Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-01-2008, 16:18   #31
Banned
 
Reputacja: 1 WitchDoctor nie jest za bardzo znany
W karczmie

- Furda! Głupoty gadasz, gębę swoją parszywą se wycierasz imieniem tego o to poety, ja tą pieśń znam, to Jonathan Byron jest. – jeden z karczemnych gości rzucił do ogółu i Petera, po czym z niekrytym oburzeniem na twarzy zaczął się nadymać i nabierać rumieńców. Widać, że wzburzony był wielce.

- Znany on nam! Śpiewać i pisać potrafi. Wierszami jego, kobietę zdobyłem, żoną mi jest teraz, dzięki jego poezji wyłącznie! Pieprzycie więc głupoty chamie! Kłamiesz! Jakem sir Hans Tudor z Pellak. –hałas jaki zapanował w karczmie rósł z każdą chwilą. Rozległy się głosy poparcia dla rosłego mężczyzny w kapturze, który z mieczem przy pasie i herbem szlacheckim wyszywanym na piersi robił teraz za obrońcę imienia poety.

Jonathan obserwował to wszystko z rosnącym zniecierpliwieniem, wysłuchiwał pitolenia Rideforta, Dwighta, teraz jeszcze karczma podzieliła się na trze obozy, jeden mniejszy, który poparł szlachetnie urodzonego mężczyznę i zapierał się, że Jonathan wąpierzem nie może być, gdyż jego poezja zbyt piękna na to jest.

Drugi, który ze zgrozą i obrzydzeniem odsunął się zarówno od Jonathana jak i od Bronthiona i szybko zajął pozycję za paladynami, popierając ich w całej rozciągłości.

- Ratujcie nas od tego wąpierza! Och litości, niech Niezwyciężony ma nas w opiece.

- Trza spalić heretyków! Demony, wąpierze! Wszystko to diable nasienie! Ogień! Tylko ogień oczyści to miejsce z nich! – mężczyzna złapał kaganek i zaczął nim wymachiwać na prawo i lewo, jakby chciał wszystkich skropić oliwą i podpalić, by właśnie w tym oczyszczającym ogniu spłonęli.

No i wreszcie trzeci, największy, który tylko bluźnił na paladyńskie zabiegi i z niekrytym oburzeniem potraktował ich rozkaz, jakoby mieli jakieś prawo do rządzenia nimi. Ten składał się z ludzi o których nie można było powiedzieć, że przestrzegali bożych przykazów. To byli ludzie, którzy sądy ludzkie przekładali nad boże, a życie na ziemi było im dalece milsze, niż to w niebie.

- Prawa nie masz kmiocie! By nam rozkazywać.

- Dobrze gada! Swoją pytę na rozkaz możesz brać, o ile ci stanie! – rzucił jakiś mężczyzna chowający się za gniewnymi karczemnymi gośćmi. Paladyni stali jak oniemiali, nie mogli uwierzyć w to co się właśnie działo, że nikt nie poparł ich zdania. Jednak to był Brzeg, to nie było już Pellak, gdzie na widok paladyna czy inkwizytora wszyscy kłaniali się i żegnali się mówiąc pod nosem paciorek. To był Brzeg... Tutaj rządziły ludzkie prawa i obyczaje, wiara była czymś, co zdarzało się innym.

- Znam ja takich świętojebanych mężów. Sam widziałem jak niewinną kobietę na stos powzięli, a po drodze zgwałcili we troje! A ona dobra była dla ludzi. Choroby leczyła. A oni ją z ubrania obdarli i na wszystkie sposoby wzięli, zanim łaskawie na ogień rzucili!

- To przez was paladynie ścierwo ta zaraza jest teraz! Zielarzy i uzdrowicieli na stosy posyłacie! To ich wina! Ta śmierć cała! – dodał ktoś jeszcze i sala stała się jedną wielką beczką prochu, w której tylko czekano na to, aż ktoś rzuci pochodnię, czy podpali lont.

Byron miał na ten temat inne zdanie, oczywiście nie miał wątpienia, że paladyni to ścierwo, jednak ten wściekły tłum ścierwem był nie mniejszym, cały gatunek ludki nadawał się tylko do plucia, kłótni i wyzwisk.

~~Niech ich ta cała zaraza wybije do końca... Mogę śpiewać dla trupów. Publika mniej konfliktowa i kapryśna.~~, już miał zabrać głos i zacząć się usprawiedliwiać, gdy wstał Oliver. Coś w nim było takiego, że nagle zapadła cisza. Jednak tylko chwilowa, po pierwszym jego słowie było już jasne, że właśnie podpalił tą beczkę prochu, a w karczmie zapanował prawdziwy chaos. Już nie liczyło się, czy ktoś jest tu wampirem, czy nie, teraz ważni byli tylko paladyni, którzy jakoś stracili cały rezon. Jakiś podpity gość karczmy, który wyraźnie został wybudzony ze snu rzucił pustą butelką pod nogi paladyna i zaczął wygrażać mu pięściami.

- Prawda kurwa! Cipa z niego nie mężczyzna; za brudną zbroją i Bogiem się chowa. – rzucił, a ludzie, czy to omamieni muzyką i śpiewem Jonathana, czy po prostu nie poważający zbyt bardzo urzędu paladyńskiego zaczęli okrążać dwóch paladynów i Petera, którzy w tej karczmie nagle stali się bardzo samotni...

Poeta zrobił kilka kroków do tyłu i na jedno uderzenie serca przymknął oczy, jednak to wystarczyło. Na jego twarzy widniał zimny wyraz wyrachowania. Za plecami miał wejście na piętro, zawsze dobrze mieć jest za plecami drogę ucieczki. Przez sekundę złapał wśród zawieruchy wzrok Oliviera, kiwnął mu głową, Jonathan potrafił docenić przysługę. Rycerz jednak tylko odwrócił wzrok.

~~Jeszcze będzie czas...~~, widział w nim wielki potencjał, a nic tak nie cieszyło wampira, jak deprawacja czystego ludzkiego serca. Będzie czas, że Jonathan zaproponuje mu dar, a on nie będzie mógł odmówić.
 

Ostatnio edytowane przez WitchDoctor : 25-01-2008 o 16:50. Powód: <Literówki>
WitchDoctor jest offline  
Stary 25-01-2008, 16:50   #32
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Bronthion słowa Petera słysząc dopił kielicha szybko i spojrzał na niego tak, że ten odruchowo się cofnął. Wtedy bywalcy karczmy wystąpili w obronie Jonathana, słuchał ich z rosnącym zaciekawieniem kiwając głową z uznaniem. Nie sądził, że jego "brat" jest aż tak sławny.

Przysłuchiwał się wszystkim będąc gotowym na wszystko. Stanął obok poety zerkając na schody, ale wydawało mu się, że nie będą potrzebne. Widząc oniemiałe twarze paladynów nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Spojrzał na swoją w połowie jeszcze pełną butelkę i podszedł do Petera. Zdjął kaptur, butelkę przechylił wylewając całą zawartość przed sprzedawczykiem a następnie puścił flaszkę która rozpadła się na tysiące małych odłamków.

-Odechciało mi się, zdecydowanie towarzystwo mi nie odpowiada.

Mówiąc to napluł na resztki butelki i rozlany alkohol, ukłonił "dwornie" o ile tak można było to nazwać bo na żadnym nie był po czym wrócił na miejsce obok Jonathana ciekawe jak się sytuacja dalej potoczy.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 25-01-2008, 18:04   #33
homeosapiens
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Paladyn w ostatnich czasach spotkał się z takimi sytuacjami. Rzecz zwyczajna w państwie, w którym komuś zbyt duże kompetencje powierzane są, że nie wszyscy potrafią je godnie wykorzystać. W każdym sadzie znajdzie się zgniłe jabłko i z każdej grupy społecznej wnet można zrobić gnój. Talent do przemawiania być może miał, więc należało go wykorzystać.

-Cisza!

Paladyn wrzasnął tak, że niektórym aż bębenki w uszach nie popękały. Co poniektórzy złapali się na chwilę za uszy. Efekt był natychmastowy i to taki, jakiego Dwight się spodziewał. Milczenie.

