-
Fiona żyje - powtórzył Taron równie pewnie, co wcześniej. -
Zaklęcie, którym jesteśmy związani pozwala mi wyczuwać jej obecność. Słabo działa na odległość, ale gdyby kultyści ją zabili, wiedziałbym. Nie wiem, czy byłbym w stanie określić, gdzie konkretnie się teraz znajduje, ale w zwojach Fiony było zaklęcie lokalizujące. Możemy spróbować go użyć.
Taron dokończył resztkę herbaty szybkimi haustami i odstawił kubek na stół. Komentarze czy to Temujina, czy Bereniki zdawały się go jedynie rozbawić, bo cień uśmiechu zawitał na pół-orczej twarzy. Przeciągnął się i kontynuował dopiero na pytanie Dresdena.
-
Że pakujecie się w dziwne bagno, nawet jak na nasze standardy. Sam nie jestem do końca pewien, jak to się wszystko posypało. Ale - tu pół-ork klasnął w dłonie -
komu w drogę...
Chłopak podniósł się i zaraz zniknął na powrót za prowizoryczną osłoną, zza której zaczęły dobiegać odgłosy krzątaniny. Najemnicy z kolei spojrzeli po sobie, w ciszy analizując całą sytuację. Starożytny grobowiec jakiegoś keleszyckiego uczonego tutaj, ze wszystkich miejsc. Na tym wygwizdowie. Dziwne rzeczy. Pogrążeni w myślach siedzieli w oczekiwaniu na Tarona.
Temujin skądś kojarzył imię "Alim Abd al-Malik", pytanie tylko skąd? Z historycznych traktatów w bibliotece mistrza Marwena? Czy może z magicznych grymuarów? Gdzieś, w którejś świątyni biły dzwony, ale gnomi czarodziej choć wytężał pamięć, nie mógł sobie przypomnieć. Dresden z kolei wyłowił z odmętów pamięci zakurzone tomiszcze, na które natknął się przed laty, traktujące o historii Imperium Keleszyckiego. Alim Abd al-Malik figurował w owej księdze jako Strażnik Wiedzy, co - jeśli pamięć sprzyjała - było wymyślnym tytułem nadwornego czarodzieja. Śledczemu na myśl przyszła też wzmianka o magii planarnej, w której al-Malik miał być ekspertem. Coś o kultach... Tyle że kulty i Najjaśniejsze Imperium Keleshu szły ręką w rękę i ciężko było ujść parę kroków bez natknięcia się na dziwne organizacje. A co dopiero, jakby zagłębić się w piaski pustyni...
***
Podziemia Wiedźmiego Wzgórza opuścili w ten sam sposób, co weń weszli - liną przez studnię, którą mieli, wedle prośby ich eskorty w postaci Veshki i znajomych, odwiązać i zrzucić na dół. Najwyraźniej ich gościna, mimo że bezproblemowa, była dla mutantów wystarczająca jak na razie. Czeluści ziemi opuścili z ulgą, czerpiąc pełną piersią ze świeżego powietrza i nawet lejący deszcz nie przeszkadzał chwilowo jak to miał w zwyczaju. Pierwszy był Maakor, z racji niewiadomej reakcji Rawgha na nowego towarzysza podróży; za nim był Ganorsk, na widok którego Ursk zawinął ogonem i skoczył w jego kierunku ze swojego schronienia przed ulewą. Reszta wyległa zaraz za nimi, z Taronem syczącym i klnącym przy wspinaczce.
-
Zaklęcia i szwy trzymają - pół-ork mruknął sam do siebie, poprawiając płaszcz i bułat u pasa.
-
W razie czego mogę użyczyć magii - przypomniał Ganorsk.
-
Mam w torbie różdżkę z zaklęciem leczącym - Taron machnął ręką.
Deszcz lejący z szarego nieba, zimny wiatr hulający po dziedzińcu i burzowe chmury na zachodzie mocno motywowały do ruszenia się z miejsca, ale Taronowi raczej nie było spieszno. Spojrzał wpierw na donżon z dziwnym wyrazem twarzy, a później powoli ruszył w kierunku jednej z wyrw w niegdysiejszych murach.
-
Gdzieś tam - wskazał na piętrzące się w oddali wzgórza -
jest grobowiec i Fiona.
-
”Gdzieś tam” - prychnął milczący dotąd Maakor. -
A nieco konkretniej? Wspominałeś coś o zaklęciu.
-
Ostatnie zaklęcie sondujące skierowało nas na starą strażnicę - pół-ork wytężył spojrzenie. -
O tam!
Taron wskazał palcem majaczący szkielet wieży, gdzieś na granicy wzroku. Maakor dalej zdawał się jednak być nieprzekonany.
-
A zwój z zaklęciem?
-
Stracilibyśmy cenny czas - ripostował pół-ork. -
Zaklęcie wymaga ładnych parę minut i nie jestem pewien, czy Fiona jest w zasięgu. Powinniśmy spróbować zaklęcia w wieży. Tak, jak planowaliśmy. Fiona, znaczy się.
Kolejny grzmot przetoczył się przez okolicę.