Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-05-2015, 22:26   #51
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Porządki w lazarecie trochę zajęły. Posegregował wszystkie składniki alchemiczne i odpowiednio je porozstawiał. Ustawił w szafce butelki z alkoholami. Rum, butelkę wina i jedną spirytusu. Spirytus do przemywania ran, rum dla znieczulenia pacjenta, wino do no cóż użytku własnego... niezłej klasy choć zwyczajne. Prawdziwą perełkę miał w kajucie. Zaszalał i w swojej prywatnej skrzyni miał butelkę wina elfickiego. Wartą nie bagatela 10 sz, ze specjalnym korkiem umożliwiającym ponowne zamknięcie bez utraty aromatu.

Laboratorium zostawił w skrzyni i zamierzał rozstawiać tylko na czas użytkowania. Skrzynia z przenośnym zestawem była wysypana trocinami. Przywiązał ją też specjalną liną do ściany, by była nieruchoma nawet w czasie gwałtownym manewrów czy sztormu. Za dużo włożono złota w to wyposażenie by teraz uległo zniszczeniu z byle powodu...

Gdy już kończył zawołał go bosmański gwizdek. Jego pierwsza wachta przebiegła bez problemów. Trwałą zaledwie dwie godziny a najtrudniejszy moment wyjścia z portu, był kierowany przez pierwszego i nawigatora. Krossar jedynie powtarzał ich komendy do marynarzy niczym marionetka. Choć było mu to na rękę...

Marynarze co chwila odpowiadali i potwierdzali wykonanie kolejnych komend. Jednym z donośnych wydarzeń był moment podniesienia bander. Zaszczyt ten przypadł Krossarowi, któryś ze starszych żeglarzy chciał mu pomóc... Jednak kapłan zawołał żeglarkę Imoen, to ona wraz z medykiem wciągała bandery. Co było jakąś formą zaszczytu... Choć zależy w czyich oczach. W oczach Imoen było niezadane pytanie... Dlaczego ja?

Krossar jedynie uśmiechał się i prężył przy części oficjalnej. Po wachcie udał się popracować. Chciał jak najszybciej mieć do dyspozycji kilka zestawów medycznych. Nigdy nie wiadomo kiedy ktoś zostanie ranny. Postanowił też porozmawiać z kapitanem by móc odprawiać poranne modlitwy oficjalnie. Wraz z członkami załogi którzy wyrazili by chęć. Ishati był wyrozumiałem bogiem i był dobrym patronem dla żeglarzy i ambitnych jednostek wszelakiego typu. Miał jednak niewielu wyznawców, co Krossar zamierzał zmienić dodając swoją symboliczną kroplę w morzu.

Nim zasnął pomyślał jeszcze o Jenny. Dziewczyna reagowała gwałtownie więc była w stanie głębokiej nerwicy. Podejrzewał jednak, że kilka dni na morzu powinny zmienić jej nastawienie. Przede wszystkim przynosząc ulgę i wytchnienie. Których teraz potrzebowała. Nie dawał mu spokoju również wzrok Imoen jakby dziewczyna ciągle go obserwowała czyżby wpadł jej w oko? Krossar mimo młodego wieku miał już pewne doświadczenia z kobietami i nie unikał kontaktu z nimi. Wręcz przeciwnie hormony buzowały w młodym medyku niczym wściekłe osy po kopnięciu w ul.

Następnie przyszedł czas spotkania z kapitanem...
 
Icarius jest offline  
Stary 29-05-2015, 16:29   #52
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Lea znajdowała się w nicości. Gdziekolwiek okiem siegnąć - ciemność. Wtem pojawiła się platforma, która rozświetliwała lekko wszechogarniający mrok.
Tup.
Rozległo się echo, gdy postawiła pierwszy krok.
Tup.
Postawiona stopa na stałej powierzchni zaowocowała rozproszeniem się mroku.

Stała na szczycie góry. Gdy spojrzała w dal dostrzegła, że nie mogła rozpoznać okolicy. Była całkowicie inna, ale miała uczucie takie, jakby była znajoma.
Ostrożnie zaczęła się rozglądać, aż nagle poczuła, jak ktoś ją chwycił za ramię. Był to mężczyzna. Elf. Miał długie ciemne włosy i brązowe oczy, a jego ubranie zdecydowanie należało do tych na chłodne dni. Dłonią wskazywał na niebo, pod słońce.
Dostrzegła niewyraźny zarys - wielkie skrzydła, długi ogon, masywny tułów i szyja. Sylwetka istoty sunęła po sklepieniu niebieskim gdzieś w oddali.
Nie była w stanie się dokładnie przyjrzeć, bo musiała zmrużyć oczy, jednak z jakiegoś powodu sam widok wprawiał ją w zachwyt.

Aż przez wizję przebił się jakiś dźwięk.

*

Gwizdek!
Wyrwana z transu czym prędzej zebrała się z koji i stanęła na równe nogi. Przywitała się ze wszystkimi i udała się na mostek. Stwierdziła, że rozmyślaniem nad znaczeniem tego snu zajmie się później, bo rzadko zapamiętywała je na dłużej, niż pięć minut, a ten wyrył się w pamięci dość głęboko.

Wysłuchała kapitana i udała się do swych ludzi - sześciu kobiet i jednego mężczyzny, każdy uzbrojony był w jakiś rodzaj broni strzeleckiej. Wydała odpowiednie polecenia i wreszcie wszyscy ustawili się tam, gdzie mieli stać. A gdy było po wszystkim - rozeszli się. Postanowiła się później zapoznać ze swoim oddziałem.

Udała się wraz z Ann i Gretą do swej kajuty. Gdy się położyła, a obie siostry zasnęły przy niej, jako że zmęczona już nie była, zajęła się analizą snu. Kim był elf? Gdzie była w tej wizji? I kim była lecącą po nieboskłonie istota?
Czyżby smok?

...

Gdy wybiła odpowiednia pora, udała się w wyznaczone przez kapitana miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 29-05-2015 o 17:36.
Flamedancer jest offline  
Stary 31-05-2015, 16:10   #53
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Couryn i Leila - przydział do "Srebrnej" i "Złotej" drużyny

Krótko po tym, jak Leila zapadła na powrót w sen, obudziło ją ciche pukanie do drzwi. Ostrożnie, by nie zbudzić Elzy, wypełzła z koi. Przecierając dłonią jedno oko i mrużąc drugie, wyjrzała na zewnątrz. Przed wejściem do kajuty, plecami do drzwi stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Dostrzec mogła jedynie tyle, że długie włosy miał niedbale spięte w niski kucyk.
- Pani bosman?! - rozległo się za jej plecami.
Elza...
- Śpij - powiedziała. “Miągwo”, dodała w myślach.
- Polecenie od kapitana do bosman Leili - jego słowa zabawnie zniekształcał dziwny akcent.
Mężczyzna obrócił się i wgapił w oblicze pani bosman.
- Aha? - mruknęła Leila pytająco nie bardzo przejmując się w tej chwili grzecznościami.
- Drużyny "Srebrna" i " Złota" powinny zostać wybrane jak najszybciej - padła odpowiedź.
Dziewczyna wpatrywała się przez chwilę w mężczyznę, zastanawiając się, kim on w ogóle jest i czego oni od niej chcą.
Pospać człowiekowi nie dadzą, pomyślała, gdy już dotarło do niej, o czym ten mówi. Na głos zaś powiedziała:
- Przyjęłam, dziękuję. Niech ta cała dziesiątka do przydziału stawi się za klepsydrę z bronią na pokładzie koło zejściówki.
- Tak jest, pani bosman - ukłonił się i odszedł, by wypełnić polecenie.
Leila przez chwilę spoglądała za nim z uniesioną brwią. Następnie popatrzyła z tęsknotą w stronę przytulnej koi.
W zasadzie powinna teraz wysłać Elzę do Couryna, ale przecież nie była ani mściwa, ani zawistna. Niech sobie jeszcze dziewczynka pośpi... Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Podobno...

Krótko potem opuściła swoją kajutę gotowa na nowe wyzwania. Zapukała do drzwi pomieszczenia, które zajmował Couryn ze współlokatorami.
- Wejść! - padła natychmiast odpowiedź.
Kazano to weszła.
Ku jej zdziwieniu Couryn nie spał. Siedział przy opuszczonym spod sufitu stole i bawił się stosikami złotych i srebrnych monet.
- O, jaki piękny widok - powiedział, podnosząc się z miejsca.
Leila obdarzyła go promiennym uśmiechem, podchodząc bliżej, by przytulić się do niego.
- I jakie nieprzyjemne wiadomości przynoszę… - wymruczała mu w ramię.
- Czyli nici z...? - rzucił spojrzenie w stronę pustej koi.
- Na ten temat jeszcze informacji brak - odparła wesoło. - Ale mamy "Złotych" i "Srebrnych" do wybrania. Jak najszybciej. To znaczy za niecałą klepsydrę będą na nas już czekać nasi dzielni piechociarze - wyjaśniła.
- Jakby tego nie można zrobić tuż przed ósmym dzwonem - mruknął Couryn.
- Też nie rozumiem, jaki to problem, nawet jakby podzielić się nimi już na początku mojej wachty - przytaknęła Leila.
- Dobrze, że chociaż to skończyłem. - Couryn rozdzielił monety do dwóch sakiewek. Trzecią kupkę złota i srebra podał Leili.
- Tyle zostało z twego łupu - powiedział, wsypując monety w nadstawione dłonie dziewczyny.
- Dziękuję - odparła, spoglądając na monety. - Odłożę tylko i w zasadzie jestem gotowa.
- A ja wezmę tylko listę naszych chłopców.
- I dziewcząt. Pamiętaj, że mamy trzy panie - uświadomiła go Leila.

Równo klepsydrę później Couryn i Leila weszli na pokład, gdzie bez specjalnego ładu i składu czekało na nich siedmiu mężczyzn i trzy kobiety. Wśród nich Leila wypatrzyła tego, który przyszedł do niej, by przekazać rozkaz kapitana.
- Proszę się zgłaszać, w miarę, jak będę wyczytywać wasze imiona i mówić od razu, jaką bronią władacie i jakie jest wasze doświadczenie, jeśli chodzi o żeglugę morską - powiedział Couryn. - Follen?
Do przodu wystąpił mężczyzna znany już Leili i ze swoim dziwnym akcentem odpowiedział:
- Najlepiej czuję się z rapierem lub pistoletem w dłoni. Doświadczenie w żegludze znikome, ale w wielu walkach brałem udział i umiem słuchać rozkazów.
Leila uśmiechnęła się lekko i dotknęła ramienia Couryna.
- Złota - powiedziała tylko.
- Arnor? - Couryn wymienił kolejne imię.
- Tarcza i topór - odpowiedział potężnie zbudowany mężczyzna, robiąc krok do przodu. - Pływałem. Dużo. W abordażach też brałem udział.
- Srebrna. - Couryn spojrzał na Leilę, oczekując ewentualnego sprzeciwu.
Dziewczyna skinęła lekko, zgadzając się na taki przydział.
- Kamion? - padło następne imię.
- Krótki miecz i sztylet, lekka kusza. W mordę też dać umiem. Za przeproszeniem - mężczyzna z zawadiackim uśmiechem wystąpił przed pozostałych.
- Odbyłem kilka rejsów, nie jestem zielony. Za pozwoleniem - zlustrował Leilę wzrokiem - chciałbym do "Złotej".
Leila spojrzała pytająco na Couryna.
Couryn nic nie powiedział, jedynie lekko uniósł brwi i uśmiechnął się.
- Niech i tak będzie - dziewczyna wskazała Kamionowi miejsce obok Follena.
- Rivi? - Couryn odczytał kolejne imię.
Szczupła brunetka o długich niemal do pasa włosach raczej nie wyglądała na kogoś, kto by się nadawał do piechoty morskiej. Wyglądała bardziej jak tancerka niż jak wojowniczka.
- Walczę mieczem. Pływałam już za młodu. Umiem walczyć na statku - odpowiedziała zwięźle.
Spodobała się Leili od pierwszej chwili - najwyraźniej poznał swój swego.
- BIORĘ! - zawołała, nim Couryn zdążył coś powiedzieć.
Rivi uśmiechnęła się lekko i podeszła do Follena i Kamiona. O ile pierwszy uprzejmie skinął jej głową, o tyle drugi uśmiechnął się głupkowato.
- Leri?
Niewysoka szatynka urodą na głowę biła swą poprzedniczkę i panią bosman, która z nieskrywanym zaciekawieniem spojrzała na Couryna.
- Niewiele pływałam - powiedziała cicho - ale władam krótkim mieczem i sztyletem. Dam sobie radę na pokładzie - zapewniła, jakby nie była pewna, czy ktokolwiek ją zechce wybrać.
- Srebrna? - Couryn spojrzał na Leilę.
Dziewczyna przypatrywała mu się przez chwilę. Była niemal pewna, że wcale nie chodziło mu o urodę Leri. Niemal to było jednak wciąż za mało. Nachyliła się ku niemu.
- Pod warunkiem, że weźmiesz i jego. - Delikatnym ruchem głowy wskazała chłopaka, który oczekiwał z tyłu na swą kolej. - Widzisz, jak na nią patrzy?
Sama miała już troje "złotych" i nie chciała tą dwójką zamykać sobie dalszego wyboru.
Couryn skinął głową.
- Srebrna - powiedział. - Briala?
Brązowoskóra dziewczyna, wzrostem dorównująca Courynowi, wystąpiła do przodu. W dłoni trzymała solidny, długi kij.
- Pływałam na galerach - powiedziała. Budowa ciała wskazywała na to, iż nie robiła tego dla rozrywki. - Walczę tym.
Wywinęła kijem w powietrzu, o włos mijając głowę sąsiada.
- Czy mogę do “Srebrnej”? - spytała.
- Dołącz w takim razie do Arnora i Leri - powiedział Couryn.
Leila było nieco zaskoczona tym wyborem, bo miała ochotę przyjąć Brialę do siebie, ale nie było sensu ciągnąć kogoś na siłę wbrew osobistym preferencjom. W końcu Kamiona prośba też została spełniona.
- Palim?
Przystojny brunet stanął przed bosmanami i ukłonił się grzecznie.
- Walczę buzdyganem i tarczą - mówiąc to, zasłonił się pięknie zdobioną w motyw anielskich skrzydeł tarczą. - Umiem trochę strzelać z kuszy. Nie pływałem do tej pory. Wiem, że jest wojna. Chcę bronić niewinnych - umilkł, oczekując werdyktu.
Przypominał nieco Leę w tej swojej dobroci serca.
- Złota - powiedziała Leila, wszak Couryn miał już tarczownika.
- Dag?
Złotowłosy mężczyzna, z dwuręcznym mieczem przewieszonym przez plecy, zrobił krok o przodu.
- Znam się i na wojaczce, i na żeglowaniu - stwiedził. - Dość dużo pływałem.
Wbił wzrok w Leilę.
- Srebrna - powiedział Couryn, zanim Dag zdołał dodać coś więcej.
Leila stłumiła uśmiech, a Dag, nieco mniej uśmiechnięty, stanął obok Briali, która zmierzyła go niechętnym spojrzeniem.
- Turving? - Couryn wymienił przedostatnie imię z listy.
Przez chwilę na pokładzie zaległa zupełna cisza. Przed Leilą i Courynem stał tylko jeden chłopak i najwyraźniej nie był to Turving.
- Tutaj, tutaj! - dało się słyszeć gdzieś z okolic bocianiego gniazda.
Coś poruszało się wzdłuż masztu, nastąpiło ciche tąpnięcie o deski pokładu i do bosmanów podszedł młodzieniec o krzywym uśmieszku.
- Walczę nożami. I z bliska, i na odległość. To pierwszy okręt, na którym popłynę.
Leila miała ochotę puścić go na pływanie z rybami, ale skoro wymogła na Courynie przygarnięcie ostatniego z mężczyzn, Turving musiał być u niej.
- Złota - westchnęła. - I już podpadłeś - dodała.
Młodzieniec uśmiechnął się jakby nigdy nic i udał się ku reszcie drużyny "Złotej".
- Sufur?
- To ja. - Młodzieniec uzbrojony w dwa groźnie wyglądające kordy wyprostował się, jakby chciał sobie dodać wzrostu. - “Srebrna”, prawda? - spytał, z wyraźną nadzieją w głosie. Jego wzrok ominął jednak Couryna i trafił na Leri.
Leila uśmiechnęła się do siebie, zadowolona ze swojej spostrzegawczości.
- Mówiłam - szepnęła do Couryna.
- Tak, “Srebrna” - powiedziała dużo głośniej.
Młodzian, nie czekając na polecenia, podszedł do pozostałych “srebrnych”.

