Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2009, 20:46   #511
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert uśmiechnął się smutno na słowa Puggle'a, ale nie odpowiedział mu nic. Powstrzymał się od tego co robił zwykle w takich sytuacjach. Mistrz Berthold od dawna go wyuczył że właściwą odpowiedzią na takie pytania jest: Woli Kelemvora jedynie służę. Popatrzył za to na najbardziej rozmowną z całej grupy Lillę, potem na resztę i spytał wreszcie:
- No dobrze, dość o dawnych czasach. Powiedzcie wreszcie co was wszystkich sprowadza do Kaar Adun? Musicie przyznać, że taka grupowa emigracja z naszej wioski nie często się zdarzała jak ja w niej mieszkałem i ciekawość aż mnie pali. To że was wojna dopadła tutaj i zatrzymała to się już domyśliłem, ale gdzieżeście bywali wcześniej? Kiedy w ogóle wyjechaliście z Talgi?

Lilla rozejrzała się po zebranych, najdłużej patrząc na Sillię. Ta nieznacznie skinęła głową dając znak, że przyjacielowi z dzieciństwa można chyba zaufać. W sumie i tak nie było z czego robić wielkiego sekretu, ich wrogowie bowiem znali cel i zamierzenia misji.
- Chętnie ci wszystko opowiem, ale może pójdziemy na spacer? Duszno tu i gwarno.

Albert chętnie przystał na propozycję opuszczenia karczmy. Niezbyt przepadał za takimi miejscami, a mimo tego że nie było wielu w niej gości, to jednak kapłanowi wydawało się że wszyscy słuchają akurat ich dyskusji. Podniósł się więc szybko i powiedział do kompanii:
- Wybaczcie nam zatem, że opuścimy was na chwilkę. Pewnie jeszcze nie widziałaś Lillo widoku z iglicy w świątyni Moradina, bo przecież wy w mieście jesteście od niedawna. Pejzaż co prawda teraz psują trochę orki, ale i tak warto – powiedział z uśmiechem i puścił przodem paladynkę.

Po wyjściu z karczmy Lilla rozejrzała się czy nikt ich nie śledzi. Ulice były wyludnione, tylko co jakiś czas przechodziły krasnoludzkie patrole. Po chwili milczenia dziewczyna zaczęła snuć opowieść.
- Zaczęło się tuż po święcie Traw. Do Talgi przybył sir Leonardo de Singwa, dość miły osobnik zwabiony pogłoskami jakoby pojawiły się gobliny. Faktycznie dwa czy trzy te ścierwa zostały zauważone przez Jaspera i coś z tym trzeba było zrobić. Pamiętasz tą starą twierdzę w lesie?
- Wydaje mi się, że tak. Ja ją bardziej zapamiętałem jako mały zameczek otoczony rozsypującymi się murami. Byłem tam nawet raz, wieczorem. Albert uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- My też tam poszliśmy, w dzień na szczęście. Gobliny się tam zalęgły i coś knuły pod wodzą jakiegoś okropnego nekromanty. Najgorsze jednak było to, że do swych brudnych celów ożywił on naszych zmarłych. Tych co odeszli tamtej zimy, jako plugawe zombie.

Na słowa Lilli, Albert zacisnął szczęki, a kłykcie aż pobielały na kosturze. Nieumarli tak blisko Talgi. W umyśle chłopaka, rodzinna wioska zawsze była ostoją spokoju. Miejscem bezpiecznym, taką cichą przystanią gdzie będzie można po latach powrócić. Wieści o nekromancie o pół dnia drogi, aż go zmroziły. Kilka razy walczył już z zombie i innymi pomniejszymi nieumarłymi, jednak świadomość że zbezczeszczone zostały zwłoki ludzi których znał i wśród których się wychował była dla niego szokiem.
- Nekromanta w Taldze. Kelemvorze nie odpuszczaj kary! – Spojrzał na Lillę wyczekując dalszej części opowieści.
- Nie był ciężkim przeciwnikiem i poległ w walce, w dużej mierze to zasługa sir Leonarda. Potem objawiła się zjawa, nie taka plugawa, nieczysta, raczej strażnik. Powiedział że jest duchem Kossutha de Blight. On to rozpoznał w Silli dziedziczkę zamku, wybraną do wzięcia na swe drobne barki pewnej misji. Misja ta polega na odnalezieniu i skompletowaniu 12 świec. Zostały one użyte by powstrzymać złego smoka wiele lat temu. Z tego co wiemy także wzmożony ruch orków i ogrów jest z tym powiązany. Pierwsza świeczka była w wieży, drugą posiadał Kallor- mistrz Alexy, który wysłał ją i Drago razem z nami. Trzecia była w grobowcu krasnoludzkiego kowala run, a czwartą zdobyliśmy w przedziwny sposób od wyznawcy bogini Shar. Po kolejną musimy się udać do azylu elfów, ale chwilowo utknęliśmy tutaj.

Albert zerknął szybko czy czasem Lilla się z niego nie nabija, jak zdarzało jej się gdy byli dziećmi. Jednakże twarz paladynki, a przede wszystkim wyraz jej oczu sprawił że Albert uwierzył wreszcie w jej słowa. Misja o takim znaczeniu w rękach jego przyjaciół… Magowie, krasnoludzcy kowale run, elfy, to wszystko nie mieściło się Albertowi w głowie. Spojrzał z nowym szacunkiem na Lillę. Chwilę potem jego myśli skierowały się ku Silii. Dziedziczka zamku? Pani na Taldze i okolicach… – to wszystko było nie do uwierzenia.
Zaraz jednak skupił się na rzeczach, które intrygowały go najbardziej:
- Świeczki? Ta zjawa mówiła jaka jest ich moc? Dlaczego akurat one mają powstrzymywać tego smoka?

Lilla westchnęła i podzieliła się resztą informacji jakie uzyskali od Kossutha de Blight i Kallora. Nie było tego za wiele, miała jednak nadzieję, że Albert pojmie powagę ich misji.

Wsłuchany w słowa Lilli ledwo się zorientował że doszli już na miejsce. Spojrzał niewidzącym wzrokiem po zapierającej dech w piersiach panoramie, kontemplując to co usłyszał. Usiadł w zadumie na ostatnim stopniu krętych schodów. Zdaje się że jego przyjaciele wpakowali się w sam środek awantury, która może zdecydować o losach nie tylko ich samych. Wysilił pamięć starając się usilnie przypomnieć sobie gdzie słyszał o przepowiedni mówiącej o Koronie Królów. "Zmarły za życia, żyje w krwawej ranie ziemi. On jeden zna prawdę, która jest jego tarczą, Ona wskaże miejsce spoczynku Korony Królów. Moc jej ma siłę zjednoczenia korony. Tylko Król prawdziwy jest jej godzien. Oto nadchodzą Królewskie Dni!". Tak, to było pół roku temu, kiedy oddawał swoją pierwszą Księgę Zmarłych w Mauzoleum w Procampur. Mistrz Berthold coś o tym wspominał. Wtedy Albert uznał to jeszcze za jeden wymysł jakiegoś szalonego umysłu.
Jednak Alberta najbardziej zainteresowało to co paladynka mówiła o świecach. Albert zmarszczył brwi myśląc intensywnie. Część dusz potężnych magów zaklęta w artefaktach? Oddzielenie część vis vitae od ciała, i to jeszcze za życia – jak w przypadku Kallora? To było niepojęte! Uświadomiło Albertowi jak mało rozumie i ile jeszcze z wiedzy Kelemvora jest dla niego zakryte. Co za determinacja mogła zmusić aby zaklinać własną duszę w martwy przedmiot? Magia była rzeczywiście potężna…

Gdy paladynka opowiadała, że na zdmuchnięcie świeczki i przejęcie części mocy zdecydowała się Elizabetha, Albert popatrzył na nią z wielkim napięciem. Przejęcie umiejętności, części wiedzy i… cech fizycznych było wielce interesujące. Ale i jak domyślał się Albert – niebezpieczne. Analizował szybko to co usłyszał. Dusza kowala run, a przynajmniej jej cząstka wchłonięta przez Elizabethę. Nigdy wcześniej, nawet w setce przeczytanych ksiąg nie spotkał się z czymś takim. Jakie mogły być skutki asymilacji vis vitae innej osoby do swojej własnej, czy zmieniało to sposób myślenia, charakter takiej osoby? Czy w końcu nie „zubożało” – nie znalazł lepszego słowa - duszy osoby, która przelała jej część do świeczki? Czy przez to siła mająca więzić smoka nie słabła? Setki pytań, na które Lilla nie znała odpowiedzi kłębiły się w jego głowie. Paladynka powiedziała tylko tyle, że znacznych zmian w zachowaniu Bethy nie zauważyła. Wygląd jej się trochę zmienił, ale nie wdawała się w szczegóły.
Kapłan popatrzył na dziewczynę i w końcu powiedział:
- A ja myślałem, że z ochroną jakiejś karawany czy transportu tu przyjechaliście! Rzeczywiście wiele się działo w Taldze i okolicach od mojego wyjazdu. Pomyśleć, że macie ratować świat, powstrzymywać smoka! Myślałem że te parę podróży i kilka odwiedzonych krypt i podziemi czyni mnie najbardziej bywałym w świecie mieszkańcem naszej wioski – pokręcił głową. Powiedz jeszcze, co zamierzacie dalej. Wszak oblężenie Kaar Adun może potrwać wiele miesięcy. Nie trzeba słuchać krasnoludzkich zwiadowców, wystarczy spojrzeć tam, pod mury by się zorientować że orków, ogrów i innych stworów ciągle przybywa.

Lilla spojrzała na maleńkie skupiska świateł oznaczające obozujących wrogów. Westchnęła przeciągle po czym odpowiedziała.
- Dostaliśmy niedawno mentalny przekaz od mistrza Kallora, mamy się nie śpieszyć i gromadzić doświadczenie. Nie sądzę by to jednak miało szansę powodzenia. Silia ma nadzieje na spotkanie ojca i będzie rwała na zewnątrz.
- Nie dziwię się. Nie mam pojęcia co bym czuł w jej sytuacji, ale ojca swego na pewno chciałbym zobaczyć. Trzeba będzie porozmawiać z dowództwem obrony twierdzy, choć może to być ciężkie. Słyszałem, że Urgan Twardogłowy jest dość… stanowczy. A tak mi się widzi, że bez jego zgody ciężko się będzie stąd wydostać. To znaczy może inaczej – bezpiecznie wydostać. Bo zleźć z murów po linie w sam środek orków to myślę, nie stanowiłoby większego problemu.


