Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2023, 15:54   #1
 
Lucky7's Avatar
 
Reputacja: 1 Lucky7 nie jest za bardzo znany
[D&D 5e] Córy Gniewu [+18]

ROZDZIAŁ I:
W PRZEDSIONKU PIEKIEŁ


Lastwall,
4 dzień Rova 4716 AR,



Początek miesiąca Rova był urokliwy i ciepły, niosąc ze sobą prawdopodobnie ostatnie oznaki mijającego lata. Nawet na wyżynach, na których obecnie przebywaliście, panowała przyjemna temperatura, przez co nie musieliście dodatkowo odziewać się w pledy czy płaszcze. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, poznaliście się w jednej z karczm na szlaku i gdy okazało się, że celem podróży wszystkich zgromadzonych przy stole jest niewielkie, górnicze miasteczko Arwyll Stead, postanowiliście wyruszyć razem. Każde z was miało własne cele związane z tym miejscem, choć i bez tego wiedzieliście, że okolica może dostarczyć wrażeń.

Od okolicznych mieszkańców czy mijanych kupców słyszeliście, że ostatnio działo się tu dużo gorzej, niż zwykle. A jeśli ludzie z Lastwall, hardzi i zahartowani w walce o swoją ojczyznę mówili, że ich ojczyzna stała się jeszcze niebezpieczniejsza, to każdy musiał mieć się na baczności. Region graniczny między stolicą Lastwall Vigil i orczym miastem Urgir był polem nieustannych bitew pomiędzy krzyżowcami z Lastwall i orkami z Belkzen, a ponadto nękany przez potwory z Głodnych Gór leżących na wschodzie. Niemal non stop docierały do was również pogłoski o wzmożonej aktywności orków wokół Arwyll Stead w ostatnich tygodniach oraz o pojawieniu się dziwnych istot rodem z piekieł, które można było zobaczyć na przygranicznym terenie. Wyglądało na to, że nad krainą zawierzoną Gorumowi i Iomedae zbierają się jeszcze czarniejsze chmury, niż dotychczas.

Jak na razie nie doświadczyliście tego na własnej skórze. Piaszczysty trakt, który prowadził was w stronę Arwyll Stead był cichy i spokojny. W pewnym momencie podróży, kilka kilometrów po prawej, w głębi zielonych polan ukazał się wam w całej okazałości zamek Everstand, jeden z najważniejszych fortów wzniesionych nieopodal północnej części Lasu Kła. Służący na nim żołnierze mieli za zadanie wypatrywać zagrożenia ze strony orków a także poradzić sobie z każdym przejawem agresji ze strony zielonoskórych.

Jak gdzieś zasłyszeliście, zamek miał mieć wyjątkową historię — podobno został zbudowany nie dzięki pracy tysięcy rąk, ale magii. Stało się to, kiedy jeden ze zdesperowanych Krzyżowców wykorzystał szczęśliwą kartę z Talii Wielu Rzeczy, aby stworzyć fortecę zupełnie z niczego. W samą porę, aby obronić się przed niespodziewaną inwazją orków. Nie można było zaprzeczyć, że fortyfikacja wyróżniała się architektonicznie na tle innych tego typu warowni w Lastwall, więc może i istniało jakieś ziarenko prawdy w tej opowieści.

Przemierzaliście szlak wśród łąk, pól i lasów nie niepokojeni, co wydawało się wam dziwne, biorąc pod uwagę reputację okolicy. Piaszczysta droga wiła się kręto, ograniczona licznymi kępami krzewów i zagajnikami. Nie minęło nawet pół świecy po zostawieniu za plecami fortu Everstand, gdy zza załomu drogi porośniętej po obu stronach drzewami wystrzeliły dwa czarne konie. Pędziły w waszą stronę z zerwanymi uzdami i nawet nie zwolniły, niemal wpadając na was i kwicząc z przerażenia. W ostatniej chwili odskoczyliście a wierzchowce przecięły trakt uciekając jak najdalej się dało. Niczego dobrego to nie wróżyło.

Kiedy zbieraliście się ponownie w szyk, zastanawiając się, co zaszło, zza zasłoniętego kępą drzew zbliżającego się zakrętu dało się słyszeć jakieś dziwne dźwięki. Chwilę później w wasze uszy wbił się kobiecy okrzyk bojowy, uderzenie stali o stal i kilka innych dziwnych, wysokich odgłosów, z pewnością nie należących do ludzi. Jedno było dla was pewne: ktokolwiek znajdował się za zakrętem, musiał być w niebezpieczeństwie.
 

Ostatnio edytowane przez Lucky7 : 27-09-2023 o 18:57.
Lucky7 jest offline  
Stary 28-09-2023, 07:37   #2
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Galindall Amakir był elfem. Szlachetnym przedstawicielem długowiecznego ludu. Od ludzi wyróżniało go to, że jak na mężczyznę miał dość drobną posturę ciała. Bardziej nastolatka niż dojrzałego mężczyzny. Za to kompletnie ludzkie wydawały się jego gęste i pofalowane blond włosy. Zagadką pozostawało czy specjalnie je tak układał, czy też był jakimś nietypowym elfem, którego włosy nie były wiecznie proste jak po wyjęciu z maglownicy.

Uważał się za przystojnego. Kilkadziesiąt lat wcześniej zorientował się, że uśmiechając się i emanując pewnością siebie można zjednać sobie ludzi. I wtedy nawet gdy nie jesteś przystojny, to inni myślą że jesteś. A kluczem było właśnie samemu uważać się za przystojnego. Często się uśmiechał. Najczęściej do panien, ale nie szczędził uśmiechów również mężatkom czy wdowom.

