Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2009, 19:06   #221
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Araia naprawdę nie była osobą, którą się okłamuje. Była osobą, której mówiło się prawdę. Ponadto przypuszczał, że kłamstwo stanęłoby między nimi niczym zapora. Nie chciał tego. Strzelił głupotę, zaliczył wpadkę, spowodował, że go szukała. Ale dlaczego? Martwiła się? Czy raczej poszukiwała elementu układanki wzmacniającej siłę drużyny. Miał nadzieję, że to wcześniejsze raczej.

Wpadł niczym bomba do gospody, opłukał się, wypił w przelocie trochę zsiadłego mleka. To go do reszty orzeźwiło. Zsiadłe mleko najlepsze na kaca, mawiał pewien, doświadczony w te klocki, karczmarz z dalekiego Waterdeep. Ponadto podły zapach alkoholu przechodził zabity kwaskiem. Eliota wprawdzie nie bolało już nic dzięki paskudnym ziołom Livii, ale mleczko lubił tak czy siak.


Dopijał właśnie resztki, gdy spotkał Araię.
- Słyszałem, że mnie szukałaś. Przepraszam, że tak się stało. Nigdy wcześniejnieważne – opowiedział jej skrótowo całą historię, od miejskiej biblioteki do spokojnej świątyni Pani Srebrnego Księżyca. Plany były ważne dla całej drużyny, zaś poszukiwanie przez Araię istotne dla niego. - No właśnie, tak to wyszło – podsumował niepewnie. - Możesz powiedzieć, co o tym myślisz, ale nie musisz. I tak wiem.
Właściwie był dorosłym człowiekiem. Właściwie nic ich nie łączyło. Właściwie miał prawo robić, co chciał, jak każdy. Ale naprawdę starał się być mądrym, odpowiedzialnym członkiem drużyny. Tymczasem zaliczył wpadkę i niezbyt potrafił sobie poradzić. Było to doskonale widać. Właściwie zapewne nikt nie lubi takich sytuacji. Chłopak nie był wyjątkiem. Chciał jakoś naprawić, zaklajstrować nieprzyjemne wydarzenie.

Zahir, który właśnie czyściła leżał obnażony do połowy w poprzek kolan dziewczyny, a na stole leżały rozłożone różnej ziarnistości osełki, olej do broni i fragmenty płótna. Spod zielonych oczu nie zniknęły cienie, a znużenie wygnało zapowiedź uśmiechu, która zazwyczaj czaiła się w kącikach jej ust.
Słysząc jego ostatnie słowa skinęła głową.
- Rostorn jest dziadkiem Livii i też szuka ifryta - powiedziała po prostu. - Wraz z grupą trzydziestu ludzi wybiera się niedługo na bagna. Ale jeśli dowie się o naszym celu i kluczu, który jest w naszym posiadaniu, jeśli dowie się o Livii - zniszczy nas. Ktoś śledził Erytreę i mnie. Na razie mamy tylko tą jedną szansę, by dostać się do katakumb. Rozumiesz już, dlaczego cię szukałam? Nie jest moją sprawą, z kim spędzasz noce, ale następnym razem zostaw mi wiadomość, gdzie można cię znaleźć.

Zbladł. Szybko wychylił pusty kubek, żeby zamaskować nagłą zmianę na zaskoczonym obliczu. Cóż, płonne nadzieje, że się choć troszeczkę martwiła, wzięły w kwadratowy łeb. Profesjonalna obojętność ubodła go bardziej, niżeli chciał się przyznać. Zmusił się do skrzywienia ust udającego uśmiech.
- Tak, wiem, rozumiem – wydukał. - Chociaż ponoć w nocy byłem zbyt nieprzytomny, żeby pomóc w jakikolwiek sposób. Jeszcze raz przepraszam. Postaram się być bardziej użytecznym. To się nie powtórzy, będę się bardzo starał. Mi też zależy na tej wyprawie, nie dla siebie wprawdzie, ale obiecałem, że się nie wycofam ze względu na Erytreę, jak pamiętasz. Chcę dotrzymać obietnicy.

- Wiem. Wiem, że chcesz
. - Wsunęła Zahir do pochwy. I przez moment wpatrywała się w milczeniu w zwodniczo delikatny kosz otaczający część rękojeści. - Nie martw się tym teraz, przed nami długi dzień. Dasz radę przygotować się w pół klepsydry?
- Dam radę w ćwierć. Zdążyłem się już umyć. Nie lubię śmierdzieć, jak wielu innych ludzi
- odpowiedział bezpłciowym tonem urzędnika. Albo przynajmniej, tak mu się wydawało. - A teraz wybacz, jestem dosłownie za moment. Przebiorę się tylko.

Kiedy wracał w nowym stroju z kolei wzięła go w ostre obroty Erytrea. Och, nie to, że podnosiła zanadto głos, obrzucała go wyrzutami. Ale potrafiła spojrzeć tak, że przeciętnemu człowiekowi urodzonemu pod płotem, jak Eliot, robiło się nieprzyjemnie. Czuł się malutki, niczym smarkacz, który coś zbroił, przed swoją opiekunką. Mały człowieczek przed arystokratką pełną gębą. Jednak bolało mniej, niż zachowanie Arai. Przeprosił szczerze, wspomniał, co odnalazł w bibliotece, potem zaś, już niemal w biegu prawie, wyjaśnił, dlatego się spóźnił tyle.

***

Katakumby oświetlone magicznym zaklęciem wyglądały niebezpiecznie oraz dziwnie nienaturalnie. Zresztą, otoczenie tego typu nie wpływało na Eliota pozytywnie. Szedł, rozglądał się,trzymając ostro w garści lagę oraz mając pod ręką Magiczny pocisk. Lubił to zaklęcie. Relatywnie słabe, ale niezwykle szybkie. Nie należało może do broni zabójczych, ale innym magom mogło skutecznie przeszkodzić w rzuceniu niebezpiecznego czaru. Taka przeszkadzająco – wkurzająca mucha. Prosta relatywnie, ale przynosząca całkiem ładne rezultaty. Trochę się bał. Znaczy – bardzo. Najgorsza była swego rodzaju monotonia. Ciemność, kolejne zakręty, skały, podziemne chodniki. Ciągle to samo, to samo, to samo. Normalnie naprawdę nie chciałby się tutaj znaleźć, ale skoro tak prowadziła droga ich przygody, chyba nie było innego wyjścia. Zresztą, lepsze katakumby niżeli morze. Tak, wody naprawdę się bał panicznie, natomiast katakumby niosły ze sobą niepokój, obawę, dziwny pot spływający zimną stróżką po karku, ale nie pozbawiały zdrowego rozsądku. Przynajmniej do chwili, gdy Martha … przestała być Marthą.

Bezwładny niczym worek szmat Falkon leżał pozbawiony energii jakąś magią, a taanari atakował Araię i Ragnara. Znał się nieco na planarnych stworach. Część jego studiów poświęcona była właśnie istotom stamtąd. Bez wątpienia, to był jedna z najgorszych istot, która mogli spotkać. To coś, niby chmurę dymu, rozprzestrzeniało przed sobą chaos oraz zło. Wielkie monstrualne coś, niezbyt może inteligentne, ale nadrabiające nadto szaleństwem dążącym do zniszczenia wszystkiego. Odporne na niemal wszystko oraz zapewne niewrażliwe na niemagiczna broń. Skąd się tu wzięło? Skąd przyszło? Ohydne strasznie, potworne, dotykające prostej, człowieczej równowagi. Bał się, bał się, bał się. Bał się bardziej niż kiedykolwiek. Nienawidził się. Chciał pomóc Arai. Widział kiedy potwór szedł na nią, a on chciał całym sercem pomóc dziewczynie, lecz nogi go nie posłuchały. Same gnały w inną stronę sterując przerażonym umysłem, który chciał pomagać, ratować, wspierać, ale jednocześnie, przestraszony niczym myszka, przekazywał ciału informację: uciekać, uciekać, uciekać. Uciekał więc, choć jednocześnie wściekał się, niepokojąc o Araię i resztę drużyny.


Mroczki przed oczyma. Rozmazane smugi. Uciekać. Łup! Walnął się po nosie tak, że tam wszystkie niebieskie gwiazdki zamrugały mu przed oczyma. Ból! Niech to gęś. Szczęśliwa boleść, która wyrwała go nagle z odrętwienia i sztucznego strachu. Ech. Rzucił się w tył. To było szybkie. Obrzydliwie szybkie, jak sam skurczybyk. Erytrea coś czarowała. Poczuł zastrzyk świeżej energii. Akurat właśnie w porę by samemu zadziałać.
- Pociskiem to! - wrzasnął wiedząc, że inna magia nie przebije przez osłoniętego planarnymi mocami stwora. Chyba posłuchała, bowiem w niedługim czasie srebrzyste smugi chyba trafiły kilka razy pokrytą łuskami klatę. Przynajmniej tak mu się zdawało, bo zajęty własną magią przestawał dokładnie obserwować otoczenie.

Falkon znajdował się w największym bagnie. Araia zaraz potem. Jeszcze Ragnar. Obydwoje odpierali rozpaczliwie gwałtowne ataki. Obydwoje ranni, Araia z okrwawionym obliczem, kapłan z okaleczoną dłonią. Mężnie pracował Zahir współpracując z tarczą oraz ostrym kordem. Ragnar okazał się rzeczywiście dzielnym towarzyszem oraz mocnym wsparciem. Ręce czarodzieja same zaczęły splatać czar, usta zaś inkantować słowa wiążące energię.
- Mersefernerse kembulatogin.
Paraliż!
Paraliż!
Paraliż!
Kiedy jeden nie poskutkował, poszły dwa kolejne. Nie znał tego stwora, ale znał ich rodzinę. Paraliż mógł zadziałać i działał. Na szczęście. Szybki niczym wiatr stwór wyraźnie zwolnił. Ruszał łbem, ociągał się, jego zaś ruchy łbem oraz łapskami wskazywały, że pęta je jakaś siła. Najpierw dość słaba, rosnąca jednak z każdym następnym zaklęciem. Wściekły łypał krwistą purpurą, jednak już nie miał mocy walczyć oraz trzymać swoim zaklęciem Falkona. Ich towarzysz zdołał się poruszyć.
- Może wstanie – przeleciało Eliotowi, który planował, jeśli będzie to potrzebne, podbiec do niego i odciągnąć go na bezpieczne miejsce. Tam, gdzie właśnie usiłował się podnieść łatwo mógł zostać przebity pazurem planarnej istoty. Także Araia, która nie miałaby szans przeciwko błyskawicznym ruchom bestii, teraz zrównała się z nią prędkością. Półelfia dziewczyna, piękna oraz dzielna stanowiła ich jedyną szansę. Nie wiedział, czy kapłan ma jakiś czarodziejski oręż, żywił zaś podejrzenia, że tylko takie ostrze, nasycone magiczną energią chaosu, zdoła zadać potworowi jakieś rany.
- Trzymaj się, malutka – szeptał niemal niesłyszalnie do Arai waląc czarem. - Zaraz zrobimy z nim porządek.
Stwór był wolniejszy niż na początku. Niestety jednak, oznaczało to, że poruszał się dalej bardzo szybko. Lecz przestał być szybszy od dzielnej dziewczyny, która wraz z dzielnym Ragnarem, wzięła na siebie główny ciężar szalejącego starcia.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 01-10-2009 o 21:05.
Kelly jest offline  
Stary 01-10-2009, 20:52   #222
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Gdy wreszcie cała załoga spotkała się w karczmie, Ragnar uważnie słuchał relacji Arai. Cała sprawa zaczynała się komplikować. Tyle dobrego że konkurencja okazała się być nie tym czym myślał. Ciekawe tylko, czy to lepiej czy gorzej… Skupił się aby zapamiętać opis człowieka który śledził kobiety. Araia powiedziała że nie miała pewności czy zgubiły wszystkich i czy był to „szczur Rostorna” czy zwykły złodziej, który chciał zobaczyć gdzie mieszka ktoś, kto jest na tyle ważny, by odwiedzać dzielnicę szlachecką.
Wojowniczka zreferowała to, czego dowiedziały się z czarodziejką sprawnie i zwięźle, jakby zdawała raport. Rostorn, Livia, śledzący je człowiek i wynikające z tego wszystkiego problemu i komplikacje.
Po pewnym czasie, gdy zaczęli rozmawiać o czekających ich odwiedzinach w świątyni, zwróciła się do Ragnara.
- Chciałabym, żebyś jutro wziął ze sobą tarczę Broga.
Ragnar popatrzył z lekkim zdziwieniem na wojowniczkę i machinalnie odparł:
- Mam swoją, porządną i poświęconą Valkurowi - z dumą pogładził topornie wymalowany własnoręcznie symbol bóstwa na podniesionym z podłogi pawężu. Troszkę koślawo przedstawiona szara chmura straszyła trzema srebrnymi błyskawicami. Dopiero po chwili zrozumiał do czego dąży Araia. Z opowieści o ostatnich zmaganiach z kluczem wychodziło że tarcza Broga miała dość specyficzne właściwości, które żal było żeby się marnowały. No i był jedyny w załodze, który walczył używając tego uzbrojenia.
- Ale jeśli taka wasza wola wezmę w opiekę własność krasnoluda. Do jego powrotu - dodał żeby było jasne, że nie połasi się na wielki rubin tkwiący w guzie tarczy.
- Tylko na czas zejścia do katakumb - sprecyzowała z uśmiechem. - Obiecałam Brogowi, że tarczę dostanie natychmiast po tym, jak do nas dołączy. Źle czuję się dysponując jego najcenniejszą rzeczą - powiedziała szczerze - ale być może łatwiej będzie nam zdobyć kolejny klucz, gdy pierwszy będzie w pobliżu. Poza tym ta tarcza chroni przed ogniem - obróciła w dłoniach kubek wypełniony czerwonym winem. - Ostatnim razem pomijając wszelkie pułapki, widzieliśmy także ifryta. On wie, że go szukamy i nie jest z tego zadowolony. Wtedy prawie spopielił nas i zmiażdżył, zawalając sklepienie jaskini.
- Hmm o tym nie wiedziałem. W sumie należało się tego spodziewać, że ognisty dziad nie będzie czekał grzecznie, żebyśmy wypowiedzieli życzenia i odesłali go w cholerę na kolejne stulecia. Ale w takim razie tarcza jeszcze bardziej się przyda. Z tego co mówisz, tuszę że krasnolud nie byłby zadowolony jakbym tutaj sobie chmurkę wymalował -
powiedział kapłan ze złośliwym uśmiechem, wskazując pole nad wielkim rubinem.
Oddała uśmiech, a jej twarz przybrała na moment przekorny wyraz.
- Raczej nie. Myślisz, że bez chmurki będzie gorzej działała?
- Gorzej nie, ale mogłaby działać jeszcze lepiej, córko. Potęga Valkura jest niezmierzona! -
sparodiował nawiedzony, kaznodziejski ton fanatyka religijnego, co w połączeniu z jego twardym akcentem górala z północy zrobiło dość komiczne wrażenie.
- A więc na czas spędzony w poszukiwaniu drugiego klucza przyjmuję w użytek tarczę Broga - powiedział już poważniej.

