Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2009, 09:24   #521
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Gdy tylko odzyskała wolność jej pięść poszybowała na spotkanie nosa drugiego chłopaka. Nie martwiąc się chwilowo brakiem pełnego odzienia związała ich dokładnie, tak aby już nie stanowili żadnego zagrożenia. Zastanawiała się właśnie jak doprowadzić ich przed oblicze sprawiedliwości, kiedy problem rozwiązał się sam.
- W imię Tyra, otwórzcie te drzwi.
Wpuściła postawnego, starszego, acz ciągle przystojnego mężczyznę, który rozumiejąc błyskawicznie co się stało, zdjął z jej barków ten kłopot. Ostatecznie mogła spokojnie porządnie zawiązać koszulę i przywdziać zbroję.
-Lathander i Tyr są sprzymierzeńcami, córko. Obserwowałem cię tutaj w Kaar-Adun. Nie chciałabyś służyć sprawiedliwości? To bardziej odpowiada twojej duszy, a Pan Poranka i tak na zawsze pozostanie w twoim sercu. Mogę być twoim przewodnikiem, jeśli zechcesz. A zaczęlibyśmy od osądu tych dwóch, niezależnie od prawa krasnoludzkiego. Zastanów się.
Była już gotowa do odejścia gdy padły te słowa. Zszokowana aż się zatrzymała i popatrzyła na mężczyznę.
- Jak to tak, zostawić mego boga i stać się paladynem innego?
- W złych kategoriach to rozważasz. To nie zdrada. Jak wspomniałem Latnadera nie opuścisz, tylko wybierzesz ścieżkę bardziej pasującą twej naturze. Powiedz mi, ile miałaś lat, gdy wybrałaś służbę bogu?
- 6…

- Widzisz, byłaś ledwie dziecięciem niedawno odstawionym od piersi matki. Dogmat Twego pana mówi o ciągłym rozwoju, o samodoskonaleniu. A powiedz mi co twa dusza i rozum powie na prawdę wiary Tyra: Ujawniaj prawdę, karz winnych, prostuj ścieżki błądzących i zawsze postępuj uczciwie. Przestrzegaj prawa, gdziekolwiek się udasz, i karz tych, którzy je łamią. Zachowuj w pamięci lub zapisuj własne orzeczenia, czyny i decyzje, ponieważ dzięki temu będziesz mógł naprawić błędy, lepiej poznasz prawa wszystkich krain i lepiej będziesz widział tych, którzy łamią prawo. Bądź czujny i cierpliwy, gdyż dzięki temu dostrzeżesz planujących niesprawiedliwość, zanim zagrożą prawu i porządkowi. Wywieraj zemstę na winnych, jeśli nie mogą tego uczynić skrzywdzeni.
Lilla zastanowiła się nad tymi słowami głęboko, już dawno rozmawiając wyszli z jaskini i szli wraz z dwoma chłopakami na miejsce ich sądu.
- Myślę, że to mądre i prawdziwe. Jednak nie mogę teraz podjąć decyzji, muszę mieć czas na zastanowienie, czas na modlitwę.
- Oczywiście –
pokiwał głową w pełnym zrozumieniu- To ważna decyzja. W takim razie cokolwiek postanowisz przyjdź tu jutro przed pierwszym dzwonem. Wtedy zajmijmy się sprawą tych dwóch.
Budynek świątyni, pełniącej jeszcze funkcje sądu przed którym się zatrzymali był ogromny i swej surowości wzbudzał respekt.
- Ja.. nawet jak się zgodzę, to czy mogłabym nie sądzić tych dwóch? Wydaje mi się, że nie byłabym sprawiedliwym sędzią.
- To właśnie jest idealny początek, by wyzbyć się uprzedzeń i spróbować wydać obiektywny wyrok. Paladyn Tyra musi być silny i nie może się cofać przed przeciwnościami i osądem a jego osąd zawsze musi być sprawiedliwy. A teraz idź zastanów się i wróć rankiem. To miejsce jest dosyć, duże więc jakbyś się zagubiła pytaj o Gerarda von Godolf

Lilla spojrzała na niego nieprzekonana, ale pokiwała twierdząco głową. Po chwili skłoniła się jeszcze z szacunkiem i odeszła mając nadzieję na uspokojenie chaosu w swojej głowie.

Przepełniona rozważaniami Lilla dotarła do karczmy, którą zajmowali. Instynkt i dusza podpowiadały jej, że powinna skorzystać z propozycji kapłana, ale z drugiej strony odczuwała (mimo jego uspokajających zapewnień) iż jest to forma zdrady. Czuła także, że dzisiejszy dzień przyniósł wydarzenia, które znacząco mogły wpłynąć na jej osąd. Potrzebowała porady i to szybko. Z ulgą zauważyła, że Alexa jest w karczmie całkiem bezpieczna, nie poszła na wypad i chyba może z nią w tej chwili porozmawiać. Lekko spięta ciszą ostatnich dni podeszła do niej i szepnęła onieśmielona.
- Możemy chwilę porozmawiać, na osobności?
- Tak oczywiście -
Alexa widziała napięcie w oczach paladynki i mocno się zaniepokoiła, zwłaszcza że słowa Sonii wciąż dźwięczały w jej uszach - Co się stało?
Przepraszając skinieniem głowy Puggiego Lilla poprowadziła przyjaciółkę na górę.
- Nieee, nic się nie stało - skłamała jej jeszcze na schodach nie mając najmniejszego zamiaru niepokoić ją swoją "przygodą" z dwoma bandytami - To znaczy stało się, ale nic złego. Dostałam propozycje, która nie daje mi spokoju.
Po dotarciu na miejsce zamknęła starannie drzwi i kontynuowała.
- Kapłan Tyra zaproponował mi aby stała się paladynem tego bóstwa. Dokładnie przedstawił mi wszystkie dogmaty i prawdy wiary i czuję, że ścieżka Tyra pokrywa się z moimi odczuciami... Ale z drugiej strony ślubowałam Lathanderowi...
- I nie chcesz by poczuł się zdradzony?
- Tak, to jedna rzecz. A poza tym czuje, że zmieniając raz obraną ścieżkę nie będę w stanie sprostać Tyrowi bo moje serce będzie zawracać do Lathandera

Alexa zastanowiła się chwilę:
- Wiesz, nie jestem osobą zbyt religijną i nie znam się na bogach, ale z tego co wiem, Lathander jest bogiem też samodoskonalenia. Jeśli czujesz, że droga Tyra bliższa jest twemu sercu, powinien to zrozumieć. Natomiast to ty musisz zdecydować co jest w twoim życiu ważniejsze. Może powinnaś spędzić dzisiejsza noc na modlitwie i prośbie o odpowiedź? Wiem, ze więź paladyna z jego bogiem jest mocna, może odpowie na twoje pytanie? Może pomoże podjąć Ci decyzję?
Lilla pokiwała głową.
- Taki też miałam plan, odpowiedzieć obiecałam dać w dniu jutrzejszym. Tylko chciałam wiedzieć co ty o tym myślisz, bo... twoje zdanie jest bardzo dla mnie ważne.
- Pytasz mnie o to co myślę na temat zmiany przez Ciebie boga, któremu służysz? -
Alexa popatrzyła na nią uważnie - Ja uważam, że każdy człowiek ma prawo do własnego wyboru pana, któremu chce służyć. Nigdy nie powinna mieć na to wpływu druga osoba. To tylko sprawa człowieka i bóstwa. Nie popieram kapłanów i religii, które narzucają innym swoje przekonania, tylko je uważając za najlepsze i negując wszystkie inne.
- Tu nie chodzi o narzucanie czegokolwiek... Raczej o dotrzymywanie zobowiązań. Gdyby ludzie ich nie dotrzymywali ten świat wyglądał by niczym otchłań chaosu.
- Czy służąc Tyrowi zaprzeczysz wszystkiemu co dotąd robiłaś w służbie Lathandera?
- Nie, zdecydowanie nie. Tyr i Lathander od zawsze byli w sojuszu i ich cele były podobne. Tyr tylko bardziej dbał o przestrzeganie prawa.
- Czyli służąc Tyrowi jednocześnie będziesz w jakiś sposób dalej robić to co cieszyć będzie serce Pana Poranka?

- Myślę, że tak. Chce walczyć ze złem, chcę chronić przed nim niewinnych. I myślę, że Sprawiedliwy bóg pilnując litery prawa wybrał dobry sposób by to czynić.
- Więc chyba twoja decyzja nie naruszy fundamentów świata i nie pogrąży nas w chaosie -
Alexa uśmiechnęła się lekko do poważnej paladynki.
- Pewnie masz rację - odwzajemniła uśmiech- ale jednak ta decyzja zaważy na moim całym życiu. Cóż będę musiała spędzić noc nad intensywnym myśleniem. Powiedz mi wszyscy pozostali poszli na ten zwiad?
- Wiem z pewnością, że Jens, Drago i Albert, co dziwne zgłosiła się też Libby, choć dotąd stroniła od służby krasnoludom. Nie wiem co postanowiła Silia, nie widziałam jej przez cały wieczór. Co do twej decyzji: Jestem pewna, że cokolwiek postanowisz będzie to słuszna decyzja -
Alexa objęła Lillę i delikatnie przytuliła do siebie.
Lilla oddała uścisk Alexy, o jakże miła była ta pieszczota i jakże inna od brutalnego ataku. Musiała się bardziej pilnować na przyszłość! Całe szczęście, że Alexa korzystając z siły swego umysłu poradziła by sobie doskonale w takiej sytuacji.
- Dziękuje Ci, to teraz chyba pójdę się pomodlić, nie wiadomo czy w nocy nie będzie ataku i chciałabym wykorzystać ten czas co mi został na rozmowę z Lathanderem.
Uśmiech pełen wdzięczności pojawił się na jej ustach.
Alexa odwzajemniła uśmiech i pokiwała głową przyjaciółce.

Zostawszy sama, bez żadnych ceregieli paladynka przystąpiła do modlitwy. Początkowo słowa wydobywały się z jej ust, później zostały zastąpione przez intensywne myśli. Mijała godzina za godziną, a dziewczyna nie zmieniała pozycji. W końcu zmorzył ją sen...

***

… - Oj dziecko, dziecko przecież ja na zawsze będę w twym sercu.
Złotowłosy piękny mężczyzna z czułością gładził ją po włosach.
- Kieruj się głosem serca i wnieść trochę radości w ponurą niekiedy literę prawa. Idź słonko, idź… Już wiesz co zrobić…

***

Obudziła się gdy wschód ledwo majaczył na horyzoncie, z lekkim sercem, czując nie współmierną wdzięczność ruszyła do świątyni Tyra by stać się jego sługą.
 
Nadiana jest offline  
Stary 25-08-2009, 16:06   #522
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Trzy orcze strzały leciały w jej kierunku. Widziała to w zwolnionym tempie, jednocześnie miała i wrażenie, że może się przed nimi uchylić, i pewność, że to niemożliwe. Wygięła się do tyłu, sprężysta niczym wielkomiejska akrobatka. Za wolno, choć rudowłosa nawet w takiej chwili z dumą rejestrowała swoje umiejętności. Ale przede wszystkim zrobiło jej się strasznie smutno. Więc tak to jest. Za wcześnie. Choć pewnie zawsze jest za wcześnie. Nie chciała umierać. I wtedy pojawił się przed nią Drago. Sylwetka olbrzymiego wojownika zasłoniła całą dziewczynę. Pióro lotek zafurkotały ocierając się o Elizabethę. Rudowłosa zachwiała się. Tuż obok walczył Albert. On też wykonał ruch w jej kierunku. Chwilę po barbarzyńcy. Niemniej to w ciele Drago utkwiły trzy strzały.

Wyłgała się.

Świat na sekundę zmilkł.

A walka toczyła się dalej. Tylko przez krótki jak mrugnięcie okiem moment, widziała jedną z wbitych w wojownika strzał, cienką strużkę jasnoczerwonej krwi, potem Drago zniknął jej z oczu. Drażnił ją wibrujący w uszach dźwięk. Zdała sobie sprawę, że to jej własny krzyk.

Nikt nie zginie za nią. Nie dopuści do tego. Znowu było tak jak wtedy, gdy przedzierali się do twierdzy. Gra, w której stawką było życie. Jej, Alberta i barbarzyńcy. W bezczasowej przestrzeni, gdzie poza celem nie ma nic innego, rudowłosa widziała tylko szamana. Teraz już zamilkła. Nie wdawała się w toczoną obok walkę. Zręcznie, bez trudu ominęła kłębowisko zwartych w starciu ciał. Słyszała ryki barbarzyńcy. Miała wrażenie, że gdzieś na granicy jej percepcji miga tańcząca Angela. Kapłan stanął naprzeciwko wilków. Ale rudowłosa nie miała czasu na kontemplację i zachwyty. Jeden cel. Uwierzyła, że najważniejszy, że gdy zabije szamana zwyciężą i wrócą do twierdzy. Żywi. Wszyscy.

