Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-09-2009, 14:37   #41
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
- Jesteś pewna, że dobrze idziemy? - Spytała białowłosa Elfka.
- Tak - Odpowiedziała zwięźle po raz piąty Tropicielka.
- Ale na pewno? - Nie odpuszczała Druidka.
- Tak.
- I on tu jest? - Nie przestawała pytać elfka.
- Na pewno, i proszę, ciszej! - Syknęła jej towarzyszka.

Druidka irytowała Mialee coraz bardziej. Właściwie dla czego się na to zgodziła? Zwykle unika ludzi, którzy oczekują, że zrobi coś za pieniądze albo dla państwa. Była wolnym duchem. Nie czuła potrzeby wtrącania się w niczyje sprawy, jeśli nie dotyczyły jej bezpośrednio. Jednak, co dziwne, tym razem zrobiła wyjątek.

Z początku gdy elfka prosiła ją o pomoc była nie tylko niechętnie, ale również bardzo sceptycznie nastawiona. Decyzję podjęła dopiero podczas pewnej rozmowy…
***
Kobiety siedziały przy rozpalonym przez tropicielkę ognisku. Mialee nieufnie przyglądała się Vaelle. Nie znała jej, a w naturze kobiety nie leżała przesadna ufność. Prawdą było, że nie należała do istot ufnych. Uważała, że tylko naiwni ludzie ufają nieznajomym. A ona na pewno nie była naiwna. Może kiedyś, przed wydarzeniami z Waterdeep, gdy była młoda i głupia. Jednak od jej pobytu w tym miejscu minęło już trochę czasu i wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła. Wiedziała, że nigdy już nic nie będzie takie samo…
- Więc pomożesz mi? – usłyszała głos Vaelee. Białowłosa elfka miała zamknięte oczy i wyraźnie czegoś nasłuchiwała. Biorąc pod uwagę to, co opowiadał jej ojciec Mia założyła, że kobieta wsłuchuje się w odgłosy natury, chcąc się poczuć bliżej niej. „Cóż za bzdury” Pomyślała tropicielka odrzucając długie, czarne włosy na plecy.
- Czemu ci tak zależy na tym potworze? Co z tego będziesz miała? I co ważne, jeśli nie najważniejsze, co JA będę z tego miała. – Zapytała młodsza z kobiet, grzebiąc patykiem w ognisku. Nie znosiła ludzi, którzy mieli w stosunku do niej jakieś oczekiwania. A ta kobieta, ewidentnie była jednym z nich.
- Ty? Trochę złota, jak sądzę - odpowiedziała Vaelle spokojnie, nie otwierając oczu. Jej głos był niski i cichy. Nie wiedząc czemu, Mię ten ton głosu zirytował bardziej, niż gdyby kobieta na nią krzyczała.
- Nie chcesz nagrody? - Zapytała nieufnie Mia. Nie wierzyła, że ktoś może oddać jakąkolwiek sumę pieniędzy dobrowolnie. Nawet elf. Spędziła wśród nich trochę czasu, jako mała dziewczynka i w swojej opinii znała je dobrze. Jakoś nie potrafiła uwierzyć w bezinteresowność towarzyszki…
- Nie jest konieczna - Vaelle roześmiała się dźwięcznie. - Jeśli będzie jakaś nagroda to wezmę swoją część. Jeśli jej nie będzie, cóż... trudno.

W głowie Mialee rozległo się coś na kształt alarmu na słowa „swoją część”. Nie wiedziała, co druidka miała przez to na myśli. Coś w niej mówiło jej, że zapewne elfka weźmie ¾ kwoty a ją zostawi niemal z niczym. W końcu była tylko jej „pomocnikiem”.
- Podaj mi jakiś powód, dla którego powinnam ci zaufać. - Zapytała tropicielka usiłując wyczytać coś więcej z twarzy towarzyszki. Wiedziała, że nieufność nie wpływa dobrze na współpracę, ale nie potrafiła tego zmienić…
- Obawiam się, że nie ma takiego powodu - stwierdziła z lekkim uśmiechem. - Rozważ to sama w swoim sumieniu

”W moim sumieniu?” Pomyślała zdenerwowana póelfka. „Co ona chce od mojego sumienia?” Prychnęła cicho, rozważając jej ofertę. „W sumie trochę pieniędzy by mi się przydało…”
- Zgoda, niech będzie. – powiedziała po chwili. Twarz druidki rozjaśniła się.- Wspaniale. Ruszamy o świcie.

I ruszyły. Tropiąc tę istotę, która przemieniała ludzi w zombie, trafiły do Melvaunt. Dwa tuziny takich potworów kobiety już pokonały, lecz najgorsze było dopiero przed nimi.
Mialee specjalnie nie cieszyło to, że musiały przemierzać kanały pod miastem. Brodzenie po kolana w fekaliach nie należało do rzeczy przyjemnych. Pomijając już sam zapach,, konsystencja tej… mazi też nie należała do najprzyjemniejszych. Półelfka starała się chociaż nie zabrudzić włosów. Wiedziała, że długo się nie pozbędzie tego zapachu z siebie. Czarnowłosa klęła pod nosem, po raz setny zastanawiając się czemu właściwie przyjęła propozycję białowłosej.

- Uwa...!! – dosłyszała głos druidki, jednak nie zdążyła się obronić, gdyż potwór rzucił się na nią z wnęki nad ich głowami. Półelfka nigdy w życiu nie widziała czegoś tak ohydnego. Jej przeciwnik wyglądał jak gnijący mężczyzna. Gdyby nie to, że znajdowali się w kanale zapewne jego zapach zbiłby ją z nóg. Na szczęście (lub nie) zapach fekalii zabijał wszystkie inne. Mia starała się zasłonić łukiem przed tym dziwnym stworem, który szaleńczo okładał ją pięściami. Nie było to łatwe. Wiedziała, że gdy tylko puści swój łuk by sięgnąć po coś innego przegra. A życie było jej jednak miłe.
Nagle z sinych ust mężczyzny wystrzelił wyjątkowo długi jęzor o różowawym zabarwieniu. Zakończony on był czymś w rodzaju szczęki. Dzięki swojemu refleksowi zdołała pochwycić jęzor tuż przed swoją twarzą. Jej twarz ledwo wystawała sponad tej breji. Wiedząc, że ma chwilową przewagę („Czyżby?” usłyszała powątpiewający głos w swojej głowie) wrzasnęła na druidkę:
- Nie stój tak i się nie gap! ZRÓB COŚ! – krzyknęła łapiąc jęzor w mocniejszym uścisku.
 
Callisto jest offline  
Stary 13-09-2009, 14:49   #42
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yon rozsiadł się na ławie tak wygodnie, jak tylko było to możliwe na tak prymitywnym w gruncie rzeczy siedzisku. Koncentrując się na panującej na zewnątrz pogodzie, gdzie przy wtórze padającego deszczu dość szybko nadciągał wieczór, jednym uchem słuchał rozmowy przy stole.
Na tyle jednak uważnie, by móc w odpowiednim momencie odpowiedzieć na pytanie Vanessy.

- Z przyjemnością - powiedział. - Nie będzie z tym żadnego problemu - dodał, mijając się z prawdą o dobre parę mil.

Nie sądził, by w takiej spelunce w pokojach mogło się zmieścić więcej niż dwie osoby. Reszta... Być może poupychani jak śledzie w beczce, cisnęliby się na podłodze, przeszkadzając miłośnikom nocnych wędrówek - karaluchom, szczurom i innemu tego typu zwierzyńcowi.
Oczywiście była szansa, niewielka, że Luna przygarnie kogoś do siebie, ale ogólnej sytuacji nie zmieniało to w najmniejszyn stopniu.

"Kto śpi w łożu, pokrywa większość kosztów" - pomyślał odrobinę złośliwie.

Uśmiechnął się mało zobowiązująco do Vanessy, a potem wstał i ruszył w stronę karczmarza.

- Piwo jeszcze jedno, poproszę - powiedział.

Gdy barman napój do kufla lał, Yon rozmowę zaczął.

- Ilu osobowe są te pokoje? - spytał. - Liczna z nas jednak kompania i warto by już teraz zdecydować, kto jak spać będzie.

- Ilu... osobowe? - Zdziwił się karczmarz - Ano panie, ilu się tam was zmieści, mnie to obojętne, choć biorę od głowy, a łoże jedno, duże.

- A z kąpielą jak by było? Niektóre z pań - na Lunę w tym momencie spojrzał - fanaberne okrutnie. Chrońcie bogowie przed taką, co by ją za żonę mieć.

- Baby jak baby, luksusów im się psia mać na każdym kroku zachciewa! - Mężczyzna nieco się uniósł, i niemal splunął na ziemię, przy nieco podchwytliwym, choć banalnym pytaniu o higienę - Balia z wodą się znajdzie... .

- To i wdzięczni będziemy - skomentował Yon. - Bo jak baba się uprze i suszyć głowę zacznie... Strach pomyśleć.

Łyk piwa upił i skinieniem głowy podziękował, choć w gardle niemal napój mu stanął.

- Pytanie jedno mam jeszcze. Kowal, ale dobry, by mi się zdał, a słyszałem, że fachowcy w mieście nieźli. Potom i w zasadzie do miasta przybył. Pamiątka po wuju, co z dachu spadł nocy pewnej mi się ostała, to i naprawić chciałem. Albo i spytać, czy w ogóle możliwa naprawa jaka, bo gdyby gotowizny zbrakło, to i robić nic nie będę. Jeno pamiątka rodzinna, to i naprawić ją warto, a do byle patałacha dać, to wuj by z grobu pewnie wstał. Zawzięty za życia był strasznie, to i po śmierci pewnie taki został.

