Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-02-2017, 17:26   #111
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Tunel prowadzący do Enklawy, Podmrok
1372 DR, Rok Dzikiej Magii
13 Uktar, Wieczór

Volgoth’drin Xolarrin miał w życiu wiele szczęścia, można by rzec - zbyt wiele. Urodził się jako drugi w męskiej linii swego rodzeństwa i nie nosił żadnych oznak deformacji, a to w nieznającym litości świecie mrocznych elfów oznaczało, że prawdopodobnie będzie dane mu przeżyć te kilka pierwszych lat burzliwego dzieciństwa, a może nawet wkroczyć w dorosłość. Szczęście dopisało mu już na samym starcie, bowiem trzeci syn i każdy następny, póki dwaj najstarsi bracia żyli, składany był w ofierze Lloth, aby utrzymać matriarchalną strukturę drowiej społeczności. Co więcej; przyszedł na świat w jednym z najwyżej stojących w hierarchii domów Menzoberranzan, a jakby tego było mało - jego rodzicielką nie była pomniejsza kapłanka, lecz sama Matka Opiekunka rodu Xolarrin. W przeciwieństwie jednak do swego licznego kuzynostwa, Volgoth’drin nie przejawiał magicznych zdolności, natomiast stworzony był do walk, o czym świadczyła pokaźna jak na mrocznego elfa muskulatura. W znanym z potężnych magów domu Xolarrin był on zatem prawdziwym wyjątkiem, a to oraz wrodzona bezwzględność i spory łut szczęścia sprawiło, że zaczął szybko piąć się w rodzinnej hierarchii.

Prawdziwymi wrotami do kariery miała być pewna misja, zlecona przez najwyższą kapłankę jego rodu. Szczęście i tym razem uśmiechnęło się do niego, bowiem został wybrany do owej wyprawy zaraz po tym, jak podczas “niefortunnego wypadku”, w którym niewątpliwie maczał palce, zginął jego starszy brat i tym samym awansował na najważniejszą w męskiej linii jego rodu osobistość. Przypadła mu rola fechmistrza, a jego pierwszym sprawdzianem miało być zapewnienie bezpieczeństwa powstającej w północnych rejonach podmroku Enklawie.

Tam jednak szczęście po raz pierwszy w życiu odwróciło się od niego…


Ostrze sztyletu zatopiło się głęboko w plecach nieświadomego obecności wroga czarodzieja. Pierwszy cios nie był jednak śmiertelny i zaskoczony mag zdążył się jeszcze odwrócić, aby spojrzeć swojej zabójczyni w oczy. Kontakt wzrokowy nie trwał jednak długo, bowiem ułamek sekundy później drugie ostrze zatopiło się w jego sercu, zabijając go na miejscu.
Sherrin uśmiechnęła się nieznacznie, widząc z jaką łatwością drow pada martwy na ziemię, lecz jej początkowa radość nie trwała długo. Spotkała się bowiem ze świetnie wyszkoloną strażą domu Xolarrin, gotową pomścić swego towarzysza i nim zdążyła się wycofać w cień, dosięgła ją klinga długiego miecza przeciwnika, tylko o cal omijając serce. Sherr zwaliła się na ziemię w podobny sposób jak jej ofiara i niechybnie by skonała, gdyby nie pomoc doświadczonych w bojach towarzyszy. Jej oprawca stanął nad nią gotów zakończyć to co zaczął, kiedy niespodziewanie silny podmuch gorącego powietrza rzucił nim o ścianę. Wojownik podniósł się z ziemi w samą porę, aby dostrzec pochłaniające niewolników płomienie. Wcale nie było mu ich szkoda, ale mimo wszystko wolał trzymać na dystans swoich wrogów za pomocą mięsa armatniego, a te w jednej chwili wyparowało, podobnie jak zgnieciony pod hałdą skał ogr. Na domiar złego, towarzyszący mu strażnik został zaatakowany przez rozpędzonego dinozaura - bestię jakiej nigdy w życiu nie wiedział i która dosłownie rozszarpywała swoją ofiarę na oczach mrocznego elfa. Wojownik chciał pomóc śmiertelnie rannemu towarzyszowi, nawet poczynił pierwszy krok w jego kierunku, kiedy nagle zwalił się martwy na ziemię, przeszyty strzałą wystrzeloną z łuku elfki.

Po drugiej stronie jaskini sytuacja wyglądała niewiele lepiej. Volgoth’drin w towarzystwie swoich ludzi rzucili się na wielkiego jak ogr rycerza, który wydawał się płonąć piekielnym ogniem. Mimo przewagi liczebnej długie ostrza drowich mieczy odbijały się od jego potężnego pancerza, a nieliczne rany, które udało się mu zadać, nie wydawały się robić na nim choćby najmniejszego wrażenia, a co gorsza - regenerowały się na oczach walczących. Volgoth’drin szybko zrozumiał, że kluczem do pokonania wrogów będzie wyeliminowanie krzyżowca, dlatego rzucił przeciwko niemu wszystkie swoje siły, licząc, że drider oraz ogry zajmą się resztą. Nie wiedział jeszcze jak bardzo się mylił…

Dla twardych jak skała pięści Cliffa znokautowanie ogra było zaledwie rozgrzewką. Prawdziwym wyzwaniem wydawał się być drider, który jednym celnym zaklęciem dosłownie zmiótł dwóch jego towarzyszy nim pięściarz zdążył się zbliżyć. Na twarzy mnicha po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawił się uśmiech, bowiem zrozumiał, że znalazł sobie godnego przeciwnika. Cliff rozpędził się i odbił się z dającej mu przewagę wysokości formacji skalnej. Wylądował na odwłoku przypominającego skrzyżowanie mrocznego elfa z pająkiem stworzenia, po czym zasypał go serią silnych kopniaków, które zgruchotały karczystko bestii. Drider zwalił się na ziemię, a stojący na nim Cliff zręcznie się ześlizgnął po martwym truchle, po czym ostentacyjne otrzepał spodnie z kurzu. Tym razem jego mordercze spojrzenie spoczęło na pozostałych przy życiu orkach.

Tymczasem Volgoth’drin wciąż toczył nierówny bój z przewyższającym go wzrostem przeciwnikiem. Wbrew pozorom walka nie była nierówna, ponieważ mroczne elfy przytłaczały swą liczbą otoczonego przeciwnika, lecz dlatego, że żadne ostrze czy trucizna nie imały się ciała krzyżowca. Ten parł do przodu, nie zwracając na rany większej uwagi i powalając coraz to kolejnych przeciwników, aż w końcu skupił swą uwagę na nadzorcy. Volgoth’drin nawet nie zauważył kiedy zdziesiątkowano jego oddział, tak bardzo był zajęty obroną własną. W końcu jednak zerknął okiem za plecy swego przeciwnika i z przerażeniem stwierdził, że na placu boju został sam. To wtedy właśnie spadł na niego cios z siłą górskiej lawiny. Zakuta w stal pięść trafiła go prosto w twarz, nieomal łamiąc mu kark. Stracił przytomność, lecz przed całkowitym zapadnięciem ciemności, dojrzał piekielnego rycerza pochylającego się nad nim.

Szczęście opuściło go po raz pierwszy i ostatni…


Dzięki świetnie przemyślanej zasadzce, awanturnikom udało się zdziesiątkować przeciwnika przy minimalnych stratach własnych. Nie obyło się oczywiście bez mniejszych błędów, ale rezultat starcia przerósł ich własne oczekiwania. W ciągu niespełna trzydziestu sekund jakie upłynęły od pierwszego ciosu, bohaterom udało się wyrżnąć cały oddział drowów co do nogi, a nawet zyskali bardzo cennego jeńca, o czym przekonywał Gromi.
Ten był jednak nieprzytomny i wydawało się, że minie jeszcze trochę czasu nim pojmany nadzorca odzyska przytomność, więc po dłuższej rozmowie i przeszukaniu pokonanych, awanturnicy zdecydowali się wrócić do kopalni, aby rozbić obóz w biurze niegdyś należącym do ich jeńca. Jakże wielkie musiało być jego zdziwienie, kiedy otworzył oczy w znanym sobie pomieszczeniu, by chwilę później dostrzec bladą twarz pochylającej się nad nim rudowłosej elfki. Volgoth’drin w pierwszym odruchu chciał się ruszyć i prawdopodobnie rzucić na kobietę, lecz jego gwałtowny ruch powstrzymał sznur, którym został ciasno skrępowany.
- Zapłacicie za to! Zapłacicie wszyscy! - Warknął w języku wspólnym przez zaciśnięte zęby. Chciał powiedzieć jeszcze jakąś złośliwość, lecz w tym samym momencie padł na niego cień piekielnego krzyżowca. Na jego widok oczy drowa niebezpiecznie się zwęziły.
- Nic ze mnie nie wydusicie! - Krzyknął w nadziei, że ktokolwiek mu przyjazny go usłyszy, chociaż bardzo wątpił w taką możliwość. Enklawa była daleko i prawdopodobnie nikt nie wiedział o losie wyprawy. Volgoth’drin szybko zrozumiał w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znalazł i po raz pierwszy w życiu zaczął przeklinać swój los...
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 15-02-2017, 00:56   #112
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Skowyt jest brudna, powinna się umyć. Pomożesz?
Nagłe pytanie musiało brzmieć nad wyraz dziwnie, zważywszy, że byli w środku podmroku. Strzęp zakłapał, przyglądając się wyraźnie zmieszanej towarzyszce.
Włosy ubłocone — chwyciła jeden ze zwiniętych loków — skóra tłusta i we krwi.

Liv zamrugała szybko oczami, przyglądając się przyjaciółce z nie lada zainteresowaniem. Jej spojrzenie zawsze bylo przenikliwe i ciekawskie, więc przynajmniej nie wzbudzała już nim zmieszania u swojej rozmówczyni.

Ach, no tak — wypaliła po chwili namysłu, zupełnie jakby teraz dotarły do niej słowa. Nie wiadomo było, co sobie pomyślała, ale najwidoczniej dbanie o higienę u Skowyt było dla niej zaskakujące. Mimo to starała się tego nie dać po sobie poznać.
Ja też się usmarowałam — zaśmiała się cichutko elfka, pokazując jakieś lekkie smagnięcia kurzu na policzkach. Poza tym rudowłosa wyglądała naprawdę ładnie i stosunkowo schludnie, jak na podziemne warunki.
Ale jeszcze się ubrudzimy, nie wiem czy warto robić to teraz — uśmiechnęła się przyjaźnie do pół-orczycy, przechylając głowę lekko w bok i wciąż lustrując ją tym swoim spojrzeniem.

Ale teraz... — druidka nie wiedziała, jakich słów użyć — chcę teraz. Wodą się nie przejmuj, jutro stworzę jej wystarczająco, by napełnić wszystkie bukłaki. Nie daj się prosić drugi raz.

Skowyt spojrzała błagalnym wzrokiem. Już wystarczająco ciężkie było kierowanie takich próśb w takim miejscu o takim czasie, wspomnienie konkretnego powodu chyba spaliłoby pół-orczycę ze wstydu.
Elfce nie robiło to większej różnicy, teraz czy później. Skoro sam czyn był nieunikniony, a póki co znaleźli dobre miejsce na spokojną przerwę, to i warto było to wykorzystać.

Musisz czuć się strasznie ubabrana, ale w sumie się nie dziwię. Po tych pająkach to i ja mam ochotę usiąść w balii pełnej ciepłej wody i zmyć z siebie spojrzenie ich ślip — ciało Livenshyi przeszył wstrząs obrzydzenia, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Te znaki wystarczyły, aby potwierdzić, jak bardzo to przeżycie było dla niej niezapomniane. Kiedy podwijała rękawy koszuli aż za łokcie, miała trochę czasu na przyjrzenie się Skowyt. W oczach elfki ta nie wyglądała bardziej niechlujnie niż zwykle, wręcz wyglądała… Jak zawsze. Rudowłosa zastanawiała się, jak ma to powiedzieć pół-orczycy, bo przecież nie chciała jej urazić.
Ale wiesz, naprawdę nie wyglądasz jakoś źle. Naturalnie tak. Ładnie — uśmiechnęła się lekko, na potwierdzenie, że sobie wcale nie kpi. Liv akceptowała ją taką, jaka była, a nagła chęć zmiany była raczej nietypowa.
Ktoś ci powiedział coś niemiłego?

Nie.

Wyraźnie dało usłyszeć się kłamstwo, którego nie potrafiła ukryć. Zdjęła napierśnik, by odsłonić plecy. Następnie przemyła twarz, rozchlapując na boki czerwoną, rozmokłą farbę. Na koniec zaczęła rozplątywać rzemienie we włosach, by wyjąć makabryczne ozdoby.
Liv niespiesznie pomagała jej w tym, aby nie szarpała za kosmyki, które wplątały się w spinki

Kto coś mówił? Nie powinnaś ich słuchać, nie znają cię i nie posiadają żadnych praw by krytykować innych — powiedziała pewnym siebie tonem głosu, nie odsuwając się od pół-orczycy. Dotykanie mocno przetłuszczonych włosów nie sprawiało, aby elfka miała czuć obrzydzenie.

Rudzielec — wreszcie się przyznała — ale nie ty, ten drugi rudzielec.

Skóra skowyt zaczęła powoli oddychać, szczególnie ta na twarzy. Przykryta niemal przez cały czas warstwą farby, dusiła się, suszyła jak wędzonka. *

Rude jest wredne, weź go nawet nie słuchaj! — oburzyła się długoucha, zupełnie ignorując fakt, że ma identyczny kolor włosów. No, elf to jednak co innego, niż taki człowiek. Ludzie są złośliwi z natury.
Co za cham — skwitowała kręcąc głową z dezaprobatą.
Strzęp powinien go ukąsić w dupsko za takie coś — ciągnęła dalej, wyraźnie wzburzona. Nie spodziewała się po tym chucherku takiego buractwa. Wydawał się być wykształcony i uprzejmy, ale widocznie to jeden z tych typów studentów, co to się im w dupach poprzewracało i rozumy wszystkie zeżarł.
Daj trochę wody z drugiego naczynia i nachyl głowę, zmoczymy ci porządnie włosy, byś mogła je wyszorować. — powiedziała z rezygnacją, wyciągając ręce do pomocy.

Nie mów tak o nim, nie chciał źle — pochyliła się, jak prosiła Liv. — Jest mądry i miło pachnie, nie to, co Skowyt. — mówiła już spod strumienia wody.

Ale jest też nieuprzejmy i rani innych — odparła polewając zlepione kosmyki włosów świeżą i czystą wodą.
Nie powinnaś zmieniać czegoś w sobie dla innych, tylko dla siebie. W ogóle to jego zachowanie jest karygodne. Każdy z nas ma nieprzyjemne myśli na temat innej osoby, ale tego się głośno nie mówi, a już na pewno nie w tak bezczelny sposób. Słyszałaś żeby ktoś zwrócił się do Aravona per wariat, czub, nienormalny? Wylecz ten ropień na nodze, bo na głowę za późno lub inne sprawy? — Liv znowu się nakręcała wzdychając coraz głośniej.

Robię to dla siebie. Gdybym nie słuchała, co inni mówią, nie byłoby mnie tutaj — odparła Skowyt, odnosząc się do swojego radykalnego plemienia. — A jego chcę posłuchać — zaszła rumieńcem, który ledwo było widać na zielonej skórze.

Livenshyia uniosła brew, jednocześnie masując smukłymi palcami skórę głowy półorczycy.

Czemu akurat jego chcesz słuchać? Myślisz, że jest mądrzejszy od nas wszystkich i skoro komuś wytyka smród to trzeba się go posłuchać? A jak mi wytknie, że jestem chuda jak szkielet, to mam nagle zacząć się opychać? Czemu niby jego zdanie miałoby być takie ważne i istotne, nie musimy się mu podobać.

