Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-07-2009, 22:56   #141
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak na miejscowość liczącą tak wiele lat Południowe Dęby nie miały zbyt wielkiego cmentarza. A wśród skromnych grobów poszukiwany grobowiec wyróżniał się jak paw wśród stada wróbli. I wielkością, i ozdobnością.

- Czy czasem nie tutaj powinien zostać pochowany również Aramil? - Pytanie było całkiem retoryczne, jako że nikt nie mógł na to odpowiedzieć.

- Trzy części, trzech pochowanych... - podsumował Liadon. - Cade Lavina i Nicos Aporos już tu pewnie leżą. Eberk Dankil będzie trzeci. Sądząc z tego, jednak nie ma tu miejsca dla Aramila. Widać uważali, że druid powinien zostać pochowany w lesie.

- A ten napis o śmierci jest nad wyraz trafny - skomentował odczytaną przez Astearię sentencję.


Ruszył w stronę trzeciego, ostatniego przejścia. Nagle zawrócił w stronę w stronę ołtarzyka Kelemvora i zabrał jedną z leżących tam pochodni.

- Przezorny, jak powiadają, zawsze zabezpieczony - stwierdził.



Korytarz prowadził coraz bardziej w dół i w dół.
Światło pochodni trafiło wreszcie na żelazne drzwi, za którymi...

- Wspaniałe, ale mimo wszystko nie chciałbym tu spoczywać - powiedział Liadon, zapalając kolejną pochodnię. - To idealne miejsce dla krasnoluda, ale nie dla elfa.

Podszedł do kołowrotka, który - przynajmniej według niego - powinien otwierać jedną z krat. Szarpnął z całej siły...

- A zdawało mi się, że jestem silny - powiedział. - Widocznie do czegoś takiego potrzeba krasnoluda. - Albo paru osób - dodał, gdy podeszła do niego Carmellia.

- W jedności siła - zażartował, gdy kołowrotek wreszcie drgnął.


Trzask zamykających się drzwi i szczęk opadającej kraty głuchym echem rozległ się w całej, mimo wszystko niezbyt wielkiej sali.

Jak myszy w pułapce, skuszone kawałkiem sera - pomyślał. - Dobrze, że nie zaroiło się od szkieletów czy mumii.

Tego typu środki ochronne były aż nazbyt często stosowane tam, gdzie chciano zabezpieczyć zwłoki przed wizytą nieproszonych gości.

Podszedł do kraty i spojrzał na nią z cieniem wątpliwości w oczach.
Nawet gdyby miał dosyć sił i sprzętu, by taką kratę rozwalić, to i tak nie byłby pewien, czy chciałby to forsować. Nie wiadomo, co by się mogło stać, gdyby

- Nic strasznego - powiedział. - Wiedzą, gdzie jesteśmy, więc za parę dni się do nas przebiją. Ale... Lepiej by było nie stosować siły - dodał.



Białe Brzemię... - pomyślał. - Czyżby odpowiednik czarnej bransolety?

Stanął przy tablicy, tuż za plecami Astearii.

- Zagadka nie wygląda na trudną - powiedział. - Oby tylko to nie był kolejny kawałek sera... Rozwiążemy jedną, potem będzie kolejna, następna...

- Dobrze, że to nie krasnoludzkie runy - stwierdził. - I mam nadzieję, że odpowiedź też można zapisać we wspólnym. Bo jeśli nie, to możemy mieć kłopoty.

- Mam wrażenie - mówił dalej - że jak już wpiszemy całe hasło, to trzeba będzie nacisnąć to - pokazał dźwignię, przy której nie było żadnej litery.

Nie czekając na czyjeś pozwolenie czy uwagi wyciągnął rękę i nacisnął dźwignię z odpowiednią literą. Potem drugą...

- Ciekaw jestem, co by się stało, gdybym się pomylił. Ale - dodał zaraz, widząc zaniepokojenie na twarzach towarzyszek - zbyt daleko moja ciekawość nie sięga.

Kolejna dźwignia, jeszcze jedna. Potem piąta i szósta...

Ś
W
I
E
C
A

- A teraz kolej na bezimienną... - pociągnął dźwignię.


Sufit się nie zawalił, Liadona nie przeszyła wyskakująca z podłogi włócznia, nie spaliła wystrzelona ze ściany kula ognia.


Pod pytaniem pojawiły się litery, które Liadon wybrał... a potem kolejne pytanie:

- Przychodzą jako świadkowie nocy, choć ich nikt nie wzywa. Przewodnikiem żeglarzy są i łzami poety. Dnia każdego z widoku giną, choć złodziej ich nigdy nie zwinął.

- Pora na was - uśmiechnął się Liadon.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-07-2009, 00:24   #142
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- To w czym mogę pomóc? – spytał się burmistrz.
- Chciałbym jeszcze raz zobaczyć bransoletę i zapytać się czy w twojej rodzinie nie przetrwały jakieś opowieści o założycielu rodu Shemov. Wiem, że to dziwna prośba, ale sprawa jest najwyższej wagi chodzi o los tego miasteczka.
Burmistrz westchnął po czym zaczął zdejmować swoją branzoletę. Następnie podał ją czarodziejce mówiąc:
- Naprawdę nie wiem co w niej takiego ważnego. Co do założyciela rodu. Pewnym jest, że przybył z okolic dzisiejszego Waterdeep.
- Ja też nie wiem co w niej takiego ważnego... ale bransoletę Ebreka jego córka oddała magowi, który o mało mnie nie zabił. Aramil też taką miał.
Burmistrz wyglądał na zaskoczonego i przestraszonego. Długo analizował słowa wypowiedziane przez babcie nim rzekł:
- Skąd Eberk miałby mieć taką samą bransoletę?
- Nie wiem czy dokładnie taką samą, ale zapewne podobną. Widzisz... - Babcia popatrzyła się na przerażoną twarz Gregora, po czym spokojnym tonem kontynuowała - odkryliśmy testament Ebreka z którego jasno wynika, że twój przodek nie tylko przyjaźnił się z krasnoludem, ale i z nim podróżował prowadząc dość awanturniczy tryb życia.
- Niesamowite. - szepnął mężczyzna - Ale...dlaczego córka Eberka oddała ją jakiemuś magowi?
- Nie wiem. Może w ten sposób ocaliła swoje życie, a może nienawidziła swojego życia w małym miasteczku i obwiniała za to swojego ojca... - odpowiedziała Babcia, po czym spojrzała na bransoletę. Tym razem przyjrzała jej się bardzo uważnie.
Przez chwilę panowało milczenie, podczas którego babcia próbowała znaleźć na tajemniczej biżuterii coś, co jej umknęło wcześniej. Niestety nic takiego nie znalazła.
- Musi się pani mylić - powiedział nagle Shemov - Krasnoludy mają silną więź klanową. Córka krasnoluda nie mogłaby zdradzić swego ojca. Nie wierzę w to.
- Strach przed śmiercią jest silniejszy niż więź klanowa, miłość czy nienawiść. Wierz mi, ale niewiele osób potrafi przezwyciężyć ten strach. Poza tym Gregorze widziałam Dagnal, widziałam jak dała obcemu człowiekowi topór swojego ojca, topór o którym oprócz jej i jej ojca wiedział jedynie Dazzaan. - Powiedziała wyraźnie poirytowana Babcia. - Słyszałeś może coś o klątwie Mgieł? - Staruszka nagle zmieniła temat.
- Klątwa Mgieł? Nie. Nic mi to nie mówi. Jednakże...było kiedyś u nas, wśród starszyzny takie powiedzenie, które mówiło się małym i niegrzecznym chłopcom. Taki straszak. Brzmiało to jakoś tak, że "jeśli będziesz niegrzecznym chłopcem, trafisz na Cmentarz Mgieł za lasem".
Oczy Babci zaświeciły się, gdy usłyszała co powiedział burmistrz Dębów:
- Czy było coś jeszcze? Bo widzisz - dodała szybko - jeżeli wierzyć testamentowi Ebreka to klątwa jest jak najbardziej realna.
- Nie wiem. Tylko tyle pamiętam, ale skojarzyło mi się, gdy usłyszałem o tej mgle. Nie wiem skąd się to powiedzenie wzięło
- Być może za lasem był jakiś cmentarz... Nie wiem. Jesteśmy tak samo zagubieni jak mieszkańcy. - Oddała bransoletę Gregorowi. - Nie wiem co jest w niej tak wyjątkowego, jednak na twoim miejscu przekazałabym ten przedmiot komuś komu ufasz i kto potrafi walczyć.
- Dobrze, chyba tak zrobię. - rzekł po czym się zamyślił.
- Dobrze. A teraz przepraszam, ale muszę zobaczyć czy ktoś zajął się porządnie strażniczką, która została rana. - Babcia próbowała sobie przypomnieć imię - Me... Ma... hobbitka, wiesz gdzie mieszka?
- Wiem gdzie mieszka, ale ona teraz jest w świątyni.
- W takim razie pojadę do świątyni. Matka Fiara też nie wyglądała najlepiej. Dziękuje burmistrzu za pomoc i uważaj na siebie - powiedziała wstając, po czym ukłoniła się i wyszła.

***

W świątyni pierwszy przywitał ją Ferdinand. Niziołek ukłonił się i powiedział:
- Witaj babciu.
- Witaj, mam nadzieję, że chociaż ty miałeś spokojną noc...
- Tak. Noc była przyjemna. Niestety ranek....czemu to wszystko nas spotyka?
- Mago jeszcze nic ci nie powiedział? - Zdziwiła się kobieta, po czym zobaczyła jak Mago pochyla się nad Maggy i rozmawia z jej rodziną. - Rozumiem... - skomentowała. - Znaleźliśmy testament Ebreka - wyszeptała - z którego wynika, że wszystkim nam grozi jakaś Trójca i Klątwa Mgły.
- Niesamowite. Zawsze wiedziałem, że Eberk nie był tylko karczmarzem. Często w spokojniejszych czasach opowiadał nam zdumiewające historie. Opowiadał to z takim zapałem, jakby sam był tego świadkiem. Opowiadał nam o wielkich miastach i świątyniach, zupełnie jakby sam je widział. Wtedy jednak wyglądało to jak zwykła wiedza karczmarza. Wiesz babciu jak to bywa z karczmarzami.
- Wiem, ja także sądziłam, że to po prostu stary karczmarz, który niejedno słyszał. Niedobrze, że nie znaleźliśmy jego przeszłości i że tyle tajemnic zabrał ze sobą do grobu, ale o tym może opowie ci Mago. Chciałam zobaczyć jak radzi sobie Maggy.
- Rozumiem - szepnął niziołek i poprowadził Babcię do Maggy.

Maggy nie wyglądała dobrze, choć to nie rana na szyi niepokoiła Babcię, a wysoka gorączka i kolor skóry, która wyglądała na spuchniętą.
- Od kiedy jest tak rozpalona? - zapytała się Ferdinanda.
- Zaczęła gorączkować godzinę po tym jak Dazzaan ją tu przyniósł.
Babcia pokiwała głową. Znała objawy choroby - nazywano ją Czerwonym Bólem. Zaczynało się od zranienia, potem skóra osoby zarażonej nabierała czerwonego koloru, puchła, a do tego dochodziła wysoka gorączka. Najgorsze przychodziło jednak dzień po pojawieniu się gorączki, gdy ofiara krzyczała z bólu i pragnienia, którego nikt nie potrafił zgasić.
- Czy ktoś został skaleczony przez Maggy?
- Tak...mnie zadrapała, o tu - powiedziała dziewczyna bardzo podobna do Maggy i wskazała okolice swego łokcia.
- Jak się nazywasz dziecko?
- Mally proszę pani - odpowiedziała.
- Ferdinandzie przynieś mi najmocniejszy alkohol jaki macie. - Kobieta zwróciła się do Głównego Detalisty - zadrapanie Mally trzeba natychmiast przemyć. Przynieś też jakiś materiał by obwiązać ręce Maggy tak by nikogo więcej nie zadrapała.
- Przepraszam, ale czy to konieczne. Moja córka wystarczająco już cierpi - zapytała się starsza, mocno wystraszona hobbitka.
- Tak, to konieczne - odpowiedziała Babcia - Maggy jest chora na Czerwony Ból, który przenosi się przez zadrapanie...
- Czerwony... - Do matki docierały powoli słowa.
- Nie martw się - Starsza kobieta przytuliła matkę Maggy - Twoja córka na pewno z tego wyjdzie, dopilnuję tego, ale nie możemy ryzykować zdrowia innych.
Kobieta pokiwała tylko głową. Babcia zwróciła się ponownie do Ferdinanda:
- Weź moją torbę, uzupełni te zioła których brakuje i wróć tu najszybciej jak potrafisz. Możesz pojechać na moim koniku, jeżeli potrafisz.
Niziołek kiwnął głową, po czym skinął na jednego z pobratymców i wraz z nim wybiegł z kaplicy.

Babcia pochyliła się nad chorą i dotknęła jej czoła, uważając by nie zostać podrapaną. "Jest rozpalona, czar leczenia powinien jej pomóc na jakiś" pomyślała. Dotknęła ją laską, wyszeptała kilka prostych słów, gdy skończyła wypowiadać ostatnie laska zaczęła lśnić słabym, jasnym światłem. Maggy przestała się rzucać, opadła na posłanie oddychając nierówno.

- Dobrze... Powinniśmy mieć chwilę spokoju. Teraz pokaż mi zadrapanie - zwróciła się do Melly. Obejrzała zadrapanie, a potem uśmiechnęła się do dziewczyny - Nic ci nie będzie. Jak Ferdinand wróci przemyj to alkoholem.
- Dziękuję - powiedziała dziewczyna odzyskując oddech.
- Nie za co.

*

Nie czekali długo, gdy do kapliczki wrócił Ferdinand z torbą Babci. Zziajany Główny Detalista podbiegł do Babci i podał torbę, która ważyła mniej więcej tyle co przed przybyciem do miasteczka. Babcia podeszła do stołu znajdującego się niedaleko. Wyjęła prosty tłuczek, parę małych naczyń, miarkę, srebrny nóż i zioła.
- Mally - powiedziała do siostry Maggy - podejdź, przemyjemy to wstrętne zadrapanie, a potem przygotuję lek dla twojej siostry.
- Będziesz w stanie jej pomóc? - zapytał się zaskoczony Ferdinand.
- Myślę, że tak, choć wiele zależy od niej samej. Jeżeli jest silna i będzie pod stałą opieką to ma szanse.
- Rozumiem.
- A teraz przygotuję lek.

*

- Nie, nie tak Aldano! - krzyknął mistrz Galdor na młodą dziewczynę. - Ile razy mam ci powtarzać, że suszony kwiat Alzadabara dosypujesz dopiero, gdy wywar zacznie wrzeć.
- Ale...
- Żadnego "ale". Jeżeli wrzuciłabyś to teraz, to cała twoja praca poszłaby na marne, a na dodatek stworzyłabyś truciznę, która skróciłaby życie chorego. A teraz odsuń się, skoro nie potrafisz nawet słuchać i wykonać prostego polecenia.
Czarnowłosa dziewczyna skrzywiła się, ale nie powiedziała ani słowa - nie było sensu. Mistrz Galdor nie należał do ludzi, którzy łatwo zmieniali zdanie. "Jakie szczęście, że Kathiel wrócił. On nie będzie przynudzał jak Galdor" pomyślała wychodząc.

*

Kathiel wszedł do jej pokoju czarodziejki i usiadł na skraju jej łóżka.
- Snorri nie żyje - powiedział spokojnie, cicho. W jego głosie trudno było dostrzec ból po stracie przyjaciela.
- To moja wina, gdybym tylko podała mu wcześniej lek... - kobieta prawie krzyczała.
- Nie, nie obwiniaj się. Zrobiłaś wszystko co można, a nawet więcej niż wszystko...
- Na litość boską Kathielu... nie sprzedawaj mi swoich bajek, nie mi! Nie teraz! - wrzasnęła z całej siły.
Mężczyzna nie odpowiedział nic; wstał i wyszedł.

*

Po 40 minutach skończyła. Pierwsza fiolka zawierała w sobie czarny płyn, gęsty niczym oliwa. Druga fiolka zawierała żółty płyn. Babcia schowała drugą fiolkę.
- Ferdinandzie, Mally podejdzie - powiedziała w stronę niziołków, które siedziały przy Maggy, tylko od czasu do czasu przyglądając się temu co robi Babcia. - Ponieważ nie mogę opiekować się Maggy cały czas ten obowiązek spada na was. Ta fiolka - Babcia pokazała fiolkę z czarnym płynem - zawiera lek dla Maggy. - Staruszka otworzyła fiolkę i wylała dwie krople na małą łyżeczkę - Dwie krople powinny wystarczyć, ale muszę być podawane regularnie co dwie-trzy godziny. Musicie się upewnić, że Maggy przełknęła lek, choć nie powinno być to trudne bo lek można wlać do wody.
Niziołki pokiwały głową, oboje wyglądali na wyjątkowo skupionych.
- Cieszę się, że rozumiecie. Pierwszą dawkę podam jej osobiście - powiedziała staruszka i podeszła z łyżeczką i włożyła ją pod język, poczekała aż Maggy przełknęła. - To wszystko - stwierdziła. - A teraz pójdę zobaczyć jak czuje się Fiara.
- Dobrze. Dziękuję babciu - powiedział Ferdiand.

*

Babcia udała się do komnat zajmowanych przez kapłanki. Drzwi były jednak zamknięte. Czarodziejka zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Niepocieszona, zastanawiając się czy wszystko jest w porządku, wróciła do niziołków.

*

- Ferdinandzie - powiedziała Babcia.
- Tak, Babciu? - odpowiedział niziołek.
- Możemy porozmawiać na uboczu?
- Dobrze. - Odeszli w stronę drzwi. - O co chodzi?
- Wracam do karczmy odpocząć, jeżeli stan Maggy by się pogarszał to poślij po mnie. To po pierwsze, po drugie... jeżeli działoby się coś złego z kapłanką to też nie czekaj i powiadom mnie.
- Czy? - Ferdinand się zawahał.
- Nie wiem, ale po dzisiejszej nocy wolę być przygotowana na najgorsze.
- Rozumiem, oczywiście powiadomię cię i dziękuję za... za wszystko.
- Nie ma za co - odpowiedziała staruszka. - A teraz muszę odpocząć - stwierdziła. - Do zobaczenia później Ferdinandzie - powiedziała i wyszła z kaplicy, kierując się w stronę karczmy.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 21-07-2009, 11:48   #143
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Tak wiele możliwości, że aż trudno powstrzymać się od przypuszczeń – narzekał w myślach niziołek. Szli, rozmawiając o swoim odkryciu. Mago miał nadzieję, że treść klątwy da więcej niż punkt zaczepienia, ale nawet to było przydatne. Wiedzieli, o jakie czasy się pytać. Pytanie tylko, czy ktoś coś o nich wiedział.

Niziołek zatrzymał się przed drzwiami świątyni. Do tej pory był pewny swojej decyzji. Teraz nie wiedział, czy chce wejść. Ludzie przechodzący obok patrzyli się na niego dziwnie. Niektórzy nawet szeptali:
- To jeden z „tych”!
Chwilowo jednak bodźce zewnętrzne nie działały na Mago. Nie widział przechodniów, nie słyszał szeptów. Otrząsnął się jednak po chwili i uchylił lekko drzwi przybytku. Wsunął się przez powstałą szczelinę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Od razu zauważył grupkę niziołków. Większość patrzyła na nowoprzybyłego. Na jego spotkanie wyszedł Ferdi.
- Wiem, że to nie Twoja wina – powiedział prosto z mostu. – Nikt nie ma Ci nic za złe. Ona sama paliła się do tego, by móc Ci jakoś pomóc. Najważniejsze, że ją tu z powrotem przynieśliście. Teraz tylko Pan Poranka może jej pomóc. Chodź, usiądź z nami.
- Nie paliła się, żeby pomóc mi - skwitował gorzko wypowiedź pobratymca. - Chciała pomóc Dębom. Zresztą... Komukolwiek chciałaby pomóc, to fakt, że ja ją w to wciągnąłem, pozostaje niezmienny.
- Przestań - jęknął kupiec - Nie możesz się obwiniać. Chcesz rozwiązać sprawę, jaka nas dręczy, a ona chciała pomóc. To był jej wybór i jestem przekonany, że jak najbardziej słuszny.
- Może masz rację – rzekł po chwili bez większego przekonania i ruszył w stronę zgromadzenia. - Dobrze, że z tego wyjdzie.
Ferdinand powstrzymał się od komentarza, spuścił jedynie głowę i wraz z Leatherleafem podszedł do reszty.
- To jest Mago - powiedział - Opowiadałem Wam o nim. Jest mi przyjacielem - na te słowa wszyscy zgodnie kiwnęli głowami.
Przedstawiony niziołek ukłonił się lekko, witając zebranych i spojrzał na leżącą dziewczynę, której życie, przynajmniej w swoim mniemaniu, tak bezmyślnie naraził. Jak oni mogą twierdzić, że to nie moja wina? Jak nie moja, to czyja? Po chwili potrząsnął głową, jakby odrzucał od siebie jakieś wspomnienia. Rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby przykucnąć.
- Jak się czuje?
- Nienajlepiej - odpowiedziała dziewczyna łudząco do Maggy podobna. - Zresztą to chyba widać - dodała, gdy dziewczyna zaczęła rzucać się po całym łóżku.
Mago zamknął oczy, próbując poukładać myśli. Obok niego krzątali się inni mężczyźni, starając się uspokoić jego przewodniczkę.
- Jest silna - powiedział Ferdi pocieszająco. - Da radę.
Chłopak spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.
- Wiem. Innej możliwości nawet nie ma.
Chyba, że ją Wietrzyk zaraziła - przemknęło mu przez myśl. Mimo to starał się zachować uśmiech na twarzy, mając nadzieję, że nikt nic nie zauważył.
- Powiedz mi, wiesz coś o przeszłości Dębów?
Główny Detalista podrapał się po skroni zdziwiony nagłym pytaniem.
- Zależy. O jakich czasach mówimy?
- Przed przybyciem Aramila – odpowiedział krótko.
- Nie za wiele wiem o tamtych czasach - powiedział smutnym głosem. - Wiem jedynie, że większość najważniejszych budynków, jak i inwestycji miasta, powstały w tych samych latach, w jakich są wzmianki o elfim druidzie. Wiesz - zająknął się - wnioski z ksiąg rachunkowych.
- Czyli już po 974 roku, jak mniemam?
Ferdinand zrobił wielkie oczy, po czym drapiąc się po skroni zaczął myśleć. Chwilkę trwało nim w końcu się odezwał.
- Tak. Większość tego, o czym mówiłem zaczęto... zakładać po 1020. Właściwie to jestem niemal pewien, że wszystko zbiegło się z nominacją na burmistrza pierwszego z rodu Shemov. Właśnie na ten czas przypada - że się tak wyrażę - złoty okres Południowych Dębów. Tak przynajmniej mówią księgi.
Mago oparł głowę o dłoń, walcząc z sennością. Przetarł oczy i spojrzał na rozmówcę.
- A wiadomo cokolwiek o wcześniejszych czasach? Prócz faktu, że przed Aramilem Dębami opiekował się najprawdopodobniej jakiś człowiek.
- Nic. Znaczy wiadomo, że wioska istniała. Jednak nie mamy żadnych zapisków z tamtych czasów. Przynajmniej jeśli chodzi o zapiski rachunkowe.
Na te słowa akrobata westchnął i pokręcił głową niezadowolony.
- No nic, może Rulius coś od burmistrza wyciągnie. A tak w ogóle – dodał po chwili, ściszając mocno głos - pani Wietrzyk już nie wróci.
Wszyscy spojrzeli na Mago, nikt jednak o nic nie zapytał. Nie było potrzeby.
- Nie była nawet sobą - zawahał się i spojrzał na Maggy. - To właśnie ona...
Niziołki spuściły głowy, w oczach niektórych zaszkliły się łzy
- To straszne - powiedziała starsza kobieta trzymająca od jakiegoś czasu Maggy za rękę. Mago już nie odpowiedział. Pochylił głowę, patrząc tępo na swoje buty.

