Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2017, 19:14   #121
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Udając się na zwiad, nie myślała o niczym innym, niż o bezpieczeństwie. Przyjęła wszelkie środki ostrożności, aby nie tylko móc ochronić innych, ale i samej nie stać się łatwą ofiarą. Dinozaur dzielnie kroczył obok niej, co rusz podskakując jak do zabawy i podgryzając zaczepnie koniuszki palców elfki. Ta z uśmiechem patrzyła na wygłupy swojego stworzenia, które po odpoczynku wyraźnie dokazywało i domagało się więcej uwagi jak i głaskania. Poklepała więc Żmija po krągłym łbie i wydłużonym pysku, na co ten zmrużył wielkie patrzałki i wyciągnął szyję z zadowoleniem. Liv nie traktowała go nigdy jako sługi lub wytrenowanego wojownika, a raczej istotę, o którą musi dbać. Podobnie było z osobami, z którymi tutaj przybyła. Jej potrzeba wiecznej opieki nad innymi była silna, więc nawet gdy inni zajęci byli posiłkiem, ona wolała jeszcze raz się upewnić czy duegardy lub drowy nie zagrażają innym. W tym też celu badała każdy możliwy korytarz, przechadzając się po nim cicho i niezauważalnie. Potem zawracała, aby zbadać inną trasę. Niestety, ale miejsce, które wybrali na odpoczynek, było zagrożone z kilku stron i zwykła warta była niewystarczająca. Elfka mogła się szczycić dobrym słuchem i spostrzegawczością, toteż w pewnym momencie wyczuła coś, co mogłoby być zagrożeniem. Nie do końca mogła stwierdzić, czy to ponownie zakradające się pod płaszczem niewidzialności duegardy, ale początkowo pomyślała, że pewnie one. Przywarła plecami do ściany i wtedy przed oczami mignął jej niepokojący cień przerażającego stwora. Nie zdążyła się wycofać, kiedy mroczne poczwary opadły z sufitu, wyrastając przed nią w koszmarnej pozie z wyciągniętymi do niej, haczykowatymi łapami. Livenshyia zareagowała błyskawicznie, dobywając łuku i posyłając dwie celne strzały w jednego ze stworów. Musiał oberwać silnie, gdyż ryk jaki wydobył się z dzioba był naprawdę rzewny i donośny. Kobieta nie czekała nawet na reakcję, dobywając kolejnych strzał z kołczanu i już naciągała je na cięciwę, kiedy dwie bestie doskoczyły do niej z wysoko uniesionymi łapskami. Jeden z nich wbił się w jej ciało wystarczająco głęboko, aby zmusić elfkę do skulenia się i wyraźnego jęknięcia spowodowanego niesamowitym bólem. Kiedy stwór wyszarpał z ciała hak, pociągnął wraz z nim mięsiste wnętrzności i mnóstwo krwi, a jej smak Liv poczuła aż w ustach. Plunęła posoką, która to również obficie lała się z rany. Strzały jak i łuk z cichym brzęknięciem upadły na ziemię, a gdy kobieta z trudem uniosła głowę, dostrzegła widmo swojej śmierci. Uniesiony hak drugiego stwora zatrzymał się w powietrzu. Nie miała nawet siły na to, aby uniknąć ciosu.

- Żmij, uciekaj! - zdążyła wykrzyczeć, nim hakowato zakończona ręka stwora zatopiły się w boku jej klatki piersiowej. Z rozwartych ust elfki wydobył się przyduszony wdech, którego nie mogła już nabrać do końca. Obraz przed oczami zaszedł głęboką mgłą, a kiedy kolejny hak wbił się w brzuch rozrywając miękką skórę, nie poczuła nawet bólu. Nie zdążyła. Jej wyciągnięta w kierunku dinozaurzego pyszczka ręka stała się bezwładna, opadając wraz z kobietą na twarde, kamienne podłoże. W szarych, zwierzęcych oczach dostrzec było można lustrzane odbicie broczącej z ciała krwi, soczewki zaszkliły się łzami, a z pyska wydobył się skamlały skrzek. Żmij początkowo trącił rękę Livenshyii pyskiem, potem jej twarz, jednak głowa jedynie drgnęła pod naporem lekkiego szturchnięcia i nic poza tym. Ponowny pisk rozpaczy, jak wołanie i prośby, aby elfka wstała, nie przyniosły żadnych zmian. Szare oczy gada popatrzyły po stworach, potem z powrotem na nieprzytomną kobietę. Niepewność i zmieszanie zwierzęcia sprawiły, że dłuższą chwilę stał i patrzył, aż w końcu zaczął się cofać w głąb gruzowiska, słabymi łapkami próbując pociągnąć ciało Liv ze sobą, aby je ukryć. Jego starania niestety na nic się nie zdały.


 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 23-02-2017 o 19:41.
Nami jest offline  
Stary 24-02-2017, 22:48   #122
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

- Jużem sądził, że się Ciebie nie doczekam! - głos sędziwego krasnoluda był pierwszą rzeczą, którą usłyszał Zorak, kiedy tylko został przeniesiony do Bolfost-Tor. Teleportacji towarzyszyło wyjątkowo nieprzyjemne uczucie - w jednej chwili miał wrażenie jakby żołądek wywrócił się mu do góry nogami i o mały włos nie pozbył się swojego śniadania. Kiedy chwilowe zawroty głowy minęły, Zorak mógł się rozejrzeć po otoczeniu i przyjrzeć się uważnie swojemu rozmówcy.

Wbrew swoim oczekiwaniom, Szarak nie znajdował się w podziemiach, a stał na szczycie zadaszonej wieży, wystającej ponad górskie szczyty. Nie miała ona ścian, zaledwie ceglane wsporniki, które podtrzymywały dach, a na ziemi namalowany był jakiś skomplikowany wzór.

Pole teleportacyjne, pomyślał w pierwszej kolejności, a owe przypuszczenia potwierdził stojący przed nim krasnolud w błękitnych szatach i szarej, sięgającej ziemi brodzie, który najwyraźniej dostrzegł kotłujące się w jego głowie myśli.

- Teleportacja do zamkniętej przestrzeni bywa ryzykowna - tłumaczył, jednocześnie zawijając koniec swojej brody wokół pulchnego palucha - Nie jest to duże ryzyko, ale na wszelki wypadek wolimy kreślić kręgi teleportacyjne w miejscach, gdzie nie skończy się to przypadkowym wmurowaniem w ścianę. Inna sprawa, że można spaść i się połamać, ale… tym się potrafią zająć nasi kapłani.

Chociaż w słowach krasnoluda wychwytywalna była żartobliwa nuta, to jego pomarszczona jak pomarańcza twarz pozostawała niezmiennie poważna, co było dość typowe dla przedstawicieli tej stosunkowo gburowatej rasy.

- No, ale nie byłbym sobą, gdybym się stosownie nie przedstawił. Nazywam się Zaghar i jestem nadwornym czarodziejem króla Kurda Długobrodego. Kimś w rodzaju arcymaga, a przynajmniej tak pewnie bym się tytułował, gdybym mieszkał gdzieś w południowych krainach. Wśród krasnoludów nie ma jednak tradycji zgłębienia arkan magii tajemnej, dlatego zadawalam się tytułem “nadwornego czarodzieja” - wciąż mówił Zaghar, nie pozwalając swojemu rozmówcy choćby wtrącić jedno słowo.

- Tyś jest Zorak, tak? Ze Srebrnej Gwiazdy… tak powiedział mi Yassir przed sprowadzeniem ciebie tutaj. Twoi towarzysze zeszli już do Podmroku, ale może uda ci się ich złapać nim zrobią sobie krzywdę. - krasnolud po raz pierwszy zaśmiał się, choć jego śmiech nie trwał długo, bowiem już po kilku sekundach złapał go silny kaszel.
- Ależ tu piździ! - sSkomentował nonszalancko, kiedy ustał atak kaszlu. - Lepiej zejdźmy już do Bolfost-Tor…

Goblin rozpostarł szeroko ramiona, i przeciągnął się, aż strzeliło mu w stawach. Górskie powietrze pachniało mrozem i obietnicą śniegu; mógłby je smakować jak dobry trunek i tak samo upajać się doznaniami, jakie niósł ze sobą rozległy pejzaż. Chłód nie dokuczał mu wcale; bardziej drażniło go wciąż świeże wspomnienie tej całej beznadziejnej bezczynności, jaką musiał przeboleć, by wszystkie formalności mogły zostać załatwione tak, by umożliwić mu tą podróż.