- Przypominam, że drużyna "Złota" o ósmym dzwonie zaczyna służbę - zaczęła Leila, gdy już dziesiątka została przydzielona.
- Znacie już zasady określone przez kapitana. Pamiętajcie więc też, że drużyna oznacza nie tylko współpracę, ale i współodpowiedzialność. Zastanówcie się nad tym - poleciła wszystkim, wybijając spojrzenie w Turvinga.
- Jeśli ktoś z was zawali sprawę - wtrącił się Couryn - to ucierpi na tym cała drużyna. Dotyczy to nie tylko ewentualnych strat w walce, ale i kar. Musicie się wspierać.
Leila skinęła lekko głową na potwierdzenie jego słów.
- Jak już wiecie, "Złota" odpowiada przede mną, "Srebrna" przed bosmanem Courynem. Obie drużyny będą razem ćwiczyć pod naszym nadzorem. Dobrze, byście wiedzieli, z kim u boku walczycie.
Spojrzała na Couryna, zastanawiając się, czy coś jeszcze powinna powiedzieć.
- Chociaż jesteście dwoma drużynami - dodał Couryn - to nie chcę słyszeć o żadnej głupiej rywalizacji. Obie drużyny muszą się nauczyć współpracować ze sobą. Razem pójdziecie zdobywać wrogie statki i może się zdarzyć, że obok “srebrnego” stanie “złoty”. Dlatego też będziecie ćwiczyć i poza swoimi wachtami.
- Dziewczynki pokładowe każdy ma traktować jak własne córki. Nawet jeśli nie znosi dzieci! - podkreśliła Leila. - Jeśli ktoś z was uczyni im krzywdę lub pozwoli, by stała im się krzywda, odpowie przed kapitanem.
- I jeszcze jedno... Broń ma lśnić! - dodał Couryn. - I wy też. Brudasów i śmierdzieli czeka kąpiel. - Wskazał za burtę.
- To wszystko. Na razie... - powiedziała Leila. - Rozejść się.

- Na Tymorę... - powiedziała, gdy obie drużyny zniknęły pod pokładem. - Nie wiem, czy się cieszyć z tego, że jestem bosmanem, czy wprost przeciwnie.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 31-05-2015, 19:04   #54
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
8 Mirtula 1372RD "Złoty Smok" morze. 7-1 szklanka wachy rannej i dziennej.


Rada i ukaranie Beadusa.

Krossar stawił się o czasie na wezwanie kapitana. Był najwyraźniej pierwszy, więc cierpliwie czekał na pozostałych bosmanów.
Leila i idący krok za nią Couryn zjawili się tuż po nim.
Baedus obudził się i lekko chwiejnym krokiem poszedł schodami na górę na wezwanie kapitana.
Lea, która nie spała już od jakiegoś czasu, przyszła do kapitana. Widząc już zebranych skinęła głową na powitanie.

Gdy weszli na mostek kapitan pochylał się nad mapą przymocowaną do rozkładanego sekretarzyka, przymocowanego do relingu. Na mostku czekali również Pierwszy oraz nawigator. Siostry Golddrgon stały przy sterniku, uważnie obserwując jej poczynania.

Po chwili zadumy nad mapą kapitan podniósł wzrok.
- Zatem już jesteśmy wszyscy. Przedstawiam wam pierwszego oficera „Złotego Smoka” Derena oraz nawigatora a zarazem płatnika „Złotego Smoka” Qentana Ostwika.

Potem rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, w końcu spostrzegł dziewczęta przy sterniku.
- Dziewczęta pokładowe podejdźcie. No nie róbcie takich smutnych min, uśmiechnijcie się - powiedział widząc smutne miny sióstr, po czym uśmiechnął do nich, na co odpowiedziały nikłymi uśmiechami.
- Dziewczęta i chłopcy pokładowi przez pierwsze pół roku pobytu nie są przydzielani do żadnej wachty. Na wielu statkach w tym na „Smokach” obowiązuje zasada, iż jeśli nie skończyli dziesiątego roku życia nie są przydzielani na konkretną wachtę. Pracować będziecie dziewczęta na wachcie dziennej, potem na pół-wachcie łamanej „I Psiej Wachcie”, która trwa od szesnastego do osiemnastego dzwonu, czyli czwartej szklanki „Psiej Wachty”. Naszym obowiązkiem jest oprócz nauki fachu żeglarza, nauczanie was pisania/czytania, rachowania oraz wszystkich innych umiejętności, które będziecie chciały poznać. Z początku będzie to oprócz wymienionych nauka o religiach, oraz gra na instrumentach. Doniesiono mi, iż któraś z was wniosła na pokład cytrę. Która to?

Ann nieśmiało wysunęła się zza sióstr, za którymi do tej pory chowała się. Wystąpiła do przodu.
- To ja, panie kapitanie
- Umiesz już na niej grać?
- Nie. Chcę się nauczyć, panie kapitanie.
- Zatem będziesz uczona gry.

Potem rozejrzał się po zgromadzonych.
- Na tym pokładzie znajdują się osoby znające się na wielu profesjach i rzemiosłach, mamy nawet koronczarkę. Nad czym pracujesz teraz Evo?
- Obrus na ołtarz w świątyni Valkura, panie kapitanie – odparła zapytana sterniczka, tylko lekko się rumieniąc.
- Zatem wasze lekcje będą trwały od pierwszej szklanki do ósmej wachty popołudniowej. Czas do wybicia pierwszej szklanki macie spędzić na posiłku. Macie nabrać ciała, by w następny porcie, do którego zawiniemy nie mówiono, że głodzę chłopców i dziewczęta pokładowe na „Złotym Smoku”. Możecie jeść w każdej porze, jeśli jesteście głodne. Bosmanów czynię odpowiedzialnymi, by poinformowali kuków ze swoich wacht o braku ograniczeń dla dziewcząt pokładowych w wydawaniu posiłków. Rozkaz będzie trwał póki nie uznam, iż nabrały już ciała. Za chwilę wasza wachta dziewczęta, zmykajcie zatem do mesy coś zjeść.

Dziewczęta dygnęły, widocznie Greta podszkoliła je w zapomnianej umiejętności. Po chwili zsunęły się po drabinie na pokład, weszły do mesy.


Kapitan obserwował dziewczęta z uśmiechem na twarzy. Potem zwrócił się do zgromadzonych.
- W mesie zostanie wywieszony plan wacht oraz kolejność nauczania dziewcząt. Każdy z bosmanów będzie obarczony nauczaniem równomiernie. Nie myślcie tylko, iż gdyby ich nie było, nie było by nauczania. Gdyby nie było sióstr Golddragon, przejął bym innych chłopców lub dziewczęta pokładowe z pośród zgłaszających się.


Potem podszedł do mapy, gestem przywołał bosmanów.
- Dostaliśmy dekadzień temu informację od naszych agentów w Wrotach Zachodu, iż duża flota statków niewolniczych płynie z tego portu w kierunku Chessenty. Czterdzieści jeden statków handlowych w większości przewożących niewolników. Dziesięć statków pirackich z Ligi Rundeen osłaniających je, w tym dwa galeony po dwadzieścia dział lub balist na burtę, cztery fregaty po dziesięć dział lub balist na burcie, cztery galeasy po sześć dział lub balist na burtę oraz dwie ciężkie katapulty, ponad dwa tysiące ludzi na ich pokładach. Powinny być w tej chwili gdzieś na wysokości Wysp Pirackich. Biorąc pod uwagę prędkość poszczególnych statków w konwoju będą rozciągnięte na setce mil. Uderzamy na samotne handlowce lub płynące parami. Przed wojennymi uciekamy, chyba że akurat będzie w pobliżu „Smok”, a wojenny będzie samotny, to atakujemy. Radźcie, jak przeprowadzić ataki, by były najbardziej efektywne w zdobyte pryzy. Oczywiście niewolników uwalniamy. - stwierdził, nim Lea zdołała coś powiedzieć na ten temat.

- Czy będziemy wcielać część niewolników do załogi? - spytał Couryn. - Bo z każdym zdobytym pryzem będziemy coraz słabsi i w końcu sami staniemy się łatwą zdobyczą.

Nie była to co prawda odpowiedź na pytanie postawione przez kapitana, ale był to również problem do rozwiązania.

- Ten problem był już rozpatrywany. Łącznie razem ze ”Smokiem” możemy wziąć jedynie cztery, pięć pryzów łącznie. Będzie potrzeba na każdym zostawić szkieletową załogę. Zatem wcielanie niewolników czasowe do załóg będzie koniecznością. - odparł kapitan wpatrując się w mapę.

Paladynka nie zamierzała kwestionować żadnych decyzji Menalona. Posiadana przez nią wiedza na temat przebywania na okręcie wojennym wyraźnie podkreślała to, że kapitan ma ostateczny głos ze wszystkich sprawach. Cieszyła się w duchu, iż niewolnicy będą uwalniani, wszak nie chciała pozbawiać życia niewinnych.

- Teoretycznie najprostszym wyjściem byłoby spalenie im żagli, żeby ich spowolnić, a potem podejście do burty i abordaż - powiedział Couryn. - A wtedy, co niestety jest niezbyt możliwe do zrealizowania, przydałby się "Smok", atakujący z drugiej strony. Wzięty w kleszcze statek handlowy nie stawiałby zbyt długo oporu.

- Nie wiem, czy dałoby się wykorzystać szalupy, by przeprowadzić atak z paru stron - dodał.

- Zapomnijcie o pomocy z “Smoka”, nie zawsze będzie w pobliżu. Zasada jest, iż płynie dzwon lub nawet dwa od nas. Jesteśmy pułapką na naiwnych, przy naszej sile ognia i ilości grup abordażowych jesteśmy w stanie zaatakować nawet karawele. I to jest nasz cel - pinasy, kogi, holki i karawele. - Przez chwilę coś zliczał w pamięci nim popatrzył po zgromadzonych.

Couryn nawet nie drgnął, chociaż przed chwilą mówił to samo o współpracy ze “Smokiem”.

-Jak wygląda sprawa jeńców?- zapytał kapłan. Bo jego zdaniem temat zahaczał o dyskusję.

Kapitan podrapał się po dokładnie ogolonej twarzy.

- Wszystko zależy na co trafimy. Jeśli na galeas, gdzie wiosła są jednym z sposób napędzania, jeńcy trafiaj na miejsce niewolników przy wiosłach. Kapitana, cennych pasażerów bierzmy dla wykupu. Reszta dostaje jedną szalupę, o ile szalup jest więcej i zapasy na trzy dni. Jeśli jest tylko jedna na pryzie szalupa, to do wody z nimi. Jednak to ja decyduję kto trafia za burtę, w każdym przypadku. Jeśli zdobędziemy wojenny to załoga do wody, czy to w szlupie czy nie. Nie będę potencjalnego zagrożenia dla załogi trzymał na statku.

[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/f4/df/f9/f4dff9ac8929cdb325c1e37a47f6d985.jpg[/MEDIA]
[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/30/ec/d8/30ecd8882645bbdee45faea0a854f16c.jpg[/MEDIA]
Galeas

- Czy istnieje techniczna możliwość wzięcia ich do niewoli w całości? Jeśli poddadzą się bez walki? To mogłaby być skuteczna metoda minimalizowania strat. Oferta poddania się ale pewnego ocalenia życia. Walka to zawsze strata ludzi i sprzętu. Tak moglibyśmy wyrobić sobie z czasem renomę. Poddasz się Smokom bez oporu ocalisz głowę.-zasugerował kapłan.

-Więźniów skuć w łańcuchy tam gdzie sami trzymali niewolników. Dać skromne racje i puścić wolno przy pierwszej okazji. Bądź przekazać władzom o ile te skazałyby ich na więzienie czy roboty przymusowe a nie śmierć.

- Na innych typach statków nie będących galerami, galeasami nie ma możliwości przetrzymywania skutych więźniów w dużej ilości. Sami posiadamy tylko pięć par kajdan. Nie wszystkie statki będą też transportowały niewolników, więc one też nie będą przystosowane do przewożenia więźniów. Nie mogę gwarantować też pewnego życia przy podaniu się. Jestem gotowy w pewnych przypadkach rozważyć taką możliwość dla statków handlowych, nie przewożących niewolników oraz nie mających na pokładzie niewolników jako członków załogi. Wtedy istnieje możliwość wysadzenia na najbliższej wyspie zdatnej do życia. Jednakże jak mówiłem, to ja decyduję co w danym przypadku czynić z wolną załogą, bo niewolników uwalniamy, chociaż byli członkami załogi statku. Poddać się jednak muszą bez walki, tego zaś nie zrobią widząc flagę Republiki Turmish. Jednakże nawet jeśli się poddali a idzie za nami pościg, to i tak pójdą za burtę. Powtarzam też, to ja podejmuję zawsze decyzję na temat losu jeńców z zdobytych przez “Złotego Smoka” statków.

Po tych słowach przeniósł wzrok z medyka na innych bosmanów.
- Jakieś pomysły na sam abordaż, taki który by minimalizował straty.
- Najpierw robimy, co możemy na odległość - zaczęła Leila. - Czyli katapulta i strzelcy. Ich cel zależy od tego, czy statek przejmujemy, czy zatapiamy.
- Czy za zatopione jednostki wojenne również dostajemy zapłatę? - spytał Couryn.
- Jeśli zatopimy żaglowiec, będą z tego tylko straty, nie dostajemy żadnej zapłaty za zatopienie wrogich statków. Czyli ogólna taktyka to ucieczka lub abordaż.-odparł kapitan.

To się nie opłaca, pomyślał Couryn. Co prawda jeden zdobyty lub zatopiony wrogi okręt oznaczał parę transportowców bez eskorty, ale straty byłyby niewspółmierne do zysków.