- Kowal... kowal... - Rozmyślał karczmarz, po głowie się drapiąc. - Kowali tu od cholery, ale dobry powiadacie panie i o miecz chodzi? To ten... "Rudy" by był, znaczy się Bor Dunhill, trafić łatwo, na ulicy panie popytasz.

O mieczu co prawda Yon nie wspominał, i nie do końca o mieczu myślał, ale spróbować mógł.

- Bor Dunhill... - powtórzył Yon. - Szkoda, że późno już, bo bym się i wybrał, co by z głowy kłopot mieć. Ale i nie zapomnę do rana.
- I za radę się odwdzięczę, jeśli załatwić coś się uda - dodał.

Wrócić już miał na miejsce, gdy oddział straży wpadł do gospody. Zjawisko, dla każdego łotrzyka, niezbyt miłe.
Na szczęście nie jego tym razem szukano.

- Diabeł? - spytał zaciekawiony karczmarza, gdy strażnicy, butami jak zwykle wściekle tupiąc, wybiegli. - Diabeł jakiś szaleje w Melvaunt? Od dawna?

- A bo ja wiem? - Karczmarz zrobił obojętną minę - Dzieje się sporo dzień w dzień, ale zarobić na tym nie zawsze idzie... - W jego oczach niemal prawie widocznie zaświeciła wrodzona chciwość, a Yon był prawie pewny, że mężczyzna należał do grupy tych szuj, co by i własną matkę sprzedali, należało więc mieć nieco na niego oko.

Fakt ten został niemal natychmiast potwierdzony, gdy karczmarz wyciągnął łapę domagając się zapłaty za "informacje".

Yon monetami trzema srebrnymi bawić się zaczął, w palcach je obracając. Wnet dwie na ladzie się znalazły i zniknęły błyskawicznie w dłoniach karczmarza, który najwyraźniej więcej chciałby dostać.

- Jest jeszcze ktoś, za kogo można by parę groszy zarobić? Albo jakaś inna okazja? Wiedzieć warto, by miejsca niektóre lub ludzi unikać. Albo i przeciwnie, co od zainteresowań zależy.
- A każda informacja tyle jest warta, ile jest warta - podkreślił. Kolejna moneta pojawiła się w jego palcach.



- Biorę zatem ten drugi pokój - powiedział, gdy karczmarz podzielił się z nim ostatnimi nowinami. Na ladę monetę położył, a ta zniknęła, jak w sztuczce magicznej. - A jeśli uda mi się odpowiednie towarzystwo załatwić - uśmiechnął się znacząco - to i drugą balię bym wtedy zamówił.

Z kuflem piwa do stołu wrócił i usiadł na swoim starym miejscu.

- Pokój już mam - powiedział do Vanessy. - A że łoże szerokie pono, to i dla drugiej osoby miejsce się znajdzie.
- Bez aluzji i podtekstów różnych - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-09-2009, 18:52   #43
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Wieczór zbliżał się ku końcowi i przyszła pora podjąć decyzję co do noclegu – de facto decyzja została już właściwie podjęta za nich. Pogoda nie sprzyjała wędrówkom po mieście w poszukiwaniu noclegu… choć Luna musiała przyznać, że miała niebywałą ochotę to zrobić, aby oddalić się od Yona. Zamówiła już jednak jedną i wiedziała, że wyjście samemu w nocy byłoby niebezpieczne. Westchnęła, więc tylko i postanowiła spróbować zignorować Yona.

Mimo dobrych chęci jednak nie wytrzymała zbyt długo gdy łotrzyk wtrącił swoją uwagę na temat zachowania bab. Bardzo, a to bardzo poirytowało to Lunę. Owszem lubiła się odświeżyć, to była prawda, ale nie należała do piękniś i narcyzów, którym jej zdaniem bagatele był Yon. Faktem również było, że przychodząc go gospody pragnęła by kąpieli i wyprać część swoich ubrań. Podróżują już długo i chociażby dla zwykłych potrzeb higienicznych wypadałoby to zrobić. Jednak kronikarka już nie raz podróżowała po Faerunie w warunkach polowych, razem z bratem nie raz była zmuszona zapomnieć na tygodnie o kąpieli czy praniu. Ze względu na te wspomnienia, ze względu na dni spędzone razem z bratem – bardzo uraziły ją słowa Yona.

Do tego była przecież częścią kleru Shaundakula! Kleru podróżników i odkrywców. Insynuacja, że Luna jest kapryśna i nie znosi złych warunków nie tylko urażały ją na poziomie emocjonalnym w związku z bratem, ale i na poziomie religijnym. Yon mógł tego nie wiedzieć, uznać to za drobny żart, ale jak nigdy wcześniej po wydarzeniach z Rath Luna była teraz oddana Shaundakulowi i bardzo się jej ten dowcip nie spodobał.

Zdawała sobie jednak sprawę, że zrobił to aby karczmarz zapewnił im możliwość kąpieli – lecz sposób i zachowanie Yona przy tym były naganne. Szczególnie, że nie było wątpliwości o kogo mu chodzi. Nie dość, że dobitnie spojrzał na Lunę, to oprócz Vanessy, której nie znał przecież, była jedyną kobietą w ich gronie. W tym momencie tknęło ją coś. Yon nie był wcześniej nieuprzejmy w stosunku do niej, ale był taki w stosunku do Rosy… jeśli on ją tak traktował trudno było się jej dziwić, że go znienawidziła. Nie wiedziała co zaszło między Marą a Yonem gdy Mara nie wróciła na noc i została porwana, ale jeśli był on tak przebiegły i złośliwy… mogła się domyślać.

- A ja myślałam Yonie, że to z ciebie jest raczej fircyk i narcyz, cóż najwidoczniej jednak wolisz śmierdzieć niż spoglądać setny raz w swoje odbicie. – odpowiedziała gdy Yon zaproponował Vanessie „bez podtekstów” wspólne łoże.- Radzę ci więc przemyśleć Vanesso czy naprawdę masz ochotę dławić się w nocy owym umiłowanym zapachem naszego mówcy. – Z sakiewki wyciągnęła 10 złotych monet i podała je karczmarzowi

– To za pokój dla pani Vanessy i kto tam jeszcze się zmieści w tej kwocie, i za balię z wodą też powinno starczyć, ja niestety wychodzę poszukać Severa… naszego towarzysza… martwię się o niego… - dokończyła. Po części taki był jej zamiar, po części nie mogła już znieść towarzystwa Yona i jego odzywek.

Wyszła, więc na zewnątrz. Padał deszcz, lecz jej to nie przeszkadzało. Czuła wyraźną ulgę z tego powodu. Czuła jak zimne krople deszczu zmywają złość i koją nerwy.

-Może nie powinnam tak ostro zareagować? – zapytała sama siebie po czym kolejny raz westchnęła.

Na początku myślała, aby spytać kogoś o Severa, ale pewnie dla złota każdy by kierunek jej wskazali, a w jeszcze gorszym wypadku napadli. Zamiast tego sama postanowiła ich poszukać przechodząc się uliczkami, będąc przy tym bardzo ostrożna i skupiona. W razie gdyby ktoś ją zaatakował wolała być przygotowana, więc ze swojej magicznej torby wyciągnęła swój miecz i przymocowała do pasa pod płaszcz. Może w ten sposób sprawi, że zbiry mniej chętniej ją zaatakują.
 
