Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2008, 14:31   #551
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
Beriand szybko odpowiedział Turamowi:
-To świetnie że bierzesz. Tylko pilnuj ich dobrze....

Podczas przeczesywania zaułków nagle stało się coś dziwnego.... padł na kolana, a po chwili słyszał głosy w swojej głowie. Nie wiedział kto do niego mówi. Przestraszył sie słowami.... czegoś. Coś się w nim zbuntowało... Głupiec? Nie wiedział czy to coś da, ale spróbował odpowiedzieć głosowi:
~Nie mam zamiaru się mordować. Nie jestem głupcem, ani nie jestem żałosny... choć to faktycznie zależy do kogo porównać. I faktycznie- tu chciał dodać "o mędrcze", ale postanowił nie obrażać... kogoś- moim kosturem z łatwością zdołałbym sie zabić.~. Miał nadzieję że ktoś nie wiem, że ma on rapier... Tu przed oczami stanęła mu wizja elfiego maga walącego się nieporadnie kijem w głowę i krzyczącego "Ał! Ał! Tym sie nie zabiję!"... zaśmiał sie w duszy na ten widok, po czym spróbował wstać i rozejrzał się. Jeśli nic nie odpowiedziało, wraca do domu. Jednak Beriand miał nadzieję, że coś odpowie...
 

Ostatnio edytowane przez Beriand : 20-01-2008 o 11:24.
Beriand jest offline  
Stary 20-01-2008, 14:26   #552
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
- One już czują drudiko.- rzekł Borein.- Pogoda wkrótce się zmieni, bynajmniej nie na lepsze.
- Czy Amman już przybył?- spytała Luinehilien.
- Nie, jeszcze nie. Ale wyczuwam zawirowania w równowadze natury. Coś złego wkrótce się zdarzy.- mruknął Borein.- Bądź ostrożna Luinehilien.

- Dobrze... Będę uważać. Jeśli nic się nie podzieje, to przyprowadzę Ammana jutro.

Pożegnała się z druidem i powoli skierowała się do domu Turama. Jednak na wszelki wypadek trzymała rękę na rękojeści sejmitara. Rozglądała się uważnie, wypatrując zagrożenia. Noc... Gwiazdy... Ciepłe powietrze... Za niedługo tego po prostu nie będzie... Zginą miliardy istnień...
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 20-01-2008, 20:15   #553
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Gaalhil stał wyprostowany, słuchając uważnie słów Abziira. Wyglądało na to, że będzie to misja zwiadowcza. W innej sytuacji byłoby to może proste, ale obecnie, z pewnością nie.

- Szczegółów co? Hmm…Cóż…Pojedziesz, zobaczysz jak jest sytuacja, bez narażania się na niebezpieczeństwo i wrócisz. Bardziej szczegółowo już się nie da, chyba że trzeba ci wskazać stronę w która masz się udać. Niewiele wiem o obecnej sytuacji by dawać ci szczegółowe wytyczne.-rzekł genasi
Bez narażania się na niebezpieczeństwo? To raczej niemożliwe – pomyślał z niezadowoleniem młody Varher. Tym bardziej nie podobał mu się brak informacji. Z jednej strony było to teraz normalne, ale z drugiej strony, Gaalhil lubił być jakoś przygotowany na ewentualne niespodzianki, mogące pojawić się w okolicy.
„Iść bez żadnej wiedzy na nieznany teren, to tak, jakby skazać się na śmierć” – przeszło mu przez myśl. Spochmurniał nieco, ale nie dał po sobie tego poznać.

. Krytycznym okiem spojrzał na chłopaka.- Wiesz, może i jesteś odważny i szczery, ale coś mi mówi, że mógłbyś sobie sam nie poradzić.

Na początku młodzieniec poczuł lekkie ukłucie ego, ale zaraz ustąpiło to zimnej logice. Sam ma małe szanse, by wyjść z takiej podróży cało.

W tej chwili genasi gwizdnął, wyrywając chłopaka z zamyślenia. Gdy spojrzał przed siebie, uśmiech zastąpił wyrazowi podziwu. Gaalhil był pod wrażeniem imponującej istoty, na tyle, by dać się lekko zbić jej obecnością z tropu. W niemym skupieniu przyglądał się każdemu elementowi jej ciała i wymianie zdań z Abziirem. Na zadane pytanie chciał zareagować, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwał mu genasi. Po kolejnej wymianie zdań istota ruszyła w stronę wyjścia z obozu, dodając przez ramię – Nie myśl sobie, że będę robiła za twojego wierzchowca, chłopcze.

Gaalhil uśmiechnął się do kobiety, bo chyba tak powinien ją traktować.
- Ależ damie nie przystoi wozić nikogo na plecach, nawet jeśli jest szlachcicem

Sprawdził szybko, czy ma wszystko przy sobie. Jeśli nie, pobiegł pędem do namiotu po resztę rzeczy, rzucając szybkie:

- Poczekaj chwilkę!

