| - Jużem sądził, że się Ciebie nie doczekam! - głos sędziwego krasnoluda był pierwszą rzeczą, którą usłyszał Zorak, kiedy tylko został przeniesiony do Bolfost-Tor. Teleportacji towarzyszyło wyjątkowo nieprzyjemne uczucie - w jednej chwili miał wrażenie jakby żołądek wywrócił się mu do góry nogami i o mały włos nie pozbył się swojego śniadania. Kiedy chwilowe zawroty głowy minęły, Zorak mógł się rozejrzeć po otoczeniu i przyjrzeć się uważnie swojemu rozmówcy.
Wbrew swoim oczekiwaniom, Szarak nie znajdował się w podziemiach, a stał na szczycie zadaszonej wieży, wystającej ponad górskie szczyty. Nie miała ona ścian, zaledwie ceglane wsporniki, które podtrzymywały dach, a na ziemi namalowany był jakiś skomplikowany wzór.
Pole teleportacyjne, pomyślał w pierwszej kolejności, a owe przypuszczenia potwierdził stojący przed nim krasnolud w błękitnych szatach i szarej, sięgającej ziemi brodzie, który najwyraźniej dostrzegł kotłujące się w jego głowie myśli.
- Teleportacja do zamkniętej przestrzeni bywa ryzykowna - tłumaczył, jednocześnie zawijając koniec swojej brody wokół pulchnego palucha - Nie jest to duże ryzyko, ale na wszelki wypadek wolimy kreślić kręgi teleportacyjne w miejscach, gdzie nie skończy się to przypadkowym wmurowaniem w ścianę. Inna sprawa, że można spaść i się połamać, ale… tym się potrafią zająć nasi kapłani.
Chociaż w słowach krasnoluda wychwytywalna była żartobliwa nuta, to jego pomarszczona jak pomarańcza twarz pozostawała niezmiennie poważna, co było dość typowe dla przedstawicieli tej stosunkowo gburowatej rasy.
- No, ale nie byłbym sobą, gdybym się stosownie nie przedstawił. Nazywam się Zaghar i jestem nadwornym czarodziejem króla Kurda Długobrodego. Kimś w rodzaju arcymaga, a przynajmniej tak pewnie bym się tytułował, gdybym mieszkał gdzieś w południowych krainach. Wśród krasnoludów nie ma jednak tradycji zgłębienia arkan magii tajemnej, dlatego zadawalam się tytułem “nadwornego czarodzieja” - wciąż mówił Zaghar, nie pozwalając swojemu rozmówcy choćby wtrącić jedno słowo.
- Tyś jest Zorak, tak? Ze Srebrnej Gwiazdy… tak powiedział mi Yassir przed sprowadzeniem ciebie tutaj. Twoi towarzysze zeszli już do Podmroku, ale może uda ci się ich złapać nim zrobią sobie krzywdę. - krasnolud po raz pierwszy zaśmiał się, choć jego śmiech nie trwał długo, bowiem już po kilku sekundach złapał go silny kaszel.
- Ależ tu piździ! - sSkomentował nonszalancko, kiedy ustał atak kaszlu. - Lepiej zejdźmy już do Bolfost-Tor…
Goblin rozpostarł szeroko ramiona, i przeciągnął się, aż strzeliło mu w stawach. Górskie powietrze pachniało mrozem i obietnicą śniegu; mógłby je smakować jak dobry trunek i tak samo upajać się doznaniami, jakie niósł ze sobą rozległy pejzaż. Chłód nie dokuczał mu wcale; bardziej drażniło go wciąż świeże wspomnienie tej całej beznadziejnej bezczynności, jaką musiał przeboleć, by wszystkie formalności mogły zostać załatwione tak, by umożliwić mu tą podróż.
Trajkoczący krasnal wyglądał śmiesznie z perspektywy prawie dwóch metrów Zorakowego wzrostu, ale kapłan na razie wolał zachować cisnące się mu na usta komentarze dla siebie. Czekała go jeszcze długa, wspólna droga z magiem w dół, a stosunki między obiema rasami były od wieków dość napięte... chronił go więc tylko immunitet Srebrnej Gwiazdy i nie było sensu niepotrzebnie go szargać. Ziewnął więc tylko przeciągle, odsłaniając rząd ostrych, żółtych zębów i wciągając w płuca hulający po wieży wiatr.
