Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2009, 21:31   #41
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Po plecach Kalela spłyną kolejny strumyk lodowatej wody sprawiając, że jego ciałem wstrząsnął dreszcz. "Paskudne uczucie" – pomyślał i zakręcił gwałtownie głową po raz kolejny próbując strzepnąć krople z włosów. Nic z tego. Choć dookoła niego krople rozprysły się w małej fontannie, to zacinający deszcz szybko uzupełnił straty i już po chwili obrzydliwa strużka znowu odnalazła drogę na jego plecy. Westchnął głęboko i spod przymkniętych powiek spojrzał w górę na mknące ku niemu z mrocznego, wypełnionego skłębionymi chmurami nieba potoki. „Świetnie koresponduje z tym co przede mną” pomyślał i z powrotem skierował oczy na mury fortecy. Wznosząca się parę kroków przed nim, czarna, monolityczna budowla, z basztami niknącymi w wirach przepływających przez nie chmur budziła poczucie nieokreślonej grozy, strach wsiąkający głębiej i bardziej chłodny niż lodowata woda na jego kręgosłupie. „I ja mam tutaj wejść? Dobrowolnie stawić czoła grozie tego miejsca i czekającym w nim na mnie mrokowi i złu?” Poczuł się tak niewyobrażalnie mały przed potęgą tego miejsca, a narastająca trwoga coraz bardziej zaczynała odbierać mu siły. Z trudem oderwał oczy od porażającego widoku w górze i skierował je przed siebie, na chropowatą i popękaną ścianę. Wiedział, że jeśli będzie dalej zwlekał, to zawróci i ucieknie, nie wypełniając misji.

Zacisnął zęby i zaczął się wspinać. Na całe szczęście droga była potwornie trudna. W mroku, poprzez strumienie spływającej po ścianie wody z trudnością wyszukiwał występy na których mógł zaczepić swoje palce a gdy już je chwytał, to zawsze z uczuciem ześlizgiwania się i tracenia oparcia. Musiał się maksymalnie skoncentrować by podążać do góry, walczyć o każdy następny ruch, wytężać całe swoje siły by wbrew wszystkiemu nie ześlizgnąć się i nie runąć na coraz bardziej odległe kamienie poniżej. W konfrontacji z tym wysiłkiem wszystkie myśli musiały usunąć się na bok, tak że nawet te najczarniejsze, o otchłani czekającej na niego za murami, mogły mu już tylko cichutko szeptać gdzieś zza pleców „Zginiesz… a może czeka Cię los gorszy od śmierci?…. Uciekaj póki jeszcze możesz…” Nie zwracał na nie uwagi, gdyż teraz jedyną, mającą nad nim władzę groźbą, była ta realna: stracenie uchwytu i runięcie w dół.

W końcu pokonał wszelkie przeszkody i swoje lęki – najpierw jedna, a później druga dłoń znalazły krawędź muru i już spinał mięśnie, gotów do podciągnięcia się i wypełźnięcia na blanki, gdy tuż nas swoją głową usłyszał trzepot. Zastygł w bezruchu, tak jakby chwyciły go lodowate kleszcze, początkowo nie śmiąc unieść oczu w górę. Przez kilka długich jak noc oddechów zbierając odwagę wsłuchiwał się w łopot nad swoją głową. Gdy nic się nie działo, w końcu, starając się jak najmniej poruszać głową, zmusił się by podnieść wzrok coraz wyżej, aż do cieni, które miotały się kruczymi kształtami układając się w sylwetkę człowieka w postrzępionym płaszczu i twarzy ukrytej w kapturze. Krzyknął gdy nagle w mroku zapłonęły dwie ogniste kule, więżąc jego oczy w płomiennej pułapce. Wiedział to – już było po nim. Rozpacz wielka i czarna jak bezgwiezdne niebo ogarnęła jego zmysły. Czuł jak uwaga stojącego przed nim maga coraz bardziej się na nim zaciska, wysysa wolną wole i chęć życia, strąca go coraz niżej w otchłań beznadziejności i otępienia. „Już po mnie” to już nawet nie myśl, lecz niejasne wrażenie porażki i nieodwracalności tego co się stało przemknęło mu przez głowę.

Wtedy właśnie, gdy już go prawie nie było, zerwał się wiatr i przebił kokon, w którym uwięziony był Kalel. Gwałtowne podmuchy chwyciły go za ramiona i zaczęły szarpać i ciągnąć, odrywając palec po palcu od muru i od zatracenia w ognistych oczach czarnego, który zawył nieludzkim głosem gdy ofiara wymykając się potędze jego mocy, ostatecznie rzuciła się w przepaść za plecami.

Kalel, wstawaj, już poranek - otępiały, jeszcze na pół zanurzony w koszmarze ze zdumieniem słuchał słów docierających do niego jakby z innego świata. Dłuższą chwile trwało zanim dotarło kto do niego mówi. Lidia? Zapytał zdumiony. Lidia, to Ty? Co się dzieje?

Jak myślisz, powinniśmy pozwolić iść jej samej? Kalel sam sobie zdawał sprawę z bezsensu tego pytania – przecież Lidia już nie raz udowodniła, że potrafi sobie radzić, lecz jakoś po prostu musiał coś powiedzie. Rang wzruszył ramionami - Poradzi sobie, przejmuj się lepiej tym co czeka nas poniżej i jak się do tego zabrać. Na te słowa oczy Kalela odruchowo podążyły w kierunku masywnych drewnianych drzwi oddzielających ich od zejścia do podziemi, które właśnie w tej chwili, tak jakby dobrze wyczuwając moment otworzyły się przepuszczając... chyba człowieka. Pod warstwami brudu i łachmanów nie było to widoczne na pierwszy rzut oka, nie pomogło też to, że istota na ich widok opadła na kolana, by po chwili zacharczeć coś w imitacji ludzkiego głosu. Kalel i Rang ostrożnie zbliżyli się od dwóch stron do postaci, która tak nieoczekiwanie wdarła się przed ich oczy. Przybywam w pokoju - usłyszeli, po czym jakby na potwierdzenie tych słów, nowoprzybyły po prostu zasnął, pozostawiając ich w niebotycznym zdziwieniu.

Pierwszy odezwał się Kalel - Wiesz Rang... zamiast schodzić już teraz, to chyba lepiej poczekać aż się obudzi. Wygląda na to, że co nieco wie już o podziemiach.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 21-07-2009, 17:10   #42
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
Poranne słońce przyjemnie grzało gdy Lidia znalazła się niedaleko obozu swych towarzyszek. Poczuła się rozluźniona gdy znalazła się wśród nich. Nie zdziwił jej fakt, że dziewczyny były same. Naprzeciw wyszła jej Verna a za nią pospieszyła wierna psinka.

- Jak dobrze, że wróciłaś cała i zdrowa – na jej twarzy widać było ulgę.

Podobnie Tua nie kryła zadowolenia z jej powrotu. Meave jednakże zdawała się nie zauważyć powrotu koleżanki, a nawet jeśli zauważyła, to nie dała tego po sobie znać. Leniwie podeszła do dziewcząt.

- Aha, czyli jednak wróciłaś – odparła obrzucając Lidię spojrzeniem w rodzaju... wyrzutu? Trudno było powiedzieć. Dla niektórych mogło to wyglądać jak wyrzut, a dla niektórych jak wyzwanie. Łuczniczka spojrzała na Meave, która nie czekając rzuciła sucho - Dobrze. Czyli możemy ruszać.

Lidia wpatrywała się jeszcze przez chwilę w koleżankę, ale ta nie dodała nic więcej a jej twarz wciąż wyrażała to samo.

- Kalel i Rang są cali – odparła półelfka zwróciwszy się do dziewczyn. Meave nie wzruszyło to zbytnio.

- Dobrze - odparła Lidia - nie traćmy więc czasu. Spakujcie się.

Światło dnia naprawdę cieszyło Lidie. Było tak ciepło, tak jasno. Jednak ilekroć spoglądała na te fortece to przyjemny poranek już nie miał znaczenia. Nie było go, nie liczył się. Tua zasypywała Lidie pytaniami o zwiad, a Verna opowiedziała jak to się Jakob i Rob zwijali i czego to prawie nie zwinęli ze sobą. Meave szła nieco dalej za nimi, nie spiesząc się.

