Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-05-2015, 16:49   #1
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
(Zapomniane Krainy D&D ed.3,5)(16+) Turmish. Pierwsza fala.

6 Mirtula 1372RD

[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/79/b7/84/79b784b380c07a86e8860a47e55d1327.jpg[/MEDIA]

Pogoda była piękna tego dnia. Nieliczne chmurki, sporadycznie tylko przesłaniały słońce. Było ciepło, jak to w na wiosnę w rejonie Przesmyku Vilhon. Lekka bryza wiejąca znad morza chłodziła przechodzących się po nabrzeżu i po ulicach Alaghonu stolicy Republiki Turmish. Jednakże nie wszystko było normalne tego dnia. Stali mieszkańcy tej blisko stu dziesięciotysięcznej metropolii z niepokojem wyczekiwali na rozwój wypadków.
Grupki mieszkańców zbierających się przy kramach z cytrusami, w niewielkich traktierniach z przejęciem szeptały o strasznych zbrodniach, wojnie, demonach i złocie. Tak, atmosfera była bliska wybuchu, jak prochownia na statku trafiona celnym pociskiem. Nie poprawiała jej też duża ilość żeglarzy i piechoty pokładowej, spacerujących lub maszerujących w rytm werbli po ulicach. Dawno w stolicy nie wiedziano takiej rzeszy, tak przykładnie zachowujących się załóg statków wojennych Republiki.

Przybysze z dalekich stron też mogli to odczuć a nawet zobaczyć.

Na głównej drodze dzielnicy portowej, która jako jedyna prowadziła do gospody „Pierwsza Fala” tłum był gęsty.
W pewnej chwili przez dźwięki typowe dla tej dzielnicy, przedarł się płacz małego dziecka. Skromnie ubrana dziewczynka z płaczem wskazywał na dach niewysokiej trzykondygnacyjnej kamienicy. Usta dziecka wykrzywione od płaczu wychlipały.
- Moja Mala.
Przechodząca opodal młoda blond włosa żeglarka w mundurze marynarki Republiki zarefowała na płacz dziecka. Tylko spojrzała i już wspinał się po ścianie kamienicy, niczym po linach. Chwili tylko potrzebował by złapać małą tricolor kotkę, a jeszcze mniej czasu by zejść na dół. Dziewczynka bardzo szybko odzyskała swoją kotkę. Jeszcze przez łzy uśmiechała się tuląc ulubienicę. Nie zdołał nawet podziękować, gdyż żeglarka szybko ruszyła w kierunku pirsu Wschodzącego Słońca.

~*~

Około dwunastego dzwonu na głównym placu w dzielnicy doków pojawił się herold w barwach Republiki, w towarzystwie orkiestry marynarskiej. Ludzie się powoli zbierali. Nie minęła klepsydra gdy herold wskoczył na jakąś skrzynkę i poprzedzony werblami gromko zakrzyknął.

- Wojna mieszkańcy Republiki. Wojna z ciemiężącą w niewoli naszych ludzi Chessenta. Wojna z wysyłającymi na nasze ziemi łowcami niewolników miastami Smoczego Wybrzeża Sembią, Thay, Utherem, Mulhornadem i Chondath. Wszystkie osoby zdolne do służby w wojsku czy też na okrętach Republiki Turmis w wieku od dwunastu do sześćdziesięciu lat obowiązane są stawić się u najbliższego werbownika. Brak stawiennictwa będzie surowo karny. Podpisali członkowie Najwyższej Rada Republiki Turmis.






Tymczasem w gospodzie „Pierwsza Fala” zebrał się tłum żeglarzy i wojaków. Tam też przybyli bohaterowie. Równo z wybiciem dwunastego dzwonu przed drzwiami do prywatnej sali stanęło dwóch prawie siedmostopowych śniadych dryblasów. Byli do siebie podobni jak jedna kropla wody.
- Kapitanowie proszą pojedynczo, najpierw ty.
Wskazał na krzepko wyglądającego wojownika.
Tak weszło dwanaścioro z czekających kobiet i mężczyzn, z powrotem na salę, z kwaśnymi minami, powróciło aż dziesięcioro.

W końcu dryblas wskazał na jednego z oczekujących bohaterów.
- Teraz twoja kolej.

Sala była duża. Pomieścić mogła i ze sto osób. W jednym jej rogu ustawiono stół z przekąskami oraz beczkę. Stało tam też kilka stołów i ław. Za nimi ucztując siedziała para do tej pory wybrańców.
W drugim końcu sali za przykrytym niebieskim suknem stołem siedziało pięć osób. W głębi za nimi, stało jeszcze dwóch strażników. W oczy rzucał się siwowłosy czterdziestolatek w paradnym mundurze.
On to też odezwał się tubalnym głosem.

[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/3a/6e/a4/3a6ea481b873950ab8be4857d0d47594.jpg[/MEDIA]

- Jestem Jan Dev kapitan galeonu „Smok” będę dowodzić eskadrą złożoną z tych dwóch statków „Smoka” i dopiero co zwodowaną pinasą „Złoty Smok”, której kapitanem będzie Menalon Blasea.
Wskazał na blondyna siedzącego po jego lewej ręce, potem na siedzącego po prawej stronie mężczyznę w szmaragdowej szacie.
- Ten to czarodziej sprawdzi twoją prawdomówność. Czy jesteś ścigany/a przez prawo Republice Turmis, Aglarondzie, Cormyrze, Imlitur.
Po tym pytaniu odezwał się blondyn.
- Jakie są twoje umiejętności uprzedzam, iż sprawdzone zostaną przez mojego pierwszego oficera i bosmana.
Mówiąc to wskazał na nieprzedstawionych do tej pory.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 11-05-2015 o 10:55.
Cedryk jest offline  
Stary 11-05-2015, 05:45   #2
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
5 Mirtula 1372RD

Nad Alaghonem powoli zapadał zmrok. Tłum statków u wybrzeża zaczął się już przerzedzać, podobnie jak rzedły tłumy na ulicach. Niewielka, trzymasztowa fluita wpłynęła do portu, zajmując przydzielone jej miejsce. Rzucono liny cumownicze, a portowi chłopcy zajęli się ich przywiązywaniem. Leila obserwowała ich z góry, stojąc na nadburciu. Cały dobytek - a przynajmniej to, czego akurat nie miała na sobie - skrupulatnie upchnęła do plecaka. To miały być jej ostatnie chwile na "Farsie", która przez siedem lat była jej domem. Wzrok dziewczyny podążył ku metropolii będącej celem tej podróży. To tutaj miał zacząć się kolejny rozdział jej życia.
- Leila. - usłyszała za sobą głos kapitana Brandona Seawooda - List, o który prosiłaś.
Dziewczyna zeskoczyła na pokład, z uśmiechem podchodząc do starego wilka morskiego i zarzucając mu ramiona na szyję.
- Dziękuję. - powiedziała, odbierając kawałek pergaminu, który mógł zdecydować o jej dalszych losach.

Krok za kapitanem stali pozostali. Był tam stary Jon, który chciał wyrzucić ją za burtę, gdy dowiedział się, że jest dziewczyną. Był zwinny Allen, z którym wspinała się na maszty. Był wesoły Rick, z którym nie raz upiła się w trupa. Był także dzielny Hiram, jej morski rycerz, który uczył ją fechtunku i zawsze dbał o jej bezpieczeństwo. Byli wszyscy inni, z którymi wykonała wiele zleceń i odbyła wiele przygód. Cała załoga "Farsy" przyszła ją pożegnać.
- Port bez znajomych to nie port, tylko miejsce przypadkowego postoju. Pamiętaj o tym i bądź sobą, a z pewnością cię pokochają... - odezwał się kapitan ciepłym głosem.
- Jeśli Tymora pozwoli, jeszcze się spotkamy. - odpowiedziała, uśmiechem przeganiając wzbierające łzy, po czym uściskała każdego żeglarza po kolei.

To zabawne, jak często, gdy spogląda się w przeszłość, odnosi się wrażenie, że przeżyło się tak wiele. Tymczasem przyszłość może przynieść wyzwania, w obliczu których niedawne smutki i radości wydadzą się błahe i niewiele znaczące.



