Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-07-2009, 17:13   #491
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Magia krasnoludzkich kapłanów zaiste była wspaniała, już po godzinie Lilla była w stanie jako tako funkcjonować i fizycznie, poza kilkoma nowymi bliznami, nic jej nie dolegało. Zdecydowanie gorzej było z psychiką. Co prawda informacja, że krasnoludy postarają się wskrzesić kapłana była bardzo podnosząca na duchu, ale nie mogło to do końca rozproszyć cienia, który zalągł się w duszy. Dwójka jej rodzeństwa, która nie przeżyła wieku niemowlęcego zmarła kilka lat wcześniej nim dziewczyna pojawiła się na świecie, później nastały lepsze czasy, i mimo wielu ciężkim zim Kelemvor nikogo z rodziny do siebie nie wezwał.
Paladynka po raz pierwszy poznała gorycz utraty.

W pokoju, który został jej przydzielony rozebrała się z pomocą Alexy z rynsztunku, który nie przedstawiał się już tak elegancko, jak ledwie dzień wcześniej. Prawdę mówiąc przydałoby mu się kilka porządnych uderzeń kowalskiego młota, ale na to w obleganym mieście nie było co liczyć. Kalvarówna po umyciu zdecydowała się skorzystać z gościnności i zjeść ciepły posiłek. Nieliczne kawałki mięsa z trudem przechodziły przez gardło, ale miała świadomość, że potrzebuje sporo siły by się w pełni zregenrować. Wszyscy byli milczący i skupieni w sobie, tylko wesoły kupiec żartował i próbował nagabywać na rozmowę. Lilla uśmiechnęła się do niego smutno, ale nie odpowiedziała. Tak naprawdę miała ochotę zaszyć się w jakiejś skromnej celi w świątyni Pana Poranka, niestety, jak już zdążyła się wywiedzieć, nie było takiego przybytku w Kaar-Adun. Z ciężkim westchnieniem wróciła do rzeczywistości i szeptem zwróciła się do smętnych kompanów.
- Myślę, że powinniśmy jak najszybciej wydostać się z miasta i kontynuować naszą podróż. Te wszystkie ataki, orki, trolle są powiązane z naszą misją, dlatego musimy ją skończyć jak najszybciej. Należałoby chyba porozmawiać z tym Urganem. Może ty byś spróbowała go przekonać Bethy? Zdaje się, że teraz znasz sposób rozumowania krasnoludów jak nikt inny…
 
Nadiana jest offline  
Stary 23-07-2009, 18:46   #492
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nie wszyscy byli przekonani co do słuszności przyzywania duszy Aldyma z powrotem do jego ciała. Może rzeczywiście w objęciach bogini Sune, młody kapłan znajdzie wreszcie odwzajemnienie swych uczuć, którego nie dostąpił na ziemi?
Z tego co Alexa wywiedziała się jednak od kapłanów, nikogo nie można przywołać na siłę. Zależało więc tylko od woli samego chłopaka, czy zechce jeszcze powrócić do swego ziemskiego żywota. Dla niej, świadomość, że umożliwiła mu tę szansę, była jak nić trzymająca ją w granicach normalności. Gdzieś głęboko w podświadomości tkwiło w niej przekonanie, że Aldym zginął, bo stracił chęć do walki, nie starał się uniknąć śmiertelnego ciosu. Czy stało się to dlatego, że odrzuciła jego uczucie, że nie była w stanie go odwzajemnić. Nie chciała by te myśli przenikały do jej umysłu, serca.
Gdyby mogła zyskać pewność, że był to tylko głupi, ślepy los, przypadek, że to właśnie kapłan raniony został śmiertelnie w tej potyczce. Jak bardzo ulżyłoby to jej sumieniu! Tak bardzo mocno pragnęła móc zadać mu to pytanie! Tego jednak nie wiedziała ani Silia, ani Jens, którzy chyba najbardziej sprzeciwiali się wskrzeszeniu.
Patrzyła jak mary na których złożono ciało młodego Talgijczyka znikają wraz z konduktem akolitów z świątyni Moradina, a te wszystkie pytania tłoczyły jej się w głowie na przemian pełne nadziei i głębokiej rozpaczy. Wreszcie Lilla, która poprosiła ją o pomoc w zdjęciu zbroi, wyrwała dziewczynę z otępienia. Poszła za paladynka do jej pokoju i jak automat wykonywała polecenia dziewczyny. Nie radziła sobie z tym zadaniem zbyt dobrze, bo była niezbyt silna, a metalowa puszka, w którą zakuła się czcicielka Lathandera swoje ważyła. W końcu jednak odniosły zwycięstwo nad tą kupa stali i udały się do wspólnej sali, gdzie miały nadzieję zobaczyć resztę towarzyszy.

Alexa obojętnie powiodła wzrokiem po dość zatłoczonym wejściu. Akurat dziś miała by raczej ochotę na bardziej intymne otoczenie. Wyglądało jednak na to, że w oblężonym mieście nie będą raczej mieli wielkiego wyboru. Na szczęście większość nie zwracała uwagi na innych. Pochłonięta swoimi problemami. Tylko młody chłopak, w wysłużonej zbroi skórzanej, siedzący obok podobnie ubranej dziewczyny uśmiechnął się lekko i skinął jakby na powitanie. Alexa uprzejmie pochyliła głowę, nie odwzajemniła jednak uśmiechu, teraz nie była po prostu w stanie się uśmiechać.
Pewnie dlatego też, paplający bezustannie człowieczek, który w innych okolicznościach mógłby wydawać się całkiem interesujący i zabawny, teraz był tylko irytującą istotą, która nie pozwalała skupić się na swoich przemyśleniach.
Czy jednak jej postawa miała jakiś sens?
Co powiedział ten człowiek? ~Niech w wasze serca znów wstąpi nadzieja i radość.~
Popatrzyła na porcję gulaszu, którą pomocnica karczmarza postawiła przed nią i poczuła jak wszystko co miała w żołądku wyrusza na żmudną wędrówkę do góry. Stłumiła w sobie ten odruch i przełknęła ślinę. Wstała, podniosła swój talerz i podeszła do grubaska:
- Proszę – postawiła jedzenie przed nim – Nie jestem głodna. Smacznego... i... - zawahała się – mam nadzieję, że twoje słowa szybko się spełnią!
 
Eleanor jest offline  
Stary 24-07-2009, 11:15   #493
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
W fortecy kuźni było kilkanaście, jeszcze nigdy nie widziała takiego ich skupiska. Prawie wszystkie zgromadzone w jednym miejscu, pracujące pełną parą, buchały takim gorącem, że w mig cała była mokra. Naprawiano zbroje i miecze, wykuwano groty, haki i włócznie, wszystkie stanowiska pracy zajęte przez barczystych krasnoludów, tu liczyła się szybkość i wytrzymałość rzemieślnika, nikt nie chciał pomocy drobnej ludzkiej dziewczyny. I nie mogła schronić się w miejscu pachnącym żarem.

Zmuszona, odszukała karczmę, w której ich zakwaterowano.

- Pogadam z kim chcecie – odpowiedziała na propozycję Lilli. – I zrobię co chcecie, choć ja bym tutaj trochę została, nie że do końca oblężenia, ale jakiś czas. To dobre miejsce na naukę strzelania do żywych celów – powiedziała jakoś okrutnie.
- No i chyba wszyscy musimy … pozbierać się… - dodała zapewne zbyt cicho żeby ją dobrze usłyszeli.

Po chwili dostała jedzenie. Puggle w tym czasie jadł już gulasz Alexy, co nie przeszkadzało mu w jednoczesnym mówieniu. Jego słowotok, pełen górnolotnych podziękowań sprawiał, że rudowłosa przyglądała mu się z nieukrywaną fascynacją. Oto ideał bezpośredniości. Nic dziwnego, że z miejsca wietrzyła w nim oszusta. Do tego sądząc po bogatych szatach dobrego w swym fachu. Postanowiła jak najszybciej sprawdzić jego pokój. Przestała jeść swoją porcję.
- Też już nie jestem głodna. Proszę. – wzorem Alexy podsunęła mężczyźnie miskę.

I od razu poszła na górę. Nie było łatwo odnaleźć właściwą sypialnię. Najpierw weszła do kogoś innego, do tego właściciel łóżka smacznie na nim chrapał. Wycofała się z izby obejrzawszy w niej jedynie wielkie stopy śpiącego.
Za to wytrychy spisały się znakomicie - za tym pierwszym nietrafionym razem. Zwróciła się po nie do odpowiedniego człowieka. Komplet składał się z 6 różnej wielkości miedzianych rurek, zakończonych stalowymi prętami: płaskimi, półokrągłymi, zagiętymi. Do tego miała miękki skórzany futerał, który mogła przymocować do paska. Wytypowała następne drzwi. Te miały inny zamek. Zbyt skomplikowany dla rudowłosej kowalówny. Straciła przy nim 20 minut. Na darmo.
Albo prawie, bo przynajmniej odkryła, że stalowe pręty się odkręcają, kryjąc inne, mniejsze. I że w jednym z nich schowany był liścik. „Powodzenia w szlachetnym fachu.” Szkoda, że teraz zabrzmiało to jak kpina.
Zeszła ponownie na dół, po swoją porcję kwiecistych komplementów. Nie zawiodła się.

***

Wróciła do Radgasta. Był już przytomny i dużo lepiej wyglądał. Od następnego dnia miał przydział do obrony wysokich murów przy kuźniach. Przyznała się, że nie zamierzają zostać w twierdzy zbyt długo i wypytała go trochę o Urgana.
W pełnym rannych lazarecie nie rozmawiali o zmarłych. Ale obydwoje o nich myśleli. Elizabetha przytulona do przyjaciela odbywała swoją żałobę.

Później zabrała młot chłopaka obiecując, że do rana go zwróci.