Ragnar wstał o świcie i umył się w misce wody, przyniesionej przez jedną z dziewczyn służących w karczmie. Mała izdebka, robiąca za łaźnię miała nawet lustro, z polerowanej brązowej blachy. Przejechał ręką po szczęce, stwierdzając że niedługo będzie trzeba przystrzyc nieco brodę. Myślał ciągle na temat tego co powiedziała wczoraj Araia i Erytrea. Psiakrew sprawy się komplikowały. Livia siedziała w całej zabawie po uszy. Jeszcze teraz, jak wspomniał sobie śledzącego kobiety łotra, trzęsła nim cholera. Nie był tak obyty aby zorientować się czy czasem jego ktoś nie śledził, gdy wybrał się spytać o zdrowie Livii. A teraz całą sytuację stawiało to w innym świetle. No ale dziewczyna chyba będzie bardziej bezpieczna w świątyni, niż włócząc się z nimi po bielnicy biedoty i kazamatach pod Palischuk.

Humor jego znacznie się poprawił przy śniadaniu, kiedy powiedział sobie filozoficznie, co się stało to się nie odstanie. Spałaszował ze smakiem wielką porcję jajecznicy na boczku i zagryzł połową bochenka pytlowego, razowego chleba. No i zapił kryniczną wodą. Dziś postanowił z ciężkim sercem odpuścić piwo. Przed wyruszeniem zmówił jeszcze w skupieniu modlitwę i zebrał swoje rzeczy. swoją tarczę zawiesił na długich trokach na plecach.

Dzielnica biedoty zrobiła na nim spore wrażenie, nie bywał wcześniej w takich miejscach. Kontrast z dzielnicą kupiecką był tak wielki, że dziw brał, że to miejsce znajdowało się trzy modlitwy od choćby cudów w świątyni Dumathoina, którą wcześniej odwiedził.

Rozglądał się czujnie, gdy tylko weszli do podziemi. Ragnar nie lubił nieumarłych, nawet nie dlatego że tak nakazywała mu nauka Valkura. Mimo że niewiele miał z nimi do czynienia, to zawsze uważał wszystkie martwiaki za abominacje, twory przeciwne naturze, które nie miały prawa istnieć. Był pewny, że je tu spotkają. Ściskał rękojeść kordu, który dobył tuż po odkryciu tajemnego wejścia. Po raz setny potrząsnął tarczą khazada, była trochę cięższa od jego własnej umieszczonej teraz na plecach. Gdy przeszli kilka kroków i zapadły ciemności, Ragnar dotknął hełmu aktywując umagicznienie. Ciemność natychmiast rozproszyła się, a najmniejsze detale uderzyły zmysły kapłana. Śmierć i kości. Także zwiedzanie podziemnych krypt nie było ulubionym zajęciem Ragnara. Nie odczuwał niepokoju, ale zdecydowanie nie podobało mu się tu. Stęchłe powietrze, wszędobylskie pajęczyny wkrótce oplotły kolczugę na piersi i twarz kapłana, który raz po raz usiłował je wycierać aby pozbyć się paskudnego lepkiego dotyku na skórze. Gdy przystanęli na rozstaju korytarzy, Ragnar popatrzył po towarzyszach. Eliot wyglądał jakby poszedł w zawody z kowalem z Hafnafjorduur, kto więcej wyżłopie samogonu. I przegrał.

Gdy Falkon zaczął oglądać ścianę, najwyraźniej blokującą przejście, kapłan zaczął się przyglądać, czy nie ma czasem jakiejś szczeliny, która pozwoliłaby mu przejść na drugą stronę korzystając z łaski Valkura. No ale wkrótce potem zaczęły się tańce. Poczuł działanie jakiejś potężnej wrogiej siły i zobaczył jak Falkon pada na ziemię. Łaska Valkura osłoniła go i uratowała po raz kolejny. Już wznosił kord w górę, aby przyzwać moc Kapitana Fal aby odegnać nieumarłego, gdy zorientował się jak bardzo się pomylił. Krzyknął tylko „To demon!” i skoczył bez namysłu do przerażającego stwora. Ten błyskawicznie rąbnął go upazurzoną łapą, na szczęście zdołał na czas podnieść brogową tarczę. Cios był tak silny że poleciał kilka metrów do tyłu. Ragnar błyskawicznie zerwał z siebie pas z miksturami i rzucił Erytrei. W porządnie opisanych kieszeniach, były mikstury leczenia i przede wszystkim ulepszony alchemiczny ogień zamknięty w dwóch flaszach. Wiedział że za chwilę nie będą mu potrzebne, zresztą za chwilę nic mu już nie będzie potrzebne. Zaraz potem zaczął szeptać słowa modlitwy:
- Valkurze daj mi siłę, abym mógł pokonać mych wrogów, którzy weszli mi w drogę. Użycz mi swej mocy, abym ją wykorzystał na Twoją potęgę i zmiażdżył przeciwności jak fala zmiata wszytko na swej drodze!!
Końcówkę modlitwy wykrzyczał już w nieznanym kompanom rodzimym języku.

Ragnar się zmieniał w mgnieniu oka. Wielkie sploty mięśni na karku i ramionach jeszcze bardziej się powiększyły, napierając na kolczugę. Kapłan przygarbił się trochę, zgrzytnął zębami, amok błysnął w jego oczach. Z gardła wydarł się pierwotny, zwierzęcy niemal warkot. Szał ogarnął jego zmysły, nie myślał już o niczym, nie zwracał uwagi na nic. Istniał już tylko on! CEL. Wrzasnął i ruszył do dzikiej szarży. Przebiegł zadziwiająco szybko i zwinnie kilka kroków i skoczył w płaskim ataku. Tak jak wściekły byk szarżuje na przeciwnika. Nic nie było ważne, prócz ciosu, prócz rozerwania na strzępy przeciwnika. Sztych kordu z nadludzką siłą zmierzał w korpus bestii… która w ostatniej chwili uchyliła się niemal bez wysiłku. Rozpędzony kapłan nie zdążył zmienić kierunku szalonego ataku. Przeleciał obok monstra i upadł parę kroków dalej. Kątem oka zobaczył jak Araia podnosi się spod ściany i atakuje demona. Ragnar podniósł się błyskawicznie i zaryczał dziko tak, że aż tynk posypał się z powały. Jakaś obca moc wsparła jego ciało, gdy ruszył do kolejnej szarży. Nie zwrócił nawet na to uwagi.

Tym razem również błyskawicznie podbiegł do demona, ale w ostatniej chwili wyskoczył w górę i biorąc szeroki zamach znad głowy, rąbnął ze wszystkich sił. Przeciwnik znów się uchylił, ale błyskawiczny cios mierzony we wraży łeb trafił z impetem w jego ramię. Tym razem sklepienie naprawdę się zatrzęsło kiedy demon ryknął z bólu, a z rany poczęła się sączyć jakaś śmierdząca maź.
Ciosu, który go trafił nawet nie zobaczył. Instynktownie i z największym trudem sparował tarczą smagnięcie ogonem, które pewnie odrąbałoby mu głowę. Mgnienie oka potem, bark i ramię Ragnara eksplodowało bólem, a kapłan poleciał do tyłu jak szmaciana lalka. Rąbnął z impetem w ścianę i osunął się na podłogę. Podniósł się zaraz, ale już nie tak szybko. Wzniósł znowu kord nad głowę nie zważając na szarpiący ból. Nic się nie liczyło ani ból, ani rana. Ragnar pod wpływem łaski Valkura nie myślał, nie planował, nie dbał o nic. Po prostu zabijał. Jak golem. Runął znowu do przodu. Pokryty zielonkawą posoką kord błysnął w magicznym świetle Eliota i znów uderzył w monstrum…
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 01-10-2009 o 21:03. Powód: literówki
Harard jest offline  
Stary 04-10-2009, 14:15   #223
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Opuściwszy zacisze przyświątynnych ogrodów, czarodziejka skierowała swe niespieszne kroki ku „Krasnoludzkiemu niebu”. Jej kompani zapewne wkrótce zaczną się schodzić w obszernej głównej izbie, by spożyć posiłek i naradzić się odnośnie ich dalszych planów. Ona tymczasem – niejako ku własnemu zaskoczeniu – skonstatowała, że początkowa niecierpliwość, by rzucić wszystko, nie zważać na nic, tylko pędzić przed siebie i odnaleźć ifryta, oraz pragnienie natychmiastowych efektów działań, które podjęła, w podróży złagodniały, wygładziły się niczym ostre krawędzie kamienia, omywanego przez cierpliwy nurt rzeki. Zauważyła, że podchodzi do kwestii życzenia z większym spokojem. Nie z rezerwą czy dystansem, bowiem nadal stanowiło priorytet, przyświecający jej poczynaniom – lecz z niejaką chłodną kalkulacją. Takie spojrzenie na świat przynosi noc pod skrzącym się od gwiazd firmamentem, przejrzysty nurt górskiego strumienia, zimowe, ostre niebo w mroźny poranek tuż po wschodzie słońca. Nie dziwota, wszak odkąd wyruszyła z domu, niesiona przez rączego Gwiazdę, upłynęły dwa miesiące morskiej podróży, która przywiodła ją do Vaasy, następnie wędrówka z karawaną, a wreszcie niebezpieczne perypetie w podziemiach górskiego łańcucha, bitwa w Talagbar i kolejna podróż. Legenda o ifrycie utraciła status domniemania, stała się rzeczywistością – tak samo realności nabrały wszystkie zagrażające życiu przeciwności, niebezpieczeństwo w postaci niesprzyjającej pogody, trudnego terenu, atakujących napastników, orków, bandytów, a nawet rywali do siedmiu życzeń. Raptem decyzja, którą po siedmiu latach poszukiwań podjęła w czasie jednego pełnego oddechu, przestała być jedynie desperackim marzeniem. Wtem trzeba było zaplanować każde następne stąpnięcie na ścieżce do jego realizacji na pięć kroków przedtem.

Odetchnęła, myśląc o tym. To dobrze, to nawet wielce korzystnie, iż ochłonęła z tej początkowej ślepej euforii, z tego zapamiętania, które tak nie pasowało ani do niej, ani do celu, do którego dążyła. Dzięki temu nie tylko rozsądniej rozważy każdy następny krok, każdy etap tej wyprawy, lecz także pozwoli dojść do głosu tej pragmatycznej części swej osoby, tej, która wszystko dokładnie rozplanuje i przygotuje, nim przystąpi do tego wykonania. Taka Erytrea bardziej przyda się drużynie. Oraz Arai, która jako dowódca będzie potrzebowała przy boku osoby zrównoważonej, powściągliwej i przewidującej każdą możliwość, a przynajmniej starającej się rozsądnie rozważyć potencjał pojawienia się różnych przeszkód. Araia... Z jakiegoś powodu bardzo chciała być dla wojowniczki wsparciem. Być może dlatego, że półelfka zaoferowała jej coś, co zapewne niełatwo było jej ofiarować – wątłą nic porozumienia, pączkujące zaufanie. Magini nie umiała powiedzieć, dlaczego właśnie jej osoba wydała się Arai warta tego zaufania, wszelako sam ten fakt wystarczył, by czuła się pewniej w tym, czego się podjęła.

Zmierzała pewnym krokiem w stronę karczmy, a raczej ulokowanej przy gospodzie stajni, w której pozostawiła Gwiazdę i Diabła. Jej myśli zaczęły krążyć wokół młodej kapłanki, którą przed chwilą opuściła w świątyni Księżycowej Pani. Livia była poniekąd zagadką, czarodziejka nie przypuszczała wszelako, by usiłowała ich wprowadzić w błąd lub działać na ich nie korzyść. W tej wyprawie towarzyszyli jej sami zagadkowi kompani, może poza Eliotem, przypominającym otwartą księgę, z której można wyczytać wszystko. Dziewczyna była szczera, opowiadając o sobie, na tyle, na ile magini potrafiła to wyczuć, i kobieta nie widziała powodów, by nie miała jej ufać. Smutek, w którym pogrążyła się Livia po odzyskaniu pamięci, Erytrea potrafiła zrozumieć. Znała bardzo dobrze jego ciężar, odcienie oraz smak, mimo że jej osobista tragedia nie równała się tej, która dotknęła rodzinę kapłanki. Ale czyż można w ogóle porównywać takie rzeczy? Nie lubiła zbyt pochopnie określać swych relacji z innymi ludźmi, za szybko nadawać im nazwy, określać je, klasyfikować, aczkolwiek przyznawała teraz sama przed sobą, że w pewnym sensie polubiła Livię i współczuła jej, dlatego przede wszystkim zamierzała tego popołudnia napisać list do Rostorna, w którym podziękuje za propozycję dołączenia do wyprawy i wymówi się pilnymi sprawami gdzie indziej. W jej odczuciu rajca zasługiwał na najwyższą pogardę. Jakież to smutne, że ludzie, stojący u władzy, najczęściej są najzwyklejszymi draniami. Czy to ich pozycja czyni ich takimi, czy może po prostu polityka przyciąga same męty? To pytanie, zadawane zapewne od zarania cywilizacji przez filozofów i prostych ludzi, prawdopodobnie na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. Czuła niesmak również dlatego, że zdawała sobie doskonale sprawę, iż szlachectwo wynikające z urodzenia i tytułów wcale nie wiąże się obowiązkowo ze szlachetnością duszy. I to także przykra konstatacja.

Wreszcie przestąpiła próg stajni, unosząc lekko suknię, aby jej rąbek nie zabrudził się o zakurzoną, posypaną słomą podłogę. Zapach koni, skóry i rzemienia, siana i owsa uderzył w jej powonienie jako miła odmiana po woni chmielu, roztaczanej przez browar. Gwiazda powitał ją cichym rżeniem, jak zwykle, gdy wyczuł, że nadchodzi. Diabeł tylko kłapnął zębami i zarżał z irytacją, ale pozwolił pogłaskać się po chrapach. Nieposkromiony choleryk oswajał się z nową panią i okazywał się nie aż tak bardzo nieposkromiony. Uśmiechnęła się, jedną ręką podtrzymując cały czas suknię.