W pewnym momencie do przybytku weszła Babcia. Ferdinand od razu ruszył ją przywitać, a Mago podszedł do siostry Maggy.
- Jeśli tylko będę mógł jakoś pomóc... - zająknął się. - Wystarczy słowo.
- Oczywiście - uśmiechnęła się niemal identycznym uśmiechem jak jej siostra i dała mu buziaka w policzek. - To za sprowadzenie jej tu całej.
Odwzajemnił uśmiech z radością, po czym spojrzał uważnie na Mally.
- Proszę mi powiedzieć, czy jest we mnie coś dziwnego? Wszyscy przypisują mi zasługi, które nie są moje.
Dziewczyna spłonęła lekkim rumieńcem.
- Przecież - powiedziała dziewczyna z wesołą jak na tą całą sytuację nutą - nie będę całować w policzki ludzkiej kobiety.
- W sumie… Coś w tym jest - parsknął wyjątkowo cicho. Po chwili jednak Babcia zajęła się siostrami i Mago znów pogrążył się w ciszy, tocząc kolejny beznadziejny bój z opadającymi powiekami.

Spojrzał na Głównego Detalistę, który, nie wiedzieć czemu, sapał ze zmęczenia. Akrobata potrząsnął głową. Chyba przysnąłem na chwilę. Rozejrzał się po świątyni. Babcia kończyła przemywać ranę Mally i zaczęła coś przygotowywać. Chłopak spojrzał pytająco na Mally. Dziewczyna podeszła do Mago i szeptem powiedziała.
- Maggy jest chora na coś, co ona - wskazała brodą na babcię - nazwała Czerwonym Bólem. Mogła mnie też zarazić - pokazała zadrapanie - ale ta kobieta przemyła mi to i powiedziała, że będzie dobrze. Ona chyba będzie w stanie ukorzyć ból Maggy i - zająknęła się - i być może dopilnuje zdrowia mojej siostry - zakończyła ładnym uśmiechem, choć w oczach pojawiły się łzy. Niziołek położył jej rękę na ramieniu.
- Jak Babcia Danka zajmie się Maggy, to będzie wszystko dobrze - stwierdził z przekonaniem. Dziewczyna kiwnęła głową z uśmiechem. W jej oczach pojawił się błysk nadziei.
- No, to głowa do góry. I obiecaj mi, że nigdy nie podejdziesz do domku pana Vogela - powiedział już z powagą w głosie. - Ani nie pozwolisz nikomu się tam zbliżyć.
- Obiecuję - szepnęła.
- No to dobrze - zacisnął lekko dłoń, którą trzymał na ramieniu dziewczyny. Ta uśmiechnęła się tylko i zapatrzyła na swoją siostrę. Mago też przeniósł na nią wzrok.

- Mago, mogę na chwilę? - powiedział Ferdi odchodząc troszkę na bok.
Zawołany oderwał wzrok od przewodniczki i spojrzał na Detalistę zdziwiony.
- Jasne - odpowiedział krótko i poszedł za nim. - Coś nie tak?
- Powiedz mi - spojrzał mu w oczy - Czy wiesz, czemu nas to wszystko spotyka?
Chłopak uśmiechnął się smutno i odpowiedział:
- Od jakiejś godziny.
- Powiedz mi, proszę.
- W czasach, gdy jeszcze nie było tu ani Aramila, ani Shemovów, ktoś rzucił na to miejsce klątwę. Dokładniej na druida i mieszkańców. Precyzując, był to rok Nawiedzającej Harpii, czyli 974 Rachuby Dolin. W swoim testamencie Eberk natomiast napisał, a w zasadzie dopisał do niego, że klątwa i Trójca wróciły, a Klejnot Mgieł jest rozbity. Nie wiemy jeszcze, czym jest Trójca i kim była osoba, która jest za to odpowiedzialna, ale mamy jakiś fundament.
- Klątwa - wyszeptał cicho kupiec. Miał wielkie przerażone oczy. - A ten klejnot?
- Podejrzewamy, że Car znalazła kawałek. Nie wiemy ani do czego służył, ani czy da się naprawić - wzruszył niechętnie ramionami.
- Wierzę w Was - powiedział Ferdi z przekonaniem. - Znajdziecie rozwiązanie.
- Mam nadzieję - odparł. - Nie widzi mi się jakoś wizja Eberka, że czeka nas wszystkich śmierć. Taka gadka to nie dla mnie - uśmiechnął się przebiegle.
- Jak chyba dla każdego z nas. - westchnął.
- Tylko, że niektórzy uważają taki scenariusz za realny. Właśnie tak powstaje panika, szczególnie w takich spokojnych miasteczkach.
- Wiem. Ja trochę podróżuję, więc to i owo widzę. Ale większość z Południowców już wpada w panikę. A ona ma to do siebie, że szybko narasta w sercach.
- I jest najgroźniejszą z epidemii - dodał Mago. - No ale cóż, to nie o panikę pytałeś. Coś jeszcze byś chciał - ziewnął przeciągle - przepraszam... wiedzieć?
- Tak - uśmiechnął się. - Kiedy ostatnio spałeś?
- Ja? Zeszłej nocy - powstrzymał kolejne ziewnięcie. - Jedna nieprzespana noc mnie przecież nie pokona - zaśmiał się cicho.
- Lepiej żeby pokonało Cię to, niż coś innego - powiedział i klepnął niziołka w łopatkę.
Cicho syknął z bólu.
- Trafiłeś w złą stronę - skrzywił się lekko. - Ale masz rację, niedługo chyba wrócę i się położę. Jeszcze tylko trochę zostanę. A Ciebie chyba Babcia woła, wiesz?

Gdy Ferdi i Mally poszli do Babci, Mago podszedł trochę bliżej i znów zapatrzył się na ranną dziewczynę. Ktoś coś mówił, ale on znów tego nie rozumiał. Wszystko powoli zachodziło mgłą. Koło niego przechodziły jakieś niewyraźne kształty. W pewnym momencie zobaczył, że podłoga się podnosi i pędzi w jego kierunku. Była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył.

Po świątyni poniósł się głuchy łoskot upadającego ciała, zastąpiony po chwili cichym chrapaniem.
 
Aveane jest offline  
Stary 21-07-2009, 15:52   #144
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Paladynka poczuła szarpnięcie za dłoń, nawet delikatne było wyjątkowo nieprzyjemne. Czemu się nie wyszarpnęła? Sama nie wiedziała, dała się wyciągnąć Kosefowi na zewnątrz świątyni gdzie od razu puścił. Brwi dziewczyny wygięły się w lekkim poirytowaniu od którego to zaczęła się rozmowa.

- Chciałbym żebyś zobaczyła co z moim ludźmi. - powiedział prosto z mostu Kosef.

- Chwileczkę - wyjątkowo spięta Riviella napuszyła się jak przestraszony kot - Nawet nie pytasz czy nie jestem zajęta, słyszałam że mają problemy trawienne ale do tego chyba prosiłbyś kapłankę lub znachorkę? Po co Ci tam Ja? - elfka nieco niezgrabnie się za jąkała - zresztą nie będę tam chodzić sama..

Kosef pozwolił wrócić wspomnieniom niedawnej nocy, a te nieco zlękły Riviellę.

- Przecież pójdziesz ze mną prawda? Poza tym Fiara jest niedysponowana, a Maten ma małe doświadczenie. Ty zaś wyglądasz na kogoś, kto ma więcej mocy. Poza tym co może być ważniejszego od pomocy bliźnim? - powiedział spokojnie mężczyzna

- Ja... nie ufam wam.. co im dolega? - elfka stanęła w pewnym dystansie od mężczyzny.

- Nam? - spytał zdziwiony Kosef

- Wam, najemnikom.. ludziom.. - usta elfki zadrżały i zaniemówiła jakby słowa które wypowiedziały były jakaś zbrodnią. Wiedziała że dzieje się z nią coś nie tak, że wartości które jej wpojono zmieniały się. Nic tak nie napawało ją lękiem jak strach przed upadkiem w swoich cnotach. Stoczenie się z opiekunki miłości i piękna ku nienawistnej niszczycielki... wszak granica była taka mała, niczym cienka nić. Rasizm którego się tak wstrzegała, a który był jej wpajany przez całę dzieciństwo zdawał się w obliczu ostatnich dni mieć jakiś sens. To było najgorsze, po chwili jednak zacisnęła zęby mierząc wzrokiem Kosefa i starając się nie myśleć wodząc się emocjami.

Mężczyzna zrobił zdziwioną minę po czym powiedział patrząc w jej oczy.

- Nie masz powodu, by nam wszystkim nie ufać. Bo niby dlaczego?

- Słowa tak proste, zapewne z jego punktu widzenia.. - pomyślała elfka po czym dodała.

- Krasnoludy to dumna honorowa rasa, Elfy zaś miłują pokój i miłość... ludzie.. ludzie to rasa która jest tak niestabilna iż każdy może być inny. Jeden będzie troskliwy.. drugi wbije Ci nóż w plecy. Wolałabym by był ze mną ktoś jeszcze... już raz Twoi ludzie próbowali mnie skrzywdzić. Zresztą jeśli widzisz we mnie czarodziejkę to się mylisz.. nie mam jakiejś wielkiej „mocy” jak to ująłeś, jestem wojowniczką - nieco spięta pogłaskała skroń czując jak sama napędza swoją machinę strachu.

- Jesteś wyniosła i dumna jak każdy elf. Chcesz usłyszeć więcej o swojej rasie? - spytał ze złością w głosie Kosef - Każdy elf myśli, że jest lepszy od innych tylko dlatego, że jest elfem. Pyszni i aroganccy jak Ty teraz. Ile razy widziałem jak elfy paliły ludzkie wioski, bo ci chcieli zamieszkać blisko lasu. Zabijali wszystkich, dorosłych, dzieci, starców. I Ty mi mówisz, że elfy miłują pokój!? Nie rozśmieszaj mnie! Właśnie widzę jak bardzo kochasz wszystkich! Nawet nie chcesz spróbować pomóc mi. Dlaczego? Bo jestem człowiekiem! I nie mów, mi że tylko ludzie są nieobliczalni. Wspomnij na Amrę.

- Amra jest renegatem... – syknęła złota elfka przez zęby jakby czując się urażona tym porównaniem - a co do Ciebie, nie odmówiłam. Powiedziałam jedynie że się obawiam iść tam sama.. Nie znam elfów o których Ty opowiadasz. Za to mój dom spalili ludzie, nie ważne.. nie chcę o tym mówić.

- No tak jasne. Amra to renegat. Arogancja rasowa przez Ciebie przemawia. Ja nie zrobiłem Ci nic złego. Jednak mi nie ufasz. Powiem, więc inaczej. To Twój obowiązek, by mi pomóc. I nie mam czasu na szukanie Twoich przyjaciół. Idziemy od razu.

Źrenice elfki się poszerzyły prawie jakby zobaczyła ducha, nie wierzyła że ten obcy jej mężczyzna od początku traktując ją jak narzędzie teraz jeszcze mówi jej, starszej od siebie i piastującej wyższe stanowisko osobie co ma robić. W dodatku nacierając na jej wolność, wolność elfa która jest święta. Mężczyzny nie obchodziło zupełnie co czuje Riviella, nie obchodziło go też by zachować uprzejmość, a ona nie miała zamiaru słuchać rozkazów byle najemnika. Poczuła jak nogi przywierają jej do ziemi a wewnętrzny głos mówi że nie ruszy się ani o krok.

- Tengir powinien gdzieś tu być, a co do obowiązków to nie ty młodziku będziesz mnie pouczał. – urwała na chwilę patrząc w oczy Kosefa - Kto z kim przestaje takim się staje.. Pani Sune nie byłaby rada gdybym przez swoją nieostrożność straciła życie z ręki kilku bandytów.

- Paladyn za pięć groszy. Kto Ci w ogóle przyznał ten tytuł? Chyba sama go sobie nadałaś, bo jakoś nie wierze by komuś, kto ma tak pusto w głowie, mogli by dać tak ważny tytuł. Zwłaszcza, że Sune to nie jest elfia bogini, prawda? - syknął Kosef

Elfka zaczynała się wewnątrz gotować, ale nie dała ujść tym emocjom. Wiedziała że nie powinna a i nie przyniesie to nic dobrego.

- Co za palant! – głos w jej myślach rozległ się echem.

- Teraz to ty jesteś arogancki, najprościej Ci nie próbować mnie nie zrozumieć, ale to Ty mnie obrażasz Kosefie nie zaś ja Ciebie. – powiedziała spokojnie jak przystało na paladynkę.

- Nazwałaś mnie w swej arogancji bandytą, co mnie bardzo obraża. Zwłaszcza, że nic nigdy Ci nie zrobiłem. Ty zaś jako rzekoma paladynka odmawiasz mi pomocy, tylko dlatego, że jestem człowiekiem. Zastanów się nad sobą.

- Wytykałeś mi brak intelektu a sam ciągle upierasz się przy swoim, ja mówię kolejny raz. Mogę spróbować pomóc ale chcę mieć kogoś w charakterze ochrony.

- Na wszystkich bogów! Kto Ci ma tam coś zrobić? Ci którzy są trawieni przez chorobę?! Oni? Czy może ja? Ja jakbym miał Ci coś zrobić, to już bym to zrobił! Ale nie martw się, mam ważniejszych przeciwników na głowie, by musieć znajdować bezsensowne zajęcia, takie jak atakowanie Ciebie. W każdym razie. Ja i moi najemnicy dziękujemy Ci za pomoc o szlachetna - ostatnie zdanie powiedział z wyraźną ironią w głosie, po czym odwrócił się na pięcie i samotnie ruszył przed siebie.

Paladynka zaś ruszyła do świątyni gdzie wzrokiem szukała Tengira, nie zobaczyła go jednak. Palce dłoni nerwowo stuknęły o biodro. Zakręciła się w koło i poszła w stronę studni skąd zaczerpnęła wody i napiła się. Czując jak chłodny kryształ przepływa przez usta i ochładza jej gorącą krew troszkę się uspokoiła. Spojrzała na swoje odbicie w tafli wody, pochyliła głowę i poczuła jak bardzo zabolało ją wytykanie jej jaka to jest beznadziejna. Samonapędzający się mechanizm cierpienia ruszył powoli snując w świętym umyśle czarne myśli. Do wiadra wpadła jedna łza, która wcześniej wyżłobiła krętą ścieżkę na jej policzku.

Elfka musiała znaleźć oparcie, musiała się dowiedzieć co powinna zrobić. Postanowiła więc liczyć na radę od swojej pani, jak w jej klasztorze czyniły kapłanki. Liczyć na prosty znak na swoim odbiciu w tafli wody.

- Sune.. co mam zrobić? Jestem tu sama, sama ze sobą.. potrzebuje twojej pomocy.. twojej rady...Pomóż mi i temu miasteczku gdzie dotychczas kwitło piękno...

Paladynka wpatrywała się chwilę w taflę lecz pozostawała ona niezmienna - rozumiem więc że moja misja tu jest nieważna, nie na tyle by zadowolić twoja wole... - westchnęła - może powinnam od razu stąd wyjechać...

- Może popełniam błąd Pani Miłości.. ale bez znaków od Ciebie muszę zaryzykować - Paladynka wstała i poszła do swojego pokoju, gdzie przebrała się pozbywając pancerza i połowy ze swego rycerskiego ekwipunku który ukryła i zamknęła drzwi. Następnie wyszła idąc do obozu najemników. Z każdą chwilą gdy się zbliżała zdawało się iż coraz gorzej się czuje. Bynajmniej serce biło jej coraz szybciej.

Gdy dotarła na miejsce dostrzegła prowizoryczne ogrodzenie i wóz który służył za mieszkanie. Riviella zbadała wzrokiem sytuacje szukając kogoś kto wyglądałby na rozgarniętego na tyle by powiedzieć coś więcej o problemie ludzi leżących na kocach w cierpieniu. Przy wozie stojącym pośrodku wozu dostrzegła Kosefa, który rozmawiał z jakąś smukłą dziewczyną. Ostatnim czego chciała była ponowna rozmowa z tym człowiekiem, jednak nie mogła pozwolić by z racji złych relacji miedzy nimi cierpienie innych było jej obojętne, z lekkim grymasem na twarzy podeszła więc bliżej.

Mężczyzna spojrzał na nią i zmrużył oczy.

- Czyżbyś przemyślała, że odmawiając mi pomocy, demaskujesz się jako fałszywa paladynka? - rzekł powoli Kosef. - Ułatwię Ci więc decyzję. Odejdź stąd. Nie będę błagał Cię o pomoc.

- Bezczelny drań – pomyślała elfka nie ruszając się ani o krok.

- Skończ te uszczypliwości, zachowujesz się jak obrażalskie dziecko.. Szukałam rady u Bogini.

- A jak ta bogini ma na imię co? Coś Ci powiem. Nie wierzę już w Twoje, a raczej w Wasze dobre intencje. Nie wiem po co tu przybyliście, ale od kiedy tu jesteście, jest tylko gorzej. Dlatego, nie chce Twej pomocy. A teraz odejdź, nim czymś się zarazisz.

- Zabawne mówi to człowiek który sam był zirytowany traktowaniem go przez wzgląd na jego ludzi. Więc teraz powiem Ci że przyszłam dowiedzieć się więcej o problemie tych ludzi a nie wiem kto inny mógłby mi o tym powiedzieć więcej. Wolisz się puszyć czy bardziej niż tej dumie zależy Ci na nich? Chociaż wciąż nie wiem czy mogłabym pomóc. Oczywiście jednak nie mam zamiaru pomagać komuś kto tą pomoc odrzuca, tak więc jeśli ani oni, ani Ty nie będziecie chcieli bym się tym zainteresowała rzeczywiście, odejdę.

- Więc już wiesz, jak to jest gdy na wstępie rozmowy pokazujesz nieufność oraz butę? Już wiesz jak to jest traktować innych z góry? Jakby się było lepszą od innych? Poczułaś to co ja poczułem dosłownie przed chwilą. Niestety wątpię. Jednak moi ludzie są ważniejsi niż Ty. Udowodnij, że choć trochę się myliłem. Pokażę Ci kilku z moich ludzi, którzy znają się na leczeniu. Jeśli pomożesz im, oni będą mogli pomóc reszcie.

- Nie myśl o nim, skup się na potrzebujących.. – elfka poczuła jak słowa Kosefa wypalają jej chęci jakiejkolwiek pomocy.

- To naturalne... słuchaj.. czy nie rozumiesz że twoi ludzie jeszcze wczoraj pobili mnie do nieprzytomności?... Nie rozumiesz że ciężko po czymś takim zaufać i opiekunowi który powinien w jakiś sposób ich wychować? – Urwała na moment by dodać temu odpowiedniej powagi - Powiedz mi co jedliście, od kiedy są te objawy i jaki jest stan Twoich ludzi.. także czemu Ty jako jedyny jesteś cały zdrów.

- A czy Ty nie rozumiesz, że ta trójka, która wczoraj Cię zaatakowała, kilka godzin wcześniej została przeze mnie wyrzucona? Zwolniona? Za to, że zaczepiali tą starszą kobietę i niziołka z waszej grupy? Nie wiedziałaś o tym prawda? I ja jestem tylko pracodawcą. Nie miałem nigdy z nimi nic wspólnego. Co do choroby. Objawy są od samego rana. I nie tylko ja jestem zdrowy. Ona - wskazał na dziewczynę z którą rozmawiał, wyglądającą na elfkę, bądź półelfkę - też nie jest chora. Czemu? To proste. Nie spaliśmy tutaj.

- No tak! Tak najlepiej, mógłbyś zwolnić ich na kwadrans przed tym jak mnie napadli i też nie poczułbyś się odpowiedzialny nieprawdaż? Przywódca grupy musi za nią odpowiadać.. Ciebie chyba jednak to nic nie obchodzi... też mi lider... – przez twarz przeszedł jej grymas postanowiła jednak nie drążyć tego tematu.. nie to się teraz liczyło.


- Na pewno to nie wina pokarmu? - elfka przełknęła ślinę - jeśli tak... to jest źle, bardzo. Wiesz że twoi ludzie mogą wymagać kwarantanny...? To może być zaraźliwe.. ale trzeba dowiedzieć się więcej o przyczynie. Nie można pozwolić by choroba ogarnęła całe miasto.


- Myślę, choć na leczeniu się nie znam, że gdyby to było zaraźliwe. To już cała wioska łącznie ze mną byłaby chora. To był atak na moich ludzi. Sama odpowiedz sobie po co.

- bardzo odpowiedzialny lider... – dodała w myślach gorzko.

- Wiele chorób jest zaraźliwych.. trzeba pilnować by zachowana była względna higiena eh.. - elfka spojrzała na leżących na chwilę - Nie lubię domysłów wiesz? bo często wprowadzają w błąd. Gdzie byłeś więc tej nocy? Ah.. wybacz ale nie szpieguje Cię więc nie wiem jakich ludzi zwalniasz, z mojej perspektywy jednak niewiele to zmienia gdyż i tak byłam ofiarą. Chcę spróbować im pomóc, powiedz mi wszystko co wiesz.. każdy szczegół być może to pomoże także i reszcie mojej grupy. - Elfka spojrzała na kobietę obok Kosefa chcąc ustalić dokładnie czy to elfka czy półelfka.. Zdawało się jej iż jest to jednak istota półkrwi. Wpatrując się w nią tak dostrzegła jednak coś jeszcze... jej zmysł znów się odezwał wyczuła bijące od dziewczyny zło, pewne siebie i zachłanne. Gorzko raniące szlachetną domieszkę krwi.

- Skoro mnie nie szpiegujesz, to po co pytasz gdzie byłem tej nocy? W dalszym ciągu nieufna prawda? Nie muszę Ci się tłumaczyć gdzie byłem. I tego nie zrobię. A co do tego, że byłaś ofiarą to także z mojej perspektywy nie czuję winy. Nie byli to moi ludzie. Już nie. Teraz tylko żałuje, że w ogóle ich tu sprowadziłem. Ale ja w przeciwieństwie do Ciebie, nie płacze nad rozlanym mlekiem. A jeśli chodzi o chorobę, to wiem tyle, że naszej dwójki nie było tu w nocy, a gdy rano się zjawiliśmy, wszyscy już chorowali. Jedni jedli inni nie, ale wszyscy byli na równo chorzy. I nie widzieli nic podejrzanego.

- Oczywiście.. bo czemu miałbyś czuć cokolwiek oprócz potrzeby by ktoś Ci pomagał...

- Widzę że jednak nie pomożesz mi zbytnio, mało się dowiedziałeś. W każdym razie tłumaczyć się nie będę. Pokaż mi twoich ludzi którymi miałam najpierw się zająć. - Elfka wyraźnie zmarkotniała po czym zmierzyła kobietę obok Kosefa dość przenikliwym spojrzeniem.

- Chodź za mną. - powiedział i wraz z półelfką ruszyli przez obóz. W końcu stanęli przed człowiekiem, który właśnie wymiotował, a właściwie próbował, bo już nie miał czym. - To jeden z nich.

Kosef zostawił Rivielle i ruszył w sobie znanym kierunku, a pólelfka z dystansu obserwowała paladynkę na co ta zwróciła się bezpośrednio do niej.

- Może zechcesz mi pomóc? Weź szmatę i nasącz ją wodą..

Brwi powędrowały jej do góry i przez chwile jej zielone oczy wpatrywały się w paladynkę. Po chwili westchnęła i wziąwszy szmatę namoczyła ją wodą.

- Masz szczęście że Cię to ominęło.. ale chyba gdybyś leżała tu także wycieńczona chciałabyś by ktoś starał się Ci pomóc. - Rivi lekko zatrzymała wzrok na kobiecie.. w jej oczach było widać jakiś żal który nie opuścił jednak ust. - Jak masz na imię?

- Mówią mi Tenka.

- Tenka? To raczej nie elfie imię. W każdym razie miło Cię poznać ja nazywam się Riviella. Zostaniesz z nim i przypilnujesz swojego kolegi aż wrócę? Muszę skończyć kilka spraw nim będę mogła tu zostać.

- Bo to nie jest imię. Tak na mnie mówią i tak chce być nazywana. - rzekła sucho - Zostanę.

- Cieszę się że stać cię na dobre uczynki Tenko – powiedziała elfka nieco prowokacyjnie - może Ty wiesz o tym problemie więcej niż Kosef?

Dziewczyna zmrużyła oczy i pokiwała tylko przecząco głową.
- Przybyłam tutaj później, niż on. Byłam na nocnym patrolu.

- Niech miłościwa Sune ma Cię w opiece - Elfka wstała, zerknęła na kobietę i szybkim krokiem poszła w stronę tawerny, zahaczając o studnię gdzie przemyła twarz i dłonie odświeżając się.