***

Rozmawiali jeszcze chwilę, schodząc po schodach. Albert podziękował paladynce za rozmowę i szczerość i wrócił do swojej celki w świątyni. Lilla powiedziała że pospaceruje jeszcze trochę po mieście. Dla Alberta zbliżał się zachód słońca i przychodził czas na modlitwę. Poza tym miał wiele spraw do przemyślenia. Rewelacje paladynki były naprawdę niesamowite. Pochylił głowę i prosił Kelemvora o łaskę i wiedzę. Srebrny symbol bóstwa odbijał ostatnie promienie szybko zachodzącego w górach słońca. Gdy skończył, ruszył do izby nad gospodą w której leżała Elizabetha. Sprawdził bandaże, szwy nie puściły, a rana dzięki maści nie jadziła się. Dziewczyna cały czas spała, widocznie słabość i gorączka dała się jej we znaki. Przypatrywał się jej przez dłuższy czas, myśląc ciągle o tym co powiedziała Lilla. Dusza kowala run… Wreszcie ruszył powrotem do świątyni Moradina. Wiedział, że dzisiejszej nocy czekał go jeszcze jeden obowiązek.

***

Uderzył kosturem w kamienną posadzkę, zbliżając się do końca rytuału Przejścia. Delikatna, srebrna poświata z symbolu zawieszonego na jego piersi padała na kredowobiałą twarz młodego najemnika. Albert podniósł głowę i dokończył ceremonię:

- Panie Umarłych, Sędzio Sprawiedliwy, przyjmij duszę zmarłego na Plan Letargu. Sądź go sprawiedliwie, policz mu Panie, że z rąk nieprzyjaciół ginie. Dexter Kendor mortuus est.


Cicha ceremonia doszła do końca. Albert zapisał miano, zajęcie i miejsce urodzenia poległego najemnika w swojej Księdze Zmarłych. W niewielkiej salce świątyni Moradina, oprócz niego stała tylko jedna osoba. Widocznie inni towarzysze broni pożegnali go wcześniej. Po chwili i on ruszył do kamiennego wyjścia. Albert poprosił dwóch krępych krasnoludów ubranych w kapłańskie szaty aby zanieśli ciało do krypt w podziemiach twierdzy. W wojennych czasach nawet sługa Kelemvora nie miał tam wstępu, bez specjalnego pozwolenia.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 14-08-2009 o 17:33. Powód: literówki i inne
Harard jest offline  
Stary 13-08-2009, 19:30   #512
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Po rozstaniu z Albertem Lilla wzięła głęboki oddech. Wolno ruszyła przez pustoszejące miasto wyglądając Alexy. Zwróciła uwagę na moment, w którym przyjaciółka opuściła karczmę, ale nie mogła przecież podążyć za nią w środku opowiadania Alowi o wesołych zaślubinach Ruthie. Nogina szczęście same zaniosły ją do karczmy, gdzie cudownym zbiegiem okoliczności przebywała również psioniczka. Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz paladynki, ale jednak nie przestąpiła progu oberży. Patrzyła z pewnym skrępowaniem na wesołe przytyki, lekkie złośliwostki i celne riposty dwóch gnomów i Alexandry. Radość powoli gasła na jej twarzy, kiedy zdawała sobie coraz bardziej sprawę jak bardzo nie pasuje do błyskotliwej inteligencji przyjaciółki. Owszem, kapłani Pana Poranka mogli w niej wyszkolić zdrowy rozsądek i pewną dozę obycia ze starymi księgami, ale brak jej było tego błysku, lśnienia, jakie nieustannie promieniowało od Alexy. Nie zostawszy zauważona, z dziwnie przykrym uczuciem na sercu Lilla udała się na spoczynek.

Kolejne dni przebiegały według podobnego schematu: paladynka pierwsza przychodziła na plac ćwiczeń i ostatnia z niego schodziła. Była zdeterminowana by dać z siebie jak najwięcej, nauczyć się tego tylko co możliwe. Jej ciężka praca nie raz i nie dwa była chwalona przez krasnoludzkich instruktorów. Nie ich pochwały były jednak najbardziej motywujące, ale widmo Aldyma nieustannie krążące nad dziewczyną. O nie! Ta sytuacja nie miała prawa się więcej powtórzyć!

Monotonia przerywana była, coraz lepiej skoordynowanymi , atakami wrogów. Podczas nich Lilla szkoliła swe umiejętności w praktyce przyglądając się także z zaciekawieniem machinom wojennym stosowanym zarówno przez krasnoludy jak i orki. Po jednej z łatwiejszych bitew, w końcu zebrała się na odwagę i ruszyła śladami rudobrodego krasnoluda, który zdawał się zarządzać maszyneriami w mieście. Gdy usadowił się wygodnie w jednej z karczm odwiedzanych przez miejscowych, Lilla zwalczyła nieśmiałość i podeszła.
- Przepraszam…
- Czego?! – warknął niechętnie patrząc na nią spode łba.
- Hej, Ruad, bądź milszy dla dziewczyny. To ta, co od kilku dni walczy wraz z nami z tymi pokrakami i na Moradina całkiem nieźle sobie radzi (jak na człowieka oczywiście). Siadaj tu mała!
Lilla z wdzięcznością spojrzała na kompana Ruada i usiadła we wskazanym miejscu.
- Bo ja bym chciała się czegoś dowiedzieć tych machinach oblężniczych, a pan wygląda na kogoś kto najlepiej się na tym zna w mieście.
- Daruj sobie tego „pana” – miłe połechtany komplementem rudy krasnolud machnął ręką i pociągnął solidny łyk piwa – No mów, co tam dokładnie chcesz wiedzieć.
- Widziałam, że orki korzystają z katapult, takich klasycznych, a wy stosujecie takie inne; z dłuższym…

- Mówisz o trebuszach. Wykorzystują zasadę dźwigni i miotają pociski stromotorowo, są nieomal stuprocentowo pewne. Nie to co zwykłe katapulty, będące jak hazard w rękach początkującego gracza, Trebusze wykorzystującą przeciwwagę stałą, zamocowaną na krótszym ramieniu dźwigni. Jak mogłaś zauważyć; na jednym krańcu belki umocowany był pojemnik z kamieniami tudzież ołowiem. Na drugim krańcu usytuowana jest pętla, do której wkładamy pociski. Następnie całe ramię ściągane jest ku dołowi przy pomocy lin (w stronę specjalnie wykopanego dołu) i przymocowujemy do ziemi. Po zwolnieniu zaczepu ramię i zwolniona pętla nabierały rozpędu i miotały pociski. Piękna rzecz…
- A balisty? Zdaje się, że oni mieli jakieś gorsze.
- No pewnie, że gorsze –
żachnął się inżynier – Nie porównuj mi tu krasnoludzkiej roboty z tym partactwem. Zresztą to nawet nie batalisty jeno scorpio. Muszą być w całości obsługiwane przez kogoś. A nasze maszyny o ho ho! Słuchaj…
Wieczór minął strasznie szybko, kiedy pochylona nad szkicami z piwa na ławie, Lilla próbowała je pojąć. Nie wszystko do końca się udało, ale i tak miała wrażenie, że trybiki w jej głowie zaskoczyły. Musiała przyznać, że geniusz konstruktorski tej rasy był niesamowity.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 13-08-2009 o 19:36.
Nadiana jest offline  
Stary 14-08-2009, 22:01   #513
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
26 Kythorn, Lato 1375

Dni mijały dość monotonnie, a samo oblężenie wcale nie nabrało tempa czy dramaturgii. Wzywano was na mury przynajmniej dwa razy na dobę, najczęściej w nocy, co sprawiało, że stawaliście się coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani. Racje żywnościowe zmniejszały się nieznacznie, lecz stale, a piwo i wino coraz bardziej rozwadniano wodą. Tej jednej nie racjonowano jakoś szczególnie, najwyraźniej twierdza miała dostęp do podziemnych źródeł, z których można było czerpać krystaliczną i zdatną do picia wodę chyba nawet bez obawy, że orki mogłyby ją w jakiś sposób zatruć.
Jens kilka dni wcześniej stracił jednego z członków swojego oddziału, ale bynajmniej nikt nie został zabity. Po prostu niziołek, który przez tyle dni wspólnej walki powiedział o sobie tylko tyle, że nazywa się Max, teraz zniknął całkowicie i nie pojawiał się już. Nikt też nie miał czasu czy ochoty, by go szukać.
Z "ludzkiej" grupy poległo pięciu mężczyzn, ale nikt z tych, których zdołaliście poznać już nieco lepiej. I na dobrą sprawę tylko jeden z nich potrafił władać bronią z niezłą wprawą - dostał jednak pechową strzałą prosto w szyję. Śmierć zaczynała być czymś zwyczajnym i to już nie tylko dla akolity kościoła Kelemvora. Codziennie umierało przynajmniej kilku obrońców, ale dziury po nich szybko łatano. Pytanie jak długo to jeszcze miało trwać? I jak wielu było orków, których padały całe tabuny przy każdym szturmie.

***



Ten dzień był wyjątkowo męczący. Orki przypuściły aż trzy próby szturmów i mimo, że nie były one groźniejsze niż zwykle, nieskończoność zastępów wroga zaczęła doskwierać. Na przedpolu twierdzy gniły już tysiące ciał, wydzielając paskudny smród, ale też grożąc chorobami. Te najbliżej nocami wypalano, zresztą to samo robiły orki ze swojej strony, ale wciąż zalegały te na środku, którymi nie miał się kto zająć. A teraz zieloni co chwilę improwizowali atak, co wyraźnie demoralizowało rozsierdzonych obrońców. Zaczęli też konstrukcję czegoś znacznie potężniejszego niż zwykłe drewniane tarany czy drabiny. A z murów prawie nie schodziliście, chociaż nieco pomagały zmiany, jakie krasnoludy przeprowadzały - zawsze, gdy nie atakowali, jedna trzecia obrońców była na dole, odpoczywając. Co i tak dało tylko trzy godziny snu. Kilka takich dni i mogłoby być ciężko, toteż najwyraźniej postanowiono temu jakoś zaradzić.

