Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2008, 23:31   #581
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Twoja broń służy do zabijania tak samo jak moja. - odparł druidce, jeszcze zanim weszli na cmentarza. - Nic, co zostało stworzone do uśmiercania innych nie jest śmieszne. -

Na samym cmentarzy szybko okazało, że nie będzie trudno znaleźć poszukiwaczy zwłok, po śladach jakie zostawili. Nie było to jednak konieczne. Amman sam się znalazł. Aydenn nie skomentował ani jego zachowania, ani jego stanu ani opowieści. To nie był czas ani miejsce na kolejne wykłady. Po prostu poszedł za nim, nieco z tyłu rozglądając sie uważnie w poszukiwaniu nie do końca martwych mieszkańców nekropoli. Po dotarciu na miejsce "bitwy", pozwolił Luinehilien zając sie rannymi, sam skupiając się na zapewnieniu jej bezpieczeństwa w razie ewentualnego ataku. Chociaż chętniej, swoim zwyczajem najpierw rozejrzał by sie po domu. Co poniektórzy mogli zapłacić za to życiem, gdyby elf należał do bardziej nerwowych. Na przykład taki Mi Raaz, który założył, że da się bezszelestnie wydostać z zawalanej piwnicy i jeszcze wspiąć na piętro po rozpadających sie, zmurszałych schodach. Kapłan zapomniał tez, ze elfy, będące większością ekipy mają lepszy wzrok niż on. Najemnik zdążył mu się dokładnie przyjrzeć w czasie wszystkich jego zabiegów nad orkiem. ~~ No proszę. A ja narzekałem. ~~uśmiechną się do swoich myśli. Aydenn najchętniej powiedział by im wszystkim co myśli o tej ich "wyprawie", ale ograniczył sie tylko do cichego szeptu po nosem.
- Amatorzy... -
Na głos zaś dodał.
- No skoro jesteśmy już w komplecie i w miarę sprawni, to proponuję dalsze dyskusje prowadzić już w domu Turama. Zwłaszcza, że może być tu więcej nieumarłych, a sądząc po waszym stanie to nie są oni waszą specjalnością. Panowie Zbieracze Zwłok pomagają sobie nawzajem iść, jeśli jest tak potrzeba. Poprowadzę, Pani Luinehilien za mną, jeśli możesz, to poproś wilczyce, żeby pilnowała naszych tyłów. Idziemy. -
Aydenn poczekał aż całe towarzystwo się zbierze i ostrożnie wybierając drogę ruszył do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 12-02-2008 o 23:33.
malahaj jest offline  
Stary 13-02-2008, 10:11   #582
 
Achmed's Avatar
 
Reputacja: 1 Achmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znanyAchmed nie jest za bardzo znany
Akramed zbliżył się do leżącego na ziemi elfa. Oddech czarodzieja był nieco przyspieszony z powodu przed chwila zakończonego biegu. ~Dzięki ci Leczący na szczęście nie zatłukli go~ Akramed rozejrzał się dookoła. Modraghor rozmawiał z Mac’Baethem, który dobrał się już do rzeczy osobistych wroga, a dwójka nieznajomych zajęła się opatrywaniem odniesionych w czasie walki ran. Jego laska tak jak ją zostawił leżała we wstążkach obok wielkiej dziury w ziemi. ~Pójdę po nią, gdy będziemy wyruszać w dalszą drogę~ Za ważniejsze od laski Akramed uznał zajęcie się nieprzytomnym rycerzem, tym bardziej, że nikt nie zainteresował się rozbrojeniem i związaniem elfa, a ten przecież mógł odzyskać przytomność w każdej chwili.

-Vilgitz. -czarodziej zwrócił się do wbitego obok miecza, cały czas przyglądając się elfowi z Tagosai.- Jeżeli odzyska przytomność to proszę nie zabijaj go, na pewno umiesz zranić tak, aby nie zabić.

Akramed szybkim krokiem podszedł do martwego jaszczura, który jeszcze przed chwilą szarżował na niego szczerząc wielkie zębiska. Wyciągnął sztylet przymocowany do pasa i odciął lejce. ~Powinny się nadać~ Wrócił do elfa przewrócił go na brzuch. Nie miał doświadczenia w krępowaniu jeńców. W swojej komandorii nigdy nie musiał tego robić. Na szczęście chłop, któremu pomagał kiedyś w odbudowie zniszczonego domu nauczył go wiązać kilka rodzai węzłów. Akramed nie przypuszczał, że kiedyś ta wiedza przyda mu się do związania jeńca. Najpierw ciasno przywiązał do lewego nadgarstka jeden koniec lejców, następnie równie mocna obwinął prawy. Na koniec z całej siły związał oba nadgarstki jednocześnie ~Lepsze to niż nic~ pomyślał, przyglądając się efektowi swojej pracy. Doświadczony wojownik na pewno lepiej by sobie poradzi, ale Akramed nie przypuszczał, aby jeździec próbował podejmować desperackie próby ucieczki w sytuacji w jakiej się znalazł. Czarodziej przeszukał dokładnie nieprzytomnego elfa, chciał zabrać mu broń, oraz inne przedmioty, które miał przy sobie.

-Niezmiernie się cieszę, że was spotkaliśmy- Gwen zwróciła się do trzech magów, jednocześnie zakładając kilka ostatnich szwów.-Gdyby nie wasza pomoc... i twoja również, dzielny Vilgitzu...- tu uśmiechnęła się do tańczącego ostrza- Rycerz i jego jaszczur z pewnością by nas zgładzili... Dość rzec, że lepszego wyczucia chwili nie mogłabym się spodziewać od swoich wybawców... Nazywam się Gwaenhvyfar aen Eileann i jestem bardem. Ja nie odniosłam żadnych obrażeń, a raną mojego towarzysza jestem w stanie się zająć, choć też nie jestem uzdrowicielem... Zmierzam w stronę granicy Hyalieonu, a później do Phalenopsis. Jeśli zmierzamy w tym samym kierunku, chętna jestem dalszej podróży w waszym towarzystwie...Jeśli zaś kierujecie się w stronę Enyalie, byłabym wdzięczna, gdybyście pomogli mojemu przewodnikowi wrócić bezpiecznie do domu...

- Witam cię Gwaenhvyfar aen Eileann- Akramed powitał elfkę dworskim ukłonem, miał nadzieję, że poprawnie wymówił jej imię-Tak. Kierujemy się w stronę Enyalie. Mieliśmy zamiar ostrzec mieszkańców Hyalieon o jeźdźcu z Tagosai, który znajduje się niebezpiecznie blisko granicy. Jak widać mieliśmy przyjemność stoczyć walkę z Tagosaiczykiem i teraz odprowadzimy go zapewne do Eylien- Akramed spojrzał na Modraghora, chciał, aby ten potwierdził jego słowa lub wygłosił sprostowanie- Jeżeli wolą twojego przewodnik jest abyśmy towarzyszyli mu w drodze powrotnej z chęcią to uczynimy- czarodziej zrobił ukłon w stronę rannego elfa, po czym zwrócił się do Gwaenhvyfar - Proponowałbym ci pani abyś poszła z nami. My długo w Eylien nie zabawimy, mamy do wykonania pewne zadanie. Tak długo jak nasze ścieżki będą prowadzić w jednym kierunku mogłabyś wędrować z nami, na pewno takie rozwiązanie jest bezpieczniejsze.

Nie spuszczając wzroku z leżącego na ziemi wroga, Akramed podszedł do Mac’Baetha, strzepując z siebie resztę wstążek powiedział:

- Dobrze, że go nie zabiłeś Mac’Baethcie, będzie można osobiście przepytać go, co robił w tej okolicy. Co ciekawego nasz elf wiózł? Widziałem, że czytałeś jakiś zwój, co w nim jest napisane?
 
Achmed jest offline  
Stary 13-02-2008, 20:09   #583
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
- Nie masz przypadkiem gorzałki? Piekielny dom, oby sczezł! To nie jest rana która można się chwalić w boju. A swoją drogą, co tak późno? Strasznie dużo wam zajęło wykończenie dwóch nieumarłych. Tak trudno zadać dwa ciosy?!
– Niestety przyjacielu. Nie mam ani gorzałki, ani za dobrych wieści. Co prawda pokonaliśmy ghule, ale niechcący oberwało się Mi Raazowi. Zresztą co ci będę mówił. Sam wiesz jak to jest w szale bitewnym i ogniu walki. Na szczęście klecha dyszy i ma się nawet dobrze. Nie powinien się wykrwawić do przybycia uzdrowicieli.
– elf popatrzył na Yokurę uwięzionego w podłodze z niezbyt przyjemną raną. - Widzę, że ty też nie próżnowałeś, co? Jak na moje oko, gdybyś nie wypił tego jednego piwa za dużo to nic by się nie stało. - widząc jednak wściekłe spojrzenie orka elf szybko dodał - Ale to tylko na moje oko.

Kilka chwil później dyskusję dwójki dziwnych towarzyszy przerwała wchodząca do pokoju druidka. Gdyby nie widziała ich wcześniej razem, mogła by pomyśleć, że elf zabawiał się kosztem orka. Jako przedstawiciele dwóch wrogo nastawionych do siebie ras mogli tutaj walczyć. Elf mógł wygrywać i teraz zabawiał się korzystając z sytuacji. Mógł się naigrywać z orka, śmiejąc się z jego masy, niezdarności i tego jak go załatwił. Ta dwójka była jednak inna. Elf nie śmiał się z orka. Ork nie próbował zabić elfa. Ta dwójka musiała się znać już wcześniej, albo po prostu bardzo przypadli sobie do gustu.

- Widzę, że dużo się działo, jak mnie nie było... - powiedziała cicho, trochę do siebie, trochę do elfa druidka. - Co się dokładnie działo?
Rasgan nie miał ochoty powtarzać ze szczegółami całego zajścia z piwnicy. W ogóle nie miał ochoty do niego wracać, lecz ciepły i przyjemny głos elfki przypomniał mu że jest mężczyzną. Odwrócił lekko głowę w jej stronę. Przyjrzał się młodej kobiecie. Miała proste, cyarne włosy. Dla niego były troszkę za krótkie, w końcu on sam miał dłuższe. Długość jej włosów była jednak najmniej ważna w tej chwili. W całej Luinëhilien elfa najbardziej intrygowały i pociągały jej niebieskie oczy. Głębia koloru, niezmierzona otchłań błękitu, zawsze wprawiały go w zakłopotanie gdy tylko w nie popatrzył. Dlatego elf unikał skrzętnie spojrzenia druidki, unikając w ten sposób konfrontacji z tym, co czuł i myślał w tamtej chwili.

Przyglądając się druidce, elf wsunął delikatnie ostrze miecza pod zbroję orka. Miał nadzieję, że uda mu się rozciąć ją na tyle, by umożliwić elfce leczenie orka. Pomysł może nie był najlepszy, ale zły też nie był. W końcu udało mu się oswobodzić nogę zielonego giganta, a Luinëhilien mogła śmiało zająć się leczeniem.

W chwili, gdy Rasgan już miał się odezwać i opowiedzieć po raz kolejny co stało się w piwnicy do pomieszczenia wszedł Mi Raaz. Był bez zbroi, ale w zdecydowanie lepszej kondycji niż wtedy, gdy elf zostawił go na dole. Kapłan nonszalancko podszedł do Yokury i przemową godną najwyższych kapłanów przeklętych bóstw światłości oznajmił orkowi, że go uleczy. Na efekty czaru nie trzeba było czekać długo.