Trajkoczący krasnal wyglądał śmiesznie z perspektywy prawie dwóch metrów Zorakowego wzrostu, ale kapłan na razie wolał zachować cisnące się mu na usta komentarze dla siebie. Czekała go jeszcze długa, wspólna droga z magiem w dół, a stosunki między obiema rasami były od wieków dość napięte... chronił go więc tylko immunitet Srebrnej Gwiazdy i nie było sensu niepotrzebnie go szargać. Ziewnął więc tylko przeciągle, odsłaniając rząd ostrych, żółtych zębów i wciągając w płuca hulający po wieży wiatr.

- Macie tu takie widoki na górze, a oni woleli iść pod ziemię? I z takim nieczułym na piękno tałatajstwem muszę się użerać... - westchnął teatralnie, zwijając wprawnymi ruchami dwa skręty. Skleił oba na ślinę i podał jeden po przyjacielsku krasnoludowi.
- Czarny Neblin, prosto z kutra szmuglerów z Waterdeep. Najmocniejsze, co można uzyskać naturalnie, bez domieszek alchemicznych proszków. Na wszystko pomaga! - zachęcił maga. Tytoń pachniał mocno, z ostrą nutą zgnilizny. Zorak zapalił swojego skręta, zaciągnął się, aż mu łzy stanęły w oczach, kaszlnął i wypuścił z ust i nosa chmurę gęstego, szczypiącego dymu.
- Prowadź więc, panie Zagar! - powiedział pogodnie. Wizja otwierającej się przed nim wędrówki napełniła go błogim uczuciem, stępiającym wrodzone Zorakowe gburostwo i niemilstwo - A jak tak będziemy sobie wędrować, to z chęcią posłucham jakiś ploteczek, co tu się odpie... od... znaczy... dzieje się. Z moimi towarzyszami też! - wyszczerzył głupio zęby i zaczął pogwizdywać jakąś wesołą melodyjkę, na każdy refren wydmuchując chmurę dymu.
- No, a jużem myślał, żeś małomówny jest! - rozpromienił się krasnolud, kompletnie ignorując fakt, że wcześniej nie dał swojemu gościowi wypowiedzieć choćby jedno słowo. Zaghar schodząc krętymi schodami musiał chwycić poły swoich szat, aby przypadkiem nie potknąć się o nie, albowiem upadek z tego miejsca skończyłby się wyjątkowo długim turlaniem się na sam dół, a to zapewne oznaczałoby liczne złamania, jeśli nie pewną śmierć.

Czarodziej w milczeniu wysłuchał słów Zoraka i nawet kilka razy uśmiechnął się pod wąsem, a szczególności rozbawił go komentarz odnośnie wspaniałych widoków i braku wrażliwości na piękno przyszłych towarzyszy hobgoblina. Zaghar z uprzejmości pozwolił jednak mówić dalej Szarakowi, a kiedy ten skończył, krasnolud zabrał tedy głos:

- Góry są iście wspaniałe. Majestatyczne i stare, starsze niż najbardziej wiekowe smoki i jedynie niszczycielski czas ma nad nimi władzę. Jednakże ich prawdziwe piękno kryje się pod tą skalną skorupą, głęboko w ich trzewiach. To tu można znaleźć drogocennie minerały, będące obiektem pożądania najdumniejszych i najszlachetniejszych z królów; przepastne jaskinie oraz wydrążone przez siły natury tunele, a czasem… - uśmiechnął się czarodziej, robiąc przy tym dramatyczną pauzę, chociaż idący za nim Zorak nie mógł dojrzeć jego mimiki twarzy.
- ...a czasem natrafisz na miasto wykute w skale przez najlepszych rzemieślników jakich zna ten świat; przez krasnoludy, rzecz oczywista! Niedługo twe oczy ujrzą wspaniałe hale Bolfost-Tor, tak wielkie, iż mogłyby pomieścić niejedno znane tobie miasteczko z powierzchni… Z potężnymi filarami podtrzymującymi znajdujące się kilkadziesięt metrów ponad głową sklepienie, a urok całości dopełniają gigantyczne posągi i szczegółowo wykonane płaskorzeźby, które są dziełem rąk najwspanialszych kamieniarzy w północnym Faerunie! Bolfost-Tor to monument mojego ludu i wielką stratą dla cywilizowanego świata byłaby jego utrata... - powiedział krasnolud, a jego głos jakby posmutniał.
- Zewsząd otaczają nas wrogowie. Przed bramami czyhają łaknące krwi hordy nieumarłych, a pod ziemią mroczne ylfy knują spiski przeciw nam, a nawet związały chwiejny sojusz z duergardami, aby raz na zawsze przegnać nas z Podmroku i kto wie? Może już teraz planują atak na miasto…

Kręte schody, którymi podążali, wydawały się wić w nieskończoność. Zorak już dawno przestał liczyć wąskie stopnie, które pokonał, a jego przewodnik przekonywał go, że czeka ich jeszcze długa droga na sam dół. Gdyby nie wygadany krasnolud, hobgoblin mógłby uznać, iż postradał zmysły i błądzi teraz w niekończącym się “labiryncie schodów”.

Goblin milczał, pochrząkując raz na jakiś czas, by dać znać krasnoludowi, że słucha. Jego drogę znaczyły kolejne rzucane na ziemię niedopałki; strzygł uchem na Zagharowe opowieści o potędze i pięknie miasta i wspaniałości podziemi, ale w głębi duszy nie dowierzał tym zapewnieniom. Zorak widział w swoich podróżach wiele ruin dawnych, wspaniałych cywilizacji; każda z nich zapewne w swoim czasie twierdziła, że to jej dzieła godne są najwyższego zachwytu. I co? Przeminęły wszystkie, jedna po drugiej, a po wspaniałych niegdyś salach teraz hulał wiatr. Goblin miał w sobie podziw dla zręcznych dłoni i kunsztu krasnoludzkich twórców, ale nie dzielił ze swoim przewodnikiem zauroczenia tym, co materialne. Bogactw zawsze było za mało, nawet najtwardszy kamień kruszał i pękał, a najbardziej misterny przedmiot i tak był w ostatecznym rozrachunku tak samo użyteczny, jak jego prosty odpowiednik. Co innego to, co zostawało w głębi duszy - póki żyło się na świecie, można było wypełniać swoje wnętrze dopiero niezmierzonym skarbem, który nigdy nie tracił na wartości - doświadczeniem. A i kiedy kości awanturnika dawno gryzły szczury, po najlepszych zostawało o wiele więcej niż materialne dobra - a była to nieśmiertelna opowieść, legenda przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ty można było się naprawdę zachwycać, a nie jakimś kamiennym, choćby i najpiękniejszym, ale jednak więzieniem; przypisanym do jednego miejsca miastu, które było jak kotwica, uniemożliwiająca krasnoludom bycie prawdziwie wolnymi, jak wiatr. Goblinowi nawet trochę zrobiło się żal małych ludków.

- Takie mroczne cholerstwo zawsze ciągnie do bogactwa i potęgi, jak muchy do gówna. Normalna sprawa. - zauważył filozoficznie, starając skierować się rozmowę na bardziej pragmatyczne tory - Ale po to macie tu nas, prawda? Zaprawionych w bojach pogromców plugastwa. No, właściwie to takich lepiej uzbrojonych szczurołapów. Wytrujemy całe to paskudztwo ylygancko po taniości, nie ma sprawy! - zapewnił z przekonaniem - A skoro już przy tym jesteśmy... są jakieś wieści od tamtych głup... głu... no, od tamtych moich kompanów na dole? Dużo już odkryli? Kto tam w ogóle polazł... - zastanowił się na głos.

Kiedy na wyspie usłyszał - nieco przypadkiem - o wyprawie w Podmrok, był tak zaabsorbowany próbą dostania się do niej, że jakoś nie zadał sobie za dużo trudu dopytać się o cel ekspedycji i jej skład. Coś mu tam świtało w łysej głowie, ale Zorak nigdy nie przywiązywał do znajomości w Srebrnej Gwieździe zbyt dużej wagi i imiona towarzyszy nic (lub niewiele) mu mówiły. O ile cel wyprawy był dla niego jasny - bo, niezależnie od misji, zawsze sprowadzał się do łupienia i mordowania - to reszta kwestii była dla niego lekko niejasna. Miał nadzieję, że gadatliwy krasnal coś mu o tym opowie, żeby sam nie musiał wychodzić na idiotę przed drużyną, z którą miał nadzieję się niedługo spotkać.