Znowu zrobiła obchód po kuźniach. Nadal wszędzie wrzało. Na jej prośbę o stanowisko do pracy dwukrotnie popukano się w głowę. Za trzecim razem nie wytrzymała. Ofiarą gniewu Elizabethy padł sędziwy, przysadzisty kowal z brodą splecioną w zadbane, grube warkocze, ozdobione misternymi złotymi obręczami.
- Co ty sobie dziadzie wyobrażasz! – wrzasnęła tak, że przekrzyczała panujący w warsztacie hałas. – Rozmawiasz dupku żołędny z kowalem run! Dociera to do twego zakutego łba?! Twoja gnijąca broda jest mniej warta niż mój mały palec! Choćbyś harował tydzień nie zrobisz nic w połowie tak przydatnego jak ja w ciągu nocy! Wypierdalaj od tego kowadła, bo teraz ja tu pracuję! Won!
- Won! – wrzasnęła ponownie już niepotrzebnie. Dziad ustąpił jej miejsca.
A Elizabetha wykuła na młocie Radgasta runę.


Dopiero nad ranem odnalazła jakiegoś kapłana i wreszcie komuś opowiedziała o swoich kłopotach z pamięcią.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 24-07-2009 o 13:27. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 25-07-2009, 15:59   #494
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Dziewczynka, wyraźnie zadowolona ze swej roli, przyciągnęła Silię i Jensa aż do karczmy, w której już powoli zadamawiali się pozostali. Miała zamiar jeszcze coś mówić, ale dostrzegł ją gospodarz, wytrzeszczając swoje oczy.
-Sona, na bogów! Co tu robisz?!
Podkuśtykał do niej, łapiąc za ramię.
-Ojciec tyle razy ci powtarzał! Nieznośne dziecko.
-Ale...
-Żadnych ale! Wracaj do matki, już!

Nie była zadowolona, ale westchnęła i uśmiechnęła się do półelfki.
-Nie martwcie się. Kiedyś go jeszcze spotkacie. Zawsze się spotykamy, chyba, że ktoś był bardzo zły. Moja mama zawsze tak mówi. Ale wiele duchów jest dobrych, niech wskazują wam drogę!
Ostatnie słowa wypowiedziała już wypychana za drzwi przez karczmarza. Ktoś inny miał ją zapewne odprowadzić, bowiem właściciel przybytku wrócił szybko.
-Wybaczcie. Jej matka jest wieszczką, to bardzo rzadkie u naszej rasy. Córka myśli, że też ma te zdolności, ale osobiście bym w to nie wierzył. To wasz pokój.
Podał im klucze, wracając do reszty gości.

***

Zanim zdążyliście nawet dobrze powąchać swoje gulasze, do karczmy wszedł poważny krasnolud ubrany w kolczugę, ale i granatową tunikę. Rozwinął jakiś pergamin i czystym, mocnym głosem przeczytał.
-Z polecenia władcy naszego, Urgana Twardogłowego, ogłasza się co następuje. Wszyscy obcy sprawni fizycznie i na umyśle, zobowiązani są do pomocy w obronie twierdzy Kaar-Adun. Jeśli nie umieją walczyć, mogą wykonywać inne, przydzielone im przez odpowiednich krasnoludów zajęcia. Ich rodziny jak i oni sami otrzymają w zamian miejsce do spania i dzienną rację żywności zgodną z nakazem władcy naszego. Kto nie jest zdolny do pomocy i zostanie to udowodnione, również otrzyma darmową pomoc. Każdy będzie miał również zapewnioną pomoc kapłańską na miarę możliwości. Ci, którzy odmówią pomocy w przetrwaniu oblężenia, otrzymają taką samą opiekę za opłatą jednego złotnika dziennie. Złamanie tych postanowień karane jest więzieniem, chłostą, lub opłatą w złocie.
Złożył pergamin i skinął na młodego krasnoluda, który stał teraz za jego plecami. Tamten wyjął pióro i kałamarz, siadając przy wolnym stoliku.
-Każdy zostanie spisany z imienia i czynności, której się podjął. W razie pytań, jestem tu, aby pomóc. Późniejsze zapisy będą możliwe w koszarach na głównym placu.
Usiadł przy stole. Pierwsi podeszła do niego towarzysząca Pugglemu dwójka, dyskutując o czymś cicho i wskazując na grubaska, który zaraz wrócił do swojej porcji. Nie wydawało się możliwe, by ten człowieczek mógł w czymś pomóc tej twierdzy.

***

Wiadomość od Kallora pojawiła się jak zwykle niespodziewanie, słabo dźwięcząc w waszych głowach. Była również standardowo zwięzła.
-Elev dotarł ze świecą, wzór został wzmocniony. Czas nie nagli mocno, ważniejsze jest nie stracić świecy. Są wrażliwe, gdy są poza wzorem. Chrońcie ją. Składam kondolencje, Elev powiadomi rodzinę. Nie pozwólcie, by to wydarzenie zawróciło was z obranej drogi. Doskonalcie się, by sami uniknąć tego losu. Czas nie nagli, wybierzcie bezpieczniejszą drogę.
Głos umilkł tak samo nagle, jak się pojawił. Jak zwykle nie było w tym emocji, ale tylko Alexandra wiedziała, jak dużo trzeba mocy, by przesłać taką wiadomość na tak dużą odległość. Daleko to wykraczało poza jej skromne możliwości. Tak czy inaczej, Martus Kallor uznał, że konieczne jest to przekazanie informacji. Działało niestety tylko w jedną stronę.

Dziś jednak, praktycznie wszyscy, chcieli tylko odpocząć i uspokoić rozszalałe myśli.

***

Gdy kończyła kuć runę, pot spływał jej po twarzy, a mięśnie drżały z ogromnego wysiłku i zmęczenia. Mimo wszystko wciąż była młodą kobietą i nawet z częścią mocy kowala run, jej ciało męczyło się dość szybko. Oglądała już swoje dzieło, gdy podszedł do niej ów krasnolud, którego wypędziła sprzed kowadła. Wyraz jego twarzy zasłonięty został przez posiwiałą już lekko brodę, ale oczy lśniły, przynajmniej kilkoma różnymi emocjami.
-Wypędzony sprzed własnego kowadła i obrzucony parszywymi obelgami we własnej kuźni i to przez ludzkie, obce szczenię!
Był trochę niższy od niej, ale jego postura nadrabiała wystarczająco dużo, by nawet z takiej pozycji mówić do niej wyraźnie z "góry".
-Chciałem zobaczyć czy coś umiesz, zanim wymierzę karę. Tak, mamy tu prawo. Złamałaś je. Nie wiem skąd umiesz kuć runy, ale musisz nauczyć się robić to lepiej. Dużo lepiej. Twoja ma szczerby i jest słaba. Nie, nie umiem ich zaklinać, ale znam się na kształtach. Myślę jednak, że wiem jak możesz potrenować.
Uśmiechnął się ironicznie.
-Miesiąc darmowej pracy w mojej kuźni. Nie przy runach. Przy tym.
Pokazał na sterty broni i pancerzy.
-Gdy ty kułaś swoją runkę, ja mógłbym naprawić wiele z tego oręża. I wykuć kilka nowych toporów. Tną orcze ścierwo tak samo dobrze, jak te zaklęte. Jesteś zadufanym w sobie szczenięciem, które uważa, że jak poznało jakiś sekret, to jest od kogoś lepszym. Mam trzysta lat doświadczenia jako kowal, ty zaś poznałaś coś nagle. Znasz trochę teorii, ale jesteś żałośnie słaba w praktyce. Spotkamy się tu dziś rano, za sześć godzin. Pracować będziesz po dwanaście, jak my, skoro uważasz się za lepszą. Przygotuję ci nawet osobne kowadło i miechy.
Spojrzał na nią twardo, już zupełnie bez uśmiechu.
-Możesz od tego uciec. Ale nie uciekniesz od kary za swoją arogancję. Tę możesz zamienić. Na dziesięć batów bez możliwości korzystania z pomocy kapłanów i magów. Prześpij się z tym wyborem.
Wypchnął ją na zewnątrz, razem z młotem Radgasta. Nawet ona widziała, że ta na jej mieczu jest lepsza, zrobiona z pomocą Egrima wydawała się taka prosta!
Przeraźliwie zmęczona odnalazła kapłana, ale ten widząc jej stan odesłał ją do łóżka.
-Rytuał przywrócenia wymaga dłuższych przygotowań i wykorzystania małego diamentu. Teraz, w trakcie oblężenia, mamy zbyt wiele pracy ze zwykłym uzdrawianiem. Idź, dziecko, wyśpij się teraz. Porozmawiamy kiedy indziej.
Odszedł w swoim kierunku.


6 Kythorn, Wiosna 1375

Dłużej niż do świtu praktycznie nie dało się spać. Ziemia drżała od uderzeń olbrzymich głazów, ciskanych przez olbrzymy i głuchego dudnienia bębnów, które prawie nigdy nie milkły. Krasnoludy zresztą również nie próżnowały - z dziedzińca dochodziły odgłosy pracujących kuźni, szczęku oręża ćwiczących wojowników, odgłosu piłowania i wbijania gwoździ w potężne machiny, które miały ciskać pociskami w oblegających. Kaar-Adun wrzało. I chyba tylko Puggle się tym kompletnie nie przejmował, zjadając najpewniej całą swoją dzienną rację już na śniadanie.
-Ach, moi kochani! Cóż za cudowny dzień wita Pugglego i jego nowych znajomych! Wybraliście już zajęcia w tej pięknej twierdzy? Krasnoludy uznały biednego Pugglego za nieprzydatnego, ha! Cóż za nóż w słabowite serce! Moi dzielni kompanioni już wyruszyli do koszar, Pugglego ciekawi jak sobie poradzą zakuci w te ciężkie zbroje! Cóż za niewygoda! Ciało musi całe cierpieć. Siadajcie, siadajcie, ale Puggle się obawia, że zły karczmarz nie da potrawki przed zapisami lub zapłatą! Paskudne krasnoludy i ich łatwość w rozpoznawaniu złotego koloru!
Wyszczerzył się przelotnie do gospodarza, przełykając kolejny kęs zamoczonego w potrawce chleba. Nie wydawało się możliwe, by miał się zamknąć. Was zaś w zasadzie zmuszono, do podjęcia decyzji. O Urganie nie dowiedzieliście się wiele, głównie to, że był surowym ale sprawiedliwym, poważnym i strasznie nie lubiącym bezczynności władcą. Ponoć większość czasu spędzał na murach lub robiąc obchód twierdzy, toteż znalezienie go mogło być dość trudne, ale jednocześnie i łatwiejsze niż dostanie się do jego komnat. Tylko wątpliwe, by dało się iść do niego z niczym.
 