Herold pojawił się pół godziny po tym, jak zwolniono was z konieczności stania na murach. Lilla, Jens i Silia zniknęli gdzieś, najwyraźniej zajęci własnymi sprawami. Wy zaś wysłuchaliście kolejnego obwieszczenia.
-Ogłasza się, że w związku ze zmianą taktyki przez oblegających, organizuje się silne wycieczki za mury w celu spalenia machin oblężniczych oraz trupów zalegających na pobojowisku. Każdy, kto chce się wybrać, ma dzwon czasu na zgłoszenie się na placu treningowym. Zakazuje się brać metalowych pancerzy a na każdą sztukę broni należy mieć szmaty, w które można ją zawinąć. Obowiązują ciemne ubrania.
Standardowo odwrócił się i wyszedł, zaś karczma ożywiła się, gdy wszyscy zaczęli omawiać opłacalność takiej wyprawy. Wcześniej nie organizowano wycieczek, gdyż przeciwnicy nie stanowili poważnego zagrożenia. Teraz to się zmieniało. Ale niewielu ludzi było chętnych, na to ryzykowne przedsięwzięcie. Tylko Angela i Alex wydawali się bardzo zadowoleni tą sytuacją, chłopak zresztą wyrażał to nawet na głos.
-Wreszcie coś ciekawego! Zaczynało mi się tu nudzić. No i już mi ręce drętwiały od tego strzelania.
Oboje szybko poszli się zgłosić. Zresztą jak się zerknęło na plac, to widać było, że chętnych jest wielu, oczywiście wśród krasnoludów. Ze znajomych postaci dało się odnaleźć tylko dwa gnomy, wesoło rozmawiające ze sobą. Biorąc pod uwagę ich sztuczki, mogli się przydać. Angela zatrzymała się przy Bethy, lustrując ją wzrokiem.
-Jeśli pokażesz, że ta gibkość nie jest tylko na pokaz, to możemy przeżyć bardzo miłe chwile podczas tego oblężenia.
O co jej chodziło, rudowłosa nie wiedziała. Nie pojawiły się emocje, ale dziewczyna wiedziała, że ta tajemnicza ciemnowłosa nigdy ich nie okazuje. A widząc, jak walczy i się porusza, mogła by być niezwykłym nauczycielem.

 
Sekal jest offline  
Stary 18-08-2009, 11:09   #514
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Rudowłosa dziarskim krokiem szła opłacić swoją bezczynność. Miała zamiar trwać w niej do końca oblężenia. Odkąd odzyskała przytomność całymi dniami ostentacyjnie rozgrywała partię domina na ławie przed karczmą. Początkowo sama ze sobą. Potem znalazła towarzystwo. Ale poprzedniego ranka Albert zdjął Elizabethcie szwy i upomniano się o jej uczestnictwo w obronie twierdzy. Bez słowa wyjęła wtedy monetę i zapłaciła krasnoludowi. Dziś miała zamiar zrobić to samo. Szła też sprzedać kurtkę, którą dostała w Kaar –Razan, bo fundusze na bezczynność wyczerpała wraz z pierwszą opłatą. A kolejne próby włamania się do Pugglego nie powiodły podobnie jak pierwsza.
Miała zamiar jeszcze próbować szczęścia przy tym skomplikowanym krasnoludzkim mechanizmie, choć niestety już bez intencji kradzieży, za to wiedziona coraz większą ciekawością. Bo gadający i połykający coś bez przerwy Puggle był ostatnio jej partnerem od łamigłówek z kościanych płytek.

***

Obudziła się po dwóch dobach głębokiego snu. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że minęło tyle czasu. Plecy nie bolały wcale. Wstała rześko z łoża i nawet nie zakręciło jej się w głowie. Na stole ktoś zostawił miskę z wodą, jeszcze całkiem ciepłą. Miała wrażenie, że wystarczy porządnie obmyć się ze wspomnień, żeby wszystko było w porządku. Ale tak było tylko do momentu, gdy poczuła pod palcami zgrubienia i szwy, i świeże strupy. Pobito ją do nieprzytomności i nikt nie złamał dla niej żadnego zakazu.
Rozpłakała się zupełnie nagle, dla siebie samej nieoczekiwanie. Zagubiona, skulona do pozycji embrionalnej, z czołem przyciśniętym do kolan wypłakiwała na drewnianej podłodze kałużę, która nie miała szans urosnąć proporcjonalnie do jej rozpaczy.
Niemądrze jest ulegać złudzeniom.
Uspokoiła się, gdy rozbolała ją od płaczu głowa. Nierozsądnie jest samej sobie szkodzić.

***

Domino dostała od karczmarza.

Rozrzuciła kamienie i grała w pojedynkę zmieniając nawet miejsce za stołem. Chyba najbardziej bawiło ją właśnie przesiadanie się. Ale nawet w oblężonej twierdzy niektórzy mają za dużo czasu i bez przerwy ktoś chciał się przyłączyć. Po kilku odmowach demonstracyjnie odtachała drugą ławę na przeciwległy koniec budynku.

Zachowywała dystans wobec wszystkich.

Nie przewidziała jedynie Pugglego. Dosiadł się do niej czwartego dnia z przyniesionym z wnętrza stołeczkiem, sapiąc przy tym jakby przydźwigał dwuręczny topór razem z kowadłem, na którym go wykuto i podczas pięciominutowej przemowy obiecującej, że nie będzie nic mówił, a jedynie cieszył się rozkoszami gry w tak wspaniałym towarzystwie, przy czym od razu wyjaśnił, że mówiąc o wspaniałym miał na myśli także siebie i z pewnością Elizabetha nie będzie miała mu za złe przyjemności, jaką czerpie słuchając swych mądrych słów, zaczął po prostu grać.
No i mówił cały czas. To, że milczała w ogóle mu nie przeszkadzało. I wygrywał. Przecież to była głupia losowa gra. Pod koniec wieczoru Elizabetha założyłaby się o drugą chłostę, że oszukiwał.

Nie zasypiała tego dnia szczęśliwa. Ale szpilki lodu utrudniające oddychanie, te o których próbowała zapomnieć całe poprzednie dni, które budziły ją w nocy uczuciem nieskończonego smutku, roztopiły się w monologu grubaska.

***

Nocą kilka razy poszła obejrzeć mury. Za dnia wydawało jej się, że da radę, wytrwa tu do końca oblężenia i dotrzyma słowa danego Sili. Ale gdy zapadał zmierzch wszystko wyglądało inaczej. Myślała tylko o tym, że łatwiej będzie zginąć próbując przekraść się przez siły orków niż zostać jeszcze jeden dzień dłużej. Znalazła sobie miejsce na cofniętej nieco w głąb fortyfikacji wieży, gdzie przyczajona w ciemności spędzała czasem i pół nocy, licząc światła wrogiego obozu. Podwójnie uwięziona, w twierdzy i zobowiązaniu.

O tym, że jednak ktoś naruszył zasady i Silia zdobyła dla niej na wpół magiczny specyfik dowiedziała się też od Pugglego. Skomentował rumieniec Elizabethy jak zwykle trafiając w sedno.
- Przecież podziękowanie nie będzie bardzo umniejszone, dlatego, że przyjdzie późno. Są błędy, które można naprawić i takie, które trzeba popełnić.
Czekała na półelfkę, tego wieczoru złożywszy wreszcie grę.
- Dziękuję. I pilnuj się na tych murach.
Nie umiała tego zmienić, nawet widok zmęczonej twarzy Sili nie skłonił jej do przyłączenia się do obrońców.

***

Radgast odwiedził ją wieczorem w dniu, kiedy się obudziła. Była mu wdzięczna, że nie powiedział nic głupiego, nie umniejszył jej pracy żadnym „nie trzeba było”. Za to przyszedł rozdziany ze zbroi, ale z młotem, który lśnił, wypolerowany niczym klejnot.
Chciał zobaczyć jej plecy. Dłonie Radgasta wodzące wokół długich świeżych ran, przyprawiały ją o dreszcze.
- Szkoda, że zemdlałam.
Wpatrzony w plecy rudowłosej krasnolud przygryzał do krwi wargi.
Pożegnali się w nocy. Dla obojga było oczywiste, że to rozstanie.

***

Unikała reszty, jedynie z Albertem przywitała się prawie wylewnie. Podziękowała za opiekę i wycałowała go w oba policzki. Wyglądał tak poważnie, że korciło ją by zakończyć pocałunkiem usta, ale był to tylko krótki przebłyskiem zwykłego humoru i nic takiego nie zrobiła. Za to dopytała się, co robi w krasnoludzkiej twierdzy. Przekazała wieści o kilkorgu rówieśnikach z Talgi, o śmierci i narodzinach, ale z takimi plotkami była spóźniona o dwa przespane dni. Toteż przede wszystkim wypytywała kapłana o jego profesję.

- Co potrafi kapłan boga śmierci? Możesz rozmawiać ze zmarłymi? Umiesz to, co nekromanci? Ożywiać nieumartych? Czy oni wtedy coś czują? Ci zombie, których zabijaliśmy w zamku, mogli mieć jakieś przebłyski świadomości?
- Pewnie przydajesz się przy okradaniu grobowców. Bo to już robiliśmy – gdy śmiała się na plecach na białej koszuli wykwitały jeszcze kropelki krwi.
- Dlaczego wybrałeś takiego boga? - zadane cicho ostatnie pytanie zabrzmiało bardzo poważnie.

***

Tego dnia szła zatroszczyć się o kończącą się gotówkę. W beznadziejnie tradycyjny sposób. Zgromadzony na placu tłum co prawda przypominał dziewczynie o innych metodach, niestety, możliwości ewentualnej ucieczki były dość mocno ograniczone.