-Jeżeli kto widział paladyna, który niewinną kobietę kazał spalić, przedtem przemocą z nią obcując, to czemu tego nie zgłosił? We własnych szeregach najtrudniej herezji się dopatrzyć. Dlatego my zawsze pozostajemy czujni, nie wierzymy nawet sobie nawzajem, jak nie tak długo wcześniej mieliście okazję usłyszeć.

Wśród tłumu niektórzy zaczęli kiwać głowami. W końcu jeszcze przed całym zajściem słyszeli kłótnię Rideforta i Godwratha. Inni wciąż byli sceptyczni. Dwight chciał do nich dotrzeć, przekonać. Wszedł na stołek. Był bez zbroi, w gaciach i koszuli, ale mimo to wzrost i potężna sylwetka sprawiały, że wyglądał jak gigant. Teraz widział ich twarze, chciał zagrać na ich emocjach i przywrócić ich do porządku mimo tego wszystkiego, co nie było tak jak powinno być. Odrzucił dumę i butę, starał się brzmieć jak najbardziej ludzko - tak by ludzi mogli zrozumieć motywy jego postępowania, tak by uznali je za słuszne.

Według Was nie mamy zatem prawa. Was jest więcej, więc wy macie prawo, tak? Nie będę zatem kwestionował waszych osądów. Nie od tego jestem. Jestem po to, by coś osiągnąć, by zapewnić bezpieczeństwo. Skoro nie chcecie być pomiatani, zróbcie sami to, co należy zrobić. My możemy pomóc. Winni pójdą na stos. Niewinni odejdą wolni. Koniec jest ten sam.

Paladyn cały czas szukał w ich oczach zrozumienia i myslał, że w końcu osiągnie swój cel.

-Potrafisz obrażać. Stań więc jak mężczyzna. Ja wszakże nie mam zbroi, odważysz się?

Mężczyzna, który określił paladyna "Cipą" spuścił wzrok, a twarz jego zakryły czarne zmierzwione włosy. Schował się wśród tłumu.

-Tak, jest on poetą. Może i jest dobrym poetą. Może i kogoś z was spotkało dzięki niemu szczęście. Czy według was to wystarczy, jeżeli ta sama istota w nocy krew wypije i ucieknie dalej wiersze tworzyć? Czy gdyby tę Twoją żonę, pewnie piękną kobietę, którą kochasz całym sercem wnioskuję, znalazł rankiem martwą i że tak rzekę "osuszoną", to dalej byś go bronił? Nie raz i nie dwa spotkałem się z takimi przypadkami. Wiem, jak rzecz można sprawdzić bez najmniejszego ryzyka błędu. Po co więc się burzyć? Niewinny? Niech więc odejdzie wolny, takie jego prawo. Winny? Wampira będziecie bronić? Krwi naszej, ludzkiej, wam nie żal? Myślę, że propozycja sprawdzenia jego natury krwiopijcy jest bardzo dobra, ponieważ jeśli nim nie jest nic nie straci, jeśli jest my zyskamy wiele ludzkich żyć, poddanych, handlarzy, rycerzy, kto wie? Każdy może paść ofiarą.

Paladyn obserwował reakcje tłumu. Głównie zaś jego wzrok padał na dwóch posądzonych. Wiedział, że może nadejść moment krytyczny, w którym oni zwątpią, zaczną uciekać. Wtedy wiedział jak postąpić.
 
 
Stary 25-01-2008, 20:21   #34
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację


„Przystań Jonasza” naraz stała się miejscem wypełnionym wrogością. Dotychczas pustawa biesiadna, która zaludniła się z przybyciem przybyszy z „Żaby” teraz wypełniła się dodatkowo tymi, których wzajemne inwektywy paladynów, głoszone wcale doniosłym głosem, zbudziły. Nic więc dziwnego, że rewelacje wypowiedziane przez Petera wpierw wywołały martwą ciszę a w clę później karczma huknęła pełnymi sprzecznych zdań głosami dzieląc się na poszczególne obozy.

- Furda! Głupoty gadasz, gębę swoją parszywą se wycierasz imieniem tego o to poety, ja tą pieśń znam, to Jonathan Byron jest.

- Znany on nam! Śpiewać i pisać potrafi. Wierszami jego, kobietę zdobyłem, żoną mi jest teraz, dzięki jego poezji wyłącznie! Pieprzycie więc głupoty chamie! Kłamiesz! Jakem sir Hans Tudor z Pellak.

- Ratujcie nas od tego wąpierza! Och litości, niech Niezwyciężony ma nas w opiece.

- Trza spalić heretyków! Demony, wąpierze! Wszystko to diable nasienie! Ogień! Tylko ogień oczyści to miejsce z nich!

- Prawa nie masz kmiocie! By nam rozkazywać.- krzyczał ktoś nie mogąc pogodzić się z myślą, iż paladyn Niezwyciężonego postawił się w roli judykatora i posłuchu żąda. Ci, których poczucie wolności było najsilniejsze otoczyli kręgiem, wrogim kręgiem paladynów spoglądając ku nim pełnym wzgardy i złości wzrokiem.

- Znam ja takich świętojebanych mężów. Sam widziałem jak niewinną kobietę na stos powzięli, a po drodze zgwałcili we troje! A ona dobra była dla ludzi. Choroby leczyła. A oni ją z ubrania obdarli i na wszystkie sposoby wzięli, zanim łaskawie na ogień rzucili!

Obaj paladyni spokojnie spoglądali na coraz bardziej podochocone oblicza wybudzonych ze snu i wchodzących na coraz wyższe rejestry oburzenia gości karczmy. Jednak mylił by się ten, kto by sądził, że ich spokojne oblicza są obrazem duszy. Zwłaszcza, gdyby przedmiotem badań uczynić duszę Czarnego Paladyna.

- To przez was paladynie ścierwo ta zaraza jest teraz! Zielarzy i uzdrowicieli na stosy posyłacie! To ich wina! Ta śmierć cała!

Jakiś podpity gość karczmy, który wyraźnie został wybudzony ze snu rzucił pustą butelką pod nogi paladyna i zaczął wygrażać mu pięściami.

- Prawda kurwa! Cipa z niego nie mężczyzna; za brudną zbroją i Bogiem się chowa. – rzucił, a ludzie, czy to omamieni muzyką i śpiewem Jonathana, czy po prostu nie poważający zbyt bardzo urzędu paladyńskiego zaczęli okrążać dwóch paladynów i Petera, którzy w tej karczmie nagle stali się bardzo samotni...

Paladyn, ser Dwight Gotwrath, cały czas szukał w ich oczach zrozumienia i myślał, że w końcu osiągnie swój cel.

-Potrafisz obrażać. Stań więc jak mężczyzna. Ja wszakże nie mam zbroi, odważysz się?

Mężczyzna, który określił paladyna "Cipą" spuścił wzrok, a twarz jego zakryły czarne zmierzwione włosy. Schował się wśród tłumu.

-Tak, jest on poetą. Może i jest dobrym poetą. Może i kogoś z was spotkało dzięki niemu szczęście. Czy według was to wystarczy, jeżeli ta sama istota w nocy krew wypije i ucieknie dalej wiersze tworzyć? Czy gdyby tę Twoją żonę, pewnie piękną kobietę, którą kochasz całym sercem wnioskuję, znalazł rankiem martwą i że tak rzekę "osuszoną", to dalej byś go bronił? Nie raz i nie dwa spotkałem się z takimi przypadkami. Wiem, jak rzecz można sprawdzić bez najmniejszego ryzyka błędu. Po co więc się burzyć? Niewinny? Niech więc odejdzie wolny, takie jego prawo. Winny? Wampira będziecie bronić? Krwi naszej, ludzkiej, wam nie żal? Myślę, że propozycja sprawdzenia jego natury krwiopijcy jest bardzo dobra, ponieważ jeśli nim nie jest nic nie straci, jeśli jest my zyskamy wiele ludzkich żyć, poddanych, handlarzy, rycerzy, kto wie? Każdy może paść ofiarą.

Słowa paladyna w połączeniu z jego gotowością orężnego bronienia swoich racji ostudziła wiele gorących głów. Wielu nie rozbudzonych, markotnych z racji samego budzenia w środku nocy teraz przytomniało. Przeklinając w duchu własną ciekawość, która cisnęła ich w to jądro konfliktu szukali teraz najodleglejszej ze ścian. Tylko kilku najodważniejszych potakiwało to paladynowi, to bardowi. Do czasu, gdy ze schodów nie zabrzmiały gromkie, teatralne oklaski.