Sekal jest offline  
Stary 25-07-2009, 22:35   #495
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę do karczmy Silia trzymała dłoń dziewczynki w zaborczym mocnym uścisku. Kilka razy się też do niej uśmiechnęła. Optymizm dziecka był widać zaraźliwy i odegnał na ten moment nawet posępne myśli o śmierci towarzysza. Gdy krasnoludzkie dziecko zapytało czy kocha Jensa półelfka prostodusznie skinęła głową.
- Kocham - odparła bez namysłu i nie wiedzieć czemu wykrzywiła usta w podkówkę. - Ale czy on mnie kocha? Jak na razie nic na ten temat nie wspomniał. Jeśli widzisz w jego oczach miłość to widzisz zdecydowanie więcej niż ja. Ja nie czytam w myślach. Ani w spojrzeniu.

Czarodziejka zerknęła wymownie na Jensa, a w jej oczach błysnęło coś na kształt pretensji. Zrozumiała już jakiś czas temu, że żywi do łowczego poważne uczucia. Nie ukrywała też tego faktu, bo i niby po co? Ale on najwyraźniej miał spory problem z wyrażaniem własnych emocji. Robił ceregiele z błahej w sumie i banalnej sprawy. Nie mógł jej zwyczajnie powiedzieć, że też "to" do niej czuje? Chyba, że nie czuł nic zupełnie… Jeśli dziewczyna, dosłownie, wchodzi chłopakowi do łóżko to pewnie nie godzi się jej stamtąd wyrzucić? Męska chuć rządzi się swoimi prawami, tak mawiała jej matka.

Najchętniej nakrzyczałaby teraz na niego za jego perfidną bierność, ale przypomniała sobie znów o śmierci Aldyma i zrobiło jej się wstyd. To nie był odpowiedni czas na rozwlekanie pretensji w stosunku Jensa, miała się skupić na żalu i żałobie. Ale czy tak naprawdę odczuwała do łowczego pretensję? Dobrze jej z nim było.

Tfu! Egoistka z ciebie Sil! Myślisz tylko o sobie i swoich uczuciach kiedy ciało Aldyma jeszcze dobrze nie ostygło! Aldyma nie ma, rozumiesz? Odszedł bezpowrotnie! I to jednak jest po części twoja wina! Jest, mimo iż stanowczo temu zaprzeczasz. Czujesz jak ta sprawa staje ci ością w gardle? Boisz się spojrzeć na swoje dłonie bo możesz dostrzec na nich krew! Tak! Krew przyjaciela!

Gdybyś tylko zechciała z nim pomówić, ocucić w nim wolę życia! Gasł na twoich oczach! Gasł, jak płomień świecy, a ty nic nie zrobiłaś. Aldym nas opuścił ponieważ nie widział już pośród nas swojego miejsca. Każdy z nas ponosi cząstkę winy. A ty ponosisz najwięcej, bo to dla ciebie ciągnął ostatnio ten wózek. Ufał ci i ślepo za tobą podążał. I widzisz jak skończył? Zimny i sztywny jak bryła lodu…

Silia zdała sobie sprawę, że zbyt długo stoi w miejscu i gapi się w ziemię. Ponownie skupiła wzrok na twarzyczce dziewczynki i puściła do niej oko. Towarzystwo małej łagodziło wewnętrzny stres, działało niczym balsam.

Gdy jednak przestąpili próg gospody oczom półelfki ukazała się reszta kompanii i uśmiech ten momentalnie ulotnił się z jej oblicza. Znów poczuła się winna, znów przypomniała sobie o tym, jak bardzo zawiodła Aldyma. Niezły kram.

Karczmarz wyrzuciła dziewczynkę na zewnątrz, czemu czarodziejka zdecydowanie zaczęła się sprzeciwiać. Była prawie skłonna wszcząć burdę, ale mała uspokoiła atmosferę swoimi łagodnymi słowami. Silia opadła na krzesło i przykleiła policzek do stołu. Nie podniosła głowy przez cały czas, gdy nowo przybyły krasnolud przeczytał obwieszczenie Ugana Twardogłowego. Swoją drogą, ciekawe skąd ów przydomek? Czy jej się wydawało, czy odnosił się do całego rodu? Musieli dobre kilka razy dostawać solidnie cięgi skoro ludzie zaczęli wychwalać tą ich ponadprzeciętną umiejętność przyjmowania ciosów w łeb. A może „twarda głowa” tyczyła się kwalifikacji w przyjmowaniu na łeb spirytusu? Na ten przykład: „Nie tracimy przytomności po mniej niż dwóch litrach. To rodzinne.” Krasnoludy… Kto by wiedział o co się im rozchodzi.

Nim zdążyła przetrawić wygłoszony komunikat do jej głowy wdarł się Kallor. Zaczynały ją drażnić te psychiczne sztuczki. Psion bez uprzedzenia wpakował się do jej głowy i zaczął się tam rozporządzać. A później, również bez uprzedzenia, zniknął. Wieści nie były złe. Szkoda, że przekazywano je w taki inwazyjny sposób. Trudno pogodzić się z faktem, że nie tylko ty sama masz dostęp do własnej głowy. Swoją drogą, ciekawe czy Aleksa mogła grzebać w niej równie swobodnie? Pytanie czy Silia zauważyłaby jej obecność we własnych myślach? A może ona panoszyła się w głowach ich wszystkich od dawna, wcale ich o tym nie informując? Pewności mieć nie mogą.

Nakręcała w sobie spiralę złości i goryczy. Wstała gwałtownie, gniewnie odsuwając krzesło jednym głośnym szurnięciem. Nie zapytała reszty o zdanie. Jakoś nie w smak jej było konsultowanie się co do ich dalszych poczynań. Zawsze starała się załatwiać ich wspólne sprawy przepisowo, konfrontować własne plany z planami przyjaciół. Ale teraz po prostu podeszła do krasnoluda z niewyraźną miną mówiąc rzeczowo:
- Silia. Czarodziejka. W pełni zdolna do obrony fortu – zapewniła mimo iż pod jej nosem nadal tkwił strup wielkości dojrzałej truskawki a i ogólna kondycja świadczyła o przebytej niedawno walce. - Przydziel mnie gdzie uważasz za stosowne. Najlepiej do innych czarodziejów, o ile macie takowych na stanie.

Ile może trwać takie oblężenie? Silia na kwestiach militarnych nie znała się ni w jotę. Perspektywa spędzenia choćby miesiąca w tej krasoludzkiej twierdzy nie wydała jej się znowu aż taka odpychająca. Będzie miała trochę czasu dla siebie, czasu na przemyślenia i pogodzenie się z faktami. Elendill może zaczekać. Cholerne świeczki mogą zaczekać. Przecież sam Kallor mówił, że mają czas. Półelfka miała wrażenia, że od dnia gdy wyruszyli z Talgi byli w ciągłym pośpiechu. I niby dlaczego? Żeby ratować świat? Czy świat wart jest ratowania jeśli traci się przy okazji najlepszych przyjaciół? A co jeśli następna w kolejce będzie Elizabetha? Albo Jens? Jeśli ta dwójka zginie równie dobrze świat może się zakończyć z ich odejściem… Może oni się nie nadają? Może ratowaniem świata powinny zająć się osoby bardziej kompetentne? Jacyś rycerze? Bohaterowie? Czy to nie był jakiś podstępny fortel? Jak ktoś mógł wybrać do tego zadania ich? Takie nic nie znaczące zera? Wieśniaków bez wyobraźni i umiejętności. Może ktoś z góry liczył na ich niepowodzenie? Może to wszystko wielki blef? Ich życiowa misja, która okaże się nic nie znaczącym epizodem w historii świata? Może marnotrawią swój czas? Silia miała dość. Nie czuła się też na siłach aby rozmawiać z przyjaciółmi. Spać poszła niezwłocznie, jak tylko zapisała się na listę dobrowolnych obrońców Kaar-Adun.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-07-2009 o 22:44.
liliel jest offline  
Stary 27-07-2009, 21:02   #496
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- Masz nie po kolei w głowie jeśli myślisz, że będę dla ciebie pracować – wzruszyła ramionami, zbyt wyczerpana, żeby na krasnoluda krzyczeć – I nie powinieneś się chwalić, że jesteś kowalem od trzystu lat. To stawia twoje umiejętności –podparta o młot zatoczyła wolną ręką zamaszyste koło – w jeszcze gorszym świetle.
- Pa-ta-ła-chu – dodała po chwili, cedząc kolejną obrazę.

Była zrozpaczona, że runa dla Radgasta nie wyszła tak jak chciała. Ze słów kowala docierała do rudowłosej przede wszystkim kpina z jej pracy.

- Niczego nie jesteś w stanie mnie nauczyć. – kłamała bez mrugnięcia okiem.
- A batożyć to sobie możesz swoją żonę! - z ostatnim zdaniem odzyskała trochę wigoru.

Nie umiała uwierzyć w tę karę. A może w tej chwili było jej wszystko jedno. Odchodząc obejrzała się na krasnoluda. Przywdziewał fartuch i z troską oglądał jakiś pancerz.
- Jakbyś nie rozumiał – wyszeptała tak cicho, że tylko ona mogła to usłyszeć – że nie wszyscy mają tyle czasu.
Obolałe dłonie bezwiednie zaciskała w pięści.

