Revalion stał przez dłuższy czas nieobecny w całej dyskusji prowadzonej przez jego towarzyszy. Kiedy tylko dotarli pod samą bramę Enklawy, zrobił pierwszą sensowną rzecz jaka przyszła mu do głowy: zajrzeć do książki będącej przewodnikiem po Podmroku. W przeszłości tomiszcze okazało się nieocenioną pomocą, może więc i teraz…
… reszta drużyny jednak dyskutowała tak żywiołowo, że zaklinacz mimowolnie zerkał na nich co chwila i nie mógł się skupić na słowie pisanym.
A’arab Zaraq stał wyprostowany i wpatrywał się z oddali w wielkie wrota. Miał wrażenie jakby się z niego śmiały, jakby rzucały mu wyzwanie samą swoją obecnością. Wielkie, potężne, masywne, naigrywały się z niemocy krzyżowca. A ogień gniewu w nim płonął, coraz gorętszy, coraz bardziej go pochłaniał.
-
Musisz tak stukać tego malucha pałą? Jakieś niespełnione fantazje czy co? - Zorak, rozparty na kilku kamieniach, które ułożył sobie pod tyłkiem i plecami kształt czegoś w rodzaju stołka, rzucił druidzce krzywe spojrzenie. W bezpośredniej bliskości enklawy wstrzymał się z paleniem, ale za to jeden nałóg zamienił na drugi; z plecaka wydobył pękaty dzbanek, najwyraźniej zawierający alkohol i uniósł go na wyciągniętej łapie w górę, by wszyscy go widzieli.
-
Komuś wody ognistej?! - zawołał i wyszczerzył kły -
Jak mamy ginąć, to przynajmniej z dobrym humorem. A alkohol znieczula też, jak pozostałych przy życiu drowy będą torturowały, obdzierając ze skóry, to będziemy mogli pomęczyć się chwilę dłużej! - zareklamował trunek i sam dla potwierdzenia własnych słów pociągnął spory łyk.
Livenshyia unisła w górę brew, spoglądając na Hobgoblina z politowaniem. Oczywiście nie miała nic przeciwko, póki własne metody stosował sam na sobie, ale gadanie innym takich rzeczy nie było motywujące, a bynajmniej. Elfce się to nie podobało, jednak każdy był tutaj sobą i nie zamierzała dążyć do zmian w zachowaniach. Prędzej czy później, zawsze przydaje się ktoś z odmiennym spojrzeniem na rzeczywistość; przynajmniej zwykle to się sprawdzało.
-
Nawet jeśli będą torturować, to raczej znieczulenie dawno przestanie działać. Bo jeśli ten alkohol jest naprawdę, ale to naprawdę mocny, to drowy się uśmieją widząc jak śpiewamy pod bramą i tańczymy im kankana, potykając się przy tym o własne nogi - westchnęła ciężko, gdyż nie lubiła takich dyskusji. Nic nie wnosiły, mogła się nie odzywać.
-
Ale pij, na zdrowie. Ja podziękuję, nie wiem jak inni - uśmiechnęła się w ostateczności, a wyraz jej buzi był naprawdę ciepły i sympatyczny. Na próżno było szukać w tej elfce złośliwości. Swój wzrok ponownie skierowała w kierunku bramy, odwracając się od zrelaksowanego Szaraka.
-
Najlepiej chyba by było wykorzystać niewidzialność, podejść bliżej i po prostu zbadać drzwi. Ktoś zwinny i ktoś z wiedzą, która pomogłaby nam w rozszyfrowaniu run. Chętnych brak, prawda? - zaśmiała się na krótko, patrząc po twarzach pozostałych.
-
Rozbijmy je w pył - warknął krzyżowiec, co wywołało uśmiech politowania na twarzy Revaliona.
-
Za długo już zwlekamy, a tam za murami dokonuje się rzeź na wojownikach. - Dodał A'arab Zaraq.
-
Jesteś pewien, że byłbyś, czy też bylibyśmy, w stanie to zrobić? Bez narażania własnego życia? Jeśli tak, to zróbmy to. Ale jeśli nie, to nasze wysiłki pójdą na marne, a więźniowie tych murów zginą, bo nie przyjdziemy im na ratunek. Zależy ci na tym, by im pomóc, A'arab Zaraqu? Mnie też. Więc bądźmy ostrożni, aby miał jeszcze kto im pomagać - odpowiedziała Liv, a jej głos jak zawsze był spokojny i nienasycony emocjami.