Qumi jest offline  
Stary 14-09-2009, 19:38   #44
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Acaleem tulił do siebie dyszącą cicho Morgan. Znowu kochali się ze sobą namiętnie. Diablę nie wiedziało już, który raz z rzędu. Jego ogon zaborczo owinął się wokół talii dziewczyny. A ich ciała pokrywał pot.
Delikatnie ucałował uszko Morgan szepcząc żartobliwie.- Nie jesteś przypadkiem półkrwi succubem?
Roześmiała się pogodnie:
- Tatuś był panem na zamku, a mamusia porządna kobietą, bo siedmioro dzieci które powiła były do niego kubek w kubek podobne: wielkie rosłe draby, nawet ja choć jestem dziewczyną - westchnęła - Po mamie mam tylko włosy, a szkoda. Podobno była krucha i delikatna.
Diablę przesunęło dłonią po skórze Morgan mówiąc całkiem poważnie.- Jesteś delikatna i mięciutka. I taka krucha się mi wydajesz, gdy...- tu Acaleem przerwał nie bardzo wiedząc, jak wyrazić to chciał powiedzieć.-...Jesteś bardzo delikatna Morgan, bardzo kobieca.
Po czym Acaleem spytał.- Fajnie mieć liczne rodzeństwo?
- Sześciu braci ma swoje wady i zalety - dziewczyna przez chwile patrzyła w dal - ale tęsknię za nimi, starszych nie widziałam już ponad dziesięć lat. Chciałabym ich spotkać, jednak nawet nie wiem gdzie przebywają. Co się z nimi dzieje... czy w ogóle żyją? Nie mówmy jednak o smutnych rzeczach... wiesz, że Morgan to moje drugie imię? Miałam być siódmym synem, zaskoczyłam jednak ojca i braci i urodziłam się dziewczynką. Ponieważ mama zmarła przy porodzie na pierwsze dostałam jej imię - Krystalina - zachichotała - nie wiem czy można mieć bardziej nie pasujące do siebie imię. Ona była drobna i krucha jak kryształ, a ja? Góra mięsa!
- Kryształ jest też twardy i czysty.- westchnął mnich, a jego wargi powędrowały po szyi i piersiach dziewczyny.- A w moich objęciach, wydajesz mi się taka delikatna i ulotna Krystalino.
A gdy dotarł do szczytów biustu dziewczyny, zaczął pocierać je językiem mówiąc.- Pochmuwmy jednak o czyms wesełszym.
A że mówienie i pieszczoty mu nie wychodziły, przerwał je i rzekł.- Pomówmy o czymś weselszym...eee...co cię we mnie ciekawi. Jak ludzie widzą rogi i ogon to zadają mnóstwo głupich pytań. Choć ja ich rozumiem. Wyróżniam się w tłumie.
- Nie oceniam nikogo po wyglądzie. Już dawno się przekonałam, że to bardzo mylące. Po za tym wyglądasz zwyczajnie... oczywiście jak na czarciego potomka. To tak jakby ludzi dziwiły elfy czy krasnoludy. Poznałam kiedyś elfa, który był straszliwie zniekształcony przez blizny, cały popalony. Wyglądał strasznie i został moim najlepszym przyjacielem...-zaprzeczyła Morgan.
Acaleem cmoknął w czoło dziewczynę i rzekł.- To zauważyłem. Zwykle jak dziewczyna jest w balii, a ja wchodzę...to wrzeszczy i macha rękami. A potem ucieka. Ale nie o to...chodziło.
Przesunął dłonią po swym rogu.- Zwykle te tu...wzbudzają albo strach albo ciekawość. I ludzie widząc rogi pytają mnie na przykład: jakie są Piekła. A ja niby skąd mam wiedzieć? Nigdy nie byłem na pustyni, nie wspominając już o bardziej cieplejszych miejscach.-
Morgan uśmiechnęła się, przejechała delikatnie dłonią po zrogowaciałym wypustku na jego głowie, a potem uniosła lekko i pocałowała go w policzek:
- Są fascynujące.
Tak samo jak to - drugą ręką delikatnie musnęła leżący na jej brzuchu koniec ogona
Acaleem zaczerwienił się, co było zabawne, bo wydawało się że jego skóra nie może już być bardziej czerwona. Spojrzał na nią czując jak jego ogon wije się po nagim brzuchu dziewczyny i dodał.- Ja widzę też coś fascynującego.
Zbliżył się i pocałował Morgan w usta, namiętnie i długo. A oderwawszy je rzekł.- Krystalino, dlaczego szukasz tego klejnotu?
Położyła się prosto zakładając ręce za głowę, co spowodowało, że jej piersi uniosły się w górę:
- To klejnot opiekuńczy naszego rodu. Jeśli nie ma go na przeznaczonym mu miejscu w zamku, nie ma plonów z pól, a ludzie i zwierzęta chorują i umierają na dziwne choroby. Może to tylko opowieść, ale ojciec umierając zabronił nam wracać do domu jeśli go nie znajdziemy. Ten, natomiast z rodzeństwa lub naszych potomków, który zdoła go odzyskać jest wyznaczony na nowego władcę Wildborow.
Ogon diablęcia wędrował po profilu kobiety od szyi do ud. On sam napawał się jej widokiem. Ładnie wyglądała oświetlona nocną poświatą. Spojrzał na nią.- To chcesz tego? Znaczy, tego władania Wildborow? Odzyskać klejnot to bym i odzyskał, ale siedzenie w miejscu na zamku, bale i ten cały blichtr...Ja bym tak nie mógł.
Roześmiała się, a potem zamknęła oczy i zaczęła opowiadać: O samym zamku na wzgórzu otoczonym potężnymi murami i fosą. O komnatach z oknami wychodzącymi na dolinę. O samej dolinie ze skrzącą się w dole wstęgą rzeki i polami przeciętymi małymi połaciami lasu. I wreszcie o ludziach z zamku i dzierżawcach. Choć nie była tam tyle lat w jej pamięci obrazy te pozostały jak żywe. Z każdego słowa przebijała miłość do tego miejsca i wielka tęsknota.
- Nigdy nie byłam na balu. Podobno przed moim urodzeniem, kiedy żyła mama czasami pojawiali się goście i robiono uczty, ale potem ojciec nie miał już do tego serca. Nie chodzi o bale i zabawy, ale o ziemie i jej mieszkańców - otwarła oczy i popatrzyła na Acaleena uważnie:
- Rozumiesz to?
-Rozumiem czemu chcesz pomóc.- uśmiechnął się mnich i westchnął.- Ale nie widzę cię w roli wielkiej pani na zamku. Z drugiej strony widziałem cię tylko ubłoconą i nagą. Mogę się mylić.
Diablę pochyliło się nad twarzą, spojrzało w oczy.- Chciałbym cię zobaczyć w sukni, kiedyś.
Tym razem to dziewczyna wyraźnie się zarumieniła:
- Nigdy nie chodziłam w sukni... nie znam się na kobiecych szatach... nawet nie wiem co powinno się nosić, zwłaszcza pod suknią. Po za tym chyba nie poradziłabym sobie na tych wysokich cieniutkich obcasikach. To byłoby straszne, pomyśl, byłabym w nich jeszcze wyższa!
Diablę spoglądało z zainteresowaniem na twarz Morgan. Kiedy się czerwieniła, była tak bardzo...dziewczęca. Mnich pochylił się i pocałował jej usta, powoli i delikatnie. Spojrzał na nią dodając z uśmiechem.- Cóż...też nie wiem co noszą kobiety pod suknią. Mniszki w klasztorze nosiły to samo co mężczyźni.
Roześmiała się i dała mu wesołego kuksańca:
- Podglądałeś mniszki? Niezłe z Ciebie ziółko! Jak trafiłeś do klasztoru?
-W pieluszkach.- zażartował Acaleem.- Wychowywałem się w klasztorze od urodzenia. Przynieśli mnie tam pewni awanturnicy, gdy byłem jeszcze niemowlakiem. Ponoć mnichom ciężko było znaleźć dla mnie mamkę. Nic więc dziwnego, że budynek klasztorny znałem lepiej od większości mnichów. Także i tajne przejścia.
- Czyli nie znasz swojej rodziny? - Morgan popatrzyła na niego ze smutkiem. Diablę potarło palcem róg.- Wiesz...właściwie to wyruszyłem by poznać mamusię. Ale zabłądziłem po drodze i tak błądzę już dwa lata.
Spojrzał na Morgan uśmiechając się.- Ta mina nie pasuje do ciebie Krystalino, a za rodzinę miałem opata i starszyznę i resztę zakonu. Nie czułem się samotny.
Dziewczyna rozpogodziła się, w jej naturze nie leżało długie trwanie w smutku. Pokiwała głowa i dodała:
- To może ja pomogę Ci odszukać mamusię, a ty mi czarodziejkę złodziejkę i rodzinny klejnot?
- Szukanie czarodziejki i klejnotu to rzeczywiście coś dla mnie. Chętnie ci pomogę. Nie mogę cię wszak opuścić.- uśmiechnął się Acaleem, wziął dłoń dziewczyny w swoją dłoń i położył na swym rogu, dodając żartobliwie.- Nie mogę, dopóki nie spełnię twoich trzech życzeń, prawda?
- No to ja się postaram, by szybko to nie nastąpiło - powiedziała dziewczyna i mrugnęła do niego.
- A co do mej mamusi. Jak wędrowałem, to miałem sporo okazji do przemyśleń. Nie chciała mnie wtedy. A i pewnie już ułożyła sobie życie. Po co mam psuć jej humor swoim pojawieniem?- spytał Acaleem dziewczynę.
Pokiwała głową:
- Może i masz rację, ale w takim razie co ja mogę dla Ciebie zrobić w zamian za pomoc?
-Nie wiem...- westchnął Acaleem, wzruszył ramionami mówiąc.-Lubię pomagać.
Dłoń diablęcia przesunęła się po brzuchu Morgan wsuwając między uda dziewczyny, a sam mnich pocałował ją w ucho i szepnął. - Choć muszę przyznać, że teraz mam kilka pomysłów.
- To nie jest coś na sprzedaż ani na handel Acaleemie i nigdy nie będzie - Powiedziała patrząc na niego uważnie. - To dar.
A mnich się uśmiechnął dodając.- Wiem...i dlatego tak cenię te wspólne chwile.
Dziewczyna objęła rekami jego szyję. I po chwili zanurzyli się w oceanie pieszczot i namiętności.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-09-2009, 20:09   #45
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Vaelle nigdy nie sądziła, że wpakuje się w takie… gówno. Dosłownie. Nigdy nie sądziła, że zwędruje aż do ścieków jakiegokolwiek miasta. A teraz… brodziła po kolana w ludzkich fekaliach tropiąc istotę, która nie powinna w ogóle istnieć. Coś co powinno być martwe na wieki.
„I umrze. Tym razem na dobre” pomyślała doganiając idącą przed nią tropicielkę.

Mialee… Bez niej zgubiłaby to stworzenie już dawno temu. Dzięki niech będą Solonorowi, że postawił ją na drodze druidki. Owszem, Mialee nie była zbyt dobrym kompanem, czasem mówiła trochę za dużo, ale… była. Vaelle od dawna nie miała kontaktu z ludźmi, a co dopiero z półelfami.