- Sądzę, że nie mamy większego wyboru ino poszukać wejścia przez piwnice zrujnowanej świątyni – rzekła półelfka - Kalel i Rang wydają się popierać ten pomysł – dodała zwracając się do trzech towarzyszek– A wy?

Lidia rozmyślała nad tym co ich spotka w podziemiach kościelnych ruin. Wspomnieniami wróciła do chwili jak te parę dni temu siedzieli wszyscy w karczmie "Szynkla i Piworz''. Przy stole odezwała się tylko Tua, Verna i Kalel. Reszta praktycznie, wraz z samą Lidią, nie wniosła nic więcej do rozmowy. Oprócz Meave, ona się chociaż przedstawiła.
„To zmęczenie podróżą…” tłumaczyła sobie „Każdy to znosi inaczej”. Zerknęła na towarzyszki. „Jaki macie dar? Co potraficie? Jak możecie pomóc?” pytała siebie w duchu choć uderzała ją świadomość, że powinna była zapytać ich. „Tylko czy ludzie sami nie powinni czuć swobodnej chęci aby podzielić się swoją wiedzą czy umiejętnościami? Jak się czuje taki człowiek gdy się go wypytuje, a on nie chce rozmawiać? Choć z drugiej strony… czy nie byliby skrępowani mówiąc zupełnie obcym ludziom: Witajcie… pałam się magią… czy też… natura obdarzyła mnie rozumieniem zwierząt… lub widzę duchy zmarłych… mam widzenia… albo ogień nie robi mi krzywdy czy też… ” Te i inne myśli nie pozwalały się jej skupić nad misją. Sama czuła krępacje na myśl, żeby zdradzić swój dar. Ludzie są różni i różnie postrzegają świat. Jedni przyjmują takie wiadomości jak chleb a powszedni a inni… „Dlaczego tacy są ?” Dlaczego ona jest chłodna w stosunku do mężczyzn nawet jeśli wydają się jej interesujący? „Bo tego nauczyło mnie życie! Nie dać się zwieść!” Dlaczego ludzie zachowują się czasem jakby mieli klapki na oczach? Dlaczego nie mówią „nie” kiedy naprawdę myślą „nie”? Jedni mówią bez ogródek inni ważą każde słowo. Dlaczego nie pozwalają sobie na bycie… na ściągnięcie osłony? „Bo tak nas ukształtowało życie, nie chcemy aby nas skrzywdzono… ”

- … prawda? – wyszeptała samowolnie, ale chyba nikt tego nie usłyszał. Poczuła się dziwnie. Nigdy się nie zastanawiała nad tym jaka by była gdyby nie przeszłość. Było jej dobrze z tym jak jest. Zdawało się, że nikogo tym nie raniła a na pewno nie ludzi, których kocha i którzy znaczą dla niej wszystko. Reszta otoczenia wydawała się nie narzekać. Poczęła rozważać zachowanie każdego z towarzyszy. „Jeśli nie ufasz, to nie zmuszaj się to tego. A jeśli zasłużę sobie na Twoje zaufanie to opowiesz mi co uznasz za słuszne, jeśli tylko zechcesz. Nie będziesz wtedy mieć żadnych wyrzutów do siebie.” W kąciku ust pojawił się śliczny uśmiech. „Czas… może nie mamy go zbyt wiele, ale chyba lepiej płynąć wraz z nim tak aby niczego nie żałować.”
 

Ostatnio edytowane przez Bażna =^^= : 21-07-2009 o 18:23.
Bażna =^^= jest offline  
Stary 21-07-2009, 18:17   #43
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Lidia, masz wrażenie, że nocna wyprawa do ruin w jakiś sposób Cię odmieniła. Przedzierałaś się z dzielnymi (przynajmniej w porównaniu z pachołkami Hallusa) mężczyznami przez chaszcze w poszukiwaniu zagrożenia, podeszłaś pod przeklęty zamek, spałaś w ponurych, wilgotnych ruinach kościoła... Czujesz, że wydarzenia poprzedniego wieczoru dały Ci namiastkę tego, o czym drużyna Twojego wuja tyle razy opowiadała Ci przy wtórze ognia trzaskającego na palenisku. Tego właśnie pragnęłaś - przygody! Teraz, gdy blask słońca rozjaśnił świat zdajesz się już prawie nie pamiętać uczucia osamotnienia i lęku, które ogarnęły Cię gdy tu przybyłaś. Niestety tylko prawie...

Spoglądasz na idące obok Ciebie kobiety, zastanawiając się co czują. Tua wygląda na najmłodszą i najmniej doświadczoną z Was. Milcząca i spokojna, chętnie i solidnie wykonuje swoje obowiązki. Verna z kolei bezsprzecznie jest najstarszą z całej Waszej drużyny. Przez chwilę zastanowiłaś się co pchnęło tę niziutką, kruczowłosą piękność w podróż. W jej wieku większość kobiet miała zazwyczaj męża, dziecko pod sercem i co najmniej dwa uczepione spódnicy, a nie wydawało Ci się, żeby Verna narzekała na brak powodzenia u mężczyzn. Tutaj dziewczyna - a raczej dojrzała już kobieta! - wydaje się jednak bardzo nie na miejscu; najszybciej z Was się męczy, wygląda też na najbardziej zagubioną i bezradną. Jest jednak bardzo sympatyczna i opiekuńcza, zarówno w stosunku do swojego psa, jak i do Was.

Największą zagadkę stanowiła dla Ciebie burkliwa Meave. Na oko niewiele starsza od Ciebie emanowała stanowczością i pewnością siebie. Po jej zachowaniu widać, że bywała już w świecie, a twarde od pracy dłonie i mięśnie tylko to potwierdzały. Podobnie jak pozostali i ona nie była zadowolona z nagłego ''zlecenia'' jakie na Was spadło; wygląda jednak na to, że humor zważyło jej na dobre dopiero pozostanie w obozowisku. No cóż... ostatecznie nie zgłaszała się na ochotnika...

Podczas tej podróży zdziwił Cię, ale i ucieszył fakt, że nikt w drużynie nie zwracał uwagi na Twoją elfią krew. Traktowali Cię jak siebie nawzajem, nie częstując Cię ani głupimi uwagami, ani ukradkowymi spojrzeniami. No i dobrze! Wszyscy jedziecie na tym samym wózku, lepiej więc sobie pomagać niż pielęgnować wzajemne animozje - czy to ze względu na rasę, czy na cokolwiek innego.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 21-07-2009 o 18:28.
Sayane jest offline  
Stary 22-07-2009, 15:20   #44
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
***
Śmiech. Jakże dawno się już nie śmiała. Wydawało się jej, że minęły wieki odkąd robiła to po raz ostatni. Jednakże dziś miała wyraźny powód do śmiania się i świętowania, bowiem odnalazła Houruna. Dopiero po jego odejściu zdała sobie sprawę jak bardzo jej na nim zależało. To był mężczyzna jej życia. Jak więc miała zareagować gdy ponownie się spotkali?

Z początku, oczywiście spojrzała na niego z nieufnością, jednak po chwili rzuciła mu się na szyje z radosnym śmiechem. Miała ochotę ukryć się w jego ramionach, tak jak to robiła niegdyś. Przy tym mężczyźnie czuła się bezpiecznie.
- Brakowało mi ciebie – przyznała, ściskając mocniej dawnego towarzysza. Mężczyzna objął ją mocniej. Meave zrobiło się rozkosznie ciepło. Wtuliła twarz w jego pierś. Nie obchodziło ją, co się dzieje dookoła. Wszystko przestało się liczyć. Nareszcie miała to, czego tak naprawdę chciała. Wiedziała, że gdyby miała teraz umrzeć, umarłaby szczęśliwa. Poczuła rękę towarzysza w swoich włosach.