Najpierw pozbyła się oliwy i ognia. Choćby dlatego, że jej przeszkadzały. Czuła się usprawiedliwiona. Taran już płonął, mogła zużyć to, co dostała, kiedy chciała. Cisnęła wszystko z bliskiej odległości. Zbyt bliskiej zapewne, ale szczęście czasem sprzyja ryzykantom i choć gorący podmuch osmalił jej twarz i ubranie nic poza tym się nie stało. Gdyby ktoś ją zapytał, ryzykowała, bo nie miała innego wyjścia. Musiała trafić we władającego magią goblina, ryki Drago przybierały na sile i paradoksalnie zatrważało ją to bardzo. Strużka krwi na nagiej skórze barbarzyńcy zawładnęła jej wyobraźnią. Gdzieś za jej plecami wycie wilków powiększało wrażenie nierzeczywistości. Z bestiami walczył dopiero odzyskany przyjaciel.

Gobliny z otoczenia szamana przegrywały z ogniem. Ale nie szaman, który nadal czarował. Kowalówna dobiła najbliższego goblina pierwszym ciosem. Stał jej na drodze, niczego się nie spodziewał. Zresztą czarownik i jego przyboczni nie mogli dostrzec szybkiej jak iskra dziewczyny. Bo w miejscu Elizabethy pojawił się kolejny zielonoskóry. Zrobiła to, co kiedyś Jens, użyła pierścienia do walki.

Szaman płonął lekko, dużo słabiej niż pobratymcy i zdawał się nie odczuwać bólu. Aż rudowłosa poczuła zwątpienie, czy trafiła ogniem alchemicznym w sam środek grupy. Ale najważniejsze, że była za plecami niczego niespodziewającego się maga. Drugi cios krótkiego miecza wyprowadziła precyzyjnie, w serce. Miecz napotkał opór. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jednolity szary kolor ubrania i skóry szamana to wynik zaklęcia. Szaman obrócił się. Ona z nim. Jeszcze jeden cios i następny. Następny czar goblina musiał trafić w nią. Za to szara skóra zniknęła.

Odlatywała do tyłu z narastającym szumem w głowie. Wzrok przyćmiewała sącząca się ze skroni krew. Uśmiechała się półprzytomnie, dostrzegła cios krasnoludzkiego topora, który niemalże przeciął tułów szamana.

Stanęła na nogi, choć ciało próbowało odmówić jej posłuszeństwa. W ostatniej chwili. Dostrzegła przed sobą błysk stali. Wykrzyczała protest. Alex zawahał się na moment. Całe szczęście, bo ranna i oszołomiona unik wykonała za wolno. Nóż przebił kurtkę i rozorał skórę, ale zatrzymał się kościach żeber. Nim upadła, rozproszyła czar z pierścienia.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 25-08-2009, 18:04   #523
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert, zgarnął na palce trochę sadzy utartej z tłuszczem i przeciągnął w paru miejscach po twarzy naśladując krasnoludy nakładające kamuflaż. Podał zaraz słoiczek następnemu w kolejce, czując się trochę głupio. Na chrobrych twarzach khazadzkich wojowników jeszcze jakoś to wyglądało. Na nim – jakby wpadł w błoto i zapomniał się umyć. Zerkał co chwila na Elizabethę, poświata była wyraźna... Po chwili grupę podzielono i Albert razem z niewielkim oddziałem ruszył w głąb twierdzy. Trzymał się blisko Elizabethy, nie dając jednak nic po sobie poznać i starając się zachowywać normalnie. Chciał ją wspomóc, cokolwiek miałoby się stać. Tak jak go uczył Mistrz Berthold…

Gdy zeszli do podziemi, nawet Albert ze swoim mikrym wzrostem musiał kulić głowę. Korytarz najwyraźniej nie był przewidziany dla ludzi i pewnie niewielu ludzi w ogóle miało okazję go oglądać. Kapłan potknął się parę razy, kilka górniczych lamp rzucało nikłe światło na drogę. Pilnował jednak aby kostur nie uderzył o kamienne ściany i nie narobił hałasu. Kiedy doszli do przełazu, zatrzymał się i zaczął szeptać modlitwę do Pana Zmarłych. Z lekką ulgą przyjął fakt, że Kelemvor go nie opuścił i wysłuchał prośby. Uderzył lekko kosturem w ziemię. Głuchego odgłosu nie było prawie słychać. Po chwili tchnienie powietrza obiegło zebranych wokół ludzi i khazadów. Nowe siły i duch wstąpił w wycieczkowiczów. Chwilę potem, Albert pochylił głowę i szepcząc, modlił się żarliwie. Tym razem drganie powietrza otoczyło jego kostur, który zawibrował silnie mu w dłoni, a potem jakby zmienił swą strukturę. Albert odczuł znajome wrażenie, że nie trzyma w ręku kawałka drewna, a zimny, metaliczny drąg.

Gdy wyszli na zewnątrz, Albert postanowił że będzie robił to co krasnoludy. No i trzymał się w środku grupy, w pobliżu Elizabethy. Wojna o Kaar Adun odbiegała jednak mocno od potyczek z nieumarłymi w kryptach i podziemiach, które do tej pory odprawiał i do których niejako był przyzwyczajony. Życie szybko zweryfikowało jego plany. Najpierw wszystko szło tak jak z płatka i zgodnie z tym co mówił khazad, gdy odkluczali przejście. Albert spostrzegł wielki taran, który był celem ich wycieczki. No, ale wkrótce potem zaczął się chaos.

Dźwięk rogu, który zabrzmiał w pobliżu przyprawił kapłana o gęsią skórkę. Albert nie był wojownikiem, jego umiejętności w posługiwaniu się jakąkolwiek bronią sprowadzały się do kilku ciosów i zastaw kosturem, których uczono w Mauzoleum. Gdy znikąd pojawili się orczy łucznicy, młody kapłan zamarł na chwilę. Widział jak napinają cięciwy, aura wokół Elizabethy płonęła jasnym, mlecznym światłem, a czas zwolnił swój bieg. Albert zamknął oczy. Gdy po dwóch uderzeniach serca je otworzył, dziewczyna uginała się w niemożliwym wręcz uniku, ale po poświacie nie było śladu. Przez sekundę Albert był przekonany, że pociski jej dosięgły. Rzucił się w jej kierunku, gdy dostrzegł jak salwa o włos mija Elizabethę… zasłoniętą przez Drago spowitego w bieli.

Albert w pierwszej chwili nie mógł pojąć co się stało. Opuścił kostur, błędnym wzrokiem wodząc od dziewczyny do wielkiego wojownika. Kelemvor zmienił swoją wolę – olśnienie przyszło nagle. Zagubienie uwagi i skupienie się na Bethy, niemalże doprowadziło do tego, że sam udałby się na Plan Letargu. Kątem oka, w ostatniej chwili dostrzegł wielki czarny kształt, który odbijając się z tylnych nóg, wpadł całą masą na niego. Reagując zupełnie instynktownie podniósł trzymany oburącz kostur, w bezsensownym geście, którym próbował zasłonić twarz. To jednak uratowało mu żywot. To i łaska Pana Zmarłych. Zębiska wielkiego wilka zamiast wbić się w gardło kapłana zacisnęły się na kosturze, a Albert przygnieciony ciężarem potwora upadł, uderzając plecami płasko o ziemię. Bestia zazgrzytała zębami metalicznie o wzmocniony modlitwą drąg i centymetr po centymetrze, pomimo oporu kapłana przybliżała swój kudłaty łeb do jego twarzy. Odór zgniłego mięsa, płynący z dyszącego pyska bestii był niemożliwy wręcz do zniesienia. Nagle Albert zobaczył jak ogniki trawiące już taran, odbijają się krwawą czerwienią w głowni wielkiego topora. Krasnolud, który przyskoczył nie wiadomo skąd do niego zawinął bronią w krótkim zamachu i zdzielił wilka przez łeb. Posoka chlusnęła jak z wiadra na twarz i piersi Alberta. Nie bawiąc się z ceregiele, khazad butem zepchnął z niego drżące jeszcze w agonii ścierwo bestii i ciągnąc za kołnierz postawił go do pionu. Warknął tylko coś co zabrzmiał jak "weź się kurwa w garść" i z rykiem rzucił się na kolejnego wilka.

Albert jakby przebudził się ze snu. Wycierając krew z brwi roztarł posokę po twarzy i rozejrzał się szybko. Zobaczył Bethy całą i zdrową trzymającą w ręce buteleczkę i mierzącą w grupkę goblinów. Wściekły ryk Drago wibrował w uszach, pomimo tego że wojownik zniknął z pola widzenia kapłana. Albert sięgnął do pasa i cisnął w taran gliniane naczynie z oliwą. Zobaczył jak zza koślawego namiotu wypadają dwa kolejne wielkie wilki. Nie myśląc wiele, drugą buteleczkę posłał w ich kierunku. Drżące ręce spowodowały jednak, że spadła ona trochę z prawej strony od celu i płomienie objęły tylko jednego z nich, który skamląc i wyjąc przeraźliwie runął na ziemię, płonąc jak pochodnia. Drugi odskoczył od pobratymca najwyraźniej zaskoczony i przestraszony szalejącym magicznym ogniem. Chwilę później jednak wciągnął powietrze nosem i obrócił trójkątny łeb w kierunku kapłana.

Albert jednak był już gotowy. Jego cichy głos zabrzmiał niezauważenie wśród chaosu bitwy:
- Kelemvorze wspomóż swego sługę! Aeris durus!
W chwilach zagrożenia, kiedy liczyła się każda sekunda, starożytny język nauczany w Mauzoleum zawsze brzmiał… szybciej. Ledwie Albert skończył ostatnie słowo, wyrzucił koniec kostura w kierunku bestii. Powietrze i wilgoć wokół zadrżało zauważalnie i sformowało się w niewielkie okruchy o ostrych jak brzytwa krawędziach. Wilk nie wiedząc co się święci, runął do ataku. Dwie moce, zwierzęca furia i chmura skrystalizowanej mgły wpadły na siebie kilka kroków od kapłana. Rozległ się skowyt, kiedy okruchy pomimo gęstego futra wbiły się w łeb i ciało bestii. Ta jednak nie zwolniła, ostatnimi siły dopadła do cofającego się kapłana i szczęka z wielkimi zębiskami zacisnęła się na udzie Alberta, drąc skórę i mięśnie. Chłopak krzyknął z bólu i przerażenia i upadł po raz drugi na ziemię.

Na szczęście był to ostatni podryg wilka, który legł bez życia tuż obok kapłana. Albert podniósł głowę i wyszeptał drżącym głosem krótką modlitwę. Ból nieco zelżał, a krew przestała ciec z rany. Po chwili podniósł się i rozglądnął szybko. Taran płonął jak pochodnia, krasnoludy chyba zaczynały się cofać. Nagle spostrzegł jak Alex usiłuje dźwignąć nieprzytomną Elizabethę z ziemi. Kulejąc, podbiegł do niego i łapiąc ramię dziewczyny, zarzucił je sobie na bark podpierając ranną biodrem. Alex złapał ją z drugiej strony i razem ruszyli najszybciej jak to możliwe do wejścia do tunelu. Albert nie miał pojęcia ile czasu upłynęło odkąd rzucili się w to piekło, ale miał nadzieję, że Ulfes liczył powoli. Obejrzał się jeszcze przez ramię, w blasku płonącego tarana ujrzał Drago wirującego wśród otaczających go ze wszystkich stron zielonoskórych przeciwników. Skrwawiony z wielu ran tors wojownika kontrastował z otaczającą go poświatą.
 
Harard jest offline  
Stary 26-08-2009, 03:21   #524
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
To był dziwny okres te cztery dni. W sumie siedzieli razem w tej gospodzie, a tak właściwie to traktowali się nie lepiej niż nieznajomych. Alebert z Lillą jak nie byli na murach, to kręcili się razem po mieście. Libby nadal spała, a Sili prawie w ogóle nie widywał. Tylko z Alexą parę razy gdy akurat mieli oboje wolne, udało mu się spotkać i poćwiczyć strzelanie i koncentrację. Ale i tak wymieniając się wskazówkami, których poza praktyką potrzebowali coraz mniej, prawie nie rozmawiali. Jakieś takie dziwne to było. W sumie nie mógł nikomu nic zarzucić. W końcu Drago gdy schodził z murów, zawsze był chętny wypić parę piw, jeśli tylko mu cyrulicy dupy nie zawracali jakimiś szczegółami dotyczącymi infekcji, czy innych klątw. Niemniej wszyscy się jakoś porozchodzili zajęci sobą. On też z coraz większą determinacją próbował sił ze swoim oddziałem w walce wręcz. Bezsprzecznie im ustępował, a już na pewno tej młodej dwójce. Rodzeństwem chyba byli, choć jacyś tacy w ogóle niepodobni do siebie. A już Angela to w ogóle do nikogo nie była podobna. Bez miecza w ręce była pusta jak tykwy po trunkach, których ze względu na brak zaopatrzenia stało coraz więcej w kącie karczmy. Choć może nie do końca... Jens znał się na kobietach jak koń na fruwaniu. A zachowanie Silii z dnia na dzień zdawało się to tylko potwierdzać. Ostatnio kochali się w noc przed chłostą Libby i pierwszym szturmem. A potem... potem ledwo co się widywali. Jak wracał do karczmy, ona jeszcze spała. Jak się budził, już jej nie było...

