Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2023, 21:55   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Pathfinder 2e] Miraże na pustyni (18+)






Absalom
21 Desnus 4707 AR


Ekspedycji pod wodzą profesora Wilgrima nie żałowano funduszy. O ile stawka cytowana jeszcze na ogłoszeniu za daleko nie odbiegała od przyjętych w Stolicy Świata płac minimalnych, tak prędko stało się jasne że łączona inwestycja Pionierów, archeologów i qadirańskiej możnej ostała się powszechnej w Absalomie filozofii biznesowej “tanim kosztem”. Fakt ten stał się miłą niespodzianką - Riona Bruin, rudowłosa magister inżynierii i ich pracodawczyni wyglądająca ciut za młodo na magistra czegokolwiek (ale któż by tam wiedział z półelfami), widać nie uznała za stosowne poinformować ich szczegółowo o każdym kroku podróży, oznajmiając jedynie iż mieli się stawić w Wielkiej Loży o dziesiątym dzwonie.

Licząca niecały tuzin grupa - w większości składająca się z młodych studentów żądnych wrażeń lub pracowników Stowarzyszenia Archeologów z niższych szczebli żądnych prędkiego awansu poprzez wykazanie się w terenie - mogła poszczycić się pełnym profesjonalizmem i punktualnością w wykonywaniu tegoż polecenia, w przeciwieństwie do magister Bruin. Półelfka zjawiła się dopiero grubo po dziesiątym dzwonie, ale ciężko było winić ją za opieszałość, gdy w skromnej komnatce do której skierowano ich przy wejściu zjawiła się w towarzystwie ponurego czarodzieja w szatach sygnowanych insygniami Arkanamirium. Wtedy właśnie jasnym stał się fakt, że ekspedycja miała nie lada fundusz na podorędziu.

Rozżarzony, owalny portal zalewający pomieszczenie mdłym, fioletowo-niebieskim światłem, tylko wzmógł tą myśl.

Przestępując przez świetlisty owal w jednej chwili przenieśli się z chłodnej komnaty Wielkiej Loży wprost w duszny gorąc qadirańskiego lata. Punktem wyjścia okazał się obszerny dziedziniec na bazie okręgu, ze skomplikowaną mozaiką pod stopami będącą artystyczną interpretacją tradycyjnych szkół magii i kłującym w oczy zielenią baldachimem nad głowami. Czarodziej w szacie ze zwiewnego materiału czekał tam na nich, z uprzejmym uśmiechem na ustach i rękoma splecionymi za plecami w boleśnie urzędniczej pozie.

Witamy w Qadirze.


"Zefir"
21 Desnus - 16 Sarenith 4707 AR


Qadirańską stolicę zostawili daleko w tyle, nie zabawiając weń choćby na moment. Gdyby nie tradycja nakazująca złożenie hołdu satrapie i podarowanie podzięki za gościnność, wizyta w Katheerze wcale nie miałaby miejsca - a przynajmniej tak oznajmiła im Riona. Pobyt w stolicy ciężko było uznać za przyjemny, jaką miarą by nie mierzyć, gdy spędzony został na staniu w wijącej się kolejce do Morskiego Pałacu, gdzie tradycji miała stać się zadość przed obliczem jednego z armii biurokratów reprezentującego satrapę. Przez długie godziny oczekiwania na tenże moment, “tradycja” zaczynała brzmieć podejrzanie eufemistycznie, do tego stopnia że słowo “myto” nasuwało się na myśl. Zwłaszcza że złoto było nie tylko akceptowalnym podarkiem, a wręcz preferowanym.

Tłumy wcale nie zelżały, gdy oddalili się w końcu od Pałacu. Wręcz przeciwnie, zdawały się gęstnieć jeszcze bardziej, przybierając na ilości, gęstości i przede wszystkim głośności. Przedarcie się przez tłoczne ulice portu było wyzwaniem samym w sobie i teoretycznie krótka odległość uległa zakrzywieniu czasoprzestrzeni, zżerając kolejne połacie światła dziennego. Gdy w końcu wstąpili na pokład “Zefira”, imponującej karaweli o błękitnych żaglach, z wielu gardeł wydarły się dobrze słyszalne westchnienia ulgi.

“Zefir” miał stać się ich domem z dala od domu na niemalże najbliższy miesiąc i całe szczęście szczodrość sponsorów i benefaktorów nie skończyła się tylko na magicznym transporcie przez Morze Środkowe. Okręt okazał się być całkiem zadbany (jak na żeglarskie standardy oczywiście) i posiadał nawet proste - ciasne, bo ciasne, miejsce było ograniczone - kajuty, w których ulokowano ich dwójkami. Załoga w dużej mierze pozostawiała pasażerów samym sobie, bez wątpienia na rozkaz kapitan Rany - siwiejącej już kobiety o hebanowej skórze, poprzecinanej srebrzystą siatką starych blizn.

Wbrew pierwszemu wrażeniu jednak, żegluga zaczęła się dłużyć i wychodzić bokiem nader prędko. Jedynym urozmaiceniem długiego rejsu były tylko krótkie postoje w portowych miasteczkach w celu uzupełnienia zapasów, które pozwalały rozprostować nogi na stałym gruncie na parę godzin oraz odpocząć od leniwie przesuwającego się, egzotycznie statycznego krajobrazu za sterburtą i niebieskiej tafli Oceanu Obarańskiego od czasu do czasu okraszonego plamami okrętów za bakburtą.

Sedeq było ostatnim przystankiem przed ostatnim, końcowym punktem morskiej żeglugi. Przystankiem, który wywarł największe wrażenie na Rionie - bynajmniej pozytywne. Tak jak uśmiech półelfki przygasał przez trzy tygodnie, ilekroć jej spojrzenie osiadło na wypalonym znaku na szyjach załogi, znaczącym ich jako byłych niewolników, tak dobijając do portu słynącego z niewolników w tej części Golarionu, twarz rudowłosej wygięła się w otwartym wyrazie odrazy. Postój w Sedeq Riona spędziła pod pokładem.

Port w Zarqawie był punktem podróży, w którym pożegnali się z “Zefirem” i przesiedli na rzeczne barki, mające ponieść ich w górę rzeki Meraz, zapewnione przez Błękitne Konsorcjum - jedną z wielu kupieckich organizacji Qadiry. Ten rejs był o wiele krótszy i o wiele bardziej urozmaicony. Osady, farmy i plantacje zdobiły oba brzegi rzeki, wyrosłe nad kanałami irygacyjnymi; co i rusz dostrzec mogli kolorowe karawany przesuwające się szlakiem i wiele z mijanych barek było wyładowane po brzegi towarami. Rzeka tętniła życiem, wytyczając jedną z mniej popularnych odnóg Złotego Szlaku i leniwy rejs był doskonałą okazją do ponownego nawyknięcia do cywilizacji po długich tygodniach na morzu.

I wreszcie, po blisko miesiącu od opuszczenia Katheeru, białe-piaskowe mury Sakhrabayi zaczęły majaczyć na horyzoncie.


Sakhrabaya
16 Sarenith 4707 AR


Przytulony do miejskich murów dom gościnny Mahmeda pozostawał na tyle daleko od głównych arterii i bazaru, że pozwalał na spędzenie popołudnia we względnej ciszy i spokoju, delektując się letnim ciepłem oraz przekąskami uzupełnianymi co jakiś czas przez służki. Dziedziniec zajazdu rozbrzmiewał jedynie szmerem rozmów nielicznych gości, którzy zdecydowali się spędzić dzień na lenistwie pod kalejdoskopowymi baldachimami i krzątaniem pracowników, nadal zajętych sprzątaniem budynku po burzy piaskowej, jaka opadła na Sakhrabayę wczesnym porankiem.

Narastająca częstotliwość, z jaką te dziwne anomalie zaczynały uderzać w miasto zaczynała budzić niepokój wśród mieszkańców i wtłaczać napięcie w rutynę dnia codziennego. Fenomen, z początku ograniczony tylko do północnych rubieży Świszczących Nizin łączących Qadirę z sercem Imperium, zdawał się stopniowo rozrastać z każdym tygodniem, jeśli wierzyć wieściom i plotkom niesionym przez kupców i koczownicze grupy. Nagłe burze piaskowe opadały nawet na miejsca dalekie od rozległych pustyń, w pogardzie mając prawa natury. Co gorsza, nikt nie był w stanie odnaleźć przyczyny tych zajść.

Świteź nie dziwił się więc, że atmosfera w domu gościnnym - mimo przyjemnej pogody - pozostawała ponura, a miny gości kwaśne. Po porannej burzy kolejna garść niewolników zniknęła jak kamień w wodę i odnaleziono trzy zasztyletowane ciała; humory miało prawo nie dopisywać. Aczkolwiek towarzysz elfa, Rayyan - ciemnoskóry półorczy najemnik z Wolnej Kompanii, najętej przez Semiramis dwa tygodnie temu - zdawał się nie przejmować porannymi zajściami, w najlepsze zajęty lekturą, wertując kolejne strony książki z wyrazem zaabsorbowania fikcją jasno wymalowanym na twarzy.

Długo jeszcze każą na siebie czekać? — Zagaił Świteź.

Rayyan w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Elf westchnął, biorąc kolejny łyk słodkiego napitku przyprawionego cynamonem.

Wedle polecenia Jej Promienności, duet miał dołączyć do ekspedycji profesora Wilgrima w górach i najwyraźniej to zadanie obejmowało również niańczenie nowych członków wyprawy. Przynajmniej Rahat, nadworny eunuch i prawa ręka Semiramis, łaskawie nakazał im czekać w domu gościnnym, zamiast ciągnąć ich ze sobą do portu.

Odpowiedź na pytanie elfa nadeszła parę chwil później, wraz ze znajomą sylwetką otwierającą żelazną bramę.

Koniec twych męczarni, przyjacielu — sarknął półork dobrodusznie, chowając książkę i wstając ze swojego miejsca.


Porty rzeczne, jak się okazało, nie różniły się za wiele od swoich morskich kuzynów - skrzypienie drewna, szum wody, krzyki i przekleństwa dokerów, krzątanina, rumor, hałas i, jakżeby inaczej, przenikający wszystko zapach ryb w standardowych wariantach (świeża, nieświeża, smażona).

Tabun niewolników ze złotymi bransoletami stylizowanymi na łańcuchy na prawych nadgarstkach wdarł się na pokłady barek z opuszczonymi głowami jeszcze zanim na dobre przywiązano je do pomostu, wyręczając wszystkich z niesienia własnych bagaży i tobołków. Pomosty skrzypnęły przeciągle pod stopami, gdy grupa stanęła na stałym gruncie i ruszyła w stronę przylegającego do drewnianych konstrukcji placyku, odciętego od zgiełku i tłumów przez kordon strażników w napierśnikach nałożonych na sauby w kolorze głębokiego szmaragdu - rodowego koloru Semiramis.

Mężczyzna, który czekał tam na nich, bez wątpienia był nie lada personą w Sakhrabayi. Bogata tunika wyszywana złotą nicią skrojona była wedle najnowszej qadirańskiej mody, odsłaniając więcej owłosionego torsu aniżeli zasłaniała, tym samym akcentując tylko jeszcze mocniej łańcuch na szyi wysadzany szmaragdami - Lara i Deirlial prędko rozpoznali weń symbol urzędu nadwornego doradcy. Dostojnik przywitał ich z szerokim uśmiechem, który nie sięgał zielonych oczu, i oszczędnym kiwnięciem głowy, przemawiając po taldańsku.