6 Mirtula 1372RD

Piękna pogoda odzwierciedlała radosny nastrój Leili. Do spotkania w "Pierwszej Fali" miała jeszcze trochę czasu, postanowiła więc przejść się po okolicy. Nawet gęsty tłum ludzi na głównej drodze dzielnicy portowej nie psuł jej humoru. Zwinnie lawirowała w ciżbie ciał, kiedy nagle jej wzrok przykuła chłopięca czupryna. Nie było w niej w zasadzie nic nadzwyczajnego, ale w Leili jej widok poruszył jakąś dawno zapomnianą strunę. Gęste loki sterczały na wszystkie strony głowy siedmio-, może ośmioletniego chłopca, który prawie niezauważenie przeciskał się wśród ludzi. Gdy na jego włosy padało słońce, budziło w ich czerni granatowe błyski. Tak bardzo przypomniał jej Nathrila... Szybko jednak otrząsnęła się ze smutnej tęsknoty - miała w tym wprawę. Chłopiec rozejrzał się niespokojnie, a dla Leili jasne było, że coś knuje. Przecisnęła się w jego stronę i złapała go za kołnierz, gdy sięgał do sakiewki jednego z przechodniów. Nie mając zamiaru dyskutować i nie zwalniając uścisku, zaciągnęła dziecko do wąskiej uliczki między kamienicami.

- Proszę, proszę, ktoś postanowił skorzystać z okazji i dorobić sobie kilka groszy.
Chłopiec szarpał się dziko przez chwilę, próbując się uwolnić. Gdy zrozumiał, że nie ma na to szans, zmierzył kobietę nieufnym wzrokiem.
- Trzeba się było nie wtrącać. - mruknął naburmuszony.
- Oni by się z pewnością wtrącili. - odpowiedziała mu z uśmiechem, wskazując dwóch mężczyzn w mundurach straży, przechodzących właśnie nieopodal.
Chłopiec milczał.
- Twoi rodzice... - zaczełą z troską w głosie.
- Nie mam rodziców. - wpadł jej w słowo i zapadła między nimi nieprzyjemna cisza.
- Ja też nie. - dodała po chwili Leila, a uprzejmy uśmiech nie znikał z jej twarzy.
- Kłamiesz. Na pewno masz bogatych rodziców. Inaczej byś tak nie wyglądała. A ta broń to pewnie tylko ozdobna. - odparło dziecko, wciąż śmiertelnie obrażone.
Leila parsknęła cichym śmiechem, a do głowy przyszedł jej pewien pomysł.
- Oh, nie, zapracowałam na to wszystko mój drogi. Mogę ci to udowodnić, a może i sam będziesz mógł zapracować bez okradania innych, jeśli chcesz. - wyciągnęła z kieszonki na bandolierze srebrną monetę i zaczęła przekładać ją między palcami.
Oczy chłopca śledziły pieniądz, a foch zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- Jak? - zapytał ze szczerym zainteresowaniem.

- Udaj się do portu i znajdź "Farsę" oraz jej kapitana Brandona Seawooda. Powiedz, że przysyła cię Leila. Jeśli godnie się zachowasz, a kapitan uzna cię za dobry nabytek, wkrótce pożeglujesz w nieznane. - wyjaśniła chłopcu, wręczając mu monetę - To twoje życie i twój wybór. Wybierz dobrze.
Zostawiła go w zaułku, wtapiając się ponownie w tłum na ulicy. Miała nadzieję, że nie myli się co do chłopca i podejmie on wyzwanie. Na statku przyda się nowy majtek, niejako z polecenia. Jeśli po prostu zabierze srebrnika i pójdzie dalej kraść - to już jego wola. Otrzymał szansę, by zdecydować o swoim życiu. Leila otrzymała kiedyś podobną, tyle że w jej wypadku kosztowała dużo więcej niż porzucenie ulicznego życia na rzecz morskiej żeglugi. Teraz zaś miała kolejną, ale tę stworzyła sobie sama. Zamierzała też zrobić wszystko, aby jej nie pożałować.

Około dwunastego dzwonu słowa herolda w barwach Republiki, który ogłaszał, co następuje, odprowadziły dziewczynę ku "Pierwszej Fali"...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 11-05-2015, 16:10   #3
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
6 Mirtula 1372RD

Nad Alaghonem wstaje nowy pogodny dzień. Słońce powoli wychyla się zza horyzontu budząc poczciwych ludzi do swojej pracy. Nie wszyscy jednak dopiero wstają z łóżka. Lea od dawna już stoi na nogach przy małej świątyni Lathandera, jednocześnie wyglądając poranka. Gdy pierwsze promienie słońca oświetliły jej twarz, weszła do budynku i rozpoczęła modlitwę u boku kapłanki przewodzącej tutejszemu kultowi. Jej blada skóra dziś jej jakaś bardziej blada, niż zwykle, choć wiadomym jest, że nie pochodzi stąd. Jej prosta bladożółta szata jest odrobinę pomięta. Nie zapomniała jednak swego świętego symbolu.

Obie zakończyły modlitwę i wstały z klęczek. Na młodej twarzy Quary pojawił się wyraz zatroskania, gdy spojrzała na przygotowany ekwipunek swego gościa. Zarzuciła na bok swoje długie proste blond włosy czesząc je dłońmi.
- Na pewno chcesz z nimi płynąć? - kapłanka odezwała się jako pierwsza do zapatrzonej gdzieś w nieokreślony punkt na ścianie elfki.
- Tak. Nie mogę dopuścić, by więcej dobrych ludzi zostało sprzedawanych jako niewolnicy. Postanowiłam to już w tym momencie, kiedy mi o tym opowiedziałaś i miałam zamiar zacząć działać od momentu, kiedy nadarzy się okazja. Muszę chronić tych ludzi. - odparła pewnie Lea wciąż wpatrując się w ten sam punkt.
Quara westchnęła i rozciągnęła się, a następnie udała się po list do bocznych pomieszczeń świątynnych po pakunek, i wróciła po dłuższej chwili dając Lei czas na zebranie swoich rzeczy. Następnie go jej wręczyła.
- Zanieś to w międzyczasie Antonowi. Jego żona choruje, a sam nie może się po nie w tym momencie udać. Są to leki. W środku są wszelkie instrukcje użycia. Zadbałam o to. Niechaj światło jutrzenki Lathandera oświetla twą drogę.
- I twoją - odparła przyjmując pakunek - Żegnaj Quaro. Dziękuję za ugoszczenie mnie w tym mieście.
I wyszła głównymi drzwiami. Kapłanka jeszcze dłuższą chwilę patrzyła w otwarte na oścież wrota, po czym uśmiechnęła się na chwilę stwierdzając w myślach, ze paladyni jednak zdecydowanie są zbyt poważni. Następnie wróciła do swych obowiązków.

*

Choć Anton był rybakiem, to jego dom znajdował się w biedniejszej części miasta, nad czym Lea trochę ubolewała. Gdyby ktoś znał się tak, jak on na żegludze... Musi jednak ze swoją żoną zostać.
Elfka wędrowała różnymi ulicami widząc jednocześnie bogatych, jak i biednych, młodych, jak i starych, przedstawicieli różnych zawodów, długo by wymieniać. Trafiła wreszcie przed małą kamienną budowlę niedaleko morza, którą zdecydowanie zapamiętała, bo spędziła tu trochę czasu ucząc się żeglarskich podstaw od Antona. Przyszedł dzień, kiedy będzie mogła wykorzystać swą wiedzę. Na tym kończąc swe przemyślenia - zapukała w drzwi.
Wychylił się sam Anton - starszy mężczyzna o ciemnej karnacji. Na sobie miał prostą lnianą koszulę bez rękawów oraz długie szerokie spodnie. Uśmiechnął się na widok swojej uczennicy i wyszedł na zewnątrz witając się serdecznie z nią. Nawet na twarzy Lei pojawił się uśmiech.
- Czyżbyś wyruszała na morze? - powiedział mężczyzna odbierając pakunek, którego oczekiwał.
- Taki mam zamiar. - odpowiedziała lekko przeciągając "a" w słowie "taki".
- Ciesz się! Dawno temu spędziłem na łajbie trochę czasu. Teraz jestem przykuty tutaj, ale nie mam zamiaru narzekać. W końcu mam miejsce, w którym zapuściłem korzenie. Dziękuję ci za te leki. A teraz biegnij, bo odpłyną bez ciebie! - powiedział na pożegnanie - Przywieź mi coś! - dodał.
- Jeśli znajdzie się moment. Nie uważam tego za wycieczkę krajoznawczą. W promieniach świtu wszystko staje się piękniejsze...
- ...a droga staje się jaśniejsza. Do zobaczenia Leo! - i zamknął drzwi.
I ruszyła w drogę do gospody "Pierwsza Fala" jednocześnie rozmyślając nad słowami "zapuścić korzenie".
 