A więc opuszczam obóz i potrzebujących ludzi. Nie traćcie nadziei moi mili, wszystko się ułoży, a ja dołożę wszelkich starań, by w tym pomóc – dodał w myślach słowa otuchy. Nie wiedział, czy to dla niego, czy dla innych.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 21-01-2008, 18:17   #554
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mi Raaz z pewnością w tej chwili nie należał do najszczęśliwszych ludzi na świecie. Stał przed wizją śmierci w małej, ciemnej zapuszczonej piwnicy. W dodatku nie żadnej heroicznej śmierci. Miał po prostu zostać pożarty przez stwory cmentarne. Stał w rogu ciasnej piwniczki i rozmyślał nad swoim położeniem. Pierwszym rozsądnym posunięciem wydawała mu się ucieczka. Tyle, że wydawała się rozsądna do momentu w którym zaczął o niej myśleć. Musiałby przebiec na ślepo po podłodze pełnej cegieł, gruzu i kawałków połamanych schodów do otworu znajdującego się na wysokości dwóch metrów. Następnie musiałby wyskoczyć, albo chociażby wciągnąć się samemu na górę. Zadanie należało do bardzo prostych, wszak pod dwoma warunkami. Musiałby być absolutnie zdrowy, a nie zaciskać zęby z bólu. No i musiałby być bez zbroi, która znacząco obniżała jego mobilność. Ucieczka odpadała. Z jakiegoś powodu przestał myśleć o elfie jako o pomocy w walce. Prawdopodobnie dlatego, że nadal czół pieczenie kwasu na porozcinanych plecach. Postanowił myślami wrócić do nauki jaką zdobywał w świątyni. ~~Pora wczuć się we wroga. Ghule są nieumarłe, czyli wyczują nas nawet jeśli bylibyśmy niewidzialni. Mają ogromną przewagę w ciemnym pomieszczeniu. Niczym nie jestem w stanie rozświetlić piwniczki. Cholera. Mógłbym je zniszczyć kilkoma słowami. Prostą modlitwą! Eh. Gdzie mój sztylet ofiarny?~~ Mi Raaz chwilkę o tym pomyślał. Sztylet wypuścił jeszcze w locie. Zanim spadł. A to znaczy, że mógł upaść zupełnie w innym miejscu niż kapłan. Do tego mógł się odbić i polecieć tym samym bliżej, lub dalej od Mi Raaza. Na samą myśl o tym kapłan mocniej zacisnął szczękę. Najgorsza możliwość jaka przychodziła mu teraz do głowy to to, że sztylet mógł spaść na parter, zanim schody się zarwały. ~~Dobrze nie jest~~ Wiedział, że dla nieumarłych jest widoczny jak na dłoni, więc nie musi zachowywać ciszy. W żaden sposób to nie poprawiało standardów jego ukrycia.
- Panie dziękuję Ci, że doświadczasz mnie łaską bólu - kapłan zaczął mówić spokojnym głosem. W tym czasie obrócił swoje miecze ostrzami do dołu. Wiedział, że może spodziewać się lecącej cegły, lub kawałka drewna. Wiedział też, że jeżeli przyjmie taki pocisk na ostrze miecza to może spodziewać się zniszczenia swojej ceremonialnej broni. To byłoby nie dopuszczalne. Dzięki temu mieczowi inni kapłani Ashura mogli rozpoznać do jakiej kasty zakonu należał Mi Raaz. Kombinowane miecze otrzymywali tylko Podżegacze. Kapłani Bolesnej Śmierci, których nauka skupiała się na perswazji. Potrafili oni przekonywać innych do swoich racji. Podżegacze potrafili wiele razy załatwiać problemy bez używania broni, czy wzywania pomocy Ashura. Mi Raaz był dumny z bycia Podżegaczem. Mi Raaz był dumnym kapłanem swojej wiary. Ale cóż może poradzić dumny kapłan, przeciw nadlatującym w ciemności cegłom? Mi Raaz starał się osłaniać łokciami i przedramionami. W końcu zbroja dawała większą osłonę niż ostrze miecza. Cały czas kontynuował słowa dziękczynienia kierowane do swego boga.
- Ból który mi zsyłasz oczyszcza mój umysł, wzmacnia me ciało. Dodaje mi siłę. Panie, dziękuję po stokroć za łaskę bólu. - przy ostatnich słowach Mi Raaza nawiedziła fala wspomnień.

Opuszczone opactwo na wzgórzach w pobliżu Silwerriwer, tajemna świątynia Ashura, wiele lat temu.