***



Nie licząc całej te złej przygody jej myśli krążyły wokół pewnego czarnoksiężnika, któremu to na bardzo wiele pozwoliła. Zastanawiała się chwilę nad tym, delikatnie uśmiechając do siebie. Tengir zaś żwawym krokiem szedł w kierunku świątyni. Irytacja mieszała się z zakłopotaniem w jego umyśle, tworząc wybuchowa mieszankę. Nie zważał na nic i na nikogo. Elfka poprawiła fryzurę i podbiegła prędko.

- Tengir! - krzyknęła i podbiegła zrównując się z nim, odetchnęła i zapytała - Gdzie tak pędzisz?

Czarnoksiężnik zatrzymał się, obrzucił wzrokiem paladynkę. Westchnął wreszcie dodając.- Jak zwykle, łatać to co inni spruli w swej beztrosce. Jak rozmowa z Fiarą?

- Właściwie.. nie miałam czasu na tą rozmowę, porwał mnie Kosef... Czemu mnie zostawiłeś? - oczy elfki zdradzały pewien wyrzut dołączony do tych słów.

- Kosef? Czego ta gnida...?- zdziwił się Tengir, po czym spojrzał elfce prosto w oczy.- Zostawiłem? Przecież nie chciałaś opieki i ochrony.

Dziewczyna odgarnęła włosy i spojrzała w ten specyficzny sposób który mówił jasne że właśnie tego chciała. Podeszła bliżej i oparła łapki na jego ramionach.

- Kosef chciał abym wyleczyła cierpiących w jego obozie. Strasznie tam cuchnie.. Chciałabym abyś się nie zbliżał zanadto w tą okolicę.. nie jestem pewna czy choroba tam panująca jest tak całkiem bezpieczna... - złote oczy elfki bez oporu wpatrywały się w jego oczka.

Dłonie Tengira oparły się na jej biodrach, wargi czarnoksiężnika oblizały nerwowo. Drżał...Pochylił się , gdy wreszcie jego wargi wbiły się drapieżnie w usta dziewczyny, a dłonie docisnęły ją do swego ciała. Tengir ciągle drżał namiętnie całując trzymaną w ramionach elfkę.

Jej usta drgnęły lekko gdy czarnoksiężnik ją pocałował, to był pierwszy raz gdy była tak blisko z człowiekiem, uśmiechnęłaby się jeszcze gdyby nie namiętny pocałunek podczas którego oplotła dłonie na szyi mężczyzny głaszcząc go po karku, czując jego nierówny oddech. Usta elfki nie pozostały bierne, delikatnie jakby smakując jego własnych odwzajemniła pocałunek, a Tengir poczuł mocno bijące serduszko dziewczyny wprost na swojej piersi.

Czarnoksiężnik oderwał w końcu usta od warg dziewczyny, choć nie bez trudu. Spojrzał na nią, a jego oczy świeciły czerwonym blaskiem. Pierwszy raz coś takiego mogła u niego zobaczyć i w dodatku z takiego bliska. Zamiast źrenic i tęczówek, oczy Tengira stały się jednorodną plamą czerwonego blasku. Zaś sam czarnoksiężnik wydyszał.

- Na ciemne słońce...Riv, nie wykorzystuj mej słabości do ciebie. Nie wiem, jak daleko się posunę, jeśli...dalej będziesz kusiła.

Elfka cofnęła się troszkę, zadziwiona prawie potykając lecz nie odwracając spojrzenia od jego twarzy.

- Kim Ty jesteś..?

Tengir wzruszył ramionami mówiąc.- Człowiekiem...słyszałaś co mówią o zaklinaczach. Że są potomkami smoków, cóż...czarnoksiężnik jest z pewnością potomkiem demonów...W dziesiątym pokoleniu, albo i dalszym.
Blask w oczach Tengira przygasał, a on sam cieszył się nieco tym, że sytuacja stałą się nieco mniej intymna. Z drugiej strony, tęsknym wzrokiem spoglądał na wargi elfki i na nią samą.
Dodał na koniec.- Nie powinnaś iść sama do obozowiska Kosefa.

- Chyba nie... to niemożliwe.. – myśli elfki urwały się i nagle zakończyły głośnym jęknięciem - Demon.. Oooh.. - kobieta poczuła jak krew uderza jej do mózgu, a myśli błądzą bez sensu, irracjonalnie. Po chwili jednak troszkę z nieobecnym wzrokiem zaczęła mówić. - Ja.. Jeśli naprawdę sądzisz że Cię wykorzystuję, powiedz jedno słowo a zbędziesz mnie.. raz i na zawsze. - elfka przyłożyła dłoń do swych ust dalej mówiąc - Jednak jeśli nie.. wiedz że tego właśnie chciałam.. Z drugiej strony - twarz Riv odbiegła na bok - Co do Kosefa wiem że nie powinnam, ale nie mogę ryzykować że dopadnie was choroba.. - elfka zamilkła, dłonią wyjątkowo wolno i delikatnie poprawiając płaszcz czarnoksiężnika.

- Rivi w co Ty się pakujesz.. ale.. chcę tego.. wiem że te obawy są bezpodstawne.. prawda? – niewypowiedziane słowa rozbiegły się w jej myśli prędko.

- Nie przesadzajmy z tym demonem.- mruknął Tengir poirytowany faktem, że paladynka przywiązuje do tego wagę.- Już mówiłem. Dziesiąta woda po kisielu, nie urosną mi rogi i ogon, jeśli o to ci chodzi.
Potarł dłonią czoło dodając.- Riv...po prostu, wiesz z czym igrasz? A jeśli następnym razem pocałunki doprowadzą do czegoś więcej ? Jeśli następnym razem całując cię zacznę zdzierać z ciebie odzienie? Jeśli pieszczoty moje staną się nachalne? Nie boisz się, że igrasz ogniem Riv?

Elfka uśmiechnęła się nieco rozbawiona, wydawała się też troszkę spokojniejsza.
- Nie rozebrałbyś mnie chyba tu na środku miasta? - wygięła brew i spojrzała po czym zbliżyła się i uniosła szepcząc mu na ucho.
- chcę poczuć ciepło tego ognia, ale to chyba Ty się boisz mój drogi.. - Tengir poczuł głaszczący go po szyi nosek i wtulony ochoczo policzek.

Ostrożnie objął paladynkę w pasie, mocno przycisnął do siebie i zaczął pieścić jej policzek i uszko językiem. Trzymał elfkę mocno, wijąc językiem po jej uszku...nie pozwalając się jej wyrwać z uścisku. Po chwili dopiero dodał.- Tak...boję się. Że coś między nami zajdzie, a potem będziesz tego żałować. Nie chcę cię skrzywdzić Riv.

Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się czując że zmysły jej szaleją, jego zapach i dotyk... poczuła jak ogarnia ją to ciepło którego nie sposób odrzucić.
- Nie skrzywdzisz mnie, nie Ty.. wiem o tym, czuję i chcę być blisko.. - całe ciało drgnęło jej rozkosznie, zastrzygła uszkiem i objęła czarnoksiężnika spokojnie, wtulona wpatrywała się w jego oczy wesoło.

Tengir spoglądał na przyciśniętą do niego elfkę, czując narastające żądze w swym ciele.
Pocałował ją delikatnie i szepnął.- Riv...gdybyśmy mieli teraz czas, to...Spotkajmy się w mym pokoju wieczorem, dobrze?

- A gdzie teraz chcesz mi uciekać? - nosek dziewczyny delikatnie przytulił się do jego nosa, paladynka pocałowała jego usta miękko i zamknęła oczy chcąc tylko czuć go obok.

-Muszę zająć się Maten...- westchnął Tengir dociskając mocno paldynkę do siebie, jakby bał się że mu ucieknie.- Risha i Rulius byli tak mili, że całą sprawę z badaniem trupów przez Maten, zostawili na mej głowie. A sami gdzieś poleźli. W efekcie kapłanka wybiegła z płaczem i poczuciem braku wartości. Trzeba jej dodać otuchy...słowami.
Palce czarnoksiężnika przesunęły się między pośladkami paladynki.- Ja sam wolałbym zająć się...Tobą, ale nie mamy na to czasu teraz.

Gdy tak ją trzymał mocno przy sobie czuła się bardzo dobrze, poczucie bezpieczeństwa o które zawsze sama musiała dbać teraz dawał jej i on. Czując zaś jego dłoń elfka zagryzła wargę lekko, wyprężyła się i uniosła pupę. Wbiła pazurki w jego tors.. lekko drapiąc w miejscu i szepnęła słodkim głosem.

- Dobrze Tygrysku.. jeśli będę w czymś potrzebna.. - zmrużyła kocio oczy - wiesz gdzie mnie znaleźć...

Dłoń Tengira pieszczotliwe pocierała pośladki elfki. Czarnoksiężnik zastanawiał się czy znajdzie w sobie dość siły, by oderwać się od Rivielli. Na razie nie znajdował, jego usta przywarły do szyi Rivielli smakując jej skórę...dyszał w podnieceniu. Po chwili dopiero wydyszał.- Riv.. tak trudno mi się od ciebie oderwać.

- Tym lepiej - zachichotała - gdy teraz odejdę przez następne godziny będziesz miał o czym myśleć i za czym tęsknić - paladynka lekko odsunęła się od niego i spojrzała w bok - spójrz, już się zebrało kilku gapiów.. to chyba najlepszy moment aby skończyć - delikatny palec elfki powiódł po jego ustach na których zatrzymał się jej wzrok by po chwili unieść gęste rzęsy i wyrazić już wyczuwalną tęsknotę zatrzymując spojrzenie na jego oczach.

Tengir próbował się uśmiechnąć, by zamaskować płonące w jego oczach pożądanie. Oczach które świeciły lekką czerwienią. Widać, że nie chciał by Riviella poznała go od tej strony. Na wspomnienie o gapiach, czarnoksiężnik dodał.- Nie mów że cię nie ostrzegałem...
Potarłszy nerwowo bliznę dodał.- Riv...Trzeba by odnaleźć Rishę i Ruliusa. Rishę odnajdę sam, pewnie jest w karczmie. Rulius włóczy się zapewne po Południowych Dębach. Mogłabyś go odnaleźć?

- No dobrze - wyprostowała się dumnie - a do czego Ci jest potrzebny?

-Do natarcia mu uszu, jemu i tej...nieodpowiedzialnej tropicielce.- odparł gniewnie czarnoksiężnik.- Zostawili mnie samego...I musiałem patrzeć jak kapłanka załamuje się podczas badania. To nie był przyjemny widok, wierz mi.

- Poszukam go teraz i powiem by poszedł do oberży - elfka delikatnie zdjęła ze swoich pośladków dłoń Tengira po czym ujęła ją w swoich dłoniach. - Powodzenia tygrysku, do zobaczenia wieczorem..

Tengir objął elfkę w pasie...zrobił to gwałtownie i nagle. Pocałował namiętnie i drapieżnie w usta jakby chciał wyryć ich kształt w swej pamięci. Po pocałunku dodał.- Wcześniej powędrujemy razem do tych opuszczonych chat. Co prawda w towarzystwie Rishy i Ruliusa i może Maten. Ale razem...a wieczorem, przyjdziesz do mnie?

- Uważam.. że ona nie jest gotowa Tengir, a wieczorem - elfka przeciągnęła delikatnie ciszę po czym uśmiechnęła się nieco zarumieniona - przyjdę.

-To już decyzja Maten...nie nasza.- westchnął czarnoksiężnik wspominając zapłakaną kapłankę, dodał po chwili cicho.- Będę czekał.
Uwolnił paladynkę z własnych objęć i ruszył w kierunku świątyni Lathandera, dodając.- Spotkamy się w karczmie.

Elfka oparła się o drewnianą ścianę jakiegoś domku obok, patrząc na niego jak odchodził. Uniosła dłoń i pomachała delikatnie na pożegnanie, opierając głowę i czując jak serce wali jej w piersi. Chociaż teraz zupełnie nie widziała sensu zaciągania Maten do chat, uważając że jej miejsce jest w bezpiecznym kościele była gotowa pomóc, choćby dlatego iż on chciał wierzyć iż to w czymś pomoże. Jej pazurek delikatnie bawił się kosmykiem morsko zielonych włosów aż czarnoksiężnik zupełnie nie zniknął z jej wzroku. Rozbiegane nieco oczka tańczyły wesoło, zaś dziewczyna ruszyła szukać Ruliusa. Nie miała zamiaru szukać na ślepo po całych dębach na szczęście ich bard był dość znaną już osobą. Zapytawszy kilku ludzi dowiedziała się iż widziano go niedaleko domu burmistrza, tam niestety słuch o nim zaginął. Wszelkie dalsze poszukiwania nic nie dały, paladynka nieco zmartwiła się jednak postanowiła na zapas się nie zamartwiać i dać mu troszkę czasu na odnalezienie się.

Riviella w końcu wróciła do tawerny, taszcząc ze sobą wór. Staneła w progu i zobaczyła tylko Serapha który siedział sam przy stole. Położyła pakunek przy drzwiach i podeszła do niego.
- Seraph? Wszystko dobrze? - elfka oparła dłoń na ramieniu wojownika.

- Co? - mężczyzna spojrzał na nią jakoś dziwnie, jakby był nieobecny duchem. - O, witaj. - rzekł.

- Pytałam jak się czujesz stary wole, hihi - paladynka uśmiechnęła się starając go troszkę rozbawić i wbiła łapki w jego ramiona masując je. - Czemu siedzisz tu sam?

- Wszyscy sobie poszli - powiedział beznamiętnie. Jego mięśnie były napięte, choć nie sprawiał takiego wrażenia.

- Coś jest nie tak.. - Elfka usiadła obok i spojrzała nieco poważniej i ciepło w jego oczy - Powiedz mi o co chodzi, wiesz że mi możesz powiedzieć..

- Ale co się dzieje? Czekam na towarzyszy - powiedział Serpah. Wyglądał jakby był w jakimś transie, jego oczy były wpatrzone w jedno miejsce, nawet jak przekręcał głowę patrząc na elfkę.

Elfka chwyciła za jego podbródek i obróciła twarz tak by ich spojrzenia się spotkały - Przecież widzę że coś jest nie tak.. Seraph o czym myślisz?

- Wszystko jest w porządku. - powiedział znowu beznamiętnym tonem. Jego skóra była zimna w dotyku.

- Nie jest Seraph.. nie i bardzo się o Ciebie boję.. nigdy nie byłeś taki. - oczy elfki zaszkliły się w swojej bezsilności - ah.. musimy udać się dziś jeszcze do jakiegoś lekarza. Pamiętaj.. jeśli poczujesz że jest gorzej.. powiedz mi natychmiast. Obiecaj mi to.

Mężczyzna nie odpowiedział tylko kiwnął głową.

Otępienie i brak kontaktu ze światem Serapha był bardzo niepokojący, wszystkim przydarzały się nieszczęścia jednak nie mogła pozwolić na to by stało się coś komuś z jej drużyny. Kiwnięcie głową jej jednak nie wystarczyło. W obliczu tego problemu postanowiła zdobyć się na więcej i musiała wymierzyć mu cucącego z tego chorego transu liścia.

- Obudź się wreszcie! Co z Tobą..? oh..

- Cco ? - Seraph otworzył oczy jakby dopiero zobaczył paladynkę - Riviello? Co..co się stało? - dotknął lekko policzek po czym się podniósł - Skąd się tu wzięłaś? I co to za zapach? - powiedział, gdy nagle zachwiał się i opadł z powrotem na krzesło.

Riviella wyglądała jakby zobaczyła ducha. Po chwili jednak odezwała się.
- Seraph, ktoś zrobił Ci krzywdę... byłeś jak zahipnotyzowany.. strasznie się przestraszyłam... dopiero gdy wymierzyłam Ci policzek się otrząsnąłeś... Ten zapach..

Mężczyzna zaczął węszyć po czym nagle dobył broni.
- Julia? - zapytał sam siebie.

- Spokojnie.. jej tu już nie ma, raczej nie.. - delikatnie skłoniła dłonią Serapha do odłożenia swojego oręża. - Boję się że to nie jest człowiek Seraphu. Nie wiem gdzie teraz dane nam będzie odpocząć, gdzie poczujemy się bezpieczni... tu nie jesteśmy. Puki co jednak nie możemy stąd wyjść trzeba wszystkich ostrzec i ustalić coś. Dopiero po chwili paladynka zauważyła jak jej palce stukają nerwowo o ramię wojownika.

- Dobrze - powiedział poważnie mężczyzna. - A ja muszę choć trochę odpocząć.

- Pamiętasz co mówiłeś gdy rozmawialiśmy przed twoim "przebudzeniem"? Proszę.. bardzo Cię proszę pozostań na dole, na widoku. Chcę mieć na Ciebie oko.

- Nie pamiętam. Ostatnie co pamiętam, to jak zostałem tu sam. - podrapał się po skroni. - Niech będzie. Zostanę tutaj.

- Wyśpij się spokojnie, będę Cię pilnować... - pogłaskała go lekko po włosach troszkę niczym matka - Nie pozwolę Cię skrzywdzić.

- Nie tak łatwo mnie skrzywdzić - powiedział poważnie - Ale dzięki za troskę.

- Wiem, twardzielu.. - Dotknęła go sprawdzając czy dalej jest tak zimny i poszła po wór który zostawiła. Wyjęła z niego troszkę zakupów które zrobiła, chcąc przygotować swoim towarzyszom i towarzyszkom obiad, wszak wszyscy musieli jeść, a kucharek nie było już sześć.

- Nie powinniśmy jeść zapasów z karczmy.. ktoś mógł zatruć to jedzenie. – rzuciła w powietrze. Po czym szybko pobiegła po koc którym okryła wciąż zimnego Serapha. Umyła jeszcze raz dłonie po czym zerkając na wielkiego mężczyznę tak osłabionego obierała ziemniaki bojąc się spuszczać go z oczu. Troszkę czasu minęło nim wywietrzyła w karczmie i skończyła szykować obiad, który tego dnia był wybitnie mięsny. Gorący rosół zamknęła w wielkim garze, tak jak i drugie danie którym była dziczyzna z ziemniakami i surówką. Elfka przetarła czoło dłonią przyglądając się i czując efekt swojej pracy, nie była jakaś przyuczoną kucharką więc jadło nie było jak z drogiej restauracji lecz na pewno było smaczne. Przyniosła jeszcze Seraphowi poduszkę położyła na stole, podkładając pod jego głowę. Może nie było to zbytnio wygodne lepiej jednak tak niż jakby miał spać tak jak wcześniej. Elfka wyglądała bardzo poważnie, jej myśli były zaś czarne... nie potrafiła z tym teraz walczyć. Znów zło które istnieje w każdej żywej istocie udowadniało że nawet tłumione przez lata musi kiedyś się ujawniać, w tym wypadku jedynie w postaci emocji których powstydziłby się każdy paladyn...


Ten koszmar zawsze wracał, gdy spała obezwładniał ją. To właśnie było jej brzemię... prawda zmieszana z mitem i czarem. Coś czego być nie powinno, a jednak kwitło niczym bluszcz na drzewie.



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 22-07-2009 o 06:05. Powód: zgubione lub nadmierne literki
Kata jest offline  
Stary 22-07-2009, 00:32   #145
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Cmentarz był mały, jak bywa to w miejscach takie jak to, otoczony niskim kamiennym murkiem. Widocznie nikt z miasteczka nie bał się, że groby ich bliskich zostaną sprofanowane. Tu i ówdzie leżały płyty nagrobne, wbite w ziemie miecze i tabliczki z wyrytymi na nich imionami. Pośrodku stały dwa kamienne budynki. Ten, do którego zmierzali zbudowany był z białego kamienia, a Astearii przypominał trochę mauzoleum rodziny Darettów w Waterdeep, choć był trochę mniejszy i skromniejszy. W każdym razie z zewnątrz.

Portal ozdobiony był tylko zatartym napisem dotyczącym twórców mauzoleum oraz jego przeznaczeniem. „Niech przyjaciele razem zasną snem ostatnim.” Cóż… Właśnie tak było, czyż nie? Ale dlaczego właśnie tu, a nie gdzieś indziej? Skoro byli strażnikami tajemnicy dlaczego nie wyjechali? Nie rozproszyli się po całym Faerunie?

Drewniane odrzwia były lekko uchylone, co wykorzystali wchodząc do środka. Jednak zanim weszli Aria spojrzała na podłogę. Nic nie wskazywało na to by ktoś przed nimi tu był… Ale czemu drzwi są otwarte?

Wewnętrzna sala także była skromna. Oprócz trzech łukowo sklepionych wejść do krypt i maleńkiego ołtarzyka Kelemovora sala wejściowa nie miała żadnych ozdób.

- Trzy części, trzech pochowanych... - podsumował Liadon. - Cade Lavina i Nicos Aporos już tu pewnie leżą. Eberk Dankil będzie trzeci. Sądząc z tego, jednak nie ma tu miejsca dla Aramila. Widać uważali, że druid powinien zostać pochowany w lesie.

- Cztery części – stwierdziła Astearia. – Myślę, że są cztery części. Przyjaciół było czterech, więc każdy powinien mieć swoją część. Co do miejsca… może uważali, że mogiła w druidzkim kręgu będzie bezpieczna? A może nie spodziewali się, że Aramil umrze.
Czarodziejka podeszła do ołtarza i zmówiła cichą modlitwę za swoich bliskich, po czym przyjrzała się ołtarzowi.

- Zrozum, że śmierć jest częścią życia – odczytała napis.
- A ten napis o śmierci jest nad wyraz trafny – stwierdził za jej plecami Liadon. Aria aż podskoczyła gdy się odezwał. Zajęta modlitwą i tym ołtarzem całkowicie zapomniała o obecności towarzyszy.
- Liadon, proszę nie rób tego więcej. Nie podkradaj się tak – stwierdziła oddychając głębiej. – Przestraszyłeś mnie.

Spojrzała ponownie na ołtarz i wyryty na nim napis.
- Sądzę, że to był pomysł Aramila – stwierdziła. – To by pasowało do jego druidzkiego wizerunku. Chodźmy do otwartej krypty. Eberka jeszcze tam nie złożono, ale jestem ciekawa…

Ruszyła w stronę otwartej krypty. Liadon przez chwilę zamarudził przy ołtarzu i wkrótce dołączył do niej i Carmelli z pochodnią w ręku. Uśmiechnęła się lekko na ten widok. „Ja bym o tym nie pomyślała” stwierdziła sama do siebie. „Chyba ostatnio jestem zbyt roztrzepana. Zapominam o wielu rzeczach, których nauczyłam się przy Cantharionie i tropicielach.”

Kręty korytarz począł skręcać i powoli opadać w dół. Aria próbowała liczyć kroki, ale co i rusz coś ją rozpraszało i gubiła się w swoich obliczeniach. Była ciekawa ile metrów pod ziemią znajdowała się komora grobowa Eberka. Przejechała dłonią po kamieniach. Nie do wiary, że zrobił to jeden czarodziej. A może chodziło o jakieś pułapki…? Ta myśl przeszyła ją niczym włócznia.
- Powinniśmy być ostrożniejsi – mruknęła pod nosem.

Komora grobowa okazała się być ozdobniejsza niż wskazywała by na to przedsionek. Gdy Liadon zapalał kolejne świece ich oczom ukazywały się coraz to nowe sceny uwiecznione w zimnym kamieniu. Aria z zachwytem śledziła wzrokiem pietyzm z jakim oddano poszczególne detale. Jednak tam nic nie znaleźli. Żadnych wskazówek, nic… W takim razie jakieś ślady powinni znaleźć w zamkniętych komorach. Tylko jak się tam dostać?

Wrócili do przedsionka. Aria za pomocą Sztuki sprawdziła obie kraty. Tak jak podejrzewała obie były wzmocnione magią i nie zdołaliby ich sforsować przy użyciu siły… Liadon i Carmellia manipulowali przy kołowrotkach, aż w końcu ruszyli jeden.

I w tym momencie jej najgorsze przypuszczenia ziściły się. Drzwi do mauzoleum zamknęły się. Aria uniosła dłonie gotowa bronić swoich towarzyszy, ale nie miała przed czym… Nic ich nie zaatakowało. Mauzoleum, a dokładniej jego twórcy chcieli sprawdzić czy są godni tego by pójść dalej.