Ucieszył się na wieść o wypadzie. W końcu zobaczy Miszkę. Cztery dni już go nie widział przez to, że krasnoludy nikogo przez bramy nie wypuszczały. W sumie to jak o tym pomyślał, to nawet się zmartwił. Wilki orkom z tego wiedział nie przeszkadzały, a i podobno zielonoskórzy czasem traktowali je jak wierzchowce więc Miszka nie powinien być przez nikogo nękany... ale z drugiej strony ta dzicz, która setkami ginęła pod murami krasnoludzkiej twierdzy nie była bezpieczna dla niczego co żyje. I choć cały dzień był na nogach, a w dodatku okazało się, że z całej ich grupy sam wyjdzie bramą z krasnoludami, nie mógł już się tego doczekać. Nie pozostawało nic innego jak odpocząć trochę w gospodzie.

Po drodze spotkał czarodziejkę... i już mu się nie chciało odpoczywać. Ale nie miał nic innego do zajęcia myśli. Wszedł więc do kamiennego pomieszczenia i niczego nie zamówiwszy usiadł opierając się o ścianę i wyjmując nóż. Szczapa ze sterty obok paleniska musiała wystarczyć. W karczmie nie było nikogo poza gadatliwym karyplem – Puggle i unikającą jego spojrzenia Libby. Ją też miał w dupie. Wszystkich miał. Silia. Wielka Pani czarodziejka. Najpierw zbyt dobra by z nim gadać, a teraz gdy się okazja nadarzyła to i do pierwszego lepszego oślouchego pedała skoczyła. Co jej po prostym wieśniaku. Dziwka jak i jej matka. W sumie widział, że rozmawiali na murach, ale nie przyszło mu to do głowy. Suka. Miał tatko rację. Ale on się nie da tak zrobić jak stary Garrik... a ta ruda nie lepsza... nic wcześniej nie powiedziała i nic teraz. Pewnie gówno ją to wszystko interesuje. Do tego przemądrzała Alexa. Psioniczka-psia-piczka...

Napędzał się. Zdecydowanie zbyt mocno. Ale nie mógł nic na to poradzić. Czuł się... podle i wściekle. Miał ochotę pójść do tego Lariela i pokazać tej lalce jak takie sprawy załatwia się w niskich progach... Ale z drugiej strony nie chciał. Nie chciał pokazać elfiemu kundlowi, że ten zrobił coś co go zabolało. Że okazał się lepszym. Niech se nie myśli, że mu zależało, smrol pieprzony.

Libby wyszła. I dobrze. Pozostali sami z Puggle'm i choć mały karzełek już zaczął zbliżać się do myśliwego, ten poczęstował go takim spojrzeniem, że mały człowieczek westchnął i nie mając już innego rozmówcy, podszedł do szynkwasu. Natomiast nie minęło parę nawet minut, gdy do środka zajrzał Radgast. Krótkobrody krasnolud rozejrzał się po pomieszczeniu jakby w poszukiwaniu kogoś i z pewnym zawodem skierował się w stronę myśliwego. Bez słowa usiadł obok. Wyglądał marnie. Jens słabo go znał, bo i raptem parę zdań wymienili podczas podróży. Wyjął kosaćcową fajkę i rozpaliwszy spoglądał w małe okienko na górze. Godzinę później wyszli w stronę placu przed koszarami gdzie była zbiórka. Dostali szmaty i dziegciu. Jens dodatkowo zapiął swój przeklęty pas, żeby widzieć coś po zmroku. Po zapadnięciu pełnego mroku ruszyli podzieleni na wiele mniejszych grup. Każda miała ten sam cel i każda prawie takie same szanse. Zniszczenie wież oblężniczych. Przed samą bramą nawet gnomy ucichły. Trzeba było jednak przyznać, że były przygotowane. Parę grup składających się z co bardziej doświadczonych, by nie powiedzieć doborowych wojowników po wypowiedzianej przez gnomy inwokacji zwyczajnie zniknęło, a reszta została skierowana w punkt zbiorczy będącym wystającą z morza trupów wysoką skałą. Obszar wokół niej miał rzekomo zapewnić niewidzialność wszystkim tam przebywającym.

Minęli cicho otwarte bramy i truchtem ruszyli we wskazanym kierunku. Gwiazdy prawie dziś nie świeciły. Całun ciemnych chmur, który majaczył w oddali jeszcze dzisiejszego popołudnia, widocznie dotarł nad samą twierdzę. Utrudniało to widzenie zarówno krasnoludom jak i orkom, ale krasnoludy znały ten teren na pamięć.

Miszka nie przybiegł.

Grupa szybkim truchtem pokonała pogorzelisko i dotarła wraz z resztą do punktu zbiorczego. Tu rozdysponowano flasze z ogniem alchemicznym, a niektórzy o dobrym oku, w tym i Jens dostali także przygotowane przez gnomy flasze z duszącym powietrzem.

Myśliwy pewnie czułby się nieswojo w towarzystwie samych krasnoludów. Czułby też pewnie niepokój związany ze złowrogo wiejącym od obozu wroga zimnym wiatrem, oraz brakiem Miszki. Był jednak tak bardzo wściekły na Silię, że nie pomyślał o tym. Nie powinien był tu iść w takim stanie. Wszystko działo się jak przez mgłę. Jak w jakimś dziwnym transie. Kiedyś kiedy pole maków wypalali to oparami struli się z Aldymem i mieli podobne uczucie. Jakby to się działo wcześniej, a teraz było wyłącznie wspomnienie. Zręcznie z jednym z kuszników zdjęli czterech patrolujących orkowe wały obronne zielonoskórych i wspięli się z resztą grupy na szczyt umocnienia. Dwie nieskończone konstrukcje wysokie na paręnaście metrów stały na środku niewielkiego obozowiska. Dookoła porozstawiane były lepianki i szałasy, a także jedna chata o dość imponujących rozmiarach. Trochę z boku stał wbity w ziemię bal z uwiązanym doń wielkim niedźwiedziem górskim. Zwierzę mimo swojej masy musiało służyć orkom za maskotkę gdyż sierść miało w wielu miejscach poprzecieraną, a i ślady po wypaleniu futra były widoczne. Pomiędzy tym wszystkim kręciło się paru zielonoskórych. Zobaczyli ich. Zabrzęczały cięciwy ręcznych arbaletów krasnoludzkich i poszybowały flasze w pierwszą, bliższą wieżę. Buchnął ogień, a z szałasów zaczęły wybiegać orki i gobliny pracujące przy konstrukcji wież. Z większej chaty jednak zaczęły wychodzić orkowi wojownicy. Gdzieś dalej zagrzmiały rogi. Krasnoludy zbiegły do obozu po zboczu, by zmniejszyć dystans do drugiej wieży i wyciągnęły topory. Jens zużywszy już swoją flaszę z ogniem, został z łukiem na szczycie wału i osłaniał z łuku krasnoludy, które miały spalić drugą, mniejszą. Jak w transie. Cel, strzała, cel, strzała, cel, strzała. Bez wahania wybierał orków do ustrzelenia i mimo że nie zawsze trafiał, to żniwo i tak zbierał owocne, póki od strony dobiegających na odległość rzutu do wieży krasnoludów nie dobiegł go krzyk:
- Fanatycy!!!
Od strony lasu zbliżała się niewielka grupka goblinów sprzed której wybiegło w ekstatycznych podskokach pięć wywijających znacznie większymi od siebie kulami na łańcuchu, małych zielonych pokurczów. I nie wyglądałoby to tak strasznie gdyby jedna z kul nie rozbiła po drodze w drobny mak pnia świerkowego. Drzewo zachwiało się i przewaliło na sąsiednie. Ciemna stal kul błyskała groźnie odbijając ogień z płonącej wieży. Myśliwy odruchowo wziął pierwszego na cel...
- Jens!
Głos Radgasta. Krótkobrody stał niżej i toporem wskazywał myśliwemu jednego z mniejszych orków, który odcinał grubą linę trzymającą śpiącego niedźwiedzia. Gdy to zrobił, płonącą żagwią przypalił futro budząc rozwścieczone zwierzę i pobiegł w stronę walczących. Pierwsza flasza poleciała w stronę drugiej wieży, a Jens skoczył w stronę niedźwiedzia. Nie wiedział dlaczego, ale niemal czuł wściekłość miotającą wielkim umęczonym niedźwiedziem. I czuł, że może ją okiełznać. A jeśli nie, to stalowa rohatyna może nie poradzić temu kolosowi. Skoczył przed siebie, by przeciąć niedźwiedziowi drogę do krasnoludów. Normalnie wiedziałby, że to głupota, ale nie dziś gdy tak naprawdę po raz pierwszy pożałował, że poszedł na wyprawę po świece. Poza tym każdy bohater musi wiedzieć, że bohaterstwo od głupoty różni się tylko miarą sukcesu.
- Pani łowów – szepnął – Mielikki.... ulituj się nad tym ogarniętym przez szał stworzeniem.
Choć Jasper wpajał mu wiarę w rogatą boginkę lasu, Jens nigdy tak naprawdę w nią nie wierzył i nie słuchał bajań o niej. Sam nie wiedział, czemu teraz przyszła mu do głowy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-08-2009, 16:54   #525
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Bitwa była gwałtowna, pełna dźwięków, błysków i doznań migających w ciężkiej do przeniknięcia ciemności. Machiny oblężnicze płonęły coraz jaśniej, rozjaśniając zarówno obóz orków, jak i wykrzywione w paskudnych grymasach pyski żywych i martwych. Chaos był straszliwy, ale wycieczkowicze odnajdywali się w nim najwyraźniej z całkiem dobrym skutkiem. Tarana nie dało się już ugasić i grupka khazadów ruszyła biegiem do tunelu. Brakowało kilku z nich. Ryk Drago umilkł nagle, a potężna sylwetka wojownika zniknęła w tłumie otaczających go orków. Czerwony smok, za którego uważał się barbarzyńca, umarł śmiercią wojownika, a jego dusza może faktycznie przybrała smoczą formę. Padł szaman, padło wielu innych, brocząc krwią na ściółkę i trawę. Elizabetha otrząsnęła się z szoku i ran dość szybko, mogąc już biec sama. Wychwyciła przepraszające spojrzenie Alexa i nieprzeniknione Angeli.
-Cienie, dziewczyno! Nie iluzja. Tańcz z ciemnością!
Jej zgrabne ruchy, w połączeniu z siłą krasnoludów osłaniały odwrót. Gdy pierwsi znikali już w tajnym przejściu, jeden z khazadów zatrzymał się i rozgniótł jakiś mały przedmiot. Fala ogłuszającego dźwięku przetoczyła się po odsłoniętym terenie, zmiatając zarówno namioty jak i wrzeszczące z bólu i trzymające się za uszy orki. Dzięki temu wszyscy zniknęli w tunelu, a on sam zamknął się, znów stając się niewidoczny dla oczu zielonoskórej armii.

Dłoń Jensa sama wiedziała co robić, podnosząc zmieszaną z krwią ziemię i kreśląc prosty gest w powietrzu, rozwierając palce. Niedźwiedź zaryczał po raz kolejny, a tropiciel poczuł ukłucie zimna, gdy wściekłe duchy ziemi przemknęły na granicy jego świadomości. Liny nagle puściły, a śmiertelnie ranne zwierzę runęło na swych prześladowców, biorąc odwet w ostatniej wendecie swojego życia. Potężne łapy rozrzucały orki i gobliny na boki. Z flanki pojawiło się kilka wilków, Miszka również mignął między drzewami, wierny swojemu panu i przyjacielowi, rzucił się na przewodnika sfory. Orki się już zbierały i nawet iluzje gnomów, pomnażające liczbę krasnoludów, nie mogły zahamować wściekłego kontrataku. Wieże płonęły, rogi zagrały do odwrotu. To było trochę poza nim, poza słyszącym płacz natury Jensem, gdy coś w nim przebudziło się z mocą, która przeraziła trochę tropiciela wcześniej często popełniającego błąd niewiary i swojej nieprzydatności. Posłuszny jego woli wilk biegł obok, pokryty krwią swoją i swoich wrogów.

Nikt nie wrócił z tej wycieczki bez rany, wielu nie wróciło wcale. Krasnoludy jak zwykle złożą im hołd i będą celebrować ich pamięć. Zadanie wykonano, to było najważniejsze, zgodne z ich naturą. Nikt jawnie po poległych nie płakał, chociaż wznoszono milczące toasty.