As-salamu alaykum, przyjaciele. W imieniu Jej Promienności Semiramis Kishar Ismat pragnę powitać was w Sakhrabayi — urzędniczo-fałszywa uprzejmość dźwięczała w jego głosie. Podobnie jak nuty akcentu z jeszcze bardziej egzotycznych stron. — Jam jest Rahat, wierny sługa Jej Promienności. Panno Bruin, rad jestem z naszego ponownego spotkania. Mam nadzieję, że podróż minęła bezproblemowo?

Spokojna i nużąca — odparła półelfka lekkim tonem. — Mości Rahacie, jeśli mogę, chciałabym przedstawić panu moich towarzyszy. Lara Quartermain, Deirlial Ulondi, Thurgrun, Rocco Allayne, Frederic...

Rahat cierpliwie trwał w miejscu, zaszczycając każdą z osób spojrzeniem gdy padło jej imię. Uśmiech nie drgnął choćby o cal i gdyby nie obracany na palcu pierścień, mógłby uchodzić za statuę.

Jej Promienność — dostojnik odezwał się, gdy Riona zamilkła — w swojej nieskończonej łasce zapewniła państwu kwatery w domu gościnnym Mahmeda na dzisiejszą noc. Proszę za mną.

Spacer do zajazdu nie trwał długo, głównie dzięki strażnikom którzy przybrali ochronną formację wokół grupy i torowali drogę. Wąskie uliczki wiły się wzdłuż i wszerz wzgórza na którym zbudowana była Sakhrabaya niczym chaotyczny labirynt - to skręcając esowo-floresowo, to odbijając pod ostrymi kątami, to znowuż przechodząc krzykliwie w kolorowe place. Miejscowi zerkali na nich ciekawie od czasu do czasu, otwarcie i bezczelnie wskazując ich palcami i szepcząc między sobą. Cóż, co kraj, to obyczaj i na qadirańskiej prowincji to Avistańczycy byli egzotyczni.

Dom gościnny Mahmeda okazał się być sporej wielkości budynkiem z piaskowca, zbudowanym na kształt litery “U”, wciśniętym pod zachodnią część murów miejskich. Balkon rozciągał się wzdłuż wewnętrznych ścian przylegających do obszernego dziedzińca, skrytego przed słońcem przez kalejdoskopowy miks baldachimów rozwieszonych od balustrady do balustrady. Pod materiałem, w cienistej kryjówce, rozsiane były proste stoliki i krzesła, pufy, poduchy i nawet parę kanap, teraz w większości pustych.

Metalowa brama strzegąca dostępu do domu jęknęła, gdy duet strażników chwycił za nią, by wpuścić procesję do środka. Dwójka mężczyzn powstała ze swoich miejsc na widok Rahata i ruszyła w ich stronę, podczas gdy dostojnik odczekał, aż wszyscy wtłoczą się na dziedziniec, zanim przemówił.

Panno Bruin, wedle ustaleń, Jej Promienność uznała za stosowne przydzielić do ekspedycji własnych specjalistów. Mości Rayyan i mości Świteź — Rahat wskazał odpowiednio na półorka i elfa — dołączą do państwa na życzenie Jej Promienności.

Oczywiście — Riona odparła zwięźle.

Mości Mahmed, gospodarz tegoż przybytku jest na państwa usługi.

Rahat zerknął przez ramię w kierunku odległego kąta tarasu, gdzie korpulentny właściciel czekał na koniec ich rozmowy w asyście służących.

Jej Promienność postanowiła również zaszczycić państwa audiencją o zachodzie słońca. Panno Bruin, sprawy dotyczące ekspedycji będziemy mogli przedyskutować po rzeczonej audiencji wraz z mości Mukhatą.

Doskonale.

Niech Wieczny Płomień trzyma was w swej opiece.

Rahat opuścił dom gościnny z oszczędnym ukłonem.

Świątynne dzwony zaczęły wybijać czternastą godzinę.





____________________________________


Miłej zabawy, szczęścia przy rzutach i weny przy pisaniu, moi drodzy. Proszę Was również o dołączenie pięciu rzutów k20 do Waszych postów.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 28-01-2023 o 14:16.
Aro jest offline  
Stary 23-01-2023, 11:34   #2
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Cytat:
Drogi Vinraelu,

Liczę, że list ten znajdzie cię w dobrym zdrowiu. Podróż do Sakhrabayi minęła bez utrudnień. Profesor Wilgrim doszedł do słusznego wniosku, iż inwestycja nie tylko w specjalistów, ale i dobre warunki ich pracy, czy w tym przypadku podróży, będzie kluczem do udanej ekspedycji. Poziom ten jest z pewnością lepszy niż moim ostatnim razem - oszczędność tego pokolenia nie wydaje się być tak krótkowzroczna jak jego poprzedników.
Daje mi to spore nadzieje w stosunku do wyprawy, ale nie powinienem pozwalać, by ekscytacja wzięła nade mną górę. Zdam Ci relację, gdy już dotrzemy do badanych terenów. Wiem, że to twój pierwszy raz na własną rękę, ale jestem pewien, że świetnie sobie poradzisz. Masz odpowiednie wyczucie, jesteś błyskotliwy, a w razie wątpliwości możesz posiłkować się gotowymi materiałami - wszak historia lubi się powtarzać, a ludzie są zaskakująco powtarzalni.
Pamiętaj, Irori wspiera tych, którzy sami szukają wiedzy.

Twój ojciec

PS: Zwróć uwagę na tego maga z Kaer Maga, Umbrę. Jego wiedza na temat Numeriańskich artefaktów, chociaż niekompletna, jest interesująca - te dziwa mogą mieć znaczenie w przyszłości.
Elf odłożył pióro, posypał papier drobnym piaskiem i dmuchnął delikatnie. Właściciel barki obiecał pokierować list w stronę Absalomu, ale zanim dotrze do adresata, ich wyprawa może mieć się już ku końcowi. Deirlialowi jednak się nie śpieszyło, jak zawsze. Podróż do Quadiru i Osirionu trwała znacznie szybciej, niż wcześniej zakładał. Podróż statkiem, jak i poprzednim razem, zdecydowanie nie przypadła mu do gustu - znacznie lepiej czuł się mając pod nogami stabilne podłoże, dlatego też większość rejsów spędzał w swojej kajucie, oddając się lekturze. Próbował też pracować nad swoimi dekoktami, ale zrezygnował po pierwszej większej fali i zalaniu swojego posłania miksturą pobudzającą: kolejne dwie nieprzespane noce żałował tego pomysłu.

Wykorzystywał każdą okazję do zejścia na suchy ląd i obserwowania życia w portowych miastach. Często przysiadał na murku z notatnikiem w dłoni i dobrych kilka godzin rejestrował to, co działo się wokół, jak badacz pochylający się nad wspaniałym dziełem sztuki. Nie interesowało go rozmawianie z mieszkańcami, wolnymi czy nie, a sama obserwacja, bez żadnej ingerencji.

***

Deirlial uśmiechnął się, widząc jak niewolni zajmują się jego bagażem. Miał go sporo, a targanie całości w tym upale nie należało do przyjemnych zajęć. Dopilnował, że nie zapomnieli o niczym, po czym z ulgą zszedł po pomoście na suchy ląd. Nie wyróżniał się specjalnie na tle innych uczestników ekspedycji - dość wysoki, jak to elf, i szczupły, także jak to elf. Wydawał się wręcz delikatny, a chude dłonie, z wżartymi plamami inkaustu oraz alchemikaliów trafnie identyfikowały go jako uczonego. Jego ubiór wyglądał jak eklektyczna mieszanka stroju podróżnego i szat właściwych dla tego klimatu - luźne spodnie i przewiewna koszula z narzuconą nań kamizelką o dziesiątkach kieszeni, a także kapelusz połączony z chustą do ochrony przed słońcem. Na plecach zawieszony miał łuk z małym kołczanem, u pasa krótką szabelkę bez żadnych zdobień, a przez ramię przewiesił torbę, z którą nie zamierzał się rozstawać. Jednak tym, co mogło wyróżniać Deirliala, była jego twarz - a dokładniej zmarszczki, siateczką oplatające jego granatowe elfie oczy, osadzające się wokół nosa i wąskich ust, na których gościł zwykle delikatny uśmiech. Zmarszczki u przedstawiciela tej rasy były czymś nieczęsto widywanym, oznaczały że ich właściciel ma już za sobą niejedno stulecie.

Gdy został przedstawiony nadwornemu doradcy skłonił się uprzejmie i przemówił w płynnym keliskim.
- Wa ‘alaikum as-salaam, szlachetny Rahacie

Spacer przez miasto zupełnie pochłonął elfa, rozglądającego się z uwagą. Próbował jednocześnie zapamiętywać układ, czy raczej szaloną plątaninę ulic, podziwiać przejawy quadirańskiej kultury i nie potykać się o ludzi, zwierzęta i własne nogi. Z zamyślenia otrząsnął się dopiero na miejscu, gdy urzędnik przedstawił im przydzielonych przez Jej Promienność szpi… specjalistów. Deirlial uśmiechnął się do nich uprzejmie, mając w duchu nadzieję, że ograniczą się jedynie do zdawania raportów, bez dokładniejszych inwestygacji. Zaproszenie na audiencje było z kolei zaskakujące - nie spodziewał się że tutejsza władczyni jest aż tak zainteresowana ich ekspedycją.
- Spotkanie z panią tego miejsca może być interesujące - stwierdził, gdy Rahat opuścił już dom gościnny - Dobre wrażenie może być kluczowe dla powodzenia wyprawy. Ale do audiencji mamy jeszcze nieco czasu - czy ktoś ma ochotę na krótki spacer? W tym czasie nasz szlachetny gospodarz - skinął uprzejmie Ahmedowi - Mógłby przygotować dla nas jakąś strawę i napitki -
Moje rzuty:
7, 6, 3, 20, 11

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 23-01-2023 o 20:29.
Sindarin jest offline  
Stary 23-01-2023, 20:51   #3
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Cynamon

Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; dom gościnny Mahmeda

Słońce uwolniło się od pojedynczej chmurki i na powrót wtargnęło do izby, światło odbiło się od jasnych kart księgi zmuszając półorka do zmrużenia oczu. Elf pociągną z czarki ostatni łyk z trwogą kontentując, że cynamon mu smakował. Normalnie go nie cierpiał, niemniej od pewnego czasu zawsze kiedy zdarzało się coś gwałtownego w jego otoczeniu cynamon wydawał mu się ambrozją. Rozważał w myślach, czy może dzisiejsza burza wywołała anomalię, podobnie jak niedawno oskarżenie o uwiedzenie żony urzędnika na dworze Semiramis. Wtedy też zajadał się z cynamonkami ważąc jakie dowody ma Jahim. Na szczęście nie miał żadnych, Świteź pielęgnował tajemnice romansów na dworze, mając na uwadze zazdrość miejscowych mężów o swe żony. Nietypowa chęć przychodziła zawsze po fakcie, jak fatum na miejsca, które opuszczał. Ciągnąca się zaraza melancholii i depresji. Wpierw zachwyt, entuzjazm, wigor i genializm w sercach i głowach tych, których darował swą sztuką, by po odejściu pozostawić ziejącą nicością dziurę.
Czy miejscowa Pani położy kres owej strasznej legendzie? - rozważał w myślach.