- Czy dużo odkryli, tego nie wiem. - odparł bez większego zastanowienia krasnolud, któremu od ciągłego wchodzenia i schodzenia po krętych schodach zaczął wdawać się ból w krzyżu, co w efekcie spowodowało, że z każdym kolejnym krokiem zaczął poruszać się coraz wolniej - Ledwo co opuścili Bolfost-Tor, więc może uda ci się ich złapać nim zdążą zrobić sobie krzywdę. Natomiast ich przybycie źle zniósł nasz król, Kurd Długobrody - zachichotał cicho na wspomnienie jego kwaśnej miny, kiedy po odprawieniu awanturników wizytę złożył mu pewien niechciany gość.

- Między władcą Bolfost-Tor, a tutejszym kapłaństwem Moradina nie panuje zbyt wielka przyjaźń, a w szczególności nie przepada za arcykapłanem świątyni, który jest wyjątkowo zgorzkniałym, zgrzybiałym i upierdliwym starcem, nawet jak standardy krasnoludów. Nasz szczodry władca odesłał najemników do świątyni Moradina, aby zaopatrzyć ich odpowiednio, a kiedy w końcu opuścili Bolfost-Tor, tedy ten stary pierdziel wtargnął do sali tronowej króla, jakby to była jedna z jego prywatnych komnat i oskarżył go o wiele problemów dręczących nasz lud… Także te zmyślone lub bezpodstawne. Mówiąc krótko; pożarli się jak pies z kotem.

Na pytanie o tożsamość najemników Srebrnej Gwiazdy, Zaghar zamyślił się przez chwilę, próbując wrócić wspomnieniami do tych kilku krótkich chwil, które spędził w towarzystwie awanturników.

- Jest wśród nich rudowłosa elfka z łukiem, jakiś dziwak w masce, rycerz… którego widok mrozi krew w żyłach i półorczyca. Reszty nie bardzo pamiętam, ale na pewno z nikim ich nie pomylisz. Rzucają się w oczy tak jak tylko wy, Srebrna Gwiazda, potraficie - krasnolud wymownie uśmiechnął się pod nosem, co tym razem nie uszło spostrzegawczym oczom Zoraka.
- Ano, bioro tera byle kogo. Ja sam najlepszym przykładem! - wyszczerzył się goblin - Kto to widział, żeby goblina do jakiś stowarzyszeń przyjmować, zamiast od razu solidny bełt między ślipia zapakować, jak bogowie przykazali...! - zaśmiał się głośno, drapiąc się machinalnie po biegnącej wzdłuż czaszki bliźnie.
- Mam nadzieję, że mnie nie wysyłają im dlatego, że ktoś ostatniego namaszczenia potrzebuje... A właśnie... oprócz wściekłych, nisko przelatujących kapłanów Mordaina, jest coś, na co szczególnie mam baczyć? - spojrzał na maga, z przekrzywiając głowę - Drowy i inne podziemne cholerstwo to wiem. Ale macie tu jakieś lokalne, specjalne niespodzianki? Niekończące się tunele, portale na Plan Inferalny ukryte w kałuży, śpiącego smoka albo dwa? - spytał z ciekawością. O ile Zorak kochał wędrować, to wolał robić to jednak we względnym spokoju. No i zawsze interesowały go lokalne legendy i ploteczki.

- Cóż… - Zamyślił się krasnolud, uważnie stąpając po stromych schodach. - Mamy w podziemiach problem z duegardami, jak już wspominałem. To klan Upadłego Płomienia, który słynie z tego, że są znanymi w podmroku łowcami niewolników. Są też wyznawcami Tiamat, ale starają się kryć z tym przed innymi… Tyle mogę powiedzieć w kwestii smoków. Celem najemników ze Srebrnej Gwiazdy jest szturm na Enklawę; placówkę drowów, która powstała wokół jakiegoś świętego miejsca tej ich pajęczej suki. Po drodze możecie napotkać różnorakie tałatajstwo zamieszkujące podmrok. Umbrowe kolosy, hakowe poczwary, a czasem trafi się nawet bazyliszek lub coś jeszcze gorszego. Warto zatem być ostrożnym! - Zaghar zatrzymał się i odwrócił się, by spojrzeć znacząco na idącego za nim hobgoblina.
- Do kopalni mithralu zostaniesz odprowadzony przez jednego z naszych zwiadowców. Tam jednak będziesz musiał zacząć sobie radzić sam. To niebezpieczne miejsce i pierwszy błąd może być twoim ostatnim...


Bolfost-Tor wyglądało tak, jak powinno wyglądać każde porządne, krasnoludzkie miasto - monumentalne, kamienne i będące pomnikiem kamieniarskiego kunsztu. Było też zimne, pełna złudnych ech i zamieszkane przez wiecznie spieszące krasnoludy, które łypały na goblina krzywo. Zorak widział palce zaciskające się na styliskach młotów i toporów, kiedy mijał niektórych brodaczy; zapewne tylko obecność poważanego maga chroniła go przed jakąś zaczepką ze strony jakieś gorącej głowy.

Nie zabawili w mieście długo, ledwo tyle, by Zaghar odnalazł jakiegoś młodego - sądząc po jasnej i przykrótkiej brodzie - krasnoluda i przekazał w jego ręce nieco już znudzonego goblina. Nowy przewodnik kapłana akurat swojej niechęci do szaroskórej rasy nie potrafił ukrywać, więc dalsza podróż minęła im raczej niezręcznie. A dla Zoraka nawet nieco nerwowo, bo przewodnik parł naprzód, nie oglądając się na prowadzonego gościa, i kapłan miał momentami wrażenie, że krasnolud nie zmartwiłby się zbytnio, gdyby coś wciągnęło goblina w jedną z niezliczonych szczelin, dziur i jaskiń, jakie mijali po drodze. Oczy miał więc dookoła głowy, wypatrując zagrożenia, co zupełnie odebrała mu przyjemność z wycieczki. A było co podziwiać; podziemia nie należały do ulubionych terenów Zoraka, ale ta część obfitowała w cuda i dziwaczne twory natury.

Na szczęście dla goblina, forsowny marsz upłynął bez żadnych niespodzianek - żadne drowy nie wyłoniły się nagle zza zakrętu, ani żaden gigantyczny pająk nie spadł dwójce podróżników na głowy. Być może przewodnik miał nadzieję, że przynajmniej zmęczy goblina ostrym tempem, ale kapłan zniósł dzielnie i to. Choć skręta zapalił dopiero, kiedy wraz z krasnoludem minęli bezpieczne drzwi podziemnej strażnicy.




- Więc to jest ten nowy, hę? - powiedział czarnobrody krasnolud, po tym jak zszedł po schodach z wieży do głównego holu strażnicy. Wydawał się być ponurym jegomościem, o twarzy naznaczonej wieloma bliznami. Fryzurę miał w kompletnym nieładzie, na dodatek przyodziany był w skóry zwierząt, które częściowo zakrywały jego zbroję i miał też ponure, wilcze wręcz spojrzenie. Mówiąc w skrócie, wyglądał on dziko i wyraźnie odstawał od reszty swoich pobratymców.

- Odpocznij, zjedz coś i napij się wina, a później wracaj do Bolfost-Tor. Ja go teraz przejmę. - polecił przewodnikowi Zoraka, po czym przedstawił się hobgoblinowi.
- Nazywam się Dwari i jestem przywódcą miejscowych oddziałów zwiadowczych. - powiedział, kłaniając się przy tym niedbale - Słyszałem od strażników, że chcesz się dostać do kopalni mithralu i połączyć siły z najemnikami Srebrnej Gwiazdy. Czy to prawda? - zapytał uprzejmie.
- Właściwie to chciałem się poszwędać po korytarzach i pozwiedzać, ale kazali mi robić to, co powiedziałeś, niestety. - Zorak podał krasnoludowi skręta. W rozczochranym przewodniku wyniuchał bratnią duszę.

Dwari spojrzał spod krzaczastych brwi na oferowany mu podarunek, po czym w odmowie wyciągnął przed siebie dłoń.