- Jak tam, chłopcy, dobrze wam tu? – Obejrzała gojącą się ranę Gwiazdy. Ogier spokojnie zniósł jej oględziny, tylko trochę grzebiąc kopytem w stercie słomy. Oparzenie leczyło się dobrze, maść Petry wyraźnie pomagała. Biegnąca od nasady ogona praktycznie po uszy oparzelina nie ropiała już, różowe ciało pokryło się leciutką, delikatną błonką odradzającego się naskórka. Erytrea poklepała ogiera czule po szyi, pogładziła ganasze i chrapy konia, całując jego pysk.
- Będzie dobrze, widzisz, już jest o wiele lepiej – przemawiała do niego, a zwierzę odwzajemniało się, muskając nieznacznie jej ramię i twarz. Ich więź nadal była silna – wielce to czarodziejkę ucieszyło, bowiem oznaczało, że wierzchowiec nie będzie sprawiał problemów, gdy już rana zaleczy się całkowicie i będzie można znów go osiodłać.
- Przyjdę do was później – rzekła swym cichym głosem, po czym ruszyła do karczmy, aby przebrać się i naradzić z towarzyszami. Planowała później posmarować jeszcze raz oparzelinę resztką maści. Specyfik był naprawdę dobry, pomógł także Livii, która narzekała na otarcia od siodła. Eliot co prawda mocno przesadzał z opisem straszliwych zniszczeń, jakie rzekomo poczyniła siedzeniu kapłanki jazda konna, dziewczyna miała raptem kilka siniaków na udach oraz jedno zadrapanie od sprzączki niepodciągniętego puśliska, niemniej czarodziejka chętnie podzieliła się leczniczą mazią.

Przestąpiwszy próg pokoju, zajmowanego wraz z półelfką, ułożyła ostrożnie chustę na łóżku i mimowolnie zapatrzyła się na swój rodowy herb: w polu szachowanym fioletowo-srebrnym rozpostarte skrzydło nietoperza, zamiast labrów – fioletowe wstążki podbijane srebrem. Sama tarcza herbowa miała kształt rauta. Kobieta pogładziła haft. Herb męskiej linii jej rodu różnił się nieco wyglądem, umieszczono go na tarczy. Labry miały te same barwy, co wstążki w kobiecej wersji herbu Murciélago, w klejnocie pięć białych strusich piór, nie mających żadnego symbolicznego znaczenia. To wszystko było takie odległe, takie... obce. A jednak wracało teraz do niej... Erytrea nigdy nie obnosiła się ze swym pochodzeniem, acz nie wstydziła się go. Rodzina była najważniejszą dla niej wartością. Szkoda, że poniewczasie, że niegdyś nie doceniała jej i swoich korzeni tak, jak teraz...

Blasfemar zapiszczał pod sufitem, gdy tylko wstąpiła do pomieszczenia, i opadł na jej ramię. Nietoperz źle się czuł w tym wielkim mieście, pośród kamienia, gwaru, tylu ludzi. Czarodziejka czuła jego niepokój i niechęć. Nie mogła nic jednak poradzić na ów stan rzeczy. Przykazała mu jedynie nie opuszczać tego pokoju i sama karmiła pędrakami, podając mu je srebrną pęsetą. Teraz też go nakarmiła, po czym obmyła się i przebrała, chowając chustę z herbem pod dopasowaną kamizelkę ze sznurowaniem z przodu. Nagle poczuła, że potrzebuje takich znaków własnej tożsamości. Chusta w dziwny sposób dodawała jej otuchy. Zabrała jeszcze magiczne zwoje, które zaproponowała Falkonowi.

Wychodząc, przelotnie zerknęła na różę od Eliota. Wstawiła kwiat do wody, bo nie bardzo wiedziała, co z nim zrobić. Pachniał naprawdę pięknie i jego zapach wypełniał pomieszczenie, uderzając już od progu we wchodzącego. Westchnęła tylko i zamknęła za sobą cicho drzwi. Zeszła do wspólnej izby, by odnaleźć Araię.

***

Wraz z przemieszczającym się po niebie słońcem karczma powoli wypełniała się ludźmi. Głośne rozmowy, przekleństwa, śmiech, zapach jedzenia wypełniały pomieszczenie. Nikt nie zwracał uwagi na grupę siedzącą przy stole koło obrazu przedstawiającym zamglony, morski pejzaż. Erytrea podeszła do trojga towarzyszy i skinęła im na powitanie.
- Czekamy na pozostałych?
Siedząca obok Falkona Martha skinęła głową, a Araia przesunęła się lekko na ławie, by zrobić miejsce dla czarodziejki. Kobieta przysiadła się i zwróciła do półelfki:
- Napiszę chyba do Rostorna list z odmową. Uważasz, że to słuszne? Wspominałaś już Marcie i Falkonowi o sytuacji?
- Już wiemy
- powiedział Falkon.
- Wstrzymaj się może jeszcze z listem. Oni wyruszają dopiero za dwa tygodnie, a Rostorn sam powiedział ci, że nie musisz się śpieszyć z odpowiedzią. - Araia wymówiła jego nazwisko z wyraźną niechęcią. - Nie wiemy, kiedy uda nam się załatwić wszystko w świątyni. Jeśli wyślesz mu wiadomość i on odpowie, nie będziesz miała żadnej możliwości, by mu odpisać.
Skinęła.
- A wy jak uważacie, co powinniśmy zrobić w sprawie Rostorna? - zwróciła się do siedzącej naprzeciwko dwójki.
- Jeśli dwa tygodnie, to rzeczywiście nie ma pośpiechu. - Mężczyzna podrapał się po brodzie. - No i jak wyśle ci kolejną wiadomość, a ty nie odpiszesz, to może zacząć się interesować... Więc najpierw zajmijmy się świątynią, takie jest moje zdanie.
Siedząca obok niego dziewczyna wzruszyła ramionami i przez chwile milczała, jakby zapatrzona w jakiś obraz przed swoimi oczami, a potem rzekła:
- Bogaci i wpływowi myślą sobie, że świat należy do nich. Idą do swojego celu, nie oglądając się na pył pod swoimi stopami. Jeśli damy temu człowiekowi okazję i powód, rozgniecie nas jak pluskwy.
- W mieście nie mamy z nim szans. Posiada tu za dużą władzę. Więc na razie po cichu róbmy swoje i miejmy nadzieję, że jednak się nami nie zainteresuje przed czasem
- dodała Araia, wycierając usta po posiłku kawałkiem płótna.
- Tak, zdecydowanie lepiej nie rzucać mu się w oczy - przytaknęła tropicielka.

Czarodziejka zamówiła wino oraz lekki posiłek i teraz z zamyśleniem wpatrywała się w powierzchnię napoju.
- Falkonie, Martho, przyniosłam wam te zwoje, o których wspominałam. Mogą ich używać tropiciele. Jutro mogą się przydać. – Wyjęła ze swej nieodłącznej torby wspomniane zaklęcia i podała im. Martha przejrzała je z ciekawością, potem powiedziała do łotrzyka:
- Weź te, które uznasz, że Ci się przydadzą, ja mogę zabrać resztę.
Falkon skinął głową i wstał od stołu.
- Jasne, dzięki. Spotkamy się jeszcze wieczorem, dobrze? Idziesz, Martho? – spojrzał na dziewczynę. Popatrzyła jakby trochę zaskoczona na mężczyznę, ale potem uśmiechnęła się lekko i kiwnąwszy głową, także wstała od stołu.
- Do zobaczenia – pożegnała ich Erytrea. Półelfka uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Jeśli mówimy już o rzeczach przydatnych - zwróciła się do czarodziejki. - Gdybyś chciała wybrać się do zbrojmistrza, to teraz.
- Tylko skończę posiłek
- zgodziła się. - A wiesz już, gdzie jakiegoś dobrego znajdziemy?
Półelfka zamyślonym wzrokiem odprowadziła znikającą na schodach parę.
- Sądzę, że na najbliższym rynku, to najlepsze miejsce dla rzemieślnika - odpowiedziała, przenosząc wzrok na towarzyszkę. - Szerokie drogi wiodące do dzielnicy świątyń i szlacheckiej oraz bramy wjazdowej do miasta, co oznacza łatwość transportu towaru oraz, cóż... dostępność dla przejezdnych.
- Dobrze, w takim razie udajmy się tam.
- Niespiesznie dopijała wino. - Livia prosiła, by pamiętać i o broni dla niej.
- Pamiętam. Natomiast wolałabym nie wybierać dla niej broni sama.
- Dlaczego?
- Czarodziejka spojrzała na nią znad kubka.
- Livia jest ode mnie znacznie wyższa, ma inną wielkość dłoni, inny zasięg ramion. Grubość rękojeści, rodzaj oplotu, wielkość kosza czy jelca - to, co będzie wygodne dla mnie, może nie być wygodne dla niej - wyjaśniła. - Oczywiście, walczyłam z nią, wiem jak się porusza, wiem jak walczy, wiem mniej więcej czego oczekuje, bo sama przycinałam jej ćwiczebną broń, ale i tak mogłabym się pomylić. Podobnie jest z twoim kosturem. Jesteś ode mnie wyższa, więc wybierzesz dłuższy niż ten, który ja bym wybrała i żeby zapewnić sobie pewny chwyt pewnie odrobinę grubszy. Ale czy zdecydujesz się na okrągły, czy... wielościenny w przekroju? Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Dlatego tobie także nie chcę wybierać broni sama. To trochę jak z kupowaniem bielizny - uśmiechnęła się krzywo. Lekki uśmiech wypłynął także na wargi magini.
- Rozumiem. Przyznam, że nie pomyślałam o tym. - Dopiła wino i skrupulatnie odłożyła sztućce na talerz. - Idziemy?
Półelfka skinęła głową i wstała z ławy, chwytając Zahir. Była gotowa.

Na rynku handel kwitł w najlepsze, a barwy, zapachy i dźwięki mieszały się ze sobą, tworząc niezapomnianą mozaikę. Przechadzały się w tłumie, oglądając witryny warsztatów, aż natrafiły na taki, który wydał się Arai najbardziej zachęcający. Magini z zainteresowaniem rozejrzała się po wnętrzu, przyglądając się różnym rodzajom broni białej i drzewcowej – części z nich nie potrfiłaby nazwać. Wojowniczka natomiast wdała się w swobodną rozmowę z właścicielem warsztatu. Prowadziła ją po krasnoludzku, co jakiś czas tłumacząc czarodziejce niektóre rzeczy. Rozmowę prostą, przyziemną, chętnie słuchając o codzienności, kłopotach ze zbytem, niedoskonałościach surowca. Nie przejmowała się jego niechętnymi z początku odpowiedziami. I gdy w końcu rozgadał się, a z jego ust słowa popłynęły niczym rwący potok, za jego plecami puściła oko do Erytrei. Z ciekawością oglądała wytwory jego rąk, delikatnie, prawie z czcią brała do ręki kolejne miecze, kolejne sztylety, sprawdzała, jak leżą w dłoni, przyglądała się błyskom słońca płynnie sunącym po zbroczach, sztychach, prostych inkrustacjach pokrywających jelce. Dopiero później podeszła do stojaka z kosturami podróżnymi.
- Zamknij oczy – poprosiła z uśmiechem czarodziejkę.

Erytrea, przysłuchując się tej wymianie zdań, z żalem myślała o tym, iż w wieżach magii poświęciła się nauce języków, które jak dotąd były jej zupełnie nieprzydatne. Krasnolud, gdy się ożywił i, zdało się, oswoił z przemawiającą swobodnie w krasnoludzkim półelfką, zasypał je rzeką słów i czarodziejka przez chwilę czuła się zupełnie zagubiona. Araia zatrzymała się przy stojaku, który interesował je w tej chwili najbardziej. Czarodziejkę zaskoczyła nieco jej dziwna prośba, ale zamknęła oczy. Już po chwili poczuła pod palcami matowy dotyk drewna.
- Będę podawała ci kolejne kostury. Nie patrz na nie, nie kieruj się wyglądem. Sprawdź, jak każdy z nich leży ci w ręce, czy masz pewny chwyt, czy nie jest dla ciebie za ciężki.
Przytaknęła, obejmując dłońmi drewniany kij. Zważyła go w rękach, na próbę machnęła kilka razy, uprzedzając przepraszającym tonem, że zamierza to uczynić, by przypadkiem nikogo nie zranić.
Słyszała, jak krasnolud mówi coś do Arai, a półelfka odpowiada wesoło. Była to jednak wesołość pozbawiona kpiny, pozbawiona złośliwości.
- Dobrze, tamtem podam jej następny - powiedziała już we wspólnym.
- Nie wiem, wydaje mi się nieco za lekki. Nie czuję się zbyt pewnie, nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli.
- Wiem.
- Zabrała kij z dłoni Erytrei. Uszu kobiety o wiele wyraźniej dobiegały dźwięki: skrzypienie zbroi, cichy dźwięk drewna uderzającego o drewno, gdy Araia wkładała kostur z powrotem do stojaka. Znowu krótka rozmowa pomiędzy wojowniczką a krasnoludem. Tym razem wyraźnie udzielał pewnych wskazówek, radził. Araia zadawała pytania. Minutę później w dłoniach magini znalazła się kolejna sztuka broni. Gładkie w dotyku drewno jakby dopasowało się do dłoni Erytrei. Kostur był wyraźnie cięższy od poprzedniego, wyważony tak, by żaden koniec nie przeciążał broni. Wypolerowana powierzchnia jednak zdawała się śliska i kobieta oddała kij ze słowami:
- Boję się, że wyślizgnąłby mi się i mogłabym go upuścić w chwili, gdy najbardziej będzie potrzebny.
Wojowniczka skinęła głową i podała czarodziejce kolejny. Ten miał wielościenne drzewce i leżał w delikatnych dłoniach czarodziejki o wiele pewniej od poprzedniego. Dużo śmielej niż wcześniej powtórzyła kilka ćwiczeń, które trenowała pod okiem półelfki w podróży. Metalowe okucie stuknęło o drewnianą podłogę, gdy postawiła kostur przed sobą. Otworzyła oczy.
- Wydaje mi się, że ten będzie dobry. Do trzech razy sztuka, jak mówią.
Nie mogła nie zauważyć spojrzenia pełnego zadowolenia, które wymieniła Araia z krasnoludem.
- To dobry wybór - powiedział rzemieślnik z twardym akcentem ojczystego języka. - Jestem zadowolony.
Półelfka uśmiechnęła się do niej. Czarodziejka odwzajemniła uśmiech, oglądając swój prawdopodobny nabytek - hebanowy, połyskujący srebrem na okuciach, niemal dwumetrowej długości kostur wyglądał imponująco w jej smukłej dłoni.
- Tak, ja także jestem zadowolona.
- Natomiast równocześnie wielce jestem zasmucony, że będę musiał rozstać się z tak doskonałym dziełem mych rąk
- powiedział z szerokim uśmiechem krasnolud, wiedząc już, że zdobył klienta.
- Tak, jest perfekcyjny - przyznała. - Ale też dobry użytek z niego zrobię – dodała.