- Zabierajmy się stąd. Znudziła mnie ta chałupa. – elf zszedł na dół, spowrotem do piwnicy. Miał nadzieję, że uda mu się odrąbać głowy ghulom. Gdy to uczynił wyrzucił je na parter, tak by Amman mógł je sobie pozbierać i zabrać jako dowód wykonanej misji.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...

Ostatnio edytowane przez rasgan : 14-02-2008 o 08:55.
rasgan jest offline  
Stary 15-02-2008, 21:33   #584
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Las na obrzeżu Hyalieonu

Przewodnik Gwaen ze stoickim spokojem znosił zabiegi bardki. Pospolity elf okazał się raczej posłusznym pacjentme.
-Czy mogę spytać się jak masz na imię?- spytała Gwaen delikatnie obmywając ranę z krwi i wycierając ją do sucha jedwabną chusteczką.-Wolałabym wiedzieć, komu winna jestem podziękowanie za ochronę przed sobą samą...- uśmiechnęła się ciepło i sięgnęła po najcieńszą z igieł, żeby cały zabieg uczynić jak najmniej przykrym.
- Mourn Irrthalar z rodu Czerwonego Cisu.- rzekł dopiero po chwili. Elfka wiedziała, że pospolite elfy również dzielą się na rody, aczkolwiek nieuznawanie przez szlachtę wywodzącą się z rycerskich i szlachetnych elfów…Następnie dodał. - Nic mi nie jesteś winna pani…Ochrona ciebie, to był mój obowiązek.
Wkrótce do opatrującej ranę elfki podszedł starzec i przedstawił całą grupę.
- Jak się czujesz pani? Czy ty i twój towarzysz podróży potrzebujecie eskorty? Niestety moja biegłość w leczeniu do wielkich nie należy. A i moi przyjaciele tez medykami nie są…Tak sadzę. Pozwól zresztą, że nas przedstawię. Jestem Modraghor, ten chłopak tam to Akramed, a nasz niezbyt rozmowny gnom to Mac’Baeth.

- I nie zapomnij o mnie! –krzyknął miecz.- Vilgitzu, mieczu nad mieczami. Pogromcy ciemności, rozpruwaczu zła, niszczycielu plugastwa. Szlachetnym ostrzu światłości masakrującym wszelkie nieprawości!
-Niezmiernie się cieszę, że was spotkaliśmy- Gwaen zwróciła się do trzech magów, jednocześnie zakładając kilka ostatnich szwów.-Gdyby nie wasza pomoc... i twoja również, dzielny Vilgitzu...- tu uśmiechnęła się do tańczącego ostrza- Rycerz i jego jaszczur z pewnością by nas zgładzili... Dość rzec, że lepszego wyczucia chwili nie mogłabym się spodziewać od swoich wybawców... Nazywam się Gwaenhvyfar aen Eileann i jestem bardem. Ja nie odniosłam żadnych obrażeń, a raną mojego towarzysza jestem w stanie się zająć, choć też nie jestem uzdrowicielem... Zmierzam w stronę granicy Hyalieonu, a później do Phalenopsis. Jeśli zmierzamy w tym samym kierunku, chętna jestem dalszej podróży w waszym towarzystwie...Jeśli zaś kierujecie się w stronę Enyalie, byłabym wdzięczna, gdybyście pomogli mojemu przewodnikowi wrócić bezpiecznie do domu...
- Poradzę sobie pani…Nie musisz się o to obawiać. Jak tylko eliksir zacznie działać wrócą mi siły, będę mógł wrócić do osady.- odparł Mourn podnosząc się z wysiłkiem.- Znam te lasy na wylot. Udaj się z nimi pani, a o mnie się martw.
Elfka czekając na odpowiedź przyjrzała się swojemu dziełu , po czym przygotowała się do rzucenia czaru Leczenia lekkich ran... Bardka zaczęła cicho nucić pieśń magii. Czuła jak magia koncentruje jej się w dłoni i…Przeskakuje na nieprzytomnego elfa z Tagosai, lecząc jego obrażenia.
Podczas, gdy Mordhragor rozmawiał z elfką która opatrywała rannego elfa. Akramed skrępował tagosaiskiego elfa, oraz zajął się przeszukiwaniem jego dobytku. Znalazł przy nim pierścień z zabarwionego na czerwonego żelaza z wyrytym symbol płomienia. Przedmiot niewątpliwie magiczny. Oprócz tego Akramed znalazł małą matowa perłę, w której rozpoznał koralik mocy.
Tarcza również wyglądała na magiczną, podobnie jak halabarda...Ów oręż leżał zbyt daleko od więźnia by mógł go dosięgnąć.
Zaś zbroja elfa była słynną demoniczną zbroją przesiąkniętą plugawą magią. Po załatwieniu tych spraw, młody mag podszedł do zgromadzonej wokół elfki grupy.
- Witam cię Gwaenhvyfar aen Eileann- Akramed powitał elfkę dworskim ukłonem. -Tak. Kierujemy się w stronę Enyalie. Mieliśmy zamiar ostrzec mieszkańców Hyalieon o jeźdźcu z Tagosai, który znajduje się niebezpiecznie blisko granicy. Jak widać mieliśmy przyjemność stoczyć walkę z Tagosaiczykiem i teraz odprowadzimy go zapewne do Eylien- Akramed spojrzał na Modraghora, chciał, aby ten potwierdził jego słowa lub wygłosił sprostowanie. Mordraghor potwierdził jego słowa skinięciem.- Jeżeli wolą twojego przewodnika jest abyśmy towarzyszyli mu w drodze powrotnej z chęcią to uczynimy- czarodziej zrobił ukłon w stronę rannego elfa, po czym zwrócił się do Gwaenhvyfar - Proponowałbym ci pani abyś poszła z nami. My długo w Eylien nie zabawimy, mamy do wykonania pewne zadanie. Tak długo jak nasze ścieżki będą prowadzić w jednym kierunku mogłabyś wędrować z nami, na pewno takie rozwiązanie jest bezpieczniejsze.
Nie spuszczając wzroku z leżącego na ziemi wroga, Akramed podszedł do Mac’Baetha, strzepując z siebie resztę wstążek powiedział:
- Dobrze, że go nie zabiłeś Mac’Baethcie, będzie można osobiście przepytać go, co robił w tej okolicy. Co ciekawego nasz elf wiózł? Widziałem, że czytałeś jakiś zwój, co w nim jest napisane?
- A przesłuchaj go, właśnie się budzi.- rzekł gnom z złośliwym błyskiem w oku.- Sądzę, że to będzie zabawny widok, w każdym razie dla mnie zabawny.
Zeskoczył z truchła jaszczura i rzekł.- Jednak uprzedzam cię, że tracisz niepotrzebnie czas. A co do listu…To chyba łatwo się domyślić, nieprawdaż Mordraghorze?
- Trzeba być optymistą.- rzekł czarodziej.- Nie ma powodu, by od razu podejrzewać najgorsze.
- Jasne, Jasne…żyjmy w błogiej iluzji.- mruknął Mac’Baeth, po czym dodał głośniej.- Otóż, list ten potwierdza moje i zapewne Mordraghora podejrzenia. Otóż jest to pisana w języku otchłannym propozycja sojuszu, jakie królestwo Tagosai chce złożyć pewnemu demonicznemu lordowi. A cel tego sojuszu, to wspólny podbój Hyalieonu.
- Mój lud będzie tańczył na waszych zwłokach! –krzyknął elfi więzień.-A ja...Jeszcze przytroczę wasze głowy do siodła.
- Gdybym dostawał sztukę złota za każdego idiotę który wygrażał takie pogróżki.- westchnął gnom.- To dorobiłbym się wierzchowca…Nie! Dorobiłbym całej karety i rocznej pensji dla stangreta.

Dzielnica Rzemieślnicza, okolice domu Turama, zaułek

-Kim jesteście? Czego chcecie ode mnie?- rzekł Beriand.- Kto was tu przysłał?
Po tych słowach wyciągnął rapier, ale zaśmiał się, wiedząc że nic im nie zrobi.
-Bierz go.- rzekł kapłan uśmiechając się złowieszczo. Rasgan zaatakował gwałtownie i szybko. Jego miecze przecięły powietrze ze świstem…Dwa szybkie ciosy, których czarodziej nie zdołał nawet prześledzić…I po chwili był rozbrojony. Rapier Berianda upadł z brzękiem na podłogę. Rasgan skoczył za Berianda, chwycił oba ramiona czarodzieja i wykręcić je unieruchamiając go.
Mi Raaz uśmiechnął się i wyciągnął sztylet ofiarny…Rozciął nim szatę obnażając klatkę piersiową Berianda po czym krzyknął – O Ashurze przyjmij niegodny dar z duszy tego elfa. Pochłoń jego jestestwo by cierpiał wieczne męki w ogniu nienawiści bólu i okrucieństwa!
Beriand szarpał się w panice wiedząc co nastąpi wkrótce, lecz trzymany w żelaznym uścisku przez Rasgana nie miał szans się wyrwać.