Zapytany o to czym się zajmuje odpowiadał, że jest artystą, wyznawcą Shelyn. Było w tym sporo prawdy, gdyż uważał się za artystę w swoim fachu, a i Shelyn wyznawał niemal na równi z Calistrią. Był bardzo ludzki, a mało elfi. Zresztą, zapytany o to nie krył faktu, że wychowywał się wśród ludzi, a elfia kultura jest dla niego prawie na równi egzotyczna, co dla przeciętnego człowieka. Chyba dlatego tak szybko skracał dystans wobec innych.

Uwielbiał grę w karty. Była dla niego jednym z największych osiągnięć ludzkości. Kilkadziesiąt sztywnych kartoników, o niezliczonych kombinacjach w niezliczonych grach. Połączenie skomplikowanych rachunków i znajomości natury swojego przeciwnika. Zdolność długofalowego planowania i wdrażania tychże planów. I odrobina, ale to naprawdę odrobina szczęścia. Karty były czymś co w magiczny sposób przyciągało Galindalla. Gdy karawana zatrzymywała się na noc, albo na popas i ktoś wyciągał karty, to wyczulone elfie zmysły dawały o sobie znać. Tasowanie kart było dla elfa niczym dla dżina pocieranie butelki. Można było założyć, że w mniej niż modlitwę od rozpoczęcia gry elf będzie zasiadać przy stoliku z innymi. Przez pierwsze kilka dni podróży nawet nikomu to nie przeszkadzało. Ale Galindall dużo wygrywał. Za dużo jeżeli chodziłoby tylko o szczęście. Musiało zatem chodzić o umiejętności. Albo o karty. A najpewniej o jedno i drugie.

W plecaku, z którym się nie rozstawał znajdował się zestaw bardzo ciekawych rzeczy, którymi zainteresowałby się niejeden stróż prawa. Komplet wytrychów. Zestaw do charakteryzacji z farbami do włosów, sztucznymi wąsami, czy nawet bliznami jeszcze szło jakoś wytłumaczyć. Ale małego pudełka z zestawem maleńkich ostrzy do wycinania podrobionych pieczęci już nie było jak wytłumaczyć. Zwłaszcza, że ostrza potrafiły robić tak delikatne nacięcia, że tylko tasujący Galindall wyczuwał na brzegu asów podwójne wcięcie. Bo gra w karty premiowała niektóre umiejętności, go których on był wprost stworzony.

No ale w miejscu, w którym byli trudno było się utrzymać z gry w karty, czy drobnego fałszerstwa. Dlatego najął się do ochrony transportu, z myślą, że na przystanku docelowym spędzi nieco czasu i ruszy w dalszą drogę. W końcu tyle świata czekało na odkrycie, tyle panien czekało na jego uśmiech. Tyle wina na jego toasty.

Wyglądał więc jak wojownik. W skórzni, która nie krępowała jego ruchów, z łukiem na plecach i kołczanem strzał przy pasie. Z rapierem u boku. Tylko rozrzucone włosy zdradzały amatora. Każdy profesjonalny zwiadowca spiął by je w kitkę, kok, czy zaplótł w warkocz. Albo obciął. Wszak na szlaku to kłopot. Podobnie jak eleganckie czarne ubrania, które sugerowały raczej bogatego mieszczucha niż obytego z lasem elfa.

Przedstawiał się jako Galin. Dla ludzi i innych było to łatwiejsze do zapamiętania niż jego pełne miano. Zresztą od ponad stu lat wszyscy mówili do niego Galin.

***


Najpierw usłyszał tętent kopyt, a dopiero później zobaczył dwa konie. Miał niby ochraniać towary, więc naturalnym odruchem jaki w sobie wyrobił było… zejście z drogi. Galin ze zręcznością łasicy znalazł się po drugiej stronie karawany osłaniany licznymi towarami. Sięgnął po łuk i obserwował. Nie było jeźdźców, ale konie były osiodłane. Zadbane. A to oznaczało, że cokolwiek działo się przed nimi, mogło być związane z transferem złota z rąk do rąk. A to już bardzo interesowało Galina.

Gdy konie przejachały, elf zarzucił łuk na plecy i wyuczonym gestem odgarnął włosy za ucho. Tym razem nie po to, by damy wzdychały, ale naprawdę, żeby się wsłuchać w sytuację.

Stal uderzała o stal. To mogło być niebezpieczne dla ich karawany. Mogło zagrozić i tak mizernej wypłacie. Jednocześnie tam przed nimi mogła istnieć szansa na zarobek. Jeśli nie wyrażony w złocie, to być może w westchnieniach uratowanej z opałów damy? Albo w sakiewkach zabranych z ciał poległych.

- Pobiegnę się rozejrzeć - powiedział bardziej do siebie niż do kogokolwiek wokół. I jak powiedział tak zrobił. Ruszył najpierw biegiem, a po kilkudziesięciu krokach odbił ze szlaku w las, korzystając z osłony drzew i krzewów. W takich wypadkach podkradanie nie było nigdy trudne. Ktoś skupiony na walce nie wypatruje zagrożenia w cieniu mając topór przed nosem. Nie nasłuchuję kroków mając wokół szczekające miecze.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 28-09-2023, 19:56   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie taki diabeł straszny, jak go malują...

Arthus, diabelstwo z dziada pradziada, straszny zdecydowanie nie był - ani z wyglądu (chociaż zdobiące jego głowę rogi mogły się niektórym nie podobać), ani z charakteru. O tym ostatnim mogli się przekonać współtowarzysze podróży, bowiem młody mag nie wykorzystywał swych umiejętności, by robić komuś złośliwe kawały.
Nie obnosił się też ze swoim szlachectwem.

Młody Arthus był magiem, ale nie takim z długą szatą, jeszcze dłuższą laską i opasłą księgą. Miał magię we krwi, nie musiał się jej uczyć dniami i nocami.
Prawdę mówiąc nie wyglądał też jak mag - raczej jak zwykły poszukiwacz przygód, przyodziany w porządny stój, zdolny przetrwać trudy podróży, a zbrojny w kuszę. Używaną.

