Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2023, 14:22   #1
 
Shiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Shiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputacjęShiv ma wspaniałą reputację
[Pathfinder 1e.] Blood of Dragonscar


27 Sarenith, Dzień Gwiazd, 4714 AR,
wschodni Taldor, Wewnętrzne Morze, Golarion,


Zaproszenie na ślub przez Maritę, byłą wojowniczkę, dla której bardzo wiele znaczyliście w dawnych czasach nieco was zaskoczyło. Pomimo własnych spraw na głowie i tak zwanej prozy życia codziennego, nie chcieliście odmówić pojawienia się na tej uroczystości. Wybrankiem kobiety był niejaki Baydon Irini, o którym - oprócz Zandru - pozostali nie wiedzieli właściwie nic, ale skoro Marita postanowiła wziąć go za męża, to musiała być tego całkowicie pewna. Magiczna wiadomość, jaką wam wysłała była w zasadzie lakoniczna ale i pełna radosnego pośpiechu - mieliście spotkać się z przyszłą panną młodą w gospodzie "Koniec Dnia" w Dalaston.

Przed wyruszeniem w podróż dowiedzieliście się najpierw co nieco o miejscu, gdzie miał odbyć się ślub. Górnicze miasto Dalaston leżało przy wschodniej granicy Taldoru, naprzeciw Gór Krańca Świata i otoczone było polami pszenicy, jęczmienia i truskawek. Miasteczko było wielorasowe, jednak przeważali w nim krasnoludowie. Filarami lokalnej gospodarki były trzy gałęzie przemysłu: kopalnie nadzorowane przez rodzinę Dalassenos, Kuźnia Moriana oraz browar Irini i to właśnie z tego rodu pochodził wybranek serca Marity. Te trzy biznesy napędzały cały handel w miasteczku i okolicach. Zabrawszy ze sobą najważniejszy ekwipunek wyruszyliście w drogę, by zdążyć na ślub.

Pogoda była idealna - słońce przyjemnie przygrzewało, na niebie dało się dostrzec zaledwie kilka chmur. W takich warunkach podróż była prawdziwym błogostanem. Przeznaczenie połączyło was ze sobą na głównej drodze do miasta, kilka kilometrów od celu podróży. Od słowa do słowa wyszło, że wszyscy zmierzacie do Dalaston, by spotkać się z Maritą. Im bliżej byliście, tym mocniej wyczuwaliście gryzący zapach dymu niesiony przez lekki, letni wietrzyk. Wiedzeni doświadczeniem ruszyliście, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu i gdy tylko wyjechaliście zza zalesionego zakrętu, waszym oczom ukazał się ponury widok.


Był środek dnia, ale niebo nad Dalaston pociemniało jak w bezksiężycową noc. Miasto płonęło, a przynajmniej jego część - z jednej czwartej otoczonej murami aglomeracji unosiły się czarne kłęby dymu. Najdziwniejszy był jednak całkowity bezruch w okolicy. Na polach nie dostrzegliście pracujących parobków, ani żadnych innych podróżnych czy kupców. Dalaston płonęło i zdawało się, że jego mieszkańcy pozostawali skryci w pokrytych popiołem murach.

Jednak gdy tylko się zbliżyliście, pojawiły się oznaki życia. Strażnicy odziani w skórznie biegali za blankami, dzierżąc pochodnie, by odeprzeć mrok. Dwuskrzydłowa, ciężka brama pokryta sadzą i popiołem była zamknięta. Migotanie światła na tle chmur i unoszące się kłęby dymu sugerowały, że płonąca część miasta znajdowała się dość daleko od głównego wejścia.

W końcu zwróciliście na siebie uwagę wartowników na murach. Czterech z nich - dwóch ludzi i dwóch krasnoludów - z ciężkimi, załadowanymi kuszami w dłoniach spojrzało w dół z poplamionych popiołem ścian. Ich twarze schowane były za wilgotnymi szmatami chroniącymi nos i usta przed dymem a na oczach mieli gogle ułatwiające widzenie. W panującym półmroku wyglądali jak ponure, humanoidalne posągi.

- Kto wy?! - Warknął gardłowo jeden z mężczyzn, przysadzisty byczek w zbroi łuskowej. - W miasteczku panuje stan wyjątkowy! Na rozkaz hrabiego Saleno Dalassenosa nie wpuszczamy żadnych obcych! Zawróćcie, albo ponieście konsekwencje!

Po tych słowach strażnicy unieśli i wycelowali w was ciężkie kusze.
 