- Macie tu takie widoki na górze, a oni woleli iść pod ziemię? I z takim nieczułym na piękno tałatajstwem muszę się użerać... - westchnął teatralnie, zwijając wprawnymi ruchami dwa skręty. Skleił oba na ślinę i podał jeden po przyjacielsku krasnoludowi.
- Czarny Neblin, prosto z kutra szmuglerów z Waterdeep. Najmocniejsze, co można uzyskać naturalnie, bez domieszek alchemicznych proszków. Na wszystko pomaga! - zachęcił maga. Tytoń pachniał mocno, z ostrą nutą zgnilizny. Zorak zapalił swojego skręta, zaciągnął się, aż mu łzy stanęły w oczach, kaszlnął i wypuścił z ust i nosa chmurę gęstego, szczypiącego dymu.
- Prowadź więc, panie Zagar! - powiedział pogodnie. Wizja otwierającej się przed nim wędrówki napełniła go błogim uczuciem, stępiającym wrodzone Zorakowe gburostwo i niemilstwo - A jak tak będziemy sobie wędrować, to z chęcią posłucham jakiś ploteczek, co tu się odpie... od... znaczy... dzieje się. Z moimi towarzyszami też! - wyszczerzył głupio zęby i zaczął pogwizdywać jakąś wesołą melodyjkę, na każdy refren wydmuchując chmurę dymu.
- No, a jużem myślał, żeś małomówny jest! - rozpromienił się krasnolud, kompletnie ignorując fakt, że wcześniej nie dał swojemu gościowi wypowiedzieć choćby jedno słowo. Zaghar schodząc krętymi schodami musiał chwycić poły swoich szat, aby przypadkiem nie potknąć się o nie, albowiem upadek z tego miejsca skończyłby się wyjątkowo długim turlaniem się na sam dół, a to zapewne oznaczałoby liczne złamania, jeśli nie pewną śmierć.
Czarodziej w milczeniu wysłuchał słów Zoraka i nawet kilka razy uśmiechnął się pod wąsem, a szczególności rozbawił go komentarz odnośnie wspaniałych widoków i braku wrażliwości na piękno przyszłych towarzyszy hobgoblina. Zaghar z uprzejmości pozwolił jednak mówić dalej Szarakowi, a kiedy ten skończył, krasnolud zabrał tedy głos:
- Góry są iście wspaniałe. Majestatyczne i stare, starsze niż najbardziej wiekowe smoki i jedynie niszczycielski czas ma nad nimi władzę. Jednakże ich prawdziwe piękno kryje się pod tą skalną skorupą, głęboko w ich trzewiach. To tu można znaleźć drogocennie minerały, będące obiektem pożądania najdumniejszych i najszlachetniejszych z królów; przepastne jaskinie oraz wydrążone przez siły natury tunele, a czasem… - uśmiechnął się czarodziej, robiąc przy tym dramatyczną pauzę, chociaż idący za nim Zorak nie mógł dojrzeć jego mimiki twarzy.
- ...a czasem natrafisz na miasto wykute w skale przez najlepszych rzemieślników jakich zna ten świat; przez krasnoludy, rzecz oczywista! Niedługo twe oczy ujrzą wspaniałe hale Bolfost-Tor, tak wielkie, iż mogłyby pomieścić niejedno znane tobie miasteczko z powierzchni… Z potężnymi filarami podtrzymującymi znajdujące się kilkadziesięt metrów ponad głową sklepienie, a urok całości dopełniają gigantyczne posągi i szczegółowo wykonane płaskorzeźby, które są dziełem rąk najwspanialszych kamieniarzy w północnym Faerunie! Bolfost-Tor to monument mojego ludu i wielką stratą dla cywilizowanego świata byłaby jego utrata... - powiedział krasnolud, a jego głos jakby posmutniał.