A teraz z jednym z nich weszła do ścieku Mavelunt, po drodze zabijając co najmniej tuzin innych zombie. Niezły wynik jak na tygodniową znajomość.

- Jesteś pewna, że dobrze idziemy? - Spytała Vaelle doganiając Mialee.
- Tak – odpowiedziała, a elfce wydało się, że była trochę zirytowana.
- Ale na pewno?
- Tak.
- I on tu jest? - Nie przestawała pytać elfka. Była ciekawa skąd tropicielka to wie.
- Na pewno, i proszę, ciszej! - Syknęła jej towarzyszka.
„Dobra, dobra” pomyślała Vaelle idąc za półelfką. „Nie musisz się tak nadymać, złotko”

Nie była pewna dlaczego dziewczyna jej pomaga. Wydawała się nie być zainteresowana złotem ani zachwianą równowagą. Szczerze mówiąc, Mialee wydawała się być zainteresowana jedynie tym, co się dzieje wokół jej osoby.
Szły, a właściwie brodziły w ścieku nie odzywając się do siebie. Vaelle starała się oddychać przez usta by nie czuć obrzydliwego smrodu, który sprawiał, że miała odruchy wymiotne. Niemal mogła zrozumieć dlaczego zombie wybrał akurat to miejsce. Oczywiście, jeśli takie istoty w ogóle myślą.

Z zamyślenia wyrwało ją nagłe poruszenie nad jej głową. Elfka poderwała wzrok wyżej i zobaczyła... jak zombie skacze wprost na ich głowy z wnęki pod sufitem.
- Uwa...!! – krzyknęła białowłosa elfka odruchowo, choć wiedziała, że jest już za późno. Mialee odwróciła się i zasłoniła łukiem. Zombie tłukło tropicielkę swoimi ohydnymi pięściami.

Vaelle sięgnęła po swoją broń. Sejmitar wyskoczył z sykiem z pochwy, a elfka rzuciła się na zombie z bojowym okrzykiem, licząc, że tym nagłym atakiem odwróci uwagę przeciwnika od półelfki. Zamachnęła się starając się, by ostrze trafiło w plecy stwora.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 16-09-2009, 17:25   #46
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Po tym jak poprzednie 'piwo' Wakasha zniknęło w tajemniczych okolicznościach po bójce, zmartwiony tym faktem łotrzyk zamówił kolejne... z jeszcze większą porcją wspomnianej wkładki, jako że poprzednia nie do końca zagłuszała smak wstrętnego oryginału. Wakash wiedział, że w takich miejscach trunki smakują gorzej niż orcze szczyny i choć nigdy nie próbował tych drugich, aby móc zaświadczyć własnym doświadczeniem, to jednak trzymając takie pogłoski w pamięci, starał się nie skupiać za bardzo na smaku. Zamówiona do piwa porcja mocniejszego, słodszego płynu skutecznie w tym pomagała, przez co efekt był nawet nie zły. Przypomninało to Wakashowi stare czasy, gdy bujając się od tawerny do tawerny chędożył dziewki, spijał alkohol i obcinał sakiewki, robiąc sobie przerwy na jakieś poważniejsze i bardziej odpowiedzialne roboty.

Posiedzenie drużyny przy karczemnym stole było tak nudne, że powstające w piwie bąbelki zdawały się bardziej interesujące. Wakash miał wrażenie, że jego nowi towarzysze współzawodniczą ze sobą w byciu bardziej smętnym niż cała reszta świata. Łotrzyk potrafił zrozumieć smutek i żal po stracie kogoś z kim upijało się przez jakiś czas, jednak robić z tego wielką światową tragedię... to już przekraczało pojęcie południowca. Jeszcze żeby to jakieś wielce zakochane parki były, ale na pierwszy rzut oka nie było to nic więcej niż przypadkowa zbieranina ludzi na tyle kompetentnych w swoich dziedzinach, by zrobić w Rath porządek. A może to jednak były pary... trudno było powiedzieć zważywszy, iż Wakash nie mógł wysnuć nic, co nie byłoby tylko 'na pierwszy rzut oka' - nie znał ich zbyt długo ani zbyt dobrze, to też nie czuł względem żadnego z nich zbyt wielkiego sentymentu. Biorąc pod uwagę powyższe - łotrzyk czuł się w pełni usprawiedliwiony za to, iż nie zalewa się łzami po tej stracie. Ogólnie to gdyby nie boląca go szczęka po otrzymanym przed chwilą sierpowym, Wakash czułby się całkiem dobrze.

- Macie ochotę na wspólny nocleg? - Vanessa zwróciła się nagle do Yona i Wakasha z niezwykle rozbrajającą miną.

~Tymorze niech będą dzięki ~ pomyślał łotrzyk usłyszawszy słowa, które wyjątkowo szybko wyrwały go z filozoficznych rozważań o istocie tworzących się w jego piwie banieczek powietrza, a jak to on zazwyczaj robi przy takich okazjach, zakręcił wąsem.

- Z przyjemnością - odpowiedział pierwszy Yon, uświadamiając Wakashowi, że ten najwyraźniej z biegiem lat traci refleks - Nie będzie z tym żadnego problemu.

- Dobrze Yon gada - wyszczerzył się ożywiony nieco Wakash, odprowadzając towarzysza wzrokiem do lady.

- Kąpiel by się przed snem zapewne też przydała, a śmiem twierdzić iż w tej klasie przybytkach nie mają służbek, co plecy umyją - powiedział wzdychając smętnie niby do siebie jednak na tyle głośno by siedząca opodal Vanessa również to usłyszała.

Kobieta spojrzała na niego w odpowiedzi z równie wielką fascynacją i zachłannością z jaką spoglądała na niemal każdego siedzącego przy stole wprawiając Wakasha w niemałą konsternację.

- Jednakowoż w koleżeńskim geście mogę z tym pom...

- Pokój już mam - wparował mu w słowo 'z buciorami' Yon dokładnie wtedy kiedy akurat nie powinien...

- A że łoże szerokie pono, to i dla drugiej osoby miejsce się znajdzie. Bez aluzji i podtekstów różnych.

- Jasne, jasne... - burknął południowiec wyraźnie zdruzgotany swoim pogarszającym się refleksem w działaniu - Obyś tylko wszystkich balii nie zajął bo będę się musiał do Twojej zapakować - dodał Wakash wstając od stołu i kierując się w stronę kontuaru, by nadrobić swoje gapiostwo i puszczając przy tym oko nowopoznanej bardce, by zachęcić ją do prywatnego przedstawienia - wszak łotrzyk wręcz uwielbiał takie pijackie piosenki, jakie znajdowały się w repertuarze barki.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.
Cosm0 jest offline  
Stary 18-09-2009, 08:38   #47
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nim zdążył podzielić się informacjami uzyskanymi od karczmarza Luna zaatakowała go bezpardonowo.

- Coś się ostatnio zrobiłaś drażliwa, Luno - odpowiedział spokojnie. - Czyżbyś... - nie dokończone pytanie zawisło w powietrzu.
- Poza tym nie powinnaś podsłuchiwać cudzych rozmów. Mimo wszystko dziękuję za szczerze wyrażoną opinię o mojej skromnej osobie. - Uprzejmie skinął głową. - Ale zapomniałaś dodać 'laluś' i 'podrywacz'. Tudzież 'goguś'.

Niezbyt pochlebne stwierdzenia kronikarki nie zrobiło na nim wielkiego wrażenia. Oprócz wywołania pewnego niepokoju, gdyż takie nastawienie Luny do niego niezbyt dobrze wróżyło współpracy w przyszłości.

Z promiennym uśmiechem obserwował, jak Luna zaprasza do swego pokoju całą drużynę. Ale nie zamierzał się do tego mieszać. W końcu to była jej wolna wola. I jej decyzja, z iloma osobami zamierza spędzić noc. Najwyżej będzie im trochę ciasno.

- Fajne miasteczko - powiedział, zmieniając temat. - Na ulicach niebezpiecznie. Rabują, palą i gwałcą... Nie, nie palą. Mordują. Gangi różne i podejrzane organizacje, a "bogacze" w bezpiecznych i czystych dzielnicach miasta sobie siedzą, a pod miastem nie lepiej, w kanałach wielgachne szczury i inne potwory...
- To opinia karczmarza - dodał.

Luna jednak, wiedziona nie wiadomo jakimi motywami, postanowiła opuścić zaciszne cztery ściany "Białego Kuca".
Sama, w deszczową noc, na ulicach Melvaunt.
Szczyt głupoty.

- Gdybyś chciała skorzystać z mego zaproszenia - powiedział do Vanessy - to połowa mojego łóżka jest do twojej dyspozycji. Bez zobowiązań - dodał. - A teraz przepraszam na chwilkę, bo czeka mnie mały spacerek - wskazał na drzwi, za którymi zniknęła właśnie kronikarka. - Obowiązki, że tak powiem.

'Baba z wozu, koniom lżej' - jak powiadało pewne mądre przysłowie.
Dopóki jednak Luna była członkiem drużyny, to należało w pewnych okolicznościach służyć pomocą. Bez względu na wzajemne sympatie i antypatie.
Sprawdził rapier, schował gotową do strzału kuszę pod płaszczem i ruszył w deszczową noc.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-09-2009 o 08:43.
Kerm jest offline  
Stary 18-09-2009, 09:51   #48
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Nie minęło wiele czasu, gdy Wakash wrócił do stołu z szerokim uśmiechem, który nie schodził mu z facjaty przez większość wieczoru. Można by podejrzewać, że łotrzyk zdążył już zakosztować 'dobrodziejstw' jakie można z pewnością nabyć w tym mieście, i że czuje się z tym równie dobrze, co z resztą siebie.