Ostatnio edytowane przez Shiv : 17-02-2023 o 16:24.
Shiv jest offline  
Stary 18-02-2023, 12:45   #2
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Bogowie bywają kapryśni. Bawią się losami śmiertelnych, obdarowując ich szczęściem lub zrzucając na nich istne plagi. Czy mają w tym jakiś cel, czy jest to element jakiegoś większego planu, a może to po prostu dla nich rodzaj zabawy? Tego zwykłym śmiertelnikom nie jest dane wiedzieć, mogą jedynie próbować z tym walczyć, lub poddać się i płynąć z nurtem losu. Tak było i teraz - drobny psikus Desny sprawił, że zaklęcie teleportacji przestrzeliło i wyrzuciło Zandru kilkanaście kilometrów od Dalaston, na stercie siana w czyjejś oborze.
Kiedy krowa, zupełnie niewzruszona pojawiającym się znikąd typem, zaczęła lizać go szorstkim językiem po twarzy, kapłan zaczął się zastanawiać, co jego patronka ma tym razem dla niego w planach. Po krótkiej rozmowie i śniadaniu z przemiłymi gospodarzami farmy, na którą trafił, wniosek nasunął się sam - była to drobna nauczka i przypomnienie, że nawet mając przed sobą cel, nie należy zapominać o podróży, która ma do niego doprowadzić. Dlatego też pozostałą do Dalaston część drogi, wskazaną przez farmerów, Zandru postanowił przebyć piechotą. Spotkane na trakcie osoby, jak się okazało wszystkie zaproszone przez Maritę, były żywymi dowodami na to, że wylądowanie na sianie nie było zupełnym przypadkiem. Przy okazji miał dzięki temu możliwość do powtórzenia swojej przemowy - minęły lata odkąd udzielał ślubu, a w przypadku Marity chciał, by była to wyjątkowa ceremonia.

Ta konstatacja, w połączeniu ze wspaniałą pogodą sprawiła, że kapłanowi dopisywał świetny humor, a na jego przystojnej twarzy cały czas gościł lekki uśmiech. Zandru był szczupłym mężczyzną o varisiańskich rysach, ale niepasującej do nich jasnej skórze i srebrnych, połyskujących metalicznie włosach - jawne znaki częściowo niebiańskiego pochodzenia. Jego oczy były jednak nietypowo ciemne, a z bliska dało się w nich dostrzec błyski gwiazd jak na nocnym niebie.
Miał na sobie płaszcz wyglądający niczym fragment nocnego nieba zerwany z firmamentu, a pod nim charakterystyczny dla Varisian strój - rozchełstaną wielokolorową, pstrokatą wręcz kamizelkę i koszulę, wygodne spodnie i solidne skórzane buty, najpewniej krasnoludzkiej roboty. Nie miał ze sobą żadnej broni, a spod koszuli wystawał barwny tatuaż przedstawiający motyla. Kapłan wręcz emanował spokojną radością życia, jak ktoś, komu samo oddychanie sprawia przyjemność - w drodze próbował uprzejmie zagadywać towarzyszy podróży, ciekaw tego jak poznali się z Maritą.

Widok płonącego miasta nieco przygasił jego entuzjazm - mężczyzna przyspieszył kroku, gotów zerwać się każdej chwili do biegu. Gdy przy samej bramie zatrzymali ich strażnicy, bez strachu postąpił kilka kroków do przodu, unosząc dłonie by pokazać, że jest nieuzbrojony.
- Panowie, to nie miejsce i czas na broń! - zawołał - Jestem Zandru Corbeanu, kapłan Pieśni Sfer, a wasze miasto jest w potrzebie! Nie musicie otwierać bram, powiedzcie tylko, gdzie jest najwięcej poszkodowanych! - zadziwiało go, że w trakcie pożaru strażnicy pilnowali bram zamiast walczyć z żywiołem. Liczył na to, że rozsądek wygra nad rozkazami i pomoc, którą miał zamiar udzielić mieszkańcom Dalastonu, nie zacznie się od unikania bełtów straży miejskiej. Był pewien, że nie zawróci, nawet jeśli miałby przelecieć nad ich głowami.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 18-02-2023 o 13:43.
Sindarin jest offline  
Stary 18-02-2023, 19:41   #3
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
Kiedyś.

- Wiedziałam, że w końcu się zjawisz - powiedziała Marita, marszcząc brwi, gdy w drzwiach do stodoły stanęła Cala.
- No i jestem. Sama wiesz, dlaczego - odparła paladynka.
- Wiem. A ty chyba wiesz, dlaczego muszę się tutaj ukrywać jak szczur. Ludzie myślą, że to ja zabiłam tych trzech strażników miejskich. Nie zrobiłam tego.
Calabria spojrzała jej w oczy.
- Wierzę ci - rzuciła, podchodząc bliżej.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu, znamy się nie od dziś
- odrzekła paladynka. - Niemniej, by ręczyć za ciebie u władz w dalszym toku tej sprawy, muszę mieć pewność co do jednego. Unieś tunikę, chcę zobaczyć twój brzuch.
- C-co? - Marita uniosła brwi, zupełnie zaskoczona tą prośbą.
- Świadkowie zdarzenia twierdzili, że kobieta wyglądająca jak ty, zanim pozbawiła życia tych biednych mężczyzn w czasie walki otrzymała cięcie pod lewą piersią. - Wyjaśniła Cala.