***

Radgasta odnalazła już w koszarach. Zahaczyła po drodze o jakąś studnię, obmyła twarz i ręce i udając rześką i zadowoloną wręczyła mu młot. Wyglądał na zaskoczonego, jakby się nie spodziewał, że da radę. Wyściskał ją i zaczął podrzucać w górę. A Elizabetha w duchu obiecywała sobie, że kiedyś podaruje mu oręż z najpiękniejszą arcymistrzowska runą. Śmiała się przy tym całkowicie radośnie, jakby to była niedziela w Taldze i psoty z Jensem, a nie oblężona twierdza, dzień po śmierci Aldyma.
- Nie daj się zabić – poprosiła odchodząc.

Najważniejsze przecież, że wykuła drugą runę. Brzydką i koślawą, za dużymi dla niej narzędziami, nocą po okropnym dniu. Ale wykuła ją sama. Czuła moc przepływającą między dłutem i metalem i dawała radę ją kontrolować. Oswajała całkowicie nieznany świat.

***

Nieziemsko zmęczona walnęła się na łóżko. Co mówił ten kapłan? Rytuał przywrócenia? Ciekawe czy przypomni sobie, gdzie schowała siostrze korale pięć lat temu, w święto Zielonych Traw. To była najlepsza kryjówka jaką kiedykolwiek wymyśliła. I to gdzieś w domu. Później miesiąc jej szukała nim dała za wygraną.
Odsuwała od siebie inne myśli. O tym, że nie chce przypominać sobie nocy z kapłanem. I czy drugi raz też by weszła w tę barierę?
I tę najgorszą, że kiedyś musi temu stawić czoła - obejrzeć Aldyma na marach.

A potem wstała i na kartce papieru wykaligrafowała coś starannie. Kartkę przybiła po zewnętrznej stronie drzwi.

„Budzić tylko na batożenie” - głosił napis.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 27-07-2009 o 21:35.
Hellian jest offline  
Stary 28-07-2009, 00:53   #497
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
we współpracy z Eleanor

- Głupia - żachnął się patrząc z powątpiewaniem na czarodziejkę - Przecież nawet na mnie nie spojrzała. Ona o Twoim... - zorientował się, że wspomnienie ojca Silii było trochę niedorzeczne. No ale mała gadała zupełnie jak stara zielarka Brisha co jej się zmarło ze dwa lata temu w Taldze. Czasem aż ciarki przechodziły jak się tego słuchało - ehh... nieważne.
Tak, czy inaczej utwierdził się tylko w przekonaniu, że na małą trzeba uważać. Dzieci to ostatnia rzecz, której teraz potrzebowali. Był tego pewien patrząc na entuzjazm jaki budzi w półelfce dziewczynka... Przełknął ślinę gdy dotarło do niego to co właśnie pomyślał. A raczej drugie znaczenie tego co pomyślał. A co jeśli Sil wymyśli, że chce mieć dziecko? Ostatnio z tym ślubem wyskoczyła jak łania z chruśniaku. Co u diaska wtedy? Nie no - ślub jeszcze jakoś by przełknął, ale dziecko... albo dzieci. Nieee. Jens nie był typem ojca. W żadnym wypadku. Nawet nie wiedziałby jakby takie coś wziąć w ręce. Nie mówiąc już o... całej masie innych obrzydliwych rzeczy, które trzeba potem robić cały dzień...


- Jens! Mała znowu kupę zrobiła! Przewiń ją!
Młody mężczyzna o zoranej starczymi zmarszczkami twarzy siedział na kolejnym niedawno zbijanym krześle trzymając w kolanach miskę, do której na tarce ścierał marchew.
- I kiedy w końcu będzie ten przecier z marchwi?!
Kamienna obrysowana kredą we wszelakiego rodzaju słoneczka, ludziki, lub po prostu bliżej niezidentyfikowane kształty sala przebrzmiewała płaczem, stękaniem, śmiechem i jęknięciami bachorów. Niemniej wrzaskliwy głos, który jeszcze niedawno uważał za najmilszy jego uchu ze wszystkich odgłosów natury, mimo iż dochodził z piętra niżej był bardzo wyraźny.
- Posłanie jest obsrane! Miałeś je wymienić!
Mężczyzna spojrzał za okno gdzie świat uśmiechał się do niego jakby z politowaniem. Tam było wszystko. Spokój, przestrzeń, cisza i wolność. Czy deszcz, czy słońce, czy wiatr, czy skwar świat zawsze był jego... Jakaś mała kluchowata parodia Jensa pociągnęła go za nogawkę i beknęła radośnie. Zza okna doszedł go szum przyjemnej mżawki.
Druga różowawa parodia wyszczerzonej Silii zaczęła włazić mu na drugą nogę
- Jens! Trzeba pranie zrobić! Nie mam już siły!
Oba stwory dolazły do kolan zrzucając miskę, której zawartość wylała się na jego spodnie, a u spodu nogawek znalazły się już następne. Zaślinione i śmiejące się najpewniej ze swojego zaślinienia. Krzesło zaskrzypiało, a mężczyzna dalej ze smutkiem wpatrywał się za okno. Teraz już były z każdej strony. Labirynt serdelkowatych kończyn i usmarkanych policzków.
- No co z tymi pieluchami?! Przewinąłeś już??
Nie odpowiadał.
- Jens!
Nadal nic.



- Jens?
Wyrwany z zamyślenie spojrzał na czarodziejkę wzrokiem jakby zobaczył całą watahę szarżujących szkieletów.
- Co? - rzekł w końcu trochę jakby rozbudzony.
- Siadamy? - wyglądała na rozeźloną czymś. Chyba tym, że mała opuściła w końcu gospodę. Skinął głową. Miał mętlik w głowie. Jakby wszystko go przerastało. Wojna, Aldym, świeczki... a do tego jeszcze Silia. Potrzebował się napić. Koniecznie. I nie piwska, a gorzałki. Jak ulał pasowała do gulaszu... a że najpierw zaserwowano napitki, to nim przyszedł gulasz. Jens potrzebował już drugiego kubka. Alkohol był niezbitym dowodem na to, że życie jest piękne. Można się było pod jego wpływem wyzbyć z dręczących myśli pozostawiając ciało w błogim oczyszczeniu. Parę razy spojrzał po posępnych twarzach towarzyszy i w milczeniu wysłuchał nielicznych uwag. Lilla miała według niego rację, ale dziś nie był dobry dzień na podejmowanie decyzji. Dziś w ogóle nie był dobry dzień. Dlatego też nie zareagował na kolejne wdarcie się Kallora do stanowiącego obecnie pobojowisku własnego mózgu, ani na krasnoluda, który przybył oznajmić edykt tutejszego władcy. Fakt pozostawał faktem, że Jens nie zdawał sobie sprawy, że krasnoludy są aż tak zdesperowane, by prosić o pomoc obcych. W takiej sytuacji opuszczenie miasta musiało poczekać.

Zjadł w milczeniu swój posiłek i wypił jeszcze dwa kubki gorzałki. Myśli jednak nadal uparcie nękały umysł łowczego ponurymi wnioskami i tylko nieznaczny ból głowy świadczył o spożytym alkoholu. Emocje nie pozwalały się upić. Złośliwość rzeczy martwych jak mawiał ojciec. Postanowił po swojemu zająć czymś głowę. Nie zwierzając się nikomu, ze swojego zamiaru skierował się do wyjścia z karczmy. Przy starych okutych drzwiach jednak zatrzymał się i po chwili wahania wrócił do siedzącej czarodziejki. Kucnął tak, by zrównać się w nią twarzą i powiedział:
- Kocham Cię Sil - potem pocałował ją w usta i wyszedł.

***

Tutejsze koszary robiły wrażenie. Miały z siedem poziomów wzwyż i jak się dowiedział siedem w głąb. Do tego co chwila jakiś oddział to opuszczał, to przybywał do środka. Już sam ten kompleks zważywszy na dobrze wbudowane w skałę tarasy, mógł się długo opierać atakom orków nawet z minimalną załogą... a przecież był jeszcze górny zamek. Zielonych musiały być całe chmary jeśli liczyli na cokolwiek...

Zapytawszy się o drogę zszedł na jeden z niższych poziomów i bez problemów znalazł miejsce urzędowanie kwatermistrza. Po co tu przyszedł zamiast od razu się zgłosić? Dobre pytanie. Chyba dlatego, że Silia znów zadecydowała za nich. Bez uzgadniania, ani niczego. Już go to nie złościło w sumie. Niemniej jakoś nie mógł wtedy jak jej echo powtórzyć swoje zgłoszenie. Poza tym chciał tu przyjść.
Przepchał się przez sznurek kursujących w tę i w drugą krasnoludów okutanych w kolczugi i zbroje płytowe i dopchał do biurka czarnobrodego krasnoluda z dziwnym szkiełkiem wciśniętym przed oko.
- Wyście to kwatermistrz Rotgut?
- Po przydział? -
spytał czarnobrody nie podnosząc nawet głowy znad wielkiej księgi, w której skrupulatnie coś zaznaczał.
- Taaa... po przydział.
Krasnolud uniósł spojrzenie i zmrużył oko nieprzykryte szkiełkiem oceniając myśliwego.
- W takim razie, to ja. Jak się zwiesz chłopcze i co umiesz.
- Jens -
odparł krótko - Jestem myśliwym. Radzę sobie z łukiem, bronią drzewcową i umiem tropić. Coś jeszcze?
- Tropić? -
spytał unosząc brew. Po chwili znów zagłębił się w księdze skrobiąc coś. Następnie wyjął świstek papieru – dobrze to. Bardzo dobrze. Nie wielu takich mamy, a nie wiadomo, czy jakiegoś wypadu nie będzie. Gdzie nocujesz powiedz jeszcze.
- Niedaleko bramy od strony lasu. Tam jest coś jak gospoda.
- Wiem gdzie. Czekaj tam aż zjawi się ktoś od nas z ekwipunkiem i przydziałem. Masz jakieś specjalne zapotrzebowanie?
- W sumie tak. Dwa nawet. Po pierwsze skończyły mi się strzały więc chętnie wziąłbym trochę. Najlepiej cały kołczan. I żadnych żelaznych grotów, bo to o kant dupy potłuc będzie. Zwykłe stalowe. Ponoć macie tu jedną z przedniejszych stali –
mówił trochę zbyt wyniośle jak na drapichrusta z łukiem, ale dziś było mu to wszystko jedno i srał na to co pomyśli kwatermistrz. Ten jednak był o dziwo nad wyraz obojętny.
- Dobrze, a to drugie?
- Poćwiczyć chciałem. Walkę się rozumie.
- No tu będzie problem. Bo u nas nikt kijaszkami nie walczy.
- Zajedno mi czym walczycie.
- Jakeś taki chojrak to idź chodnik niżej i zgłoś się do Wulfgara Kronsteda
.