Mi Raaz miał już dziesięć lat. Leżał na ziemi. Drąg, którym walczył leżał za kręgiem w którym przed chwilą walczył z jednym ze swoich rówieśników. Krew obficie spływała ze złamanego nosa nowicjusza. Wiedział co go teraz czeka. Najwyżsi kapłani dbali o kondycję nowicjuszy. A najlepszymi ćwiczeniami były walki na drągi. Mi Raaz nie był najlepszy w tej kwestii. Ale sama walka nie była całym treningiem. Po walce zwycięzca wykonywał rytualną chłostę na przegranym. To właśnie czekało teraz Mi Raaza. Inni nowicjusze przywiązali go do specjalnie przygotowanego słupa na dziedzińcu. Jego oprawcą miał okazać się ten sam nowicjusz, który pokonał go w walce. Tak nakazywało prawo zakonu. Młodzieniec z wielką pasją zadawał kolejne razy. Plecy Mi Raaza krwawiły. Nie płakał jednak. Na początku tylko szeptał, a później mówił co raz głośniej:
- Panie dziękuję Ci, że doświadczasz mnie łaską bólu. Ból który mi zsyłasz oczyszcza mój umysł, wzmacnia me ciało. Dodaje mi siłę. Panie, dziękuję po stokroć za łaskę bólu. - chłopiec nie uronił ani jednej łzy. W duchu obiecał sobie kiedyś zemstę na jego oprawcy. W końcu głos jednego z kapłanów rozkazał:
- Eudaimonionie dość. Mi Raaz siłą swej wiary nadrabia niedoskonałości ciała. Wierzę, że wkrótce z łaską Bolesnej Śmierci doścignie ciebie również w walce

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej, piwnica, czasy obecne.

Mi Raaz otrząsnął się z zamyślenia. ~~Pora działać. A najlepszą obroną jest atak.~~ Słowa modlitwy ucichły. Mi Raaz nie był pewien, czy pieczenie w plecach to pozostałość kwasu Rasgana, czy może wspomnienie biczowania z przed ponad dwudziestu lat. Zrobił krok do przodu. W ciemności było wyraźnie słychać kliknięcie. Rękojeści jego mieczy zostały połączone. Teraz kapłan miał w dłoniach ponad dwu metrowy miecz dwuostrzowy. Trzymał go tak, żeby przed lecącą cegłą zasłonić się rękojeścią broni. Jedno ostrze dotykało ściany. Drugie było wysunięte w stronę Elfa.
- Rasgan, zapędźmy je do rogu, bo inaczej będą nas obrzucać aż rozbiorą tę piwnicę. A wszystko wskazuje na to, że przydałoby się pomóc Yokurze i Ammanowi. O ile nie otrzymali łaski mego pana, Bolesnej śmierci.
Kapłan wiedział, że jeżeli Rasgan jeden ze swoich mieczy skieruje ostrzem do ściany, a drugi przyłoży do broni kapłana, to żaden ghul ich nie minie. To dawało możliwość zapędzenia stworzeń do rogu, a tam to już nie problem, żeby elf pociął je na plasterki.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 21-01-2008 o 18:20.
Mi Raaz jest offline  
Stary 22-01-2008, 11:10   #555
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Elf niemalże namacalnie czół ból kapłana. Doskonale sobie zdawał sprawę z tego ile szkód mógł wyrządzić swojemu jedynemu przyjacielowi. Przyjacielowi – bo tylko tak mógł nazwać czciciela boga bólu i choć szczerze nienawidził wszystkich bogów, to tego kapłana szanował, lubił, a chwilami nawet podziwiał za niezachwianą wiarę jaką wykazywał w najcięższych nawet sytuacjach. Szlachcic sięgnął pamięcią wstecz, próbując sobie przypomnieć kiedy ostatnio miał przyjaciela. Zastanawiał się również, czy kapłan odwzajemnia jego uczucie. Nie miał pojęcia jakie podejście miał do niego Mi Raaz, lecz był świadom tego, że w tej chwili ich stosunki mogą się pogorszyć. Powodem było jego głupie zachowanie, brak profesjonalizmu i cicha żądza mordu, którą w sobie tłumił od czasów wygnania. Myśli Rasgana krążyły nieustannie wokół jego zachowania z ostatnich dni. Nie był sobą, ale tak naprawdę to kim on był? Elfem? Szlachcicem? Mordercą? Nie, nic z tych rzeczy. Był po prostu ciężarem dla osób, na których mu zależało. Wszyscy bliscy mu ludzie ginęli w jego towarzystwie. Czy był więc kroczącą śmiercią? A może był tylko głupcem użalającym się nad swym losem, próbującym zrzucić winę na innych? To teraz nie miało znaczenia. Elf popatrzył na kapłana. Powiedział cicho - Przepraszam – i cieszył się w duchu, że jest ciemno. Cieszył się, że nie musi widzieć twarzy kapłana, i że tamten nie widzi w tej chwili elfa. Po tych kilku słowach Mi Raaz mógł poczuć jak ostrze korozji dotyka jego ostrza.
Elf czuł się jak kiedyś. Wspomnienie Falanthira – rycerza Bractwa Róży – dodawało mu otuchy. Ciepło wypełniło jego ciało, gdyż teraz, ponownie z wojownikiem, którego szanował ruszył w bój. Pierwszy krok, niewielki acz zdecydowany. W piwniczce słychać było zgrzyt żelaza o ścianę i syczenie kwasu palącego tynk. Kolejny krok, dłuższy, jeszcze bardziej pewny.
Wojownicy szli razem, ramię w ramię próbując zapędzić wroga w kozi róg. Gdy im się to uda on będzie mógł zaspokoić swą chęć zabijania. Będzie mógł pociąć, zadźgać, poobijać i co tylko sobie wymyśli z ghulami. Teraz jednak najważniejszy był kapłan. Musiał go ochronić, gdyż czuł się winny i wiedział, że rozmowa o jego postępowaniu jest rzeczą nieuniknioną.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...