Marita westchnęła ciężko, ale wykonała polecenie.. Calabria szybko przeskoczyła wzrokiem po jej brzuchu, nie dostrzegając żadnych śladów świadczących o tym, by rudowłosa uczestniczyła ostatnio w jakiejkolwiek walce.
- Dobrze, wystarczy - rzuciła paladynka. - Mam pewną teorię, dlaczego ludzie wskazali właśnie na ciebie, ale musiałam przy okazji wykluczyć opętanie lub kontrolę umysłu.
- Świetnie
- zaironizowała Marita. - A więc jaka jest ta twoja teoria?
- Powiem ci, gdy wrócimy tam, gdzie zginęli strażnicy. Chodź ze mną.
- Skinęła głową na kobietę i obie ruszyły do wyjścia ze stodoły. - Trzymaj się blisko mnie, w moim towarzystwie włos z głowy ci nie spadnie.


Teraz.

Właściwie nie pamiętała już, jak poznała Maritę, ale ich drogi przez ostatnie lata krzyżowały się wielokrotnie. Na tyle często, by Calabria mogła najpierw uważać ją za zaufanego kompana, a potem przyjaciółkę. I choć od dłuższego czasu nie miała z nią kontaktu, to szerokim uśmiechem zareagowała na magicznie wysłane zaproszenie na ślub do miasta Dalaston. Przeżyły ze sobą tyle przeróżnych sytuacji, że Cala nie mogła nie pojawić się na tej uroczystości. Biorąc pod uwagę jej zaangażowanie i zasługi, bez problemu uzyskała zgodę komandora Rycerzy Ozem, zakonu, do którego należała i wyruszyła w podróż do górniczego miasta.

Po drodze spotkała trójkę nieznajomych, którzy również znali Maritę i byli w drodze na jej ślub. Cala wiedziała, że to nie był przypadek i wierzyła, że to Iomedae postawiła ich na drodze paladynki - wszak nic nie działo się w tym świecie bez udziału bogów i wielokrotnie się o tym przekonała. Przedstawiła się jako Calabria, paladynka Świętego Światła z Zakonu Rycerzy Ozem i wyruszyła z nimi w stronę miasteczka. Patrząc na nią, od razu mogli zorientować się, z kim mają do czynienia.


Ciemnoskóra, smukła kobieta o pewnym spojrzeniu orzechowych oczu, z wygoloną po bokach głową oraz włosami splecionymi w długi warkocz nie mogła nie wzbudzać zainteresowania. Odziana była w idealnie dopasowaną, pozłacaną zbroję płytową, w której jednak poruszała się, jakby ta była jej drugą skórą. Jakby się w niej urodziła. Z ramion spływała jej finezyjnie wykonana peleryna, odbijająca światło słoneczne w pięknie wykonanych splotach. Przy pasie wisiał magiczny miecz będący przedłużeniem woli Iomedae, gdy wykonywała jej intencje - Święty Mściciel. Na plecach miała równie wspaniale wykonany długi łuk i kołczan strzał.

Przysadzisty, świetnie wyszkolony koń bojowy o imieniu Azhar odziany w wysokiej jakości ladr niósł na zadzie cały jej ekwipunek, który zabrała, bo bez niego nigdzie się w zasadzie nie ruszała. Nawet na ślub przyjaciółki, który miał być przyjemnym, sympatycznym wydarzeniem. Oprócz toreb podróżnych znajdowała się tam tarcza w kształcie migdała, na której widniał pięknie wygrawerowany symbol jej bogini. Calabria swoim sposobem poruszania się i obyciem (oraz reprezentowaniem Iomedae) wzbudzała szacunek, gdziekolwiek się pojawiła. Roztaczała wokół siebie tę charyzmatyczną atmosferę kogoś, kto jest chętny do pomocy potrzebującym ale kogo nie warto zaczepiać z innego powodu.

Gdy znajdowali się blisko Dalaston, swąd spalenizny niesiony przez wiatr wzbudził jej obawy. To oczywiście mogło być cokolwiek, ale zbyt długo żyła już na tym świecie, by wierzyć w przypadek. Popędziła Azhara przodem, a gdy wyskoczył zza zagajnika, ukazując jej pola uprawne, miasto i wznoszące się wokół niego wzgórza oraz słupy dymu unoszące się z płonącego miasteczka, zmarszczyła brwi i ruszyła w stronę wrót. Widok zabrudzonych sadzą murów i strażników przechadzających się po nich, jakby nic się nie działo sprawił, że jej zmysły wyostrzyły się. Coś złego się tutaj działo, ale dlaczego wartownicy pilnowali, by nikt nie dostał się do środka, zamiast pomagać przy pożarze?