Wszystko było idealnie. Może nawet zbyt idealnie? „Nie, nawet tak nie myśl. Wrócił. Jest cały i zdrowy i tylko to się liczy.” Przemknęło jej przez myśl.
Przejechała dłonią po jego umięśnionych ramionach. Rozkoszny dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy Hourun odwzajemnił pieszczotę. Nagle kobieta usłyszała jakieś dziwne hałasy, niewiadomego pochodzenia…

***
Meave otworzyła oczy i usiadła, odruchowo spoglądając czy Hourun leży obok niej. „To tylko sen” pomyślała nieco rozczarowana. Westchnęła ciężko. Przez to, że najmniejszy hałas powodował, że się budziła nie miała jak się wyspać. Głowa jej ciążyła, jakby poprzedniego dnia wypiła beczułkę wina, albo i dwie. Powieki ciążyły jej okropnie, a promienie słoneczne boleśnie kuły ją w oczy. Z irytacją spojrzała na źródło owego hałasu. To przez nich musiała opuścić krainę marzeń. Zwykle rudowłosa stąpała, a raczej starała się stąpać, twardo po ziemi, jednak gdy chodziło o Horuna…Cóż, tu już nie potrafiła być racjonalna. Na samą myśl o nim ogarniała ją fala emocji, co wcale jej się nie podobało. Wiedziała, że w ich sytuacji poddanie się emocjom nie jest najlepszym pomysłem. Szybko mogłoby ją to wyczerpać albo zmienić ją w takich tchórzy jakimi byli pomocnicy Hallusa. Tak, ci dwaj stanowili żyjącą definicję tchórzy.

Meave rozejrzała się po obozie. Verna już nie spała. Siedziała z brodą opartą na kolanach i najwyraźniej obserwowała mężczyzn. „Zapewne w ten sposób upewnia się, żeby nie zabrali nic z naszych rzeczy. Cóż, chociaż jest pożyteczna” pomyślała. Ich ponure miny wskazywały na to, że zapewne mieliby taką ochotę, a bycie bacznie obserwowanymi przez jedną z kobiet na pewno temu nie sprzyjało.

- No i co się tak gapisz? - Usłyszała ostry głos Jakoba. - Mówilim przecież, że nie w smak nam narażać dupy w cudzej sprawie. A skoro pan rycerzyk podziękował nam uprzejmie za pomoc, to i zbieramy graty. Rodzina w domu czeka i towarzystwa i gotówki, a od bohaterstwa mało kto wzbogacił się wyraźnie, za to niejeden już żywot stracił - Jakob kiwnięciem głowy popędził Roba i sam zarzucił bagaż na ramię. - Przynajmniej z tej karawany będą o dwa trupy mniej. Żegnajcie panienki i... powodzenia...

Rudowłosa prychnęła związując włosy jednym z rzemieni, które miała na ręce.
- Nikomu nie będzie was brakowało – mruknęła zawiązując na głowie chustę. W oczach Jakoba zauważyła coś na kształt wstydu, jednak to niewiele ją obchodziło. Mężczyzna odwrócił się do niej tyłem, a Meave ponownie prychnęła. „Nie dość, że tchórz to głupi” pomyślała, gdy mężczyzna zwrócił się na północny-zachód. Wiedziała, że aby dostać się do tej mieściny na rozdrożach będą musieli okrążyć fortecę i przejść przez pola, ale specjalnie jej to nie obchodziło. Niby czemu miało obchodzić? Nigdy nie darzyła sympatią tego pachołka, uważała go za głupiego, a nawet gorszego od siebie. Mimo iż zwykle starała się nie oceniać ludzi w tym wypadku nie mogła się jednak powstrzymać.

Zarówno Jakob jak i Rob budzili w niej niesmak. Patrząc na nich nie robiło się jej ich żal, o nie. Wręcz przeciwnie, budzili w niej najgorsze uczucia. To był typ, który znała aż za dobrze. Tacy jak oni robili wszystko żeby się nachapać, ale przy tym uniknąć ciężkiej pracy. Na statku też takich mieli, ale na szczęście żaden z nich długo nie przetrwał. Na lądzie jednak było inaczej. Takie pasożyty, bo inaczej Meave nie umiała tego nazwać, żyły długo i miały się całkiem dobrze. Zwalanie roboty na innych przychodziło im z łatwością i mało kto wyciągał z tego jakiekolwiek konsekwencje. Rudowłosa nigdy nie przepadała za tego typu ludźmi i nie miała zamiaru zmienić zdania. Jasne, jej też się to wszystko nie podobało, ale jednak była osobą bardzo słowną i jeśli się czegoś podjęła przeprowadzała to do końca. Przynajmniej się starała, a nie, jak ci dwaj, uciekała przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ciężkie westchnięcie dobyło się z jej piersi.

Podniosła się z posłania i wraz z towarzyszkami zjadła śniadanie, powoli przeżuwała każdy kęs. Kto wiedział, kiedy znów będzie miała okazję zjeść. Śniadanie musiało jej starczyć na długo. Jak długo? Tego nie wiedziała. Pustym wzrokiem wpatrywała się w miejsce, gdzie znikła Lidia i mężczyźni. Złość na nich ciągle jej nie minęła. Gdy po śniadaniu zauważyła biegnącą w ich kierunku Lidię nie wiele ją to obeszło. Nie czuła niepokoju związanego z jej nieobecnością, więc nie było powodu by czuła radość, gdy ta wróciła. Jej towarzyszki najwyraźniej myślały inaczej. Verna widząc postać koleżanki z daleka wyszła jej na przeciw, a za nią podreptała jej wierna psina. Meave leniwie powlokła się za nią. Nie chciała by Lidia pomyślała, że jej na niej zależy w jakikolwiek sposób.

- Jak dobrze, że wróciłaś cała i zdrowa – usłyszała głos Verny. Widać było, że kobieta odczuła ulgę na widok Lidii, czego Meave nie umiała zrozumieć. Przecież ona ich zostawiła, nie zasługiwała na ich sympatię. Widocznie Verna i Tua uważały inaczej.

- Aha, czyli jednak wróciłaś – powiedziała obrzucając ją chłodnym spojrzeniem. Nie czekając na odpowiedź dodała: - Dobrze. Czyli możemy ruszać.

- Kalel i Rang są cali – odparła kobieta, jednak Meave nie wiele to obeszło. Wzruszyła tylko ramionami dając do zrozumienia, że jest jej to całkowicie obojętne.

- Dobrze - odparła Lidia - nie traćmy więc czasu. Spakujcie się.

Meave miała ochotę powiedzieć jej coś zaczepnego, co miało dać półelfce do zrozumienia, że nie przyjmuje rozkazów od nikogo, jednak powstrzymała się. Posłusznie poszła się spakować. W czasie drogi ciągle trzymała dystans, jednak była na tyle blisko by słyszeć, co mówią kobiety.
 
Callisto jest offline  
Stary 22-07-2009, 23:10   #45
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Zapomniana Forteca - świątynia Galian

Zarzuciłyście torby i plecaki na ramiona, po czym ruszyłyście w górę. Słońce powoli wznosiło się nad horyzontem, stopniowo rozjaśniając niemal bezchmurne niebo. Z trudem pniecie się po stromej drodze, ślizgając na mokrej od rosy trawie i kamieniach. Wieczornych tropów, po trosze rozdeptanych przez was, po trosze rozmytych przez deszcz, praktycznie już nie widać - może dlatego humory nieco Wam się poprawiają. Górująca nad Wami twierdza nadal wygląda ponuro i nieprzyjaźnie, jednak oświetlona ciepływmi promieniami słońca nie wygląda już na tak bardzo przeklętą. Możecie jej się tez dokładniej przyjrzeć.