- Wiele akcji będzie sytuacyjnych, ciężko więc ułożyć konkretny plan. Nie zbliżymy się też do nikogo zauważeni, więc jakaś salwa na początek będzie konieczna. Na pokładzie zawsze jest jedna drużyna i ona podczas abordażu powinna na statku pozostać - zaproponowała Leila. - Dwie drużyny piechoty wchodzą na atakowany okręt. Za nimi idą dopiero strzelcy. Jeśli “Smoki” będą akurat na wachcie, wtedy inna drużyna zostaje na pokładzie - wzruszyła lekko ramionami, bo miała wrażenie, że mówi rzeczy cokolwiek oczywiste. - Szczegóły zależą w dużej mierze od sytuacji, jak powiedziałam.

- No tak... - Couryn nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi kapitana. - Nie uchodzi, by do nich płynąć pod obcą, a nie Republiki banderą. No ale jeśli mamy zminimalizować - nawet się nie zająknął przy dość długim słowie - straty, to powinniśmy zasypać przeciwnika gradem pocisków. A to oznacza, że każdy, nawet jeśli do strzelców nie należy, powinien sprawnie posługiwać się bronią dystansową. Łuki, kusze, pistolety, nie tylko władanie kordem czy toporem.

- To nie problem. Strzelcy mają eliminować najważniejsze cele jak kapitan, oficerowie, bosmanowie, sternik, obsługa artylerii pokładowej. Reszta piechoty może zająć się resztą załogi. Na wyposażeniu “Złotego Smoka” znajduje się dwadzieścia garłaczy, a także dwadzieścia kusz. Gdy wrócimy, zamontowane zostaną skorpiony.

Rozejrzał się po zgromadzonych.

- Wykorzystanie magii w atakach, jakie propozycje macie biorąc pod uwagę możliwości naszych magów i kapłana?
- Magia przydałaby się do stworzenia iluzji albo przywołania wiatru - powiedział Couryn - ale to nie leży w zakresie moich umiejętności

Kapitan popatrzył pytająco po kapelanie-medyku i czarodzieju pokładowym.
- Pomyślę o odpowiedniej czarach, na myśl obecnie przychodzą mi czary krzywdzące. Samym dotykiem mogę zranić, trudnych przeciwników… - odparł Krossar. - Choćby tych świetnie opancerzonych magia przeniknie przez pancerz. Co do innych zastosowań moich czarów potrzebuje czasu by przemyśleć sprawę.

- Iluzja to moja działka - uśmiechnął się Baedus w stronę Couryna. - Mogę rzucić czar na inny wzór żagli - dodał mężczyzna. - Widzę, że tu dość spore ruszenie? - zapytał brunet. - O czym mowa? - zapytał zainteresowany. - I jeszcze jedno, czy może mają państwo jakieś jedzenie pokładowe? - zapytał kapitana brunet.

Kapitan popatrzył zaintrygowany.

- Oczywiście, że mamy zapasy jak na każdym żaglowcu. Jedzenie jest też bardzo dobre, sam je jadam więc musi być dobre.
- To wezmę jedno jabłko - powiedział spokojnym głosem. - Rufus jeszcze śpi, także proszę go nie budzić - zaśmiał się Basanta.

Kapitan wychylił się przez reling i zawołał.
- Greta!

Dziewczynka wychyliła głowę poprzez drzwi do mesy.
- Tak panie kapitanie?
- Pobierz dwa jabłka od kuka i przynieś je tutaj.

Po chwili dziewczynka już wspinała się z jabłkami. Bez słowa podała je kapitanowi. Uśmiechnął się do niej, przyjmując je.
- Masz tu jabłka, zobaczymy co też chciałeś z nimi zrobić.
- Dziękuje - powiedział odbierając jabłka. Poszedł pod pokład gdzie czekał na niego Rufus, najwyraźniej już wyspany.

Wrócił się na górny pokład, gdzie można było usłyszeć wyraźną wymianę zdań miedzy kapitanem a bosmanami.

- Wachtowy. Gwizdać alarm bojowy.

Zwrócił się kapitan, do podchodzącego do klepsydry żeglarza. Ten obrócił ją zanim zameldował.

- Tak jest panie kapitanie.

Wybił osiem szklanek, nim wydał gwizdkiem bosmańskim sygnał do zbiórki bojowej całej załogi.

- Jeszcze to. Panie nawigatorze, bosman Leilo, przejmijcie wachtę. Reszta bosmanów organizuje swoje drużyny w szyku wzdłuż bakburty. Wachtowy zatrzymajcie maga pokładowego i przywiążcie go do fokmasztu. Baedusie Basanto. Wolicie sami obnażyć się do pasa, czy też mają z was zedrzeć szaty?

- Sam to zrobię.- mówiąc to zdjął z siebie ubranie.
- Zabrać go wachtowy i przywiązać.

Rzekł kapitan. Potem czekał, aż wachta II i “Złote” przejmą swoje obowiązki, reszta zaś żeglarzy, pod dowództwem swoich przełożonych ustawi się w szyku.

Na szczęście “Złoci” chyba wyczuli pismo nosem i posłusznie równo z ósmym dzwonem cała drużyna była już na pokładzie, oczekując Leili. Zeszła do nich z bladym uśmiechem.

- Przy okazji zobaczycie, co czeka was za ignorowanie poleceń… Między innymi - wskazała fokmaszt.

- Po wszystkim Rivi, Kamion, Palim i Turving - chcę, żebyście mieli baczenie na cztery strony świata i meldowali, jeśli zobaczycie cokolwiek, co mogłoby zwiastować pojawienie się wroga lub inne problemy. Im więcej par oczu, tym lepiej. Follen zostanie ze mną.

Jej polecenie spotkało się jedynie z zawiedzionym wzrokiem Kamiona, ale nikt nie protestował.

Gdy już załoga stała w szyku, mag zaś był przywiązany do masztu twarzą do szyku, kapitan przemówił mocnym głosem.

- Baedusie Basanto - za niesubordynację, zlekceważenie narady oraz wszystkich osób biorących w niej udział, w końcu za lekceważenie swojego kapitana zostajecie skazani na chłostę w obecności całej załogi. Zostanie wam wymierzonych pięć razów kotem. Dodatkowo zostaniecie obarczeni dodatkowymi obowiązkami związanymi z nauczaniem. Bosmanie Couryn przystąpić do wykonywania kary.

Czego jak czego, ale Couryn zdecydowanie nie lubił tej akurat kary. A już do jej wymierzania był ostatni z chętnych. Wyjścia jednak nie było.
Kot ma dziewięć ogonów, a wyciąganie kota z worka każdemu marynarzowi źle się kojarzyło.

Couryn sprawdził, czy więzy są porządnie zrobione, potem wsadził w usta Baedusa zwinięty w rulon kawał skóry.

- Zaciśnij zęby - powiedział.

Cofnął się o dwa kroki i rozwinął bicz.

Dziewięć rzemieni przecięło powietrze, z trzaskiem spadając na plecy Basanty.

- Aaaaaarrrggghhhh!!!! - zawył z bólu brunet.

Couryn uporządkował rzemienie, po czym uderzył po raz drugi, nieco niżej, niż poprzednio. Bicz zostawił kolejne ślady na plecach maga.

- Uuuuurrrrrggghhhh!!!!- zawył ponownie Baedus.

Lea przyglądała się wymierzanej Baedusowi karze ze współczuciem. Sądziła, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak to się skończy, ale jednak wyszedł z narady. Ten sposób wymierzania kar się jej nie podobał, ale tu kapitan ma ostateczny głos, a ona o tym wiedziała.

Leila z kolei przyglądała się całej scenie ze stoickim spokojem. Nie wypadało jej odwrócić wzroku, nawet mimo że był to czas jej służby. Jeśli komuś miała tu współczuć, to co najwyżej Courynowi za to, że niewdzięczne zadanie przypadło jemu w udziale. Sama kara była surowa, ale zasłużona. Dziewczyna przypuszczała, że kapitan nie na darmo wybrał do tego zadania Couryna, magowie słynęli z raczej delikatnej ręki.

Dopiero czwarty cios kotem rozciął skórę maga, a po piątym Basanta zemdlał.

Couryn stanął na baczność, czekając na kolejne rozkazy kapitana.

W międzyczasie spod pokładu wyskoczył chowaniec maga - Rufus. Nim zdążył jednak dopaść Couryna, Greta wykazała się refleksem godnym rysia, pochwyciła łasicę. Ten oszalały bólem maga, sam wysyłał do niego swoje emocje, przerażenie i gniew. Rufus szarpał się w ramionach Grety, gryzł i drapał dziewczynkę, lecz ta mimo to nie puszczała go. Chowaniec walczył do czasu, gdy wraz ze swoim magiem nie stracili przytomności. Po dłoniach, przedramionach i obojczyku dziewczynki spływała krew z ugryzień chowańca, lecz trzymała omdlałe teraz zwierzątko.

Krossar oglądał wymierzanie kary beznamiętnie. Współczuł Basancie po trochu, ale zastanawiał się jak można być aż tak głupim. Chciał jednak móc opatrzeć Basantę po karze, doznał on niewielkich ran. Jednak i takie wymagały przemycia i zabandażowania. Głupi nie głupi był jednym z nich. Cały czas Krossar obdarzał kapitana pytającym spojrzeniem.

W końcu kapitan krzyknął.

- Koniec kary. Załoga rozejść się, Greto zostań tam gdzie stoisz, medyk Krossar za mną

Rozległ się okrzyk z kilkudziesięciu gardeł.
Leila dała swoim znak, by rozeszli się na wyznaczone - póki co - miejsca.
- Tak jest panie kapitanie.

Po tych słowach kapitan ześlizgnął się z mostka, ledwo trzymając drabinki na pokład.

Na widok bohaterskiej Grety, Krossar się uśmiechnął. Dziewczyna mimo zadrapań i ugryzień nie puściła łasicy. Ratując ją najpewniej przed smutnym końcem. Gdyby zaatakowała Couryna, ten mógłby ją zabić w samoobronie. Teraz jego niewielkiej pomocy wymagały już dwie osoby. Po słowach kapitana padło ciche.

- Tak jest - z ust medyka i poszedł on w ślad za kapitanem.

Kapitan podszedł do Grety. Uśmiechnął się pogłaskał omdlałe zwierzątko. Potem spojrzał w zielone oczy Grety i promiennie uśmiechnął się do dziewczynki.

- Brawo. Spisałaś się, pewnie nawet uratowałaś życie chowańca Baedusa.

Pogłaskał dziewczynkę po rudych włosach.

- Byłaś dzielna, choć cię gryzł i drapał nie puściłaś go. Oddaj teraz Rufusa siostrom. Medyku Krossar, wpierw zajmijcie się ranami Grety, dopiero potem maga pokładowego. Brawo i dziękuję Greto.

Gestem ręki dał znak wachtowemu by odwiązał od masztu maga. Potem wskazał jeszcze gestem jednej żeglarce by pomogła donieść maga do lazaretu.

- Z wielką przyjemnością kapitanie. - odpowiedział medyk na rozkaz kapitana.- Chodź tu młoda panno obejrzyjmy to. - Krossar przyjrzał się ranom i powstrzymał syknięcie. Młoda Greta doznała całkiem wielu ran choć drobnych. Były jednak wśród nich i poważne ugryzienie z którego sączyła się krew. Jak na tak małą dziewczynkę rany były całkiem poważne.

- Nie zastosujemy tradycyjnych opatrunków. - zawyrokował. Wprawiając w lekki przestrach Gretę, która nie wiedziała w pierwszej chwili co to znaczy. Widząc to Krossar natychmiast się poprawił - Dziś młoda damo zasłużyłaś sobie na leczenie magiczne. W dowód uznania twojej odwagi. - dotknął dziewczyny i wypowiedział kilka słów modlitwy - Niech moc Istishia uleczy cię. - powiedział na koniec gdy zaklęcie już zasklepiało rany dziewczyny.

Moc boga przepłynęła niczym fala pomiędzy kapłanem a dziewczynką. Ta drgnęła zaskoczona siłą leczącą zaklęcia. Rany zasklepiły się błyskawicznie, bez najmniejszych śladów. Dygnęła kapłanowi, nadal trzymając w ramionach chowańca.

- Dziękuję panu, mogę iść do swoich obowiązków?.
- Naturalnie moja droga, pójdź najpierw do sióstr. Niech zobaczą, że nic ci nie jest - odpowiedział Krossar. Sam skierował się do Baedusa by zabrać go do lazaretu.

Greta podeszła do sióstr czekających na dziobie wraz z żeglarką, mającą za zadanie, najwyraźniej, wyznaczyć im zadania na wachcie. Chwilę poszeptała z siostrami i oddała Rufusa pod opiekę Ann, sama zaś z Elzą wysłuchała poleceń kobiety. Można było usłyszeć pojedyncze słowa docierające z dziobu.

- …zamieść… …gorąca woda… … ryżowa… ...pokład… ...swoje miejsce...

Dziewczęta nabrały wody zza burty i ruszyły po chwiejnym pokładzie do mesy.


Tymczasem Krossar dopadł w połowie drogi żeglarkę niosącą czarodzieja. Wspólnymi siłami już donieśli go do lazaretu. Krossar położył go na łóżku i wziął się za opatrywanie rozcięć od kota.

- Dziękuję za pomoc - zwrócił się do żeglarki, odprawiając ją jednocześnie i zostając sam ze swoim pacjentem. Opatrywania na szczęście nie było tego wiele, znacznie więcej stłuczeń. Tym razem nie użył magii. Miał nadzieję, że nauczka utkwi dzięki temu na dłużej w głowie Baedusa.

W tym samym czasie Couryn zwinął bicz, a potem obserwował dalsze poczynania - tak kapitana, jak i swoich “Srebrnych”. Gdy tamci zniknęli pod pokładem, Couryn ruszył również. Musiał, po przeprowadzonej karze, doprowadzić bicz do porządku. A potem miał kilka rzeczy do zrobienia i do przemyślenia.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 01-06-2015 o 21:46.
Cedryk jest offline  
Stary 31-05-2015, 19:44   #55
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Wachtowa wybiła drugą szklankę wachty dziennej, gdy do drzwi lazaretu zapukano, po chwili rozległo się ponowne pukanie.