***

Lilla musiała przyznać, że kapłan ceremonie i uroczystości ograniczył do całkowitego minimum. To co było najczęściej rytuałem, tutaj było prostą ceremonią, która polegała na przysiędze, złożonej zarówno przed bogiem jak i świętą księgą praw i odebraniu medalionu z wagą i młotem bojowym, symbolem siły i sprawiedliwości.
-Od teraz jesteś sługą Tyra, a twoja wola i twoje osądy będą w wielu miejscach będą święte i zawsze będą głosem Tyra. Zważaj więc na nie i korzystaj z umysłu, zawsze zachowuj spokój i obiektywizm. Nauczę cię tak wiele, jak będę mógł, ale wielu rzeczy trzeba doświadczyć. Dziś zaczniemy twoje lekcje.
Sąd dwóch młodzieńców był bardzo kameralny. Jedynie kapłan i nowo pasowana paladynka Tyra oraz krasnoludzki kapłan Moradina, który jednak tylko się przysłuchiwał a potem miał wyegzekwować wyrok. A po dwóch godzinach analizowania i przesłuchiwania nagle spokorniałych szlachetków decyzję ogłaszała sama Lilla, stojąc przez oboma mężczyznami, którzy jeszcze wczoraj chcieli uczynić z niej zabawkę.

***

7 Flamerule, Lato 1375

Kolejne dni nie przynosiły wielkich zmian. Odwetowy atak orków kierowany był tylko wściekłością, a bez przygotowania nie można było zdobyć murów Kaar-Adun. Zaczęły budować kolejne machiny, ale z raczej niewielkim zaangażowaniem. Zaczęły krążyć plotki, że tak na prawdę nie dążą do zdobycia twierdzy a po prostu trzymania w środku jej obrońców. Że jest to częścią jakiegoś większego planu. Ale wszystko to zasłyszane z innych ust, głównie tych należących do Pugglego. Można było poczuć się jak malutka mróweczka w wielkim mrowisku, na dodatek mróweczka nie słysząca głosu swej królowej.
Lilla spędzała całe dnie na naukach starego kapłana, który cierpliwie i spokojnie wpajał jej kolejne prawdy i podarował księgę, zawierającą zbiór tych ogólnych i najważniejszych praw.
Elizabetha ćwiczyła z Angelą, która nie pozwoliła rudowłosej sprzedać skórzni, w jakiś sposób załatwiając to, że nie musiała płacić w ogóle. Jaka była tego cena? Tego nie chciała powiedzieć.
-Masz odpowiednie ruchy i odruchy, ale musisz nauczyć się tańczyć. W każdej sytuacji, tańczy ciało, umysł i dłonie. Szybkość i zręczność to jedno, ale umysł również jest ważny. Korzystaj z cieni, to sprzymierzeniec, który często ratuje życie.
Dziewczyna pokazała jej jak walczyć, często przy pomocy Alexa i Jensa. Ale to nie było głównym przedmiotem lekcji. Sztuczki, których nauczyła się Elizabetha, mogły przydać się w wielu sytuacjach, chociaż sama rudowłosa często uważała je za nudne. Bo czy nie brakowało jej cierpliwości do krycia się w cieniach?
Oddział Jensa pomniejszył się o jeszcze jedną osobę, gdy jeden ze starców został przygnieciony olbrzymim głazem, rzuconym przez jakiegoś giganta. Ale reszta zgrała się już ze sobą, rozumiejąc prawie bez słów. Kilka dekadni wzajemnej współpracy okazało się całkiem owocne, a sam sporo zawdzięczał również codziennym treningom. Mógł chociażby zapomnieć.
Silia i Alexa również spędzały wolny czas na naukach, których dla nich nigdy nie było zbyt dużo. Pierwsza ze swoim półelfim pobratymcem, który wciąż unikał osobistych kwestii, druga sama, mając za towarzystwo głównie Pugglego, a czasem również Alexa, który ignorując treningi dziewczyn, często dosiadał się do ich stolika, a nawet włączał czasem do monologów grubaska.
Tylko Albert codziennie niemal musiał odprawiać rytuał, który znał już doskonale. Było w tym jednak coś pouczającego, coś co coraz bardziej uczyło pokory. Ścieżki przeznaczenia były nieprzewidywalne.

I dopiero siódmego dnia nowego miesiąca coś się zmieniło. Przebywaliście w karczmie wszyscy, spożywając podany posiłek. Coraz częściej zdarzało się, że racje wydawane były w tym samym czasie, niejako zmuszając was do spotkań. Przestawaliście być jednorodną grupą, więzy przyjaźni a nawet miłości rozciągały się i zaczynały pękać. Ale nic co się stało, nie było tym, czego nie było można zmienić. I nawet śmierć Aldyma mogła ostatecznie okazać się tylko początkiem. Oczy obu gnomów, które nagle wparowały do środka karczmy, błyszczały z przejęciem oznaczającym ważną nowinę. Oba chichotały do siebie.
-Powiemy im, Ben?
-Przecież po to tu przyszliśmy, Ted.

Zwrócili się do was, ale do nikogo konkretnie.
-Znudziło nam się tu.
-O tak.
-Ben postanowił, że się stąd zmywamy.
-O tak.
-I mówi, że możecie się z nami zabrać.
-O tak.
-Jutro przed świtem. Wystarczy, że przyjdziecie na plac.
-O tak.
-Ben, zaciąłeś się?
 
Sekal jest offline  
Stary 29-08-2009, 20:52   #526
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Stało się. Od tego dnia, od tamtej przysięgi stała się paladynką Tyra. Z dumą założyła na szyję medalion z wagą i młotem bojowym. Drobny problem stukania dwóch symbolów w czasie ruchu szybko został rozwiązany. Medalion Lathandera został położony pod koszulę na serce, gdzie zawsze znajdzie się miejsce dla Pana Poranka. Oficjalnie jednak reprezentowała Boga Sprawiedliwości. Wejście w jego świat było łatwiejsze niż się spodziewała. Poruszanie się w zawiłościach prawnych rozpoczęła od kodeksów krasnoludzkich, które były jasne i przejrzyste, kolejne było ludzkie prawo Vast, które już stanowiło twardszy orzech do zgryzienia. Ludzkie prawo było niespójne, często sprzeczne i paladynka poświęcała swój czas głównie na odnajdywaniu się w jego meandrach. Zagłębiała się w nie jednakże z ogromną pasją i z dnia na dzień szło jej coraz lepiej. Moment próby nadszedł jednak wcześniej, już kilka godzin po zaprzysiężeniu.

***

- Lillo Kalvar, paladynko Tyra jaka jest twa decyzja odnośnie Huberta i Daniela Ramsey’ów oskarżonych o napaść i próbę gwałtu?
- Mocą nadaną mi przez Bezstronnego Boga ogłaszam, że są winni. Prawo krasnoludzie stanowi iż chęć i próba popełnienia zbrodniczego czynu równa jest zbrodni. Jednakże jako istoty ludzkie bracia Ramsey podlegają pod kodeksy Vast. Ich karą w takiej sytuacji będzie… - spojrzała w ich oczy. Bali się jej, śmiertelnie się jej bali. To było upajające, tak naprawdę mogła ich teraz zabić, była taka furtka „Prawo stanowione w czasie wojny”. Władza bywa zabójcza, także dla osób które nią rozporządzają. Dziewczyna otrząsnęła się z amoku i kontynuowała - Ich karą w takiej sytuacji będzie: do końca oblężenia praca w kopalni na stanowiskach przydzielonych przez sztygarów przez 10 godzin na dobę, pozostały czas spędzą pod całkowitą kontrolą. Majątek, będący w tym momencie w ich posiadaniu zostanie skonfiskowany na rzecz świątyni Tyra. Po skończeniu oblężenia skazani zostaną wydaleni z Kaar-Adun z wieczystym zakazem powrotu do miasta.

***
Dzień był ponury i deszczowy, już któryś z takich dni. Lilla naprawdę zaczynała tęsknić do blasku Pana Poranka. Przez krótki moment nawiedziła ją myśl, że to kara za wybranie Tyra, ale po chwili sama się roześmiała z bzdurnych myśli. Mając jeszcze trochę czasu do godziny wyznaczonej przez Gerarda von Godolf, postanowiła zjeść solidne śniadanie. Na dole nie było nikogo poza Pugglym i Jensem, który w uporczywym milczeniu jadł śniadanie. Ostatnio bez przerwy chodził jakiś ponury, chyba cosik się zepsuło między nim a Silią.
- Dzień dobry, mogę się przyłączyć?
Zapytanie było wesołe. Odnalezienie swojej ścieżki znakomicie wpływało na jej morale.
Myśliwy podniósł trochę zaskoczony wzrok na paladynkę. Wyglądała lepiej niż zawsze... albo po prostu w porównaniu do tej parszywej pogody i na tle codziennych szturmów nawet najmniejszy wyraz dobrego samopoczucia rozrastał się do rangi tryskania szczęściem. Tak czy inaczej Jens bez słowa wskazał paladynce drewniany stołek po drugiej stronie stołu i odgarnął trochę pozostawione po reszcie naczynia, których karczmarz jeszcze nie sprzątnął. W sumie dawno z nią nie rozmawiał. W sumie od dawna nie mieli wspólnego tematu.
- Napijesz się? - zapytał wskazując na dzbanek , z którego rozchodził się zapach kwasu chlebowego i sięgnął po czysty kubek. Po miesiącu krasnoludy rzadko wydawały piwo.
- Poproszę - wzięła solidny kęs pajdy chleba i popiła go zaproponowanym kwasem - Co tak sam tu siedzisz? Jakoś tak... ataki są coraz rzadsze, a mi się ciągle wydaje, że czas głównie spędzasz w karczmie. Chyba, że się mylę, w końcu całe dnie mnie nie ma.
Westchnął i spojrzał na deskę, na której nadal był ser. Odsunął ją od siebie jakby niczego tak nie lubił jak sera. Wyglądał jakby pytanie go rozdrażniło.
- Mylisz się – odparł krótko -... a może nie... nie wiem szczerze mówiąc. Już nie rozróżniam tych dni.
- Hmmm.. a co u Sili? -
pożałowała tego pytania gdy tylko opuściło jej usta - To znaczy jak nie chcesz to nie mów, ja tylko tak...
Krępująca cisza, która zapadła tylko uwydatniła rumieńce na policzkach dziewczyny.
Jens skrzywił się usłyszawszy imię czarodziejki. Nie mógł jednak nie zobaczyć w obliczu Lilli czegoś w postaci szczerej troski... choć może się mylił... ale i tak było to miłe.
- Nawet gdybym chciał to i tak nie mógłbym nic powiedzieć. Ale Lariel powinien wiedzieć.
- Kto? A.. mówisz o tym elfie? Zawsze jaki ich widzę to nic innego nie robią jeno czarują. Nawet się do siebie nie odzywają za bardzo; może poza: „rozstaw palce szerzej.. większy nacisk na rrr”. Zaklęcia magów wydają mi się jakieś takie zabawne. Przynajmniej dopóty, dopóki nie widzę efektu.

- Tak... czarują oboje. A zresztą. Pies ich trącał i tą ich magię.
Temat Silli wyraźnie drażnił chłopaka, a Lilla nie miała zamiaru mu jeszcze bardziej popsuć humoru, pociągnięcie w tym momencie tematu magii wydawało się naprawdę dobrym pomysłem.
- Magia podarowana przez bóstwa jest inna i taka cudowna. Jest.. jest.. nie wiem jak to ująć. Jest tak jakbyś miał wielkiego opiekuna, który za wszelką cenę chce ci pomóc
- Wiesz Lilla... próbowałem się modlić wczoraj. Zrozumieć w ogóle co to znaczy. I nie czułem nic. Nic się ze mną nie działo. I w sumie to nie jest mi z tym źle, że nie mam opiekuna... ale... dlaczego właściwie pytasz?
- Nic nie czujesz nic a nic? Przecież Jasper był wyznawcą Mielikki, nie zaszczepił ci miłości do niej szacunku? Ona jest ucieleśnieniem lasu, leśnych stworzeń. Nie czujesz z nimi żadnej więzi?

- Jest tylko słowem... albo kawałkiem stali wiszącym na czyjejś szyi - Jens przypomniał sobie symbol głowy jednorożca, który Jasper miał u siebie w swojej chacie i pokazywał młodzikowi podczas opowiadania klechd o Pani Lasu - Las jest czymś innym. Życie jest czymś innym. To są prawdziwe siły, które do mnie przemawiają poprzez wiatr, drżenie ziemi, moc wody, lub żar jaki bije od ogniska... Eh... Ty Lilla jesteś głęboko wierząca. Wierzysz, że Pan Poranka czuwa nad Tobą i czujesz jego obecność. Widzisz w tym sens i potrzebę, to i pewnie rozumiesz. Ja chyba nie dam rady...
- Nie, mylisz pojęcia. Słowo, medalion to wszystko to symbol. Symbol tych sił o, których wspomniałeś. To one stanowią kwintesencje bogów. Poczekaj tu na mnie chwilkę.