- Zewsząd otaczają nas wrogowie. Przed bramami czyhają łaknące krwi hordy nieumarłych, a pod ziemią mroczne ylfy knują spiski przeciw nam, a nawet związały chwiejny sojusz z duergardami, aby raz na zawsze przegnać nas z Podmroku i kto wie? Może już teraz planują atak na miasto…
Kręte schody, którymi podążali, wydawały się wić w nieskończoność. Zorak już dawno przestał liczyć wąskie stopnie, które pokonał, a jego przewodnik przekonywał go, że czeka ich jeszcze długa droga na sam dół. Gdyby nie wygadany krasnolud, hobgoblin mógłby uznać, iż postradał zmysły i błądzi teraz w niekończącym się “labiryncie schodów”.
Goblin milczał, pochrząkując raz na jakiś czas, by dać znać krasnoludowi, że słucha. Jego drogę znaczyły kolejne rzucane na ziemię niedopałki; strzygł uchem na Zagharowe opowieści o potędze i pięknie miasta i wspaniałości podziemi, ale w głębi duszy nie dowierzał tym zapewnieniom. Zorak widział w swoich podróżach wiele ruin dawnych, wspaniałych cywilizacji; każda z nich zapewne w swoim czasie twierdziła, że to jej dzieła godne są najwyższego zachwytu. I co? Przeminęły wszystkie, jedna po drugiej, a po wspaniałych niegdyś salach teraz hulał wiatr. Goblin miał w sobie podziw dla zręcznych dłoni i kunsztu krasnoludzkich twórców, ale nie dzielił ze swoim przewodnikiem zauroczenia tym, co materialne. Bogactw zawsze było za mało, nawet najtwardszy kamień kruszał i pękał, a najbardziej misterny przedmiot i tak był w ostatecznym rozrachunku tak samo użyteczny, jak jego prosty odpowiednik. Co innego to, co zostawało w głębi duszy - póki żyło się na świecie, można było wypełniać swoje wnętrze dopiero niezmierzonym skarbem, który nigdy nie tracił na wartości - doświadczeniem. A i kiedy kości awanturnika dawno gryzły szczury, po najlepszych zostawało o wiele więcej niż materialne dobra - a była to nieśmiertelna opowieść, legenda przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ty można było się naprawdę zachwycać, a nie jakimś kamiennym, choćby i najpiękniejszym, ale jednak więzieniem; przypisanym do jednego miejsca miastu, które było jak kotwica, uniemożliwiająca krasnoludom bycie prawdziwie wolnymi, jak wiatr. Goblinowi nawet trochę zrobiło się żal małych ludków.
- Takie mroczne cholerstwo zawsze ciągnie do bogactwa i potęgi, jak muchy do gówna. Normalna sprawa. - zauważył filozoficznie, starając skierować się rozmowę na bardziej pragmatyczne tory - Ale po to macie tu nas, prawda? Zaprawionych w bojach pogromców plugastwa. No, właściwie to takich lepiej uzbrojonych szczurołapów. Wytrujemy całe to paskudztwo ylygancko po taniości, nie ma sprawy! - zapewnił z przekonaniem - A skoro już przy tym jesteśmy... są jakieś wieści od tamtych głup... głu... no, od tamtych moich kompanów na dole? Dużo już odkryli? Kto tam w ogóle polazł... - zastanowił się na głos.
Kiedy na wyspie usłyszał - nieco przypadkiem - o wyprawie w Podmrok, był tak zaabsorbowany próbą dostania się do niej, że jakoś nie zadał sobie za dużo trudu dopytać się o cel ekspedycji i jej skład. Coś mu tam świtało w łysej głowie, ale Zorak nigdy nie przywiązywał do znajomości w Srebrnej Gwieździe zbyt dużej wagi i imiona towarzyszy nic (lub niewiele) mu mówiły. O ile cel wyprawy był dla niego jasny - bo, niezależnie od misji, zawsze sprowadzał się do łupienia i mordowania - to reszta kwestii była dla niego lekko niejasna. Miał nadzieję, że gadatliwy krasnal coś mu o tym opowie, żeby sam nie musiał wychodzić na idiotę przed drużyną, z którą miał nadzieję się niedługo spotkać.