- Brawo mości paladynie. Iście sądowy to wywód i nie można niczego mu zarzucić. – szpakowaty, czerstwy z twarzy rycerz, odziany w aksamitną jakę z herbem przypominającym szarżującego dzika w karmazynowym polu, koszulę i skórzane spodnie, przy mieczu, schodził powoli po schodach dzieląc gości w karczmie na tych na lewo i tych na prawo odeń. Cieszył się widać dużym respektem, bowiem ucichły wszelkie szepty i waśnie. On zaś zbliżył się do jądra sporu, do stojących paladynów, wampirów i nieszczęsnego donosiciela i stanąwszy z założonymi ramionami zmierzył wszystkich stalowym, zimnym spojrzeniem. – Jestem Gustaw von Gertz, zaufany miłościwie nam panującego Księcia Simona Malahaja II i z jego poruczenia sprawuję pieczę nad Przystanią tych trudnych czasach. Wasze słowa są mądre i prawdziwe i nie widzę powodów, dla których dwaj posądzeni nie mięli by się próbie poddać. Tylko, co to zmieni? – jego pytanie zawisło w powietrzu nie znajdując zrozumienia. Niektórzy z goszczących w biesiadne nie po raz pierwszy słyszało znane niegdyś w Senecji imię turniejowego rycerza. Inni słyszeli o tym, że w służbie swego władcy zyskał sławę nieprzejednaną walką z wrogami Księcia i oddaniem. Cokolwiek by jednak o nim nie mówić, ser Gustaw on Gertz był znany. – Pytam co to zmieni nie bez kozery. Czy popełnili oni jako wąpierze jakiś występek? Czy magią się parali, krew wysysali, wolę ludzką łamali? Prawom Boskim Pana naszego się sprzeciwiali? Czy winni są tym jedynie, że ktoś ich kiedyś pokąsał? – Pytał spoglądając na rycerzy, to znów na tłum i na samych, posądzonych o wampiryzm mężów. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani o jotę, ale i tak powoli sprawiać zaczynał wrażenie człeka sprzyjającego znanemu poecie. – Posłuchajcie mnie uważnie ser – skierował swe spojrzenie na Godwratha wiążąc oczy młodszego rycerza w swoim nieugiętym spojrzeniu – Cenię waszą wiarę Panie. Nie podzielam jednak twego przekonania o podległości władzy książęcej waszej, Kościelnej. Wiecie zapewne, że ów dogmat nie znalazł uznania w oczach Rady Królestwa i był wielokrotnie podważany. Odradzam zatem jego nadużywanie. Co nie znaczy, że winnych… – tu rycerz zwrócił się ku tłumowi wskazując trzem strażnikom, którzy właśnie wkroczyli do gospody i słuchali wywodu swego dowódcy te z „gorących głów”, które czynnie słowem napadły na paladynów znieważając ich cześć i wiarę - … nie karzę ukarać. Ci zatem, którzy ważyli się słowem uchybić waszemu dobremu imieniu nakazuję teraz wziąć w pęta a rankiem sprawę wyjaśnimy. Sam nad sądem będę pieczę sprawował. Co zaś się tyczy wąpierzy, biorę ich pod swą straż i natychmiast nakażę by w moich komnatach się zgłosili, bo chcę dokładnie ich wybadać. Wy zaś Panowie, wybaczcie prostolinijność, ale weźcie się od nich odpierdolcie. Wampir, też człowiek, żyć chce…


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 25-01-2008 o 21:01.
Bielon jest offline  
Stary 25-01-2008, 23:16   #35
 
Khadgar's Avatar
 
Reputacja: 1 Khadgar nie jest za bardzo znany


Oliver

Podczas całej tej farsy prześmiewczy uśmieszek nie spełzał z twarzy rycerza. Musiał przyznać, że przemowa drugiego z paladynów, którego Niezwyciężony obdarzył najwyraźniej większą ilością rozumu i zdrowego rozsądku, było wcale niezgorsze. Rycerz już szykował ripostę, by zbić jego podniosłe argumenty, ale gdy miał się ozwać na scenie pojawił się kolejny aktor...

Ser Gustaw von Gertz miał popisał się jak zwykle mocnym wejściem - dystyngowanym krokiem i gładkim językiem przykuł uwagę wszystkich. Oliver w miarę możliwości wtopił się w tłum, choć aura wysokiego urodzenia i charyzmy nieco utrudniała sprawę. Słuchał uważnie, mrużąc oczy i odruchowo skubiąc bródkę. Miał już z owym ser Gustawem przyjemność i mimo różnic zdań na wiele ważkich tematów, a także światopoglądowych, podziwiał go za niewątpliwy oratorski talent. Co więcej, mąż ten miał jeszcze jedną zaletę - nie dość, że gładko, to zazwyczaj prawił dość mądrze.
W tych dziwnych czasach w cenie było chamstwo i gburowatość, dlatego von Gertz tym bardziej zyskiwał w oczach Olivera, mimo że nie zwykli za sobą przepadać. Ojciec zawsze powtarzał mu, że dobry rycar to taki, który niepotrzebnej walki potrafi uniknąć. Westchnął ciężko. Szkoda, że to przekonanie stopniowo zanikało i po tym padole łez pałętało się tylu mężów, których wyszukany, szlachecki język Olivera nazywał "rycarami z dupy".

Tłum zaczął się rozchodzić, a strażnicy czynili swoją powinność. Wzrok rycerza napotkał na swojej drodze wzrok Czarnego Paladyna. Oliver zareagował unosząc brew w taki sposób, jakby zobaczył właśnie ciekawy okaz jakiegoś niezbyt ładnie pachnącego gryzonia, a w jego oku dało się dostrzec błysk.. Mina na chwię mu stężała, ale zaraz wykrzywiła się w ironiczny grymas. Zdawała się mówić, że choćby ów Paladyn był wasalem samego Niezwyciężonego, lepiej byłoby dla niego, gdyby nie nadużywał więcej dobrego nastroju Olivera i gościnności ser Gustawa. Raz jeszcze uśmiechnął się i postanowił nie poświęcać więcej swojej cennej uwagi paladynowi.

Teraz to rycerz wsunął sobie klingę miecza pod pachę i zaczął składać wielkie dłonie do cichych braw, co wyglądało dość komicznie. Gdy Gustaw von Gertz skierował na niego swoje spokojne spojrzenie, skłonił się wytwornie.

-Winszuję-rzekł cicho. -Jedno tylko mnie nurtuje. Ci dwaj paladyni. Dlaczego?-
-Ach, Oliver G...- Von Gertz urwał w pół słowa, gdy zobaczył jak rycerz kładzie palec na usta. -Przypadkowe spotkania doprawdy potrafią zaskoczyć człowieka.- rzekł aż nazbyt oschle. - Nie jestem jednak pewien, czy do końca rozumiem...
-Ależ mości Gustawie, proszę... Doskonale się rozumiemy. Mało takich jak ci dwaj włóczy się po Senecji? Mało to słyszy się o chojrakach, co to sądzić chcieli, a potem sami pod samosądem skończyli? Ludzie nie lubią, gdy szasta się wiarą - także ich wiarą i samemu próbuje się stanowić prawo. Ci dwaj też pewnikiem skończyliby w najlepszym wypadku z widłami w trzewiach. Dlaczego więc darowałeś ich pysze, dlaczego dałeś im szansę?...- Oliver mówił, w międzyczasie gestykulując z aktorską maestrią.
-Panie. - ton głosu ochłódł o kilka stopni a oczy spoglądały zimno na Oliviera - Ludzie? Skąd wiesz co lubią ludzie? I jacy ludzie? Plebs? Kmioty? Czy myślisz o sobie? Nie wiem czemu troskasz się tak o ich los, ale jedno pewne, prawo stanowione królestwa, to prawo królestwa i tak długo jak Senecja będzie jego częścią a Książe każe praw Królestwa przestrzegać, będę stał na ich straży. Do samego końca. Mojego, lub Królestwa...-
-Ludzie. Po prostu ludzie.-Oliver był rad, że trafił na godnego rozmówcę, z którym można było prawić o sprawach wyższych niż żarło i dziewki. - Ja, ty, panie, plebs, kmioty. Kmiot też człowiek.- Nie potrafił sobie odmówić tej uszczypliwości. -Nieważne czy rycar czy pijak, ludzie... są przywiązani do swojego porządku rzeczy... i proszę, nie pytaj mnie skąd to wiem - zadawanie pytań, na które znasz odpowiedź nie jest twą mocną stroną, panie.- zamiast złości, na twarzy von Gertza dostrzegł lekki uśmiech osoby, której nie udał się jakiś wybieg. - Ludzie po prostu nie lubią, gdy ten porządek jest burzony przez takich jak tamci dwaj. A pytam o nich... z ciekawości. Prawo prawem, ale obaj wiemy, że w tej krainie z takim podejściem mogą skończyć gorzej niż wampierze....- Oliver westchnął, widząc, że nie wyciągnie żadnych informacji z tego starego wygi, co do jego planów czy sytuacji w mieście. Skłonił się tedy, słysząc zza pleców na odchodnym.
-Mam dziś dobry dzień, więc jako, żeś zaskoczył mnie tymi pytaniami, dam i Tobie dobrą radę. Będąc w owych dniach w Brzegu, odstąp od ciekawości. Uwierz mi na rycerskie słowo - nie warto...-
Młody rycerz przerwał na chwilę nałogowe skubanie bródki i zatrzymał się w pół kroku. Po chwili zastanowienia, skorzystał z rady i zamiast odwrócić się, udał się w stronę schodów, a potem do pokoju. Odstąpił od ciekawości
...póki co.
 