Przerywając nagle rozmowę Lilla pobiegła do swojego pokoju. Nadszedł chyba ten czas, czas gdy Jens będzie gotowy by rozpoznać w sobie moc bogini. Wyjęła ze swojego ekwipunku dobrze ukryty drewniany medalion, na którym wyrzeźbiona głowa jednorożca, pod którą wiła się jakaś gałązka. Trzymając go w dłoni czuła rozchodzące się ciepło. Nie chcąc by łowczy wyszedł gdzieś, co rychlej do niego wróciła.
- Zamknij oczy i poczuj - włożyła mu medalion tak do ręki by nie mógł mu się dokładniej przyjrzeć.
Miała racje. Mylił pojęcia. Czy jednak dla niego te siły potrzebowały symbolu? Były wymowne same przez się. Dziewczyna zniknęła, a po chwili wróciła z czymś skrywanym w dłoni. Poprosiła by wystawił dłoń i zamknął oczy. Zrobił to. Włożyła mu do ręki jakiś lekki przedmiot. Coś wyciętego w drewnie. Miał już kiedyś to w dłoniach. To był właśnie ten symbol. Medalion Jaspera...
- Ale... skąd... - otworzył oczy patrząc na ten mistyczny kawałek drewna. Jasper sam nigdy nie dał mu wziąć go do ręki, ale Jens kiedyś oczywiście sam wziął do ręki medalion... i nie poczuł nic. Teraz wyraźnie czuł pulsujące ciepło.
Spojrzał mimo to na paladynkę ze szczerym uśmiechem kogoś komu przypomniano kawałek dzieciństwa – To medalion Jaspera... ale ja nigdy nie wiedziałem jak on go używa.
- Jasper dał mi go dla ciebie, nim odeszliśmy z Talgi. Powiedział mi, że powinnam go dać gdy będziesz gotowy. Wydaje mi się, że to ta chwila. Co to zasady jego działania... myślę, że powinieneś porozmawiać z Silią, ona bardziej się na tym zna. Myślę jednak, że odrobina wiary w boginie nie zaszkodzi.

Uśmiechnęła się ciepło przy ostatnim zdaniu.
Odwzajemnił uśmiech nadal kręcąc głową w niedowierzaniu i obracając w dłoni medalion. Niewymuszenie parsknął śmiechem...
- Wiesz Lilla... Teraz jak o tym myślę, to to było tak dawno temu... - zatrzymał medalion w jednej pozycji. Symbol. Czy nic więcej? - Dziękuję.
- Ależ proszę cię uprzejmie, był od początku dla ciebie. A teraz muszę iść by przekopywać się przez kolejne prawnicze księgi. Nie miałam pojęcia, że to może być takie interesujące. Uważaj na siebie.

Zadowolona z podjętej decyzji powędrowała do świątyni Tyra.

***

Kythorn minął jak z bicza strzelił. Śmierć Drago nie zmieniła wiele, ludzie umierali cały czas i mimo pewnego smutku w paladynce zagościło też pewne przyzwolenie na śmierć. W końcu tam powinien być lepszy świat, przynajmniej dla tych co wierzyli w bogów. Cały świat dziewczyny ograniczał się do ksiąg, ataków, jeszcze raz ksiąg i od czasu do czasu procesu. Lilla była w tym coraz bieglejsza i Gerard mógł czuć prawdziwą satysfakcje z postępów uczennicy.
Aż nadarzyła się możliwość opuszczenia twierdzy. Wiadome było, że z niej skorzystają. Czas przeznaczony na naukę dobiegł końca i nadszedł moment by kontynuować misję. Propozycja gnomów została przyjęta, a Lilla udała się do świątyni Okaleczonego Boga, nie wyobrażała sobie zniknięcia bez słowa, jednakże odczuwała niepokój na myśl o powiadomieniu kapłana o próbie ucieczki z twierdzy świtem. Kompletnie niepotrzebnie. Gerarad von Godolf popatrzył na nią ze zrozumieniem, powiedział coś o odpowiedzialności wziętej na barki i życzył powodzenia w podążeniu ścieżką prawości. Z takim błogosławieństwem Lilla gotowa była wyruszyć dalej. Jedno było pewne mury Kaar-Adun opuszczała zupełnie inna dziewczyna niż ta co w nie wkraczała.
 
Nadiana jest offline  
Stary 29-08-2009, 23:42   #527
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Alexa nie chciała tego wieczoru być sama. Śmierć Drago wstrząsnęła nią chyba bardziej niż myślała. Kolejny człowiek, którego ledwo poznała trochę bliżej odszedł na zawsze. Trudno było uwierzyć, ze ten pełen życia, trochę rubaszny wojownik leży martwy za murami Kaar- Adun. To miejsce zabrało już dwoje spośród nich. Ile czasu upłynie zanim zażąda kolejnej ofiary? Kto będzie nią następnym razem? Nie chciała o tym myśleć. Do tego wszyscy jakby zaczęli się wzajemnie unikać. Może nie było w tym jakiegoś specjalnego działania. To było tak jakby wszystkich pochłonęła walka. Jakby to co działo się na zewnątrz i codziennie na murach rozciągało się na ich serca. Dodatkowo Lilę pochłonęły nauki Tyra, Silia i Elisabetha najwyraźniej odnalazły w twierdzy nauczycieli, którzy chcieli podzielić się z nimi swymi umiejętnościami. Miała wrażenie jakby ich mała grupka rozpadała się na kawałki.

Wyszła na zewnątrz by odetchnąć chłodnym powietrzem i zobaczyła Jensa siedzącego na zewnątrz. Bębnił palcami dłoni po kolanie i nie wyglądał na zbyt zrelaksowanego. Podeszła i usiadła obok niego:
- Może masz trochę czasu na ćwiczenia?
Usłyszał jej kroki jak jeszcze była na schodach wyjściowych z karczmy. Alexa... Dlaczego nie chciał jej widzieć? Czy właśnie jej? Nie. Chyba nie. Nie chciał widzieć żadnej z nich. W gruncie rzeczy w ogóle się od siebie nie różniły.
- A wyglądam jakbym miał ochotę na ćwiczenia?
Ton głosu od razu zwrócił jej uwagę. Popatrzyła na tropiciela uważnie, a potem pokiwała głową i powiedziała tym swoim opanowanym spokojnym tonem:
- Taaak - wyraźnie specjalnie przeciągnęła to słowo - w zasadzie wyglądasz jak byś potrzebował solidnej lekcji dobrego boksu.
- Taaak?
– spytał przedrzeźniając jej ton, po czym dodał kpiąco – I kto mi niby tej lekcji udzieli? Ty? Wróć lepiej dziewczyno do swojej zabawki i zostaw mnie w spokoju.
- Jens?
- Popatrzyła poważnie i delikatnie dotknęła jego ramienia - Co się dzieje?
Odwinął się odtrącając przy tym jej ramię barkiem.
- Co się dzieje... - powtórzył za nią jakby pytanie było śmieszne – Gówno się dzieje, ot co. Nie wiesz to w myślach poczytaj.
- Kiedyś obiecałam wam, że nigdy tego nie będę robić
- Powiedziała ze smutkiem - jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać przepraszam. Nie będę się narzucać - Alexa wstała i ruszyła przed siebie. Po raz kolejny poczuła jak bardzo mocno potrafią zranić zwykłe słowa. Myśliwy odprowadzał ją niechętnym spojrzeniem. Chciał jej dopiec. Należało się jej. Za to jaka była i co robiła.
- Masz rację. Odejdź! – rzucił za nią – Tylko to potrafisz! Coś ci jest niepotrzebne to odchodzisz. Szkoda, że nie można zapytać Aldyma co o tym myśli...
Te słowa zatrzymały ją w pół kroku. Odwróciła się powoli i podeszła do Jensa:
- Co masz na myśli? Dlaczego wspominasz teraz o Aldymie? Co on ma do twojego nastroju?
- Ma to, że zginął przez ciebie. Przez to, że odeszłaś gdy byłaś potrzebna. Tak samo Drago. Gdzie byłaś gdy orki rąbały go na strzępy? Bawiłaś się nową zabawką? I aż tak było dobrze, że szkoda ci było czasu żeby nas ostrzec? No powiedz. Jesteś bardziej wyrachowana, czy głupia?
- Jak śmiesz
- Alexa nie zastanawiając się zupełnie nad tym co robi wymierzyła Jensowi solidy policzek.
Piekący ból wzmógł gniew w sercu myśliwego. Ogarniał go całego. Spojrzał na dziewczynę wzrokiem, w którym kotłowały się masy emocji podjudzone dziką wściekłością. Pokaźne w tej chwili mięśnie ramion spięły się, a żyły w okolicy szyi nabrzmiały gdy myśliwy walczył z sobą, by nie rzucić się na towarzyszkę i nie rozszarpać jej trzewi gołymi rękoma. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem. Prawie czuł jej tętno...
Wstał szybko i odszedł w stronę baraków.
- I kto teraz odchodzi bez słowa jak tchórz?! - Zawołała za nim doskonale świadoma, jak przed sekundą bliscy byli oboje śmierci, ale jednocześnie nie mogąc powstrzymać się przed prowokacją. Coś w niej obudził, coś wściekłego, co nie dało się tak łatwo opanować.

Zatrzymał się...
...Zęby zatrzeszczały mu w szczęce gdy zgrzytnął nią dwa razy. Szybko się odwrócił i skoczył. Parę susów. Ułamek sekundy. Dziewczyna cofnęła się o krok gdy powietrze wokół zawirowało. Coś pociekło mu po szyi. Nie czuł nic oprócz jej tętna pulsującego w tętnicy szyjnej. Taneczny przepływ, który swym biciem drwił sobie z niego. Koniec. Dobiegł. Pchnął ją z całej siły z rozpędu do tyłu na kamienną ścianę karczmy. Kruche ciało uderzyło z chrzęstem i osunęło się na ziemię. Podniosła głowę. Powietrze znów zadrżało. Tym razem poczuł. Ale dobiegł. Rzucił się na dziewczynę. Najpierw posypały się ciosy w twarz, a gdy już po pięknych licach nie zostało śladu, kierowany instynktem zaczął rozrywać jej koszulę, a potem skórę. Potem piersi. Potem żebra. W kaskadzie krwi. Krwi która dalej pulsowała. Z serca, które dalej na złość biło. Byle się dostać do niego i zdławić w nim życie...

Zęby zatrzeszczały mu w szczęce gdy zgrzytnął nią dwa razy. Spięte mięśnie gotowe były zewrzeć się, by wyskoczył w stronę psioniczki. Sapnął parę razy głęboko... i odszedł. Z obu dłoni cieniutkim ciurkiem kapała mu krew z rozbabranych paznokciami ran.

Alexa widziała pulsującą wokół niego wściekłość przez chwilę była prawie pewna, że rzuci się na nią z gołymi pięściami, ale on zacisnął tylko dłonie. Zacisnął do krwi i odszedł. Oszołomiona odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku. Odetchnęła głęboko. Nie miała pojęcia co stało się temu zazwyczaj pogodnemu i opanowanemu chłopakowi. Pokusa by spróbować odczytać jego myśli była wielka, ale dziewczyna stłumiła w sobie dziwny głos. Udało jej się po raz kolejny zapanować nad mocą. Po raz kolejny odniosła zwycięstwo, ale całe zdarzenie miało gorzki posmak utraty. Zerwanie delikatnej więzi przyjaźni jaką miała nadzieję udało jej się zbudować przez ten cały czas spędzany z tropicielem, było bolesnym doświadczeniem. Tym boleśniejszym, że nie miała pojęcia co go spowodowało. Czy rzeczywiście postąpiła niesłusznie, nie wychodząc tamtego wieczora za mury razem zresztą? Czy gdyby to uczyniła Drago nadal by żył? Czy Aldym zginął dlatego, że odtrąciła jego uczycie? Czy była w jakiś sposób winna tej śmierci? Rozum podpowiadał jej że nie mogła nic zmienić w obu tych przypadkach, ale na dnie serca ukrywało się odczucie, ze w bolesnych słowach Jensa kryła się jakaś cząstka prawdy.

Od tego wieczoru starała się unikać tropiciela i schodzić mu z drogi w wielkiej twierdzy nie było to trudne. Propozycję gnomów przyjęła z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony chciała się wydostać z tego miejsca. Z drugiej ucieczka oznaczała, że prędzej czy później między Jensem i nią ponownie dojdzie do konfrontacji.
Ostatecznie doszła do wniosku, że być może spokojna rozmowa jest tym czego oboje potrzebowali. Może jego zachowanie związane było z zamknięciem w tej twierdzy przez tak długi czas? Jako wolny człowiek natury musiał się w nim dusić. To wywoływało frustracje i irracjonalne zachowania. Miała nadzieję, że po ucieczce powróci ten chłopak, którego polubiła i którego ceniła. Spakowała swój niewielki dobytek i ruszyła na spotkanie z gnomami.
 