Ostatnio edytowane przez rasgan : 27-01-2008 o 11:28.
rasgan jest offline  
Stary 25-01-2008, 21:31   #556
 
Achmed's Avatar
 
Reputacja: 1 Achmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znany
Widok upadającego jaszczura ucieszył Akrameda, miał nadzieje, że przeciwnik zaniecha dalszej walki.
- No i jak? Wygrywamy?- Zapytał Akrameda stary czarodziej, trzymany przez gargulca. Akramed odruchowo wycelował w latające stworzenie laską, ale przed rzuceniem zaklęcia powstrzymał go głos gargulca, który brzmiał tak samo jak głos Mac’Baetha.
Akramed powiódł wzrokiem po walczących z głowy dinozaura wystawał miecz. Niestety nawet utrata zwierzęcia nie skłoniła jeźdźca z tagosai do kapitulacji, który atakował teraz elkę trzymającą w ręku Vilgitza.
- Możliwe, że broń albo zbroja naszego przeciwnika posiada magiczną moc, spróbuj ją rozproszyć Mordraghornie. Ja postaram się go jakoś osłabić.- Po wypowiedzeniu tych słów Akramed skoncentrował się do rzucenia czaru. Wycelował w elfa z tagosai palec i wypowiedział formułę zaklęcia magicznego pocisku. Miał nadzieję, że trafi w cel.
 
Achmed jest offline  
Stary 26-01-2008, 13:27   #557
 
Amman's Avatar
 
Reputacja: 1 Amman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłość
Kiedy Yokura wpadł do podłogi, Amman chwilowo nie wiedział co zrobić.

~~Spokojnie. Mi Raaz i Rasgan są dostatecznie dobrymi wojownikami, żeby sobie tam poradzić. W końcu Rasgan jest elfem, a kapłan będzie oświetlał mu pomieszczenie swoją zbroją. Czyli oni póki co nie potrzebują mojej pomocy.~~

Chwycił się uszkodzoną dłonią futryny drzwi, a drugą podał Yokurze, aby pomóc go wyciągnąć. Jeśli by nie sięgnął, Amman wyciągnie w jego stronę kostur, i z jego pomocą spróbuje wyciągnąć półorka.
 
__________________
Wiecie że w człowieku ukryte jest zło?? cZŁOwiek...

gg:10518073 zazwyczaj na chwilę - pisać jak niedostępny, odpiszę jak będę
Amman jest offline  
Stary 26-01-2008, 15:11   #558
 
Linderel's Avatar
 
Reputacja: 1 Linderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znanyLinderel nie jest za bardzo znany
Gwaenhvyfar wykorzystała okazję, że siła zaklęcia nieznajomego maga przewróciła jaszczura. Doskoczyła do niego i zatopiła oba miecze w jego głowie, uśmiercając go natychmiast. Rycerz zeskoczył zręcznie z martwej bestii, odrzucając nieporęczny oręż. Wyciągnął uzbrojoną w pazurzastą rękawicę dłoń w stronę Gwaen. Elfka uchyliła się. ale oba miecze zostały w ciele gadziego wierzchowca. Przez chwilę była bezbronna, dopóki magiczny miecz nie znalazł się w jej dłoni. Zacisnęła mocno palce obu rąk na rękojeści półtoraręcznego miecza.
-Do boju! Pokażmy temu ciemniakowi, jaki ze mnie świetny szermierz!-
Elfka jednak wciąż cofała się przed atakami mrocznego rycerza, sama nie kontratakując. Jej ręce drżały ściskając miecz. Była bardem, dyplomatą, opowiadaczem bajek i legend... Nigdy nikogo nie zabiła, jesli musiała się bronić rzucała zaklęcia, mamiła, obezwładniała... Zawsze unikała rozlewu krwi... Bestia była bezrozumnym stworzeniem, wytresowanym, wyuczonym by zabijać i bezwględnie słuchać swojego jeźdźca... Zabicie człowieka, elfa, czy członka jakiejkolwiek innej rasy nie wchodziło w rachubę. -Nie mogę...-wyszeptała przerażona, patrząc mrocznemu rycerzowi w oczy. Zaklęcia, do które zwykle ją chroniły przed wrogością innych, tutaj zawiodły. Nie chciała umierać i nie chciała uśmiercać... ~Co robić? Co ja mam zrobić? ~ myśli gorączkowo tłukły się w jej głowie.
 
