Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2015, 22:11   #61
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Krosssar zszedł pod pokład, znalazł się przy rannej żeglarce. W pierwszej kolejności widząc sączącą się krew dotknął jej i powiedział uspokajająco.
- Istishia widział twoją odwagę, przyjmij zatem jego kojący dotyk. - Rany wyglądały bowiem na dość poważne.
Tania Łania uśmiechnęła się tylko, zmęczona bólem. Potem zamknęła oczy. Paskudna ran na jej nodze zasklepiła się niemal całkowicie. Reszta musi wyleczyć się naturalnie. Krossar nie miał przy sobie żadnych medykamentów czy też bandaży. Wszystko to miał w lazarecie. Więcej nie mógł zrobić w tym miejscu.

Krossar zwrócił się do najbliższego członka załogi i poprosił by zaprowadzić Tanię pod lazaret. Odnalazł na miejscu siedzącego Antona z rozciętą głową. Medyk zbadał jego obrażenia. Po za rozcięciem na głowie.. dostrzegł również skręconą kostkę.
- Trochę zaboli - powiedział kapłan tuż przed gwałtownym ruchem który nastawił skręconą kostkę. Chwilę później wyszeptał przy nim dwa drobne zaklęcia. Które zagoiły ranę zarówno nogi jak i rozcięcie na czole.
- Istishia zesłał ci ukojenie - powiedział na koniec.
Piechociarz skinął tylko głową w podzięce, trzymając cały czas w zębach niezapaloną fajkę.

Krossar następnie udał się do lazaretu. Gdzie czekała na niego ranna żeglarka.. Zabrał ją do środka, jednocześnie zwalniając jej koleżankę którą ją przy prowadziła. Pomógł jej wygodnie usiąść i starał się do niej uśmiechać.
- Jak się czujesz Taniu?- zapytał jednocześnie lustrując na ile jego dotyk ją uzdrowił.



- Dobrze panie medyku, jak na taką sytuację. - uśmiechnęła się blado Tania Łania. Rozejrzała się ciekawie po lazarecie. Główna rana była ładnie zaleczona bez blizny. Zostały tylko mniejsze rany, które nie powiny zostwić widocznych blizn.
- Ładny zestaw aparatury alchemicznej podróżny, zawsze chciałam mieć coś podobnego.
- Główna rana ładnie się zagoiła.- pokazał dziewczynie miejsce z którego jeszcze niedawno obficie krwawiła.- Reszta to drobne rany, wyczyścimy je opatrzymy ładnie się zagoją.
- Myślę, że jeśli przyjdziesz do mnie rano na pokład przed moją modlitwą zaleczymy je magią.
- Dziękuję panie medyku, lecz chyba lepiej je zostawić by same naturalnie się zaleczyły wszak zawsze modlitwy mogą bardziej potrzebne. - odparło prosto dziewczyna.

Krossar uśmiechnął się ciepło.
- Tak, jednak łaski mój pan zsyła na mnie właśnie rano, w trakcie mej modlitwy. Moce z dnia wcześniejszego mogą być wtedy bezpiecznie wykorzystane. Dziś właśnie ze względu na niepewny dzień będziesz musiała przeczekać.- po czym wzrok kapłana przeszedł na aparaturę alchemiczną.
- Interesuje cię alchemia? Skąd takie zamiłowanie?- zapytał lekko zdziwiony, choć uradowany tym faktem. Skoro dziewczyna zawsze chciała mieć laboratorium niewątpliwie coś było na rzeczy.
- Tak panie medyku, moja babka była zielarka i alchemiczką, nauczyła mnie wszystko co wiem o ziołach, przygotowaniu maści, dekoktów, eliksirów. - odparła z uśmiechem.
- Po jej śmierci wierzyciele zabrali całe wyposażenie jej laboratorium.
Kapłan chwilę się zastanawiał.
- Jakie konkretnie potrafisz przyrządzić mikstury i maści? - zapytał chcąc dowiedzieć się więcej. Jednocześnie w głowie świdrowała mu myśl by przyjąć dziewczynę do pomocy. Gdyby jej wiedza była na rozsądnym poziomie.
- Różne dekokty na zbicie gorączki, na bóle, na kołatania serca, nasenne, wszystko co się da zrobić z ziół potrafię zrobić. Maści na oparzenia, na krosty i zmiany na skórze. Potrafię wytworzyć kwas, wydestylować gorzałki a nawet spirytus alchemiczny. Więcej wiedzy o alchemii, zwłaszcza związanej z minerałami, babka nie zdołał mi przekazać przed śmiercią.- odparła odważnie spoglądając w oczy Krossara.

Młody kapłan uważnie wysłuchał słów dziewczyny.
- Myślę, że będziemy w stanie coś na to zaradzić. -odpowiedział cały czas ją obserwując z ciepłym uśmiechem na twarzy. - Jeśli chcesz mogę cię nauczać tego co wiem. Mam zgodę od kapitana na przyjęcie kogoś na swego rodzaju termin. Nauki odbywałyby się w czasie wolnym, alchemia i moglibyśmy poszerzyć to o leczenie.- zaproponował chcąc pomóc dziewczynie.
- Dziękuję panie medyku, zawsze chciałam się dalej uczyć, a leczenie dla zielarki jest pogłębieniem jej umiejętności.

Rozejrzała się po lazarecie.
- Będę przychodziła w czasie wolnym od wacht.
- Mów mi Krossar przynajmniej jak jesteśmy sami.- uśmiechnął się kapłan.- Pierwsze lekcje zaczniemy jutro. Jak tylko doleczymy twoje rany. Wykazałaś się dziś dzielnością, idź i odpocznij trochę. Chyba, że chcesz zostać tutaj? Łóżko dla pacjenta jest zapoznam cię ze wszystkim co tu mam. Przed właściwymi lekcjami.
- Dziękuję Krossar, Z chęcią zostanę na tą noc tutaj. Tak chciała bym też obejrzeć aparaturę alchemiczną. - uśmiechnęła się, cała zarumieniona.
Uśmiech na twarzy kapłana wskazywał, że dwuznaczność tych słów również do niego dotarła. Tym bardziej, że jego największą wadą była podatność na względy kobiet.

Krossar skupił się i zaczął wymieniać poszczególne części laboratorium. Sposób ich użycia oraz funkcje. Pokazał jak je złożyć i zabezpieczyć gdyby nagle dorwał ich sztorm. Co jakiś czas wpatrywał się w dziewczynę… w końcu przerwał wywody i usiadł obok niej.
- Na dobry początek wystarczy. Obecnie pracuje nad produkcją zestawów uzdrowiciela. Kilka na statku się nam przyda, niewątpliwie. Nie dla każdego wystarczy mojej magii. Pokaże ci jak je tworzyć w najbliższym czasie…- przerwał w końcu. - Dość już o tym. Powiedz mi coś więcej o sobie.-powiedział szczerze się uśmiechając - Tania Łania to bardzo ładne imię i dobrze się komponuje z nazwiskiem. Łania to nazwa pierwszego statku na jakim służyłaś prawda? Długo już pływasz na okrętach?
- Od śmierci mojej opiekunki, którą nazywam babką, a miałam wtedy jedenaście lat. Od tego czasu pływałam na “Łani”.
Dziewczyna odpowiedziała też uśmiechem, cała spłoniona, tak wyraźnymi zalotami kapłana.
- Wyjdzie, że może twoje doświadczenie na… okrętach jest większe od mojego? Pływam na nich od pięciu lat. Choć to mój pierwszy rejs na okręcie wojennym. -starał się wybadać doświadczenie dziewczyny na okrętach, by móc określić ile ma lat.
-[i] Nie aż taki bardzo różniące się. Idzie siódmy rok jak pływam[i] - odparła dziewczyna.
- Ładny kawałek czasu. Co cię zatem ściągnęło na “Złotego Smoka”? Służba na statku wojennym to dość… niebezpieczne rzemiosło. - Nie odrywał już wzroku od dziewczyny. W zasadzie bezwiednie się nawet do niej przysuwał.
- Zarobek, oraz to “Łanie“ robaki już zżerały i poszła na opał.

Dziewczyna siedziała z rękoma na rannej nodze, a jej twarz zdobił rumieniec.
Krossar nie mógł się powstrzymać. Miał z tego powodu już nie raz kłopoty i to mimo młodego wieku. Położył rękę na ranie dziewczyny. Wypowiedział zaklęcie uzdrawiające, mimo że powinien je zachować na potem… Jednocześnie wyraźnie pochylił się w stronę dziewczyny
- Taka służba wymaga zdecydowania i odwagi.- powiedział nachylając się do niej. Po czym szeptem już dodał. - Tych cech nie może ci zabraknąć.
- Nikt nigdy nie nazwał mnie strachliwą Krossarze. Czy też niezdecydowaną - odparła dziewczyna zarumieniona, lecz nie uciekała przed dotykiem kapłana.
- To więcej niż dobra wiadomość - Krossar wyszeptał na koniec, gdy już praktycznie stykali się czołami i spróbował pocałować dziewczynę.
Dziewczyna odpowiedziała mu namiętnie całując.
- Krossarze, wiedz iż nie chcę być tylko przelotną miłostką, więc jeśli nie masz poważnych zamiarów obejmujących stały związek, dom i rodzinę, zakończmy na tym pocałunku.
Odparła Tani cały czas się rumieniąc.
- W innym przypadku ze smutkiem cię wywałaszę, a to co odetnę rzucę rybom.

Dłoń dziewczyny dotknęła, znaczącym gestem, wiszącego na jej prawym biodrze noża marynarskiego. Krossar był przez całe życie ruchu niczym woda w górskim potoku. Istishia nigdy nie objawił mu powodów czemu został obdarzony jego łaską. Młody kapłan był jednak uosobieniem ciągłych zmian. Szukania drogi i spływał niczym woda po skale przez koleiny życia. Nawet jego ciągłe zdobywanie kobiet mniej lub bardzie udane było swego rodzaju poszukiwaniem. Nigdy nie widział końca tej drogi…i nie mógł odpowiedzieć Tani, że jest jego wybranką na zawsze. Choć nie można było wykluczyć, że nią zostanie. Niezbadane są bowiem wiatry przyszłości. Nigdy nie wiadomo co przyniosą. Jego ręka natomiast przesuneła się na biodro z nożem.
- Chciałbym mieć Dom i rodzinę jak każdy szanujący się człowiek. W odpowiednim czasie i z odpowiednią kobietą. Liczę, że możesz nią być. Nie jesteś dla mnie przelotna niczym wiatr… Jednak czy nasza znajomość dobrze się ułoży? Skąd mielibyśmy wiedzieć o tym teraz? Mogę ci obiecać, że spróbuję i zobaczymy co z tego wyjdzie.- nie znał mężczyzny, który w takiej sytuacji zaprzeczyłby głębokim planom i szczerym intencjom. Choćby ich nie miał… no może poza paladynami oni zawsze nie mieli po kolei.
- Dla twojego dobra, było by lepiej gdyś się wywiązał z tego co powiedziałeś. Nie wymagam stałego domu, dobry statek, wóz jeśli jestem z rodziną, to też dom. Wiedz jednak, iż ostatniego oszusta co przysięgał wierność, a zdradził z inną, wyrzuciłam za burtę. Opił się wodą, nim go wyłowiliśmy. Nigdy nie był dobry w pływaniu z skrępowanymi rękoma. Warte to było tych pięciu kotów za nieposłuszeństwo.- odparła z uśmiechem nieco zarumieniona.