Flamedancer jest offline  
Stary 11-05-2015, 18:19   #4
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
6 Mirtula 1372RD
Neevan przybył do Pierwszej Fali jakieś pół godziny wcześniej. Denerwował się. Oto wreszcie nadarza się okazja żeby wrócić na morze, poczuć znów zapach słonej wody, wiatr we włosach…
- Ech…, jakże przewrotne bywa życie - myślał.
Przysiągł sobie przecież ledwie kilka lat temu, że na statek już nigdy nie wróci, a tymczasem…
- Oby tylko dobrze wypaść, kapitan musi mnie wziąć! – powtarzał w myślach.
Nagle z pokoju, w którym odbywał się nabór dobiegł gniewny głos kapitana:
- Wynocha! I żebyś mi się mi więcej na oczy nie pokazywał draniu!
Po chwili obok Neevana wybiegł z tawerny nieduży, lekko przygarbiony elf - poprzedni kandydat.
- Ciekawe czym tak podpadł – pomyślał Neevan.
- Następny! – zawołał zirytowanym głosem kapitan.
Neevan wszedł do izby i skłonił się nisko. Starał się zrobić jak najlepsze wrażenie. Wyglądał przyzwoicie. Był wysokim długowłosym mężczyzną z ładnie przystrzyżoną bródką. Twarz miał smukłą, jasną, wręcz bladą, szarozielone oczy, nad nimi mocno zarysowane brwi. Przez ramię przewiesił swoja nieodzowną lutnię.
Kapitan ocenił kandydata wzrokiem, trochę się skrzywił i rzekł:
- Od razu przechodź do rzeczy bo nie mam czasu na takich jak ty. Opowiedz coś o sobie, tylko nie kłam bo wylecisz stąd tak jak tamten przed tobą. Te oczy wiele już widziały i umieją rozpoznać oszusta.
- Nazywam się Neevan, Neevan Drżąca Struna, jestem bardem i zaprawionym w rejsach żeglarzem - powiedział z nutką smutku z głosie Neevan, po czym zdjął z ramienia lutnię i zaczął śpiewać:

Lat już temu wiele w mieście wspaniałości
na świat przyszło dziecię, ku ojca radości.
Rodzic jego człekiem bardzo był majętnym
i chciał by syn został też kimś nieprzeciętnym.
A, że zawsze kochał muzykę jak żonę
to i syna swego skierował w tę stronę.
Gdy piąty rok życia skończył mały Neevan
grał na mandolinie, tańczył oraz śpiewał.
Nowy Olamn ojciec upatrzył dla niego
bardem chcąc uczynić syna jedynego.
Spokojnie czas płynął, i po kilku latach
młodziutkiego barda dochował się tata.
Śpiewał Neevan pieśni, pięknie grał na lutni,
był dzieckiem spokojnym, nie skorym do kłótni.
Jednak którejś nocy, ku ojca rozpaczy
syn dostał się w łapy niecnych porywaczy.
Na nic zdał się okup, na nic też błagania,
wszystko legło w gruzach od chwili porwania.
Och losie okrutny, ojciec by zapłacił,
coś jednak nie wyszło, zbój się nie wzbogacił.
Miejska straż spłoszyła porywaczy podłych,
uciekli na morze. Neevan wznosił modły,
by do ojca wrócić, zobaczyć go jeszcze
na nic się to zdało, burze, sztormy, deszcze
wciąż statkiem smagały, a strapiony chłopak,
brańcem był piratów… ot wszystko na opak.
Pokład więc szorował, okrutnych kpin słuchał
nieraz pałasz świsnął obok jego ucha.
Wszystko się zmieniło gdy uciekł korsarzom,
gdzieś w niewielkim mieście walczyli ze strażą,
wtedy Neevan czmychnął i zaznał wolności,
wrócił więc do ojca, który w samotności,
bardzo się postarzał i po kilku latach,
żywota dokonał ukochany tata.
Matka po porwaniu zmarła zaś z rozpaczy,
sam został na świecie… wiedział co to znaczy.
Majątek też zniknął, ojciec wszystko stracił
kiedy syna szukał… za sprawą swych braci…
………………….
Dla Neevana w mieście miejsca już nie było,
a mimo przeszłości morze go kusiło.
Poszedł, więc do doków, dostał się na statek
w roli marynarza spędził kilka latek,
teraz gdy był wolny żegluga wspaniała,
piękna, romantyczna wręcz się wydawała.
Alaghon miał portem jednym być z tak wielu,
zszedł na ląd na krótko, skończył… na weselu.
Kochał ją szalenie, była piękna miła,
dwa lata po ślubie córkę urodziła.
Przysięgał naiwnie, „na morze nie wrócę”,
żony nie opuszczę, dziecka nie porzucę!
Lecz okrutne fatum znów z niego zakpiło,
córkę porwał pirat… wszystko powróciło!
………
Neevan zalał się łzami…
- Kapitanie, oni byli z Sembii, ja…, ja muszę płynąć!
 

Ostatnio edytowane przez Pliman : 12-05-2015 o 20:32. Powód: poprawki
Pliman jest offline  
Stary 11-05-2015, 22:29   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
3 Mirtula 1372RD


Jeden z marynarzy chwycił cumę, wyskoczył na molo i po chwili "Albatros" zakończył swój rejs w alaghondzkim porcie.

- Będziemy tu jakiś miesiąc. - Kapitan Mair, ciemnowłosy choć niemłody już wilk morski, uścisnął dłoń młodemu magowi. - Posztukowanie naszego morskiego ptaszka nieco potrwa. Ale jeśli będziesz wtedy zainteresowany, to twoja koja będzie na ciebie czekać.
- Dziękuję, kapitanie.
- Couryn skinął głową. - Będę pamiętać.

Pożegnawszy się z tymi, którzy jeszcze nie opuścili pokładu, Couryn ruszył zwiedzać Alaghond.


6 Mirtula 1372RD


Wezwanie, ogłoszone przez herolda, Couryn mógł najnormalniej w świecie zlekceważyć. Nie mieszkał na stałe w Turmis, mógł w każdej obrócić się na pięcie i iść daleko stąd. Ale był synem kupca, był też uczciwym człowiekiem. Nie lubił ani piratów, ani handlarzy niewolników i uważał, że świat bez nich byłby dużo, dużo lepszy.
Bez wielu innych osób również, ale w końcu trzeba było od czegoś zacząć. Dlaczego więc nie od handlarzy żywym towarem...


Selekcja była nad wyraz ostra. Przynajmniej tak ocenił to młody człowiek o opalonej, czy też raczej ciemnej od słońca i wiatru, twarzy. Ubrany był w dobrej jakości, chociaż noszące na sobie ślady podróży, ubranie. Przez ramię przewieszony miał futerał na mandolinę, lecz broń i kolcza koszulka dobitnie świadczyły o tym, że posiadacz lutni przygotowany jest nie tylko na umilanie życia innym piosenkami.
Gdy stojący przed drzwiami wartownik wskazał na niego, Couryn poprawił dłonią niesforne ciemne włosy i wszedł do środka.