Zatarł ręce.
- To dobrze, to dobrze. Przejdźmy więc do kolejnej części transakcji. Równie przyjemnej, mam nadzieję. - szeroki uśmiech nie schodził w mu z twarzy.
- Tak. Piękno zawsze ma swoją cenę... - Erytrea zawiesiła głos, zerkając na krasnoluda oczekująco.
- Jedenaście sztuk złota. Wiem, wiem - wyprzedził otwierającą już usta Araię - to wiele. Ale popatrzcie na te okucia, popatrzcie na to drewno. Popatrzcie na rzeźbienia. No? Wiecie, ile pracy mnie one kosztowały?
Podparł się pod boki, wyraźnie gotów własną piersią bronić swego "dziecka".
- Wszystko robicie sami, mistrzu? - zagadnęła czarodziejka, spoglądając dookoła na różne rodzaje broni.
- No... nie wszystko... - Podrapał się za uchem. - Młoty, psiakość, mi nie wychodzą. Więc te sprowadzam. Ale reszta tak, to dzieło moich rąk.
- Jest co podziwiać
- rzekła szczerze.
- Owszem, jest. - Araia uśmiechnęła się szeroko. - Tyle że w całym warsztacie ani jednego struga nie ma. Drewno też nie stąd pochodzi. Więc, na moje oko, to robocizny trochę mniej było. - Zamilkła na chwilę, znacząco spoglądając na właściciela zbrojowni. - Więc może i cena odrobinę mniejsza być mogła, bo ja rozumiem, interes to interes, ale zdzierać z kogoś, kogo się bratnią duszą raz nazwało? Jakże to tak?
- Jak taka mądra jesteś
- krasnolud zwrócił się bezpośrednio do wojowniczki - to wiedzieć powinnaś, że kupione, pięknie obrobione drewno jeszcze drożej mnie kosztuje, niżbym je sam wykonywał. Cena jest uczciwa, chcecie, bierzcie, nie, nie ma problemu. Chętni i tak prędzej czy później się znajdą.
Zerknęły na siebie, nieco zaskoczone tak nagłą zmianą tonu.
- Nie obruszajcie się, mistrzu. - Erytrea sięgnęła do sakiewki. - Jest wart swojej ceny. - Wręczyła zadowolonemu krasnoludowi monety. Araia tylko przewróciła oczami. I nie powiedziała nic więcej.
- Może jeszcze czegoś wam potrzeba? – spytał, udobruchany. - Mam piękne sztylety dla dam, kamieniami szlachetnymi ozdabiane, i miecze do niewieściej dłoni akuratne...
- Chętni i tak prędzej czy później się znajdą
- powtórzyła jego słowa Araia. - Nie kłopotajcie sobie nami więcej głowy.
Skłoniła się lekko i skierowała ku wyjściu. Rzemieslnik zaśmiał się rubasznie.
- Jako rzekłaś.... jako rzekłaś...
Araia popatrzyła na niego przez ramię bez uśmiechu. Gdy raz przełamie się formę rozmowy, gdy raz odtrąci się czyjś uśmiech, nie ma już do tego powrotu. Szkoda, że krasnolud o tym nie wiedział.
Czarodziejka pożegnała się uprzejmie i wyszła za półelfką z przewyższającym ją kosturem w ręku.

***

Blasfemar wiercił się pod kamizelką, gdy szli przez kolejne dzielnice Palischuk. Zabrała go ze sobą, ażeby mógł swobodnie rozprostować skrzydła i polatać trochę w podziemiach świątyni. Żal jej było chowańca, gdy smętnie polatywał pod sufitem w wynajętym pokoju. Wypuściła zwierzątko dopiero, gdy zeszli do krypty. Nietoperz zapiszczał radośnie i zatoczył nad ich głowami koło, nim poleciał przodem. Od czasu do czasu mówiła towarzyszom, co jej pupil dostrzega przed nimi, ale wkrótce sami też się przekonali. Rozczarowanie zalało ich wszystkich zimną falą. Może dlatego na chwilę stracili czujność... Gdy Martha osunęła się powoli na ziemię, a ponad nią zmaterializowała się groteskowa istota, Erytrea mocniej zacisnęła palce na kosturze.
- Demon! - zakrzyknęła tylko mocnym głosem. Co o nich wiedziała? Przez umysł szybko przebiegły posiadane informacje: demony nie były podatne ani na trucizny, ani na elektryczność. Ich odporność na zimno, ogień, nawet na kwas była zadziwiająca. Posiadały zdolności telepatyczne i oszałamiały swoich przeciwników oczarowaniami. ~Niedobrze~, skrzywiła się w myślach. Nie było czasu na dłuższe rozważania, Araia, która przed chwilą stała tuż obok, dostała cios w głowę. Do ataku ruszył Ragnar, ale przewrócił się i czar, który utkał, chybił. Demon poruszał się błyskawicznie, zdawał się być w wielu miejscach naraz. Czarodziejka skupiła się na pleceniu zaklęcia. Chciała wzmocnić półelfkę, lecz była za daleko od niej, za to Ragnar zbliżył się, by rzucić jej swój pas – i mogła dosięgnąć dłonią jego ręki. W tym krótkim niczym jeden oddech momencie jej czar spłynął na niego, wlewając weń heroizm niczym w naczynie.

Erytrea nie była w stanie kontrolować wszystkich wydarzeń, rozgrywających się w sali. Dostrzegła jednakowoż, jak powraca Eliot i uwalnia Falkona. Kapłan i półelfka wściekle okładali istotę razami. Posłała w jej stronę dwa magiczne pociski, jeden za drugim, wychwytując moment, kiedy walczący towarzysze odsłaniali demona na tyle, by mogła weń wycelować. Z jej palców popłynęło za każdym razem pięć zabójczych promieni, jasnych i zimnych jak światło gwiazd. Niczym strzały pomknęły ku demonicznej istocie. Dopiero potem magini odważyła się podbiec do leżącej wciąż bezwładnie Marthy, zawczasu wyciągając leczniczą miksturę.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 23-10-2009 o 11:54. Powód: literówki
Suarrilk jest offline  
Stary 04-10-2009, 15:13   #224
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Elf od ranka towarzyszył Livii trzymając się dość blisko, by słyszeć jej kroki, czasem oddech, szelest sukni, jednocześnie dość daleko, by pozwolić zachować jej i sobie namiastkę prywatności. Kobieta nie wydawała się nawet zdawać sobie sprawy z jego obecności, gdy pozostawał zawsze gdzieś na granicy pola widzenia. Lurien traktował swoje zadanie całkiem poważnie, choć nie dlatego, że spodziewał się jakiegoś najścia, w końcu Livii nikt nie szukał. Niemniej, elf czuł się winny, ze nie był w stanie wspomóc drużyny, której bądź co bądź ofiarował swoją wierność, w wypełnianiu jej celu. Zadanie mu przeznaczone, nawet jeśli iluzoryczne, dawało jego sumieniu nieco wytchnienia.
Był szczerze zaniepokojony powodzeniem misji. Bezsilność i niewiedza nawet chłodnemu Słonecznemu umysłowi dawała się we znaki. Z godziny na godzinę coraz bardziej wyrzucał sobie słabość jakiej się dopuścił. Ileż to razy przypominał sobie, ze jego cel musi być ponad wszystkim, tylko by ostatecznie w jednej chwili złamać własną zasadę. Niestety, nie był w stanie pozwolić niższym rasom widzieć, być może jedynego przedstawiciela Słonecznych jakiego ujrzą w swoim życiu, w takim stanie w jakim spodziewał się być podczas podróży przez ten Tartar plugastwa. Na samą myśl o warunkach gorszych niż widział w dzielnicy kupieckiej czuł się brudny jak ta potworna kreatura, której wnętrznościami niemal skalał swój rapier.
Gdy tak kontemplował okropieństwo ludzkich osad, niespodziewane dźwięki dotarły do jego uszu. Choć umysł był zaskoczony, ciało ruszyło się samo. Lewak błyskawicznie pojawił się w dłoni, gdy elf przemykał wzdłuż szpaleru równo przyciętych drzew, przeskoczył niewielki strumyk i wpadł, nie zwalniając, za róg budynku. Natychmiast zauważył dwóch mężczyzn ubranych po łotrowsku szarpiących się z kapłanką. Pędząc w kierunku pierwszego z nich rejestrował zimno ich ruchy. Livia unieruchomiona profesjonalnym chwytem, pozycja optymalna do utrzymania równowagi, minimalizm uników przed wściekle kopiącymi nogami kobiety, spokój i opanowanie w odpowiedzi na jej szaleństwo. To byli zawodowcy, a on, nie w pełni zdając sobie sprawę z zagrożenia, nie zabrał rapiera. Jeśli zaatakują naraz, zginie.
- Alarm! Intruzi! – krzyknął, licząc na szybkie wsparcie
Pierwszy z złoczyńców widząc przeciwnika odskoczył od stóp nieposłusznej ofiary, wyszarpnął zza pazuchy puginał i stanął w gardzie, mrużąc oczy i szykując się na przyjęcie szarży niespodziewanego wroga.
Lurien wiedział, ze musi postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli drugi zdąży się dołączyć do walki, zwyciężą. Jego wrogowie byli szybcy, sprawni i świetnie wyszkoleni, ale brakowało im dziesięcioleci doświadczenia. Elf znał pozycję w której stał jego przeciwnik, widział, że ma on czas na obmyślenie taktyki, wiec wykorzysta najskuteczniejszą z nich w odpowiedzi na daną sytuację... więc Lurien dał mu czego wróg oczekiwał. Mała szczelina w obronie, dość duża by była zauważona, dość mała by nie wydała się oczywistą pułapką... dokładnie tak jak robił to... on... Jeśli dobrze ocenił jego umiejętności, bandyta umrze, jeśli źle... Tu nie było miejsca na błędy.
Sztylet błysnął krótkim pchnięciem nad szyją uchylającego się elfa. Łotr stęknął gdy cała masa jego przeciwnika przepychała stal lewaka przez serce na drugą stronę jego ciała. Szybki piruet w biegu i już klinga elfa była wolna a on sam pędził, w stronę drugiego z wrogów. Ów, wściekły, odepchnął słabnąca kobietę, sięgnął po nóż, gdy jego kompan upadał na murawę bez ruchu. Broń elfa przesunęła się delikatnie po jego przedramieniu i udzie, otwierając płytkie, lecz bolesne rany. Kontrujące pchnięcie przeszyło tylko powietrze. Gwałtowność ruchów Luriena w jednej chwili wyparowała, zastąpiona płynnością, spokojem i wyrachowaniem. Człowiek, z początku zaskoczony, atakował gorączkowo, próbując jak najszybciej pozbyć się przeciwnika, wiedząc, ze czas gra na jego niekorzyść. W kilka chwil krwawił już z serii płytkich cięć na rękach i nogach, a z każdym kolejnym tracił na dokładności i szybkości. Gdy elf usłyszał cichą modlitwę Livii i poczuł napływ mocy, wiedział, ze walka się skończyła. Po kilku sekundach wiedział to i łotr. Pozbawiony wyjścia, przeklinając w głos rzucił się do panicznej ucieczki. Oh, jak w wolno w oczach elfa. Potężne pchnięcie w tył nogi pozbawiło bandyty gruntu pod nogami, nim zdążył wypluć trawę spomiędzy zębów, łydka elfa wgniotła mu szyję w ziemię a ręce zostały skrępowane w bolesnym chwycie.
Livia podeszła do drugiego mężczyzny i wyjęła solidny kawał sznura, który miał pewnie posłużyć do skrępowania jej samej. Wróciła do Luriena i powiedziała:
- Przytrzymaj go a ja zwiążę.
Elf wykręcił rękę bandyty do granic złamania, by ten ani myślał się przeciwstawiać.
- Nie doznałaś żadnej krzywdy, kapłanko bogini księżyca? - wyrecytował, cały czas uważnie obserwując wszystkie ruchy przeciwnika
- Nie. Najwyraźniej chcieli mnie w nienaruszonym stanie. Dlatego w ogóle mogłam stawiać opór.
Szybko i sprawnie związała byłemu napastnikowi ręce.
- Informacje które może posiadać ten człowiek wydają się być krytyczne dla działań które podejmiemy w najbliższej przyszłości. Wydobycie ich z niego powinniśmy uznać za sprawę najwyższej wagi. - elf wbił oczy w kobietę, nie zdejmując łydki z szyi łotra - Nie wiem jakimi metodami są w stanie w tym pomóc moce kapłańskie i jakie metody są przez świątynię Pani Słońca akceptowane. - Niedopowiedzenie zawisło w powietrzu
- Mogę sprawić, że nie będzie w stanie mówić nieprawdy, więc będziemy mieć przynajmniej pewność co do prawdziwości jego słów - Livia uśmiechnęła się zimno patrząc skrępowanemu mężczyźnie prosto w oczy - Jeśli nie zechce mówić po dobroci odejdę i zostawię go w Twoich rękach - popatrzyła na elfa - Ty nie masz chyba oporów co do metod stosowanych przy przesłuchaniu...?
- Robię co jest konieczne. Czy kapłanki nie wyrażą swojego sprzeciwu odnośnie przetrzymywania i przesłuchiwania przestępców w pomieszczeniach świątynnych? Optymalnym byłoby zachowanie niepowodzenia tych dwóch mężczyzn w tajemnicy tak długo jak to możliwe. Powinno zagwarantować nam to przynajmniej pół dnia pewnego spokoju.
- Wdarli się na tereny świątynne bez pozwolenia, ze złymi zamiarami, a próba porwania kapłanki traktowana jest tutaj jako przestępstwo. Nie sądzę by siostry miały coś przeciw ich chwilowemu przetrzymaniu. Choć z tym drugim i tak nie ma już problemu. Trafiłeś go prosto w serce - Na te słowa związany wciągnął gwałtownie powietrze.
Ignorując wzmiankę o zabitym przeciwniku elf wstał i pomógł podnieść się przeciwnikowi
- Rana na jego nodze jest dość głęboka, jeśli mogłabyś zahamować jej krwawienie, kapłanko... Wyjaśnij zaistniałą sprawę ze swoją przełożoną a ja będę oczekiwał z tym mężczyzną w mojej komnacie.
Livia pokiwała głową i położyła dłoń na ranie. Przez chwilę jeszcze miedzy jej palcami przesączała się krew, ale po odmówieniu przez kapłankę cichej modlitwy krwawienie ustało.
- Pójdę powiadomić kapłanki - Powiedziała i odeszła spiesznie.
Skinął głową, złapał milczącego człowieka w łamiący łokieć chwyt i z obnażonym lewakiem, uważnie rozglądając się dookoła ruszył ku budynkowi.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS

