New Heaven... Miało być nowym początkiem. Czymś lepszym od miast starego kontynentu. Stało się jednak czymś gorszym. Zbudowane na wschodnim wybrzeżu miasto, rozrastało się błyskawicznie pochłaniając dziesiątki uchodźców z ogarniętego wojną starego kontynentu. Tu, w Terrze Incognicie zwanej częściej po prostu Terrą, postawiono miasto z którego zaczęto kolonizować Dziki Zachód, ale Wschód wcale nie stał się ostoją nowej wspanialszej cywilizacji. Miasto ogarniał mrok korupcji, nierówność społeczna, wyzysk i inne choroby cywilizacji. Technologia się rozwijała bujnie, magia wtajemniczeń zwana sztuką arcanum też, ale... Im słabsza była wiara w bogów tym słabsza była moc kapłanów w ich imieniu czyniących cuda. Im silniejszy był rozwój technologii, tym słabsza była potęga natury druidów.
Zanikała moc u jednych i u drugich. Teraz jedynie niektórzy z nich dysponują ledwie ułamkiem dawnej potęgi.
Królował rozum, umierało serce.
Magia stała się sztuką dostępną tylko tym, którzy mieli dość rozumu by ją opanować i wystarczająco pieniędzy by studiować sztuki magiczne na uniwersytecie.
Bycie arkanistą stało się przywilejem dostępnym jedynie wybranym. I dlatego arkaniści stanowili elitę miasta pomiatając słabszymi. Rada miejskich magów stanowiła całkowitą władzę w New Heaven likwidując wszystkich, których potęga mogła zagrozić ich rządów i trzymając pod kontrolą uczniów uniwersyteckich.
Nieliczni, którzy z natury mieli potencjał magiczny mogący zagrozić arkanistom, byli wyszukiwani i zamykani do “resocjalizacji” w Devil’s Island, zakładzie psychiatrycznym dla utalentowanych magicznie.
Jeśli wracali, to całkowicie wyrugowani z mocy i jako psychiczne wraki.
Niemniej, magia przebijała się w postaci czarowników o niewielkim potencjalne mocy zwanych ulicznymi magikami. Ale ci akurat nie interesowali rady, byli szczurkami kryjącymi się w cieniu.
Byli zbyt słabi by im zagrozić.
New Heaven pod rządami arkanistów się rozwijało i rozrastało... głównie w górę. Nad starym miastem, na olbrzymich słupach zbudowano drugie miasto, przeznaczone dla elity.
Nowe świetliste miasto, nazwano Uptown, dolne zaś zostawiono biedocie i robotnikom. I ochrzczono Downtown.
W Downton szybko rozprzestrzeniła się przemoc i gangi. Ale rady miasta to niepokoiło tak bardzo, dopóki w Uptown był spokój, a wojny gangów nie przeszkadzały za bardzo w interesach bogatych właścicielach miasta.
Downtown pozostawiono samemu sobie nie przejmując się rozrastającemu w nim półświatkowi przestępczemu i anarchii, Straż miasta zamiast chronić i służyć pilnowała jedynie spokoju
Takoż i narodziły się familie mafijne rządzące miastem. Pierwsza z nich mafia Cycione, pod przewodnictwem rodu Cycione powstała z rodu gnomich rusznikarzy i wynalazców, zagarniając produkcję i sprzedaż broni, palnej oraz alkoholu dla siebie. Krasnoludy i półorki o korzeniach z Green Island za morzem stworzyły własną rodzinę która trzęsła dokami. Od decyzji krasnoludzkiego rodu O’Maleyów zależało, który statek zostanie wpierw załadowany, jakie towary zostaną oclone... a o których się zapomni. Owa rodzina przyjęła dość zabawne przezwisko “Związki Zawodowe Dokerów”.
Rejony miasta opanowane przez uchodźców z dalekiego wschodu nigdy nie podporządkowały rodziny rządzone z poza ich dzielnicy. Niemniej samo Azjatown, jest rządzone przez dziesiątki mały gangów zwanych Triadami, pod przywództwem słynnego rodu Yakuzaou. Tam częściej niż broni palnej i kuszy, używa się szurikenów i katan.
Uchodźcy z centrum Starej Terry mieszkający w małej Slavii zajmują się pędzeniem bimbru, szamanizem i walką szablami. Tu jednak kryje się magiczne serce Downtown, tu zbudowała sobie małe imperium gildia alchemiczna pędząca eliksiry po okazyjnych cenach. I tu ukrywają się czarownicy ścigani przez Czarną Gwardię, łowców magów na usługach arkanistów.
Wreszcie najnowszym i najgroźniejszym gangiem jest Czarna Ręka. Terrorystyczna grupa uważająca, że za wszelkie nieszczęścia w Downtown odpowiadają magowie, nie tylko arkaniści z Uptown, ale i czarownicy oraz alchemicy w Downtown. Idąc pod hasłem “Zabić wszelkich magów” popełniają morderstwa i zamachy terrorystyczne. Aby sfinansować swą działalność, produkują i sprzedają narkotyki oraz zioła odurzające.
Ale tam gdzie jest Niebo musi być i Piekło. A pod New Heaven istniało Old Hell i to dosłownie. Pod New Heaven rozciągały się jaskinie zarówno sztuczne jak i naturalne. New Heaven istniało bowiem na ruinach prastarej cywilizacji z którą osadnicy nie musieli konkurować, gdyż znikła przed ich przybyciem.