- Couryn Telstaer - przedstawił się. - Nie ściga mnie prawo w żadnym z krajów. Pływałem na statkach od siódmego roku życia i marynarskie zajęcia nie są mi obce. Potrafię sklarować liny, stawiać żagle, wspiąć się na bocianie gniazdo. Ostatnio służyłem na “Albatrosie”. Stoi jeszcze w porcie.
- Prócz tego, choć nie ma to przełożenia na marynarski fach
- dodał - jestem magiem.
- Magiem? Pokaż, że swoją księgę czarów, zaraz ocenimy jak przydatny będziesz - mruknął poirytowany mag siedzący za stołem.
- Nie używam księgi - odparł Couryn. - Posiadam kilka czarów przydatnych zdecydowanie bardziej w walce, niż w obsłudze okrętu. Przydadzą się w ewentualnym starciu z piratami czy handlarzami niewolników. Wolałbym tutaj... - rozejrzał się dokoła - raczej ich nie demonstrować. Po co niszczyć ściany.
- Zaklinacz - burknął mag. - Opisz zatem, co potrafisz czarami w walce zrobić. Magiczny pocisk znasz?
- Niektórzy nazywają mnie magiem bojowym - sprostował Couryn. - Prócz magicznego pocisku znam płonące dłonie...
- Coś do podpalania na odległość lub dziurawienia pokładów statków? - przerwał mu mag.
- Mniejsza kula ognia od biedy by się przydała. Ewentualnie taka sama kula kwasu, do niszczenia żagli. Kamienny grad, niestety, nie jest w stanie zatopić żadnego statku. Przynajmniej nie jest to w zakresie moich możliwości.
- Tak, to mi starczy. - Po czym chwilę poszeptał z kapitanami.
Następnie bosman odpytał Couryna z podstaw fachu żeglarskiego, na koniec zaś rzucił.
- Lutnię nosisz dla ozdoby? Jeśli nie to zagraj. Znasz “Kabestanowe tango”? Jeśli nie, to zagraj, co tam znasz.
- Tego akurat nie znam
- odparł Couryn. - Ale może coś podobnego...
Wyciągnął lutnię, sprawdził nastrojenie, a potem zagrał:
Do kabestanu chłopcy wraz
Ze wszystkich pchać go sił!
Niech ciągnie kotwę z morza dna
Kabestan, a my z nim!
*
- Nie najgorzej, jeśli nie znajdziemy nikogo lepszego mamy szantmena.
Couryn skinął głowa. Nie zgłosił się po to, by objąć to akurat stanowisko, ale w razie czego... Szantmeni byli cenieni. Niektórzy przynajmniej.
- Poczekaj na decyzję, w końcu nie będziesz zwykłym marynarzem - przemówił blondwłosy kapitan. Wskazał stoły na drugim końcu sali.
- Tak, kapitanie - odparł Couryn, po czym usiadł na wskazanym miejscu.


Gdy wybrany został szantmen jeden strażników podszedł do Couryna i gestem wskazał komisję.
Czekali tam już na niego kapitanowie.
- Możemy za proponować bosmana - sierżanta. Za zamustrowanie dziesięć sztuk złota, dziennie sztuka złota żołdu, udział osiem sztuk srebra ze stu sztuk złota łupu. Zgadzacie się?
Wskazał na przygotowane już kielichy.
- Zgadzam się - odparł Couryn. Wziął kielich i wypił.
- Poczekajcie z wybranymi - powiedział kapitan, podając kapelusz chustę i szarfę, przynależne randze bosmana czy też sierżanta.

Couryn wziął podane przedmioty, po czym usiadł wśród tych, którzy już się zakwalifikowali.
- Couryn - przedstawił się.
_____________________________
* Słowa i muzyka: A. Jaskierski
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-05-2015 o 21:02.
Kerm jest offline  
Stary 12-05-2015, 20:27   #6
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
6 Mirtula 1372RD


Lea stała przed karczmą wraz z innymi osobami, którzy gotowi byli wyruszyć w morze - czy to dla pieniędzy, czy to z obowiązku, czy to za ideały. Ona jednak należała do tych, którzy całkowicie nie musieli tutaj przychodzić, bo pochodzi z Dolin. W przeciwieństwie do niektórych, zachowywała stoicki spokój patrząc na ostrą selekcję. Przed nią stał jakiś chłop wielki i krągły jak szafa, jednak został odesłany z kwitkiem - to było do przewidzenia. Ale może to dlań lepszy los, niż przypadkowa śmierć na morzu. ~ Jeśli Lathander tego zechce, to uda mi się dostać na pokład ~ pomyślała w ten sposób, gdy została wezwana do środka. Poprawiła odrobinę swą zakonną szatę, której motyw krzyża w dolnych partiach ubrania był identyczny, jak święty symbol zawieszony na jej piersi. Choć jest paladynem Lathandera, to ten krzyż dostała od swego mentora, a następnie został poświęcony przez kapłanów jej boga, acz nie bez zdziwienia. Idąc przez salę spleciony z przodu warkocz związany srebrną tasiemką chwiał się lekko, a twarz, mimo pionowej blizny przecinającej jej prawe oko, ma bardzo ładną. Jaskrawo niebieskie tęczówki oczu, smukła budowa ciała, wzrost na niecałe trzy łokcie i szpiczaste uszy jasno wskazywały na to, że jest elfką. Szła w pełnym rynsztunku - przy pasie miała rapier, a na plecach łuk kompozytowy, kołczan ze strzałami i wielki miecz. Plecak zostawiła przy jednym ze stolików, przy którym chciała usiąść, jeśli uda się jej przejść rekrutację.

Stanęła przed kapitanami i ich kompanami, na ich twarzy malowało się zniecierpliwienie. Nie ma się co dziwić - w końcu tak wiele osób przyszło, a zrekrutowali tylko kilku.

- Szanowni kapitanowie, czcigodny czarodzieju, bosmanie, oficerze. - przywitała się z każdym każdemu składając lekki uprzejmy ukłon trzymając prawą dłoń na piersi. Zaledwie kiwnięcie głową. - Nazywam się Lea Dawnbringer i jestem paladynem Lathandera należącym do Zakonu Astra. Nie jestem ścigana przez prawa Republiki Turmis, Aglarundu, Cormyru i Imlituru. - mówiła poważnie, lecz była pewna siebie, mając w swojej głowie wciąż słowa, o których pomyślała zaraz przed wejściem ~ "Jeśli Lathander tego zechce, to uda mi się dostać na pokład".

- Znam wszelkie podstawy dotyczące żeglugi, jednak nie zdołałam ich jeszcze wykorzystać w praktyce. - kontynuowała wiedząc, że interesują ich wiedza i zdolności kandydata - Zapewniam jednak, że nie to problemem. Poza oczywistym wyszkoleniem wojskowym specjalizuję się w walce dystansowej. Jeśli będzie to potrzebne, to mogę służyć również swoimi zdolnościami dyplomacji. - dokończyła i czekała na to, co powiedzą jej kapitanowie.

- Potrzebujemy dobrych wojowników - mruknął Menalon jakby do siebie.

- A więc mówisz, że specjalizujesz się w strzelectwie! - zagrzmiał niczym grom z jasnego nieba bas bosmana, który mógłby obudzić umarłego, po czym płynnym ruchem ręki wyjął ze swego bandoletu nóz do ciśkania i rzucił nim przez całą długość sali trafiając w rant beczki - Jeśli mówisz, żeś taka dobra, to traf swymi strzałami jak najbliżej tego noża.

Lea obejrzała się za nożem i zaczęła analizę swego celu, jak to zwykła robić. ~ Trafienie nie powinno być problemem. Wiekszym na pewno będzie trafienie w odpowiednie miejsce. ~ Myślac w ten sposób wzięła swój łuk w ręce.
~ Cel jest nieruchomy, to powinno być proste.
Wzięła strzałę w stoje palce.
~ Linia strzału jest czysta.
Nałożyła strzałę na cięciwę.
~ Wystarczy się skoncentrować.
Naciągnęła łuk, by wystrzelić.
~ Rany, nie teraz!
Strzała poleciała i trafiła dobry łokieć od celu, wywołując pogardliwe śmiechy dochodzące z drugiego końca sali. Nie znali jednak powodu tego strzału. Dawna rana nabyta w trakcie podróży dała się we znaki. Lea skrzywiła się lekko na ból, który jej sprawiła.

Bosman spojrzał na urągliwie drżąca strzałę i machnął w stronę elfki ręką, jakby odganiał muchę.
- Widać panna przeceniła swoje umiejętności strzeleckie. Będziecie walczyć z tym strażnikiem bronią ćwiczebną - wskazał kciukiem na dryblasa w tunice znajdującego się obok niego - Walka trwa do czasu, aż któreś z was nie padnie nieprzytomne obite na kwaśne jabłko.

Jej przeciwnik przeciągnął się tak, że aż trzasnęły kości. Wziął w swe ręce dwie szable ćwiczebne.
W tym czasie Lea odłożyła łuk. Stara rana na ramieniu akurat teraz dała o sobie znać, kiedy musiała pokazać swoje umiejętności strzeleckie. Odwróciła się w stronę bosmana.