Khadgar jest offline  
Stary 26-01-2008, 01:05   #36
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze


Słuchał paladyna Dwighta z założonymi rękami z butną miną.

~Tiaa... niech od razu powie, że wampiry przyczyną zarazy są, że zbiory przez nie mniejsze, rodzą się sami chłopcy, albo same dziewczynki, krowy mleka nie dają, deszczu pada za dużo kurwa mać.~

- Panie... -Starał się przypomnieć sobie jego imię, bez skutku- paladynie, śmiem zauważyć, że od wódy, głodu, skurwysyństwa, wyrachowania i wielu innych ludzkich zachowań i problemów ginie o wiele więcej ludzi niż od zdarzeń -Myśli chwilę jak to nazwać- niezwykłych, jak choćby wampiry, smoki polujące na dziewice czy sukkuby niedające spać spokojnym i wiernym młodzieńcom. Jak zauważył ktoś z bywalców tego przybytku, nie pamiętam kto, co raz więcej zakonników, paladynów i innych pseudo świętych przedstawicieli władzy dopuszcza się zbrodni o wiele gorszych niż nie jeden potwór. Nie jeden choćby zbrodnia po ulicach chodziła i się nie kryła jakby usłyszał ze ktoś dziewke widział w kotle coś bełtającą z kotem czarnym przy nodze mającą na parapecie kilka fiolek ruszyłby z obławą na "czarownicę" szatańską kochanicę, co się z diabłem zbratała by swą chuć nienasyconą zaspokoić i naturze przeciwne żądze. Mówię akurat o tym bo identyczną sytuacją kiedyś widziałem, a dziewka rosołu z gołębia sobie gotowała a na ulicach trupy i kradzieże.

Gdy mówić zaczął o czarownicy głos jego zmienił się na jakby kpiący i więcej powiedzieć nie zdołał iż przerwały mu teatralne oklaski od schodów strony. Gustaw von Gertz widać to było nie byle kim był, mieczem zapewne władać równie dobrze potrafił co słowem, a Bronthion słuchając go nabierał przekonania że nie życzy im źle i może być cennym sojusznikiem.

Z oddechem ulgi spojrzał na rozchodzących się ludzi. ~Mimo wszystko nie chciałoby mi się już dziś walczyć...~. Odczekał, aż Oliver skończy rozmowę z Gustawem i gdy tak się stało zwrócił się do niego.

- Nazywam się Bronthion i chcę Ci podziękować tak jak chyba powinni to zrobić wszyscy inni bo w tej masakrze wielu by ucierpiało jeśli nie interweniowałbyś. Można rzec iż dług mamy u Ciebie, nie lubię mieć długów -powiedział z przekąsem- lecz wydaje mi się, że będę miał niedługo stosowność spłacić go. No więc... mamy już udać się do Twoich komnat?
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 26-01-2008, 01:47   #37
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

- Wąpierz też chce żyć... - zabrzmiało w uszach Czarnego Paladyna. Miał wrażenie, iż ser Gerzt mówi do niego, gdyż uraczał go długim, powłóczystym spojrzeniem... Widać wiedział, kim jest paladyn. Właściwie, wiedział na pewno.

W duszy zaś w ten czas było coś inszego niźli widok oczu Gustawa - wizja piekła ognistego, wypełnionego po brzegi przez heretyków, wampiry... A także Gustawa von Gertza w towarzystwie drugiego rycerza - tego, który ośmielił się sprzeciwić jego decyzjom jako paladyna. A także kilkanaście innych osób. Jeżeli w takim tempie miało się ono zapełniać, niedługo zapewne wystąpiłby brak miejsc, zaś demony zaczęłyby strajk głodowy żądając podwyżek za wysoki poziom ryzyka zawodowego.

Jednak już po chwili rycerz zganił się za brak samokontroli. Był przecież mieczem Niezwyciężonego, karzącą ręką Pana. Musiał jednakże wiedzieć, kogo kara, zaś emocje mogły zaburzyć osąd, co wiedział każdy człek sposobiący się do trudnego zawodu paladyna. Dlatego spróbował sobie przypomnieć, co naprawdę stało się przed chwilą w karczmie.

Wspomnienia nachodziły stopniowo...

***

- Trza spalić heretyków! Demony, wąpierze! Wszystko to diable nasienie! Ogień! Tylko ogień oczyści to miejsce z nich! - kaganek znalazł się w rękach osoby zdecydowanie niepowołanej do obchodzenia się z nim. Swemu początkowemu celowi zdecydowanie to nie odpowiadało - wąpierzy wcale nie oświetlało. Raczej wyglądało to na próbę podpalenia...

Jednakowyż... Czarny Paladyn miał dobre oko i umiał dostrzegać szczegóły. I zdołał zoczyć, że w chwili, kiedy Jonathan był oświetlony przez kaganek... Nie rzucał cienia. Był zatem wampirem, istotą przeklętą...

***

By nie poddać się wściekłości, Czarny Paladyn zaraz po początku wystąpienia Gustawa począł polerować swój miecz krańcem płaszcza. Zajęcie do cna bezcelowe, wszak Mormegil był obecnie doskonale wypolerowany, jednak pozwalało w miarę się uspokoić jego właścicielowi. Czasami oręż potrafił być bliższym towarzyszem Czarnego Paladyna niż nawet jego najbardziej zaufani przyjaciele. Inna sprawa, iż zaufani przyjaciele Gerarda de Ridefort zazwyczaj żyli dość krótko, więc to wcale nie musiało oznaczać cudów.

~~Niezwyciężony, Panie mój... Daj mi siłę i wytrwałość, abym ignorując kłody przez niepriatelów Twoich pod nogi sługom Twym rzucane, zwycięstwo odniósł... Aby wszelacy heretycy i bezbożni w ogień zostali ciśnięty, a ich dusze - w pożodze zniszczone. Wszechpotężny! Zechciej dać Twojemu służebnikowi najmniejszemu na drogę kacerzy wielu, aby sprawować mógł...~~

I w tym momencie brązowe oczy zbrojnego, przedtem skierowane na mówiącego, zostały opuszczone ku ostrzu. Zatrzymały się na nim ledwie sekundę, lecz teraz, błądząc w otchłaniach pamięci, rycerz zdołał przypomnieć sobie jedno - ser Gustaw, który stał na wprost niego, nie odbił się w mieczu. Wprawdzie nie był to ostateczny dowód na czarcie powinowactwo szefa straży, lecz ziarno podejrzenia zostało zachwiane.

***

Ludzie powoli uspokajali się po bitce i wracali do swych zwyczajnych zajęć. W większości przypadków oznaczało to tyle, co sen, lecz wielu postanowiło jeszcze zamienić między sobą kilka zdań...

- Ścierwo paladyńskie...
- Tako jako rzekłeś! Spalić należałoby wszelakie psy, co się sługami Niezwyciężonego obwołują!
- Jako rzekł, że się nazywa ów czarny tchórz?