Jest taki smukły i ma ładną twarz. I głos przyjemny — zaczęła wymieniać. — Co jest złego w tym, że Skowyt chce wyglądać dla kogoś ładnie?

Przekręciła głowę w stronę elfki, prezentując wielkie kły i jedno, jakby błyszczące oko. Pytanie mocno kontrastowało z jej licem, którym można by straszyć dzieci. Chociaż przebijały się elfie, smuklejsze rysy, jak chociażby nos, wciąż to orcze dominowały. Do tego jedyne oko druidki męczyła wieloletnia choroba, pokrywająca je bladą barwą. Liv mimo iż dostrzegała wszystkie te wady i niedoskonałości, nie czuła się nieswojo patrząc na Skowyt. Może była to kwestia przyzwyczajenia, a może coś zupełnie innego, jednak krytykujące i oceniające spojrzenie nie pojawiło się nawet teraz.

Nic. A chciałabyś ładnie dla niego wyglądać? — spytała poważnie, przerywając na chwilę swoją czynność, aby strumień wody nie spływał kobiecie nadto po twarzy, zamiast włosach.
Pół-orczyca przytaknęła, na co elfka odpowiedziała subtelnym uśmiechem, a potem siłą skierowała twarz Skowyt z powrotem ku ziemi.
W takim razie pozwól sobie umyć te włosy, a nie wiercisz głową — odparła przyjaźnie, powracając do szorowania.


Skowyt, razem z Liv, zniknęły gdzieś poza obozem i wróciły dopiero po dłuższej chwili. Pół-orczyca stanęła za Samem i z zaskoczenia, położyła na jego ramieniu swoją masywną łapę.

Samwise rzecz jasna wyglądał na wycieńczonego, nawet bardziej niż rzeczywiście był. Kiedy inni rozmawiali i cieszyli okazją do wytchnienia i odpoczynku, on siedział na piętach, cały czas z pochyloną w dół głową. W lewej dłoni skrywał jakiś przedmiot, co dało się poznać po nitkach rzemieni opadających na udo barda. Póki pół-orczyca nie podeszła do niego, nie odzywał się wcale, oddychał głęboko i spokojnie i cicho...

Ciężko stwierdzić czy sam fakt zaskoczenia, czy minione wydarzenia związane z pojmaniem przez Duergarów, tak nań zadziałały, ale kiedy ciężka ręka opadła na jego bark, przeraził się widocznie. W pierwszym odruchu próbował strącić dłoń i wtedy to na ziemię potoczył się drewniany symbol przedstawiający biały obłok na niebieskim tle. Samwise podniósł go i spojrzał na Skowyt przenikliwym, acz niewiele w tej chwili rozumiejącym wzrokiem.

Słaby jesteś jeszcze, śpij obok Skowyt, to nikt ci nic nie zrobi.

Coś nie grało jednak, że bard nie poznał od razu towarzyszki. Jakby słabiej cuchnęła, w zasadzie prawie w ogóle nie dochodziła go jej specyficzna woń. Rzut oka zdradził, co leżało na rzeczy. Skowyt miała czystą twarz i wilgotne, rozpuszczone włosy. Łypała swoim jednym okiem na barda, niepewnie, czekając na reakcję.
Samwise delikatnie uniósł kąciki ust w swoim nikłym uśmiechu i skinął głową na znak zgody.

Byłaś kiedyś w niewoli? — zapytał.

Czasami ciężko było stwierdzić jakimi torami biegną myśli Samwise’a Avarona, ale takie właśnie pytanie wtedy zadał. Kiedy jakiś temat już go zainteresował, to chyba nigdy nie miał oporów pytać nawet o te potencjalnie trudne dla swojego rozmówcy, czy jak w tym przypadku rozmówczyni.
Jak można było się domyśleć po jej wyrazie pyska, druidkę zaskoczyło to nagłe pytanie. Nie była dobra w zwierzeniach czy w ogóle w rozmawianiu, więc już dawno przyjęła zasadę, żeby mówić i nie myśleć przy tym za bardzo.

Skowyt wolna jak ptak. Teraz i zawsze.

Wciąż stała - jak przysłowiowy kat nad dobrą duszą - z luźno nałożonym napierśnikiem, którego rzemienie swobodnie dyndały. Przez zamyślenie, wciąż trzymała barda za rękę. Nie odklejała od niego wzroku, jakby zamarła w bezruchu. Mrugnęła tylko raz, co było jedyną oznaką życia obok marszczącego się od płytkiego oddechu nosa.

Arkanobiolog swoje przemyślenia wynikające z odpowiedzi druidki pozostawił dla siebie. Niezręcznie długo trwający uścisk Skowyt również pominął milczeniem. Westchnął tylko ciężko, po czym nałożył z powrotem na szyję amulet i schował go pod ubraniem.

Usiądź proszę. — Samwise klepnął wapienie skryte pod kocem — Chciałbym wiedzieć jakimi zaklęciami dysponujesz. To co dotąd widziałem ma duży potencjał w kształtowaniu przebiegu bitew.
Coś nagle rozbawiło Samwise’a, po czym kontynuował jakby z trudem powstrzymując śmiech:
Jak dotąd udało mi się ustalić z resztą, że... — tutaj głos barda nieco się zmienił, jakby kogoś naśladował — ...“najpierw zwiad, potem atak”.

Skowyt nie zrozumiała do końca o co chodzi Samowi. Była spostrzegawcza, ale w zupełnie innych sprawach. Uwaliła się na koc, robiąc przy tym trochę hałasu klekoczącą zbroją.

Skowyt potrafi kontrolować naturę i wpływać na bestie. Jak Strzęp — wspomniała swojego kompaniona, którego jednak nie było w pobliżu. — Natura oddaje mi się we władanie, nagina do mojej woli. Skąd pochodzę, żyję w puszczy w oddali od osady i jest mi lepiej pośród zwierząt, niż z plemieniem. A ty, jakie masz ple...

Przerwała nagle, zdając sobie sprawę, że niedawno Sam wspominał o niewoli. Czy on był w niewoli? Rozdrapywała rany wspominając o plemieniu?

Skowyt przeprasza, nie chciała.

Emmm… nie rozumiem, że… za co tak właściwie? — Samwise kompletnie zdębiał, co próbował złagodzić uśmiechem.

Rudzielec skrywa żal w sercu, jak matka Skowyt — zdjęła rękawicę i położyla gołą dłoń na klatce barda. — Przeszłość, teraz rudzielec jest wśród swoich.

Chłopak niepewnie chwycił od góry jeden z palców Skowyt i lekko odginając, zasugerował by tym razem jednak nie trzymała jej tam zbyt długo.

Twoja matka?

Skowyt nie jest czystym Dzieckiem Czerwonej Ziemi, pierwszym w plemieniu. Matka sprowadziła hańbę na duchy przodków, pozwolili zostać tylko, jeśli dziecko porzuci. Kiedy Skowyt była mała i mogła przeżyć sama, musiała żyć sama.

Lico druidki posmutniało, a dłoń zaczęła zaciskać się, mocno chwytając koszulę Sama. Wreszcie puściła, oparła się na kolanach i wlepiła wzrok w ziemię.
Samwise przyjrzał się Skowyt, po czym zaczął szperać w swoich bagażach. Nastała chwila ciszy, którą wreszcie przerwała pół-orczyca, kierując niezręczne pytanie do towarzysza, kiedy ten jeszcze nurkował w torbie.

Czy Skowyt jest brzydka?

Samwise wyciągnął jakieś papiery. Były to zapiski, jakie otrzymał od Livenshayi, po czym spojrzał na Skowyt i chwilę przyjrzał się jej.

Standardy różnych ras różnią się od siebie. Dla pół-orka, może orków byłabyś atrakcyjna. Dla elfa, człowieka, krasnoluda nie. — Samwise wypowiedział te słowa jakby to była oczywista rzecz. Rzeczywiście mógł mieć o tym niejakie pojęcie, był wszak arkanobiologiem, a to łączyło się także z szeroką wiedzą nie tylko z dziedziny potworów czy wynaturzeń, ale także innych ras humanoidalnych. Po tych słowach chwilę jeszcze spoglądał w twarz pół-orczycy, obserwując jej reakcję.

A dla rudzielca? — zapytała wreszcie, wyraźnie zawstydzona, że rozmowa zeszła na ten temat, który normalnie druidka omijała szerokim łukiem, ale jednocześnie, skrycie, chciała poruszyć.

“Normalna” kobieta pewnie zaczesałaby kosmyk włosów czy przygryzła wargę, Skowyt jednak siedziała, dalej opierając cielsko na kolanach. Bardziej jak kumpel Sama, a nie kobieta, która pyta, czy się mu podoba, czy nie.
Arkanobiolog odłożył zapiski, które dopiero co wyjął. Zwracając już całą swoją uwagę na druidce, odezwał się w sposób możliwie pełny rozwagi.

Zacznijmy od tego, że kwestia tego, że ktoś mi się podoba... mi, czy tobie to zupełnie naturalna sprawa. Jestem jednak człowiekiem i podobają mi się ludzkie kobiety. Nie do końca wiem jak wygląda to od strony potomków dwóch różnych ras. Tutaj sprawa może być bardziej skomplikowana… jednak co do mnie to tak, tylko kobiety rasy ludzkiej.

Pół-orczyca chwyciła Sama za nadgarstek i spojrzała z gniewem w oku. Gniewem wymieszanym z czymś więcej; zawodem? Być może smutkiem?

Przecież Skowyt jest czysta. Nie pachnie jak rudzielec, ale... — zbliżyła się niebezpiecznie blisko, zbijając niemal czołami, wiercąc człowieka wzrokiem.

...ale korzystnie to wpłynie na relacje z każdym z naszej drużyny. — Samwise nieznacznie odsunął się odruchowo od Skowyt, ale postanowił wytrzymać jej spojrzenie, co nigdy nie było dla niego łatwe i nie oddawać zbyt wiele pola.

Druidka prychnęła ze złości, prosto w twarz barda. Zrobiła się cała czerwona na twarzy. Puściła go i podniosła się, po czym odwróciła do niego plecami.

Skowyt głupia, pośmiewisko z siebie robi.

Samwise spojrzał za nią smutno, lecz nic nie rzekł. Sięgnął znów po zapiski i wziął się za ich tłumaczenie, dając je odejść. Pół-orczyca po drodze zagwizdała na Strzępa, który szybko przybiegł. Rozłożyła koce przy ognisku, przykrywając jednym dinozaura. Nie chciała, żeby teraz ktoś jej przeszkadzał; ośmieszyła się jako wojownik, próbując przekuć braterstwo w coś innego, wypaczając tym samym piękną ideę więzi łączącej współwalczących.
Nie przypuszczała, że odtrącenie może tak bardzo boleć. Bestie nigdy jej tak nie zraniły, co najwyżej rozszarpały skórę, doprowadziły do krwawienia, ale oddane były ponad podział gatunku, uznając druidkę jak jedną z nich. Nie lepszą, nie gorszą, a równą.

 
kinkubus jest offline  
Stary 16-02-2017, 16:38   #113
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację

Dotarłszy na miejsce przyszłego obozowiska A’arab Zaraq pozbył się swego bagażu.
- Nie sądze byśmy w tych jaskiniach mogli znaleźć opał, więc będziecie musieli zadowolić się zimnym posiłkiem. Jak poprzednio i teraz chętnie obejmę wartę przez większość czasu, wypocznijcie, czeka nas jeszcze trudniejsza przeprawa niż do tej pory.
- I dla mnie warty nie stanowią problemu, w zasadzie, to nawet je lubię
- wtrąciła swoje elfka, choć nie ukrywała, że nie ma zamiaru bić się o tę możliwość.
- A znalezienie czegoś na opał będzie dla mnie wyzwaniem! Załóżmy się, czy coś znajdę, zawsze to jakaś zabawa. Ten moment, kiedy długouchy wraca z niczym i stwierdzasz, że właśnie przegrał zakład… Ponoć ludzie to lubią - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- Unikam hazardu, lecz jeśli Ci się uda zyskasz naszą szczerą wdzięczność - odparł A’arab Zaraq zdejmując hełm.
- Tę mam nieustannie - machnęła ręką i przeniosła spojrzenie na Reva, Sama i Sherr. Na koniec nie omieszkała zerknąć na Skowyt i Cliffa, którzy wyglądali, jakby mieli siebie nawzajem zeżreć - Może wy? Jakieś zakłady? Wdzięczność już mam!
- Nie musisz udowadniać swojego miejsca
- odpowiedziała Skowyt. - Po prostu rozbijmy obóz.
- A o co chciałabyś się założyć?
- Spytał z zainteresowaniem zaklinacz.
- Że pocałuje nietoperza - zażartowała pół-orczyca, na co Revalion parsknął śmiechem.
- No to bym chciał zobaczyć, ale nasza tropicielka na pewno miała coś własnego na myśli. - Powiedział.
- Akurat nic nie miałam na myśli, ale ta propozycja teraz to kara czy nagroda? - spytała całkiem poważnie
- No właśnie ciężko stwierdzić, dlatego słabo się to nadaje na obiekt zakładu. - Zaklinacz pogładził się po brodzie. - To może jak wygram, pójdziesz ze mną na kolację.
Przekręciła głowę w bok i wykrzywiła minę w dziwnym grymasie.
- No to chyba bardzo nie chcesz ze mną iść na kolacje, bo przecież wiadomo, że znajdę ten opał - odparła podnosząc się na równe nogi i poprawiając rude włosy, które wpadały jej do oczu.
- Ależ wręcz przeciwnie. - Zaklinacz zmrużył oczy wwiercając wzrok w Liv. - Gdybym nie chciał, nie ustalałbym tego jako swoją “nagrodę”, czyż nie? To teraz od ciebie zależy jak bardzo “chcesz” znaleźć opał, dając tym samym znać, że “nie chcesz” się ze mną umówić, hmm? Chyba, że mamy w tej konkurencji jakieś dodatkowe atrakcje, na przykład… że nie dasz rady tego znaleźć w dziesięć minut?
- To masz pecha, bo ja znajdę ten opał, jak nie ona. Nie będę sobie odmrażała dupy przez twoje zaloty
- Skowyt przewróciła oczami.
Livenshyia zaniosła się krótkim, subtelnym śmiechem.
- Idę po ten opał. Rev, za dużo filozofujesz, zamiast po prostu wstać i mi pomóc - zakończyła, odchodząc od nich w poszukiwaniu materiałów na ognisko
- Ej, z tego przecież żyję! - Zaklinacz zerwał się na równe nogi i poszedł za elfką.
- Strzęp, pilnuj Liv - padła za nimi krótka komenda.
- No i mają po randce. Zaraz trzeba będzie opatrzyć biedaka.