Rotgut miał rację. Jens chojraczył. Ale chciał tego. Chciał dostać łomot. Nie od kogoś, bo niejeden młody krasnolud zorientował się, że walka z długorękim mężczyzną uzbrojonym w broń długiego zasięgu, to nie to samo co potyczka z krępym towarzyszem. Od własnego wyczerpania. Nie zawiódł się. Pod wieczór nie miał siły podnieść się z posadzki. Wątpliwości go opuściły. Pozostały fakty. Kochał Silię. Będzie mu brakowało Aldyma. I najważniejsze: miał cel w tym zasyfionym życiu wieśniaka. Misję, którą po prostu wykona, albo sczeźnie. I tyle. Spod opuchniętego oka widział jak jakiś krasnolud podbiega do niego i obraca na plecy, by zobaczyć, czy myśliwy jest przytomny. Nawet sędziwy Wulfgar był pod wrażeniem widząc ile ten młody człowiek jest w stanie znieść.
- Nieźle kurwa – skwitował. Wlali mu do gardła fiolkę jakiegoś płynu i kazali iść do domu. Coś na bazie spirytusu bez wątpienia, ale dawało kopa. Z podbitym okiem i paroma potłuczeniami opuścił koszary chwiejnym krokiem. Dawno się tak nie czuł. Jak na ironię brakowało mu tego. Tych prostych wypraw z Jasperem w głąb kniei. Bez słów, bez wątpliwości. Jakby w starciu z samym sobą i swoimi możliwościami. Zawsze można przeskoczyć swoje możliwości. Natura stworzyła człowieka nieograniczonym i wolnym. I takim Jens chciał być zawsze... problem polegał na tych wszystkich myślach, które powstawały z czasem. Pragnieniach i żalach. Jak ten, że nie traktował Aldyma tak jak powinien. Jak ten, że dokuczał wcześniej Silii. Jak ten, że... w ogóle wyruszył? Głowa płatała czasem dziwne figle. Powrócił do błogiej kontemplacji odpoczynku.

***

Droga do gospody wiodła z początku wzdłuż murów wysokiego zamku, a potem koło bocznej bramy wjazdowej na ten zamek gdzie znajdował się niewielki plac ozdobiony fontanną. W świetle jasno świecących dziś gwiazd woda migotała kaskadą spływając spod stóp pomnika jakiegoś krasnoludzkiego bohatera aż po sadzawkę przy której siedziała... Alexa. Czarnowłosa dziewczyna siedząc ze skrzyżowanymi nogami pozwalała, by wiatr, który hulał wąskimi dróżkami zamku rozwiewał jej włosy i poły płaszcza. W sumie była mu ze wszystkich osób w ich drużynie najbardziej obca. Mimo wszystko. Więcej z nią rozmawiał niż z Lillą, czy Drago, ale jakoś tak... nie mógł przywyknąć do tego kim była ta dziewczyna i co umiała.

Podszedł do niej. Zdawała się być pogrążona w jakimś stanie. Podobnie jak gdy uczyła go koncentracji.
- Alexa? - przyszło mu do głowy, że lepiej zapytać, czy w ogóle go słyszy. Choć pewnie trochę ją zaskoczy jego widok. Spoconego i poobijanego jakby stado koni po nim przebiegło.
Słyszała kroki, ale starała się je zignorować, do momentu aż przechodzień nie zatrzymał się przed nią i nie zagadnął z pewną niepewnością. Jens...
- Czy wyglądam na kogoś innego? – Odpowiedziała otwierając oczy i uśmiechając się lekko.
Przez chwilę się jej przyglądał, jakby odezwała się do niego w jakimś dziwnym języku, po czym parsknął śmiechem.
- Nie. Oczywiście, że nie – odparł – Po prostu wyglądałaś na... no cóż. Wolałem zapytać. Mogę się dosiąść?
- Jasne miejsca jest dosyć -
Klepnęła miejsce obok siebie, na rozłożonym na ziemi ciepłym, wełnianym płaszczu - Tu wygodniej niż na tych zimnych kamieniach.
Rzeczywiście cały plac i fontanna wykończone były granitem. Zresztą nic dziwnego, byli w środku krasnoludzkiej twierdzy, a przecież krasnoludy kochały skały.
Bez słowa usiadł we wskazanym miejscu, po czym wziął głęboki oddech i pozwolił sobie na błogie westchnienie ulgi. Spojrzał po chwili na sadzawkę jakby kierowany jakimś impulsem, a następnie rozejrzał dookoła, czy nie szwendają się gdzieś jacyś strażnicy. Upewniwszy się, że nie było nikogo, zdjął buty i zanurzył stopy w zimne wodzie. Westchnął ponownie i spojrzał na dziewczynę.
- Co tu robiłaś?
Alexandra oparła się na wyprostowanych rękach za plecami i odchyliła do tyłu głowę:
- Potrzebowałam miejsca by się wyciszyć i pomyśleć... o tej wyprawie, o spotkaniu z wami, o świecach... o Aldymie...
Wzruszyła ramionami:
- Tak o wszystkim.... Chyba utkniemy tu na dłużej - Dodała.
Pokiwał głową usłyszawszy jej odpowiedź. Przez chwilę panowała cisza przerywana tylko rzadkimi krzyknięciami gdzieś po drugiej stronie twierdzy.
- Też o tym myślałem – rzekł w końcu jakby trochę niechętnie – to znaczy nie o spotkaniu z Tobą, ale tak wiesz... tak w ogóle. Ale niestety koła nie wymyśliłem...
- Powiedz mi Alexa... co my tu właściwie robimy? - i znów wszystko na nic. Nie uwolni się dziś od tego jednak – Czy myślisz, że naprawdę coś od nas zależy? Czy gdyby los świata zależał od tych głupich świeczek, to by ci wszyscy... no wiesz... Kallor, król krasnoludów, de Singwa... no wiesz. Przecież nie zostawili by tego nam na głowie.
- Może gdyby zajęli się tym królowie, świat zatrząsłby się w posadach? Może chodzi o to, że właśnie osoby pozornie mało ważne, mogą przejść przez te drogę, bo inaczej byłoby to zbyt niebezpieczne? Może nam uda się przejść niepostrzeżenie? Czytałam kiedyś, że los świata może zmienić nawet poruszenie skrzydeł motyla, a krzyk zimą w górach wywołuje lawinę. Mistrz Kallor powiedział kiedyś, że świat jest jak kalejdoskop, czasami wystarczy lekko przekręcić ręka by zmienił się całkowicie obraz
Widząc dziwną minę chłopaka zapytała:
- Widziałeś kiedyś kalejdoskop? - Gdy ten pokręcił przecząco głową, powiedziała:
– Słyszałam, że wymyśliły go gnomy. To taka tuba o średnicy mniej więcej długości małego palca. W środku znajduje się trzy wąskie lusterka ułożone w trójkąt. Z jednej strony tuby znajdują się dwa przeźroczyste szkiełka między którymi włożone są kolorowe kawałki szkła lub kamieni szlachetnych o różnych kształtach.
Z drugiej otwór do patrzenia. Gdy popatrzysz przez niego na słońce, zobaczysz nieskończoność kolorów i figur, gdy lekko ruszysz w dowolnym kierunku, obraz zmieni się całkowicie. Podobno nigdy nie uzyska się dwóch identycznych widoków. To jest piękne.

Jens słuchał uważnie dziewczyny próbując uzmysłowić sobie, to o czym mówi. Jak szkiełka i kamyki tworzyły kolory tego nie wiedział, ale rozumiał jaki był efekt
- Wierzę ci. Ale w tym co mówisz wystarczy przekręcić znowu, by dany kolor wrócił. A tutaj... tutaj jednego już nie ma nieodwracalnie... eeh... Nie wiem Alexa. Szczerze Ci powiem, że chciałbym tak jak Ty panować nad swoimi myślami. Tak się skupić, by nie biegały one dziwnymi torami, których nie ogarniam. Kiedyś wszystko było prostsze. A teraz... nawet znając odpowiedź, na oczywiste pytanie... co ja tutaj robię, zadaję je sobie niemal od rana. I... chyba sobie z tym nie radzę... - urwał nagle i spojrzał na dziewczynę przepraszająco. Nie chciał zrzucać na nią swoich pytań. Ona też się z Aldymem związała i z tego co wiedział, to coś pomiędzy nimi było. Po co jej jeszcze jego bóle. Szczególnie te najgłupsze dotyczące czarodziejki – Nie ważne zresztą. Po prostu nie mogę przestać myśleć o tym wszystkim.
- Opowiedz mi jak to było jak poznałaś Martusa Kallora - rzekł nagle zupełnie odmienionym tonem.
Alexandra słuchała Jensa, tego jak na swój sposób próbował zapanować na bólem, jak sobie chciał a nim radzić starając się zrozumieć, ale były przecież rzeczy, których nie można było zrozumieć...
- Co do tego kalejdoskopu... przekręcenie z powrotem nie powoduje powrotu do poprzedniego ułożenia. Nigdy nie jest ono takie same. Dokładnie tak jak w życiu. Każdy nasz krok, każdy wybór pociąga za sobą odpowiednie skutki, których już nie da się cofnąć.
Pochyliła się nad woda i zatoczyła na jej powierzchni niewielki krąg:
Kiedy byłam dzieckiem babcia nauczyła mnie pewnej modlitwy, która i dziś wydaje mi się bardzo aktualna:

Panie obdarz mnie pogodą ducha,
abym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniała to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego.