- Nic strasznego – powiedział Liadon. - Wiedzą, gdzie jesteśmy, więc za parę dni się do nas przebiją. Ale... Lepiej by było nie stosować siły - dodał.
- Słusznie… Kto wie co jeszcze może tu siedzieć – stwierdziła podchodząc do tablicy z dźwigniami. – Ale sadzę, że oni nic nie mogliby zrobić. Jeśli już to wyważą drzwi i zobaczą kratę…
Przyglądała się jak Liadon ustawia dźwignie w odpowiedniej kolejności.
- Lepiej się nie myl Liadonie – stwierdziła, gdy położył dłoń na owej bezimiennej dźwigni. – Mamy tylko jedno życie.
Zamknęła oczy gdy pociągnął za dźwignię i czekała na jakiś odgłos. Nic się jednak nie stało. Spojrzała na pulpit. Kolejna zagadka…

Przebiegła wzrokiem słowa kolejnej zagadki.
- To jest raczej oczywiste – stwierdziła wyciągając ręce w stronę dźwigni.
Ułożyła kolejne słowo: GWIAZDY.
- Mam nadzieję, że pytają o liczbę mnogą – zażartowała i pociągnęła bezimienną dźwignię.

I tym razem nic się nie stało. Na tablicy pojawiła się kolejna zagadka.
- Oh, ile jeszcze? – spytała Aria niecierpliwie i odczytała kolejną. - Miasto bez domów, rzeki bez wody, lasy bez drzew.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 22-07-2009, 23:28   #146
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Cała ta zgadywanka dotycząca klątwy pozwoliła Ruliusowi chociaż na chwilę oderwać się od problemów ocierających się o sferę osobistą. Kwestie Katie czy też osobliwości, w których otoczeniu przyszło mu się obracać nie napawały go przesadnym optymizmem. Przynajmniej przy Mago czy Rishy bard czuł, że może najzwyczajniej w świecie odetchnąć ze szczerym uśmiechem. Dlatego też, gdy po zakończeniu prac nad napisami pokrywającymi ciała maszkar niziołek poprosił go o udanie się do burmistrza, Rulius po prostu nie potrafił odmówić. Zresztą, tutaj miał jedynie warować niczym pies przy ciałach martwiaków, którym i tak najwidoczniej nie było nigdzie śpieszno i czekać na Maten, której to przyprowadzenia całkowicie nie pojmował. Mago chciał udać się w odwiedziny do ciężko rannej towarzyszki ostatniej wyprawy, kolejny niezbity argument, żeby odciążyć go w śledztwie chociażby na moment. Decyzja zapadła. do świątyni dreptali razem, potem ich drogi rozeszły się, bard obrał kurs na budynek zarządcy Dębów.

Gdy tylko drzwi do domu burmistrza otworzyły się, stanął w nich Morvin. Bard spostrzegłszy go przystanął w miejscu nieco zaskoczony tym zbiegiem okoliczności, sierżant straży ruszył w jego stronę. Zaciśnięte pięści i dźwięk dobywanego oręża nie zwiastowały pokojowych zamiarów.
Masz Ci los...

- Morvinie, jako przyjaciel radzę Ci pozostać tam gdzie stoisz. - Rulius nie sięgnął jednak po kusze przewieszoną przez ramię, czy tez nie dobył rapiera. - Nasze ostrza nie powinny się skrzyżować, nie bez powodu.

- Bez powodu? Bez powodu! - krzyknął chłopak - A pamiętasz moją siostrę! Czy to nie jest powód! - szedł powoli z wyciągniętym mieczem, a w oczach miał łzy. Twarz wyrażała za to wściekłość i determinację.

- Tak Morvinie, pamiętam Twoją siostrę. Urzekła mnie bowiem jej uroda. Grałem dla mniej na lutni, śpiewałem dla niej. Nigdy nie pozwoliłbym, aby spadł jej chociażby jeden włos z głowy. - bard nadal stał w miejscu, nie wykonując jakichkolwiek ruchów świadczących o chęci obrony. - Jej oskarżenie było dla mnie ciosem w samo serce, znam jednak mroczną magię, i znam siły, które mącą w umysłach potężniejszych aniżeli naszej Katie. Nie ja ją skrzywdziłem, uwierz mi, że także mnie dręczy krzywda jaka ją dotknęła. To ja odprowadziłem ją do domu i zwyczajnie udałem się do stajni na spoczynek. Gdybym wiedział, że coś jej grozi...
Rulius zawiesił głos. Sam zastanawiał się, po co wygłasza takie przemówienie, skoro wystarczyło sięgnął po kusze i oddać strzał. Zaczynał mieć dość, dość tej osady i ludzi chorych na umyśle. Nie chciał jednak wyrządzać jakiejkolwiek krzywdy Morvinow, przez wzgląd na Katie i Mago.

- Ale to i tak Twoja wina! Gdybyś się nią nie zainteresował to zło nie wyciągnęło by po nią macek! - ryknął a łzy poleciały mu po policzkach - To wszystko Twoja wi... - przerwał nagle potknąwszy się o korzeń i upadają twarzą w błoto. Po chwili do uszu Ruliusa dobiegł płacz. Morvin będąc na czworakach płakał i mówił coś cicho pod nosem. Już nie wyglądał na twardego wojownika, tylko na złamanego ciężarem życia młodzieńca.

Bard natychmiast podszedł dość pośpiesznie do niego i przykucnąwszy tuż obok także mówił półszeptem.
- Tak Morvinie, w tym jednym masz racje. Nie potrzebnie zwracałem na nią uwagę tak nachalnie. Nasz los nie jest i nie powinien być powiązany z losem mieszkańców Dębów. Dlatego też bardzo ciąży mi na sercu to co się wydarzyło. Zrobiłbym wszystko, żeby móc cofnąć czas... - spojrzał na szlochającego młodzieńca i spuścił głowę w akcie rezygnacji. - Przybyliśmy tutaj, żeby wam pomóc, nie sprowadzać na was kolejne nieszczęścia.

Chłopak spojrzał na półelfa po czym spuścił głowę.
- Ja przepraszam - przełknął głośno ślinę i zaczął brudną od ziemi ręką wycierać oczy - Ja już sam nie wiem co mam zrobić. Czuje się taki bezsilny. Gdy - zająknął się - gdy dowiedziałem się, że nie można jasno stwierdzić, że to Ty byłeś sprawcą....to...zgłupiałem...bo ja jestem prostym chłopem...nie znam się na magi. Przepraszam...

Rulius spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
- Nic się nie stało. Nie mam do ciebie żalu, gdybym stanął twarzą w twarz z domniemanymi zabójcami moich rodziców tez pewnie daleki byłbym od rozsądnego zachowania. - bard wstał, po czym nachylił się i wziął Morvina pod ramię, pomagając mu stanąć na równe nogi.
- Uwierz proszę, iż nie mniej niż tobie, zależy mi na wymierzeniu sprawiedliwości napastnikowi, który skrzywdził twoją siostrę. - bard zamyślił się na moment, po czym dodał. - Przepraszam, że w takiej chwili zmieniam temat rozmowy, nie chciałbym umniejszać powagi sytuacji, jednakże mam pewne pytanie odnośnie Dębów. Zrozumiem jednak, jeśli wolałbyś wyzwolić się od mojego towarzystwa jak najprędzej...

Chłopak podniósł się. Nie przypominał już walecznego młodzieńca pełnego rozsądku. Bliżej mu było do dziecka, które wszystko straciło.
- Możesz...- powiedział cicho - przyjść do mnie później...wybacz, ale teraz...zwłaszcza teraz nie mam sił o tym myśleć.

Bard współczuł szczerze chłopakowi, chociaż nie okazywał tego przesadnie. Nie był z całą pewnością najodpowiedniejszą osobą do roli pocieszyciela, w głębi ducha przyrzekł sobie nie nawiązywać bliższych kontaktów z żadnym mieszkańcem osady. Za wiele ryzykował. Poza tym dostał juz jedną porządną nauczkę.

- W porządku. Chociaż nie sądzę, żebyś mógł tak na prawdę pomóc w tych sprawach. Być może odpowiedź znajdę u samego burmistrza i to niebawem. - bard skłonił się lekko i pomaszerował w stronę budynku za Morvinem.

***

Stojąc przed drzwiami zamyślił się na moment, po czym uderzył zdobioną kołatką trzy razy, oczekując aż ktoś stanie w progu.
Drzwi po chwili uchyliły się i stanęła w nich Grea. Zlustrowała barda od stóp do głów, po czym lekko się uśmiechnęła.

- Przyszedłeś napisać o mnie balladę? - powiedziała zadziornie stojąc ciągle w progu.
Rulius odwzajemnił badawcze spojrzenie, odwzajemnił także uśmiech. Widok uroczej blondyneczki uspokoił nieco jego skołatane nerwy.

- Niestety, nie tym razem moja droga. Zanosiłem się z zamiarem odwiedzenia burmistrza Dębów. Mam do niego kilka ważnych pytań. Możesz mu oznajmić, iż Rulius Jezzar, bard z grupy najemnej chce się z nim widzieć i nie zabierze mu dużo czasu. - po tych słowach uśmiechnął się ponownie, a głos zmienił na nieco mniej formalny. - Na ballady zapraszam wieczorem do karczmy, gdyż jedynie tam mogę spokojnie oddawać się sztuce.

- Liczę na coś ekstra - powiedziała zalotnie głaskając jego policzek i puszczając mu oczko, po czym odwracając się na pięcie krzyknęła - Tato masz gościa!

Dziewczyna skinęła na barda i udała się do swojego pokoju, on zaś wszedł do biura Shemova. Ten siedział za stołem i wyglądał na zaskoczonego.

- Dopiero co ta starsza kobieta stąd wyszła. Musieliście się minąć.

Rulius zdziwił się nieco słysząc, iż Babcia Danusia właśnie wyszła. Sporo czasu spędził przed budynkiem, a nikogo nie widział.
- Najwidoczniej rozminęliśmy się jakimś złośliwym zbiegiem okoliczności. Ja jednak musiałem odbyć pogawędkę z Morvinem niedaleko stąd, być może dlatego. - bard po chwili zamilkł i przypomniawszy sobie, że widzi burmistrza po raz pierwszy skłonił się teatralnie. - Proszę mi wybaczyć ten brak ogłady, zapomniałem się przedstawić. Rulius Jezzar, bard z grupy najemnej. Przychodzę z pewnym istotnym zapytaniem i nie skradnę zbyt dużo czasu.

- Gregor Shemov do usług - powiedział burmistrz wstając i wyciągając rękę do półelfa. - Jak mniemam praca nad śledztwem trwa w najlepsze, gdyż zaiste co chwila, któreś z Was odwiedza me progi. - powiedział z dziwną nutą burmistrz. Łokcie człowieka spoczywały na biurku, a jego broda oparła się o splecione dłonie. Czekał co też bard ma do powiedzenia.

- Pewne poszlaki, chociaż z trudem odczytane, kierują nasza uwagę na ludzkiego druida. Aramil, jak już wiemy był elfem, co wyklucza go z orbity podejrzanych. Interesuje nas jego poprzednik. Śmiem twierdzić, iż to właśnie on sprowadził na Dęby klątwę, z którą od tak dawna boryka się osada. Klątwa sięga bowiem czasów, sprzed panowania tutaj jakiegokolwiek burmistrza. Dotyczy roku 974 Rachuby Dolin... - tutaj Rulius zastanowił się na moment, po czym dodał. - Poszukuje zapisków, dotyczących historii Dębów, tych najstarszych.

- Tych najstarszych? - szeptem spytał burmistrz jakby upewniając się czy dobrze słyszy. Gdy dostał potwierdzenie wstał ze swojego fotelu i powiedział - Proszę za mną. - poprowadził go do schodów, które prowadziły na dół do piwnicy i zszedł nimi. Tam Rulius zobaczył typową piwnicę. Masa gratów, jedne o małej, inne znowuż o zapewne sporej wartości naskładane były w nieładzie, jak gdyby ktoś wszystko, do czego ma jakiś sentyment przynosił tutaj w nieskończoność. Zakurzone obrazy, oparte o ścianę w rogu, piękne zdobione drewniane biurko, czy też dziwne beczki, o których zawartości nie pamiętają być może już nawet mieszkańcy tej rezydencji. Królestwo wszystkiego i niczego.

Stary dobry Chudzinka byłby w raju. - bard w myślach przywoływał obraz znajomego podstarzałego gnoma, dla którego wszystko co przykryte kurzem i zapomniane stanowiło złoty okaz.

Jednak to nie to pomieszczenie interesowało teraz burmistrza. Przeszedł przez zawaloną najróżniejszymi sprzętami izbę i znalazł się przed drewnianymi i bardzo starymi drzwiami zamkniętymi na kłódkę. Otworzył i ją i drzwi. Następnie wszedł do środka. Pomieszczenie okazało się małe, a to za sprawą licznych papierów i skrzynek, które leżały dosłownie wszędzie. Mężczyzna podrapał się po głowie i rzekł.

- To jest...ech...nasze archiwum. Przypomniałem sobie o nim chwilę temu. Nie wiem co prawda po co ja trzymam takie stare i niepotrzebne zapiski, ale tak robili też podobno wszyscy moi przodkowie, toteż i mi wypada. Może pan poszukać tutaj czego pan chce. Tutaj - wskazał burmistrz - ma pan lampę oliwną i kilka świec, a tam - pokazał miejsce w głównej części piwnicy - Jest jakieś stare biurko. Wiem, że to nie wiele, ale choć tak mogę pomóc. Mam tylko prośbę, by uważał pan tutaj z ogniem, dobrze?

- Ależ oczywiście. - bard skłonił się lekko na pożegnanie i odczekawszy, aż burmistrz opuści pomieszczenie zabrał się za przeglądanie pokrytych kurzem skrzyń. - Coś na pewno znajdę... Oby tylko pozostali dożyli końca moich poszukiwań.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk

Ostatnio edytowane przez Raincaller : 22-07-2009 o 23:31.
Raincaller jest offline  
Stary 23-07-2009, 23:01   #147
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Tym, co bardziej w tropicielkę uderzyło po dotarciu do opustoszałej stajni nie była całkowita nieobecność w niej Ruliusa, ale fakt, iż przez to nie była w stanie od razu podzielić się z bardem zdobytymi informacjami. Z cierpkim grymasem na twarzy Risha zwróciła się więc ku karczmie, lecz ku swemu największemu zdumieniu zastała w niej tylko Serapha. Ku największemu jednak nie z powodu samej jego osoby, ale osoby w ewidentnie kiepskim stanie. I to bardzo kiepskim stanie. Podchodząc ku niemu dziewczyna miała wręcz pewność, że cokolwiek przyczepiło się do niego tam, na polance w lesie, nie dało mu wcale spokoju nawet po nocnej interwencji Babci. I tropicielka wcale się nawet nie zdziwiła, że poczuła ten przeklęty zapach konwalii...
Julia.
Niestety, przybyła za późno. Przetrząśnięte rzeczy, poprzewalane krzesła, przewertowane papiery - to nie wyglądało jak zwykły wandalizm. Zresztą kto byłby na tyle niepoważny, żeby stroić sobie takie głupie żarty? Magia, jaka wiła się wokół Serapha i magia, jaka przenikała przez Rishę zostawiając za sobą ciarki na jej plecach z pewnością nie była złudzeniem. Chociaż do paniki, jaką tropicielka zapamiętała z wczorajszej wyprawy sporo tu jeszcze brakowało, to jednak sam fakt zaistnienia jakiejkolwiek nadnaturalnej obecności był ponad jej cierpliwość. Zwłaszcza, jeżeli sprawcą miała okazać się ich eteryczna znajoma blondynka...
Tego jednak Risha dowiedzieć się nie zdołała. Po szybkim zbadaniu piętra, tropicielka pognała na dół i dopadła do pół-przytomnego wojownika, lecz z jego ust ledwo zdołał wydobyć się mało zrozumiały bełkot. Jeśli ktoś go zaatakował, nie byłby w stanie nawet powiedzieć, kto. Dziewczyna wręcz nie była nawet pewna, czy w ogóle rozumiał, co się do niego mówiło, bo bąkał tylko o tym, że jest zmęczony. Z irytacją więc wypuściła z ust powietrze i czym prędzej wybiegła na zewnątrz, bo jeśli ktoś tu w końcu był, to przed chwilą! Ile zajęła jej rozmowa z matką Katie? Dziesięć minut? Julia czy nie Julia, ktoś na pewno czekał tylko na okazję. Biegiem okrążyła całą karczmę, nie bacząc na to, że mogła zwrócić na siebie uwagę, lecz jedynym, co znalazła, był złożony w pół liścik leżący pod oknem pokoju Mago i Carmelli. Bez ogródek podniosła ją z zamiarem przejrzenia zawartości - kolejny raz czując przeklęty zapach konwalii - i ze zdumienia aż oczy wyszły jej na wierzch. W życiu, ani tym, przeszłym ani następnym, nie spodziewałaby się, że liścik zaadresowany był akurat do niej.
" Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy Harfiarko. To ostatnie ostrzeżenie."
Gdy tylko Risha przeczytała te słowa, kartka zajęła się płomieniami i dwie sekundy później już jej nie było...
Podobnie, jak jakiegokolwiek śladu wokół karczmy, stajni, i majaczącego w oddali zarysu lasu. Cóż, w końcu Julia umiała znikać na zawołanie.

Za to tropicielka, jak na zawołanie, zapałała nagle takim gniewem, że niemal na oślep ruszyła do zakurzonej chatki gdzieś w obrębie Dębów. Nie biegła, ale jej krok zdradzał pośpiech; nie dyszała z wysiłku, ale jej nozdrza poszerzyły się jak u wściekłego zwierzęcia; nie miała problemu z widocznością, ale jej oczy zmniejszyły się do szparek pomiędzy zmrużonymi powiekami. Dobrze zapamiętała drogę, a na miejscu zwyczajnie wyważyła kopniakiem drzwi i wkroczyła do środku. Powitała ją pustka, kolejny raz ta sama nie wskazująca na niczyją obecność pustka - lecz tym razem Risha nie miała zamiaru odpuszczać. Dostąpiła do szafek i zaczęła je wyrzucać, chwytała krzesła i zaczynała je przestawiać, otwierała szafy i zaczynała w nich grzebać, dotykała obrazów i zaczynała je zrywać, podchodziła do dywanów i zaczynała je ściągać... A wtedy, właśnie pod dywanem, odnalazła klapę.

Znieruchomiała jak wryta, patrząc na zamknięty otwór w dół. Czyżby jednak miała coś znaleźć? Jej wargi samoistnie wykrzywiły się w paskudnym wyrazie niezadowolenia. Jeśli wejdzie tam sama, kto wie, co na nią czeka. Głupotą byłoby nie zapewnić sobie jakiegoś zabezpieczenia. Najlepiej, gdyby ktoś jej towarzyszył, ale towarzyszy było akurat jak na lekarstwo, a Risha nie miała zamiaru czekać. Jedynym wyjściem było chyba...
- Hej, ty! - krzyknęła do krzątającego się wokół przechodnia, w pośpiechu wypadając ze środka. - Biegnij do świątyni i sprowadź tu migiem człowieka o imieniu Kruk! Przekaż mu, że coś znalazłam i niech tu jak najszybciej przyjdzie. Tylko ruchy! To ważne!
Spłoszony człowieczek ani nie śmiał się sprzeciwiać - pobiegł jak pod batem aż się za nim kurzyło. Tengir - ja bardzo tropicielka nie chciała tego przyznać - był teraz jedyną osobą, na której mogła polegać. Przede wszystkim dlatego, że spośród dziewięciu pozostałych członków ich grupy, tylko w jego przypadku wiedziała, gdzie go szukać.
Mimo wszystko przywołała również Margot, polecając jej odnalezienie Ruliusa. A potem, nie czekając już na nic - odpinając jedynie zawieszkę z harfą i kładąc ją na podłodze - tropicielka otworzyła klapę i zeszła po drabinie na dół.

Na początku doczepiło się do dziewczyny kilka pająków, które w gąszczu wszystkich swych wad miały jedną, podstawową zaletę - nie były swoimi ogromnymi wersjami. Wystarczyło strząsnąć je z ramion i po sprawie. Mimo wszystko to nie one skupiły na sobie uwagę Rishy, ale zamykająca się w tajemniczych okolicznościach klapa. Najpierw rozległ się głośny stukot zapadającej się kładki, a potem, odcięte od jedynego źródła jako-takiego światła, zapadły kompletne ciemności. Zaskoczona dziewczyna rzuciła się po drabinie na górę, ale wyjście było już kompletnie zablokowane, a na domiar złego ktoś przesuwał jakiś ciężki mebel wprost nad jej głowę. Po chwili wszystko ucichło, żegnane niknącym w oddali tupotem czyichś stóp.
Risha została zamknięta
I może wcale nie było to takie złe - biorąc pod uwagę, iż zawczasu posłała po pomoc - lecz podziemne przejście, tajna skrytka czy ukryty tunel, które spodziewała się tu odnaleźć, okazały się zwykłym składzikiem na konfitury. W tej sytuacji nie dało się nie uśmiechnąć. A w zasadzie roześmiać...
Gdy wszelkie próby uwolnienia się spełzły na niczym - próby, które zakończyły się w zasadzie jednym tylko sukcesem w zrobieniu w klapie dziury - tropicielka przestała łudzić się osobistym sukcesem. Czy to Julia tu za nią przyszła, czy też nie, wyglądało na to, że tę potyczkę wygrał. Ale, jak to mawiają głosy pomiędzy drzewami, do trzech razy sztuka...
 
Aeth jest offline  
Stary 24-07-2009, 00:20   #148
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Riv oddaliła się od Tengira, zapewne by porozmawiać z Fiarą. Zaś sam czarnoksiężnik udał się na poszukiwanie Maten.
Akolitka modliła się, a czarnoksiężnikowi nie pozostało nic innego, jak tylko czekać.
- Matka dalej się źle czuje. Dlatego modliłam się o wsparcie dla niej i dla mnie. Idziemy?
Czarnoksiężnik rozejrzał się nerwowo, nie widząc jednak paladynki w pobliżu, uznał, że Riviella zapewne rozmawia, a może i leczy Fiarę. Tengir potarł bliznę uznając, zenie ma co na nią czekać. Zabierze Riv po drodze do chatek.
- Dobra ruszajmy.- odparł więc Tengir. Wędrówka w kierunku stajni przy karczmie była wystarczająco długa by Tengir wspomniał o zmarłych, których klątwa przeobraziła nieco oszpecając oraz prośbie Rishy, by Maten ich zbadała. Mętne tłumaczenie wyjaśniło kapłance Lathandera czego Tengir (a właściwe Risha) od niej oczekuje. Ale nie przygotowało jej na ten widok...Natomiast czarnoksiężnik już dawno przyzwyczaił się do trupów w różnym stanie rozkładu.
Tengir z irytacją stwierdził, że zarówno barda jak i Rishy nie było w pobliżu. Można się tego było spodziewać po bardzie. Wszak trubadurzy to niebieskie ptaki. Ale po Rishy Tengir spodziewał się więcej odpowiedzialności.
Potem rozpoczęło się badanie, którego wynik...cóż...Tengir spodziewał się podobnego rozwoju sytuacji. Nie sądził, że pójdzie aż tak źle...Zacisnął pięści w gniewie, czując jak furia przelewa się przez niego, gdy...zapłakana Maten mijała Tengira.
Gdy już opuściła stajnię, oczy czarnoksiężnika zaświeciły na czerwono, a on skumulował krwistoczerwoną energię w dłoniach i wyrzucił jej smugi w kierunku celu, jakim było wiadro z wodą. Strugi energii rozerwały ceber z wodą...A czarnoksiężnik wyładowawszy gniew popędził za Maten. Po drodze napotkał Riv...i....Sprawy potoczyły się w nieprzewidzianym dla niego kierunku. Czy to Tengir uwiódł Riviellę? Czy może ona uwiodła jego? Nie miało to już znaczenia. Nie można było cofnąć wypowiedzianych słów i dokonanych czynów. Czarnoksiężnik nadal czuł silne uczucia do Astearii, ale do Riv także. I w zasadzie chciał sprawdzić dokąd zaprowadzi go wspólna droga z paladynką. Tengir postanowił postawić wszystko na tą kartę... Na związanie swego losu z Riviellą. Ale wpierw, obowiązki. Wysławszy paladynkę za Ruliusem, udał się śladem Maten.