Z zamyślenia wyrwał go Rayyan. Czytający księgi wojownik wciąż zaskakiwał elfa, co czyniło z niego świetnego kompana. Zupełnie różni, a dogadujący się niemal bez słów. Półork był konkretny, prostolinijny i szczery. Zawsze do przodu i zawsze otwarty, Świteź nico w tyle, czekał na swą kolej, jak posyłający wpierw herolda rycerz.

Marszcząc chudy długi nos Elf spojrzał w okienko i miarkując kto wjeżdża skinął głową na większego towarzysza, wypychając go do przodu. Zeszli na dziedziniec powitać przybyszów, bard nie mógł się zdecydować jak powinien się zaprezentować: Przyjacielsko, czy z dystansem? Tyle dobrego, że odwiedził wcześniej balwierza Darstima. Wyczesał krucze włosy, podgolił po bokach, paznokcie umalował w bardzo głęboką zieleń. Kamizelki w kolorze paznokci nie musiał poprawiać leżała idealnie na jego szczupłej sylwetce. Blade, chude, wyrzeźbione od gry na instrumencie ramiona pozostawały odsłonięte. Stroju dopełniały szerokie czarne szarawary i miękkie wygodne mokasyny ubrane na gołe stopy.

Zajmując swym zwyczajem miejsce za plecami górującego sylwetką wojownika, ściągną twarz w maskę powściągliwej przyjaźni. Lustrował przybyszów, zatrzymując chcąc nie chcąc wzrok na kobiecie.

Tymczasem Rayyan już w konfidencji, uściskach ramion, jakby witał niewidzianych od tygodnia znajomych.

- Pokoje gotowe, na rożnie opala się baran, mamy też gotową balię z wodą. Rayyan jestem. A o to wszystko zadbał ten pan. - wskazał elfa, przesuwając się uprzejmie w lewo. - Świteź. Piknie gra na mandolinie, a jak śpiewa to babkom kolana miękną - uśmiechnął się nieco rubasznie.
- To lutnia przyjacielu - to miano, którym mimo krótkiej znajomości się nazywali było bardowi bardzo miłe - To prawda - postąpił krok do przodu, starannie studiując postawę - co mówi Rayyan. O baranie i bali ma się rozumieć. Myśleliśmy, że będziecie chcieli najpierw się odświeżyć i przekąsić coś bez kołysania. Kąpielowe i rzezacz hebaba czekają. Starczy i czasu na spacer. Teraz straszny skwar, wkrótce zelżeje - Świteź zatopił wyższego od siebie elfa w bezdennej studni czarnych oczu podkreślonych dyskretnym makijażem. - Mówisz o Semiramis Kishar Ismat, jej promienności - dodał - mieliśmy ten honor, to doprawdy niekwestionowana przyjemność.

Powrócił dwór i przepych. Ostrożność na krawędzi brzytwy. Szeptane po kątach spiski, od dworzan po służbę, intrygi, szantaże. Przez czuły słuch słyszał więcej niż chciał. Wchodził w to. Jego największą powierniczką nie był nikt inny jak sama Pani. W końcu się go pozbywała wyzywając los. Kochał ją jak siostrę, ale dawno już nauczył się radzić z odrzuceniem. A daleko, daleko na wschodzie i tak czekali seniorzy wielcy i więksi.

Tymczasem przeniósł spojrzenie na pozostałych przybyszów, głodny ich osób.

20/14/10/14/15

 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 23-01-2023 o 21:41. Powód: Powtórzenie słowa w zdaniu.
Nanatar jest offline  
Stary 26-01-2023, 22:40   #4
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Krople wiosennego dżdżu tłukły niestrudzenie w stare zdobne okna ze szczeblinami, wybijając na ich gładkiej powierzchni miarową melodię. Przy akompaniamencie tej naturalnej kompozycji blady księżycowy blask korzystając z przychylności rozsuniętych zasłon, spływał wprost z roniącego łzy nieba i wykazując się podobną kroplom deszczu upartością, próbował dostać się przez zanieczyszczone kwatery do wnętrza skrywanego przez nie gabinetu. Odgrodzone przez ponad cal szkła pomieszczenie wydawało się całkiem okazałe, światło przygasającej olejowej lampy posadzonej na rzeźbionym biurku z cheliaxkiego orzecha ledwie muskało jego najdalsze zakamarki. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą były wszechobecne ślady zaniedbania, wszystkie zgromadzone pośród jego ścian meble i eksponaty oprószone były popielatym kurzem, a górne kąty pokrywały zwoje pajęczyn. Jakby dla podkreślenia tego wszystkiego wewnątrz zalegało ciężkie, zastałe powietrze. Zarazem tańczący płomień gorejącej lampy odsłaniał jego imponujący wystrój, godny najwspanialszych muzeów. Albowiem prócz pięknie wykończonych, acz nieco zaniedbanych biblioteczek, konsol, żardinier i kabinetów, a także wytwornego kominka i eleganckiego biurka, wnętrze wypełnione było dziesiątkami archeologicznych skarbów. Składały się na nie umieszczone w oszklonych gablotach, powieszone na ścianach albo wystawione na stojakach najprzeróżniejsze eksponaty pochodzące z tak zapomnianych miejsc, jak starożytny Azlant i Osirion, Imperium Jistka czy Shory, Liga Tekritanińska, Thasillon, a także Stary Koloran. Przebywająca wewnątrz młoda kobieta zdawała się jakby niepomna tych wszystkich świadectw dawno utraconych cywilizacji, głęboko skupiona na zupełnie czym innym. Zasiadając przy biurku z orzecha, pochylała się nad jakimś starym dziennikiem i korzystając z blasku lampy, z zapałem wertowała jego stronice. Niedaleko jej lewej ręki, zaraz obok rodzinnego obrazka przedstawiającego eleganckich rodziców z jasnoblond córką i palącej się lampy, spoczywał też jakiś wystrzępiony pergamin. W końcu dziewczyna natrafiła na to, czego szukała, co też zaakcentowała mimowolnym cichym sapnięciem. Wbrew jej oczekiwaniom nie było tego wiele, ale skreślone na marginesie ogólnikowe uwagi autora niewątpliwie dotyczyły interesujących ją południowych rejonów qadirańskiego masywu Zho.


Tragiczny morski wypadek, który pozbawił nastoletnią Larę Quatermain matki, Amelii Livingstone, a ją samą cisnął wprost na jedną z bezludnych wysp archipelagu Kajdan, gdzie zupełnie osamotniona musiała przetrwać wiele ciężkich tygodni w tropikalnej dziczy, sprawił, że na wiele lat wygasła w niej rodzinna pasja do podróży i antycznych tajemnic. Z jej ojcem stało się odwrotnie, śmierć żony i tymczasowe zaginięcie córki tylko je nasiliły. Niewątpliwie musiały stanowić dlań swego rodzaju ucieczkę od nieprzyjemnych myśli.

W ciągu następnych lat, gdy Lord David Quatermain, znamienity członek Absalomskiego Stowarzyszenia Archeologów i Towarzystwa Pionierów, systematycznie wyprawiał się w coraz dalsze zakątki Golarionu na jeszcze kosztowniejsze i niebezpieczniejsze archeologiczne ekspedycje, w przerwach pomiędzy nimi nie zabawiając na dłużej niż kilka tygodni w domu, jego powoli wchodząca w dorosłość córka studiowała nauki medyczne i ślęczała samotnie po nocach nad podręcznikami w popadającej w zaniedbanie rodowej posiadłości. Nie potrafiła go jednak za to winić, skoro sama również szukała sobie sposobu na poradzenie z rodzinną tragedią. Stąd czuła, że nie ma prawa go oceniać, zwłaszcza że zawsze był dla niej wspaniały. Dziewczyna z czasem uzyskała stopień naukowy doktora i rozpoczęła praktykę zawodową jako medyk. Mimo to daleko jej było do poczucia spełnienia. Czegoś jej w życiu brakowało. I doskonale wiedziała czego, ale instynktowny lęk zrodzony przez traumę sprzed lat był silniejszy. Czas słabo goił rany bowiem jej noce do tej pory bywały niespokojne.

Aczkolwiek kiedy kilka miesięcy później nadeszła w duchu z dawien spodziewana, wielce nieprzyjemna wiadomość o losie jej ojca, zaginionego podczas ostatniej z wypraw do położonego na dalekim wschodzie Xa Hoi, po kilku dniach pełnych smutku i zatroskania zaszła w niej gwałtowna przemiana. Nagle postanowiła, że niezależnie od konsekwencji, z szacunku dla swych rodziców i samej siebie już nigdy nie odrzuci przepełniającej ją miłości do odkryć i przygód. Państwo Quatermain byli pełnymi pasji badaczami, gotowymi poświęcić życie dla pogoni za antycznymi tajemnicami. Urodzonymi poszukiwaczami przygód i uczonymi. I ona też taka była. Nie potrafiła już dłużej tego w sobie tłumić, nie mogła porzucić tak wspaniałego dziedzictwa, szczególnie jako jego ostatnia powierniczka. Dlatego, gdy tylko usłyszała, że Riona Bruin szuka ochotników do ekspedycji archeologicznej prowadzonej przez profesora Kazbara Wilgrima, starego kolegę jej ojca, zebrała się w sobie i skorzystała z wyjątkowo nadarzającej się okazji, zapisując się na listę członków przy pierwszej sposobności.


Wyznaczonego dnia, punkt dziesiąta Lara stała w siedzibie Absalomskiego Towarzystwa Archeologicznego w pełni gotowa do drogi. Na tę okazję wdziała na siebie zadbany strój złożony z szykownych elementów utrzymanych w białej tonacji oraz ciekawie skrojony, zdobny pancerz skórzany wzbogacony o krótkie szorty. Do tego na jej nosie spoczywały okulary w pozłacanej, drucianej oprawie. Przy sobie miała wyłącznie niezbędne do wyprawy akcesoria, przybory do pisania w celu udokumentowania swojej podróży oraz przewieszony przez ramię alkenstarski muszkiet o dwóch lufach służący za jedyny środek samoobrony. Jeśli chodziło o fizyczną aparycję to Quatermain miała długie jasnoblond włosy i bystre czarne oczy, a jej znakiem szczególnym był mały pieprzyk nad lewym kącikiem ust. Dziewczyna liczyła dwadzieścia cztery wiosny i mimo natury uczonego była wysportowana i wygimnastykowana.


Panna Bruin się spóźniała, więc Lara skorzystała z nadarzającej się okazji, by przyjrzeć się dobrze jej znanej budowli. Kiedyś bywała w tym miejscu, choć dość sporadycznie, głównie w okresie dzieciństwa i w towarzystwie rodziców. Obecnie widok wnętrza wywoływał w niej silne nostalgiczne wspomnienia. Szczególnie chwil spędzonych na przechadzaniu się po zakamarkach pełnego eksponatów i nagromadzonej wiedzy gmachu oraz obrazów przedstawiających jej najbliższych w trakcie ich zwyczajowych aktywności.

W końcu jednak niepunktualna pani magister przybyła. I to nie sama. Pojawiła się przed ochotnikami w towarzystwie posępnego czarodzieja, co Quatermain momentalnie skonstatowała po jego zwiewnych szatach sygnowanych znakiem słynnego Arcanamirium. Kiedy dokonano niezbędnych i nader krótkich formalności, towarzyszący Bruin mag przeszedł do zleconej mu pracy. Otworzył opalizujący barwą jasnego indygo owalny portal i gestem zachęcił do skorzystania zeń. Medyczka nie okazując cienia lęku, wkroczyła jako pierwsza w magiczny dysk. I bardzo szybko tego pożałowała, gdy nieznana siła wykręciła jej wątpia niczym mokre sukno. Mimo że wrażenie trwało ledwie mgnienie oka, było niezwykle nieprzyjemne i wywołało u niej nagły przypływ mdłości. Przeszła jej jednak ochota na narzekanie gdy zorientowała się, gdzie trafiła. Możliwość momentalnego pokonania setek mil była nie do przecenienia.