- Nie trzeba, mam swoje zapasy - odpowiedział ponurym głosem, choć na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech rozbawienia.
- No to w drogę… - Powiedziawszy to otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz strażnicy i zapraszającym gestem przepuścił Zoraka. Wyszli wprost do gigantycznej jaskini, którą niecałą dobę wcześniej przemierzali najemnicy ze Srebrnej Gwiazdy.

- Jakieś pytania? - zapytał krasnolud, kiedy przeciskali się przez morze stalagmitów i wszędobylskich, gigantycznych grzybów, które mieniły się fosforyzującymi barwami.

Goblin pokręcił głową z cichym “umh”, co chyba miało oznaczać “nie”. Nastawił spiczaste uszy, a jego zdrowe oko błyskało jak oszalałe, kiedy Zorak łowił nim kolejne podziemne cuda. Oczywiście nie były one tak spektakularne, jak, powiedzmy, górskie przełęcze, ale niemniej jednak budziły zrozumiałą ciekawość wiecznie głodnego nowości kapłana.





Z Dwarim podróżowało się o wiele przyjemniej, choć tak samo cicho; oku kapłana nie umknął fakt, że jego przewodnik zachowywał się zgoła inaczej, niż poprzedni krasnal. Widać tutaj, głębiej w kopalni, sytuacja była o wiele groźniejsza, niż w poprzedniej części podziemi - stąd i bardziej ostrożne zachowanie krasnoluda.

Przemykali w ciemnościach, starając się nie zwracać na siebie zbyt wiele uwagi zamieszkujących niezgłębione ciemności stworze, i kiedy - według cichych słów Dwariego - byli już niedaleko miejsca, w którym spodziewał się on zastać najemników - do obu par uszu dotarł mrożący w żyłach skrzek. Krasnolud zamarł; chwilę nasłuchiwał dochodzących z korytarza dźwięków, a potem gestem pokazał kapłanowi, że idą sprawdzić źródło hałasu.

Zdążyli w ostatniej chwili; wypadający z tunelu Zorak nieco rozpędem walnął coś, co widział pierwszy raz na oczy (ale wyglądało wystarczająco paskudnie, by zasługiwało na cios) w czerep swoją buławą, zauważając kątem oka, jak krasnolud ciska swoim przeciwnikiem o ziemię. Gdzieś dalej, w kotłującej się wśród skał plątaninie haków, pancerzy i rozwartych bezczelnie rogowych dziobów, dojrzał jeszcze - przez ułamek sekundy - jakąś rudą czuprynę, znikająca za cielskami potworów. A więc to właśnie to futrzarzaste stworzenie musiało spowodować alarm...

Zorakowi przyszedł nawet do głowy zabawny tekst, który mógłby krzyknąć w stronę ratowanego "czegoś", ale zmierzająca w jego stronę okropnie zakrzywiona łapa szybko wyleczyła go z podobnych pomysłów. Hak wbił się głęboko w bok goblina, rwąc ubranie i miażdżąc narządy; ból był nie do opisania, kiedy stwór szarpnął z powrotem kończyną, wyrywając z kapłana krwawy płat mięsa, niczym rzeźnik z tuszy. Goblinowi nawet sił nie starczyło, by krzyknąć; sapnął ciężko, patrząc jak spod palców zaciśniętych na ranie na szary pył ziemi ucieka jego życie w postaci ciemnoczerownego strumienia. Stracił z oka krasnoluda, ale gdzieś z dala dobiegły go dźwięki kroków i słowa jakieś melodii - najwidoczniej odsiecz była w drodze. Goblin zrobił niepewny krok do tyłu, wciąż lekko nieprzytomny z upływu krwi; na szczęście jego umysł zareagował lepiej, niż uszkodzone ciało: kapłan splunął niedopałkiem, a jego zaciśnięte usta poruszyły się, cicho odmawiając modlitwę. Przedśmiertelny chłód powoli ustępował, kiedy pod palcami Zoraka, emanujących delikatnym blaskiem, odrastało ciało, gojąc rozszarpane brzegi rany.

"Przynajmniej będę mięć trochę odbudowaną wątrobę, przyda się..." - przemknęło mu jeszcze kwaśno przez myśl, kiedy zbierał się znów w sobie, zezując na gotującego się do kolejnego ataku przeciwnika. Trzeba było walczyć o życie...

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 24-02-2017 o 22:51.
Autumm jest offline  
Stary 27-02-2017, 15:31   #123
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
To był ich drugi odpoczynek w podmrokach. Od bardzo wielu już godzin zmagali się z ciemnościami i stałym poczuciem zagrożenia.

Wiem, że Samwise dotąd dzielnie znosił swoją przypadłość, która przyprawiała go czasem o napady strachu w obliczu niewielkich pomieszczeń, czy przebywaniu w zamknięciu. Podmroki na szczęście posiadają wiele wysokich i nie tak wąskich pieczar. Wiem jednak także, że jego zmagania ze strachem nie pozostały niezauważone przez innych członków wyprawy, choć początkowo były prawdopodobnie brane za objaw religijności. Wiem bowiem, że w chwilach strachu często zwracał się do Akadi, pomny nawet na to, że niezwykle rzadko odpowiada Ona na modlitwy. W zasadzie ciężko mi osądzić czy Samwise nazwałby to modlitwą.


Arkanobiolog zjadł niewiele. Trucizna wciąż pozostawała nieobojętna na siły młodzieńca, jednakże odpoczynek służył mu ku ogólnej poprawie. Kiedy inni jeszcze jedli i rozmawiali rudowłosy bard w skupieniu powtarzał cicho słowa, ni to modlitwy, ni medytacji. Słowa które nawet zasłyszane nie mogłyby zostać przez innych zrozumiane, bowiem z całą pewnością był to język Auran, którym posługiwał się chyba nawet bieglej niż wspólnym. Swego czasu zastanawiałem się, czy w żyłach Samwise’a nie płynie cząstka „aurańskiej”, obcej krwi. Zapytany o to Samwise roześmiał się wtedy i zaprzeczył, by coś takiego miało miejsce, dodając przy tym że jest zwyczajnie ciekaw świata.

Kiedy rozpętało się zamieszanie spowodowane niespodziewanym atakiem niezwykle groźnych stworzeń, Samwise wzmocnił głos i tchnął w swą modlitwę - nie modlitwę niezwykły element magii bardów. Niespotykane to było połączenie – napawająca spokojem religijna pieśń, która wzbudzała odwagę w nawet najbardziej stłamszonym sercu, a z pomocą magii zwiększała zdolności bojowe sojuszników.

A Akadi penna waa,
silivren penna miriel
o menel aglar elenath!
Na-chaered palan-diriel
o galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, si nef aearon!*


Z pieśnią na ustach pobiegł za wojownikami walczącymi w pierwszej linii. Jeszcze nim dostrzegli atakujące kreatury, dało się słyszeć dziwnie brzmiące skrzeki stworzeń. Między naturalnymi, skalnymi filarami podtrzymującymi wilgotne sklepienie jaskini, oświetlone nikłym światłem pochodni otoczonej elfki, migotały zaledwie zarysy sylwetek masywnych stworzeń. To jednak wystarczyło Samwise’owi Avaron do rozpoznania z czym walczą. Były to hakowe poczwary.


Wiem, że elfka imieniem Livenshyia znacznie ucierpiała już na początku walki. Podobnie zresztą jak Dwari. Co dokładnie się tam wydarzyło ciężko mi orzec, jednak wspólne starania drużyny pozwoliły całkowicie skryć ciężko ranną elfkę przed dalszym niebezpieczeństwem.

Wiem, że Samwise wykorzystał fakt, iż hakowe poczwary mają niezwykle słaby wzrok i badają otoczenie przy pomocy słuchu. Zakończywszy jedną pieśń zaintonował kolejną krótką inkantację. Natychmiast miejsce gdzie śmiertelnie groźnie ugodzona elfka osunęła się na ziemię spowiła bańka ciszy, czyniąc hakowe poczwary w jej obszarze niemal całkowicie ślepymi, zmuszając je do polegania na słabym i niezwykle nieprzystosowanym do dużej ilości światła oczyma...