Pierwszy odezwał się Zandru a zaraz po nim Cala.
- Jam jest Calabria, paladynka Świętego Światła z Zakonu Rycerzy Ozem, służebnica Iomedae. - Mówiła spokojnie, patrząc pewnie w górę na strażników. Nie poruszyła się nawet na moment na grzbiecie swego rumaka. - Jak już mój zacny towarzysz powiedział, widać, że potrzebujecie pomocy. Otwórzcie bramy a otrzymacie taką z naszej strony natychmiast. Później ewentualnie rozmówię się z waszym hrabią, jeśli będziecie mieć z tego powodu przykrości. Żwawo, dobrzy ludzie, ten pożar nie może rozprzestrzenić się na całe miasteczko. Pomyślcie o swoich rodzinach.

Liczyła, że jej słowa jakoś dotrą do sumienia strażników. Szanowała prawa możnowładców, ale w tych okolicznościach życie ludzkie było ważniejsze. Dlatego wierzyła, że mężczyźni na murach dadzą się przekonać. Pomyślała też o Maricie - miała nadzieję, że przyjaciółka była bezpieczna.

Diplomacy: 18

 
Bellatrix jest offline  
Stary 18-02-2023, 21:06   #4
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Nad otoczonym morzem wydm miastem-twierdzą Omash powoli zachodziło słońce, przydając delikatnej cynobrowej poświaty zabudowaniom stłoczonym pośród jego potężnych murów. Grube umocnienia, strzeliste baszty i minarety, zdobne kopuły wykonane z drogich kruszców i kamieni oraz mniejsze, kanciaste budynki z piaskowca zbudowane z zachowaniem wszelkich reguł matematycznej harmonii kąpały się leniwie w słabnących promieniach znikającego za horyzontem gorejącego giganta. Srebrzysty księżyc powoli przygotowywał się do przejęcia ciemniejącego nad miastem firmamentu po swym złotym kuzynie, jednak tutejsza ludność wcale nie udawała się na spoczynek. Miasta orientalnego południa nabierały nocą życia jeszcze bardziej niż za dnia. Gdy słońce opuszczało granicę qadirańskiej domeny, zabierając ze sobą swój nieznośnie palący dotyk, a chłodny pustynny wiatr wzniecał tumany kurzu, omiatając pustoszejące targowe place i ciasne, zacienione uliczki, mieszkańcy Omash wyczerpani całym dniem ciężkiej pracy, służby wartowniczej i gorączkowego handlu zapełniali aż po brzegi wszystkie tawerny i domy uciech. Gwarne izby z czasem wypełniały aromaty pachnideł, liści herbaty, kadzideł, świeżo zmielonych ziaren kawy, egzotycznych przypraw, wypieków z migdałami, dymu fajkowego, keleszyckiego jadła, winnych napoi a przede wszystkim woń stłoczonych ciał bywalców. Pośród dźwięków rebabów, bębnów i tamburynów oraz śpiewów smagłolicych bardów, przy zalanym trunkiem naczyniu lub hazardowym stole, gardłowym głosem wymieniano plotki, spiskowano, śpiewano lub inicjowano waśnie i niesnaski. Wszelkiego rodzaju romanse i pożądliwości również znajdowały swoje ujście w tych przepełnionych budynkach. Proza życia toczyła się jak zawsze, a rzeki krwi i złota przelewały się wartkim strumieniem przy akompaniamencie westchnień kurtyzan i ladacznic. Tak jakby całą Qadirę zgromadzono na jednym majestatycznym obrazku. Niewielu avistańczyków oglądając takie widoki, zastanowiłoby się choćby przelotnie nad ukrytym kosztem tego wszystkiego. Skradzionymi z Taldoru dobrami, dokonywanymi w zaciemnionych piwnicach bluźnierczymi eksperymentami szalonych magów, krwią i potem niezliczonych legionów niewolników, zaginionymi w ciemnych zaułkach nieszczęśnikami oraz cierpieniami warstwy najbiedniejszych. Z Dae było inaczej.