Początku wyprawy Lara nie mogła uznać za zbyt eskcytujący. Stanowił bowiem dłużące się stanie w kolejce do Morskiego Pałacu, tylko po to, by złożyć konieczną daninę urzędnikom jakiegoś opasłego satrapy. Do tego ciżba strasznie się tłoczyła, na domiar złego jeszcze bardziej, gdy przyszedł upragniony moment powrotu. Walka z silnym prądem nieustającego strumienia ludzi po długich zmaganiach ostatecznie się powiodła i Quatermain razem z towarzyszami mogła z ulgą postawić stopę na pokładzie „Zefira”.

Zgodnie z planem podróży relatywnie zadbana karawela miała służyć uczestnikom ekspedycji jako środek transportu około miesiąca. Na szczęście jednostka posiadała małe, osobne kajuty, w których można było zaznać odrobiny prywatności. Z tego, co się orientowała czarnooka, mogło być o wiele gorzej, ponieważ na mniejszych jednostkach załoga musiała sypiać na otwartym pokładzie.

Rejs okazał się dla młodej dziewczyny dość nużący i przez to też wydawał się jej nieznośnie dłużyć. Poza wertowaniem ksiąg w zaciszu własnej kajuty jej odpoczynek od męczącej monotonii stanowiły krótkie spacery po qadirańskich miasteczkach, w których statek uzupełniał zapasy. Oczywiście pomijając Sedeq, które budziło w blondynce podobną odrazę, co u panny Bruin. Co się zaś tyczy Riony, to zanim jeszcze na horyzoncie zaświtała czarna kropka będąca Zarqawą, zagadnęła do Lary obserwującej przez wypolerowane szkiełka fale leniwie bijące o pokryte pąklami i cienką warstewką zaschniętej soli poszycie „Zefira”.
— Pewnie ucieszy cię wiadomość, że jeszcze dziś przybijemy do ostatniego portu, dr Quatermain — oznajmiła składajac dłonie na burcie statku.
— Chwała Desnie — rzekła z ulgą blondwłosa, nie odrywając wzroku od lazurowej toni morza. — To nie mój pierwszy rejs, ale jakoś... chyba nigdy nie przepadałam za żeglugą.
— Domyślam się... naprawdę — wyznała współczującym głosem magister archeologii. — Wiedziałaś, że jestem wielką fanką twojego ojca? — szybko zmieniła temat na w jej mniemaniu mniej niezręczny. — Przeczytałam wszystkie jego książki. Moja ulubiona to chyba „Materialne pozostałości Imperium Jistka w Południowym Cheliax” albo nie, to będzie raczej „Upadek Starego Azlantu”.
Gdy zdała sobie sprawę, że te słowa także mogą stanowić sól na rany młodej dziewczyny, zganiła się w duchu i wyraziła szczerą skruchę.
— Przepraszam, wielce ubolewam z powodu jego zaginięcia. Czytałam ostatnie raporty i niestety nadal nie mamy o nim żadnych wieści. Ale jestem pewna, że w końcu się odnajdzie. Przechodził o wiele gorsze rzeczy. To niezwykle zdeterminowany mężczyzna.
— Nie ma sprawy, madame Bruin. To między innymi dla niego tu jestem. Dla siebie, ale i dla niego. No i dla mamy.
— Na pewno twoi rodzice byliby teraz z ciebie bardzo dumni.
— Zawsze byli... — westchnęła Lara, a jej wzrok mimowolnie uciekł ku horyzontowi.

Spływ barkami po rzece Meraz stanowił dla młodej doktor okazję do podziwiania qadirańskich krajobrazów, rustykalnych pejzaży i urokliwych miasteczek. Krótsza od morskiej i o wiele mniej monotonna rzeczna podróż względnie szybko doprowadziła ją w pobliże okazałych murów Sakhrabayi. Tam też gwarny i tłoczny port powitał zmysły Lary kakofonią odgłosów i aromatów wszelakich. Jako komitet powitalny zjawił się zastęp niewolników, wyręczając wszystkich w niesieniu własnego dobytku. Quatermain jednak podziękowała za tego typu usługi i demonstracyjnie niosła swoje rzeczy sama. Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby skorzystać z pomocy pracowników przymusowych. Zwyczajnie nie tolerowała takich praktyk.

Niedługo potem dotarła na plac odcięty przez kordon strażników w napierśnikach rodowego koloru Semiramis Kishar Ismat. Na miejscu ją i innych powitał dobrze ubrany mężczyzna, w którym po wysadzanym szmaragdami łańcuchu medyczka rozpoznała nadwornego doradcę.
— Wa ʿalayka as-salām — Lara odpowiedziała mu właściwym zwrotem grzecznościowym w kelesh z wyraźnym i dystyngowanym taldańskim akcentem.
Kiedy panna Bruin przedstawiła ją dostojnikowi, Absalomianka skinęła mu delikatnie głową. Kiedy zaś tenże poświęcił jej krótkie spojrzenie, jedynie poruszyła nieznacznie kącikiem ust stojąc niewzruszenie z ręką wspartą na biodrze.

Wkrótce potem nadeszła chwila, by podążyć wraz ze zbrojną obstawą za urzędnikiem do „Domu Mahmeda”. Po drodze Lara odnotowała jakie poruszenie wzbudzał w mieszkańcach Qadiry widok avistańczyków. Jednak jako całkiem doświadczona odróżniczka nie dziwiła się temu jakoś specjalnie. Już na miejscu para strażników wpuściła wszystkich na teren budynku, po czym na widok Rahata napięła się jak struny lutni. Chwilę później wszyscy znaleźli się już w środku, a dostojnik pozwolił sobie jeszcze zamienić słowo z Bruin, przy okazji przydzielając do jej grupy dwóch swoich ludzi. Zaraz potem oddalił się, zaś Quatermain cicho westchnęła komentując tym samym na swój sposób koniec przedstawienia i przyjrzała się uważnie obu poleconym przezeń mężczyznom, zostawiając wnioski z tejże obserwacji wyłącznie dla siebie. Następnie udała się w swoją stronę.
— Dziękuję uprzejmie, ale ja spasuję — odparła jeszcze grzecznym tonem na odchodne Deirlialowi.
W zamiarze miała rozgościć się w swojej komnacie, zaspokoić apetyt i pragnienie, odrobinę się odświeżyć, po czym skorzystać z pozostałego jej czasu, by zaznać zasłużonego odpoczynku przed zapowiedzianą audiencją u lokalnej władczyni.


4, 20, 16, 16, 12

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 28-01-2023 o 20:48. Powód: ew. ok, jest w miarę dobrze
Alex Tyler jest offline  
Stary 29-01-2023, 10:37   #5
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Lara musiała przyznać, że zaoferowany przez „Dom Mahmeda” poczęstunek był nie tylko obfity, ale i wyborny smakowo. Dziewczyna skusiła się oczywiście na qadirańską wersję potraw, kierowana chęcią skosztowania prawdziwej kuchni orientu. Nie było wszak tajemnicą, że kulinarne podróże, jak każde inne, wielce jej odpowiadały. Właściwie to z podobnymi daniami miała już wcześniej styczność w osiriańskim Sothis. Daleka była jednak od stwierdzenia, że smakowały one tak samo. Nawet jeśli niektóre potrawy z pozoru mogły wydawać jej się praktycznie takie same, to była w pełni świadoma, że unikatowa kultura danej nacji niewątpliwie wpłynęła na specyficzność mieszanki aromatyczno-smakowej. Sprawiając, że potrawy posiadały unikatowe, niespotykane nigdzie indziej walory.

Po sytym posiłku i napitku Quatermain z przyjemnością skorzystała z luksusu kąpieli w jednej z karczemnych balii. Dotychczasowe warunki okrętowe niestety zdecydowanie nie sprzyjały utrzymaniu poziomu higieny odpowiadającej jej standardom. Po dokładnym umyciu się medyczka wdziała skrupulatnie elementy swego odzienia i udała się do własnej komnaty.


Cisza, jaka zaległa w kwaterze młodej doktor po uspokojeniu się jej kamratów z okolicznych pomieszczeń pozwalała na chwilę spokojnej refleksji. Ta zaś naszła ją, kiedy tylko jej wzrok padł na olejny obraz na płótnie, zdobiący jedną ze ścian. Rzeczywiście Casmaron, z wyjątkiem Qadiry i może jeszcze Czeluści Gormuza, stanowił dla Avistańczyków prawdziwą zagadkę. Enigmę, której nawet jej ojciec nie zdołał zgłębić.

Rozmyślania dziewczyny w pewnym momencie przerwały dobiegające z dołu odgłosy rozmowy. Nieliczne słowa, które zdołały dotrzeć do jej uszu, momentalnie ją zaintrygowały. Gdyby nie te dość osobliwe sformułowania, dobrze wychowana Lara pewnie nie wsłuchiwałaby się z taką namiętnością w to, co mówią jacyś obcy. A tak, to szczerze żałowała, że nie wyłapała, o jaki znak chodziło nieznajomym. Żal ten jednak błyskawicznie zszedł na drugi plan, gdy jej uwaga przeniosła się na zamieszanie, do którego ułamek chwili później doszło na zewnątrz jej komnaty. Rozpoznała rozedrgany głos Mykaela, a wkrótce potem Bruin, która poprosiła ją o diagnozę mężczyzny.
— Już jestem, proszę zachować spokój — rzekła łagodnie Lara, opuszczając pokój zaledwie moment po tym, jak magister skończyła mówić.
Ledwie rejestrując obecność krasnoluda Thurgruna, Absalomianka zbliżyła się do znajdującej się przed nią pary, po czym skupiła wzrok na Mykaelu. Mimo delikatnego zaniepokojenia zdołała bardzo szybko zdiagnozować jego stan. Objawy Taldańczyka wskazywały jednoznacznie na atak paniki.