Ostatnio edytowane przez Judeau : 04-10-2009 o 16:01.
Judeau jest offline  
Stary 04-10-2009, 23:05   #225
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Kiedy szli do świątyni, prowadzeni przez Śliskiego, Falkon dokładnie oglądał drogę jaką podążali i starał się zapamiętać pewne szczególne detale, tak aby w razie czego mogli bez problemu wrócić do gospody. Wiedział doskonale, że przewodnik prowadził ich dokładnie tak, a nie inaczej, aby drużyna nie mogła dokładnie zapamiętać drogi. Może chcieli ich na końcu "wycieczki" pozbawić wszystkiego co mają przy sobie, a ciała rzucić gdzieś na te wysypiska? Łotrzyk był na to przygotowany.
Potem doszli do świątyni a drzwi za nimi zamknęły się z łoskotem. Nastała ciemność i cisza, i ta cisza... nie wróżyła nic dobrego. Mężczyzna założył gogle. Teraz widział dokładnie jak przedstawia się sytuacja. Świątynia była trochę zapuszczona i raczej nie wyglądało na to, ze wierni sprzątają ją co tydzień, aby przypodobać się swojemu Bogu. Bez większego problemu odkrył zejście do miejsca dawnego spoczynku zmarłych. Nie było ono tak naprawdę ukryte. W końcu w dawnych czasach kapłani na co dzień otwierali to wejście.
Kiedy szli katakumbami, zapach śmierci wypełniał całą przestrzeń. ~Ciekawe czy my też zasilimy to przerażające miejsce swoimi ciałami?~ myśl ta przemykała Falkonowi przez umysł krotką chwilę.
Dokładnie zbadał ścianę, która według wiedzy kapłana i czarodzieja miała na pewno magiczną właściwość, ale za cholerę nie mógł nic na niej „wymacać”, dopiero kiedy podeszła do niej Martha i dotknęła jej delikatnie dłonią, Falkon zamarł. Czuł jak jakaś wielka ogromna ręka zaczyna go ściskać, widział jak Martha upada i wydobywa się z niej coś, co nie wydaje się być przyjacielsko nastawione do istot zgromadzonych w tym pomieszczeniu. Nie mógł się ruszać, ale był w pełni świadom całej sytuacji. Upadł na ziemię i jedno o czym myślał w tym ułamku sekundy, to fakt że dzień wcześniej pławił się w obcięciach Marty, która wówczas mogła już być „tym czymś” i wzbierało w nim obrzydzenie.
Powoli mgła zasnuwała jego umysł, nie był w stanie zaczerpnąć oddechu. Zobaczył jednak jak Eliot rzuca na stwora jakiś czar i miał tylko nadzieje, że czar będzie na tyle silny, że młody mag pozbędzie się tego stwora. najwyraźniej jednak bestia była za silna, szczęście w nieszczęściu, że czar jakoś go osłabił i demon uwolnił Falkona z tego stanu bez ruchu. Jeszcze chwila i nie byłoby już potrzeby go ratować. Trzy minuty bez tleny. Tyle był w stanie przeżyć normalny człowiek, a Falkon nie oddychał juz prawie minutę. Odetchnął głęboko, choć stęchłe powietrze katakumb nie było przesączone cudownym aromatem, łotrzykowi jawiło się teraz niczym najczystsza ambrozja. Czym prędzej odturlał się do tyłu, aby maksymalnie oddalić się od potwora, przyklęknął, wyjął kuszę, przeładował, przymierzył, trochę jeszcze kręciło mu się w głowie, ale opanował słabość i strzelił. Bełt bez bez problemu trafił w dużego jak stodoła potwora, przebił mu skórę a bydle lekko się zgięło.
- Bolało Cię?!? Co?? Ty Kupo koziego łajna? - krzyknął Falkon w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że nie było to do końca mądrze przemyślane posunięcie z jego strony. Potwór obrócił się z rykiem, i szybkim ruchem łapy, zaatakował łotrzyka, który nie zdążył uskoczyć i zostając zraniony porządnym ciosem w klatkę piersiową.
Długie cztery pazury poharatały łotrzykowi zbroję prze którą przeszły jak przez masło, a potem koszulę i bez problemu dotarły do ciała, znacząc je długimi krwawymi ranami. Falkon z siłą impetu jaki włożyła w ten cios bestia, został rzucony na ścianę. Zrobiło mu się trochę "miętowo" w ustach i lekko zamroczony od uderzenia głową w twardy kamień mężczyzna osunął się na ziemię.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 05-10-2009, 09:18   #226
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację


Popołudnie mijało spokojnym i nieśpiesznym rytmem, choć Araia wyczuwała jego ukryte, podskórne pulsowanie. Z niepokojem obserwowała przez otwarte okiennice karczmy płynący ulicami tłum. Dwukołowe wozy, ludzi i krasnoludy z ciężkimi koszami pełnymi przeróżnych towarów na plecach, zmierzające ku rynkowi i bocznym podwórzom ulicznice, które niczym nocne zwierzęta, powoli budziły się i wychodziły na żer. Miasto przywodziło jej na myśl drapieżnika, skamieniałego w bezruchu jaszczura, który czeka, by pożreć swoją ofiarę. Nie budziło zaufania, nie dawało poczucia bezpieczeństwa. Jedna ze strzelistych wież posiadłości Rostorna, widoczna pomiędzy dachami domów, dawała ten sam sygnał: uważaj, jestem, patrzę. Czekam.

Ona także czekała.

Lurien i Livia przebywali bezpieczni za murami świątyni, Falkon i Martha nie wyszli jeszcze ze swojego pokoju, Erytrea także poszła przygotować się na jutrzejszy dzień, obok spokojnie zajadał późny obiad Ragnar. Posłała mu roztargniony uśmiech. Nie było Eliota. Początkowo myślała, że zasiedział się w bibliotece, ale gdy wieczór zaczął nadchodzić cichymi krokami, widziała jasną wieżę Rostorna i słyszała cichy, ostrzegawczy szept miasta. Martwiła się. W ciszy, zamyślonym wzrokiem obserwując ulice. Martwiła się tak, by nie było widać jej zmartwienia, by nie było widać jej niepokoju. Ożywiła się dopiero, gdy kapłan skończył jeść, a do stołu dosiadła się wciąż promieniująca zadowoleniem Erytrea. Rozmowa popłynęła swobodnym nurtem – wspomnienia, opowieści, banalne i niebanalne spostrzeżenia, komentarz do prozy codzienności. Ragnar mówił o swoich przygodach na morzu, Araia wspominała dawno zasłyszane historie, czarodziejka opowiadała jak znalazła małego Blasfemara w kominie, jak nie potrafił się z niego wydostać, jak mu pomogła, jak zaczęła tworzyć się pomiędzy nimi więź. Opowiadała czym jest dla maga jego chowaniec, jak jego dusza splata się z duszą zwierzęcia, jak wzajemnie odczuwają siebie, jak posiadają niemal wzajemną świadomość swoich ciał. Araia słuchała ich z uśmiechem na ustach. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego tak mocno uderzyła ją odpowiedź Erytrei na pytanie, czy chowaniec może przeżyć śmierć maga.

- Mag czuje ogromną stratę, jakby utracił część siebie – wzruszyła ramionami. - Zwierzę... Cóż, to pewnie zależy od jego wielkości. Małe stworzenia odczuwają to silniej. Mogą... jakby to nazwać... postradać zmysły albo nawet umrzeć z żalu. Większe pewnie radzą sobie z tym lepiej, chociaż także odczuwają głęboki smutek. Nie tylko istoty humanoidalne są zdolne do odczuwania żalu, do poczucia straty.

Wojowniczka patrzyła na nią w milczeniu.

* * *

Gdy zapadła noc wszystko, co było do powiedzenia, zostało już powiedziane. Araia upewniła się, by wszyscy wiedzieli to, co wiedzieć powinni i bogowie jej świadkami, że starała się uczynić co w jej mocy, by ich dziwna grupa choć trochę bardziej poczuła się jednością. W końcu karczma zaczęła powoli pustoszeć. Ci, którzy musieli o świcie być gotowi do pracy cicho, niechętnie wracali do swoich domów i łóżek. Nie inaczej było z nimi. Sala cichła, gasła, zasypiała. Okiennice, niczym drewniane powieki zostały zamknięte, poznikały kufle i misy ze stołów – materialne wspomnienie chwil prostych przyjemności, gospodarz zniknął na zapleczu i znów za barem zaczął przysypiać jego młody pomocnik.
Oni sami także zapadali w ciszę – nie wiedząc jeszcze co ich czeka jutro. W końcu Araia wstała z ławy i uprzedziła, że idzie poszukać Eliota. Czy potrzebuje towarzystwa? Nie. Ma miecz, a na pustoszejących ulicach mniej jest zagrożeń niż na zatłoczonym targu.

* * *

Około północy otworzyła kutą bramę prowadzącą do świątyni Selune. Po kilku chwilach znalazła kapłankę, ale ta mogła jej powiedzieć to, czego dowiedziała się już w Bibliotece Moradina: tak, młody czarodziej był tutaj, ale wyszedł przed wieczornymi modłami. Był, ale już go nie ma. Przykro mi. Araia mogła tylko pokiwać głową, podziękować za informację i zacisnąć pięści w wyrazie bezsilności.
Nic więcej nie mogła zrobić.

Taką sobaczył ją Lurien, który niespokojnie krążył jeszcze po ogrodach Pani Księżyca. Stanął i patrzył na nią jak zmartwiona czymś kończy krótką rozmowę. Gdy podeszła do niego, zapytała bez żadnego wstępu:
- Widziałeś dziś Eliota?
Elf pokręcił głową, wpatrując się w kobietę.
- Nie spostrzegłem dziś naszego młodego kompana. Czy coś się stało?
- Nie wrócił z biblioteki i nie zostawił żadnej wiadomości - skrzywiła lekko usta w wyrazie pośrednim pomiędzy powściągliwym niezadowoleniem z zaistniałej sytuacji, a zmartwieniem i irytacją.
- Jest młodym człowiekiem. - stwierdził, jakby te słowa wyjaśniały wszystko i zamykały rozmowę.
- Albo znalazły go szczury. - Odruchowo poprawiła pasmo włosów, które wymknęło się jej z warkocza. - On o niczym jeszcze nie wie. Także o tym, że jutro dwie godziny po świcie idziemy do świątyni - popatrzyła na elfa.
Lurien zmrużył oczy.
- Ta świątynia... jest w obszarze występowania najbiedniejszych klas społecznych miasta, czy tak?
Skinęła głową.
- Najprawdopodobniej pełne rynsztoki, bezdomni, odpadki, szczury i robactwo. Jak w każdym kamiennym więzieniu.
- Nie mogę tam pójść, wiesz o tym, towarzyszko? - żaden zbędny mięsień na jego twarzy nie drgnął.
Powstrzymała westchnienie.
- Wiem, dlatego przyszłam prosić cię, byś pozostał tutaj i czuwał nad Livią - odpowiedziała gładko, oszczędzając im obojgu upokarzającego tłumaczenia. Oboje wiedzieli, że nie uda się jej przekonać go, że decyzja została podjęta. Po wczorajszym dniu elf mógł jednak dostrzec szybki jak błyskawica wyraz rozczarowania w oczach półelfki. Rozczarowania tym, co dla niej było słabością, której nie udało mu się pokonać.
- Tak się stanie.
- Zostawię w karczmie wiadomość dla Broga, będzie wiedział gdzie cię szukać. Jeśli nie wrócimy po trzech dniach, a Brog się nie pojawi - wzruszyła ramionami - wykorzystaj Livię w rozgrywce z Rostornem. To moja rada - dokończyła cicho. Zła, wyrachowana rada, która mądrze rozegrana mogła zapewnić mu zwycięstwo. Mimo wszystko. - I jeśli możesz przechowaj to dla mnie - podała mu niewielkie, proste pudełeczko z białego drewna rzeźbionego w delikatne elfickie wzory. - Nie chcę żeby dostało się w ręce ludzi.
Bardzo powoli skinął głową i koniuszkami palców podniósł pudełko.
- Byłbym bardzo zawiedziony, gdybyś poległa w tym miejscu... Araio.
Skinienie głowy, szybki gest dłoni, kreślącej na sercu znak pomyślności. Właściwe dla wojowników życzenie szczęścia i nadziei na ponowne spotkanie. Tylko tyle. Tym razem to twarz półelfki zastygła w nieodgadnionym wyrazie, tym razem to ona przesłoniła oblicze maską, której Lurien nie potrafił przejrzeć.
Za moment już jej nie było w ogrodzie bogini Księżyca.

Nie uwierzyła mu.
Nie potrafiła.

* * *

Kolejnego dnia znów obudziła się ze snu pełnego koszmarów, którym nie potrafiła nadać imienia. Tym razem udało jej się nie obudzić Erytrei. Przez chwilę patrzyła na jej sylwetkę spokojnie śpiącą na sąsiednim łóżku i bladoróżową różę, który postawiła na szafce. Wstała cicho i przez chwilę stała nad kwiatem z zamkniętymi oczami, wdychając jego zapach tak intensywny, że prawie duszący.
Pojedyncza, blada róża pasowała do czarodziejki.

Zebrała swoje rzeczy ostrożnie, by jej nie zbudzić. Czuła się znużona i domyślała się, że cienie pod jej oczami odcinają się coraz mocniej od jasnej skóry. Zamówiła kąpiel, zaznaczając, że nie muszą troskać się o gorącą wodę. Nie znalazła Eliota. Może Lurien miał rację... to młody człowiek pełen wszystkich wad i zalet swojego wieku i swojej rasy. Wiedziała jednak, że Lurien racji wcale mieć nie musi, bo Szczur, którego wczoraj spotkała był dobry, bardzo dobry. A wieża Rostorna, przyczajona jeszcze w szarości przedświtu, cały czas wysyłała swoje nieme upomnienie.

Jeszcze raz zajrzała do pokoju, który wynajmował czarodziej. Tylko po to, by tak samo jak w nocy, przekonać się, że wciąż pozostawał tak pusty i niezamieszkany jak wcześniej. Zamknęła drzwi i zeszła w samej tunice do głównej sali. Choć wybór dowódcy był bardziej symbolicznym wyborem, w oczach wojowniczki związana z tym wyborem odpowiedzialność symboliczna już wcale nie była. Dla niej był to wyraz pokładanego w niej zaufania oraz wynikających z tego zaufania oczekiwań równoznaczny z zobowiązaniami nakładanymi na człowieka przez przyjaźń. Zresztą, myślała oliwiąc zbroję, że lubi ich wszystkich, nawet małomówną Marthę, z którą rozmawiała najmniej, nawet czasem mrukliwego Falkona, z którym tak prosto było wspólnie milczeć. Lubiła ich prostą, ludzką sympatią. Choć byli tak różni od niej. Lubiła także Eliota, choć zrozumieć go nie potrafiła, i wiedziała, że jeśli coś mu się stanie, winą będzie za to musiała obarczyć siebie. Znużonym ruchem przeczesała włosy. Mogła bardziej się postarać. To na jej prośbę poszedł do biblioteki. Sam. Nie poprosiła go, by zajrzał później do karczmy, bo dla niej było to oczywiste. Martwiła się.

Ale i tak, gdy jej towarzysze wstali niedługo potem, powiedziała twardo:
- Na wszelki wypadek zostawiłam u gospodarza wiadomość dla Broga. Lurien został w świątyni, by opiekować się Livią. Tam bardziej się przyda niż w dzielnicy biedoty – pewny, rzeczowy ton dawnego oficera, przywykłego do podejmowania decyzji i wydawania rozkazów. - Eliot nie pojawił się jeszcze. Jeśli nie zjawi się w przeciągu dwóch klepsydr, ruszymy bez niego. Przygotujcie się na to, że być może wrócimy dopiero po kilku dniach..