Krossara Tania zaczynała intrygować coraz bardziej. Pokazywała rumieniec niczym spłoszona co nieco łania.. Zielarka i uzdrowicielka… z drugiej strony okazywała zdecydowany poglądy, ba nawet czyny. Opowieść o wyrzuceniu byłego partnera związanego za burtę była godna wojowniczki, jeśli nie zmyślona. Tom będzie wiedział, jak postawi mu się piwo.

- Widać, że wiesz czego chcesz i umiesz o siebie zadbać- każda sierota po twardy okrętowym życiu miałaby tak samo, tego jednak nie dodał.
- Przestrogę przyjąłem -lekko się zaśmiał- tylko on był głupcem skoro ci to zrobił. Czy ja wyglądam na głupca?- jednocześnie zaczął ponownie przyciągać dziewczynę w swoją stronę.

Nadal nieco zarumieniona, przysunęła się do kapłana, objęła go. Ich usta znów się spotkały, lecz tym razem Tani pozostawiła inicjatywę medykowi pokładowemu. Krossar całował ją namiętnie i długo. Jego dłonie zaś wędrowały po jej ciele z biodra przesunęły się na pośladki. Później delikatnie muskał jej szyję i z największym trudem przerwał pieszczoty.
Do pełni obrazu jego “rozpaczy” brakowało już tylko głębokiego westchnięcia.

- Gdy dobijemy do wyspy. Chciałbym poszukać z tobą ziół, dostanę zapewne zgodę kapitana na taki wypad niezależnie od ogólnych rozkazów. Przy okazji urządzimy sobie mały piknik. Co powiesz na to moja droga? - wstrzemięźliwość Krossara wynikała poniekąd z chęci pokazania się z dobrej strony. Choć po prawdzie równie wielki wpływ miały ściany, zwłaszcza ta na którą patrzył obecnie a mieszkał za nią kapitan. Jego ręce wciąż jednak spoczywały na pośladkach dziewczyny.

- Będzie ku temu najlepsza okazja, ale tylko poza służbami.
Po tych słowach dziewczyn ucałowała go w ucho. Potem pewnie położyła swoją dłoń na jego męskości, wzbierającej pod spodniami. Na pewno wiedział czego chce, była też zdeterminowana w swych dążeniach.
- Oczywiście jesteśmy przykładnymi żeglarzami.- powiedział łowiąc od niej ostatni pocałunek.- Poczekamy na lepsze okoliczności i sprzyjający wiatr. Kurację możemy uznać za zakończoną, użyłem nie jednego magicznego dotyku..
- Zaraz twoja wachta Krossarze, jednak nie będę spała tutaj, skoro już nie ma takiej potrzeby.
Spojrzała wymownie na swoje zaleczone udo.
- Tak, tak służba nie drużba… Udo natomiast jak nowe- przejechał po nim ręką. Wstał i bardzo niechętnie skierował się do wyjścia. Kierując się na swoje stanowisko.

Tania minęła go w wejściu, jeszcze raz całując.
- Taniu miałbym prośbę.- przytrzymał przez chwilę dziewczynę przy sobie, łapiąc ją w pasie. - Zaraz zaczynam wachtę, zostawiłbym ci klucz do lazaretu. Potrzebuje maści łagodzącej ból dla sióstr Golddragon. Muszą się zahartować, nie oznacza to jednak braku możliwości dania im odrobiny ulgi. Po zadaniach na mojej wachcie mogą mieć skrwawione ręce i pełne odcisków. Dostałem wyraźne rozkazy. - wiedział, że Tania sama była kiedyś jak Golddragonówny. Jeśli uzna, że ulga dla nich jest na miejscu pomoże mu w sprawie. Jeśli natomiast lepiej by było nie ułatwiać dziewczętom, liczył że wytknie mu błąd w ocenie sprawy.
- Dobrze znam tą maść, przygotuję ją dla nich
Uśmiechnęła się biorąc klucze.
 
Icarius jest offline  
Stary 08-06-2015, 22:21   #62
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tymczasem Menalon na pokładzie organizował załogę.
- Bosmani-sierżanci na wachcie po walce odpowiedzialni są za przeliczanie patronów do garłaczy zużytych w walce. Również przeliczenia ładunków do dział zużytych w walce i uzupełnienie ich. Przy działach jest tylko proch i kule na pięć strzałów. W zbrojowni powinno być dwie skrzynki po pięćdziesiąt patronów do garłaczy. Należy uzupełnić je do pełna po walce. Oto klucz do prochowni, po zapisany papier na patrony proszę kogoś przysłać do mojej kajuty.
Podał Courynowi klucz do prochowni.
- Na patron do garłacza idą dwie miarki prochu. Potem proszę podać mi ilość zrobionych nowych patronów
Gdy to mówił została wybita szósta szklanka.
- Bosman Lea, lekcje nadal trwają, proszę się tym zająć.
- Tak jest, kapitanie! - zasalutowała, po czym rozejrzała się po pokładzie. Chaos, który zapanował na nim powoli znikał i każdy wracał do swoich ważniejszych lub mniej ważnych obowiązków. Dostrzegła również dziewczyny, które wcześniej ładowały garłacze wraz z innymi marynarzami. Kiwnęła głową z uznaniem i oddaliła się, by pomóc reszcie załogi.
- Złoci, rozejść się - padł rozkaz Leili.
Skoro najważniejsze zadania były rozdzielone, mogli nie robić tłoku na pokładzie i wrócić do odpoczynku, flirtów czy co tam kto miał ochotę.

Potem spojrzał na Baedusa. Widząc, iż przyciągnął jego spojrzenie tylko skinął mu głową.
Potem zaszył się w kajucie.

Przechodząca koło maga Cyntia Song chwyciła do delikatnie za ręce po czym zawirowała z nim.
Nim mag zdarzył się zareagować ucałowała go. Jej miękkie, wilgotne i gorące wargi przez dłuższą chwilę spoczywały na ustach zaskoczonego maga.
Kliknij w miniaturkę

Potem jeszcze szepnęła.
- Dziękuję - po czym znikła w zejściówce.
- Tylko nie myśl magu, że tak łatwo odzyskasz szacunek u wszystkich z załogi - szepnął przechodzący obok z garłaczami w rękach Henk “Linka”.
-Ależ skąd przecież do tego i tak jeszcze daleka droga - powiedział jakby do siebie zaskoczony zaistniałą sytuacją z dziewczyną Baedus.

Couryn poczekał, aż na pokładzie nieco się uspokoi, po czym - gdy tylko bosmani zabrali swoich ludzi, zgromadził wokół siebie “Srebrnych”.
- Bardzo dobrze się spisaliście - powiedział. - A przy okazji się przekonaliście - spojrzał na Brialę - że kusze się przydają.
- A teraz idziemy do zbrojowni.


Policzyć było bardzo łatwo - do walki zużyto pięćdziesiąt sześć patronów. No i dwa razy wystrzelono z pościgówek i Couryn postanowił najpierw uzupełnić te ostatnie ubytki.

- Leri. Przejdziesz się na rufę, weźmiesz dwa patrony do dział - polecił. - Sufurze, pójdziesz do kapitana i poprosisz o papier na patrony. Jeżeli będzie pytał, to powiesz, ile zużyto.
- Tak jest, panie bosmanie
- odpowiedziały dwa głosy.

Po paru chwilach oboje zjawili się z powrotem - Leri, z dwoma workami pod pachą, i Sufur, niosący parę arkuszy papieru.

Ogień na okręcie stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo, chociaż wody dokoła było pod dostatkiem. Jednak jeszcze groźniejszy od ognia był proch. Nic dziwnego, że trzymano go pod zamknięciem, i że nie wolno było wchodzić do prochowni z otwartym ogniem. O tym Couryn poinformował natychmiast swoją drużynę.

Najpierw napełniono patrony do dział, które natychmiast Arnor i Dag, wraz z kulami, dostarczyli na rufę.

Couryn, jako mag, nie interesował się zbytnio wynalazkiem kapłanów Gonda, do chwili, gdy sam stał się posiadaczem pistoletu skałkowego. Co prawda stale uważał, że porządny mag jest więcej wart, niż strzelec z muszkietem w dłoni, lecz miał świadomość, że nawet magowi przyda się dodatkowy oręż, tak na wszelki wypadek. A skoro już ów pistolet miał w rękach, to uznał, że powinien nieco wiedzieć choćby o sposobie przygotowywania ładunków. Mógł więc poinstruować swoich podopiecznych.
- Papier zwijamy, o tak - powiedział - według tego szablonu. Zaginamy koniec. Potem odmierzamy dwie miarki prochu, dokładnie, wsypujemy. Dokładamy kulę. Jak widzicie, jest ona bardzo ponacinana w przypadku garłacza. W momencie opuszczania lufy kula rozpada się na kawałki. Zawijamy. Zakładamy tak, żeby się nie rozpadło. I gotowe.
- I tak jeszcze pięćdziesiąt pięć
- dokończył z uśmiechem. - Akurat po jedenaście na każde z was - dodał. - Tylko mi nie opowiadajcie, że to babska robota, albo że macie zbyt sztywne palce. Uwierzcie mi... są dużo gorsze zajęcia, niż zajmowanie się patronami.

Cała piątka pracowała w skupieniu, chociaż nie dało się zauważyć zbyt wielkiego entuzjazmu na ich twarzach.
Zdążyli jednak z pracą akurat na przemowę kapitana.



Zatoka na samotnej wyspie.


W międzyczasie, około siódmej szklanki “Złoty Smok” wraz z “Smokiem” zakotwiczyly przy wyspie. Nie była ona zbyt duża. Najwyżej półtora mili na milę. Zakotwiczono w niewielkiej, głębokiej zatoczce, do której wpływał jedyny na wyspie strumień. Plaża była otoczona rzadkim lasem, w którym przeważały bananowce oraz drzewa pomarańczy. Z niego dochodziły odgłosy różnorodnego ptactwa, wśród gałęzi przelatywały bardzo kolorowe ptaki.

Wszystkie sześć łodzi z “Złotego Smoka” zostało spuszczonych na wodę, zaś ciała orek odholowane na drugi kraniec zatoczki.
Gdy prawie cała załoga zebrała się już na pokładzie, kapitan przemówił z mostka.
- Zostajemy tu na noc. W tym czasie drużyny piechoty pokładowej pełniące służbę, będą odpowiedzialne za rozbiór orki pod nadzorem Pierwszego Oficera. Połowa wachty czwartej uzupełni wodę napełniając też puste beczki po piwie, zbierze też owoce, druga połowa pompuje. Po dwóch szklankach zmiana - ci co pompowali idą po wodę. Starczą cztery kosze. Reszta załogi poza swoimi wachtami jest wolna, można schodzić na ląd. Nie ma tu żadnych groźnych zwierząt.
Na wyspie znajduje się źródło oraz niewielki staw oraz oczywiście ten strumień

Przy tych słowach wskazał na wpływający do zatoczki strumyk.
- Wolno kąpać się tylko w stawie, od teraz do szóstej szklanki Psiej Wachty mężczyźni. Potem do czwartej szklanki następnej wachty kobiety. Wolwachta złożona z kobiet pełni straż przy stawie z garłaczami, gdy kąpią się kobiety, złożona z mężczyźni gdy mężczyźni. Garłacze nabite solą na podglądaczy lub podglądaczki
Tym słowom towarzyszyła salwa śmiechu załogi.
- W tym czasie cieśle naprawią uszkodzenia nadburcia. Wypływamy jutro około szóstego dzwonu.