- Proszę o wybaczenie. Musiałam się odrobinę zdenerwować. - powiedziała poważnie, ale ktoś, kto zna się na ludziach (albo elfach) stwierdziłby, że usłyszał w jej głosie nutę speszenia. Bosman na to nie zareagował. Przyjęła ćwiczebną szablę od strażnika jednocześnie sprawdzając jak tego typu broń leży jej w dłoni. Zdecydowanie wolała swój rapier, no ale trzeba korzystać z tego, co się aktualnie ma. ~ Nie ma tu ćwiczebnych mieczy dwuręcznych? ~ pomyślała i z nadzieją rozejrzała się po sali, ale dała sobie spokój. “Ćwiczebny miecz dwuręczny” może zabić.
Oddaliła się na odległość czterech kroków i odwróciła się na pięcie, by spojrzeć w oczy przeciwnikowi i ocenić swoje szanse. ~ Jeśli mi się nie uda, to nie będę mogła chronić tych ludzi, których tu poznałam, jak i tych, których jeszcze nie poznałam, a mogę poznać w przyszłości.

- Jesteś gotów? - rzuciła przed siebie i chwyliła szablę oburącz tak, jakby dzierżyła swój wierny wielki miecz znajdujący się aktualnie na jej plecach.

- Gotów jaśnie panienko! - z kpiną zasalutował jej przeciwnik.

Zaszarżowali na siebie. Gdy się spotkali Lea zamachnęła się bronią, jednak strażnik zdołał się uchylić sprawiając, że przecięła jedynie powietrze. Odsłoniło to jej bok, co wykorzystał jej przeciwnik i uderzył weń mocno. Elfka syknęła z bólu i odskoczyła, by oddalić się od napastnika. Krążyli naokoło wokół siebie przed dobrą chwilę, po czym mężczyzna rzucił się do ataku, a jego cios został sprytnie zbity, odsłaniając jego kark. Paladynka wykorzystała okazję i potężnym ciosem szablą powaliła dryblasa na deski.

Bosman przekrzywił na chwilę głowę, po czym swym zwyczajowym głosem rzekł:
- A zatem jednak umiesz walczyć i to dobrze! Powtórz strzał.

Lea skinęła głową w stronę bosmana odłożyła obie szable na ziemię, a samego zbrojnego pociągnęła po ziemi pod najbliższą ścianę, by usadzić go przy niej w pozycji siedzącej. Następnie, rozmasowując ramię, które wcześniej ją zawiodło, wzięła swój łuk. Po bólu pozostała już tylko lekko mącąca iskra. Napięła łuk i, celując, wystrzeliła strzałę w głownię noża mając nadzieję, że tym razem trafi bliżej, niż ostatnio.
Pocisk trafił bliżej niż ostatio, o szerokość drzewca od ostrza. Bosman już otwierał swoje usta, by coś powiedzieć, jednak inny głos doszedł do jej uszu.

- Strzelaj dalej, póki nie kazę przerwać! - ten donośny głos należał do milczącego do tej pory Pierwszego Oficera.

Lea odetchnęła głęboko powoli odzyskując pewność siebie. Przypomniała sobie lata treningów u swego mentora. Z łukiem czuła się najlepiej. Wzięła w palce kolejną strzałę wykonując rozkaz. Dopiero teraz ukazały się jej umiejętności strzeleckie. Seria dwunastu strzał zaowocowała tym, że tylko dwie strzały były w odległości większej, niż jej długość, w tym pierwszy strzał, o którym nawet nie warto wspominać. Cztery groty dotykały ostrza noża, siódma rozszczepiła jego rękojeść uderzając w ostrze, a dwunasta sprawiła, że nóż wbił się jeszcze bardziej w ścianę.

- Wystarczy! Poczekaj na werdykt kapitanów.

Odłożyła więc swój łuk i założyła ręce na piersiach nie przysłuchując się rozmowie. Po krótkiej naradzie kapitanów odezwał siędowódca "Złotego Smoka".

- Przyda się nam paladyn na pokładzie. Za zamustrownie dziesięć sztuk złota. Zapłata sztuka złota za dzień i osiem srebrników od stu złotych monet łupu. Bosman-sierżant dowódca strzelców. Jeśli się zgadzasz wypijmy by bogowie nam sprzyjali. - uśmiechnął się na koniec.

- Zgoda - odparła już odrobinę mniej poważnie, a na jej twarzy pojawił się jakiś rodzaj lekkiego uśmiechu - Pozwolę sobie jednak wziąć coś lżejszego, jeśli mamy cokolwiek pić. Lepiej zachować ostrość wzroku. Usiądę przy jednym ze stolików czekając na koniec rekrutacji. Niechaj Lathander rozjaśni naszą drogę. - zebrała swoje rzeczy i położyła je przy stoliku, przy którym stał jej plecak. Wyciągnęła z niego zawinięty pęk strzał i zaczęła uzupełniać swój kołczan, w międzyczasie słuchając, jak przebiega reszta rekrutacji.

Nim odeszła na drugi koniec sali kapitan Dev podał paladynce zestaw oznaczający bosmańską rangę na “Złotym Smoku”.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 12-05-2015, 20:31   #7
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
6 Mirtula 1372RD
Po występie Nevana zaległa na sali cisza, potem jednak rozległy się oklaski z drugiego końca sali. Bosman wcześniej zasłuchany w pieśń, wielkimi jak bochny dłońmi uderzył na płask, tak że aż echo poszło po sali.
- Mamy zatem szantmena, Odpowiedz jednak na pytanie, byłeś karany w krajach o których mówił kapitan?
Neevan przetarł oczy dłonią. Spojrzał bosmanowi w twarz i odpowiedział.
- Nie, bosmanie, nigdy nie byłem karany w żadnym z wymienionych krajów.
- Zatem jeszcze szybko sprawdzę twoją wiedzę pokaż mi wszystkie węzły stosowane na statkach
- Wszystkie? Trochę tego będzie, no więc: ósemka, węzeł szotowy, bramszotowy, wantowy, kotwiczny, płaski, refowy, flagowy…
- Kawalarz, masz tu linę i pokazuj - bosman rzucił mu metrowy kawałek liny.
Neevan wymieniał i po kolei wiązał wymienione węzły, co prawda jak zwykle pomylił mu się szotowy z bramszotowym ale ogólnie szło mu całkiem nieźle, no przynajmniej tak mu się wydawało....
- Może gdyby było mi do śmiechu to bym sobie i trochę pożartował… ale nie jest. Po prostu mam pamięć do nazw - odpowiedział bard.
- Szantmen - rzekł blond włosy kapitan.
- Osiem sztuk srebra za dzień, sześć srebrników udziału od stu złotych monet, osiem sztuk złota za zamustrowanie. Zgadzasz się? Jan Dev czekał już z butelką by polać toast dla bogów.
- Nawet darmo bym się zgodził… Kapitanie, mam tylko jedno pytanie, kiedy odpływamy?, Chciałbym pożegnać się z żoną - odrzekł Neevan spoglądając to na Jana Deva to na Menalona Blasea.
Również szantmen otrzymał zestaw oznaczający prawie rangę bosmana na “Złotym Smoku”.
Potem Dev skierował go na drugi koniec sali ze słowami.
- Lepiej teraz bez bardzo ważnych przyczyn nie chodzić po ulicach.
- Rozumiem - odparł Neevan po czym usiadł pod ścianą w miejscu wskazanym przez kapitana, wyjął kartkę i napisał krótki liścik pożegnalny do swojej ukochanej Luccy. Po chwili wyjrzał przez okno i skinieniem dłoni przywołał do siebie jednego z dokazujących obok tawerny uliczników.
- Ernie, wiesz gdzie mieszkam prawda? - chłopiec skinął głową.
- Zanieś to mojej żonie - powiedział Neevan wręczając urwisowi zapisaną kartkę i niewielką, złotą monetę.

[MEDIA]http://imageshack.com/a/img910/6130/gFSw2W.jpg[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Pliman : 12-05-2015 o 22:02.
Pliman jest offline  
Stary 13-05-2015, 19:00   #8
 
CCORD's Avatar
 
Reputacja: 1 CCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodze
Jako, że było zbyt wcześnie aby pójść się zgłosić, postanowił zajrzeć do portu - miasto było o wiele większe niż jego rodzinne, więc i po statkach oczekiwał tego samego. Do tej pory największe co widział to kutry, czasem tylko przepływały jakieś większe statki lecz nigdy się nie zatrzymywały.

Gdy dotarł do portu - nie było to trudne - oniemiał z wrażenia widząc wspaniałe galeony, potężne fregaty, czy nie tak wielkie acz piękne slupy. Tak był tym zafascynowany, że wpadł na rosłego marynarza, który odepchnął go klnąc pod nosem. Podszedł bliżej do jednego z galeonów aby się lepiej przyjrzeć i zaczął rozmyślać, czy to właśnie do takiego galeonu załogi chce się zaciągnąć. Byłoby świetnie, na wodzie czuł się dobrze. Lubił pełny przekleństw język wilków morskich, gdy słyszał wrzawę znaną mu z rodzinnego miasta, czuł się tak swojsko, przyjemnie.