__________________
Jest śmierć i podatki, ale podatki są gorsze, bo śmierć przynajmniej nie trafia się człowiekowi co roku.
Linderel jest offline  
Stary 27-01-2008, 11:23   #559
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Na szlaku

Ilmaxi powolnym korkiem udała się w kierunku wyjścia obozu, dodając tylko przez ramię.- Nie myśl sobie, że będę robiła za twojego wierzchowca, chłopcze.
Gaalhil uśmiechnął się do kobiety, bo chyba tak powinien ją traktować.
- Ależ damie nie przystoi wozić nikogo na plecach, nawet jeśli jest szlachcicem
Nie odparła nic w odpowiedzi …ale uśmiechnęła się.
Sprawdził szybko, czy ma wszystko przy sobie. Pobiegł pędem do namiotu po resztę rzeczy, rzucając szybkie:
- Poczekaj chwilkę!
Czekała … gdy nadbiegł, rzekła.- Czas na nas.
Przez trzy godziny szli w milczeniu. Wreszcie Ilmaxi rzekła.- W sumie powinieneś iść kilka metrów przed mną. Jestem zbyt duża, by wtopić się w otoczenie.
Doszli wreszcie do miejsca gdzie droga podążała wzdłuż bagien. Które wydawały się...złowrogie. Może dlatego, że były skryte w półmroku, mimo że drogę oświetlało słonce przebijające się przez fioletowo zielonkawe obłoki. Z drugiej strony drogi, rósł las, równie złowrogi. Drzewa w nim bowiem były martwe, i bez liści. Natomiast krzewy wyrosły bujne osiągając nawet dwa metry wysokości i pokryte czerwonym listowiem. Gałęzie krzewów wiły się jak żywe. Przypominały roślinne macki. To odstraszało oboje od wejścia w las.
Nagle usłyszeli odgłosy walki i ruszyli w tamtym kierunku. Dookoła widzieli trupy jaszczuroldzi i bojowych legwanów, które ci czasem tresowali do walki. Oprócz trupów bestii i jaszczuroludzi, było też kilkanaście trupów ludzi ubranych w egzotyczne stroje.
Wystarczało to by stwierdzić, że jedna grupa zaatakowała, a druga się broniła. Pytanie tylko, kto był napastnikiem, a kto obrońcą?
Zobaczyli jak kobieta w dość egzotycznym stroju, samotnie stacza walkę z rosłym złowieszczym legwanem. Walka wydała się być dla bestii zwycięska. Kobiecie z lewego ramienia pozostał jedynie kikut (zapewne efekt jakiejś dawnej potyczki jaką stoczyła kobieta), a widać było że topór którym wywijała był bardzo ciężki. Niemniej dawała sobie radę, przeskoczyła, na niewielki pień drzewa, na skraju bagna. Bestia za nią, i to był błąd stwora. Kobieta wykonała zamach bronią i topór rozpłatał jej gardło w powietrzu. Legwan upadł na pień…martwy. Kobieta wskoczyła na niego dysząc ciężko, ze zmęczenia. I zobaczyła Ilmaxi i Gaalhila.



- Aghi’ tileani, ues ‘egh, emkah gyrki ! Tih! Tih! –wykrzyczała w stronę nachodzącej niebiańskiej lamii i jej towarzysza. Była jednak zbyt zmęczona by podnieść topór, sięgnęła więc po ostrze przy pasie i stanęła na trupie legwana , gotowa do walki.
- Nie mam pojęcia, co ona mówi.- rzekła Ilmaxi.