Krossar otworzył drzwi lekko zdziwiony gościem.
Za drzwiami stała Ann z szarpiącym się w jej rękach Rufusem.
- Ocknął się i chce do pana maga, panie medyku. Mogę go tu wypuścić?
W tym czasie również od strony do tej pory nieprzytomnego maga doszły jęki bólu a to znaczyło dobitnie, że wraca mu świadomość.
-Tak moja droga, chcesz zobaczyć jak wygląda lazaret na naszym statku? Tu zajmujemy się rannymi i opiekujemy się nimi by mogli wyzdrowieć.- Rufusa zmierzył wzrokiem. Miał nadzieję, że zajmie miejsce obok swojego pana. Ostatnie czego mu trzeba to wściekła łasica na stole alchemicznym.
- Au. Co się stało? - zapytał lekko obolały do stojącego nieco dalej Medyka.
Słysząc głos swojego maga Rufus wyrwał się z ramion Ann i jednym skokiem znalazł się na koi wraz z nim.
- To ja już pójdę, panie medyku.
Uśmiechnęła się Ann i dygnęła zanim wyszła.
-Do zobaczenia Ann -powiedział do dziewczynkii skinął jej lekko głową w odpowiedzi na dygnięcie. Zamknął drzwi i podszedł do czarodzieja.
- Zemdlałeś podczas wymierzania kary, jesteś w lazarecie. Masz trochę stłuczeń ale to nic poważnego. Dojdziesz do siebie w dzień albo dwa. Przywołaj Rufusa żeby nie narozrabiał, mam tu cały stół alchemicznych urządzeń. Możesz mi powiedzieć co ci odbiło? Wyjść w trakcie narady, wcześniej prosząc o jabłko samego kapitana!- powiedział akcentując podniesionym lekko głosem ostatnie zdanie.
- Rufus do mnie. Auć - jęknął próbując się podnieść z pozycji leżącej. - Nie wiem co mi odbiło...- powiedział odpowiadając na pytanie Krossara. ...ale nie pamiętam po co tam w ogóle poszedłem? - zapytał lekko zdziwiony.
- Do kapitana czy gdy od niego wyszedłeś?- zapytał cierpliwie Krossar.
- Do kapitana. - powiedział brunet.
- Jako członek załogi równy rangą bosmanowi, brałeś udział w naradzie. Mieliśmy ustalić taktyki abordażowe. -odpowiadał jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
- Myślami musiałem być gdzie indziej za co najmocniej przepraszam i poprawie się. Obiecuje. - dodał mag.
- Przeprosiny zachowaj dla kapitana. Potraktował cię i tak ulgowo. Pomyśl też jak wynagrodzisz małej Grecie jej akt bohaterstwa ocaliła życie Rufusa. Który również z twojej głupoty mógł zginąć.
- Tak tak poprawie wszystko co nabroiłem. - powiedział chowając twarz w dłoniach.
Krossar nie uznał reprymendy i nauki za zakończoną kontynuował.
-Dziewięcio letnia dziewczynka gołymi rękami złapała Rufusa który właśnie leciał atakować wymierzającego ci karę bosmana. Niewątpliwie gdyby nie Greta, która doznała poważnych ran mnóstwa zadrapań i dotkliwego pogryzienia. Rufus zginąłby z ręki działającego w samoobronie bosmana. Skup się Baedusie, to statek wojenny. Nie szkółka przykościelna Sune.
- Jak tylko wydobrzeję to naprawie moje błędy. - powiedział spokojnym głosem Basanta.
- Odpocznij tu chwilę posiedzę tu z tobą. Potem śmiało możesz wrócić na statek lub do własnej koi.- Krossar usiadł na chwilę przy Baedusie.
Do lazaretu pukając weszła żeglarka pełniąca obowiązki wachtowego.
- Przepraszam pana.
Zwróciła się do Krossara. Potem chłodnym głosem powiedziała.
- Pan kapitan kazał przypomnieć magowi, iż przy pierwszej szklance wachty popołudniowej ma stawić się by nauczać dziewczęta. Te dodatkowe, poza kolejnością, obowiązki będą obowiązywały do odwołania. Pan kapitan żąda spisanych na pergaminie dokładnych sposobów ochrony iluzjami “Złotego Smoka”. Mają być mu dostarczone na odprawę jutro, o tej samej godzinie co dzisiaj. Spóźnienia nie będą tolerowane. Idę.
Rzuciła po krasnoludzku wachtowa, wychodząc.
Krossar natomiast powiedział do Baedusa.
-Kapitan to dobry choć z pewnością pragmatyczny człowiek. Radzę się przyłożyć do spisania tych metod. Z czasem wszyscy ci wybaczą.- powiedział do czarodzieja.
- Wszystko będzie zrobione profesjonalnie - powiedział Baedus. - Jeszcze jedno... - zwrócił się w stronę medyka. - ...dasz mi, o ile masz, plan statku? Inaczej nie spiszę zaklęć. - dodał czarodziej.
- Jak ci idzie szkicowanie rysunków?-odpowiedział Krossar.
- To zależy od rysunku hahaha auć - zaśmiał się Baedus i jednocześnie poczuł ból.
-Więc jeśli chcesz mieć plan statku musisz się po nim przejść i sam go naszkicować.- odpowiedział z chytrym uśmiechem Krossar.
- Tak zrobię jak tylko stąd wyjdę
- Wyjść możesz w każdej chwili- odpowiedział Krossar- straciłeś przytomność z bólu. Jesteś troche poobijany jednak nie masz poważnych obrażeń. Poboli trochę na początku podczas ruchu i tyle, będziesz żył a zagoi się nawet przed weselem.
- To zajmę się tym w tej chwili. Masz papier? - zapytał wstając z łóżka.
-Chodź ze mną -zamknął wychodząc lazaret i zabrał Baedusa do pokoju gdzie mieszkał wraz z innymi bosmanami i nawigatorem. Krossar przyklęknął przy swojej skrzyni otworzył ją i wyjął kawałek pergaminu, kałamarz oraz pióro.
-Pióro i kałamarz też potrzebne?- zapytał prezentując wszystkie przedmioty.
- Tak po proszę - zwrócił się w jego stronę.
- W porządku kałamarz i pióro zwróć mi jak skończysz, tu masz dodatkowy pergamin gdyby jeden nie wystarczył- powiedział wręczając komplet przedmiotów Baedusowi.
- Oddam. Obiecuje i dzięki, że mnie opatrzyłeś. Będę ci dłużny. - odparł mag odbierając rzeczy.
- Życzę w takim razie powodzenia w projekcie- powiedział Krossar uśmiechając się i zamykając skrzynię. - Muszę wracać do lazaretu mam tam co nieco do zrobienia.
Baedus odszedł w swoim kierunku.

Baedus zaczął kreślić rysunek. Przed sobą widział cztery lekkie działa nieco dalej katapultę i skrzynie. Oprócz tego od razu w oczy rzuciły się wielkie maszty z żaglami. Ludzi było dosyć dużo. Licząc ze dwudziestu. ~ "Pokład i pod pokład mi się tu zmieści na jednym pergaminie" ~ pomyślał mag obliczając w głowie. ~" Dobra..."~ pomyślał obracając pióro w dłoni. ~"...idę na pod pokład" ~ myśląc to zdanie zszedł po schodach. Tam znajdowała się zbrojownia i składane koje. Do tego magazyny żywności i amunicji plus trzy szafy. Teraz udał się na dach kasztelu -mostek. Tam znajdowały się kolejne skrzynie, kołkownica na liny, koło sterowe i dwa lekkie działa.
~ "Dobra wszystko już narysowane" ~ pomyślał mag jednocześnie spoglądając na obie kartki.
~ "Teraz poszukam medyka" ~ pomyślał jednocześnie udając się w stronę lazaretu. Oddał przybory medykowi i szybko coś na ząb wrzucił żeby na czas przyjść na zajęcia z dziewczynkami.

Krossar był tam gdzie zostawił go mag, zajmował się tworzeniem jakichś maści.*
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 02-06-2015 o 18:20.
Adi jest offline  
Stary 01-06-2015, 11:13   #56
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Leila czuła się dość niepewnie, dowodząc swoją pierwszą drużną podczas swojej pierwszej wachty na nowym dla siebie okręcie. Posłała tamtą czwórkę do obserwacji, by dać sobie chwilę do namysłu. Follena zostawiła sobie u boku, bo od początku poczuła do niego sympatię i coś na kształt zaufania.
- Pani bosman, za pozwoleniem… - zaczął mężczyzna grzecznie.
- Mów, śmiało.
- Myślę, że skoro drużyna ledwie dwa dzwony temu została utworzono, przydałoby się nieco musztry lub chociaż ćwiczeń - powiedział cicho.
Szczerze mówiąc, liczyłam na twoją radę, pomyślała Leila, ale nie odważyłaby się powiedzieć czegoś takiego na głos. Nie po karze wymierzonej Basancie chwilę temu.
- Właśnie się nad tym zastanawiałam. Chciałabym, żeby poćwiczyli strzelanie z kusz. O ile jestem spokojna o walkę w zwarciu, o tyle nie każdy może być przyzwyczajony do strzelania w takich warunkach - przyznała z uśmiechem.
- Zapytam kapitana, pani bosman - Follen ukłonił się i odszedł.
Na pokładzie trwał normalny ruch. Żeglarze nadzorowali napięcie szotów i sposób wypełnienia żagli. Elza i Greta Golddragon zamiatały brzozowymi miotłami cały pokład, piach naniesiony w porcie zaś wyrzucały za burtę po zawietrznej. Ann siedziała na skrzyni na rufie i głaskała nieprzytomnego chowańca. Oparty o jej stopy leżał ryś.

Follen po chwili wrócił ze zgodą kapitana na przeprowadzenie ćwiczeń oraz informacją, iż można ich dokonywać nawet bez pytania o zgodę, o ile tylko “Złoty Smok” nie ściga wroga.
- Dziękuję, Follenie. - Leila czuła, że mężczyzna będzie jej nieopisaną pomocą w najbliższym czasie.
Nie chciała używać gwizdka bosmańskiego w tak błahej sytuacji, więc tylko krzyknęła:
- "Złota" do mnie!
W tym czasie Ann odniosła chowańca do maga leżącego w lazarecie. Ryś ruszył pod pokład. Dołączyła do sióstr, które uporały się już z zamiataniem pokładu w tym czasie. Razem rozpoczęły szorowanie pokładu szczotami na długich kijach zaczynając od dziobu, powoli posuwając się ku rufie.

W oczekiwaniu na swoją drużynę Leila przyglądała się siostrom Golddragon z lekkim uśmiechem. Dla dziewczynek cała ta sytuacja była szansą na nowe życie, a one zdawały się skwapliwie z tej szansy korzystać. Każdą pracę, jak na razie, wykonywały bez zbędnego marudzenia, solidnie i sprawnie.

- Do szeregu - warknęła na Turvinga, któremu najwyraźniej trzeba było dwa razy powtarzać.
Przyjrzała się całej piątce. Tylko Kamion i Palim mieli ze sobą kusze. Potrzebowali więc przynajmniej ze trzech dodatkowych. Z pewnością kapitan mógł użyczyć im odpowiednią liczbę. Trzeba było również pomyśleć nad jakąś tarczą, aby nie posyłać na prawo i lewo pocisków, które przecież także były w cenie.
- Follenie?
- Tak, pani bosman?
- Kapitan chyba cię lubi. Mógłbyś udać się do niego jeszcze raz, by poprosić o trzy kusze na potrzeby ćwiczeń i coś, co może nam robić za tarczę? Weź ze sobą Palima do pomocy na wszelki wypadek. - Spokojny chłopak był zdecydowanie najlepszym wyborem z pozostałej czwórki.
- Tak jest, pani bosman.
Palim wystąpił przed szereg i wraz z Follenem udali się do kapitana.

Blasea na szczęście problemów nie robił, mimo że Follen pojawił się u niego drugi raz w niespełna pół klepsydry.
- Coś się znajdzie - odparł na pytanie o ćwiczebne cele. - Chodźcie za mną - dodał, sięgając po klucze.
Trzech mężczyzn zeszło wspólnie pod pokład. Kapitan otworzył magazyn, wskazując grubą, słomianą matę, opartą o ścianę.
- To powinno się nadać. - Kapitan wskazał matę, a Follen z Palimem wyciągnęli ją z kąta. - Przekażcie bosman Leili, aby zostawiła to na stałe przytwierdzone na ścianie kasztelu. Po co to ciągle targać tam i z powrotem. Z pewnością inne drużyny również będą chciały skorzystać.
- Tak jest, panie kapitanie - odparło dwóch "Złotych" prawie chórem.
Follen przerzucił sobie zwój słomy przez ramię, zaś Palim poczekał aż kapitan zamknie magazyn i poszedł za nim do zbrojowni, by odebrać dodatkowe kusze i bełty.
- Dziękujemy, panie kapitanie - powiedział grzecznie młodzieniec i dołączył na pokładzie do reszty drużyny.

Kiedy już prowizoryczna tarcza była gotowa, a każdy ze "Złotych" otrzymał kuszę, trening można było rozpocząć. Zdaniem Leili przydałby się ktoś naprawdę dobry, jak Lea, aby wskazać im te błędy, które na pierwszy rzut oka nie wydawały się oczywiste. Ona sama nie miała pojęcia o strzelaniu z kuszy, podobnie zresztą jak Rivi czy Turving. Choć ten ostatni upierał się, że nie potrzebuje kuszy, bo ma noże.
- Kiedyś taka kusza może ci uratować życie, więc nie marudź, a strzelaj - odpowiedziała mu na to Leila.
Podobnie jak kapitan na spotkaniu w "Pierwszej Fali" nakazywał strzelcom trafić jak najbliżej noża wbitego w ścianę, tak Leila wbiła swój sztylet w słomę.
- To wasz cel, starajcie się trafić jak najbliżej - poleciła "Złotym".

Tarcza była duża, a sam cel niewielki. Ci, co pierwszy raz strzelali z kuszy, mogli cieszyć się, gdy bełt wbił się w słomę. Ci zaś, którzy z tą bronią byli już obyci, starali się trafić w pobliże noża. Najlepiej szło zdecydowanie Kamionowi i Follenowi, choć i Palim nie odstawał od nich za bardzo. Rivi i Turving mieli więcej problemów. Na szczęście Kamion podpowiadał Turvingowi, by nie ściskał broni zbyt mocno; Follen z kolei pomagał Rivi w opanowaniu samego choćby przeładowania kuszy. Leili podobało się, że ta grupka prawie nieznajomych potrafi razem poćwiczyć bez większego problemu. Ciekawa była, jak pójdzie Courynowi ze “Srebrnymi” i jak przebiegnie wspólny trening jednych i drugich. Na to miał jednak dopiero przyjść czas. Póki co wypadało, by i pani bosman dołączyła do trenujących, w końcu i ona miała brać udział w walce. Nie szło jej tak najgorzej, choć rekordu Kamiona w postaci stopy odległości od sztyletu nie przebiła. Radziła sobie z kolei lepiej niż Rivi czy Turving, może porównywalnie z Palimem. Trenowali wspólnie prawie do końca wachty, trening często zaś przerywały dziewczęta, co jakiś czas prosząc o przeniesienie celu, oraz inni członkowie załogi wchodzący na linię strzału. Nawet tak młode dziewczęta nie były na tyle głupie, aby myjąc pokład, wchodzić na linię strzału.
Trochę po szóstej szklance dziewczęta zakończyły porządki, potem zaś chodziły, oglądając wyposażenie statku. Wracający z mostku kapitan po naniesieniu na mapę nowego położenia “Złotego Smoka” zawołał do siebie dziewczynki pokładowe. Jako że działo się to przy tarczy kolejna seria treningowa musiała zostać przerwana. Pomysł treningu strzeleckiego na statku, zwłaszcza z użyciem rusznic, łuków czy też kusz nie był najszczęśliwszym pomysłem, gdyż były on ciągle przerywany przez przemieszczającą się załogę
Do Lelili dotarł głos kapitana.
- Pokażcie ręce. Greta.
Gdy dziewczynka podeszła z wyciągniętymi rękoma kapitana uważnie je obejrzał.
- Tak, żadnych otarć ręce nawykłe do pracy.
Potem wskazał ręką na Elzę.
- Pojedyncze otarcia, pęcherze powinny pęknąć po wachcie przy pompie zęzowej. Gdy pękną pójdziesz do medyka, by nałożył maść i owinął czystymi bandażami.
- Ann, teraz ty.
Dziewczynka cała zarumieniona pokazała ręce kapitanowi. Całe były zaczerwienione wszystkie pęcherze pękły, w wielu miejscach pojawiła się nawet krew. Widać było, że siostry chroniły Ann jak mogły na ulicach. Dziewczynka nie nawykła do ciężkiej pracy.
- Boli? - zapytał.
- Nie panie kapitanie
Odparła, spuszczając głowę.
- Widzę, że jesteś dzielna, lecz chcę wiedzieć czy boli?
- Tak, panie kapitanie
- Dzielna i rozsądna, zgłoś się teraz do medyka. Niech ci nasmaruje maścią ręce, potem obandażuje ręce cienkim bandażem. Za dekadzień lub dwa ręce nawykną, tak jak ręce twoich sióstr. Możecie odejść. Ann do medyka.
Pogroził palcem, gdy mała ruszyła za siostrami na śródokręcie zamiast do mesy i lazaretu.

