masz boga nad Kossutha. Następnie Beliar zaintonował pieśń: - O Ognisty Ojcze ... Udziel mi błogosławieństwa, bym mógł uzdrowić ciała, tych oto baranków. Ku Twej chwale i pożytkowi Twoich kapłanów. Chwalmy Kossutha! Zakończył spoglądając czule na neofitów. Gotów do udzielenia pomocy. |
17-12-2012, 14:13 | #40 |
Reputacja: 1 | Reszta niedobitków szybko się rozeszła, a strzała w bardzie została. Nikt o niej nie pomyślał? Nie zabrał swojej własności? No cóż, młodzieniec do inwentarza mógł doliczyć sobie jeden pocisk więcej. Problemem było jednak umiejscowienie tejże strzały, bowiem ta utkwiona była w ciele barda. Problemem również było z pewnością wyciągnięcie jej. Kolejnym problemem uporanie się z raną. Tyle problemów przez jedną, głupią strzałę... Na szczęście wśród towarzyszy niedoli był kapłan, do którego już co poniektórzy zwracali się o pomoc. Falco postanowił zrobić to samo. Zbliżył się do Beliara, uśmiechnął się lekko. Ten natomiast postanowił pomóc wszystkim, jednakże wpierw musieli oni zwrócić się z prośbą do Kossutha. Jak trwoga to do boga? Nie, żeby bard miał coś przeciwko, wręcz przeciwnie, był skłonny powtórzyć podaną kwestię byleby tylko pozbyć się tej feralnej strzały. Najpierw zagrał kilka dźwięków na lutni, które brzmiały dość poważnie, oficjalnie. Ciekawe, czy Kossuth lubi muzykę. Potem wypowiedział w pełni charyzmatycznie, wczuwając się w tekst, jakby recytował jakiś wielki poemat przed liczną publicznością. Zawtórował trzy razy: - Nie masz boga nad Kossutha. Nie masz boga nad Kossutha. Nie masz boga nad Kossutha. Ciężko powiedzieć, czy naprawdę do tego potrzebne był te prośby, czy po prostu kapłan wypełniając swoją rolę po prostu starał się wszczepić reszcie wiarę w Kossutha. Nie było w sumie to teraz istotne. |