Fortecę zbudowano na planie kwadratu; w każdym rogu postawiono potężną basztę, zdolną wytrzymać zapewne nawet atak giganta. Do twierdzy prowadzi szeroka brama wjazdowa, a raczej to, co z niej zostało - ozdobnie kute, zardzewiałe zawiasy. W górnej jej części szczerzy się na Was ostrymi zębami spuszczana pionowo krata. Zarówno w bramie, jak i w samym murze brakuje wielu kamieni - część wielkich bloków oderwała się od ścian i stoczyła w dół, tworząc na zboczu wzgórza malowniczą, obrośniętą mchem mozaikę. Nie znacie się na budowlach obronnych, lecz w Waszej wyobraźni niezdobyte przez wieki zamki musiały wyglądać właśnie tak jak ten przed Wami: wielkie baszty, mnogość korytarzy i okienek strzeleckich w murach, na murach pozostałości po wielkich kotłach, z których lano wrzący tłuszcz czy smołę na wrogów... Teraz, gdy w otworach strzelniczych ptaki urządziły sobie gniazda, a dziurawe mury obrośnięte są powojem, bluszczem i mchem możecie się tylko zastanawiać jak Zapomniana Forteca wyglądała w czasach swojej świetności.

Z daleka widzicie jedynie niewielki fragment wewnętrznej części twierdzy: duży, pusty plac, oraz część mieszkalną, która budową nie różni się wiele od części zewnętrznej. Jedynie zamiast baszt postawiono tu wysokie wieżyce, z których kusznicy czy łucznicy mogli prowadzić swobodny ostrzał wroga.

Po około pół godzinie forsownego marszu schodzicie z traktu i podążacie za Lidią przez wysokie trawy w stronę widocznych w oddali ruin kościoła. Szybki krok w połączeniu z grzejącym Wam niemal w plecy słońcem sprawił, że jesteście zmęczone i spocone. Dopiero teraz dociera do Was z całą mocą fakt, że od wielu dni nie kąpałyście się i nie zmieniałyście ubrania. Wszystko, co macie na sobie jest jeszcze wilgotne po deszczu, lepkie od kurzu i potu, a po przeprawie przez rzekę z lekka zalatuje mułem i rybą. Nic przyjemnego, a wizja ciepłej kąpieli jest bardzo odległa.

- Cholera! - zaklęła Maeve, gdy rękaw jej koszuli kolejny raz zaczepił się o jakiś krzak. - Długo będziemy jeszcze lazły po tych chaszczach? No co?! - warknęła na Vernę, która stała na końcu z dziwną miną.
- Muszę na stronę... - odpowiedziała zmieszana kobieta, oblewając się rumieńcem. - Przy ognisku, przy mężczyznach jakoś nie szło odejść...
- To ja też w takim razie. Po widoku zawsze raźniej i nogi przynajmniej nie złamiem - oświadczyła hardo Tua.
- Lidia, co, może ty też, co? Może wszystkie pójdziemy, oszczędzi nam to pytania potem maga, czy zechce łaskawie poczekać z walką aż się wysikamy. Albo lania w gacie w trakcie... - sarknęła Maeve, jednak sama uznała to za dobry pomysł.

Rozeszłyście się więc wokoło, by odpowiedzieć na zew natury, co wśród sztywnych, przekwitłych już traw nie było łatwe. Jedynie pies Verny wydawał się zadowolony z tej wycieczki - nieco spięty i powarkujący na trakcie, teraz radośnie buszował po krzakach, węsząc i poszczekując radośnie. Wypłoszone przez niego stadko kuropatw oraz para zajęcy świadczyły, że w okolicy nie grasują jedynie upiory, a toczy się całkiem normalne życie. Wkrótce i Wy ruszyłyście dalej, starannie omijając zawalone domostwa, zapadnięte studnie i wystające nad ziemię gdzieniegdzie kamienne murki i podmurówki. Na drewnie nie widać śladu ognia - wygląda na to, że wioska została po prostu opuszczona, nie zniszczona w trakcie najazdu.

W końcu docieracie w pobliże świątyni. Masywna, kamienna budowla w kraju, gdzie większość struktur wykonywano z drewna świadczyła o zamożności tutejszej wsi. Grube mury i solidna wieża pokazują, że i ją wzniesiono w celach obronnych. Ciekawe tylko przed kim. Albo przed czym... Pod stopami znów czujecie płaski kamień - najwyraźniej stoicie na brukowanym (!) rynku. Oprócz świątyni i stosów przegniłego drewna znajdują się tu resztki dwóch w pełni kamiennych budowli. Jedna z nich to zapewne karczma - z długiego, zardzewiałego pręta zwisają resztki łańcuchów służących do zawieszenia szyldu.

Wy jednak kierujecie się wprost do świątyni. W murze nad spróchniałymi drzwiami widzicie wykutą podobiznę Galian oraz wiele roślinnych i zwierzęcych ornamentów. Czas zatarł już artystyczne szczegóły, ciągle można jednak rozpoznać część przedstawionych tam gatunków. Niestety nie przyszłyście tu, by podziwiać religijne motywy - Lidia pewnym gestem popycha prawe skrzydło drzwi, które otwiera się z głośnym skrzypnięciem ukazując Wam wnętrze domu tutejszej bogini.


* * *

Rang, Kalel, po wyjściu Lidii i pojawieniu się umorusanego nieznajomego nie macie wiele do roboty. Chłopak śpi snem sprawiedliwego zwrócony głową w stronę dogasającego ogniska i nie wydaje się stanowić zagrożenia. Ubrany jest w prosty, lecz dobrej jakości strój, nie ma broni ani zbroi; włosy z tyłu głowy zlepia mu zaschnięta krew. Posiedzieliście chwilę w nadziei, że może się obudzić, lecz gdy nic takiego nie nastąpiło zabraliście się za śniadanie. Zapasy kurczą Wam się dość szybko - macie nadzieję, że zdążycie odzyskać pierścień zanim przyjdzie Wam walczyć, czy - co bardziej prawdopodobne przy stopniu Waszych umiejętności - negocjować o pustym brzuchu.

Poranne światło wpadające do wnętrza budynku oświetla jasnym blaskiem posąg bogini płodności. Niewielu z Was o niej słyszało; przywykliście jednak do tego, że każdy kraj czy wieś ma swoich lokalnych patronów. Tutejszą jest Galian Idąca przez Zboże - i jako taka została przedstawiona na wielkim, marmurowym posągu, który stoi przed Wami. Posąg jest nadgryziony zębem czasu, brudny i poobijany, ale mimo to robi wrażenie.




Zanim pólelfka wróci macie dużo czasu, by przyjrzeć się świątyni w świetle dnia. Budynek jest bardzo duży - w czasach swojej świetności mógł pomieścić co najmniej 200 osób. Głębokie wnęki okienne świadczą o solidnej grubości murów i - podobnie jak baszta - o obronnym charakterze budowli. Dach w większości zapadł się, miażdżąc pod swym ciężarem stojące z przodu ławy - zapewne miejsca dla szlachty. Niewielkie boczne nawy, w których modlili się akolici, oraz okrągłe podwyższenie dla kapłanów dopełniały całości. Naprzeciwko posągu stoi kwadratowy, kamienny ołtarz z płytkim wgłębieniem i biegnącym od niego wąskim rowkiem, naznaczony ciemnymi plamami i smugami. Wraz z umieszczonymi po bokach rzeźbionymi kamieniu koszami stanowił miejsce, gdzie składano Galian dary. Zarówno ołtarz jak i ściany wokoło pokryte są reliefami przedstawiającymi motywy roślinne i zwierzęce.