Phalenopsis, Tajemniczy dom w Dzielnicy Żebraczej, piętro

– Niestety przyjacielu. Nie mam ani gorzałki, ani za dobrych wieści. Co prawda pokonaliśmy ghule, ale niechcący oberwało się Mi Raazowi. Zresztą co ci będę mówił. Sam wiesz, jak to jest w szale bitewnym i ogniu walki. Na szczęście klecha dyszy i ma się nawet dobrze. Nie powinien się wykrwawić do przybycia uzdrowicieli. – elf popatrzył na Yokurę uwięzionego w podłodze z niezbyt przyjemną raną. - Widzę, że ty też nie próżnowałeś, co? Jak na moje oko, gdybyś nie wypił tego jednego piwa za dużo to nic by się nie stało. - widząc jednak wściekłe spojrzenie orka elf szybko dodał - Ale to tylko na moje oko.
Półork tylko wykrzywił twarz w grymasie gniewu…Potem zaś spoglądał ponuro w kąt.
Gdy przybyli Aydenn, Amman i druidka, to półork unikał ich spojrzenia jakby się wstydził.Luinehilien zrezygnowała z leczenia za pomocą magii, zamiast tego skupiła się na metodach naturalnych. Yokura ledwo znosił zabiegi lecznicze drudiki. Cała ta sytuacja, ta bezradność rozwścieczyła dumnego półorka. Remedium na ból, w postaci kołka na niewiele zdał się gdy druidka nastawiała nogę. Yokura tak mocno zacisnął szczęki, że drewniany kołek został strzaskany…Spocony z bólu półork dodał tylko.- Nic nie poczułem, słowo.
Mi Raaz, gdy przybył do nich, podobnie jak pozostali, przyglądał się zabiegom druidki.
- W takim razie może ja pomogę? Jestem w końcu kapłanem, prawda? - dodał Mi Raaz kucając tuż przy półorku, gdy druidka skończyła swe zabiegi medyczne.Kapłan nie czekał na reakcje zebranych. Przyklęknął przy Yokurze, położył mu rękę na naramienniku, i rzekł. - Powiedz mi przyjacielu, ta rana twoim zdaniem należy do lekkich, czy może do poważnych? Bo nie chciałbym, żeby się okazało, że później w potrzebie zabraknie nam odpowiedniego zaklęcia.
- A skąd mam niby to wiedzieć, czy ja wyglądam na medyka?!- burknął ork wkładając w te słowa cały gniew, frustrację i wstyd jakim napawała go własna bezsilność.
Po usłyszeniu odpowiedzi towarzysza Mi Raaz przyłożył dłoń do rany świeżo opatrzonej przez druidkę i powiedział:
- Panie, zechciej zesłać łaskę leczenia lekkich ran na mego towarzysza, aby i on mógł sprawnie nieść twą chwałę w świat.
Czekał w skupieniu na efekt czaru. Ashur chyba nie okazał się łaskawy, bowiem czar żadnego efektu nie przyniósł. Zanim kapłan zdołał zastanowić się jaki kolejny czar rzucić Yokura rzekł.- Darujmy sobie czarowanie i wynośmy się stąd, przekleństwo tego domu przynosi nam pecha. To nie jest dobre miejsce, ani na walkę, ani na czary.
- No skoro jesteśmy już w komplecie i w miarę sprawni, to proponuję dalsze dyskusje prowadzić już w domu Turama. Zwłaszcza, że może być tu więcej nieumarłych, a sądząc po waszym stanie to nie są oni waszą specjalnością. Panowie Zbieracze Zwłok pomagają sobie nawzajem iść, jeśli jest tak potrzeba. Poprowadzę, Pani Luinehilien za mną, jeśli możesz, to poproś wilczyce, żeby pilnowała naszych tyłów. Idziemy. -
Aydenn poczekał aż całe towarzystwo się zbierze i ostrożnie wybierając drogę ruszył do wyjścia.
- Zabierajmy się stąd. Znudziła mnie ta chałupa. – Rasgan zszedł na dół, z powrotem do piwnicy.
- Ktoś.. mnie musi…podeprzeć.- rzekł półork z trudem przyznając się do własnej słabości.- Ja…Nie...dojdę…sam.
Tymczasem Rasgan po zejściu do piwnicy i poruszając się po omacku, przeszukiwał zakamarki. W końcu w porąbanych zwłokach znalazł to czego szukał. Głowy ghuli. Znalazłszy je, wyrzucił je na parter.

Phalenopsis, dom Turama.

Turam chrapał…Jego głowa leżała na stole. A sam krasnolu pogrążony był w błogim śnie pełnym ponętnych widoków, które dzieci nie powinny oglądać. Jak dotąd owe widoki były jedynym doświadczeniem jakie miał Turam z kobietami ( znaczy się z krasnoludzkimi kobietami, bo doświadczenia z innymi kobietami Turam już miał. Tylko były one mało erotyczne). Co prawda parę krasnoludzkich rodów z Phalenpopsis próbowało wyswatać swe córy za szybko awansującego w gildii krasnoluda…ale póki co do żadnych poważniejszych kroków nie doszło.
Uderzenia w drzwi zbudziły ze snu Turama, który miał czuwać nad bezpieczeństwem domu…Ale mu się przysnęło. Wstał, rozruszał ręce i krzyknął.- Idę, już idę.
Na widok przybyszy rzekł gromkim głosem.- Widzę, że już sprawa załatwiona druidzie Ammanie? No i panienka Luinehilien, dobrze widzieć cię całą i zdrową. Choć widzę, że musieliście się zmierzyć ze straszliwym wrogiem. A przynajmniej Yokura. Rasgan i …Panie Aydennie, kim jest osobnik o skórze barwy doświadczonego pijusa? No i czemu nie z wami Berianda ?

Phalenopsis, Dzielnica Żebracza, Siedziba Władcy Szczurów

- Trzeba przyznać, że dostarczyli mi nieco rozrywki…Nieźle się uśmiałem.- rzekł Grayshar. Stary nekromanta przez moment nawet myślał o użyciu energii z symbionta do potraktowania Rasgana piorunem. Ale zbyt się śmiał widząc jak ta prosta misja zmieniła się w komedię. Podobną do tych jakie widział za młodu w rodowym amfiteatrze. Nie mógł więc się odpowiednio skupić, by porazić Rasgana .
- I właśnie dlatego nie brałem Rasgana pod uwagę.- rzekł do cienia stojącego za tronem.- Ile osób na tym świecie stanowi większe zagrożenie jako sojusznik, niż jako wróg?
Andrasil odparł.- Niewielu panie. Czy jednak nie lepiej pozbyć się elfa? Tak na wszelki wypadek.
- Nie interesują mnie twoja niechęć wobec niego…Rasgan to ślepy miecz i gdy przyjdzie odpowiedni czas…Nie będzie wielkim problemem skierowanie jego ostrza przeciw każdemu komu zechcę.- rzekł stary krasnolud.- Na razie ważniejszą sprawą jest to, by kapłan zajął się poszukiwaniami mojego berła. Jak dalej będzie zwlekał…To będę musiał go bardziej zmotywować.

Phalenopsis, Mury miejskie

Gedwar zacisnął dłonie na swym młocie, do murów miejskich podchodziła następna fala najeźdźców. Tym razem wsparta mantikorami. Na mury poleciały głazy i kolce z ogonów mantikor. Część żołnierzy się skuliła, część odpowiedziała strzałami z łuków.

Zaraz po uderzeniu fali przeciwników…Magowie na murach odpowiedzieli magią. Błyskawice przecięły niebo, kilka z nich strąciło manitkory z nieba. Potem fala potworów próbował ponownie sforsować mury…Większość próbowała dostać się na mury tradycyjnie za pomocą prymitywnych drabin …Niektóre jednak stwory dostawały się na mury droga powietrzną. Giganci ciskali nimi jak pociskami. Pierwszy wdarł się hobgoblin, paladyn zamachnął się swym orężem. Młot z impetem uderzył w pancerz, wgniótł, krusząc klatkę piersiową hobgoblina, orklin wdrapujący się tuż za nim dźgnął Gedwara gizarmą. Paladyn uskoczył, a niedźwiedźżuk wskoczył na mury. Wykonał szeroki zamach, paladynowi udało się kucnąć, ale gizarma strąciła wdrapującego się na mury goblina na pewną śmierć. Gedwar uderzył młotem, jednak orklin odbił gizarmą ten cios…Przeciwnik był jednak doświadczonym wojownikiem. Tymczasem, tuż za orklinem na mury weszły dwa troglodyccy wojownicy. Gedwar zaatakował na wprost...Impet z jakimś się zderzył Gedwar z orklinem nie przewrócił przeciwnika, ale ciało niedźwiedźżuka przygniotło na moment obu troglodytów. Orklin się tylko zaśmiał i odepchnął Gedwara od siebie. Paladyn nie miał się co mierzyć pod względem siły z doświadczonym orklińskim wojownikiem. Siła z jaką odepchnął od siebie Gedwara niedźwiedźżuk przewróciła go na plecy. Paladyn omal nie spadł z murów. Orklin zdobył przewagę…na moment tylko. W trójkę przeciwników uderzyła kula ognia. Wrzeszcząc z bólu od poparzeń, zepchnięci podmuchem wybuchu z murów, troglodyci spadali w dół , ale rozjuszony orklin przetrzymał ów cios i skierował swe kroki w kierunku młodego czarodzieja, którego czar tak go poparzył. Tymczasem na mury wdzierały się kolejne dwa gobliny. Paladyn rozejrzał się, lecz poza nim i czarodziejem na którego szarżował rozwścieczony orklin, wszyscy inni wojownicy w pobliżu, byli zajęci odpieraniem ataku…jedyna nadzieja w posiłkach…O ile są jakieś w pobliżu i dotrą na czas. Póki co Gedwar był zdany na siebie.

Bagna

Moczary były pogrążone w wiecznym półmroku. Bardzo ciche…nie słychać było chórów żab i innych nocnych odgłosów. Także rośliny wydawały się dziwne…Choć drzewa miały jeszcze listowie, to Aeterveris wiedziała , że są martwe. Zupełnie jakby same bagna były żywym obrazem zastygłym w czasie…Panowała tu cisza, bezruch i ogólna martwota. Cały ten obszar wydawał się Aeterveris obcy…Co tylko potęgowało uczucie zagrożenia.



A ona była już zagrożona…Jej tropem podążało sześć wyszkolonych w tropieniu gnolli.
Polowali na nią od czasu kiedy w bitwie zabiła ich przywódcę którego uważali za wcielenie swego bóstwa, a może za jego syna?…Zresztą jakie to miało znaczenie. Liczył się tylko fakt, że była zwierzyną, a oni łowcami. Była przy tym niezwykle groźną zwierzyną… Czego dowodem były trupy trzech gnolli, które za sobą zostawiła. Ale i gnolle były trudnym przeciwnikiem…Raz prawie ją złapali, ledwo uszła wtedy z życiem…Tak więc ta zabawa w łowy trwała nadal. Aeterveris próbowała uciec i ich zgubić, a oni ją tropili. Dziewczyna kluczyła już kilka tygodni, ale nadal jakoś nie mogła zwiększyć dystansu. Nic dziwnego, wyszkolonego gnolla uważano na Tais za niezrównanego tropiciela. A ta szóstka była weteranami wojennymi. Dziewczyna klucząc na bagnach straciła orientację…Nie wiedziała już gdzie jest. Nie wiedziała dokąd zmierza i czy zbliża się czy oddala, od wyznaczonego przez nią celu podróży. Tak więc gra trwała nadal… Aeterveris uciekała, odpoczywając z jednym okiem otwartym, gnolle za nią pędziły. Jedynie pomyłka którejś ze stron mogła doprowadzić do tej ponurej zabawy w kotka i myszkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-04-2008 o 08:41.
abishai jest offline  
Stary 17-02-2008, 16:04   #585
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
"Mroczne lasy poprzecinane bagnami i pełne zakamarków, w które nikt od dawna nie zaglądał. W takich miejscach zwykle ginęli nieuważni podróżnicy...
Ci uważni zresztą też."


Całość estetycznych wrażeń czerpanych z otoczenia nie nastrajała chłopaka pozytywnie. Mimo to, uśmiechnął się szczerze widząc, iż jego wysiłki nie poszły na marne - jednoręka kobieta wyraźnie się uspokoiła. Chciał do niej podejść, ale zauważył, że robi to już Ilmaxi. Mimo, iż Lamia miała z pewnością dobre chęci, to nie był pewien, czy sam uspokoiłby się na widok takiego stworzenia podchodzącego z rozpostartymi rękoma coraz bliżej. Szczególnie po ciężkiej walce.

Nagle owa kobieta mocno się ożywiła i zaczęła wykrzykiwać - Is’so, exec yu’ uch kematai !