...a wkrótce światła tego było mnóstwo, bowiem znów słoneczna kula została odkryta. Samwise wrzucił ją pomiędzy stwory. Zaczaiwszy się przeczekał, aż jedna z zdezorientowanych poczwar oddali się na bezpieczniejsza odległość i spojrzał w miejsce gdzie powinna leżeć elfka, lecz nie było jej tam. Być może domyślił się, że to za sprawą Reveliona i zaklęcia skrywającego, bowiem podobnie postąpił wcześniej, kiedy Sherrin była zagrożona. Pozostawało mieć nadzieję, że o ile nikt inny nie wie gdzie jej szukać to wytrwa do końca walki.

Samwise odwrócił się gwałtownie i skoncentrował na nieodległym przeciwniku zwróconym doń tyłem. Chłopak był skryty w magicznej ciszy. To była idealna okazja do ataku. Ruszył na niczego niespodziewające się stworzenie i z łatwością ciął w odkryte miejsce. Mimo, że kula raziła silnym światłem, na chwilę zrobiło się jeszcze jaśniej. Zatopione już w ciele ostrze buchnęło ogniem. Zaskoczony arkanobiolog nieomal wypuścił ostrze z rąk, nie rozumiejąc co się dzieje. Hakowa poczwara padła, a zaraz po niej, kolejne dwie zabite przez innych.


Prócz dwóch zabitych, wielu było rannych. Samwise miał to szczęście, że nie został nawet draśnięty. Powinien był więc przejąć obowiązki opatrzenia ran, co też uczynił. Ruszył w stronę najbardziej potrzebującej osoby. Wiadome było już, że Cliff oraz Dwari ponieśli tego dnia śmierć w walce. Życie awanturnika zawsze niesie ze sobą takie ryzyko, choć nie umniejsza to poczucia straty i poczucia winy u tych, którzy wyznaczyli ich na członków Srebrnej Gwiazdy. Ciężko byłoby mi pogodzić się ze śmiercią Samwise’a, zwłaszcza, że wielu uważało, że chłopak ten nie poradzi sobie ani w tej, ani żadnej kolejnej wyprawie. Wciąż jednak trwał i po raz kolejny mogłem być zeń dumny.


*zmieniony fragment "A Elbereth Gilthoniel"
 
Rewik jest teraz online  
Stary 27-02-2017, 18:47   #124
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Stanęli oko w oko z kolejnymi poczwarami podmroku, które większość z nich widziała pierwszy raz w życiu. Ogromne potwory z hakami wielkimi prawie jak awanturnicy, zdolnymi rozszarpać jednym, celnym ciosem. Wyglądały groźniej niż cokolwiek, co do tej pory spotkali, a to mogło mówić dużo po walce z mrocznymi elfami i ich pół-pajęczym kuzynem.

Skowyt nie była pewna gdzie znajduje się Livenshyia, której brakowało w obozowisku. Mogła jedynie przypuszczać, że to jej głos rozniósł się zagłuszonym echem z drugiej strony jaskini. Jej oczy i dłonie rozpaliły się czerwonym blaskiem, gdy agresywnie inkantowała zaklęcie, którym ostatecznie obdarzyła Strzępa. Dinozaur zaryczał groźnie i po tylko jednym słowie pół-orczycy, zaszarżował przed siebie, naskakując na hakostwory. Siał istne spustoszenie, gryząc i drapiąc co popadnie, do tego stopnia, że potwory ledwie mogły zareagować. Złapał w paszczę ramię chcącego go ciąć hakostwora i urwał zaraz przy barku, rozchlapując juchę po kamiennym korytarzu. Nie szczędził czasu, od razu doskakując i poprawiając szponami, skończył żywot jednej kreatury. Nastroszył się i ponownie zaryczał na przeciwników, szykując się do następnego skoku.


W tym samym czasie, Skowyt biegła na ratunek elfce, której bolesny jęk słyszała kilka sekund temu. Strzęp mógł zająć potwory na froncie, dzięki czemu sama musiała stawić czoła jedynie pojedynczej istocie. Nie było to dużym pocieszeniem, hakostwór ranił druidkę kilkukrotnie, gdy ta przeciskała się obok niego, ledwie zasłaniając tarczą. Wreszcie jednak dotarła do Liv i nie zważając na wymierzane w nią ataki, przykucnęła przy niej i podała leczniczą miksturę. Na szczęście pomogła, chociaż w duchu Skowyt czuła, że to determinacja i wola życia elfki trzymała ją na tym padole, nie zdecydowanie za późna pomoc.

Pół-orczycy pomogła podnieść się elfce i razem stanęły do walki z hakostworem, który błądził wzrokiem w poszukiwaniu ofiary. Istoty były oślepione blaskiem magicznej kuli Sama oraz ogłuszone jego wcześniej rzuconym zaklęciem, dzięki czemu ich zmysły poważnie szwankowały i być może to dzięki temu Skowyt teraz mogła nieść pomoc towarzyszce, zamiast wykrwawiać się razem z nią.

Starcie od tego momentu nie trwało długo, druidka zastawiła drogę do łowczyni, a ostatki życia z hakostwora wycisnął Sam, tnąc przeciwnika od pleców. Podobnie stało się w drugim zwarciu, gdzie w większym młynie, tańczyła cała reszta. Niestety, życie oddali Cliff oraz niespodziewany sojusznik: krasnolud Dwari. Nie zaprzątając sobie tym teraz głowy, Skowyt chwyciła za różdżkę, by pomóc tym, którym się jeszcze dało.



W pierwszej kolejności zaczęła leczyć Livenshyię. Ta jednak i tak była zbyt wykończona, aby mieć siły na mówienie. Trzymając się za głęboką ranę boku, usiadła na kamieniu. Na twarzy kobiety wymalował się grymas silnego bólu, który potęgował fakt rozerwania i pogłębienia się rany. Mimo iż mikstura od Skowyt postawiła Liv do pionu, to jej działanie nie poradziło sobie z tak rozległymi obrażeniami. Spojrzała na pół-orczycę spod grzywki, nie potrafiła się jednak uśmiechnąć.

Nie przejmuj się, padłaś tak samo jak Skowyt. Teraz jesteśmy siostrami również w bólu po śmiertelnych ciosach. — druidka parsknęła, przerywając tylko na wplecenie słów uruchamiających różdżkę.

Liv patrzyła na nią, gdy mówiła, jednak sama nie czuła się na siłach. Nie była nawet pewna, czy to wszystko to już koniec, czy tylko sen, który mami ją obrazami. Wszystko ją bolało, a i z oddychaniem miała poważne problemy. Ilekroć próbowała nabrać więcej powietrza, czuła jak ją zatyka. Odkaszlnęła tylko raz, gdyż czyn ten sprawił, że poczuła ból w wyrwie brzucha. Czuła się jak ledwo poruszające się zwłoki.

Cliff też oberwali, ale chyba nie miał tyle szczęścia...

Wiadomość o Cliffie docierała do elfki jak przez mgłę. Nie była pewna, czy go rozerwało na stałe, czy ktoś go teraz składa i po prostu źle się czuje. Może powinna iść i mu pomóc? Nie czuła wystarczających ilości sił w nogach, aby teraz wstać.

Powinniśmy spróbować odesłać Cliffa i Dwariego do Gwiazdy — Skowyt zwróciła się do kogoś, kto akurat stał najbliżej. — Nie mamy czasu na wracanie do miasta. Dzielnie walczyli, oddali życie za sprawę i krasnoludy, które mogą wciąż być żywe, uwięzione przez drowy.
 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 27-02-2017 o 22:59.
kinkubus jest offline  
Stary 27-02-2017, 22:07   #125
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień-nie-dzień w podziemiach niemiłosiernie się dłużył, toteż Sherrin z ulgą padła na swoje posłanie po skończonej warcie. Byle derka na kamieniach wydawała się teraz szczytem luksusu. W trakcie swojego niedługiego życia dziewczyna przeżyła sporo przygód, lecz zaledwie jedna czy dwie zawierały w sobie eksplorację podziemi; na dodatek niezbyt długą. Dopóki nie zamknęła oczu nie czuła nawet jak ją to strasznie zmęczyło; otarcie się o śmierć też zrobiło swoje. Spała niespokojnie; podświadomie wyczuwała też plączącą się po prowizorycznym obozowisku Liv. Było to irytujące, ale wiedziała, że elfy tak mają. Przynajmniej inni mogli dłużej dzięki temu pospać. Gdy tropicielka oddaliła się Sherrin zasnęła jak kamień. Zbudziło ją dopiero echo nieodległej walki.