10 minut później wrócili radośnie z opałem

- Dobrze nam poszło! - Oświadczył tryumfalnie Revalion, udając że wcale nie ma podbitego oka. - Tylko, nie uwierzycie, ciemno tam jak… jak… w jaskini!
- Ja tam nie miałam takich problemów, mała pochodnia wystarczy - odparła Liv, rzucając znaleziska na podłogę, a następnie przygotowując je pod ognisko, które miało przysłużyć każdemu.
- Skończę to i zajmę się twoimi ranami, paladynie… Jeśli chcesz. - zakończyła skupiając się na swoim zadaniu.
- Będę wdzięczny, tylko wpierw dokończę czyścić zbroję, jeśli tak to zostawię jutro nie będę mógł się ruszyć a smród gnijącej krwi nie pozwoli nam zaczerpnąć tchu.
- Dobra, to ja pójdę i przyniosę resztę tego co tam poznajdywałaś, bo za dużo tego było na jedną wycieczkę.
- Zaklinacz również rzucił to co miał na rękach, otrzepał się i skierował z powrotem w mrok.
- Dziękuję - spojrzała na niego z uśmiechem na krótki moment, a potem dalej układała znaleziska
Z ciemności jeszcze doszedł ich głos:
- Jakbym w ciągu pięciu minut nie wrócił to wyślijcie akcję ratunkową! - na te słowa Żmij zerwał się do biegu i pognał za Zaklinaczem. No cóż, Livenshyia nie do końca mogła być pewna, czy był z tego zadowolony
- Walnąłeś okiem w skałę, Rev? - zapytał Cliff od niechcenia sprawdzając czy drow śpi. - czytałem, że tu pełno porostów, które mogę dostać się do rany i rosnąć w ciele. Daj się komuś zbadać. Nie boisz się stracić oka, tak po ciemku?
- Nie przejmuj się. Będzie trzeba, wyjmę razem z okiem
- pocieszyłą jednooka pół-orczycza. - Najważniejsze to ustalić jaki porost dostał się do oka. Bo takie czerwonawe rosną szybko. Nie możemy tracić czasu. Rozpalaj szybciej ogień, trzeba zdezynfekować nóż. Dobrze, że znalazłeś ten chrust.
- Znalazł! - poprawiła go oburzona elfka.
- Jakie to ma znaczenie, jaki ma kolor, jak pójdzie razem z okiem?
- Czas gra główną rolę. Te czerwone trzeba wyjmować z okiem szybko, inne nawet godzinę po zakażeniu.
- Nie rozumiem cię człowieku. Gadasz tylko po to, żeby gadać.

Druidka poddała się. Machnęła ręką i odeszła, robić coś innego. Cokolwiek.
- Ja również mam problemy ze zrozumieniem kiedy tak perorujesz - dorzucił swoje trzy grosze paladyn który właśnie przed chwilą skończył czyścić zbroję, a teraz usiadł przy ognisku, ubrany jedynie w koszulę i mocne skórzane spodnie. Sherrin dyskretnie poszła za przykładem A’arab Zaraqua i zajęła się konserwacją zbroi. Przynajmniej nie będzie skrzypieć i śmierdzieć. Wypadałoby się też przebrać…
- U Skowyt można to zwalić na różnice kulturowe, a u ciebie? - odbił Cliff.
- W zakonie mieliśmy takie powiedzenie - kontynuował A’arab Zaraq - kiedy jedna osoba mówi ci żeś wariat, zignoruj to, kiedy dwie osoby mówią ci żeś wariat, zastanów się nad tym, kiedy trzy osoby mówią ci żeś wariat, nie wkładaj palca do ust bo go sobie odgryziesz.
- Nie zmieniaj tematu na wspominki z zakonu, odpowiedź na pytanie.
- drążył Cliff - Dlaczego ty nie zrozumiałeś?
Paladyn w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się do Cliffa z sympatią.

- Przepraszam, ale wasza wymiana zdań jest jałowa. - wtrąciła się elfka, która zmuszona była tego słuchać, tylko dlatego, że musieli zacząć gadać przy jej pracy nad wznieceniem ognia. Kobieta ukończywszy rozpalanie ogniska, podniosła się na równe nogi i westchnęła.
- Jakby Revalion nie wrócił, to proszę, zainteresuj się nim, Cliff - zwróciła się do samca-alfa, speca od ciupciania, a następnie przeniosła spojrzenie na A’arab Zaraqa.
- Zajmiemy się tym w biurze nadzorcy? Widziałam tam łóżko, będzie wygodniej - spytała nie chcąc narzucać swojego zdania, a było jeszcze trochę spraw do załatwienia. Samo zajęcie się ranami zabierze jej parę godzin.
- Każde miejsce mi odpowiada, chcesz zacząć od razu? - upewnił się wojownik.
- Tak, lepiej zrobić to teraz, póki mamy chwilę spokoju - odparła Liv z pełnym przekonaniem, patrząc na rozmówcę.
- Co się tyczy naszego nowego aktorzyny - Aravon wskazał drowa. - to chętnie odbędę z nim próbę.
- To dawaj, nie będziemy go tu trzymać cały dzień… albo noc - Sherrin nie była pewna jaka jest teraz pora dnia.
- Tylko nie zapomnij zapytać go o imię - przypomniał paladyn zbierający się by iść z elfką. W duchu żywił nadzieję, że “próba” oznaczała w tym wypadku przesłuchanie.

Aravon pochwycił leżący obok niego łańcuch, który momentalnie stanął w płomieniach. Wstał i spokojnym krokiem ruszył w kierunku drowa. Sherrin zastanowiła się chwilę, po czym ruszyła za nim. Była ciekawa czy udało jej się zabić “właściwego” czarodzieja.
- Z ogniem na drowa? One nie są na to przypadkiem odporne? - Rzucił za nim Revalion. - Może coś bardziej tradycyjnego?
Ten jednak nie zwrócił na to uwagi i robił swoje. W chwili, gdy znalazł się przy drowie przykucnął i obrzucił go wzrokiem. Niestety z tego co dostrzegał nie uda mu się go wybudzić w tej chwili. Tym większe miał drow szczęście, albo pecha. Bardziej prawdopodobnym było, że jednak pecha.

 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 16-02-2017 o 16:54.
Googolplex jest offline  
Stary 16-02-2017, 16:47   #114
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Livenshyia & A'arab Zaraq
w zaciszu pokoju

Livenshyia jako pierwsza weszła do pomieszczenia. Zdjęła plecak z ramion i postawiła go na biurku. Od razu zabrała się za jego przeszukiwanie, w celu wyjęcia niewielkiej apteczki, którą umiejscowiła na blacie obok swej torby.
- Usiądź sobie. Rozbierz się. - zwróciła się ciepłym tonem głosu do paladyna, nie obdarzając go jednak póki co spojrzeniem.

Stojąc przed biurkiem zrzuciła z ramion ciężki płaszcz i przewiesiła go przez oparcie krzesła. Dopiero teraz, kiedy pozbyła się tej osłony, można było dostrzec filigranową, elfią figurę w pełnej krasie. Drobne ciałko nie sprawiało wrażenia bycia wytrzymałym, a szczupłe dłonie zadziwiały tym, że potrafiły tak sprawnie posługiwać się łukiem, tym bardziej kompozytowym. Szersze spodnie i luźna koszula w nie wsunięta, nie pozwalały jednak na dokładniejszą analizę.
- Gotowy? - zapytała przyjaźnie, otwierając apteczkę i podchodząc do łóżka stanęła naprzeciw mężczyźnie.

- Gotowy - odparł paladyn zdejmując koszulę. Nie wykazywał przy tym nawet najmniejszego skrępowania, a kiedy odsłonił tors, oczom elfki ukazały się paskudne siniaki i nieprzyjemnie wyglądająca rana kłuta. Zaś dokładnie na wysokości serca na piersi A’arab Zaraca żarzyła się zawiła pieczęć.


Na widok rany skrzywiła się dość wyraźnie, co nie mogło ujść uwadze nawet największej gapie. Jej mina nie przypominała jednak nic z rodzaju obrzydzenia i niechęci, a malowały się tam takie odczucia jak zaniepokojenie i troska.
- Okropnie to wygląda - stwierdziła bez ogródek, zbliżając się do mężczyzny i nachylając się nad nim z wacikiem nasączonym alkoholem. Delikatnie dotykała nim ranę, nie trąc jej mocno, ani nie dociskając.

- To znamię… Opowiesz mi coś o nim? - zagaiła w sumie tylko po to, aby odwrócić jego uwagę od tego, co czyniła na jego ciele. Była w pełni skupiona na opatrywaniu, nie wykazując żadnych objaw niepokoju czy lęku. Najwyraźniej ufała mu na tyle, by naruszyć strefę przestrzeni osobistej i znajdować się aż nadto blisko jego ciała.

- To znamię pieczętuje moją duszę, naznacza ją… - A’arab Zaraq szukał właściwych słów jednak nie przychodziło mu to łatwo, tylko język dziewięciu piekieł precyzyjnie opisywał czym był ten przeklęty symbol. - Dzięki temu On ma zagwarantowane, że gdy umrę powrócę do Jego dziedziny. Ten znak to Jego symbol, część tego czym On jest, to piętno niewolnika.
Paladyn całkowicie skupiony na wyjaśnianiu znaczenia symbolu nie zwracał zupełnie uwagi na zabiegi jakim poddawała go elfka, a jeśli czuł ból to nie dał tego po sobie poznać.

- Jesteś czyimś niewolnikiem? - zdziwiony głos dał się słyszeć dosyć wyraźnie, choć niezbyt głośno, zupełnie jakby elfka chciała zachować aurę tajemniczości. Jej oczy zrobiły się wielkie i spoczęły na twarzy paladyna. Zwycięstwo jej ciekawskiej natury w tym momencie było już nieuniknione.

- To skąd pochodzisz? Nie służysz w zakonie? Dokąd miałbyś wracać po śmierci? No i czemu miałbyś umierać, nie możesz żyć długo? Nie jesteś człowiekiem, więc kim? - lawina pytań spłynęła na mężczyznę, który mógł poczuć się pod ostrzałem drobnej, rudej kobiety. Ta zaś, im bliżej niego była, tym większa fala ciepła przepływała przez jej ciało. Póki co jednak skupiała się dalej na swoim obiekcie, nie na sobie.

- Nie wszystko naraz. - Paladyn jęknął słysząc lawinę pytań. - Służę Tyrowi, lecz już nie w zakonie, tam tylko pobierałem nauki… a człowiekiem, dawno temu straciłem prawo by zwać się człowiekiem w dniu w którym sprzedałem duszę. Nie pytaj proszę o szczegóły bo ich sam nie znam, po śmierci moja pamięć bardzo ucierpiała. Widać takie już prawo planów, albo to przez miejsce mej kaźni, naprawdę nie wiem. Jedyne czego jestem pewien to grzechy obciążające me sumienie i łaska Tyra który dał mi szansę je odpokutować.

- Nie wiem jakie grzechy mógłby mieć paladyn na sumieniu
- zamyśliła się na głos, przecierając rękawem koszuli mokre czoło. Musiała odsunąć się na chwilę, aby zdjąć koszulę, a potem na nowo powróciła do swojego pacjenta, sprawdzając też inne zranienia, niż to najbardziej oczywiste.
- I niby jak pokutujesz? I co ci to daje? Może… Da się jakoś pomóc? Na pewno nie jesteś ani nie byłeś złą osobą… - mruknęła zmartwiona, oddychając głęboko. Zdecydowanie było zbyt ciepło.

- Żal może zmiękczyć najbardziej nawet zatwardziałe serce, lub obrócić w kamień serce prawe. To kim jestem teraz znacząco różni się od wspomnień o mężczyźnie którym byłem kiedyś. A to znamię jest świadectwem mej głupoty i arogancji sprzed lat. - W tym momencie paladyn urwał jakby nagle rzucono na niego zaklęcie milczenia, a na jego ciało wystąpił zimny pot. Po chwili bystrym uszom elfki udało się dosłyszeć ciche słowa

“Nie. Nie teraz…”

- Źle się poczułeś? Coś jest nie tak? - zareagowała błyskawicznie, przykładając dłoń do jego czoła. W sumie, dopiero po czasie zdała sobie sprawę, że to chyba nie ma sensu. Wojownik milczał, jego oczy były puste, dosłownie, żar i płomienie które zazwyczaj w nich płonęły przygasły do malutkich iskierek.

-Haaalo? - zawołała przeciągle i zmarszczyła czoło. Przyglądała się chwilę zastygłemu wyrazowi twarzy, po czym pstryknęła palcami przed jego oczami kilka razy. Nie zareagował, więc postanowiła objąć go i ostrożnie położyć na łóżku. Przyłożyła ucho do klatki piersiowej a następnie nachyliła się nad jego nosem i ustami. Nie panikowała, nie spieszyła się z niczym, choć mogło wydawać się to nieodpowiedzialne, ona robiła wszystko swoim tempem. Prawdopodobnie wynikało to z ilości przeżytych lat, przez co jej reakcje stały się w pełni świadome bez względu na sytuacje.

Zatrzymała się w pozycji mając twarz przy jego ustach i dłonią powędrowała po nagim torsie, zatrzymując się w okolicy lewej strony śródpiersia. Zamknęła oczy skupiając się na funkcjach życiowych, choć po tym co od niego usłyszała, wcale by się nie zdziwiła, gdyby te nie funkcjonowały normalnie, jak u żywych istot. Skóra paladyna była mało przyjemna w dotyku, przypominała zwęglone mięso, łuszczyła się też czarnym popiołem. Serce biło znacznie szybciej niż Livenshyia się spodziewała, i znacznie słabiej, a piekielna pieczęć pulsowała w jego rytmie. Być może w innej sytuacji kobieta wzielaby to za objaw poważnej choroby, jednak po tym co usłyszała nie miała pewności. Postanowiła więc odczekać sto dwadzieścia sekund, w pozycji jakiej była, i obserwować dalsze reakcje zachodzące w tym czasie. Powoli czarne ciało znów nabrało oznak życia, tętno się uspokoiło a w oczach zapłonął dawny blask.

- Wybacz… że Cię zmartwiłem… - rzekł słabo, ledwo poruszając ustami. - Ja… tak się czasami dzieje kiedy myślę o przeszłości.
Gdyby nie uprzedzający słowa, ciężki wydech, Liv najprawdopodobniej przestraszyłaby się.
- Och - jęknęła cichutko, odsuwając głowę od twarzy mężczyzny i zabierając dłoń z jego torsu.
- Nic nie szkodzi. To ja przepraszam, jeśli mój dotyk był nie na miejscu. Po prostu wolałam się upewnić, że to nie efekt choroby, a coś naturalnego. Po krótkiej rozmowie zastanawiałam się nad tym, czy u ciebie nie jest to czymś… Normalnym? No wiesz, że ON cię wzywa i wyłączasz się na jakiś czas - wyjaśniła swoje czyny. Kładąc dłoń na jego barku, docisnęła lekko do łóżka, aby zasugerować by ten nie wstawał.

- Leż sobie, dokończę opatrywanie ran, wypijesz napar z ziół i za kilka godzin będziesz miał więcej sił. Zaufaj mi - mruknęła słodkim głosem, a na jej twarzy zakwitł promienny uśmiech. Była naprawdę urodziwą i delikatną istotą i jedynie wspomnienie obrazu jak brutalnie związuje drowa, przeczyło temu wizerunkowi.

- Nie chcę być nachalna, ale… Co jeśli zdarzy ci się to podczas walki? Jeśli nagle się wyłączysz? Powinnam może… Czy powinnam coś więcej wiedzieć, aby móc ci pomóc? Zależy mi na tym.
- Nie zdarzy się, tak się dzieje tylko kiedy ciężar win mnie przytłoczy, w walce o tym nie myślę… po prostu.
- Paladyn nieco się rozluźnił i położył wygodniej.