Oddane Sarenrae stworzenie, niesione wewnętrznym impulsem (czy też powołaniem), przybyło kilka miesięcy wcześniej do Omash z południa, by tchnąć w nie żywy blask swej bogini. W położonym nad wrzącą granicą mieście-twierdzy pełnym żołnierzy i szkół wojaczki znajdowała się jedynie skromna i nieco zaniedbana świątynia Kwiatu Jutrzenki, której kapłani skupiali się raczej na płomiennych antytaldorskich kazaniach zgodnych z bieżącą polityką qadirańskiego satrapy, aniżeli prawdziwym niesieniu pomocy i okazywaniu miłosierdzia. Wszystko to zmieniło się wraz z przybyciem Dae. Dobroduszna wodnica okazała się prawdziwym mesjaszem dla wygłodzonych pielgrzymów, zastępów chromych, bezdomnych żebraków i uciskanej pod wojskowym reżimem biedoty. Istota nie tylko pomogła odrestaurować poświęcony bogini budynek wysiłkiem własnym i wdzięcznych wiernych, otworzyć spore hospicjum, ale też zdołała swą łagodnością i przepełnionymi współczuciem słowami wpłynąć na rządzącego miastem czupurnego generała Zarathusa, aby przekazał niemałe datki na pomoc dla potrzebujących. Zadbała również by w nauce świątyni odżyły prawdziwe filary sarenraenickiej wiary. Z czasem wokół osoby Dae urósł niemały kult, a niektórzy pielgrzymi wręcz okazali się zmierzać do Qadiry tylko po to, by uzyskać błogosławieństwo stworzenia lub doznać cudownego ozdrowienia z jego rąk. Których to istota nie skąpiła nikomu.

Tego wieczora jak zwykle wierni zebrali się tłumnie, by wysłuchać pełnych miłosierdzia słów skromnego kapłana. Wielu w trakcie otrzymało odeń łaskę bogini, pozostali czekali w kolejce lub jedynie świadkowali cudom. Następnym z licznych wyróżnionych okazał się wątłej budowy mężczyzna o czerstwej twarzy, mętnych oczach i licach obsianych siwiejącym zarostem. Zrzucił z siebie płaszcz i ostukując sobie drogę oliwną laską podszedł do Dae.
— Co chcesz, abym ci uczyniło? — przemówiło do niego delikatnym i kojącym głosem.
— Kahina, żebym przejrzał — odpowiedział mu niewidomy.
Poddane Leczącego Płomienia delikatnie dotknęło oczu wiernego.
— Idź, twoja wiara cię uzdrowiła — rzekło mu. A ten natychmiast przejrzał i ze łzami wdzięczności ucałowawszy ziemię u jego stóp, ustąpił miejsca innym.
Wtedy też ku zaskoczeniu wszystkich, w tym również Dae, w drobnej, jasnowodnistej dłoni nagle pojawiła się magiczna koperta. Otworzywszy ją ostrożnie, stworzenie zapoznało się dokładnie z treścią zapisaną w liście, kończąc czytać z promiennym uśmiechem na dziewiczym obliczu. Wyglądało na to, że Marita zapraszała je na swój ślub w Dalaston. Była to poszukiwaczka przygód, która została ongiś wyciągnięta z niezwykle ciężkich ran przez wodnicę. Za co musiała być jej niesamowicie wdzięczna, skoro pamiętała o tym przez ostatnie kilka lat. Dziecię Sarenrae nie miało w zwyczaju odmawiać nikomu, toteż szybko podjęło decyzję. Zwłaszcza że do Taldoru nie miało daleko. Niedługo po kazaniu zaczęło przygotowywać się do wyruszenia w drogę wraz z jutrzenką. Zawczasu przekazało jeszcze innym kapłanom, a przez nich również wiernym, że powróci, jeśli Wieczna Światłość pozwoli. W nagłym odejściu nie chodziło o zaproszenie od przyjaciółki, choć stanowiło ono decydujący impuls ku niemu. Prawdziwą motywacją istoty było głębokie przekonanie, że światło bogini nie mogło być zarezerwowane wyłącznie dla jednego miejsca, nacji czy rasy. Należało je nieść we wszystkie zakamarki Golarionu. Coś odwrotnego byłoby dlań zwykłym grubiaństwem. Mimo wrodzonej skromności i nieśmiałości wodna istota zaczynała z wolna pojmować ciążącą nań wielką odpowiedzialność, związaną z ofiarowaną przez patronkę niebagatelną mocą. Właściwie była to bardzo odpowiadająca Dae filozofia, biorąc pod uwagę, że byt ten już urodzenia, niczym woda, czuł się zmuszony do bycia w ruchu. Nieskrępowanym niczym życiodajna ciecz.


Widok horyzontu rozpościerającego się na północ od Omash wywołał u Dae szybsze bicie serca. Po kilku miesiącach postoju znowu była wędrowną kapłanką Sarenrae, podejmującą samotną i obfitującą w bezinteresowną dobroczynność wędrówkę. Odczuwała żal, że musiała porzucić swoich wiernych, ale jednocześnie radował ją fakt, że znowu mogła swobodnie płynąć po drogach Avistanu. Uzbrojona we wszelką wiedzę i umiejętności, by robić to, co z głębi serca uwielbiała najbardziej: nieść radość i nadzieję, koić troski i łagodzić cierpienia tego świata.