Kiedy wachtowa wybiła siódmą szklankę, Follen z Palimem odnieśli pożyczone kusze i powyciągane ze słomianej tarczy bełty. Leila zabrała swój sztylet. Słomiana mata pozostała zaś na miejscu dla kolejnej wachty - Couryna ze “Srebrnymi”.


Po dwunastym dzwonie, gdy Couryn przejął służbę na pokładzie, Leila udała się do kapitańkiej kajuty. Tym razem do załatwienia miała prywatną sprawę. Zapukała delikatnie do drzwi.
- Wejść
Usłyszała polecenie.
Kapitan siedział za sekretarzykiem wypełniając księgę pokładową , oraz sprawdzając wcześniejsze wpisy wachtowego nawigatora i sternika. Na specjalnie przygotowanych półkach nad pulpitem stało kilkanaście książek.
- Panie kapitanie, ja w prywatnej sprawie - zaczęła.
Starała się zachować powagę, ale trochę jej to nie wychodziło i nie mogła przestać się uśmiechać.
- Słucham panią bosman?
- Tak się składa, że dziewczętom Golddragon jest trochę ciasno u nas w kajucie. A wiem poniekąd, że zaraz obok w kajucie, gdzie mieszka między innymi bosman Couryn, jest wolna koja. I pomyślałam, że może mogłabym się tam - za zgodą wszystkich tam mieszkających oczywiście - przenieść? W razie potrzeby i tak byłabym pod ręką, bo to ściana w ścianę. Chciałam więc prosić o pozwolenie - uśmiechnęła się.
Kapitan popatrzył po Leili, chwilę przypatrywał się jej dłoniom, zanim przemówił.
- Zatem chcecie zamieszkać z narzeczonym. W zasadzie nie mamy na pokładach “Smoków”, nic przeciwnego związkom między załogą, nawet ciąża nie przeszkadza wszak w wypełnianiu obowiązków. Na “Smoku” jest w jej chwili nawet pięcioro dzieci poniżej szóstego roku życia, a jedna z żeglarek jest w zaawansowanej ciąży. Tutaj mamy jednak inny przypadek “Złoty Smok” jest mniejszym żaglowcem, posiadającym większą załogę niż zazwyczaj pinasa tego typu.
Podrapał się po gładko wygolonej twarzy.
- Co na to bosman Couryn?
Leila uśmiechała się niewinnie.
- W zasadzie sam to zaproponował - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Najchętniej pewnie wolałby, żebyśmy mieli osobną kajutę, ale wiemy, że nie ma na to najmniejszych szans, nie zamierzamy w ogóle prosić o coś takiego. Chcielibyśmy być po prostu odrobinę bliżej.
- Kiedy ślub i czy ma odbyć się morzu. - Kapitan uśmiechnął się po czym puścił oko do Leili.
- Nie ustaliliśmy jeszcze terminu. Nie byliśmy pewni, jak nasz związek zostanie potraktowany przez dowództwo.
Ciekawe, co zrobi Couryn, jak się dowie, o czym była rozmowa.
- Myślę, że ślub na morzu byłby dobrym rozwiązaniem. W końcu poznaliśmy się dzięki “Złotemu Smokowi” - podsumowała, obracając na palcu srebrnego smoka.
- Na “Smoku” odbyło się wiele ślubów. Wasz byłby pierwszym na “Złotym Smoku”. Przeniesiony zostanie mag pokładowy do kajuty na sterburtę, zaś z bosmanem Vincentem powinniście się dogadać. Jedna prośba poza służbą i w miarę dyskretnie, jeśli można o to prosić. - Kapitan ponownie figlarnie mrugnął do Leili.
Leila roześmiała się w głos.
- Tak jest, panie kapitanie. Dziękuję, panie kapitanie! - Ukłoniła mu się, czerwono-złotym kapeluszem wykonując teatralny zamach.
- Jak się zdecydujcie na ślub, dziewczęta przygotują ci suknię ślubną. Mamy na pokładzie kilka zdolnych krawcowych. Materiał też się pewnie jakiś znajdzie, jak nie u nas, to może na jakimś pryzie. Nie zapomnij też poinformować o tym Couryna. Chciałbym widzieć wtedy jego minę - z uśmiechem oświadczył kapitan.
O, tak, ona też chciała zobaczyć minę Couryna.
- Tak, oczywiście, jemu powiem i za chwilę, jeśli tylko ma spokój na wachcie. Z pewnością się ucieszy.
Co prawda nie była co do tego taka pewna, ale jaki mieli wybór?
- Czy mogę odejść, panie kapitanie?
- Tak możecie, odejść.
Leila ukłoniła się i opuściła kapitańską kajutę. Czym prędzej udała się na poszukiwanie Couryna, który zapewne kręcił się gdzieś wśród swoich ludzi na pokładzie.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 01-06-2015 o 11:37.
sheryane jest offline  
Stary 02-06-2015, 21:38   #57
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Między ósmym a dwunastym dzwonem czasu było dosyć, by Couryn zdążył załatwić wszystkie sprawy.
Raz jeszcze sprawdził, czy odpowiednio wyliczył ilość pieniędzy, jakie powinny trafić do rąk sióstr Golddragon. Zaniósł sakiewkę do płatnika i wziął pokwitowanie.
Oddał pokwitowanie Lei, wierząc, że paladynka zdoła odpowiednio ukierunkować dążenia dziewcząt w dziedzinie wydawania pieniędzy.
Podejrzał, co Leila robi ze swoimi "złotkami".
Ułożył wstępny plan pierwszego dnia ćwiczeń dla "Srebrnych".
No i nawet zdążył się położyć i na chwilę zdrzemnąć, nim dzwon wybił siódmą szklankę.

Wachta III + SREBRNI (wachta popołudniowa)

“Srebrni” zdecydowanie nie wyglądali na dzielną drużynę morskiej piechoty, na widok której wrogowie padną na kolana, rzucą broń i zaczną błagać o życie. Bardziej przypominali zbieraninę, ściągniętą z przydrożnej karczmy, gdzie na dodatek jedna z członkiń owej grupki zabawiała gości występami artystycznymi.
- Kto z was już... - Spojrzał na swoją dzielną drużynę i inaczej sformułował pytanie. - Kto z was jeszcze nikogo nie zabił? - spytał.
Przez moment panowała cisza, a “Srebrni” popatrywali jeden na drugiego..
- No... ja... - Leri stała z opuszczoną głową. - Chyba - powiedziała.
- Jak to “chyba”? - zdziwił się Arnor.
- A tak - odparowała Leri. - Nie byłam na jego pogrzebie.
Zduszony śmiech skwitował porażkę Arnora.
- Czy to jakaś różnica? - Leri spojrzała na Couryna.
- I tak, i nie - odparł. - Ale każdy musi kiedyś zacząć, a ty masz już za sobą pierwsze kroki.
- Niektórzy nie mają odwagi, albo sumienie nie pozwala im kogoś zabić
- powiedziała Briala.
- Nie potrafią zrozumieć, że ktoś może chcieć ich zabić - dodał Arnor.
- Mi to nie grozi - powiedziała Leri. - Wtedy też się nie zawahałam.
- Może opowiesz?
- odezwał się Dag.
W odpowiedzi Lei wykonała gest, który w większości kręgów społecznych uznawany był za mało przyzwoity.
“Srebrni”, nawet Dag, roześmiali się.
- Nadajesz się do morskiej piechoty - powiedział Dag.

Couryn wysłuchiwał właśnie argumentów Sufura na temat wyższości marynarskiego korda nad mieczem, gdy na pokład nie tyle weszła, co wbiegła Leila. Czym prędzej skierowała się ku Courynowi, uśmiechając się niewinnie.
- Przepraszam, ale muszę na chwilę zabrać ci bosmana - zwróciła się do Sufura.
- Schowaj broń, Sufurze - polecił Couryn. - Brialo, pilnujesz porządku aż nie wrócę. Potraktujcie to jako próbę cierpliwości. Stójcie i czekajcie - polecił.
- Co się stało? - zwrócił się do Leili, z odrobiną niepokoju w głosie.
Złapała go za nadgarstek i odciągnęła kawałek w stronę bakburty. W końcu był na służbie i musiał mieć “Srebrnych” na oku, ale nie wszyscy musieli słyszeć to, co miała mu do powiedzenia.
- Wracam właśnie od kapitana... - zaczęła i umilkła na moment, nie bardzo wiedząc, jak powiedzieć mu resztę.
- No i...? - zainteresował się Couryn, ciekaw, dlaczego Leila stała się nagle taka małomówna. - Coś się stało?
- No i… W zasadzie to się zgodził. Możemy mieszkać razem. Baedusa nawet przeniesie na do kajuty na sterburtę. Musimy tylko Vincenta zapytać o zgodę. Ale zgodził się
- wyrzuciła z siebie. - Jest tylko taki jeden, mały, maleńki, maluteńki… szczegół…
- Kto się zgodził? Kapitan tak, a Vincent jeszcze nie? I... jaki szczegół?
- spojrzał podejrzliwie na Leilę.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i zaczęła odruchowo bawić się pierścionkiem.
- Tak, kapitan się zgodził. Vincent powinien się jeszcze dla zasady zgodzić. Szczegół jest taki, że… - przysunęła się bliżej i ściszyła głos do szeptu. - Kapitan myśli, że jesteśmy zaręczeni i chce nam udzielić ślubu na “Złotym Smoku” - wypaliła w swoim stylu, nie potrafiąc ułożyć tego jakoś bardziej delikatnie.
Couryn wpatrywał się w Leilę, coraz szerzej otwierając oczy.
Leila wpatrywała się w Couryna, czekając na jakąś bardziej elokwentną reakcję. Nie doczekawszy się jej zbyt prędko, zapytała niepewnie:
- Cieszysz się, prawda?
- Nooo... taaak... - W jego głosie z trudem można było dosłyszeć choćby cień pewności. - A... skąd wpadł na ten pomysł z zaręczynami? - spytał po chwili, chcąc na początek znaleźć jakiś punkt zaczepienia i zyskać na czasie.
Leili nieco zrzedła mina. Miała nadzieję, że Couryn przyjmie tę wiadomość trochę bardziej entuzjastycznie. Przecież wcale nie musieli tego ślubu brać. Uniosła prawą dłoń, pokazując mu pierścionek, który sam włożył jej na palec.
- Pewnie stąd - stwierdziła krótko, ciekawa, czy Couryn dozna podobnego olśnienia jak ona w nocy.
- A... - Do Couryna wreszcie dotarło. Może jeszcze nie wszystko, ale przynajmniej część. - No tak...
- A więc jesteśmy zaręczeni...
- powiedział powoli. - Ale, zdaje mi się, chyba nie usłyszałem, jak mówisz “tak” czy “zgadzam się”?
- Przynajmniej według kapitana… I pewnie ogólnie według załogi
- dodała szeptem. - Nie usłyszałeś, bo w zasadzie i pytania nie było… - wzruszyła lekko ramionami. - Ja nie mówię, że mamy ten ślub brać już, zaraz, teraz, natychmiast. Ani że mamy go brać w ogóle. Ale jeśli chcemy dzielić kajutę, to to jest jedyna możliwość - wyjaśniła.
- Myślałem, że w narzeczeństwie nie tylko o dzielenie łoża chodzi - odparł Couryn, ciekaw, jak Leila zareaguje na malutką szpileczkę.
Dziewczyna wzięła kolejny głęboki oddech, zachowując jako taki spokój.
- Nie tylko. I nam również przecież nie tylko o to. Tyle że my się nie zaręczyliśmy przecież. Oni po prostu mogą tak myśleć, a my możemy być dzięki temu bliżej. - Sama już zaczynała się w tym gubić.
- Nie zaręczyliśmy się? - Couryn spojrzał na pierścionek.
- Czyli zaręczyliśmy się? To było świadome? - mówiła cicho i powoli.
Delikatnie poruszyła upierścienionym palcem.
- Ty wiedziałeś?
- Dość trudno pomylić rękę lewą i prawą - odparł Couryn, który, nie da się ukryć, nie o zaręczynach akurat myślał zakładając pierścionek. Ale tego nie zamierzał Leili zdradzać. - Jeśli chcesz, to gdy tylko zdobędę jakieś kwiaty zrobimy to tak, jak trzeba. Ale możemy to załatwić mniej oficjalnie... W tej chwili.
Teraz to ona wpatrywała się przez chwilę w niego bez słowa.
- No jakoś ja pomyliłam lewą i prawą… - mruknęła w końcu, po czym popatrzyła na niego, uśmiechając się blado. - Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę, żebyś czuł się zmuszony do tego… Czy coś. Wolę, żebyś sam chciał. Może po prostu zostawmy to na odpowiedni moment, a im pozwólmy wierzyć, że tak jest?
- Więc nie chcesz...
- Ja… Ja chcę! A ty chcesz?
- zapytała, popatrując na niego z niedowierzaniem.
Przez moment Couryn zastanawiał się, jakich słów użyć. W tej dziedzinie doświadczenia nie miał. Nigdy jeszcze się nie zaręczał... ani też nie był świadkiem jakichkolwiek zaręczyn. Słyszał coś o kwiatach, padaniu na kolana...
- Mogę panią prosić o rękę, panno Leilo? - spytał.
Wyglądało na to, że jednak mówił poważnie. I że chciał.
-Ofiaruję ci rękę. I całą resztę - odparła z radosnym uśmiechem, podając mu dłoń do ucałowania. Z czego Couryn bez wahania skorzystał, nie zważając na wygapiających się na nich “srebrnych” i prawie całą wachtę.
Scenę obserwowała prawie cała załoga, w końcu była to pora posiłku dla wszystkich {pomiędzy 12 a 12:30}, którzy nie byli na wachcie. Przy mesie stały uśmiechając się trzy rudzielce. W pobliżu nich stała Lea.
- A nie mówiłam, że oni się kochają? - dumnie obwieściła Ann siostrom.
Leila rozejrzała się dookoła, nieświadoma wcześniej, że tylu ludzi na nich patrzy. Odchrząknęła cicho i zwróciła się do Couryna.
- Nie będę cię dłużej zatrzymywać. Powinieneś wracać do swoich “smoczków” - poleciła mu.
- Tak jest, pani bosman - odpowiedział
Nim Couryn zdążył odejść, Leila skradła mu długi pocałunek na oczach prawie całej załogi.
Couryn uśmiechnął się, po czym spojrzał na swoją drużynę. Ci natychmiast odwrócili się, udając, że niczego nie widzieli.