- Odpocznę chwilę i będę jak nowy, gotów ponownie wywiązywać się z obowiązków.
Elfka kiwnęła głową na znak, że rozumie. Dalsza część opatrywania ran, smarowania ich łagodzącą i regenerującą maścią oraz bandażowanie, przebiegły w całkowitym milczeniu. Livenshyia oczywiście chciała pytać dalej, pragnęła więcej z tej rozmowy, ale uszanowała to, że mężczyzna chciał odpocząć. Na koniec przygotowała dla niego gorący, obiecany napar pomagający w zaśnięciu i pozostawiła samego sobie, żeby mógł się zdrzemnąć.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 16-02-2017 o 16:50.
Nami jest offline  
Stary 18-02-2017, 12:35   #115
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
- Zapłacicie za to! Zapłacicie wszyscy! - Warknął w języku wspólnym przez zaciśnięte zęby. Chciał powiedzieć jeszcze jakąś złośliwość, lecz w tym samym momencie padł na niego cień piekielnego krzyżowca. Na jego widok oczy drowa niebezpiecznie się zwęziły.
- Nic ze mnie nie wydusicie! - Krzyknął w nadziei, że ktokolwiek mu przyjazny go usłyszy, chociaż bardzo wątpił w taką możliwość. Enklawa była daleko i prawdopodobnie nikt nie wiedział o losie wyprawy. Volgoth’drin szybko zrozumiał w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znalazł i po raz pierwszy w życiu zaczął przeklinać swój los...
- Nie rzucaj się.
Odezwała się do tej pory niewidoczna postać, skryta w kącie sali. Zrobiła kilka ciężkich kroków, stając w polu widzenia drowa, prowadząc jaszczurze bydlę za grzbiet pancerza. Jaszczur zasyczał groźnie i nastroszył się, kierując pysk w stronę jeńca.
- Nie no, czemu nie. Niech się rusza. - Dodał z wrednym uśmieszkiem Revalion, oparty o ścianę. - Tylko, drowie, upewnij się pierw że masz spisany testament, bo to będzie ostatnie co zrobisz w swoim nędznym życiu.
- Zanim zaczniemy poważną rozmowę, może się przedstawisz?
- zagadnął Cliff. Nie słychać było w jego głosie wrogości ani niechęci do jeńca.
Samwise zdążył poznać już imię Drowa, bowiem zapytał o to goblina, który podążał z nimi. Nie wyjawił jednak jeszcze tego faktu innym towarzyszom, zamiast tego teraz z zainteresowaniem odwrócił się w stronę członka rodu Xolarrin słuchając co ma do powiedzenia.
- Volgoth’drin Xolarrin - uniósł się z dumą mroczny elf, po czym splunął pod nogi zbliżającemu się mężczyźnie w masce.
- Oczywiście, że zapłacimy! Wszakże zawsze za dobry występ należy się zapłata! - odezwał się aktor, zaś za plecami pozostałych zapłonęła ognista wstęga oświetlając zamaskowanego. - Dajcie go mnie, a ujrzycie i usłyszycie, czymże jest prawdziwe aktorstwo, prawdziwy dramatyzm oraz nieopisywalny ból!
- Nawet nie wiecie z kim macie do czynienia!
- Wtrącił szybko drow, kiedy szaleniec zbliżył się niebezpiecznie blisko do niego. - Jestem PIERWSZYM synem Zeerith Xolarrin, matki opiekunki naszego rodu! Potężnej kapłanki, której moc jest dużo potężniejsza od was i tych, którzy was tu wysłali! Czeka was kara, zostaniecie złapani i poddani niewyobrażalnym torturom, jeśli ten typ chociażby mnie tknie! - Kontynuował Volgoth’drin, a w jego głosie wyraźnie słyszalna była duma i pycha, tak bardzo powszechna wśród wysoko urodzonych drowów. Nie wywarło to jednak na aktorze najmniejszego wrażenia, co wyraził krótkim śmiechem.
- A co nas to obchodzi czyim jesteś synem? - Zapytał bezczelnie Revalion. - Aktualnie to jesteś tylko kupą mięcha, która może wybrać jak zginie. Jeśli będziesz grzeczną kupą mięcha to szybko poderżniemy ci gardło. Jeśli nie to zobaczymy czy twoim rodowodem są zainteresowane rodziny krasnoludów, których tak chętnie ostatnio wymordowaliście. Co ty na to?
- Nic wam nie powiem
- mówił w zaparte mroczny elf. - Nie wydusicie ze mnie ani jednego wartościowego dla was słowa - przekonywał.
- Och, nie wiem czy twoja matka opiekunka będzie taka chętna by mścić się za krzywdy wyrządzone jej parszywemu zdrajcy. - brnął dalej zaklinacz, zmieniając front. - Widzisz, ja też mam pewne talenty. Talenty do przekazywania informacji na odległość, drogą magiczną. Nie chciałbyś chyba, żeby w otoczeniu twojej drogiej matki zaczęła rozpuszczać się plotka, że jej drogi synalek tak chętnie podzielił się wszystkim co wiedział? - Revalion zaczął wykonywać skomplikowane gesty prawą ręką. - To jak, wybieraj: parszywy zdrajca czy bohater rodu Xolarrin?
- Bredzisz
- odparł Volgoth’drin nie dając wiary słowom maga. - Nikt by nie uwierzył słowom jakiegoś tam podrzędnego maga z powierzchni, ale próbuj swoich sił… Im szybciej się z nimi skontaktujesz, tym łatwiej was wytropią i zabiją. Tracicie tylko czas... - Dodał po chwili - dopóki nie zaoferujecie mi czegoś w zamian, nic ode mnie się nie dowiecie.
Kiedy Volgoth'drin Xolarrin zasłaniał się swoimi wpływami, Samwise rozłożył na biurku nadzorcy swoje narzędzia, które wykorzystywał do sekcji zabitych potworów i pozyskiwania tkanek o przeznaczeniu alchemicznym.
Mroczny elf najwyraźniej spostrzegł działania arkanobiologa, bowiem roześmiał się na głos, a był to śmiech wręcz ociekający kpiną.
- Myślisze, że te śmieszne, maleńkie ostrza będą w stanie wydusić ze mnie cokolwiek? Nie było Cię na świecie, rivvil, kiedy przelewałem krew na arenach Menozberranzan. Czymś takim możesz mi co najwyżej wyczyścić brud spod paznokci - zadrwił sobie Volgoth’drin.
Kiedy arkanobiolog powyciągał wszystkie narzędzia, pozostawił je do ewentualnego użycia, sam zaś wyjął jeszcze sucharki i podgryzając je po drodze wyszedł z pomieszczenia.
- Najwyższy czas na przedstawienie! - rzekł Aravon chwytając drowa i ciągnąc ku wyjściu. - Zróbcie miejsce! Scena musi być odpowiednia dla tego rodzaju sztuk!
- Zaczekaj
- powiedział Cliff - pozwól mi, jestem tylko amatorem, jeśli zawiodę ty dokończysz.
Aktor spojrzał na niego nie powiedziawszy ani słowa. Najwidoczniej rozważał, czy przystać na propozycję Cliffa. Nie minęła nawet minuta, gdy tamten usłyszał odpowiedź.
- Absolutnie nie! Toż to pierwsza prawdziwa okazja, by ukazać wam czym jest prawdziwy teatr! - rzekł, po czym ciągnął drowa dalej.
- A cóż to? Zawiść o amatora? - zapytał Cliff - Nie daj się prosić. Tym bardziej, że na tym zyskasz. Poprzez kontrast, moje amatorstwo poprzedzające twój kunszt.
- By coś potrafić najpierw trzeba ujrzeć kogoś innego, zatem pozwól mistrzowi działać!
- Widziałem fachowca przy pracy, miałem miejsce lepsze niż pierwszy rząd
- warknął Cliff - Ale zaczekaj chwilę, nie od nas to zależy. Volgoth’drin może sprawić, że nasza sprzeczka jest bezcelowa. - spojrzał pytająco na więźnia.
- Rivvil, wy chędożone psy! - Krzyknął na nich jeniec. Próbował się rzucać na wszystkie strony, lecz nie dało to oczekiwanego efektu. - Dosięgnie was gniew pajęczej królowej! Zapłacicie za to, słyszycie?! Zapłacicie!
- No dobra, jak to planujesz zrobić?
- zapytał Cliff ignorując wrzaski i wpychając jeńcowi kawał szmaty w usta. Patrząc na te przepychanki Sherrin westchnęła i poszła stanąć na warcie. Nie zapowiadało się, by mężczyźni rychło ustalili kto torturuje drowa, a ona nie miała siły się z nimi wykłocać. Uśmiechnęła się mijając Skowyt i Liv, i poszła usadzić się przy koryatarzu prowadzącym do Enklawy.
- Strata czasu. Skończmy to. - Pół-orczyca przyłożyła maczugę do skroni drowa. Nie podobało się jej znęcanie nad jeńcem, dla niego też pewnie ulgą byłoby przejść do świata duchów.
Zakneblowany drow jedynie spojrzał na nią gniewnie, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Wyglądało na to, że zdążył się pogodzić ze swoim losem i czekał już tylko na śmierć, która wyzwoliłaby go z okowów tego brutalnego świata.
- Być może, ale to nie on o tym decyduje! - odrzekł jej Aravon. - Teraz zaś nadszedł czas na przedstawienie!
- To nie jest przedstawienie
- Skowyt warknęła na Aravona. - a to jest wojownik, który zasługuje na śmierć.
- Zapewniam, iż nie ominie ona ani jego, ani…
- aktor zrobił dłuższą pauzę. - ...innych.
Następnie ruszył z drowem, by wreszcie wyciągnąć go z tego małego pomieszczenia niespełniającego wymogów, by być dobrym na występ. Na całe szczęście na zewnątrz już nie było tego problemu. Aravon wytargał jeńca mniej więcej na środek, by następnie zabrać się do dzieła.
W pierwszej kolejności należało tegoż ucharakteryzować, zaś, by tego dokonać trzeba było pozbyć się tych przeklętych włosów z jego głowy. Zebrał je w lewą dłoń i pociągnął w górę, tym samym unosząc włosy i przytwierdzonego do nich drowa. Następnie drugą ręką owinął wokół nich część swego łańcucha, by wreszcie zwieńczyć to zapłonem tegoż oraz błyskawicznym szarpnięciem, którego efektem było jednoczesne zrywanie i palenie włosów z głowy drowa.
- Stary, strasznie śmierdzą te spalone włosy - powiedział Cliff. - Weźmy się naprawdę do roboty. Sam ma dobre narzędzia, oprawiał nimi tego umbrowego kolosa co nas napadł przy wejściu. Zacznijmy od paznokci, potem idziemy po kolei w górę. Palce, kostki. Tu zadajemy pytania, jeśli nasz gość okaże się zbyt głupi by odpowiadać kontynuujemy. Potem piszczele i kolana. i kolejna przerwa na rozmowę. Jak dojdziemy do obdzierania jajek ze skóry to myślę, że będzie koniec. Jeśli nie, zajmiemy się rękami.

Kiedy krzyżowiec zobaczył co jego kompani wyprawiają z jeńcem, ręce mu opadły. Nie zwlekając podszedł do drowa odsuwając przy tym na bok Cliffa i Aravona, następnie wyszarpnął mrocznemu elfowi knebel z ust.
- Pamiętasz mnie - raczej stwierdził fakt niż zapytał, złapał przy tym jeńca za krępujące go sznury i ustawił do pionu pod ścianą. - Oszczędziłem Cię bo masz informacje które są dla nas przydatne… masz takie prawda?
Oszpecony drow zsunąłby się po krześle, gdyby nie podtrzymującego go łańcuchy. Z czubka jego głowy spływały strumyki krwi po tym jak Aravon zafundował mu przymusowe “strzyżenie”. Volgoth’drin uniósł głowę i obdarzył paladyna wzrokiem szukającym nici porozumienia. - Zakończ to… Na niewiele się wam zdam - powiedział słabym głosem.
A’arab Zaraq zmierzył jeńca wzrokiem twardym i na pozór bezlitosnym, w rzeczywistości jednak starał się ukryć wzbierającą w nim litość.
- I tylko tyle? Skamlesz o śmierć? - Pytał a jednocześnie uniósł opancerzoną dłoń i zacisnął ją w pięść. - Jeśli tylko tego chcesz… nie będziesz nam więcej potrzebny.
- Czekaj…
- Mruknął mroczny elf, choć zaraz po tym umilkł na chwilę jakby zastanawiał się nad pobudkami, które teraz nim kierowały. Skoro miał zginąć, to równie dobrze mógł wyjawić nieco swoich tajemnic. Te w zaświatach na niezbyt wiele by mu się zdały…
- Co chcesz usłyszeć? - Zapytał, po czym szybko dodał. - Są pewne rzeczy, których i tak ci nie wyjawię, ale może coś z tego co wiem przyda się w czekającym was starciu z moją rodziną… - odparł uśmiechając się złośliwie na samą myśl o wyrównaniu pewnych rachunków.
- Doskonale - rzekł paladyn opuszczając dłoń powoli - pierwsze pytanie: Krasnoludy z Bolfost-Tor ciągle żyją?
- Zatem oni was tu przysłali…
- zaciekawił się mroczny elf. - To w sumie było do przewidzenia. Żyją, ale nie potrwa to długo. Moja siostra, Quarra, przygotowuje rytuał specjalnie z myślą o nich. Niebawem skończą na ołtarzu.
- Kiedy?
- Tego sam nie wiem. Nie bardzo mnie to interesowało, prawdę mówiąc. Przygotowania kapłanek jednak zajmują im trochę czasu, zwłaszcza, że to leniwe dziwki są
- odparł nonszalancko, po czym splunął na ziemię ze wzgardą.
- Kolejne pytanie - paladyn szedł za ciosem - czarodziej który był z tobą to Amandracul?
- Nie. Ten skurwysyn, Amandracul, to niestety mój kuzyn, natomiast mag, który mi towarzyszył, to jeden z wielu “żołnierzy” domu Xolarrin.
- Znakomicie
- pochwalił drowa A’arab Zaraq - przejdźmy do czegoś naprawdę użytecznego. Ilu żołnierzy broni enklawy, jakie macie zabezpieczenia, i najważniejsze, czy jest tylne wejście?
Volgoth’drin uśmiechnął się nieznacznie w odpowiedzi, po czym powiedział:
- Najpierw ty zrobisz coś dla mnie. Zabierz tych *dwóch* - wskazał ruchem głowy Aravona oraz Cliffa - z moich oczu. Nie mogę się skupić mając ich przed sobą - dodał fałszywie niewinnym głosem.
- Zapomniałeś już o co się targujesz?
- Zapytał spokojnie paladyn. - Odpowiedz lub spełnie twoją wcześniejszą prośbę, milczacy i tak jesteś bezużyteczny.
- Wątpię, abyś był w stanie dotrzymać swojej obietnicy mając ich obok
- odparł drow. - Dostrzegłem błysk w ich oczach, kiedy bliski byłeś zadać mi kończący cios.
- Twój bóg… jaką wieczność obiecuje swym wiernym?
- Paladyn uniósł prawicę, a jego ciało spowiły piekielne płomienie.
- Pytasz o pajęcze otchłanie? - Mroczny elf wydawał się nie zwracać uwagi na groźbę ukrytą w słowach rycerza. - Podobno nie jest to zbyt urocze miejsce, zaprojektowane jako świat wiecznych zmagań, zdrad i pięcia się po drabinie hierarchii. Nie wiele się to różni od świata drowów…
- Chyba rozsądek opuszcza drowa, odstąp paladynie na dłuższą chwilę.
- wtrącił się Cliff.
- Dość już czekaliśmy - krzyżowiec zbył prośbę kogucika. - Co do ciebie - zwrócił się teraz do drowa - to zapamiętaj imię Tyra, być może kiedy twa dusza zapragnie uwolnienia i wezwiesz go po imieniu, okaże Ci litość… być może, zawsze lepiej mieć nadzieję.
Po czym zadał jeden prosty, zabójczy cios. Cliff doskonale wyszkolony w walce bez użycia broni próbował powstrzymać zbrojne ramię, lecz zareagował odrobinę za późno, a może to wrodzony każdej żywej istocie strach przed ogniem spowolnił jego reakcję tak, że mimo wielkiej wprawy nie udało mu się powstrzymać śmiertelnego uderzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 18-02-2017 o 12:47.
Googolplex jest offline  
Stary 18-02-2017, 12:50   #116
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Po udanej zasadzce udali się z powrotem w sporne miejsce – do kopalni. Choć Samwise uważał to za stratę czasu i zwiększenie ryzyka zaobserwowania zbliżającego się zagrożenia do enklawy, to miało to także swoje plusy. Prawdą było, że potrzebowali czasu na odpoczynek i dokładniejsze przygotowanie się do chyba najtrudniejszego punktu ich misji, jakim było zniszczenie enklawy. Mieli także jeńca, z którym należało coś zrobić. Jedna z dostępnych opcji było dostarczenie go krasnoludom jako cennego jeńca.