Dopędził ją dopiero w świątyni, dziewczyna zapłakana modliła się przed głównym ołtarzem. Czarnoksiężnik potarł w irytacji czoło, wściekając się na los, który wyraźnie z niego drwił. Tengir nie czuł się dobrze w roli pocieszyciela płci niewieściej. Na jego miejscu powinien znaleźć się ktoś o większej empatii. Czarnoksiężnik rzekł.- Maten...nie miej wyrzutów wobec siebie. Nie tylko ty nie poradziłaś sobie z tymi znakami. Nie przejmuj się też tym, że nie udało ci się usunąć klątwy ze zwłok. Wątpię by to było możliwe. Ważne, że...zrobiłaś wszystko co byłaś w stanie zrobić. – czarnoksiężnik głupio się czuł wygłaszając pocieszające frazesy, w które sam nie bardzo wierzył.- „Ważne są same starania, nie ich wyniki.”- kiepskie motto, ale kapłanka potrzebowała wiary w siebie. A Południowe Dęby potrzebowały kapłanki. Więc kontynuował.- Zdejmowanie klątwy z żywych, może ci pójść lepiej. Naprawdę jestem...z ciebie dumny.
Po tych słowach dodał.- Pewnie za pół godziny wyruszymy, by zobaczyć co da się zrobić z aurą zła wokół chat w lesie. Chciałbym żebyś z nami poszła, zrozumiem jeśli się nie pójdziesz.
Po tych słowach zaczął odchodzić dodając.- Nie jesteś nieprzydatna Maten. Pomódl się, przemyśl sprawę i zdecyduj.

Kolejnym cele poszukiwań była Risha. Tengir nie wiedział, gdzie ona jest, ale przypuszczał, że kręci się gdzieś po karczmie. Przeszukując kolejne pomieszczenia, natknął się na Serapha, którego stan zdrowia zaniepokoił Tengira. Ale czarnoksiężnik medykiem nie był...Ostatecznie opiekę nad nim powinna roztoczyć Babcia Danusia, albo Riviella...Albo obie.
Kolejnym intrygującym faktem jaki odkrył Tengir było to, że ich pokoje zostały zdewastowane. A sprawca tych zniszczeń, najwyraźniej czegoś szukał. Tengir nie przejął się tym, jednak. Jako, że on zawsze zabierał wszystkie rzeczy ze sobą wychodząc z pokoju. Taki nawyk...typowy dla wiecznego uciekiniera.
W pokojach unosił się jedynie zapach konwalii. Ale żadnych innych śladów, Tengir nie odkrył.
- Halo!? - ktoś krzyknął z dołu, a sądząc po głosie był to mężczyzna. - Jest tu ktoś?! - po chwili krzyknął znowu. Ten głos przyciągnął uwagę Tengira. Ten głos pochodził z parteru.
Czarnoksiężnik powoli schodził na dół, opierając niedbale dłoń na rapierze przy pasie. Potrafił go błyskawicznie dobywać i na ten atut liczył w przypadku ewentualnego ataku.
W środku głównej izby stał mężczyzna. Raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym. Wyglądał na typowego rolnika po trzydziestce. Nie miał przy sobie żadnej broni, a jako strój miał lnianą koszulę i trochę zniszczone spodnie. Sapał lekko jakby biegł.
- Panie - powiedział łapiąc kolejny oddech - jedna z Twoich towarzyszek - znowu oddech - prosiła bym przyszedł po kogoś.
Przez myśl czarnoksiężnika przebiegło pytanie.- „Która?”- Ale nie zapytał. Spojrzał na chłopa. To mogła wszak być pułapka. Tengir rozważał wszelkie za i przeciw. Wreszcie ciekawość zwyciężyła ostrożność. Rzekł.- Prowadź więc do niej.-
Tengir zamierzał trzymać się tuż za chłopem, by w razie zaistnienia pułapki, pchnięciem rapiera pozbawić go życia.
Chłop poprowadził go przez wioskę na jej południowo wschodni skraj. W końcu się zatrzymał i wskazując ręką kierunek rzekł. - Tutaj mnie spotkała, kazała po kogoś pójść i ruszyła w tamtym kierunku. Wyglądała na zdenerwowaną.
Kto dokładnie?- spytał Tengir, powoli sięgając po rapier.
- Nie wiem jak ją zwą - powiedział - Miała długie włosy...i dwa zakrzywione ostrza - rzekł szczęśliwy, że przypomniał sobie charakterystyczny szczegół.
-Zakrzywione ostrze.- Tengir uśmiechnął się kwaśno, spojrzał w kierunku chaty dodając.- A jak ty masz na imię dobry człowieku?
- Jestem Gardan, panie.-odparł wieśniak.
- Gardan- uśmiechnął się Tengir, skinął głową.- Zapamiętam.
Czarnoksiężnik ruszył w kierunku chatki, z wyciągniętym rapierem.
Mężczyzna zawahał się po czym ruszył z Tengirem idąc obok niego. W końcu czarnoksiężnik zobaczył otwarty na oścież domek.
- Z tego co wiem, to on od dawna jest pusty. - powiedział Gardan.
- Idealny więc na kryjówkę...- rzekł czarnoksiężnik rozglądając się i stojąc w progu. Po chwili zaś dodał.- ...lub na pułapkę.
Rolnik przełknął głośną ślinkę i zrobił dwa kroki do tyłu. Tengir zaś zaglądając do środku domku zobaczył zakurzone stare meble, pajęczyny oraz kanapę stojącą w najdziwniejszym miejscu w jakim stać mogła. Na środku izby.
-Szlag...- mruknął czarnoksiężnik, widząc rejterującego chłopa. Wykonał jeden krok do przodu w głąb chatki, krzycząc.- Jest tu kto? Lepiej dla ciebie byś się ujawnił, bo stanę się niemiły!
W odpowiedzi na te słowa kanapa na środku izby poruszyła się. Tak jakby coś chciało wyjść z pod niej.
Pomiędzy dłońmi Tengira skumulowała się krwistoczerwona energia magiczna. Siła wiru rosła, aż czarnoksiężnik wyrzucił ja do przodu w postaci strumienia magii, uderzającego wprost w kanapę.
Energia uderzyła w kanapę z całą mocą, niszcząc ja na kawałeczki i rzucając resztki na pobliską ścianę. Czarnoksiężnik zobaczył, że stała ona na klapie, w której tera widniała dziura. Po chwili klapa się otworzyła. Ktoś był w środku.
- No wreszcie - wysapała tropicielka, gramoląc się z drabiny z powrotem na powierzchnię. Spojrzała na Tengira jak gdyby nigdy nic, uszczypliwie się przy tym uśmiechając. - To był naprawdę mało wyszukany sposób na pozbycie się mnie ze sceny. Widziałeś w pobliżu kogoś podejrzanego? - przybrała nagle poważniejszego tonu. - Ktoś tylko czekał, aż zejdę na dół, i nawet bym się domyślała, kto.
I nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem - i z wybitnie zawziętą miną - Risha ruszyła przed chatkę. Jak znowu miała nic nie znaleźć, to przecież...
- Dziękuję Tengir, by nie zaszkodziło.- ironizował wściekły czarnoksiężnik, na koniec dodając.- Nic by też nie zaszkodziło, gdybyś zaczekała na cały ten fatalny teatrzyk, który urządziłem z twej inicjatywy. I dzięki tobie, to ja musiałem bawić w pocieszyciela Maten!
- "Dziękuję, Tengir". I cieszę się, że mnie pocieszanie Maten ominęło. Nie wiem, jak ja bym to wytrzymała, nie mam twojej żelaznej cierpliwości - wyszczerzyła się kwaśno, ale temat najwyraźniej na tym się dla niej skończył. Podniosła jeszcze z podłogi zostawiony wcześniej symbol, półksiężyc obejmujący rogami harfę, i na powrót przypięła go do płaszcza. Tengir spojrzał na tropicielkę, jakby chciał powiedzieć: „oboje wiemy, że ja wiem”.
Sekundę później stała już przed chatką i przygryzając zęby patrzyła wprost na fakt, że tajemniczy żartowniś zdolny przesuwać kanapy, jak zwykle rozpłynął się w powietrzu. Tropicielka wydobyła z siebie pełne zawodu jęknięcie.
- Pusto, oczywiście - burknęła gniewnie. Rozejrzała się jednak na wszystkie strony, cały czas mrużąc oczy już nie tylko z powodu słońca, ale i kłębiącej się w niej wściekłości. W końcu odezwała się, ruszając jednocześnie przez Dęby:
- Chodź, lepiej ci pokażę, co znalazłam w karczmie. Może coś ci powie zapach fiołków albo konwalii...
- Zapach konwalii nic mi nie powie...a co do karczmy. To wiem, że ktoś rozbebeszył nasze pokoje. Najwyraźniej wierząc, że zabraliśmy bransoletę burmistrzowi.- odparł czarnoksiężnik wzruszając ramionami. – I dla jego dobra, powinniśmy byli to zrobić. Tylko czekać, aż zjawi się Amra lub inna desperatka żądna mordu i bransolety. Nie kochają tu Gregora Shemova, oj nie kochają.
- Bransoletka burmistrza to jest naprawdę ostatnia rzecz, jaką się powinniśmy przejmować - Risha skwitowała krótko, idąc i nawet nie odwracając się ku czarnoksiężnikowi. - Chociaż może ktoś powinien się jej dokładnie przyjrzeć. Co ta klątwa mówiła? O jakimś klejnocie? - rzuciła retorycznie.
- A konwalie to zapach Julii, ich woń unosiła się w całej karczmie. I co ciekawe, ktoś specjalnie dla mnie zaadresował kolejną ostrzegawczą notkę. Chyba robię się tu popularna. Świetnie, uwielbiam bohaterstwo - dodała zjadliwie. - To dlatego, przez ten zapach, w ogóle poszłam do tej chatki. To jedyna namacalna rzecz, która łączy nas z Julią. Pomijając jej całkiem nieszkodliwego trzewika... - znów przerwa na kwaśną minę. - Maten jeszcze jest w pobliżu? Ktoś musi obejrzeć Serapha, dzieje się z nim coś niedobrego. Wczoraj na polanie, dzisiaj w nocy, teraz. Ledwo na oczy widzi, a twierdzi, że nic mu nie jest. Możesz go obejrzeć? Pójdę poszukać Mago i Ruliusa, nie wiem, co się tak wszyscy porozchodzili. Zupełnie mi się to nie podoba, skoro ktoś zaczyna sobie na nas polować.
- Zamknięcie w piwnicy...straszliwa kara. Twoi wrogowie zaprawdę są potężni, ale chyba mają cię za małą dziewczynkę.- mruknął czarnoksiężnik wyraźnie nie w humorze.- A na Maten bym nie liczył. Dzięki twemu pomysłowi z badaniem zwłok, pomocnica Fiary wpadła w histerię. I w tej chwili próbuje się pozbierać do kupy. A skoro Fiara również jest w kiepskim stanie to...niech zgadnę. Nie mamy żadnej kapłanki, na której pomoc moglibyśmy liczyć. Zostaje jedynie Babcia Danusia...- Tengir westchnął.- ...zaczyna mi się wydawać, że jesteśmy tu zbyt późno by uratować Południowe Dęby, możemy jedynie minimalizować straty.
- Za małą dziewczynkę? - Risha zmrużyła słodko oczy, jakby zobaczyła właśnie przesłodkiego kociaka i nie umiała oprzeć się jego urokowi. - Oj, to się jeszcze przekonają, że żadna piwnica mi nie straszna - mrugnęła z beztroską. - Histeria Maten nie jest moją winą. Ostrzegałam, że to może być ponad jej siły. Mam nadzieję, że chociaż czegoś się z tych ciał dowiedziała, inaczej to jej straszne poświecenie poszłoby na marne. Może chociaż dzięki temu zrozumieją, że w Dębach dzieje się coś naprawdę niedobrego.

-Przypuszczałem, że będzie to ponad jej siły. Dlatego nie planowałem pokazywać jej trupów. Planowałem nie dopuszczać, by weszła do chatki w której rodzina została brutalnie zamordowana. Planowałem oszczędzić jej tych widoków.- burknął w odpowiedzi czarnoksiężnik. Następnie zruszył ramionami.- Oglądanie zwłok przez Maten to był twój pomysł...tylko i wyłącznie twój.

- Był, już to powiedziałeś - westchnęła tropicielka. - Może od razu zarządźmy ewakuację całych Dębów, żeby oszczędzić ludziom widoku krwi, jaka się tu przeleje? - zakpiła z szerokim uśmiechem. - Biedactwa, pomdleją, zanim ktokolwiek będzie miał szansę poderżnąć im gardła. Ja tu nie jestem świętym obrońcą poczytalności. Dowiedziała się czegoś czy nie?

Tengir by tak zrobił. Gdyby drogi były bezpieczne, wolałby ewakuować całą ludność Południowych Dębów, zwłaszcza kobiety starców i dzieci. Ale nie było to możliwe...A żarty Rishy były nie na miejscu. Zignorował jednak to, nie miał czasu na wyjaśnianie tropicielce pewnych spraw. Rzekł więc krótko.- Nie...niczego nowego nie zdradziła. Potwierdziła jedynie przepuszczenia, że te „stwory” to przemienieni mieszkańcy Południowych Dębów.

- Jeśli to nie jest nowość, to ja jestem dżinem - Risha posłała Tengirowi drwiące spojrzenie. - Widzisz, właśnie tego się chciałam dowiedzieć: konkretów. Nie przypuszczeń.
Uśmiechnęła się na koniec. Wyglądało na to, że bez kapłanek wyprawa do chatki zostanie odłożona na czas nieokreślony.

Tengir otarł bliznę dodając.- Riv poszła szukać Ruliusa, a co do Mago. Jego ziomkowie ukrzywdzić go nie dadzą. Czemu ty nie przypilnowałaś barda? Wiesz, że grozi mu samosąd?

Na dziwne pytanie o Ruliusie tropicielka wykrzywiła się w pytającym wyrazie:
- Przypilnowałam? Poszłam porozmawiać z matką Katie, żeby się dowiedzieć, co w ogóle zaszło tej nocy. Nie mam pojęcia, dlaczego Rulius postanowił opuścić stajnię. Co ja jestem, niańka? Sprowadź Babcię do Serapha, trzeba go koniecznie obejrzeć, bo jeszcze wyzionie ducha. Ja lecę po Ruliusa, może już się czegoś dowiedział! - skoro opuścił stajnię, to pewnie miał ku temu powód, a tropicielce jakoś nie chciało się wierzyć, że wieśniacy mogli go wywlec i poszczuć widłami. Gdy więc te słowa mówiła, robiła już tyłem kilka kroków w stronę centrum osady, a potem odwróciła się i zaczęła biec. Z bólem musiała przyznać, że krótką złośliwość względem kompetencji Rivielli trzeba już było sobie darować...
Czarnoksiężnik szedł szybkim krokiem, właściwie nie wiedząc gdzie szukać babci Danusi. O ile wczoraj rozplanowali działania...O tyle wydawało mu się, że dziś wszyscy, wzorem Mago, działali na własną rękę.
Taki styl Tengirowi odpowiadał, o ile przestrzegano zasady. „Jak robisz coś na własną rękę, to nie licz na pomoc innych."
Ale sytuacja drużyny, a dokładniej niefrasobliwość niektórych jej członków, zmieniła Tengira w gońca.
Czarnoksiężnik czuł, że marnuje czas, zamiast robić coś konstruktywnego. I to mocno irytowało.
Nagle zauważył staruszkę i podbiegł do niej wołając.- Babciu Danusio...akurat w dobrym kierunku zmierzasz.
- Babciu Danusio...akurat w dobrym kierunku zmierzasz.
- Coś się stało Tengirze? - odpowiedziała kobieta widząc czarnoksiężnika, który wyglądał na mocno podirytowanego.
- Seraphowi się wyraźnie pogorszyło...-rzekł Tengir, pocierając bliznę.- I chyba potrzebna mu jest szybka pomoc.
- Co? Przecież... - staruszka była wyraźnie zaskoczona, jednak powstrzymała się przed kolejnymi pytaniami. - Prowadź - rzuciła do mężczyzny.