-
Zwlekając też na nic im się zdamy - odparł rycerz -
nie mniej wstrzymam się jeszcze trochę, bo widzę, że mądrzejsi ode mnie dumają. Lecz jeśli nie wydumają to Tyr mi świadkiem, że sforsuję te wrota choćby mnie hordy piekielne próbowały powstrzymać.
-
Śmiało, będę wtedy tuż za tobą - odparła uśmiechając się szerzej, dając tym samym znać, że nie ma nic przeciwko prostym rozwiązaniom. Nie mniej jednak jakoś te wrota nie wydawały jej się aż tak banalne.
Zaklinacz skrzywił się słysząc to wszystko. Wciąż jednak udawał zaabsorbowanego lekturą, bo i nie miał chwilowo niczego sensownego do powiedzenia. Krzyżowiec go martwił, bo chłop gotów faktycznie wstać i tam pójść, ale Livenshyia zdawała się skutecznie hamować jego samobójcze zapędy.
Samwsie wypytywał goblina o wiele rzeczy, co zajęło trochę czasu. Dowiedział się od niego, że zaraz za wrotami jest enklawa, a wejścia pilnują drowi strażnicy. Według Gromiego było to jedyne wejście, ale Samwise zapytał jeszcze o jedną rzecz - skąd mieszkańcy enklawy pobierają potrzebną wodę. Okazało się, że enklawa posiada jeszcze jedno “wejście”. Służyło ono do pobierania wody z rozległego podziemnego zbiornika wody. Problem w tym, że nie wiadomo było jak dostać się z tego miejsca do owego podziemnego jeziora. Całość rozmowy oczywiście słyszeli też inni. Arkanobiolog zakończywszy rozmowę z Gromim zamyślił się, by przeanalizować poznane informacje.
-
Naprawdę chcecie leźć na te wrota? Nie przegrzewa ci się czasem mózg w tej puszce, przyjacielu? - Zorak czknął z lubością, po czym zagapił się na pancernego i elfkę z wytrzeszczonym ślepiem -
No to powodzonka, szerokiej drogi, jak to mówią! Ale nie liczcie na to, że odmówię nad waszymi zwłokami jakąś modlitwę, co to to nie. Nikt o zdrowych zmysłach nie podszedłby pod te drzwi na odległość strzału z kuszy, a co dopiero na długość miecza! - pokręcił głową, aż mu uszy zafurkotały -
Na kałdun świętojebliwego kapłana Ilmatera, sam bym znalazł lepsze rozwiązanie. Ale po co się słuchać goblina, goblin tylko zasługuje, żeby go pałą po łbie pogłaskać, albo nim popomiatać... - burknął, machając flaszką w kierunku półorczycy i barda, którzy męczyli Gromiego.
-
Jeśli masz lepsze rozwiązanie, słuchamy - paladyn nie odrywał wzroku od bramy kiedy mówił do nowego towarzysza -
jeśli to jednak usprawiedliwianie tchórzostwa wówczas lepiej odejdź bez zbędnego jazgotu. Dla chwały Tyra ta twierdza dziś upadnie.
-
To proste jak je... jedzenie! - kapłan rozpromienił się, widząc że ktoś zwrócił na niego uwagę -
Wyjaśnię na przykładzie. Popatrz na przykład na tą zielonoskórą! - wycelował palec w Skowyt, którą najwyraźniej obrał za cel swoich złośliwostek -
Z przodu jest masywna, groźna, ma kły, i eee... wysunięte daleko przedmurze, właśnie tak. Oraz wyraz paszczy, który wyraźnie mówi “nie podchodź”. A z tyłu? - zrobił pauzę dla lepszego efektu i triumfalnie obwieścił -
Z tyłu to całkiem miły i kojący oczy widok!!! Aż chce się poznawać bliżej... - rzucił okiem na rycerza i spytał -
Takie fortyfikacje od frontu są zawsze dla picu i na pokaz... a gdzieś tam z tyłu jest mała, wrażliwa dziurka. Trzeba nam ją odnaleźć i po krzyku, czarni będa ugotowani! Zrozumiałeś, czy mam to narysować?
Livenshyia skrzywiła się. To co mówił ten Szary było co najmniej nie na miejscu, a w dalszej mierze wręcz niesmaczne i zasługujące na strzał wprost w
jego “wrażliwą dziurkę”.
-
Jak chcesz dawać przykłady to rób to na swojej personie, a nie się do innych przywalasz. - Rzuciła elfka pochmurnie.