Samwise nie brał udziału w wyciąganiu zeznań z Drowa. Zgodnie z jego wcześniejszymi słowami uznał to za bezcelowe. Wyszedł z tymczasowej sali tortur z wyraźnym niesmakiem na twarzy. Niedługo po nim podążył Gromi, który najwyraźniej wystraszony zapałem innych do zadawania bólu tak podobnym do Drowów, postanowił nie odstępować go na krok. Samwise wyciągnął miecz zatrzymanego mrocznego elfa i raz jeszcze go obejrzał. Obrócił się i zatrzymał wzrok na wysokości idącego za nim goblina.

- Niewola niszczy jedną jak i drugą stronę... ale nie musisz obawiać się że ciebie to spotka. Wszystko co dotąd powiedziałeś znalazło poparcie w rzeczywistości. Nie ma w tym nic zaskakującego, ale i tak dziękuję. Według opowieści gobliny są z natury złe, ty jednak wydajesz się kierować tylko egoistycznie swoim interesem. W zasadzie nie ma w tym wiele złego. Sam często tym się kieruję.

Na widok wychodzącej Sherrin z tego samego pomieszczenie co oni wcześniej, Samwise schował miecz.
- Tracimy tu czas, już nie mówiąc o tym, jak nierozsądnym pomysłem było tu przychodzić. – zwrócił się do Sherrin i równając się ramię w ramię ruszył razem z nią, widząc jaki kierunek obrała. Goblin jak cień podążył za nimi i to do niego Samwise kierował kolejne słowa.

- Musimy trochę odsapnąć nim ruszymy na Enklawę - odparła Sherrin, opacznie rozumiejąc słowa Sama. - Włamanie się do podziemnego miasta to nie to samo co zrobienie zasadzki.

- Pewnie masz rację… Choć jak już tu jesteśmy powinniśmy wycofać się za most. - Sam zamyślił się po czym zapytał z uśmiechem, wpatrując się w ciemności korytarza przed nimi. - Masz jeszcze te słodkie bułeczki?

- A weź mi nie przypominaj o nich! - jęknęła Sherrin. - Jak wrócimy to kupię sobie calą torbę! Magiczną! W końcu mnie będzie stać…

Samwise uniósł swoją, podobną, magiczną torbę.
- Mamy dwie - zaśmiał się cicho

- O tak! I daktyle, i kandyzowane wiśnie, i rodzynki, i figi, i pomarańcze w syropie… - rozmarzyła się zabójczyni.

- Już, już… - Samwise pokiwał uspakajająco dłonią - Skupmy się, nie chcę by znów mnie coś dopadło w tych ciemnościach. - po chwili jednak przecząc swoim słowom, ponownie zapytał o mało istotną rzecz - Jesteś z południa?

- Tak, z Cal… Calimshanu - odparła z wahaniem dziewczyna.

- Do Waterdeep często przybijały statki handlowe z Calimportu - Samwise zamilkł.

- Pewnie tak. Ja przybyłam lądem - oględnie odparła dziewczyna.

- Zastanawia mnie, czy mag którego zabiłaś to był ten...Amandracul? - odezwał się po chwili, a następnie arkanobiolog zwrócił się do goblina - Może Gromi wie, jak się nazywał?

- Gromi nie wiedzieć. Nie znać wszystkich, ale to nie Amandracul - odparł goblin.

- Gromi, a chcesz pozostać w podmrokach?

- T-tak… Chyba tak - zająkał się goblin.

- Mógłbym oddać cię w ręce krasnoludów i powiedzieć by traktowali dobrze póki nie wrócę. Tutaj nie za bardzo wiem gdzie mógłbyś sie udać, a też wciąż nie do końca ufam by wypuszczać póki nie załatwimy swoich spraw.

- Krasnoludy?! Nie krasnoludy! Krasnoludy nienawidzić gobliny, gobliny nienawidzić krasnoludy!

- Gorsze od drowów? - Samwise znów zamyślił się - Zastanowiłeś się nad tym o czym rozmawialiśmy wcześniej? O uwolnieniu niewolników?

- One zabijać i zjadać gobliny! - Przekonywał Gromi w pełni przekonany o tych rewelacjach. - Gromi nie myśleć wiele o klan. Gromi bać się o swoje życie - dodał po chwili.

- To dokąd pójdziesz Gromi? Samojeden w podmrokach?

Goblin wzruszył ramionami.
- Gromi nie myśleć zbyt wiele - stwierdził i na tym ta rozmowa się zakończyła.


Kiedy mieli już odejść na odpoczynek, Samwise modlił się do Akadi, choć tak na prawdę, to myślę, że potrzebował w tym momencie zebrać siły by przezwyciężyć swój strach przed śmiercią w tych klaustrofobicznych podziemiach.

Wystraszył się kiedy podeszła doń Skowyt. Nie wiem do dziś o czym rozmawiali. Samwise nigdy nikomu o tym nie mówił. Po rozmowie znów wziął się za tłumaczenie tekstu, który starał się rozszyfrować za pomocą wcześniej spisanego słowo w słowo listu nadzorcy kopalni. Skończył dość szybko bowiem dużo czasu spędził nad tym już wcześniej.

Zwoje miały dziesięć lat i opisywały wysiłki drowiego kapłana imieniem Narlanafael. Prowadził on grupę czarodziejów i kapłanów z powrotem do „zagubionej Enklawy". Ekspedycja ta nie powiodła się i nie miała praktycznie nic wspólnego z obecnymi, znacznie mniej potężnymi mieszkańcami enklawy drowów. W notatkach tych wspomniano o wspaniałym mieście mrocznych elfów, położonym gdzieś na południowym-wschodzie. Pojawia się w nich też wzmianka o tamtejszej świątyni, opisywanej jako miejsce połączone z kręgiem teleportacyjnym.

Kiedy Samwise skończył zapisywać tłumaczenie, ukradkiem, niewesoło spojrzał na pół-orczycę i sformułował proste zaklęcie. Było to zaklęcie pozwalające przekazać w dwie strony ledwie słyszalny szept na dość dalekie odległości, lecz znów nie wiem w jakim celu, ani co powiedział wtedy Samwise do Skowyt, ani czy mu coś odpowiedziała.
 
Rewik jest offline  
Stary 18-02-2017, 14:14   #117
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Livenshyia & Revalion
nocne rozmowy
Gdy już każdy położył się spać, a elfka czuła się wypoczęta swoim odpoczynkiem, zaczęła bezszelestnie przechadzać się po obozowisku. Paladyn czuwał na warcie, a ona poczuła niezwykłe znudzenie. Myślała dużo o minionych rozmowach i wciąż w myślach miała wspomnianą przez zaklinacza Elmorę. Chciał on bowiem, by Liv ją zastąpiła… A raczej Paskud tego chciał, dlatego też temat ten wwiercał się w nią mocno i głęboko niczym potężny kołek wbija się w serce. Nie mogąc dłużej wytrzymać, cichutko położyła się obok Revaliona. Spoczywając na lewym boku, podłożyła ręce pod głowę i długo wpatrywała się w jego twarz. Spał głęboko, gdyż jego oddech był płytki i rzadki; potrafiła to rozpoznać. Wyrzuty sumienia zaczęły ją gnębić nim cokolwiek zaczęła robić. Przysunęła się nieco bliżej, wciąż leżąc na nagiej posadzce.

- Hej, Rev. Śpisz? - szepnęła, a kiedy spotkała się z brakiem reakcji, wskazującym palcem zaczęła dźgać go w policzek. Uśmiechnęła się z rozbawienia, gdy ten niczym miękka bułka, reagował na jej dotyk. Nie mogła się powstrzymać, przed dalszym naciskaniem tej miękkiej, skórnej masy. Elfy aż takiej nie posiadały.
Wydawało się, że nie wywiera to zbytniego wrażenia na śpiącym mężczyźnie. Machnął ręką przez sen, jakby odganiał komara i odwrócił się na bok, leżąc teraz twarzą w twarz z elfką, która nocą była wyjątkowo zawzięta. Jej czoło się zmarszczyło, jakby ona sama nie akceptowała braku przebudzenia się zaklinacza.

- Rev, no nie śpij. Nudzi mi się. - mruknęła równie cicho co poprzednio, jednak tym razem zaczęła szarpać skórę jego policzka niczym gumowy materiał. Nie była przy tym delikatna, a jej mimika przypominała zbuntowanie nastolatki, która nie dostała tego, o co prosi.

Zaklinacz zerwał się momentalnie.
-ALA… rm? - Chyba próbował wykrzyczeć, jednak głos po przebudzeniu miał trochę zbyt słaby i wyszło mu jedynie głośne powiedzenie. - Bogowie, Liv! Co się stało, atakują nas? … Nie, czekaj, jakby nas atakowali to byś tu tak nie leżała.

Rudowłosa nawet nie drgnęła, gdyż jego reakcja nie zaskoczyła jej. Wciąż leżała, mimo iż czuła chłód płynący od kamiennej posadzki. Nie narzekała.
- Przepraszam - mruknęła niemal natychmiast, zasmucając się przy tym - Mogłabym rzec, że nie chciałam cię obudzić, ale nie będę kłamać. Wyspałam się już, dużo myślę, nie mam z kim porozmawiać… Przepraszam - powtórzyła i westchnęła natychmiast. Jej wzrok utkwił w posłaniu czarodzieja. Nie wyznała, że nie był on losową osobą i pragnęła po prostu spędzić z nim trochę czasu. Zbyt wiele spraw ją ciekawiło.

Zaklinacz zamrugał kilka razy oczami i ziewnął przeciągle. Przeciągnął się przy tym, aż kości w barku mu strzeliły.
- No cóż. - Stwierdził w końcu, siadając ze skrzyżowanymi nogami. - Jak to mówią, człowiek wyśpi się dopiero po śmierci. Wiesz, na kogo innego to bym był nawet zły, ale na ciebie jakoś nie potrafię. To… co tam?

Ucieszyła się w duchu na te słowa. Odetchnęła cicho z ulgą.
- A bo wiesz, tak sobie myślę - zaczęła od razu, nie próbując nawet udawać, że kompletnie o nic jej nie chodzi - Kto to jest Elmora? - spytała wprost, robiąc niemal psie oczy.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów…

Zaklinacz wciąż się dobudzał, ale to pytanie spadło na niego jak kubeł wyjątkowo zimnej wody. Mężczyzna usiadł wygodniej i oparł się plecami o szorstką, kamienną ścianę jaskini. Po chwili wiercenia wstał i zebrał swoje posłanie, by podłożyć je sobie pod plecy. Tak, teraz było wygodniej.

- Telepatka. - Powiedział w końcu. - Przyjaciółka. Partnerka w kilku zadaniach. Wiesz, że należę do gildii magów z Luskan? Kilka lat temu podpisaliśmy porozumienie o współpracy z kolegium psionicznym. I zaczęli młodych, utalentowanych adeptów dobierać w pary i wysyłać na misje. Jakieś konkretne pytania?

- W sumie… - zaczęła bardzo nieśmiało, nie ruszając się z zimnego podłoża. Próbując przywyknąć do jego chłodu i nakrywając drobne ciało ciężkim płaszczem.
- … bardziej myślę o tym co do niej czułeś - powiedziała w końcu swoim delikatnym tonem głosu, potrafiąc przy tym wciąż spoglądać na niego bez większego skrępowania. Można było łatwo wywnioskować, że musiała mieć więcej lat niż zwykły, nastoletni elf, skoro już nawet nie poczuwała się do odrobiny skrępowania czy dyskrecji w swych czynach i słowach.

- No przyjaciółką była. - Powtórzył zaklinacz, jednak momentalnie spuścił głowę i podrapał się po nosie. - Ech ta kobieca… wnikliwość. Uniwersalna dla wszystkich gatunków chyba. Kiedyś naprawdę zamorduję tego nietoperza.
Westchnął ciężko.

- Nie będę zaprzeczał, że łączyło nas uczucie. - Powiedział w końcu, uśmiechając się smutno do kamienia. - Ona była telepatką, wspominałem już? Potrafiła mnie przeczytać dosłownie jak otwartą książkę. Byliśmy razem na… pięciu misjach? Może sześciu. W dalekie strony nas wysyłali, mieliśmy dużo czasu dla siebie, sam na sam. Przynajmniej przy pierwszych trzech, potem przydzielili nam bliźniaków do ochrony. Śmialiśmy się, że przyzwoitki dostaliśmy, ale tak żeby tego nie słyszęli.

Na koniec spojrzał Livenshyi w oczy z lekkim strachem, bojąc się jej reakcji. Z jednej strony potrzebował się komuś w końcu wygadać, z drugiej… co jeśli powie coś, co elfce się nie spodoba? Nie chciał jej do siebie zrażać. Obawy te jednak szybko okazały się być niesłuszne, gdyż na te krótkie zwierzenie, rudowłosa uśmiechnęła się delikatnie.
- Bardzo ją kochałeś? - spytała jakby zaczarowana, nie zdając, albo może nie chcąc, zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo jej pytanie było niedelikatne. Revalion, mimowolnie, spojrzał wtedy ponownie na kamień i zaczął się uśmiechać głupkowato.

- Pewnie była miłą kobietą. Tym bardziej mi przykro, że spotkało cię coś tak niemiłego. Życie ludzkie mimo iż krótkie, niesie ze sobą mnóstwo emocji, czasami dobrych, częściej złych. Nie chciałam sprawić ci bólu wspomnieniami, po prostu jestem ciekawa każdej cząstki tego świata. Będę żyła długo, dowiem się wielu rzeczy, a mimo to najbardziej interesują mnie istoty, których darzę większym uczuciem - słaby uśmiech zagościł na jej twarzy, a zielone, soczyste tęczówki wpatrzone były w mężczyznę niczym w obrazek. Zamilkła na chwilę, myśląc nad wszystkim i składając fakty w jednolitą całość, jednocześnie oczekując ich podwojenia

Zaklinacz wpatrywał się tępo w ten sam, ziemniakowaty kamień, jednak słuchał uważnie wszystkiego co mówiła Liv.
- W zasadzie to… tym czymś niemiłym co ją spotkało to byłem ja. - Po policzku mężczyzny spłynęła łza, która zamarzła w połowie drogi. - Przy ostatnim naszym zadaniu. Mieliśmy sprawdzić lokalne zaginięcia z jakiejś wioski. Niefortunnie wybraliśmy moment najazdu na jaskinię, gdzie siedzieli bandyci, którzy ich porywali. Jak ostatni kretyn zostawiłem ciało strażnika na widoku. Wiedzieli, że ktoś im buszuje po kryjówce, wpadli całą bandą. Elmora, wraz z bliźniakami poświęciła się, żebym mógł uciec. W zasadzie to pchnęła mnie swoją mocą psioniczką, wypychając mnie przez drugie wyjście z jaskini. Nie zdążyłem nawet porządnie dopilnować sprawy do końca, bo już zostałem przeniesiony do Srebrnej Gwiazdy. Staruszek już w siedzibie mi powiedział, że osobiście dopilnował, żeby wszystko zakończyło się jak należy, bo źle zniosłem ten teleport. Kilka dni leżałem nieprzytomny i gdyby tego nie dopilnował, to pewnie by się tam nic nie zmieniło. Z tymi bandytami, znaczy się. Muszę kiedyś tam wrócić, dowiedzieć się co się stało z ciałami…

Zimne zazwyczaj dłonie i policzki zaklinacza były wtedy rozpalone. Otrząsnął się po chwili i spojrzał ze smutnym uśmiechem na Livenshyię, udając że wszystko z nim w porządku.
- Przepraszam… - zasmuciła się ponownie, unosząc swoje ciało, aby przykleić się do jego nóg, na których spoczęła jej ruda główka i które to momentalnie objęła rękami.
-... głupi ze mnie, ciekawski elf. Nudzi mnie własne życie i podsycam dawny ból ludzkich dusz. Nie będę już więcej wypytywać o to, co było. - zamilkła tylko na chwilę, aby wziąć głęboki wdech. Nie roniła jednak łez, a same słowa nie potwierdzały smutku. Być może nie potrafiła go okazać, a może po prostu udawała, że ten istnieje. W tej samej chwili jednak uniosła ciało jeszcze bardziej, aby objąć czarodzieja, oplatając smukłe ręce wokół jego szyi.