Las na obrzeżu Hyalieonu

- Możliwe, że broń albo zbroja naszego przeciwnika posiada magiczną moc, spróbuj ją rozproszyć Mordraghornie. Ja postaram się go jakoś osłabić.- Po wypowiedzeniu tych słów Akramed skoncentrował się do rzucenia czaru.
-Dobry plan chłopcze.- rzekł Mordraghor i zaczął rzucac zaklęcie.
Akramed wycelował w elfa z Tagosai palec i wypowiedział formułę zaklęcia magicznego pocisku. Miał nadzieję, że trafi w cel. Obaj rzucili czar, ale nic się nie wydarzyło…Akramed czuł jednak, że magia nie ulotniła się z jego głowy.
- Spróbujmy jeszcze raz.- rzekł Modraghor.
Elfka jednak wciąż cofała się przed atakami przeciwnika, sama nie kontratakując. Jej ręce drżały ściskając miecz. Ostrze z samo z siebie wspomagało ją w tej obronie. Gdy pazury rękawicy elfa próbowały dosięgnąć jej gardła, sparował cios. Przeciwnik był na tyle blisko, że elfka widziała jego oczach pogardę i nienawiść jaką do niej żywił.
- Co jest dziewczyno? Jak się nosi mieczyki przy pasie wypada umieć nimi walczyć!- krzyczał metalicznym głosem niezadowolony miecz.- Ciągle się broniąc nie zapewnisz, słusznie mi należącej się, sławy!
Kolejne rzucenie czarów obu magom się nie powiodło…Za to otoczył ich powietrzny wir pełen różnokolorowych wstążek, które zaczęły obu czarodziei oplatać.
Nie były one dość mocne, by magowie nie mogli ich rozerwać, ale było ich dużo. I w dodatku przesłaniały im widok. Więc zrywanie oplatających ich wstążek odwróciło uwagę obu czarodziei od walki.
Duża sylwetka gargulca zaleciała z drugiej strony atakującego Gwaen elfa. Ogon bestii wyprowadził cios w plecy, powodując utratę równowagi przeciwnika. Ten wywrócił się. Vilgitz nie mógł przegapić takiej okazji. Elfka czuła jak ego miecza walczy o dominację nad jej ciałem. Miecz początkowo zwyciężył. Ramię elfki wzniosło się do ciosu, a Vilgitz ryknął –Na plaste..hej?- Gwaen przerażona tym co się miało zdarzyć, zatrzymała cios w połowie drogi. Przeciwnik wykorzystał wahanie elfki. Kopniakiem podciął jej nogi, przewracając ja na ziemię. Wstał i wymierzył pazurzastą dłoń prosto w serce Gwaen.
-Za Tiurmael.- syknął, tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu.
Tymczasem gargulec przybrał formę gnoma. Wyciągał przypięta do pasa metalowa różdżkę, która w mig wydłużyła się przyjmując kształt drągu z ciemnej stali pokrytego srebrnymi symbolami. Zamachnął się i zdzielił elfa od tyłu w kark…Impet ciosu był olbrzymi. Elf z Tagosai upadł na czworaka. A gnomi czarownik zdołał wymierzyć mu jeszcze dwa silne ciosy. Zawarta w drągu musiała być potężna, gdyż zbroja zdawała się nie chronić przed impetem jego uderzeń. Owe ciosy skutecznie ogłuszyły wroga.
Drąg w jego dłoni zmalał do swej pierwotnej niewielkiej długości i został schowany na swe miejsce.
- Vilgitz, czas to zakończyć.- rzekł gnom. A elfka dostrzegła, że wyrastający z tyłu maga ogon wykonuje nerwowe ruchy na boki. Miecz wyrwał się z dłoni Gwaen i wskoczył do prawej dłoni czarownika.
A on wykonał ruch ramieniem przygotowując się do zadanie śmiertelnego ciosu przeciwnikowi.
Wir skończył swe działanie…I obaj czarodzieje mogli się rozejrzeć w sytuacji. Elfka wstawała właśnie z ziemi. Zaś wrogi elf z Tagosai leżał nieprzytomny na ziemi. Nad nim zaś stał sam Mac’Baeth i przygotowywał się do zadania ciosu, który zakończyłby życie nieprzytomnego wroga.

Dzielnica Rzemieślnicza, okolice domu Turama

Luinehilien przemierzała puste i pogrążone w mroku uliczki miasta. Gdzieś tam słychać było odgłosy desperackiej obrony. Walki jaką toczyły siły miasta z setkami potworów.
Nuhilia szła cicho obok swej pani…W ciszy nocnej, kroki elfki wydawały się głośne.
Ale nie zwracała na to uwagi, myśląc o zagładzie, którą chciała potrzymać… Nie znała jednak sposobu. Ba, nawet nie wiedziała, gdzie owej wiedzy szukać.

Aydenn miał na głowie inne zmartwienie. Sen jaki mu się śnił, był niepokojący. Co, jeśli to nie był sen. Co jeśli, przemierzanie owej strefy naznaczyło jakoś Aydenna?
Wędrówka po mieście, zetknięcie z chłodem nocnego powietrza. To były dobre sposoby, żeby otrząsnąć się z nocnego koszmaru. A pretekst okazał się wystarczająco wiarygodny by Beriand i Turam nie dostrzegli jego absurdalności. Jednak nie miał innego wyboru, źle jest, gdy podwładni widzą chwile słabości dowódcy. Ich pewność siebie i wiara w zwycięstwo zależy od tego, jak niezłomnym wydaje im się ich dowódca. Co prawda Aydenn nie został formalnie wybrany, ale faktycznie nim został. I wiedział, że ich przydatność będzie opierała się na wierze w niezłomność i nieomylność Aydenna.

Aydenn i Luinehilien nadchodzili z przeciwnych stron tej samej ulicy. Ale pogrążeni we własnych myślach dostrzegli się gdy spotkali się po środku.
Spojrzeli na siebie i…gdzieś w dali huknął grom. Zbierało się na burzę.

Dzielnica Rzemieślnicza, okolice domu Turama, zaułek

~Nie mam zamiaru się mordować. Nie jestem głupcem, ani nie jestem żałosny... choć to faktycznie zależy do kogo porównać. I faktycznie- tu chciał dodać "o mędrcze", ale postanowił nie obrażać... kogoś- moim kosturem z łatwością zdołałbym sie zabić.~. Miał nadzieję że ktoś nie wiem, że ma on rapier... Tu przed oczami stanęła mu wizja elfiego maga walącego się nieporadnie kijem w głowę i krzyczącego "Ał! Ał! Tym się nie zabiję!"... zaśmiał się w duszy na ten widok, po czym spróbował wstać i rozejrzał się. Okoliczne uliczki i znikły ciemnościach…Doszedł z nich ryk wściekłości i ze wszystkich stron zaczęły wypadać uzbrojone w topory krasnoludy. Zanim Beriand zdołał zareagować rzuciły się z furia na niego. Elf nie miał gdzie uciec, ani nie był w stanie wypowiedzieć nawet jednego zaklęcia. Czuł ból zadawanych ran, czuł ból łamanych kości…Czuł ból, gdy jego wnętrzności wypadały z rozpłatanego brzucha, gdy dusił się krwią zalewającą poprzebijane pękniętymi żebrami płuca…Czuł straszliwy ból. Ale nie tracił przytomności. Nagle wszystko gdzieś znikło, i krasnoludy… i rany… i świat…i ból. Beriand znajdował się w wielkiej wszechogarniającej pustce…zupełnie sam.
„A ja tak mogę cały czas. Jakie to bolesne lęki mam z ciebie wyciągnąć?…Masz ich bardzo dużo Beriandzie. A ja wszystkie je mogę urzeczywistnić…Raz po raz. Aż oszalejesz, lub wybierzesz łatwiejszą drogę…Samobójstwo.”- usłyszał w swym umyśle Beriand.