* * *

Konie galopujące bez jeźdźców oznaczały dla kogoś wielkie kłopoty. I dla tych, co przed chwilą siedzieli w siodłach, i dla tych, co mogli znaleźć się na ich drodze.
Gdyby Arthus był cyrkowcem-woltyżerem, to zapewne spróbowałby wskoczyć na grzbiet jednego z biegnących wierzchowców. Ale nie był, więc ograniczył się do odskoczenia w bok, ratując się przed stratowaniem.

Okrzyk i szczęk broni świadczył o tym, że kłopoty kogoś tam nie ograniczyły się do ucieczki wierzchowców. A cudze kłopoty oznaczały możliwość sprawdzenia w praktyce paru umiejętności, nabytych przez Arthusa jakiś czas temu.
Zaklinacz ruszył w ślad za Galinem. Wolniej, ale nie schodził z traktu. Był przekonany, że osoby zajęte walką i tak nie będą zwracać uwagi na to, co dzieje się dokoła. I że, w razie czego, elf wcześniej natknie się na ewentualne niebezpieczeństwo i uprzedzi pozostałych.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-09-2023 o 08:02.
Kerm jest offline  
Stary 30-09-2023, 22:36   #4
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację


Sala główna “Teatru Legend” rozbrzmiewała szmerem rozmów prowadzonych radosnymi tonami i krokami krążącej wśród klienteli służby, których twarze zdobiły niezmiennie szerokie uśmiechy, równie przesadzone, co fałszywe. Krwawa historia Lastwall, będącego pierwszą linią obrony Lśniących Królestw oraz Starego Cheliax, była dobrze znana w Avistanie i zdecydowana większość uważała je zaledwie za do bólu zmilitaryzowane państwo, stawiające opór belkzeńskim hordom i wyplewiające plugawe resztki dziedzictwa Szepczącego Tyrana, zupełnie nieświadoma kwitnącej kolebki kultury jakim było Czuwanie. Otoczone podwójnymi murami miasto było jasnym punktem tej części kontynentu, a “Teatr” naprawdę szlachetnym klejnotem w miejskiej koronie, chętnie odwiedzanym przez przybyszy z każdego zakątka świata, których los z tej czy innej przyczyny przygnał w tą część Oka Grozy.

Nie inaczej było w przypadku Kyrana Sulladrena, który bawił od blisko roku w stolicy Lastwall i dla którego “Teatr Legend” prędko stał się ulubionym lokalem. Nie tylko z racji wysokiego standardu rozrywek i chwytających za serce sztuk wystawianych przez światowej klasy aktorów, lecz również przyjemnej klienteli. Klienteli, której nie umykała jego własna osoba. Jakżeby mogła - uroda doprawiona domieszką elfickiej krwi, w przypadku Sulladrena objawiająca się ostrymi rysami twarzy, smukłą sylwetką i większymi niż powszechnie miodowymi tęczówkami, nie była co prawda czymś niezwykłym w Avistanie, lecz ciemna karnacja typowa dla Keleszytów przyciągała już uwagę o wiele mocniej. Podobnie jak bogate odzienie skrojone na qadirańską modłę, z tamtejszych delikatnych i eleganckich tekstyliów, przeszywane złotymi nićmi. Nic zatem dziwnego, że Kyran Sulladren, wręcz epatujący egzotyzmem i z przyjaźnie kordialnym uśmiechem wiecznie przyklejonym do ust, przy każdej wizycie w “Teatrze” nie mógł narzekać na brak chętnych do dotrzymania mu towarzystwa. Zawiązywane tam znajomości były dla niego nader cenne, bowiem nie tylko umilały jego pobyt w Czuwaniu, lecz wzbogacały również jego wiedzę o okolicy bliższej i dalszej. Młody arkanista od zawsze był doskonałym słuchaczem, głodnym wiedzy.

To straszne, że traktowano ciebie w Qadirze jak obywatela drugiej kategorii przez to, jakim się urodziłeś — zawyrokował Harrold.

Słomianowłosy giermek, którego Kyran poznał parę dni wcześniej w “Teatrze”, tego wieczoru kurtuazyjnie nalegał na odprowadzenie go do zajazdu, w którym się zatrzymał, na co pół-elf przystał nader ochoczo. Rozmowa na nic nieznaczące tematy w pewnej chwili zeszła na pochodzenie, a uśmiech na zarumienionym winem licu Harrolda zbladł zupełnie na historię Sulladrena.

Nie dość, że bękart, to do tego nieludź. “Druga kategoria” była dla mnie nieosiągalnym luksusem, Harroldzie — Kyran zaśmiał się, nieporuszony, wzruszając ramionami.

Jowialna atmosfera, jaka towarzyszyła im od chwili opuszczenia “Teatru”, zdążyła jednak wyparować zupełnie pomimo lekkiego tonu pół-elfa w ciężko akcentowanych nutach, i młodzieńcy resztę drogi do zajazdu przebyli w ciszy przerywanej zaledwie odgłosem kroków i rozmowami mijanych przezeń przechodniów. Dopiero gdy zatrzymali się przed budynkiem ozdobionym skrzypiącym szyldem, z którego wnętrza dobiegały przytłumione odgłosy wieczornej zabawy, Harrold ponownie zabrał głos.

Towarzystwo urządza za tydzień wystawę nowych artefaktów, które ekspedycja odzyskała z Rzecznych Królestw — giermek wypalił, ze spojrzeniem nerwowo utkwionym w czubkach własnych butów. — Podobno będzie dużo elfich reliktów, a ty się nimi interesowałeś. Możemy pójść razem. T-to jest, jeśli chciałbyś!

Elfickie artefakty? — powtórzył Kyran. Twarz pół-elfa przez chwilę drgnęła w gniewnym cieniu, zastąpionym w uderzenie serca ciepłym uśmiechem, gdy Harrold uniósł wzrok. — Tak, to brzmi bardzo ciekawie. Chętnie się tam z tobą wybiorę.