- Arnorze... - Couryn spojrzał na najstarszego “srebrnego”. - Sufur już wychwalał kordy. Obejrzyj broń każdego z naszych ludzi i powiedz, co o nich myślisz, jakie widzisz wady i zalety posługiwania się taką akurat bronią na statku. I podczas abordażu, i podczas odpierania ataku.
Arnor zaczął od Briali.
- Kij - powiedział. - Najstarsza, prócz kamienia, broń. Najłatwiejsza do zrobienia, ale to - spojrzał na trzymany przez Brialę oręż - jest nad wyraz porządnie zrobione. Myślę, że to na specjalne zamówienie. - Briala skinęła głową. - Porządne okucia wzmacniają trwałość i zwiększają skuteczność - mówił dalej Arnor. - W sprawnych i silnych rękach ma ładny zasięg i skuteczność. Ale oczywiście ma i swoje wady. Na przykład...

Arnor mówił, oceniał, krytykował. Jedni bronili, używali takich czy innych argumentów, inni popierali Arnora.
- Jutro sprawdzimy niektóre teorie w praktyce - powiedział w końcu Couryn. - Słowa bez czynów niewiele są warte.
- Widzieliście, czym zajmowali się złoci
- stwierdził. - Was też to czeka. Kto strzelał z kuszy? Nie raz czy dwa razy, a w miarę często?
Zgłosiła się trójka. Briala i Sufur nawet nie drgnęli.
- Ja mam procę - powiedział ten ostatni.
- Uniwersalny wojak jest więcej wart, niż specjalista - odparł Couryn. - Musicie się tego również nauczyć. Najważniejsza prawda wojny brzmi “Załatw wroga, zanim on dopadnie ciebie”. I dlatego ktoś, kto miał sporo w głowie, a mniej w mięśniach, wymyślił najpierw oszczep, potem łuk, by móc powalić największego nawet osiłka.
- Nie podoba mi się to
- stwierdziła Briala. - Ale to prawda - dodała. - Sama widziałam...
Ostatnie zdanie zabrzmiało niezbyt wesoło.
- W takim razie, Arnorze, idź razem z Brialą do zbrojowni. Weźcie kusze. Sześć.
Couryn kiedyś strzelał z kuszy i szło mu nawet całkiem nieźle. Potem co prawda przerzucił się na bardziej efektowny pistolet, ale to nie znaczyło, że nie może wrócić do podstaw.

Wtedy to podszedł wachtowy słyszący waszą rozmowę.
- Kapitan kazał wam dać, panie bosmanie, klucz do zbrojowni, do zwrotu mnie lub następnemu wachtowemu. Macie wybrać też bełty lub strzały bez grotów. Jest w zbrojowni jedna beczka specjalnie do ćwiczeń oraz przerywać je na każdy gwizdek. Nie chcę żadnych wypadków na pokładzie. Tak powiedział pan kapitan.

Słowa kapitana zabrzmiały nieco nieskładnie, zapewne zostały odrobinę przekręcone przez wachtowego, ale Couryn miał nadzieję, że wszystko pojął.
Wziął klucz od wchtowego.
- Oddam po ćwiczeniach - powiedział. - Briala, pilnujesz porządku, Arnorze, idziesz ze mną.

Wrócili po chwili, niosąc sześć lekkich kusz, które starannie wybierał Arnor i garść ćwiczebnych bełtów oraz jedną strzałę.
- Dobra broń - oznajmił Arnor, podając dwie kusze Dagowi i Briali. Ta ostatnia skrzywiła się nieco, ale przyjęła broń.
Couryn wręczył niesione przez siebie kusze Sufurowi i Leri, a potem wbił strzałę w matę, przerobioną na wielką prowizoryczną tarczę.
- Oto wasz cel - powiedział. - Postarajcie się trafić jak najbliżej.
- Najpierw jednak kilka uwag... Przede wszystkim nie strzelajcie równocześnie. Ci, którzy się będą dopiero uczyć, wymagają zwiększonej uwagi, korygowania wad postawy, trzeba im podpowiadać, co robić, by szybciej naciągnąć kuszę, by lepiej wycelować.
- I niech was bogowie bronią, by strzelać w chwili, gdy ktoś się będzie kręcić koło maty, albo też kierować naciągniętą kuszę w kogoś stojącego obok. Jasne?
- Tak jest, panie bosmanie!
- zabrzmiał niezbyt zgrany chór:
Couryn uśmiechnął się.
Naciągnął swoją kuszę i przypominając sobie dawno zapomniane umiejętności strzelił do celu. Ku jego starannie ukrywanemu zdziwieniu jego bełt wbił się w matę tuż obok strzały-celu.
Wyczyn został skwitowany pełnymi uznania pomrukami.
- Gdyby tak było zawsze, to bym występował na turniejach strzeleckich - powiedział wesoło. - Leri, zaczynasz.

Jednym szło lepiej, innym gorzej.
Briala miała wprawdzie dobre oko, ale wyraźnie nie lubiła kusz. Sufur co prawda szybko nauczył się ładować kuszę, ale samo strzelanie niezbyt mu wychodziło. A raczej trafianie w miarę blisko celu. Nie posłał co prawda bełtu Umberlee w okno, ale mało który bełt trafił dość blisko będącej celem strzały.
Z pozostałej trójki najlepiej spisywał się Arnor. Dag był niemal tak samo dobry, zaś Leri nieco odstawała od tamtej dwójki.
No a Sufur podbudował swą samoocenę, demonstrując swe umiejętności w posługiwaniu się procą. W tym szło mu o wiele lepiej .
- Może przypadnie ci w udziale uczenie sióstr Golddragon - powiedział Couryn. - Panienkom przyda się nauczyciel w tej właśnie sztuce. A nuż tobie przypadnie ta rola.
Sufur nie wyglądał na zbyt zachwyconego, ale nic nie rzekł.
- Dag, zajmij się kuszami. Leri, zbierz wszystkie bełty.
Po chwili pole ćwiczeń zostało uprzątnięte, broń trafiła z powrotem do zbrojowni, zaś klucz od zbrojowni - do wachtowego.
Ćwiczenia trwały dwie szklanki, skończyły się trochę po wybiciu trzeciej. Niedługo po tym jak odniesiono broń do zbrojowni rozległ się okrzyk z bocianiego gniazda.
- Olbrzymia ławica błękitnopłetwów od dziobu!
Ta ryba z tuńczyków charakteryzuje się większymi błękitnymi płetwami bocznymi. Po chwili większość marynarzy nie mających wachty, czy też nie śpiących po niej, nawet cześć zbrojnych obsiadło z linkami z haczykami burty “Złotego Smoka”. Ryby te były bardzo smaczne, płatnik zaś płacił za każdą złowionego błękitnopłetwa sztukę srebra. Nie była to jednak łatwa sztuka, ostro zakończone płetwy i wyrostki na grzbiecie z łatwością cięły linki. Na dziobie ustawił się Gregor ze “Spiżowych” uzbrojony w kuszę oraz uprząż z przemyślnie zbudowanym kołowrotkiem. On też postanowił zapolować na błękitnopłetwy, miał też na to największe szanse, o ile oczywiście któregoś trafi bełtem z zaczepioną linką.
- Srebrni! - warknął Couryn, gdy zauważył, że uwaga członków jego dzielnej drużyny miast być skupiona na swym dowódcy przenosi się w stronę ławicy i “łowców” ryb.
- Chciałem wam uprzejmie zwrócić uwagę - powiedział tonem dalekim od przyjemnego, jakim odzywał się do tej pory - że jesteście na służbie. A w takim przypadku jedyne, co was może interesować, to ćwiczenia. Chyba że zwróci się do was któryś z przełożonych.
- Briala, Leri! Ty atakujesz
- zwrócił się do ciemnoskórej “srebrnej” - a ty, Leri, bronisz się. Zapominając chwilowo o tym, że najlepszą obroną jest atak - dodał..
- Brialo, ty nie zapomnij, ze to tylko ćwiczenia - mówił dalej - więc mało siły, a dużo techniki, sprytu, podstępów. Mamy co prawda kapłana, ale niedobrze by się stało, gdyby od razu ktoś z piechoty znalazł się w lazarecie.
- Wy
- zwrócił się do pozostałych członków drużyny - obserwujcie. Niedługo staniecie na miejscu Leri, a Briala postara się niektórym z was wybić z głowy pogląd, że jak baba, to się nadaje tylko do jednego.
- Już!
- Klasnął w dłonie.
Obserwując zmagania dziewczyn zastanawiał się, skąd wziąć broń ćwiczebną, by - w ferworze ćwiczeń - jego dzielni drużynnicy nie pozabijali się wzajemnie.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-06-2015, 21:31   #58
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Wachta popołudniowa 8 Mirtula. Lekcje do ataku.

Tymczasem na dziobie Lea, Neeven oraz mag pokładowy rozpoczęli zajęcia z siostrami Golddragon. Dziewczęta przyniosły swoje tabliczki gliniane i rysiki, większa tablica została powieszona na ciężkiej katapulcie.

Nim jednak dziewczęta rozpoczęły naukę wstała Greta.
- Pani bosman Leo, panie szantymenie, panie magu pokładowy ja już potrafię pisać, rachować a nawet mnożyć i dzielić, nie potrafiłam tylko nauczyć Ann. Może mnie pani bosman sprawdzić.
- Ja się zajmę Ann z rozkazu kapitana, a dla mnie to pikuś - zaśmiał się czarodziej.
- Panie magu ja jako, że już potrafię czytać chciałabym się uczyć o magii a tego tylko pan może mnie nauczyć - powiedziała nieśmiało zarumieniona Greta.
-To będzie czysta przyjemność móc cię uczyć magii - powiedział pochylając się w jej kierunku Baedus.
- Pani bosman Leo, to może ja pokażę, co potrafię, przeczytam coś, napiszę, a potem z panem magiem zajmę się magią. Może pan kapitan będzie miał jakieś książki, czy mogę po nie pójść? - Greta, aż rwała się do czynu.
Lea zaśmiała się perliście z powodu pośpiechu najstarszej z trójki. Cieszył ją zapał do nauki Grety. Spojrzała na rudą trójcę, a potem na Krossara. Stwierdziła, że odda ją w takim razie pod opiekę Baedusa.
- No dobrze Greto - powiedziała przeciągając "o" w wyrazie "dobrze" - Skocz po jakąś książkę do kapitana i Baedus cię sprawdzi. Ja wierzę w twe umiejętności. - uśmiechnęła się ciepło do Grety, która już biegła po pokładzie do kapitana.
- W takim razie ja zajmę się Ann. - powiedział Neevan przyglądając się zabandażowanym rączkom najmłodszej z sióstr - Mam małą córeczkę i bardzo za nią tęsknię. Dzieci też łatwo mi przychodzi uczyć.

Po chwili Greta wróciła niosąc dwie książki.
- Pan kapitan powiedział, że możemy je zatrzymać do nauki. Ta druga jest w dziwnym języku pani Leo, pan kapitan powiedział mi, że podobno jest związana z magią. Znaleziono to wśród łupów jednego z pokładowych magów na statku pokonanym przez “Smoka”.

Faktycznie książka była spisana pięknym smoczym alfabetem w tymże języku. Traktował o podstawach magi i zawierała kilka najprostszych czarów. Swoiste kuriozum księga wiedzy połączona z arkanabułem.
Elfka przewertowała kartki. Spodziewała się wszystkiego, ale nie takiej księgi w smoczym. Zerknęła na Gretę, która dociekliwie patrzyła na Leę, ponieważ chciała się dowiedzieć czegoś na temat woluminu.
- Kapitan idealnie trafił jeśli chodzi o tematykę księgi, jednak nie do końca z językiem... - spojrzała na czarodzieja i zapytała - Baedusie. Znasz może język smoczy? Sądzę, że ta księga będzie świetna do nauki magii tajemnej.
- Smoczy język znam perfekcyjnie - odpowiedział na pytanie Basanta zwracając się w kierunku elfki.

Podziwiała przez chwilę w styl, w jakim została księga napisana. Była naprawdę wspaniała. Aż dziw, że ktoś ją wywiózł w morze.
- To naprawdę piękna rzecz. Sam fakt, że jest napisana w smoczym stylu sprawia, że jest wyjątkowa. - przerwała na chwilę, by zamknąć księgę i wręczyć ją Grecie - Sądzę, że może cię czekać nauka nowego języka Greto. Ale na pewno sobie poradzisz. Służymy pomocą w razie czego. - uśmiechnęła się do dziewczyny, która otworzyła książkę i zaczęła się wpatrywać w litery totalnie nie rozumiejąc, co oznaczają, ale po chwili, pełna entuzjazmu, kiwnęła głową.
Tako rzekła i odwróciła się w stronę Elzy. Jej oczy zdecydowanie mówiły "nie mogę się już doczekać". Paladynka podeszła do dziewczyny i przykucnęła przy niej.
- Jest dziś coś konkretnego, czego pragniesz się nauczyć? Mamy duużo czasu. - zapytała się drugiej z sióstr. Kapitan powiedział, że mają nauczyć ją wszystkiego, czego będą chciały, więc Lea postanowiła dać jej wybór.

Nim mag przystąpił do nauki magii - Grety, sprawdził jej umiejętności. Dziewczynka płynnie czytała pisała też dobrze lecz wolno, lecz z czasem szło jej to coraz sprawniej i szybciej. W rachunkach też była bardzo dobra.
Elza miał większe braki, widać było też że nie interesuje jej nauka, lecz uczyła się z poczucia obowiązku.
Ann szybko zapamiętywała znaki oraz słowa, lecz z powodu poranionych dłoni, nauka pisania szła bardzo powoli. W końcu, gdy Ann po raz kolejny wypuściła rysik z obolałych, obandażowanych placów, Neevan przerwał jej podnosząc rysik.
- Trzeba dać odpocząć dziewczętom i o czymś innym pouczyć. Czego chciałybyście się teraz uczyć?
Zapytał dziewczęta bard.
- Grać na cytrze panie szantymanie. - odparła Ann wskazując na pudło z instrumentem.
- Za wcześnie. Póki rąk nie będziesz miała sprawnych, nie ma co zaczynać nauki.
Odparł bard, gasząc zapał dziewczynki.
- Jakieś inne propozycje dziewczęta?
- Chcemy się nauczyć walczyć. Siostry wymieniły między sobą spojrzenia nim niemal jednocześnie odpowiedziały.
Bard popatrzył na innych osobach w dniu tym uczących dziewczęta.
- Chyba można by zacząć uczyć je podstaw, w końcu nauka walki potrwa kilka lat. Co o tym sądzicie.
Przyglądał się Lei oraz Beadusowi oczekując na ich decyzję. W tym czasie żeglarze zaczęli już połów tuńczyków.
-Ja się na walce nie znam, ale parę kopnięć czy ataków rękoma mogę ich nauczyć - lekko się zaśmiał mag.
- Cóż... Mogę was nauczyć tego i owego. - paladynka spojrzała zatroskana na dłonie Ann - Ann, dasz radę?
Najmłodsza z trójcy odpowiedziała na to zdeterminowanym skinieniem głowy.
- No dobrze. Co w takim razie myślicie o wypróbowaniu zakupionych proc? - zapytała sióstr Golddragon.