-Jeśli pokażesz, że ta gibkość nie jest tylko na pokaz, to możemy przeżyć bardzo miłe chwile podczas tego oblężenia. – Angela stanęła jej na drodze.
-Ale co proponujesz?- rudowłosa zatrzymała się zaciekawiona - Muszę do tego zgłosić się na te urocze wycieczki, czy nadal mogę drażnić praworządnych obywateli bezczynnością?
- Co robisz poza tym to mnie nie obchodzi.
Elizabetha wzruszyła ramionami. Zapowiadało się na trudną rozmowę.
- Chyba nie zrozumiałaś, nie zwierzam się, nie wiem, co proponujesz. Dotyczy to wycieczek? Mam się zgłosić?
-Ja chcę tylko zobaczyć, co umiesz, dobrze cię zrozumiałam. Nie obchodzi mnie to jak zadowolisz naszych gospodarzy.
- Chcesz przeżywać miłe chwile obserwując, co umiem? Myślałam, że mówisz o czymś konkretnym.
- Musisz znać konkrety, by zaryzykować? Mogę cię nauczyć kilku rzeczy, jeśli uznam, że masz potencjał. - przerzucały się zdaniami.
- To co mam zrobić?
- Wziąć udział w dzisiejszej wycieczce.
- Ha! I zatoczyłyśmy kółko! Rozmawia się z Tobą jak z Pugglem. Po okręgu - rudowłosa poważnie pokiwała głową - Zgłoszę się. Nie wątpię, że mogłabyś mnie wiele nauczyć.
- Oboje za dużo gadacie. – Angela odwróciła się i odeszła, ale bystry wzrok Bethy wyłapał lekko uniesione wargi i błysk w oczach.

Krasnoludzka kurtka ocalała. Przynajmniej ten jeden dzień.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 18-08-2009, 18:18   #515
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
- Pamiętaj synku, tu inaczej niż na murach - liczą się sprawne paluchy i pomyślunek, nie siła. Każdy matoł potrafi wyrwać bełt z rany, ale zrobić to tak aby niczego nie uszkodzić, to już trza wiedzieć jak.

Stary krasnoludzki kapłan z wyciągniętym śmiesznie językiem i skupieniem na twarzy manipulował niewielkim szczypcami przy postrzelonym barku khazadzkiego żołnierza. Albert kolejny dzień pomagał mu opatrywać rannych i leczyć z boską pomocą obrażenia od orczej broni. Uśmiechał się w duchu na mentorski ton, z jakim traktował go z przyzwyczajenia stary kapłan. Jego wiedza o leczeniu, również tradycyjnymi metodami była ogromna i Albert był bardzo zadowolony, gdy tylko miał czas aby mu pomagać.

- Widzisz te zadziory? Niektóre z tych zielonych skurwysynów
– nienawiść do orczej rasy była wspólna u wszystkich krasnoludów, niezależnie od ich nobliwych profesji – podpiłowują jeszcze łączenia, tak że strzała czy bełt przy uderzeniu o kość rozpada się. Odłamki rozpryskują się tnąc tkanki i zostają w trzewiach lub mięśniach. Trzeba po-wo-li, powolutku bo narobisz więcej szkód niż sam postrzał.

Albert przyglądając się pilnie, trzymał w rękach dwa haczykowato zakończone druciki, którymi starzec kazał mu otwierać ranę, a sam wyciągnął wreszcie grot bełtu tkwiący w barku rannego. Wrzucony do stalowej miski, zadźwięczał głośno, a operowany wojownik wypuścił powietrze z płuc z ulgą. Jeszcze tylko przemycie rany i po chwili modły do Kelemvora popłynęły cichym głosem, zwielokrotnianym przez niskie, kamienne sklepienia świątynnego lazaretu. Krasnoludzki kapłan już pochylał się nad kolejnym rannym, kiedy zabrzmiały rogi. Spojrzał na Alberta, który spłukał tylko krew z rąk, złapał swój kapłański kostur i wybiegł w noc.

***

Elizabetha spała już drugi dzień, co niepokoiło Alberta. Badał ją dokładnie, ale nie było śladu zakażenia, a rany na młodym ciele goiły się bardzo dobrze. Zdjął część szwów, z ukontentowaniem stwierdzając, że nie pozostanie wiele widocznych blizn.

Kiedy wreszcie dziewczyna wybudziła się, wygadali się za wszystkie czasy. Albert znowu był szczęśliwy, słuchając o dawnych znajomych, chłonąc wieści z rodzinnych stron. Wypytywał o siostry, które były towarzyszkami zabaw płomiennowłosej dziewczyny. Zamęczał ją wręcz pytaniami, domagając się coraz to nowych wieści i szczegółów. Elizabetha chętnie opowiadała mu o Taldze, o ich przygodach po opuszczeniu rodzinnej wioski. Albert złapał się na tym, że przypatruje jej się uważnie, ale nie poruszał jeszcze intrygującego go tematu wchłoniętej duszy kowala run. Musiał najpierw sam sobie to przemyśleć i poukładać. Z ochotą natomiast odpowiadał na pytania kobiety. Opowiedział jej o swoim wyjeździe i pobycie w Mauzoleum w Procampur, o nowicjacie, ceremoniach. O wszystkim co ją interesowało:

- Cóż, kapłan Kelemvora jest silny wiarą w Pana Zmarłych. Nie jesteśmy wojownikami, ale w razie potrzeby niesiemy pomoc i ukojenie przez modlitwy. Jeśli walczymy, to głównie z nieumarłymi, co jak słyszałem i wam się zdarzało. Dzięki łasce Kelemvora potrafię rozmawiać z umarłymi, ale nigdy jeszcze tego nie robiłem. Oni powinni mieć spokój – powiedział poważniejąc. Co do nekromancji, to żaden z kapłanów nie odważy się przywracać ich do plugawej namiastki życia. To robią ci, którzy później z nami mają na pieńku – powiedział wracając już do swojego weselszego tonu. Z tych samych względów mało wśród nas rabusiów grobów – dodał uśmiechając się i patrząc na Elizabethę. Ale paladynka wtajemniczyła mnie w to i owo, więc myślę że świece i informacje w waszej misji, nie podpadają pod tą kategorię.

- No, myślę że możemy odstawić już zieloną maść. Ona jest niezastąpiona jeśli chodzi o walkę z gorączką, ale no cóż… zapach ma dość osobliwy. W każdym razie nie będzie Ci już więcej potrzebna.

Gdy zadała poważnie ostatnie pytanie, Albert zamyślił się przez chwilę, ale nie tracąc dobrego humoru odpowiedział, mówiąc cicho i jakby w tajemnicy:
- Bo On jest najpotężniejszy ze wszystkich bóstw. Każdy nas, wcześniej czy później stanie przed jego obliczem.

***

Albert czuł się coraz bardziej zmęczony. Lazaret za dnia, obrona murów w nocy, szturmy coraz potężniejsze. Słyszał jak wojownicy rozprawiali o pracach orków nad urządzeniami oblężniczymi. Z ich słów wynikało, że może to być realne zagrożenie i coś z tym należy zrobić. Albert nie wyznawał się za bardzo na tym, ale kiedy spotkał Helgara zapytał go o to:
- A pieron jasny ich tam wie. Murów taranami nie rozbiją, to nawet te głupie sukinsyny wiedzą, z drabinami już piąty dzień próbują, ale zbierają w dupę jak się patrzy. Po mojemu wieże pewnie klecą… - krasnolud nie wydawał się być jakoś specjalnie przejęty, ale Albert nie wiedział co o tym myśleć.

Kolejnego dnia, gdy wreszcie zeszli z murów, poważny krasnolud odczytał jedno z licznych obwieszczeń od dowództwa. Albert przysłuchiwał się uważnie, ale widział nikłe zainteresowanie wycieczkami wśród zebranych ludzi. Tylko niewielu z nich, w tym młoda kobieta i jej towarzysz wyrazili od razu zainteresowanie. Rozpoznał w nich Alexa i Angelę - strzelców z oddziałku dowodzonego przez Jensa. Nie zamienił z nimi wcześniej na murach więcej niż kilka słów, zbyt byli wszyscy zajęci walką. Teraz zobaczył jak kobieta zaczęła rozmawiać z Elizabethą, nakłaniając ją do wzięcia udziału w wycieczce. Jak na test umiejętności, młodemu kapłanowi wydało się to dość niebezpieczne. Kiedy we trójkę wyszli zapisać się na wycieczkę na plac treningowy, Albert dopił szybko rozwodnione piwo i wyszedł z karczmy. Chciał jak zwykle pójść do lazaretu w świątyni, ale sekundę po przekroczeniu progu poderwał głowę do góry i dostrzegł znaną mu mleczną poświatę.

***

Dopiero co wyświęcony nowicjusz Albert Langos siedział z opuszczoną głową na schodach prowadzących do wiekowej krypty. Mistrz Berthold stał obok. Nie, nie był wściekły, był chyba tylko zawiedziony. Patrzył za wychodzącymi z grobowca kapłanami i najemnikami. Wielu z nich było rannych, słaniało się na nogach. Kilku z nich pozostało w środku, spoczęli w na nowo poświeconej wspólnymi staraniami ziemi. Mistrz spokojnym, cichym głosem mówił do swojego ucznia:

- Co chciałeś osiągnąć? Uchronić go przed czym? Przed Śmiercią? Myślałem Albercie, że lepiej rozumiesz nauki Kelemvora. Szczególnie, że ze swoim darem, jest to konieczne żebyś je dobrze rozumiał. Co chciałeś osiągnąć... Kimże jesteś, żeby kwestionować wolę Pana Zmarłych? Pamiętaj, wyroki ferowane przez Niego, tylko On sam może zmieniać. Choć zdarza się to niezmiernie rzadko. Jeśli nadchodzi czyjś czas… to zaakceptuj to, nawet jeśli to ktoś bliski. Szczególnie wtedy, jeśli to ktoś bliski.

Chłopak nie podnosił głowy, wiedział że Mistrz ma rację, on wiedział i pamiętał wszystkie jego słowa, ale w tej chwili pogodzić się z nimi było tak trudno…

- Albercie, co jest wypisane na pierwszej stronie każdej Księgi Zmarłych? – powiedział poważnie mistrz Berthold ujmując podbródek ucznia w dłoń i podnosząc do góry, tak aby wreszcie chłopak spojrzał mu w oczy.

***

- Fiat voluntas tua – powiedział cicho Albert budząc się ze wspomnień. Nie wiedział ile stał i patrzył w dal przed siebie. Nikogo ze znajomych nie było już w pobliżu. Wyszedł na zewnątrz i skierował się na plac treningowy. Nie miał przynajmniej problemów ze spełnieniem wymogów khazadów. Nie nosił zbroi, z reguły ubierał się w ciemne barwy, a jego broń, jeśli kostur można tak było nazwać – nie będzie hałasował. Krasnolud notujący imiona chętnych zerknął na niego:

- My tam nie na modły ino do bitki idziemy, zastanowiłeś się dobrze?
Pod spojrzeniem Alberta szybko wrócił jednak do stawiania koślawych nieco run na pergaminie.
 