Wygląd Dae przywodził na myśl płyn przelewany do różnych naczyń. Codziennie ulegał delikatnym zmianom. Jedyną w pełni stałą fizyczną cechą u niego była delikatna, humanoidalna sylwetka. A tak, to raz zdawał się chłopcem o dziewczęcej urodzie, kolejnym zaś była kobietą z chłopięcymi rysami. W skrajnych przypadkach ciężko było postronnym przyporządkować wodnicę do którejkolwiek z tych dwóch miar. Chyba nikt poza samym Dae nie wiedział, czy na tę zmienność miało wpływ międzyplanarne pochodzenie istoty, jej wodnicowy kaprys, lub spaczenie energiami Maelstromu. Na pewno kapłan ów nieodmiennie nosił wisior i biało-niebieskie szaty ozdobione symbolami Sarenrae. W dłoni zaś dzierżył ozdobny kostur. Jasnowodnista skóra tej istoty zawsze połyskiwała w słońcu z powodu pokrywającej jej ciało cienkiej warstewki nieodparowującej wilgoci. Z bliska zaś wyczuwało się od niej wyraźny zapach świeżego deszczu i czystej wody. Jej wiecznie mokre szaro-niebiesko-zielone włosy wydawały się delikatnie falować, niczym morska tafla, a z wyglądu bardziej przypominały coś pomiędzy wodorostami a mackami. Z kolei duże, zimnolazurowe oczy bytu jawiły się jako całkiem płynne i błyszczały pod wpływem docierających doń promieni słońca niczym wypolerowane kryształy. Dłonie i stopy Dae miało pokryte cienką błoną pławną. A kiedy mówiło, jego głos przypominał kojący szum cicho płynącego leśnego strumyka.

Podróż do Dalaston trwała długo, nie tylko ze względu na dzielące do celu mile, ale również fakt, że Miłosierny Uzdrowiciel starał się nie korzystać ze swoich możliwości, by jakoś specjalnie udogodnić sobie podróż. Większość drogi pokonał piechotą, co najwyżej od czasu do czasu korzystając z uprzejmości różnych przewoźników i konnych podróżników. Którym każdorazowo odwzajemniał się w dwójnasób. Na szczęście taldorska pogoda dopisywała, co tylko dodatkowo podnosiło na duchu i tak pozytywnie nastawionego do życia, acz nieco fajtłapowatego Kościelnego Teurga. Widocznie Sarenrae zadowolona była z decyzji kapłana, nie szczędząc swego kojącego blasku i przeganiając precz niepogodę.


Na ostatnim etapie podróży Dae poznało trójkę bardzo sympatycznych podróżników, którzy zrządzeniem losu – czy w jego mniemaniu – wyrokiem boskim, zmierzali dokładnie na tę samą uroczystość. Przyjemna wędrówka w towarzystwie szybko jednak nabrała posmaku goryczy, gdy po pokonaniu zalesionego fragmentu drogi ukazało się Dalaston, a rozświetlone niebo nagle zalało się atramentem podczas gdy niesiona lekkim wietrzykiem gryząca woń dymu uderzyła jeszcze intensywniej niż wcześniej w nozdrza wodnej istoty. Wtedy to powodowany smutkiem ból targnął piersią niezwykle empatycznego stworzenia.
— Na litość Sarenrae! Błagam, pospieszajmy. Ktoś w mieście może potrzebować pomocy! — zwróciło się wyraźnie zaniepokojone do towarzyszy podróży, po czym podjęło szybki krok.
Po drodze zauważyło, że okolice miasta były wyludnione. Nie było nikogo jak okiem sięgnąć. Tak jakby ludzie opuścili te tereny. „A może wszyscy skryli się za pobliskimi murami?” taka myśl też zawitała w jego głowie. Kiedy wszyscy zbliżyli się do murów, lekki cień ulgi pojawił się na delikatnym obliczu Dae. Wyglądało na to, że w okolicy byli jednak żywi. Aczkolwiek strażnicy nie wyglądali na zbyt przyjaźnie usposobionych. Jednak zdaniem wodnej istoty w aktualnych okolicznościach trudno było im się dziwić. Pożar trwał. Czując naglące okoliczności, Dae zabrało głos zaraz po Calabrii i Zandru, nie bawiąc się w krasomówcze popisy, tylko przemawiając prosto z serca.
— Proszę pozwólcie dobre dusze, mieszkańcy niewątpliwie potrzebują pomocy! — zwróciło się z błagalną prośbą, od której skruszałoby nawet serce Demonicznego Lorda.
Test Dyplomacji: 50


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 15-02-2024 o 18:11.
Alex Tyler jest offline  
Stary 21-02-2023, 21:42   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Isarn, Galt
19 Calistril 4714 AR