Niedaleko siedzący na skrzyni żeglarz, do tej pory splatający coś z linek, słysząc, że mag wspomniał o walce wręcz, odchrząknął, potem się odezwał.
[MEDIA]http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/64/ac/d3/64acd30a4801a1556ce40b60833a5626.jpg[/MEDIA]

- Pani bosman, panie szantymenie, magu. Mogę też coś pokazać dziewczętom, że na żaglowcu wszystko może być bronią?
Mówiąc to nadal splatał liny.
- Oczywiście, że pan może panie... - czekał, aż wypowie swoje imię, Baedus.
- Henk, Henk “Linka”.
Żeglarz wyraźnie czekał na zgodę bosman Lei, bo się w nią wpatrywał znad splatanych linek.
- Dziękujemy panie Henku. Oczywiście przyjmiemy pana pomoc. - skłoniła lekko głowę w wyrazie szacunku.
- Greto masz nóż, wyciągaj go i zaatakuj mnie.
- Panie Hanku ale mogę pana zranić. Odparła dziewczynka trzymając niezdecydowana nóż.
- Nie panuj mi tu, jestem Hank, jestem złym magiem, właśnie rzucam na ciebie czar, po którym z ciebie i twoich sióstr zostanie kupka popiołu. Atakuj. - odparł z uśmiechem pod wąsem Hank.
- Hia - Greta rzuciła się na żeglarza pchając w nożem. Ruchy żeglarza były szybkie, pewnie był wolniejszy od Grety, lecz lina oplątała nadgarstek dziewczynki. W chwilę potem powoli zmusił Gretę do położenia się na pokładzie, szybko skrępował jej ręce.
- Jak widzicie dziewczynki wszystko może być bronią, nawet linka. Zrozumiałaś Greto?
Zapytał dziewczynkę uwalniając. Potem jednym ruchem podniósł ją, postawił na nogach.
- Tak, p… Hank, zrozumiałam.
- Ann, teraz ty pokaż mi co można użyć do walki a jest w pobliżu
Zapytał ze śmiechem Hank. Dziewczynka podeszła do leżącej niedaleko zwiniętej liny.
- Dobrze, teraz podnieś.
Ann z trudem podniosła dorównujący jej wielkością zwój.
- Jak widzicie dziewczynki trzeba dobrać broń tak, by można było się nią posłużyć. Ann nic ze swoją “bronią” nie zrobi.
Potem wskazał dłonią na Elzę.
- Elza twoja kolej
Elza podeszła do stojaka koło zejściówki, w którym stały harpuny i lanca stalowa.
- Tak, to broń ale nie zawsze będzie na pokładzie. Teraz ty Greto.
Gret szybko podeszła do burty, wyjęła jeden z kołków, który w tej chwili nie zabezpieczał żadnych lin. Podrzuciła go w dłoni, tak że uchwyt po obrocie ponownie wylądował w dłoni.
- Brawo Greto, zrozumiałaś. Ten kołek nazywamy naglem i służy do knagowania olinowania. Samą belkę, w której jest umieszczony, nazywamy nagielbankiem lub kołkownicą, lub ogródkiem, jak kto woli. Jest on doskonałą maczugą. Potem w wolnej chwili pokażesz siostrom inne przedmioty, które można użyć do walki a są zawsze na pokładzie.

Potem odwrócił się do Lei.
- Dziewczęta już wiedzą, przy najmniej Greta wie, czego można użyć do walki na pokładzie. Dalsza naukę walki bronią powinien poprowadzić ktoś, kto się na niej lepiej zna.
Potem usiadł i dalej splatał liny.

Elfka przyglądała się wszystkiemu z zaciekawieniem. Nie zdawała sobie sprawy, że tyle "broni" jest naokoło niej, jednak miała nadzieję, że nigdy nie obróci się to przeciw załodze "Złotego Smoka". Sama będzie musiała się nauczyć tego i owego na ten temat.
- Dziękujemy Hanku! - zawołała za odchodzącym człowiekiem, a siostry Golddragon powtórzyły jej słowa. Ten tylko machnął ręką.
Spojrzała jeszcze raz na tarczę, do której strzelali wcześniej srebrni i zaczęła układać plan na ćwiczenia. Najpierw walka procą, później walka wręcz ćwiczebnymi mieczami.
- No dobrze. To zaczniemy od walki dystansowej. - powiedziała odwracając się w stronę dziewczynek stojących za nią - To jest powód, dla którego macie proce. Poza tym, że są bezpieczne w trakcie ćwiczeń, jeśli się z nich korzysta rozsądnie, to w walce potrafią zadawać bardzo nieprzyjemne rany miażdżone. Sama od tego zaczynałam. - uśmiechnęła się i tanecznym krokiem podeszła do tarczy wskazując jednocześnie dziewczynkom, by poszły za nią.
- No dobrze. Która z was kiedykolwiek strzelała z procy? - zapytała się Lea.
Nieśmiało rękę podniosła Greta.
- Nie szło mi za dobrze - powiedziała cicho Greta nieśmiało podnosząc rękę - Więc dałam sobie spokój.
- Nie martw się. - odparła paladynka. - Nauczę was wszystkiego, czego ja sama umiem. Sama miałam problemy na początku.

Stanęła w odległości jakichś sześciu metrów od tarczy.
- Dobrze. Zacznijmy od podstawowych ćwiczeń. Weźcie proce do rąk, chwyćcie za oba końce i pokręćcie nimi kilka razy... O, dokładnie tak! - kiwnęła głową Elzie. W jej oczach widać było więcej entuzjazmu, niż przy nauce pisania.

Greta i Ann również sobie radziły.

W międzyczasie Neevan przyniósł ze zbrojowni drewnianą tarczę, by cel był mniejszy i twardszy.
- Skoro już zrozumiałyście podstawy, to teraz przejdźmy do praktyki. Stańcie obok mnie. - poczekała, aż siostry podejdą, najbliżej niej była najmłodsza z sióstr.
- Ann, mogę Twoją procę i jeden pocisk na momencik? Zademonstruję. - uśmiechnęła się do Ann, która zdecydowanie już nie mogła doczekać się ćwiczeń. Dała Lei swoją broń. - Dziękuję.
- Aby wystrzelić z procy pocisk trzeba go najpierw umieścić na miseczce, o tu. - włożyła kamień w wyżłobione w skórze miejsce pokazując jednocześnie dziewczynkom, jak to ma wyglądać - By zwolnić pocisk, trzeba puścić jeden z końców. Trochę to przypomina rzut kamieniem. O w ten sposób.

Lea zakręciła procą i wystrzeliła w stronę tarczy. Pocisk leciał z dużą prędkością, aż trafił blisko samego środka celu. Oddała broń Ann.
- Teraz spróbujcie same. Nie zniechęcajcie się, bo na początku może wam nie wychodzić. Pamiętam, że jak sama się uczyłam, to zajęło mi to dobre kilka tygodni. Ale wy jesteście zdolne dziewczyny, więc poradzicie sobie z tym bardzo szybko. - uśmiechnęła się do dziewczynek i odrobinę się odsunęła.
- Ja chcę pierwsza! - odezwała się od razu Ann i stanęła w miejscu, gdzie dotychczas stała elfka.
- To ja druga! - krzyknęła Elza i ustawiła się w kolejce.
- O rany. No to chyba jestem ostatnia. - marudziła Greta, po czym wszystkie trzy się zaśmiały.
- A zanim zaczniecie... - Lea na chwilę jeszcze przerwała - Chciałabym zobaczyć trafienia, więc mam pewien pomysł. Jakie są wasze ulubione kolory?

Odpowiedziały. Greta - brązowy, Elza - szafirowy, Ann - różowy.
- W takim razie dajcie mi po jednej kulce, a ja wam coś pokażę. - uśmiechnęła się szeroko.

Z pytaniem w oczach każda wręczyła po jednym pocisku Lei, a ona przeniosła je do lewej dłoni.
- Fraude Magica - wymówiła zaklęcie, po czym dotknęła trzech kulek. Zmieniły się one w kredę o ulubionych kolorach dziewcząt, którym na ich widok oczy zaświeciły się jak gwiazdy.
- Jeśli chcecie więcej, to mówcie. Służę pomocą. - odparła zadowolona, że dziewczynki się cieszą.

Ann była pierwsza. Jej zdeterminowana mina zdecydowanie świadczyła o tym, że chce trafić. Zakręciła procą i, naśladując Leę, wystrzeliła swój pierwszy w życiu pocisk z procy.
Pofrunął on w powietrzu, aż trafił w tarczę.
...
Zabrakło ćwierć długości palca, by trafiła w środek. Było to widać, ponieważ pozostał ślad o kolorze jej kulki.
Aż stojący w pobliżu żeglarz zaczął klaskać.
Wybuch radości, jaki nastąpił w dziewczynie jeszcze bardziej nakręcił ją do dalszych ćwiczeń.
Następna była Elza. Przez chwilę wpatrywała się w środek swego celu, aż wreszcie, po krótkiej chwili wystrzeliła.
...
Idealne trafienie w środek!
Uśmiechnęła się jedynie szeroko i ustąpiła miejsca Grecie.
Najstarsza z sióstr nie wahała się długo. Wykonała jeden szybki obrót procą i wyrzuciła pocisk. Efekt był dokładnie podobny, jak przy strzale Ann.

Lea przyglądała się im z zadowoleniem. Nie dość, że szybko załapały, to równie szybko przełożyły wiedzę na praktykę. Aż trudno jej było uwierzyć, że tak długo kiedyś zajęło jej opanowanie strzelania z tak prostej rzeczy.

W międzyczasie dziewczynki na zmianę oddawały kolejne strzały. Drugi strzał Ann trafił w tarczę w połowie odległości pomiędzy środkiem, a krawędzią. Trzeci tam, gdzie pierwszy. Czwarty w krawędź. Przy piątym kulka wyleciała z miseczki podczas kręcenia procą. Pozostałe pięć kul trafiło albo niedaleko środka, albo trochę dalej od niego.

Elza radziła sobie lepiej. Drugi strzał znów trafił w środek, jednak jej próby bycia jak najszybszym skutkowały stopniowym spadkiem precyzji, jednak wszystkie pociski albo trafiały bardzo niedaleko środka, albo odrobinę dalej.

Grecie szło gorzej, niż jej siostrom. Cztery kule w ogóle nie doleciały do celu lub przelatywały nad nim, a reszta odbijała się gdzieś między środkiem tarczy, a jej krawędzią.


- Bardzo ładnie! - powiedziała Lea zadowolona - Jestem z was naprawdę dumna. W jeden dzień poczyniłyście ogromne postępy.

Wszystkie trzy uśmiechnęły się promiennie i wymieniły między sobą spojrzenia. Widać taka forma ćwiczeń im odpowiadała w jakiś sposób.
- To co teraz pani bosman Leo? - zapytała się Ann wyraźnie nie mogąc doczekać się pozostałych ćwiczeń.
- Po tym, jak Srebrni skończą ćwiczenia walki wręcz, weźmiemy miecze ćwiczebne i same poćwiczycie. A później... - na chwilę się zamyśliła.

W tym czasie z bocianiego gniazda dobiegł okrzyk:
- Orki! Stado orek na sterburcie od rufy na czwartym dzwonie!
Elfkę wyrwało to z zamyślenia. Spojrzała znów na siostry Golddragon.
- Jeśli coś złego się będzie działo, to schowajcie się pod pokładem. - rzekła, na co dziewczynki skinęły głową.

Po chwili kolejny okrzyk zaalarmował całą załogę.
- Atakują!
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 07-06-2015, 22:26   #59
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Wachta popołudniowa po wybiciu 5 szklanki (po 14:30 lub po 14 dzwonie i dwóch klepsydrach)

Kolejny okrzyk z bocianiego gniazda.
- Orki, stado orek na sterburcie od rufy na czwartym dzwonie!
Po chwili kolejny okrzyk zelektryzował całą załogę.
- Atakują

Od strony rufy na “Złotego Smoka” pędziły cztery orki. Salwy z dział pościgowych były spóźnione i rozbryzgi pocisków wykwitły daleko za stadem.
Bosman Vincent wydał rozkaz gwizdkiem “alarm bojowy”. Wachtowy wpadł do zejściówki, zaraz spod pokładu rozległ się jego wrzask.
- Alarm bojowy

Orki? I to w chwili, gdy Srebrni mogli najwyżej pokrzyczeć na morskie potwory? Albo pogrozić im palcem?
- Alarm! - krzyknął Couryn. - To nie są ćwiczenia!
Głos bosmana słychać było na całym okręcie.
- Smoki na pokład! - wydawał kolejne rozkazy. - Wachtowy! Otworzyć zbrojownię!
- Greta! Biegnij do kapitana!


Wtedy to pierwsza z orek zderzyła się z burtą. Jeden z piechoty poleciał w zejściówkę. Z dołu rozległ się jego wściekły krzyk.
Krossar słysząc gwizdki “alarmu bojowego” zdążył zabezpieczyć sprzęt, nakładając na niego skrzynię, mocując w odpowiednich przygotowanych do tego w stole rowkach, i zabezpieczyć pasami.
Gdy cały sprzęt był już bezpieczny Krossar pobiegł do zbrojowni. Chciał zabrać jak najwięcej garłaczy wraz z prochem i amunicją i wynieść je na pokład.
- Trzymać się! - krzyknął Couryn, który za grosz nie rozumiał taktyki orek. Wszak “Złoty Smok” nie był jedzeniem ani byle jaką łódką.
- Wydać broń Złotym! - zawołał Couryn, przeklinając w duchu Smoki, które jakoś ociągały się z wybiegnięciem na pokład.
~ Co się...? ~ Lea pomyślała sekundę przed uderzeniem orki w burtę. Ledwo zachowała równowagę.
Dobyła swego łuku i spojrzała na reje stwierdzając, że jest to dobry punkt, z którego można strzelać. Podbiegła do zejścia pod pokład.
- Smoki! Stawić się na rejach po wzięciu broni!
Po swojej wachcie i rozmowie z Courynem Leila zeszła do damskiej kajuty na ostatnią drzemkę w swej starej koi. Spędziła w niej dopiero jedną noc i to niecałą, więc nie zamierzała za nią specjalnie tęsknić. Gwizdy wyrwały ją ze snu momentalnie. Akurat chciała zgrabnie wypełznąć z koi, gdy mocne uderzenie w burtę praktycznie wyrzuciło ją z posłania.
Orki?, pomyślała, zastanawiając się w pierwszej chwili, co zieloni robią na morzu - wszak zwykle tak nazywało ich pospólstwo.
Ah, te orki!, otrzeźwiała w końcu. Dźwignęła się z podłogi i pobiegła na pokład, zabierając ze sobą jedynie broń.

- Leri! Zaprowadź dziewczynki pod pokład! - Couryn wydał kolejne polecenie. - Briala, Arnor, Dag! Harpuny! I na sterburtę!
Krótki rzut oka na pokład i głos Couryna przebijający się przez ogólny zgiełk sprawiły, że resztki snu momentalnie uleciały z umysłu Leili.
- Kamion! Palim! Na sterburtę z kuszami! - zawołała do tych, którzy akurat posiadali własne. - Follen! Rivi! Do zbrojowni po harpuny! Potrzeba więcej!
- Turving! TURVING!
- wydarła się, kiedy nie mogła znaleźć nożownika w pierwszej chwili.
Ledwie ucichł jej głos, chłopak był obok.
- Tak, pani bosman? - zapytał, uśmiechając się niewinnie.
- Znajdź bosmana Basantę. Przydałoby się narobić trochę hałasu pod wodą. Leć - nakazała mu.
Co prawda nie miała pojęcia, czy Baedus zna jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby im pomóc w ten sposób, ale skoro chwalił się sztuką iluzji...
Wtedy nastąpił kolejny wstrząs. Kapitan wybiegł za Gretą, podtrzymując ją, by nie upadła. Szybko ocenił sytuację.
- Wydać garłacze. Garłacze na sterburtę. Obsadzić działa sterburty.
Na śródokręciu siedział Neevan; dźwięk cytry i jego mocny głos niosły się po całym pokładzie.