- Czy dużo odkryli, tego nie wiem. - odparł bez większego zastanowienia krasnolud, któremu od ciągłego wchodzenia i schodzenia po krętych schodach zaczął wdawać się ból w krzyżu, co w efekcie spowodowało, że z każdym kolejnym krokiem zaczął poruszać się coraz wolniej - Ledwo co opuścili Bolfost-Tor, więc może uda ci się ich złapać nim zdążą zrobić sobie krzywdę. Natomiast ich przybycie źle zniósł nasz król, Kurd Długobrody - zachichotał cicho na wspomnienie jego kwaśnej miny, kiedy po odprawieniu awanturników wizytę złożył mu pewien niechciany gość.
- Między władcą Bolfost-Tor, a tutejszym kapłaństwem Moradina nie panuje zbyt wielka przyjaźń, a w szczególności nie przepada za arcykapłanem świątyni, który jest wyjątkowo zgorzkniałym, zgrzybiałym i upierdliwym starcem, nawet jak standardy krasnoludów. Nasz szczodry władca odesłał najemników do świątyni Moradina, aby zaopatrzyć ich odpowiednio, a kiedy w końcu opuścili Bolfost-Tor, tedy ten stary pierdziel wtargnął do sali tronowej króla, jakby to była jedna z jego prywatnych komnat i oskarżył go o wiele problemów dręczących nasz lud… Także te zmyślone lub bezpodstawne. Mówiąc krótko; pożarli się jak pies z kotem.
Na pytanie o tożsamość najemników Srebrnej Gwiazdy, Zaghar zamyślił się przez chwilę, próbując wrócić wspomnieniami do tych kilku krótkich chwil, które spędził w towarzystwie awanturników.
- Jest wśród nich rudowłosa elfka z łukiem, jakiś dziwak w masce, rycerz… którego widok mrozi krew w żyłach i półorczyca. Reszty nie bardzo pamiętam, ale na pewno z nikim ich nie pomylisz. Rzucają się w oczy tak jak tylko wy, Srebrna Gwiazda, potraficie - krasnolud wymownie uśmiechnął się pod nosem, co tym razem nie uszło spostrzegawczym oczom Zoraka.
- Ano, bioro tera byle kogo. Ja sam najlepszym przykładem! - wyszczerzył się goblin - Kto to widział, żeby goblina do jakiś stowarzyszeń przyjmować, zamiast od razu solidny bełt między ślipia zapakować, jak bogowie przykazali...! - zaśmiał się głośno, drapiąc się machinalnie po biegnącej wzdłuż czaszki bliźnie.
- Mam nadzieję, że mnie nie wysyłają im dlatego, że ktoś ostatniego namaszczenia potrzebuje... A właśnie... oprócz wściekłych, nisko przelatujących kapłanów Mordaina, jest coś, na co szczególnie mam baczyć? - spojrzał na maga, z przekrzywiając głowę - Drowy i inne podziemne cholerstwo to wiem. Ale macie tu jakieś lokalne, specjalne niespodzianki? Niekończące się tunele, portale na Plan Inferalny ukryte w kałuży, śpiącego smoka albo dwa? - spytał z ciekawością. O ile Zorak kochał wędrować, to wolał robić to jednak we względnym spokoju. No i zawsze interesowały go lokalne legendy i ploteczki.
- Cóż… - Zamyślił się krasnolud, uważnie stąpając po stromych schodach. - Mamy w podziemiach problem z duegardami, jak już wspominałem. To klan Upadłego Płomienia, który słynie z tego, że są znanymi w podmroku łowcami niewolników. Są też wyznawcami Tiamat, ale starają się kryć z tym przed innymi… Tyle mogę powiedzieć w kwestii smoków. Celem najemników ze Srebrnej Gwiazdy jest szturm na Enklawę; placówkę drowów, która powstała wokół jakiegoś świętego miejsca tej ich pajęczej suki. Po drodze możecie napotkać różnorakie tałatajstwo zamieszkujące podmrok. Umbrowe kolosy, hakowe poczwary, a czasem trafi się nawet bazyliszek lub coś jeszcze gorszego. Warto zatem być ostrożnym! - Zaghar zatrzymał się i odwrócił się, by spojrzeć znacząco na idącego za nim hobgoblina.