- Jestem egoistką. Jeszcze raz przepraszam… Spróbuj zasnąć, nie będę ciebie nękać - szepnęła nie odrywając się przez chwilę od niego, choć chłod ciała był niespotykany jak dotąd. Miała ochotę zakryć się warstwą kocy, a jednak milczała nie narzekając na swoje odczucia. Kiedy tylko próbowała odejść, aby dać mu spokój, zaklinacz przytrzymał ją za rękę, nie dając się oddalić.

- Nie masz za co przepraszać. - Powiedział, nabierając na powrót kolorów, uśmiechnął się też do niej jak dawniej. - W zasadzie to ja przepraszam. Nie powinienem był wylewać na ciebie swoje smutki i żale. Potrzebowałem się komuś wygadać, ale nie powinienem był tego robić. Poza tym… - przyciągnął ją nieco bliżej siebie i zrobił miejsce na wygrzanym posłaniu - ... teraz twoja kolej! - powiedział, na co ona zdziwiła się lekko, a zarazem poczęła zastanawiać, co mogłaby dać w zamian.

Jego przyciąganie, choć nie wykazywało wiele siły, było emocjonujące. Żaden elf, nawet Ganadriel, nie wykazywał wobec niej tak bezpośrednich emocji. We wnętrzu elfki gotować zaczęły się pozytywne uczucia. Nie była to miłość, nie było zauroczenie, ale pozytywizm tych uczuć sprawiał, że nie tylko poczuła przyjemne ciepło, ale i silną więź, której nigdy nie potrafiła zaznać, ze zdystansowanymi osobnikami jej rasy. Nie odsunęła się, nie próbowała wyrywać, poddała się temu, co Revalion sugerował swoimi czynami.
- Nie bardzo mam o czym opowiadać - zaczęła jakby próbowała czytać mu w myślach, co w jej przypadku było niemożliwe. Usadowiła się na kawałku posłania, mając nadzieję na odrobinę ciepła, jednak mężczyzna zdawał się być go pozbawiony.

- Kilka miesięcy temu w moim rodzinnym mieście przetoczyła się poważna wojna… Nie ma tutaj jednak nic, co mogłoby wzbudzić w tobie zainteresowanie. Jednak jeszcze wcześniej, walczyłam w puszczy tuż nieopodal plemienia, skąd wywodzi się Skowyt. Mój brat, Yverlyien, odniósł wtedy większe rany...Umierał…. Ale ja wciąż nie uważam, że to mogłoby być interesujące. On przeżył, emocje opadły, zmartwienie odeszło. Wciąż ciężko mu się poruszać, ale jest dobrze. Nie jestem taka dobra w mówieniu o sobie, chyba, że ciekawią cię zdarzenia sprzed stu dwudziestu lat, a nie aktualne... ale i to byłoby tylko faktami. - Livenshyia zamyśliła się na chwilę, nie próbując nawet wyrwać się z uścisku Revaliona. Zastanawiała się, którą opowieścią mogłaby się zrewanżować, ale żadne wspomnienie nie wzbudzało w niej większych uczuć. Było w sumie, takie jedno, ale stare dzieje, o których starała się zapomnieć i dotychczas świetnie jej to wychodziło.

Mimo jego chłodu, było jej bardzo przyjemnie, odczuła wewnętrzny spokój i komfort, jakiego dotychczas jej brakowało. Uczucie bezpieczeństwa i możliwość chwilowego odetchnięcie, nie pomagały jej jednak. Wciąż nie potrafiła poukładać zdarzeń z życia, które mogłyby go zainteresować, gdyż lata jej wspomnień przestały wzbudzać w niej większe emocje. Stały się wyłącznie faktami, które już nastąpiły i były nieodwracalne. Przed nią takich scen malowało się jeszcze wiele. Z tego też powodu postanowiła skupić się na teraźniejszości i obecności kogoś, z kim nie bała się dłużej rozmawiać.

- W sumie… lubisz mnie, mimo iż masz świadomość, kim jestem? Ile przeżyłam i ile jeszcze jestem w stanie żyć? Jak bardzo przywykłam do wszystkiego co złe i co dobre? Jesteś człowiekiem, tacy zazwyczaj nie przepadają za elfim umysłem, co najwyżej ciałem, ale to i tak czasami - wzruszyła niedbale ramieniem, wyswobadzając się z i tak niezbyt mocnego uścisku, aby móc spojrzeć w górę, wprost na jego twarz, nie zważając na to, jak blisko niego jest.

- Nie przeszkadza ci to? - zwęziła pytanie do minimum, wbijając w niego ciekawskie jak zawsze spojrzenie.

- Mógłbym ci zadać dokładnie to samo pytanie. - Wpatrywał się głęboko w jej zielone oczy, przejeżdżając jednocześnie chłodną dłonią przez jej włosy. Były miłe w dotyku i dzikie, twarde. Przez chwilę korciło go, żeby elfce kompletnie zepsuć fryzurę tarmosząc jej włosy, jednak był to jeden z tych pomysłów, który nie zaczął być nawet we wstępnej fazie rozważania do wykonania.

- Przywykłaś już do wszystkiego, będziesz żyć jeszcze długo, a jednak jesteś tu i teraz ze mną. Z człowiekiem, jak trafnie zauważyłaś.
- Rozmawiam z tobą - zaśmiała się w odpowiedzi, nie potrzebując nawet czasu na namysł, aby mu odpowiedzieć.
- U was to juz oznacza coś więcej, że poświęca się komuś godzinę, zamiast paru minut? Lubię z tobą rozmawiać, jesteś miły i… chętny - dodała uśmiechając się szerzej niż poprzednio. Nie drgnęła nawet, wciąż obserwując go z zainteresowaniem.

- Żyjemy w szaleńczym tempie. - Odparł. - My, ludzie. Prawdopodobnie jestem już w połowie swojego żywota, nie mamy tyle czasu by go trwonić na bzdury, które nas nie interesują. - Przysunął się nieco bliżej. - Ani na takie osoby.

Livenshyia zaczęła zastanawiać się, jak szybko porzucił wspomnienia o Elmorze. Ona, gdyby miała kogoś bliskiego swemu sercu, wspominałaby go przez ponad dwadzieścia lat i nie potrafiła zapomnieć. Zaklinacza jednak nie dzieliło tyle od tragedii, a mimo to jego postawa sugerowała zapomnienie. Elfka myślała przez pewną chwilę o tym, jak szybko mógłby zapomnieć o niej, jak kruche jest jego życie i jak małą wagę do niego mógłby przywiązywać. Podczas tych rozmyślań, uśmiech kobiety pogłębiał się coraz bardziej, a wpatrzone w niego, zielone tęczówki, nawet na chwilę nie pomknęły w inną stronę. Chciała powiedzieć o wiele więcej, niż rozum jej pozwalał, nie mogła jednak wiecznie wytykać mu rasy, z jakiej się wywodzi.

- W takim razie czuję się spokojniejsza - odparła jedynie, a w jej czynach ilość uczuć była ograniczona. Wyprzedziła go, poprzez muśnięcie wargami kącika ust, powstrzymując tym samym dalsze zbliżenie, delikatnie wyswobodziła się z uścisku.
- Jeszcze raz przepraszam, że cię obudziłam…. ale naprawdę się cieszę, że to zrobiłam. Do końca waszego odpoczynku, będę szczęśliwsza - dodała z pełnym uśmiechem na twarzy, patrząc na mężczyznę tylko jakąś chwilę, a potem odsuwając się z zamiarem wstania i pozwolenia mu na pełen, samodzielny wypoczynek.

W pierwszej chwili był zawiedziony, musiał to przyznać. W drugiej i każdej kolejnej dochodził jednak do coraz głębszego wniosku “ale czego ja się właściwie spodziewałem?” i w końcu stwierdził, że takie pobudki to mógłby miewać częściej. W sumie…

- Wiesz, jak się jeszcze kiedyś będziesz nudziła w środku nocy - powiedział poprawiając sobie posłanie - to nie krępuj się - kiedy to powiedział, Livenshyia od razu się rozpromieniła.

- Niemal zawsze się nudzę - stwierdziła bez skrępowania. Wcale nie kłamała, gdyż podziemia były dla niej bardziej monotonne, niż noce na powierzchni. Tam zawsze potrafiła znależć dla siebie coś ciekawego, ale kiedy nadchodził czas śledzenia drowów w podziemiach, nie marnowała nocy na odpoczynki. Teraz musiała, ze względu na ludzi, którzy po prostu tego potrzebowali. Zdecydowanie bardziej niż ona.

- A ja niemal zawsze jestem gadułą. - Stwierdził oczywistość. - Ale dopiero ty pierwsza jesteś ciekawa wszystkiego co mówię.

- Następnym razem też cię obudzę - stwierdziła w końcu, powstając na równe nogi. Patrząc na niego z góry, wciąż czuła zadowolenie. Dobry humor dopisał jej jeszcze mocniej.
- Możesz czuć się ostrzeżony - dodała na koniec i pomachała mu na pożegnanie. Odeszła w głąb obozowiska, postanawiając odbyć krótki zwiad, aby upewnić się, że innym nic nie zagraża.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 19-02-2017, 22:19   #118
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Położył zbroję delikatnie na skałach jaskini, na co ta brzdęknęła dźwięcznie. Mimo całego niepokoju, czy po prostu szaleństwa otaczającego jego osobę, nie można było powiedzieć, iż jego napierśnik był byle jakim kawałkiem metalu. Nawet niewprawne oko dostrzegało, iż nie jest wykonany on z byle czego, o czym świadczył srebrny kolor oraz niezwykła wytrzymałość. Aravon zaczął czyszczenie, zwłaszcza skupiając się na ciemnym fragmencie po uderzeniu błyskawicą. Z czasem odsłaniał fragment wręcz efemerycznej płaskorzeźby, która pokrywała całą blachę. Składały się na nią przeróżne ciernie, ostrza, łańcuchy, malutkie maski oraz coś co było zapewne przedstawieniem płynu, krwi.

Kiedy skończył czyścić swoją zbroję oraz resztę ekwipunku sięgnął po coś do jedzenia. Pochwycił jednego suchara w dłoń i patrzył na niego. Ci, którzy na niego patrzyli mogliby przysiąc, iż ten zniknął z jego dłoni gdy tylko mrugnęli, zaś usta Aravona były już zajęte przeżuwaniem.

Był on chyba jedynym, który nie włączał się do rozmów. Wyjątkiem była sprawa tortur drowa z których to nic nie wyszło przez przeklętego płonącego człeka. Dziwiło więc wszystkich zapewne dlaczego od razu odpuścił i nie zaczął się bić z nim. Trzeba rzec, iż korciło go i to bardzo, aczkolwiek wiedział doskonale, że teraz, gdy oparł się samej śmierci nic nie jest w stanie zanegować tego, co ma nadejść, a czego on będzie reżyserem. Zaś jak na tego przystała planował i to planował intensywnie. Wiedział również, iż będzie miał jeszcze lepsze okazje, by je wykorzystać i prawdziwie zdeklasować tego dziwnego człeka. Było to tylko kwestią czasu, zaś tego miał pod dostatkiem.

W tej jednak chwili jego głowę zaprzątały myśli o zgoła innym nurcie, a dotyczyły one tego, co wydarzyło się, gdy oparł się objęciom śmierci...