Z przodu za posągiem, po lewej stronie widać zawaloną gruzem ościeżnicę, prowadzącą kiedyś prawdopodobnie do pomieszczeń dla kapłanów. Po prawej, bliżej środka, znajdują się drzwi do wieży oraz piwnicy.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-07-2009 o 22:28.
Sayane jest offline  
Stary 24-07-2009, 12:00   #46
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Kalel znudzony w końcu gapieniem się na nowo przybyłego i zastanawianie się kim jest i jak się właściwie tutaj znalazł doszedł do dwóch wniosków. Pierwszy był taki, że podziemia pod świątynią to coś więcej niż zwykłe katakumby, więc tym bardziej trzeba się im przyjrzeć. A drugi, że raczej nic nie wypadnie w pogoni za przybyszem, skoro ten zasnął jak dziecko, gdy tylko znalazł płaskie i na dodatek bardzo twarde miejsce do spania. Pewien niepokój budziła krew na jego włosach, ale pobieżne oględziny wykazały, że to raczej nic poważnego. Wahając się co dalej robić zapytał Ranga: Jak myślisz, budzimy go teraz, czy czekamy aż pojawi się reszta? Może chciałby się trochę ogarnąć zanim pojawią się damy? Jego towarzysz zastanowił się chwilę i odparł Póki co to wygląda na to, że interesuje go wyłącznie odpoczynek. Dajmy mu spokój. Kalel nie do końca był przekonany co do słuszności słów kompana, szczególnie, że zarówno strój jak i fryzura przybysza wskazywały, że przykłada on sporą uwagę do wyglądu. Ale cóż, w sumie to i tak nie była ważna sprawa. Wzruszył więc ramionami i oznajmił: Idę się jeszcze rozejrzeć. Może w świetle dnia będę miał trochę szczęścia i znajdę coś, co przeoczyliśmy wcześniej. Nie czekając na odpowiedź Ranga, ruszył na oględziny.

Poranne słońce wypełniało zniszczoną świątynię ciepłym blaskiem odsłaniając jej niegdysiejszą chwałę i jednocześnie tragiczny stan w jakim się znajdowała obecnie. Wszędzie walał się gruz i potrzaskane pozostałości wyposażenia tak że trzeba było uważać przy każdym kroku by na coś nie stąpnąć i się nie potknąć. "Szkoda tego pięknego miejsca" myślał Kalel przyglądając się pozostałościom naściennych malunków, rzeźb i błękitowi nieba rozpościerającemu się tam, gdzie powinno być sklepienie. "Przychodziło tu kiedyś tylu ludzi, witano dzieci, żegnano starców. Gdzie oni wszyscy są teraz?" Wstrząsnął nim dreszcz gdy pomyślał o najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi na to pytanie. Tej świątyni nie porzucono na pastwę losu, ona w ewidentny sposób została zniszczona, tak jak i wszystkie inne budynki w okolicy. Doszedł w końcu do ołtarza, chyba jedynego miejsca, które zdawało się być nietknięte. Uważnie przyjrzał się reliefom go zdobiącym, przeciągnął po nich palcami szukając... sam nie wiedział czego, może bardziej intensywnego kontaktu z tym miejscem może zwykłego zaspokojenia ciekawości, a może czegoś ukrytego przed ludzkim wzrokiem. Echh... chyba nic z tego mruknął do siebie i ruszył dalej. "Dobrze, że się już wszystko zawaliło co miało" pomyślał spoglądając na zawalisko całkowicie blokujące dostęp do dalszej części świątyni i zwrócił swoją uwagę w kierunku wieży. Obejrzał się jeszcze na Ranga wahając się, czy nie zawołać go, lecz ostatecznie uznał, że lepiej aby miał na oku przybysza.

Stanął w wejściu do wieży zastanawiając się przez parę chwil czy wybrać górę, czy dół. W końcu poddał się swojej ciekawości i zaczął schodzić. Niestety z każdym kolejnym schodkiem coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że bez światła nie ma co tam szukać, no chyba, że guza. Jeszcze zanim doszedł do posadzki katakumb było już ciemno, że choć oko wykol, więc po paru niepewnych krokach stawianych po omacku przy ścianie, niechętnie zawrócił by szukać szczęścia na górze. W końcu dotarł do zbrojowni. Z żalem przyjrzał się zdewastowanej broni, która w swoim czasie była warta fortunę. Teraz wszystkie drewniane elementy były przegniłe tak, że rozpadały się gdy tylko ich dotykał, podobnie zresztą jak i metal do cna przeżarty korozją. Nic, dosłownie nic nie nadawało się tutaj do wykorzystania. Tyle dobra przepadło... Zły trzasnął dłonią w ścianę i ruszył wyżej.

Komnata na drugiej kondygnacji była dla odmiany całkiem pusta, ale i tak dała mu o niebo więcej zadowolenia. Jak mógł zapomnieć o lampie wiszącej za oknem? Przecież będzie się idealnie nadawała do rozświetlenia mroków w podziemiach kościoła. Z szerokim uśmiechem na twarzy podszedł do okna i po chwili lampa była w jego rękach. Przyłożył do ucha i potrząsną nią z zadowoleniem wyczuwając że się w środku coś chlupocze. Była pełna oliwy. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu, czując, że chyba coś przeoczył. Dał parę kroków by stanąć na jego środku i obrócił się dookoła siebie uważnie lustrując wzrokiem podłogę... ściany.... sufit.... Właśnie tam dostrzegł to czego szukał. Pomiędzy deskami niewyraźnie odznaczał się prostokąt klapy, przez którą moża było dostać się wyżej. Podszedł do miejsca bezpośrednio pod nią i podskoczył, starają się wypchnąć ją do góry uderzeniem dłoni. Gdy mu się to udało, to po chwili, gdy tylko opadł kurz wzbudzony uderzeniem ,znowu się odbił stopami od ziemi, chwycił za krawędź włazu i podciągnął do środka. Pomieszczenie, w którym się teraz znalazł było niskie tak, że mógł się poruszać tylko na czworakach, ale za to wcale nie puste. Ostrożnie pełznąc po niemiłosiernie skrzypiących deskach dotarł do pakunków leżących przy ścianie. To był zapas oliwy. Wyprawa do podziemi coraz bardziej nabierała sensu. Uśmiechnięty zabrał wszystko i zszedł na dół.

Nawet po mało wylewnym Rangu było widać, że ucieszył się z jego znaleziska. Tylko przybysz niewzruszenie spał, tak jakby nic się nie działo...
Teraz pozostało im tylko czekać aż Lidia przyprowadzi pozostałych.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
Stary 24-07-2009, 21:17   #47
Amm
 
Amm's Avatar
 
Reputacja: 1 Amm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetnyAmm jest po prostu świetny
Rang nie ukrywał swojego zdziwienia widząc nową, nieznajomą twarz, która śpi w tym miejscu jakby nigdy nic się nie stało. W czasie kilku długich minut jedyne co robił wraz z towarzyszem, to wpatrywanie się w mężczyznę, który mógł się pochwalić snem niedźwiedzia. Jedyne co mogło budzić niepokój, to krew widoczna na jego włosach, która budziła różne myśli w głowach śmiałków: Wróg czy przyjaciel? "Ciekawe czym nas zaskoczy jeszcze to miejsce", powiedział sobie w myślach Rang. Ze stanu zamyślenia wyrwało wojownika pytanie Kalela:
- Jak myślisz, budzimy go teraz, czy czekamy aż pojawi się reszta? Może chciałby się trochę ogarnąć zanim pojawią się damy?
"Nawet nie mamy pojęcia kim on jest, co tu robi i czy jest naszym sojusznikiem. Po tym cholernym miejscu należy się spodziewać wszystkiego", mówił sobie w głowie Rang nadal się wpatrując w nieznajomą twarz.
- Póki co to wygląda na to, że interesuje go wyłącznie odpoczynek. - powiedział pewnie - Dajmy mu spokój..
Po bardzo krótkiej chwili Kalel oznajmił jeszcze, że idzie się rozejrzeć chcąc odnaleźć ślady, które mogły zostać przegapione. Rang nie odzywał się, bo słowa towarzysza były stanowcze, a i protestować nie było sensu.
Przez dłuższy moment Rang siedział na jednej z niewielu ław, które przetrwały próbę czasu i walącego się dachu. Nadal z zamyśleniem wpatrywał się w śpiącą osobę, która śpiąc twardym snem nie myślała o niezapowiedzianym spotkaniu. Z ciekawości zerknął na posąg bogini płodności, ale - ze względu na swoją niewiedzę i brak zainteresowania bóstwami - nie potrafił jej rozpoznać.
Rang był już w stanie pomyśleć, że teraz - gdy on tymczasowo nie miał nic do roboty - czas nagle się zatrzymał. Nic, nawet śpiący mężczyzna, zdawało się nie poruszać poza ubranym w zbroję wojownikiem, który zaczął się zastanawiać, czy by się nie pasowało rozejrzeć za Kalelem. I już miał to zrobić gdy zauważył, jak z drzwi po prawej stronie wychodzi znajoma twarz z nieznajomym pakunkiem. Oliwa. Rang jedyne co zrobił, to uśmiechnął się. Bo co innego mógł zrobić biorąc pod uwagę, że największe wyzwanie dopiero przed nimi.
 