Nie wszystko możemy zrozumieć Jens, nie wszystko możemy zrobić, ale powinniśmy zrobić wszystko co jesteśmy w stanie.

- Co do Kallora... - wzruszyła ramionami - Kiedy miałam sześc lat zaczęłam mieć straszliwe bóle głowy. Modlitwy ani mikstury kapłanów nie pomagały. W końcu dziadkowie zwrócili się o pomoc do maga i trafili akurat na jedynego, który był mi w stanie pomóc. Wytłumaczył im, ze to moc, która zaczęła się ujawniać w mojej głowie, próbuje przejąć kontrole. Myślę, że wzięcie na naukę sześcioletniego szkraba nie było dla niego łatwa decyzję, ale w sumie... zawdzięczam mu życie. Bolało tak bardzo, że chciałam umrzeć. Nawet gdybym przeżyła, mogłabym zostać szalona wariatką albo bezwolna rośliną. Nie wiem, która wizja jest gorsza!
- Wyruszyłaś z grupą wieśniaków wywołać wichurę trzepotem skrzydeł – rzekł uśmiechnąwszy się po chwili – więc chyba ta druga.
Nie. Modlitwa i nieuchronność konsekwencji nie przyniosły mu ulgi, ale cieszył się, że dziewczyna tak pewnie do tego podchodziła. Było w tym coś pocieszającego.
- Sześć lat – powtórzył z namysłem. Nie chciał wracać do poprzedniego tematu – Musiał być dla Ciebie jak ojciec, albo i bliżej nawet. Dla nas ojciec nigdy nie...
Nagle jednak przestał patrzeć na nią i zamarł. Ręką tylko nakazał, by przestała dotykać powierzchni wody.
- Alexa... - powiedział bezbarwnie - Odwróć się powoli...
Sam zaś wyostrzył wzrok na przemykającą się po murach zręcznymi choć w nieludzki sposób ruchami, postać na tle gwiazd.
- Widzisz? - spytał cicho – Obok tej wieży z płaskim zadaszeniem.
Dziewczyna ostrożnie podążyła za jego wzrokiem:
- Myślisz, że to jakiś szpieg?
- Nie wiem... może zwykły złodziej -
odrzekł nie spuszczając z oczu postaci, która przycupnęła w cieniu wieży - ale jeśli szpieg... - urwał zagryzając dolną wargę i oceniając odległości - idziemy za nim?
- Mogę z nim porozmawiać... a w razie czego chyba nawet zabić.

Myśliwy spojrzał na nią zdziwiony. Z takiej odległości? Tak po prostu?
- A nie lepiej ogłuszyć?
- Ogłuszyć go mogę nie zdołać, jest mały i może nie przeżyć mojego uderzenia -
Alexa pokręciła bezradnie głową.
- W takim razie idźmy w jego stronę. Najpierw tędy obok muru w cieniu, a potem tymi schodkami na górę... a potem się zobaczy, bo nie widać co dalej. Jakby miał nam zwiać poza obręb zamku to próbuj, ale uważaj. Skoro jest jeden to może gdzieś być drugi...
Jens ostrożnie wyjął z torby swój pasek i nie zapinając go na razie przełożył tylko przez szlufki. Jeśli stwór zniknie z oczu, to zawsze będzie jeszcze takie wyjście.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-07-2009, 10:42   #498
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Silla znów podjęła decyzję za nich wszystkich. I dobrze. Lilla podniosła się zaraz za nią i ruszyła do stolika, przy którym siedział krasnolud.
- Lilla Kalvar, wojownik, a raczej paladyn Lathandera. Również w pełni zdolna do obrony fortu – przedstawiła się, kiedy tylko nadeszła jej kolej. Zapisujący mężczyzna coś pomruczał, pomruczał, a po momencie skinął głową na kolejną osobę w kolejce. Dokonawszy tego co miało zostać dokonane, dziewczyna nie odwracając się już w kierunku stolika, przy którym siedzieli przyjaciele, opuściła karczmę. Jak chyba każdy tego dnia potrzebowała samotności.

Nogi same ją niosły pomiędzy skomplikowanymi murami obronnymi, aż w końcu dotarła na większy plac. Tu na chwilę przystanęła, by przyjrzeć się jakiemuś oficerowi, który w ostrych słowach obsztorcowywał grupę świeżych rekrutów. Ciekawe czy od jutra ona także będzie musiała wysłuchać takich obelg i poleceń. W gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko, nigdy nie uczyła się walczyć razem z innymi, w oddziale, więc mogło to się okazać przydatne.

Ruszyła dalej, znów w pełni zdając się na prowadzący ją instynkt. Szła bardzo długo mijając wiele grup obrońców, kapłanów i przejezdnych, nieustannie się gdzieś spieszących. Paladynka zatrzymała się dopiero przed świątynią jakiegoś boga, wykutą z kamienia, ale posiadającą lekkość, której nie miały inne krasnoludzie budowle. Jeden rzut okiem na symbol płonącej igły ,widniejący na poruszany podmuchami wiatru proporzec, wystarczył by Lilla już wiedziała do czyjej świątyni ją nogi przyniosły. Sharindlar – Jaśniejąca Tancerka, ulubione krasnoludzkie bóstwo Lathandera. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
- Mogę w czymś pomóc? – miły, żeński głos sprawił, że Kalvarówna musiała się odwrócić – Święty symbol Pana Poranka, jesteś jego kapłanką?
Młoda służebnica bogini, z niewielką bródką zaplecioną w eleganckie warkoczyki wpatrywała się w nią badawczo, ale z sympatycznym uśmiechem.
- Nie, jestem paladynką – Lilla uśmiechem odpowiedziała na uśmiech – A pomóc nie ma w czy… Chociaż jest pewna rzecz. Mój przyjaciel dzisiejszego dnia poległ w walce, w naszych stronach jest zwyczaj przystrajania miejsca, gdzie leżą zmarli kwiatami. Czy mogłabym narwać trochę?
W kamiennym mieście ta świątynia zdawała się być jedynym miejscem z ogrodem, ogród ten co prawda mizerny, ale jednak był.
- Ah, należysz do bohaterów przybyłych z Kaar-Razan. Chodź w takim razie ze mną. Te rośliny muszą dojść do siebie po przejściu oddziałów, ale w atrium mamy niezniszczony ogród.
Święty przybytek był pustawy, większość kapłanów musiała przebywać przy murach by leczyć rannych, a z wiernych przebywało jedynie kilka młodych krasnoludek modlących się o bezpieczny powrót ukochanego do domu. Przewodniczka poprowadziła Lillę w głąb, aż doszły do zamkniętego z czterech stron dziedzińca, na którym rosły bujne okazy kwiatów. Piękniejszy ogród dziewczyna widziała tylko w świątyni Lathandera w Midd, ale i ten zapierał dech w piersiach. Kapłanka biorąc wiklinowy koszyczek i nożyce, spojrzała w chabrowe oczy paladynki.
- Kim był twój przyjaciel, jakie kwiaty najbardziej by mu pasowały?
- Był kapłanem Sune…
- Sune, Sune bogini miłości i namiętności. Więc róże, szkarłatne niczym serce róże.

Niewysoka kobieta niczym fryga uwijała się wśród krzaków ucinając te najpiękniejsze, najbardziej dorodne kwiaty. Już po chwili kosz był pełen i został złożony w ręce Lilli.
- Proszę, jak pewnie większość zmarłych został pochowany w kazamatach świątyni Moradina, zostaw tam później koszyk, pośle jutro jedną z akolitek po niego.
- Dziękuje, bardzo dziękuje.
- Nie ma za co kochana, a teraz idź. Nie znasz naszego miasta, a zaraz się ściemni.

Słońce już zaszło, gdy paladynka dotarła do ogromnej świątyni Kowala Dusz. Na szczęście przed wrotami stał leczący ją poprzednio kapłan, który bez protestów zaprowadził dziewczynę niskimi korytarzami do ciała przyjaciela. Tylko nienaturalna bladość, ledwo widoczna w poświacie pochodni, wskazywała, że Aldym nie zasnął. Paladynka poczuła, że coś mocno ściska jej serce, ale opanowała łzy napływające do oczu. Cicha pieść żałobna, dla tych co odeszli do królestwa Lathandera ,wyrwała jej się z ust, kiedy zaczęła układać kwiaty w misterne konstrukcje obok ciała przyjaciela. Największą, najpiękniejszą różę położyła na jego złożonych dłoniach. Świadomość, że nim nastanie świt rośliny zwiędną nie była istotna. Kapłan tak bardzo kochał piękno, że wszystko co choć na chwilę mogło złagodzić ponurość grobowca, było ważne.

Późno w nocy opuściła przybytek Ojca Krasnoludów. Poza strażnikami, zatrzymującymi ją kilka razy w celu ustalenia tożsamości, nie spotkała nikogo. Nie niepokojona u drzwi karczmy, podążyła do swej komnaty, gdzie z ulgą rzuciła się na posłanie. Tym razem nie hamowała łez, ponieważ były to łzy przynoszące ulgę.
 