Wokół niej do biegu zrywali się towarzysze; niektórzy byli już nawet po śniadaniu. Sherrin z łatwością ich wyprzedziła, chwytając po drodze broń, którą - jak każdy awanturnik - miała na podorędziu nawet w czasie snu. Niemniej jednak gdy zobaczyła stwory z wielkimi hakami zamiast szponów odruchowo zwolniła bieg. Pewnie dlatego pierwszy strzał chybił - odległość była zbyt duża. Przeładowała, ale kolejny bełt jedynie drasnął poczwarę. Inni już walczyli w zwarciu - dzięki kuli Sama widziała tryskającą krew, wywleczone wnętrzności... Zaklęła i przesunęła się by być bliżej centrum walki, choć wcale nie miała na to ochoty. Kątem oka zauważyła leżące ciała Liv, Dwariego - nawet Cliffa! Przyjrzała się stworom, wycelowała porządnie raz i drugi w newralgiczne miejsca wypatrzone u hakostworów, i wreszcie osiągnęła pożądany efekt. Jeszcze kilka ciosów wojowników i bestie, które zapewne zwabił smród pozostawionej przez najemników padliny, wreszcie padły bez życia.


Podczas gdy inni leczyli rany i rozmawiali z nowym - jak się okazało - towarzyszem Sherrin przechadzała się po polu walki. Beznamiętnym wzrokiem omiotła ciała Cliffa i Dwariego. Gdyby nie zatrzymała się tak wcześnie jak pierwsza lepsza początkująca, gdyby szybciej strzelała... Wiedziała, że takie rozważania nie przyniosą niczego dobrego, że nie miała wielkiego wpływu na los zmarłych mężczyzn, że wiedzieli co ryzykują przychodząc tutaj właśnie po to, by walczyć... Lecz mimo wszystko czuła, że popełniła błąd, stchórzyła jak głupia. No i nie pobiegła zaraz na pomoc Liv tak, jak elfka uratowała ją samą. Dopiero słowa Skowyt nieco otrzeźwiły zabójczynię.
- Myślisz, że wypowiedzenie hasła do cudzego amuletu zadziała? Trzeba pamiętać, by zdjąć swój... Pójdę się rozejrzeć, czy w okolicy nie czają się inni padlinożercy - dziewczyna szybko zmieniła temat i popędziła z kulą do sąsiednich korytarzy, z obrzydzeniem omijając trupy potworów. Co za pech. Miały tutaj tyle mięsa z wczoraj: gobliny, krasnoludy, drowy, nawet umbrowego kolosa, a musiały rzucić się właśnie na nich!!
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 28-02-2017 o 08:20. Powód: mały błąd
Sayane jest offline  
Stary 28-02-2017, 16:54   #126
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Nowy dzień przywitał awanturników mrokiem, wilgocią i chłodem - czyli dokładnie tak jak ich pożegnał dzień poprzedni. Podczas gdy inni się oporządzali, Revalion odszedł na bok i usiadł na niewielkim kamieniu ze skrzyżowanymi nogami. Wbrew obiegowej opinii, zaklinacze nie otrzymywali swoich zaklęć “ot tak” - w ich wypadku moc była efektem ciężkiej pracy umysłowej i samodyscypliny. Częścią tego wysiłku była codzienna rozgrzewka umysłowa zaraz po wypoczynku - tak jak wojownicy musieli utrzymywać swoje ciała w doskonałej kondycji, tak Revalion musiał pilnować swojego umysłu. Przegapienie jego codziennego “treningu” mogłoby być katastrofalne w skutkach: moc zawarta we krwi zaklinacza wymykała się spod kontroli i… wystarczy rzec, że w niektórych przypadkach z takiej osoby nie było już czego zbierać.

Revalion siedział więc przez dobrych kilkanaście minut z opuszczoną głową i złączonymi palcami obu dłoni, by do tego nie dopuścić. Z boku całość wyglądała tak, jakby zaklinacz zasnął na siedząco w specyficznej pozycji, gdyby nie fakt, że na jego ubraniu i skórze zaczął gromadzić się szron.



Otrząsnął się w końcu i dołączył do pozostałych przy skromnym śniadaniu. Czuł się fenomenalnie - jakby mógł wziąć na siebie całą tę Enklawę i wszelkie inne tałatajstwa, jakie skrywały w sobie ciemne tunele. Nic mu nie było straszne, niech przychodzą!

No i przyszły.

Nagły krzyk Livenshyi w akompaniamencie z dziwnymi piskami zaalarmował momentalnie Revaliona i pozostałych. Zaklinacz zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
- Leć, Paskud! - Powiedział, spowijając swojego chowańca magią ochronną, którą ten miał przekazać tropicielce. Poprzedniego dnia ta taktyka jako-tako zadziałała z Sherrin, toteż zaklinacz miał nadzieję, że i tym razem zaklęcie niewidzialności na odległość się przyda.
Wszystko działo się tak szybko…
Revalion przyzwał wielką, czarcią małpę, która miała zaflankować pazurzaste stwory i pomóc jego towarzyszom walczącym wręcz. Nie zdążyła: Cliff wybiegł zanadto do przodu i został rozerwany na kawałki.



Zaklinacz nie mógł jednak tego zarejestrować. Musiał się zmusić, by nie móc - zagrożenie było zbyt realne i zbyt wielke, by mógł sobie pozwolić na taki luksus. Pognał na północ, gdzie była Livenshyia, a także gdzie pobiegli już Samwise i Skowyt.
Różdżką spowalniającą znacząco utrudnił poruszanie się. Zanim jednak zdołał w jakikolwiek sposób sprawdzić, czy zaklęcie odniosło skutek stwór padł. I okazało się, że był to ostatni z napastników.
Tak szybko…

Zaklinacz stał w miejscu jeszcze przez dłuższą chwilę, jego umysł wciąż starał się zorientować skąd nadejdzie następne niebezpieczeństwo. Znikąd, doszedł w końcu do wniosku. Wygrali tę walkę. Stracili Cliffa i - jak się potem okazało - Dwari’ego, ale wygrali.
Revalion dowlókł się do północnej części pieczary, gdzie Paskud znalazł Livenshyię. Mężczyzna oparł się ciężko o kamienną ścianę i uśmiechnął się blado, widząc że Skowyt leczy rudą tropicielkę, a także siebie.

Zaschło mu w gardle, ręce się trzęsły, nogi miał jak z waty. Cała adrenalina z niego uszła. Usiadł na podłodze i oparł się plecami o ścianę. To było chyba najdłuższe pół minuty jego życia.
 
Gettor jest offline  
Stary 01-03-2017, 20:22   #127
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację

Smród palonego mięsa przyprawiał o mdłości. Rany choć powierzchowne piekły żywym ogniem. Nic jednak nie mogło powstrzymać opancerzonej prawicy A’arab Zaraqa przed zadaniem morderczego ciosu. “Zemsta” krzyczało w nim wszystko, zemścił się na tych ohydnych bestiach, a mimo tego gorycz porażki wypełniała jego serce. Zwyciężyli, lecz smutne to było zwycięstwo, okupione zbyt wysoka ceną. Co więcej pozostawała jeszcze kwestia jednego potencjalnego przeciwnika w osobie szaroskórego przed którym uciekał Dwari. Paladyn powstrzymał jeszcze na chwilę łzy za poległymi i z obnażonym mieczem w dłoni ruszył ku temu nowemu zagrożeniu, choć zmysły podpowiadały mu, że szarak nie ma złego serca…
- Coś ty za jeden?! - rzucił szorstkie i bezpośrednie pytanie, nie miał ochoty bawić się w subtelności, nie teraz.

- Tam. - goblin wyciągnął długą rękę i wycelował palec mniej więcej w kierunku, w którym biegł na samym początku biegł z krasnoludem - Ktoś potrzebował pomocy. Ktoś rudy, jak zdążyłem zauważyć. Myślę, że to jest ważniejsze na tą chwilę, niż czyjeś imię, mój zakuty przyjacielu. - powiedział chłodno, zezując na ostrze rycerza. - Ale skoro nalegasz...