Eleanor jest offline  
Stary 30-08-2009, 10:42   #528
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Silia nazbyt łatwo poddawała się emocjom. Tamtego dnia czuła pustkę i tęsknotę. No i Jensa sprowokowała na własne życzenie. Teraz zaś musiała pogodzić się z tego konsekwencjami, co wcale nie było łatwe. Sama rozpętała ten absurd. Gdyby ta sytuacja nie była teraz aż tak cholernie poważna to możnaby boki ze śmiechu zrywać. Jak jedno durne rzucone na wiatr zdanie może aż tak wiele zmienić. Widać mogło.

Łowczy unikał jej jak ognia a gdy już przypadkiem gdzieś na siebie wpadli ignorował ją i odchodził bez słowa choć jego wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów. Pogarda, żal a nawet wstręt. Silii nie były obce takie spojrzenia. Przez całe dzieciństwo w Taldze zdązyła do nich przywyknać. Dlaczego więc teraz bolało to inaczej, mocniej?

Dni były znośne. Godziny spędzone na murze mijały szybko, tak samo jak czas spędzony z Larielem na wspólnej nauce. W nocy jednak nachodziły ją ponure myśli. Budziła się czasem gwałtownie i gładziła prześcieradło w miejscu gdzie do niedawno spał Jens. Teraz łózko wydawało jej się stanowczo za duże. I takie zmine.

Noc była głęboka. Półelfka wyszła cichutko na korytarz karczmy. W jednej ręce trzymała swoją poduszkę, w drugiej rąbek koca, który ciągnął się po podłodze. Kilka razy solidnie zastukała w drzwi nim Jens jej otworzył. Stał w progu owinięty jedynie w pasie prześcieradłem i łypnął na nią z niechęcią przecierając zaspane oczy.
Silia wyglądała jak dziecko, któremu przyśnił się koszmar i teraz przemierza w środku nocy zaułki domu aby przywędrować do sypialni rodziców. Z podpuchniętymi oczami, bosa, ubrana tylko w kusą nocną koszulę. Przygnębienie wyzierało z jej mętnych oczu.
- Jak cię nie ma obok nie mogę zasnąć - szepnęła i chciała go wyminąć, wejść do śródka.
- Sil... - zagrodził jej stanowczo drogę. A potem przygryzł wargę, poirytowany, że użył jej zdrobnienia jakby nic się nie zmieniło. - Zejdź mi z oczu Silio.
Drzwi zatrzasnęły się tuż przed jej nosem. Stała tam przez chwilę oszołomiona jakby co najmniej ktoś przejechał jej obuchem przez łeb. A później znów zaczęła walić pięściami w jego drzwi. Narobiła rabanu na całą gospodę.
- Jens nie rób mi tego, słyszysz! - ktoś poirytowany hałasami wyściubił głowę zza drzwi sąsiedniego pokoju i zaczął w głos przeklinać.
- Jens, ja z nim nie spałam, rozumiesz? Nie możesz mnie winić za coś czego nie zrobiłam!

* * *

Albo się Silii wydawało albo w Kaar-Adun zaczynało brakować powietrza. Jakby wszystcy tak zachłannie z niego korzystali, że dla czarodziejki nic już nie zostało.
I jeszcze śmieć Drago spłynęła na nią jak ulewa żrącego kwasu. Nie chciała nawet obejrzeć ciała wojownika, nie chciała się choćby pożegnać. Wyobrazi sobie, że Drago po prostu odszedł. Opuścił Kaar-Adun wcześniej i poszedł w inną stronę. Pewnie błądzi gdzieś po tych górach i ze znajomym groźnym okrzykiem na ustach zciera na pył całe oddziały okrów. Nie znała Drago dobrze, ale zdążyła polubić. Będzie go często wspominać. Będzie sobie wyobrażać jak dalej potoczyło się życie Czerwonego Smoka.

Śmierć... krążyła nad nimi jak drapieżny ptak. Gdziekolwiek się ruszyli jej cień podążał za nimi. Nie mogła się powstrzymać aby nie pomyśleć kto będzie następny. Może właśnie ona, Silia? Zapewne zasłużyła sobie na to najbardziej spośród pozostałych.

* * *

Od świtu, gdy tylko otworzyła oczy kręciło jej się w głowie. Nie miała siły wstać z łóżka, więc po prostu tego nie zrobiła. Nie zjadła też śniadania. Ani obiadu. Może dlatego dwa razy się później zwymiotowała. A może to przez nerwy. Przez to uczucie ciężkości na żołądku, że spartaczyła najważniejszą sprawę w swoim życiu?

* * *

Kolejnego dnia zmusiła się aby iść na mur. Lariel, jak zwykle szczery i do bólu krytyczny odezwał się na jej widok.
- Wyglądasz okropnie. Przez ostatnie tygodnie strasznie schudłaś, skóra i kości. I jakby lat ci przybyło. Blada jesteś jak trup.
- Czuję się jak trup - skwitowała półelfka i usiadła obok niego chowając głowę głęboko w ramiona.

* * *

Prawdopodobnie słowa Lariela sprawiły, że poszła na kolację. Siedzieli wszyscy przy stole, chciałoby się powiedzieć, jak za dawnych dobrych czasów. Tylko do Alberta leciutko się uśmiechnęła. Kapłan musiał uznać, że półelfka zrobiła się stasznie ponura. Niewiele miała z beztroskiej tajgijskiej dziewczynki. Obiecała sobie, że to naprawi. Pokarze Albertowi jaka potrafi być żywiołowa i radosna. Ale nie dziś. Może później, po drodze. Napewno będzie okazja...

Z uwagą słuchała dialogu gnomów.
Już czas się stąd wynosić - pomyślała odgarniając z twarzy przetłuszczone włosy. - Kaar-Adun zamyka się wokól mnie jak żelazne pręty więziennej klatki. To problem krasnoludów, nie mój. Już nie mój...
- Albercie, pójdziesz z nami? Dobrze byłoby mieć cię blisko siebie, tym bardziej, że Aldym... - nie dokończyła.

Ktoś postawił przed nią parujący talerz zupy, nozdrza wypełnił intensywny zapach warzyw i gotowanego mięsa. Zebrało jej się mdłości. Położyła dłoń na ustach i przymknęła oczy aby powstrzymać torsje.
- Wybaczcie, nie najlepiej się czuję - odeszła od stołu ocierając się w pośpiechu o plecy Jensa. Jakby chciała usilnie zwrócić na siebie jego uwagę. Dać mu znać, że nadal istnieje.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-08-2009 o 12:04.
liliel jest offline  
Stary 30-08-2009, 17:06   #529
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albert stał na zimnej posadzce swojej celki i modlił się w skupieniu. Prosił o mądrość, wiedzę i zrozumienie. Wydarzenia ostatniej nocy zlewały się, mieszały w jego umyśle. Za dużo emocji na raz… Nie pojmował tego co się stało, im więcej o tym myślał tym mniej rozumiał. Bezwiednie pomasował udo, zaleczone łaską Kelemvora. Noga cały czas pulsowała tępym bólem. Pamiętał jak przyciągnęli razem z Alexem bezwładne prawie ciało Elizabethy do włazu do tunelu. Kiedy mechanizm się za nimi zasunął, a z uszu zniknął już ten przeraźliwie wibrujący dźwięk ogłuszający orki, Albert szybko zajął się raną dziewczyny. Cięcie ostrza na szczęście dla niej zatrzymało się na żebrach. Popatrzył wtedy jej w oczy, jakby starając się znaleźć odpowiedź na pytanie, którego ona w ogóle nie znała.

***

Drago poległ. Dołączył do bohaterów, którzy będą pamiętani w Kaar Adun po wsze czasy. Jak się dowiedział już w twierdzy, kilkunastu khazadów nie powróciło razem z wielkim wojownikiem. Albert jeszcze przed świtem, zszedł do Katakumb pod świątynią Moradina. Pomimo zmęczenia i mętliku w głowie odprawił Lament Za Poległych. Wiedział, że ten rytuał zapamięta do końca życia. Zebrane krasnoludy i garstka ludzi w ciszy żegnało poległych. Nie potrzebne były pocieszające przemowy, nie było spazmów rozpaczy, pytań „dlaczego on?”. Cisza w kamiennych murach wielkiej sali rozpraszana była jedynie ledwie słyszalnym szeptem kapłana.

Następny dzień wydawał się nierealny, Albert wykonywał swe obowiązki jak bezwolny golem. Myśli kołatały się w jego głowie – wola bogów, przeznaczenie, przypadek? Co spowodowało, że jego wyczucie aury zawiodło i zachwiało światem kapłana? Albert bardzo by chciał żeby wytłumaczenie okazało się tak proste jak wydało mu się na gorąco, za murami. Wola Kelemvora, jego Pan zmienił swój werdykt. Wtedy mógł sobie powiedzieć, tak jak mu mówił mistrz Berthold: kimże jestem aby kwestionować wyrok Pana Zmarłych, żeby starać się w ogóle zrozumieć boski zamysł. Zostawić za sobą rozmyślania o przypadku, fatum, losie, przeznaczeniu. Ale nic nie było tak proste. Chyba najbardziej przerażająca była myśl o przypadku. Jeden krok Drago nie mógł przecież zmienić woli Kelemvora…

***

- Patrz co robisz! –
rugający go głos starego kapłana Moradina wyrwał go z zadumy – Albert, co się z tobą dzieje? Łazisz jak w malignie od czasu tej wycieczki. Pierwej żem myślał, że ci ta ruda dzierlatka w oko wpadła i za nią żeś jak rycerz na wyprawę poszedł. Ale jak to nie to, to po coś ty tam w ogóle poszedł? To zabawa dla wojowników, nie kapłanów. Czego żeś tam szukał?
Chłopak spojrzał na niego, milczał długo przygotowując maść na oparzeliny. Holden, z którym tyle czasu spędził w lazarecie był dla niego wielkim autorytetem. Jego wiedza była ogromna, nie tylko o leczeniu. Albert rozmawiając z nim wielokrotnie się przekonywał, że mądrością dorównywał nawet mistrzowi Bertholdowi.
- Ojcze, czym jest przeznaczenie? Co nami kieruje? – spytał wreszcie, wiedząc jak dziwnie i naiwnie pytania te zabrzmiały. Nie mógł jednak nic poradzić, musiał z kimś porozmawiać na ten temat bo zdarzenia za murami nie dawały mu spokoju. Myślał oLilli, ale dziewczynę ledwo widywał, tak była zajęta naukami Tyra. Paladynka była szczęśliwa, odnalazła nową drogę, nie potrzebowała nie swoich problemów. Albert od kilku dni zaczął odczuwać zmęczenie, nie obowiązkami czy służbą. Nie potrafił tego sprecyzować, ale te mury na początku zachwycające, zaczynały go przytłaczać. Powoli zaczynał rozumieć, że nie pasuje tu, nie nadaje się na wojnę.
Starzec uśmiechnął się smutno i pokiwał głową, jakby ze zrozumieniem.
- Synku, myślisz że jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który się nad tym zastanawia? Jedynym, na którego przychodzi zwątpienie? Żyję prawie dwa wieki na tym świecie, przeczytałem tyle ksiąg, traktatów i moralitetów na ten temat, że doszedłem do jednego wniosku, do którego pewnie i ty sam dojdziesz w swoim czasie. Bo jest to jedyna pewna odpowiedź.
Albert popatrzył na niego w niemym oczekiwaniu, jakby łudził się że kapłan rozwieje zaraz wszystkie jego wątpliwości. Starzec zaś znowu uśmiechnął się smutno i podszedł do kapłana.
- Prawda jest taka, że nikt nie wie czym jest przeznaczenie, a każdy człowiek musi znaleźć sam dla siebie jego sens, bo właśnie na tym życie polega. My, kapłani mamy nieco łatwiej – powiedział jeszcze wracając do warzenia mikstur – zawsze możemy plunąć na to wszystko i zdać się na nasze bóstwo. Zaufaj Kelemvorowi synu, on przecież cię prowadzi i nie opuści.