Kyran odsunął pierwszy list, adresowany do matki i zalakowany ciemnym woskiem, na bok stołu, jednocześnie przysuwając do siebie kolejny pergamin. Zamoczywszy pióro w atramencie, rozpoczął kreślić kolejną wiadomość, tym razem jednak nie w eleganckich liniach elfickiego języka, a w keleszyckich runach. Wizyta w Loży Pionierów, która postanowiła urządzić pokaz swojej kolekcji, pozostawiła w jego ustach kwaśny posmak. Większość wystawionych artefaktów związana była z historią regionu, lecz to te zagrabione z elfickich ruin, będących niegdyś częścią Telvurinu zapadły mu w pamięć. Skrzętnie odnotował w myślach każdy jeden ich detal, które teraz przelewał na papier pewnymi ruchami, z coraz to bardziej pogłębiającym się grymasem na twarzy.

Dziwnie poprzestawiane litery — głos przypominający szelest liści przerwał ciszę.

Grymas pół-elfa pogłębił się tym mocniej, że nie był w stanie zupełnie opanować nerwowego drgnięcia na nagłe pojawienie się fey po drugiej stronie stołu. Wzdychając ciężko i zagryzając zęby skupił się na dalszym kreśleniu szyfrowanej wiadomości, zerkając znad pergaminu tylko gdy istota poruszyła się, bezszelestnie stawiając pośrodku blatu klepsydrę. Czasomierz nie miał prawa być w stanie w jakikolwiek sposób mierzyć upływu czasu, będąc wygiętym jak na surrealistycznym obrazie, lecz szare ziarenka piasku za szkłem nie przejmowały się tą niemożliwością, przesypując leniwie z dołu na górę, jedno po drugim. Kyran z zaciętym wyrazem twarzy odłożył pióro i dopiero zalakowawszy wiadomość, napotkał rozgwieżdżone spojrzenie po drugiej stronie stołu, wzdychając po raz kolejny.

Gdzie tym razem? — odezwał się w końcu.

Ten qadirański akcent naprawdę pojawia się i znika!

Fey zaśmiało się chrapliwie i poruszyło w odpowiedzi, przesuwając księgę Sulladrena z krańca stołu pod jego nos i otwierając ją na losowej stronie. Stronica zapełniona notatkami, diagramami i magicznymi formułami wygięła się przed jego oczami, a atramentowe linie schludnego pisma poruszyły wijąco, składając się w znajome kształty okolicy. Ciemna plama zakwitła gdzieś pomiędzy Czuwaniem, a Urgir.

Nie planuję wybywać na pogranicze — Kyran oznajmił krótko.

Coś przypominającego rozbawienie zalśniło w nieludzkim spojrzeniu, gdy istota powoli okręciła głowę w stronę drzwi. Rozgwieżdżone tęczówki osiadły na drewnie w tej samej chwili, co rozległo się nieśmiałe stukanie. Pół-elf westchnął już po raz trzeci i płynnym ruchem podniósł ze swojego miejsca, przecinając pomieszczenie lekkim krokiem.

Cóż za fortunny zbieg okoliczności — fey wyszeptało w stronę jego pleców, z kpiącym rozbawieniem.

Kyran zignorował te słowa, w zamian przywdziewając na twarz swój zwyczajowy, kordialny uśmiech i otwierając drzwi. Gospodyni zajazdu, okrągła kobieta z pierwszymi oznakami siwizny wymykającymi się spod kolorowej chusty, skinęła mu głową z uśmiechem.

Wiadomość dla panicza, przyszła przed chwilą — oznajmiła, wręczając mu zapieczętowany rulon.

Dziękuję, Brunhildo. Mam dwa listy do wysłania, jeśli mogłabyś je dla mnie nadać. W to samo miejsce, co poprzednio, do Zielonego Złota.

Pół-elf obrócił się na pięcie i ponownie przeciął pokój, by zgarnąć spisane przed paroma chwilami wiadomości. To, że w międzyczasie fey postanowiło ulotnić się równie nagle, jak się pojawiło, nie było dlań żadnym zaskoczeniem. Istoty z Pierwszego Świata z zasady były niezwykle przewidywalne w swej nieprzewidywalności. Kyran wręczył Brunhildzie listy do wysłania z przyjaznym uśmiechem, dodając doń jeszcze jednego srebrnika “za kłopot”, i podziękował kobiecie po raz drugi, zamykając drzwi. Arkanista przeciągnął spojrzeniem po wiadomości, obracając złamaną pieczęć w palcach i zerkając na nadal puste krzesło.

Zaiste fortunny zbieg okoliczności — sarknął z przekąsem, gdy skończył czytać nowe dyrektywy, a papier któremu były one zawierzone rozsypał się w popiół w jego dłoniach.

Pomimo wrodzonej niechęci do bycia chłopcem na posyłki, zostawianie dziwnych klepsydr w losowych miejscach uważał za bardzo niską cenę za magiczne zdolności, które odebrała mu ojcowska krew.




Kyran Sulladren z Qadiry, arkanista i bękarcia latorośl magnackiej familii - jak przedstawił się nowym towarzyszom podróży - w pierwszej chwili mógł wydawać się jakimś dziwnym, ekscentrycznym mirażem, bowiem pół-elf nawet na szlaku nie rezygnował ze swojego egzotycznego ubioru, narzucając nań tylko skórzany pancerz i gdyby nie to, że aby dotrzeć w tą część Lastwall musiał przeżyć podróż przez pół Avistanu, jego rynsztunek można byłoby wziąć za ledwie ceremonialny. Tudzież próbę uchodzenia za prawdziwego awanturnika, bowiem nawet przytroczone do pasa kindżały i podręczna kusza nie były w stanie zupełnie przysłonić faktu, że bardziej przypominał przyzwyczajonego do wygód nuworysza, który pochopnie postanowił zasmakować nieco wrażeń na szlaku. Kyran lubił tę grę pozorów, celowo pielęgnując tak wymuskany, a nie inny wizerunek.