Tego przemilczeć Czarny Paladyn już nie zdołał. Swe imię już wymówił, więc mógł to uczynić jeszcze raz...

- Ser Gerard de Ridefort, jeśliście zbyt bojaźliwi, by się spytać rycera.

Zapadła cisza.

Cisza...

Cisza...

Jeszcze głębsza cisza...

- Cza...rny Paladyn?
- Polituj się nad rodzinami! My dobre kmioty!
- Nie pal!
- Precz, zdrajcy wiary...!
- Ależ...!


Gdy tylko ludzie ochłonęli i zaczęli wychodzić spod wpływu muzyki wampira, zaczęło do nich docierać kimże jest Czarny Paladyn. A odpowiedź nie była przyjemna - był on z pewnością najbardziej fanatycznym rycerzem Niezwyciężonego. I takim, który zostawił po sobie najwięcej trupów - wystarczy chociażby wspomnieć wielki proces katarów w Mitrik, roku 609, kiedy ser Gerard de Ridefort osobiście dopilnował spalenia trzydziestu oskarżonych. I to nie zwykłych kmiotów, jakimi byli ci ludzie, lecz wielmożów z Zakonu Rycerstwa Veluny. Rozgniewanie kogoś takiego, niezależnie od obowiązującego prawa, nie rościło zbyt wielu nadziei na utrzymanie się przy życiu.

Jednakże Czarny Paladyn nie zamierzał przyjmować błagań o przebaczenie, które paru mieszczan zanosiło do niego na kolanach. Niemal wszyscy pozostali już uciekli z widoku de Rideforta, aby przypadkiem nie zapamiętał ich twarzy. Zbyteczny wysiłek. Czarny Paladyn i tak stwierdził, że miasto to ma być doszczętnie przeszukane w poszukiwaniu herezji, jeśli tylko będzie mógł je wszcząć. Piątce, która próbowała uzyskać coś kornym wyrazem twarzy, nie powiodło się dużo lepiej. Jeden z nich zwyczajnie zwalił się na ziemię, kiedy Gerard ostro szarpnął płaszcz, który ów obejmował. Jedynym skutkiem zatargu z paladynem było na razie obalenie... Na razie. Lecz pozostała czwórka była pewna, iż nie był to jedyny skutek, przez co czym prędzej salwowała się ucieczką, przeklinając dzień, w którym obraziła Czarnego Paladyna.

Wtem jednak... Gerard de Ridefort się rozmyślił. Było coś dziwnego w zachowaniu się dowódcy straży... W dodatku w mieczu nie dojrzał jego odbicia. Tak więc mógł potrzebować wielu odpowiedzi. Ozwał się cicho do wstającego człeka, ignorując rozmawiającego z wampirami przywódcę straży:

- Prawo miasta zabrania mi cię sądzić widać... Lecz wiedz, iż długie są ręce Niezwyciężonego. - wzrok, którym obrzucony był wieśniak, przestraszyłby nawet innego paladyna, gdyby zbrojny miał powody nim go uraczyć.
- Tak... Panie, ja człek prosty, nie na mą głowę sprawy...
- Wszak jednak Niezwyciężon wybaczyć Ci może... Może...
- Szczególny nacisk na to słowo wskazywał, iż człek nie powinien mieć nadzieji na żadne przebaczenie, jeśli nie usłucha... A i tak przebaczenie pewne nie jest - ...lecz wcześniej musiał będziesz mi dopomóc... Lecz w obecnej chwili potrzebuję tylko odpowiedzi, przeto możesz się radować... - Kiedy człek kiwnął głową, Gerard wiedział już, iż być może dane mu będzie poznać kilka odpowiedzi. Być może dane mu będzie potwierdzić swe przypuszczenia, więc wzrokiem skierował go na górę - Pokój mam pierwszy po prawicy za schodami. Aby pomiędzy Tobą i Panem zatarg zmazany zostać mógł... mógł... Udaj się tam, zaś za chwilę w imię Niezwyciężona odpowiedzi na pytania udziel nam.

Gdy człek oddalił się, Gerard pogrążył się w refleksjach... Jedno wiedział... To miasto z całą pewnością nie było normalne. Takie traktowanie krwiopijców podchodziło pod anomalię... Jednakowyż nigdzie nie widział żadnego czosnku, ludzie nie chodzili z lustrami... Jakby problem nie istniał.

Musiał się z Dwightem pojednać... I spróbować znaleźć odpowiedzi.

~~Chwała Niezwyciężonemu, albowiem...~~ - podjął w myślach modlitwę. Zaprawdę, modlitwa była tu potrzebna.
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 26-01-2008 o 01:54. Powód: Poprawianie formatowania etc.
 
Stary 26-01-2008, 11:06   #38
 
Tołdi's Avatar
 
Reputacja: 1 Tołdi nie jest za bardzo znany


„Szybki” Peter

- Wampir też człowiek, żyć chce… - powiedział Gustaw von Gertz a Peter zrozumiał w jednej chwili, że tak oto prawa Boskie zdechły w biesiadnej izbie karczmy zwanej „Przystań Jonasza”, w Brzegu. Nie mógł jednak nie pokusić się o wypowiedzianą już tylko w myślach przewrotną konkluzję „Bóg widać tak chciał”. Powiedzieć to głośno w obecności takich osobistości jak Czarny Paladyn, ten drugi Paladyn, młodszy lecz bardziej wyszczekany czy w końcu sam ser Gustaw, było by rzeczą wielce ryzykowną. „Nie szczaj na wiatr a będziesz suchy” głosiło znane przysłowie. Wypowiedzenie głośno myśli Petera było by wyszczaniem się w trąbę powietrzną.

Demonstracja jednego z wampirów wywołała u Petera jedynie współczucie. Na tle sławnego poety dworność tego drugiego przypominała dworne zabiegi knura w chlewiku. Jeszcze to ostentacyjne splunięcie! „Dobrze, że w ramach manifestacji nie obnażył dupy i nie wysrał się, ale z takimi jak on nigdy nic nie wiadomo. Nigdy nie mów nigdy” pomyślał, po czym uśmiechnął się przepraszająco.


-Odechciało mi się, zdecydowanie towarzystwo mi nie odpowiada.- słowa wampira niejako potwierdzały jego przekonania co do planowanej manifestacji. "Swoją drogą ciekawe zwyczaje owe strony mają. Sranko w towarzystwie. Widać zaparć nie miewają!" pomyślał. Gospodarz pewnikiem był dłużnikiem Petera, ale nawet o tym nie wiedział. Mała strata.

Kiedy sytuacja nieco się uspokoiła a goście karczmy jęli rozchodzić się do swoich pokoi Peter jedynie wrócił w kąt biesiadnej, gdzie zostawił swoje manatki. Spanie w dormitorium nie należało do przyjemności, bo siennik mógł być niezwykle ruchomym miejscem. W dodatku „zaraza” w którą Peter coraz bardziej powątpiewał, mogła jednak być faktem. Wówczas najłatwiej było właśnie tam złapać choróbsko. „Baklun gdy się bigosem raz sparzył to potem na polu na kapustę dmuchał” pomyślał wspominając swoje rustyckie przygody i czarną ospę. Wtedy miał szczęście. Oby i tym razem go nie opuściło.

Siedząc w kącie miał doskonały punkt obserwacyjny na schody, wyjście i całą biesiadną. I pańską galerię, gdzie biesiadowali urodzeni. Mając świadomość, że swoim przedstawieniem wampirów jako wampiry wyrzucił się poza nawias podróżnych „Żaby” mógł spokojnie zająć się swoimi sprawami. Te zaś wymagały dostania się do miasta, bo trudno było uwierzyć, że cel również wylądował w przystani. Korzystając z okazji, że w biesiadnej rozsiadła się dwójka żołnierzy, która dopiero co wróciła po wywleczeniu kmiotków, którzy zbyt butnie skoczyli na paladynów, Peter przymknął oczy i wsłuchał w ich słowa. Słowa, które spłynęły doń powoli głuszone hałasami biesiadnej.


- Teraz jeszcze kolejeczkę, bo i po służbie som my, i do wyrka. – rzekł jeden z nich w skórzni z tuniką straży zdobioną dzikiem seneckim. Był starszy a wytarte od hełmu włosy przyprószone miał siwizną. Jednak ten drugi był dziesiętnikiem o czym świadczyły zęby zdobiące ramiona jego tuniki.