- Do kopalni mithralu zostaniesz odprowadzony przez jednego z naszych zwiadowców. Tam jednak będziesz musiał zacząć sobie radzić sam. To niebezpieczne miejsce i pierwszy błąd może być twoim ostatnim... Bolfost-Tor wyglądało tak, jak powinno wyglądać każde porządne, krasnoludzkie miasto - monumentalne, kamienne i będące pomnikiem kamieniarskiego kunsztu. Było też zimne, pełna złudnych ech i zamieszkane przez wiecznie spieszące krasnoludy, które łypały na goblina krzywo. Zorak widział palce zaciskające się na styliskach młotów i toporów, kiedy mijał niektórych brodaczy; zapewne tylko obecność poważanego maga chroniła go przed jakąś zaczepką ze strony jakieś gorącej głowy.
Nie zabawili w mieście długo, ledwo tyle, by Zaghar odnalazł jakiegoś młodego - sądząc po jasnej i przykrótkiej brodzie - krasnoluda i przekazał w jego ręce nieco już znudzonego goblina. Nowy przewodnik kapłana akurat swojej niechęci do szaroskórej rasy nie potrafił ukrywać, więc dalsza podróż minęła im raczej niezręcznie. A dla Zoraka nawet nieco nerwowo, bo przewodnik parł naprzód, nie oglądając się na prowadzonego gościa, i kapłan miał momentami wrażenie, że krasnolud nie zmartwiłby się zbytnio, gdyby coś wciągnęło goblina w jedną z niezliczonych szczelin, dziur i jaskiń, jakie mijali po drodze. Oczy miał więc dookoła głowy, wypatrując zagrożenia, co zupełnie odebrała mu przyjemność z wycieczki. A było co podziwiać; podziemia nie należały do ulubionych terenów Zoraka, ale ta część obfitowała w cuda i dziwaczne twory natury.
Na szczęście dla goblina, forsowny marsz upłynął bez żadnych niespodzianek - żadne drowy nie wyłoniły się nagle zza zakrętu, ani żaden gigantyczny pająk nie spadł dwójce podróżników na głowy. Być może przewodnik miał nadzieję, że przynajmniej zmęczy goblina ostrym tempem, ale kapłan zniósł dzielnie i to. Choć skręta zapalił dopiero, kiedy wraz z krasnoludem minęli bezpieczne drzwi podziemnej strażnicy. - Więc to jest ten nowy, hę? - powiedział czarnobrody krasnolud, po tym jak zszedł po schodach z wieży do głównego holu strażnicy. Wydawał się być ponurym jegomościem, o twarzy naznaczonej wieloma bliznami. Fryzurę miał w kompletnym nieładzie, na dodatek przyodziany był w skóry zwierząt, które częściowo zakrywały jego zbroję i miał też ponure, wilcze wręcz spojrzenie. Mówiąc w skrócie, wyglądał on dziko i wyraźnie odstawał od reszty swoich pobratymców.
- Odpocznij, zjedz coś i napij się wina, a później wracaj do Bolfost-Tor. Ja go teraz przejmę. - polecił przewodnikowi Zoraka, po czym przedstawił się hobgoblinowi.
- Nazywam się Dwari i jestem przywódcą miejscowych oddziałów zwiadowczych. - powiedział, kłaniając się przy tym niedbale - Słyszałem od strażników, że chcesz się dostać do kopalni mithralu i połączyć siły z najemnikami Srebrnej Gwiazdy. Czy to prawda? - zapytał uprzejmie.
- Właściwie to chciałem się poszwędać po korytarzach i pozwiedzać, ale kazali mi robić to, co powiedziałeś, niestety. - Zorak podał krasnoludowi skręta. W rozczochranym przewodniku wyniuchał bratnią duszę.
Dwari spojrzał spod krzaczastych brwi na oferowany mu podarunek, po czym w odmowie wyciągnął przed siebie dłoń.
- Nie trzeba, mam swoje zapasy - odpowiedział ponurym głosem, choć na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech rozbawienia.
- No to w drogę… - Powiedziawszy to otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz strażnicy i zapraszającym gestem przepuścił Zoraka. Wyszli wprost do gigantycznej jaskini, którą niecałą dobę wcześniej przemierzali najemnicy ze Srebrnej Gwiazdy.