Gdy dotarli do karczmy Tengir i Babcia Danusia udali się na poszukiwanie chorującego Serapha. Tam owa dwójka napotkała czuwającą przy wojowniku paladynke. Czarnoksiężnik wycofał się szybko...Nie chcąc przeszkadzać babci Danusi w leczeniu.
- Hej - Riviella zdjęła nogi ze stołu i schowała je pod nim szybko - Cieszę się że jesteście.. Zajęłam się troszkę Seraphem ale wymaga opieki.. Tu w tawernie.. nie jesteśmy już bezpieczni. - dziewczyna spojrzała na Tengira - przepraszam, ale nie znalazłam Ruliusa..
- Nie ma sprawy.- mruknął czarnoksiężnik i szybko wyszedł do karczemnej kuchni.
Nie był tu potrzebny, ani Riv ani babci Danusi...na leczeniu się nie znał. A tym że elfka Ruliusa nie znalazła, nie przejmował. Risha ruszyła go szukać.
Elfka nieco zdziwiona jego pośpiechem poszła szybko za nim gdzie zatrzymała się w progu zerkając co robi.
Tengir usiadł w kuchni i zaczął rozglądać się po niej, wreszcie znalazłszy jakiś kufel, ulał sobie do niego piwa z beczki. Usiadł powoli popijając. Miał wiele do przemyślenia i zbyt wiele zmartwień. Nie zauważył obecności paldynki.
Podeszła cicho i zgrabnie, po czym delikatnie wtuliła się w jego plecy, obejmując w talii.
- Ugotowałam obiad, jeśli jesteście głodni. Powinno starczyć dla wszystkich, nie użyłam jedzenia z tawerny nie jestem pewna czy jest bezpieczne. To piwo także może nie być - elfka zmarszczyła brwi i cofnęła kufel od ust Tengira - Jesteś bardzo zmartwiony...
Był zmartwiony, obejmująca go piękność przegnała wszelkie myśli z jego głowy, poza wspomnieniami ostatniego spotkania i narastającym pożądaniem.
- Masz coś innego, czym mógłbym zaspokoić moje pragnienie ?- szepnął cicho czarnoksiężnik, opierając się plecami o Riviellę. Przymknął oczy, czuł się zrelaksowany.- Nie jestem zmartwiony, może nieco zabiegany i... czuję twe...piersi ocierające się o me plecy.
Uśmiechnęła się, głaszcząc Tengira po brzuszku. - To raczej tylko wzmoże pragnienie - uniosła brwi rozbawiona - A co z naszą wyprawą?
Tengir sięgnął po dłoń dziewczyny masującą jego brzuch i zsunął niżej, by poczuła jego reakcję, na jej widok. Uśmiechnął smętnie i dodał.- Nie wiem...nie wiem Riv i w tej chwili nie bardzo mnie to obchodzi. Na razie całą wyprawa ograniczyła się do ganiania to za kapłanką, to za przewodniczką. Jeśli dalej tak pójdzie...znam ciekawsze i bardziej pożyteczne sposoby na spędzenie popołudnia.
Elfka powiodła dłonią w górę i w dół ciekawsko, przez materiał badając jego kształty napięte pożądaniem. Chwyciła delikatnie dłonią, głaszcząc dalej. - Jesteś rzeczywiście strasznie spięty...
Nic dziwnego, liczył że przepłoszy elfkę tym śmiałym ruchem. A jej dłoń tylko spotęgowała efekt. Czuł jak paladynka każdym działaniem dorzuca drew do płonących w nim żądz.
- A ty piękna...Riv.- wyszeptał czarnoksiężnik poddając się pieszczocie elfki. Dłoń czarnoksiężnika przesunęła się po jej udzie, tuż poniżej kusej czerwonej sukienki jaką miała na sobie Riviella. Tengir nie miał już sił by bronić się przed pragnieniem, które ona podsycała.
- Porwiesz mnie do swego pokoju? - szepnęła uśmiechając się elfka i wślizgnęła się przed mężczyznę spoglądając w jego oczka mrukliwie.
Objąwszy Riviellę w biodrach dłońmi, Tengir spojrzał jej w oczy, pocałował usta, potem szyję. Przycisnął dziewczynę do siebie wijąc ustami po szyi elfki i mrucząc.- Myślisz, że zdążę?
-Ahh.. mrr.. ale Tygrysku tu może ktoś w każdej chwili wejść... - twarz paladynki promieniała, a usta drgnęły lekko z rozkoszy, gdy wargi czarnoksiężnika sunęły po jej szyi.
- Wiem, wiem...pójdę pierwszy...- mruknął c zsuwając Riviellę z siebie. Wstał ostrożnie, lekko drżąc na nogach. Dotknął palcami jej policzka.- Wiesz, że możemy poczekać...zrobić to bardziej romantycznie później. A nie w pośpiechu?
- Jeśli mam wybierać jakość lub czas, wybiorę jakość kotku.. - elfka oparła się łokciami o stół i uśmiechnęła zaczepnie. Tengir spojrzał na dziewczynę, żegnając swój zdrowy rozsądek na następne kilkanaście minut. Dłonie czarnoksiężnika wsunęły się po szatę dziewczyny i delikatnie zsunęły jej koronkową bieliznę...wargi ponownie zaczęły pieścić szyję.
- Doprowadzasz mnie do szału, wiesz?- szeptał Tengir Rivielli do ucha, pieszcząc je swym wilgotnym językiem.
- Wiem, i lubię to robić.. - elfka pomogła w końcu mężczyźnie pozbyć się czarnych majteczek, jej dłonie delikatnie wodziły po jego płaszczu, odpięły zapinkę płaszcza. Paladynka uśmiechała się zalotnie wsuwając paluszki miedzy guziczki, które stopniowo odpinała - A więc nie stracimy na jakości? - uśmiechnięta uniosła brew wyzywająco. Nie wiedział co odpowiedzieć...Dotąd kochał się z kobietami mając chłodny umysł, delektując się tym. Z Riv było inaczej...czarownik płonął wewnętrznym ogniem. To było coś nowego.
Dłonie Tengira gorączkowo sięgały do zapięcia swych spodni, patrzył jak upada płaszcz na ziemię... Ale bardziej interesowało go szybkie odsłonięcie dolnych partii ciała przed elfką. Czarnoksiężnik spojrzał na paladynkę. – Riv, wiesz że ...na ciemne słońce Riv, ja nie czułem takiego żaru, od...naszego spotkania ... przed świątynią...Riv tak bardzo cię pragnę.
Zaopatrzone w spore pazurki palce elfki sunęły już po jego nagim torsie, a widząc jego pożądanie, w jej oczach zaświeciły się ogniki. Gdy zdjął pas, pomogła mu ściągnąć resztę garderoby, przyklęknęła i palcami sprawiać niewysłowioną rozkosz tengirowej „dumie”.
- Prawdziwy ogier.. - zagryzła wargę zastanawiając się nad jego reakcją. Zaskoczyła go, było to przyjemne zaskoczenie co prawda, ale nadal zaskoczenie. Ona przejęła kontrolę nad ich pierwszym razem, a Tengirowi nie pozostało nic innego jak poddać się temu i próbować protestować.
-Riv co ty...?- zaprotestował słabo Tengir czując dotyk dziewczyny na swym czułym punkcie. Nic dziwnego. Jej dłoń paraliżowała go, poprzez rozkosz jaką sprawiała. Oddech czarnoksiężnika przyspieszył, palony ogniem którego elfka umiejętnie podsycała. Dłonie Tengira błądziły po jej szmaragdowych włosach.
Usta elfki delikatnie błądziły po jego udzie, tak blisko, muskając skórę lekko wargami. Chociaż Tengir nie był elfem wydawał się jej atrakcyjny. A czując jak głaszcze jej włosy uśmiechnęła się zadowolona i zbliżyła usta do sfery między jego udami. Po czym zaczęła używać dzikie harce na najwrażliwszej części ciała czarnoksiężnika. Fala doznań, zalała umysł mężczyzny.
Tengir drżał, od pieszczot jakie mu dostarczała, odruchowo masował delikatnie płatki uszne elfki. Pocierał je starając się trzymać na nogach mimo doznań które przepływały przez niego. Jęknął w ostatnim słabym proteście.- Riv...ale to ja miałem ciebie pieścić.
Uwięziony przez rozkosz jej ust, czarnoksiężnik mógł jedynie delikatnie masować płatki jej uszu. Tak, jak lubiła.
- Przecież miłość nie może być jednostronna, nie martw się na mnie przyjdzie pora sądząc po tobie.. już niedługo hihi..
Paladynka siedząc wyprężyła się i oparła łapki na jego udach. Skupiła się na coraz gorętszych pieszczotach, wywołując już nie fale, a tsunami doznań przetaczające się co chwila przez umysł czarnoksiężnika.
Drugą dłonią drapała go pazurkami po brzuszku przy okazji kątem oka zerkając podczas tych pieszczot w jego oczy...Zaciśnięte oczy, Tengir nie mógł myśleć o niczym poza przyjemnością jaką mu Riv ustami sprawiała.
Mężczyzna czuł jak fala pożądania wypełnia go od dołu. Drżał, a czując jak jego żar dochodzi zenitu. Za szybko. Z innymi potrafił się hamować, pieszczoty Rivielli były zbyt intensywne... Zbliżał się szczyt rozkoszy czarnoksiężnika, a jego oczy świeciły czerwonym blaskiem. Dyszał pokryty potem.- Riv..Riv..ja...jestem blisko.
- Nie tak szybko kotku bo nie zdążysz się nacieszyć - mruknęła pod nosem i uszczypnęła go w goły pośladek nieco studząc jego napięcie. I powróciła do intensywnych igraszek na wrażliwej części ciała Tengira.
-Riv...moja ty słodka.- szepcze rozpalony pieszczotami elfki czarnoksiężnik. Zamknął ponownie oczy skupiając się na jej darze dla niego...pieszczotach rozpalających drżące ciało Tengira. Dłonie wędrujące po włosach dziewczyny zaczęły się poruszać coraz szybciej i mocniej...coraz trudniej było panować mu nad sobą.
Dziewczyna zwolniła jeszcze bawiąc się z Tengira podnieceniem i zaczepiając. Wstała, zrzucając z siebie sukienkę, a on ujrzał ją całkiem nagą przed sobą. Ciało pokryte bogato tatuażami przedstawiającymi motyle i piękne kwiaty pulsowało lekko w podnieceniu. Riviella stała tak obnażona i nieco się zarumieniła. Jej pełne rozpalone piersi drżały, twarde z napięcia. Wzrok elfki był dziki i rozpalony, podeszła tak blisko by dotknąć jego ramion i pogłaskać je. Wyglądała fascynująco w oczach Tengira. Łączyła w sobie niewinność i dzikość jednocześnie.
Jego wzrok płonął czerwonym blaskiem...Myśli już dawno odpłynęły. Tengir objął ją przyciskając do siebie i sadowiąc elfkę na stole kuchennym. Czarnoksiężnik, połączył się z nią gwałtownie i drapieżnie w miłosnym uścisku. Nie tak, jak powinien podczas pierwszego razu, zabrakło mu delikatności ... Przeprosił więc szepcząc.- Przepraszam Riv, ja ledwo się kontroluję.
Dłonie czarnoksiężnika oplotły elfkę, gdy jego usta wiły się po biuście Riv. Dziko, namiętnie i energicznie wargi i dłonie Tengira pieściły jej nagie ciało. Paladynka wyzwoliła w czarnoksiężniku żar, który on przenosił w nią szybko i gwałtownie. Było w tym coś zwierzęcego, w tych gorączkowych pieszczotach i energicznych ruchach, jakiś dziki żar...pierwotny rytm miłości.
Jej nóżki oplotły go namiętnie, zaś ona cała drżała jak jej zagrał. Ich połączone ciała ocierały się o siebie, promieniejąc pożądaniem. Dłonie elfki głaskały go po plecach by zjechać w dół, ujmując pośladki mężczyzny.
- Tengir.. - elfka nie mogła powstrzymać się cicho jęcząc, po czym uśmiechnęła wyraźnie prężąc i wygięta eksponowała mu swoje piersi. - Tygrysie.. Dzikusie - wargi jej zadrżały a głos się zarwał w słodkim jęku, dziewczyna uniosła wzrok w górę.
Czarnoksiężnik łączył się z Riviellą w coraz szybszym i gorętszym tempie. Nie pamiętał by jakakolwiek kobieta doprowadziła go do takiego stanu. Wargi szalały w gorącym tańcu po biuście elfki...gdy Tengir dawał upust swoim żądzom, z każdym ruchem zbliżając się do szczytu rozkoszy, wraz nią. Nachylił się bardziej i wczepił się swymi wargami w jej usta w namiętnym pocałunku. Czuł rosnące pulsowanie w swym ciele, wyzwalające coraz więcej energii. Oderwał usta od warg elfki szepcząc.- Podoba ci się co ze mnie uczyniłaś?
W słowach tych nie było wyrzutu, raczej pożądanie i wesołość. Oczy czarnoksiężnika świeciły czerwonym blaskiem. Oddech był szybki, niemal czuć było z niego żar przepełniający Tengira.
Zapach jej perfum mieszał się z ich potem i podnieceniem otępiając zmysły, które szalały razem ze skrzypiącym pod elfką stołem. Jego ciało, gorące i pełne siły pociągało ją niezmiernie, drżące dłonie nim chwyciły się stołu, szukając oparcia błądziły po jego torsie. Zaś gdy mężczyzna pocałował ją, Riviella zachłannie przedłużyła ten pocałunek języczkiem wodząc jego zmysły ku szaleństwu.
Uśmiech na jej twarzy mówił sam za siebie iż była zadowolona. Zaś ona po chwili wymruczała.
- Podoba Ci się paladynka ze strony której jeszcze nie znałeś? Ohh.. - wbiła pazurki mocno w drewno i jęknęła głośno na tyle iż być może babcia Danusia mogła ją usłyszeć. - Bierz mnie.. - wydyszała dziewczyna jej ciało wiło się na blacie w rozkoszy, piersi skakały w rytmie ich miłości zaś wzrok gubił się gdzieś na suficie.
Tengir tylko na moment spojrzał w kierunku, tylko na moment zdając sobie sprawę, że mogą być przyłapani...Na moment...Dzikie pożądanie jakie czuł do Riv powróciło i zawładnęło nim całkowicie. Po chwili wycharczał mając sucho w gardle.- Tak, bardzo aż za bardzo.
Spocone ciało Tengira lepiło się do niej coraz bardziej zbliżając się do szczytu rozkoszy. Czarnoksiężnik mógł tylko zgadywać z drżenia jej ciała, ile jej do tego uczucia brakuje. Starał się by połączyli się w tym uczuciu...razem. Wreszcie drapieżny pocałunek, połączył ich usta w chwili wspólnej ekstazy. Głowa mężczyzny opadła na jej piersi...łapał oddech mówiąc.- Mogę się do tego przyzwyczaić, a wtedy...nie dam ci spokoju, słowo.
Pożądanie opadło...czarnoksiężnik czuł tylko błogość i czułość wobec elfki na której odpoczywał.
Riviella zamknęła oczy i ujęła dłońmi jego głowę głaszcząc ją czule, gdy razem stygli po tym uniesieniu. Całe jej ciało pulsowało jeszcze razem z płytkim oddechem. Odgarnęła włosy z twarzy, łapiąc oddech za oddechem po czym uśmiechnęła się.
- Prosiak! - elfka roześmiała się, podciągnęła go do góry i delikatnie pocałowała patrząc w jeszcze czerwone oczka z uczuciem.
- Wolę je naturalne. - uniosła go i swoje nóżki zgrabnie wyślizgując się spod niego poszła po swoją bieliznę i zaczęła się ubierać patrząc na niego kocim wzrokiem. Miała włosy w nieładzie i wciąż lekko drżała przyglądając się jak on leży wycieńczony na blacie. Ich wzrok się spotkał.
Czerwony blask powoli zgasł w jego oczach, gdy Tengir uśmiechnął się niepewnie pod spojrzeniem elfki.
Czarnoksiężnik z widoczną lubością w spojrzeniu obserwował nagie ciało dziewczyny sięgające po ubranie.... Spoglądał jak się ubiera, po czym zaczął zakładać ubranie, dodając.- Riv... będziemy musieli pogadać o twych wyprawach do obozu Kosefa. Ja mu nie ufam.
- Ja także mu nie ufam... jednak moja rolą jest pomoc tym ludziom kotku... - Elfka poprawiła swoją fryzurę i założyła sukienkę, ostrożnie poprawiając ją na sobie. Robiła to spokojnie i dokładnie wiedząc że Tengir się jej przygląda. Maskując ślady tej namiętności i chociaż całkiem dobrze jej to poszło nie potrafiła ukryć pewnego błysku w oczach. Spojrzała na niego przez ramię z uśmiechem, zagryzła wargę i wyszła szybko, a głośny stukot obcasów mówił iż czmychnęła na piętro gdzie znajdowały się ich pokoje.
Tengir pognał za nią...dopadł ją jak szła na piętro. Objął w pasie i przycisnął.- Już mi uciekasz?
Zapach włosów, zapach nadal gorącej po tym co zaszło między nimi elfki, wciąż na niego działały.
Ona mruknęła i wtuliła się w niego plecami lekko odwracając się do niego i zerkając.
- Już tęsknisz? - uśmiechnęła się słodko zerkając w jego oczy, nagle Tengir poczuł jak jej pośladki zaczepnie ocierają się o niego.
- Muszę się odświeżyć Tygrysku...
-Jak będziesz dalej tak robić...- westchnął czarnoksiężnik czując prowokujące ruchy elfki, przycisnął ją mocniej do siebie i językiem dotykając uszko szeptał.- Riv, postaram się nieco opanować...ale nie ułatwiasz mi tego.- dodał po chwili.- Riv, nie idź do obozowiska Kosefa sama. Rozumiem: powinność paladyna, ale nie musisz iść sama.
Dziewczyna przestała prowokować, wyraźnie zadowolona swoim wpływem na niego.
- A kto ze mną tam pójdzie? Ty? Chyba bardziej przydasz się im niż mi, chyba że znasz się na leczeniu chorób. - elfka oparła głowę o ramię mężczyzny opierając się cała na nim plecami, zamykając oczy i rozkładając ręce - Widzisz..? Ufam Ci.. - wargi elfki zadrżały w lekkim uśmiechu.
To nie miało znaczenia...dla czarnoksiężnika. Miała rację, ale to nie zmieniało faktu, że Tengir nie chciał by się narażała. Musiał być jakiś sposób, by ją pilnować. Czarnoksiężnik powoli stawał się zaborczy, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo Riv. Nie chciał jej puścić samej, nie chciał od niej odstępować , gdy deklarowała tak niebezpieczne plany.
Trzymając paladynkę w swych ramionach, Tengir delikatnie całował jej uszko dodając.- Babcia Danusia się zna...Risha też coś może wiedzieć, Mago...ktokolwiek.
Delikatnie masując brzuch Rivielli dodał wesołym tonem.- Tak sobie pomyślałem. Może przeprowadzić się do mego pokoju...Mam dwa łóżka, ale to dla nas nie problem. I będę miał cię na oku.
- Boję się tu troszkę spać.. nasz przeciwnik już zaczął podstępną walkę, zaczął od Serapha.. - elfka wtuliła policzek w jego brodę delikatnie nim głaszcząc, otworzyła oczy i spojrzała na niego. - Bardzo chętnie przeprowadzę się do Twojego gniazdka.. co do towarzystwa zaś no.. mogę zapytać ich, nie wiem jednak czy mamy tyle czasu by wszyscy leczyli chorych. Jeśli nie zrobimy czegoś w końcu co da nam troszkę czasu, to możliwe że cała ta opieka pójdzie na marne. - brzuszek dziewczyny zadrżał z przyjemnością poddając się dotykowi czarnoksiężnika.
-Riv...nie ma w Południowych Dębach i okolicy bezpiecznego miejsca.- szepnął z czułością akcentując jej imię. Dłoń Tengira wyczuła drżenie ciała paladynki. Czarnoksiężnik uśmiechnął się delikatnie kontynuując pieszczotę...nie zwiększając, ani nie zmniejszając jej intensywności. Cmoknął elfkę w policzek dodając.- Tylko razem jesteśmy bezpieczni, prawda?
- Prawda Kotku... jak Ty to robisz że tak mi z Tobą dobrze? - elfka odwróciła się i pocałowała delikatnie z wyjątkową czułością. Tengir przez chwilę przeciągał pocałunek, delektując się nim niczym winem. Wreszcie oderwał usta od ust elfki, dodając z pewnym ociąganiem.- Nie wiem, ja ...nie znam się na czułościach Riv...
Następnie dał delikatnego klapsa w pośladek dziewczyny dodając żartobliwym tonem.- A teraz idź się odświeżyć.
- No wiesz? Nie przystoi tak traktować paladyna - roześmiała się wpatrując w jego oczy swoimi złotymi, błyszczącymi tęczówkami. Delikatnie głaskała jego ramiona - Jak będę miała czas by wrócić na noc, pokażę Ci jak robię masaż.
- Będę czekał Riv.- uśmiechnął się Tengir, poczym oderwał się od dziewczyny mówiąc.-Chyba i tak za długo zasiedzieliśmy się na schodach.
- Nie żałuję żadnej chwili którą spędzam z Tobą.. - pazurek elfki delikatnie przejechał w poprzek jego ust po czym dziewczyna z uśmiechem odwróciła się i poszła do pokoju.
Czarnoksiężnik się uśmiechnął w odpowiedzi...Jako że nie potrafił znaleźć słów, by wyrazić to co czuje. Nie był dobry w czułościach. Zszedł na dół, by spróbować posiłku jaki przygotowała Riv. A co potem ? ...Risha chyba zmieniła już zamiar co do przeszukania owych chatek. Tengir sięgnął po kawałek roztrzaskanego klejnotu, oglądał go...potem wzrok czarnoksiężnika powędrował na zewnątrz. Aria jeszcze nie wróciła, ale Tengir postanowił dać grupie Arii czas...Do wieczora. Sam zaś postanowił odwiedzić burmistrza. Grigor miał sporą kolekcję ksiąg. Być może wśród nich znajdzie kronikę Południowych Dębów...Szansy na to co prawda, zbyt wielkiej nie było. Jednak, dopóki nie wróci Astaeria, Liadon i Carmellia, nie widział dla siebie innego zajęcia. Schował kawałek rozbitej sfery i ruszył. Powinien powiadomić Riviellę o swej decyzji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-07-2009, 20:08   #149
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Nad południowymi Dębami powoli zbierały się ciemne chmury zarówno w przenośni jak i dosłownie. Słońce schowało się za burzowymi chmurami, jakby nie chcą dawać swego błogosławieństwa mieszkańcom tej mieściny. Zupełnie jakby te wszystkie wydarzenia zasmuciły niebiosa. W końcu zaczął padać deszcz, niczym łzy Pana Poranku, smucącego się nad tym, co już się wydarzyło i co jeszcze zdarzyć się może. Z początku mały deszczyk szybko przemienił się w ulewę. Wraz z nią przyszedł silny wiatr oraz pierwsze zwiastuny burzy. Całkiem niedaleko wioski zagrzmiało potężnie. Ludzie zaczęli chować się do domów, dzieciaki przestały się bawić, wszelkie pochodnie, które mogłyby w takim zachmurzeniu dać trochę światła, zaczęły gasnąć. Zrobiło się szaro i smutno, a deszcz jeszcze przybrał na sile. Lało tak mocno, że nie wiele było właściwie widać.

***

Risha próbowała znaleźć Ruliusa, gdy zaczął padać lekki deszczyk. Widząc, że niebo coraz szybciej ciemnieje postanowiła przyspieszyć kroku i tempa w poszukiwaniu Ruliusa. Nie miała jednak pojęcia gdzie jej towarzysz mógł się udać, a przez coraz silniejszy deszcz wszyscy ci, którzy mogli jej podpowiedzieć pouciekali do swych domostw. Dziewczyna schroniła się przed deszczem pod jednym z drzew. Zapach liści, mokrej gleby i kory dębu obok którego stała dał dziewczynie siły i odświeżenie, których tak bardzo potrzebowała. Myśląc o tym wszystkim co działo się w tej mieścinie, o tajemniczej Julii, o bestialskich mordach jakie miały tu miejsce, o klątwie przemieniającej ludzi w potwory, Risha nawet nie zauważyła, gdy świat przysłoniła zasłona z deszczu. Nagle jednak wyprężyła się, bo miała wrażenie, że dostrzegła między drzewami coś istotnego...

***

Rulius rozejrzał się po archiwum. Miał świadomość, że poszukiwania mogą mu zająć trochę czasu. Ledwo jednak zaczął się przedzierać przez tony dokumentów, a usłyszał jak ktoś schodzi na dół. Okazało się, że był to burmistrz.

- Wraz z córką wychodzę - powiedział patrząc półelfowi w oczy - rozumiem jakie ważne są Twe poszukiwania, więc pozwolę Ci tu zostać. Jednak pamiętaj, że wiem ile czego mam - pogroził mu palcem po czym ruszył w stronę schodów.

- I niech pan nikomu nie otwiera! - rzekł będąc już niemal przy wyjściu z piwnicy.

Bard zaś wziął się do roboty. Miał na szczęście dużą wiedzę i wiele w życiu przeczytał. Robota szła mu więc dość szybko. Pracę podzieli sobie na kilka faz takich jak, wyniesienie co ciekawiej wyglądających dokumentów, podczas gdy te, które wyglądały na nie ważne - czyli zdecydowana większość - odkładał w inny kont piwnicy. Czuł się troszkę jak jakiś służący, który miał za zadanie posprzątać swemu panu piwnicę. Na szczęście prawda była inna. Mężczyzna zakasał rękawy i wziął się do pracy.

***

W karczmie "Pod Złamanym Toporem" przebywały aktualnie cztery osoby. Babcia zajmowała się dziwnie zmęczonym Seraphem. Patrząc po tym co przeżył w przeciągu doby, nie dziwne, że czuł się nieswój. Babcia za to czuła się nieswojo z innego powodu. Może była stara, jednak słuch miał dobry, a jej rozum też nie szwankował. Widziała jak Tengir wychodzi z głównej izby i jak za nim podąża Riviella, paladynka Sune. Słyszała też poskrzypywanie starego stołu oraz jęk. Najwyraźniej jęk przyjemności. Ech te służki Ognistowłosej Pani.

Riviella szczęśliwa i zaspokojona brała kąpiel. Wcześniej poprosiła Tengira i Serpaha o pomoc z napełnieniem balii. Teraz leżała w niej i relaksowała się wspominając to co zdarzyło się przed chwilą i zastanawiając czy znalazła miłość. Kąpiel trwała długo w końcu jednak postanowiła odświeżona zejść do reszty.

Tengir zaś po napełnieniu wodą bali, powiedział elfce, że idzie zajrzeć do burmistrza. Jak powiedział tak zrobił. Nie patrząc na deszcz skierował swe kroki w kierunku domu burmistrza. Zapukał w drzwi niestety nikt mu nie odpowiedział, nikt nie otworzył, nikt nie zaprosił do środku. Tengir obszedł cały domek, ale w żadnym oknie nikogo nie zobaczył. Rozeźlony wrócił więc do karczmy tym bardziej, że był przemoczony do suchej nitki i mocno zziębnięty.

Chroniąc się przed deszczem i licząc na chwilę odpoczynku czwórka towarzyszy zasiadła przy zastawionym przez paladynkę stole i zaczęli jeść późny obiad.

***

Grupa cmentarna w tym czasie była zniecierpliwiona. Pojawiła się bowiem kolejna zagadka, a na tablicy było jeszcze miejsce na co najmniej kilka następnych. Ta zagadka sprawiła im przez chwilę nawet pewne trudności, jednak po dłuższym zastanowieniu Liadon podszedł do dźwigni i za ich pomocą wpisał słowo „MAPA”. Oczywiście po chwili owe słowo znalazło się na tablicy wraz z nową zagadką i cichy jęknięciem trójki awanturników. Nie było jednak rady, trzeba było rozwiązać kolejną zagadkę.

"Czarny przy zakupie, czerwony w pracy się staje by szarym na śmietniku zostać"

Tak właśnie brzmiała następna zagadka. Trójka towarzyszy popatrzyła po sobie i znowu razem zaczęli dochodzić do tego, co może ona oznaczać. Okazało się, że test w formie zagadek nie był dla nich żadnych wyzwaniem, bowiem dość szybko znaleźli odpowiedź.

- W Ę G I E L – mówił na głos Liadon, gdy pociągał odpowiednie dźwignie. Na tablicy po chwili pojawiło się ów słowo a także kolejne zdanie. Tym razem jednak nie była to już zagadka.
- Twoja mądrość jest wielka. Miejsce mojego spoczynku stoi przed Tobą otworem. – przeczytała Carmellia. Zupełnie jakby w odpowiedzi na jej słowa tablica zaczęła powoli chować się ku ziemi. Gdy w końcu wniknęła w podłogę, towarzysze bardzo głośny pisk jakby ktoś sztyletem rysował po szkle. Spojrzeli w tamtym kierunku i zobaczyli, że krata chroniąca dostępu do środkowego korytarza zaczyna się mozolnie podnosić. Gdy w końcu po dłuższym czasie zatrzymała się przy samym suficie, historia się powtórzyła tym razem jeśli chodzi o kratę, która pojawiła się przy drzwiach głównego wejścia. W końcu grobowiec znowu był otwarty. Dwie kobiety i mężczyzna skierowali się w stronę środkowego korytarza. Przyszedł czas na odpowiedzi.

***

Mago obudził się. Ostatnie co pamiętał to fakt, iż był w świątyni Lathandera. Miejsce w którym się znajdował teraz na pewno nie było tym samym co gdy zasypiał. Najdziwniejsze było jednak to, że nie dość iż chłopak nie znał miejsca w jakim się znalazł, a także fakt, że ktoś przecież musiał go tutaj przenieść, a on i tak się nie obudził. W każdym razie niziołek ściągnął z siebie przyjemny w dotyku koc pod którym leżał i zobaczył, że leży na łóżku, które w przeciwieństwie do tych z karczmy nie jest znacznie większe od niego. Łóżko zaś znajdowało się w niskim pokoju, gdzie wyższy człowiek musiałby uważać na strop. Pokój miał okrągłe okna za którymi obficie teraz padał deszcze. Ładne drewniane meble oraz ściany pomalowane w przyjemny, zielony kolor nadawały pokojowi atmosferę spokoju. Podszedł niepewnie do drzwi i poczuł aromat potrawki królika i smażonych ziemniaczków. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Ferdinand.

- O już się obudziłeś? – powiedział zaskoczony – Zasnąłeś tak nagle i tak mocno, że nawet nie poczułeś jak Cię tu przynieśliśmy. Wiem, że ta chwila snu nie wystarczyła Ci na nabranie sił, ale mam nadzieję, że porządny obiad i butelka brandy postawią Cię na nogi! Zapraszam.

***

Risha kluczyła między drzewami. Woń konwalii unosiła się w powietrzu i wraz z śladami bosych stóp prowadziły ją w kierunku jeziora. Wszystko to na kilometr śmierdziało pułapką, bo tak jak wcześniej nie mogła znaleźć żadnych śladów dziewczyny, która zgubiła trzewiczki, tak teraz widziała je dość dobrze. Poza tym nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ona specjalnie się jej ukazała. Tropicielka szła więc między drzewami z dwoma obnażonymi ostrzami i z zaciętą miną. Nawet jeśli ładowała się w pułapkę to chciała pokazać, że błędem było jakiekolwiek atakowanie jej osoby. Oj tak. W końcu dziewczyna po dość długim i drażniącym kluczeniu, zobaczyła ślady kierujące ją w stronę jeziora. Szła powoli, a deszcz ograniczał jej pole widzenia a także to co mogła słyszeć. Jej włosy były całe posklejane od ciągłego deszczu, a skórzana kurtka jaką miała na sobie pachniała nieprzyjemnie. Było tez dość ślisko, ale na to akurat doświadczona tropicielka nie zwracała najmniejszej uwagi. Po chwili wyszła zza drzew i naglę stanęła czujnie. Usłyszała krzyki i coś jakby odgłosy w kuźni albo...albo odgłosy uderzania metal o metal tak jak w czasie bitwy. Jak na złość dokładnie w tym momencie usłyszała dźwięk rogu z okolic południowej bramy, czyli z drugiego końca wioski.

Nie zastanawiała się długo, tylko pędem ruszyła przed siebie. Już po chwili miała pełny obraz zatrważającej sytuacji. Północna brama jak i palisada były nietknięte, a mimo tego do osady napływali napastnicy. Po chwili zorientowała się, że słowo „napływać” jest jak najbardziej trafne. Grupy przeciwników bowiem wybiegały z bramy prowadzącej nad jezioro.

Co do zaś samych potworów to były to wysokie na jakieś siedem stóp stworzenia stąpające na dwóch nogach, z pokrywającą je zieloną i szarą łuską, z wielkim ogonem, który pomagał im utrzymywać równowagę i z pyskami przypominającymi jaszczurki. Jaszczurludzie, którzy potrafią wytrzymać pod wodą znacznie więcej czasu niż człowiek przez jezioro wdarli się do osady.