- Może byśmy poszli kaj indziej? Wampir… -powiedział młodszy, dziesiętnik. Obawa wywoływała drżenie głosu, oczy szukały wampirów, które poszły zgodnie z zaproszeniem zarządcy przystani brzeskiej na rozmowę prywatną, do jego komnaty. Strażnik się bał.

- A dał byś spokój. Widzisz gdzieś wampira? Wierzysz w ogóle w wampiry? Jak z tą zarazą. Niby dupna choroba a jeno kufry i łachy sprawdzamy przyjezdnym. Zaraza, tfu! – żołdak splunął i golnął z dzbana a drugi nerwowo rozejrzał się spoglądając na „drzemiącego” Petera. Upewniwszy się, że nikt nie słyszał, fuknął. – Trzymaj język za zębami Paszko! Co to, myślisz że nie wiem ja czemuś ty, weteran ainorski wciąż prostym wojem? Pyszczysz i pyszczysz. Jak ci się rozkazy nie podobają to się ze służby zwolnij, ale mnie w swoje gadanie nie wciągaj!

Wszystko zabrzmiało ostrzej, niż wskazywał by na to widok dwóch rozmawiających żołnierzy. Widać młodszy potrafił już robić dobrą minę do złej gry a stary miał to w dupie. Nie zmieniało to jednak faktu, że młodszemu dziesiętnikowi przeszła ochota na cieńkusz. Szybkim haustem dopił swój i poklepawszy przepraszająco druha po ramieniu wyszedł z oberży. Peter chciał przysiąść się do starego weterana, ale i ten się zebrał, więc szansa na rozmowę z nim w samotności przepadła. Mając to na uwadze Peter zrezygnował. Miast tego zamknął oczy i spróbował w drzemce znaleźć ukojenie i odrobinę odpoczynku. Jeśli miał jutro wprowadzić swoje plany w życie musiał być wypoczęty.
 
Tołdi jest offline  
Stary 26-01-2008, 15:01   #39
Velglarn Baenre
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Czarny Paladyn

~~...i to takoż daj swym służebnikom, Niezwyciężony!~~

Niemalże natychmiast po dokończeniu modlitwy, rycerz zaczął poszukiwania brata Godwratha, drugiego paladyna. Stosunki z nim wymagały pewnego... uregulowania. Przynajmniej dopóki wegetować w pobliżu będą stwory nocy, słudzy Niezwyciężonego nie mogli sobie pozwolić na sprzeczki.

- Bracie Dwight, wydarzenia nocy tejże omówienia wymagają... Pierw kwestyja Sądu Bożego - wszakże zgadzać się musisz, iże choć racyi nie miałeś mówiąc, iż wąpierz ów w chwili pierwszego waszego spotkania heretykiem był, cóże zostało na placu w Panhurr udowodnione, to w chili obecnej heretykiem jest... Nieprawdę rzekłem?
- Zgadzam się - uniosłem się niepotrzebnie. Sąd Boży mylić się nie może. Nazbyt popędliwym. Teraz jednak powinniśmy przedsięwziąć działania jakieś. To co tutaj się dzieje razi w oczy gorzej niż wiadro smoły wylane z blanki. Niedopuszczalne!
- I przeze to, iże jeszcze trochę gorliwości w tobie się ostało, zrezygnuję na czas ten z dochodzenia, cóż się u jeziornicy naprawdę działo... Wąpierze są zbyt blisko... Jonathan cienia nie rzucał, widziałżem to, zaś Gustava w mieczu nie widziałem... Chociaże to o niczym ni świadczy. Przenieśmy się lepiej na teren czyjś, gdyże wedle opowieści tamże bez zaproszenia wąpierze wchodzić nie mogą...
- rzekł, po czem oddalił się od drugiego paladyna. Nie zamierzał więcej strzępić języka, zwłaszcza, iże nie ufał Dwightowi. Inna sprawa, iże miał do wyboru walkę z dwoma nieprzyjaciółmi - wampirami, otwarcie plugawymi oraz z paladynem, którego przypadek takoż oczywisty nie był. Dlategoż postanowił się zająć najpierw wąpierzami... Zaś na postępowanie drugiego paladyna będzie zwracał szczególną uwagę... Chociażby, by zyskać dodatkowe potwierdzenie swego stanowiska zanim go wyśle na stos bądź by zapobiec otwartej zdradzie.

Teraz jednak trzeba było zająć się inną pracą - wszak niemożliwym było, iż w mieście tylko dwa niezwyczajne stwory są, gdyż dotychczas podejrzenie o wampiryzm zawsze skutkowało. Zawsze. Gdy tylko był w normalnym mieście...

Postanowił zacząć od wywiadu u mieszkańców, którzy powinni znać ową mieścinę najlepiej, wszakże żyli tutaj. Po prawdzie, to Gerard był doskonale świadomy, iże niczego nie dostanie po dobroci, skoro ludzie zawsze lękali się sprawiedliwości Bożej. A Czarnego Paladyna dodatkowo w Senecji nienawidzona silniej niż gdziekolwiek indziej...

***

Ser Gerard de Ridefort zajęty był przesłuchiwaniem kmiota. Teoretycznie przesłuchanie powinno przynieść jakiekolwiek rezultaty, wszak człek żył tu jaki czas... Jednakże teoria i praktyka były zdecydowanie różne, wszak Niezwyciężon doświadczał swe sługi, aby ich wiarę zbadać...

- Takoż więc, człeku... Rzeczże mi, czyże von Gertz służbę ma w noc ciemną czy w dzień jasny?
- Ależ mości rycerze... Jam prosty człek, wszakże nie na mą głowę takież sprawy są...
- Aliści, wiesz przecie, gdzie ów człek bywa... Przecie z pewnością widywałeś go...
- Panie, jam człek zwyczajny...
- Zasię umiesz wymienić niezwyczajnych mieszkańców miasta tegoż?
- powoli rzekł Czarny Paladyn. Widać było, iż się niecierpliwi...
- Przecie... - urwał... Jasnym było, iże jeśli chociażby nie spróbuje wymienić, głowę straci - Jest Hudova babka, starowinka na pozór zwyczajna... któraż za niewiastami jednakże się ogląda...
- Mhm...
- twarz Czarnego Paladyna powoli coraz bardziej kamieniała.
- Jest Bonifacy, któregoż kocur, zwierz plugawy, pono ma w piwnicy z diabłami rozmawiać... Jest Jan, który garncem dostał i od tego czasu do słupa się zalecać próbował... - urwał.
- Waść kpisz sobie z Niezwyciężonego! - wrzasnął Czarny Paladyn, mierząc cios w twarz przesłuchiwanego. Wszystkie zęby wypadły z ust człeka, który wreszcie usłuchał głosu rozsądku i puścił się w ucieczkę. W samą porę, gdyż ser de Ridefort dobył już miecza i ruszył na człeka. Ostrze rozorało skórę mieszczanina, który w efekcie potknął się. Chwilę później ser de Ridefort był jedyną żywą osobą w pokoju - zdekapitowanego wieśniaka za żywego uznać nie było można.

~~Trza będzie główszczyznę zapłacić... Jednakowyż heretyka zniszczenie warte jest każdej opłaty. Chociaż ów nieprzyjaciel Kościoła nie został oczyszczony w stosie, nie będzie mógł dalej zepsucia przenosić.~~

A doniesienia o babce w niewiastach gustującej i kocie z demonami mówiącym sprawdzić musiał. Żadna kobieta nie mogła bez kary bruździć porządkowi świata (który Niezwyciężon ustalił), podobnie jak żaden kot nie mógł bezkarnie herezji popełniać (a właściciel dopuszczać do kociej herezji nie mógł)...

W chwili obecnej zaś, na pozór całkowicie spokojny, wytarł Mormegila o płaszcz zabitego i przywdział swój płaszcz zakonny. Srebrny miecz na czarnym tle - na pamiątkę ślubu zemsty, który dodał do swoich ślubów zakonnych.

~~I tak już wszyscy wiedzą, iżem jest Czarny Paladyn...
 

Ostatnio edytowane przez Velglarn Baenre : 26-01-2008 o 15:09.
 