Harard jest offline  
Stary 18-08-2009, 19:39   #516
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Dni mijały szybko. Coraz częstsze walki i coraz rzadsze treningi sprawiały, że w wolnych chwilach Lilla padała na nos. Wzorem dużej części obrońców każdą wolną chwilę wykorzystywała na sen. Poza tym jakoś nie wychodziły jej kontakty z przyjaciółmi. Elizabeth chyba do wszystkich miała pretensje, że nie zapobiegli jej krzywdzie, co paladynka przyjęła z pokorą i pełnym wyrzutów sumieniem. Unikały się także wzajemnie z Alexą, trudno było powiedzieć co, ale coś się zepsuło. Coś nieuchwytnego, niedopowiedzianego zawisło w powietrzu i zagroziło zerwaniu ich relacji.
Jeśli nie spała i nie machała akurat mieczem spędzała czas z Ruadem, który naprawdę polubił tą dziewczynę przejawiającej tyle krasnoludzkich cech. Nie bała się ciężkiej pracy i była prostolinijna jak oni. Pomagała mu z ogromną chęcią przy wcielaniu różnorakich konceptów inżynierskich. Co prawda jej pomoc ograniczała się w dużej mierze do „przynieść, podaj, pozamiataj” ale co się nauczyła to jej.

***

Po którymś treningu paladynka nie miała już sił by zajrzeć do karczmy, w której z reguły przesiadywał rudobrody krasnolud. Z mocnym postanowieniem zjedzenia pożywnej kolacji i walnięcia się w wyrko szła do zajmowanej przez nich karczmy. Jak to z reguły bywa, życie błyskawicznie zweryfikowało jej te plany pod postacią młodego chłopaka, który zabiegł drogę. Nie znała go, musiał nie brać udziału w walkach, ale on błyskawicznie zauważył symbol zwisający na jej piersi.
-Jesteś kapłanką?! Musisz iść ze mną, błagam! Mój brat! Został ranny, chyba trafił go jeden z tych wielkich głazów a nie mogłem znaleźć nikogo do pomocy!
To było co najmniej dziwne, wokół przemieszczało się pełno krasnoludów, wśród których byli także kapłani. Lilla pozwoliła jednak wziąć się pod rękę i pociągnąć do jednego z licznych, skalnych korytarzy.
-Przeniosłem go do naszych pokoi, ale on tak strasznie krwawił!
Z dziwnym uczuciem niepokoju wkroczyła do jednego ze skalnych pomieszczeń, zamykanych solidnymi drzwiami. Na łóżku leżał inny chłopak, a na jego ubraniu widać było ślady krwi. Gdy Lilla nachyliła by się przyjrzeć potencjalnej ranienie poczuła potężny ból z tyłu czaszki. Sekundę później wszystko pogrążyło się w ciemności.

Trudno powiedzieć ile to trwało, ale po przebudzeniu, głowa wciąż okropnie bolała. Nie to jednak było najgorsze, a fakt że dziewczyna znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, przywiązana za ręce i nogi do metalowych ram solidnego łóżka. Zbroja zniknęła, została tylko w lnianym ubraniu. Koszula zresztą była rozchłestana, tak, że praktycznie było widać piersi. Dwóch blondynów, siedzących przy jedynym stole w pomieszczeniu, spojrzało na nią i uśmiechnęli się obleśnie. Nie byli może brzydcy, ale te ich oczy... Teraz dopiero było je widać.
-Nasza zdobycz się obudziła.
Jeden z nich wstał i podszedł do łóżka, bezceremonialnie wkładając dłoń pod koszulę i mocno ściskając sutek. Lilla krzyknęła bardziej ze złości i upokorzenia niż bólu.
-Krzycz sobie. Dobrze wybraliśmy miejsce.
-Ale jak będziesz grzeczna, to może jeszcze stąd wyjdziesz. Tak pod koniec oblężenia. Musisz być tylko dobrą niewolnicą.

-Rozumiemy się? Rozepnij jej nogi, wreszcie mogę sobie poużywać.
Rozwiązał linki wiążące stopy, ale sytuacja nie poprawiła się za bardzo.
-Widzisz, nudziliśmy się. Ty nam zapewnisz rozrywkę a nikt nie umrze.
-A teraz grzecznie rozłóż nóżki. Nie próbuj sztuczek, jest nas dwóch a ciebie nikt nie usłyszy.

Zaczął zdejmować swoje spodnie.

Wściekłość jaka ogarnęła dziewczynę nie dało się chyba porównać z niczym. Nigdy do tej pory nie doznała takiego wszechogarniającego uczucia. Kalkulowała strasznie na zimno, z pełną premedytacją i jasnością umysłu. Jeśli chodzi o krzyki miejsce z pewnością wybrali dobrze, nie wyglądali na skończonych kretynów. Z drugiej strony chyba założyli, że nikt jej nie będzie szukał nim oblężenie dobiegnie końca, a to już za mądre nie było
Udając pogodzoną ze swym losem ofiarę odczekała aż ten starszy się rozdzieje i będzie próbował położyć na niej. Dopiero wtedy przepuściła atak: mocny kopniak wyprowadzony w jego genitalia trafił idealnie. Chłopak zwijał się z bólu na wysokości jej nóg, tak że idealnie poprawiła mu z kolana z twarz. Cichy chrupot zwiastował złamany nos.
- Ty suko!
Młodszy chłopak rzucił się by powstrzymać rozszalałe kończyny. Położył się na nich całym ciałem, ale nie było łatwo poskromić jej umięśnione silne nogi.
- Ty szujo, masz dziesięć sekund aby mnie rozwiązać, albo rzucę na ciebie takie przekleństwo Lathandera, że do końca życia będziesz żałował!
Wysapała wściekle między próbami wydostania się spod jego uściskami. I to nic, że nie znała żadnych przekleństw Pana Poranka, w stanie w jakim się znalazła była w stanie wyrzucać z siebie bluzgi z prędkością kuszy samostrzelnej.
 
Nadiana jest offline  
Stary 18-08-2009, 20:14   #517
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przyzwyczajona do spokoju i systematyczności w wieży Kallora Alexandra nie popadała w taką frustrację jak większość zamkniętych w twierdzy podróżników. Jej świat nawet zamknięty w czterech ścianach był ogromny, bo droga do niego prowadziła przez wrota umysłu.
Praktycznie każdą wolną od walki, czy koniecznego dla odnowienia mocy odpoczynku chwilę, spędzała na ćwiczeniach. Uczyła się więc kusznictwa, kiedy tylko Jens znalazł dla niej odrobinę czasu, zawzięcie pracowała nad metodą obróbki kamieni, którą pokazał jej Gorki, musiała z żalem przyznać, że daleko jej jeszcze do kunsztu krasnoludzkiego rzemieślnika. Była jednak sumienna, staranna, zawzięta i pełna nadziei, że zdoła mu kiedyś dorównać. Zdecydowanie najwięcej jednak czasu poświęcała na ćwiczenie umysłu, zachowania wewnętrznego spokoju, koncentracji i podzielności umysłu. Próbowała też nauczyć się nowych umiejętności.

Doszła do wniosku, że ćwiczenie tego wszystkiego wymaga od niej najwięcej wysiłku, a więc jest najbardziej efektywne w obecności Pygglego, którego usta praktycznie nigdy się nie zamykały.
Siadała więc koło niego i wysłuchiwała niekończących się monologów. To było niesamowite ile słów ten człowiek potrafił z siebie wyrzucić, bez powiedzenia jednej choćby sensownej informacji. Dziewczyna mimowolnie zaczynała podziwiać oszałamiającą giętkość jego umysłu.
Grubaskowi nie przeszkadzała cicha towarzyszka, cały czas uparcie wpatrująca się w stojący przed nią kufel, którego zawartość zmniejszała się, a potem ponownie zwiększała po napełnieniu go przez usłużnego szynkarza.
Alexa w sumie była zadowolona, że zaczynają rozcieńczać tutejsze alkohole, bo ilość trunku, którą ostatnio w siebie wlewała była trochę niepokojąca. Z drugiej strony pozwalało jej to zapomnieć, tak jak drugiego wieczoru w twierdzy, o martwym Aldymie i Lili, która przestała się do niej uśmiechać i najwyraźniej unikała towarzystwa psioniczki i o tym, że nigdy nie będzie jednym z Talgijczyków.

Do stolika Pugglego ciągle przysiadali się kolejni goście, najczęściej dwoje młodych ludzi, z którymi najwyraźniej coś go łączyło lub Drago, który chyba też nie miał ochoty na picie w samotności.

- Jak miło widzieć przy stoliku tyle życzliwych Pugglemu osób. Dzień spędzony na rozmyślaniach nad własna nieprzydatnością jest taki przygnębiający! Puggle jednak nie poddaje się smutnym myślom, o nie Puggle czeka z wytęsknieniem na wieczór, gdy ktoś w końcu zechce zaszczycić go swym towarzystwem...
Dziewczyna ponownie skupiła całą uwagę na kuflu. Tym razem był pełny, nie była pewna czy ma to jakieś znaczenie. W zasadzie jeśli nauczy się prawidłowo to robić, powinno się udać nawet z większymi przedmiotami. Tylko zrobić to ten pierwszy raz! Potem z pewnością będzie prościej.
... jak długo jeszcze przez te istoty za murami będziemy tu musieli siedzieć? Kto zna odpowiedź na to pytanie? Z pewnością nie taki prosty człowiek jak Puggle. Przecież on jest taki bezużyteczny, że nawet nie dostąpił zaszczytu obrony tej wspaniałej twierdzy.
Alexa skupiła całą swą uwagę na płaszczyźnie kufla ściśle przylegającej do stołu. ~Tylko odrobinę! No już! Ruszę go przecież potrafię to zrobić!~ Cała uwaga psioniczki skoncentrowała się na tym jednym miejscu.
- Puggle sobie myśli, że to nie takie złe miejsce, oczywiście prócz jedzenia. Nasi kochani brodacze zdecydonie za bardzo ograniczają wolność naszych żołądków, o tak, właśnie to chciał Puggle powiedzieć! Jest jednak w stanie powiedzieć, że jego nowi kompanioni prawie mu to równoważą!
Nagle kufel piwa stojący przed Alexą wystrzelił gwałtownie w górę i w momencie gdy oszołomiona sukcesem dziewczyna straciła koncentrację spadł z powrotem. Dosłownie o milimetry mijając okrągłą głowę Pugglego i z hukiem rozbijając się na blacie stołu. Wszyscy z wyjątkiem grubaska zerwali się jak oparzeni, a Alexa z zarumienioną twarzą powiedziała lekko skonsternowana:
- Och przepraszam, nie chciałam...
Po czym z radością rzuciła się na szyję stojącego obok wojownika i zawołała:
- Och Drago! Drago! Widziałeś udało mi się! Podniosłam go w górę! Widziałeś?
- Tak tak, droga piękności, Puggle myśli sobie, że powinnaś ćwiczyć to na pewniejszych obiektach nie mających na celu brudzenia kaftana biednego Pugglego.

