Widłogon przyleciał, wyłożył się jak długi na iluzji, posyczał i padł pod zdecydowanym atakiem najemników, nie czyniąc nawet za wiele szkód i całe starcie zakończyło się prędzej, niż ktokolwiek przewidywał. Bestia leżała martwa, brocząc ciemną krwią z zadanych jej ran i rozerwanego pyska, a Berenika i Taron zbliżyłi się do truchła z zaciekawionymi wyrazami twarzy.
-
Rzadka bestia - rzucił Dresden w ich stronę.
-
Wymarła bestia - ripostował Maakor. -
Dekady temu wybito ostatniego widłogona.
-
Chyba nie do końca - mruknęła Berenika, pochylając się nad truchłem.
Czy widłogon był ostatnim przedstawicielem swojego gatunku, czy może jednak gatunek nie był aż tak wymarły jak mówił druid, ciężko było powiedzieć. Reszta, na słowa Temujina, zdecydowała się pomóć czarodziejowi wykopać mogiłę dla połamanego niziołka. Brak łopaty może i wymusiłby przebieranie ziemi dłońmi, ale szczęśliwie telekinetyczne zaklęcia ułatwiły czynność. Oraz pomoc Urska i jego wilczych łap. Minęła niecała godzina i już byli gotowi do dalszej drogi, a niziołek leżał w płytkim grobie.
***
Schodzące z Masywu górskie powietrze było zimne, mało jesienne, a bardziej zimowe. Nawet odległe szczyty niknące gdzieś wysoko już zaczęły być ozdabiane śnieżną pierzyną. Tak to już na północy było, że pory roku nieco rozmywały się i te umowne granice mierzone ruchem słońca były zatarte. Najemnikom idącym wąwozem chłodny luft nie wadził. Spacer krętym terenem, wznoszącym się wyżej i wyżej, zapewniał dobrą rozgrzewkę. Parli więc przed siebie, świadomi że zbliżają się coraz bardziej do swojego celu. Dresden i Temujin zaczęli nawet rozpoznawać niektóre skalne formacje, które widzieli wtedy na baszcie, przez zaklęty monokl.
Zaklęcie nie pokazało im jednego - kotliny zapełnionej sylwetkami. Z dobytymi ostrzami, zamaskowanymi, przepasanymi szarfami. Stojącymi, leżącymi, zamarłymi w ruchu. Krępe krasnoludzkie figury też tam były. I podobnie jak te większe, ludzkie, zamarłe w miejscu. Skamieniałe. Cmentarzysko kamiennych figur. Smugi krwi rozciągnięte na ziemi, głazach i posągach. Osmalenia, wypalenia i ciemne ślady.
-
Kuroliszek ładnie ich przetrzebił - syknął Taron, z łapą na rękojeści bułatu.
-
Krasnoludy - odezwał się Dresden -
z Tarczowego Bractwa? I kultyści? Byli razem, czy wpadli na siebie w górach?
Odpowiedź na pytanie śledczego nadeszła prędko, gdy ostrożnie zaczęli manewrować między posągami. Niektóre z nich były zamrożone w kamiennym więzieniu w pozycjach, które sugerowały zbrojne starcie, gdzieniegdzie nawet ze złączonymi i zakleszczonymi o siebie ostrzami i rękawicami z wydłużonymi pazurami. Kuroliszek musiał wpaść między ścierających ze sobą kultystów i krasnoludów, nie dyskryminując w swoich atakach. Ot, zrządzenie losu.
Kotlina-cmentarzysko prędko przechodziła w kolejny wąwóz po przeciwnej stronie, ale to nie tam najemnicy skierowali spojrzenia. Wąska serpentyna gdzieś na lewo, otulona krzykliwie wyrywającymi się w górę kamiennymi ścianami, była kolejnym kierunkiem ich wędrówki. Miejscami zarośnięta, miejscami zasłana kamieniami i kamyczkami, z szarawymi mgielnymi smużkami wijącymi się blisko ziemi. Na prawo z kolei widzieli jamę, która zapewne przechodziła w jakąś grotę, obramowaną bluszczem.
-
Powinniśmy odpocząć - zaproponował Taron. -
Nie wiemy, co czeka na nas w grobowcu.
Propozycja pół-orka była sensowna. Krótki odpoczynek, chwila na złapanie oddechu i jakieś prędkie przygotowania, zanim ruszą serpentyną ku grobowcowi starego mędrca były wskazane. Cmentarzysko na odpoczynek nadawało się średnio, ale czy naprawdę mogli teraz wybrzydzać? Była też i tajemnicza grota, ale któż mógł wiedzieć, czy nie była lokum czegoś, lub kogoś kto lubił bytować w trzewiach ziemi.