- Haa też już mam pokój i obietnicę jakieś balii wody! - powiedział uradowany i wtem spostrzegł, iż grupka siedząca przy rzeczonym wcześniej stole skurczyła się o Lunę i Yona.

- A ci gdzie poleźli? - zapytał bardkę wskazując na puste miejsca swoich towarzyszy.

- Kobieta... Luna, tak? No, więc ona wyszła z karczmy. Yon, o ile dobrze pamiętam imię, poszedł za nią. Dziwne, dziwne... w Melvaunt lepiej nie włóczyć się o takiej porze po takich dzielnicach... - odparła kobieta.

- A niech to szlag... no i powiedz mi Vanesso po kiego czorta pchają się tam gdzie nie powinni? A miał być taki miły wieczór, nie sądzisz? - zapytał łotrzyk, na twarzy którego mieszała się radość z pozbycia się konkurenta do tyłka barki i troska wywołana głupotą towarzyszy, co nadawało jego twarzy zabawny wyraz maski, która stara się wykrzywić w obie strony na raz.

- Chyba powinno się mieć na nich oko nie sądzisz? Jak dzieci... Widząc wojownicze nastawienie co niektórych pewnie nie uszli dziesięciu kroków i już wpakowali się w kłopoty. Ktoś chce służyć pomocnym, zbrojnym ramieniem? - dodał patrząc przy końcówce znacząco na ochroniarza bardki.
 
__________________
Wisdom of all measure is the men's greatest treasure.

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 18-09-2009 o 09:58.
Cosm0 jest offline  
Stary 18-09-2009, 20:56   #49
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Zdarza się prawie co dzień pani - odpowiedziała dziewczynka na pytanie półelfki. Codziennie, dobre sobie. Siedziała już tu drugi tydzień i nie doświadczyła jeszcze podobnych "atrakcji". Co prawda co dzień w innej karczmie, ale jednak... Cóż - nie jej sprawa.
- ... Szukam bohaterów do wynajęcia. Nieźle płacę... - doleciało do śpiczastych uszu wygłoszone głębokim głosem zdanie. Tiara zastrzygła uszami, lecz po chwili rozluźniła się zniechęcona. Wysoki mag, którego chowaniec darł wcześniej dzioba nie szukał byle miecza do wynajęcia, lecz jakiejś grupy bohaterów, Obrońców Rath. Dziewczynie nigdy do Rath nie było po drodze i nazwa drużyny nic jej nie mówiła. Z pewnością jej usługi były by tańsze niż uznanej już paczki zabijaków, lecz co klient to inne fanaberie. Nie miała zamiaru się narzucać; mimo to jednak zanotowała w pamięci, że mag wraz z towarzyszką zatrzymują się w Tawernie Barda. Może kiedyś zmienią zdanie, a ona już dała znać karczmarzowi, że szuka roboty jakby się kto pytał.

Kufel piwa wylądował na stole półelfki, która znów zaczynała się nudzić. Nie była skomplikowaną osobą, do szczęścia nie trzeba jej było wiele - trochę wypitki, bitki czasem ale w słusznej sprawie (i najlepiej porządnie płatnej), dobrego konia pod siodłem i szerokiego traktu. Chyba jednak mi w drogę trza, nogi i ręce swędzą już w tym mieście od siedmiu boleści - skonkludowała w duchu swoje ciągłe niezadowolenie. Wspomniała z lubością przedostatnie zlecenie, gdy z jakimś nawiedzonym kapłanem szukali przedmiotu znanego pod nazwą "burzyciela miast", czy czegoś równie głupiego. Oczywiście znaleźli tylko kłopoty; głównie pod postacią obłąkanej hrabiny i bliźniaczych koszmarów, które nękały ich jeszcze przez kilka tygodni po powrocie do domów. Ale ze sprzedaży tamtejszych łupów żyła przez jakiś czas całkiem nieźle. Tylko kapłana było jej trochę szkoda - mimo, że dobijał już niemal trzydziestki życia nie znał, a widziane okrucieństwa mocno mu na mózg padły. Wiary w boga co prawda nie stracił, ale w ludzi na pewno. No cóż, taka kolej rzeczy dla tych, co świat chcą zbawiać i niewinne dzieci ratować. Tiara nie miała takich złudzeń - nie raz i nie dwa widziała, jak ocaleni wbijali nóż w plecy ocalającym, by za ich majątek sobie na nowo życie ułożyć. Dlatego swoich pleców pilnowała dobrze, zarówno w pracy jak i poza nią.
Niemniej brakowało jej ostatnio towarzystwa, dlatego nawet z zadowoleniem przyjęła puchar z winem od człowieka, który miał na tyle odwagi, by się do niej dosiąść. Jak na elfie standardy półelfka była zapewne brzydka; jak na półelfie - przeciętna. Wiedziała jednak, że domieszka elfiej krwi gwarantowała w ludzkim społeczeństwie powodzenie u płci przeciwnej (jeśli oczywiście takowa płeć nie miała uprzedzeń rasowych względem mieszańców). Mężczyzna był całkiem atrakcyjny, co w dużej mierze wyjaśniało jego pewność siebie, a niepasujący do tej speluny wygląd dawał Tiarze nadzieję na coś więcej, niż przelotny romans - na zlecenie. Upiła więc łyk trunku, odruchowo pociągając nosem w poszukiwaniu niechcianych (i potencjalnie zabójczych)... ''dodatków''.

- Nie narzucacie się, panie, aczkolwiek nie wiem czy spełnię wasze oczekiwania dotyczące "miłego towarzystwa" - Tiara uśmiechnęła się na wpół przekornie, na wpół zalotnie.
- Miłym początkiem byłoby wyjawienie twego imienia tajemnicza pani - Marcus uśmiechnął się niezwykle szeroko, dosyć czarującym uśmiechem, wprowadzając półelfkę nieco w zmieszanie, zapomniała się przedstawić.
- Tiara, mości panie, Tiara - odparła, przeciągając 'i'.
- A jeśli mogę spytać, co tu porabiasz pani Tiaro, przejazdem, w interesach, czy może w odwiedzinach? - Napił się nieco wina ze swojego pucharu. Wojowniczka zaś w swoim niczego podejrzanego przy pierwszym łyku nie wyczuła... .
- Co do powodu... cóż... przecież jedno nie wyklucza drugiego, prawda panie Marcusie? - uśmiechnęła się, pozornie niedbale. - Każda powód jest dobry do rozpoczęcia dobrego interesu... A ciebie, panie, cóż sprowadza do tego miasta i tej... speluny - wymownie wskazała na zniszczone w bójce z błaznem meble i rozbite okno.
- Towarzystwa szukam - Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo - Nawet nie wiesz jak interesujące osóbki można spotkać w takich spelunkach. A ogólnie to można powiedzieć, że miejscowy jestem, skoro już tu mieszkam od dłuższego czasu. Marcus napił się wina, półelfka również, wkrótce oba puchary były więc puste.
- To jak miła pani, jeszcze po jednym? - Bezczelnie do niej... mrugnął.
- Oczywiście - uśmiechnęła się zalotnie Tiara. Korzystając z okazji, że mężczyzna odwrócił się do służki przyjrzała mu się uważnie, oceniając gibkość jego ruchów i stan dłoni: czy były delikatne jak u kupca, czy też miały nagniotki charakterystyczne dla mieczników. Dzięki bójce wcześniejsze napitki całkiem wywietrzały jej z głowy, a jeden kielich wina nie zrobił na niej większego wrażenia; mimo to kolejny raczej sączyła niż piła bacząc, by nie skończyć zbyt szybko i nie dać się upić.
- Chyba ciężko być musi mieszkać w takim mieście jak to... - kontynuowała rozmowę. - Czymże się paracie, że osiedliliście się właśnie tutaj?
- Zajmuję się naprawdę różnymi rzeczami, gdzie tylko można zarobić szukam okazji, można powiedzieć, że praktycznie niewiele się różnię od typowego awanturnika
- odparł tajemniczo Marcus, posyłając jej kolejny czarujący uśmiech. Półelfka w tym czasie przyjrzała się uważniej jego dłoniom, dochodząc do wniosku, że są dosyć... zwyczajne, bez większych oznak urobienia ich sobie pracą.
- Skoro mieszkacie tu już jakiś czas, to może znacie ciekawe historie, plotki, wydarzenia... Nudno tak siedzieć i obco w tym mieście, i chętnie bym się czego ciekawego o nim dowiedziała.
- Mógłbym opowiadać kilka godzin, lecz to tylko zasłyszane plotki i tym podobne, nie wiem więc pani Tiaro czy będzie cię to interesowało. A dlaczego pytasz, czyżbyś szukała zajęcia?
- spojrzał uważniej na nią, choć było to miłe spojrzenie.