Nigdy nie miał ani nie był członkiem stałej załogi. W przystani, w której się wychował co prawda byli ci sami, starzy bywalcy - ale on nie pływał jednym kutrem, z jedną załogą - czasem nie pływał w ogóle, czasem łodzią wiosłową, czasem kutrem. Czyli krótko mówiąc, zaciągał się tam gdzie szło. Ale tym razem miało być inaczej. Taką miał przynajmniej nadzieję.

Jako, że zaczęło się robić późno, - późno dla Vincenta - wstał i jeszcze raz rzucając okiem na piękne galeony, wyruszył. O ile przedtem nie brał nawet pod uwagę możliwości nieprzyjęcia go, to gdy usłyszał "Następny!", poczuł tą znaną każdemu niepewność. Przełknął ślinę i wszedł do gabinetu aby "zmierzyć się z przeznaczeniem".
 
CCORD jest offline  
Stary 13-05-2015, 19:27   #9
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy młodzianin zszedł ze statku kupieckiego był średnio zadowolony. Rejs z powodu wojny został skrócony. Wypłacono mu mniej niż się spodziewał i został rzucony do przypadkowego dość portu. Krossar po dniu wypoczynku, zaczął rozglądać się za nową pracą. Wybuch wojny oznaczał jednak nowe możliwości. Kapłan postanowił się zgłosić tym razem na statek typowo wojenny. W poprzednich rejsach zdobył doświadczenie i pierwsze żeglarskie szlify. Nadszedł czas to wykorzystać.

Płaca na pinasie zapowiadała się lepsza pod każdym względem. Zarówno finansowym jaki i przygodowym. Czego on nie słyszał o takich wyprawach we wcześniejszych portach... Ryzyko co prawda było większe, był jednak gotów je podjąć.

Młodzianin wszedł do pomieszczenia rekrutacyjnego będącego karczmą i usiadł za stołem. Cierpliwie odczekał na swoją kolej. Nie przejmował się ilością kandydatów odrzuconych ani panującym tłokiem, kapłan znał swoją wartość.

- Jestem Krossar, jestem kapłanem Istishia nie ciąża na mnie żadne wyroki.- zaczął spokojnym i wyjaśniającym tonem. Gdy zajął miejsce przed kapitanami - Co do przydatnych umiejętności. Znam się trochę na żeglarstwie więc nie pogubię się na pokładzie. Służyłem w ochronie statków kupieckich. Za moją kandydaturą najbardziej przemawiają umiejętności leczenia, zarówno magicznego jak i tradycyjnego. Dzielnych żołnierzy na pokładzie statku jest cała masa, ktoś ich jednak musi łatać. Machać tym wskazał na swój młot też potrafię nie najgorzej. Znam też język wodny a z pomocą czarów jestem w stanie przeczytać każdy inny.

- Potrzebny nam łapiduch - rzekł z uśmiechem Menalon Blasea.

Po sprawdzeniu przez bosmana wiedzy żeglarskiej przez chwilę trwała dyskusja pomiędzy kapitanami. W końcu Jan Dev skinął na strażników, podali oni pękatą butelkę wraz z kielichami.

- Zostajecie zatrudnieni na “Złotym Smoku” jako kapłan i medyk oraz bosman, będziecie musieli się jeszcze podciągnąć bo na bosmana mało wiecie o żegludze. Sztuka złota dziennie oraz udział osiem sztuk srebra od każdych stu sztuk złota łupu. Jeśli zgadzacie się to przypijmy by bogowie byli nam łaskawi. Zapłata za dekadzień dodatkowo za zamustrowanie się. W Twoim przypadku to dziesięć sztuk złota wypłacanych w momencie podpisani papierów.

Krossar uniósł kielich do toastu.
- Niech Istishia nam sprzyja. Obfitych łupów, udanego rejsu i wspólnej przygody- wykonał gest błogosławieństwa zebranych. I wspólnie wypili toast. Po chwili kapłan zapytał -U kogo mógłbym zgłosić za potrzebowanie lub pobrać ekwiwalent na sprzęt medyczny? Chciałbym również mieć w rezerwie kilka mikstur leczniczych na wypadek wyjątkowo krwawych starć. Czy będzie mi przysługiwała jakaś przestrzeń na wyłączność by urządzić tam kącik medyczny?
- Udało nam się wygospodarować niewielką kajutę na lazaret. Mieszkać będziesz razem z innymi bosmanami. To tylko pinasa miejsca wiele na niej nie ma. Do twoich obowiązków jako medyka należeć będzie zaopatrzenie lazretu. Z zapotrzebowniem zgłosisz się bezpośrednio do mnie, wtedy wydam ci pieniądze.. Znasz się może na alchemii? - odparł kapitan “Złotego Smoka”.
- Ta sztuka jest mi znana.-pokiwał głową Krossar.
- Zatem wyposażymy ją też w aparaturę odpowiednią, zawsze warto mieć na podorędziu kogoś kto potrafi stworzyć proch czy też ogień alchemiczny.
-Kapłan, medyk, bosman, alchemik- wyliczał na palcach Krossar- Z chęcią podejmę się każdego z tych zadań. Miło byłoby jednak dostać delikatną podwyżkę w końcu to spory zakres obowiązków.
-Takie są warunki, lecz być może podniesiemy stawkę, gdy udowodnisz swoją przydatność dla “Złotego Smoka” i jego załogi. - odrzekł ze śmiechem Menalon.

- Brzmi rozsądnie- uśmiechnął się Krossar lekko mimo wszystko zawiedziony. -Wyposażenie lazaretu i laboratorium alchemiczne. Zajmę się tą sprawą jeszcze dziś. Nie chciałbym by na okręcie czegoś zabrakło

- Zatem poczekaj na pisma. Podajcie mi rzeczy bosmana. - skinął na strażników.
Wyciągnęli oni ze skrzyni czarny trójgranisty kapelusz z wyszytym złotą nicią po lewej stronie smokiem. Jedwabną czerwoną chustę również złotym smokiem. Czerwoną jedwabna szarfę z wyhaftowanym mniej więcej w jednej trzeciej długości złotym smokiem.
Podał mu te rzeczy.
- Posilcie się i poczekajcie, za chwile pierwszy skończy spisywać. - rzekł kapitan.
Krossar założył na głowę kapelusz i przewiązał szarfę.
-Tak jest kapitanie.- powiedział a jednocześnie skinął głową. Po czym udał się do stołu z jedzeniem czekając na papiery do podpisania. Z chęcią coś przekąsi na koszt nowego pracodawcy.

Jakaś klepsydrę później kapitan przywołał gestem kapłana.
- W tych miejscach. - pokazał na trzech pergaminach opatrzonych pieczęciami kapitanów oraz pieczęcią Wielkiej Rady Republiki Turmis.
- Nie zapodziej bo będziesz miał kłopoty - rzucił kapitan tajemniczo.
Krossar schował dokumenty do tuby. I ruszył w miasto zorientować się w cenach.
 
Icarius jest offline  
Stary 14-05-2015, 10:52   #10
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Lea, Couryn, Leila, Nevan rozmowa w "Pierwszej Fali"




Neevan, dostrzegając trochę niezręczną ciszę, która zapanowała między przyjętymi do załogi Złotego Smoka wyjął z kieszenie harmonijkę ustną i zaczął grać ciut smutną ale za to bardzo znaną i lubianą melodyjkę... Jakoś nie miał ochoty na nic wesołego.

Couryn słuchał tego przez chwilę, mając coraz mniej zadowoloną minę.

- Nie znasz czegoś weselszego? - spytał. - Na podniesienie nastroju czy rozbudzenie ducha walki niezbyt się to nadaje - powiedział.

- Znam, pewnie, że znam. Tylko… smutno mi po prostu.

- Czemuż więc się tu zjawiłeś, z nastrojem jak na pogrzeb? Bez optymistycznego spojrzenia na świat dość trudno ruszać na wyprawę.