Czarodziej jednak pojawił się przed wyznaczonym terminem. Zdyszany, zakłopotany, tłumaczący co go zatrzymało w nocy. Araia patrzyła na niego sponad czyszczonego miecza, czując przepełnioną zmęczeniem ulgę. Nie wytknęła mu jego zachowania, nie zrobiła awantury, nie oskarżyła o lekkomyślność, nie nazwała młodym głupcem, nie miała pretensji o cały przysporzony jej niepokój i zmartwienie. Spokojnie podzieliła się z nim tylko faktami, które były powodem jej troski. Nie chciała, by czuł się jak dziecko pod kontrolą matki, nie chciała, by myślał, że musi się tłumaczyć jej z nocy, spędzanych z innymi kobietami, nie chciała utrudniać mu dodatkowo dnia, który będzie ciężki dla nich wszystkich. Potraktowała go tak, jak chciałaby być potraktowana. A jednak Eliot... obraził się, stwierdziła z zaskoczeniem. Znowu.

* * *

Krypty, tak samo jak cała biedacza dzielnica, budziły jej obrzydzenie. Zapach dawno nie wietrzonego grobu, wywołującego trupi posmak na języku, drobny pył (przywodzący na myśl prochy umarłych) osiadający na skórze i włosach. Już po kilku krokach osłoniła włosy i usta długim szalem. I choć byli pozbawieni drugiego wojownika, gdzieś w głębi i duszy wiedziała, że Lurien podjął słuszną decyzję. Szare czaszki wtapiały się w szary kamień, okryte szarym pyłem. Nie było tu mchów, nie było tu wilgoci, nie było tu życia. Tylko pył, pajęczyny i śmierć. I oni tak bardzo niewłaściwi. Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy bogowie mogą ich za to pokarać.

* * *

Gdy Martha upadła bezwładnie na podłogę, nie podbiegła do niej, tylko dobyła Zahir. Słyszała bezskuteczne modlitwy Ragnara, słyszała ciche słowa Falkona, słyszała zduszone westchnięcie Erytrei. Słyszała własną myśl: ~Lepiej, że to ona~.
Mniejsze zło.
Lecz potem, gdy z Marthy, gdy poprzez Marthę zaczął zastygać w cielesnym kształcie...

(- Demon – krzyknęła Erytrea.)

...demon, pomyślała, że może jednak los Marthy nie będzie taki zły w porównaniu z tym, co czeka ich.

(Przeraźliwy krzyk Eliota. Oddalające się kroki.
Uciekł.
Uciekł.
Uciekaj.)

Poprawiła chwyt na mieczu. Był wielki, pokryty szarawą skórą utworzoną jakby z kamienia, kości i pyłu. Nie wiedziała czym jest. Bała się przeczuwać czym jest.

- W tył! – rzuciła do Erytrei głosem nieznoszącym sprzeciwu. Już w ruchu, już w skoku. Zahir zamigotał w ukośnym, szerokim cięciu, a ciało samo skręciło się do uniku. Za późno jednak. Ledwie zauważyła nadchodzący cios, który niczym szmacianą lalkę, posłał ją ku ścianie. Twarz i bark wybuchnęły ogniem bólu. Osunęła się na kolan, myśląc, że straciła oko. Trzy uderzenia serca. Podniosła wzrok, podniosła głowę, podniosła się z kolan.

~Zginę tutaj~

To nawet nie była myśl, ale świadomość nieuniknionego. Nie mogła wygrać z czymś tak szybkim. Nie mogła wygrać z czymś tak wielkim. Nie mogła wygrać z czymś tak nieludzkim. Twarz pulsowała bólem. Czuła płynącą z rany szczodrym strumieniem krew, która przemieniała jedną stronę jej stronę w szkarłatną maskę. Potrząsnęła głową.

(Eliot już nie krzyczał.
Obok Rargnar trzymając połyskującą tarczę Broga.
Nie miała czasu, by na niego spojrzeć.
Nie miała odwagi odwrócić od demona oczu.
Wiem, co potrafię i wiem jak to wykorzystać. Ale ja, żeby komuś lub czemuś wepchnąć miecz w brzuch, muszę do niego podejść, a wtedy równie dobrze ten ktoś lub coś równie dobrze może być ode mnie szybsze. Rozumiesz? Więc to nie jest obojętność... to bardziej... To po prostu sposób, żeby nie bać się konsekwencji dobycia miecza, mając jednocześnie ich świadomość.
W innym czasie powiedziała to Eliotowi.
Zginę.)

Odepchnęła się od ściany i skoczyła znowu, unikając pazurów, unikając zakończonego ostrzem ogona. Kątem oka widziała sylwetkę Ragnara – wielkiego, silnego, osłoniętego tarczą i zbroją. Nie miała czasu, by zobaczyć cokolwiek innego. Jej cały świat skurczył się do kilku metrów, na których próbowała jak najdrożej sprzedać swoje życie.

~Nie chcę.~
~Zginę.
~

A jednak wciąż żyła. Ragnar nie mógł tego zauważyć, bo walczącą widział ją może przez moment pośród setek zgromadzonych przy palisadzie, inni jednak mogli dostrzec różnicę. Półelfka walczyła inaczej niż w kopalni, inaczej niż w Talagbar. Może sprawiły to lekcje, które codziennie dawała Erytreii i Livii, może zagrożenie, które zmusiło ją do dania z siebie absolutnie wszystkiego, może powolna nauka na swoich własnych błędach. To nie było istotne. Ważne były palce swobodniej obejmujące rękojeść miecza, ważne były ciosy, których skuteczność nie opierała się już jedynie na sile i ciężarze klingi, ważne były precyzyjne cięcia przecinające płynnie w ciało, ważne była praca nóg, która pozwalała jej tańczyć wkoło demona unikając jego ciosów.

To był wilczy taniec.
Szaleństwo.

Araia walczyła jak wilk, doskakując, kąsając i odskakując tylko po to, by móc zaatakować znowu. Cały czas pozostawała w ruchu, Zahir kreślił w powietrzu i ciele demona precyzyjne łuki. To nie była taktyka, to nie była strategia, to był czysty instynkt. Raniła go w ramię, jej ciało gięło się w unikach przed ciosami, których myślała, że uniknąć jej się nie uda. Widziała jak krwawi z ran zadanych przez Ragnara, widziała srebrzyste rozbłyski spowodowane magią Erytrei. Starała się ustawić się tak, by kapłan znalazł się po przeciwnej stronie. Wciąż było za mało.

(Nieruchomy Falkon.
Zwalnia.
Zwalnia!)

Zahir wbił się w jego plecy, ciągnąc za sobą smugę zielonkawej krwi. Walka zmieniła rytm, zmieniła melodię. Już nie demon nadawał jej tempa.

(Ranny Ragnar.
Krew na jego ramieniu.
Ranny Falkon.
Krew na jego piersi.)

Zacisnęła obie dłonie na rękojeści.
I zaatakowała raz jeszcze.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 06-10-2009 o 22:25. Powód: literówki
obce jest offline  
Stary 06-10-2009, 09:32   #227
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Stwór, choć zwolnił nieco po zaklęciach czarodzieja, nadal był piekielnie szybki. Choć biorąc pod uwagę świat, z którego pochodził, powinno się było raczej jako epitetu użyć słowa „odchłannie”?
Niuanse językowe mnie miały tu znaczenia. Zwłaszcza dla dzielnych bohaterów, którzy powoli opadali z sił, a ich ciała znaczyły kolejne rany.
Erytrea nie zważając na niebezpieczeństwo, z narażeniem własnego życia przebiegła obok demonicznej istoty i przypadła do leżącego bez ruchu ciała Marthy. Bez wahania wlała w jej rozchylone usta magiczną miksturę z nadzieją oczekując na jej efekty. Niestety dłoń spoczywająca na szyjnej tętnicy nie wyczuła pulsu. Dla tropicielki nie było już nadziei. Natomiast przeciwnik najwyraźniej nie lubił, kiedy się go ignorowało. Choć zajęty walką z okrążającymi go z dwóch stron istotami, nie mógł zignorować kolejnego przeciwnika, który zjawiał się za jego plecami. Zbyt boleśnie odczuł bełt, który wbił się w jego plecy, by jeszcze raz sobie na to pozwolić. Precyzyjnie wymierzone uderzenie ostrym jak sztylet zakończeniem ogona pomknęło prosto w oko czarodziejki, która zdrętwiała z przerażenia zastygła w bezruchu. Widziała dokładnie jak śmierć zbliża się do narządu jej wzroku...

Dostrzegła ten atak półelfia wojowniczka, jej reakcja błyskawiczna, tylko w połowie świadoma, była trochę szaleńcza i pełna determinacji. Dosłownie rzuciła się na dwa razy większego od siebie stwora, nie miała szans go przewrócić, był zbyt potężny, zbyt zwalisty, wiedziała o tym i w ostatniej chwili skręciła upadając ciężarem ciała na jego ogon.
Zabójcze ostrze zaledwie drasnęło ramię czarodziejki. Araja przeturlała się zręcznie za plecami stwora lądując dokładnie koło Falkona. Łotrzyk najwyraźniej powoli dochodził do siebie, więc ponownie zwróciła się do przeciwnika by odciążyć Ragnara i odwrócić uwagę od dochodzących do siebie towarzyszy.

Tymczasem kapłan, który stojąc naprzeciw demona unosił raz za razem swój poświęcony Valkurowi miecz, ochraniał Eliota tkającego kolejne zaklęcie. Choć pewnie nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Jego umysł przekazywał teraz ciału tylko jedna myśl: Walczyć, walczyć ile sił walczyć! Był niczym maszyna. Metodyczny i niepowstrzymany. Gdy półelfka swoim wypadem na bestię na chwile wytrąciła ją z równowagi natychmiast skorzystał w okazji jaką mu stworzyła. Precyzyjne pchnięcie w nagą pierś ześliznęło się wprawdzie po twardej skórze, ale dotarło w delikatniejsze rejony pod pachę i zagłębiło w ciało. Bestia ponownie zawyła z nienawiścią rzucając się na kapłana, który najwyraźniej nie miał zamiaru unikać. Ostre pazury nie trafiły jednak na Ragnara, lecz przejechały z okropnym zgrzytem bo wzmocnionej magia tarczy Broga i już Araia dopadała go z drugiej strony kąsając niczym szczenię i odskakując pośpiesznie. Wojowniczka wzmocniona czarem Erytrei z nowymi siłami rzuciła się do walki.

Falkon przeładował kusze i ponownie wymierzył. Czarnowłosa czarodziejka splotła zaklęcie. Eliot
rzucił pod nogi demona grubą line, która niczym żywe stworzenie zaczęła się owijać o jego kostki.
Osaczony i ranny kilkukrotnie stwór nie miał już szans. Kolejne uderzenia dosięgły jego ciała, a sznur ostatecznie skrępował jego ruchy. Unieruchomiony w ostatnim porywie nienawiści rzucił się na tego, który ostatecznie przypieczętował jego klęskę. Eliot nie zdążył się cofnąć, ramiona stwora wysunięte maksymalnie przy skoku zacisnęły się na udzie chłopaka przecinając mu tętnicę. Upadli razem: Człowiek, krwawiący z okropnej rany i demon drgający w śmiertelnych drgawkach.

***

- Sulo kazał was śledzić. Myślicie, ze jest taki głupi, by wierzyć w bajkę, że ktoś chce se świątynie pozwiedzać i niby jeszcze bo tatusia szuko? Normalnie składali żeśmy się ze śmiechu jak nam o tym opowiadoł – Mężczyzna najwyraźniej nie potrzebował zachęty do zwierzeń. Dosłownie śpiewał jak z nut – Już wcześniej Niko i Urmas wysłali Bystrego za tym waszym sprytnym kumplem. Myśloł, że taki mądry, a zaprowadził szpica prosto do miejsca gdzie mieszkocie. No a po tej jego historyjce wszystko zaczęło dziwnie śmierdzieć, więc chodziliśmy za wami i nikt się nie zorientował. Tej jednej lasce z długimi uszami udało się wprawdzie złapać ogon, co za nią lazł od szlacheckiej dzielnicy, ale nas nie zdołała zauważyć. Za dobrze znomy swój fach – Duma przebijała w jego głosie.
- Chyba nie aż tak dobrze, skoro nie udało wam się porwać jednej słabej kobiety – Starsza kapłanka, która wraz z Lurienem i Livią uczestniczyła w przesłuchaniach popatrzyła na niego surowo – Dlaczego napadłeś na kapłankę Księżycowej Pani w jej własnej świątyni?
Więzień spuścił głowę pod jej spojrzeniem. Było w nim coś takiego, co nie pozwalało nie odpowiedzieć i nie pozostawiało wątpliwości, ze kłamstwo może być surowo ukarane:
- Od razu my ją rozpoznali... Kartki z podobiznom od lat po mieście som rozklejane. Stary Rostorn kupa złota za samo informacja obiecuje, to żeśmy z Hoglem pomyśleli, że jak mu ją cała dostarczymy to do końca życia już nikomu służyć nie będzie trza.
- Więc zrobiliście to bez wiedzy waszego szefa?
- Livia popatrzyła na mężczyznę spokojnie – Ciekawe co by zrobił gdyby się dowiedział, że chcieliście załatwić interes za jego plecami...
W oczach bandyty po raz pierwszy pojawił się autentyczny strach.

***

- Brawo! Brawo! Doskonałe przedstawienie. Doprawdy dawno nikt nie dostarczył mi tyle atrakcji co wy.
Zmęczeni bohaterowie zaczyna właśnie uświadamiać sobie swoje zwycięstwo i powoli leczyć obrażenia, gdy od strony kamiennej ściany rozległ się kpiący głos. Wszyscy, mimo wycieńczenia, mimo bólu, mimo odniesionych ran, gotowi do dalszej walki. Byli przecież bohaterami, których złamać może tylko sama śmierć. Czy jednak na pewno? W końcu jeden z nich, choć nigdy by się do tego nie przyznał i o czym woleli nie rozmawiać pozostali, zostawił ich tutaj samych, bo jego delikatne zmysły nie mogły znieść smrodu i brudu dzielnicy.
Nie zobaczyli jednak kolejnego wroga, przynajmniej nie takiego, który zaatakowałby ich bezpośrednio. Na gładkiej powierzchni, rozświetlił się jakby obraz, na którym zobaczyli mężczyznę, o bladej cerze, czarnych długich włosach i niepokojącym spojrzeniu.


