Reputacja: 0 | Zabraliście się całą piątką za usuwanie leżących na trakcie goblińskich zwłok oraz trucheł martwych zwierząt i po kilku minutach wąska droga była całkowicie uprzątnięta. Dzięki temu Lenny mógł spokojnie pogonić woły i ruszyć z wozem w stronę kniei, o której wcześniej wspomniał. Podczas gdy pozostali poszli za wozem, Skamos został z goblinami, by zieloni w razie czego nie byli w stanie ustalić, gdzie woźnica się udał.
A Lenny pojechał jeszcze kawałek dalej, skręcił w lewo i niemal od razu odbił w przerzedzoną, usłaną jedynie długą trawą przestrzeń. Jechał tak ze trzy minuty, po czym znów wykręcił, tym razem w prawo i wjechał przez opadające gałęzie drzew na niewielką polankę z każdej strony zasłoniętą drzewami i chaszczami. Woźnica miał rację - nikt nie dałby rady go stąd wypatrzeć i nawet wy, oddalając się z tego miejsca nie byliście w stanie dostrzec ani wozu, ani zwierząt. - Niech Ilmater ma was w opiece. Wracajcie cali i zdrowi. I z panem Sildarem i Gundrenem - rzucił jeszcze na odchodne Lenny.
Hayden, Ben, Breton i Kerpi wrócili do Skamosa czekającego ze skutymi kajdanami zielonymi, a ci z nakazu kapłana wskazali drogę, w którą należało wyruszyć, by dostać się do ich kryjówki. Ruszyliście więc po śladach odkrytych wcześniej przez zaklinacza a te dość szybko urywały się w leśnym poszyciu. Tutaj trzeba było już dać się na zastraszone gobliny, które nie miały ochoty na żadne sztuczki i pewnie prowadziły was w głąb boru.
Przedzieranie się przez wysokie chaszcze czy upstrzone kolcami pnącza jakichś roślin nie należało do przyjemnych, zwłaszcza dla Haydena i Skamosa, którzy cenili sobie raczej miejski tryb życia. Po mniej więcej kwadransie takiego marszu gobliny powiadomiły, że znajdujecie się już blisko oraz na dalszym etapie wędrówki wskazały kilka zastawionych na nieproszonych gości pułapek.
A to zamaskowany wilczy dół z zaostrzonymi palami na dnie, a to praktycznie niewidoczną linkę rozciągniętą między dwoma drzewami, która aktywowała kilka zamaskowanych w krzakach kusz. Bez wystraszonych goblinów, które być może zawierzyły, że życie zostanie im darowane z pewnością mielibyście problem z okolicznymi pułapkami a tak minęliście je bezproblemowo.
Niedługo później dotarliście do wartkiego, ale płytkiego strumyka i ruszyliście wraz z zielonymi wzdłuż niego. Aż do celu.
Ujrzeliście przed sobą spore, naturalne wejście do jaskini skryte w całkowitych ciemnościach. Z obu stron strumienia znikającego gdzieś w środku pieczary oraz ze zbocza pagórka zwisały gęste baldachimy dziko rosnących roślin, co dawało temu miejscu pewną naturalną zasłonę. Gobliny miały rację - nikt postronny raczej nie odkryłby tej kryjówki, chyba, że całkowicie przypadkiem. No i nie zauważyliście żadnego wartownika, zieloni więc nie kłamali.
Oprócz szumu wody i lasu do waszych uszu nie dochodził żaden dźwięk. - My są na miejsce - powiedział jeden z goblinów. - My was zaprowadzić, to wy nas uwolnić. My zachować życie, bo my zrobić, co wy chcieli. My mieć interes, ta? - Spojrzał po was swoimi małymi ślepiami. - My już nikogo nie napadać. My nawet wcześniej nie chcieć, tylko Klarg nas zmusić. Jak wy poradzić sobie z Klarg i Grol, to my już nie musieć ich słuchać i móc robić, co chcemy. - Dodał drugi.
Decyzja należała do was. * * *
Gdy sprawa z goblinami została rozstrzygnięta, ruszyliście w stronę wejścia do jaskini. Można było iść albo wąską, piaszczystą ścieżką, albo strumieniem, który głęboki nie był i niknął gdzieś w czeluściach naturalnie wykonanego otworu. Główny rękaw jaskini był długi, szeroki i wysoki, ze zwisającymi ze stropu stalaktytami. Było tu zdecydowanie chłodniej, niż na zewnątrz, a odgłos płynącego strumyka zakłócał wszystkie inne dźwięki. Niemal od razu po prawej stronie dojrzeliście kilka kamiennych stopni prowadzących do małej, wilgotnej komory. Ledwo się tam pojawiliście, a wasze uszy przywitało dzikie, głośne ujadanie i odgłosy grzechoczących łańcuchów.
Ujrzeliście trzy wychudzone wilki przykute łańcuchami do haka umieszczonego w suficie w głębi pieczary. Wcześniej były spokojne, ale widząc was wchodzących do jamy, poderwały się, warcząc. Rzucały się na łańcuchach i ujadały, próbując zerwać pęta. Robiły tyle hałasu, że byliście pewni, że ich jazgot musiał przebijać się nawet przez odgłos płynącego za waszymi plecami strumyka. Najdziwniejsze było jednak to, że nikt nie nadchodził, by sprawdzić, co się dzieje. |