Początkowo Gaalhil uważał, że dzikuska krzyczy z powodu Ilmaxi, nieuchronnie zbliżającej się do kobiety, widząc jednak, jak jednoręka wskazuje palcem na bagna, zmienił zdanie. Widać było, iż chce im coś powiedzieć, ale psionik uniósł tylko ze zdziwieniem brew. Dawno nie słyszał tak dziwnego narzecza.
"Może dzika magia ją postrzeliła?" - zażartował w duchu, ale natychmiast spochmurniał. Kobieta chwyciła za topór. Bez względu na język w jakim mówiła, musiała czuć się zagrożona... A skoro nie oni, to?
Nie chciał wiedzieć, co siedzi na bagnach. Mimo to, widząc jak kobieta słania się na nogach, a następnie przewraca, ruszył pod wpływem impulsu na pomoc. Nie zastanawiał się nawet, czy przypadkiem nie ładuje się w kolejne poważne kłopoty.
Podszedł do kobiety z naturalnym wdziękiem i położył jej uspakajająco rękę na ramieniu. Następnie stanął bokiem, by móc kontrolować możliwie jak największą przestrzeń i odpowiedział na pytanie towarzyszki podróży:

- Pech chciał, że na nią trafiliśmy. Musimy jej pomóc... - rzekł z lekkim zrezygnowaniem w głosie - opatrzyć rany i spróbować jakoś się porozumieć... Wydaje mi się, że chce nas przed czymś ostrzec, więc chodź tu bliżej, i miej się na baczności.

Ustawił się plecami do jaszczura. W razie czego będzie ich jedyną barykadą. Ukucnął i spojrzał kobiecie w oczy. Po tym krótkim kontakcie powiedział bardzo powoli:

- Kto tam? - wskazał ręką na bagna pomagając sobie mimiką. Mowa ciała była na szczęście zawsze uniwersalna. Wskazał palcem na siebie i powiedział:
- Gaalhil - a następnie wskazał palcem na lamię - Ilmaxi

Po czym wskazał palcem na kobietę i spojrzał wyczekująco.

Gaalhil był z natury niezwykle czystego serca, a z tym zawsze wiązały się niewątpliwie poważne kłopoty.
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"

Ostatnio edytowane przez Umbriel : 19-02-2008 o 16:44.
Umbriel jest offline  
Stary 17-02-2008, 21:47   #586
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna
“Czyli tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.”


Pojedyncza, czarna gałązka spadła na ziemie. Nie towarzyszył temu żaden dźwięk. Nawet najcichszy odgłos nie przerwał kurtyny ciszy, która już przed wieloma laty musiała opaść na tą ponurą krainę. Ponurą i martwą. Czarne drzewa były tak powyginane, że w panującym półmroku bardziej przypominały żywe istoty czyhające na podróżnych. Długie gałęzie, niczym szpony wyciągnięte w kierunku ofiar, czekały tylko na okazje, by odebrać im ostatki ciepła i zagarnąć swój łup w głąb martwych konarów.

Powieki o barwie jasnego bzu uniosły się powoli, jakby wciąż spowijała je magia snu. Srebrzysty blask bijący od oczu dziewczyny stał się jaśniejszy, gdy Aeterveris w jednej, zbyt krótkiej chwili przypomniała sobie gdzie jest. I pomyśleć, że jeszcze przed sekundą miała nadzieje, że to wszystko to tylko koszmar, że w rzeczywistości obudzi się w ciepłym łóżku u boku ukochanego.

Kobieta przez moment siedziała oparta plecami o pień jakiegoś drzewa, nieruchoma i cicha, zupełnie jak otaczający ją świat. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że marnotrawi cenny czas, ale tak naprawdę robiła coś bardzo ważnego. Pozwalała swoim oczom przyzwyczaić się do półmroku, a uszom do panującej na bagnach ciszy. Moczary mogły wydawać się spokojne, ale już niejeden podróżny zginął w bagiennych odmętach tylko dlatego, że za bardzo zaufał swoim zmysłom.

Po krótkiej chwili, która wypełniona była bezruchem, dziewczyna niepewnie podniosła się na nogi. Kolejna, kiepska noc sprawiła, że całe jej ciało było obolałe i zmęczone jeszcze gorzej niż przed odpoczynkiem. Chyba nikt na całym świecie nie wie, jak wiele dałby teraz Aeterveris za ciepłe, wygodne łóżko, albo chociaż posłanie z miękkiego mchu.

Stojąc już na nogach dziewczyna rozciągnęła się przygotowując do dalszej, trudnej wędrówki. Paroma szybkimi ruchami zwinęła posłanie i przyczepiła je do plecaka przy pomocy specjalnych pasów. Piękne, błyszczące oczy kobiety ponownie przebadały otoczenie w poszukiwaniu jakiejś ścieżki, szlaku lub czegokolwiek, co mogłoby wskazać kierunek dalszej wędrówki. Jednak na bagnach nikt nie trudził się ucieraniem szlaków, co Aeterveris wcale nie zdziwiło.

Z kijem, wykonanym zaledwie przed paroma dniami z gałęzi, w jednej ręce i drugą dłonią przytrzymującą tobołek z rzeczami, dziewczyna ruszyła w dalszą drogę. Nie miała już więcej czasu do marnotrawienia, tym bardziej, że gnolle z całą pewnością znowu trafiły na jej trop i szybko odrabiały straty. Nie starała się już nawet ukrywać swoich tropów, czy miejsc, w których zatrzymywała się na nocleg. Wcześniej właśnie tak robiła, ale pościg i tak zawsze trafiał na jej ślady.

Na razie Aeterveris szła po dość twardej ziemie... twardej jak na bagna. Dlatego właśnie kij póki co nie był jej specjalnie potrzebny. Jednak w swoich planach dziewczyna miała zejście na bardzo grząski grunt, dokładnie taki, który pochłonął już niejednego śmiałka. Oczywiście kobieta liczyła, że znacznie wyższe i cięższe od niej gnolle, taszczące w dodatku taką ilość uzbrojenia, której Aeterveris zapewne nawet by nie uniosła, nie ośmielą się wejść na niebezpiecznie miękką ziemie. A jak wejdą, to przy odrobinie szczęścia powinny się potopić w bagnie.

Dlatego właśnie dziewczyna wciąż miała nadzieje, że wyjdzie z tej zabawy w kotka i myszkę zwycięsko. Najważniejsze było dostać się do odpowiedniej części moczar i ostrożne badając drogę przed sobą przy pomocy kija, jak najszybciej wydostać się z tej przeklętej przez bogów okolicy. Jednak ponura aura tego miejsca robiła swoje, nawet w przypadku młodej kobiety.

Radość i optymizm, które zawsze towarzyszyły Aeterveris, teraz ustąpiły miejsca przygnębieniu i ciągłemu uczuciu zagrożenia. Na każdym kroku dziewczyna rozglądała się dookoła ze strachem wymalowanym na twarzy, zupełnie jakby spodziewała się, że zza najbliższego drzewa wyskoczy któryś z gnolli. Każdy jej krok był tak ostrożny, jak gdyby ziemia miała się zaraz pod nią rozstąpić. Gdy mgła otulała ziemie, wszystko stawało się jeszcze gorsze. Niewyraźne kształty roślin, wyłaniające się z mlecznobiałych oparów, sprawiały, że serce dziewczyny zaczynało bić jak oszalałe. W kompletnej ciszy bagien, Aeterveris była pewna, że bicie jej serca i przyśpieszony oddech są równie słyszalne, co świątynne dzwony wzywające na modlitwę. Nie raz zdarzyło się, że jakaś gałąź niespodziewanie musnęła twarz lub włosy kobiety, a ta całym wysiłkiem woli musiała powstrzymywać się od krzyku. Każdy krok, każdy oddech i każda sekunda spędzona w tym miejscu, sprawiały, że Aeterveris coraz dotkliwiej odczuwała przytłaczający ją ciężar.

A do tego wszystkie dochodziły kończące się zapasy, których dziewczyna nie miała jak uzupełnić, o koszmarach nie pozwalających spać już nie wspominając. Ilekroć Aeterveris zamykała powieki, widziała brązowe oczy ukochanego... Jednak to była tylko krótka chwila, po której słyszała śmiech, a brąz przechodził w czerwień i dziewczyna znów znajdowała się na polu bitwy... bitwy, która rozegrała się zaledwie przez paroma dniami i stała się początkiem tego wszystkiego.






Pole bitwy
“Czyli tam, gdzie wszystko się zaczęło.”


Gnoll nieustępliwie podążał do przodu. Jego topór co chwila wznosił się i opadał w kolejnych ciosach, z których każdy mógł się okazać ostatnim. Jego przeciwnik, młody, niedoświadczony rycerz, cały czas spychany był do tyłu i zmuszany do blokowania kolejnych ataków swoją powyginaną tarczą. Zabawa ta nie mogła jednak trwać dłużej. Rozwścieczony gnoll odrzucił własną tarcze i złapawszy topór oburącz, uderzył z całą swoją siłą. Rozległ się głośny trzask pękającej metalu i łomot towarzyszący młodzieńcowi rzuconemu siłą ciosu na ziemie. Gnoll uśmiechnął się potwornie, kolejny raz wznosząc broń, tym razem jednak do ostatecznego ciosu.

Coś małego mignęło w powietrzu wydając przy tym charakterystyczny świst. Gnoll zachwiał się, topór wypadł z jego zmartwiałych dłoni, a jego właściciel po chwili osunął się na ziemie. Młodzieniec, który przed chwilą otarł się o śmierć, z makabryczną fascynacją obserwował rękojeść noża wystającą z szyi potwora. Z odrętwienia wyrwał go dopiero czyjaś ręka, która z pewnym trudem pomogła rycerzowi podnieść się na nogi. Gdyby nie sytuacja, młodzieniec zapewne jeszcze długo gapiłby się na stojącą obok niego dziewczynę o dziwnej barwie skóry, niepokojących, srebrnych oczach i burzy błękitnych włosów. Z całą pewnością jeszcze długo nie mógłby odwrócić spojrzenia od jej młodej, ozdobionej kropelkami krwi twarzy, gdyby nie fakt, że równie nagle, jak dziewczyna się pojawiła, tak też znikła nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

***

Aeterveris miała olbrzymią nadzieje, że spotka tego idiotę, który pozwolił dzieciom chwycić za broń. Aktualnie chęć dania temu „komuś” po gębie tak, żeby nakrył się nogami, była silniejsza od jakichkolwiek innych myśli. Dziewczyna jednak nie miała teraz czasu na marzenia. Znalazła się w pierwszej linii walk, choć sama nie pamiętała, żeby kierowała się w tym kierunku. Nie była wojowniczką, a jej biegłość we władaniu bronią była w najlepszym razie znikoma. Choć z drugiej strony i tak miała większe szanse na przeżycie walki niż ci biedni ludzie, których ochraniała. Ona już parę razy trzymała w rękach broń, a oni? W najlepszym razie biegle posługiwali się widłami i kosami.

Wypełnione srebrnym blaskiem oczy skierowały się w kierunku oddziału wroga, który nieodparcie podążał do przodu, zadając coraz dotkliwsze straty obrońcom. Ciarki przeszły po plecach dziewczyny, gdy dostrzegła kto idzie na czele niewielkiego oddziału gnolli. Istota z grubsza przypominała swoich podwładnych, ale była od nich znacznie większa, a potężne rogi, błoniaste skrzydła i ogon skorpiona dość wyraźnie wskazywały na demoniczną naturę dowódcy.