***

Chłopak szedł powoli do świątyni. Zmęczenia już prawie nie czuł. Był w takim stanie, że dni i noce zlewały się w jedno. Sen nie przynosił ukojenia, regenerował tylko siły. Słońce powoli zachodziło nad murami twierdzy. Szedł szeroką ulicą, lecz przechodniów było tu niewielu. Zmierzał do swojej celki, aby odprawić codzienne modły do Pana Zmarłych. Nagle zza węgła wyszła Alexa, zamyślony Albert pewnie by jej w ogóle nie zauważył, ale kobieta prawie wpadła na niego. Wyraz jej twarzy świadczył o jakimś głębokim poruszeniu. Nie miał wielu okazji aby do tej pory z nią porozmawiać. Pomimo tego, spytał po prostu:
- Co się stało?
Wyraźnie zmieszana swoją nieuwagą dziewczyna popatrzyła na Alberta jakby zobaczyła go po raz pierwszy:
- Przepraszam. Powinnam być bardziej uważna - powiedziała niepewnie, a potem jakby powzięła jakieś postanowienie, dodała niepewnie - Idziesz do świątyni Moradina Albercie? Słyszałam, że tam mieszkasz.
-Tak, stamtąd najbliżej do lazaretu i katakumb. Krasnoludy wygospodarowały mi miejsce w jednej z celek, gdy jeszcze nie było tylu ludzi w mieście. Nie przepadam za gospodami. - powiedział przypatrując się ciągle kobiecie.
- Możesz wchodzić do katakumb? - Zapytała dość niespodziewanie - Możesz mi umożliwić wejście tam?
- Do przedsionka i głównej sali tak. Miejsca spoczynku zmarłych są już zastrzeżone wyłącznie dla kapłanów Moradina. Wojenny czas nie sprzyja uzyskaniu pozwolenia na wejście do Katakumb. Sam byłem tam tylko raz, w towarzystwie krasnoludów. Myślę, że nawet w spokojniejszych okresach nie wpuszczają tam wielu obcych, zwłaszcza ludzi. A co chcesz tam odnaleźć?
- Sama nie wiem... chyba próbuje znaleźć rozgrzeszenie...Nieważne - machnęła ręką, a jej myśli jakby podążały już innym torem. - Chciałam zapytać o Drago... jego ciało pozostało tam na zewnątrz prawda? Nikt go nie pogrzebie. Nie będzie miał swojego miejsca spoczynku... czy jest możliwe by stworzyć takie miejsce, które w jakiś sposób by go upamiętniało? Och sama nie wiem jakie zwyczaje były w jego plemieniu, ale mam wrażenie, że to byłoby słuszne. W gospodzie pozostały jego rzeczy. Przede wszystkim hełm z wizerunkiem smoka, z którego był taki dumny... może... zamiast ciała powinniśmy te rzeczy złożyć w takim właśnie miejscu?
Albert milczał przez chwilę.
- Jego imię zostało zapisane w Księdze Zmarłych - powiedział w końcu poważnie - a khazadzi umieszczą je w swoich annałach. Pomimo tego że był człowiekiem, zginął w obronie twierdzy. Ratując przy okazji Elizabethę i mnie - dokończył ciszej, nie mając co do tego wątpliwości. W katakumbach jest takie miejsce, gdzie krasnoludy gromadzą przedmioty mające upamiętniać zmarłych. Sala Pamięci. Zajmę się tym, aby jego hełm spoczął w tym miejscu. Nie martw się, Drago będzie pamiętany - rzekł cicho, ściskając lekko ramię Alexy. Także przez tych, z którymi jego los skrzyżował swe drogi.
- To dobrze - Pokiwała głową - Dziękuję. Jak myślisz co powinniśmy zrobić z resztą jego rzeczy? Wiem, że napierśnik, który nosił jest cenny. Czy też powinniśmy go oddać w to szczególne miejsce? Czy to nie będzie niewłaściwe gdybyśmy zdecydowali się go sprzedać? Nie mamy wiele pieniędzy. Pewnie by się przydały, a jednak mam takie odczucie jakby było w tym coś niewłaściwego.
- Pamięć za zmarłych jest najwartościowsza, gdy jest przechowywana w sercach przyjaciół i rodziny - Albert zacytował jedną z nauk mistrza Bertholda - Hełm w Sali Pamięci będzie wystarczającym świadectwem i pamiątką. Nie widzę nic zdrożnego w sprzedaniu czy używaniu jego ziemskiego majątku. Z tego co mówiła Lilla, Drago pochodził z dalekich stron, nie ma więc komu jego legatu przekazać. Lepiej, gdy osoby z którymi podróżował i krew przelewał nim zadysponują.
Alexa uśmiechnęła się lekko po raz pierwszy od czasu, gdy dowiedziała się o śmierci wojownika:
- W takim razie powiem o tym reszcie. Jeszcze raz dziękuję Albercie.
Potem dodała jeszcze:
- Mogę iść z tobą do świątyni? Choć nie mogę wejść do katakumb chętnie bym i tak się pomodliła za Drago i Aldyma.
- Jasne, zaprowadzę cię. O tej porze nie będzie pewnie tam nikogo, oprócz strażników.
Albert szedł w milczeniu, patrząc pod nogi. Alexa i jej kompani zostawiali tu dwóch swoich znajomych. Aldyma ledwie kojarzył z Talgi, Drago znał tylko parę dni. Wielu ludzi i krasnoludów rozpoczęło tutaj swój kolejny etap, ostatnią drogę.

Gdy doszli na miejsce, wskazał niewielki ołtarz poświęcony Kelemvorowi. Przed nim stało kilka dębowych, poczerniałych od starości ław, na których siadali żałobnicy. Zawahał się chwilę i powiedział do Alexy:
- Poczekam na ciebie w przedsionku. Tutaj łatwo się zgubić.
- Nie pójdę nigdzie daleko i nie wiem jak długo to potrwa - Dziewczyna weszła do środka, usiadła na jednej z ław i pogrążyła się jakby w medytacji.

Albert stanął pod ścianą i oparł się o swój kostur. Alexę wyraźnie coś trapiło. Na początku rozmowy powiedziała coś o rozgrzeszeniu, ale zaraz zmieniła temat. Kapłan nie naciskał, wiedział że z takimi sprawami do ładu dochodzi się powoli. Czekając na Alexę znowu pogrążył się w swoich rozmyślaniach.

Są pytania, na które trudno znaleźć odpowiedź. Alexa też nie uzyskała odpowiedzi na swoje. Może po prostu trzeba było być kapłanem czy paladynem jak Lilla, by bóg zechciał do nas przemówić? Może po prostu była za mało religijna, by dostąpić łaski objawienia? Najwyraźniej powinna się pogodzić z tym, że sama musi sobie odpowiedzieć na wątpliwości, trapiące jej duszę. Nie miała pojęcia ile czasu siedziała w świątyni, czuła jednak, że upłynęła przynajmniej godzina, więc z pewnym zaskoczeniem przyjęła fakt, że Albert ciągle tu jest i czeka.
Przyjrzała mu się uważnie i zdała sobie sprawę, że kapłani też nie znajdują odpowiedzi na wszystkie swoje wątpliwości:
- Ciebie też coś dręczy prawda? Nie zawsze bogowie odpowiadają na nasze pytania? - W jej ustach zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie faktu niż zapytanie.
Albert poderwał głowę, gdy słowa Alexy wyrwały go z zamyślenia:
- Więc aż tak to widać? - uśmiechnął się smutno. Bogowie mają to do siebie że czasami wybierają milczenie, aby nam coś uświadomić. Kapłani nie są tu żadnym wyjątkiem.
Popatrzył jeszcze na kobietę i powiedział:
- Znalezienie niektórych odpowiedzi wymaga czasu. Czas nie tylko leczy rany, podobno jest też dobrym doradcą...
Ruszyli ku wyjściu, w plątaninę korytarzy, które Albert tak często przemierzał.
- Tylko nikt nie wie ile jemu czy też jego bliskim jeszcze tego czasu pozostało - Alexa przerwała ciszę przypominając sobie swoją rozmowę z wieszczką - Choć to raczej dobrze. Nikt nie powinien tego wiedzieć. Ludzie nie powinni znać przyszłości.
Zmęczenie nową falą uderzyło w Alberta. Nie wiedział co odpowiedzieć Alexie. Nikomu nie mówił o swoim darze, nawet w Mauzoleum niewielu kapłanów o tym wiedziało. "Ludzie nie powinni znać przyszłości".
- Czasami myślę, że jest to prawda. Że taka wiedza to przekleństwo. - powiedział cicho, tak jakby do siebie. Potarł zmęczone oczy. - Czasami myślę, że w niczym to nie pomaga, a jedynie dręczy...
Alexa czuła, że za słowami kapłana Kememvora kryje się coś więcej niż tylko potwierdzenie jej wypowiedzi. Nie była jednak pewna czy powinna coś mówić. Jak na jeden dzień otrzymała zbyt wiele razów za wtrącanie się w nie swoje sprawy. W milczeniu doszli do wyjścia.

***

Dzień mijał za dniem, Albert rzucił się w wir obowiązków. Jego Księga Zmarłych zapełniała się imionami poległych krasnoludów i ludzi, Przejścia odprawiał nawet kilkanaście razy dziennie, oblężenie zbierało swe krwawe żniwo. Hełm Drago spoczął w Sali Pamięci, świadectwo khazadów biorących udział w wycieczce przeważyło. Wśród bohaterów Kaar Adun nie było wielu ludzi i początkowo kapłani Moradina byli sceptyczni, ale wyrazy uznania kilkunastu wojowników, którzy widzieli jego szarżę wystarczyło.

Albert modlił się, medytował, wracał myślami do nauk mistrza Bertholda i do tego co powiedział mu stary Holden. Powoli układał sobie w głowie sprawę aury Elizabethy. Przez pewien czas rozmyślał, czy na jej zniknięcie nie wpłynęło wchłonięcie cząstki duszy kowala run. Mogło przecież to zakłócić działanie jego daru. Może w ten sposób Kelemvor chce go doświadczyć, nauczyć pokory, pokazać że jego wiedza jest tak mizerna i niepewna. Rozmowa z kapłanem i Alexą dobrze podziałała na Alberta. Wątpliwości pozostały, ale przynajmniej przestało go to zadręczać. Zaczął patrzeć na swój dar trochę z innej perspektywy. Może rację miał zarówno mistrz Berthold jak i krasnolud? Może to bogowie tworzą przeznaczenie? A może jednak Alexa, mówiąc że ludzie nie powinni w ogóle sięgać w tamtą stronę?

Czas spędzony na rozmyślaniach upewnił Alberta w jednym. Skoro Kelemvor postawił go przed takim sprawdzianem, musi dojść do głębi, musi zrozumieć wreszcie swój dar. A to wiązało się ze zrozumieniem daru przyjętego przez Elizabethę. Z tego co mówiła Lilla, świeczek z zaklętymi vis vitae przecież jest przecież więcej. Może to był tylko wstęp, a Kelemvor otwiera mu oczy na misję, w której powinien wziąć udział, ku jego chwale? A może po prostu podświadomie Albert chciał spędzić trochę czasu z osobami, z którymi czuł jakąś wspólnotę... Z którymi znajdywał wspólny język.

Propozycja gnomów spadła jak grom z jasnego nieba. Myślał jednak że wyruszenie z Kaar Adun nie nastąpi tak szybko. Na słowa Silii, popatrzył poważnie po wszystkich zgromadzonych osobach i rzekł:
- Jeśli mnie przyjmiecie do kompanii, to chętnie wyruszę z wami. To miejsce chyba źle na mnie wpływa.
Pożegnał się zaraz, mówiąc że ma jeszcze kilka rzeczy do załatwienia przed wyruszeniem. Od razu poszedł do świątyni. Stary kapłan mimo późnej pory krzątał się jeszcze w lazarecie, doglądając rannych. Spojrzał na niego, a wyraz twarzy Alberta i obce od kilku dni zdecydowanie obecne w jego oczach spowodowało, że Holden patrzył i czekał.
- Odchodzę… - wydusił wreszcie z siebie Albert. Jakaś jego część wstydziła się tego że zostawia khazadów z oblężeniem. Dziękuję ci ojcze, za naukę. Za słowa i za milczenie.
- Odchodzisz, co? Pora rzucić teoretyczne mrzonki w diabły i poszukać samemu odpowiedzi. – krasnolud nie był nawet zdziwiony. Zaraz dodał, uśmiechając się – Twierdzą się nie przejmuj, mury tu porządne nie runą po twoim odejściu. Zasrane orki nie zdobyły jej od wieków, nie zdobędą i teraz. Chodź no ze mną, do składziku. Wiele zapasów nie mamy, ale dam ci kilka przydatnych rzeczy na drogę.
Po chwili w kieszeniach skórzanej kamizelki chłopaka znalazły się kolejno dwa słoiczki z maściami na rany i na oparzenia,magiczna mikstura lecznicza i czyste bandaże. Holden grzebał chwilę w niewielkim kuferku i wyciągnął małe drewniane pudełko. Wręczył je Albertowi i wyjaśnił:
- Sproszkowane srebro, sprasowane byś nie musiał w podróży w worku na plecach nosić. Masz tu porcję na trzy fiolki święconej wody. Wystarczy w palcach rozkruszyć.
Albert przyjął podarunki i klęknąwszy i ucałował pomarszczoną dłoń starca. Jakieś dziwne uczucie mówiło mu, że kiedyś jeszcze go spotka.

Wrócił szybko do swojej celki. Ze zdziwieniem odkrył, że jakieś nowe siły wstąpiły w niego, gdy tylko uświadomił sobie że opuszcza Kaar Adun. Zebrał swoje rzeczy i spakował podręczną torbę. Do swoich medykamentów dołożył te otrzymane od krasnoluda. Zszedł jeszcze do kuchni i uzupełnił zapas wody w bukłaku. Zapłacił też za kilka suchych podpłomyków i suszoną baraninę. Wszystkie zapasy również spoczęły w torbie.
Resztę czasu spędził do umówionej z gnomami pory spędził na modlitwie. Godzinę przed świtem ruszył na plac.
 