Po skończonej mowie Blasei Couryn zostawił swoją drużynę pod “opieką” Briali i podszedł do schodzącego z mostka kapitana.
- Kapitanie, mogę na chwilę? - spytał.
- Mówcie bosmanie Telsater.
Kapitan oparł się o kołkownicę znajdującą się opodal masztu.
- Proszę, klucz od prochowni - powiedział Couryn. - Wykonano pięćdziesiąt sześć patronów do garłaczy i dwa do dział na rufie. Razem zużyto pięć i pół kilograma prochu.
- I mam pytanie, dotyczące właśnie dział... Skoro zależy nam na zdobywaniu statków, a nie na zatapianiu, to czy nie moglibyśmy do dział stosować takich kul, jak do garłaczy? Żeby się rozpadały po strzale...?

Kapitan przerwał Courynowi gestem ręki
-Następnym razem radzę się przyjrzeć pociskom. Do dział mamy tylko kartacze i kule łańcuchowe do niszczenia masztów lub ożaglowania wrogich żaglowców. Tylko do katapulty mam pociski zdolne strzaskać pokład, burty i zatopić okręt. Ponadto mamy do nich też kule wypełnione ogniem alchemicznym, oraz zwykłe zapalające wypełnione olejem.
- Tak jest, kapitanie - odparł Couryn, niezbyt zachwycony tonem, jakim odezwał się kapitan. - Przepraszam, że zawracałem głowę. Mogę wrócić do swoich obowiązków?
- Działa to broń nowa, proszę zatem, byście przekazali innym bosmanom z piechoty pokładowej, by się zapoznali z rodzajem pocisków używanych do dział ”Złotego Smoka”.

Po tych słowach uprzejmie się uśmiechnął i odszedł do swojej kajuty.
W chwilę po tym wachtowy wybił ósmą szklankę.
Couryn stał jeszcze przez moment, czekając aż kapitan zniknie mu z oczu, potem wrócił do swojej dzielnej drużyny.
- Macie szczęście - powiedział - bowiem, jak słyszeliście, ominie was patroszenie i porcjowanie orek. I za chwilę będziecie mieć trochę czasu wolnego.
- Trochę
- podkreślił. - Po Złotych wy trzej - spojrzał na Sufura, Arnora i Daga - obejmujecie wartę przy stawie. Osobiście sprawdzę, czy pilnujecie. Wykąpać się możecie przed objęciem warty. Potem wasza kolej - spojrzał na Brialę i Leri. - Nie wolno nikomu podejść, nawet kapitanowi. Czy to jasne?
- Tak jest
- odpowiedziała Briala, po której było widać, że się nie zawaha przed oddaniem strzału.
- Ale do kapitana chyba nie mamy strzelać... - powiedziała Leri.
- Kapitan jest dosyć mądry, by nie bawić się w takie podchody - zapewnił ją Couryn. - Ale strzał ostrzegawczy, w powietrze, powinien w razie czego wystarczyć. Zbiegnie się od razu chmara ciekawskich.
- A, jeszcze jedno... Pilnujecie swojej strony stawu i nie interesujecie się tym, co się dzieje po drugiej stronie. Nie dajcie się odciągnąć od swego miejsca.
- Nas pan też będzie kontrolować?
- spytała Leri.
- Co prawda nie sądzę, byście mnie ustrzeliły, ale na wszelki wypadek nie będę was wodzić na pokuszenie. - Odpowiedział mu stłumiony śmiech. - Ale znajdę sposób.
- A teraz rozejść się!
- polecił, bowiem wybił już czwarty dzwon, a na pokładzie pojawiła się już Urlana ze “Spiżowymi”.
- Kapitan prosił o przekazanie... - powiedział Couryn. - Mamy się, w wolnej chwili, zapoznać ze wszystkimi rodzajami pocisków, jakie są na pokładzie “Złotego Smoka”.
- Dobrze, złapię jakiegoś żeglarza i się wywiem
- odparła prosto olbrzymka.
Couryn uścisnął Urlanie dłoń, po czym wybrał się na poszukiwanie Leili.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-06-2015, 10:59   #63
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Gdy okręt przycumował do wyspy Baedus udał się w kierunku 'stałego lądu'. Po drodze zaczepił kapitana statku. -Przepraszam kapitanie. - powiedział w jego stronę mag. -Czy mogę zadać pytanie? Panie kapitanie? - zapytał kapitana brunet.
- Słucham Beadusie. Pytajcie. - Widać było i kapitan też się spieszy, chce zażyć kąpieli zanim przetoczy się cła grupa marynarzy. Opodal czekali oficerowie z “Smoka” i “Złotego Smoka”, wraz z dowódcą eskadry Devem.
-Czy mogę pomóc napełniać wodę? Panie kapitanie? - zapytał Basanta.
- Nie ma takiej, potrzeby lepiej pomyślcie nad sposobami obrony statku, drużyn abordażowych w czasie ataku. Jeśli zaś macie za dużo czasu mimo to, możecie zająć się nauczanie dziewcząt. Nie zapomnijcie o spisanych na jutro metodach ochrony statku. Zebranie jak codziennie, obowiązkowe, o siódmej szklance wachy porannej.
Potem odszedł do oficerów i kapitan Deva, po czym udali się w głąb wyspy.
-Oczywiście. Panie kapitanie. odparł Baedus potwierdzając skinieciem głową.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 09-06-2015, 11:20   #64
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Leila właśnie wysyłała ludzi nad staw. Poszli Palim i Kamion. Co do nich była niemal pewna, że rozkaz wykonają jak należy.
- Pamiętajcie, że o drugiej szklance następnej półwachty zmienią was dziewczyny ze Srebrnych - zawołała za nimi. - I nie ruszać mi się ani na krok ze swoich miejsc!
Miała nadzieję, że do dwudziestego dzwonu orka będzie już obrana i jej drużyna nie będzie musiała się w tym babrać.
Dostrzegłszy Couryna uśmiechnęła się promiennie.
- Sporo się działo jak na pierwszą twoją wachtę, hm? - zapytała go, całując go delikatnie w policzek.
- Nie da się ukryć - odparł, po czym odwzajemnił pocałunek, nie przejmując się, że robi to na oczach całej załogi. - Mam nadzieję, że nie każda wachta będzie taka ciekawa. Znam przyjemniejsze zajęcia - dodał.
- No a teraz mamy cztery godziny wolnego. Co powiesz na mały spacer? - spytał.
- Z przyjemnością. Muszę tylko zajrzeć przy okazji nad staw, czy Palim i Kamion są na miejscach - odpowiedziała, ruszając brzegiem plaży. Couryn ruszył wraz z nią.
- Widziałeś tę kobietę, która wpadła na Basantę? Mam nadzieję, że wieści o zaręczynach już się rozeszły i żadna nie obdaruje ciebie takim pocałunkiem - powiedziała wesoło.
- To może być najwyżej przyjacielski całus - uśmiechnął się Couryn. - Ale postaram się nie dawać nikomu takiej okazji - zapewnił. - A tych dwóch to może ja sprawdzę? Jeszcze cię uznają za podglądaczkę - zażartował.
Leila roześmiała się cicho.
- To całkiem niezły pomysł. Nie wiem jeszcze jak Kamion, ale Palim wygląda na takiego, co bardzo poważnie traktuje swoje obowiązki. Mógłby najpierw zadziałać, potem pomyśleć.
- Oby te wieczorne i nocne wachty były już dziś spokojne - dodała, kierując się ku rzadko rosnącym drzewom okalającym plażę.
- Odpukać... - uśmiechnął się. - W niemalowane.
Schylił się i podniósł kawałek gałęzi.
- Stuk, puk! - powiedział.
- Może posiedzisz ze mną do północy? Jeśli popołudnie nie dało ci zbytnio w kość? - zaproponowała. - Potem ja mogłabym potowarzyszyć tobie - dodała.
- Kradniesz mi pomysły - odparł. - To samo chciałem powiedzieć.
- Wiesz, jak to mówią... Wielkie umysły myślą podobnie - odparła ze śmiechem.
- Chwila, mój ty wielki umyśle... - Couryn zatrzymał się. - Może weźmiemy ręczniki? Podczas kontrolowania wart warto by skorzystać z możliwości kąpieli. Chociaż tym razem, niestety, osobno - dodał z wyraźnym żalem w głosie.
- Podoba mi się ten pomysł - odparła, ujmując go pod ramię i zawracając w stronę pinasy.
- Gdzieś na tej wyspie musi być jakieś ciche i spokojne miejsce, gdzie moglibyśmy... chwilę odpocząć... przed wieczornymi wachtami - dodała z niewinnym uśmiechem.
- Najwyżej z bronią w ręku wywalczymy sobie miejsce na tej wyspie - zapewnił ją żartobliwie Couryn.

Kilka minut później wrócili po swoich śladach na skraj lasu każde z własnym ręcznikiem przewieszonym przez ramię. W miarę jak oddalali się od tego krańca plaży, harmider czyniony przez załogę cichł, a dźwięki natury zaczynały wieść prym. Robiło się coraz spokojniej, a dzięki cieniom rzucanym przez wysokie drzewa - także chłodniej.
- Mam nadzieję, że wszyscy będą zbyt zajęci własnymi potrzebami, by nas szukać - powiedziała wesoło Leila, rozgladając się za odpowiednio ustronnym i zacisznym miejscem.
Wnet się jednak okazało, że nie tak łatwo było znaleźć jakieś odpowiednie miejsce. Leila i Couryn parę razy trafili na zaciszne gniazdko... niestety z lokatorami. A lokatorzy tak niekiedy byli sobą zajęci, że nawet nie zwracali uwagi na przechodzących.
- Namiot trzeba było ze sobą zabrać - szepnął Couryn.

Ostatecznie jednak narzeczonym udało się trafić na miły zakątek z dala od zgiełku i wścibskich oczu. Z płótna, które zostało zaadaptowane na ręczniki, uwili sobie miłe gniazdko, zaś drzewa i rosnące wokół wysokie krzewy dawały cień i osłaniały parę przed popołudniowym słońcem. Nareszcie mogli w spokoju uczcić zaręczyny bez obawy o nagłą konieczność zajęcia się trzema rudzielcami czy atak drapieżników morskich. Cieszyli się więc sobą długo i namiętnie, rozstając się przed wachtą Złotych jedynie dwa razy.
Najpierw Couryn udał się nad staw, by skorzystać z możliwości kąpieli. Przy okazji sprawdził, czy Kamion i Palim są na posterunku. Kiedy wrócił, wynagrodził Leili z nawiązką swoją krótką nieobecność.
Na posterunku Couryn spostrzegł dodatkowych dziesięciu zbrojnych, również z garłaczami. Załoga ze “Smoka” dostała jak widać identyczne zadanie.
Potem przyszła i Leili kolej na kąpiel. Na szczęście Briala i Leri poważnie traktowały obowiązki, więc pani bosman szybko mogła wrócić w ramiona narzeczonego.

Kiedy kończyła się druga psia półwachta, Couryn i Leila byli już na pokładzie.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 09-06-2015, 18:40   #65
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Na kotwicowisku.