Na oczach Aeterveris istota nabiła jednego z obrońców na ogon i cisnęła nim w kierunku jego towarzyszy, z taką łatwością jakby to była szmaciana laka. Jednak na tym się nie skończyło. Zamaszyste ciosy ognistego bicza, co rusz poprawiane cięciem rapiera, siały spustoszenie wśród obrońców. Aeterveris wmurowało, gdy dostrzegła jak łatwo demoniczna istota przedziera się przez szeregi przeciwników, boki i tył mając zabezpieczone przez podwładnych. W ciągu paru chwil, wokoło oddziału gnolli powstał szeroki pas wolnej przestrzeni, ponieważ nikt z obrońców nie miał zamiar ryzykować życia w walce z czarcim pomiotem.

Aeterveris wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku gnolli. Wiedziała, że zachowuje się, jak obłąkana, jednak nie mogła tak po prostu patrzeć na rzeź tych wszystkich ludzi. Gdy znalazła się zaledwie parę metrów od wrogiego oddziału, który właśnie przygotowywał się do kolejnego natarcia na obrońców, pozornie spokojnym głosem wykrzyczała.

- Hej ty! Tak, do ciebie mówię wielka, zawszona kreaturo ze skrzydłami, jak u gacka. Chodź do mnie maleńki!

I tymi słowami Aeterveris osiągnęła to co chciała, a nawet trochę więcej. Czart wydał z siebie wściekł ryk i roztrącając swoich podwładnych rzucił się na samotną dziewczynę. Gdyby ktokolwiek patrzył teraz na kobietę, mógłby być zaskoczony jej spokojem. Jednak w rzeczywistości był to tylko spokój pozorny, podczas gdy Aeterveris naprawdę ledwo panowała nad drżeniem kolan. Nigdy nie stawała do walki z tak potężnym przeciwnikiem i mówiąc szczerze... nigdy nie chciałaby stanąć. W oczekiwaniu na pierwszy atak potwora, wszystkie mięsnie dziewczyny napięły się do granic wytrzymałości, a ona sama zaczęła gwizdać cichą, wesołą melodyjkę, która zawsze przynosiła jej szczęście.

Półczarci gnoll, przez swoich podwładnych uważany za nowe wcielenie Hyenotarxisa, runął na samotną postać stojącą na jego drodze do zwycięstwa. Ognisty bicz uniósł się w powietrze gotowy do zadania pierwszego i ostatecznego ciosu. Rozległ się głośny trzask, dookoła posypały się iskry, a potwór wydał ryk tryumfu... jak się okazało, przedwcześnie. Aeterveris na chwilę przed ciosem odtoczyła się w bok i teraz biegiem runęła w kierunku potwora. Zanim półczart zauważył swój błąd, kobieta była już zbyt blisko, by gnoll ponownie mógł wykorzystać swój bicz. Zamiast tego wyprowadził ukośne cięcie sejmitarem o ostrzu dostatecznie dużym, by przeciąć drobną przeciwniczkę na pół. Ta jednak nie miała zamiaru tanio sprzedać skóry. Jej rapier nagle znalazł się w oczekującej dłoni, zupełnie jakby kierowany niewidzialną siłą. Jednak zamiast próbować parować cios silniejszego przeciwnika, dziewczyna rzuciła się na ziemie unikając ataku i równocześnie wydała mentalny rozkaz żelaznej obrączce, którą miała na palcu. Korzystając z rozmiaru i zaskoczenia przeciwnika, kobieta przetoczyła się pomiędzy jego masywnymi nogami i po chwili znalazła się tuż za nim. Płynny, taneczny obrót, szybkie pchnięcie rapierem i broń prawie po samom rękojeść zagłębiła się w udzie półczarta. Gnoll odruchowo padł na ranne kolano i wydał z siebie kolejny wrzask, choć brzmiał on bardziej na ryk wściekłości niż bólu. Tymczasem pierścień zsunął się z palca Aeterveris, rosnąć do wielkości sporej żelaznej obręczy. Dziewczyna błyskawicznie wskoczyła na plecy klęczącego przeciwnika, zarzucając mu „obroże” na szyje i wydając mentalny rozkaz. Magiczny przedmiot posłuszny właścicielce zaczął na nowo się kurczyć zaciskając na szyi półczarta, niestety nie na tyle mocno, by zgnieść krtań. Gnoll, który czuł jak sytuacja wymyka się z pod kontroli, podniósł się na nogi, wypuszczając przy okazji bicz i wolną ręką próbując złapać upierdliwą przeciwniczkę. Zamiast jednak miękkiego ciała, jego dłoń natrafiła na zimną stal, która przebiła ją prawie na wylot. Czarci pomiot wyjąc z bólu zaczął miotać się na wszystkie strony, jakby ktoś obdzierał go żywcem ze skóry... co swoją drogą nie było dalekie od prawdy. Aeterveris z całej siły trzymając się obręczy zaciśniętej wokoło karku przeciwnika, próbowała znaleźć oparcie dla stóp, by utrzymać się na dogodnej pozycji. Równocześnie jej rapier raz po raz, całkowicie na oślep zagłębiał się w ciele półczarta. Kolejne ciosy, jeden za drugim, trafiały dowódcę gnolli, a z każdym kolejnym przeciwnik słabł coraz bardziej. Nogi całkiem się pod nim załamały, broń wypadła z rąk, poczym całe masywne cielsko półczarta zwaliło się na ziemie, wzbijając tumany kurzu i pyłu.

Gdy opary opadły, Aeterveris wciąż stała na pokonanym przeciwniku, opierając się o jeden z jego rogów. Z trudem łapiąc oddech i powstrzymując wymioty po szalonej jeździe na gnollu, ściągnęła obręcz z szyi przeciwnika i przywracając ją do właściwych rozmiarów nasunęła na palec. Cała we krwi wroga musiała nie wyglądać za ciekawie, a co gorsza ciało w całości pulsujące tępym bólem domagało się odpoczynku. Jednak Aeterveris miała jeszcze coś do zrobienie. Zeskoczyła z konającego półczarta i z pewnym trudem wycelowała rapier w oddział podległych mu gnolli, które przyglądały się całej walce z osłupieniem. Starając się, żeby jej głos zabrzmiał pewnie i silnie, dziewczyna powiedziała.

- Który następny?

Z całą pewnością nie spodziewała się takiej odpowiedzi jaką uzyskała. A był nią okrzyk bojowy i szarża pozostałych przy życiu gnolli. Aeterveris szybko oceniła sytuacje i zrobiła jedyną rozsądną rzecz jaką mogła zrobić... wzięła nogi za pas.

Bagna
“Czyli tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.”


Prowizoryczny kij nagle zagłębił się w ziemie aż do połowy swojej długości. Niewiele brakowało, a Aeterveris straciłaby równowagę i wylądowała w błocie. Na całe szczęście dziewczyna zdołała w porę wyprostować się i wyciągnąć swoją podporę. Wyglądało na to, że natrafiła na dość miękki grunt, z wieloma pułapkami w postaci błotnistych sadzawek. Miała tylko nadzieje, że gnolle zniechęcą się już teraz, bo osobiście nie chciała zapuszczać się w jeszcze niebezpieczniejszą część bagien.

Idąc przed siebie, młoda kobieta uważnie badała drogę przy pomocy kija. Szła teraz tak powoli, że oczami wyobraźni już widziała gnolle stojące gdzieś nieopodal i napinające cięciwy łuków. Albo szykujące te przeklęte oszczepy. Na samą myśl o oszczepach piorunów po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Jednak pomimo negatywnych myśli wciąż podążała dalej, wiedząc, że nie ma już innej drogi. No chyba, że chciała stać się następnym posiłkiem ścigających ją gnolli. Pocieszał ją jedynie fakt, że goniący ją łowcy będą mieli podobne problemy co ona.

Podobne, ale nie takie same. Aeterveris już poprzedniego dnia (a może nocy, bo w końcu kto by się w tym rozeznał?) dokonała starannego sprawdzenia racji żywnościowych. W normalnych warunkach jedzenia wystarczyłoby jej na trzy dni, być może na trochę dłużej, gdyby bardzo zacisnęła pasa. Gnolle miały o tyle lepiej, że z całą pewnością nie zawahały się przed przerobieniem swoich martwych towarzyszy na „pyszną” potrawkę. Aeterveris wolała nie myśleć, co zrobią z nią, gdy ją złapią. Chyba lepiej będzie utopić się w błocie, niż pozwolić się schwytać.

Teraz jednak dziewczyna miała pilniejsze sprawy niż pesymistyczne rozmyślania o przyszłość. Do tej pory cały czas podążała na oślep, przez nieznane terytorium. Oczywiście liczyła na to, że gnolle szybko dadzą sobie spokój z tym pościgiem, ale najwyraźniej się przeliczyła. Nie zmieniało to jednak faktu, że błądzenie na ślepo było samobójstwem. Z drugiej jednak strony, już dwukrotnie próbowała odnaleźć północ z użyciem swojej magii. Za pierwszym razem, zaklęcie w ogóle nie zadziałało. Za drugim, Aeterveris poparzyła sobie ręce i sprowadziła na głowę kłopoty. Teraz najwyraźniej przyszedł czas na trzecią próbę.

Aeterveris kucnęła upewniając się przy okazji, ze grunt na którym stoi jest stabilny. Położywszy swój kij w zasięgu ręki, obie dłonie oparła płasko o ziemie. Zamknęła oczy i spróbowała wyciszyć wszystkie myśli i odczucia koncentrując się tylko na mokrej, zimnej ziemi. Po krótkiej chwili trwania w bezruchu, dziewczynie odczuła jak gleba pod jej dłońmi delikatnie pulsuje. Zupełnie jakby Aeterveris położyła ręce na żywej, oddychającej istocie. Czując płynącą z ziemi energie, młoda kobieta podniosła się i wyciągnęła ręce przed siebie. Dla postronnego obserwatora musiałaby teraz wyglądać jak ślepiec, który stara się wybadać drogę przed sobą. Zamiast jednak pójść na przód, dziewczyna zaczęła się powoli obracać. Z początku wyczuwała jak jej dłonie robią się cieplejsze, jakby owiewały je przyjemne, gorące podmuchy, co niemal sprawiło, że zaczęła skakać z radości. W końcu znalazła północ! Teraz nie powinna mieć większy problemów ze znalezieniem drogi do umówionego miejsca. Jednak pesymistyczne myśli, które od dłuższego czasu kołatały się w jej głowie, nakazały jej ostrożność. Właśnie dlatego zaczęła się powoli odwracać i wtedy zrozumiała, że dzika magia ponownie ją oszukała. Zaklęcie wskazywało północ niezależnie, w którą stronę Aeterveris była obrócona! Przeklinając swoje szczęście, kobieta podniosła kij i z już otwartymi oczami, ostrożnie ruszyła dalej.

Była wściekła, zmęczona, a myśl, że może nie wyjść z tego cało nie dawała jej spokoju. Szła jednak naprzód, wciąż pamiętając obietnice złożoną ukochanemu. I choć Aeterveris nigdy nie rozumiała po co śmiertelnicy składają sobie różne przyrzeczenia, skoro to tylko puste słowa, to jednak tej jednej obietnicy miała zamiar dotrzymać. Nawet cała armia gnolli nie powstrzyma jej przed spotkaniem z ukochanym! Zresztą, goniąca za nią banda miała już okazje przekonać się, co oznacza gniew kobiety oddzielonej od ukochanej osoby. Chyba tylko bogowie wiedzą ile czasu minęło od tamtej zasadzki, ale Aeterveris wciąż doskonale pamiętała tamte wydarzenia.