- Widzisz, w ogóle nie powinno mnie tu być. Miałem opiekować się rodziną, dbać o żonę, wychować córkę. No ale wyszło inaczej. Zaciągnąłem się z nadzieją, że trafimy na piratów z Sembii i może uda mi się znaleźć jakiś ślad mojej córeczki…. Wiesz, oni ją porwali. Nie wiem czemu… Chociaż się domyślam. To mógł być ten drań Krwawy Johann. On czerpał przyjemność ze znęcania się nade mną. Pewnie postawił sobie za punkt honoru zniszczenie mi życia. Żebym ja mu jeszcze coś zawinił…


- Pobudki twe są szlachetne. Jeśli trafimy na ich ślad i kapitan Ci pozwoli się za nią rozejrzeć, pomogę ci. - usłyszeliście elfkę, która ni stąd ni zowąd dosiadła się do waszego stolika, jednocześnie przenosząc doń swoje rzeczy - Ja płynę w dość podobnym celu, mianowicie chcę chronić tych, którzy mogliby zostać porwani przez piratów.

- Dziękuję za te słowa wojowniczko. To dla mnie dużo znaczy.


- Zaszczyt dla was, że nie dla góry złota w ten rejs płyniecie - powiedział Couryn, mając cichą nadzieję, że niedługo się skończą takie ponuro-górnolotne gadki.

- A ty, zaklinaczu, dla złota płyniesz?
- spytał Neevan, do którego dotarła aluzja Couryna, a nie chciał przecież od razu wyjść na marudę i smutasa.

- Bez wątpienia nie popłynąłbym w ten rejs na piękne oczy kapitana - odparł Couryn.

- W sumie nie ma nic złego w uczciwym zarobku
- Neevan przechylił lekko głowę na bok, po czym wrócił do swoich organek, grając tym razem weselszą melodię.

Słysząc już zmianę tonu gry elfka lekko się uśmiechnęła. - No, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. W sumie gdzie moje maniery… Nie wiem czy słyszeliście jak się przedstawiałam, ale to nie jest ważne. Jestem Lea Dawnbringer. Paladyn Lathandera. Bardzo mi miło - wyciągnęła dłoń do niezajętego graniem towarzysza rozmowy chcąc się przywitać.

- Couryn. Couryn Telstaer - ponownie przedstawił się Couryn. - Mag. Trochę nietypowy - dodał, tytułem wyjaśnienia.

- W takim razie cieszę się, że mamy cię po swojej stronie. Nawet nietypowy mag wciąż jest magiem. Jakkolwiek na to patrzeć. - uśmiechnęła się Lea i rozejrzała się po sali, by znów skupić wzrok na rozmówcy. - Ciekawe ile jeszcze zejdzie naszemu kapitanowi dobieranie załogi. Ale trochę nas już tu jest… Żeglowaliście kiedyś?

- Od siódmego roku życia - odparł Couryn. - Z pewnymi przerwami, oczywiście.

Neevan przestał grać. - W sumie to ja się też przedstawię, jestem Neevan. - powiedział bard kłaniając się Courynowi i Lei. - Pływałem i to sporo, najpierw przez prawie cztery lata jako niewolnik na Karmazynowej Czaszce, okręcie pirackim, później już jako wolny człowiek na kilku statkach handlowych.

- Widać tylko ja mogę powiedzieć, że mam tylko wiedzę teoretyczną. - Lea skrzywiła się nieco na swoje własne słowa i zamilkła na obecną chwilę.

- A ty? - Couryn zwrócił się do dziewczyny, która niedawno dawała pokaz umiejętności szermierczych i całkiem nieźle dawała sobie radę.

Pytanie maga wyrwało ją z zamyślenia. Przyglądała się bowiem kolejnym ochotnikom z zainteresowaniem tak dużym, że zupełnie zapomniała o manierach.

- Oh. Przepraszam! - wyglądało na to, że naprawdę przejęła się swoją ignorancją - O co pytałeś?

Uśmiechnęła się przepraszająco do Telstaera i pozostałych rozmówców.

- Jakież to losy sprawiły, że postanowiłaś się zaciągną
ć - powiedział Couryn. - Tudzież jakież masz doświadczenie w walce na pokładzie i marynarskim fachu.

- Zapragnęłam tworzyć załogę, a nie tylko należeć do już istniejącej. - odparła wesoło - Potrzebowałam zmiany, czegoś nowego, przygody, wiatru w żagle! Siedem lat pływałam na “Farsie” u kapitana Seawooda. Coś tam umiem. - błysnęła zębami w kolejnym uśmiechu.

- Nie żebym miał coś przeciw nowicjuszom - powiedział Couryn - ale pierwsze kroki na pokładzie nie są łatwe. Szczególnie jak zaczyna kiwać - dodał.

- Na szczęście do wszystkiego można się z czasem przyzwyczaić. Czasem wydaje mi się, że lepiej czuję się statku niż na stałym lądzie. Ale pierwsze dni potrafią być ciężkie, racja. - odparła, sięgając po opiekaną rybkę.

- Nie sądzisz, ze ryb za chwilę będziemy mieć powyżej uszu? - uśmiechnął się Couryn. - Może tak poczęstujesz się czymś bardziej... lądowym?

Błyszczące radością oczy przesunęły się po stole zastawionym różnego rodzaju darami morza.

- No chyba nie… - zaśmiała się - Może już musimy zacząć się przyzwyczajać. Chyba że proponujesz kolację w jakimś innym miejscu? - dodała wesoło.

- Jeśli tylko szczęśliwy los na to pozwoli
- Couryn skinął głową w uprzejmym ukłonie - będę zaszczycony twoim towarzystwem.

W zasadzie nie spodziewała się takiej odpowiedzi na coś, co w zamierzeniu miało być tylko radosnym żartem. Niemniej jednak ucieszyła się. Poczuła, że znalazła właśnie całkiem niezły materiał na przyjaciela.

- Świetnie. Jesteśmy umówieni. Tylko żeby był tam jakiś rum. Trzeba uczcić nasz sukces. - nalała sobie słabego piwa i uniosła naczynie w geście toastu - To za współpracę! - zwróciła się tym razem do wszystkich.

- A, i jestem Leila - dodała szybko, orientując się, że chyba i o tym zapomniała na początku.

- I za sukcesy!
- dołączył się do toastu Couryn.

- Niech Lathander rozświetla naszą drogę. Gdziekolwiek nas zaprowadzi. - Mówiąc to paladynka uśmiechnęła się, a dłonią musnęła krzyża znajdującego się na szyi. - Ja nie będę piła żadnego alkoholu. Trzeba zachować sprawność oka, by być gotowym w każdym momencie na co, co los przyniesie.

Dziewczyna napiła się piwa i skinęła na słowa elfki.

- Oczywiście. Świetnie strzelasz. - wskazała ruchem głowy ścianę, do której wcześniej celowała Lea - Mam jednak nadzieję, że wychylimy kiedyś kielich czy dwa, gdy znów nadejdą spokojniejsze czasy.

- Mam nadzieję, że na okręcie nie znajdzie się żaden przesądny, co to uważa, ze baba na pokładzie to pech
- powiedział z uśmiechem Couryn, zmieniając temat z alkoholi na bardziej... żeglarski.

- No niechby spróbował. Wtedy jemu samemu tego pecha przyniosę. - zaśmiała się.

- No i widzisz... Spełni się stary przesąd
- roześmiał się Couryn.

- W końcu jeśli ktoś w nie wierzy, to niech będzie gotowy na to, że się spełniają. Raz taki jeden chciał mnie wyrzucić za burtę “Farsy”, ale jakoś w końcu przełknął moją obecność, a “Farsa” pływa do dziś. Wy nie wierzycie w te bzdury, prawda? - zwróciła się do Couryna i pozostałych mężczyzn.

- Z kobietami tak jest
- odparł Couryn - że jedne przynoszą pecha, a inne wprost przeciwnie. I pokład z tym nie ma nic wspólnego

- No to oby nasza, póki co, trójka przyniosła wam tylko szczęście. Jakkolwiek je rozumiecie. - uśmiechnęła się łobuzersko i pociągnęła kolejny łyk piwa.

- Nie mam wątpliwości. Najmniejszych nawet. Wasze zdrowie. - Couryn uniósł kufel, kierując swe słowa pod adresem obecnych przy stole pań.

- Dziękuję. - napiła się wraz z nim - Myślicie, że przed wypłynięciem uda nam się jeszcze urządzić jakąś zabawę? W końcu nie wiadomo co czeka nas niebawem… Potańczyłabym. - rzuciła z westchnieniem.