Gracja, z jaką woniejący cytrusami Sulladren odruchowo uskoczył przed spanikowanymi wierzchowcami, mogła jednak utwierdzić uważnych obserwatorów, że wrażenia nie były mu całkowicie obce. Arkanista wątpił jednak, aby którekolwiek z jego towarzyszy przykładało wielką wagę do takich detali. Bądź jakichkolwiek innych. W przeciwieństwie do niego samego, bowiem za iluzją ciepłej kordialności, za przyjaznymi uśmiechami i orientalnymi anegdotkami, kryła się bezustannie chłodna analiza. Odkąd tylko - z czystego pragmatyzmu - postanowili razem ruszyć w stronę Arwyll Stead. Biorąc pod uwagę odgłosy zza zakrętu sugerujące zbrojne starcie, Kyran miał się niebawem przekonać jak trafne były jego dotychczasowe obserwacje.

Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara — odezwał się ni z tego, ni z owego w stronę galopujących coraz dalej rumaków. — A nie krzywdź oliwy i wina!

Po czym, poprawiając uchwyt torby podróżnej przewieszonej przez tors, ruszył prędkim krokiem za Galindallem, podobnie jak on obierając bardziej rozsądne, osłonięte podejście.




_____________________________________

Stealth +4

 

Ostatnio edytowane przez Aro : 01-10-2023 o 15:17.
Aro jest offline  
Stary 01-10-2023, 12:54   #5
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
— Patrzcie tylko chłopaki jaki ładny kawałek mięska się nam nawinął! No chodźże tu moja mała gąsko!
Niemal znieruchomiała ze strachu nastoletnia Ursula skuliła się instynktownie pod obrzydliwym dotykiem włochatej ręki krępego zbira wionącego peszem i trunkiem. Szukanie ojca w najgorszej dzielnicy Elidir i to dwie klepsydry po capstrzyku z pewnością nie było najlepszym pomysłem, czego ponurych konsekwencji właśnie doświadczała. Fakt, może i należało zostać w domu, ale tatko cały dzień wyglądał na bardzo zmartwionego, a przed wyjściem powiedział jeszcze, że idzie załatwić coś niezwykle ważnego. Po czym bardzo długo nie wracał. Nie mając do kogo się zwrócić, pchana desperacją i obawą przed utratą ostatniego rodzica półsierota, sama postanowiła go poszukać. A teraz wpadła w ręce tych ordynusów. Oby Erastil miał ją w swej opiece, bo strach pomyśleć co mogło chodzić po głowie takim typom spod ciemnej gwiazdy. Zwłaszcza że byli odurzeni, krzepcy i bardzo napastliwi.
— Ale się boi, ha, ha! Nie lękaj się ptaszyno, obiecuję, że tatko Mogzus dobrze się tobą zaopiekuje...
— Tak, pokaż jej prawdziwą szkołę tatulku — zarechotał perfidnie jego towarzysz.
— Dobrze więc, zaczniemy od lekcji anatomii...
Powoli wycofująca się rakiem dziewczyna poczuła nagle, jak cała krew odpływa jej z twarzy, a serce podchodzi do gardła, kiedy plecami dotknęła chłodnego, kamiennego muru. Była w pułapce! Karmiące się jej trwogą oblicza paskudnie oblizujących się troglodytów w odpowiedzi wykrzywiły się w pełnych satysfakcji, szyderczych uśmiechach... I raptem coś w otoczeniu uległo zmianie. Drżąca jak osika Ursula słabo widziała przez przysadziste sylwetki osaczającej ją trójki łotrów i dużą odległość dzielącą od najbliższej latarni, ale mogła przysiąc, że przez chwilę w alejce zamigotał jej jakiś mroczny kształt. Posępny cień, który zawisł nad nimi wszystkimi. Mimo skupienia na swej ofierze tamci również zdołali to dostrzec. Drgnęli instynktownie i z niepokojem rozejrzeli się dookoła, poszukując źródła swych obaw. Nocami po tych ulicach niejednokrotnie kroczyły potwory znacznie gorsze od nich...
— A Ty co się gapisz!? — warknął gwałtownie jeden z drabów, nabrawszy szybko odwagi gdy tylko zorientował się, że tym, co zwróciło ich uwagę, był jedynie jakiś człowiek. — Zabieraj rzyć w Absalom!
Siarczyste słowa uleciały ku okrytej czarną opończą rosłej kobiecie o posępnym, pobliźnionym obliczu i przymkniętym oku. Obca najwyraźniej zamierzała go usłuchać, bowiem po chwili ruszyła w swoją stronę.
— Błagam, pomóż mi! — niespodziewanie wyrwało się z gardła zdesperowanej Ursuli. Aż sama zatkała sobie usta do głębi zaskoczona własną brawurą.
Kosztowała ją ona silne uderzenie otwartą dłonią, które aż wykręciło jej drobną głowę, postawiając na jasnym licu wyciskający łzy z oczu, intensywnie czerwony i piekący ślad. Nieznajoma w tym samym momencie nieoczekiwanie przystanęła.
— To nie twa rzecz. Lepiej ruszaj w swoją drogę, jeśli wiesz co dla ciebie dobre — ostrzegł ją jeden z rzezimieszków, kładąc wymownie dłoń na tkwiącym za pasem orężu.
Tamta jednak nie poruszyła się ani o cal. W jej niewzruszonej postawie i kamiennym obliczu było coś... prowokującego.
— Patrzcie no, trafiła nam się chyba dobra Andoranka.
— Nie lubię, jak ktoś mi przeszkadza w zabawie. Jeśli nie po dobroci, to ją ręcznie wyproszę — rzucił najbardziej krewki z towarzystwa, po czym gwałtownie zamachnął się grubą lagą.
Tamta jednak zdążyła wyprzedzić jego ruch i schwycić go za nadgarstek, zamykając go w mocarnym uścisku.
— O ty dziw...
Wtem rozległo się ponure chrupnięcie łamanej kości, malując na pobladłej twarzy oprycha wyraz dojmującego zaskoczenia i cierpienia. Cierpienia, które ułamek chwili później przeistoczyło się w dziki wrzask bólu. Zduszony momentalnie przez wydzierające dech z piersi potężne kopnięcie w żebra, które cisnęło nim jak szmacianą lalką wprost do oddalonego o siedem stóp rynsztoka. Wnet do ataku rzucili się jego dwaj kompani. Jeden z kropaczem, drugi z toporem. W kontrakcji tajemnicza kobieta zgrabnym ruchem wysunęła rękę spod obszernej opończy i wycelowała pierwszemu z drabów prosto w twarz z przymocowanej tam ręcznej kuszy. Rozległ się odgłos zwalnianej cięciwy, po czym zbir odruchowo złapał za sterczący z oczodołu bełt, przed wyzionięciem ducha zatoczywszy się jak pijany. Wszystko działo się tak szybko, że jego towarzysz nie miał czasu na przemyślenie swego zachowania i kontynuował natarcie na zabójczą kobietę, która raptownie zarzuciwszy prawym ramieniem, przyjęła impet jego ciosu na naramiennik, po czym płynnym ruchem wyszarpując zza bandoliera nóż, uderzyła łokciem w jego nos, miażdżąc mu go doszczętnie i nie przerywając sekwencji ruchu, cisnęła nim z przyłożenia w szyję oponenta. Przebiwszy stalowym sztychem kluczową arterię, wydała nań nieuchronny wyrok śmierci.