Amm jest offline  
Stary 26-07-2009, 16:40   #48
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Lusus otworzył oczy. W dalszym ciągu znajdował się tam gdzie zasnął lecz już była chyba noc. Światło słońca które przywitał z taką radością ponownie zniknęło zastąpione przez mrok. Ognisko zgasło zupełnie. Wnętrze świątyni oświetlone było jedynie przez srebrzyste światło księżyca wpadające przez zrujnowany dach. Było zimno, przeraźliwie zimno. Nawet gorzej niż w podziemiach. Poczuł jak jego ciałem wstrząsają drgawki. Z ust wydobywały się obłoki pary. Rozejrzał się po kaplicy. Dostrzegł dwójkę mężczyzn spotkanych wcześniej. Siedzieli nieruchomi na jednej z ław, byli odwróceni do niego plecami i nie widział ich twarzy. Krzyknął w ich stronę. „Hej wy!” Po chwili ten szczuplejszy o delikatniejszych rysach twarzy odwrócił się w jego stronę, położył swój palec na ustach w uciszającym geście. Ciała obydwu pokryte były czymś tłustym, chyba oliwą. Było tak przeraźliwie zimno.
Lusus dopiero teraz dostrzegł, że zniknął posąg bogini, pod jego pustym cokołem leżała kobieta w białej sukni zbroczonej krwią. Zza cokołu wyłoniła się wysoka postać elfa. Jego białe, długie włosy pokrywał szron a ciemna skóra na twarzy była nieruchoma niczym głaz. W ręku dzierżył przepięknej roboty miecz pokryty krwią. Lodowate spojrzenie mroziło wbijając się w postać przebudzonego wojownika, bezbronnego… bezbronnego? Nie, Ciało Lususa pokrywała ciężka zbroja a w jego zaciśniętych do bólu dłoniach znajdował się ciężki dwuręczny miecz jego ojca. Odwrócił się do tyłu i spostrzegł go, takiego jakiego go widział ostatnim razem na ceremonii pogrzebowej. Bladego i nieruchomego a jednak wciąż wzbudzającego szacunek. Ojciec Lususa był bardzo wysokim i barczystym mężczyzną, zginął w młodym wieku i taki się mu teraz ukazał. Był męski i przystojny nawet z sinymi oczodołami i bliznami na twarzy, miał długie wąsy i włosy. Jego ceremonialne ubranie pogrzebowe było zakrwawione.
„Synu, to on. A to twoja szansa, twoja chwila. Pomścij mnie synu.” Spojrzenie ponownie padło na Mrocznego Elfa. Rozpoczęli walkę, ciężki miecz wirował nadzwyczajnie szybko w rękach młodego wojownika. Drow z najwyższym trudem odbijał śmiercionośne ciosy za pomocą swego miecza. Wiedział, że niebawem przegra. Lusus czuł jak gniew i wściekłość dodają mu siły. Po chwili przepiękny miecz wyleciał z osłabionych i odrętwiałych od uderzeń rąk białowłosego, upadł na kolana i czekał na śmierć. Uderzony w twarz głownią miecza upadł na plecy, jego zakrwawione usta uśmiechały się złowieszczo… uśmiechały się?! Czubek miecza spoczął na szyi leżącego. Wojownik dyszał ciężko. „Zrób to synu, zabij go teraz. Wygrałeś, jest bezbronny. Zabij Go!” Głos ojca rozbrzmiewał w jego głowie. Uniósł miecz i krzyknął „NNIIIEEE!!!”

-… nie!!!...- śpiący przybysz, w końcu się przebudził podrywając się gwałtownie z ziemi. Od jakiegoś czasu obaj mężczyźni mogli obserwować jak nieznajomy majaczył w niespokojnym śnie i rzucał się targany jakimiś spazmami, kilkakrotnie wzywał swego ojca i mówił że tego nie zrobi, że nie chce tego robić. Teraz z obłąkańczym wzrokiem wpatrywał się w nich, jego mięśnie były napięte. Przez chwile wyglądało to jakby miał ich zaatakować gołymi rękoma. Ale po chwili opanował się. Sięgnął ręką do tyłu i dotknął swojej głowy, skrzywił się z bólu, jego dłoń pokrywała świeża krew. Rana na głowie musiała się otworzyć pod wpływem niespokojnego snu.
- Wybaczcie, że was wystraszyłem. Dziękuję, że pozwoliliście mi zostać i odpocząć. Przepraszam, że tak wtargnąłem. Zaraz sobie pójdę.- próbował się podnieść na nogi ale stracił równowagę i upadł. Był wciąż słaby. Jego usta były suche i popękane, rozległo się głośne burczenie z jego brzucha.
- Mógłbym prosić was o odrobinę wody i jakiejś strawy? Niemiałem nic w ustach od dwóch dni. Nie mam przy sobie pieniędzy ale będę wdzięczny. Co tutaj robicie, czy byliście w przeklętej twierdzy?- okazał zainteresowanie swoimi wybawicielami, co chwilę spoglądał na miecz przy rosłym wojowniku.
Wtem skrzypnęły zawiasy wrót i w progu katedry stanęła grupa niewiast. Lusus przyglądał im się ze zdziwieniem.
-Przepraszam. Nie wiedziałem, że jest was więcej. Nazywam się Lusus de Crowfield z rodu Darkwillow. - powstał i skłonił się dworsko pomimo swego osłabienia.
-Uciekłem z przeklętej twierdzy. Jestem giermkiem. Kim wy jesteście i co tutaj robicie niewiasty? To przeklęte miejsce, powinniśmy się wszyscy oddalić z tego miejsca.- jego słowa wskazywały na ciężkie przejścia jakie musiały być udziałem ostatnich dni tego młodego człowieka.
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 26-07-2009 o 16:54.
madman jest offline  
Stary 01-08-2009, 19:13   #49
 
Bażna =^^='s Avatar
 
Reputacja: 1 Bażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumnyBażna =^^= ma z czego być dumny
Wzrok Lidii spoczął na młodym mężczyźnie o czarnych włosach. Była naprawdę zdziwiona gdyż nie spodziewała się tu spotkać kogoś więcej poza Kalelem i Rangiem. Nowoprzybyły wyglądał na wycieńczonego mimo to ukłonił się i przedstawił. Lidia przyjrzała mu się. Lusus był wysoki i mógł się pochwalić atletyczną budową ciała. Miał posturę dorosłego mężczyzny, mimo to widać było, że jest młodszy od Ranga. Zielone oczy młodzieńca zdradzały, że ma kilkanaście lat. Widać było, że musi pochodzić ze szlacheckiej rodziny i nie świadczyło o tym tylko jego ubranie, ale i niepospolite rysy twarzy. „Musiał się pojawić, kiedy wyszłam….” Spojrzała pytająco na towarzyszy. Kalel wzrokiem wskazał jej schody. „No tak… byliśmy tylko na górze… piwnice mieliśmy sprawdzić później…” Łuczniczka oddaliła od siebie myśli, że Lusus mógłby być przysłany z twierdzy. Stanęła naprzeciwko młodego wojownika i lekko zadarła głowę, gdyż był od niej sporo wyższy.

- Ja mam na imię Lidia a to moi towarzysze – rzekła – A jak to się stało, że znalazłeś się w tych lochach? - wojownik dostrzegł nieufność w jej spojrzeniu. Skłonił się niewieście, która z podziwu godną odwagą zwróciła się w jego stronę. Nie wiedział czy ma do czynienia ze szlachcianką czy też ze zwykłą chłopką i choć bardziej podejrzewał to drugie, wolał zachować się dostojnie.

- Miło mi poznać i ciebie Lidio jak i twoich kompanów. Dwóch z nich, tych oto mężnych rycerzy – wskazał ręką na Kalela i Ranga – użyczyli mi ciepła swego ogniska, za co jestem im wdzięczny. A co do twojego pytania to tak. Uciekłem z twierdzy, byłem tam więźniem.