Po szybkiej wymianie spojrzeń z Rioną dr Quatermain spokojnym ruchem ujęła zakrwawioną dłoń Mykaela i złożyła sobie na piersi, nie przejmując się wcale karminową plamą, którą tym samym zrobiła na swoim nieskazitelnie białym odzieniu.
— Jeśli jesteście w stanie, to proszę, sprawdźcie, co tam się wydarzyło. Ja na razie muszę się nim zająć — wyjaśniła archeolożce i pobliskiemu krasnoludowi, nie odrywając troskliwego wzroku od poszkodowanego. — Gwałtowne oddychanie w wyniku ataku paniki może doprowadzić do nieprzyjemnych komplikacji.
Żeby niepotrzebnie nie denerwować mężczyzny ani Bruin, medyczka nie wspomniała o ryzyku wystąpienia okresowego bezdechu, bólów głowy i klatki piersiowej, drętwienia kończyn, drgawek i utraty przytomności w wyniku niedokrwienia mózgu.
— Tylko bądźcie ostrożni. I w razie potrzeby nie wahajcie się mnie zawołać — dodała.
Następnie zwróciła się wyraźnym, acz delikatnym tonem do Taldańczyka.
— Mykaelu, spróbuj oddychać świadomie. Spokojnie i powoli. Tak jak ja. Czujesz? — docisnęła dłoń mężczyzny mocniej do swojej klatki piersiowej. — Wdech... i wydech. Wdech i... wydech.
Dziewczyna zademonstrowała mu całą procedurę na własnym przykładzie, zachęcając go do naśladowania.
— Dokładnie tak. Pamiętaj, że nie masz już powodów do obaw, wszystko będzie w porządku. Naprawdę. Zostanę z tobą tak długo, jak to będzie potrzebne.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 29-01-2023 o 10:40.
Alex Tyler jest offline  
Stary 30-01-2023, 23:04   #6
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Lara ucieszyła się, że zdołała uchronić Mykaela od omdlenia i w dużej mierze go uspokoić. Przy okazji zaintrygowało ją to, co zeznał Taldańczyk. Jego towarzysz miał podobnież gwałtownie znieruchomieć i zemdleć, wydawałoby się zupełnie bez wyraźnego powodu. A może kryły się za tym jakieś problemy zdrowotne Rocco? Albo też coś niedobrego wisiało w powietrzu? Medyczka musiała to sprawdzić.
— Oczywiście, Mykaelu. Właśnie miałam się do niego udać — powiedziała przyjacielskim tonem do obejmującego własne nogi mężczyzny. — Pamiętaj, że wszystko będzie dobrze, więc nie ma potrzeby, byś się niepotrzebnie denerwował. A teraz poczekaj tu na mnie, dobrze? Obiecuję, że niedługo wrócę.
Po tych słowach udała się na górę.


Dotarłszy do komnaty, gdzie leżał Rocco Lara spojrzała z uznaniem na Rionę Bruin. Może i jej nie zawołała, ale za to fachowo zabrała się do udzielania pierwszej pomocy. Widać było, że Szkolenia Absalomskiego Stowarzyszenia Archeologów w tym zakresie w jej przypadku nie poszły w las. Zbliżywszy się do poszkodowanego Quatermain z rozczuleniem spojrzała na niestaranny, prowizoryczny opatrunek, jaki bez wątpienia założył mu Mykael. Niestety musiała go poprawić ze względu na dobro pacjenta. Przy okazji dziewczyna przyjrzała się fachowym okiem jego ranie. Wyglądało na to, że Rocco uderzył głową o coś twardego, najprawdopodobniej stojący przy łóżku stolik. Ślad krwi na drewnie zdawał się to potwierdzać. Rana miała wydłużony profil, ponieważ gdy doszło do urazu, głowa znajdowała się pod niefortunnym kątem. Rozcięcie było też nieco głębsze między włosami, a im dalej w stronę skroni, tym stawało się płytsze. Zdaniem młodej doktor Rocco tracąc przytomność poleciał do tyłu i spadając z łóżka uderzył głową w mebel. Na szczęście rozcięcie nie wyglądało groźnie i nie mogło być źródłem poważnego krwawienia, więc nie wymagało założenia szwów. Czarnooka nie dostrzegła też by czaszka uległa pęknięciu czy miejscowemu wgłębieniu, co mogłoby spowodować groźny ucisk mózgu. Kiedy jednak Allayne przemówił, te podejrzenia jeszcze bardziej się oddaliły. Prawdopodobnie obyło się nawet bez wstrząśnienia mózgu, nie wspominając o krwotoku wewnętrznym. Wyglądało na to, że skończy się jedynie na nabiciu przysłowiowego guza. Blondynka mimo to przezornie zdecydowała, że podda go kilkudniowej obserwacji. Tak na wszelki wypadek, jakby z czasem miało dojść do ujawnienia objawów wewnątrzczaszkowego krwawienia. W danej chwili jednak jedynym realnie niepokojącym objawem Rocco był gorąc tchnący od jego ciała.
— Hm — Lara zadumała się nad zeznaniem męzczyzny. — Chorowałeś kiedyś na coś poważnego albo doznałeś poważnego urazu głowy?
Pytania te zadała wyłącznie na wszelki wypadek. Dlatego, gdy mężczyzna pokręcił przecząco głową, nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną i tylko skinęła mu delikatnie głową jako potwierdzenie przyjęcia tej informacji do wiadomości. Zaraz potem zaczęła się rozglądać po komnacie i lekko pociągać nosem, oblizała się nawet, próbując wyczuć jakiś posmak w powietrzu. Jednak na nic. Nie wyglądało na to, by doszło w danym miejscu do ataku alchemicznego. Zdawało się również, że Thurgrun wykluczył wpływ czynników nadnaturalnych.
— Słucham? — dr Quatermain zareagowała z delikatnym opóźnieniem na zadane lekkim tonem pytanie poszkodowanego. — Ach, tak. Raczej nic ci nie będzie, Rocco, ale zostaniesz pod moją obserwacją na kilka dni. Tak na wszelki wypadek. A jeśli chodzi o teraz, to jeśli dasz radę jeszcze trochę wytrzymać, to niedługo zejdę na dół i poproszę Mahmeda o artykuły medyczne, po czym założę ci opatrunek.
Chwilę później dziewczyna skinęła aprobująco głową na sugestię wypowiedzianą przez brodatego magusa, po czym jeszcze raz obejrzała dokładnie komnatę. Zastanawiając się w trakcie, czy kiedykolwiek słyszała o podobnie osobliwym zdarzeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 31-01-2023 o 19:47.
Alex Tyler jest offline  
Stary 01-02-2023, 22:19   #7
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Ulotna powściągliwość

Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; popołudnie, ulice miasta

Spiekota ustępowała, ustępowała z wolna rozwleczona w czasie jak przeciągnięta nuta. Powściągliwość okazała się odpowiednią postawą w niej się elf ugruntował. Kucharz nie potrafił opanować swej miłości do cynamonu i dodał szczyptę niemal do każdej potrawy, toteż bard jadł niewiele i raczej z nudów. Z początku uwagę skupił na ujętych w zgrabne rajtuzy nogach pań, albo zgrabnych nogach wyeksponowanych w trafnym odzieniu. Zaraz jednak przeniósł uwagę na krasnoluda, ten okazał się przecież trafny w etykiecie przy przywitaniu, posilał się za to bez skrępowania. Szczerość i obycie idące w parze przypadły elfowi do gustu na tyle by umilić wszystkim posiłek delikatną melodią wygrywaną na lutni. Melodią ku apetytowi Thurgruna utkaną, skrytą niby za innymi doznaniami, tło niezauważalne, a konieczne. Do dźwięków instrumentu dodawał czasem bezsłowną vokalizę. Grał zatem na zwłokę, bo nigdzie nie było mu śpieszno, przyszłość i tak nadejdzie.

Taras opuścił ostatni dedykując ostatnie nuty sprzątającej służbie, w zamian odbierając szczęście na strudzonych twarzach. Instrument zostawił w pokoju, za to na chude ramiona narzucił luźną pelerynę z jedwabiu koloru indygo, na głowę wdział kapelusz z liści palm i papirusu z dużym rondem. Poprawił przed lustrem makijaż.

Podczas przechadzki zamykał pochód. Tak więc wyszło, że szli od największego da najmniejszego. Nic podobnego, by Świteź ignorował gościa, przeciwnie między oficjalnymi wyjaśnieniami Rayyana opowiadał ciekawostki, choć Deirlial nie był pewien ile jest w słowach barda prawdy. Opowieści o łotrzykach, piratach, dżinach uwięzionych w dzbanach, spełniających namiętności, sadzających wczorajszych złodziej na tronach.

- Tu powstał pierwszy latający dywan, wkrótce wszystkie warsztaty na placu kobiercowym tkały podobne, tajemnica kryła się ponoć w wplatanych niciach specjalnego jedwabiu, zbieranego tuż przed przebudzeniem motyla. Niestety sztuka ta gdzieś chyba przepadła, bo ostatnio nie widziałem żadnego. Ostatnie rozeszły się nielegalnymi kanałami do miejscowych watażków.

Deirlial z łatwością rozpoznał w mowie Świtezia wschodnie akcenty. Dla odmiany zwrócił się w mowie elfów. Na co bard ze znów zauważalnym dialektem.

- Chwila przyjemności, a zostaje z nami na lata - wskazał na słodycze - pewnego dnia można nie wcisnąć się w kaftan. Otóż zajmuję się właśnie tym. Graniem na lutni, fecie, śpiewem, całkiem dobrze można się z tego utrzymać, a panienki i przygody to tylko dodatek. - tym razem to on się uśmiechnął, uchylił maski powściągliwości, błysnął jak pierwszy promień słońca po czarnej nocy. Jasno i wyraźnie. Świteź spodziewał się podobnego pytania, choć myślał, że zada go kobieta, może jeszcze zada. Podjął - Podejrzewam, że nasza przemiła Semiramis po prostu się mną znudziła i znalazła doskonały powód, żeby się mnie pozbyć z dworu na jakiś czas. - zawiesił - Może nawet jeśli wrócimy z tarczą pozwoli znów dla siebie śpiewać, to bardzo znaczna Pani Mecenas sztuki.
- Mówisz o niej z uczuciem.
- Owszem, kocham Semiramis jak siostrę, starczy mi do pieszczot jej służek w niej kocham charyzmę. - znów wziął oddech - A imię? - stopił elfa ciepłem spojrzenia - Jak coś ci zaŚwita, to powiedz.

Ale dwie przecznice dalej znów na twarzy maska. Uprzejma, ale zimna. Zbombardowana emocjami półorka na skraju pęknięcia. Do wszystkiego jeszcze obywatelska postawa Deirliala, Świteź wdzięczny, że kroczy przed nim drugi herold. Na ostatku, z cienia baldachimu i głębszego jeszcze cienia słomianego kapelusza ocenił zbiegowisko. Ruszając za towarzyszami porwał odruchowo mały cep. Za paskiem miał tylko sztylet w torebce zaś poprzeczny flet i puder.

Ostrzeżony zachowaniem wpierw Rayyana, a po wtóry Deirliala przekroczył ledwo próg przygotowany na ohydę. Zdrajczyni ledwie zatańczyła na estetyce i trzewiach, by zacząć kusić swym szalonym pięknem. Piekielna kałuża czerni w odcieniu szkarłatu odbijała strop warsztatu i wisielca malując podobne rzeźbą w czerwonym obsydianie. Świteź się zachwycił, skruszył maskę, buźkę porcelanową rozłupała egzaltacja. Bard rozważał czy ktoś zapewne specjalnie to zaplanował, czy może to ulotny urok śmierci.

Szarańcza pochłonie grzeszników
Głodna duszy i ciała
Niezmordowana,
Krucjata Niewolników
- dokończył

Kamień w pierścieniu hipnotyzował. Kim był ten człowiek trawiła elfa ciekawość, dość bogaty sądząc po sadle i szatach. Nie mógł się oprzeć Świteź, cofnął pod ścianę w głąb, w cieniu skrył. Szeptał głosem gruchającej gołębicy kreśląc zgrabnymi paluszkami w powietrzu jakby trącał struny niewidzialnej harfy, następnie przerzucił się na wydobyty z niewielkiej torebki przy pasku poprzeczy flet i zaklinał siły ciążenia.