Poruszył powoli drugą ręką, tak by mężczyzna mógł wyraźni widzieć jego gest i sięgnął ostrożnie do swojej szyi. Szarpnął zawiązanymi na karku rzemykami; spod brudnej i podniszczonej koszuli wyciągnął dwa dyndające na sznurkach medaliony i wysunął je przed siebie jak tarczę na wyprostowanej dłoni.

A’arab Zaraq natychmiast się rozluźnił i opuścił miecz. Widok amuletu bliźniaczego do tego który sam nosił wystarczył mu za wszelkie odpowiedzi.
- Witaj wśród swoich, przyjacielu! Słusznie prawisz, lecz są wśród nas lepsi uzdrowiciele niż ja, im więc pozostawiam opiekę nad rannymi. A teraz chodź, niech wszyscy poznają twe imię.

- Zorak - goblin narzucił z powrotem na szyję amulety i sięgnął do pasa, wydobywając z sakiewki zmięty papier i ciemny tytoń; szybkim ruchem złączył oba składniki i wsadził sobie w usta skręta, gestem pytając się rycerza, czy nie ma ochoty na drugiego - Ale możesz mnie wołać Szwędacz, Szarak albo “ten cholerny goblin”. Do wyboru, do koloru, co pasuje. - wyszczerzył żółte, ostre zęby - Czyń honory i prowadź do reszty; po takiej przeprawie - kiwnął brodą w kierunku martwej poczwary - ktoś będzie na pewno potrzebował łatania, albo ostatniej modlitwy na drogę. A w obu sprawach mogę się przydać... - zapewnił, zaciągając się głęboko.
Paladyn poprowadził nowego towarzysza pomiędzy ciałami bestii, do swych przyjaciół. Widząc zaś pokiereszowaną elfkę i półorczycę z troska w głosie zapytał:
- Potrzebujecie mej pomocy? - Całkowicie przy tym zapomniał kto stoi za nim.

Samwise już wcześniej dojrzał hobogoblina, lecz w pierwszej kolejności chciał upewnić się, że Livenshayia została otoczona odpowiednią opieką. Teraz, kiedy hobogoblin do nich podszedł, a A’arab Zaraq nie widział problemu w stawaniu doń plecami, łatwo było zorientować się, że nie stanowi zagrożenia. Arkanobiolog nie krył zdziwienia i nie uważał za konieczne ukrywanie swej ciekawości. Jeśli nawet kiedyś widział hobogoblina, to z pewnością nie było ich wielu.

Przybysz był wysoki - niewiele ustępując wzrostem prowadzącemu go rycerzowi - i przeraźliwie chudy, co szczególnie było widać na jego długich i żylastych ramionach, wyglądających jakby składały się tylko z kości i ścięgien. Paskudna facjata, spiczaste uszy, zakrzywiony nos i szara, szorstka skóra nie pozostawiały wątpliwości co do przynależności “gościa” - mieli przed sobą hobogoblina, który w dodatku był wyjątkowo szpetny nawet jak na standardy swojej rasy. Przez łysą czaszkę stwora biegła szeroka, czerwonawa blizna, schodząca na zasnute bielmem oko; w zębach trzymał niechlujnie zwinięty skręt, z którego ulatywał ciemny, gryzący dym, który jednak nie maskował naturalnego odorku potu i niepranych ubrań, jaki roztaczał wokół siebie przybysz. Hobgoblin ubrany był jak na szlak: w znoszone, solidne ubranie, porządne buciory i wypchany plecak. Przy boku miał przypasany kolczasty morgenstern, a na plecach ciężką kuszę. Zorak rozejrzał się po otaczających go twarzach, na których nie malowały się zbyt wesołe miny i spytał bez ogródek:
- Kto umarł?

Samwise przeniósł wzrok na martwe ciała.
- Cliff oraz Dwari. – odpowiedział krótko, po czym przejechał szmatką po ostrzu miecza, ścierając przypaloną juchę. Czynił to trochę bojaźliwie, jakby robił to pierwszy raz w życiu, w dodatku z średnim efektem. Szczególnie w jednym miejscu brud nie chciał zejść, jak w przypalonym kociołku.
– Oj będzie, będzie z... trochę... – wymruczał coś pod nosem, zdecydowanie zbyt cicho by ktoś zrozumiał, po czym odezwał się bardziej do A’arab Zaraqa, choć błądził wzrokiem pomiędzy nim, a hobogoblinem. Mimo to zdawało się, że niespecjalnie interesuje się powodem dla którego ten drugi stał tutaj. – Mikstury, różdżki, radzimy sobie. Również mógłbym coś wyleczyć. - Samwise kończąc zdanie oderwał brudną szmatę od miecza i wskazał nią krwawe plamy u swych rozmówców.

- Ważne rzeczy najpierw - odparł paladyn - nasi polegli towarzysze, należy im się godny pochówek, choć czasu mamy niewiele.
Po chwili zreflektował się i wskazał na przyprowadzonego hobgoblina.
- To jest Zorak, wierzę, że nie stanowi zagrożenia, a może być pomocny.

Hobgoblin uśmiechnął się krzywo i pomachał uniesioną ręką przed resztą, w jakiejś parodii oficjalnego przywitania.
- Mhm. Udzielam ostatnich namaszczeń i takich tam. Jak ktoś potrzebuje porady duchowej i życiowej, to też służę, ale płatne ekstra! - zaznaczył. Na słowa paladyna o pogrzebie sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego krótki, zaostrzony szpadel - Trzeba ich wszystkich zakopać, albo wrzucić w jakąś dziurę - zrobił łopatą szeroki gest, obejmując nim poległych towarzyszy i martwe hakostwory - Bo zaraz zaczną gnić, i zlezą się nam na łeb padlinożercy. Albo ktoś zauważy, że tu byliśmy i odgadnie jak umiemy walczyć. Tylko nie zakopmy przy okazji czegoś cennego, trupom i tak się nie przyda... - wypuścił z ust chmurę dymu. Jeśli nawet przejął się śmiercią Dwarwiego, w jego lekko olewczej postawie nie dało się tego zupełnie dostrzec.

Samwise raz jeszcze przetarł sztych miecza, wreszcie wyrzucił w cholerę brudną tkaninę. Najwyraźniej nie była jego.
- Jakby przyszła kolej na barda imieniem Samwise, nie waż się grzebać go w ziemi. – arkanobiolog schował miecz, po czym zwrócił się do piekielnego wojownika – Jeśli uważasz to za ważniejsze od opatrzenia ran, to pochowajmy najpierw Dwariego i Cliffa możliwie według ich zwyczajów. Na hakowe poczwary szkoda czasu. Potem ja lub... Skowyt połatamy was i ruszamy w drogę. Szczególnie w miejscu, gdzie zorganizowaliśmy zasadzkę uważajmy by nie podzielić losu drowów.

 
Googolplex jest offline  
Stary 03-03-2017, 23:09   #128
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Enklawa Mrocznych Elfów, Podmrok
1372 DR, Rok Dzikiej Magii
14 Uktar, Świt

Spotkanie z hakowymi poczwarami okazało się być najbardziej brzemienną w skutkach walką, którą do tej pory awanturnicy stoczyli w głębinach podmroku. Po krwawym starciu, które zakończyło się śmiercią jednego z najemników Srebrnej Gwiazdy oraz wysłanego z Bolfost-Tor zwiadowcy, bohaterowie pogrzebali zmarłych pod gruzem wydobytym z zawalonego tunelu, tym samym upewniając się, że do ich powrotu żaden padlinożerca nie pożywi się martwymi kompanami, których później można było jeszcze wskrzesić. Przed wyruszeniem w drogę awanturnicy opatrzyli rany, korzystając z otrzymanych przez kapłanów mikstur oraz zakupionych różdżek. Przywitali się też z nowym, bardzo osobliwym członkiem drużyny, który zjawił się w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy otoczona ze wszystkich stron przez potwory Livenshyia wydawała się nie mieć choćby najmniejszych szans na przetrwanie, a jednak jakimś cudem przeżyła to spotkanie. Częściowo zawdzięczała swoje szczęście nieznajomemu, którego nagłe przybycie odwróciło uwagę większości poczwar na wystarczająco długo, aby mogła nadejść pomóc z głębi kopalni, a po części łasce bogów, bowiem niewiele brakowało, aby silny cios poczwary rozerwałby ją na pół. To właśnie wtedy zginął Cliff, oddając życie by ratować inne. Ktoś nieprzychylny elfce mógłby obarczyć ją winą za jego śmierć, lecz prawda była taka, że hakowe poczwary były o krok od dotarcia do rozbitego przez awanturników obozu i gdyby nie przedwczesny zwiad Livenshyii, tedy potwory zaatakowałyby zaskoczonych najemników nie dając im większych szans na stosowną reakcję. Atak z zaskoczenia był bowiem ulubioną taktyką tych egzotycznych bestii i kto wie - być może tego dnia tropicielka nieumyślnie uratowała swą decyzją więcej istnień niż sądziła.