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej, piwnica

- Panie dziękuję Ci, że doświadczasz mnie łaską bólu - kapłan zaczął mówić spokojnym głosem. W tym czasie obrócił swoje miecze ostrzami do dołu. Wiedział, że może spodziewać się lecącej cegły, lub kawałka drewna. Wiedział też, że jeżeli przyjmie taki pocisk na ostrze miecza to może spodziewać się zniszczenia swojej ceremonialnej broni. Wiedział, a właściwie widział. Jak jego dłonie drżą, czuł jak miecze nagle przybrały na wadze. Za dużo stracił krwi, a wraz z nimi i sił. Zbroja którą nosił z osłony stała się klatką. Niemniej tak klatka chronił znacznie lepiej przed cegłami niż lekki pancerz Rasgana osłaniał swego właściciela.
Elf czuł trafienia, po których pojawiały się siniaki i rany...Które choć goiły się, to przecież nie za darmo. Każda rana zabierała niewielką ilość sił elfa potrzebną na jej gojenie.
Mi Raaz starał się osłaniać łokciami i przedramionami. W końcu zbroja dawała większą osłonę niż ostrze miecza. Cały czas kontynuował słowa dziękczynienia kierowane do swego boga.
- Ból który mi zsyłasz oczyszcza mój umysł, wzmacnia me ciało. Dodaje mi siłę. Panie, dziękuję po stokroć za łaskę bólu. - przy ostatnich słowach Mi Raaza nawiedziła fala wspomnień.
Kapłan zrobił krok do przodu. W ciemności było wyraźnie słychać kliknięcie. Rękojeści jego mieczy zostały połączone. Teraz kapłan miał w dłoniach ponad dwu metrowy miecz dwuostrzowy. Trzymał go tak, żeby przed lecącą cegłą zasłonić się rękojeścią broni. Jedno ostrze dotykało ściany. Drugie było wysunięte w stronę elfa.
- Rasgan, zapędźmy je do rogu, bo inaczej będą nas obrzucać aż rozbiorą tę piwnicę. A wszystko wskazuje na to, że przydałoby się pomóc Yokurze i Ammanowi. O ile nie otrzymali łaski mego pana, Bolesnej śmierci.
Mi Raaz wiedział, że jeżeli Rasgan jeden ze swoich mieczy skieruje ostrzem do ściany, a drugi przyłoży do broni kapłana, to żaden ghul ich nie minie. To dawało możliwość zapędzenia stworzeń do rogu, a tam to już nie problem, żeby elf pociął je na plasterki. Elf popatrzył na kapłana. Powiedział cicho - Przepraszam –
Wojownicy szli razem, ramię w ramię próbując zapędzić wroga w kozi róg.
Stwory w panice wznowiły swe ataki uderzając kawałkami drewna i cegłówkami. Uderzenia były pełne obaw i paniki, ale na niewiele się zdawały. Każdy krok dla Mi Raaza był torturą. Czuł zmęczenie, towarzyszące mu z każdym krokiem. A także pewna satysfakcje z tego, że plan kapłan się udawał. Stwory w po pewnym czasie zostały przyciśnięte do muru, doslownie i w przenośni. I Rasgan ciął je na ślepo, dając wyraz swej frustracji…Zbyt krótko jednak. W końcu były to ghule. W bezpośrednim ataku zginęły zbyt szybko. A Rasgan nie mógł całkowitych ciemnościach widzieć w co właściwe uderza. Bitwa zakończyła się sukcesem…W końcu.
Pozostała jednak sprawa wydostania się z piwnicy…Co w przypadku Mi Raaza było już poważnym problemem. A drugim była nieobecność Ammana i Yokury…Co się z nimi stało?