Stary 26-01-2008, 17:47   #40
Banned
 
Reputacja: 1 WitchDoctor nie jest za bardzo znany


Jonathan Byron & Bronthion

Zostali poproszeni przez Gustawa von Gertza na poważną rozmowę. Szpakowaty mężczyzna nie budził zaufania wśród zwykłych ludzi, wyglądał jakby zbyt wiele w życiu swym zobaczył rzeczy, które nie powinny być pokazywane na światło dzienne. Tacy jak on już na zawsze pozostaną skażeni piętnem zła. Może dlatego Jonathan od razu go polubił, a może dlatego, że przed chwilą był świadkiem, jak ten mężczyzna dworował sobie z paladynów? Było w nim coś niebezpiecznego, drapieżnego, choć bez wątpienia był tylko człowiekiem. Jednak miał w swym ręku władzę, a to sprawiało, że mimo kruchości swego żywota, trzeba się było go obawiać.

Von Gertz zaprosił ich do swego pokoju, tym razem Jonathan nie wahał się już ani chwili, po prostu przekroczył próg pokoju. Gustaw zajął miejsce za niewielkim stołem, a Jonathan i Bronthion usiedli naprzeciw niego. Mężczyzna popatrzył na oba wampiry i wodząc wzrokiem od jednego do drugiego zwrócił się wreszcie do Jonathana.
- Prawda to, żeście wampirem? I druh wasz? Krwiopijcą?
- Prawda to. – Byron odrzekł mu tonem, jakby nic go to nie obchodziło. Przywyknął do tego, że jest wampirem, to dla niego było coś naturalnego i oczywistego. Wampiry istnieją, tak jak istnieją ghoule, duchy czy demony. Ludzie uważali to za plotki, pomówienia. Jednak to wszystko było niczym więcej jak kłamstwem, by ten świat wyglądał trochę lepiej.
- Po co żyć w kłamstwie. – dodał, bo właściwie, rycerz i tak nie potrzebował żadnego potwierdzenia. W płomieniu świecy, która stała na biurku Jonathan nie rzucał cienia.
- Żyć? Słyszałem że wampiry, to umarli, prawda to?
- Kwestia dyskusyjna. Wszystko zależy od tego, czy mówimy o żywocie ciała, czy duszy. - ton jego głosy był raczej znudzony, obojętny. Jednak było w nim coś przyciągającego, jakaś nieokreślona nuta, która sprawiała, że chciało się go słuchać.
- Rad jestem, że istnieją na tym świecie ludzie, którzy nie przejmują się panującymi wszędzie stereotypami. – dodał z ironią, choć umknęła ona uwadze von Gertza.
- Mylisz się wysuwając pochopny sąd. – szpakowaty mężczyzna odrzekł bez chwili wahania. Jonathan spojrzał tylko mu w oczy, a potem jego wzrok zsunął się na szyję. Odczuwał głód. Pięć dni postu... Był osłabiony. I chociaż nie pokazywał tego po sobie to gdyby teraz musiał walczyć z paladynem, wynik spotkania mógłby być bardzo, niepewny.
- Całkiem możliwe.- spojrzał w oczy mężczyzny, szukając w nich odpowiedzi.
- Nie próbuj! – rycerz warknął i odwrócił wzrok. Usta mężczyzny wykrzywiły się w gniewnym grymasie. - Nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek.

Jonathan uśmiechnął się obnażając swe długie kły, jego rozmówca nawet nie zadrżał, po prostu siedział i patrzył się gdzieś obok oczu Byrona. Jedno trzeba było przyznać Gustawowi, wiedział jak się chronić przed sztuczkami wampirów.
- Więc dlaczego nam pomogłeś? Nie musiałeś...- wreszcie odezwał się Bronthion, aż dziw brał, że wytrzymał tak długo bez wtrącenia czegokolwiek. Nie podobał się on Byronowi, był narwany, zachował zbyt wiele ludzkich cech. Mógł sprawić więcej kłopotów niż pożytku.
- Pomogłem bo...
- Bo? – Bronthion zawsze był niecierpliwy, a ta cecha była bardzo rzadka wśród wampirów. Jonathan już znał odpowiedź – mogli być użyteczni...
- Pan nasz ostatnio wielce łaskaw dla takich jako i wy ... inności. Myślę zatem że może być rad iż miast na stosie, skończycie zaproszeni do spotkania z kimś, kto wiele wam wyjaśni.
- Kto to taki?
- Dość rzec, że cieszy się poparciem Jego Książęcej Mości. –Jonathan usłyszał już dość, w przeciwieństwie do swego towarzysza wiedział kiedy nie warto się dopytywać. Odrzekł tylko jedno słowo.
- Wystarczy.

Ich rozmówca przytaknął im i kontynuował rozmowę, widać było jak lekko się uśmiecha, jednak gdy tylko jego wzrok padał na oczy wampirów od razu pochmurniał.
- Jednak to wymagać będzie spraw kilku.
- Omów więc je zatem.
- Jedno to wyrzeczeni się waszych praktyk, możecie sobie gasić pragnienie w kimkolwiek, byle głośno się przez to nie robiło, Księciu nie zależy na rozgłosie.
- Nie widzę problemu – Bronthion spojrzał na Jonathana, wyczekując aż on coś powie. Byron pokręcił głową.
- Nam także, nie zależy na rozgłosie. Więc nasze pragnienia... w tym względzie się pokrywają.
- Jeśli dołączeni zostaniecie do Bractwa, wasze życie poddane zostanie regule, jednak najważniejszym będzie oddanie Księciu. Niezależnie od tego, co i kto rozkaże wam. Czy to jasne? – poczekał chwilę i kontynuował swój wywód.
- Wiedzcie, że nie działają na mnie wasze sztuczki, nie dbam też o swoje życie. Jednak gdybym podjął choćby cień wątpliwości, że nie jesteście oddani Księciu... Zgładzę was. – w jego głosie było coś takiego, taka pewność, że nawet Jonathan poczuł elektryczny dreszcz przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa. Wierzył mu.
- Ale jakie to będzie bractwo? I skąd ta pewność ze sie zgodzimy? - Jonathan patrzył ze złością na swego "towarzysza", nie podobało mu sie ze zabiera za niego głos.
- Pan mój, Miłościwie nam panujący Książę, zezwolił zakonowi osiedlić się w mieście. Ma zamiar korzystać z jego usług, a zakon wszelkie takie jako i wy dziwy ściąga w swoje szeregi. Myślę, że było by wskazanym by Książę miał tam swoich „ludzi”. Chcę byście nimi byli. Alternatywą jest... chyba wiecie co.
- Że uciekniemy i nas więcej nie zobaczysz. – Bronthion uśmiechnął sie złośliwie, butnie unosząc głowę do góry - Ale przystaje na to, zawsze lubiłem takie misje.
- Wiem co jest alternatywą. – odrzekł Byron ignorując drugiego wampira.
- To nie misja mój mądry kolego. To życie które wam proponuję. W służbie Księcia możecie zajść wysoko, jeśli będziecie dobrze służyli. Jak zaś zechcecie ruszyć stąd, cóż, wolna wola wasza. Nie dawał bym jednak wówczas, za wasze nieżycie funta kłaków.
- Zgoda.... Ale jeden warunek... Paladyni muszą zniknąć. – zabrał głos Jonathan i popatrzył Gustavovi w oczy. - I ten, który nas wydał też. Nie chcemy rozgłosu. Prawda?

- Jeszcze jedno pytanie mości Gustawie, co my będziemy z tego mieli?
- Zamknij się. – Jonathan zagrzmiał, ale jego twarz pozostała niewzruszona - Nie mów w moim imieniu. W porównaniu do mnie jesteś nikim. W mych żyłach płynie krew przedwiecznego... A nie jakiegoś zwykłego śmiecia, jak twego stwórcy! Który nawet nie nauczył ciebie zasad!
- Może mi sie zabronisz odzywać paniczyku? I mam gdzieś Twoje zasady – odpowiedział spokojnie. Jonathan zamilknął, teraz nie był czas na kłótnie.

- Zechciejcie pokłócić się z dala od mojej komnaty. Jeśli twój kompan, słaby na umyśle, nie rozumie czym są zaszczyty w służbie i związane z nimi profity, znaczy za głupi jest do tego w czym ja bym chciał go widzieć. Dyskrecja zaś nakazuje, by głupcy nie wiedzieli o czym z wami mówiłem. A Paladyni? Paladynami się nie martwcie. Zaraza uderza ostatnio często i gęsto. Nie zdziwił bym się, gdyby to właśnie oni zachorzali w najbliższym czasie...