Nadiana jest offline  
Stary 29-07-2009, 17:24   #499
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wiadomość od Kallora nie była dla niej takim zaskoczeniem jak dla reszty. Przez te wszystkie lata spędzone u niego, zdążyła się do tego rodzaju przekazu przyzwyczaić. No i w przeciwieństwie do reszty wiedziała, że to nie oznacza sprawdzania ich umysłów i odczytywania myśli. Widziała ich mało zadowolone miny, gdy ją odbierali, zwłaszcza dość rozgniewaną twarz czarodziejki. Może powinna im wytłumaczyć, że to tylko przekaz w jedną stronę, dostarczenie informacji? Może ogólnie więcej powinna im powiedzieć o swych mocach, by nie dochodziło do niepotrzebnych nieporozumień?
Wiadomość jednak, jakąkolwiek droga nadeszła, w jakiś sposób ułatwiła podjęcie decyzji, co do dalszego postępowania. Skoro zaraz potem Silia, w zasadzie niekwestionowana przywódczyni ich maleńkiej grupy, zdecydowała się zgłosić do obrony twierdzy, więc decyzja co do tego, co będą robić w najbliższym czasie została podjęta. Alexandra poczekała, aż przy krasnoludzie zapisującym „prawie dobrowolnych rekrutów”, a potem wstała, podeszła do niego i powiedziała na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć, ale jednocześnie na tyle cicho, by nie słyszeli tego co mówi inni goście zgromadzeni w karczmie:
- Alexandra Merrick, nie wiem czy moje umiejętności się przydadzą: Jestem słaba fizycznie i zupełnie się nie znam na walce bronią, choć ostatnio trochę ćwiczę strzelanie z kuszy. No i jestem psionem...
Bez komentarza wpisał na listę jej nazwisko, a obok kusza – słaby poziom umiejętności, psion.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie smętnie. Zapisane na kartce nie wyglądało to imponująco. Cóż, to zmartwienie dowódców obrony, jak wykorzystają jej umiejętności.

Teraz miała ochotę wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. Chyba większość „talgijskiej grupy” wpadła na ten pomysł, bo jeden po drugim zaczęli opuszczać karczmę. Także dla niej stało się to wręcz koniecznością, bo bezustanna paplanina Pugglego, zaczynała powoli wywoływać ból głowy. Dziewczyna zabrała płaszcz i skierowała się do wyjścia. Kiedy wychodziła, na miejscu pozostał już tylko popijający z rozkoszą chłodne, krasnoludzkie piwo, Drago.

Znalezienie odosobnionego miejsca w oblężonym mieście nie było sprawą łatwą, ale w końcu trafiła na mały placyk z fontanna pośrodku. Uklękła przy niej i ochłodziła dłonie a potem twarz zimną wodą.
Wyciszenie, nawet w niezbyt idealnych warunkach, nie sprawiało jej już takiego problemu jak dawniej. Lata wytężonych ćwiczeń przyniosły odpowiedni skutek. Usiadła wygodnie i ułożyła ręce w pozycji do medytacji. Cisza, zakłócana jedynie szumem spadającej wody, koiło jej nerwy. Uśmiechnęła się lekko. Tego właśnie potrzebowała.
Najpierw ćwiczenia koncentracyjne pozwalały jej zwalczyć nieznośne bóle głowy. Potem stosowała je przed nauką, bo jak zauważyła bardzo ułatwiały przyswajanie wiedzy. W końcu stały się jakby drugą jej naturą, niczym modlitwa dla kapłana czy paladyna. Pozwalały spojrzeć na problemy z innej perspektywy.

Rozmowa z Jensem była dziwna. Chłopak skakał z tematu na temat. Jakby nie mógł zapanować nad swymi myślami. Jakby było ich zbyt wiele i nie nie dawały mu spokoju. Z drugiej strony cieszył ją fakt, że ludzie z Talgi chyba zaakceptowali jej dziwaczne umiejętności. Że mieli ochotę z nią rozmawiać. Kallor ostrzegał ją, że większość ludzi będzie raczej mało chętna do przebywania w towarzystwie psiona. Cieszyła się więc, że znaleźli się tacy, którzy byli to w stanie zaakceptować.
Rozmowę przerwało im pojawienie się jakiejś postaci, wspinającej się z dużą wprawą po dość stromym dachu. Z ciekawością podążyli za nią. Szybko przypomniała sobie, że orki raczej nie mają szpiegów. Taka taktyka była raczej zbyt pokrętna dla ich prostych umysłów, a zwykły złodziejaszek nie popełnił raczej nic tak strasznego, by słusznym było go zabijać. Dlatego, chociaż po chwili zdała sobie sprawę, że nie mają szans go doścignąć, nie zrobiła nic, by przeszkodzić mu w ucieczce. Rozczarowany Jens powiadomił o tym fakcie przechodząca niedaleko straż, a potem nie mając już nic lepszego do roboty wrócili do karczmy.

Była zmęczona i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, z napisu jaki odruchowo przeczytała przechodząc. Na kartce przyczepionej do jednych z drzwi ktoś dokładnie wykaligrafował „Budzić tylko na batożenie”. Zastanawiając się co to znaczy i kto mieszka w tamtym pokoju oraz czy jest to jakaś próba tutejszego, raczej dziwnego poczucia humoru, udała się do siebie i padła na łóżko.
 
Eleanor jest offline  
Stary 01-08-2009, 15:42   #500
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przyszli zaledwie po kilku godzinach snu. Trzech ubranych oficjalnie krasnoludów, a każdy z nich z posępnym wyrazem na zarośniętej twarzy. Załomotali w drzwi, najpierw raz, a potem drugi, budząc zaspaną Elizabethę, która na dobrą sprawę zapomniała już prawie o tym wszystkim. Niestety przebudzenie przyniosło otrzeźwienie i powrót pamięci. Czy zdawała sobie sprawę co ją czeka? W Taldze nie było takich kar, czasem tylko ktoś rzemieniem po tyłku dostał. Tu zaś było to najwyraźniej oficjalne. Jeden z przybyłych skinął jej lekko głową i wskazał drogę.
-Za mną.
Tyle tylko, że pozwolono jej zarzucić coś na siebie i już szli. Ale zdecydowanie nie wgłąb góry, nie do jakiegoś odosobnionego pokoju. Kara najwyraźniej miała być wymierzona przy wszystkich, którzy chcieliby patrzeć. Wyszli na dziedziniec, a potem dalej, ku środkowi twierdzy, tam gdzie było wciąż dość bezpiecznie i nie spadały ogromne głazy. W końcu dotarli do małego placyku, na środku którego umieszczono słup z kajdanami, gdzie też przykuto Elizabethę. Zebrało się tu kilku gapiów, chociaż na pewno nie tak wielu, jak w czasach pokoju - wtedy takie pokazy zapełniały placyki aż do końca. Krasnoludy, tak jak i ludzie, najwyraźniej całkiem lubowali się w takich rzeczach, chociaż prawdopodobnie dla nich nie była to po prostu tylko rozrywka. Kara musiała być wymierzona. Rudowłosa dostrzegła kowala, który to owe oskarżenia wysunął.

Jeden z prowadzących ją tutaj, wysunął się do przodu i rozwinął pergamin, zaczynając czytać wyraźnym, silnym głosem. Słyszeli go na pewno wszyscy zgromadzeni wokół.
-Oskarżona, Elizabetha z Talgi, winna jest: uszczerbku na honorze Legga Gęstobrodego, obrazy szanowanego krasnoluda, ataku na jego mienie i użycie go bez jego wyraźnej zgody i uniemożliwianiu mu pracy, co mogło zaszkodzić dobru Kaar-Adun. Karą jest dwadzieścia batów bez możliwości korzystania z pomocy mocy boskiej i mikstur leczniczych. Ze względu na rasę, płeć i wiek oskarżonej, kara zostaje zmniejszona do dziesięciu batów bez możliwości korzystania z pomocy pod groźbą podwójnej kary. Wyrok zostanie wykonany teraz.
Elizabetha nie mogła się obrócić, by zobaczyć kata, przesuwającego się za jej plecami. Zamknęła oczy i ścisnęła dłonie, ale nie pomogło to wiele. Bat trzasnął i uderzył w jej plecy, powodując nagły, palący ból, którego prawie nie dało się wytrzymać! Zacisnęła zęby, a łzy pociekły jej z oczu, ale nie krzyknęła. Udało się też przy drugim razie, ale za trzecim rudowłosa już wrzasnęła z potwornego bólu. A bat śmigał w powietrzu jeszcze siedem razy, zostawiając na jej plecach długie i głębokie szramy. Gdy skończył, Bethy nie czuła już nic prócz bólu. Ktoś podniósł ją z ziemi i chyba zaniósł do łóżka. Ktoś inny pozszywał rozcięcia zwykłą nicią. Od bólu nie było ukojenia, wiedziała, że minie z kilka dni, zanim odzyska chociażby sprawność. Ale to już było poza nią, gdy straciła przytomność.

***

Nie było szans na przekonanie krasnoludów do zmiany wyroku czy tym bardziej do odstąpienia od kary. Na zapewnienia o poprawienie się uśmiechali się tylko półgębkiem. Woleliście mimo wszystko nie używać magii do tych sugestii, bo to tylko mogło pogłębić problem. Jedyne co można było uzyskać to zapewnienie, że razy nie będą tak silne, jak byłyby, gdyby winnym był krasnolud. Ale i tak patrzenie na okrwawione plecy Elizabethy nie było niczym miłym i nawet pewność, że całkiem szybko dojdzie do siebie, nie polepszała całości. A gdy ułożono ją w łóżku, trzeba było ruszać do zadań, do których sami się zgłosiliście.
Okazało się, że krasnoludy faktycznie dzielą oddziały na dwa główne rodzaje: mieszkańców Kaar-Adun lub Kaar-Razan i całą resztę. Było to z jednej strony logiczne, bowiem khazadzi byli zdyscyplinowani i nieźle wyćwiczeni, natomiast pozostali, nawet jak dobrze fechtowali, to praktycznie nigdy nie posiadali umiejętności walki w grupie. Można było pomieszać obie grupy, ale chyba nikt tu nie chciał ryzykować. Trafiliście więc do podobnych sobie - ludzi, kilku półelfów, niziołków czy równie małych, chociaż wyglądających bardzo ekscentrycznie gnomów. Łącznie ta grupa liczyła kilkadziesiąt osób.