Bagno
“Czyli tam, gdzie diabeł powiedział dobranoc kilka dni temu.”


Kolejny raz mgła otuliła bagna w swoim mlecznobiałym uścisku. Nikt normalny nie podróżowałby w taką pogodę przez moczary, chyba że bardzo zależało mu na spotkaniu z bogami. Gnolle jednak ufały swoim wyostrzonym latami praktyki zmysłom i podążały dalej, choć zachowując niezbędną ostrożność. Ich ofiara była w pobliżu, do tego nie mieli żadnych wątpliwości. Jej świeży zapach był tu bardzo wyraźny, nawet pomimo tłumiącego go smrodu bagien. Cała dziewiątka była pewna, że zaraz dopadną zwierzynę i polowanie dobiegnie końca. I to był właśnie ich błąd... w swej pewności siebie nie przypuszczali, że ofiara może zamienić się w myśliwego.

- Rozdzielić się. Tylko ostrożnie. Ta zdradziecka żmija gdzieś tu jest.

Aeterveris nie mogła dostrzec gnolli, byli jeszcze zbyt daleko, ale za to doskonale słyszała głos ich dowódcy, przypominający warczenie rozwścieczonego psa. Spokojnie czekając na jednej z niewielu stabilnych gałęzi obumarłego drzewa, młoda kobieta nasłuchiwała zbliżających się kroków. Celowo wybrała właśnie to miejsce i równie celowo wypuściła powiększoną obręcz z rąk. Przedmiot spadł na miękką glebę z odgłosem tak cichym, że nawet Aeterveris ledwo go usłyszała. Pomimo to dźwięk kroków ustał na chwilę, poczym rozległ się na nowo. Zgodnie z tym co podejrzewała dziewczyna, gnolli łowcy mieli słuch co najmniej tak dobry, jak ona, a być może nawet lepszy.

W końcu z mgły wyłoniła się sylwetka jednego z łowców. Aeterveris wstrzymała oddech w napięciu obserwując wroga. Gnoll ostrożnie zbliżył się do drzewa, na którego gałęzi przykucnęła młoda kobieta, poczym pochylił się, żeby sprawdzić co leży w trawie. Właśnie na ten moment czekała Aeterveris. W całkowitej ciszy wyprostowała się i skoczyła. Gnoll z całą pewnością usłyszał szum powietrza, ale i tak nie zdążył zareagować. Obie nogi Aeterveris uderzyły go w plecy, posyłając w jedną z bagnistych pułapek, która błyskawicznie zaczęła wciągać ciężką ofiarę. Gnoll wrzeszczał i szarpał się ze wszystkich sił, próbując wydostać na brzeg, ale szamotanina tylko pogarszała jego sytuacje.

Tymczasem Aeterveris przetoczyła się po ziemi, łapiąc przy okazji swoją żelazną obręcz i paroma szybkim skokami znalazła się za drzewem. W samą porę, bo już kolejny gnoll przybiegł zwabiony krzykami towarzysza. Dokładnie tak jak spodziewała się dziewczyna, łowca jedynie rzucił okiem na tonącego, poczym powoli i ostrożnie zbliżył się do drzewa, cały czas rozglądając się dookoła w poszukiwaniu zagrożenie. Całe szczęście, że działanie gnolli było dość przewidywalne, inaczej Aeterveris miałaby spore problemy. Kobieta po cichu ruszyła wzdłuż pnia, tak by zajść przeciwnika od boku, co było o tyle ułatwione, że wróg oparł się plecami o drzewo chroniąc w ten sposób swoje tyły. Jeden szybki skok, połączony z równie błyskawicznym ruchem ręki i rapier wbił się w bok ofiary przebijając prawe płuco. Gnoll zacharczał, ostatkiem sił próbując się jeszcze bronić, ale Aeterveris bezlitośnie obróciła ostrze w ranie, poczym kopniakiem zrzuciła przeciwnika w bagienną otchłań. Zabij, bądź giń, jak głosiła stara i sprawdzona maksyma.

W swoim planie dziewczyna nie przewidziała jednak, że zanim zabije jednego przeciwnika zjawi się kolejny. Gdyby nie łaska jaką Aeterveris była obdarzona z racji swojego urodzenia, najpewniej byłaby już martwa. Jeden z gnollich łowców bezszelestnie wynurzył się z mgły za plecami kobiety. Silny cios topora wycelowany w szyje ofiary powinien pozbawić ją głowy. Jednak zaledwie parę centymetrów od celu topór napotkał na opór, który całkowicie zatrzymał impet ciosu. Zanim gnoll zdołał pojąć, co się wydarzyło, Aeterveris zawirowała niczym tancerka na scenie, szybki uderzeniem odbijając broń wroga na bok. Gnoll rzucił się do tyłu, przewidując kolejny cios przeciwniczki, jednak ta zamiast tego rzuciła w niego żelazną obręczą trzymaną w drugiej ręce. Dziewczyna nie była może silna, ale trafiła w twarz przeciwnika, co na krótką chwilę wytrąciło go z równowagi. Jednym skokiem Aeterveris znalazła się przy przeciwniku, a ostrze jej rapiera przebiło ciało gnolla na wylot. Dziewczyna wyszarpnęła ostrze i nie zwracając uwagi na padające zwłoki, odwróciła się w kierunku, z które dochodził odgłos kolejnych, zbliżających się gnolli.

Po krótkiej i szybkiej kalkulacji, Aeterveris oceniła swoje szanse w walce z szóstkom pozostałych przy życiu gnolli. Wniosek był tak prosty, jak konstrukcja cepa. Chowając rapier do pochwy i zmniejszając obręcz do rozmiaru pierścienia, dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Zdołała przebiec zaledwie kilkanaście kroków, gdy zza jej pleców rozległ się donośny huk, jakby uderzenie pioruna. Po raz kolejny zwyczajny przypadek uratował Aeterveris życie. Biegnąc, dziewczyna potknęła się o wystający korzeń jednego z drzew i płasko padła na ziemie. Z donośnym trzaskiem, tuż nad ciałem kobiety przeleciała błyskawica niknąc gdzieś we mgle. W normalnej sytuacji Aeterveris długo jeszcze nie mogłaby wyjść z wrażenia, jednak tym razem nie miała czasu na leżenie i analizowanie sytuacji. Zerwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki.


Bagna
“Czyli tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.”


Aeterveris zatrzymała się na moment, na trochę twardszym gruncie. Wędrowała już od paru godzin i musiała złapać oddech. Osunęła się wiec na ziemie i ponownie przełączyła na słuch. Tu w półmroku wzrok nie wiele jej dawała, w przeciwieństwie do gnolli, które radziły sobie świetnie. Ze smutkiem widocznym w oczach, dziewczyna spojrzała na ryby pływające w mulistych sadzawkach. Byłby to pocieszający widok, gdyby nie fakt, że owe ryby pływały brzuchami do góry.

Po krótkim odpoczynku, który wcale nie przyniósł ulgi, Aeterveris ociężale podniosła się na nogi. Choć ze względu na swoją nieśmiertelną naturę była wiecznie młoda, to teraz czuła się jak staruszka cierpiąca na artretyzm. Co gorsza dalsza wędrówka nie rościła żadnych szans na jakąkolwiek poprawę... chyba, że ktoś za ulgę uznawał śmierć. Ale Aeterveris nie miała zamiaru się poddać. Nie po to tyle przeszła, żeby sczeznąć na jakimś bagnie! Inną sprawą był fakt, że to nie od niej zależało kiedy i gdzie umrze.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 18-02-2008 o 12:18.
Markus jest offline  
Stary 19-02-2008, 10:17   #587
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Phalenopsis, dom Turama.

- To Mi Raaz mości Turamie. I jego lepsze oblicze. A przeciwnik, z którym przyszło sie im zmierzyć, był zaiste straszliwy. - rzekł na powitanie, w myślach dokończając zdanie. ~~ Bo czy może być coś straszniejszego, niż własna głupota. ~~ Aydenn ustąpił miejsca dzielnym przeszukiwaczą cmentarza, sam kierując sie do pokoju z kominkiem. Czekał tam na niego gęsiorek przedniego wina, z którego nie omieszkał skorzystać. I Turam, który znalazł się tam zaraz za nim, rządy opowieści o wyczynach bohaterów.
- Myłeś że nasz przyszły druid sam zechce ci zrelacjonować przebieg tej bohaterskiej wyprawy, jeśli tylko będziesz miał takie życzenie mości inżynierze. Ja natomiast pozwolę sobie sprowadzić resztę naszej... drużyny. -
Elf westchnął tylko i znów zebrał sie do drogi
- Tak wiec mówisz, że nasz czarodziej jeszcze nie wrócił. A gdzie go widziałeś ostatnio? Będzie mi jutro potrzebny w czasie wizyty u czarownika. On lepiej powinien znać się na tych ich całych sztuczkach. -
Wysłuchawszy odpowiedzi krasnaluda Aydenn ruszył ku wyjściu. Zatrzymał sie tylko na chwile, przy druidce.
- Pani Luinehilien, jeśli mógłbym coś zasugerować... Być może powinnaś udać się wraz ze swoim protegowanym na kolejne czekające go próby. Na tej wyprawie będzie potrzebny cały i zdrowy a przebywanie w tym... hmmm, wesołym towarzystwie najwyraźniej mu nie służy. -

Elf skłonił sie lekko na koniec dziewczynie i wyszedł przed dom inżyniera. Wciągnął głęboko w płuca świeże, chłodne powietrze miasta i powolutku je wypuścił. W oddali słyszał zgiełk prowadzonej bitwy. Kolejna fala atakował, obrońcy znowu odpierali ataki. Kolejne morze bezsensownych trupów. Mimo to Aydenn miał wielka ochotę sie do nich przyłączyć. Tam przynajmniej dokładnie wiedział co robić. I robił to do czego został stworzony...

- No, dosyć tych pierdół. -
Stwierdził sam do siebie i ruszył na poszukiwanie Berianda. Powinien być tu gdzieś niedaleko więc, elf na początek postanowił przeszukać najbliższą okolicę.
 
malahaj jest offline  
Stary 19-02-2008, 17:01   #588
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany



Gdzieś pośród Gór Środka Świata.



Monumentalne i wieczne szczyty Gór Środka Świata, przy których człowiek czuł się ulotny niczym szept, od wielu lat były domem Gedwara. Ich majestatyczny widok zapierał dech w piersiach za każdy razem, gdy pomiędzy ich szczytami, do snu układało się słońce. Tu czas zatrzymał się w miejscu, zasnął gdzieś pomiędzy puszystymi płatkami śniegu, otulającymi senne szczyty. Gedwar doskonale wiedział, że tam u stóp gór wszystko się zmienia, ale ogrom zmian jakie poczynił świat, podczas, gdy on żył poza jego rozterkami, przeraził niemłodego już mężczyznę. Subtelna otoczka niewiedzy jaka chroniła serce paladyn, rozprysła się niczym bańka mydlana pewnego świtu, gdy w dolinie dawno wyschniętej rzeki ujrzał pochód czarnego węża, którego ogon skrywał jeszcze horyzont. Tego dnia ciemne oczy mężczyzny bacznie obserwowały zjawisko. Wtem czas, gdy niebo pokryło się płaszczem migoczących gwiazd, sznur wędrujących istot zapłonął ogniem pochodni. Było już jasne że, poruszają się za wolno na wojsko. Paladyn nie mógł zostać już dłużej obojętny, nazajutrz zebrał wszystkie niezbędne rzeczy i ruszył w dół, pierwszy raz od wielu lat.