Kamienica przy Place de la Liberté - niegdyś zwanym Place Royale, zmiana nazewnictwa nastąpiła prędko po Czerwonej Rewolucji - z jednej strony, jak niemalże cały kraj, pamiętała lepsze czasy, co poświadczała chociażby fasada obrośnięta dawno nie przycinanym bluszczem, spękane mozaikowe płytki wewnętrznego dziedzińca czy kalejdoskopowa wielobarwność dachówek, którymi patchworkowo łatano dach wedle potrzeby. Z drugiej strony jednak, budynek był całkiem smakowitym kąskiem na stołecznym rynku nieruchomości - bynajmniej z racji bycia perłą architektury inspirowaną Wiekiem Przeznaczenia, wszak niemal całe Isarn, jak długie i szerokie, zbudowane było podle tychże nawiązań do zamierzchłych, wspaniałych czasów. Kamienica oferowała bowiem nie tylko centralną lokację, ale również doskonałe widoki na górujący nad miastem Monolit, świątynię Calistrii w elfickim stylu czy, patrząc o wiele bliżej, na liczne egzekucje jakie Rada Rewolucyjna przeprowadzała na Placu Wolności, które lokatorzy kamienicy mogli oglądać ze swoich okien, z wygodnego zacisza domostw. O ile rzeczone okna wychodziły na północny-wschód.

Cordelia Jamendir w poważaniu miała powyższe kwestie, a o wybraniu takiego, a nie innego lokum zadecydował zwykły pragmatyzm. Kamienica znajdowała się zwyczajnie w wygodnych odległościach od każdego punktu, który w jakikolwiek sposób interesował elfią uczoną - przepastne księgozbiory bibliotek i uniwersytetu, rezydencje nielicznych senatorów, domy radnych, sklepy najlepszych rzemieślników oraz Akademia dla Niezwykłych Młodych Dam Madame Robichaux. Bliskość tych wszystkich miejsc oznaczała, że przez dwie dekady jakie minęły od jej osiedlenia się w galtańskiej stolicy, Cordelia nie była zmuszona marnotrawić czasu na przedzieranie się przez ulice pełne pospólstwa i mogła oferować swoje magiczne usługi w dogodnej lokacji, z wynajętego dodatkowo pomieszczenia na parterze budynku, które przekształciła w gabinet. Aczkolwiek teraz, zasiadając za mahoniowym biurkiem i wysłuchując przeciągającej się perory siwego senatora, zaczęła rozważać czy aby nie zacząć poddawać swojej klienteli o wiele bardziej rygorystycznej lustracji.

Starzec wyczytujący swoje uwagi co do proponowanej wyceny usług nawet nie zwrócił uwagi na materializującą się znikąd nad blatem kopertę, którą Cordelia zręcznie chwyciła w locie i, nie zważając na kurtuazję, złamała pieczęć, nadal wysłuchując gościa jednym uchem. Uśmiechnęła się, widząc znajome pismo i czytając słowa zaproszenia na ślub swojej dawnej - a być może też jedynej - przyjaciółki. Kobiety nie widziały się od dawna i elfka podjęła decyzję bez głębszego zastanowienia. Wizyta w Taldorze i parę dni na szlaku były akurat tym, czego potrzebowała znudzona uczona. Ostatnie tygodnie pełne negocjacji oraz interesów z politykami zaczęły nadwyrężać jej cierpliwość.

Senatorze Emmerdant — Cordelia przerwała rozmówcy wpół słowa — obawiam się, że moje warunki, stawka oraz klauzula o neutralności nie podlegają negocjacji. Z należnym szacunkiem, lecz ta rozmowa jest bezcelowa, zwłaszcza że jestem zmuszona panu odmówić. Pewne kwestia wymagają mojej niepodzielnej uwagi oraz podróży na południe.

A-ależ, mistrzyni Jamendir...!

Cordelia powstała ze swojego miejsca, ucinając słowa sprzeciwu skierowaniem kroków wokół biurka i w stronę drzwi. Emmerdant, człowiek starej daty (acz nie tak starej jak Jamendir) i kulturalny, również podniósł się z krzesła i udał za czarodziejką, przekraczając próg gabinetu. Usta mężczyzny poruszały się bezgłośnie, jakby szukał języka w gębie, dłonie mięły pergamin, który jeszcze przed chwilą odczytywał.

Miłego dnia, senatorze.

Zamknąwszy drzwi na klucz, elfka pozostawiła starca samemu sobie na dziedzińcu. Podróż do Taldoru wymagała od niej przygotowań już teraz, nawet długie miesiące przed datą zaślubin. Przetasowanie grafiku, znalezienie zastępstw na czas jej nieobecności, et cetera - na szczęście koniec semestru w Akademii zbiegał się z początkiem lata, a planowana ekspedycja na Skradzione Ziemie, by zbadać pogłoski o ciążących nań multum klątw oraz przekleństw, była zaledwie we wczesnym stadium planowania. Pakowanie oraz organizacja lokomocji do Dalaston były w tym wypadku kwestiami pięciorzędowymi; o ile nie zupełnie nieistotnymi, biorąc pod uwagę zamiar wysłużenia się magią.