Kiedy Aravon gwałtownie ją pochwycił, z dłoni kobiety wypadła fiolka z resztkami mikstury leczenia i rozbiła się o kamienne podłoże z charakterystycznym odgłosem. Oczy elfki otworzyły się szeroko, patrząc na mężczyznę, a jej ciało owładnięte zostało tymczasowym paraliżem. Nie drgnęła, nie ruszyła się, nie wyrywała. Jego słowa były dla niej jak czyste szaleństwo, bez logiki, bez żadnych wątpliwości, bez innych możliwych myśli, niż tych negatywnych.
- Puść, to boli... - jęknęła cicho, nie mając zamiaru zwracać uwagi innych, z obawy przed ich reakcją w stronę Maski. Wystarczyło jej, żeby on to usłyszał i cokolwiek z tym zrobił, otworzył umysł, zrozumiał, poszerzył perspektywę widzenia. Zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, że oczekuje zbyt wiele.
Mimo to w końcu zaciśnięte wokół wątłych, kobiecych nadgarstków, ręce zwolniły swój uścisk, choć towarzyszyło temu coś innego, niż przemyślenie sytuacji. Livenshyia niemal błyskawicznie położyła dłonie na ramieniu i boku mężczyzny, nachylając się nad nim. W jej głosie i mimice dostrzegalna była troska oraz zmartwienie, wyzbyta była za to złości lub innych podobnych, negatywnych emocji.
- Jest już dobrze, wszystko w porządku. Jeśli chcesz, to dam ci jeszcze jedną miksturę. Chcesz? Poczujesz się lepiej, daj tylko ranom czas, aby się zagoić - powiedziała bardzo spokojnie i niezbyt głośno, aby słowa te trafiały jedynie do Aravona. Czuła wewnętrzny niepokój, ale mimo to nie wycofała się. Usilnie próbowała pomóc mężczyźnie, którego inni zdawali się nie zauważać.
Aravon słyszał jej słowa jak przez mgłę, tak było nawet lepiej, bowiem i tak nie zamierzał jej słuchać. Na pewno udaje. Udaje taką niewinną i troskliwą. Ból ustępował, zaś on odzyskiwał władzę nad swoim ciałem. Dość nieporadnym ruchem odsunął się od elfki.
Z wysiłkiem usiadł i sięgnął do paska, gdzie powinna znajdować się jego mikstura. Namacał ją, po czym odpiął i chwycił. Szarpnięciem odkorkował ją, po czym szybko wypił duszkiem, na koniec odkaszlnął. Czuł jak przyjemny chłód rozchodzi się po ciele, jak otula kolejne jego partie rozpalone bólem. Wreszcie spojrzał znowu na elfkę, lecz z jego oczu nie zniknęła podejrzliwość wobec niej.
- Myślałam, że naprawdę umierasz. Zmartwiłam się - zaczęła nie odrywając od niego spojrzenia - To było naprawdę realne, ale cieszę się, że tylko grałeś. Nie odróżniam twojego kunsztu od rzeczywistości, najwyraźniej. - uśmiechnęła się lekko i wyprostowała plecy, wciąż jednak klęcząc. Cofnęła głowę, aby nie pochylać się i nie wchodzić w przestrzeń osobistą Aravona. Pośladki spoczęły na jej piętach, dzięki czemu mogła siedzieć w miarę wygodnie. Nie miała jednak zamiaru szybko się od niego oddalić.
Mężczyzna spojrzał na nią, po czym odwrócił wzrok kierując go na siebie. Zaczął sprawdzać pancerz w poszukiwaniu uszkodzeń, czy innych niepokojących oznak zużycia. Na pierwszy rzut oka napierśnik był cały, aczkolwiek w okolicach brzucha widoczne było lekko osmolone miejsce. Poza tym dostrzegł tylko klika postrzępionych i przypalonych końcówek ubrania. Mimo wszystko nie skupiał się na tym, bowiem jego myśli krążyły wokół czegoś innego, a mianowicie wokół śmierci, własnej śmierci. Czyżby rzeczywiście oparł się samej śmierci? ON oparł się? Tak! Nie ma co do tego wątpliwości! Nie ma mowy o żadnych wątpliwościach, iż to właśnie on jest tym, który zagra największą rolę. Śmierć się mnie nie ima, a skoro tak… To bogowie również nie mogą zagrozić MEJ roli! To JA tutaj jestem tym, który układa scenariusz w któremu nawet bogowie nie mogę się opierać, bowiem ich śmierć może dopaść!
Przyglądając się z boku elfka mogła dostrzec, iż początkowo spięte ciało Aravona rozluźnia się, zaś jego usta i oczy wręcz idealnie wpasowały się w kształt maski. Uniósł głowę do góry, po czym zaniósł się krótkim śmiechem pełnym radości, wręcz fanatycznej radości. Jak nagle się roześmiał tak też i skończył, po czym powoli powstał i błyskawicznym ruchem zmienił maskę na tę wyrażającą lekkie zadowolenie.
- To na czym skończyliśmy? - rzekł do elfki z dawką wielkiej pewności siebie w głosie.
Livenshyia odetchnęła z ulgą na te słowa. Dla niej Aravon był nieprzewidywalny i trzeba by trzymać się od niego z daleka, jednak to co ujrzała pod maską sprawiło, że miałaby wyrzuty sumienia, zostawiając go samego sobie. Wątpiła, aby ktoś z drużyny traktował go choć odrobinę poważnie bądź w ogóle pomyślał o tym, że mężczyzna jest zwyczajnie “trudny”. Mimo tego elfka uważała, że jest częścią całej ekipy.
- Mieliśmy iść… - spauzowała na chwilę podnosząc się i rozglądając za tymi, co się już zdążyli rozejść - … o w tamtą stronę - dokończyła wskazując ręką kierunek.
- To najważniejsze z miejsc, które trzeba zbadać - dodała po chwili, stojąc już na równych nogach. Czekała tylko na reakcję Aravona, była już gotowa by ostrożnie tam ruszyć.
Mężczyzna podniósł upuszczony przez siebie łańcuch. Ten w chwili znalezienia się w jego rękach zaczął płonąć, lecz elf ugasił go siłą woli. To nie był czas na to. To nie była jeszcze ta scena. Umieścił żelastwo na swoim miejscu i czekał cóż też ona pocznie.
Kobieta zaś ruszyła w stronę niezbadanej części jaskini. Jej krok był lekki, cichy oraz płynny, zdecydowanie nie spieszyło jej się.
- Jak to się stało, że zostałeś aktorem? - zagaiła próbując odgadnąć język, w jakim należałoby rozmawiać z mężczyzną.
- Zostałem? Aktorstwo to ja! - odrzekł elfce, gdy ruszył za nią. Otrzymane rany nadal doskwierały, lecz działanie magicznych napitków utrwalało się, a tym samym jego stan poprawiał się. - Jedno nie istnieje bez drugiego.
- No tak… ale pamiętasz może ten moment przełomu, powstania? Chwilę, w której twoje oczy dostrzegły więcej? - próbowała kontynuować podjęty temat.
- Nie ma czegoś takiego jak wcześniej! Nie ma przełomów, są tylko nowe akty! Gdybym nie dostrzegał tego, iż świat jest teatrem nie byłbym sobą, więc nie byłoby mnie, a to jest niemożliwe!
Liv nie rozumiała. Starała się bardzo i chciała, ale nie potrafiła. Długi czas kiedy tak szli obok siebie, zastanawiała się jak z nim rozmawiać. Jak dobierać słowa, by ich metafora przełożyła się na stan rzeczywisty, na to co jest tu i teraz oraz co było niegdyś. Zdawało się jednak, że Aravon nie bierze pod uwagę żadnego “dawniej”. Przez umysł elfki przeszła myśl, że być może w wyniku jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, po prostu zapomniał.
- A odgrywałeś już wcześniej jakąś bardzo dramatyczną scenę? Wiesz, pożar, oblanie kwasem, gdzieś gdzie główna gwiazda sceny doznaje urazu i uszczerbku, musi się poświęcić dla dobra ogółu, a potem widzowie wręcz pałają do niej miłością. Wiesz co mam na myśli? Trochę dramatu i heroizmu. Podziwiam twoją pracę, dlatego pytam. Lubię… patrzeć na ciebie, obserwować. Skradasz całą uwagę - uśmiechnęła się lekko spoglądając na niego z nadzieją, że nie zmieni maski na jakąś straszną. W jej słowach nie dało wyczuć się blefu tylko dlatego, że mówiła ukrytymi znaczeniami. W dużej mierze wcale nie kłamała.
- Oczywiście, że tak! Zrozum jednak jedno. Miłość, czy heroizm są zdławione i splugawione przez wszystkie marne aktorzyny, które nosiła kiedykolwiek scena! Są przewidywalne i błahe, bez głębi, czy wewnętrznego przekonania! To JA jako pierwszy pojąłem prawdę! Istotę teatru oraz najwspanialszego występu! To BÓL jest drogą do prawdziwego aktorstwa! Tylko poprzez BÓL można obudzić w człowieku niewyczerpane pokłady pasji, by wedrzeć się tym samym do umysłu widza! Tylko bowiem BÓL potrafi na wieczność odcisnąć swe piętno na umyśle widza! Miłość, szczęście, strach są niczym wobec BÓLU! Pamięć o nich blednie z czasem, ale to właśnie BÓL i CIERPIENIE są tym, czego nie da się zapomnieć, a występ z nich złożony nigdy nie zostanie zapomniany! Będzie trwać w pamięci widzów po wsze czasy! Tak oto osiągnę NIEŚMIERTELNOŚĆ! - wygłosił swą tyradę z ogniem pasji w oczach. Na ten czas zapomniał całkowicie o swych ranach i pogrążył się w rozpalającej się w nim na nowo pasji, która to momentami wzbudzała w kobiecie przerażenie. Nie mniej jednak wciąż czuła magnetyzm. Być może ta niepewność, nieprzewidywalność i niebezpieczeństwo, tak bardzo ją przyciągały? Musiała przyznać, że naprawdę skradł jej uwagę.
- Mówisz o bólu fizycznym, wyłącznie? - dopytała, kiedy doszli już do nieodkrytej wcześniej części podziemi. Zbliżyła się najpierw do łóżka, wbijając wskazujący palec w jego materac, jakby chcąc sprawdzić miękkość i ilość kurzu.
- Ból fizyczny jest jedynie prologiem do sztuki właściwej. - odrzekł obserwując jej poczynania. Ona zaś zabrała rękę i wytarła palec o płaszcz, a następnie podeszła do biurka. Zaczęła je przeszukiwać, zastanawiając się równocześnie nad dalszym doborem słów. Z Revalionem zdecydowanie łatwiej jej się rozmawiało.
- Straciłeś bliskich? - wypaliła dość bezpośrednio, a jej wzrok skupiony był na szufladach, które to wysuwała, w celu przegrzebania zawartości. W międzyczasie zdążyła zaczesać rude włosy za spiczaste, elfie ucho.
Coś go tknęło, gdy usłyszał to pytanie. W jego głowie zrodziła się nowa myśl. To miało być jakieś przesłuchanie? Tak… to by się zgadzało. Ciągłe pytania o to co nie powinno istnieć. Z jednej strony chciał rzucić się na nią i odbyć próbę, lecz powstrzymał się. Uznał, iż dla dobra sztuki będzie kontynuował tą rozmowę, zaczeka cóż z niej wyniknie, by potem podjąć decyzję co dalej począć.
- Bliscy, jakże nieodzowny element wszelkiej tragedii, zapalnik dla miłości, nienawiści… cierpienia. Bliscy to wszyscy, którzy biorą udział w mym przedstawieniu, jednych pochłania, drugich niszczy, innych stawia na piedestale. Nikt nie jest mi bliski, prawdziwy aktor bowiem jest i nie jest, posiada bliskich i ich nie posiada! Są tylko aktorzy, scena i sztuka!
Na te słowa Liv westchnęła wyraźnie i głośno zatrzasnęła szufladę. Spojrzenie jej zielonych oczu powędrowała na zamaskowanego mężczyznę. Chwilę się mu przyglądała, ale nie potrafiła już wykrzesać z siebie więcej pomysłów. Uśmiechnęła się więc do Aravona i schowała znalezione w biurku notatki. Następnie kucnęła przy skrzyni, próbując podnieść jej wieko.
- Uch, zamknięte - stwierdziła, podnosząc się do wyprostu. Mieszane uczucia względem Aktora jakoś nie mijały, podobnie jak ciekawość, pomimo zmęczenia tak wyczerpującą dla niej rozmową.
- Umm… - mruknęła niepewnie, znowu patrząc na mężczyznę - Umiałbyś może… Potrafisz… Otworzyć to? - spytała stojąc z nim twarzą w twarz.
- To nie moja rola. - odrzekł.



Ta elfka go intrygowała, gdyż czasami zdawała się pojmować, czym jest sztuka, by zaraz mówić jak ktoś, kto nigdy nie lizną choćby marnej wersji aktorstwa. Z innej strony przedstawiała się jako ciekawska, a wręcz pochłaniana przez prawdziwą sztukę. Może to właściwy moment na zdobycie... asystentki? Wprawdzie większość tych, których scena jest domem posiada asystentów i asystentki, lecz czy to właśnie ON również ich potrzebuje? Gdy zastanowił się dłużej okazywało się, iż tak, lecz nie do końca. Nie jest bowiem możliwe, iż od strony technicznej zdoła przygotować samemu największy występ jaki widział świat. Do tego potrzebuje statystów, pachołków, pomagierów i asystentki...
 
Zormar jest offline  
Stary 21-02-2017, 00:25   #119
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Listek zadrżał pod ciężarem kropli, która po nim spłynęła. Kropla spadła na kolejny i kolejny, kierując się zielonymi piętrami ku dołowi. Wreszcie spadła z ostatniego liścia, rozpryskując się na policzku pół-orczycy, budząc ją ze snu.
Zamiast na zimnym podłożu podmroku, leżała pośród traw. Spojrzała tam, gdzie powinno znajdować się sklepienie, by ujrzeć korony drzew przez które ledwie przebijały się leniwe promienie światła. Była w obcym miejscu. Nie rozpoznawała w nim swojej puszczy, chociaż ledwo dochodził do niej zapach, pachniało nieswojo.
Podniosła się i przetarła oczy. Wszystko rozmywało się nienaturalnym blaskiem, lekko falowało jak para na wietrze. Nastroszyła uszy, mając nadzieję, że może polegać chociaż na tym zmyśle. Wokół panowała ponura cisza.

Poczuła nagle coś. Coś nieznanego, co wskazywało kierunek, chociaż nie przerywało ciszy. Było jakby wewnątrz niej, instynktem, który nakazywał iść. Szybciej. Jeszcze szybciej.
Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła biec. Pędziła pośród drzew, zostawiając daleko za sobą troski i zmartwienia. Cel był tak bardzo daleko, jednak nie miało to znaczenia, mogła gonić bez końca, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Wreszcie i sam cel przestał mieć znaczenie, po prostu sunęła przed siebie, czując jak zlewa się z otoczeniem.

Wokoło świstały drzewa, które mijała niczym duch. Nic nie mogło stanąć na jej drodze, była jednością z naturą, czując podświadomie każdy omijany korzeń, każdą gałąź. Całość, której była integralną częścią i do której należała jak do żadnej innej...


Wielka wilczyca leżała na miejscu Skowyt, machając rytmicznie łapami. Tak samo jak pół-orczyca, miała tylko jedno oko, wiecznie zamknięte w smutnym grymasie. Biegła w miejscu, nie budząc się z ciężkiego snu, dopóki obok nie przeszła znudzona Livenshyia.
Gdyby nie leżący obok Strzęp, do głowy elfki nawet nie wpadłby pomysł, że być może druidka odkryła w sobie nowe moce. Widok dinozaura jednak utwierdził ją w przekonaniu, druidzi z jej miasta mieli podobne zdolności. Liv kucnęła koło psowatej, która przebierała nerwowo łapkami jakby przed czymś lub kimś uciekała. Kobieta pogładziła ją po sierści, jakby chciała uspokoić.

Skowyt. To ty, prawda? — spytała szeptem, woląc się upewnić, że nie robi z siebie przygłupa

Zwierzę otworzyło oko i rozejrzało się nerwowo, zdezorientowane nowymi doświadczeniami wzrokowymi. Gwałtownie się ruszyło, szturchając przy tym pyskiem elfkę. Nagle zaczęło transformować się, przybierając coraz bardziej znajome kształty, aż wreszcie pod dłonią Liv znalazła się talia pół-orczycy. Przez całe zamieszanie, aż Strzęp wyjrzał spod kocyka, nie rzucając się jednak na nikogo, gdyż doskonale poznawał zapach obu kobiet.

Dziwny sen. Skowyt biegła, dopóki coś jej nie obudziło... — wytłumaczyła druidka zaspanym głosem.

Przepraszam, to moja wina — wytłumaczyła się tropicielka i nim zabrała dłoń, poklepała druidkę po boku.
Myślałam, że może masz zły sen… poza tym, to… Jak samopoczucie? W końcu odpoczywasz, co? — zagaiła z przygłupio wesołą miną i usiadła sobie na gołej podłodze.

Pół-orczyca usiadła, zrzucając z siebie resztę koca. Posunęła się, robiąc miejsce Liv, żeby nie siadała na zimnej i twardej ziemi.

Sen nie zły. Skowyt biegła przed siebie, wolna, bez uwagi na otaczający ją świat. Teraz... teraz już nie... — przygnębienie miała wymalowane na całej twarzy. Livenshyia zrobiła wielkie oczy i jednym szybkim hopsnięciem znalazła się tuż obok. Zadziwiające było to, jak chętnie osoby, które budziła nocą, dzieliły się z nią kawałkiem swojego posłania.

Gdybym wiedziała, to pozwoliłabym ci dalej biegać, myślałam, że to coś złego w tym śnie się działo i się ucieszysz gdy cię zbudzę — mniej więcej tak elfka sądziła, choć też liczyła się z tym, że kogoś w końcu wkurzy tym, że łazi po obozie i szturcha innych.
Nie smuć się, zrobię ci napar z ziół na sen, jeśli ma ci być przeze mnie przykro — Liv sama posmutniała, teraz trawiło ją poczucie winy.

Nie — szybko wtrąciła Skowyt — to nie przez Liv jest Skowyt przykro!
Ściszyła ton wiedząc, że zbyt głośno mówiła.
Skowyt po prostu czuła się wolna we śnie, a teraz musi być znowu sobą.

Ja mogę pójść i znowu będziesz mogła biegać na wolności, nie martw się — objęła pół-orczycę ramieniem, kładąc głowę na jej barku
Jeszcze masz kilka godzin snu, po prostu ja trochę mniej go potrzebuję. Chcesz to pójdę, porozmawiamy po odpoczynku, co? — uśmiechnęła się ciepło, wyczekując odpowiedzi.

Wolałabym, żeby Liv została — odparła druidka, przytulając twarz do włosów elfki.

Było jasnym, że coś gryzło Skowyt. Normalnie nie zwracała się do elfki po imieniu, zamiast tego preferując proste określenia związane z wyglądem lub wyraźnymi cechami charakteru. Pół-orczyca była niemal transparentna dla kogoś, kto poznał ją bliżej. Nie potrafiła kłamać czy skrywać emocje, prawda była widoczna jak na dłoni.

Och, no dobrze — jęknęła lekko zaskoczona, poklepując dalej jej ramię
Mogę zostać na chwilę, cichutko porozmawiamy, ale potem pójdę, bo powinnaś odpocząć przed następnym wyruszeniem w drogę. Czuję, że nie będzie ani łatwo, ani łatwiej — westchnęła nostalgicznie, jednak szybko jej kąciki ust powędrowały w górę, na myśl o niedawnej rozmowie z Revalionem, którego długo trzymała w myślach.
No powiedz co się dzieje, że wolisz śnić? Znowu ktoś ci coś durnego powiedział? Naprawdę strzelę im kiedyś w tyłki.

Powiedział... — westchnęła na samą myśl o zwierzaniu się, które było dla niej trudne. — Powiedział, że Skowyt nie jest człowiekiem i dlatego nie jest atrakcyjna...