Na plażach, pustej do tej pory zatoczki, zaroiło się od ludzi. Na falach, w zatoczce, na kotwicach kołysały się spokojnie galeon „Smok” i pinasa „Złoty Smok”. Galeon „Smok” był pięknym trzymasztowym statkiem, wprawne oko mogło dostrzec dwa pokłady artyleryjskie.
Orki przy pomocy złogi „Smoka” zostały błyskawicznie rozebrane, mięso przeniesione na plażę, ułożone na liściach bananowca, głowy odcięte i umieszczone na linach za burtami statków. Na pytanie o głowy orek, jeden z załogi objaśnił niewiedzącym, iż z kości zębów stworzeń morskich członkowie załóg, potrafiąc rzeźbić, robią figurki na sprzedaż.
Resztę z orek, nie użytą szlupy odholowały na pełne morze.

Na plaży kręciło się pewnie kilka setek ludzi. Dokładna ilość była trudna do oszacowania, gdyż co rusz to grupy wyruszały do stawu lub po wodę, zaś parki szukały samotności na wyspie. Na przygotowanych z bananowych palm rusztach kucharki a było ich przy ogniskach, aż trzydzieści zaczęły przygotowywać owinięte w palmowe liście mięso orek, w tym niewątpliwe przysmaki mózgi, języki i nerki.

Tak jak przewidywał kapitan, Elzie i Ann otwarły się na rękach rany. Elzie pojedyncza, którą wystarczyło, że Tania posmarowała maścią. Ann miała całe dłonie krwawiące, tu zaś Tania musiała dodatkowo obwiązać je czystymi bandażami. Potem ze śmiechem pogoniła siostry Golddragon do ognisk, aby spożyły posiłek. Dziewczętom szybko wręczono ponad trzy funtowe steki z orki, owinięte w liście bananowca. Dziewczęta pewnie nigdy nie jadły naraz takiej ilości świeżego, soczystego, ociekającego tłuszczem mięsa.

Po sutej kolacji Tania zabrała dziewczęta do stawu, w swojej torbie miał zaś maść, bandaże dla Ann i Elzy, na ich poranione dłonie. Po drodze były świadkami zmiany wart, odbywających się przy wtórze niewybrednych żartów i śmiechu.
Nad stawem nie był pierwsze, pluskało się tam, wesoło pokrzykując, już dwadzieścia kilka dziewcząt pokładowych i młodych żeglarek. Obserwowane były przez dwudziestoletnią kobietę, myjącą przy brzegu kilkumiesięczne dziecko.
- Hej Golddragon, zrzucajcie szybko fatałaszki i chodźcie do nas. Musisz dać w końcu szansę Dragonom na podpatrzenie twoich brzoskwinek Greto.
Dziewczęta wybuchły śmiechem, widząc zaskoczoną minę dziewcząt Golddragon.
- Plotki szybko się rozchodzą. Wskakujcie szybko, zanim zjawił się reszta załogi a zwłaszcza piechociarki, wtedy miejsce będzie mało, nawet w tak dużym stawie.
Dziewczynki szybko z siebie zrzuciły ubrania, jedynie Greta zostawiła amulet Lathandera na szyi.
- [i] Szybciej chuderlaki, trzeba z was zmyć zapach lądu i podtuczyć.
Na te słowa Greta się zasmuciła, Elzie oczy zapłonęły ogniem a Ann odparła.
- Nie jestem chuda.
- Nie smućcie się dziewczęta i nie obrażajcie. To był tylko żart. Wiecie jak ja trafiłam na „Smoka”.?
Zapytał dziewczyna dworująca sobie z sióstr Golddragon.
Inne dziewczęta wykrzywiły się w zabawnych grymasach, po których siostry Golddragon roześmiały się, śmiały się aż do łez.
- Znowu chcesz przynudzać tą starą historią Amandi?
Zewsząd odezwały się głosy dziewcząt Dragon.
- Cicho, ale nie wszyscy słyszeli. Było to w jakimś porcie, nie pytajcie jakim, bo nie pamiętam a kapitan Dev nie chciał mi tego zdradzić. Byłam młodsza od Ann i jeszcze większym szkieletem, niż wy. Sama nie wiem jak mogłam być taka chuda i żyć. Gwizdnęłam jakiemuś dzianemu kupcowi sakiewkę, uciekłam, lecz daleko nie uciekłam, gdy mnie złapał. Obudziła się dopiero po kilku dniach, czysta w czystej pościeli, ubrana w koszulę nocną. Wiecie co się okazało, cięłam sakiewkę kapitana Deva. On to sam własnoręcznie, kiedy byłam na wpół przytomna karmił mnie, niewiele brakował a bym tego głodu nie przeżyła. Potem, gdy odzyskałam przytomność, jeszcze przez pięć dni sam karmił mnie, nim oddał pod opiekę kobiecie z załogi. Wyobrażacie sobie sam Kapitan.
Amandi szybko otarła łzy ręką. Uśmiechnęła się do dziewcząt.
- Chodźcie umyjemy się. Robimy węża dziewczęta, a ty bąblu gdzie się pchasz? Na początek marsz.
Zbeształa żartobliwie, czarnowłosą chyba czterolatkę. Wąż szybko utworzył biorąc do siebie dziewczęta Golddragon. Tak w przepychaniach i śmiechu trwała kąpiel.

Z oddali rozległ się huk wystrzału z garłacza, krzyk bólu.
Wściekły kobiecy głos krzyczał.
- Przyjdź tu jeszcze raz smarkaczu a będziesz miał coś gorszego, niż tylko sól w dupie.
- Jak myślicie, kto tym razem. Zapytał jedna z młodych żeglarek.
- Stawiam na Adama, srebnika. Pewnie przyszedł podglądnąć brzoskwinki Amandi – odparła jedna z dziewczynek pokładowych.
- Przyjmuje zakład, ktoś jeszcze. Ze śmiechem Amandi przybiła.

Nie było więcej chętnych, w końcu i tak będzie wiadomo kto stanął przed kapitanem Devem do raportu. Jeśli nie po tym, to po grubych spodniach, które delikwent ugodzony sola nosi przez kilka dni.
Nad stawem robiło się coraz tłoczniej, już w nim pluskało się ponad sto kobiet.
- Musicie nas odwiedzić w porcie dziewczęta na „Smoku”.
Poprosiła jedna z dziewczynek pokładowych.
- Tak koniecznie zobaczycie prawdziwy galeon. Mówię wam prawdziwa potęga. Po trzydzieści dział na burtę, ciężka katapulta na śródokręciu, dwustu żeglarzy będących jednocześnie obsługą dział, ponad dwieście pięćdziesiąt piechoty pokładowej. Wasz „Złoty Smok” to łupinka w porównaniu z „Smokiem”. Chociaż dzięki temu wasz udział jest większy. Teraz zaś chodźmy na ucztę, opchamy się mięsiwem, aż po dziurki nosa.
- Dziewczęta. Ann, Elza do mnie.
Zawołała Tania, potem jeszcze w wodzie zdjęła bandaże delikatnie odklejając od rąk.
Potem wyszła na brzeg szybko nasmarowała ręce maścią i założyła bandaże.
- Jutro po wachcie meldujecie się u mnie znowu dziewczęta lub u medyka.
Powiedziała Tania na odchodne.






Tymczasem zabawa na plaży trwał na dobre. Ogniska dymiły, woń pieczonego mięsiwa niosła się daleko od plaży.
Do ogniska, przy którym siedziały dziewczęta z nowymi znajomymi, przysiadła się Kenna wraz ze swoimi rysiami.
Po jakimś czasie z lasu zaczęły nadlatywać i siadać przy ogniskach, zwabione hałasem światłem w następującym zmroku, kolorowe ptaki.
Widząc ptaki Kenna wskazała na pobliski las.
- Dziewczęta przynieście owoce, jakieś pomarańcze czy też banany. Nakarmimy te głodomory i będziemy obserwować rozwój wypadków. Zapewniam, że będzie zabawnie.
Ruszył dwie Dragon.
Dziewczęta nakarmiły ptaki.
Po jakimś czasie przy dziewczętach zostało tylko dwanaście ptaków, reszta odleciała.
Cztery domagała się uwagi od Ann, jedna podobna do rajskiego ptaka przysiadła na ramieniu Grety.
Reszta absorbowała uwagę dziewcząt ze „Smoka”.
- I co jak długo mamy jeszcze czekać. Zapytała Amandi.
- Uzbrójcie się w cierpliwość a być może zobaczycie coś ciekawego.
Odparła Kenna, karmiąc siedzącego na jej ramieniu ptaka, wyglądającego jak papuga. W międzyczasie głaskała rysie, które ułożyły się u jej stóp.





Ranek 9 mirtula 1372RD


Wypłynięcie z kotwicowiska odbyło się tym razem bez pompy.
O siódmej szklance wachty porannej kapitan czekał na oficerów oraz bosmanów.
Gdy przybyli. Kapitan zabrał głos.

- Beasant miał spisać na dzisiaj pomysły ochrony „Złotego Smoka” oraz osłony drużyny abordażowych magią, podczas przynajmniej początku ataku. Referuj magu Baasanto.
Po tych słowach wskazał na maga.




9- noc 12 Mirtula 1372RD

W tym czasie wszystko szło bez problemów dziewczęta Golddragon wdrażały się do pracy, nauki robiąc zaskakująco szybkie postępy. Ann szybko chwytał nowe języki, Greta wykazał umiejętności czarodziejskie i kapłańskie nowicjusza. Szybko opanowała kilka podstawowych czarów już dziesiątego mirtula potrafił zabawić siostry sztuczkami kuglarstwa. Równie szybko przyszło je oponowanie modlitw do Lathandera. Elza za to przewodziła w nauce walki. Szybko i jako jedyna opanował posługiwanie się brońmy będącymi domeną wojowników.

Bosmani również wdrażali się do swoich obowiązków, wpierw pod baczną obserwacją kapitana a potem tylko oficerów.







Ranek 12 Mirtula po szóstej szklance, wachty porannej


Było trochę po szóstek szklance wachty porannej, gdy okrzyk z bocianiego gniazda, wyrwał z marazmu cała załogę. Wachtę tą miał wachta I i „Smoki”.
- Samotna karawela pod banderą Chassenty, na bakburcie dziesiąty dzwon.
Okrzyk Pierwszego nie budził wątpliwości.
- Alarm bojowy.
Rozległy się gwizdki wachtowego oraz bosmanów potwierdzające komendę. Odezwał się jeszcze dzwon pokładowy głosząc alarm bojowy.
Henk „Linka” wchtowy I Wachty wbiegł podpokład drąc się.
- Alarm bojowy. Gwiżdżąc na gwizdku bosmańskim „alarm bojowy”.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 12-06-2015, 17:42   #66
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Po przybyciu na wyspę, 8 Mirtula 1372RD


Lea, za zgodą kapitana, oddaliła się dość spory kawałek od obozu, by pobyć chwilę wraz ze swymi myślami. Lubiła czasami pochodzić sobie dookoła bez większego celu i obserwować tworzone przez wiatr trawiaste fale, płynące potoki, fale morskie... Zdawała sobie sprawę, że za niedługo jest jej warta, więc za jakieś dwa dzwony powinna wrócić.

Szła przez jakąś klepsydrę sama podziwiając morski bezkres, aż wreszcie oba "Smoki" zniknęły jej z pola widzenia. Wtedy to przez nią ukazała się wychodząca trochę poza linię brzegową podłużna skała skierowana czubkiem w stronę morza. Spokojnie można było na nią wejść od strony lądu, a najwyższy punkt (czyli koniec głazu nad wodą) wychodził nad wodę na pół metra. Dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się dostrzegła, że jest to skamieniały koralowiec.