- Jakieś pytania? - zapytał krasnolud, kiedy przeciskali się przez morze stalagmitów i wszędobylskich, gigantycznych grzybów, które mieniły się fosforyzującymi barwami.
Goblin pokręcił głową z cichym “umh”, co chyba miało oznaczać “nie”. Nastawił spiczaste uszy, a jego zdrowe oko błyskało jak oszalałe, kiedy Zorak łowił nim kolejne podziemne cuda. Oczywiście nie były one tak spektakularne, jak, powiedzmy, górskie przełęcze, ale niemniej jednak budziły zrozumiałą ciekawość wiecznie głodnego nowości kapłana. Z Dwarim podróżowało się o wiele przyjemniej, choć tak samo cicho; oku kapłana nie umknął fakt, że jego przewodnik zachowywał się zgoła inaczej, niż poprzedni krasnal. Widać tutaj, głębiej w kopalni, sytuacja była o wiele groźniejsza, niż w poprzedniej części podziemi - stąd i bardziej ostrożne zachowanie krasnoluda.
Przemykali w ciemnościach, starając się nie zwracać na siebie zbyt wiele uwagi zamieszkujących niezgłębione ciemności stworze, i kiedy - według cichych słów Dwariego - byli już niedaleko miejsca, w którym spodziewał się on zastać najemników - do obu par uszu dotarł mrożący w żyłach skrzek. Krasnolud zamarł; chwilę nasłuchiwał dochodzących z korytarza dźwięków, a potem gestem pokazał kapłanowi, że idą sprawdzić źródło hałasu.
Zdążyli w ostatniej chwili; wypadający z tunelu Zorak nieco rozpędem walnął coś, co widział pierwszy raz na oczy (ale wyglądało wystarczająco paskudnie, by zasługiwało na cios) w czerep swoją buławą, zauważając kątem oka, jak krasnolud ciska swoim przeciwnikiem o ziemię. Gdzieś dalej, w kotłującej się wśród skał plątaninie haków, pancerzy i rozwartych bezczelnie rogowych dziobów, dojrzał jeszcze - przez ułamek sekundy - jakąś rudą czuprynę, znikająca za cielskami potworów. A więc to właśnie to futrzarzaste stworzenie musiało spowodować alarm...
Zorakowi przyszedł nawet do głowy zabawny tekst, który mógłby krzyknąć w stronę ratowanego "czegoś", ale zmierzająca w jego stronę okropnie zakrzywiona łapa szybko wyleczyła go z podobnych pomysłów. Hak wbił się głęboko w bok goblina, rwąc ubranie i miażdżąc narządy; ból był nie do opisania, kiedy stwór szarpnął z powrotem kończyną, wyrywając z kapłana krwawy płat mięsa, niczym rzeźnik z tuszy. Goblinowi nawet sił nie starczyło, by krzyknąć; sapnął ciężko, patrząc jak spod palców zaciśniętych na ranie na szary pył ziemi ucieka jego życie w postaci ciemnoczerownego strumienia. Stracił z oka krasnoluda, ale gdzieś z dala dobiegły go dźwięki kroków i słowa jakieś melodii - najwidoczniej odsiecz była w drodze. Goblin zrobił niepewny krok do tyłu, wciąż lekko nieprzytomny z upływu krwi; na szczęście jego umysł zareagował lepiej, niż uszkodzone ciało: kapłan splunął niedopałkiem, a jego zaciśnięte usta poruszyły się, cicho odmawiając modlitwę. Przedśmiertelny chłód powoli ustępował, kiedy pod palcami Zoraka, emanujących delikatnym blaskiem, odrastało ciało, gojąc rozszarpane brzegi rany.
"Przynajmniej będę mięć trochę odbudowaną wątrobę, przyda się..." - przemknęło mu jeszcze kwaśno przez myśl, kiedy zbierał się znów w sobie, zezując na gotującego się do kolejnego ataku przeciwnika. Trzeba było walczyć o życie...
__________________ "Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014 Nieobecna 28.04 - 01.05!
Ostatnio edytowane przez Autumm : 24-02-2017 o 22:51.
|