Marcus był miłym kompanem, lecz Tiarę zaczęła nieco nużyć ta gra w flirt, podteksty i tajemnice. Oboje więcej skrywali niż mówili, chcąc równocześnie wybadać rozmówcę. Gdyby chodziło o jendnonocną przygodę mężczyzna zasypałby ją zapewne ciekawymi opowiastkami, przechwałkami na temat swojej osoby i komplementami pod adresem niej samej. Temu jednak chodziło o coś innego i tropicielka postanowiła zagrać w otwarte karty.
- Ano szukam zajęcia, panie Marcusie, w końcu z czegoś żyć trzeba. A z czego ja żyję zgadnąć chyba nie trudno - od niechcenia wywinęła opartym o stół mieczem i położyła go sobie na kolanach. - Skoroście nie radzi podzielić się ze mną tutejszymi historyjkami, to powiedzcie, jakiego towarzystwa konkretnie szukacie? Bo ''miłe'' i ''sympatyczne'' to dość zwodnicze określenia, pod którymi kryć się może niejedno.
- No dobrze, już dobrze, nie złość się już piękna - Marcus zrobił niewinną minę - Szukam kogoś w roli osobistej ochrony, zawsze dobrze mieć przy boku zdolnego szermierza, różnie to dziś bywa... płacę 500 złociszy za tydzień, czy byłabyś zainteresowana?

Zaskoczona Tiara uniosła lekko brew. 500 sztuk złota na tydzień to było dużo - zbyt dużo jak za zwykłego ochroniarza, zwłaszcza bez renomy w mieście. Albo robota była diablo niebezpieczna - a wtedy nie ona jedna winna być najęta - albo Marcus w ogóle nie przewidywał wypłaty. A dziewczynie wcale nie uśmiechało się skończyć w rynsztoku z poderżniętym gardłem, czy w więzieniu jako kozioł ofiarny. Z drugiej strony jednak potrzebowała pracy... choć nie aż tak desperacko... Poza tym szukający obstawy panicze zwykle walili sakiewką w stół i przechodzili do rzeczy. Wtedy człowiek nie zadawał pytań, tylko robił co mu kazano. No, ale wtedy sytuacja przynajmniej była jasna. Lecz noc była młoda,a a ona się nudziła. Póki co miała czas by się zabawić. Uśmiechnęła się zalotnie do Marcusa - skoro chce mieć przy sobie zakochaną gęś, która bezkrytycznie nadstawi za niego karku...

- Bardzoście hojni, panie Marcusie, to rzadkość w tych czasach. Aż trudno sobie wyobrazić kto chciałby nastawać na tak dobrego człowieka - zalotnie zatrzepotała rzęsami mając nadzieję, że nie przesadziła z tym "dobrym człowiekiem". Najwyżej uzna, że ją chciwość zaślepia. - Bo wierzę, że przed pospolitymi rabusiami samiście są zdolni się obronić. Różnie to bywa, ale i dobry szermierz powinien wiedzieć, na co ma mieć szczególne baczenie w otoczeniu swojego chlebodawcy. Czy kogoś jeszcze chcesz prócz mnie nająć? - ''No puść farbę gogusiu, w każdym mieście niejedno się dzieje, a nawet jeśli przemilczysz, to jutro dokładnie sprawdzę o czym nie chciałeś mi dziś powiedzieć", dodała w myślach.

Marcus słysząc słowa kobiety, oraz widząc jej gesty, otwarte zaloty, czy też raczej flirciki, uśmiechnął się szeroko, po czym... wstał od stołu, i usiadł tuż obok Półelfki, kładąc nawet rękę na ławie, za jej plecami.

- Nie jestem zwykłym kupcem, nie jestem też złodziejaszkiem, czasem trafi się na naprawdę groźnych przeciwników w trakcie moich interesów, a jak na razie nie chciałbym wyjawiać wszystkiego, sama zresztą rozumiesz o co chodzi, im mniej wiesz, tym lepiej... - przybliżył nieco swoją twarz do jej twarzy. Przez chwilkę wpatrywał się prosto w jej oczy, po czym kontynuował:
- Po prostu mi potowarzyszysz, zobaczysz jak to wygląda, jak sobie żyję w tej mieścinie, ile jeszcze parszywych gęb ukrywa się tu po ciemnych zaułkach. A tak wielce dobrym człowiekiem nie jestem, lecz i nie parszywcem, nie obawiaj się. Wikt i opierunek oczywiście się też znajdzie... - dłoń Marcusa skierowała się w stronę twarzy Wojowniczki.

Tiara złapała dłoń mężczyzny zanim dotknęła jej twarzy i łagodnie położyła ją na jego kolanie przytrzymując ciut dłużej niż to konieczne, dla złagodzenia złego wrażenia.

- Obawiam się, drogi panie Marcusie, że spacerowanie po ciemnych zaułkach miasta to jednak nie dla mnie - z udawanym smutkiem potrząsnęła głową. - Miejskie opowieści nigdy mnie nie pociągały, a tutejszy klimat stępia mi zmysły. Gdybyś jednak potrzebował ochrony swej karawany, czy choćby wybierał się w podróż, to szczerze polecam swoje umiejętności. Pochlebiam sobie, że każdego podróżnika doprowadzam do celu cało i zdrowo - "no, może nie zawsze cało, ale ważne, że żywo", uśmiechnęła się w myślach. Akurat w ochroniarskim fachu "im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz" nie sprawdzało się najlepiej, a wręcz odwrotnie, a dziewczyna nie miała zamiaru testować tego na własnej skórze.
 
Sayane jest offline  
Stary 20-09-2009, 21:35   #50
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Kanały pod miastem


Mohrg dziko szarpał się z Mialee, tłukąc ją swoimi pięściami, jedyne zaś, co potrafiła chwilowo uczynić Półelfka, było trzymanie obrzydliwego jęzora tuż przed swoją twarzą, jako jedyną wystającą jeszcze z brei płynącej kanałem, drugą ręką zaś zasłaniała się desperacko przed zadawanymi jej razami. Do łatwych zadań to nie należało, a potwór nie próżnował, tłukąc ją obiema łapami po torsie, oraz po owej ręce, pełniącej rolę osłony. Kolejny siniak, kolejne zadrapanie, rzeka fekalii, ryki stwora... .

Vaelle wyciągnęła sejmitar, po czym rzuciła się towarzyszce na pomoc, tnąc gnijącego osobnika po plecach. Ten po otrzymanym ciosie wygiął się w łuk, po czym przestał w końcu interesować Mialee. Zanim ją jednak puścił, zdzielił ją jeszcze w twarz, oraz pchnął w głębię obrzydlistwa w jakim się znajdowali.

Druidka nie radziła sobie zbyt dobrze w walce wręcz, Mohrg był zaś piekielnie szybki. Dzikie wywijanie sejmitarem zdało się na niewiele, i już po kilku chwilach potwór przebił się przez wirujące przed nim ostrze, raniąc kobietę pazurami po brzuchu. Elfka zacisnęła zęby, ignorując ból rany, i mając nadzieję na jakiś mały cud. Z jej perspektywy bowiem sytuacja wyglądała, jakby Mialee była już martwa, uduszona, czy też i nieprzytomna, znikająca pod powierzchnią płynącej w kanałach brei.

Półelfka gwałtownie wyskoczyła w górę, prychając, jęcząc, oraz jednocześnie wymiotując. Zaczerpnęła w końcu powietrza, stając na nogi w przeklętych, metrowych fekaliach, z dosyć morderczymi zapędami na twarzy. Korzystając z faktu, że sukinkot był teraz zajęty jej towarzyszką, chwyciła za swój miecz.

Łuk leżał zaś gdzieś na dnie tego... gówna.

Mialee zadała ukośne cięcie, prosto w nasadę szyi, niemal całkowicie odcinając łeb od reszty ciała Mohrga. Ten przewrócił się w milczeniu w bok, tonąc w brei, obie kobiety patrzyły zaś na siebie wśród własnych, świszczących, i urywanych oddechów. Poszło dosyć gładko, jeśli nie liczyć paru wrednych sytuacji, lecz to było tylko szczęście.

....

Mrok miastowych kanałów rozświetliły pojawiające się w nich czerwone ślepia. Najpierw jedne, potem drugie, trzecie, piąte... tuzin. A może i dwa. Dziwne syki, zdające się dochodzić zewsząd, otaczać, oznajmiać swoim istnieniem ostatnie chwile pojawiających się w tym miejscu ofiar.

Obie kobiety zacisnęły usta.

"Tawerna Barda"


Tiara jednak odmówiła Marcusowi.

Nie zdecydowała się towarzyszyć mężczyźnie, nawet mimo obiecanej zapłaty w wysokości pięciuset złociszy, oczekującej blisko karczmy karocy, wizji zamieszkania w rezydencji mężczyzny, oraz podpisania oficjalnej umowy. Wszystko to było zbyt piękne, a zarazem zbyt tajemnicze.

De Vell zrobił więc skwaszoną minę, choć grzecznie się pożegnał, po czym opuścił przybytek, pozostawiając Półelfkę samą sobie. Ta z kolei, nie mając już na nic innego ochoty, czy też i cierpliwości, udała się do wynajętej izby na spoczynek, mając już serdecznie dość kolejnego, dosyć parszywego dnia.

Zasnęła dosyć szybko, zwłaszcza po wypitym alkoholu, rozmyślając jeszcze chwilę nad owym Marcusem, oraz oceniając własne zachowanie. Przez drobne momenty była na siebie nieco zła, odmawiając, kie licho jednak wie, w jakie kłopoty by się wpakowała, nic praktycznie o owym jegomościu i jego interesach nie wiedząc.