Niewiele myśląc usiadła na "szczycie" skały i oglądała linię horyzontu, jednocześnie czyszcząc swoje ubranie za pomocą kuglarstwa nucąc przy tym jakąś piosenkę z jej rodzinnych stron. Gdy wreszcie skończyła, to minęła może klepsydra?

Siedziała tak dalej wsłuchując się w dźwięki morskiej wody i nie zwracając większej uwagi na resztę otoczenia, zastanawiając się, cóż przyniosą kolejne dni.

Położyła się plecami na kamieniu i zaczęła sobie wyobrażać miejsca, które odwiedziła, szumiące lasy, Doliny, Silverymoon...

...

- Pani booosmaaan. Czy pani żyje?

Lea nawet nie zdała sobie sprawy, że zasnęła. Otworzyła czym prędzej oczy i ujrzała roześmianą twarz Meilil, która widząc otwarte oczy elfki uśmiechnęła się jeszcze szerzej i w tanecznym piruecie oddaliła się. Paladynka wstała i otrzepała ubrania. Jej wzrok spoczął na dziewczynie.
- Chyba się zdrzemnęłam. Ile spałam? - zapytała przeciągając "ę" w wyrazie "zdrzemnęłam".
- Tak pi razy oko jedną szklankę? Jeśli teraz wrócimy, to prawie będziemy mogły pójść się umyć. - odpowiedziała - Patrzyłaś na morze?
Lea skinęła jedynie głową i spojrzała znów na morski bezkres.
- Piękny widok. Nie sądzisz? - powiedziała i zaczerpnęła odświeżającego morskiego powietrza.
- A no. - odparła Meilil i podeszła trochę bliżej - Nigdy nie chciałaś wpaść do wody z takiej wysokości?
- Hm...? - uniosła w zdziwieniu brew.
Dziewczyna roześmiała się na całe gardło.
- Żartowałam! - otarła łzy ze śmiechu, po czym zeskoczyła na suchy piasek - Ruszajmy w stronę obozu, nim nam całą wodę wykorzystają!

Meilil ruszyła w stronę zatoki, a elfka za nią.

*

Druga część psiej warty


Warta między osiemnastym a dwudziestym dzwonem odbyła się bez większych problemów. Poza krótkim zapoznaniem się ze "Smokami" i drobnej sprzeczce między Meilil i Laweną nie wydarzyło się nic. Lea podzieliła oddział na dwie grupy - ona, Meilil, Lawena i Isabel na "Złotym Smoku", Ildia, Trynwor, Tinitia i Lerdia na ląd.

Elfka siedziała na pokładzie i wpatrywała się w powoli zachodzące słońce. Odbite od morskiej wody promienie słoneczne dodatkowo nadawało całej scenerii przepiękny widok. Nic, tylko obraz malować.
Przysiadła się do niej Meilil. Spojrzała w oczy paladynki i się uśmiechnęła rozbawiona.
- Czyby pani bosman myślała o podróży na słońce? - zapytała.
- Cóż... Musiało by tam być gorąco. - Lea zaśmiała się pod nosem - Piękny widok, prawda?
- A no - pokiwała głową - Myślę, że papugi też tak uważają.
- Nie zaczynaj znowu, bo zagadasz naszą panią bosman na śmierć. - krzyknęła do niej Lawena, gdy przechodziła w pobliżu.
W odpowiedzi Meili jedynie się niewinnie uśmiechnęła i wzruszyła ramionami.

Tak minęła warta, aż wreszcie zastąpiła ich drużyna "Złotych".
 
Flamedancer jest offline  
Stary 13-06-2015, 13:36   #67
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Na wyspie, 8 Mirtula 1372RD

Kilka uderzeń serca po tym, jak Leila wraz z Courynem pojawili się na pokładzie, Follen już stał u boku swej przełożonej. Po chwili dołączyła do nich Rivi. Kamion z Palimem pogrążeni w cichej rozmowie wchodzili już po trapie. Tylko Turvinga jak zwykle nie było nigdzie widać. Pojawił się znikąd zaraz po tym, jak pozostali zaczęli ustawiać się w szeregu przed Leilą. Pani bosman zmierzyła nożownika kosym spojrzeniem. Miała łagodne serce i nie zamierzała dyscyplinować ludzi kotem, dopóki ich zachowanie bezpośrednio nie narażało nikogo na niebezpieczeństwo.
- Turvingu i Follenie, udajcie się na "Złotego Smoka". Turving na bocianie gniazdo, Follen może zostać na pokładzie. Ktoś musi mieć wgląd na sytuację na okręcie i wokół niego - zaczęła - Rivi, Kamionie, Palimie, do was należą patrole wyspy i pilnowanie względnego spokoju na uczcie. Zmiana w połowie wachty - po czterech szklankach. Rivi zostaje na wyspie z Follenem i Turvingiem, Kamion i Palim płyną na okręt - wyjaśniła podział.
- Powinno być raczej spokojnie. Możecie się posilić w trakcie wachty. Nikt nie będzie robił z tego problemu - dodała na wszelki wypadek.
Już miała odejść, zabierając Couryna ze sobą, gdy przypomniało jej się coś jeszcze:
- Gdybym była potrzebna, szukajcie mnie na plaży na wschód od ognisk.
-Tak jest, pani bosman - odezwał się Follen, któremu zaraz zawtórowała pozostała czwórka.

Wbrew temu, co mówią poeci, samą miłością nie da się żyć. Co więcej - niektóre przejawy miłości wymagają dość solidnego posiłku. W ciągu ostatnich kilku godzin Leila i Couryn okazywali sobie uczucie intensywnie i na różne sposoby. Choć chcieli czym prędzej znów zostać sami, smakowite zapachy niosące się od ognia nie pozwoliły im przejść obojętnie.
- Myślisz o tym samym, co ja? - spytał Couryn, spoglądając w stronę ognisk.
- O kolacji, tak - przytaknęła Leila, przełykając napływającą do ust ślinę. - W końcu cała noc przed nami - dodała wesoło.
- Coś zjemy, coś zabierzemy na zapas? Jakąś większą porcję, zawiniętą w liście palmowe?
- Z przyjemnością. Trzeba korzystać z okazji…
- odparła, po czym ruszyli wspólnie w stronę kucharek.

Mimo że tłum do wydawanych posiłków był gęsty, wszystko szło zadziwiająco sprawnie i już wkrótce narzeczeni mogli cieszyć się swoimi kawałkami mięsa. Przysiedli się do grupy, do której dołączyły również między innymi Greta, Elza i Ann. Leila raz po raz zerkała z zainteresowaniem na rysie spoczywające u stóp Kenny, Couryn zaś z takim samym zainteresowaniem przyglądał się zdecydowanie nietypowym ptakom, które z nie wiedzieć jakich powodów garnęły się tłumnie do ludzi.
Leila popatrzyła na ptaki, na Couryna, na ptaki, na Kennę... Cierpliwość wszak nie była jej mocną stroną.
- A na co właściwie czekamy, Kenno? Skąd wiesz? Byłaś już tutaj kiedyś? - zasypała dziewczynę pytaniami.
- Trochę cierpliwości, pani bosman. Czyżby dziewczęta pokładowe miały jej więcej? - odpowiedziała sterniczka, spokojnie karmiąc cząstkami pomarańczy swoją zielona papugę.
- Piękna - powiedziała do papugi, podając kolejną cząstkę pomarańczy.
Do ogniska zleciało się więcej barwnych ptaków. Uważnie przypatrywały się nowym przy ognisku, czyli Courynowi i Leili. Dwa odważniejsze, wyglądające jak rajskie ptaki, zaczęły nawet podskubywać puste ręce bosmanów.


- Śliczny - potwierdził Couryn, próbując pogłaskać ptaka po główce. - Jesteś głodny? - spytał.
Pytanie było raczej retoryczne i odpowiedź należało uzyskać doświadczalnie.
Leila westchnęła cicho na słowa Kenny, po czym sięgnęła po jeden z owoców przyniesionych przez rude siostry. Rozkroiła go na dwie części i jedną podała Courynowi. Drugą podzieliła na mniejsze kawałki i poczęstowała ptaka, który podskubywał jej dłonie.
Couryn poszedł w jej ślady, chociaż cały czas dziwiło go zaufanie ptaków do obcych w gruncie rzeczy ludzi.
Trudno było nie zauważyć różnokolorowych ptaków, które zleciały się na plażę.
-Ładne ptactwo - powiedział do siebie Baedus, zadzierając głowę w stronę nieba. Zauważył niewielkie ognisko i postanowił się dosiąść. Usiadł trochę w oddali od Couryna, Leili i Kenny, by zacząć spisywać zaklęcia i sposób ich wykorzystania dla kapitana Menalona Blasei.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 13-06-2015, 15:36   #68
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Na wyspie, 8 Mirtula 1372RD wieczór. Ogniska załóg.


Ptaki zachłanne były na owoce a może raczej na to, by ktoś je karmił.

W końcu przy sąsiednim ognisku nachalność ptactwa zdenerwowała jakąś postawną piechociarkę. Trzepnęła pięścią ptaka, który wystraszony zerwał się do lotu. Nagle plaża została zalana feerią barw. Rozległy się krzyki zewsząd. Wokół żeglarze i piechota pokładowa padała, jak snopy zboża pod kosą. Jedynymi punktami spokoju były ogniska, przy których nakarmiono ptaki i nie przeganiano ich. Większość ptaków zniknęła w lesie, pozostały tylko te co zostały nakarmione. Te nie spłoszyły się.

Kenna roześmiała się, widząc plażę zasłaną powoli przychodzącymi do siebie załogami statków.
-Tak myślałam. To stado corollaksów, mają zachwycającą metodę obronną. Używają do oszołomienia wrogów magii kolorów. Gdyby ich nikt nie przepłoszył, to by się nic takiego nie stało. Ten kto mi o nich opowiadał, mówił, iż niezwykle łatwo je oswoić i szkolić. Problem stanowi jedynie jak oduczyć, ich słów, których już się nauczyły.
Jakby na potwierdzenie ptaki zaczęły mówić.
- Piękna, Śliczny, Pomarańcza?
Kenna z uśmiechem pogłaskała swoją zielonopiórą papugę
- Pokażę wam dziewczęta, jak nauczyć je, aby używały tego mechanizmu tylko na wasz rozkaz. Lecz to dopiero w porcie. Teraz wystarczy, że będziecie o nie dbali. Na szczęście są mało wymagające.

Couryn uśmiechnął się.
- A teraz już idź, mały - powiedział do siedzącego na jego dłoni kolorowego ptaszka. - Z pewnością gdzieś tam czekają na ciebie żona i dzieci.
- Śliczny, pomarańcz? - zapytał rajski ptak, ocierając się głową o rękę Couryna.