Świteź będzie używał sztuczek wykrycia magii i ręki maga. Chciałby ściągnąć pierścień z dłoni wisielca i nie podchodząc przenieść go sobie do dłoni. Następnie oględziny pomieszczenia, ale tak, żeby nie wejść w arcydzieło, przed czym będzie powstrzymywał innych i ostatecznie wyjdzie na zewnątrz wypytać zgromadzonych ludzi, ale to już raczej na kolejny post.
- Kim jest nieboszczyk?
- Co to za magazyn?
- Do kogo należy?
- Kiedy ktoś tu był ostatnio? itd.
Oczywiście wcześniej z uprzejmym uspokajającym wstępem. Wykorzystam society.

ARO - Czy w tym uniwersum funkcjonują arkana tarota?



20/4/17/11/8



Mam nadzieję, że nie przesadzam wkładając w usta twojego bohatera niewinne pytanie, jak coś nie tak to daj znać.
P.S. Ufam, że historia o dywanach się podobała, mam jeszcze kilka.



Dopiszę wkrótce czary do docka, skorzystam z twoich sugestii na swoim szkielecie.
Wymyśliłem kiedyś dla iluzjonisty do KC taką zdolność gromadzenia mocy z czynionego przedstawienia. W owym wypadku sztuczki, czy form charyzmy po spektakularne emanacje magiczne. Miało się to nazywać: Podziw. To mógłby być ów nasz backgrund. Nie upieram się, przytulę i wiedzę o dżinach i co tam wymyślisz.

 
Nanatar jest offline  
Stary 09-02-2023, 23:44   #8
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
ver 0.9

Życie Rocco nie było zagrożone, tak właściwie to jego rana była tylko powierzchowna. Jednak Lara mimo wszystko wolała ją opatrzeć. Do tego zaś potrzebowała podstawowych artykułów medycznych, dlatego udała się na parter domu gościnnego, by poprosić o nie gospodarza. Na miejscu okazało się, że Mahmed był zajęty, ale fortunnie jego córka też się tam znajdowała i nie pozostała głucha na prośbę blondynki.

Powróciwszy do komnaty rannego mężczyzny, Quatermain z pewną ulgą i niekrytym zadowoleniem spostrzegła jego poprawiający się stan, to samo dotyczyło jego wiernego kompana – Mykaela. Dziewczyna szybko przystąpiła do medycznej procedury, najpierw wprawnie oczyszczając ranę Rocco, potem fachowo zakładając skomplikowany opatrunek-czepiec. W trakcie pracy spostrzegła, że temperatura ciała pacjenta odczuwalnie się obniżyła, w stosunku do stanu z chwili niedługo po doznaniu urazu. Przychodziło jej do głowy kilka wyjaśnień tego zjawiska. Aczkolwiek pewnej diagnozy postawić nie mogła, ponieważ posiadała niewielkie rozeznanie w sprawach magicznych.

Jeszcze, gdy kurowała Rocco młoda medyczka oddała się krótkiej refleksji, pobudzona ku rozważaniom widokiem bliskiej relacji łączącej pacjenta z Taldańczykiem Mykaelem. Poczęła poważnie zastanawiać się, dlaczego nigdy w jej życiu nie pojawił się ktoś, kogo mogłaby określić przyjacielem, czy nawet dobrym kolegą. Odcięta wysokimi murami posiadłości lub w dalekich podróżach, zatopiona w księgach bądź pogrążona w nauce. Jakoś nigdy nie znalazła w życiu czasu, by rozwinęła się między nią a kimś innym jakakolwiek głębsza zażyłość. Tylko czy naprawdę zawsze było z tym tak źle, czy tylko sobie to wmawiała? Może celowo trzymała innych na dystans? Wydawało jej się to nieco zabawne, biorąc pod uwagę, że nie miała najmniejszych problemów z komunikacją. To właśnie dlatego stanowiło to dla niej nurtującą zagadkę. Co by jednak nie mówić, faktem było, że nigdy nie miała nikogo ważnego poza rodzicami. A teraz nawet ich zabrakło...

Po zakończeniu procedury medycznej w stosunku do Allayne’a i jego niespodziewanym komentarzu Lara parsknęła śmiechem niemal w tym samym momencie co Riona.
— Oby — przytaknęła słowom Bruin. — Zwłaszcza że organizatorzy raczej nie zwracają za uszkodzone meble, co?

Czas przed nadejściem zmierzchu i zapowiedzianą audiencją u lokalnej władczyni stanowił odpowiedni moment na odpoczynek. Lara raczyła skorzystać z tej okazji i pozwoliła sobie na nieco relaksu w swojej komnacie. Korzystając z rozkoszy ciszy, chłodnawego przeciągu i miękkiego łoża notowała w swoim dzienniku. Na papier przelewała głównie prywatne spostrzeżenia i uwagi oraz luźne plany na przyszłość. Po jakimś czasie, aczkolwiek na dość krótko, w zaznawaniu wygód i spokoju przeszkodziła jej Riona Bruin, która odwiedziła ją z wyrazem lekkiego zatroskania wymalowanym na twarzy, by podzielić się nowinami na temat tego, co spotkało jednego z elfich uczestników ekspedycji oraz jego towarzyszy podczas spaceru po mieście. Przetrawiwszy jej słowa Quatermain stwierdziła, że plotki i dzisiejsze wydarzenia składniają ją ku podejrzeniu, że nad Sakhrabayą zawisła jakaś pradawna klątwa bądź grupa jakichś wściekłych kultystów zwyczajnie próbuje wywrzeć na mieście pomstę.

Uciekając za horyzont, słońce zabierało ze sobą palący żar. Przed jego zachodem temperatura zrobiła się całkiem znośna jak na gust mieszkańców północy. Wtedy to młoda medyczka razem z resztą ekspedycji udała się rosochatą plątaniną ulic ku Wysokiemu Miastu i postawionemu tam pałacowi. Imponujący budynek stanowiący zwieńczenie ciągu odznaczających się polorem domostw dygnitarzy i możnych przypominał Larze architekturę staroqadirańskich wież świątynnych o zmniejszających się schodkowo kolejnych tarasach. Dziewczyna dowiedziała się, że budownictwo Casmaronu słynęło z monumentalizmu i kipiących przepychem wnętrz. Quatermain poświęciła też badawcze spojrzenie marmurowej fontannie i osadzonemu na niej złotemu posągowi Kwiatu Jutrzenki, po czym rozpoczęła żmudny proces wspinaczki po ciągnących się daleko w górę schodach.

Marsz na sam szczyt nie był lekki, ale też Lara nie była typem uczonej przykutej do biurka. Była sprawna fizycznie i gibka, dlatego w niewielkim stopniu odczuła trud wspinaczki. Na samej górze jedynie otarła kilka kropelek z czoła jedwabną chusteczką, poprawiła ułożenie pończoch i wysokich butów, po czym ruszyła żwawo w dalszą drogę, podążając za niedawno przybyłym młodym niewolnikiem o jasnej czuprynie pełniącym najwyraźniej funkcję pałacowego concierge'a.

Młodzian zaprowadził wszystkich do chłodnego wnętrza, gdzie czekały na nich miękkie siedziska i poczęstunek. Okazała sala w najlepszym możliwym wydaniu dawała świadectwo tradycyjnej qadirańskiej gościnności oraz tamtejszemu uwielbieniu do zbytków. Kosztując delikatesów, doktorka rozwiązywała w głowie zagadkę, jaką stanowiły funkcje i obowiązki kryjące się za zróżnicowanymi ozdobami niewolników.

Po niecałej godzinie zgodnie z obietnicą powrócił blond consierge, prosząc wszystkich, by podążali za nim. Po drodze czarnooka podziwiała wewnętrzny dziedziniec i urzekające feerią kwietnych barw ogrody. Wyraźnie akcentowanym głoskom wypowiadanym przez znajdujących się tam dworzan akompaniowały melodyjne szarpnięcia harf. Pośród tych odgłosów stąpała po posadzce mozaiki przedstawiającej Gwiezdną Karwanę i dalej po stopniach w górę ku szerokiemu korytarzowi, gdzie w końcu zamilkły. Tamże dostrzegła gromady pałacowych pracowników kroczących pośród ścian i komnat jaśniejących szczerym złotogłowiem, aksamitem, adamaszkiem, atłasem, makatami, zdobnymi zasłonami, szpalerowymi obiciami i gobelinami przeważnie przedstawiającymi srebrnego węża Sakhrabayi lub czarno-białe bułaty Qadiry.

W końcu niewolnik doprowadził blondynkę i resztę ekspedycji do miejsca, gdzie krzyżowały się trzy korytarze. Tam zatrzymali się przed drzwiami z ciemnego drewna, by zaraz przekroczyć ich próg i ruszyć wzdłuż kolejnego dywanu, z Rioną na przedzie. Przy okazji dał się słyszeć znajomy głos Rahata, wchodzący od progu w podniosłe tony. Po oficjalnym przedstawieniu władczyni przez jej wysokiego urzędnika Quatermain miała okazję przyjrzeć się wysoko urodzonej kobiecie. Przez wypolerowane szkła młoda dziewczyna ujrzała kogoś na właściwym miejscu. Semiramis nie zawiodła jej oczekiwań ani ich nie przerosła. Prawdę powiedziawszy, bardziej zainteresował ją egzotyczny kot, spoczywający u jej stóp, którego gatunku nie potrafiła dokładnie określić. Taka już była Lara, niewielkie znaczenie przypisywała osobistościom, wysokim stanowiskom i wartościom materialnym. Pewnie gdyby pani Kishar Ismat była liczącą dwa milenia mumią, o wiele bardziej zainteresowałaby sobą medyczkę.

Otoczona parą najważniejszych doradców i zastępem sług, nałożników oraz ochroniarzy władczyni w końcu zabrała głos, posługując się w tym celu swoim avistańskim tłumaczem. Dla Lary jednak nie stanowiło problemu zrozumienie co przekazywała w ojczystym kelesh. Regentka Maharevu najpierw wymieniła kilka słów z Rioną, która najwyraźniej w ramach protokołu dyplomatycznego wręczyła jej jakiś podarek. Medyczkę od razu zaintrygowało co też mogło stanowić odpowiedni prezent dla żyjącej pośród zbytków qadirańskiej władczyni. Aczkolwiek miała na to ledwie ułamek klepsydry bowiem na życzenie tutejszej rządzącej przyszło przedstawić się elfowi Deirlialowi, a wkrótce potem samej Quatermain. Wystąpiła tedy przed szereg i z zachowaniem wszystkich obowiązujących zasad powitała rządzącą, a następnie kontynuowała w kelesh ze swoich niezwykle charakterystycznym taldańskim akcentem:
— Jestem Lara Quatermain, posiadam stopień doktora z dziedziny medycyny uzyskany na Uniwersytecie Absalomskim. Od niedawna prowadzę indywidualną praktykę jako medyk, ale obecnie służę w tej materii niniejszej ekspedycji naukowej. Do której to dołączyłam, ponieważ od najmłodszych lat fascynuje się archeologią, co zawdzięczam moim rodzicom dr Amelii Livingstone i prof. sir Davidowi Quatermainowi.
Po tych słowach usunęła się, by zrobić miejsce Thurgrunowi.

Po przedstawieniach i życzeniach od władczyni audiencja dobiegła końca. Lara ze swej strony wypowiedziała taktowne podziękowanie i razem z innymi w zorganizowany sposób opuściła salę. W krok z nimi okazała się podążać prawa ręka władczyni, czarnoskóra Mukhata. Już za drzwiami z ciemnego drewna kobieta płynnym taldańskim w bezpośredni sposób złożyła Rionie propozycję nie do odrzucenia. Zaproszenie do jej komnaty, które miało dotyczyć także grupy wybrańców spośród grona członków ekspedycji. Quatermain szybko dowiedziała się, że wchodzi w jej poczet, jako oficjalna medyczka wyprawy.