Gorycz jaka zalała serce Gedwara, na widok przemarszu ludzi odzianych w szaty, naznaczone trudami wielotygodniowej podróży, była nie do opisania. Ich umęczone twarze, oczy pozbawione blasku i szczątki dobytku całego życia, ciągnięte przez ledwo stąpające zwierzęta. Serce krajało się w okrytej blachą piersi mężczyzny, który pomimo tego, że nie raz widział nędze, chorobę i głód, po raz kolejny nie mógł przejść obok niej obojętnie. Paladyn bez namysłu wyskoczył ze skrywających go zarośli, gdy jakaś kobieta upadła pod ciężarem dźwiganym na obolałych plecach. Mężczyzna pomógł wstać nieszczęsnej i wziął na swe ramiona ciążące jej przedmioty. Wtem w net otoczył go łuk żelaznych grotów. Parę gwałtownie wykrzyczanych słów. Cienie podejrzenia. Przyjaciel... czy wróg?

- Czołem przyjaciele- powiedział spokojnym głosem paladyn- Jestem jeszcze jednym zbłąkanym wędrowcem, który chce rozkrzewić wieczny ogień w oczach tego ludu.
- Kim jesteś przybłędo? Klechą? Kto jest z tobą? –spytał pucułowaty mężczyzna- Zresztą nieważne! Nie potrzebni nam ludzie od gadania. Mam nadzieje, że wojaczka Ci nie obca. Tu każdy mężczyzna w sile wieku musi mieć broń. Widzę, że ty masz. A teraz nie toruj drogi! Do szeregu!
- Słowo się rzekło.- paladyn skłonił się lekko i ruszył chroniąc prawą flankę pochodu, parę kroków od kobiety, której ulżył. Ta w podzięce obdarzyła go serdecznym uśmiechem, który niczym promyk słońca rozświetlił jej twarz.


Znów na szlaku.


Z każdym dniem pochód uchodźców z wolna zbliżał się coraz bliżej celu- Phalenopsis. Sama wędrówka niosła ze sobą coraz więcej niemiłych niespodzianek. Z każdą stają do serca Gedwara coraz silniej kołatał obawa, że świat, który pamięta z młodości jest już tylko nikłym wspomnieniem. Wojna Magów wypaczyła wszystko, a rzeczywistość jest gorsza od jego najsroższych koszmarów. Nie miał jednak zamiaru się poddać. W podłóg swojej wiary siał w ludzkich umęczonych sercach ziarenka nadziei, mówiąc do nich słowami Pana:

- Nie porzucajcie nadziei, jakkolwiek się dzieje, bo nie już słońce ostatnie zachodzi, a po złej chwili piękny dzień przychodzi.

Nie liczył na cud. On w niego wierzył.

***


Wraz z kolejny zachodem mijał kolejny dzień. Oprócz zmęczenia i senności z twarzy mężczyzny można było wyczytać coś jeszcze- strapienie. Słońce chyliło się ku zachodowi odziane w czerwoną łunę. Tej nocy zostanie przelana krew.

Nagły, urwany krzyk postawił na nogi strażników. Dudnienie bębnów dało sygnał do ataku. Najeźdźcy pojawiali się zewsząd. Krzyki i brzęk ścierającego się oręża. rozdarły nocą ciszę. Mieli przewagę liczebną. Ich wzrok za nic sobie miał mrok nocy. Obrońcy nie poddawali się. Wiedzieli, że jest nadzieja. Zawsze jest. Umiera ostatnia. Gedwar rozwarł powieki, gdy usłysz nad sobą krzyk rzucającego się na niego hobgoblina. Błyskawicznie chwycił tarczę. Nagły brzdęk wysuwanego ostrza. Chrzęst rozcinanego ciała i krwawa posoka spływająca po wierzchu osłony. Próchno hobogoblina upadło niedaleko posłania. Mężczyzna ukląkł na chwilę. Z modlitwą na ustach wzniósł oczy ku wschodowi. ”Panie daj mi siłę, bym rozświetlił mrok”. Wtem jasne białe światło bijące ze zbroi paladyn otuliło dno dolin. Oczom uchodźców ukazał się najrozmaitsze cienie kryjących się w gęstwinach istot. Każdy kto był w stanie udźwignąć miecz chwycił za broń. Rozpętało się piekło.


Chłodny wschód słońca odsłonił ociekającą krwią ziemię. Nie było czasu na chowanie poległych. Gedwar gwałtownie łapiąc powietrze, zbudził się. Nie wiele pamiętał z przebiegu bitwy. Pojedyncze obrazy mąciły mu myśli. Grot włóczni. Krwawiąca rana. Odruchowo złapał się za bok. Nie czół bólu. W kilkanaście minut ściągnął z siebie zbroję. Brak bandaży, nie było nawet śladu zadrapania. Przy pomocy jakiegoś zbrojnego wdział na nowo zbroję. Nie było czasu na użalanie się nad sobą, kiedy wkoło cierpią inni. Wielu rannych nie przetrwało nocy. Lecz ci, którzy dożyli brzasku nie zostali zostawieni bez opieki. Pomagał jak umiał i tym czym dysponował. Liczne wozy ze zbędnymi rzeczami zostały opróżnione, by móc przewieść rannych. Obawiano się kolejnego ataku. Uchodźcy podzieleni na grupy ruszyli w dalszą wędrówkę, różnymi szlakami. Słaniający się na nogach ludzie ścigali się z czasem, by przed kolejnym zmierzchem być jak najbliżej upragnionego celu.


Wraz z wydłużającymi się cieniami zmierzch zbliżał się nieubłaganie. Uchodźcy nie mieli sił iść dalej. Mimo, że w promieniach zachodzącego słońca było widać majaczące na horyzoncie zarysy Phalenopsis.

Tym razem obóz był przygotowany do obrony. Za pomocą drabinowych wozów ustawiono ostrokół. Broni było pod dostatkiem, brakował jednak dłoni zdolnych nimi władać. Gedwar ze złością patrzył na strażników oddzielających kilkunastoletnich chłopców od matek tylko po to, by wdziali na siebie za duże zbroje i dobyli mieczy, które z trudem utrzymywali w dłoniach. Tej nocy niebo było pochmurne. Obozowisko tonęło w mroku i ciszy, od czasu do czasu przerywanej przez płaczące z zimna dzieci. Gedwar stał oparty plecami o przewrócony wóz i natężał słuch w oczekiwaniu na jakikolwiek zdradliwy dźwięk. Jedna zabłąkana strzała dała sygnał, niczym dzwon na świątynnej wieży. Zaczęło się. Barykadę otoczyły pierścienie zbrojnych. Przywiązane nieopodal konie zaczęły wierzgać, gdy w nocnej głuszy ponownie rozległ się szczęk oręża. Wojacy ruszyli, szczelinie wypełniając prześwity między wozami. Z zarośli spadł na obóz deszcz płonących strzał. Zdesperowane kobiety gasiły czym miały pod ręką zarówno palisadę jak i ludzi. Małe kobolty przerzucane przez barykadę zaczęły się wdzierać do wnętrza ostrokołu.

Gedwar od razu zareagował. W porywającej szarży stratował jednego z nich pawężem. Reszta, która uskoczyła, zaczęła go okrążać. Wszystkie mięśnie paladyna napięły się. W głowie huczała tylko jedna myśl: „Bliżej, bliżej...”. W ułamku sekundy mężczyzna obracając się wokoło własnej osi wyprostował w łokciach ręce. Drobne truchła koboldów padały z głuchym łoskotem na ziemię, kilkanaście łokci dalej niż przed chwilą stały. W drewnianej barykadzie pojawiało się coraz więcej luk. Wrogie odziały torowały sobie drogę toporami i mieczami. Wtem zza barykady posypał się na nich grad glinianych naczyń wypełnionych oliwą oraz pochodnie. Na mile można było usłyszeć wrzask palących się jasnym płomieniem istot. Chwilę potem ziemia zadrżała. Dźwięk bębnów zmroził krew w żyłach. Orkliny sformowały trójkąt i ruszyły trzymając pień powalonego drzewa niczym taran. Tratując swoich towarzyszów broni dotarły do palisady obracając jeden wóz w drzazgi. Broniący otoczyli je pierścieniem. Jednym uderzeniem te monstra powalały kilku mężczyzn. Gedwar ruszył w stronę jednego z nich, mierząc młotem zza głowy. Obuch płynnym ruchem opadł na stopę orklina gruchocząc mu doszczętnie kości. Kolejnym wymachem spod siebie paladyn zgniótł szczękę monstra, które upadło na ziemię. Wtem mężczyzna dostrzegł kolejną wyrwę w ostrokole, którą wdzierał się gnolle. Widząc, ze barykada jest dziurawa jak sito, obrońcy utworzyli okrąg, lecz z każdą chwilą było ich coraz mniej. Koło zwężało się. Nagle rozległ się radosny krzyk jakiejś kobiety: -Konnica! - Nim Gedwar zdążył się obejrzeć, posiłki z Phalenopsis tratowały zdezorientowanych agresorów. W wojów wstąpiła nowa siła. Wrogie oddziały zaczęły drastycznie topnieć. W lesie znikali kolejni dezerterzy. Los bitwy zdawał się być przesądzony, jednak na tym był koniec dobrych wieści.





Pierwsza od wielu dni bezpieczna noc wcale nie była ukojeniem dla paladyna. W jego głowie tliło się za wiele obaw, które nie pozwały mu spokojnie zasnąć. Zapaliwszy nocną świecę, wolnym spokojnym krokiem zbudził skrzypiącą podłogę. Co jakiś czas patrzył przez rozpostarte okno w stronę bramy. Tej nocy, poza kilkoma wyjątkami odźwierny, nie miał dużo pracy. Noc, jak na czasy, które nastały, była całkiem spokojna. Jedynie od czasu do czasu rozbrzmiewał beztroski śpiew moczymordów wracających nad ranem do domów. Gedwar dawno zapomniał jak bardzo natrętny jest smród dobywający się z miejskich ścieków. Nie spędził w tym dziwacznym miejscu nawet doby, a już miał ochotę wracać do domu, wysoko w góry. Nie wiedział jedynie czy ma do czego wracać.

***


Atmosfera pełna niewiedzy i niepewności była w mieści niemal namacalna. Odkąd do bram cytadeli zaczęło kołatać coraz więcej uchodźców z pobliskich terenów, uciekających przed wielką armią, miasto żyło na skraju wszechogarniającej panik. Gromadzono żywność i wodę. Na ulicach pojawiły się liczne odziały straży. Ogłoszono dodatkowy pobór. Nie było wiadomo jak długo taki stan rzeczy będzie się utrzymywał.

***


Wszystko stało się tak nagle. Martwa cisza południa, rozerwana przez pieśń serca z mosiądzu. Dzwon wschodził, zawinął u szczytu i z niebios się rozdarł. Dźwięk polatywał, kołysał się, wzywając obrońców do murów. Usłyszawszy nawoływania Gedwar porzucił niedokończony posiłek. Wybiegł z gospody. Pierwsze co ujrzał, to bramę dzielnicy Przybyszów. Potężne stalowe rygle i licznie dodatkowe podpory w postaci najrozmaitszy drewnianych pali, miały dać gwarancję, że nikt tędy nie wejdzie. Widząc to paladyn poczuł ukucie, jakby tysiące rozżarzonych igieł przeniknęło blachę jego pancerza, by ranić jego serce.