Była bardzo spięta i zawstydzona, ale czuła, że powinna komuś o wszystkim powiedzieć, zrzucić to z siebie. Kto inny tutaj nadawał się bardziej, niż Liv, którą traktowała prawie jak siostrę?
Livenshyii zrobiło się przykro. Ona nigdy nie czuła takich problemów, bo nawet jeśli komuś się nie podobała, to po prostu jej to nie obchodziło. Zazwyczaj jednak była lubiana i inni reagowali na nią pozytywnie, czy to mężczyźni czy kobiety. Co ciekawsze, akurat w głowie miała wciąż chłodny dotyk zaklinacza, a tutaj taka odmiana…

Wiesz Skowyt, to nie tak, że będziesz nieatrakcyjna dla każdego ludzkiego mężczyzny. Tu nie chodzi o rasę, bo to naprawdę cienka linia i jest często przekraczana. Być może w tym przypadku po prostu… Uch, ma inny gust. Tobie też na pewno nie każdy się podoba, pamiętasz mojego brata? — elfka doznała przebłysku — Niezbyt wysoki, jasne włosy, jasne oczy, skóra blada, dosyć chudy, uszy długie jak moje. Podobał ci się?

Może... — odpowiedziała tajemniczo, chociaż było jasnym, że tak. — Ale Liv jest ładna, ją każdy lubi, a Skowyt gardzą, bo jest pół-orkiem.

Umm… — zamyśliła się robiąc głupią minę. Zaciekawiło ją, co by na to powiedział jej brat, dowiadując się, że spodobał się Skowyt.
No dobrze, a Cliff ci się podoba? — spytała, nie chcąc już komentować tego, czy ją ktoś lubi czy nie. Po co kopać leżącego.

Cliff Skowyt denerwuje, nie uważa w czasie walki — pół-orczyca zezłościła się. — Pcha się pod nogi... — przerwała, zanim zupełnie się uruchomi i wytknie wszystkie wady kompana.

No widzisz i do tego zmierzam, że nie każdy każdemu się spodoba! Ja też na pewno nie podobam się każdemu, możesz rano kogoś spytać, zobaczysz! — uśmiechnęła się radośnie, mając nadzieję, że pół-orczyca jakoś to przegryzie.
Powiem ci, że mi ten Samwise się wcale nie podoba, mam inny gust. No, ale to nie jest istotne. Po prostu się nie przejmuj tak, bo jak nie ten to inny. Nie jesteś jakąś odpychającą maszkarą. Widziałaś kiedyś Hobgoblina? To to jest świństwo! A ty jesteś naprawdę urocza! No i miła, pomocna, troskliwa, wiesz. Masz wiele cudownych cech!

Ale Skowyt nie lubi Cliffa, bo się źle zachowuje. Skowyt nie lubią, bo jest pół-orkiem. Skowyt nie zrobiła nic, żeby na to zasłużyć. Skowyt tolerują tylko zwierzęta — pogłaskała śpiącego Strzępa — a inni patrzą z pogardą. Skowyt chciałaby być elfem, jak Liv, wtedy nikt by jej nie mówił nic złego. Liv się stara, ale Skowyt wie, że nie jest miła i troskliwa, miała ochotę rozbić głowę drowa, nie go puścić wolno. Tak nie zachowuje się ktoś miły i troskliwy.

To chyba ja też nie jestem miła i troskliwa, bo widzisz — tutaj Liv zrobiła krótką pauzę
Też miałam ochotę go ustrzelić. Nie znoszę drowów. Ale, co do tego, że cię nie lubią, to się mylisz. Lubią cię, to że nie jesteś dla kogoś atrakcyjna, nie oznacza, że nie ma on ochoty z tobą rozmawiać lub spędzać czasu. Ja ciebie lubię, Revalion i Sam na pewno też, myślę, że A’arab Zaraq czy Sherrin również. Żmij ciebie uwielbia, Strzęp cię kocha… no, ale jak słusznie zauważyłaś, to zwierzęta — zamyśliła się na chwilę elfka i odchrząknęła.
Bycie elfem też nie jest takie proste. Ja nawet cycków nie mam — zaśmiała się rudowłosa, spoglądając na klatkę piersiową Skowyt, która była bardziej obszerna.

Myślisz, że to ma znaczenie? — Skowyt obnażyła jedną, pokaźną pierś. — Może powinnam je mu pokazać?
Szczerze zamyśliła się, czy ma to jakiś sens. Sama nigdy z nikim nie flirtowała, a już na pewno nie używała swojego seksapilu.

Nie, nie pokazuj nikomu — Liv nerwowo zaczęła machać rękami w geście zaprzeczenia, a jej oczy zmrużyły się bardzo. Głupi uśmiech pozostał na jej twarzy przez dłuższą chwilę.
Tak się nie robi, nie wolno się rozbierać przed ludźmi. Pewnie gdyby to był jakiś perwersyjny osobnik, to by się ucieszył i na pewno zdobyłabyś go takim gestem, ale Samwise na pewno taki nie jest. Myślę, że powinnaś próbować dotrzeć do niego poprzez rozmowę i to nie sugestywną, nie nachalną, nie przekraczać pewnej odległości, żeby nie czuł krępacji. Ewentualnie, może jednak zaakceptujesz to, co ci powiedział i spodoba ci się ktoś inny? W Srebrnej Gwieździe jest wielu dzielnych mężczyzn, na pewno będzie tam taki, któremu podobają się silne kobiety obdarzone kształtnym ciałem, które można złapać za krągłości. Mnie to można chwytać za kości co najwyżej i zazwyczaj też nie podobam się innym, niż elfom. Także naprawdę nie bierz do siebie tego, co rudzielec ci powiedział, przynajmniej nie kłamał, prawda? To chyba lepsze, niż jakby miał cię oszukiwać — uśmiechnęła się szczerze do Skowyt, mając nadzieję, że przekazujac te rady, nie przemyca niechcący między wierszami własnych uczuć.

Liv jest najlepszym, co spotkało w życiu Skowyt...
Druidka prawie uroniła łzę wzruszenia. Mocno objęła elfkę, przyciskają jej twarz do gołej piersi.
Szkoda, że Liv jest kobietą. Skowyt wybrałaby ją na partnera.

Przyciśnięta do obfitego, zielonego cycka, poczuła jak brakuje jej tlenu. Mimo to poklepała druidkę po plecach, bo teraz tam znajdowała się jej chuda ręka.

Miło mi, że tak mówisz. Jako mężczyzna byś mi się podobała, silna i troskliwa o swych bliskich. Nie takie chucherko jak ja — powiedziała ciepło i zaczęła pomału odrywać się od uścisku
A wiesz, w sumie to i fajnie, że się umyłyśmy. Fajnie jest choć trochę pachnieć — uśmiechnęła się wesoło, zaczesując kosmyk włosów Skowyt za jej ucho.

Ruda może spać, jeżeli chce?
Pół-orczyca opadła na koc, ciągnąc za sobą elfkę. Przytuliła ją jak pluszaka i przykryła kocem.
Niech zostanie ze Skowyt chociaż, dopóki nie zaśnie... — wreszcie poprosiła, ziewając i mrużąc zmęczone oczy.

Rudowlosa wydała z siebie stłumione jęknięcie, kiedy to siła została powalona na posłanie. Nie mogła spać, gdyż obowiązki ją wzywały, jednakże Skowyt nie dała jej wielkiego wyboru. Westchnęła bardzo ciężko, czując się przyduszona masywnością druidki, ale nie zamarudziła nawet słowem.

Śpij dobrze, mam nadzieję, że znowu będziesz śniła o bieganiu — szepnęła ciepło elfka, gladzac kobietę po czystych włosach.

Livenshyii było żal pół-orczycy, która najwyraźniej miała duszę głębszą niż większość orków. Chciała tego samego co każda, delikatna kobieta, a nie mogła znaleźć tego nawet namiastki. Liv niewiele mogła pomóc, oprócz podzielenia się własną opinią. Bardzo lubiła tą z pozoru prostą druidke i serce się krajało, gdy ta była smutna. Po pewnej dłuższej chwili przemyśleń, ciało Skowyt zdawało się odpłynąć. Tropicielka zakryła pierś pół-orczycy, chowając ją z powrotem pod materiał koszuli, po czym wyswobodziła chude ciało z uścisku. Nakryla śpiącą kobietę kocem, pogłaskała Strzępa po łbie i wstała, aby czuwać nad odpoczywajacymi. Cudowny humor, jaki pozostał po rozmowie z Revalionem odpłynął ustępując miejsca nostalgicznej zadumie.
 
kinkubus jest offline  
Stary 22-02-2017, 18:40   #120
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Kopalnia Mithralu, Podmrok
1372 DR, Rok Dzikiej Magii
14 Uktar, Świt

Wraz z pierwszymi promieniami słońca, do Zapomnianych Krain zawitał nowy dzień, który niósł zapowiedź kolejnych ekscytujących wydarzeń w całym znanym śmiertelnikom świecie. Jednakże tego mroźnego w północnych rubieżach Faerunu poranka, pewna grupa awanturników nie mogła cieszyć się promieniami słońca, ni obietnicą nastania lepszych czasów. Nie było im nawet dane porządnie odpocząć, albowiem świt zastał ich w podmroku; w krainie wiecznych ciemności, ukrytej tysiące metrów pod powierzchnią ziemi, gdzie uczucie klaustrofobicznej ciasnoty i milionów ton wiszących ponad głową skał było wręcz przygniatające. W miejscu, gdzie nie ma miejsca na błędy, choćby te najdrobniejsze. Tu bowiem nawet najlżejszy szelest zwykł oznaczać zbliżającą się śmierć…

Nic zatem dziwnego, że mało kto był wypoczęty po długim odpoczynku, który na szczęście upłynął bez nieprzyjemnych niespodzianek. Złego nastroju nie mogło poprawić skromne śniadanie, które choć było pożywne, to daleko było mu do uczt znanym bohaterom z miejskiego życia na powierzchni. Tego poranka wszyscy siedzieli w milczeniu, myślami będąc w nieodległej Enklawie, którą jeszcze tego samego dnia planowali zdobyć. Zastanawiali się czy opowieść o ich bohaterskich czynach przepadnie na zawsze, brutalnie przerwana gdzieś w trzewiach ziemi, czy też okryją się chwałą, a ich postępki na wieki rozsławią ich imiona w skutych lodem północnych krainach. Krasnoludy były bowiem mądrym i pamiętliwym ludem, nie łatwo przebaczali wyrządzone krzywdy, ale równie ciężko zapominali o dobrych uczynkach i chwalebnych czynach. Mimo, że pokusą nie każdego awanturnika była chęć zdobycia sławy czy bogactw, to myśl o ich imionach, a być może nawet podobiznach, wyrytych na marmurowych płaskorzeźbach we wspaniałych halach Bolfost-Tor, była niezwykle kusząca i pozwalała tymczasowo odegnać inne, bardziej mroczniejsze myśli, które nękały ich od chwili przebudzenia.


Livenshyia szybko skończyła swe śniadanie tego poranka. Doniosła znaleziony opał do ogniska, podsycając przygasające płomienie, po czym bez słowa wyjaśnienia samotnie udała się na zwiad po kopalni i okolicznych tunelach. Najpierw skierowała swe stopy w stronę Enklawy, lecz równie szybko zawróciła, przeświadczona o tym, że nikt tędy w najbliższym czasie nie nadejdzie. Wydawało jej się to dziwnie podejrzane, że nie próbowano dotąd nawiązać kontaktu z pojmanym nadzorcą, ale być może mroczne elfy z Enklawy były zbyt pochłonięte innymi sprawami; na przykład przygotowaniem do złożenia w ofierze pojmanych krasnoludów z Bolfost-Tor lub knuciem kolejnych, pokrętnych spisków. Niezależnie od prawdy, tropicielka podświadomie wiedziała, że będą musieli działać i to możliwe jak najszybciej, o ile jej towarzysze wciąż chcą uratować poddanych Kurda Długobrodego.

Po minięciu nieaktywnego portalu, Livenshyia przyczaiła się przy północnym tunelu, który prowadził do odległej kupieckiej placówki duergardów. Nasłuchiwała tam przez dłuższą chwilę, a kiedy w końcu uznała, że jest bezpiecznie, udała się do następnego tunelu, po drodze mijając pobojowisko i rozkładające się ciała goblinów oraz ogrów.
Smród zgnilizny był w tym miejscu wyjątkowo trudny do zniesienia i elfka musiała zasłonić dłonią nos oraz usta, aby powstrzymać chęć zwymiotowania. Mimo początkowego obrzydzenia, zdołała jednak przejść nad ciałami poległych i dostać się do wschodniego, częściowo zasypanego korytarza. Wtedy właśnie usłyszała jakiś nienaturalny szmer, który postawił ją w gotowości, lecz nie docierał on zza wysypiska, a gdzieś ponad nią. Idący u jej boku Żmij również to usłyszał, bowiem natychmiast uniósł pysk i nastroszył się jak nigdy dotąd.

Przeczuwająca kłopoty Livenshyia odruchowo spojrzała w stronę sklepienia. Światło jej pochodni padało na pięć, przypominających skrzyżowanie ptaka z jakimś opancerzonym gadem lub insektem, potężnych sylwetek, które kurczowo trzymały się wystających stalaktytów. Szykujące się do zasadzki potwory przeraźliwe zaskrzeczały w odpowiedzi na gniewny syk Żmija, a ich donośny, wynaturzony skowyt potoczył się echem po całej kopalni.
Elfka momentalnie poczuła jak ciarki przechodzą po jej grzbiecie, serce rośnie do gardła, a krew mrozi się w żyłach. Chciała krzyknąć, lecz potwory w tym samym momencie puściły się sklepienia i wylądowały tuż przed nią, odgradzając ją od jedynej drogi ucieczki. Tropicielka w ostatniej chwili rzuciła się w bok, omijając wystrzeloną w jej kierunku długą, zakończonej hakowatym szponem łapę, która bez trudu przecięłaby ją w pół, gdyby tylko cios okazał się choć odrobinę celny. Liv nie widząc dla siebie szans w starciu, chciała uciec, lecz monstra otaczały ją ze wszystkich stron i gdziekolwiek stopę nie postawiła, tam drogę zastępowała jej jedna z tych odrażających bestii.

Przez głowę w jednej chwili przeszło jej tysiące myśli, lecz jedna była szczególnie głośna. Tu będzie mój koniec, pomyślała ponuro, naciągając cięciwę swego magicznego łuku. Żmij najwyraźniej zrozumiał co jej chodziło po głowie i uczynił coś czego Livenshyia się po nim nie spodziewała. Mimo, że był urodzonym tchórzem, dinozaur naprężył się do skoku, gotów bronić swej pani do ostatniej kropli krwi. Miał już skoczyć na bestie, a one runąć na niego z całą nadana im przez dolne kończyny siłą, kiedy niespodziewanie, zbliżającą się krwawą potyczkę, przerwał bitewny okrzyk:

- Baruk Khazâd! Khazâd ai-mênu! - Z tunelu prowadzącego do Bolfost-Tor wybiegł Dwari w towarzystwie jakiejś humanoidalnej istoty, która była niewiele mniej odrażająca od istot, z którymi przyszło im walczyć.

Silne uderzenie krasnoludzkiego topora rzuciło jedną z poczwar o ścianę, tymczasem drugie monstrum otrzymało równie potężny cios morgensternem w czerep od szaroskórego stworzenia i zamroczone cofnęło się o kilka kroków. Zaskoczone bestie na odpowiedź nie potrzebowały zbyt wiele czasu; trzy z nich rzuciły się na Dwariego i towarzyszącego mu nieznajomego, a dwa kolejne zaczęły niebezpiecznie zbliżać się w stronę tropicielki. Mimo nadejścia niespodziewanej pomocy, jej szanse na przetrwanie wcale nie wzrosły znacząco.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172