Mógłby nawet uchodzić za przystojnego, gdyby nie wyraz znudzenia, który wyrzeźbił bruzdy na jego obliczu. Teraz patrzył na naszych poszukiwaczy lekko kpiącym wzrokiem.
- Tak więc pragniecie dotrzeć do Ifryta? Obserwowanie waszych poczynań może być nawet całkiem zabawne. Zwłaszcza kiedy na poważnie dobierze się wam do skóry, ale do tego potrzebny wam kolejny klucz. Tak się przypadkiem składa, że jestem w jego posiadaniu. Musicie wiedzieć, że nigdy nie zrobiłem niczego za darmo... i nie mam zamiaru zmieniać swoich doskonałych przyzwyczajeń – Zaśmiał się, głosem w którym nie było ani prawdziwego rozbawienia ani szczerości, a potem kontynuował:
- Wasza śliczna towarzyszka zgodziła się jednak dotrzymać mi towarzystwa, więc powiedzmy, że jesteśmy kwita. Jej nie będzie potrzebne już życzenie, bo właśnie rozprawiliście się z jej „drobnym” problemem, a ja może przez chwilę przestanę się nudzić. Pozwoliłem jej się z wami pożegnać.

Obraz zmienił się i na „ekranie” pojawiła się blada i smutna twarz Marthy. Podeszła jakby z drugiej strony do kamienia i położyła na nim dłoń. Powiedziała coś, ale nie było słychać jej głosu tylko ponownie rechotliwy, nieprzyjemny śmiech maga. Dziewczyna zrezygnowała z próby nawiązania kontaktu. Po jej policzkach spłynęły dwie samotne łzy. Popatrzyła prosto w oczy Falkona i jej usta ułożyły się w proste, krótkie i zrozumiałe dla wszystkich zdanie:
~ Kocham Cię... ~ A porem obraz zniknął. Ściana znowu była czarnym gładkim kamieniem.

Ciało Tropicielki leżące po tej samej stronie co dzielni bohaterowie zaczęło nagle migotać i po chwili zniknęło. Na jego miejscu zmaterializował się amulet z zielonego kamienia wielkości dojrzałej gruszki, w misternej oprawie ze srebra.


Magowie sprawdzili czy nie ma w tym jakiejś pułapki. Ofiarodawca wyglądał bowiem na lubiącego innym sprawiać „miłe” niespodzianki. Zarówno jednak oprawa jak i kamień, w którym wyczuli potężną magiczną moc wyglądały na bezpieczne. Nie było powodu pozostawać dłużej w katakumbach. Dokładne badania kamienia przekonały ich, ze z drugiej strony znajduje się tylko lita skała. Skądkolwiek został przesłany do nich „obraz”, zdecydowanie nie było to z miejsca za jego powierzchnią.
Znalezienie kolejnego klucza miało w sobie gorzki posmak cudzego poświęcenia. Czy zdołają jakoś odwdzięczyć się tropicielce? A może uda się ją jakoś uratować? Różne myśli krążyły po głowach poszukiwaczy, ale raczej żadna z nich nie należała do przyjemnych. Falkon, choć pogrążony w ponurych myślał, miał w pewnym momencie wrażenie, jakby przed nimi mignęła mu niewielka sylwetka, cień zaledwie, ale szybko ono minęło. Mimo to podzielił się swym odczuciem z towarzyszami. W tych okolicznościach i w tym miejscu nie należało ignorować niczego.
Ostrożnie przeszli przez wejście do podziemi, ale świątynia wydawała się pusta. Zamknęli za sobą przejście, by nikt nie niepokoił zmarłych i ruszyli w kierunku wrót.

W tym momencie rozwarły się one szeroko i weszło przez nie około dwudziestu mężczyzn.
- Miała byś wycieczka, ale nigdzie nie było mowy o zabieraniu pamiątek z podróży – Usłyszeli kpiący głos przywódcy tutejszego gangu. Sulo najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie, stał w otoczeniu, uzbrojonych po zęby i w odróżnieniu od poranionych poszukiwaczy, całkowicie zdrowych ludzi – Słyszałem, że wasza przyjaciółeczka nie tylko odnalazła „tatusia” ale dodatkowo postanowiła się przyłączyć do jego zwiedzania świątyń – Zaśmiał się, ale nie rozbawił tym nikogo z członków drużyny, więc dodał zimnym tonem:
Dobra, oddacie kamyczek i możecie stad spadać!

***

- Błagam! Nie mówcie nic Sulo, każe mnie za to poćwiartować i usmażyć na wolnym ogniu! A potrafi przy tym sprawić, by każdy mój kawałek z osobna wył z bólu! - Niedoszły porywacz powiódł dzikim ze strachu wzrokiem po twarzach otaczających go osób – Coś wam za to powiem:
- I tak powiesz
– Spokojne oczy Livii wwiercały się w niego spojrzeniem niczym świder.
Stara kapłanka obrzuciła ja dziwnym spojrzeniem, a potem powiedziała krótko:
- Mów!
Z nadzieją w oczach mężczyzna powiedział:
- Sulo zaczai się na waszych przyjaciół jak będą wychodzili ze świątyni.
- Matko
– Livia zwróciła się do kapłanki – Zajmiesz się tym człowiekiem? Musimy jakoś ostrzec resztę.
Kobieta pokiwała głową:
- Oddamy go kapłanom Tyra – potem zaś popatrzyła na Luriena i dziewczynę:
- Mogę wam pomóc w szybkim dostaniu się na miejsce...
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 06-10-2009 o 11:13.
Eleanor jest offline  
Stary 07-10-2009, 09:21   #228
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Słońce chyliło się ku zachodowi śląc swe coraz bardziej nasycone czerwienią promienie na ziemię, przebijając się przez niedomkniętą okiennicę. Wesoły słoneczny zajączek rozpoczął swą podróż wzdłuż brody leżącego krasnoluda powoli, acz nieubłaganie zmierzając w kierunku jego oka, by w końcu skupić swe ciepło i jasność na zamkniętej powiece Broga.
Zrazu wojownik nie reagował, lecz słoneczko nie dawało za wygraną coraz natarczywiej rozświetlając krasnoludzką powiekę, aż w końcu zniecierpliwiony Brog zmrużył oko. Zamlaskał próbując wprawić w ruch wyschnięty na wiór język, przekręcił się na bok i … z głuchym łomotem spadł z łóżka.
- Aaaaa ! - zawył cicho chwytając ręką za brzeg łóżka i podciągając się, by usiąść.
Powiódł zaropiałymi oczyma po izbie starając się dostrzec cokolwiek, co by mu uwiadomiło gdzie jest, kim jest i co tu robi. Jego wzrok padł na stołek przy łóżku, na którym jakaś troskliwa i miłościwa ręka zostawiła dzbanek i kubek. Nie zawracając sobie głowy naczyniem śmiesznej pojemności dopadł do dzbana i opróżnił go w kilku haustach. Tak, tego mu było trzeba.
Opadł na posłanie całkowicie wyczerpany. Wsadził rękę pod poduszkę i natrafił tam na jakąś kartkę. To był list, w dodatku do niego. Z wysiłkiem skupił wzrok, by runy przestały się rozmazywać i dały przeczytać. Pismo było od Arai i mówiło ni mniej, ni więcej tylko o tym, że go okradła z tarczy i jeśli jeszcze chce zobaczyć swoją własność, to musi ją złapać.
Zgniótł kartkę i rzucił w kąt mrucząc :
- Złodziejskie nasienie.
Wtedy do izby weszła Gunilla.
- Co się tu u licha dzieje ? Co z orkami ? Co z ludziakami ? Czemu dałaś im zabrać moją tarczę ?
- Widzę, że czujesz się juz całkiem dobrze -
wojowniczka ze spokojem podeszła do krasnoluda:
- Nie miałam wpływu na decyzje Twoich przyjaciół. Skoro się obudziłeś każę przynieść Ci coś do jedzenia. Musisz odzyskać siły - Gunilla spokojnie wysłuchała jęków Broga i wyszła.
Po chwili wniosła parującą misę pożywnej zupy:
- Jak zjesz dostaniesz trochę piwa - powiedziała.
- Trochę ? Walczyłem w obronie osady! - Brog spróbował ruszyć ręką w kierunku miski.
Kobieta podała mu jedzenie i łyżkę:
- Nie marudź.
Niezbyt zachwycony swoją słabością rekonwalescent wziął się za jedzenie, przy okazji w przerwach między kolejnymi łykami pytając:
- Przeżył ktoś prócz półelfki ?
- Wszyscy.
- Ranni? -
spytał z nadzieją w głosie.
- Tylko ty, byłeś na tyle ranny, by nie być w stanie wyruszyć w drogę - Gunilla wyjaśniła Brogowi nastawienie ludzi w osadzie do grupy poszukiwaczy i przyznała, że sama prosiła ich o natychmiastowe opuszczenie Talagbaru.
- W takim razie dzięki, że pozwoliłaś mi zostać - stwierdził gorzko - Wdzięczność ludzka nie zna granic, jak widać.
Wojowniczka popatrzyła na półleżącego krasnoluda:
- Podobno wszystko wyjaśnili Ci w liście. Tutaj są Twoje rzeczy - wskazała stos w kącie pokoju - Jak dojdziesz do siebie możesz zaraz ruszyć za nimi.
Brog skończył siorbać zupę. Wszystko było jasne. Krasnolud zrobił swoje, krasnolud może odejść. O ile będzie miał siły.
- Ruszę. Nie obawiaj się. Nie zburzę Waszego cennego spokoju.
- Myślałam, że tego właśnie chcesz... -
stwierdziła chłodno wzruszając ramionami. Jej obfity biust zafalował przy tym ruchu kusząco.
- Jest różnica pomiędzy tym co chcę, a co muszę - odpowiedział kładąc się z powrotem. - Daleko jest do Palischuk ?
- Około dziesięciu dni konno, jeśli zdecydujesz się na kuca. Na piechotę pewnie kilka dni dłużej.
- Nie mam kuca, ani zapasów.
- Dostałeś złoto za pomoc osadzie. Możesz kupić kuca. Zapasy na drogę dostaniesz -
rzeczowo odpowiedziała krasnoludzica.
Na wiadomość o złocie Brog mruknął z zadowolenia, powiedział jednak coś zupełnie innego:
- Nie samym złotem krasnolud żyje.
Stwierdził nie spuszczając wzroku z Gunilli. a ta w odpowiedzi uśmiechnęła się lekko:
- Przyniosę Ci zaraz tego piwa...
Brog chwycił dłoń wstającej kobiety i zatrzymując ją na miejscu powiedział cicho:
- Nie o piwo mi chodzi, to nie takie pragnienie ...
Popatrzyła na niego uważnie, a potem odezwała się z dumą w głosie:
- Brog ... musisz coś o mnie wiedzieć ... przez wiele lat byłam żoną człowieka. Mieszańcy, których spotkałeś w Talagbar to moje dzieci i wnuki. Słyszałam że dla ciebie to hańba krasnoludzkiego rodzaju - Uniosła wyżej głowę z ogniem w oczach.
Krasnolud puścił jej rękę zaskoczony. Takiej wiadomości się nie spodziewał. Kobieta wstała spokojnie:
- No to chyba wszystko jest jasne... - Ruszyła w kierunku drzwi.
Brog milczał. Nie umiejąc znaleźć słów, Patrzył, jak Gunilla wychodzi.

Minęło jeszcze parę dni nim na tyle zdołał dojść do siebie, by móc pokusić się o wyruszenie w podróż. Kupił kuca i załadował na niego obiecaną żywność na drogę. Ku jego zadowoleniu przyłączyła się do niego trójka krasnoludów, którzy również wybierali się do Palischuk.
Przez te dni Gunilla nie przyszła już do niego, ani razu.
Brog zaś… wyjechał bez pożegnania.
Tylko raz obejrzał się za siebie w nadziei, że ją zobaczy.
Nie dostrzegł jej jednak.
Czyżby specjalnie stroniła od niego?
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-10-2009, 11:54   #229
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Martha odeszła.

Erytrea westchnęła cicho, gdy leczniczy płyn spłynął do gardła tropicielki i nie przyniósł żadnego efektu. Ciało dziewczyny było jeszcze ciepłe, lecz nie ożywiało go tchnienie oddechu, krew nie pulsowała w żyłach - Martha była bezwładna jak szmaciana lalka. Czarodziejka nie czuła się zżyta ze swą towarzyszką podróży, zamieniły ze sobą niewiele słów, mimo wszystko pozostał żal – żal wywołany niepotrzebną śmiercią, odejściem kompana, członka wyprawy, z którym walczyło się ramię w ramię i który był wszak częścią ich drużyny...

To było wrażenie, kilka uderzeń serca, nie konkretne przemyślenia – na te nie miała czasu. Kątem oka dostrzegła ruch – prosto na nią pędził ogon demona, zakończony śmiertelnie groźnym ostrzem. Wyobraźnia magini pociągnęła ten moment dalej, widziała przed oczami obraz swojej śmierci – ostry jak sztylet kolec wbija się przez jej oko do czaszki, jest martwa, nim jeszcze zdąży to odczuć, nim zda sobie sprawę, że umiera – serce będzie wciąż biło, ostatni oddech wypełni płuca, ale umysł – umysł będzie już martwy, oczy zaleje ciemność, a kiedy do świadomości dotrze to, co się stało, ciało Erytrei będzie leżało w kałuży krwi na kamiennym podłożu i tak naprawdę nie będzie już Erytreą...

Sparaliżowała ją ta wizja, choć trwała dokładnie tyle, ile czasu potrzebuje ziarnko piasku, by przesypać się w klepsydrze z góry na dół. Nie mogła się ruszyć, a jej ciemne oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Gdyby nie Araia... Gdyby nie jej szaleńcza odsiecz... Cóż, wizja stałaby się rzeczywistością. Rozcięte ramię pulsowało, ale kobieta nie czuła bólu, łapiąc oddech – zdała sobie sprawę, że wstrzymywała od dłuższej chwili powietrze. Blasfemar miotał się pod sklepieniem kamiennej sali, piszcząc przenikliwie.

Opamiętała się na tyle, by zdążyć dotknąć ramienia wojowniczki – zaklęcie wzmocniło ducha i wolę półelfki, jej odwagę. Odturlała się i z nową energią rzuciła w wir walki. Ragar także ponawiał wciąż wściekłe ataki. Falkon podnosił się i sięgał po kuszę, a Eliot tkał zaklęcie. Ona też wzięła się w garść. Żelazna wola znów pozwoliła zebrać nerwy na wodze. Tylko dzięki sile swego umysłu nie wpadła w panikę, pierwszy raz w życiu stając oko w oko z demonem, z istotą z innej płaszczyzny... Srebrne strzały magicznego pocisku pomknęły do celu, wbiły się niebezpiecznymi grotami w ciało, wzniecając srebrzystą poświatę. Lina Eliota oplotła cielsko demonicznej istoty. I wtedy powietrze przeciął krzyk młodego maga, przejmujący i bolesny – z rozciętej tętnicy trysnęła krew, ale najpierw trzeba było dobić stwora, by móc chłopaka odciągnąć. Ragnar zajął się jego ranami, a Erytrea podeszła do kapłana, oddając mu pas z miksturami.
- Przepraszam. Wzięłam jedną z mikstur leczniczych. Obawiam się, że użyłam jej na darmo... – rzekła cicho, tonem, w którym ciężko było odróżnić emocje. Chciała coś jeszcze dodać, lecz zrezygnowała. Nietoperz, jej chowaniec i ulubieniec, jak oszalały zafurkotał skrzydłami nad jej głową, omal nie wplątując się we włosy. Nie mogła się nie uśmiechnąć.
- <No już, wariacie. Nic mi nie jest> – uspokoiła go w turmskim, przelewając nań falę swojego spokoju i pewności siebie. Zwierzątko wyraźnie przycichło i ochłonęło. Wbiło pazurki w szatę magini, przysiadając na jej ramieniu i opatulając się skrzydłami jak płaszczem.