Pokonując ostatnie stopnie schodów prowadzących na kamienny mur miasta, paladyn dojrzał horyzontu. Widząc naciągającą armię zrozumiał, że losy tego miasta będą się ważyć na jego oczach. Mężczyzna oparłszy się o młot, wyrównał do szeregu. „Teraz pozostaje nic tylko czekać. Niech bogowie mają nas w opiece.”

Jeszcze przed zachodem słońca fala monstrów uderzyła o mury niczym, rozwścieczone morze wbija się w klif skalistego wybrzeża. Czerwieniejące niebo rozświetliła magia, płynąca od broniących murów magów. Nieboskłon pociemniał od czarnych skrzydeł manitkory. Gedwar zastygły w bezruchu niczym pomnik, czekał. Pośród głuchych uderzeń głazów ciskanych o mur przez gigantów, dało się słyszeć szczęk oręża i dźwięk drewnianych drabin kładących się na murze. Po chwili na murach zaroiło się od goblinoidów. Obrońcy nie nadążali z odpychaniem drabin. Kolejni wrogowie wdzierali się na mury. Silne uderzenie wierzchem głowni młota, zakończyło żywot hobgobliana. Ciężki oddech i zmęczenie dały się we znaki. Z rany zadanej gizarmą sączyła się stróżka krwi. Gedwar nie miał zamiaru puścić tego płazem. Uchylił się wtył przed kolejnym atakiem. Chwycił młot oburącz. Nieco wolne, lecz silne uderzenie zostało zbite na bok drzewcem gizarmy. Mężczyzna zmarszczył brwi. Przypięty do przedramienia półklerz, urósł do rozmiarów pokaźnej tarczy. Młot chwycony w prawą dłoń powędrował do dołu. Szczęk mechanizmu i z wnętrza tarczy wysunęło się ostrzę. Za plecami orklina wdrapali się dwaj troglodyci. Gedwar ruszył, chcąc wypchnąć niedźwiedźożuka tarczą tam skąd przylazł. Siła natarcia była tak duża, że orklina oparł się o mur przygniatając dwóch towarzysz broni. Rychła riposta powaliła paladyn na ziemię. Przed oczyma błysnął mu zakrzywiony grot gizarmy. Wtem jasny blask płonącej kuli naznaczył ciemne nocne niebo stróżką dymu. Rozwścieczony orklin ruszył w stronę młodego maga. Poziomy uderzeni młota ostudziło jego zapał. Kamienny mur zadrżał, gdy przysadziste ciało goblinoida runęło w dół. Gedwar gwałtownie zerwał się na nogi. Wtem proste pchnięcie leżącego orklina przebiło pancerz śmiałka. Nagle ponownie owłosione cielsko potwora zajęło się ogniem, wystrzelonym z palców dłoni młodego adepta Sztuki. Chwytając się za bok Gedwar podniósł się. Niemal natychmiast jego tarcze uderzyły dwa zakrzywione ostrza goblińskich mieczy. Odepchnąwszy je kontem oka spostrzegł, jak grot gizarmy zatapia się w udzie młodzika, powalając go na ziemię. Mężczyzna gwałtownie zareagował, nie bacząc na dwójkę stojących za nim goblinów. W pełnym biegu uderzył orklina w tył karku. Rozległ się chrzęst kruszonych kręgów szyjnych. Bezwładne cielsko wypadło po za obręb murów na niechybne spotkanie z brukowaną ulicą. Krótka wymiana spojrzeń dał do zrozumienia Gedwarowi, że mężczyzna nie może wstać. Oparłszy o kamienną podłogę pawęż, pociągnął łyk leczącej mikstury, resztę oddając małoletniemu. Nim się zdążył odwrócić wzrok od maga, poczuł na tarczy kolejne uderzenie. Następni wrogowie wdarli się na mur. Na szczęście mężczyźni nie zostali zostawieni sami sobie. Naciągnęły posiłki w postaci jednej łuczniczki o tożsamości skrytej pod dużym czarnym płaszczem i dwóch krasnoludzkich zbrojnych w kolczugach, z bojowymi toporami przy pasach i półwłóczniami w dłoniach. Łuczniczka nałożyła strzałę na krótki łuk kompozytowy zaś krasnoludy dysząc ciężko wspinały się na odsiecz Gedwarowi. Po chwili na murach poległy kolejne truchła agresorów. Wszyscy zbrojni ruszyli ramię w ramię, by odeprzeć przybywających drabin, dzięki którym wrogie odziały wdzierały się na blanki. Miażdżąc kolejne cielska usłyszał odgłos pękania bram. Głazy podnoszonę, niczym kamienie ze strumyka, przez gigantów wyłamywały kolejne płaty wrót, przez które wdzierali się najeźdźcy. Wtem Gedwar zwrócił się do jednego z dowódców:

- Panie, gdzie jest smoła? Bez niej brama długo nie wytrzyma!
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 20-02-2008, 21:39   #589
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Druidka spojrzała z niechęcią na kapłana.

- Darujmy sobie czarowanie i wynośmy się stąd, przekleństwo tego domu przynosi nam pecha. To nie jest dobre miejsce, ani na walkę, ani na czary.

- Yokura ma racje. Dobrze, że skończyło się tylko na tym.

- No skoro jesteśmy już w komplecie i w miarę sprawni, to proponuję dalsze dyskusje prowadzić już w domu Turama. Zwłaszcza, że może być tu więcej nieumarłych, a sądząc po waszym stanie to nie są oni waszą specjalnością. Panowie Zbieracze Zwłok pomagają sobie nawzajem iść, jeśli jest tak potrzeba. Poprowadzę, Pani Luinehilien za mną, jeśli możesz, to poproś wilczyce, żeby pilnowała naszych tyłów. Idziemy.

Luinehilien kiwnęła głową i skinęła na wilczycę. Ta posłusznie skierowała się na koniec pochodu.

- Ktoś.. mnie musi…podeprzeć.- rzekł półork z trudem przyznając się do własnej słabości.- Ja…Nie...dojdę…sam.

Dziewczyna dobrze wiedziała, ile dla orka znaczy to wyznanie. Niesamowicie dobrze się trzymał podczas nastawiania kostki. Sama jednak nie dałaby rady mu pomóc iść, Był za ciężki.

***

Druidka szła, uważnie rozglądając się wokoło. Dalej niepokoił ją ten atak. Przecież ktoś to musiał zorganizować... Tacy tchórze nie atakowali by sami, paląc wszystko co popadnie. To na pewno nie był atak mający na celu kradzież. Kto tak na prawdę był celem?

Medalion swobodnie wisiał na jej szyi, a włosy powiewały na delikatnym wietrze...

***

Nareszcie ich oczom ukazał się dom Turama. Dziewczyna poczuła, jaka była zmęczona. Z ulgą przekroczyła próg domu. Powitał ich Turam, najwyraźniej wybudzony ze snu.

- Widzę, że już sprawa załatwiona druidzie Ammanie? No i panienka Luinehilien, dobrze widzieć cię całą i zdrową. Choć widzę, że musieliście się zmierzyć ze straszliwym wrogiem. A przynajmniej Yokura. Rasgan i …Panie Aydennie, kim jest osobnik o skórze barwy doświadczonego pijusa? No i czemu nie z wami Berianda?

- To Mi Raaz mości Turamie. I jego lepsze oblicze. A przeciwnik, z którym przyszło sie im zmierzyć, był zaiste straszliwy.

Dlaczego Luinehilien nagle zakaszlała, zasłaniając usta rękami?

Ayednn wyraźnie skierował się na dwór, w poszukiwaniu Berianda. Druidka chętnie by mu towarzyszyła, lecz jej powieki same zamykały się ze zmęczenia. Jednak ręka Ammana i rany Yokury wymagały porządnego opatrzenia.

- Mości Turamie, masz może jakieś bandaże i inne przedmioty potrzebne do porządnego opatrzenia ran?

Gdy/Jeśli dostała zestaw uzdrowiciela, ostrożnie opatrzyła rany otwarte Yokury i Ammana. Innym nie wydawało jej się to potrzebne. Gdy skończyła, ziewnęła zasłaniając usta ręką i zagwizdała trzy razy. Wilczyca leżąca w kącie pokoju podbiegła do niej.

- Wybaczcie, ale chciałabym się już położyć. Jutro czeka nas kolejny dłuuugi dzień - znowu ziewnęła, znów zasłaniając usta. Po tych słowach udała się do pokoju, przygotowała do snu i położyła się. Nawet nie wiedziała, kiedy usnęła...
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 22-02-2008, 18:38   #590
 
Amman's Avatar
 
Reputacja: 1 Amman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłośćAmman ma wspaniałą przyszłość
Kiedy Rasgan zrzucił głowy nieżywych już stworów, Amman chwycił dwie z nich i wsadził pod pachy, gdyż nie widział sensowniejszego miejsca, w którym mógłby je ponieść. Musiało to śmiesznie wyglądać, lecz druidowi to nie przeszkadzało. W głębi ducha cieszył się, że wychodzą już z tej budowli. Tylko na wspomnienie przez Aydenna elf obrzucił go spojrzeniem, które jakby mogło, to by go zabiło. Wiedział bowiem, że to przez niego cała drużyna musiała się zwalić w te miejsce i że to przez niego co niektórzy odnieśli obrażenia w walce ze stworami lub niepewnym podłożem.

***

- Widzę, że już sprawa załatwiona druidzie Ammanie?
~~To chyba masz coś ze wzrokiem~~
pomyślał druid, lecz odparł coś innego:
- Chciałbym aby tak było, Turamie, lecz niestety nie jest. Ale przypuszczam, że dzisiaj zrobiliśmy większą część tego zadania. Aha, i jeszcze jedno - ręce druida już wyraźnie ścierpły od trzymania głów - podaj mi proszę jakiś pojemnik na te "trofea". I może jeszcze jakieś szaty na przebranie. Tylko szybko. - dodał po chwili. Miał szczerą nadzieję, że kiedy krasnolud zobaczy łupy z wyprawy nie będzie chciał znać dokładnej opowieści z walki. Elf był równie bardzo zmęczony tym dniem pełnym wrażeń, jak jego Nauczycielka, która już ziewała. Więc kiedy tylko dostał nowe ubranie i kiedy Luinehilien opatrzyła mu dłoń, krótko pożegnał się ze wszystkimi i ruszył do swojego pokoju. Kiedy umył się i przebrał w świeże szaty, położył się na łóżku. Lecz nie zasnął od razu. Zaczął analizować dzień, który właśnie chylił się ku końcowi. Ten karwasz, walka z goblinami, a później nieumarłymi, odkrycie hełmu Mi Raaza na cmentarzu... Kończąc swoje rozmyślania, zamknął oczy i odpłynął w krainę, znaną niektórym jako Sen...
 
__________________
Wiecie że w człowieku ukryte jest zło?? cZŁOwiek...

gg:10518073 zazwyczaj na chwilę - pisać jak niedostępny, odpiszę jak będę
Amman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172