Harard jest offline  
Stary 31-08-2009, 01:28   #530
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mało pamiętał z bitwy i samego pola walki. Za to wielkiego niedźwiedzia widział ilekroć zamykał oczy. Potem jeszcze tylko Radagasta, który ciągnął go za sobą... i Miszkę, który na niego później szczekał i warczał. Na niego. Jedynego przyjaciela. Czuł gniew. To samo odczucie, ale jakieś takie nowe. Czuł to co wtedy miotało zwierzęciem. Nie mógł tylko zrozumieć dlaczego. Coś tam się wydarzyło. Gdy podświadomie w ferworze walki narysował symbol ziemi, nastąpiła jakaś nieodwracalna zmiana. Jakaś siła przeszła przez niego zostawiając po sobie nieznośny ślad. Niby wszystko wiedział, ale nic nie rozumiał. Czuł w sobie tylko narastającą drażliwość podsycaną zdradą Silii. Coś się zmieniło. Tego był pewien. Nie mógł jednak odgadnąć co takiego. W końcu spróbował nawet powtórzyć modlitwę do Melikki, ale i tym razem Leśna Pani go nie usłuchała. A może to on nie słuchał jak do niego mówiła? To nie miało znaczenia. Od wypadu, żył chwilą i w ciągłym napięciu. Byle z dala od towarzyszy. Od śmierci Drago, trawił tylko Lillę i Alberta, choć z tym ostatnim rzadko można było zamienić parę słów ostatnio. Trup słał się coraz częściej.

***

Sama śmierć Drago była dziwnie trapiąca dla myśliwego. Wielki góral miał dziwne podejście do życia. Okazje do śmierci traktował jak Jens okazję posiedzenia w gospodzie. Niemniej był pewną osobą. Najpewniejszą z nich wszystkich. Najszczerszą i chyba najbardziej oddaną sprawie. Znów jednak Jens docenił postać towarzysza dopiero po jego śmierci. W karczmie po pożegnaniu go byli wszyscy. Coś jak jakaś ponura stypa, tylko, że nikt z nikim nie rozmawiał. Jensowi to nie przeszkadzało. Tylko Sona raz do niego zagaiła. Powiedziała, że nie ma się co martwić. Tak było napisane. Linie losu zaplotły się i ktoś musiał zginąć. Gdy jednak Jens kazał jej siedzieć cicho, to powiedziała tylko urażonym tonem, że nic dziwnego że jest taki ponury skoro tak jak fioletowooka nic sobie nie robi z tego co mówi matula. Upewnił się, czy dobrze usłyszał. I upewnił się by pamiętać to gdy Alexa będzie czegoś od niego chciała.

***

Samej czarodziejki unikał najbardziej. W karczmie wyniósł się do pokoju wcześniej zajmowanego przez niziołka, a posiłki starał się jadać wcześniej, lub po wszystkich. Z jednej strony czekał na konfrontację z nią, a z drugiej obawiał się jej jak ognia. A jednak bał się o niej myśleć. Bał się bo ilekroć to robił to ogarniała go to dziwna niepohamowana wściekłość. Jak mogła? Nie myślał o przyczynach i faktach. Wyłącznie o tym, że to zrobiła. Zaciskając pięści wyobrażał sobie jak półelf dotyka jej ciała. Pieści ją, a ona z chęcią poddaje się jego dotykowi. Odwzajemnia pociągłe pocałunki i delikatne podgryzanie jęknięciami. Pręży się pod jego dłońmi... Nie słuchał jej kłamstw, które sączyła w niego tej nocy. Wielkopańskie spojrzenie Lariela spozierało z jej oczu. Jesteś nikim Jens. Dzikusem z lasu, jak to ongiś ujęła Amidala... Walenie do drzwi ustało. Ale i tak nie spał. Biernie spoglądał na swoje ręce, które nakreśliły nowy symbol. Płomień małej olejnej lampy w ogóle nie parzył.

***

Rozmowa z Lillą była bodaj najbardziej pozytywnym wydarzeniem następnych dni w ciągu których zwykle unikając towarzystwa poza zawsze chętnej do pozorowanej walki dwójki: Angelą i Alexem, siedział samotnie na murach bądź w karczmie próbując bezskutecznie odnaleźć w sobie spokój. Paladynka trochę mu w tym pomogła. Dziewczyna miała tego dnia w sobie coś niesamowicie przyjaznego. Był jej wdzięczny. I choć nie wiedział dokładnie jakie działanie miał medalion Jaspera to jego dotyk napawał go krótkotrwałą ulgą. Ulgą której potrzebował po krótkiej wymianie zdań z psioniczką. To był najgorszy moment... ale w pewien sposób budujący. Dostrzegł zmaganie w sobie. Coś czemu się powoli poddawał okazało swoją naturę. Chciało zabić Alexę. A przecież dziewczyna bez względu na swoje czyny nie zasłużyła na to? Na pewno nie zasłużyła. Na pewno? Co się z nim działo?

***

Ćwiczenia były dobre. Dawały sposobność, by dać ujście energii. A i on robił się coraz lepszy. Na propozycję Alexa, odrzucił rohatynę i wybrali się do zbrojowni po jakąś inną broń. Chłopak był na tyle uprzejmy, że obznajomił myśliwego ze światem broni stalowej, która tak naprawdę Jensowi wcześniej nie pasowała do niczego. Zbrojownia miała jednak wiele do zaoferowania i mimo iż jedzenie robiło się podłe, to broni była cała masa i w końcu w starszej części gdzie były raczej przedmioty wykuwane na sprzedaż niż do użytku dla krasnoludów, udało im się znaleźć parę zakrzywionych krótkich mieczy. Alex twierdził, że tylko raz czy dwa miał taki w ręku, ale pamięta, że był to zupełnie inny rodzaj walki i że w sumie można by spróbować. Próbowali więc. I rzeczywiście. Zmienił się zasięg. Walka stała się bardziej osobista i bardziej emocjonująca. Gdy jednak do walki dołączyła się Angela i Libby, w myśliwym znów wezbrał gniew. Mieli robić z Alexem za kukły ćwiczebne dziewczyn. Chłopaka ten pomysł rozbawił i szybko na niego przystał. Przez pewien więc czas pozwalali Angeli demonstrować na sobie jakieś dziwne chwyty i ciosy. Libby wtedy tylko obserwowała. Nie zwracała specjalnej uwagi na Jensa. Od chłosty nie odezwała się do niego praktycznie ani razu mimo iż na początku uśmiechał się do niej i zagadywał. Unikała jakby to on był odpowiedzialny za to co się jej przytrafiło i w efekcie za jej głupotę. A na dodatek nigdy nie interesowała się tym co się z nimi działo. Spała, lub grała z tym opasłym kurduplem w jakieś klocki podczas gdy oni bronili twierdzy na murach. Dziwka jak i pozostałe dwie. Kiedyś mu powiedziała, że wszystkiego żałuje. Ale najpewniej nie miała pojęcia o żalu. A wcale nie potrzeba było tak wiele by ją nauczyć...
Pierwszy chwyt Angeli był genialny w swej prostocie. Walka na krótkie miecze, zasłona, szybki piruet i udawany sztylet lądował pod żebrami myśliwego dosięgając w teorii jego serca. Nie przejęłaby się zapewne. Ale łatwo można było wykorzystać ten chwyt gdy się wiedziało, że ktoś zamierza go zastosować. Tak też gdy kowalówna stanęła naprzeciwko niego i wykonawszy parę markowanych uderzeń zrobiła piruet.. przerzucił broń do drugiej dłoni i uderzył płazem w łydki rudzielca. Dziewczyna krzyknęła i uderzyła boleśnie pośladkami o kamienną posadzkę placu ćwiczebnego. Uśmiechnął się mściwie.
Elizabetha podniosła się i znowu stanęła naprzeciwko łowczego. Zabolała ją ambicja. Odgarnęła włosy z twarzy, nie spuszczając jednak oczu z Jensa.
- Uderzaj w plecy – uśmiechała się mówiąc - Trzeba wykorzystywać słabości przeciwnika. Rogaczu.
Przełknął ślinę, ale nie przestał się pusto uśmiechać. Po chwili zamarkował atak i zaśmiał się gdy dziewczyna odruchowo zasłoniła się.
- Plecy? A już nie bolą? Może poprawić? - wyprowadził pierwsze cięcie.
Robiła tylko uniki. Nie atakowała. Przynajmniej mieczem.
- Nie bolą. Ale nie dzięki tobie. Prawda? – umiała zachować dystans, zmuszała Jensa do tańczenia wokół siebie.
Machająca nogami, siedząca na murku Angela zagwizdała, chcąc przerwać tę zabawę. Nie zwrócili na nią uwagi.
Widziała, że znowu chce atakować.
- Dziwne zachowanie, poranne torsje, może jest w ciąży? Tylko z kim?
Elizabecie płonęły rumieńcem policzki. Angela przestała gwizdać. Zatrzymała Alexa robiącego krok w ich kierunku, a Jens zaatakował, tak jak kowalówna przypuszczała. Pierwsze cięcie uniknęła, ale drugie musiała zbić. Miecz zazgrzytał przyjemnie ze scimitarem, a myśliwy opuścił broń. Nie mógł być ojcem... wcześniej nie była więc jeśli jest to to zasługa tej lalki.
- Zapytaj jej. Takie z was przyjaciółeczki. Może podzieli się z tobą Larielem i nie będziesz musiała się z krasnoludami puszczać...
Rudowłosa zaczynała się naprawdę gniewać. Ale panowała nad sobą. Patrzyła na opuszczoną broń.
- Gorąco? Prawda? – rozpięła guziki kurki, biała bluzka przylegała jej do piersi. Jens przez chwilę się nie ruszał. Roześmiała się z satysfakcją, gdy znowu podniósł scimitar.
- Ja się lubię puszczać. I nie lubię dzielić. Wezmę Lariela jeśli go Silia pochwali i już z nim skończy.
Jednak zaatakowała. W ostatniej chwili zmieniła uderzenie sztychem na płaskie, i tak rozcięła koszulę.
- Dość! – nawet nie wiedziała, kto krzyczy.
O nie. Jej kopniak mierzył w krocze Jensa. Przynęta zadziałała. Myśliwy o ułamek sekundy zbyt długo spojrzał na jej cycki. Bluzkę nadal miała starą i za małą więc wzmacniało to tylko efekt. Działało na instynkt. A ten ostatnio rządził myśliwym. Kopniak za to był zaiste precyzyjny. Żeby zdążyć się zasłonić, upuścił broń i złapał jej nogę. Miecz rudowłosej śmignął zaraz przed tym jak uniósł jej nogę do góry zmuszając do ponownego upadku na ziemię. Poczuł rozcięcie na policzku, ale działał jak w amoku. Rzucił się na Libby przytrzymując obie jej ręce w stalowych uściskach; przygniatając ją samą swoim ciałem do podłoża i biodrem blokując ruchy nóg. Wbił rozogniony wzrok w jej oczy i usta tak blisko jego własnych oddychając równie ciężko co ona. Czuł na sobie jej drwiąco pożądliwe spojrzenie. Czuł jak ociera się o niego piersiami... Czuł sukę... oraz własne nieprzeparte podniecenie. Nagle zamknął oczy i po chwili poderwał się z kowalówny. Alex stał obrzucając zdarzenie zdziwionym spojrzeniem, a za nim siedziała Angela. Z lekko rozwartymi ustami i wbitymi w ramię Alexa palcami zdawała się być zawiedziona.
Elizabetha wstała i otrzepała się. Nagle przeraziło ją to co robiła, pomyślała że naprawdę straci przyjaźń łowczego. Wyciągnęła do niego rękę. Wahał się.
- Przepraszam Jens
Jens nadal się nie odzywał.
- Sam zacząłeś – to był ostatni przebłysk gniewu.
Wpatrywał się w jej dłoń. O co mu tak naprawdę chodziło? O to, że była Elizabethą? Nie. O coś więcej. Zamknął oczy i pochylił głowę jakby go jakiś ból męczył. Przyjął jej dłoń. Szczerze nieszczerze. A potem odszedł.

***

Gnomy... Dwa cwaniaki co mu za monety zidentyfikowały oczywiste działanie medalionu Jaspera. Teraz chciały wiać. Wraz z innymi jak się okazało. Opierając się plecami o ścianę zaraz przy wyjściu, cały czas dłubał w szczapie, która w końcu zaczynała coś przypominać. Półuchem tylko słuchał tego co się dzieje. I tak drużyna już postanowił, a i on chciał się wydostać z tych kamiennych żaren. Ostentacyjne wyjście Silii zbił milczeniem... choć nie powstrzymał się, by nie spojrzeć, czy rzeczywiście tak jak mu powiedziała kowalówna, czarodziejka ma mdłości. Chwila refleksji nie trwała jednak długo. Powróciła wściekłość. Ze szczapy odpadł zbyt duży kawałek ścinki.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 31-08-2009 o 09:22. Powód: no jasne, że Alberta, a nie Hararda:D
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172