Dziewczyna podeszła spiesznie do mokrego grubaska, pocałowała do w pulchny policzek i powiedziała:
- Och Puggle jestem taka zadowolona, że mi się udało. Jeśli chcesz wyczyszczę Ci kaftan
- Puggle byłby zachwycony, moja droga, ale woli nie rozdziewać się tutaj przy wszystkich, a szkoda iść do pokoju i opuszczać to przemiłe towarzystwo!
- W takim razie kiedy tylko zechcesz jestem do twojej dyspozycji
– Zaraz gdy wypowiedziała te słowa Alexa zdała sobie sprawę z ich dwuznaczności i zaniosła się wesołym śmiechem przytulając lekko do Pugllego
 
Eleanor jest offline  
Stary 23-08-2009, 00:22   #518
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Lilla:

Paladynka już dawno przestała być wiejską dziewczyną. Nie zawsze co prawda zdawała sobie z tego sprawę, nie zawsze wierzyła w siebie, ale teraz... cóż by powiedzieć? Dwóch młodzieniaszków, którzy w życiu najprawdopodobniej nie przeżyli zbyt wielu porażek i rozczarowań, teraz natrafiło na orzech trudniejszy do zgryzienia, niż kiedykolwiek wcześniej. Bo cóż mogli się spodziewać po młodej dziewczynie, która co prawda miała jakieś mięśnie pod koszulą, ale miała też ładne, kształtne piersi i całkiem nie twarz? Na pewno nie tego, co się wydarzyło. Pierwszy kopniak pozbawił pierwszego z chłopaków możliwości robienia dzieci, tak na oko przynajmniej na kilka dni. Złamany nos był tylko dodatkiem, do jego piskliwego krzyku i wyzwisk, które czasem był w stanie z siebie wyrzucić. Ale drugi też stać nie zamierzał jak kołek. Przygniótł dziewczynę, próbując na nowo przypiąć nogi do łóżka, ale było to zadanie praktycznie dla niego niewykonalne. Wyćwiczone mięśnie Lilli, nawet jeśli nie mogła posłużyć się nogami, były wystarczające, by opleść się wokół szyi tamtego. Chłopak zaskomlał.
-Błagam, nie rób mi krzywdy!
Wyglądał, jakby miał za chwilę się rozpłakać. Cóż, był twardy tylko stojąc nad związaną kobietą. Teraz zaś szybko wykonywał polecenia, rozwiązując paladynkę. Kolejny złamany nos i tym razem to Lilla stała nad związanymi chłopakami, zastanawiając się, co teraz.

Ku swojemu zaskoczeniu, usłyszała kroki podążające korytarzem, a po chwili do drzwi ktoś zdecydowanie zapukał.
-W imię Tyra, otwórzcie te drzwi.
Paladynka była zdziwiona wcale nie mniej od dwóch chłopaków, którzy jeszcze bardziej wcisnęli się w kąt, próbując wciąż zatamować krwawienie z nosów. Lilla zaś ostrożnie otworzyła drzwi, wpuszczając do środka solidnego człowieka z lekkim, siwawym już zarostem. Na jego niebieskiej tunice widniała waga na wojennym młocie, symbol, który widziała również na jego tarczy, gdy przyłączał się do obrońców muru. Nie spodziewał się zobaczyć tu Lilli, ale szybko ukrył zaskoczenie, a wystarczyło jedno spojrzenie na związanych, by domyślić się co tu zaszło. Pokiwał wolno głową i wszedł, zamykając za sobą drzwi.
-Tak, a miałem mieć na nich oko.
Pokręcił głową, nieco zrezygnowany. Wyraz jego oczu pozostawał jednak twardy, gdy zastanawiał się nad czymś przez dłuższą chwilę. Potem zaś zwrócił się do paladynki.
-Przepraszam, że nie dotarłem tu wcześniej. Osądzę ich sprawiedliwie, wedle Tyra i ich uczynków.
Podniósł ich, powstrzymując krwotok. Bólu nie uśmierzył, gdyż obaj wciąż poruszali się z wielkim trudem. Lilla w tym czasie na powrót przywdziała swoją zbroję.
-Lathander i Tyr są sprzymierzeńcami, córko. Obserwowałem cię tutaj w Kaar-Adun. Nie chciałabyś służyć sprawiedliwości? To bardziej odpowiada twojej duszy, a Pan Poranka i tak na zawsze pozostanie w twoim sercu. Mogę być twoim przewodnikiem, jeśli zechcesz. A zaczęlibyśmy od osądu tych dwóch, niezależnie od prawa krasnoludzkiego. Zastanów się.
Uśmiechnął się do niej, a zmarszczki pokryły prawie całą jego twarz. Potem wyprowadził dwóch chłopaków, a Lilla z pytaniem w głowie podążyła za nimi.

Alexandra:

Alexandra nie była szczególnie zainteresowana ani wycieczką, ani patrzeniem się z murów na jej efekty. Zmierzch już nadszedł, chociaż tutaj w górach nawet w lato pojawiał się nagle i wcześnie, a ciepłe słońce niknące a szczytami zwiastowało tylko zimną noc. Psioniczka pozostała więc w karczmie, tak jak Puggle i bardzo nieliczni inni ludzie. Reszta albo poszła do łóżek, korzystając z chwili wytchnienia, albo wyległa na mury, by w milczeniu czekać na łunę wznieconych pożarów. Grubasek wciąż mówił, ale jak zwykle nic konkretnego a i przygasał czasem, jakby i samemu czekając na powrót swoich znajomych. Przez samym wyjściem, gnomy podrzuciły jej kalejdoskop, wykonany zgrabnie, ale nie mistrzowsko - w końcu musiały korzystać z tego, co miały pod ręką. Tak przynajmniej wykrętnie tłumaczył się Ben, krótko przed zniknięciem za bramą Kaar-Adun.
Przerwała nagle swoje ćwiczenia, unosząc wzrok i napotykając w wejściu na twarzyczkę owej krasnoludzkiej dziewczynki, która pojawiała się w karczmie co jakiś czas. Jej rudowłose warkoczyki biły ją prawie po twarzy, gdy biegła przez izbę, zatrzymując się w ostatniej chwili przed ich stolikiem.
-Cześć piękna. - wdrapała się na stołek i dała buziaka Alexie - Witaj o największy z największych.
Zachichotała kłaniając się przed Pugglem. Psioniczce przez chwilę w głowie błysnęła myśl o tym, czy Sona faktycznie żartuje. Potem została zalana kolejnym potokiem słów, ważnych i nieważnych, nie pozwalających się skupić nawet jej.
-Moja matula mówi, że dziś zginie jedno z was i że to zmieni przeznaczenie. Przeznaczenie to ważna rzecz, inaczej świat by się rozsypał. Mówi też, że masz niezwykły umysł, to prawda, że potrafisz czytać myśli? Chciałaby spróbować kilku rzeczy, jeśli się zgodzisz. My też mamy dziwne rzeczy w głowie. Pójdziesz ze mną?

Wycieczka:

Chętnych było sporo, ale wśród ludzi nie zgłosił się nikt więcej. Krasnoludy zamieniały ciężkie zbroje na skórznie, które zresztą proponowano każdemu, kto chciał. Owijano broń szmatami, smarowano twarze ciemnym błotem czy jakimiś maściami. Podzielono wszystkich na oddziały. Większość z nich miała wyjść główną bramą, korzystając z iluzyjnej magii gnomów. Tam też je przydzielono, podobnie jak Jensa, który jako jeden z nielicznych posiadał umiejętności odpowiednie do zadania. Pozostałych - około dwudziestu krasnoludów, Elizabethę, Angelę, Alexa, Drago i Alberta - wysłano do wnętrza góry, gdzie jeden z brodaczy prowadził sobie tylko znanymi ścieżkami, coraz bardziej wgłąb. Otworzono jakieś tajne przejścia, a za światło szybko służyć zaczęły tylko górnicze lampy, zresztą w bardzo małej ilości. Mały, wykuty w skale korytarzyk, pokryty był wilgocią i wypełniony zatęchłym powietrzem. Nie był zbyt często używany, a minimalistyczność sprawiała, że nie tylko drago musiał cały czas iść pochylony.

-Wyjdziemy niedaleko tarana, to nasz cel. Pozostałe grupy uderzają na wieże. Każdy radzi sobie sam, gdy już się znajdziemy. Przy wyjściu dostaniecie oliwę i ogień alchemiczny - im więcej go na machnie tym lepiej. Nie wdawać się w długą walkę, uderzamy i uciekamy. Inaczej dopadną nas chmarą. Gdzieś tu siedzi też szaman, można go ubić, jeśli się napatoczy po drodze. Ulfes będzie przy wyjściu odliczał, gdy dojdzie do tysiąca to zamyka przejście, nie mogą się o nim dowiedzieć. Nawet kosztem naszego życia! Dobra, to już tu. Nie wrzeszczeć, mamy być cicho. Wrzeszczeć będą na froncie.