~


Nathan po pogawędce z dziewczynką pracującą w przybytku, a następnie z karczmarzem, udał się w końcu na spoczynek. Wraz z Uną dzielili jedno łoże, leżeli zaś w nim nawet przytuleni. Na nic jednak więcej mężczyzna nie miał co liczyć, a prawdę i powiedziawszy, na nic więcej nie miał ochoty. Jego umysł zaprzątały inne sprawy, niż cielesne rozkosze.

Musiał w końcu zdecydować się na pewnych kilka istotnych decyzji w swoim życiu, rozmyślaniu jednak nie sprzyjało ani miejsce, ani pogoda, ani towarzystwo. Na dole, i za ścianą ich izby, wciąż słychać było głosy, czy to rozmowy, pijackie rechoty, czy też jakieś miłosne jęki. Deszcz z kolei tłukł o okno, również rozpraszając skupienie nad rozważanymi sprawami, jednak najbardziej dokuczliwym faktem było towarzystwo w łożu półnagiej Uny, wiercącej się z boku na bok przez sen wyjątkowo intensywniej niż zazwyczaj.


~


Dwójka rozmawiających w łożu wspominała nieco o swojej młodości, o życiowych planach, i starała się poznać nawzajem, w trakcie wciąż jeszcze rozkoszując się ciałem partnera, składając na nim drobne pieszczoty, pocałunki, i napawając się widokiem nagiej skóry.Acaleem wkrótce zasnął kamiennym snem w ramionach Morgan, będąc wyjątkowo zadowolonym w chwili obecnej z życia. Czy i podobnie czuła się kobieta?. Para obcych sobie osób, znając się ledwie od godziny, za sprawą dziwnych wydarzeń, oraz tak banalnej rzeczy, jaką była kąpiel, stała się parą kochanków.

Pochłonęło ich tego wieczora w pełni pożądanie, które oboje dziko zaspokoili, lecz osobną kwestią pozostawało, czy będzie to dłuższy związek, czy jedynie rozkoszna chwila nie znaczącego nic głębszego uniesienia. Kto wie, czy następnego dnia jedno nie obróci się przeciw drugiemu... .


Karczma "Biały Kuc"



Towarzystwo ponownie się rozlazło... .

Karczmę najpierw opuściła Luna, rzucając wpierw kilka wyjątkowo wrednych uwag Yonowi, a on sam zaś po chwili poszedł za jasnowłosą w deszcz, mając na uwadze jej bezpieczeństwo na ulicach tego cholernego miasta. Czy nie zakrawało to na banał?.

W przybytku pozostał więc już tylko Wakash, oraz Vanessa wraz z Raisonem. Rozmowa z kolei kleiła się jeszcze bardziej niż poprzednio. Możliwe, że wszyscy byli zmęczeni podróżą, nie mając w chwili obecnej zbyt dużej ochoty na jakiekolwiek wieczorki zapoznawcze. Chcąc, czy też nie, udano się w końcu do izb, ku uciesze jednych, a powątpiewaniu drugich.

Bardka miała ochotę na kąpiel w towarzystwie zarówno swojego towarzysza, jak i nowo poznanego mężczyzny. Na deser z kolei wspomniała o równie podobnym składzie osobowym dotyczącym łoża, co wywołało naprawdę niezapomniane miny u obu... .

Ulica w Melvaunt


Sever i Milo stali ciężko dysząc w obficie padającym deszczu, spoglądając na dokonany przez siebie czyn. Obaj napastnicy byli martwi, oni zaś z kolei dosyć ciężko ranni. Miasto to było naprawdę parszywe, co potwierdzało niemal na każdym kroku, przytłaczając wręcz swą brutalnością, syfem, i brakiem jakiejkolwiek nadziei na coś lepszego, bardziej... normalnego.


Gdzieś całkiem blisko rozległy się rogi alarmowe oraz jakieś krzyki. Ktoś "uprzejmy" zawiadomił straż, która licznie już pędziła we wskazane miejsce, by zająć się należycie nocnymi mordercami. I nikogo w tej chwili pewnie by jakoś nie interesowało, że była to obrona konieczna, że obaj towarzysze byli niewinni, a jeden z nich był nawet Paladynem Tyra.

W tej chwili był mordercą.

Nie pozostało więc nic innego, jak uciekać. Wszelkie wyjaśnienia nie zdały by się pewnie na nic, a gwardziści mieli ochotę ich zabić. W najlepszym przypadku obaj trafiliby do miejscowego lochu, a następnie ich głowy pod topór. W końcu nie było żadnych świadków owego zdarzenia, a jeśli nawet jacyś byli, w mieście jak Melvaunt nie było co liczyć na jakieś cywilizowane przejawy ich mieszkańców.

Inna ulica w Melvaunt


Luna wybrała się samotnie na wieczorny spacer ulicami Melvaunt, nie zwracając uwagi na deszcz, oraz na rodzaj miasta, w jakim się znajdowała, co mogło mieć przykre skutki. I miało, jednak tym razem nie dla niej. Jasnowłosa zauważyła bowiem w jednym z zaułków dwóch młodych osobników, uzbrojonych w noże, i szarpiących się z młodą kobietą w ciąży.

Kronikarka po ledwie chwili zastanowienia postanowiła więc pomóc nieszczęsnej, i to w dosyć niezwykły sposób. Luna użyła bowiem zaklęcia, dzięki któremu ściany obu budynków zaułka nagle jakby ożyły, wśród chrzęstów i trzasków, wyciągając w stronę obu mężczyzn swoje niby-łapy składające się z kamieni użytych do budulca. Dwaj kompletnie przerażeni osobnicy zostali więc nietypowo pochwyceni, a ciężarna była bezpieczna.

Luna szybko zajęła się płaczącą kobietą, odciągając ją od owych drani, i pocieszając słownie, a nawet używając drobnej magi leczniczej. Wszystko byłoby pięknie i dobrze, gdyby jednak nie fakt, że budynki nie składały się w całości z kamieni, lecz w większości z drewna. Po kilku momentach rozległ się więc jeszcze głośniejszy rumor, i dwie osłabione ściany runęły w dół, zabijając napastników, oraz wywołując spore zamieszanie wśród przebywających wewnątrz.

Jasnowłosa szybko odprawiła ciężarną w dalszą drogę, ją samą z kolei zagadnął podążający jej śladem Yon... .


Ranek dnia następnego



Karczma "Biały Kuc"


Kolejny dzień w Melvaunt (lub chociaż jego jednej dzielnicy) rozpoczął się w dosyć nietypowy sposób. Na ulicach pojawił się bowiem rządny krwi tłum różnorodnych, głównie młodych osobników, uzbrojonych w naprawdę wszelakie przedmioty, poczynając na sztachetach i butelkach, a kończąc na mieczach. Wszystkich ich zaś łączył dziwny fakt posiadania czarnych apaszek, oraz chęć złojenia skóry pewnym dwóm osobnikom.

Przebywającego w jednej izbie Wakasha i Raisona obudził kamień rzucony w szybę. Obaj mężczyźni wyrwani ze snu nie wiedzieli przez chwilę co się dokładniej dzieje, póki nie wyjaśniła im sytuacji kryjąca się przy oknie Vanessa. Faktu skołowania z kolei dopełniała dosyć naprawdę nietypowa sytuacja rozgrywająca się w samym łożu, oto bowiem obaj mężczyźni przebudzili się... przytuleni do siebie. Podczas, gdy obaj dokładnie pamiętali, że zasypiai z Vanessą pośrodku.

- Spory tłum chcący śmierci Paladyna i Niziołka - Bąknęła Bardka, przypatrując się obu z naprawdę rozbrającą miną. Na dole z kolei wyważano właśnie drzwi wejściowe do karczmy... .


~


Yon, po powrocie z Luną do karczmy, zastał zamknięte drzwi własnego, wynajętego pokoju!. Nie mając jednak ochoty na jakiekolwiek sprzeczki, wyjaśnianie sytuacji, czy też otwieranie drzwi wytrychem, słysząc za nimi czyjeś głosy, i ewentualne przeszkadzanie w... jakichkolwiek dziwnych zabawach, dał w tym akurat przypadku za wygraną. Noc spędził więc w izbie Luny, podobnie jak Sever i Milo, których ranami zajęła się jasnowłosa.

I choć mimo wspólnego noclegu, pewne kwestie między nim a Kronikarką nie zostały jeszcze do końca wyjaśnione.

Noc przebiegła więc względnie spokojnie, jeśli nie liczyć uciążliwych głosów sąsiadów, czy też pijących niemal do rana na dole. Poranek był zaś dosyć zaskakujący, objawiając się niemal prawdziwą rewolucją na ulicach miasta. Uzbrojony tłum, wdzierający się do karczmy, nie wykrzykiwał jednak politycznych haseł, lecz żądał głów "cholernego jasnowłosego Paladyna" oraz "Niziołczego wypierdka".

Ledwie po dwóch chwilach zaczęto wyważać drzwi do poszczególnych pokoi... .



Ulica w Melvaunt



Morgan i Acaleem wybrali się z samego rana na przechadzkę po mieście. Oboje postanowili po prostu choć na chwilę odpocząć od zadymionych wnętrz karczmy, spędzić na spacerku kilka miłych chwil, a i być rozglądnąć się za wspominaną wcześniej kiecką. Sprawy całkiem banalne i całkiem zwyczajne, doskonale pasujące do... zakochanej parki?.