- Ja jestem człowiekiem... – tu Bronthion uśmiechnął się na ironię tego słowa- Konkretnym, przemawiają do mnie głownie konkrety i konkretne zadania wykonuję, ale nic to. Powiedzmy ze sie zgadzam. Kiedy zaczynamy?
Jonathan kiwnął głową i nie patrząc się na Bronthiona odrzekł Gustavovi.
- Będąc wampirem umarłem dla świata, ty proponujesz mi drugie życie. Niech tak więc będzie. Kiedy i gdzie mamy się spotkać, z tym "kimś".
- Jutro was mu przedstawię, zatrzymacie sie w tej karczmie i gdyby ktokolwiek sie pytał rzeknijcie mu, żeście w areszcie który na was nałożyłem.
- Tak się stanie.
- Jestem głodny... – wampirzy poeta powiedział bez ogródek. - W podróży od pięciu dni. Nawet człowiek... z trudem bez pokarmu tyle wytrzyma...
- Zatem uczyń coś, by się zaspokoić, ale nie chcę trupów w karczmie, nikt nie może rzucić na was cienia podejrzeń.
- Patrząc, że cała karczma... Została o naszym pochodzeniu już poinformowana, to może być... Bardzo trudne. Ale nie niewykonalne. – von Gertz nie skomentował tego, widocznie miał swój własny plan, jak to rozwiązać.

- Zostaniecie jutro pod strażą do lochów odprowadzeni. Jutro.
- Cóż za miła perspektywa – Bronthion uśmiechnął się szeroko obnażając zęby.
- Dla świata umrzecie.
- Dla świata... Już od dawna jestem martwy. - powiedział Jonathan z nutką żalu. Nie będzie mu już dane być poetą. Nie zyska sławy, będzie musiał się ukrywać. Jednak... Mógł zajść o wiele wyżej.
- A co z resztą naszych towarzyszy? Jaką wersję naszego zniknięcia będą znać?
- Oficjalną. Zatrzymani pod podejrzeniem odstępstwa od praw ludzkich i boskich – Jonathan kiwnął głową na zgodę. Rozmowa została zakończona. Jutro wszystko się okaże. Wyszedł z pokoju von Gertza i skierował się do własnego.

Jonathan Byron

Wślizgnął się do swojego pokoju i zapalił jedną świecę, w jej świetle ujął w dłoń pióro i wyjął z torby swoją księgę. Zaczął pisać, a utwór był to jedyny w swoim rodzaju. Rzadko można napisać swoje własne epitafium.

~~Dziś umarłem dla świata po raz drugi.
Kiedyś dzień straciłem, a teraz poezyji słowa.~~


Odłożył pióro i zamknął księgę, ostatnia strona wreszcie została wypełniona, zostawi to tutaj. Niech ktoś ją znajdzie i raz jeszcze przeczyta jego dzieła – świadectwo o tym kim kiedyś był. Wreszcie podszedł do okna i spojrzał w niebo, na lśniący srebrem księżyc. Uśmiechnął się obnażając kły. Noc była jeszcze taka młoda... A on był bardzo głodny. Czuł jak zęby wyżynają mu się z dziąseł, raniąc je i przebijając czerwone wargi. Szare oczy przybrały barwę głębokiej purpury, wpadającej lekko w czerwień. Dzisiaj posili się do syta...

Otworzył okno i wyskoczył przez nie spływając na ziemię, jego płaszcz wydymał się teatralnie, nic nie robiąc sobie z wiejącego wiatru. Ulice były puste, środek nocy i zaraza skutecznie odstraszała wędrowców. Poprawił fryzurę i wygładził wams, po czym skierował kroki do pierwszej lepszej karczmy. Nie wchodził do środka. Stał oparty o wejście, po głosach w środku można było wnioskować, że dzieje się tam całkiem dobra zabawa. Ale to nie o zabawę chodziło... Czekał.

Wreszcie ze środka wyszła jakaś młoda parka. Kobieta była dość ładna, jej przyjemne kobiece kształty mogły by być obiektem zazdrości wśród wielu piękności, a mężczyzna wyglądał na dość zamożnego szlachcica. Urodą nie grzeszył, za to jego sakiewka pobrzękiwała bardzo głośno, łatwo się było domyślić, że to nie jego wygląd, przysporzył mu takiej towarzyszki wieczoru. Jonathan podążył za nimi. Jego kroki nie wydawały żadnego dźwięku, jakby stąpał w powietrzu. Przeszedł tak może dwieście metrów, gdy para skręciła w boczną uliczkę, kierując się w stronę bogatszej dzielnicy. Gdy tylko zniknęli za winklem Jonathan rzucił się do góry i wskoczył na dach pobliskiego budynku. Stał i z wysokości obserwował jak parka przystanęła. Już mieli połączyć się w pocałunku gdy Byron zeskoczył wprost przed nich. Czuł rosnący głód, podniecenie, już nie mógł się opanować, nie teraz gdy był tak blisko zaspokojenia swoich żądzy. Tracił kontrolę nad swoją wolą, ale nie przeszkadzało mu, był głodny... Tak bardzo głodny.

- Co jest?! Kim jesteś.- szlachcic wyciągnął pieknie zdobiony miecz, który bardziej nadawał się na defilady niż do walki i zasłonił swoją własną piersią dziewczynę, która ze strachu nie mogła się ruszyć.

Byron skoczył do przodu i szybkim ruchem wyrwał miecz z dłoni młodzika, otworzył usta i obnażył długie kły, które wydłużały się łaknąc ciepłej krwi. Jednak to nie ten mężczyzna miał być jego ofiarą.
- Jestem Franciszek Luthen! Syn sir... – nie dane mu było dokończyć. Wampir złapał go za gardło i szybkim ruchem złamał mu kręgosłup. Uśmiechnął się do dziewczyny i popatrzył jej głęboko w oczy.

- Nie bój się... Nie zrobię tobie krzywdy. Nie zrobię tobie żadnej... Nawet najmniejszej krzywdy. – Jonathan podszedł do niej i odgarnął jej długie falowane włosy z szyi. Oblizał czerwone wargi, czuł rosnące podniecenie i głód. Jego paznokcie zaczęły się wydłużać przybierając kształt szponów. Jednym szarpnięciem zerwał z niej suknię i bluzkę... Zrywał z niej kolejne części garderoby, aż stała tak przed nim naga. Zlękniona i przerażona jak zaszczute zwierze w obecności łowcy. Dziewczyna była oszołomiona, wpatrywała się w poetę jak w obraz, nie mogła oderwać wzroku od tych purpurowych oczu... Jonathan przycisnął ją do ściany, choć i tak wiedział, że oddałaby mu się bez słowa, gdyby tylko rzekł jedno słowo. Dzisiaj zaspokoi dwie gnębiące go od dawna żądze. Szybko zdjął pas i opuścił spodnie, przysunął się do dziewczyny. Złapał ją i zamknął jej dłonią usta.
- Nie bój się... To tylko ukłucie. – wszedł w nią jednocześnie wbijając kły w jej smukłą szyję. Szarpnęła się i chciała krzyczeć, jednak silny uścisk wampira dławił w niej każdy, nawet najmniejszy dźwięk. Wreszcie poddała się temu i cicho posapując oddawała się płynącej przez jej ciało rozkoszy. Ciepła krew pociekła po jej jędrnych piersiach i skapywała na ziemię, tak samo jak spływająca po udach krew z jej dziewiczego łona... Jonathan posilał się... A smak krwi był jak płynny ogień, wypełniał jego usta, napędzał myśli i ciało... Czuł się jakby był bogiem...

***

Wrócił do swego pokoju syty. Czuł jeszcze pulsującą mu przed oczyma czerwoną mgłę. Jego zęby zmniejszyły się, a paznokcie wróciły do normalności. Oblizał wargi z resztek krwi i otarł podbródek. Minęła może godzina. Na dole pewnie jeszcze się kłócą i piją. Otworzył drzwi i zszedł na dół. Wydawał się teraz silniejszy, dostojniejszy. Podszedł do karczmarza i zamówił wino. Pełny kielich czerwonej cieczy stał przed nim. I budził wspomnienia, dzisiejszej nocy.
 
WitchDoctor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172