Kawał skały odsunął się powoli i prawie bezszelestnie. Zastosowano tu najwyraźniej bardzo dobre mechanizmy. Każdemu wciśnięto glinianą buteleczkę z oliwą i szklaną fiolkę z ogniem alchemicznym i wypuszczono na zewnątrz. Były tu jakieś zarośla, ale podłoże było skalne, przez co nie widać było śladów. Za to pojawiliście się prawie w środku wrogiego obozu. Koślawe namioty, wielkie ogniska i cień olbrzymiego tarana, który stał ledwie pięćdziesiąt metrów dalej. Któryś z khazadów zaklął cicho, wdeptując w odchody jakiegoś orka. Nagle zagrały rogi i pojawiły się pierwsze ognie i błyski, gdy grupy, które wyszły bramą, ruszyły do ataku. Wy jednak również byliście już u celu. Zaskoczone orki ginęły od razu.
Elizabetha i Albert trzymali się nieco z boku szarżujących krasnoludów, bardziej unikając niż taranując zielone stwory. Podobnie jak tańcząca w pobliżu Angela. Alex gdzieś zniknął, a Drago dołączył do brodaczy. Kilka pierwszych namiotów minęliście bez przeszkód, ale potem róg odezwał się tuż obok. Z boku wybiegła grupa kilkunastu uzbrojonych w łuki orków. Zaskoczeni zatrzymali się na chwilę, ale tylko chwilę. Napięli łuki, prawie nie celując. Kapłan Kelemvora zdał sobie sprawę, że to właśnie ta chwila, widząc, jak wypuszczone przez tamtych strzały lecą ku Bethy. Był za wolny. Ale Drago nie. Wyskoczył z boku i ryknął dziko, gdy trzy groty wbiły się w jego obnażone do połowy ciało. Nie zwolnił, nieczuły na ból w swym barbarzyńskim szale. Uniósł miecz i po chwili stopił się z chmarą orków. Trwało to tylko chwilę, ale na taranie pojawiły się pierwsze rozbłyski ognia. Dookoła pojawiały się nowe stwory, ale bystry wzrok rudowłosej odnalazł coś jeszcze - małego, zielonkawego goblina, wokół którego skrzyły się czary. Stał kilkanaście metrów dalej, otoczony zaledwie kilkoma małymi pobratymcami. Ryki z przodu wskazywały, że Drago wciąż walczy, chociaż to mogła być jego ostatnia walka. Albert zobaczył, że aura zmieniła właściciela, tak samo jak zmieniło się przeznaczenie, a wzór czasu uplótł nową drogę. Dywagacje musiał jednak zostawić na później, gdyż ku nim zbliżały się wielkie, kudłate wilczury o bardzo długich zębach. One nie musiały się orientować co się dzieje wokół, gdy czuły wyraźny zapach swoich wrogów.
 
Sekal jest offline  
Stary 23-08-2009, 19:41   #519
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Alexandra przekręciła lekko ścianki kalejdoskopu. Przyłożyła oko do niewielkiego otworu, a drugi koniec skierowała na drżący płomień świecy stojącej na stoliku. To co zrobiły gnomy w ciągu kilku dni było naprawdę niezwykłe. Wprawdzie tłumaczyły się, że nie były w stanie znaleźć odpowiednio dobrych produktów do jego wykonania, ale i tak dziewczyna była bardzo zadowolona z efektów ich pracy. Magiczny świat zamknięty w wąskiej tubie, pozwolił jej na chwilę zapomnieć o otaczającym ją świecie i członkach drużyny, a także innych osobach, które zdążyła poznać w twierdzy i polubić, a które postanowiły wyruszyć na niebezpieczną nocna wycieczkę. Sama nie była pewna dlaczego się nie zgłosiła. Czy było to podyktowane tchórzostwem, lenistwem czy pragmatyzmem z pewnością nie przynosiło jej chwały. Wolała więc o tym nie myśleć, a mała zabawka gnomów darowywała jej chwilę radosnej bezmyślności. Sama nazwa doskonale obrazowała swą zawartość. Alexa przypomniała sobie słowa, które przetłumaczyły jej gnomy ze swojego języka: kalos – piękno, eidos – widok, skopeo – oglądam; czyli w sumie: Kalejdoskop - oglądam piękny widok.
Delikatne barwy kolorowych szkiełek skrzyły się w blasku ognia, który przechodził przez nie i dodatkowo potęgował niezwykłość wrażenia. Odbijały w lusterkach i promieniowały niezwykłą wielobarwną tęczą. Każdy kolejny delikatny ruch ręką zmieniał barwy i układ, ale urok zjawiska pozostawał stale ten sam.

Odłożyła tubę i wsłuchując się w monotonny monolog powróciła do swych ćwiczeń. Ostatnio coraz łatwiej było jej odczuwać otoczenie. To było jak delikatne dotknięcie zainteresowania, Alexa wyczuła Sonię zanim zobaczyły ją jej oczy. Uśmiechnęła się lekko, widząc jak mała wesoło podskakując podbiega i daje jej mokrego całusa, a potem z dość osobliwym zwrotem kłania się Pugglemu. Psioniczka uważniej przyjrzała się grubaskowi, miała dziwne odczucie, że słowa Soni nie są tylko dziecięca paplaniną. Zaraz jednak Puggle wypłynął naprzeciw z niej kolejnym potokiem słów i ta myśl wydała jej się zupełnie bezsensownym pomysłem. Pogrążyła się znowu w kontemplacji plamy na stole, której z taką uwaga oddawała się przed przybyciem małej krasnoludki.
Z odrętwienia wyrwały ja jednak szybko jej następne słowa:
- Moja matula mówi, że dziś zginie jedno z was i że to zmieni przeznaczenie.
- Jak to jedno z nas? Masz na myśli mnie i szacownego Puggle?
- Popatrzyła do góry – Czy sufit zawali nam się na głowę?
-Oj, nie udawaj głupiej!
- mała wykrzywiła swą słodką buzię wydymając policzki.
Alexa też skrzywiła się lekko:
- Nie możemy walczyć z przeznaczeniem, ale zawsze możemy sobie z niego drwić.
- Pewnie, moja matula zawsze powtarza, że ci co najbardziej drwią, najszybciej zaczynają śmierdzieć w rowie przy trakcie. Ale nie przejmuj się, ona zawsze dużo mówi.
- Zniżyła głos do szeptu - To pewnie przez starość.
Dziewczyna nie chciała myśleć o tych, którzy nie wrócili jeszcze do w miarę bezpiecznej karczmy. Może coś innego zdoła ją oderwać od nieprzyjemnych rozważań?
- No dobrze, skoro i tak wiem, ze nie zmrużę oka do powrotu reszty, zaprowadź mnie do swojej matuli. Bardzo chętnie ją poznam – powiedziała wsuwając kalejdoskop do kieszeni swego płaszcza. Zarzuciła go na ramiona. Wieczorami na zewnątrz cięgle jeszcze było zimno.

Mała bez słowa chwyciła ją za rękę i wyprowadziła z karczmy. Szybko przeszły przez ciche ciemne ulice, a potem weszły do jednej z jaskiń. Wykute w skałach krasnoludzkie domy ciągnęły się w jej głąb. Nie było tu zbyt dużo oświetlenia, bo mieszkańcy doskonale radzili sobie w ciemnościach, ale dla wygody Alexy, Sonia zapaliła jedną z niewielkich latarni wiszących przy wejściu. Dziewczyna wzięła ją do ręki i oświetlając sobie drogę dotarła do miejsca, gdzie mieszkała tajemnicza wieszczka.
Krasnoludzka kobieta dość znacząco różniła się od swych pobratymców, przede wszystkim tym, ze nie miała brody, a jej owłosienie było zdecydowanie skromniejsze od bujnych czupryn innych krasnoludów. Poza tym miała niezwykłe oczy. Nie ciemne, brązowe lub czarne, ale jasnoniebieskie jak źródlana woda zimą. Oczy, które patrzyły jakby w głąb istoty. Alexa wzdrygnęła się lekko, nie miała takich odczuć od czasu gdy opuściła Kallora. Kobieta popatrzyła na Alexę, kiwając głową w zamyśleniu. Gdy się odezwała, głos miała chrapliwy.
- Oczywiście wiedziałam, że się zgodzisz. Ale opierasz się głębszemu poznaniu, dziewczyno. Ciekawa jestem, czy to twój szkolony umysł czy coś więcej. Chciałam tylko, byś mi pozwoliła się dotknąć.
Psioniczka poznała już dotyk umysłu innego człowieka i wiedziała czego może się spodziewać. Poddała się więc dotykowi kobiety, wyrażając zgodę kiwnięciem głowy i krótkim słowem:
- Proszę.
Nie było to tak, jak wtedy gdy dotykał jej Kallor. Alexa nie miała pojęcia jaką mocą obdarzona jest krasnoludzica, ale gdy dotknęła jej swoim zadziwiająco miękkim jak na tę rasę palcem, w głowie psioniczki wybuchła faeria barw, która szybko zamieniła się w przenikające się obrazy. Tylko jej własna silna wola sprawiła, że się nie wycofała. Nie mogła jednak się na niczym skoncentrować, a jedyne co zarejestrowała to powtarzające się sylwetki khazadów. Tak jakby to myśli kobiety teraz widziała. Nagle wszystko się urwało, a matka Sony usiadła na powrót w wyściełanym fotelu, dumając przez chwilę w zupełnej ciszy. Potem się odezwała, głosem, który zwiastował zmęczenie.
- Czego szukasz w życiu, dziewczyno?
Zastanowiła się chwile nad odpowiedzią:
- Jak zapewne wiesz, szukamy kilku świec, które powinny znaleźć się w małym zamku pod Talgą, ale twoje pytanie dotyczy mnie osobiście? Prawda?
- Odpowiedz.
- Dowiedziałam się, że być może pochodzę z rodziny de Blight. Chciałabym móc sprawdzić, czy to prawda, a jeśli tak, to może dowiem się, kto jest moim ojcem i czy jeszcze żyje?
- To dziwne, ale tak naprawdę do tej pory nigdy się nie zastanawiałam co będzie dalej, niż kilka dni naprzód. Panowanie nad teraźniejszością, przetrwanie, utrzymanie się na powierzchni, myślę, że to zbyt mnie absorbuje, bym się zastanawiała nad odległą przyszłością.
- A ja myślę, że mydliny są bardziej konkretne. Kallor nigdy nie pozwoliłby ci na taką odpowiedź.
- On nigdy nie musiał pytać
– Alexa uniosła lekko podbródek do góry – Czy chcesz mi Pani powiedzieć coś konkretnego, czy mam się zastanawiać nad swoim słodkim przyszłym życiem z mężem i w otoczeniu pieluch albo jako samotna starucha zamknięta w pustej wieży?
- Wy ludzie nie powinniście znać swojej przyszłości, bo niecierpliwość, z którą żyjecie, prawie zawsze was zabija, albo spycha tam, gdzie być nie powinniście. Nie drwij, uczennico oszukańca czasu. Nie powiem ci nic więcej, jeśli sama nic nie wiesz. Przeznaczenie jest w was jednak silne. Dokończ dzieło, albo zgiń. I szukaj wiedzy, Alexandro de Blight, wiedza może was ocalić. Wiedza i mądrość. Również ta związana z tymi, od których masz oczy. Teraz odejdź.