W tym czasie do ogniska, przy którym ocknęła się winna całego zamieszania, podszedł bosman z “Smoka”.
- Powiedziono mi, że to któraś z was uderzyła ptaka i jest winna tego zamieszania. No która, nie ma całego wieczoru.
Podniosła się piechociarka.
- To ja, panie bosmanie.
- Zrzucaj tunikę, no szybciej nie mam czasu, psujesz mi wieczór - powiedział, wyjmując zza pasa kota.
Kobieta szybko zrzuciła tunikę zostając tylko w biustonoszu. Na plecy szybko spadły dwa razy. Kobieta tylko wzdrygnęła się. Na plecach pozostały tylko czerwone ślady.
- Teraz powiedz, za co cię ukarałem?
- Za zamieszanie, które spowodowałam, panie bosmanie - odparła.
Bosman się uśmiechnął.
- Musztra porządna, lecz odpowiedź błędna. Ptaki na statkach przynoszą szczęście, ukarałem cię za samo uderzenie ptaka. Za zabicie ptaka kara była by większa, a za zabicie albatrosa to, aż utopienie mordercy.
Po tych słowach ruszył dalej, zaś winowajczyni szybko narzuciła tunikę.

Przechodząc obok ogniska dziewcząt pokładowych przypatrywał się siedzącym przy ognisku bosmanom i magowi, którzy też mieli koty zatknięte za pas.

Leila odprowadziła go odważnym spojrzeniem. Jeśli miał jakieś uwagi co do jej pracy, zawsze mógł to powiedzieć.

Pozostałe kawałki pomarańczy powoli podawała fioletowemu ptaszkowi, który wyraźnie ją sobie upodobał. Pech chciał, że w całym tym zamieszaniu ponad połowa jej porcji mięsa z orki wciąż pozostała nietknięta. Popatrzyła błagalnie na Couryna i wstała ze swojego miejsca. Członka ptasiego stada posadziła Elzie na głowie.
- Możesz się nim opiekować - powiedziała wesoło, zabierając swoją niedojedzoną kolację i kierując się poza krąg światła rzucany przez ognisko.

Couryn wstał, po czym poszedł w ślady Leili, jednak zamiast obarczać kolejnym skarbem Elzę, podrzucił ptaszka Ann.
- Nakarm go do końca, dobrze? - poprosił, podając przy okazji resztę owocu, po czym ruszył za swą narzeczoną.
Ptaki przekupione pomarańczami, zostały z nowym opiekunkami, tak, że Ann miał już cztery rajskie ptaki, Elza dwa a Greta jednego z zabawnym czubkiem. Dziewczynki nie wydawały się zmartwione dodatkowym obowiązkiem.
- Piękne były - powiedział Couryn, gdy ognisko zostało paręnaście metrów za nimi - ale jakoś nie wyobrażam sobie siebie z takim ptaszkiem.
- Zdecydowanie bardziej pasują do dziewczynek niż do nas - odpowiedziała ze śmiechem Leila.

Gdy przed północą wrócili do ogniska, przy którym kucharze się uwijali, dostrzegli, iż kucharze nie wydzielają porcji. Zresztą mięsa było tyle, że same dziewczęta Golddragon, w czasie gdy czekano na reakcję corralksów, zjadły chyba z dwanaście funtów mięsa.

Po spisaniu zaklęć Baedus udał się na pokład statku do swojej koi gdzie zasnął, by z rana dać spis kapitanowi Blasei. Basanta wstał przeciągnął się i udał się na mostek do kapitana Menalona.





Wieczór Krossara i Tani.


Krossar z niesamowitym trudem wraz z Tanią znalazł własny zakątek na wyspie. Nazwanie tego zakątkiem było również pewnym nadużyciem. Przy tłoku panującym na wyspie, był to skrawek ziemi otoczony krzakami. Wielkości mniej więcej półtora metra kwadratowego. Atmosfera była miła choć do ich uszu co i raz dochodziły wszelakie odgłosy. Znak, że innych par w okolicy było więcej. Gdy rozłożyli się wraz z jedzeniem przyniesionym od ognisk w końcu zostali sami. Krossar wyciągnął dwa gliniane kubeczki i odkorkował elfie wino. Był to rarytas który chował na specjalną okazję a ta właśnie nastąpiła. Wręczył jeden kubek Tani i zamknął chwilowo butelkę.

-Elfie trzymałem na specjalną okazję. - powiedział z uśmiechem.

Za nimi poleciały obłaskawione owocami corallaksy.

- To zacny trunek.

Tania z uśmiechem przyjęła podany kubek. Poczym spróbowała.
- Dobre, nie za słodkie. Jest w nim jeszcze jakiś składnik, prócz owców leśnych, którego jeszcze nie rozpoznaję.

Krossar sam upił łyk wina.
-Sam po prawdzie rzadko mogę sobie pozwolić na takie luksusy. Więc też go nie poznaje - zaśmiał się kapłan próbując bezskutecznie wyczuć brakującą nutkę w winie. - Najważniejsze, że smakuje. -powiedział zaczynając jeść posiłek wzięty z ogniska. Jednocześnie podawał ptakom ich porcje owoców. - Liczę, jednak że dane nam będzie częściej się raczyć takimi rarytasami. Rejs na Złotym Smoku zapowiada się na dobry zarobek. Choć może być ciężko momentami.

W zapadającym zmroku, jedynymi źródłami były ogniska na plaży. Krossar dostrzegł w mroku uśmiech igrający na wargach Tani. Nim przemówiła napełnia ponownie kubki winem.
- Nie przyszliśmy tu chyba jednak w celu omawianie naszych szans na bogactwo.
Potem wypiła jednym haustem swój kubek wina.
- Bynajmniej.-uśmiechnął się i pocałował dziewczynę. Resztki owoców wylądowały obok gdzie rajskie ptaki zaczęły je zjadać. Ręce Krossara uwolnione od tego ciężaru wzięły się za sznureczki w koszuli dziewczyny… Czekały ich upojne chwile.
Tani odpowiedziała zapalczywie. Jej ręce zaczęły ściągać szatę z kapłana. Corollaksy cicho gwizdały. Ciekawe kiedy się tego nauczyły.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 13-06-2015 o 15:47.
Cedryk jest offline  
Stary 14-06-2015, 08:29   #69
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Couryn i Leila szli w milczeniu plażą, oddalając się coraz bardziej od światła ognisk i wrzawy załogi. Zatrzymali się dopiero, kiedy szum fal niemal zagłuszał odległy hałas, a szelesty w pobliskich krzakach ucichły. Być może nie każdej parze chciało się szukać całkowitego odosobnienia; być może niektórzy mieli już dość igraszek na łonie natury. Narzeczeni usiedli w piasku i przytulili się do siebie.
Spienione fale niemal obmywały im stopy. Nad głowami mieli nocne niebo pełne gwiazd.
- Nie pomyślałam o winie… - westchnęła. - Ale nie wypada pić na wachcie - dodała po chwili z uśmiechem.
- Ja co prawda mam służbę nieco później - odpowiedział uśmiechem na uśmiech - ale będę ci wiernie towarzyszyć w tych męczarniach - zażartował.
- A potem ja tobie. Mam tylko nadzieję, że nie zaśpimy na poranne zebranie - powiedziała, skubiąc resztę swojej kolacji.
- O to się nie martw - odparł Couryn. - Jedyne, o co się musimy zatroszczyć, to znalezienie się na pokładzie przed odpłynięciem. A wachtowi już nas obudzą w odpowiednim momencie.
- Oby tylko żaden Złoty ani Srebrny nie zabłądził na tej wyspie, bo wtedy to my będziemy za to odpowiedzialni - dodał. - Ale co tam... - Machnął ręką, odganiając od siebie myśli o obowiązkach. - Cieszmy się, że jesteśmy z dala od wszystkich i nikt nam nie zawraca niczym głowy.
Podobnie jak Leila poczęstował się kawałkiem zabranej ze sobą porcji.
Przez chwilę posilali się w milczeniu, które w końcu ponownie przerwała dziewczyna.
- Skoro mamy wziąć ślub - zaczęła ostrożnie - to może opowiesz mi o sobie coś więcej, niż skąd pochodzisz i że cię tam nie chcieli? - zapytała wesołym tonem.
Na wzmiankę o ślubie Couryn uśmiechnął się.
- U nas rozmowa o ślubie rozpoczęłaby się od targów o wielkość posagu - powiedział.
Leila zmarszczyła lekko brwi w zamyśleniu.
- Ale to chyba z rodzicami panny młodej się ustala normalnie?
- Oczywiście te najbardziej zainteresowane osoby nie mają nic do powiedzenia - uśmiechnął się Couryn. - A poza tym tak... Rodzice obu stron z pewnością długie godziny by spędzali na dyskusjach. Wyglądało to tak, jakby panna młoda była dodatkiem do posagu.
- No to w tym przypadku musisz zadowolić się mną. Nie mam nic ponad to, co przytaszczyłam na pokład
- powiedziała bez cienia żalu czy smutku.
Najwyraźniej jej taka sytuacja w zupełności odpowiadała.
- Nie przeszkadza mi to w najmniejszym stopniu - stwierdził Couryn. - Wziąłbym cię gołą i bosą - zapewnił.
- Jeszcze nie raz weźmiesz - odpowiedziała figlarnie. - A tak poza tym posagiem? Kim byli twoi rodzice? Masz rodzeństwo? Zostawiłeś jakąś zakochaną duszę w dawnym domu?
- Mam nadzieję, że jeszcze wiele, wiele razy
- stwierdził z uśmiechem Couryn. - Ojciec był kupcem. Wstyd powiedzieć... małomiasteczkowym, zakutym łbem. Nienawidził wszystkiego, co obce. Mnie też, co się na matce odbijało. Ale na szczęście wolał odesłać mnie z domu, niż utopić chyłkiem. No a dziewczyna żadna tam za mną oczu nie wypłakiwała - dodał.
- Poważnie? - zapytała szczerze zaskoczona. - Ślepe czy jak... - mruknęła.
- Miałeś tego dość i postanowiłeś ruszyć w świat?
- Widać byłem dla nich za młody
- uśmiechnął się. - No a po paru latach nauki doszedłem do wniosku, że szeroki świat może przychylniejszym okiem spojrzeć na nietypowego maga. Można by rzec, że poszedłem za głosem rozsądku.
- I jak wrażenia do tej pory? Była to dobra decyzja? Lada chwila będziesz żonaty
- Leila roześmiała się.
- To najlepsze, co mnie do tej pory spotkało. Mieć prywatne szczęście zawsze blisko siebie. Wspaniałe uczucie. - Przytulił ją.
- A ty?
Oparła głowę o jego ramię, spoglądając w gwiazdy.
- A ja... Hm. Co wiesz o Granicznych Królestwach?
- Niewiele. Tyle tylko, że są. Nigdy tam nie byłem.
- To pas krain na południu Jeziora Pary. Tam nie państw jako takich. Jedynie większe lub mniejsze włości, których władcy często się zmieniają. W zasadzie ciągle ktoś gdzieś walczy, a mieszkańcy muszą być przyzwyczajeni do ciągłych zmian. Tam, na wybrzeżu mieliśmy nasz dom. Mój ojciec był takim, wiesz, klasycznym poszukiwaczem przygód. Zwiedził pół Faerunu, jak nie więcej, a ostatecznie postanowił zdobyć swój kawałek ziemi i nim władać. Po drodze zahaczył o Calimshan
- uśmiechnęła się lekko. - Tam poznał moją matkę. Pochodziła z jednej z tych szlacheckich rodzin święcie przekonanych, że pochodzą od ifrytów. Charakterek miała iście ognisty - powiedziała Leila ze śmiechem.
- Widzę, że odziedziczyłaś go po niej - stwierdził Couryn. - Zdecydowanie pełna z ciebie ognia dziewczyna.
- Ojciec też tak zawsze mówił
- powiedziała z cieniem tęsknoty w głosie. - Mama tylko żałowała, że resztę zainteresowań mam po nim. Ciężko miała. Zrobić ze mnie damę? - roześmiała się.
- Rodzinie mojej matki nie podobał się ten mezalians, więc uciekli stamtąd - wróciła do wcześniej podjętego tematu. - Woleli to, niż żyć osobno. Nawet nazwiska nigdy mi nie podała. Rodzeństwa nie mam. Zostało mi w zasadzie tylko to - złapała za fioletowy kamień na złotym łańcuszku, z którym się nie rozstawała, nawet jeśli zupełnie nie pasował kolorystycznie do wybranego stroju.
- Dlaczego więc jesteś tu, zamiast cieszyć sobą jakiegoś “onego” w rodzinnych stronach? Co się stało?
- Długa historia. Ale w końcu wiele godzin przed nami.