Lea podrapała się po głowie zastanawiając się nad przynoszeniem przez kobiety pecha na pokładzie, ale zarzuciła te rozmyślania po krótkiej chwili. Średnio znała marynarskie przesądy.

- Dziękuję Leilo. - ukłoniła się lekko w stronię swej rozmówczyni.

- Wydaje mi się, że po zakończeniu rekrutacji będziemy musieli od razu stawić się na pokładzie “Złotego Smoka”. Sama bym na wiele nie liczyła na twoim miejscu w tym momencie. - rzekła poważnym tonem jak to miała w zwyczaju, kiedy coś “przewidywała”.

- Jestem... rozczarowany - powiedział Couryn, spoglądając na Leilę. - Bardzo. Nie dość, ze kolacja mnie ominie, we wspaniałym towarzystwie, to jeszcze tańce przejdą nam koło nosa.

Dziewczyna roześmiała się serdecznie.

- Nie wiem, czy taniec ze mną byłby taką przyjemnością. Po prawdzie to za wiele tam nie umiem… Może nie podeptam, ale żadna ze mnie zdolna tancerka. - mrugnęła do niego - Ale kolacja to strata, fakt. - ściszyła głos - Chyba że urządzimy sobie jakąś już na pokładzie. Pod niebem pełnym gwiazd. I tak dalej.

- Jak chcecie potańczyć to i na pokładzie się da - wtrącił nagle Neevan - mogę wam coś zagrać.

- Ale to już nie ten nastrój
- odparł Couryn. - Nie mówiąc o setce zawistnych oczu - dodał.

- No na to już nic nie poradzę, przecież sami chcieliście się dostać do załogi, to teraz nie marudzić.
- Odparł Neevan, mrużąc oko do Leili, bard zdawał się być już w lepszym nastroju niż przed kilkunastoma minutami.

- W takim razie, Leilo, zapraszam cię na tańce na pokładzie - zdecydował się szybko Couryn. - Pokażemy światu, jak potrafią tańczyć marynarze. - Uśmiechnął się do dziewczyny.

- Zaszczytem będzie tańczyć do muzyki tak uzdolnionego szantmena. - uśmiechnęła się do Neevana -I z przyjemnością z tobą zatańczę, Courynie. - odpowiedziała całkiem poważnie jak na jej dotychczasowe zachowanie. - Ja tam nie narzekam, lubię obracać się w doborowym towarzystwie, a póki co na to się zanosi.

Couryn przyłożył dłoń do serca, na znak wdzięczności.

- Piękna partnerka, dobra muzyka, gwiazdy... Czy można marzyć o czymś więcej - powiedział. - Z niecierpliwością czekam na te tańce.

- Czasem niewiele brakuje do szczęścia. - dodała, nie przestając się uśmiechać - Być może nam to wystarczy, szczęściu innych trzeba będzie dopomóc. - zerknęła na Neevana.

- Może byśmy, wszyscy razem, wybrali się na małe zakupy przed opuszczeniem portu? - zaproponował Couryn. - Pewnie kapitan nie miałby nic przeciwko temu, gdybyśmy poszli całą grupą.

- Sam nie wiem, mi nie pozwolił nawet pożegnać się z żoną, więc myślę, że niedługo wyruszamy. Lepiej nie podpaść spóźnialstwem na samym początku. - Neevan nie podzielał entuzjazmu towarzysza, pewnie dlatego, że po prostu nie cierpiał robić zakupów.

- Szczerze mówiąc… O ile lubię ładne rzeczy, o tyle najpierw muszę na nie zarobić. - zsunęła kapelusz z głowy, położyła go na rzeczach otrzymanych od kapitana.

Kosmyk włosów zagarnęła za ucho, a srebrne bransoletki zadźwięczały jakby na podkreślenie jej słów.

Couryn co prawda nie cierpiał na brak gotówki, ale nie zamierzał się tym aż tak przechwalać.

- Nie wypada - powiedział - żebym cię obsypywał prezentami już pierwszego dnia znajomości. - Uśmiechnął się. - Nie wypada zaś, bym jak coś kupował, a ty byś tylko na to patrzyła.

- Iskrzy między nimi - Neevan szepnął do Lei.

- Nie, zdecydowanie nie pierwszego! Możemy pomyśleć o tym później. - rzuciła wesoło. - Jeśli los pozwoli, oczywiście.

Szeptu barda, rzecz jasna, nie dosłyszała.

- Co innego kwiaty czy kolacja - ze śmiertelną powagą powiedział Couryn. - Ale na razie częstujmy się tym, czym chata bogata.

Dając dobry przykład poczęstował się marynowaną ośmiorniczką.

Leila sięgnęła tymczasem po śledzika i uzupełniła niedobory trunku w kuflu.

- Zatem, moi współtowarzysze, mogę zapytać skąd pochodzicie? - nie zamierzała dopuścić, by przy stole zapadła cisza.

- Możesz, oczywiście - odparł z uśmiechem Couryn.

- Waterdeep - krótko stwierdził Neevan, sięgając po smażonego dorsza i jednocześnie chowając do kieszeni organki.

- To raczej dość daleko. - nie chciała zagłębiać się póki co w to, jak bard dotarł aż tutaj, być może nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia - Zatem skąd, Courynie? - zwróciła się do maga, który najwyraźniej bawił się w grę słów.

- Ostatnio z Sembii - odparł Couryn. - A tak w ogóle to z Altumbel. Tyle tylko, że to było bardzo dawno temu.

- Ja pochodzę z Doliny Sztyletu. - odpowiedziała krótko i zwięźle wyraźnie czerpiąc większą przyjemność ze słuchania ich rozmowy niż z udzielania się w niej. Przynajmniej tak wyglądała.

- Kawał świata przemierzyliście… - przyznała z niejakim podziwem Leila. - Ja urodziłam się w Granicznych Królestwach.

Poczuła się trochę niezręcznie, bo nie chciała od razu wypytywać o jakieś prywatne sprawy, więc ostatecznie jednak na chwilę zapadła cisza...

- Zaciągnij się do marynarki, poznasz świat
- uśmiechnął się Couryn. - Tak przynajmniej słyszałem z ust pewnego werbownika - dodał.

- Nie wiem, czy poznawanie świata w czasie wojny jest takim najlepszy pomysłem. - powiedziała lekkim tonem. - Ale jak to mnie mówiono: jest ryzyko, jest zabawa - miecz, kostucha albo sława.

- Prawie niczym zawołanie najemników
- stwierdził Couryn. - Bardzo dobrze brzmi. - Skinął głową z uznaniem.

- Będę kiedyś kapitanem. Będę miała dwa statki - "Ryzyko" i "Zabawę". - zażartowała.

- Ryzyko? Ryzyko ma sens tylko wtedy kiedy cel który próbujemy osiągnąć jest tego wart, ryzyko dla zabawy to brawura, a ta nigdy nie popłaca - wtrącił Neevan tonem filozofa.

Couryn spojrzał na Leilę, tłumiąc uśmiech.

- Nikt nigdy nie mówił, że żeglowanie po morzach to jakaś zabawa czy niepotrzebne ryzyko. Oczywiście ci, co nie ryzykują powinni siedzieć w domu. - Dolał bardowi piwa do kufla.

- Leilo? - Uniósł dzbanek.

- Wybaczcie napady wisielczego humoru, pobrzdąkam może trochę to przestanę psuć nastrój - powiedział Neevan, zdejmując z ramienia lutnię.

Dziewczyna skinęła magowi.

- Jeszcze trochę mogę wypić. Dziękuję.

- Lubię czasem zaryzykować, ale patrzę również na innych. Nie wpakuję nikogo... Postaram się nie wpakować nikogo w swoje ryzykanckie akcje. - wyszczerzyła się w uśmiechu.

- Kto nie ryzykuje... - Couryn nie dokończył znanego powiedzenia. - Z tobą popłynę w ciemno - zapewnił.

Umilkła na chwilę, przyglądając się mu z lekkim uśmiechem. Zastanawiała się, ile było w tym zapewnieniu z poprzednich żartów, a ile powagi. Uznała jednak, że bawi się zbyt dobrze, by cokolwiek miało to psuć. Kobiety często za dużo myślały. Czasem trzeba było po prostu iść na żywioł. I być nim też trochę.

- Na koniec świata i jeszcze dalej. - powiedziała cicho i uderzyła delikatnie swoim kubkiem o jego.

Kufle zderzyły się z niezbyt głośnym stuknięciem.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 14-05-2015 o 10:54.
Cedryk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172