Gabinet ciemnoskórej arkanistki okazał się obszernym pomieszczeniem urządzonym w zdecydowanie mniej wystawny sposób niż charakterystyczne pomieszczenia wysokich dostojników z tych rejonów. Do tego nietrudno było dostrzec przywiązanie kobiety do drobnych detali, harmonii i ścisłego porządku. Pojęć prawie że obcych blondwłosej doktor o sercu awanturniczki, z natury słabo zorganizowanej i polegającej głównie na intuicji.

Przyglądając się półkom potężnych regałów i zgromadzonym na nich dziełom czarnooka dziewczyna zdołała wypatrzeć pośród nich nawet jedną z książek napisanych przez jej ojca. Na ten widok wpierw poczuła bardzo przyjemne ciepło w środku, które ledwie chwilę później ustąpiło strapieniu. Przez świadomość zaginięcia rodziciela z trudem przychodziło jej skupianie się na wielkiej dumie i miłości, jakie w stosunku do niego odczuwała. Niewinne pytania Świtezia, niewątpliwie wbrew intencji autora, tylko pogorszyły sprawę, działając niczym uderzenia prosto w jej serce wykonane chłodnym ostrzem sztyletu.
— Myślę, że niewiele można dodać do słów mego ojca — odparła z ciężkim westchnieniem, silnąc się na normalny ton. — Był... Jest bardzo fachowy i dokładny. Ale wierzę, że kiedyś uda mi się opisać moje własne przygody.
Gospodarze zaraz potem uciszyli spojrzeniami elfa, niechcący pozwalając okularnicy odpocząć od nieprzyjemnego tematu. Zaraz potem Mukhata zamknęła drzwi i przykładając do nich dłoń, wyszeptała jakieś zaklęcie tłumiące odgłosy z zewnątrz. Medyczka przypuszczała, że również te wydostające się w tamtym kierunku.

Kiedy Bruin czytała list od prof. Wilgrima, Lara słuchała zasiadającej pośrodku stołu arkanistki przyglądając się uważnie mapie, na której ta wskazywała różne punkty, dodając powiązane z nimi informacje. Dziewczynę ucieszyły deklaracje, że władze Sakhrabayi dbają o bezpieczeństwo ekspedycji. Ostatnie czego chciała, to by koledze jej ojca stało się coś złego. Przy okazji zaintrygowała ją informacja o tym jakoby prof. Kazbar natrafił w pobliżu swojego stanowiska archeologicznego w Różanej Dolinie na obiekt, który mógł być częścią dawno zaginionego miasta Falhaja. Blondynka dowiedziała się o nim co nieco jeszcze przed wyruszeniem w drogę z notatek ojca. Jednak informacja na natrafieniu na materialny ślad tej antycznej osady miejskiej rozbudziła w niej na nowo nadzieję i ekscytację.

Niedługo potem Rahat z urzędniczą nadgorliwością i wyraźną emfazą wyrecytował warunki kontraktu, który Quatermain i inni podpisali jeszcze w Absalomie. W jej własnym mniemaniu zupełnie nieporzebnie, ponieważ nawet nie zamierzała niczego znikąd zabierać. Interesowało ją odkrywanie antycznych tajemnic, a nie grabienie grobowców. Mukhata w pewnym momencie przerwała koledze i podała Bruin pergamin związany ze sprawami technicznymi dotyczącymi wyprawy, zaś drugi, ku pewnemu zaskoczeniu jej samej, młodej medyczce.
— Dziękuję uprzejmie — odparła odbierając prezent od wysokiej urzędniczki.
Wkrótce potem nadeszła okazja, by goście zdali własne pytania. Lara uczyniła to jako ostatnia.
— Zastanawiają mnie niepokojące zdarzenia w mieście i rzekomo powiązane z nimi burze piaskowe. Czy wiadomo już cokolwiek więcej w tym temacie? I czy te niepokojące zjawisko nie stanowi czasem zagrożenia dla naukowej wyprawy pana Kazbara?
14, 13, 10, 7, 15


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 11-02-2023 o 14:18. Powód: ver 0.9
Alex Tyler jest offline  
Stary 19-02-2023, 16:44   #9
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Lara słuchała uważnie odpowiedzi wysokiej urzędniczki Semiramis. W pewnym momencie jej oblicze nieco spoważniało. Dokładnie wtedy gdy Mukhata określiła koboldy mianem „szkodników”. Praktykowana przez wiele cywilizowanych istot dyskryminacja gatunkowa była całkowicie niezgodna z osobistym kodeksem etycznym blondynki. Wierzyła, że przewaga technologiczna czy odmienność kulturowa wcale nie uprawniały do poczucia wyższości i protekcjonalizmu. A tym bardziej pogardy bądź nienawiści.

Wymijające i powściągliwe odpowiedzi dostojników odnośnie tajemniczych wydarzeń w mieście oraz piaskowych burz tylko rozbudziły niepokój i podejrzliwość Quatermain. Pałac raczej nie bagatelizował tych zjawisk, tylko próbował zataić ich skalę i przyczynę. O ile miał ich pełną świadomość. Dziewczynę niezwykle nurtowała ich natura, dlatego żałowała, że nie zdołała usłyszeć nic przydatnego, jedynie urzędnicze formułki.


Powróciwszy do swojej komnaty u Mahmeda, Lara zrzuciła odzienie, wskoczyła pod posłanie i zajęła się tym samym, co czyniła jeszcze przed nastaniem wieczora. Notowaniem swoich obserwacji i wniosków. Godzinę przed północą odłożyła przyrządy piśmiennicze na nocną szafkę, zgasiła stojąca tam lampę oliwną i udała się na spoczynek.

Gdy o brzasku rozbrzmiały sarenraenickie dzwony, czarnookiej przyszło pożałować swojej decyzji o późnym położeniu się spać. Niesforne blond kosmyki spływały po jej zmęczonej twarzy, gdy medyczka wysiłkiem woli próbowała podnieść się z łoża i wymacać leżące na stoliku okulary. Kiedy tylko się odziała i doprowadziła do porządku, zeszła się na śniadanie.

Udanie się w drogę poprzedziła lekcja owijania twarzy chustą. Lara posłusznie wykonała polecenia półorka, mimo uprzedniej znajomości całej procedury. Na koniec, tak jak inni, spięła swego konia i wyruszyła.


Podróż do karawanseraju okazała się spokojna i monotonna. Zabrany z ogródka przed kuchnią u Mahmeda liść aloesu dziewczyna wykorzystała by poradzić sobie z nieznośną spiekotą. Jego sok połączony ze zmiażdżonymi liśćmi zielonej herbaty i olejem migdałowym stanowił bowiem całkiem skuteczny filtr przeciwsłoneczny.

Widok celu podróży stanowił miłe zastępstwo dla braku chłodnego wiatru. Po dotarciu do bram budynku delikatny optymizm Lary całkiem uleciał. Plamy krwi, które ujrzała przez swe wypolerowane szkiełka według jej fachowego oka wyglądały na efekt broczenia krwią przez kogoś, kto upadł bądź został powalony, a następnie zawleczono go z powrotem do środka. Zatem ktokolwiek był wewnątrz, nie dał nikomu szans, na wydostanie się stamtąd. Młoda doktor zmarszczyła brwi, po czym sięgnęła po dwulufowy muszkiet.

3, 7, 13, 9, 13


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 19-02-2023 o 16:47.
Alex Tyler jest offline  
Stary 28-01-2023, 03:53   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację

Dom gościnny Mahmeda

Pokoje zapewnione im przez Jej Promienność okazały się spełniać całkiem porządny standard, którym nie pogardzonoby nawet w dzielnicach Absalomu plasujących się wygodnie w kategorii klasy średniej. Obszerne pomieszczenia w zachodnim skrzydle domu gościnnego zdominowane były w jednym krańcu przez sporej wielkości łoża ze stosem beżowych poduch obramowanych złotymi frędzlami, na kamiennych podłogach spoczywały kolorowe dywany utkane przez zręczne dłonie miejscowych rzemieślników, a olejne pejzaże - przedstawiające miejsca od piramid Osirionu, przez qadirańskie równiny, aż po serce samego Keleshu - zdobiły piaskowe ściany. Wygodne fotele wciśnięte były w kąty pokojów, przedzielone stolikiem z posrebrzaną karafkę świeżej wody, w której pływały cytrynowe plastry; było też i skromne biurko, skrzynia u nóg łóżka, komoda i - skryta za parawanem - toaletka z miednicą i schludnie złożonymi ręcznikami.

Obiad przygotowany na ich przybycie składał się głównie z zapowiedzianego jeszcze przez Świtezia barana z rożna. Nawet dwóch. Lokalny kuchta - może z wrodzonej ostrożności, może z przekonania o wrażliwości avistańskich podniebień - przyrządził dwie porcje mięsiwa, gdzie jedna przyprawiona była miksem pikantnie wyrazistych przypraw, a druga... Cóż, była. Kucharz był rodowitym qadirańczykiem i najwyraźniej wszystko co avistańskie było mu obce. Baranina została podana wraz z półmiskami piętrzącymi się pieczonymi warzywami, słodkim winem palmowym i, o dziwo, czerwonym Perillac z cheliańskich winnic. A gdy przyszedł już czas na deser, na stołach wylądowały kandyzowane owoce oraz lokalny specjał - zapiekane ciasto listkowe, przełożone siekanymi orzechami z miodem, pokrojone w romby i polane syropem o cytrusowym posmaku. Baklawa, jak oznajmił im Rayyan.

Głód nasycony, pragnienie zaspokojone, można było zacząć gospodarować wolny czas, relaksować czy oddawać nieco aktywniejszym czynnościom. Młody Andorańczyk Rocco podniósł się pierwszy, odgarniając klejące się do czoła brązowe loki, a w ślad za nim ruszył Mykael z Oppary - duet świeżo upieczonych absolwentów Uniwersytetu Absalomskiego zdążył się zżyć podczas tygodni rejsu i nawiązać nader zażyłą nić przyjaźni. Do tego szczerą, w przeciwieństwie do relacji łączących ich ojczyzny. Za nimi dziedziniec opuściła jasnowłosa Sigrun, chwilę później halfling Roderyck, a jeszcze parę sekund dalej Frederic. Grupa przerzedzała się powoli, acz stopniowo.

Mahmed, który pozwolił im stołować się w ciszy i spokoju, znikając we wnętrzu budynku, ale prędko wychynął stamtąd gdy tylko pierwsze krzesła zaszurały o płytki dziedzińca. Niczym drapieżnik doskonały, okrągły gospodarz opadał na kolejne ofiary oddzielające się od stada z szerokim uśmiechem, dopytując czy ”jaśniepaństwu czegoś nie trzeba”, informując że zarówno on i jego pracownicy gotowi byli ”służyć uprzejmie”, odpowiadając na zadane pytania i tłumacząc, gdzie znajdują się pomieszczenia łaziebne z baliami (tutaj ”z przykrością” dodając, że podziemna wspólna łaźnia była w trakcie remontu). Jak miarkowali, za gościnność Mahmeda, równie wylewną co natrętną, mogli dziękować Jej Promienności. Bez wątpienia liczył na to, że szepną w pałacu jakieś dobre słowo.