Pocałowała Couryna w policzek i umościła się wygodniej w jego ramionach.
- Ojciec miał partnera handlowego w Arrabar ten partner miał syna, no i chcieli zacisnąć więzi, wydając za siebie swoje dzieci. Mnie za tego paniczyka - zrobiła minę, jakby zbierało jej się na wymioty.
- Gdy dotarliśmy tam, kupiec zorganizował przedślubny rejs dla obu rodzin. Modliłam się do wszystkich bogów o jakąś pomoc. Bogowie jednak bywają kapryśni - westchnęła cicho.
- Zerwał się sztorm. I ja... W zasadzie nie bardzo cokolwiek pamiętam - skrzywiła się lekko. - Tyle tylko, że ocknęłam się na plaży. Sama. Zupełnie jakbym tam zasnęła na trochę i po prostu się obudziła.
- Tak jak tutaj? Plaża na małej wyspie?
- Przytulił ją. Nie chciał, by niewesołe wspomnienia zaczęły dręczyć dziewczynę. I miał nadzieję, że jego obecność pomoże w przegnaniu ewentualnych ponurych myśli.
- Nie, nie jak tutaj - odpowiedziała z uśmiechem. - Nie bardzo wiedziałam, co zrobić, więc po prostu szłam przed siebie. Trafiłam na opuszczoną, opustoszałą wioskę... Z opowieści skojarzyło mi się tylko Mussum, czyli przynajmniej szłam w dobrą stronę. Ale Mussum lepiej omijać szerokim łukiem. Na szczęście spotkałam tam jakąś grupkę najemników, którzy z dobroci serca odstawili mnie aż do Arrabar. Naprawdę Tymora mi sprzyjała - zaśmiała się cicho.
- Miałam piętnaście lat - dodała jeszcze.
- Smarkula - uśmiechnął się. - W tym wieku siedziałem u Sandera, z nosem w księgach. Ale opowiadaj dalej - poprosił.
- Dalej to już nic specjalnego. Najpierw chciałam znaleźć tego kupca z Arrabaru. Udałam się do jego domu, ale tam mieszkał już ktoś inny i tego poprzedniego w ogóle nie znał. - Wzruszyła lekko ramionami. - Uznałam, że to dobry moment, by nie wracać do życia, w którym próbowano ze mnie zrobić kogoś, kim być nie chciałam.
- Z pewnością nie będę tego próbować
- zapewnił ją szybko Couryn.
- No nie chciałbyś mieć panny w sukni o nienagannych manierach, która do wszystkiego potrzebowałaby pomocy mężczyzny? - zapytała z udawanym niedowierzaniem.
- A kysz, a kysz... - powiedział z mniej udawanym przerażeniem. - Cóż bym z nią robił?
Leila wzruszyła lekko ramionami.
- Mogłaby być ładną ozdobą sypialni.
- Jednak wolę prawdziwą kobietę, a nie lalkę.
- Całe szczęście! W każdym razem tam w Arrabarze trafiłam na “Farsę”, no a po paru latach spotkaliśmy się w "Pierwszej Fali". Ta-dam!
- Moje szczęście! Tym razem to mi sprzyjała Tymora.
- Pocałował dziewczynę w policzek.
- Nam, k... kochany - potknęła się na słowie, które ostatnio zastąpiła mało udanym "kotusiem".
Spojrzała na niego niepewnie, co raczej nie było w jej stylu, obserwując jego reakcję.
- To tak słodko brzmi w twoich ustach - odparł. - Gdyby nie ta nieszczęsna suknia, już teraz bym poprosił kapitana, żeby nam dał ślub, kochanie.
Leila zaniemówiła na chwilę i tylko uśmiechnęła się promiennie. Wciąż jeszcze nie do końca potrafiła uwierzyć w ich szczęście.
- Kapitan wspominał, że może jakiś materiał odpowiedni w pryzie najbliższym się znajdzie - wspomniała cicho, po czym pocałowała Couryna namiętnie.
- Sądzisz, że będę lepszym mężem od jakiegoś wymuskanego paniczyka? - spytał, gdy już odzyskał oddech.
- Jestem o tym przekonana. Wolę żyć z kimś, kto przynajmniej ma jakieś szanse w walce ze mną - odpowiedziała, udając poważną.
- Czasami z pewnością będziesz górą...
- Zapewniam, że będzie to dla ciebie równie przyjemne jak dla mnie
- mruknęła uwodzicielskim tonem, łapiąc w lot, co miał na myśli.
Tym razem to on odpowiedział gorącym pocałunkiem.



- Pomyśl życzenie - powiedział cicho Couryn.
- Nie muszę. Przecież jesteś obok - odpowiedziała Leila z uśmiechem. - Może ty masz jakieś?
- Powinnaś rozszerzyć zakres życzeń
- uśmiechnął się Couryn. - Korzystaj z okazji - wskazał spadającą gwiazdę - zanim zniknie.
Leila popatrzyła w gwiazdy i odezwała się rozmarzonym tonem:
- Kiedyś chciałabym mieć własny okręt. Zebrać załogę, tak jak zebrał ją teraz kapitan Dev. Pływać razem… I odzyskać ziemie, które kiedyś wywalczył mój ojciec. Co o tym myślisz? - zapytała szczerze zainteresowana.
- Skoro Devowi się udało, to dlaczego nie nam - odpowiedział. - Trzeba będzie mądrze do tego podejść. Wiele statków trzeba będzie zdobyć.
Cieszyło ją, że tak zapatrywał się na sprawę.
- Dużo złota będzie potrzeba… Dlatego liczę na spore pryzy.
- Z czasem trzeba będzie awansować
- uśmiechnął się Couryn. - Oficerowie zarabiają więcej, niż my.
- Sporo pracy przed nami. Na pewno nadarzy się okazja, by się wykazać.


Po mokrym piasku, obmywanym raz po raz spokojnymi falami, spacerowała parka krabów. Odprawiały swój zabawny taniec przed Courynem i Leilą, jakby nie mogły się zdecydować, w którą stronę pójść.
- Widziałeś kiedyś ślub na statku? Ciekawa jestem, jak to będzie wyglądać. I czy kapitan pozwoliłby nam na pewne zmiany w tradycji - powiedziała Leila, przyglądając się skorupiakom.
Couryn pokręcił głową.
- Jakoś mi się nie przytrafiło - powiedział. - Tylko słyszałem o tym, że kapitan ma taką władzę. Poza tym na wszelki wypadek mamy i kapłana.
- A co chcesz zmienić lub dodać? Czerwony dywan? Droga do ołtarza usłana różami? Albo piórkami tych corollaksów?
- spytał. - Chór corollaksów wyśpiewujący pieść weselną? Trzy rude zmory niosące tren?
Wziął kawałeczek mięsa i rzucił przechodzącemu obok krabowi, lecz ten jedynie obmacał prezent i zostawił poczęstunek.
- Wybredny jakiś - mruknął Couryn.
- Wolałabym, żeby corollaksy nic nie śpiewały. Jeszcze zaczną wygadywać jakieś głupoty… Kto wie, czego nauczą się do tego czasu - odpowiedziała wesoło. - Często na ślubach na lądzie wypuszcza się z klatek białe gołąbki… Zamiast tego corollaksy mogłyby swoimi barwami upiększyć niebo.
Drugi krab, a może pani krabowa?, również tylko obmacała szczypcami podarunek i uciekła swoim pokracznym krokiem w stronę wody.
- Poza tym - kontynuowała Leila. - Może lepiej dać jednej rudej zmorze tren, a dwie pozostałe posłać z płatkami kwiatów? Wtedy ani dywanu, ani kolorowych piórek nie trzeba… - roześmiała się.
- Z płatkami może być problem, mimo wszystko - mruknął Couryn.
- Faktycznie. Nawet jeśli w pryzie znajdzie się materiał na suknię, to raczej wątpliwe by były tam i kwiaty - odparła, nie tracąc jednak dobrego humoru.
- A na druhny poproszę Leę i Urlanę - dodała.
- Jakiż kolor sukni wybierze moja pani? Tradycyjny?
- Pewnie zależy od materiału, jaki zdobędziemy…
- roześmiała się Leila. - Biała nie byłaby zła. Ale nie narzekałabym i na fioletową. Ładnie pasuje do srebra. - Co powiedziawszy, musnęła dłonią jeden ze smoczych kolczyków.
- W najgorszym wypadku będziemy musieli poczekać na kolejny pryz - stwierdził. - Ale co się odwlecze…
- W najgorszym wypadku to mogę iść w normalnym, eleganckim stroju
- zadeklarowała Leila.
- Co to za ślub... - Couryn cmoknął Leilę w policzek. - I co potem opowiesz dzieciom? I jak będziesz w marynarskim stroju wyglądać na ślubnym portrecie?
Na wzmiankę o dzieciach Leili na moment lekko zrzedła mina, gdy wspomniała, że już wkrótce mogą jedno mieć. Szybko jednak odegnała od siebie te myśli. Może Tymora znów się ulituje…
- Dlatego to tylko w najgorszym wypadku. Gdyby naprawdę pryzy nie były dla nas pomyślne.

Ustalanie weselnego menu przerwała im zbliżająca się zmiana wachty. Jako że oboje mieli silne poczucie obowiązku już przed północą wrócili na plażę, gdzie mimo późnej pory stale płonęły ogniska. On - by przekazać wachtę Spiżowym, a ona - dla towarzystwa, chociaż tu i ówdzie dało się słyszeć ciche głosy, iż “złapała go i teraz pilnuje”. Nie umknęły one uwadze Leili, ale nie zamierzała rozwiewać takich pogłosek. Gdzieś w głębi serca była pewna, że Couryn - pilnowany czy nie - żadnej innej kobiecie nie dałby szansy. One jednak mogły myśleć, co chciały.

Zbliżała się już ósma szklanka, więc Couryn wyznaczył posterunki Srebrnym. Arnor i Dag popłynęli na okręt, by wymienić dwójkę Złotych, zaś pozostali Srebrni kręcili się po plaży.
Oni również usłyszeli, gdzie - w razie czego, mogą znaleźć swego dowódcę.

Po dopełnieniu obowiązków bosmańskich narzeczeni mogli z czystym sumieniem wrócić do podziwiania rozgwieżdżonego nieba na swym maleńkim kawałku plaży. Wtuleni w siebie snuli plany ślubu i wesela, a także marzenia dotyczące dalszej przyszłości.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-06-2015, 15:26   #70
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
9 Mirtula. Zebranie poranne na mostku. Po siódmej szklance wacht porannej.



