Psychopatia była ciekawszym studium klinicznym od debilizmu, choć efekty, mimo skrajnie odmiennej natury obu przypadłości, bywały podobne. Rzadko, ale Zbyszko potwierdzał, że nie nigdy. A potwierdzał bujając się wte i wewte jak fotel na biegunach, pokrzykując oskarżająco i puszczając z pianę z pyska.
I przez takie właśnie popisy, problemów dorobił się nawet spokojnie wysiadujący na boku Salim. Pachoły ruszyły w natarciu, pognani oskarżeniem, niby ogłupiale rwący za rzuconym patykiem psiaczek. I zjawiła się przykrość. - "Nie tykać mnie, dziatki!" - ostrzegł dostojnie kapłan. - "Jestem protonotariuszem apostolskim Dorion, Salim Aldehard, z misją do biskupa Młotu".
Nieskory do rozrób i wariactw, brodacz nie ruszył nawet ze swojej pozycji, unikając ruletki drażnienia otępiałych ciurów. Żeby dodać sobie jeszcze odrobinę negocjacyjnych punktów, Salim zdecydował się na dodatkową porcję słowotoku. - "Siedzę tutaj, chłopcy. Nigdzie się nie ruszam. Ujmijcie zbójów i uradzimy wtedy, co dalej robić." - Ogorzała twarz ujmowała spokojem. - "Szybko, na Niezwyciężonego, nim komuś jeszcze stanie się krzywda!" |