Dotychczas sparaliżowana gwałtownym i brutalnym obrotem spraw Ursula nagle ocknęła się z marazmu i podbiegła do obcej, która beznamiętnie wyrwała nóż z wykrwawiającego się łotra i bezceremonialnie wytarła pokrywającą broń juchę o jego ubranie.
— Dziękuję pani za ratunek! — z wyraźną ulgą dziewczynka okazała szczerą wdzięczność, w ostatniej chwili powstrzymując się przed emocjonalnym ujęciem owiniętego zwojem bandaży muskularnego przedramienia wybawicielki.
— Nie przyszłam tu by ratować z opresji małolaty — wyjaśniła sucho tamta, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. — Lepiej wracaj do domu.
— Mimo wszystko mi pomogłaś.
Wysoka kobieta nie odpowiedziała, powiodła tylko wzrokiem po okolicy. Po czym najzwyczajniej w świecie ruszyła w dalszą drogę.
— Też kogoś szukasz? — posłała ku jej plecom zaintrygowana dziewczynka. — Może poszukamy razem?
Tamta nie odpowiedziała. Jednak nie odstraszyło to Ursuli. Bezpieczniej jej było zostać z uzbrojoną nieznajomą, niż wracać samotnie do domu. Kto wie, może przy okazji trafi na ślad ojca?

Było już bardzo późno. Dawno dokonał się dzień, ustępując miejsca nocy. Ta zaś oplotła atramentowymi mackami zaułki wąskich uliczek ciasno uplecionych wokół rzędów zaniedbanych domostw i drewnianych chałup. Chmurne niebios sklepienie, szaro cieniowane, zakryło mrocznym całunem brylanty gwiazd i srebrzysty księżyc, niczym dech odbierając miastu dające nadzieję światło. Mroczną draperię wokoło zabudowań mgła lekka owiewała. Do tego wszechobecny odór, który niczym jad zgniłych trupów ciął nozdrza Ursuli zagłębiającej się w ślad za nieznajomą w najniebezpieczniejszy rejon Elidir. I choć zdawałoby się, że jeno duch stąpa po zlanej nieczystościami, nieubitej drodze chłostanej przez świszczący pomiędzy alejkami wiatr, zupełny brak innych odgłosów budził upiory czarnych myśli, zasiedlając każdy zakątek najgorszymi potwornościami. Mimo to obecność małomównej przewodniczki rozpalał ogień odwagi młodej dziewczyny, pozwalając jej raz za razem odpierać paraliżujący strach. Trzymała się jej kurczowo, nie śmiąc jednak podejść na tyle blisko, by pozostawić swój dech na jej plecach. Mimo szorstkiej powierzchowności stanowiła dlań opokę, na której mogła się wesprzeć w tym mrocznym i niebezpiecznym otoczeniu. Prawdziwą ostoję nadziei pośród wszechobecnego morza ciemności.

W końcu dotarły do tajemniczego zmurszałego domostwa. Mimo swego podupadłego stanu odcinającego się od dzielnicy nędzy niczym antyczne thassilońskie popiersie od prymitywnego totemu mitflitów. Nadgryziona zębem czasu zabytkowa kamieniarka i elegancki fronton przydawały mu nobliwego szyku.
— Zaczekaj — wyrzekła do Ursuli nieznajoma, nieznacznie wskazując głową na niedalekie zejście do sutereny.
Następnie pokonała kilka kroków i weszła po granitowych schodach, by zakołatać do grubych, acz nieco zbutwiałych dębowych drzwi. Przez chwilę chyba coś mignęło przy zamku, po czym prostokątny wizjer odsłonił się ze skrzypnięciem, ukazując parę podejrzliwych oczu.
— Ty kto? Podaj hasło.
— Śmierć.
— Co? To nie jest poprawne has…
Dziwny syk już wcześniej zaniepokoił odźwiernego, lecz olśnienie nastąpiło wraz z ogłuszającym hukiem eksplozji, która rozerwała jego ciało na strzępy i odrzuciła w tył razem z odłamkami drzwi i deszczem drzazg. Przejściowo ogłuchła Ursula, która w tym momencie odważyła się wysunąć głowę ze swego schronienia, ujrzała swą towarzyszkę wybiegającą zza obudowującego schody murku i ciągnącą za sobą jakiś ogromny kawał żelastwa. Chwilę później znikła wewnątrz budynku. Po czym ze środka zaczęły dobiegać okropne odgłosy rzezi. By je zagłuszyć, dziewczynka przesłoniła dłońmi uszy. Modląc się w duchu do Erastila, by kobiecie nie stała się żadna krzywda.