Couryn i Leila stawili się na mostku punktualnie, mimo że większość nocy spędzili na rozmowie i patrzeniu w gwiazdy. Wyglądali na bardzo zmęczonych, ale i całkiem zadowolonych. Wysłuchali kapitana i przenieśli spojrzenia na Baedusa, który miał przedstawić swoje propozycje.

Czarodziej stawił się na mostek chwilę po przybyciu Couryna i Leili.
-Więc tak. - zaczął wyciągając skrawek papieru zza pasa.
-Punkt pierwszy deszcz kolorów bardzo przydatne zaklęcie gdy chce się kogoś oślepić. - zaczął. -Najlepiej oglądać przez szkiełko. - dodał z uśmiechem na ustach.
-Punkt drugi przebranie mam go zapisanego w księdze ale jeszcze go nie znam. Krótko mówiąc zmienia wygląd moich ciuchów.
-Punkt trzeci milczący obraz pokroju 'wirtualnego ognia' z ataku orek. Mogę też wytworzyć dowolną iluzję jaką sobie wymarzę. - zaśmiał się mag.
-[i]Kolejny punkt to sieć cieni też go mam w księdze tak jak przebranie i też jeszcze nie poznany. Przykrywa nas mgła, która działa dosyć krótko, ale jest cholernie skuteczne.
-I ostatnie zaklęcie na liście to grad kamieni. Potrzebujemy do tego jadeitu wartego pięć koron żebym mógł to zaprezentować, ale zapomniałem, że go też jeszcze nie poznałem. I oczywiście jak przebranie i sieć cieni też zapisane mam w księdze. Dziękuje za uwagę. - mówiąc te słowa zszedł z mostka kapitańskiego.

- Dobrze, przydały by się czary chroniące przed pociskami załogę, oraz dezorientujące wroga, które można rzucić na grupę - odparł z uśmiechem Blasea.

Krossar na zebraniu przemówił gdy sprawa Baedusa została już omówiona.
- Kapitanie chciałbym omówić procedurę medyczną w przypadkach abordażu. Zastanawiałem się nad tym.. Uważam, że jako kapłan stanowiący również wartość bojową powinienem wchodzić na pokład zaraz za pierwszą falą piechoty. Umożliwi mi to pomoc w walce lub leczenie na bieżąco krytycznie rannych. Jednak zważywszy na podwyższone ryzyko, z eliksirami leczniczymi powinien na pokład wejść pomocnik medyka. Jednak dopiero po opanowaniu pokładu. Proponowałbym tu kandydaturę żeglarki Tani.- zaczął rozważania Krossar.
- Macie moje pozwolenie. Czy prócz Tani, o której wiem, iż miała jakieś doświadczenie z zielarstwem, znaleźliście kandydatów? Jeśli nie to, poszukajcie pośród żeglarzy - odparł kapitan z nikłym uśmiechem, kiwając głową akceptując pomysł kapłana.
- Rozejrzę się. Chciałbym też zaimprowizować i z pozwoleniem kapitana przeprowadzić dobrowolną zbiórkę metalowych piersiówek. Można by do nich przelać eliksiry leczenia. Nie byłoby ryzyka stłuczenia i mógłbym takie zabrać osobiście na pierwszą linię.- zaproponował kapłan.
- Nie macie tyle eliksirów leczących by wypełnić jedna piersiówkę, a fiolki na eliksiry są z dość grubego szkła, nie jest je tak łatwo stłuc.

Potem podrapał się po głowie.
- Później możecie pomyśleć by zamówić eliksiry w jeszcze bardziej odpornych fiolkach wykonanych z metalu.
- Tak uczynię kapitanie - kapłan skinął głową.

Leila nie miała nic ciekawego do powiedzenia. W temacie abordaży wypowiedziała się już dzień wcześniej. Chciała udać się na powrót do kajuty i pospać nieco przed kolejną wachtą. Na szczęście jej kolej na nauczanie dziewczynek wypadała dopiero nazajutrz.

Couryn również nie miał ani chęci do wypowiadania się, ani pomysłów związanych z abordażami. Co prawda miał cień pomysłu, związanego z ptakami rzucającymi tęczowe kolory, ale pomysł był dopiero w powijakach.
- Panie kapitanie... Myślę, że nasza załoga powinna poćwiczyć wiosłowanie - powiedział.
- Mamy szalupy, ale osadom tych szalup przydałyby się ćwiczenia. A nuż się okaże, że trzeba będzie w łodziach przebyć odległość dzieląca nas od zdobywanego statku.

Menalon podrapał się po gładko wygolonej twarzy.
- Tak, trochę ćwiczeń z wiosłami zawsze się przyda, ale to po spotkaniu i pójdziemy na wiosłach pinasą, zrzucając uprzednio żagle. Jutro możemy poćwiczyć atak przy pomocy szalup.

Przez chwilę zamyślony spacerował po mostku.
- Panowie i panie na podstawie waszych sugestii stworzyłem strategię ataków. Teraz Wam ją przestawię

Chwilę przypatrywał się zgromadzonym, nie widząc żadnych sprzeciwów, przedstawił ją.
- Po zauważeniu wrogiego żaglowca opuszczona zostanie bandera Republiki Turmish. Jednakże tylko do czasu zbliżenia się na odległość skutecznego strzału z ciężkiej katapulty. Potem bandera znów będzie wciągnięta na top. Zostaną oddane dwa strzały, przed lub z boku wrogiego żaglowca, nakazujące mu zatrzymanie się. Jeśli nie usłucha, tej grzecznej prośby wrogi kapitan i spróbuje ucieczki, zostanie wystrzelony w niego pocisk zapalający. W tym czasie zostaną załadowane działa jednej burty kulami łańcuchowymi. Zniszczą one ożaglowanie wrogiego statku. Ogień i brak żagli powinien znacznie ich spowolnić. Po zwrocie zostanie oddana kolejna salwa, tym razem kartaczami, mają one zdziesiątkować wrogą załogę. W zależności od mojej oceny, procedura może zostać powtórzona. Po wydaniu rozkazu przygotować się do abordażu, drużyny abordażowe uzbrojone w garłacze, będą czekały na kolejny rozkaz. Nie muszę chyba mówić, iż do czasu wydania tego rozkazu wszyscy niepotrzebni do manewrów oraz “Smoków”, mają się chronić w zejściówce lub przy nadburciach. Bosmanie Leo, twoje “Smoki” mają znaleźć sobie dobre miejsca na rejach, z tych miejsc bez rozkazu eliminować wrogich działonowych, bosmanów i oficerów, szantymenów, kapłanów i magów. Kapitan jest nietykalny, brany jest dla okupu. Mag pokładowy kontruje poczynania wrogich magów. Po ogłoszeniu przygotowań do abordażu, rzuca iluzję podwajającą ilość ludzi z grup abardożowych i też chowa ich iluzje za nadburciami. Na mój rozkaz “abordaż” wydany tubą, Basanta przemieszczasz swoje iluzje, tak jakby atakowały. Mam nadzieję, iż całą przygotowaną obronę wrogowie zmarnują na iluzje. Podwójne trzy gwizdki oznaczają prawdziwy abordaż, wtedy uderza pierwsza dziesiątka i zasypuje wrogich marynarzy gradem siekańców. Jednocześnie żeglarze zarzucają haki abordażowe, przyciągają wrogi statek do naszej burty. Dziesiątka abordażowa przeskakuje na statek wroga. Pewnie będą musieli zastosować liny. Atakują z mostka, który jest najwyższą częścią “Złotego Smoka”.W tym czasie odpalane jest następne dziesięć garłaczy na śródokręcie wrogiego statku. Po tym atakuje reszta drużyn abordażowych śródokręcie. Smoki, w tym czasie, mają eliminować pojedyncze cel. Póki pokład nie zostanie opanowany, Smoki zostają na rejach, mają eliminować wszelkie zagrożenia. Potem czwórka “Smoków” przenosi się na reje zdobytego statku. Do czasu zakucia jeńców lub wyrzucenia wrogiej załogi za burtę, mają pozostać na rejach. Medyk wchodzi z mostka zaraz po pierwszych drużynach abordażowymi. Dziewczęta pokładowe pod pokładem, do czasu zakucia więźniów lub wyrzucenia ich za burtę. Czy wszystko jasne? Jakieś pytania?

Rozejrzał się po zgromadzonych.
Lea skinęła lekko głową na plan kapitana. Nie miała nic do dodania.
- Zrozumiałam kapitanie. Nie mam pytań.
-Prawie wszystko jasne, ale mam pytanie. Panie kapitanie - powiedział Baedus.
- Słucham, co za pytanie?
Zainteresował się uprzejmie Menalon.
-Co mam zrobić dalej jak się zorientują, że to iluzja a ta się skończy? Chociaż mam nadzieję, że się na biorą na to. - zaśmiał się mag.
- Coś innego. Rzucać czary bojowe na pojedynczych wrogów, najbardziej zagrażających statkowi i atakującym. Zabraniam atakować kapitana, ma przeżyć, z niego taki sam zysk jak z statku i ładunku a czasem i większy. Jedynie, gdyby wrogi kapitan okazał się kapłanem lub magiem i rzucał czary, masz go wyeliminować. Twoje najważniejsze zadanie to ochrona załogi, statku oraz niszczenie wrogich magów i kapłanów

Odparł. Potem popatrzył po innych.
- Jeszcze jakieś pytania?
-Tak jest panie kapitanie. - odparł Basanta i poczekał na resztę załogantów.

Krok do przodu wystąpiła Leila. Wychodziła z założenia, że nie ma głupich pytań, więc wolała doprecyzować jedną kwestię.
- Za pozwoleniem, panie kapitanie. Jaka jest ostatecznie kolejność drużyn w przypadku abordażu? Chciałabym, żeby szło bez przepychanek ani zbytniego ociągania się.
Kapitan uśmiechnął się.
- Będziecie wymieniali. Przy pierwszym ataku drużyny złota i srebrna ukryte są za nadburciami mostku jako pierwsze atakują z niego, nie posiadaj garłaczy. Spiżowi z kilkoma marynarzami oddają salwę z garłaczy. Potem czekaj na atak drużyny z mostka kiedy ponownie oddają następna salwę i sami atakują. Przy następnym ataku zmiana, tak, że każda drużyna będzie stał z garłaczami.

- Dziękuję. W takim razie i dla mnie wszystko jasne - odparła Leila.

Następny zadał Krossar swoje pytanie.
-Chciałbym zapytać czy byłaby zgoda na utworzenie z ochotników drużyny medycznej? Po wejściu na pokład moje ręce mogą nie wystarczyć do opatrzenia wszystkich krytycznie rannych. Jest kilku żeglarzy którzy rozpoczęli nauki leczenia w czasie wolnym. Będą potrafili wykonać podstawowe czynności nim dotrę osobiście do danego rannego. Na pokład wchodziliby po jego opanowaniu by nie stwarzać niepotrzebnego zagrożenia dla samych siebie. Opatrywaliby zarówno naszych ludzi. Jak i wybranych członków wrogiej załogi. Wszak nie wiadomo jaka będzie decyzja odnośnie ich dalszego losu.

- Macie zgodę, lecz nie może być niej osoby pełniącej w czasie ataku wachty.
Odparł kapitan.

Kapłan skinął głową
-Tak jest.- odparł oficjalnie.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172