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej, piętro

Amman chwycił się uszkodzoną dłonią futryny drzwi, a drugą podał Yokurze, aby pomóc go wyciągnąć...Nie był w stanie dosięgnąć. Więc użył kostura, Pólork chwyciła za niego. Było on jednak zbyt ciężki z czego Amman zdawał sobie sprawę. Yokura musiał wyleźć sam. Półork zaczął się podciągać na kosturze. W kierunku drzwi. Elf czuł jak silne ręce orka, w desperackiej próbie wydostania się prawie wyrywały mu ramię ze stawu. Niemniej postęp był… Centymetr za centymetrem Yokura wdrapywał się ku drzwiom. Wreszcie wydostał swą nogę z dziury i własnymi rękami doczołgał do korytarza.
- Sprowadź kogoś kto umie leczyć...Szybko- wysapał ork.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-02-2008 o 19:44.
abishai jest offline  
Stary 27-01-2008, 17:47   #560
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Milczenie podczas podróży nie denerwowało Gaalhila. Skupił się na swoim wnętrzu i skoncentrował, rozmyślając o czekającej go podróży. A podróży wbrew wieku, przeżył ów człowiek w swoim życiu wiele, i zawsze nękały go te same pytania:

"Co ta podróż dla niego przyniesie? Czy pozwoli mu się rozwinąć? Czy pomoże mu lepiej poznać samego siebie?

Mimo, iż wiele razy zadawał sobie to pytanie, nigdy nie mógł wystosować pewnej odpowiedzi.

Z zamyślenia wyrwał go głos towarzyszki:

- W sumie powinieneś iść kilka metrów przed mną. Jestem zbyt duża, by wtopić się w otoczenie.

Jego ciało także od tyłu wyglądało apetycznie... Ale wiedział że nie to kierowało decyzją Ilmaxi.
Uśmiechnął się do swojej próżności i kiwnął głową lamii, przyspieszając kroku i po chwili wysuwając się na prowadzenie. Szedł dalej, aż droga zaczęła wić się przez bagna. Nie podobała mu się okolica. Martwe drzewa, bagniska i powykręcane krzewy nie stwarzały warunków do miłej podróży. Z doświadczenie wiedział, że w takich miejscach siedzi zazwyczaj wiele nieprzyjemnych stworzeń czychających na ewentualnych podróżnych. Nagle dobiegły do niego odgłosy walki. Obrócił się w kierunku z którego dobiegał dźwięk i po chwili zawachania postanowił ruszyć, by sprawdzić co się dzieje. Widząc za sobą Ilmaxi westchnął z ulgą. Ciężko mu się było do tego przyznać, ale ta "kobieta" stwarzała w nim poczucie bezpieczeństwa.
Szybkim spojrzeniem otaksował pole bitwy. Na ziemi leżały ciała dziwnie ubranej ludności i ogromnych jaszczurów. Podróżnik słyszał o nich, ale jeszcze nigdy nie przyszło mu się spotkać z przedstawicielami tego gatunku. Wielkie kły, martwe gadzie ślepia i znajdujące się wokół trupy, przestrzegały przed atakiem na te stworzenia.

Natychmiast jego uwagę zwróciła kobieta, tocząca bój z jedną z jaszczurek. Widząc "damę w potrzebie" postanowił ruszyć na pomoc, ale ku jego zdziwieniu, chwilę później jaszczur został położony trupem. Jeszcze większe zdziwienie budził potężny topór który trzymała w jedynej ręce. Patrząc na jej strój i to, broń którą dzierżyła, doszedł do wniosku że należy do jakiejś plemiennej ludności i jest pewnie kobietą-barbarzyńcą. Widząc jak tamta wskakuje na zabitę bestię, gotowa rzucić się na nich, pokręcił głową.
"Mam ostatnio pecha do kobiet. Ostatnie albo przerastają mnie o dwie głowy, albo chcą mnie zabić"
Zastanowił się, czy jej nie zignorować i wrócić na szlak, ale w końcu wrodzona ciekawość i chęć pomocy przeważyła.

- Aghi’ tileani, ues ‘egh, emkah gyrki ! Tih! Tih! –wykrzyczała w stronę nachodzącej niebiańskiej lamii i jej towarzysza

"Wystąpi chyba mały problem z komunikacją, ale, dobrocią wszystko się przełamie" - pomyślał dodając sobie otuchy. Włożył rękę do sakwy i wymacał swój psi-kryształ. Położył na nim dłoń i zaczął poruszać ustami niemal bezgłośnie wymawiając słowa. Po chwili poczuł delikatne ciepło i zobaczył czerwonawe światło dobywające się z sakwy. Następnie polecił kamieniowi, by dostarczył mu jak najwięcej informacji o tej kobiecie, jakie mieszczą się w jego mocy.

Słysząc słowa lamii odpowiedział:

- Ja także nie za wiele rozumiem z tego bełkotu, ale spróbuje się z nią jakoś porozumieć.

Wydawało się jednak, że żeby się z nią porozumieć, musiałby ją najpierw ogłuszyć i związać!
Skupił się, przymykając lekko oczy i rozluźniając ciało. Spróbował wniknąć w umysł kobiety, przeniknąć jej emocje i podświadomość i zmienić tak, by dało się z nią współpracować. Nie znał się zbyt dobrze na telepatii i teraz pluł sobie za to w twarz. Wiedział, że dla wyciągnięcia informacji mógłby zaatakować jej podświadomość i zawładnąć na jakiś czas. Nie była jednak jego wrogiem, a wiedział, że bycie owładniętym przez czyjś umysł nie należy do najprzyjemniejszych i dobrze ustosunkowujących przeżyć, doświadczanych w życiu.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172