Mdląca woń martwej izby biła złem. Szereg potwornie okaleczonych ciał zaściełał posadzkę, nasączając ją szkarłatem. Wojowniczka dołożyła wszelkich starań, by położyć każdego pomazanego przez diabły kultystę. Lecz nie byli to wszyscy. Dlatego zamierzała sprawdzać komnata po komnacie, trzebiąc diabelską plagę w zarodku.

— Spotykamy się ponownie — przemówił magnetyzujący, nieziemski głos. — I znowu nic nie posiadasz. Fortuna kością się toczy, nieprawdaż? Ty biedny głupcze, co niby możesz zaoferować Królowom Nocy? Kogo tym razem zaprzedasz, rozkoszny nikczemniku?
— J-ja... Ja m-mogę z-zaoferować — petent dukał, wijąc się niczym robak u stóp infernalnego bytu. — Mogę z-zaoferować... d-duszę m-mojej cór... ki. Ur...
Wyłamane drzwi trzasnęły z hukiem. Potem rozległ się głośny świst w intensywności podobny do nagłego podmuchu huraganu, a na koniec ogłuszający trzask rozpadającej się w drzazgi podłogi. Akompaniowało mu soczyste mlaśnięcie, ponury odgłos rozstępującego się na dwie połowy, rozpłatanego na dzwonka ciała diabolisty.
— Ładny pokaz — rzekła niewzruszona erynia, klaszcząc bezgłośnie w wyrazie uznania. Jej wcześniejszy rozmówca natomiast zaskamlał żałośnie i zwinął się w kłębek, nie śmiąc nawet drgnąć.
Diablica stała zamknięta pośród starannie nakreślonego infernalnego kręgu, umieszczonego na środku zlanej karminowym blaskiem świec komnaty rytualnej.
— Hm — odniosła się doń zdawkowo skąpana we krwi i wątpiach czarnowłosa, przez chwilę spoglądając nań krzywo, po czym upewniwszy się, że wewnątrz nie ma innych zagrożeń, zaczęła dokładnie studiować piekielne runy.
— Próżny trud — westchnęło uosobienie furii. — Nie naruszysz kręgu. Ani ja tego nie uczynię. A szkoda. Nasz pojedynek mógłby przejść do legendy.
Intruzka tylko delikatnie zmarszczyła brwi. Jej planarna rozmówczyni zaś pokręciła głową z rozczarowaniem.
— Wygląda na to, że nic tu po mnie.
— Jeszcze nie odchodź, czarcie — zakrwawiona kobieta wskazała głową skulonego na ziemi mężczyznę, dociskając go do podłogi pancernym obcasem. — Ten tu ma pakt do zawarcia.

Kiedy wojowniczka wyszła z budynku, zastała kompletnie zaskoczoną nastoletnią dziewczynę w zbrojnej obstawie i w towarzystwie kogoś wyglądającego na dworskiego urzędnika.
— Prawdziwe boskie błogosławieństwo, żeśmy panienkę znaleźli! — przemówił z wyraźną ulgą strojny mąż. — Strach pomyśleć co mogłoby się jej stać w takim nieprzyjaznym miejscu! Tylko pomyśleć, że cudownie odnaleziona, ostatnia żywa krewna barona Wackellena zostałaby pozbawiona swego dziedzictwa zadzierzgnięta przez jakichś oprychów z pospólstwa w cuchnącym zaułku.
Przez chwilę spojrzenie Ursuli napotkało oczy nieznanej wybawicielki, wyglądało na to, że młoda dziewczyna chce coś wyrzec, jednak czarnowłosa gwałtownie obróciła twarz i ruszyła w swoją stronę. Kiedy się oddaliła, jej usta przeciął jedynie cień niewyraźnego uśmiechu.




Pewnego wieczora w przydrożnym lastwallskim zajeździe pojawiła się mierząca sześć stóp ludzka kobieta o surowym obliczu, przeoranym głębokimi rozpadlinami blizn. Miała jasną, delikatnie muśniętą słońcem cerę i kruczoczarne włosy spływające luźnymi pasmami aż do łopatek.


Jej odkryte ramię znaczyły doskonale wyrzeźbione węzły twardych niczym hartowana stal mięśni, lecz ruchy miały w sobie więcej z polującej pantery niźli masywnego niedźwiedzia. Pod zamkniętą powieką ukrywała brak prawego oka, a lewe przedramię zastępowała jej metalowa proteza. Na szyi, tuż za lewym uchem wykonany miała karminowy tatuaż. Okrywała ją czarna opończa z kapturem, pod którą nosiła tego samego koloru pancerz, na który składał się napierśnik, folgowane naramienniki i nagolenniki, narzucone na znoszoną skórznię. Przez opancerzoną pierś biegł szeroki bandolier z wetkniętymi weń nożami do rzucania i przypiętą pojedynczą bombą. Do sztucznej ręki przymocowaną miała samopowtarzalną kuszę, natomiast zdrowe przedramię szczelnie zawinięte w bandaż. Na plecach zawiesiła sobie pokaźny, niemal przerastający ją pakunek, który po odwinięciu okazał się dwuręcznym mieczem o ułamanej głowni. Właściwie to coś było za duże, żeby nazwać je mieczem. Masywne, grube, ciężkie i zdecydowanie zbyt toporne. W istocie był to wielki kawał surowego żelastwa.