Długie tygodnie później, gdy śniegi zimy odeszły w odwilżach i lato zaczęło grzać w pełni, Cordelia leniwym ruchem teleportowała się do Oppary wprost ze środka własnego salonu.



Dalaston, Taldor
27 Sarenith 4714 AR


Niezbadane były ścieżki losu i przewrotne bywały koleje życia, czasami łącząc ze sobą diametralnie różne istoty i chociaż na Golarionie często istniały różne dziwne więzi, to ciężko było wyobrazić sobie, aby Cordelia Jamendir, mistrzyni magii, czarodziejka extraordinaire i ekspertka w dziedzinie maledyktologii (jak przedstawiła się nowopoznanym towarzyszom podróży), mogła mieć cokolwiek wspólnego z prostą najemniczką jaką była Marita. Elfka bowiem nie zyskiwała za wiele przy bliższym poznaniu, jakby celowo pielęgnując stereotypy swojej własnej rasy, z wysokości siodła przemawiając ze znudzoną obojętnością i uprzejmą rezerwą. Aczkolwiek to można było chyba połączyć z grymasem, jaki zawitał na jej twarzy gdy oliwkowo-zielone spojrzenie przejechało po symbolach stylizowanych na bożych patronów tercetu. Jamendir najwidoczniej nie pałała miłością do bóstw i ich sług.

Nie można też było pominąć faktu, że czarodziejka pasowała do szlaku niczym pięść do nosa, epatując aurą wyższości i ociekając bogactwem bardziej odpowiednim dla szlacheckich, jeśli nie książęcych, salonów, niż dla otwartego szlaku. Od czubka głowy do palców u stóp - od wytwornie ułożonej fryzury z ciemnobrązową kaskadą opadającą luźno po lewej stronie twarzy, trzymaną w miejscu szeregiem sprytnie ukrytych wsuwek oraz cienkim, złotym diademem; przez twarz obramowaną delikatnym makijażem; aż po bogate odzienie podróżne, uszyte wedle absalomskiej mody i skrojone na miarę, barwione na karmin i akcentowane zawsze elegancką czernią. Były i akcesoria, jakżeby inaczej - ciemna opończa stylizowana na ptasie pióra, oferująca więcej stylu aniżeli użytku, błyskające pierścienie na palcach, burgundowy lakier na paznokciach, sztylet z adamantytu przywodzący na myśl słowo “ceremonialny” oraz perfumy. Też drogie, o egzotycznych zapachach, acz podszytych nawet na świeżym powietrzu dziwną, słodko-mdlącą wonią.

Na widok ponuro pociemniałego nieba nad celem podróży i strug dymu przeplatanych ognistymi jęzorami Cordelia zareagowała w przewidywalny sposób. Cały ciężar uwagi przeszedł z wertowanej do tej pory księgi na sylwetkę miasta, acz wbrew słowom intrygującej ją Dae, czarownica nie przyspieszyła niespiesznego tempa jakim przemierzała drogę. Odnotowawszy pustkę wokół Dalaston, zaledwie wcisnęła wolumin do gustownie wykonanej torebki z ciemnej skóry zawieszonej na siodle, pod bramę zajeżdżając jakby zupełnie nie przejmując się pożogą za murami.

”Oto właściwi ludzie na właściwym stanowisku,” sarknęła w myślach na słowa gloryfikowanych cieci, odesłanych do strzeżenia bramy chyba tylko po to, aby nie kręcili się pod nogami przy gaszeniu pożarów.

Cordelia w milczeniu ześlizgnęła się z siodła, przewracając tylko oczami na zaklinanie się i powoływanie na Dziedziczkę oraz Gwiazdę Północną jednako. Torebkę przewiesiła przez ramię, nijakiego wierzchowca odwołując w nicość machnięciem dłoni i wyważonym gestem wygładziła odzienie, poprawiła koronkowe mankiety i strzepnęła wyimaginowane pyłki z ramion. Cordelia nie odezwała się choćby słowem, ale czy było to przejawem niechęci do interakcji z chamstwem na wałach, czy początku traktowania kleru jako własnego anturażu miało pozostać zagadką.

Poza tym, istniały inne drogi wejścia poza bramą i Jamendir, która dyrektywę jakiegoś opasłego hrabiego miała w nader głębokim poważaniu, nie zawahałaby się przed obraniem alternatywnej ścieżki.

Wszak nie przybyła do Dalaston tylko po to, aby pocałować kołatkę.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 21-02-2023 o 23:00.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172