Dziewczyna widziała jak pierwsza grupa stworów atakuje obóz, w którym rozpaczliwie bronią się ludzie. Był to obóz najemników Kosefa. Najgorsze jednak było to, że ludzie ci nie byli w stanie normalnie walczyć. Większość z nich leżała na ziemi, pełzała bądź na czworakach próbował uciekać przed napastnikami, którzy uzbrojeni w ostre jak brzytwa pazury, morgenszterny, włócznie i zakrzywione miecze dokonywały istnej rzezi w obozie. Bo co z tego, że jedna dziewczyna, która jako jedyna poruszała się w pełni sprawnie, związała w walce trzech przeciwników stojąc przed obozem skoro inni ją mijali i wpadali do obozowiska. Co z tego, że niektórzy ludzie próbowali się jakoś bronić, stanąć do walki, co z tego, że obalili w czterech juszczorczłeka, skoro zaraz następny czynił w owej grupce spustoszenie swą bronią. Ludzie ci nie mogli walczyć, bowiem wszyscy mieli wysoką gorączkę i byli osłabieni. Tego jednak Risha wiedzieć nie mogła. Widziała jednak, że ludzie wymiotują mdleją, często trzymają się za brzuchy w nieopisanym cierpieniu patrząc jak stwór zamachuje się na niego toporem i nie mogąc nic zrobić. Trawiła ich dziwna choroba, a większość z nich nie miała doczekać wyleczenia.

Risha w chwilę dobiegła do niskiego, drewnianego płotu i przeskoczyła nad nim bez problemu. Znalazła się w środku nierównej bitwy. Zaatakowała od razu. Pierwszy potwór padł, gdy dwa ostrza cięły go plecach. Następny zdążył nawet zauważyć dziewczynę i zaatakować zza głowy swym buzdyganem. Risha zgrabnie odskoczyła na bok i cięła od razu sejmitarem, jednak przeciwnik zablokował tarczą. Dziewczyny nawet na moment to nie zbiło z tempa, gdyż była na to przygotowana. Szybko skoczyła w bok i swym kukri cięła rękę, która trzymała tarczę, a po chwili krokodyli pysk. Trysnęła krew, ryk bólu poniósł się po obozie, a Risha wykonała cięcie z obrotu. Drugi jaszczuroludź był martwy. Nagle zza dziewczyny wyskoczył kolejny i pewnie przygniótł by ją swym ciałem, gdyby w ostatnie chwili ledwo żywy mężczyzna nie rzucił mu się na ogon, pozbawiając go równowagi i przewracając dokładnie przed tropicielką. Ta nie zmarnowała okazji. Cztery cięcia pozbawiły kolejnego stwora życia.

I co z tego, że na terenie obozu nie został już żaden żywy jaszczuroludź, skoro rannych i umierających ludzi było cztero, pięciokrotnie więcej niż poległych przeciwników? Co z tego, skoro kolejna grupa tych istot biegła do obozu, a na jej drodze stała tylko ranna dziewczyna walcząca z dwoma wrogami naraz?

Risha wybiegła przed obóz stając wraz z inną dziewczyną do nierównej walki z najeźdźcami.

***

Rulisowi poszło nad wyraz dobrze. Pod stertą starych i niepotrzebnych dokumentów i ksiąg znalazł dokument napisany przez człowieka o godności Ilmir Shemov. Datowany był na rok Wędrownego Wywerna. Wyglądało to w sumie, na fragment dziennika, albo testamentu. Pojawiały się w nim imiona znane jak choćby Aramil, Eberk czy Nicos. Były jednak też imiona, które nie mówiły bardowi nic na przykład Oriseus. Jednak to imię Ger’kaalar najbardziej zastanowiło barda. Z racji tego, że owy dokument został znaleziony w czasie krótszym niż trzy kwadranse, półelf miał zamiar jeszcze poszperać. Nagle jednak usłyszał coś dziwnego z góry. Jakby coś ciężkiego spadło na ziemie. Po chwili znowu coś łupnęło u góry, tak że aż tynk w piwnicy się posypał. Co się tam działo? Czyżby burmistrz już wrócił? Jeśli tak to co on tam robi. I czemu nie powiedział, że już jest z powrotem? A jeśli to nie burmistrz...to kto? Mężczyzna postanowił to sprawdzić. Chwycił za swą kuszę i ruszył powoli schodami do góry. Co jednak dziwne, drzwi do piwniczki były zamknięte. Łup. Znowu coś huknęło. Sądząc po odgłosach musiało to być w gabinecie burmistrza. Jeśli więc chłopak, szybko by się stąd wydostał mógłby zaskoczyć ewentualnego nieproszonego gościa. Naprał więc z całej siły na drzwi i...odbił się od nich. Nici z zaskoczenia. Wściekły na siebie chłopak kopnął drzwi raz i drugi. Te dopiero po trzecim kopnięciu stanęły otworem. Rulius wyszedł przez nie i cicho ruszył w kierunku biura. Gdy stanął tak, że widział już całe pomieszczenia zauważył postać, w szarym i podniszczonym płaszczu, która chwytała księgi i chwile zaledwie je przeglądając rzucała na ziemie. Chłopak wycelował, gdy nagle miał wrażenie, że postać tak jakby zaczęła rosnąć, bo zrobiła się nagle wyższa. Owa istota w płaszczu odwróciła się i zawarczała. Rulius zobaczył Gnolla o paskudnym wyrazie twarzy, z białymi oczyma, naszyjnikiem z ostrych zębów, a także ludzkich palców. Pokraka ryknął gotów do walki, tym razem to jednak bard był szybszy.


***

Tengir i co jakiś czas uśmiechającą się do niego Riviella siedzieli wraz z babcią i Seraphem w karczmie. Nikt inny z jego towarzyszy się nie pokazał, co znaczyło, że mają jakieś zajęcia. Kto wie co inni mogli znaleźć w czasie gdy oni tu siedzieli. Odpoczynek był jednak ważny, zwłaszcza dla Serapha i babci Danusi, a ponieważ karczma była coraz mniej bezpiecznym miejscem, czarnoksiężnik i paladynka czuwali. Deszcz, wichura i coraz częstsze grzmoty wcale nie poprawiały humorów.

Niestety odpoczynek i czas wytchnienia nie trwały długo. Nagle bowiem cała czwórka poderwała się błyskawicznie gdy usłyszeli granie rogu od którego aż dostali gęsiej skórki. Nie myśląc wiele wybiegli z karczmy. Pędząc przez błoto, w ulewie dotarli do Południowej Bramy skąd było słychać róg. Tam już trwała bitwa.

Ponownie jak w poprzednim ataku na wioskę tym razem także do walki przystąpiły gnolle. Z południowców była tutaj tylko mała grupka ludzi dowodzona przez nikogo innego jak przez samego Dazzaana Stalowego Buta, który klął w trakcie walki w niebogłosy. Obok niego walczyła zaś niska persona, najpewniej niziołek. Miał na sobie koszulkę kolczą a w rękach dzierżył krótki miecz i małą stalową tarczę. Jego ruchy były wprawne i naprawdę dobrze mu szło w potyczce z atakującymi go gnollami. To było jednak nic w porównaniu z Dazzaanem, który nacierał na czworonożne pokraki z taką furią, że te po chwili uciekły piszcząc. Gnolle zaś, które próbowały zaszarżować na Południowców bądź choć się do nich zbliżyć szybko były wybijane przez grupę myśliwych stojącą kilkanaście metrów za Dazzaanem. Mieli przewagę nad potworami, gdyż strzały mężczyzn leciały z wiatrem. Gnolle więc nie dość, że nie mogły się odpowiednio rozpędzić przez blokujący je wiatr, to jeszcze strzały wbijały się w nie z większą siłą niż zwykle. I gdyby tylko potyczka ta miała by ten sam przebieg cały czas, to gnolle pewnie musiałyby uciekać z podkulonymi ogonami, jednak nic nigdy nie jest takie proste. Jak się okazało gnolle miały więcej sprytu niż można by się spodziewać.

Najpierw hieny, które wyglądało na to, że uciekają nagle zawróciły i omijając Dazzaana ruszyły w kierunku myśliwych. Do nich zaś dołączyła grupka innych hien, które jeszcze nie walczyły. Ludzie musieli więc zmienić swój cel, co natychmiast wykorzystały gnolle z nową siłą rzucając się na Dazzaana i walecznego niziołka. To niestety nie było najgorsze.

Zza zniszczonej bramy wyszły nagle cztery istoty.

Pierwsza z nich miała ponad trzynaście stóp wzrostu. Dwie potężne nogi niosły bardzo dobrze zbudowane ciało, oblepione błotem i brudem niczym zbroją. Gigant miał w rękach dwie ogromne maczugi. Najbardziej jednak w oczy rzucały się dwie głowy wyrastające z korpusu i osadzone obok siebie. Oba pyski podobne były do orczych, tyle tylko, że malowała się na nich jeszcze większa niż u orków nienawiść.


Drugą istotą był gnoll. Nie wyróżniałby się on niczym specjalnym, gdyby nie fakt, że na łańcuchu przed sobą, jak jakaś paskudna parodia człowieka z psem na smyczy, prowadził dziwne stworzenie. Jego przysadziste ciało, chronione przez grudkowatą skórę koloru kory drzewa sunęło na czterech łapach. Stwór wysoki na jakieś trzy stopy i długi na pięć, nieustannie badał powietrz dwiema długimi, chwytnymi czułkami, które wyrastały znad oczu. Po chwili opadły łańcuchy i dało się słyszeć trzask bicza. Rdzewiacz ruszył po posiłek.

Czwartą istotą zaś był największy gnoll jakiego czwórka śmiałków w życiu widziała. Miał na sobie skórzaną zbroję, a w rękach dzierżył ogromną nabijaną gwoździami maczugę. Gnoll ryknął i ruszył w kierunku śmiałków, tak samo jak i gigant.

***

Trójka towarzyszy minęła kratę i znowu zaczęła schodzić po krętych schodach. Na dole korytarz był wąski, tak że musieli iść po kolei. Tak się złożyło, że to Astearia prowadziła, za nią szedł Liadon z pochodnią a pochód zamykała Carmellia. Gdy byli w połowie drogi do drzwi dziewczyna która prowadziła poczuła nagły przypływa energii magicznej. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy cały korytarz rozświetlił się od blasku ognia.

Pochodnie na ścianach same się zapaliły. Było to zjawisko dziwne i niepokojące. Nie to jednakże zwróciło uwagę towarzyszy, a biała chmurka, która zaczęła formować się na ludzki kształt przed drzwiami. Nagle mgła nabrała wyrazistości, koloru i...ciała. Przed trójką towarzyszy stanął mężczyzna. Miał na sobie niebieską szatę a szeroki pas opinał jego ciało. W jego dłoni jaśniał przepiękny sejmitar. Jego skóra była bez skazy, a bardzo dobrze umięśnione i wyrzeźbione ciało wspaniale się prezentowało. Mlecznobiałe włosy, złote oczy oraz dziwna aura od razu przekonała Aasimarkę, że oto przed nimi stoi przybysz z niebiańskich sfer.



- O – powiedział miękkim jak aksamit głosem – Nie tego się spodziewałem. – jego uśmiech był przepiękny – Od Was nie czuć zła. Wręcz przeciwnie, wasze serca są dobre i szlachetne. Macie co prawda wszyscy trochę problemów z przestrzeganiem naturalnego porządku i ładu, co widać na pierwszy rzut oka, bo inaczej by Was tu nie było prawda – zaśmiał się czysto. Przez chwilę z uśmiechem przyglądał się skonsternowanym śmiałkom po czym zaczął kręcić głową, wzdychając.

- Ojojoj, ale u w tej sferze mają cudne kobiety. Co jedna to piękniejsza. Mam nadzieję, wobec tego szlachetne panie, że nie będziemy musieli uciekać się do walki. Naprawdę nie chciałbym musieć walczyć z takimi ślicznotkami. Może więc odwrócicie się grzecznie i nie będziecie próbowali dostać się do grobu mojego przyjaciela Nicosa, hm? Proszę Was. Jestem tutaj strażnikiem. Co prawda czuje od Was dobro, ale i tak nie mogę Was przepuścić. Wystarczy, że nie wzywam posiłków. Ale te wezwałbym, gdyby zobaczył sukkubicę czy innego demona, a wy jesteście o niebo, albo nawet dwa nieba, lepsi od tych złych istot. Dlatego proszę. Odejdźmy stąd razem. Może pójdziemy na jakiś uroczy spacer? Zrobimy sobie piknik? Poznamy się bliżej? – powiedział mężczyzna swym głosem czarując dziewczęta i wprawiając w kompleksy elfa.

***

Mago wypadł z domu Ferdinanda jak burza. Smaczny, a przede wszystkim miły obiad w towarzystwie Głównego Detalisty, jego małżonki Anastazjii oraz dwóch córek został brutalnie przerwany przez okrzyki trwogi, które poniosły się po całej dzielnicy niziołczej. Akrobata już z daleka widział jak do miasta wbiegają jaszczurkopodobne istoty i uderzają na obóz najemników. Wiedział od Ferdinanda, że najemnicy nie są w stanie walczyć, dlatego jego serce przepełniał strach. Ci biedni ludzie byli bez szans w starciu z tak licznym wrogiem. Jednak mieszkańcy dzielnicy, przez którą właśnie w tej chwili gnał Mago nie krzyczeli tylko z powodu jaszczuroludzi. Kobiecy wrzask sprawił, że niziołek skręcił w kierunku bocznej uliczki, a tam zobaczył pół tuzina niziołków przypartych do murów budynku i zbliżające się do nich dwie ogromne bestie. Pokryte kostnymi tarczami, z potężnymi szczękami opatrzonymi zębami osadzonymi w zębodołach. Ciała zakończone silnie rozwiniętym i umięśnionym ogonem. Bestie poruszały się na krótkich łapach i mierzyły ponad dziesięć stóp. Dwa ogromne krokodyle zbliżały się powoli do przerażonych niziołków.