- A kto Cię uwięził? Dlaczego przyszedłeś pod twierdzę? – kontynuowała nie spuszczając z niego badawczego wzroku.

- Przybyłem wraz z mężnym Paladynem sir Hadalusem aby zakończyć męczarnie jak i tyranie szalonego maga, który jakoby zamieszkuje te opuszczone przez bogów tereny.

- Rozumiem… – odparła - A gdzie jest sir Hadalus?

- Niestety nie wiem. Gdy spędziliśmy naszą pierwszą noc u podnóży tej mrocznej twierdzy, zasnąłem ukończywszy swoją wartę a gdy się obudziłem to już go nie było. Zostałem uderzony w głowę i straciłem przytomność. Ocknąłem się w zimnej celi, gdzieś w podziemiach. Napastnika nie widziałem. Zamajaczyła mi tylko jakaś postać w płachcie. Nic więcej nie wiem. W celi nikt mnie nie odwiedzał, nikogo też nie spotkałem w podziemiach. Straciłem cały swój dobytek i swoją broń.

Dopiero teraz łuczniczka spostrzegła, że młodzieniec ma zakrwawioną dłoń. „Może mówisz prawdę…” Wyglądał mizernie. Widać było, że jakiś czas spędził w lochu. Brudny i pewnie wygłodniały jak i wycieńczony. Mimo to Lidia miała wrażenie, że nie złamano jego ducha. „Giermek Paladyna…” pomyślała „ …Paladyni, Ci szlachetni rycerze są wojownikami bogów” ponownie uniosła złoty wzrok na giermka. Zrobiło się jej go żal. Mimo to nieufna natura Lidii nie pozwalała jej na uśpienie czujności. Wtedy po raz pierwszy poczuła się nieswojo.

- Co zamierzasz teraz Lususie?

- Poznać wasze zamiary - odparł - Ja się przedstawiłem Wam wszystkim i opisałem koleje mojego losu z przed ostatnich paru dni. Bez ogródek też zdradziłem Wam moje cele. Pragnąłbym się dowiedzieć czegoś więcej o Was. Zaiste wielce zastanawia mnie co w takim miejscu robi grupa niewiast chronionych przez zaledwie dwóch wojowników?

– Spędziłeś jakiś czas w podziemi, więc na pewno jesteś spragniony i głodny - odparła a młodzieniec zauważył, że spojrzenie jej trochę złagodniało. Półelfka poczęła szukać czegoś w torbie. Po chwili wyciągnęła bukłak i zawiniątko, które podała Lususowi. Ten skłonił się z wdzięcznością i przyjął chleb oraz wodę. Łuczniczka zerknęła w stronę posągu – Bogini Cię ocaliła, podziękuj jej, że nie zginąłeś – odparła. Pomyślała sobie jakby to było gdyby zginęła i już nigdy nie ujrzała najbliższych. Nikt z jej rodziny nie dowiedziałby się co się stało. Czekaliby na nią każdego dnia, a ona nigdy by nie wróciła. „ Nawet się nie pożegnałam…” pomyślała z bólem w sercu i wbiła wzrok w zielone oczy „ … a ty? Czy na Ciebie ktoś czeka?”

- Parę dni temu przyłączyliśmy się do karawany nijakiego kupca Pankracego Hallusa, który zmierzał na Srebrny Jarmark. Zatrzymaliśmy się w wiosce Podkosy… - dziewczyna urwała na chwile po czym rzekła - My również jesteśmy tu z misją – odparła – mamy odnaleźć pierścień skradziony przez maga Margata i zwrócić go owej wiosce, do której należy.

Lusus nie odrywał wzroku od swojej rozmówczyni.
- A dlaczegoż w to przeklęte miejsce przysłano też niewiasty pytasz? – pięści dziewczyny mocno się zacisnęły - Stało się tak gdyż posądzono nas o zamordowanie Hallusa, czego nikt z nas nie uczynił – Wojownik zobaczył jak złote oczy półelfki zabłysły w gniewie. Jej twarz była nie zmącona żądnym grymasem, jednak spojrzenie zdradzało żal.

- Jeno nikt nie wierzył obcym przybyszom – Lidia próbowała wyczytać z jego oczu co sobie teraz myśli
– Dali nam wybór; śmierć lub przyniesienie im pierścienia, który jak twierdzą skradł im owy mag. Jak mniemam jest to ten sam, po którego przyszliście wraz z sir Hadalusem.


Lusus w milczeniu słuchał dalej.
- Aby mieć pewność, że nie uciekniemy po drodze tutaj, to uwięzili dwoje młodych ludzi, którzy podróżowali wraz z nami w karawanie Hallusa. Jeśli nie wrócimy z ich pierścieniem to zostawimy Elanę i Tuyra na ich niełasce i najpewniej… - Lidia znów ucięła w pól zdaniu. Pięści zacisnęły się mocniej. Potrzebne jej było teraz wyładować te złość i napięcie, jednak zamiast tego odparła – Jak widzisz Lususie, nie oddalimy się stąd tak prędko - sięgnęła ponownie do swej torby wyciągając płócienne paski i małą sakiewkę.

- Verna czy mogłabyś opatrzyć rannego?

- Oczywiście – odparła zatroskanym głosem czarnowłosa piękność. Podeszła i wzięła opatrunki. Łuczniczka objaśniła jej jak użyć zawartość sakiewki po czym popatrzała raz jeszcze na giermka.

- Odpocznij Lususie, z naszej strony nie spotka Cię żadna krzywda – po tych słowach zwróciła się do swych kompanów.

- Nie ukończyliśmy naszego zwiadu – spojrzała na Kalela – myślisz, że mógłbyś pójść rozejrzeć się wokół twierdzy?

Chłopak, nie wiedząc jaką złością truje się półelfka, w odpowiedzi przekornie się uśmiechnął. Lidia odparła - Niebezpiecznie jest iść samemu, może ktoś z Was dołączy do Kalela? Myślę, że we dwoje jest zawsze bezpieczniej i… raźniej – spojrzała na Ranga po czym jej wzrok spoczął na Meave i Tuai.

Przez chwile zrobiło się cicho.
- Nikogo nie zmuszam, zrobicie co będziecie chcieli – skierowała swe słowa do owej trójki, poczym udała się do wyjścia – Kończą nam się zapasy, idę zapolować - przystanęła jeszcze na chwilę w progu kościelnych wrót czekając ich odpowiedzi.
 
Bażna =^^= jest offline  
Stary 02-08-2009, 15:13   #50
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post

Lusus, pomimo Twego fizycznego stanu (jak również koszmaru, jaki Cię dręczył) udało Ci się zachować spokój ducha i wykazać zachowaniem godnym Twego rodu. Matka z pewnością byłaby z Ciebie dumna. Jednak masz nasilające się wrażenie, że w tym czasie i miejscu Twoje wyszukane słowa trafiają w próżnię. Stojący obok ogniska mężczyźni wydają się Ciebie ignorować. Kobiety zaś... no cóż... pomimo sztywnej uprzejmości półelfki wydaje Ci się, że traktują Cię jak dziecko i - co najgorsze - nie biorą poważnie Twoich słów.

Przedłużająca się cisza jaka zapanowała po wejściu kobiet sprawiła, że miałeś okazję dokładnie przyjrzeć się wszystkim zebranym. Mężczyzn mogłeś obejrzeć sobie już wcześniej - rzadko widywałeś tak niedobrane pary: pierwszy był sporo starszy od Ciebie, wysoki i barczysty, drugi zaś niski i chudy, o delikatnych, niemal dziewczęcych rysach. Kobiety również stanowiły barwne towarzystwo, różniąc się bardzo zarówno wiekiem, jak i wyglądem. Jedno mogłeś stwierdzić na pewno - żadne z nich nie przynależało do szlacheckiego stanu. Ich stroje były wyświechtane i brudne, oręż zaś i zbroje zaniedbane i marnej jakości. Aż zadrżałeś na myśl co powiedziałby sir Hadalus gdybyś doprowadził jego miecz do takiego stanu. Co prawda w sytuacji, w jakiej się znalazłeś każdy oręż był lepszy niż żaden, wolałbyś jednak mieć na sobie coś, co nie rozpadnie się pod pierwszym ciosem topora. Nigdy nie dyskryminowałeś ludzi ze względu na pochodzenie czy ciężar sakiewki, ale zagubione, mało rozgarnięte spojrzenia obecnych nie nastrajają Cię optymistycznie.