Pod ciągami kanalizacyjnymi, w podziemnym mieście zwanym Purgatory, żyły “ludzkie szczury”. Ci którzy uciekali przed prawem miasta i zemstą gangów gnieździli się w drugim poziomie podziemi tuż pod kanałami, tworząc zdegenerowaną, acz niebezpieczną społeczność rządzoną swoim prawami nie mniej okrutnymi od tych na powierzchni.
Tu jeszcze czasem docierało prawo z powierzchni, gdy Rada Miasta wysyłała jednostki policyjne wzmocnione Czarną Gwardią oraz arkanistami oraz by zrobić obławę na uciekinierów.
Ale rzadko... głównie odbywał się tu handel artefaktami z głębi tajemniczych tuneli i zakazanymi towarami powierzchni.
Pod pierwszym poziomem kanałów i drugim poziomem Purgatory, znajdowały się cztery inne... Ale o piątym i szóstym krążyły legendy. Bowiem przebicie się przez trzeci i czwarty poziom, opanowane przez gobliny i szczurołaki, było niezwykle ciężko.
Do piątego i szóstego mało kto docierał i jeszcze mniej osób wracało...
“Złoty Żmij” był karczmą w której to koncentrowało się nocne życie okolicy. Przybytek ten był całkiem spory prowadzony przez trójkę braci Dymitrowiczów: jednego półelfa i dwóch ludzi.
Największa i najważniejsza
znajdowała się w obszernej piwnicy , kiedyś służącej za magazyn przemytników. Dymitrowicze urządzili ją zgrzebnie bardziej stawiając na muzykantów, jak i zaopatrzenie w trunki. I choć trunki były takie sobie, to muzykanci… okazali się strzałem w dziesiątkę.
W ich muzyce była magia, powiadali starsi...
I możliwe, że mieli rację. Było coś hipnotycznego w ich głosach i melodii. Coś hipnotycznego w rytmie, coś gorączkowego. Coś pierwotnego…
Nie wiadomo skąd ich Dymitrowicze wzielię, ale dzięki ich występom karczma zapełniała się co noc gośćmi. Niektórzy słuchali, inni tańczyli czasami aż do wyczerpania.
“Złoty Żmij” był też wodopojem trzech band z okolicy. Ludzi Skierki, chłopaków Skałymira Grogha oraz podwładnych Dimitriego… którego nazwiska nikt nie musiał znać. Wszyscy w okolicy wiedzieli kim on jest. Spotykanie się w karczmie dwóch band zbójeckich czasami wywoływało konflikty, ale z uwagi na miejsce kończyło się to pojedynkami na pięści, albo po prostu burdą. No cóż taki urok zbójeckich wodopojów.
Klaus nie martwił się jednak takim rozwojem sytuacji. Ostatnio ludzie Skierki rzadziej tu zaglądali, bo sama Skierka weszła w interesy z Triadami. A Skałymir i Dimitri pozbawieni byli swoich najlepszych fighterów. Snaga zbierał się do kupy po rekonwalescencji z ran, a Skałymir stracił dwóch swoich najtwardszych wojaków w nieudanym napadzie. Nie było więc prowodyrów, którzy mogliby wywołać taką bójkę.
A nawet gdyby byli… Puszkin też był twardy. Rudobrody krasnolud przybył tu jednak nie po to by się lać po pyskach, a po to by się napić… i być może zagrać w coś na pieniądze. Bo Michaił zawsze grał na pieniądze. W tej chwili siedział przy tym samym stoliku co Klaus i
Jaromir Strielecki, młody złodziej i świeży nabytek gangu Dimitriego. Klaus nie miał serca poinformować chłopaczka o tym, że większość świeżych nabytków nie przeżywa roku w gangu. No cóż.. selekcja naturalna działa nie tylko wśród zwierząt. Cała trójka czekała na Gorana, który miał tu się zjawić za około godzinę. I na cud przy okazji… ostatnio krewniak Michaiła nie zdołał im załatwić dobrej fuchy. Nie trafił się też im żaden namiar na łatwą zdobycz. A uderzać w magazyny portowe na oślep, to ryzykowna strategia.
To nie Goran się jednak zjawił przy ich stoliku, a ktoś inny. Czarnobrody krasnolud z tatuażami na obliczu.
Z ciężkim rewolwerem za pazuchą i pałką ozdobioną stylizowaną krasnoludzką głową na rękojeści. Dwa masywne półorki miały podobne pałki i dodatkowo żółte kamizelki. Każdy w Downtown wiedział co to oznacza. Ta trójka była naganiaczami Związków Zawodowych Dokerów. Naganiacze służyli O’Maleyom do dyscyplinowania pracowników portowych, naganiania ludzi na demonstracje i usuwania niepokornych. Nie byli specjalnie subtelni, ale to była część ich uroku… Nie mieli być subtelni. Mieli pokazywać co się dzieje z tymi którzy chcą się wymknąć spod opiekuńczych skrzydeł Związków Zawodowych… a ten dokerów był oczkiem w głowie O’Maleyów. Owszem, kontrolowali oni parę innych związków i organizacji robotniczych, ale tylko ten dokerów otwarcie i całkowicie podporządkowując sobie wszystkich.
Czarnobrody krasnolud był więc kimś ważnym. Spojrzał po całej trójce, przy stoliku i zakomunikował.
- Mój szef, chce się za godzinkę widzieć z waszym szefem u niego w “biurze”. Sprawa jest poważna.-
Jaka sprawa? Dimitri i jego gang nie pojawiali się ostatnio w dokach. Nie było żadnego zatargu między nimi a O’Maleyami. Dziwne że Związek w ogóle wiedział o ich istnieniu.
Michaił skwitował sytuację wprost zwracając się do Klausa.
- Znajdź starego i powiadom go o sytuacji.