Dziewczyna pokłoniła się kobiecie głęboko i z szacunkiem, a potem wyszła bez słowa. Dostała odpowiedź na jedno ze swych pytań i radę co robić by przeżyć i zdobyć świece. Tak naprawdę zgadzała się z jasnowidzącą. Nie chciała znać swojej przyszłości. Jeśli ma zginąć jutro. Woli być wolna od takiej wiedzy. Jeśli ktoś z jej otoczenia ma zginąć... zdecydowanie i tej wiedzy wolała uniknąć. To nie przyszłość powinna zgłębiać lecz przeszłość, bo tam tkwią pytanie dla teraźniejszości, a tylko ten stan ją interesował. Tak jak do tej pory, będzie żyła chwilą obecną nie zastanawiając się nad tym, co może przynieść jej nadchodzący czas.
 
Eleanor jest offline  
Stary 24-08-2009, 22:16   #520
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kaar-Adun. Istna fantasmagoria. Ułuda, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie. Albo raczej nie na nią, a na cały otaczający czarodziejkę świat. Straciła kontrolę nad czasem. Dni mijały w szaleńczym tempie, gnały do przodu jak narowisty koń. Albo śnieżna nawałnica, gdy płatki pędzą pionowo w dół w bezwietrzną zimową noc. Byle szybciej, byle prędzej, na spotkanie oblodzonej ziemi.

Ranek, noc. Ranek, noc. Bezczynne siedzenie na obronnych murach, odpieranie kolejnego ataku zielonych i kolejna warta. Po co trzymali ich w pogotowiu aż tak licznie? Wszyscy byli niewyspani i rozdrażnieni. Wszystko przez to nieustanne czekanie. Siedzenie na szpilkach aż coś się wydarzy, aż na granicy widoczności znów pojawią się masywne sylwetki orków. I tak w kółko. Bez wytchnienia. Nie było czasu na odpoczynek, nie było czasu na miłe pogawędki, nie było czasu na nic. Miała wrażenie, że nawet Jensa nie widziała od wieków. Wraz z łucznikami zajmował pozycję na innej części muru, gdy ona kwitła tutaj wraz z czarodziejami. Dwóm gnomom nie zamykały się gęby. Kłapali nimi normalnie bez wytchnienia, zdawali się wcale nie męczyć. Początkowo ją to drażniło ale później doceniła tą ich paplaninę. Przynajmniej nie pozwalała zasnąć.

Monotonia. Wyczerpane ciało i równie skostniały umysł. Pozwalali im spać po trzy godziny na dobę, co było istnym szaleństwem. Głowa ciążyła jak ołowiana kula, myśli leniwie prześlizgiwały się przez głowę jakby w ogóle nie miały ochoty zaistnieć tam na dłużej. Kilka razy złapała się na tym, że zasypiała w najmniej oczekiwanych momentach. Przysypiała na siedząco, na stojąco, a nawet idąc przed siebie. Takie ułamki chwili kiedy urywał jej się film i powieki zamykały się bez wiedzy właścicielki. Brak snu wprawiał ją w poirytowanie z byle powodu.

Kolejnego dnia po krótkiej potyczce z orkami poczuła, że wyczerpała do cna zasoby magiczne. Bez słowa opuściła posterunek i wróciła do gospody. Miała już po prostu dość. Czas spać…
Tuż przed drzwiami do izby spostrzegła Lariela. Prosiła w duchu aby ją zlekceważył, aby się nie odezwał.
- Wspomniałaś wcześniej o wspólnej nauce. Sprawa jest aktualna? – zmierzył ją krytycznym spojrzeniem lodowatych niebieskich oczu. – Chyba, że jesteś zanadto zmęczona. Wyglądasz jak żywy trup.
- Aktualna – odparła i poszła za nim do jego pokoju.

To była rzeczowa rozmowa dwóch fachowców. Gdyby z boku siedział ktoś niewtajemniczony w arkana magiczne usłyszał by jedynie niezrozumiały bełkot. Nie było tu miejsca na poufałości, nie wymienili choćby zdania na prywatne tematy. Silii odpowiadała taka relacja. Nie musiała nawet silić się na uprzejmości i sztuczne uśmiechy. On także nie starał się być serdeczny. Ale spotkanie było pouczające, poszerzało horyzonty. Jego domeną było powietrze, byli tak różni. Widać to było na pierwszy rzut oka. Chociaż Silia swój ognisty temperament trzymała na wodzy. Głównie z powody wycieńczenia. Tego popołudnia była nad wyraz chłodna i opanowana, prawdopodobnie dlatego, że nie miała siły okazać grama emocji.

- Pojdę po coś do picia. Przysypiasz – jego głos wyrwał półelfkę z kolejnego kilkominutowego letargu.
Skinęła tylko głową i oparła się plecami o chłodną kamienną ścianę. Ostatnie co pamiętała to szelest butów Lariela na schodach karczmy. Porusza się bezszelestnie, z gracją typową dla elfów. Ja tak nie potrafię – przemknęło jej przez myśl. Nie była pewna kiedy dopadł ją sen. Spadł na nią bez ostrzeżenia niczym podstępny skrytobójca atakujący w nocnej alejce.

Gdy się obudziła zapadał zmierzch. Leżała na łóżku Lariela, przesiąknięta od stóp po czubek głowy zapachem obcego mężczyzny. Zdziwił ją fakt, że półelf zdjął jej buty i okrył własnym kocem. Nie spodziewała się po nim takiej życzliwości. Izba była pusta, na podłodze stała jednak misa wypełniona wodą. Silia niewiele myśląc przemyła w niej twarz i dłonie.
Spała pełne osiem godzin. Gdy tylko otworzyła oczy zerwała się na równe nogi. Dławiło ją jakieś podświadome poczucie winy, obawa, że przegapiła coś ważnego. Czy nastąpił kolejny szturm? Wsunęła na nogi wysokie skórzane buty i puściła się biegiem w stronę murów obronnych.

Po drodze spotkała Jensa. Wyglądał mizernie. Najwyraźniej zmęczenie i jemu mocno zaglądało w oczy.
- Spałaś? – zapytał ochrypłym przytłumionym głosem.
Silia skinęła nieznacznie głową. Łowczy wydał jej się nagle taki obcy, taki odległy. Te kilka dni wzajemnej separacji zaburzyły dziwacznie jej normalny rytm. Jakby cały związek z Jensem tylko jej się przyśnił albo miał miejsce bardzo dawno temu. Już prawie nie pamiętała na sobie dotyku jego dłoni. Prawdę mówiąc w całym tym wojennym rozgardiaszu nawet jej takie rzeczy po głowie nie chodziły. Coś w środku stopniało. Czy on odczuwał podobnie? Stali naprzeciwko siebie nie bardzo wiedząc co więcej powiedzieć.
- Musieliśmy się minąć – łowczy przerwał wreszcie świdrującą ciszę. – Też byłem w gospodzie, ale nie było cię w łóżku.
- Nie było – Silia wpatrywał się w niego jakaś przygaszona. – Spałam u Lariela.

Nie wiedziała dlaczego to powiedziała. Może chciała wzbudzić w nim zazdrość? Ujrzeć choćby ślad łączącego ich afektu? Uczucia, które nagle wydało jej się jakieś nierzeczywiste, zapomniane. Prędko pożałowała swych słów ale było na to za późno. Chciała zanurzyć palce w jego gęstych ciemnych włosach ale dłoń zamarła w połowie drogi.

- U Lariela? - bardziej powtórzył niż zapytał. Przez krótką chwilę po oczach błądziły mu filuterne ogniki dowcipu jakby był pewien, że czarodziejka żartuje. Ale gdy uważniej jej się przyjrzał, jego twarz wykrzywiła się po chwili w jakiś nienaturalny dla niego wyraz. Taki, jaki widziała wcześniej w oczach wielu innych mieszkańców Talgi. Takich jak Stolko melnik, ojciec Jensa Bjorn, czy oparzony przez nią drab. A potem nic. Minął ją potrącając ramieniem i zniknął za zakrętem murów wewnętrznych. Ręce prawie mu nie drżały.

Zabolało go. To dobrze. To znaczy, że mu zależy… - pomyślała i z posępną miną ruszyła w przeciwnym kierunku. Nie przeszło jej przez myśl aby wytłumaczyć mu, że nic między nimi nie zaszło, że całe jej gadanie było tylko przejawem wrodzonej złośliwości, że czasem po prostu musi taka być aby być sobą. Albo bierzesz mnie taką albo nie bierz wcale…

Na murach zajęła swoje standardowe miejsce. Przycupnęła pomiędzy Aleksą a półelfem i zaczęła kartkować wysłużoną księgę czarów. Jeden z karzełków pociągnął ją za rękaw i wskazał cienie przemykające w oddali.
- Nasi wypad robią – znów zaczął trajkotać. – Machiny oblężnicze mają sponiewierać. Ciekawe ilu naszych padnie. Bo wiecie...

Reszty nie słyszała. Przeszedł ją dreszcz po całej długości kręgosłupa i naszły nagle jakieś złe przeczucia, że coś się znów stanie, coś niedobrego. Przypomniała sobie zesztywniałe zwłoki Aldyma i własną bezsilność wobec śmierci przyjaciela.
Ilu z naszych padnie? Pytanie to wydało się Silii zupełnie źle postawione. Nieważne ilu padnie, ważne kto.
Oby nikt spośród nas, oby nikt mi drogi… - Kilka łez zapiekło w oczy. Wyjęła zza pazuchy buteleczkę wypełnioną do połowy krasnoludzkim spirytusem i przyłożyła ją ust.
- Za bohaterów – jej szept był ledwie słyszalny. – Za głupców, którzy nie boją się śmierci…
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-08-2009 o 22:28.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172