Czymś takim można by bez trudu przepołowić wołu. Choć zdrowy rozsądek zdawał się podpowiadać, że żaden zbrojny nie byłby w stanie go podnieść, a co dopiero dzierżyć w walce. Tymczasem kobieta zdołała zdjąć go z pleców przy użyciu zaledwie jednej ręki, wprawiwszy tym w osłupienie wszystkich obserwatorów.

Okazała się typem małomównego odludka o szorstkiej powierzchowności. Mimo to dużo wypytywała szynkarza o diabelskie sekty i widywania infernalnych pomiotów, jakby zapomniała, że jest daleko od granic Starego Cheliax. Jej ciekawość została jednak zaspokojona, gdy przekazano jej pogłoskę na temat przygranicznego, górskiego miasteczka Arwyll Stead. Tym samym zyskała również uwagę garstki awanturników, która także zamierzała się tam udać.

Banda dziwaków ubzdurała sobie, że z nimi podróżuje tylko dlatego, że zmierzała w tym samym kierunku. Nie chciało jej się jednak stanowczo odwodzić ich od tej myśli, dopóki nie wchodzili jej w drogę. Właściwie to praktycznie nie zamieniła z nikim słowa. Aczkolwiek raz miała okazję zagrać w kości z wielbiącym hazard elfem. Po drodze napotkani Lastwallczycy opowiadali, jak to źle się dzieje, co z ust hardego ludu musiało zwiastować coś naprawdę paskudnego. Kat jednak wzruszała na to ramionami. Większy czy mniejszy, stojący na drodze kamień wciąż stanowił przeszkodę, którą należało pokonać i przeć dalej.

Pół klepsydry po minięciu widniejącej na horyzoncie panoramy z fortem Everstand, niespodziewanie z lasu wycwałowały dwa kare konie. Wojowniczka zwinnie uskoczyła przed nacierającymi na nią zwierzętami, posyłając w ich stronę beznamiętne spojrzenie. Zaraz potem zza zakrętu dobiegły jej uszu odgłosy starcia, w tym głosy należące do jakiejś kobiety i nieludzi. Sytuacja wydawała się na tyle naglącą, że nie zamierzała bawić się w podkradanie, tylko udała się prosto w kierunku rozgorzałej walki.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 01-10-2023 o 18:32.
Alex Tyler jest offline  
Stary 01-10-2023, 23:42   #6
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację

Zor'ath wraz z bratem obiecali swojemu mistrzowi, że kiedy umrze, opuszczą jego pustelnię i wrócą do cywilizacji. Staruszek uważał, że są za młodzi by odcinać się od świata i żyć w samotności, jak wygnańcy. Uważał, że świat ma wiele do zaoferowania nawet ich dwójce. Widział, że zapewne czeka ich wiele nieprzyjemnych sytuacji związanych z nietypowym pochodzeniem. Zielonkawa skóra przywodziła na myśl jakieś pokrewieństwo z orkami, które zdecydowanie nie były lubiane w tych stronach, spiczaste uszy mogłyby od biedy uchodzić za elfie, ale mocno wątpliwe było, żeby jakikolwiek elf przyznał się do pokrewieństwa z braćmi. Mimo wszystko, Nandor wymógł na nich obietnicę, przekonany, że doświadczenie które można zdobyć wśród innych cywilizowanych ras, okaże się cenniejsze niż cokolwiek, co mogłoby "wymedytować" w samotności. Zapewne miał rację.

Minęło kilka tygodni, odkąd pochowali mężczyznę, który przez ostatnie lata zastępował im całą rodzinę. Większość tego czasu spędzili poszcząc i trenując, próbując z całej siły bo oswoić ból po stracie mentora i przyjaciela. Zgodnie z odwiecznymi prawami natury, czas okazał się być najlepszym lekarzem i rany w sercach dwóch ostatnich uczniów Nandora zaczęły się goić. Powróciła codzienna treningowa rutyna, uzupełnili zapasy ziół, wrócili do prowadzenie teologoczno-filozoficznych debat, by ćwiczyć również umysł, ale nad wszystko kładła cień pustka, która pozostała po odejściu mistrza. Pewnego dnia uświadomili sobie, że nie zostało już nic, poza spełnieniem obietnicy.


***


Zor'ath podróżował stronę Arwyl Stead w dosyć kolorowym towarzystwie. Każde z jego tymczasowych towarzyszy było w jakimś sensie interesujące, ale mimo tego, mnich unikał rozmów i jakichkolwiek bliższych relacji. Mieli wspólny cel wędrówki, a przemieszczanie się w grupie było o wiele bezpieczniejsze w obecnych czasach i wszyscy wydawali się mieć podobne zdanie w temacie, ale to jedyne co ich łączyło. "Zielony" nie szukał nowych przyjaciół, nie był też zbyt towarzyski i nie do końca jeszcze oswoił się z faktem, że chwilowo został sam. Kilka dni wcześniej, rozstał się ze swoim starszym bratem, który najął się do ochrony karawany zmierzającej obecnie w zupełnie przeciwnym kierunku. Bracia postanowili dotrzymać obietnicy danej mistrzowi i poznać świat na własną rękę, ale obiecali też sobie nawzajem, że równo za rok wrócą do pustelni, by spotkać się nad grobem Nandora.


***

Zor'ath jadący raczej na tyle grupy, w sowich luźnych żółtych szatach i biało-szarej masce, której w zasadzie nigdy nie ściągał, zrównał się z pozostałymi, jak tylko wystrzeliły w ich stronę dwa czarne konie. Ewidentnie wydawało się, że ktoś kłopoty. W ślad za Gallindalem, pobiegł na przełaj przez las. Mnich nie imponował posturą, był raczej smukły, ale trzeba było przyznać, że poruszał się niezwykle szybko, bez trudu doganiając elfa.
 
__________________
Potrzebujesz pomocy z kartą do Pathfindera lub DnD?
Zajrzyj do nas!
shewa92 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172