Podróż wydrążonym w trzewiach Gór Grzbietu Świata tunelem nie obfitowała w interesujące wydarzenia. Mimo, że zdołali pokonać większy dystans niż uprzednio, to krajobraz w tym czasie niewiele się zmienił. Wciąż otaczały ich poczerniałe, granitowe ściany, czasem przyozdobione wystającymi stalaktytami i stalagmitami, miejscami zlewającymi się w jedną całość, tworząc wapienne ściany, które wcześniej posłużyły im do zasadzki. Mimo znajomego otoczenia, awanturnicy przez całą podróż zachowywali wzmożoną czujność i niewiele ze sobą rozmawiali. Także i tym razem na czele pochodu leciał nietoperz Paskud, a jakieś kilkanaście metrów za nim podążali zwiadowcy - Sherrin i Livenshyia. Reszta najemników poruszała się zwartą kolumną daleko za nimi, lecz zarazem na tyle blisko, aby móc usłyszeć potencjalne wołanie o pomoc.

W takiej formacji wędrowali przez blisko godzinę, po upływie której stanęli przed wrotami prowadzącymi do Enklawy. Była to osobliwa konstrukcja i z całą pewnością nie była ona wytworem rąk mrocznych elfów, acz uważny obserwator byłby w stanie dostrzec delikatne runy i ornamenty, które otaczały ową potężną konstrukcję, a które niewątpliwie były dziełem drowów. Nie trzeba było być przy tym kulturoznawcą, aby dojść do wniosku, iż ową bramę musiał zbudować ongiś inny lud; być może krasnoludy z Bolfost-Tor lub ich przeklęci kuzyni z czeluści podmroku, albowiem architekturą i swym rozmachem najbardziej przypominała konstrukcje brodatej rasy, której skłonnością było właśnie budowanie rzeczy wielkich i trwałych, mogących posłużyć przez wiele długich wieków.

Niewzruszeni tym widokiem najemnicy zajęli strategiczną pozycję na wznoszącym się na ponad dwa metry kamiennym wale, gdzie był doskonały widok na bramę oraz szeroki, kamienny most, który prowadził nad rzeką magmy i ognia, skąd nieustannie wystrzeliwały wysokie na kilkanaście metrów słupy płomieni i gorącej pary. Ścieżka ta wydawała się być wrotami do piekła i choć początkowo trudno było sobie wyobrazić by jakikolwiek elf, choćby o najbardziej mrocznym i zdegenerowanym sercu, zdecydowałby się zamieszkać w tak obskurnym miejscu, to ciężko było nie docenić walorów obronnych jakie dawała drowom Enklawa. Była to bowiem forteca w każdym tego słowa znaczeniu, która na dodatek wydawała się być nie do sforsowania konwencjonalnymi metodami…

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 04-03-2017 o 23:13.
Warlock jest offline  
Stary 05-03-2017, 13:28   #129
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Cóż za wspaniałe drzwi. Takich Skowyt jeszcze nie widziała. Wprowadzały w osłupienie swoim ogromem, stanowiły barierę nie do przeforsowania. Przynajmniej nie siłą, nie dla nich, nie licząc na ich możliwości. Chyba nawet w Bolfost-Tor takich nie mieli, a zdawałoby się, że to krasnoludy są pionierami w budowaniu fortyfikacji.
Druidka zupełnie inaczej wyobrażała sobie Enklawę, oczyma wyobraźni widziała kilkanaście namiotów rozstawionych po dużej jaskini, jeden wyróżniony dla szamana - czy kto sprawował podobną funkcję u drowów - wielkie palenisko na środku. Nawet wokół biegła rampa, chociaż pół-orczyca sama nie wiedziała, dlaczego miałaby tam być. Po prostu pasowała jej, może dlatego, że wygodnie byłoby z niej naskoczyć na obóz? To tylko uświadczało ją w przekonaniu, że żadnej rampy nie było...
Tutaj jednak wyrastała ściana, rozdzielając korytarz i zatrzymując ich w zadumie, jak przedostać się na drugą stronę. Skowyt nie wiedziała jak, patrzyła tylko na te wrota i była pełna podziwy, że komuś chciało się poświęcać tyle czasu i wysiłku, żeby coś takiego postawić w teoretycznie przypadkowym tunelu. Spojrzała na Liv, czy przypadkiem też nie ma takiej zagwozdki, jak druidka.

Jakie wielkie drzwi — zagadnęła przyszywaną siostrę. — Nie wiem, jak przejdziemy na drugą stronę. Może powinniśmy je obejść innym tunelem?
 
kinkubus jest offline  
Stary 06-03-2017, 11:05   #130
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Samwise przysiadł za stalagmitem, korzystając z okazji do odpoczynku. Choć niedaleko była przecież enklawa, którą mieli zniszczyć, to sprawiał wrażenie jakby czuł się tu dość bezpiecznie. Jakiś czas temu zgasił oczywiście lampę, a świetlistą kulę trzymał pod szczelnym przykryciem. Mimo to nie było tu aż tak ciemno – płynąca wokół nieprzebytej ściany rzeka magmy oświetlała otoczenie nikłym, upiornym światłem.

Arkanobiolog opierając przedramiona na skalnej półce, a podbródek na dłoniach wpatrywał się niezwykle pogodnie, jak na okoliczności, w niemożliwą do zdobycia fortecę i powoli, hipnotyzująco powoli przepływającą gorącą, gęstą masę. Na chwilę oderwał wzrok by spojrzeć co robili jego towarzysze, po czym znów wrócił wzrokiem do celu ich podróży, czy to zastanawiając się nad czymś, czy po prostu czekając na jakiekolwiek pomysły.

- J-Ja… Ja tam nie wracać! - Zza pleców Sama wychylił się przerażony goblin, którego oczy wielkie jak u ropuchy zdradzały kryjący się za nimi strach przed powrotem do Enklawy. Owa brama przywróciła mu złe wspomnienia życia pod batem mrocznych elfów i choć żywot w kopalni nie był wiele lepszy, to przynajmniej Gromi miał pewność, że nie zginie bez powodu z rąk jakiegoś drowa.

- Będziesz się chował w cieniu tak jak przez cały czas. Idziesz z nami, albo nie idziesz nigdzie - Skowyt puknęła goblina w skroń maczugą.

Gromi chwycił się za zranione czoło, w miejscu gdzie spodziewał się niebawem wyczuć guza, po czym spojrzał z wyrzutem na półorczycę. - Au! To ja woleć nie iść nigdzie! Gromi tu zostać i na was czekać... - Powiedział ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami. W jego głosie dało się wyczuć pełne przekonanie co do słuszności swojej decyzji.

Bard słysząc tę wymianę zdań znów skupił swą uwagę na awanturników Srebrnej Gwiazdy.
- W środku powinniśmy spodziewać się blisko dwóch dziesiątek Drowów, w tym potężnego czarodzieja i kapłankę pajęczej królowej. Do tego dochodzą niewolnicy przymuszani do walki… a to wszystko oddzielone tym...- Samwise odwrócił głowę w stronę grubych kamiennych murów, jakby chcąc coś wskazać. Nie skończył jeszcze mówić, ale ktoś wtrącił się mu między słowa.

- Gobli nie rozumie - Skowyt przerwała Samowi w pół zdania. - Idzie z nami, albo nie idzie już nigdzie więcej. Nigdy. Bo leży z rozbitą głową.

- Odstąp Skowyt. Dopóki nie wymyślimy niczego rozsądnego, również nigdzie się nie ruszam. - Goszczący dotąd nikły uśmiech na twarzy Samwise’a zniknął. Najwyraźniej miał swoje plany względem goblina.

- Trzymaj goblina przy sobie - podsumowała druidka.

- Przecież nigdzie nie idzie - prychnął cicho rudzielec, po czym zaczął wyciągać od goblina kolejne informacje.
 
Rewik jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172