~
Oho, zaczyna się…, pomyślał zaklinacz, raz jeszcze patrząc na zebranych, w szczególności na Zoraka i Skowyt. Bo hobgoblinie widać było, że jest bardzo z siebie dumny, zaś pół-orczyca wręcz przeciwnie: wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć. Revalion westchnął cicho i uznał, że to już czas powstrzymać swoich towarzyszy od skoczenia sobie do gardeł.
-
Wspaniały plan, widzę w nim tylko dwie wady - po dłuższym namyśle A’arab Zaraq zabrał w końcu głos i podzielił się wątpliwościami -
po pierwsze, ten kto budował tą bramę wydawał się znać na sztuce obrony. Po drugie, jak chcesz przejść na tyły?
-
E tam, gadanie. - Zorak machnął brudną łapą, jakby chciał zbić tym gestem argumenty paladyna -
Na pewno o czymś zapomnieli. Lenistwo i głupota zawsze zwyciężają rozsądek i przygotowanie, wierz mi. Wiem z doświadczenia, i to osobistego. - podrapał się machinalnie po szramie -
A co do łażenia na zwiad... macie tu kilku jajogłowych i inne lebiody. Niech się wykażą, nie? Mi jakoś nie bardzo wychodzi ciche poruszanie się... przynajmniej pod ziemią. Za dużo tu kamieni i wszystkiego innego hałasującego...
Pół-orczycy potrzebne było trochę czasu, zanim przetworzyła słowa hobgoblina, myśląc jednocześnie nad tymi wielkimi wrotami. Z tyłu to miała kuper ze smoczej łuski, a nie małą, wrażliwą dziu...
Druidka zaszła czerwienią. O czym teraz ten poczwar myślał?! Nigdy nie przepadała za goblinoidami, zawsze sprawiały same problemy, ale ten był najzwyczajniej w świecie bezczelny! Mogła jakoś ledwie tolerować Gromiego, który przez swój strach, dawał im informacje, a oprócz tego był bezużyteczny i według Skowyt, powinien polec razem ze swoimi pobratymcami. Co więc miała teraz uważać o Zoraku, który sam się prosił o pałę w czerep?
-
Ty, chcesz w łeb? - zapytała szarego, zaś prostota tego stwierdzenia rozbawiła zaklinacza tak, że musiał się mocno powstrzymać od nagłego parsknięcia śmiechem.
Ważną, charakterystyczną cechą wypowiedzi Skowyt było to, że nie starała się nikogo zastraszyć. Ona po prostu mówiła, bez ogródek. Kiedy próbowała być mniej bezpośrednia, malowało się to wyraźnie na jej twarzy; była być może najgorszym kłamcą, jakiego świat widział. Teraz więc szczerze pytała Zoraka, czy chce dostać w łeb.
-
W książce nie ma niczego odkrywczego na temat tej bramy. - Powiedział nagle Revalion, zamykając tomiszcze dane im jeszcze w siedzibie Srebrnej Gwiazdy.
-
A już myślałam, że na temat hobgoblinów… - mruknęła cicho Liv, nie przerywając jednak zakinaczowi, który mógł się wtrącić już parę chwil wcześniej, ale był ciekaw wszystkiego, co jego towarzysze mieli do powiedzenia na temat “planu” zdobywania Enklawy. Teraz jednak zdecydowanie zboczyli z tematu, więc postanowił zainterweniować.
-
Paskud mi doniósł natomiast, że w tej ścianie są szczeliny. Małe, za małe na niego. - Zaklinacz drażnił się z nietoperzem, niby próbując go zrzucić z palca do którego chowaniec był przyczepiony. -
Jednak są to wciąż szczeliny. Płyn albo gaz mógłby się przez nie przecisnąć na drugą stronę. Moglibyśmy…
Zaklinacz spojrzał z udawanym zdziwieniem na Skowyt.
-
Och przepraszam, przeszkodziłem w czymś ważniejszym niż wykonywanie zadania do którego zostaliśmy tu wysłani?. Doprawdy, Skowyt, spodziewałem się po tobie większego rozsądku i opanowania. Nie, on nie chce w łeb. No, może i chce. Ale nie teraz. Teraz potrzebujemy wszystkich i każdego z osobna jeśli mamy zdobyć tę przeklętą Enklawę, więc zachowaj swoją pałkę na drowy i ich sługusów. - Westchnął. -
A w łeb dasz mu później.