Gdy Baedus miał chwilową przerwę, ponieważ dziewczynki z Leą ćwiczyły walkę, usłyszał alarm. Po chwili dostrzegł w wodzie szybko poruszające się, biało-czarne kształty, doganiające “Złotego Smoka”.
- Co się do choroby dzieje? - zapytał sam siebie, próbując łapać równowagę. Po czym upadł na plecy. Po chwili zerwał się na równe nogi.
Rozległy się alarmy, cały statek oszalał. Był to atak orek. Couryn, Lea i Leila wydawali rozkazy swoim podwładnym. Baedus w pośpiechu udał się na dach kasztelu, gdzie miał widok na całą rufę. Gdy znalazł się na dachu, skoncentrował się na iluzji płonącego okrętu.
Ogień, który pojawił się wzdłuż sterburty, wywołał wśród załogi okrzyki przerażenia, trwające póki nie przekonano się, iż ten ogień nie parzy.
Do dział rzuciły się żeglarki stanowiące ich obsługę, zdążyły odciągnąć je na taliach działowych; zaczęły nawet ładować, gdy wyskakująca orka, kładąc się na burcie żaglowca, spowodowała wstrząs, obalając obsługę na pokład. Druga zaś po wyskoku zaatakowała, chwytając w zęby jedną z obsługi działa. Na szczęście inne załogantki zdołały ją wyrwać z zachłannej paszczy. Musiały umknąć z tak zagrożonego terenu.
Dwie orki najbliżej dziobu i rufy widząc ogień, umknęły w morze.
Pierwsze strzały z garłaczy załogi, strzelców oraz piechoty były dość chaotyczne i nie trafiły.
Głos kapitana przedarł się przez chaos gwizdków.
- Bosman Lea dowodzi garłaczami, garłacze strzelają na rozkaz salwą, potem do ładowania podać do zejściówki. “Smoki” strzelają bez rozkazu. Bosman Urlana powstrzymuje lancą.
W tym samym czasie z zejściówki słychać było głos piechociarza, który miał pecha w nią zlecieć.
- Dziewczęta to jest patron. Przerywamy w połowie, proch sypiemy do lufy, papier na przybitkę, ubić. Potem ładunki, papier na przybitkę, ubić. Załadowany i następny.
Lea naciągnęła łuk, dociągając cięciwę do kącika ust, jednak widok krwi tryskającej z rany żeglarki rozproszył ją, gdyż strzała wbiła się w falszburtę.
Magiczny pocisk wyczarowany przez Couryna pomknął w kierunku orki atakowanej przez panie bosman, nie czyniąc jej widocznej szkody.
Siekańce wystrzelone z garłacza przez kapłana krwawo naznaczyły orkę atakującą dokładnie śródokręcie.

Elfka położyła dłoń na rękojeści sztyletu, a tworzące chwost rude włosy objęły jej dłoń.
~ Ael?
~ Tak? ~ odpowiedział jej kobiecy głos.
~ Masz pojęcie, czemu orki atakują statek? Takie ładne zwierzęta... ~ stwierdziła oglądając "napastników".
~ Nie wiem. Może w czymś im przeszkodziliście? ~ odparła śpiewnie.
~ ...Tak czy siak, jeśli ich nie powstrzymamy, to zatopią statek i zginą ludzie. Pomożesz nam? - zapytała.
~ Puść mnie tylko, a zatańczę i dla nich ~ odpowiedziała Ael.
~ Dziękuję
Po tych słowach słyszanych tylko przez Leę, Ael wyleciała z dłoni.
Paladynka wydobyła kolejną strzałę z kołczanu i ze stoickim spokojem naciągała łuk. Wzięła poprawkę na wiatr i wypatrywała okazji na strzał, ponieważ orki na chwilę zeszły pod wodę.
Nie lubiła chybotania, lecz jest to nieodłączna część podróżowania po morzu, z czego zdawała sobie sprawę, ale w przeszłości była stawiana w gorszych sytuacjach, niż ta.
Wtem orki wychyliły się spod wody, by dalej napierać na okręt. Dostrzegła to, na co czekała.
- Ognia! - krzyknęła i sama posłała strzałę w znajdujące się przed nią zwierzę.
Obrona powoli krzepła. Nie było to jeszcze to, co by zapewniło okrętowi bezpieczeństwo, ale Couryn uznał, że skoro kapitan przejął z jego rąk dowodzenie, to i bosman Couryn może się osobiście włączyć do czynnej obrony.
- Peluru ajaib! - powiedział, wskazując najbliższą orkę.
Z jego palców wystrzeliła kulka pełna magicznej energii, która w mgnieniu oka przebyła dystans między magiem i potworem, bezbłędnie trafiając w cel.
Baedus widząc, iż czar gaśnie, skoncentrował się raz jeszcze na tym samym. Iluzyjny ogień rozbłysł ponownie, zalewając okręt. Mag zachwiał się po wstrząsie, lecz udało mu się podtrzymać koncentrację. Po dłuższej chwili i ten czar prysł. Zszedł po schodach i omal się nie zabił o garłacz, który ktoś upuścił. Chwycił go, podszedł do prawej burty i wycelował w orkę, która akurat w tej chwili uderzyła w statek. Wystrzelił i omal nie upadł na ziemię - tak mocny był odrzut.
~"Bydlę kopie"~ pomyślał mag z lekkim uśmiechem na ustach.
Po oddaniu jeszcze czterech strzałów - prawie każdy w inną orkę - stwierdził, że to nie dla niego i skupił się na tym, na czym potrafi najlepiej.
Po zorganizowaniu ostrzału dało się zaobserwować poprawę skuteczności.Tymczasem Leila organizowała wszystko dookoła samej obrony. Nie widziała sensu pchania się do sterburty z pistoletem do kolekcji, skoro tyle do zrobienia było w tle. W pierwszej kolejności pobiegła więc do zbrojowni, zabierając ze sobą kilku kręcących się bez celu żeglarzy. Razem dostarczyli jeszcze trochę garłaczy na sterburtę. Potem pomagała w przenoszeniu broni do i z zejściówki oraz jej ładowaniu. Podział pomiędzy strzelających i ładujących również usprawnił i mocno przyspieszył walkę.
Ranną żeglarkę Leila osobiście odprowadziła do zejściówki, by przekazać ją dalej w ręce mniej zajętych w tej chwili osób.
Koło schodów pod pokładem siedział Anton “Dymek” ze “Spiżowych” z nieodłączną fajką dyndającą mu w tej chwili na szyi. To on był tym pechowcem, który przy pierwszych wstrząsach zwalił się zejściówką pod pokład. Przesunięta głębiej na czoło chusta tamowała krwotok z rozciętego czoła. Wraz z dziewczynkami, miarowymi ruchami ładował garłacze. Jego stopa była wywichnięta.
Leila sama zwijała się jak w ukropie, by wszyscy wszędzie wszystko mieli. Zdecydowanie wolałaby sobie postrzelać, ale jednak zapleczem ktoś również musiał się zajmować. Przynajmniej jej zdaniem.
Z powodu wstrząsów powodowanych zderzeniami orek ze “Złotym Smokiem” wielu żeglarzy, a zwłaszcza piechociarzy, przewracało się na pokład. Jedynie “Smoki”, które obsiadły reje i zabezpieczyły się przed upadkiem, były w stanie sprawnie strzelać bez groźby uderzenia o pokład.
Leila nie miała większego problemu z utrzymaniem równowagi. Przy wstrząsach pomagała komu mogła, jeśli tylko była w pobliżu - tego podtrzymała, tamtemu podała dłoń, by szybciej wstał. Nie mogła niestety być wszędzie i pomóc wszystkim.

Ciała orek siekane były zarówno siekańcami z garłaczy, jak i bełtami z kusz wystrzelonymi przez tych, co się na nogach utrzymali. Dużą rolę odegrały tu “Smoki i “Srebrni”.

Walce cały czas towarzyszył śpiew Neevana; dołączył do niego alt głosu magicznego sztyletu, tańczącego w powietrzu przy sterburcie.

Baedus cudem po straceniu równowagi nie przewrócił się, nawet udało mu się utrzymać koncentrację na podtrzymywaniu iluzji ognia. Szybko jednak szczęście przestało się do niego uśmiechać, gdy wyskakująca orka strzaskała nadburcie na wysokości odciągniętego lekkiego działa, upadł i dłuższą chwilę zajęło mu podniesienie się. Potem udało mu się raz trafić z garłacza, a oddając następny strzał chybił, posyłając siekańce w powietrze.

Lea posłała jeszcze cztery celne strzały, przed ostatnim celnym strzałem musiała jednak też podnosić się z pokładu po potężnym wstrząsie. Przy każdym swoim strzale wydawała komendy garłaczom.
- Ogniaaaaaaaaa...! - już wykrzyczała, gdy orka kolejny raz uderzyła w burtę. To przeciągnięcie "a" brzmiało tak niepoważnie i zabawnie, że niektórzy aż nie wystrzelili. Dalej wszystko szło tak, jak należało.

Kapłan nie miał szczęścia do zachowania równowagi, musiał się podnosić dwa razy z pokładu. Udało mu się przez ten czas oddać tylko jeden celny strzał, drugi zaś posłał w niebo.

Courynowi udało się oddać trzy celne strzały z garłacza. Jego też nie ominęło podnoszenie się z pokładu.

Tylko Leila, która zajmowała się wszystkim innym niż walka, miała ułatwione zadanie. Ani razu nie wylądowała na pokładzie, zgrabnie utrzymując równowagę przy każdym wstrząsie.

Nie wiadomo, kto ustrzelił orki, jedynie pewne było, iż pierwsza znieruchomiała przy burcie ta, co strzaskała nadburcie, w chwilę potem druga.
Faktycznym zabójcą orek była jednak Urlana, która przeskoczyła wpierw na ciało jednej orki i wraziła przez otwór oddechowy lancę, dosięgając bijącego serca orki, co spowodowało fontannę krwi. Podobnie uczyniła z drugą orką, kolejna fontanna krwi potwierdziła zabójczy cios.
Widząc, że walka się skończyła, Couryn ponownie zajął się organizacją pracy swojej drużyny.
- Srebrni! - zawołał, przekrzykując panujący na pokładzie tumult. - Arnor! Dag! Oddajcie kusze Sufurowi! Rzućcie liny bosman Urlanie!
Orka raczej nie nadawała się do żeglugi, zaś przelana krew mogła przyciągnąć jakieś następne stworzenia, jeszcze mniej przyjazne, niż dotychczasowi napastnicy.
- Biegiem! - dodał.
Nie był kapitanem, ale na miejscu Blasei kazałby postawić wszystkie żagle i jak najszybciej odpłynąć.
- “Smok “, “Smok” od bakburty. Będzie tu za klepsydrę - rozległ się krzyk z bocianiego gniazda.
Kapitan podszedł do nadburcia mostku. Zerknął na martwe orki.
- Długą linę. Urlana! Wiązać za płetwę jedną orkę, drugą na hol weźmie “Smok”. Szklankę drogi na zachód jest mała wyspa z źródłem słodkiej wody. Tam rozbierzemy orki, zabierając najcenniejsze części. Nie będziemy obrażali bogów mórz, zostawiając ubite zwierzę, nie wykorzystując przydatnych części jego ciała.
Leila w końcu mogła się zatrzymać, nie było już nic ważnego do zrobienia. Wzrokiem wyłowiła “Złotych” z tłumu i uniosła lekko brew, widząc, że stoją jak te kołki. Miała nadzieję, że ludzie z czasem przyswoją sobie zdolność wykonywania odpowiednich czynności w odpowiednim czasie. Póki co jednak, dla niektórych był to pierwszy w życiu rejs, pierwszy w życiu atak orek i kto wie, co jeszcze. Sama też kiedyś była takim szczurem lądowym.
- Złoci! - krzyknęła do nich. - Broń zwrócić do zbrojowni. I nie przeszkadzać. Zaraz będą kolejne rozkazy.
Leila była pewna, że kapitan zaraz wyda odpowiednie polecenia.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 08-06-2015, 15:31   #60
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Po ataku orek został jeszcze prawie dzwon wachty i nauki dla dziewcząt.
Greta znowu zaczęła zagłębiać się wraz z magiem w tajniki smoczego. Neevan nakłonił Ann do dalszej nauki pisania argumentacją, że gdy się już tego nauczy przejdzie do ciekawszych nauk. Zresztą Ann nie trzeba było zachęcać do nauki. Jeden z rysiów wrócił w tym czasie na pokład, ułożył się na stopach dziewczynki ogrzewając je.
Baedus przeczytał fragment księgi i nakazał powtórzyć dziewczynce. - To bardzo trudny język - zaśmiał się Basanta widząc kłopoty Grety z czytaniem tegoż języka.
Greta zarumieniła się i spuściła głowę.
- Nieprawda, prosty. Nie starasz się panie magu. - powiedziała Ann, po czym bezbłędnie powtórzyła to, co powiedział Beadus, a zrobiła to ćwicząc pisanie liter.
Słysząc wymowę Ann, Greta powtórzyła już bezbłędnie, lecz z dziwnym akcentem.
-Nie ten wydźwięk, że się tak wyrażę - po czym powiedział to samo zdanie z odpowiednim akcentem.
-To jest a - rzekł wskazując ten ა znak, potem pisząc go na tablicy zawieszonej na katapulcie. -Napisz go Greto. - powiedział mag.
Greta szybko zapisała, to samo zrobiła Ann, pisząc tą samą literę w dwóch alfabetach.
-Dobrze, a to ბ jest litera b małe - napisał na tablicy, podkreślając ostatni wyraz czarodziej.

W międzyczasie, jako że miejsce na dziobie się zwolniło, Elza poprosiła Leę, by mogła poćwiczyć walkę wręcz. Trening zajął całą resztę czasu przeznaczonego na naukę. Elfka się broniła, gdy atakowała siostra Golddragon, jednocześnie udzielając jej rad co do sposobu walki.

Gdy wreszcie skończyły, paladynka wzięła miecz od dziewczyny i podeszła do pozostałych sióstr.
- Dziś poczyniłyście ogromne postępy. - powiedziała Lea zwracając na siebie uwagę całej trójki - Jesli będziecie takie same robiły co lekcję, to za niedługo będziecie wszystko umieć. Ponadto świetnie spisałyście się w trakcie obrony statku. Jestem z was dumna. - uśmiechnęła się ciepło w ich stronę, po czym obejrzała się w stronę powoli zbliżającej się wyspy - Za niedługo będziemy cumować. Odniosę nasz sprzęt ćwiczebny.
Wraz z bronią do ćwiczeń wzięła również drewnianą tarczę i odniosła je tam, skąd je wzięła.

Swymi słowami wywołała uśmiechy samozadowolenia wśród dziewczynek, które już wyglądały w stronę lądu.

Wypisanie wszystkich liter smoczego alfabetu oraz przepisanie go przez dziewczynki zajęło cały pozostały czas. Dziewczęta miały też okazję zobaczyć jak statek kotwiczy przy małej wyspie.
 
Flamedancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172