Silia i Alexa szybko zdały sobie sprawę, że prócz nich, jakąkolwiek mocą dysponują tylko trzy osoby. Patrzący na wszystkich wyraźnie z góry i niezbyt zainteresowany pomocą samą w sobie złotowłosy półelf, który w zasadzie tylko Silii nie obdarzał ledwo skrywaną niechęcią. Oraz dwa gnomy, oba raczej już w dość zaawansowanym wieku. Psioniczka była tylko jedna, toteż nawet nie próbowano zrobić z niej czegokolwiek innego. Jeden z gnomów, z posiwiałą już lekko bródką i wciąż bystrymi oczami, zagadał pierwszy.
-Złota nie mamy, to udajemy, że możemy się przydać, prawda Ben?
-Jasne Ted. Znaczy sztuczki to my umiemy, iluzjonistyczne. Ale tych zielonych bydlaków oszukać nawet nie można, za gupie na to.

Półelf prychnął i odszedł w swoją stronę. Magowie jako jedyna z grup nie musieli pokazywać swoich umiejętności, prócz prostej sztuczki, nie zużywającej mocy prawie w ogóle. Ale siła magiczna, przynajmniej w tej części murów, na pewno nie będzie zbyt wielka.

Lilla i Drago nie mieli już tak łatwo. Ich grupa zresztą była najliczniejsza, większość ludzi z twierdzy umiało posługiwać się jakąś bronią. Podzielono was na dziesiątki, do każdej przydzielając jednego krasnoluda - oni to mieli ogarnąć chociaż trochę cały ten chaos. A chaos był jak najbardziej - bo jedno to umieć posługiwać się jakąś bronią, a drugie to wykorzystać je podczas bitwy. Wielki barbarzyńca co chwila był przywoływany do porządku, gdyż szalał po całym placu zamiast trzymać się ustalonego miejsca. Lilla radziła sobie lepiej, gdyż zdecydowanie bardziej przyzwyczajona była do stacjonarnej walki. Pozostali - od nastolatków aż do mężczyzn w sile wieku - robili co mogli, co jeszcze bardziej wściekało "instruktorów". Jakiemuś chłopakowi połamali włócznie i wepchnęli w łapy topór, gdy po raz trzeci trzasnął drzewcem kompana stojącego obok.
-Na murach nie ma miejsca na ruch, matoły! Macie stać i rąbać! Uważać na tego po prawej, osłaniać się tarczą od lewej i napierdalać w każdy zielony łeb, który się pojawi!
Ćwiczenia trwały, prawie bez chwil przerwy. Kaar-Adun na prawdę musiało być w niezbyt dobrym położeniu, ale woleliście o tym nie myśleć, skupiając się na słuchaniu wrzasków krasnoludów i próbie zachowania jakiegoś szyku.

Jens przechodził nieco inne szkolenie. Jego zdolności strzelania z łuku, były jak się okazało, dość wyjątkowe w tej górskiej twierdzy. Prócz niego było tu tylko jeszcze siedmioro łuczników, których umiejętności zostały poddane szybkiej próbie. Trening był zupełnie inny niż dnia poprzedniego, gdyż krasnoludy nawet nie kazały brać w łapy czegoś innego. A po godzinie strzelania, jeden z nich zaskoczył tropiciela.
-Strzelasz najlepiej, a że żaden z krasnoludów nie para się łucznictwem, to będziesz nimi dowodził. Trzymaj się za resztą i nie marnuj strzał. Gdy wlezą na mury, strzelajcie przez nie, stojąc z tyłu. Ośmiu to jak nic, ale zawsze kilku zielonych ubijecie. Na murach będzie komu walczyć i zrobią to lepiej, więc się nie wyrywaj.
Spojrzał uważnie, czy Jens zrozumiał, po czym odszedł w swoją stronę. Łowczy spojrzał zaś na swój oddział. Dwóch mężczyzn równie dobrze mogących być jego dziadkami, ale wciąż mających chyba niezłą krzepę w łapach. Wesoły niziołek z krótkim łukiem, przypatrujący mu się ze zbyt wielką ciekawością. Dwóch podróżników w średnim wieku, którzy prócz długich łuków mieli też miecze przy pasie. Wysłużone ubranie mówiło wyraźnie, że ich miejsce jest na szlaku, ale strzelali nieźle. I dwójka młodych towarzyszy Pugglego - oboje z krótkimi łukami, z których potrafili szyć zaskakująco szybko, chociaż nie tak celnie jak on. Chłopak podszedł do Jensa, podając mu dłoń. Nie mógł mieć więcej lat niż tropiciel.
-Jednak przyjdzie nam się bliżej poznać. Jestem Alex, a to Angela. - wskazał na ciemnowłosą dziewczynę, która skinęła głową, ale ponura mina i brak uśmiechu nie zachęcał do zbyt bliskiej znajomości - Mam nadzieję, że tamtych będzie tak dużo, że nie będziemy musieli za dużo celować.
Uśmiechnął się i mrugnął do dziewczyny. Jej wargi również drgnęły, ale słaby uśmiech nie dotarł do jej oczu.

***

Albert Langos był już w Kaar-Adun od kilku ładnych dni, zastanawiając się, czemu dotarł właśnie tutaj. Przydzielono go do południowego odcinka murów, gdzie wśród setek krasnoludów odpierał wściekłe ataki zielonej hordy, która zjawiła się tutaj ledwie przed dekadniem. Khazadzi co prawda wierzyli w Kelemvora i kapłani boga śmierci zajmowali się zmarłymi, ale Langos wiedział, że czegoś mu brakuje. Czegoś, czego brak jednocześnie odczuwał jako pewną ulgę. Niestety nie trwała ona wiecznie, teraz bowiem go przeniesiono.

-Na północy tworzymy ludzkie oddziały, z tych, co przebywają w Kaar-Adun jako goście. Potrzebujemy każdej pary rąk, tam się bardziej przydasz, młody kapłanie.

Szybko się okazało, że krasnolud miał oczywiście rację. Znajdujące się przy północnych murach karczmy wypełnione były głównie ludźmi, ale nie tak wielkim problemem było spotkać tu przedstawicieli również innych ras, prócz elfów może. Ale pierwsza pomoc, której tam udzielił, zaskoczyła nawet jego samego. Zszywał bowiem rany na plecach młodej, rudowłosej dziewczyny, która za jakieś przewinienia została tego dnia wybatożona. Nie mógł użyć mocy, więc jego wizyta tam nieco się przedłużyła. A twarz rudowłosej bardzo przypominała mu rodzinną wioskę. Czy było to możliwe? Ktoś z Talgi, tutaj?

***

Odgłosy rogów rozległy się nagle, gdy już słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, tutaj znacznie szybszemu niż na równinach. Wzywały na mury, więc nie można było marnować czasu. Waszą kilkudziesięcioosobową grupę przydzielono do dość odległego od bramy fragmentu murów. Z obu stron mieliście krasnoludy, zaś niskie blanki były wyraźnie do nich przystosowane. Kamienny podest był jednak szeroki a same mury potężne i wysokie. Najpierw ustawiono łuczników i magów, za nimi zbrojnych. Potem zbrojni mieli przejść do pierwszej linii. Pojawili się również kapłani - ku waszemu zdziwieniu - obaj byli ludźmi. Kapłan Tyra był zakutym w zbroję, ogromnym człowiekiem z buzdyganem w dłoni i twarzą zasłoniętą częściowo przez hełm. Drugi zaś... okazał się młodym, czarnowłosym chłopakiem z symbolem Kelemvora, boga śmierci na piersi. Część ludzi się wzdrygnęła, może wierzyli w przesądy? Ale Silia, Lilla i Jens patrzyli na chłopaka tak samo długo, jak on na nich. Pamiętali się z młodości, jeszcze z czasów, gdy nikt nie myślał, że kiedykolwiek staną w obliczu takiej sytuacji jak teraz. Z nich wszystkich to Albert opuścił Talgę jako pierwszy, udając się na nauki wraz z kapłanem Kelemvora. Teraz zaś stał na murach, zmieniony tak samo, jak reszta z was.

Na długie przywitania nie było czasu. Zielona horda, z tej strony jeszcze najwyraźniej pozbawiona gigantów, ruszyła ogromną falą w stronę murów Kaar-Adun. Gobliny, orki, ogry i trolle tratowały się prawie nawzajem, byle prędzej dotrzeć do wroga. Wielu z nich dzierżyło drabiny, kilka trolli miało w łapach solidne drzewa, mające służyć chyba jako tarany. Atak nie wyglądał jednak na przygotowany, ale kto rozumiał te stwory? Jęknęły kusze i balisty, postawione za murami trebeusze wyrzuciły w powietrze kamienie, które upadały pomiędzy szarżującą hordą. Pociski dziesiątkowały pierwsze linie wroga, ale to nie mogło zatrzymać tej fali, która w końcu dotarła pod mury i zaczynała stawiać olbrzymie drabiny, które jednak nie wyglądały na zbyt wytrzymałe. Głos krasnoludzkiego dowódcy próbował przebić narastający hałas.
-Trzymać linię! Łucznicy do tyłu! Nie bać się czarów, tarcze w górę! Uderzyć, gdy się pojawią!
Pojawiły się pierwsze strzały wroga, niecelne i dość nieliczne. Jakiś mężczyzna za wolno się zasłonił i grot otarł mu się o ramię, wywołując serię przekleństw. I pojawiły się pierwsze drabiny...
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172