 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 26-07-2009 o 20:11.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 30-07-2009, 17:01   #150
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Deszcz pokrzyżował plany czarnoksiężnika. Deszcz oraz drzwi do domu burmistrza, które nie chciały się otworzyć. Także w obliczu ciągłego dobijania się do nich przez Tengira. Rozwścieczony i przemoknięty mężczyzna, przez chwilę nawet rozważał, rozwalenie tego nieczułego kawałka drewna w strzępy. Ale zrezygnował po chwili i szybkim krokiem ruszył z powrotem, przeklinając ulewę i pecha...który go od ranka prześladował. Wszystkie bowiem jego plany i zamierzenia obracały się w pył. Wszedł do karczmy i od razu skierował się na górę, by pozbyć się przemoczonej odzieży.
Czarnoksiężnik szedł po schodach, mokry zziębnięty i rozeźlony. Dotarł na piętro i ruszył do swego pokoju. Usłyszał plusk wody. Tengir zatrzymał się...Przypomniał sobie o paladynce i o tym że miała się odświeżyć. Dziecięca ciekawość przeważyła i Tengir uchylił lekko drzwi by podejrzeć Riviellę. Było mu trochę głupio tak infantylnie się zachowywać, ale...pokusa była zbyt wielka. Riviella wylegiwała się w jeszcze ciepłej wodzie, tak przyjemnie wysysającej wszelkie siły. Zamknęła oczy wyciągając nogi na krańcu balii rozkoszując się chwilą spokoju od wszelkich trosk. Tengir dostrzegł dłoń elfki delikatnie błądzącą po szyi, jej zamknięte oczy i szeroki uśmiech którym sama siebie obdarzyła. Wyglądało na to że dziewczyna pozytywnie wspominała jakieś wydarzenie.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się czule, otworzył drzwi i wszedł mówiąc wesoło.- Kochanie wróciłem.-
Po czym zamknął za sobą drzwi, zostawiając za sobą strugi wody cieknące z jego szat.
- Oh.. jesteś cały mokry. - elfka spojrzała czule i położyła się na boku, zerkając na niego - Szybko wracasz.
- Mam po prostu pecha.-westchnął Tengir, acz po chwili uśmiechnął się przesuwając spojrzeniem ciele Rivielli. Zaczął zdejmować płaszcz i buty.- Burmistrza nie ma w domu...Zamierzam więc iść z tobą do Kosefa.
- Rozumiem więc, że nie było nikogo w domu, inaczej wiedziałbyś więcej robaczku.. - Elfka zmierzyła go wzrokiem - Mam nadzieję że nie przemarzłeś, wysuszę Ci ubranie.. za chwilę - uniosła się z wody ku niemu i zwinęła usta w dzióbek licząc na całusa.
I nie przeliczyła się...Tengir kucnął by pocałować Riviellę, delikatnie acz namiętnie...A niesforne dłonie czarnoksiężnika spoczęły na piersiach dziewczyny obejmując je i masując delikatnie. Tengir zaczerwienił się przedłużając zarówno pocałunek jak i odważne pieszczoty.
Paladynka powiodła noskiem po jego twarzy, zerkając przez chwilę na dłonie zaciśnięte na swym dekolcie - Podasz mi ręcznik Kochanie?
-Jestem okropny...-mruknął czarnoksiężnik wstając.- ...wykorzystuję sytuację. A ty mi na to pozwalasz. Jak ty ze mną wytrzymujesz Riv?
Tengir spojrzał na ręcznik dodając żartobliwym tonem.- Kochanie nie poda ci ręcznika, Kochanie stwierdził, że nie będziesz przez niego skracała sobie kąpieli.
-Ale co w tym złego? Lubię Ciebie takim jakim jesteś. - spojrzała spokojnie elfka i dodała - i tak miałam wyjść już, nie martw się jeśli chciałabym dłużej zostać zrobiłabym to.
Spojrzał na paladynkę...nagą w kąpieli. Jak ona może go lubić ? Za co? Że nie panuje nad sobą przy niej? Że podglądał ją jak pryszczaty nastolatek? Że traci przy niej umiar, mimo że znaczy dla niego więcej niż jej powiedział?
Czarnoksiężnik podał ręcznik dodając.- Ale sam sobie wysuszę ubranie...Nie musisz mi w tym pomagać. I tak...dostarczasz mi przeżyć...e...e... estetycznych. Tak, to odpowiednie słowo.
Tengir odpiął pas z bandoletami i rapier, zsunął z siebie kolczugę i odwracając się plecami do elfki zaczął ściągać koszulę.
- A może Ty chcesz mnie wysuszyć? - nie czekając na jego odpowiedź wstała, zerkając na jego ramiona i czekając chwilę aż spłyną z niej strumienie wody. Tengir odwrócił się i patrzył na nią. Jego wzrok ślizgał się po jej ciele delektując się krągłościami. Wreszcie wydukał.- Riv..jesteś...przepiękna.
Owszem Tengir widział ją nagą...ale było w to chwili uniesienia. W krótkiej, pełnej namiętności chwili. A teraz spoglądał, jakby zobaczył ją po raz pierwszy...I zachwyt odbierał mu mowę. Dziewczyna zarumieniła się i roześmiała chcąc nieco zamaskować ten fakt. Rzuciła ręcznik przykrywając nim Tengira niczym płachtą, łobuzersko się śmiejąc.
-Więc jak? Zaczynam marznąć.. - elfka potarła ramiona, a w jej głosie dało się słyszeć ciepło i wesoły nastrój.
Tengir wziął ręcznik i podszedł do dziewczyny od tyłu. Zaczął jej plecy i ramiona energicznie wycierać ręcznikiem, szepcząc jej do ucha.- Riv ty podstępna kusicielko...ty mój słodki sukkubie. - po tych słowach wargami ucałował elfkie uszko dodając.-...dobrze mieć cię przy sobie.
Narzucił ręcznik na włosy Rivielli i zaczął je mocno wycierać, dodając pod nosem. wesołym tonem.- Trzymaj się Tengir, tylko spokojnie.
- Ja demonica tak? - elfka odwróciła twarz w jego stronę z pewną udawaną pretensją i zaczepnym tonem. - A Ty mój anioł stróż? hih
Objął elfkę nagle w pasie i przycisnął do siebie nie przejmując wilgocią pokrywającą jej ciało.
Delikatnie ucałował uszko Riv szepcząc.- Teraz rozumiesz mój sukkubie?
Powoli wycieranie zmieniało się w delikatne i celowe kuszenie. Zarówno wabienie Tengira przez Riv, jak paladynki przez czarnoksiężnika. Zarazem słowa jak i pieszczoty stawały się coraz bardziej gorące i odważne. Pomiędzy igraszkami i czułymi słówkami, Riv zdobyła się na wyznanie.
- Jesteś moim pierwszym mężczyzną... wcześniej byłam sama... brakowało mi tych czułości, diabełku... – rzekła drżącym od pożądania głosem. A Tengir zamierzał wypełnić ten brak. Zabrał ją z balii i ułożył na łożu, by dłońmi i ustami poznawać jej ciało. By pieszczotami rozpalać jej zmysły...Pieszczotami coraz bardziej odważnymi i gorącymi. Pieszczotami, które u obojga rozpalały żar pożądania. Riv nie mogła nic robić, poza reakcją na jego drapieżny dotyk, w coraz bardziej intymnych zakątkach jej ciała
- Ohh.. Na Suuune... - jęknęła głośno elfka, a jej ciało wiło się w rozkoszy którą jej dawał - Jesteś.. wspaniały.. - pazurki elfki wbiły się w łóżko, całe jej ciało już zalewała fala ekstazy.. Riv jęczała, krzyczała wciąż melodyjnym elfim głosem, całe ciało płonęło jej z rozkoszy a wszystkie zmysły szalały bez opamiętania.
A potem...elfka zdradziła Tengirowi swą najskrytszą fantazję, swe najgorętsze pragnienie.
Zbyt rozpalona żarem miłości, by czuć wstyd. Także i czarnoksiężnik, który zapewne by się zdziwił takiej prośbie słysząc ją z ust paladynki, był zamroczony rozkoszą by myśleć logicznie.
-Riv...dla ciebie wszystko.- rzekł tylko spełniając jej pragnienie. I kolejne minuty wypełniły się rozkoszą, kołysaniem łóżka i szybkim oddechami, świadczącymi o intensywności przeżyć.
Aż wreszcie, nadmiar rozkoszy przeważył...Siedzieli przed sobą, nadzy, dopiero co zakończywszy gorące igraszki. Powoli dochodziło do nich co zrobili w miłosnym uniesieniu.
Tengir spojrzał elfce wprost w oczy i mówiąc.- Na zwoje Oghmy, Riv nic ci nie jest?...przepraszam, poniosło mnie.
Tengir objął ramionami dziewczynę, dociskając do siebie.- Przepraszam Riv, nie chciałem by tak się stało...Będę uważał następnym razem. Obiecuję.
Czarnoksiężnik obejmował ją delikatnie, by ta miała swobodę oddychania. Szepnął jej czule do uszka.- Jestem okropny, tak bardzo cię pożądam, że nie potrafię ci pokazać jak wiele dla mnie znaczysz Riv.
Tengir dostrzegł, że paladynka jest jednak uśmiechnięta mówiąc. - To chyba najostrzejsze zbliżenia mojego życia... ale jeszcze nie jestem gotowa, chyba.. - oblizała wargę i zakasłała jeszcze słabo, po chwili uśmiechając się do niego wyraźnie - Tygrysku... byłeś taki dziki... chyba Ci się podobało? - Wtuliła się do niego ale nie śmiała go pocałować, obawiała się że nie będzie teraz chciał, liczyło się jednak to że był blisko..
Usta Tengira jednak same znalazły usta paladynki....czarnoksiężnik pocałował je namiętnie dodając.- Riv, głuptasku...to tobie miało się podobać. To był twój pomysł.
Spojrzał na usta dziewczyny, mówiąc.- Miałaś rację mówiąc, że miłość dodaje łóżkowym harcom skrzydeł.
- Podobało mi się, chociaż ja... nasłuchałam się opowieści o seksie, a sama nie jestem tak doświadczona...chyba jeszcze nie podołałam... - Gdy Tengir ją pocałował serduszko szybciej jej zabiło. - Kocham Cię... naprawdę chcę być z Tobą... poświęcasz mi tyle uwagi. - cała zarumieniona troszkę nie wiedząc jak Tengir na nią patrzy po tym wyczynie tuliła policzek do jego szyi.
A czarnoksiężnik tulił dziewczynę, głaszcząc jej włosy w milczeniu...Przymknął oczy, dobrze mu było z paladynką wtuloną w niego. Nie chciał tego, przerywać...a musiał.- Ubierzmy się...i tak zbyt długo zostawialiśmy babcię Danusię sam na sam z chorym Seraphem.
- Masz rację - elfka pochyliła głowę i odgarnęła włosy po czy wstała do podchodząc do wiaderka z wodą która cała nie trafiła do balii, w ciszy odświeżyła się, znów. Zerkając na czarnoksiężnika nieśmiało ubierała się i czesała włosy. A Tengir leżał, nadal nagi... po tym co między nimi niedawno zaszło. Wzrok jego ślizgał się po ciele Riv, pełen zachwytu i pożądania. Praktycznie pożerał paladynkę wzrokiem i wcale się z tym nie ukrywał...Już nie musiał się hamować i nie robił tego.
Dziewczyna wytarła twarz którą opłukała krystaliczną wodą, zerknęła za siebie i dostrzegła jego lubieżny wzrok. Odwróciła się od niego by za chwilę zwrócić prosto w jego stronę i podejść z złośliwym wzrokiem, uniesioną brwią. Prysła wodą z mokrych dłoni na jego rozpaloną twarz i roześmiała się delikatnie spoglądając z uśmiechem, zarumieniona.
Tengir wstał i energicznie chwycił ją w swe ramiona, spojrzał jej w oczy.- O ty, złośliwy sukkubie...dowcipów ci się zachciewa?
Pocałował ją delikatnie wodząc wargami, po czym szepnął.- I co cię dziwi w mym spojrzeniu?
Elfka roześmiała się głośno zadowolona jego reakcją - Po prostu lubię się drażnić.. - elfka zadarła nosek i zmrużyła oczka.
Dłonie jego ześlizgnęły się na pośladki elfki lekko je masując, a czarnoksiężnik rzekł żartobliwym tonem.- Taaaak...a jak kiedyś nie wytrzymam i zedrę z ciebie szatki publicznie? Przy wszystkich?
Ucałował czubek nosa paladynki.- Wiem, że byłbym do tego zdolny i wiem...że mogłabyś mnie do takiej ostateczności doprowadzić.
- Spaliłabym się ze wstydu. - elfka obróciła się do niego tyłem, chwytając jego dłonie w swoje i delikatnie prowadząc je w górę przez swoją talię i piersi, czując jak się na nich zaciskają cofnęła i wyślizgnęła się z objęć podchodząc do łóżka wygrzebując swoje lusterko, grzebień i przyborów do makijażu. Wskoczyła na łóżko i zaczęła czesać włosy.
Tengir zaczął się ubierać mówiąc.- Wiem Riv...i kocham nie tylko twe ciało, ale i uśmiech, spojrzenie...słowa...twe ciepło.
Wsunąwszy dolną garderobę i spodnie usiadł w pobliżu elfki mówiąc.- Ale jesteś taka piękna, pociągająca, że me pożądanie czasem mnie oślepia przy tobie.
Elfka tylko na moment odwróciła się by do niego szczerze uśmiechnąć, po czym zaczęła poprawiać na sobie sukienkę i delikatnie rozcierać na szyi i dekolcie perfumy które wdarły się w jego zmysły jeszcze je bardziej przytępiając.
- Ładnie pachniesz Riv.- rzekł Tengir nachylając się i muskając wargami kilka razy szyję dziewczyny...Przez chwilę spoglądał na dekolt, zapewne rozważając czy i tego miejsca nie obdarzyć pieszczotą. Ale zrezygnował...Nie chciał, by uważała go za oślepionego żądzą dzikusa.. - Opowiedz coś o sobie Riv, jakie kwiaty lubisz, jakie wieczory...Co wywołuje uśmiech na twej twarzy?
- Wiesz już, że nie zwierzam się za często.. lubię te bardziej egzotyczne kwiaty które mienią się kolorami i zaskakują kształtem.. choć to nie jest ważne. Najważniejsze jest od kogo się je dostaje.. i tulipan od Ciebie byłby słodkim prezentem. - elfka zwróciła się do niego twarzą lekko muskając go policzkiem - Jakie wieczory pytasz? Same w sobie. Kocham noc i gwiazdy.. chłodny wietrzyk lekko cucący wtedy.. tą ciszę tylko Ciebie mi brakuje w tym obrazku. Szkoda że tutaj wieczorem należy się bać o życie... - elfka położyła dłoń na jego dłoni lekko ją głaszcząc.
Czarnoksiężnik uśmiechnął dodając.- No to teraz mnie masz.- spojrzał paladynce prosto w oczy dodając z łobuzerskim uśmiechem.- I wypełnię twą noc Riv, swym żarem.
Palce czarnoksiężnika potarły uszko dziewczyny.- Nie chcę zwierzeń Riv. Chcę twych kaprysów. Jestem pewien, że jeśli uda mi się jakiś spełnić...sowicie mnie wynagrodzisz.
Tengir śmiał się przez chwilę. A gdy skończył dodał.- Po prostu chcę wiedzieć co lubisz Riv.
Wstał z łóżka, podszedł do balii z wodą i przemywał górne partie ciała stygnącą wodą .
- A zrewanżujesz się tym samym? Powiedz teraz o sobie.. Tygrysku...-Tengir spojrzał na elfkę mówiąc.- A co chcesz o mnie wiedzieć? Co chcesz znać ?
- To samo o co zapytałeś Ty, ja odpowiedziałam liczę na rewanż.. hih.. - elfka zarzuciła nogę na nogę i oparła dłonie na kolanach.
-Mężczyźni nie interesują się kwiatami, nie jestem wybredny jeżeli chodzi o jedzenie. Choć doceniam dobre wina...- tu przerwał by założyć koszulę.-...Lubię poranki w ciepłym łożu z wtuloną we mnie kobietą, lubię luksus. Ale kto nie lubi.
Czarnoksiężnik zapiął pas, podszedł elfki, kucnął przed nią i szepnął jej cicho do ucha swe najskrytsze pragnienie.
Dziewczyna się zaczerwieniła cała, oparła dłonie na jego ramionach i nieco go odsunęła na tyle by spojrzeć w jego oczy. Otworzyła nieco usta zaskoczona, jednak uśmiechnięta - Tengir, zboczuchu. Ty tylko o jednym! - po chwili jednak nachyliła się do jego uszka i szepnęła - zgoda... jeśli zasłużysz – od oddech elfki rozbiło się ciepło na jego uchu.
- Riv...sama chciałaś wiedzieć.- uśmiechnął się czarnoksiężnik wstając, spojrzał wprost na paladynkę mówiąc.- To jakie są twoje kaprysy?
- Oj nie, to nie tak.. jak poczuję że sobie mój tygrysek zasłużył to zrobię dla niego wszystko.. ale nie teraz. Zejdźmy zaraz do Serapha i babci. - elfka wstała i zaczęła poprawiać na nim szatę, lekko gładząc jego pierś sentymentalnie. - zgodzisz się na eksperyment z Twoją fryzurą Kochanie? - słowo eksperyment zmiękczyła szczerząc słodko ząbki.
Tengir spojrzał na dziewczynę i pochylił się i przesuwając językiem po uszku rzekł cicho.- Nie musisz być paladynką w alkowie. Czasem i ja mogę zrobić coś dla ciebie...tak jak niedawno.
Elfka zrobiła się znów cała czerwona i wyraźnie zawstydzona, otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko stanęła na palcach chcąc wydawać się wyższa po chwili odwróciła do niego plecami i oparła o ścianę bokiem.
Tengir podszedł do dziewczyny położył dłoń na jej ramieniu, czule całując czerwone szpiczaste uszko dziewczyny szeptał.- Nie masz żadnego powodu do wstydu. Nie przy mnie Kochanie.
Po czym dodał wesołym głosem.- To co chciałaś zrobić z moimi włosami?
- No a jakby je tak rozpuścić ? Ta obecna fryzura dodaje Ci troszkę lat, chyba zupełnie nie potrzebnie.. - odwróciła się i lekko wtuliła w niego. Czarnoksiężnik ucałował głowę Rivielli mówiąc.- Czyń swą magię Riv.
Odsunął się od niej i usiadł na łóżku...by mogła zrobić to co chciała.
- Nie teraz słodki.. potrzeba na to sporo czasu.. Odważny jesteś. Przełożymy to na potem - mrugnęła figlarnie i zaczęła masować jego ramiona.
- Na potem...miałem...inne plany... wobec ciebie.- ironiczny uśmieszek wykwitł na twarzy Tengira. Odprężył się, przymknął oczy, szepcząc.- Masz cudowne ręce Riv.
- Cii... - Powiodła delikatnie dłonią po jego piersi po czym wróciła do masażu jego ramion i karku delikatnie.
Oparł się całym ciałem o nią i delektował się chwilą. Delektował się obecnością Rivielli, dotykiem jej dłoni, ciepłem i miękkością jej ciała...tą chwilą spędzoną z nią.
Czas jednak szybko leciał, nieubłaganie przypominając mu iż raj na ziemi nie trwa wiecznie. Elfka wstała i zaczęła się pakować - pomożesz mi założyć zbroję? - mruknęła miękko zdmuchując włos z ust.
- Wolę zdejmować z ciebie zbroję... i ubrania.- rzekł żartobliwym tonem Tengir i wstał dodając.- Ale poświęcę się, skoro mnie tak ładne prosisz.
- Proszę - elfka uśmiechnęła się wdzięcznie i pokłoniła jak na dworze. - I zejdziemy na dół.. bo się zasiedziałam, a powinnam zaraz wyjść do obozu Kosefa..
Podszedł do napierśnika paladynki mrucząc.- Tym razem będę miał Kosefa i ciebie na oku, jak zacznie robić podejrzanego...jak zacznie z tobą flirtować. To mu przyłożę.
- Teengir.. nie. Nie martw się, nie zacznie. Mamy za sobą dość.. oh ostrą rozmowę. Zresztą ja.. jestem tylko Twoja. - urwała na chwilę - pamiętaj że jako paladynka muszę pilnować porządku, hihi.
- I dobrze...dasz mi klapsa i pogrozisz paluszkiem, jak mu już dołożę.- rzekł czarnoksiężnik, zakładając zbroję na Riv.- A ja obiecam poprawę...i wszyscy będą zadowoleni. Poza Kosefem, oczywiście.
- Wolałabym byś potraktował to poważniej Tengir. - elfka dopięła zapięcia zbroi i poprawiła suknię ściągając lekko w dół.
Czarnoksiężnik objął dziewczynę przyciskając ją do siebie i szepnął jej do ucha.- Riv, nie jestem paladynem, nie jest grzecznym chłopczykiem, nie jestem idealnym elfem. I nie zmienię się...Jestem mężczyzną, który zamierza cię chronić, nie przebierając w środkach.
- Niech ten mój złoty chłopiec nauczy się jeszcze powściągliwości w pewnych sprawach.. - elfka nie uśmiechała się. Była nieco zamyślona, nie wyglądała jednak na złą czy smutną. Zebrała wszystkie swoje rzeczy i stanęła gotowa do wyjścia.
- Riv...powściągliwość nie leży w mojej naturze.- rzekł czarnoksiężnik zakładając kolczugę, bandolety, przypinając rapier, zbierając swoje rzeczy i podchodząc do dziewczyny, wsunął jej ramię pod swoje dodając.- Nie jesteśmy dwoma pasującymi do siebie trybikami kociczko...ale to chyba dodaje pikanterii naszej znajomości.
- Wierzę że będzie dobrze.. choć na pewno chcę tego bardziej, niż chłodno oceniam fakty, chodźmy na dół kochanie. - wtuliła się lekko w niego obejmując dłonią.

***
Burza jednak pokrzyżowała plany paladynki...Czarnoksiężnik i elfka zeszli spleceni ramionami. Riv wtulona była Tengira, któremu to wyraźnie odpowiadało. Nie było co ukrywać ich wzajemnej zażyłości. Nawet jeśli, babcia Danusia nie dosłyszała odgłosów z kuchni, to...cóż...odgłosy z pokoju też były głośne. Temperament czarnoksiężnika wyraźnie pasował do energii służki Sune.
Cała czwórka zasiadła do obiadu. Nie było sensu wychodzić w taką pogodę. Czarnoksiężnik spojrzał na podkrążone od zmęczenia oczy staruszki i nie lepiej od niej wyglądającego Serapha. Pomiędzy jedną a drugą łyżką zupy spytał.-Babciu Danusiu...Jaka diagnoza stanu Serapha?
- Nic mu nie jest - odpowiedziała kobieta. -Prawda Seraphie? - rzuciła do mężczyzny w zbroi.
Paladynka z ochotą smakowała swojej zupy, musiała przed samą sobą przyznać że była całkiem niezła.
- Babciu Danusiu.. a może dowiedziałaś się czegoś o przyczynie jego dolegliwości? Objawy przeszły lecz warto byłoby wiedzieć jaką bronią posłużył się przeciwnik... - Elfka uśmiechnęła się do Tengira dyskretnie wodząc bucikiem po jego łydce. Drżący uśmieszek na twarzy czarnoksiężnika świadczył, że zauważył działania paladynki.
- Seraph, jak się już czujesz?
- Jest dobrze - powiedział patrząc elfce w oczy - To tylko zmęczenie.
- Nie wiem jaką bronią się posłużył przeciwnik. Mogłabym użyć magii, ale nie jestem pewna czy cokolwiek bym znalazła. Żadne z nas nie wyczuło, że dzieje się tu coś złego, nie usłyszało, że ktoś przerzuca nasze rzeczy... dlaczego zakładasz, że mam umiejętności większe niż Tengir? Nie wątpię, że z wykryciem magii, o ile została użyta, poradziłby sobie równie dobrze. Co do zmęczenia Serapha, to mam swoje wątpliwości. W końcu elf przeszedł przed podobny koszmar, a jednak nie zachowywał się tak dziwnie... - Babcia przerwała, chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zamknęła usta.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się kwaśno...Jakoś nie wierzył w te „zmęczenie”. I uważał że Babcia Danusia kłamie, by ukryć smutną prawdę...lub niewiedzę. Cóż, Tengir nie zamierzał zasmucać Riv swoimi przypuszczeniami.
- Zamierzamy z Riv rozejrzeć się wśród chorych najemników Kosefa. Mimo że ich szef jest...cóż, nadal mu nie ufam. To im szybciej postawimy ich na nogi tym lepiej. – rzekł czarnoksiężnik, spoglądając w miskę z zupą.- Gdy przestanie tak lać jak z cebra. I nie ukrywam, że twoja pomoc Babciu Danusiu przy diagnozowaniu choroby najemników byłaby potrzebna. Niemniej wypocznij wpierw.
Potem potarł brodę dłonią dodając.- Przydałoby się też zagonić tutejszych mieszkańców do pomocy przy chorych. Ale tym zajmę się później. Na razie muszę ocenić sytuację w obozie Kosefa.
Następnie dłoń czarnoksiężnika zsunęła się pod stół, place drapieżnie zacisnęły się kolanie elfki, powoli je masując. Wyraz twarzy Tengira był jednak obojętny.
- Myślę, że dowódca Południowych Dębów już znalazł zajęcie mieszkańcom. Poza tym wolałbym by nie zarażali się Czerwonym Bólem... ani niczym innym. No i szczerze wątpię by posłuchali ciebie - powiedziała Babcia, patrząc się na szramę Kruka - lub jej - wskazała chudym, długim palcem na elfkę.
- Myślę że ludzi powinno się zagonić do pracy, teraz jest to potrzebne. Czemu nie posłuchają? W obecnej sytuacji to ich dom jest zagrożony nie nasz, powinno im na tym zależeć. Choć może nie do chorych a do umacniania obrony. Babciu po prostu wierzymy w twoje doświadczenie.. zaś Seraph nie mów mi że to było tylko zmęczenie sam się oszukujesz...-słysząc wystąpienie paladynki do odchodzącej staruszki w kierunku swego pokoju, Tengir nachylił się i szepnął u szpistacztego uszka elfki.- Ciii...Babcia jest zmęczona, a zmęczenie zawsze zakrywa myśli ponurymi chmurami. Posłuchają czy nie...Spróbować warto.
Dłoń czarnoksiężnika pieszczotliwie przesunęła się po kolanie dziewczyny, a potem udzie, by wrócić z powrotem do masowania kolana.- Dość mam już posępnych słów, posępnych perspektyw i posępnej pogody. Poradzimy sobie.
Tengir na moment uśmiechnął się do elfki, potem spojrzał na Serapha ze spokojnym obliczem.

- Ja mówię, że teraz jestem tylko zmęczony. - jakby na potwierdzenie tego przeciągnął się prezentując swe mięśnie - A wcześniej, to pewnie skutki tego snu.

- A czemu mieliby was posłuchać? Kobiety o zielonych włosach, zakutej w zbroję albo człowieka z ogromną szramą na twarzy? Obcych, po których przybyciu na to spokojne miasteczko napadły gnolle, troll i zmordowano jednego z najbardziej szanowanych mieszkańców miasteczka... Ale tak oboje macie rację. Jeżeli nie wezmą się do kupy lub nie posłuchają kogoś mądrzejszego od siebie to zginą... a my razem z nimi. Mam więc nadzieję - Babcia uśmiechnęła się do Tengira i Rivelli - że uda wam się do nich dotrzeć. Co do zaś do doświadczenia, to niestety, ale nigdy nie widziałam takiego przypadku. Będę jednak bacznie obserwować Serapha... A teraz naprawdę potrzebuję się zdrzemnąć. Może długowieczni nie odczuwają upływu lat, ale ja niestety tak. Powodzenia. A co do obozu Kosefa, to chętnie ci pomogę... jak tylko odpocznę. - Staruszka ukłoniła się i odeszła od stołu w stronę swojego pokoju. Za nią pobiegła jej kotka by po chwili zniknąć za drzwiami. Seraph, Rivellia i Tengir zostali sami.

Usta Rivielli wydęły się jakby chciała coś powiedzieć milczała jednak chwilę, aż babcia wyszła.
- Oh może dlatego powinni posłuchać, gdyż sami zdają się błogo czekać na zstąpienie bogów na ziemię, a nie podjąć wyzwanie i walczyć o swoje. My moglibyśmy przecież stąd odjechać... sądzę że w osiem osób bądź dziesięć nie byłoby to problemem.
- No tak w końcu "zielonowłosa, zakłuta w zbroję" kobieta to dziwadło które należy tylko oglądać z daleka.. - dziewczyna stała się smętna i zrzuciła dłoń Tengira ze swego kolana.
Tengir zacisnął swą dłoń na dłoni Riv i rzekł cicho.- Zjadłem i ty też...chodźmy do kuchni, proszę.
- Elfka spojrzała na niego starając się jakby uniknąć jego wzroku, nieco zdezorientowana w końcu szepnęła - dobrze... - była cała spięta, nawet bardziej niż powinna.
Tengir zaprowadził Riv do kuchni trzymając ją za dłoń uporczywie, jakby bał się że ją zgubi.
Gdy weszli poczuł się lepiej. Nie lubił mieć świadków, przy takich sytuacjach. Chwycił w Riv w ramiona i objął przyciskając do siebie. Zapytał smutnym głosem.- Riv, żałujesz, że tu przyjechałaś?
- Nie, nie.. ja nie mogłabym. To moja rola.. mój obowiązek. Jednak nie rozumiem tych ludzi. Gdy mój dom był zagrożony całe miasto poświęcało się by przetrwać... ja nie wiem jak to delikatnie ująć..- Tengir ucałował jej uszko szepcząc.- Nie kłopocz się tym Riv. Pamiętasz jak obwołano nas bohaterami ?
Co prawda, gwoli ścisłości to krasnolud ich obwołał...ale teraz te szczegóły nie miały znaczenia. Więc Tengir kontynuował.- Przez tą aferę z gwałtem, już nas za bohaterów nie uważają. Ale ciebie tak Riv. Myślę że dla nich, nadal jesteś bohaterką. I gdybyś chciała, słowami poderwałabyś tłumy.
- A nie zielonowłosą dziwaczką? - spojrzała elfka gorzko. Czarnoksiężnik schylił się i pocałował Riv w usta delikatnie, uśmiechnął się.- Raczej zielonowłosym cudem, nimfą w postaci śmiertelniczki.
Wargi Tengira spoczęły na szyi paladynki.- O takich kobietach jak ty Riv, ludzie mają gorące sny.
- Doprawdy? Jakoś nie odczułam tego w tym mieście. Czuje się jak duch.. - dziewczyna zasiadła na stołku, zerkając z dołu na niego.
Czarnoksiężnik założył jedną rękę za drugą dodając.- Bo jesteś nieśmiała Riviello, nie próbujesz nawiązywać kontaktów. I jesteś piękna...a to mężczyzn onieśmiela.
- Ja jestem nieśmiała? - elfka wskazała prowokacyjnie dłonią siebie - Ja nieśmiała? Co Ty mówisz? Jestem bardzo śmiała. Naczy.. jestem otwarta na nowe kontakty.
Tengir uśmiechnął się spoglądając na paladynkę, dłonią lekko potarmosił jej włosy.- Jesteś śmiała, ale nie tak jak Mago, czy Rulius. Nie w taki sposób.
- Może... ciężko jednak jest pomagać gdy nikt tego nie docenia. - zmrużyła oczka - Tengir, coś ty zrobił z moimi włosami..?!
- Nie wiem...ale wyglądasz teraz bardzo gorąco i dziko.- odparł czarnoksiężnik pieszczotliwie, oblizał wargi.- Bardzo pociągająco.
- Zaraz dziko te pazurki - elfka uniosła dłoń prezentując swoje możliwości Tengirowi - wbiją się w winowajcę owego zdarzenia.. - zawiesiła wzrok na nim.
Tengir kucnął i chwyciwszy jej dłoń w swe dłonie, zaczął oblizywać paluszek po paluszku patrząc jej w oczy. Uśmiechnął się dodając.- I taką cię kocham... silną, gorącą i dziką Riv. A nie smętną i załamaną.
- A chcesz spać na podłodze? - elfka uśmiechnęła się zadziornie, rozbawiona i pełna siły, jej głos natomiast nie zabrzmiał poważnie, raczej miękko i czule.
- Na podłodze? Z tobą zawsze i wszędzie.- nadal trzymając dłoń elfki pochylił się do przodu i pocałował jej usta, namiętnie i powoli delektując się chwilą. Nagle rozległ się dźwięk rogu. A czarnoksiężnik z wyrazem irytacji na twarzy mruknął.- Jeśli to żart, to wsadzę ten róg dowcipnisiowi tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Czarnoksiężnik paladynka i oraz, ku zdumieniu Tengira, Seraph i babcia Danusia ruszyli w kierunku bramy. Po drodze przygotowując się do boju. W ramach porannych rytuałów, Tengir wzmocnił już swój refleks mocą szczęścia mrocznych, a teraz rzucił kulką wyjętą z torby sztuczek na ziemię. Potoczyła się przez chwilę by uformować ulubionego przez Tengira, choć nie najmocniejszego, zwierzaka. Rosomaka.

Czarnoksiężnik zamierzał odesłać staruszkę i wojownika z powrotem do karczmy, jeśli zagrożenie będzie niewielkie. Lecz, gdy dotarli na miejsce, okazało się, że niebezpieczeństwo jest wielkie zarówno w rozmiarach (ettin), jak i liczebności.
Po krótkiej ocenie sytuacji Tengir od razu zaczął wykrzykiwać rozkazy, nie przejmując się tym, że wszak nikt go wodzem nie mianował. –Seraph wesprzyj Dazzaana, Riv wspomóż niziołka. Łucznicy...na ciemne słońce...zewrzeć szyk. Nie dajcie się osaczyć. Rosomak...- tu czarnoksiężnik się zawahał przez chwilę. Serce nakazało mu podesłać zwierzaka jako wsparcie elfce. Rozum stwierdził, że krasnolud i Seraph znajdą się w gorszej sytuacji. Wygrał rozum.-...wesprzyj Serapha. Babciu rób swoje.
-”A ja zrobię swoje.” – dodał w myślach. W dłoniach zaczęła się formować energia magiczna, a usta wypowiadały formułę Włóczni Eldrith .- Ech’Sahmet er’urab’ aes ‘ absami sem.
Struga krwistoczerwonej energii uformowała się w dłoni czarnoksiężnika i prawie diabolicznym rykiem czerwona struga pognała w kierunku rdzewiacza. Stworzenia, które mogłoby sprawić wiele kłopotów, a nie powinno być trudne do wyeliminowania. Bowiem zwycięstwo w tej bitwie, leżało w szybkiej redukcji przewagi liczebnej wroga.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172