-
Osobiście widzę całą tę sprawę podobnie jak nasz szary towarzysz. - Kontynuował zaklinacz, siadając pod ścianą. -
Mamy przed sobą bramę. Wielką, masywną, obronną. Miejsce z którego budowniczy są dumni i tak dalej. Nie wejdziemy tędy, a na pewno nie bez wielkiego wysiłku i bez wielkich strat: na tyle dużych, że nie będziemy mieć potem zasobów, by pokonać obrońców. Więc, parafrazując to co Zorak powiedział: szukamy dziurki. Paskud, leć na spacerek dookoła.
No i Paskud poleciał.
Nietoperzowi bardzo odpowiadało ponowne oddalenie się od grupy tych niestabilnych umysłowo stworzeń. Tylko jego Mistrz przejawiał jakieś szczątkowe ślady intelektu, ale to pewnie był zbawienny wpływ Paskuda na Revaliona. No i była jeszcze ta, którą zaklinacz nazywał Livenshyią, ale dla nietoperza była Miziadełkiem.
Miziadełko też była dobrym dodatkiem do otoczenia, bo miziała.
Paskud Pierwszy Wspaniały miał raz jeszcze do wykonania bardzo ważną (a jakże) rolę zwiadowczą. Zamierzał ją jak zwykle wykonać doskonale i będzie musiał przypomnieć swojemu Mistrzowi by ta, którą zwią Sherrin się o tym jak najdokładniej dowiedziała, żeby nie śmiała na przyszłość wątpić w jego
wybitne zdolności do dostrzegania rzeczy!
I tak oto stanął przed wyzwaniem: na prawo od grupy, którą opuścił była ściana. Od dołu do góry była ściana. Paskud Pierwszy Wspaniały przeanalizował ją całą, żeby mieć całkowitą pewność, że na całej długości jest to ściana. Następnie musiał się też upewnić, że na całej wysokości jest to też ściana. Wiadomo, że mógł to stwierdzić bez dogłębnej analizy kamienia i głazu, jednak tytuł Wspaniałego zobowiązywał.
Wracając zerknął swym wybitnym ślepiem na drużynę: wciąż się kłócili jak dzieci! Czemu nie wyczekiwali jego powrotu z zapartym tchem, kwiatami i przekąskami jako nagrody za jego wielki trud i wysiłek?!
On im da! On… o tego tam! Tego dziabnie w środku nocy! Za karę, o tak!
Albo tą, którą zwie się Sherrin. Ją też dziabnie.
Poleciał więc na lewo, by zmierzyć się z kanionem wielkiego gorąca i roztopionej skały, zwanej lawą. Nie było to dla niego wyzwaniem, mógł bowiem dzięki mocy swoich Niebiańskich Skrzydeł trzymać się z daleka od gorąca. Leciał więc, a dzięki mocy swoich zmysłów wyczuwał, że zaczyna się poruszać po łuku. Kolejna cenna informacja na poczet jego zasług!
A tam? Cóż to, jakby wodospad! Tylko że lecący od góry, zasłaniał sobą dalszą trasę!
Pasku Pierwszy Wspaniały postanowił oszczędzić lejącą się z sufitu lawę i zawrócić: szkoda było jego wysiłku na coś tak trywialnego.
Wracając drugą ścianą (w końcu w poprzedniej trasie musiał się w pełni skupić na
jednej ze ścian, prawda?) dostrzegł taras.
Taras! Pełen mrocznych elfów popijających trunki i dokonujących innych straszliwych czynów takich jak rozmowa i patrzenie się na rzekę lawy! Och, cóż za wspaniały dzień! Cóż za cudowna informacja! Ileż punktów, ileż zasług zostanie mu policzonych za zdobycie tak wspaniałej informacji!
Paskud Pierwszy Wspaniały nie zamierzał jednak spoczywać na laurach i wleciał do środka tarasu.
Tarasowi to się jednak nie spodobało i uderzył Paskuda, przez co nietoperz spadł niemalże prosto do gorącej lawy. Tytułu Wspaniałego jednak nie zdobył ot tak, bez okazji, więc zdążył natychmiastowo się ocucić i odzyskać równowagę w locie tuż przed wpadnięciem do roztopionej skały.
W swej wspaniałomyślności Paskud postanowił nie karać tarasu za jego zuchwalstwo: rozumiał bowiem jak ważną rolą jest bycie zwiadowcą, musiał więc wrócić i zdać raport swojemu Mistrzowi.
Powrócił i zdał raport ze swoich wspaniałych odkryć nie mając złudzeń, że Mistrz przekaże wszystkim co do słowa informacje o jego wspaniałych odkryciach. Zwłaszcza tej, którą nazywano Sherrin, by mogła poczuć się głupio i zrozumieć, że to
ON jest tutaj prawdziwą mocą zwiadowczą!