Na ulicach w krótkim czasie zrobiło się jednak spore zamieszanie. A fakt przypadkowego odnalezienia pewnego słupa z listami gończymi, na którym figurowali oboje, nie należał do największych atrakcji tego dnia. Na jednym z papierów figurował nic nie podobna do oryginału wyrysowana facjata Mnicha, pod spodem zaś krótki opis:

"Wygląda jak człek, lecz i Diabeł jednocześnie. Poszukiwany za napad na oddział straży miejskiej, nagroda za żywego 150 złociszy. Znaki szczególne - rogi na głowie i gębie."

Tuż obok tego elokwentnego opisu Acaleema, znajdował się podobny, dotyczący Morgan. I choć w przypadku Mnicha, na jego osobę mogło naprowadzić wspomnienie o rogach, list gończy za kobietą nie miał prawa zwrócić czyjejś uwagi na jej twarzyczkę. Na papierze bowiem jedynie naszkicowano kobiecą głowę z burzą włosów, i mogła to być praktycznie każda mieszkanka Melbvaunt między 20 a 30 wiosną swego życia.

"Poszukiwana rudowłosa bandytka za napad na patrol straży miejskiej, nagroda za żywą 100 złociszy. Znaki szczególne - Szczanie po rynsztokach."


....

Rozwścieczony tłum był jednak o wiele większym problemem. Wrzeszcząc coś o jakimś Paladynie i Niziołku brutalna ciżba zaczepiała kogo się dało, większość mieszkańców czmychała więc z ulic, barykadując się w domach. Ten z kolei, kto miał na tyle pecha, by stanąć im na drodze, szybko pojął, że ma do czynienia z jakimś dwustuosobowym gangiem, którego znakiem rozpoznawczym były czarne kawałki materiałów, a to zawiązane na czole, na rękach, czy i na szyjach. Doszło również do wielu starć ze strażą miejską, a ranni padali na bruk po obu stronach.


"Tawerna Barda"



Nathana obudziło rankiem... ćwierkanie ptaka. I z pewnością nie był to jego chowaniec, w końcu kruki... . Mag podniósł się więc z łoża, zauważając brak Uny, oraz otwarte okno. Możliwości było naprawdę wiele, poczynając od najprostszych, najbardziej prawdopodobnych, do tych zakrawających na niemożliwe, w końcu jednak dlaczego powinien o czymkolwiek myśleć w ciemnych barwach?. Nie wydarzyło się nic podejrzanego, nie zauważył nic, co mogłoby zwrócić jego uwagę na jakieś niebezpieczeństwo, Una więc po prostu sobie gdzieś poszła.

A on z kolei powinien się w końcu ruszyć z łoża. Jak pomyślał, tak też uczynił. Wtedy jednak jego chowaniec zakraczał coś, co podziałało niczym lodowaty kubeł zimnej wody.

- Śmierrrrrrć - Zakrakał Kruk - Chodząca śmierrrrrć!.

Było cicho.

Jak na miasto wielkości Melvaunt zdecydowanie zbyt cicho. Gdzie ruch na ulicach, gdzie wozy, gdzie krzyki, rozmowy i śmiechy?. Corvus spiął mięśnie ciała, a jego usta ułożyły się w poziomą kreskę. Siedząc na brzegu łoża już miał zamiar wstać i podejść do okna, gdy skrzypnęły drzwi izby.

- Una? - Spytał, choć właściwie już wiedział, że to nie ona. Zamiast towarzyszki, do izby wkroczyła mała dziwoja, stawiając dziwne, niepewne, i dosyć sztywne kroki. Była bledsza niż zwykle, miała opuszczoną w dół głowę, a tors zaplamiony krwią.

Przez umysł Maga przemknęła setka przypuszczeń, dotyczących tego, co mogło się wydarzyć w karczmie.

- Antha? - Spytał ją po imieniu.

Dziewczynka uniosła wtedy głowę, ukazując zmasakrowaną połowę twarzy, z wiszącą skórą i widocznymi spod mięsa kośćmi. Jej oczy były zaś niezwykle przekrwione, a z ust wypłynęła czarna posoka. Rzuciła się niesamowicie szybko w jego stronę z nieludzkim rykiem.


Lokacja nieznana



Zarówno Elfka, jak i Półelfka nie pamiętały już, która którą wyciągnęła resztkami sił z kanału na ulicę. Obie ciężko ranne, ścigane przez tuziny stworów pod ulicami Melvaunt, toczyły zaciekłe walki o własne życie. Cały wielki plan działania, i okazja do wzbogacenia się, straciły na znaczeniu, w obliczu nadchodzącego końca.

Liczyło się tylko przetrwanie, i na szczęście obie jeszcze żyły.

Leżały teraz w dziwnych łożach z opuszczonymi baldachimami, przez co obie nie miały pojęcia, w jakim też dokładnie znajdują się pomieszczeniu, co się w nim znajduje, oraz przede wszystkim, jak tu trafiły. Po specyficznych zapachach jednak, coś im mówiło, że znajdują się w jakimś lazarecie, należącym najpewniej do miastowej świątyni. To był po prostu mały cud, że tu trafiły, nie zostając zabite przez stwory, czy też pozbawionych skrupułów mieszkańców Melvaunt.

Obie właściwie całkowicie nagie, umyte, obandażowane i przykryte. Przez chwilę pojawiło się dziwne uczucie błogości.

....

Ktoś zbliżył się do łoża Vaelle. Elfka wyraźnie słyszała nadchodzące kroki na skrzypiącej podłodze, oraz czyiś oddech. Sądząc po jego nieco chrapliwym brzmieniu, musiał należeć do kogoś starszego, zapewne jakiś medyk, albo jakiś Kapłan czy też Kapłanka. Na półprzeźroczystym materiale baldachimu pojawił się zarys stojącej blisko osoby.

- Czy może... - Chciała powiedzieć Druidka, lecz z jej ust nie wydobyła się ani jedna sylaba.

Dłoń stojącego szarpnęła brutalnie materiał w dół, zrywając zasłonę, a oczom kobiety ukazał się potwornie wyglądający mężczyzna. Poszarpane ubranie, zmasakrowane, otwarte gardło, cały tors zalany czarną posoką, a w przekrwionych oczach dziwny, zwierzęcy głód.

Mimowolnie krzyknęła, budząc leżącą kilka metrów dalej pogrążoną w gorączce Mialee.

Zombie zaś ryknął, po czym rzucił się z morderczymi zapędami na Elfkę.



Gdzieś w... Melvaunt?


Tiara obudziła się z okropnie bolącą głową. Przez dłuższą chwilę nie mogła dojść ze sobą do ładu i składu, nie bardzo wiedząc o co we wszystkim chodzi. W końcu bowiem nie wypiła aż tak dużo, by mieć teraz najprawdziwszego kaca giganta. Do tego wszystkiego bolała ją i reszta ciała, oraz było jej dziwnie zimno.

Wzrok powoli odzyskiwał ostrość, a zmysły coraz większe oburzenie.

Siedziała naga w czymś, co wyglądało na loch. Kamienne ściany, przy jednej z nich wielka zasłona, kamienna podłoga, sufit zaś drewniany, pomieszczenie z kolei rozświetlone czterema pochodniami. Jedyne, wyglądające na solidne, drewniane drzwi, na kostce u nogi zaś gruby łańcuch, biegnący do mocowania przy ścianie.

A na środku owego pomieszczenia siedzący na krześle Marcus, popijający wino z kryształu.

- Mnie się nie odmawia - Odezwał się do niej mężczyzna... posyłając jej kolejny, dobrze już jej znany, czarujący uśmiech.

Półelfce dziwnie kręciło się w głowie, i tak prosta czynność jak wstanie z podłogi nie wchodziło niestety w rachubę. Patrzyła więc nadal skołowana na Marcusa, dusząc w sobie zbierające się wymioty, oraz narastającą wściekłość.

- Wiesz Tiiiaro - Przeciągnął jej imię, zupełnie jak wtedy ona - Ja zawsze dostaję czego chcę, albo dobrowolnie, albo po prostu to sobie biorę. Jestem ponad wami wszystkimi, ponad wszelkim prawem i bezprawiem, jestem niekontrolowany, a drży przede mną całe miasto, jestem czystym chaosem! - Marcus nagle szaleńczo zachichotał, a Półelfka przełknęła mimowolnie ślinę.

Mężczyzna w tym czasie wstał, po czym zaczął się rozbierać, starannie układając ubiór na krześle. Lekko szarpiąca łańcuchem Tiara zauważyła na jego ciele wiele małych blizn, co mogło świadczyć naprawdę wiele... . Marcus chwycił coś ze stolika tuż obok krzesła, którego istnienie

Półelfka dopiero teraz zauważyła. Spojrzał na nią z kolejnym niezwykle miłym uśmiechem, trzymając w dłoni złowrogo wyglądający sztylet o falistym ostrzu.

- Pewnie się zastanawiasz jak, i po co? - Mężczyzna postukał się ostrzem po skroni, parodiując czynność myślenia - Ano dzięki narkotykom w winie kochana... a po co?. Ponieważ ja tak chcę.

Zaczął ciąć się kilkukrotnie sztyletem po torsie, wydając z siebie jęki zadowolenia.

- To w którą chcesz dziurkę? - Oblizał ostrze, powoli idąc w jej stronę z szalonym wzrokiem, a Tiara pojęła, że Marcusowi wcale nie chodziło o jego dumnie prężącą się męskość.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 20-09-2009 o 21:44.
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172