Ledwie Rangar zmrużył oczy, by zanieść modlitwę o uzdrowienie Eliota i zasklepienie jego upiornej rany do Valkura, uszu czarodziejki i jej towarzyszy dobiegł sarkastyczny głos. Broń sama na powrót wskoczyła w dłonie, osnowa czaru sama się zaplotła. Głowy poderwały się, wypatrując przeciwnika – okazał się jednakowoż niematerialny. Iluzja na ścianie, którą wcześniej dotknęła Martha, przedstawiała twarz mężczyzny, który przemawiał do nich zblazowanym, kpiącym głosem. Nihilista, któremu wszystko w życiu obmierzło. Erytrea zacisnęła wargi w wąską kreskę. Nie słyszała nigdy o tym magu, jakkolwiek się zwał – nie kojarzyła tego oblicza z opowieści. Był na pewno potężniejszy od niej. Mimowolnie spojrzała na Falkona, gdy postać Marthy zamajaczyła po drugiej stronie ściany, lecz szybko spuściła wzrok, by nie przekraczać granicy prywatności, która była mu w tej chwili potrzebna.

Kiedy ciało Marthy znikło, a w jego miejscu zmaterializował się wielki wisior z nieoszlifowanego szmaragdu, zaś wizja maga wygasła, wszyscy czekali w milczeniu, czując, że to Falkon powinien podnieść drugi klucz do odnalezienia ifryta. Chyba się wahał, sprawdzili więc z Eliotem, czy nie kryje żadnych przykrych niespodzianek. Dopiero później, jakby machinalnie, Falkon zauważył, że sam kamień – nieoszlifowany, o czystej barwie – przy swojej wielkości wart jest fortunę.

***

Gdy w wyjściu powitał ich Sulo ze swą świtą, czarodziejka przeklęła się w myślach. ~Falkon wspominał o cieniu, który mu mignął!~, przemknęło przez jej umysł. Zimna konstatacja przebiegła dreszczem po ich plecach. Byli tacy naiwni! Sulo wysłał z nimi niewidzialnego szpiega. Była zła na siebie za infantylne przekonanie o uczciwości tych, z którymi zawiera się umowę. W tej chwili przywódca gangu nie pozostawiał im żadnych wątpliwości – nie wypuści ich stąd z kamieniem. Pytanie, czy w ogóle ich wypuści...

Erytrea wolałaby uniknąć walki. Przyciągnęłaby uwagę do nich – nie sądziła, by taka bójka nie zainteresowałaby mieszkańców pozostałych dzielnic Palischuk. Zwłaszcza gdyby przypadkiem Sulo w niej poległ. Poza tym, czarodziejka naprawdę nie miała ochoty na kolejną potyczkę. Dość miała śmierci. Czuła niesmak, głęboki sprzeciw. Nie urodziła się, by zabijać. By ranić. Pragnęła tylko wiedzy. Doskonałości. A także – przede wszystkim – pomóc bratu. Westchnęła bezgłośnie, wiedząc, że zrobi wszystko, by to osiągnąć. Stała z tyłu, za resztą towarzyszy – Araia na przedzie mierzyła przywódcę gangu twardym spojrzeniem, Eliot skrył się za szerokimi plecami Ragnara, Falkon zdawał się jeszcze bardziej milczący niż zwykle. Jej obszerna szata ochrony przed zimnem – włożyła ją mimo upału, panującego w Palischuk, na wypadek, gdyby katakumby znajdowały się naprawdę głęboko – pozwalała niezauważenie spleść czar. Eliot jakby czytał w jej myślach, kątem oka dostrzegła skupienie na jego twarzy. Chyba jednocześnie posłali zaklęcia w stronę Sulo – nie wiedziała, czego użył jej młodszy kolega, ona sama próbowała bandytę zauroczyć. W tym czasie Araia przemawiała w imieniu całej grupy, jak prawdziwy dowódca.

Wszyscy wyczuli drwinę w głosie mężczyzny. Drwinę i niedowierzanie. Czarodziejka nie mogła zobaczyć jej twarzy, tym bardziej nie znała myśli wojowniczki, usłyszała za to jej głos.
- Za kamyk zapłaciliśmy już cenę, Sulo. – W tym głosie dźwięczała stal. - Bardziej niż uczciwą. I jesteśmy gotowi zapłacić więcej. A ty? - Patrzyła wprost na niego, magini domyśliła się po tonie jej wypowiedzi, że kobieta nie będzie się wahała. - Chcesz przelać jeszcze więcej krwi? Ilu ludzi poświęcisz? A ilu znajdzie się tych, którzy wykorzystają tę sposobność, by wyrwać ci władzę? Wiesz, że mamy przyjaciół na zewnątrz, kolejni już tutaj jadą. I zamienią to miejsce w piekło – chłodno stwierdziła fakt. - Więc zostaw nas, a i my zostawimy ciebie w spokoju.

Zaklęcia najwyraźniej nie podziałały na mężczyznę. Jego twarz straciła swój dobroduszny wyraz, była teraz zimną maską wyrachowanego intelektu.
- Może pozwoliłbym wam odejść, gdyby nie waga tego, co tu zdobyliście. JA doskonale wiem, co znaczy "kolejny klucz do ifryta". Są ludzie, którzy zapłacą za niego krocie. Poza tym samo w sobie to magiczne cacko warte jest niezłą fortunę. Co przy tym znaczy życie kilku pcheł na mojej sierści?
Półelfka nie zdążyła odpowiedzieć, choć znając ją, na pewno miała jakąś ripostę. Mała płonąca kula z dłoni Eliota pomknęła w kierunku stojących przy wejściu ludzi. Rozbłysła i jakby rozbiła się na niewidzialnej ścianie. Sulo zaczął się śmiać.
- Macie mnie naprawdę za takiego głupca, który wybiera się na walkę nieodpowiednio przygotowany?
Magini pojęła w tej chwili dwie rzeczy. Po pierwsze, odgradzała ich od gangu niewidzialna bariera. Po drugie, Sulo był magiem. Syknęła tak, by towarzysze ją usłyszeli:
- Strzeżcie się, to mag!
Potem rzuciła rozproszenie magii, które zlikwidowało barierę. Nie była przekonana, czy przyniosło im to oczekiwany skutek. Ludzie Sulo rzucili się w ich stronę i otoczyli drużynę. Czyżby była jeszcze szansa na negocjacje? Tymczasem do pomieszczenia wbiegli kolejni bandyci. Erytrea czekała na to, co uczyni Araia.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline  
Stary 08-10-2009, 13:01   #230
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Żyła.

Gdy demon upadł na ziemię, wskoczyła na jego nieruchome już ciało i kucając na masywnej piersi, wbiła miecz w półotwartą paszczę. Przekręciła go, zanurzając coraz głębiej i głębiej, jakby chciała wymazać nawet wspomnienie czerwonawego blasku rozświetlającego jego oczy. Czuła opór rozstępujących się pod naciskiem zakrzywionego ostrza tkanek. Adrenalina, strach, nienawiść do tego nieruchomego, groteskowego mięsa, do tego potwora z koszmarów zmieniła się w upojną euforię zwycięstwa. To było tak, jakby udało jej się zabić swój strach i swoją własną śmierć. To było prawie jak zmartwychwstanie.

Żyła i było to cudowne.

Kamień, pył i kości były tak samo szare i pozbawione życia, ale ona nie czuła się już w tym miejscu jak intruz. Wywalczyli sobie prawo, by tu przebywać, złożyli ofiarę bogu tego miejsca. Wstała, wyrywając miecz z martwego ciała. Nie zrobiła nic, by ukryć uśmiech, który wypłynął na jej twarz – uśmiech kogoś, kto zatańczył na linie i nie spadł. Żyła, choć krew płynęła z rany na twarzy, zalewała oko, spływała po policzku, po szyi, barwiła zbroję ciemnymi zaciekami. Żyła.

Popatrzyła na ciało Marthy.
Złożyli ofiarę podwójną.
Popatrzyła na Erytreę, Eliota, przy którym już klęczał Ragnar, milczącego Falkona ze spuszczoną głową stojącego nad ciałem tropicielki.
Ale żyli.

Westchnęła cicho i zmazała uśmiech z twarzy. Oni nie czuli tego tańca, oni nie czuli tego życia zbyt przygnębieni śmiercią. Przechodząc koło Falkona położyła mu rękę na ramieniu. Nie było w tym dotyku kobiecej miękkości, delikatności. Nie tego potrzebował, patrząc na dziewczynę, z którą jeszcze kilka godzin temu dzielił łoże. Nie potrzebował dotyku, który może budzić żal, który może przypominać ją. Jeśli kogoś obok siebie teraz potrzebował to nie kolejnej kobiety, ale po prostu przyjaciela. Krótki, silny uścisk. Tylko tyle. Na rozmowy przyjdzie czas później, gdy ucichną ulice, zajdzie słońce, a w pokoju będzie czekało na niego puste łóżko. Nie teraz, gdy bardziej liczyli się żywi a nie umarli.

Stanęła za plecami kapłana, by nie przeszkadzać mu w modlitwach i zakładaniu opatrunków. Nie mogła pomóc, więc stała tylko z mieczem jeszcze pokrytym zielonkawą posoką, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała i lekko pochyloną głową. Jeszcze oddychała szybko, głęboko zmęczona walką, a twarz bolała okrutnie, prawie do niepowstrzymanego płaczu. Ale tym razem zagryzła zęby i odgoniła łzy. Żyła kiedy myślała, że umrze. Żyła. Jej wzrok przesuwał się pomiędzy dłońmi kapłana i raną, którą one opatrywały, jego własnym zakrwawionym ramieniem i twarzą młodego maga. Czy wiedział, że umrze jeśli modlitwy zawiodą? Nie zadała żadnego pytania. Co mogła powiedzieć? Co mogło być na tyle ważne, by zakłócić koncentrację kapłana i żałobę Falkona? Jak się czujesz? Czy przeżyje? Pytania człowieka zatroskanego dla samego siebie. Zmilczała więc i tylko patrzyła, czekając aż krew przestanie płynąć, czekając aż Ragnar wyprostuje się z ulgą i stwierdzi: Skończyłem. Dopiero później krzywy, ostrożny uśmiech, by nie otworzyć rany, uśmiech bardziej widoczny w oczach, niż na ustach.

Uśmiech zniknął jednak zaraz później, gdy z gładkiego kamienia dobiegły kpiące słowa. Zmrużyła oczy i zacisnęła wargi w bladą, wąską kreskę. Człowiek z obrazu był daleko. Kaganki w kamieniu albo krysztale, szkarłatne tło, którego nie potrafiła jeszcze nazwać. Szybki, precyzyjny ruch ręki, Zahir skrzesał kilka iskier na kamiennej ścianie, przecinając drwiący uśmieszek i gładkie oblicze mężczyzny. Nie spodziewała się niczego i też nic się nie stało. Nie można zabić widma.

Gdy pojawiła się Martha, Araia po raz pierwszy poczuła to, co zrozumiała wiele lat wcześniej. Tropicielka była dla niej tym, czym ona sama była dla elfów. Jesiennym kwiatem, który umrze gdy nadejdzie zima. Nie czuła rozpaczy, nie bolała nad jej śmiercią. Pogodziła się z jej odejściem, pogodziła się z jej losem. A mimo to patrzyła na nią, patrzyła na jej usta. I zapamiętywała. Bo nie mogła zaprzeczyć samej sobie, nawet tej dziewczynie, która nigdy nie ufała jej i nie wierzyła w nią.

Jak lustrzane odbicie jej wargi bezgłośnie powtarzały słowa Marthy. Oprócz dwóch ostatnich, które należały tylko do Falkona.

Pierwszy raz odezwała się dopiero, gdy łotrzyk wspomniał o cieniu, który zauważył kątem oka.
- Mamy to, po co przyszliśmy. Wracajmy. To nie jest dobre miejsce na rozmowy.

* * *

Widziała jego drwinę. Drwinę z ich krwi, z ich potu i z jej śmierci. Zacisnęła zęby, a jej twarz przybrała ponury wyraz. Nie wierzyła, że pozwoli im odejść, nie wierzyła, że pozwoli im przeżyć. Ona nie pozwoliłaby. Przesunęła wzrokiem po jego towarzyszach. Wierne, wściekłe psy gotowe zabijać na każde jego skinienie. Tylko jego decyzja się liczyła. Groźba zamienienia życia tej dzielnicy w piekło, obietnica spokoju i rozejmu między nimi nie zdała się jednak na nic. Sulo mówił o pieniądzach, Sulo mówił o kluczach. Myśli Sulo skrzyły się złotem i arogancją. Czym mogli przebić fortunę, o której mówił? Tylko życzeniem. Odwieść go od pomysłu zabicia ich, uczynić niezbędnymi, zaproponować współpracę, zaproponować cel. Jeśli nie wiedział wszystkiego, istniała szansa. Choć żałośnie nikła w opinii Arai, skoro sam Sulo zakładał, że w końcu będą walczyć.

Nawet nie drgnęła, kiedy obok przeleciała kula ognia. Nie drgnęła także, gdy ludzie Sulo otoczyli ich. Stała tylko z obnażonym Zahirem trzymanym swobodnie w lewej dłoni.

- Rozumiem – pokiwała powoli głową, jakby w głębokim zamyśleniu nad jego słowami. - Więc wiesz... Mądry z ciebie człowiek, Sulo. - ~Za mądry. Ale gdybyś chciał nas po prostu zabić, już być to zrobił.~ Przechyliła lekko głowę. - Ale krótkowzroczny. Pieniądze – prychnęła cicho. - Patrzysz na środki, a nie na cel. Możesz mieć wszystko, wiesz o tym? Więcej niż pieniądze, więcej niż władzę, które one dają. Dziewczyna odegrała swoją rolę i zwolniła miejsce - stwierdziła okrutnie, bo takie okrucieństwo wydawało się bliskie Sulo. - Nie musimy dłużej udawać, że była czymś więcej niż narzędziem, kluczem do klucza. To nie jest pierwsze miejsce, które odwiedzamy, Sulo. I w każdym zostawialiśmy kogoś za sobą. Bo ceną za klucz jest dobrowolne poświęcenie i tylko w rękach tych, dla których zostało one wykonane klucz będzie kluczem. Tylko w naszych rękach. Więc weź ze sobą kogoś, kto jest na to gotów i chodź z nami. Po co mamy walczyć skoro razem możemy osiągnąć tak wiele – kusiła.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172