Jedynie ta, która odezwała się do Ciebie pierwsza różniła się nieco od reszty. Półelfia krew nadawała jej rysom szlachetny wyraz, którego próżno by szukać w pospolitych, choć gładkich, twarzach reszty. Może nawet miała w sobie lepszą krew - z mieszańcami nigdy nic nie wiadomo. Przelotnie zastanowiłeś się, czy przewodziła zebranym tu osobom, gdyż nie tylko pewnie wypowiadała się w imieniu wszystkich, ale również szybko zaplanowała dalsze działania - które niestety nie uwzględniały Twoich ostrzeżeń dotyczących twierdzy. Zdziwiło Cię nieco, że tak szczerze zdradziła Ci powód, dla którego wszyscy sie tu znaleźli. Posądzeni o morderstwo... pięknie trafiłeś, z deszczu pod rynnę. Co prawda zarówno szczerość dziewczyny jak i to, że wszyscy podjęli się misji zamiast zwiać gdzie pieprz rośnie dawała pewne nadzieje na uczciwość tej szóstki, lepiej jednak mieć się na baczności. Zwłaszcza, że to oni trzymają broń.

Póki co jednak dostałeś jeść, a czarnowłosa kobieta z iście matczyną troską zajęła się opatrywaniem Twojej głowy wykorzystując podane jej przez Lidię przedmioty. Pałaszując chciwie podany Ci chleb obserwowałeś uważnie poczynania nieznajomych, którzy najwyraźniej byli zdeterminowani w swojej decyzji pójścia do twierdzy. Cóż... przynajmniej upewniłeś się, że pogłoska o magu była prawdziwa - co nie zmienia Twojej obecnej sytuacji.

***

Lidia, nie słysząc sprzeciwu ze strony zebranych wyszłaś na zewnątrz i ruszyłaś w stronę, w którą - jak Ci się wydawało - uciekły widziane wcześniej zające. Początkowo chciałaś iść sama, potem jednak zmieniłaś zdanie i wzięłaś ze sobą swoją imienniczkę, która entuzjastycznie zabrała się do wypłaszania wszystkiego co żywe z zarośli. Szybko przekonałaś się niestety, że ćwiczenie strzelania do jabłek w ogrodzie to nie to samo, co strzelanie do ruchomego celu. Pierwsza strzała szerokim łukiem ominęła bażanta, który wyprysnął z pobliskich traw; druga również chybiła. Dopiero za czwartym razem udało Ci się trafić w sporego zająca i to tylko dlatego, że podniecona suka zagoniła go w ruiny jakiejś chaty. Zręcznie zabrałaś psu zdobycz, rozglądając się za wypuszczonymi w dal strzałami i zastanawiając się równocześnie czy bezpieczniej będzie oprawić zdobycz na miejscu, czy też w świątyni.


***


Kalel, po wyjściu półelfki spojrzałeś po zebranych. To co? Idzie ktoś? - spytałeś bez wielkich nadziei.
- Ja pójdę - odparła Maeve, opierając dłoń na drzwiach. - Czas się w końcu przekonać jak bardzo "przeklęta" jest ta twierdza. Ruszasz się, czy nie? - nie czekając na Twoją odpowiedź odwróciła się i wyszła. Pobiegłeś za dziewczyną wyprzedzając ją szybko i zbaczając ze ścieżki w zarośla. Przedzieranie się przez krzaki i ruiny szło Wam powoli i dopiero po dłuższym czasie dotarliście pod mury, po czym zaczęliście obchodzić je wokoło, omijając leżące wokół kamienie i zaglądająć przez liczne dziury do środka.

Widoczne dla Was wnętrze nie przedstawia się interesująco - a przynajmniej nie dla kogoś, kto widział wcześniej jakąś twierdzę. Murowane budynki oddalone są od muru o kilkanaście metrów. Kuchnia, spichlerz, stajnie, baraki dla wojska... kiedyś schludne i porządne, teraz zniszczone, nadgryzione zębem czasu. W najlepszym stanie jest główny budynek - kwadratowa konstrukcja zwieńczona wieżami i niewielkim murem na szczycie. Po jakimś czasie dochodzicie na tyły warowni - a konkretnie do tylnej bramy, czy raczej jej pozostałości. Jest nieco mniejsza niż frontowa, jednak tak samo dobrze ufortyfikowana, z opuszczaną, żelazną kratą. Nareszcie znajdujecie też coś ciekawego: prowadząca do zamku droga nosi ślady końskich kopyt. Nie jesteście łowczymi, nie potraficie więc określić ilu było jeźdźców, ani kiedy tędy przejeżdżali - dla Was cztery nogi tego samego wierzchowca odbite w błocie nie różnią się wiele od czternastu. Niemniej wygląda na to, że wznoszące się przed Wami mury nie były ani tak niedostępne, ani tak przeklęte jak się wcześniej wydawać mogło. Kalel chwycił spory kamień i zanim Maeve zdołała go powstrzymać silnym zamachem cisnął w pobliski budynek, wywołując głośny huk.
- Co robisz, idioto? Mało mamy problemów; jeszcze oznajmiać będziesz wszystkim o naszej obecności?! - ofuknęła mężczyznę, chowając się za załomem. Przeczekaliście chwilę w ukryciu, jednak gdy z wewnątrz nie dobiegł Was żadnej dźwięk ruszyliście dalej, kłócąc się zażarcie czy wchodzić do środka, czy wracać tą samą drogą, czy przedzierać się naokoło. Koniec końców obeszliście z zewnątrz całą twierdzę nie znajdując już nic ciekawego.

***


Lusus, zostałeś w świątyni wraz z milczącym Rangiem, Tuą i Verną - jak wkrótce się dowiedziałeś z ich ust. Najstarsza kobieta najwyraźniej za punkt honoru postawiła sobie zabawiać Cię rozmową, gdyż przez cały czas coś mówiła - a to o swoim domu rodzinnym, a to o zasłyszanych w drodze opowieściach, a to o swoim psie z którym - jak zrozumiałeś - podróżowała. Jedynie gdy pytałeś o ich obecną sytuację milkła, a w jej piwnych oczach pojawiały się łzy. Nie wyglądała na niewiastę, która mogłaby skrzywdzić muchę - a już tym bardziej zabić człowieka. Fakt fałszywego oskarżenia wyraźnie jej ciążył, podobnie jak los pozostawionych we wsi towarzyszy. Musisz przyznać, że nie spodziewałeś się takiego poczucia sprawiedliwości po kobiecie; tym bardziej po wieśniaczce.

Po jakiejś godzinie czy pół wróciła Lidia, niosąc w ręce okrwawionego zająca i opędzając się od podnieconego zapachem posoki psa. Jeden zając na sześć osób... siedem jeśli i Tobie pozwolą się przyłączyć do posiłku... mało. Bardzo mało, a z tego co zrozumiałeś zapasy już im się kończyły. Poczułeś wdzięczność do półelfki za to, że podzieliła się z Tobą skromnymi zapasami, a równocześnie cień złości na nieodpowiedzialność ludzi, którzy nie wzięli ze sobą odpowiedniej ilości prowiantu. A Twój cały prowiant został w jukach...

Może by kto przyniósł drew do ognia, a ja w tym czasie sprawię nasz obiad? Tu wszystko jest wilgne i się już nie nadaje - odezwała się Lidia wyrywając Cię z zamyślenia. - Czuję, że nasi zwiadowcy nieprędko wrócą - toć twierdza wielka jest - więc spokojnie możemy przyrządzić mięsiwo.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 02-08-2009 o 15:15.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172