Koniec końców grupa opuściła w końcu dziedziniec domu gościnnego. Jedni - jak Lara, Thurgrun i Riona - postanowili spędzić wolny czas przed audiencją na odpoczynku w czterech ścianach. Drudzy z kolei - jak Deirlial, Świteź i Rayyan - postanowili przespacerować się po Sakhrabayi.

A parę lig na północ, za suchą równiną półpustyni, zaczęła wzbierać burza.




Dr Quartermain

Cisza, jaka ogarnęła mahmedowy przybytek gdy podróżni zakończyli rozgaszczać się w swych kwaterach i korzystać z komnat łaziebnych na parterze, była miła. Ściany przybytku były przyzwoicie grube, przynajmniej na tyle by tłumić większość hałasów, ale kompani wykazali się już zdecydowanie mniejszą przyzwoitością. Stuki, puki i łupnięcia towarzyszyły rozpakowywanym bagażom, ciężkie drzwi trzaskały za każdym razem gdy ktoś opuszczał swój pokój i jeszcze cięższe kroki odbijały się echem od ścian korytarza. Podobnie jak odgłosy rozmów towarzyskich, gdy co bardziej gadatliwi członkowie grupy spotykali się przed pokojami.

Po jakimś czasie jednak, już tylko odległe odgłosy miejskiego życia wdzierały się przez uchylone okno, flankowane przez srebrzysty jedwab zasłon i szmer rozmów z dziedzińca przybytku w dole. Olejny pejzaż jaki zdobił jedną ze ścian pokoju Lary przedstawiał zdecydowanie odległe strony - roślinność typowa dla suchych klimatów, jak i sylwetka miasta w tle najeżona iglicami wskazywały na tereny bliższe keleszyckiemu sercu niż dalsze - ale dokładna lokalizacja krajobrazu wymykała się próbom identyfikacji. Absalomscy kartografowie zdawali się nie interesować avistańskim sąsiadem, casmaroński kontynent malując naprawdę szerokim pędzlem i pozwalając sobie na licentia poetica nieprzystające prawdziwym naukowcom. Nic więc dziwnego, że Casmaron jawił się wielu Avistańczykom jako niewyraźna plama. Nie licząc Qadiry, rzecz jasna.

Aczkolwiek jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnionym w naukowych kręgach Absalomu, magowie Arkanamirium od dawna posiadali dokładne mapy nie tylko Casmaronu, ale i całego Golarionu, dzięki ekstensywnym skanom magicznym. Quartermain senior nie raz i nie dwa dumał nad domniemanymi bogactwami, które miały kryć się za grubymi murami magicznej akademii i siecią skomplikowanych zaklęć ochronnych. O ile znajdowały się na jakimś półplanie.

...bno znaleźli kolej... — Fragmenty szeptanej rozmowy pod oknem dobiegły uszu Lary. — ...ne ciała. W magazynie starego Fahrima.

Sarenrae dopom... — Odpowiedział kobiecy głos. — ...już będzie. Przeklęci wyzwoleńcy!

Cśśś!

A znak? Był znak?

Czy był znak, czy go nie było, Lara już nie usłyszała - odpowiedź nadeszła chyba w niższych jeszcze tonach niż prowadzona rozmowa, a do tego z któregoś pokoju w górę korytarza dobiegł głuchy odgłos, jakby coś sporych rozmiarów uderzyło o podłogę. Ułamek chwili później trzasnęły drzwi i zadudniły ciężkie, szybkie kroki, które ucichły i zostały zastąpione szaleńczym niemal pukaniem do drzwi.

Mag-magister Bruin! R-r-riona!

Panika w głosie Mykaela była doskonale słyszalna. Pokoje półelfki i Lary dzieliły całe trzy kroki, jakie starczyły na przecięcie korytarza.

Mykael? Czy coś się stało?

J-ja... Rocco, on... N-n-nagle... Nie w-wiem!

Spokojnie, oddychaj. Doktor Quartermain! — Wezwaniu towarzyszyło pukanie do drzwi. — Chyba potrzebna nam będzie pańska ekspertyza, proszę powiedzieć że nigdzie nam pani nie zniknęła.

Magister starała się utrzymać swój zwyczajowy, lekki ton, ale parę drżących nut wkradło się w jej słowa. Lara nie zwlekała z otwarciem drzwi, kątem oka tylko rejestrując krasnoluda Thurgruna wywabionego z pokoju podniesionymi głosami, zanim cały ciężar jej uwagi spoczął na dwójce tuż przed drzwiami. Riona zwrócona była do medyczki plecami, z dłońmi na kościstych ramionach Mykaela. Taldańczyk z kolei, oparty bokiem o ścianę, prezentował się zdecydowanie o wiele gorzej niż przy obiedzie - gęsta czupryna była miejscami zmierzwiona, a koszula rozchełstana jakby została narzucona w biegu. Chłopak do tego drżał jak osika na wietrze i szare oczy, okrągłe niby absalomskie standardy, wbite były w czubek głowy Riony, zupełnie nie rejestrując pojawienia się Lary. Szczęka Mykaela poruszała się niemo, słowa ugrzęzły w gardle i zaledwie oddechy - coraz krótsze, coraz płytsze i coraz bardziej świszczące - znajdowały ujście spomiędzy powoli siniejących warg.

Diagnoza nie zajęła długo. Atak paniki był wręcz podręcznikowy i sekundy dzieliły młodego Taldańczyka od utraty przytomności przez hiperwentylację. Mykael powoli, jakby z wielkim wysiłkiem, uniósł dłoń ku górze i kościste palce drgnęły, wskazując kierunek w górę korytarza. Magister i doktor wymieniły się spojrzeniami.

Jasna czerwień świeżej krwi szpeciła taldańską rękę.




Dwa elfy i półork

Specjaliści (tudzież szpiedzy) Jej Promienności byli jedynymi, którzy postanowili towarzyszyć Deirlialowi przy spacerze po Sakhrabayi. W charakterze “przewodników”, jak oznajmił Rayyan z przyjaznym uśmiechem, lecz elf nie wątpił, że chcieli również zapewnić bezpieczeństwo jego osoby - bynajmniej z dobroci serca, prędzej z rozkazu Semiramis. Tercet opuścił dom gościnny Mahmeda krótko po obiedzie, kierując kroki w dół tej samej ulicy, którą Avistańczycy jeszcze nie tak dawno pokonali w zbrojnej obstawie i w towarzystwie mości Rahata. Aleja tym razem zapełniona była miejscowymi, sunącymi w każdym kierunku równie leniwym krokiem, co oni sami. Rayyan wysunął się przed elfów, bez słowa obejmując prowadzenie i - dzięki swoim imponującym gabarytom - ułatwiając manewrowanie w gęstniejącej ciżbie.

Wąskie ulice rozszerzyły się nieco po jakimś czasie, gdy tercet zagłębił się w labirynt Sakhrabayi i zaczął zbliżać do centralnych, bardziej popularnych dzielnic. Półork jednak wstrzymywał się od wkraczania na zatłoczone place i skręcaniu w wypełnione po brzegi arterie, ograniczając trasę spaceru do bocznych alejek łączących te pulsujące punkty. Nieco mniej uczęszczane uliczki w niczym jednak nie ustępowały swoim kuzynom i Deirlial nie mógł narzekać na brak atrakcji - stragany pełne kuriozów wszelakich, lokalnych wyrobów, słodkich wypieków, akcesoriów z metali mniej lub bardziej wartościowych i multum innych jeszcze rzeczy wciśnięte były gdzie tylko się dało, z właścicielami zachwalającymi swoje towary, przekrzykującymi się jeden przez drugiego w nieustannej kakofonii.

Minęli też rzemieślnicze warsztaty, których wystawy pokazywały elfowi nowe sposoby na użycie dobrze znanych w Avistanie materiałów. Od kolorowych saubów będących najpowszechniejszą odzieżą w Qadirze, przez nieco bardziej stonowane kolorystycznie biszty, po nikaby, hidżaby i wyszywane srebrem abaje. Jeszcze dalej błyszczała stal - jatagany, szable, bułaty, kindżały czy dżambie - w prostszych lub bogatszych wydaniach, od rękojeści pozbawionych jakichkolwiek ozdób, aż po złoto wysadzane jadeitami. Były i stragany z misami pełnymi przypraw o równie intensywnych kolorach, co zapachu i smaku, z kadzidłami o słodko-mdlącej woni, z lawendowymi olejkami, z alchemicznymi preparatami, barwnikami, makijażem.

Słowem - było wszystkiego i jeszcze trochę.


Tercet zatrzymał się w końcu na chwilę u wylotu jednej z cichszych alejek, minąwszy okultystyczną księgarnię która z daleka śmierdziała hochsztaplerem, pomiędzy zakładem taksydermisty i herbaciarnią, w cieniu szarego baldachimu. Deirlial zdążył zauważyć, że kolorowe płachty rozpostarte były nie tylko powszechną i pożyteczną ozdobą, ale też pokryte w wielu miejscach warstwą piasku i pyłu.

Na Skałę nie ma co iść — zawyrokował Rayyan, wskazując wzgórze. — Będziemy tamtędy szli do pałacu.

Pałac Semiramis, rzecz oczywista, wyznaczał najwyższy punkt Sakhrabayi i okupował szczyt wzniesienia, od którego miasto brało swą nazwę. Nawet na tą odległość rozmiar siedziby Jej Promienności był imponujący, aczkolwiek spojrzenie Deirliala przykuł widok w niższej partii wzgórza. Złota kopuła wieńcząca błękitną świątynię błyszczała w świetle słońca, otoczona przez cztery kręte minarety, które łudząco przypominały elficką architekturę.

Świątynia Sarenrae - odezwał się Świteź, podążywszy za spojrzeniem starszego elfa.

Oczywiście.

Rayyan już, już otwierał usta by zapewne zarządzić powrót do domu gościnnego, gdy przez placyk na którego krańcu przystanęli przetoczył się przeciągły krzyk, godny banshee i z budynku w dalekim końcu wybiegła siwiejąca kobieta, zawodząc wniebogłosy. Parę przechodniów zaraz jednak przechwyciło ją i doholowało do pobliskiej ławeczki. Głosy na tą odległość były niewyraźne, ale elfie uszy wyłowiły parę słów krzykaczki - “panienko Sarenrae”, “krew”, “tyle krwi”, “trup” i “Sarenrae dopomóż”.

Trup. Myślisz że to kolejna tajemnicza ofiara jeszcze bardziej tajemniczej burzy? — Rayyan szturchnął Świtezia, zerkając w stronę budynku, który najwyraźniej stał się dla kogoś miejscem ostatniego spoczynku.

Możliwe — odparł elf. W oczach półorka coś błysnęło. — Chcesz tam iść.

Najemnik wzruszył ramionami, słabo kryjąc szelmowski uśmiech. Zerknął przez ramię na Deirliala, by po chwili ponownie spojrzeć w stronę Świtezia.

Chcę tylko zerknąć — oznajmił Rayyan. — Nie mówcie, że sami nie jesteście ciekawi.

Nie czekając na odpowiedź, z wyrazem twarzy zdającym się mówić “co może pójść nie tak?”, półork ruszył przed siebie pewnym krokiem, z dłonią nonszalancko opartą o jelec długiego miecza. Tymczasem wokół kobiety zaczęło gromadzić się coraz więcej osób, parę głów obracało się wte i wewte, zapewne w poszukiwaniu straży.

Ale jak to ze strażnikami było - gdy byli potrzebni, nie było żadnego pod ręką.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 28-01-2023 o 14:15.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172